opublikowano: 26-10-2010
Prawo powinno być miękkie Waldemar Korczyński
Rzymskie powiedzenie dura lex sed lex („twarde prawo, ale prawo”) rozumiane było głównie w ten sposób, że prawo, choćby najsurowsze, obywatel ma szanować, a władza egzekwować. Tak więc, tak naprawdę, nie chodzi tu o jakość prawa, lecz o jego poszanowanie i egzekwowanie. Generalnie to właśnie to jest fundamentem państwa prawa. To jest sprawa bezdyskusyjna i nawet przywoływanie tu takich – naprawdę bardzo praworządnych – państw jak III Rzesza też tego nie zmieni. Prawo powinno być szanowane. Przez obywatela, ale również - może nawet przede wszystkim – przez samo państwo, które poprzez swe władze (np. parlament) prawo to ustanowiło.
Jak widziane bywa prawo?
Kłopot zaczyna się w momencie, gdy pytamy o to, co właściwie mamy szanować. Wszystkie znane mi „teorie prawa” i oparte o nie „doktryny” traktują prawo jako narzędzie sprawowania władzy lub, co na jedno w dzisiejszym świecie wychodzi, regulator w miarę poprawnego funkcjonowania społeczeństw. Mamy więc szanować coś zupełnie dla szacunku nietypowego; zbiór odpowiednio interpretowanych wypowiedzi. To jest naprawdę bardzo trudne. Nie mamy szanować konkretnych osób ani Boga, ale przepisy prawa. Dawniej, gdy prawo odwoływało się do wartości transcendentnych lub po prostu siły (np. państwa rzymskiego) sprawa była jasna i prosta. Szacunek ten jednak był bliskim kuzynem strachu, obawy, że olanie prawa skończy się dla olewacza fatalnie. Będzie się smażył w ogniu piekielnym lub Cezar każe mu np. wypić ciekłe i trochę przez to zbyt gorące złoto.
Mentalność niewolnika
Takie rozumienie szacunku (nie wiem, czy lud zna inne) jest bardzo podobne do szacunku jaki niewolnik miał dla swego pana. On – niewolnik, nie pan – prawa nie musiał rozumieć; miał je tylko szanować. Bezpieczeństwa mu to jednak nie gwarantowało, bo prawo ograniczało jego pana znacznie mniej i pan ten mógł – jeśli miał ochotę – kazać niewolnika wychłostać, bo chciał np. sprawdzić ile razów ten ostatni wytrzyma. Mogło się też przydarzyć, że prawo było wewnętrznie sprzeczne, a wydający wyrok urzędnik czy inkwizytor był zbyt głupi, by sprzeczność zauważyć. Za pomyłkę płacił – bywało, że głową – nie ten, co się pomylił, ale podsądny, który miał pecha być pomyłki ofiarą.
Demokracja, czyli mentalność obywatelska
Dziś, gdy co drugi polityk nic tylko o demokratycznym państwie prawa ględzi sprawa wygląda zupełnie inaczej. Czy lepiej? Teoretycznie tak, bo demokratyczne państwo prawa to organizacja wolnych i równych obywateli, którzy prawo szanują nie ze strachu, ale świadomie, dla dobra wspólnego i w imię szacunku praw jednostki, również bliźniego. Niech się podpisze, kto w to uwierzy. Będzie dobry ubaw. Ci szanujący prawo „dla dobra wspólnego i w imię szacunku praw jednostki, również bliźniego” oczywiście istnieją, ale chyba każdy z nas miałby kłopot, gdyby mu kazano pokazać większą ilość (np. tak z pięciu) takich znanych mu osobiście osób. To bardzo cienka warstwa. I w „górnych sferach” społeczeństwa nie za bardzo widoczna. Ale mówienie o społeczeństwie osłów i rządzących nimi hien (tak jeden z wielkich starożytności określił demokrację) jest zdecydowanie w złym tonie. Wszelkie media paplają o wielkości władzy pochodzącej od ludu z takim samym zapałem jak niegdyś gadano, że wszelka władza pochodzi od Boga. Tymczasem lud o władzy lubi co najwyżej gadać i to zwykle na zasadzie „moi są lepsi, a obcy gorsi”. Bez jakichkolwiek prób dowodzenia swych racji. To taki instynkt stadny. Opowieści o rozmaitych „wartościach” lud zwykle nudzą, a wspomnianą wyżej warstwę tych, co to „dla dobra wspólnego” bardzo szybko męczą. Ja nie potrafię tego wyartykułować tak znakomicie, jak zrobił to w „Mistrzu i Małgorzacie” Bułhakow, ale myślę, że dylemat „ci którym starcza energii nie rozumieją, a rozumiejącym nie starcza wiary w powodzenie”, to jeden z wielu sposobów w jakie demonstruje się nam swoista zasada równowagi energii i rozumu, które parami chodzą raczej rzadko.
Hipokryzja nasza powszechna
Żyjemy więc wszyscy w hipokryzji i oszukujemy nie tylko innych, ale często i siebie samych. Większość z nas gada zazwyczaj to, co gadać wypada i nawet umierać za to jesteśmy gotowi byle tylko nie być zmuszonymi do myślenia (to nie ja; podobno są to słowa Russela). Z prawem w ogóle jest dziś coraz więcej kłopotów. Podstawowym wydaje się być problem z wolnością ludzkiej woli, który jak się okazuje nie jest tak trywialny, jak przyjmują prawne doktryny. W świetle ostatnich doniesień nauki w większości ważnych, a wymagających szybkiej decyzji spraw, umysł co najwyżej uzasadnia ex post odruchy naszej podświadomości czy jak tam zechcemy toto nazwać. Wolna wola istnieje, ale nie tak trywialnie jak chcieliby to widzieć mądrale od teorii prawa. To złożony problem z pogranicza psychologii i kilku innych, być może bardzo przyrodniczych (np. biologii) nauk. Problematycznym staje się więc w takich sytuacjach samo pojęcie winy. Ale to dopiero początek hecy. Tzw. kara, którą orzekają sądy ma – tak głoszą wszyscy uczeni prawnicy – być adekwatna do winy. Żaden z nich nie zająknie się nawet jak tę „adekwatność” mierzyć. Bredzenie o wychowywaniu poprzez osadzanie człowieka w zdemoralizowane środowisko więźniów nie zasługuje nawet na uśmiech politowania.
Atawistyczna słodkość zemsty
Wszyscy to (i wiele innych, podobnych, „odkryć”) znają, ale nie słyszałem by ktokolwiek przywołał tu – równie znane – informacje, że dokonywanie czy choćby obserwowanie dokonywanej przez innych zemsty na naszych wrogach pobudza w mózgu ten sam obszar co np. żarcie ulubionych smakołyków. Zemsta jest naprawdę słodka, a bajeczki o poczuciu sprawiedliwości opowiadamy sobie z tego samego powodu, dla którego łakomczuch Kazio (co mu ząbki idą) zapewnia mamę, że musi zjeść ciacho bo nie ma sił dalej spacerować. Z tych właśnie bajeczek doprawionych sosem wyjątkowości ludzi w togach wyrasta nasz wymiar sprawiedliwości. Ze wszystkimi jego przywarami. Np. przekonaniem, że sprawiedliwość nie musi używać logiki, bo wystarczy wykoncypować odpowiednio hermetyczny język, by lud prosty – niewiele z tego kapując – patrzył na „sprawiedliwych” jak na półbogów.
Każda władza demoralizuje, nawet najlepszych
„Sprawiedliwi” miewają też ambicje wyższe, bo nie tylko przypisują sobie nieomylność, ale żądają, by obywatel nawet skarżyć się na nich nie mógł. Zdarzyło mi się być na sprawie, gdzie człowiek był oskarżony o to, że w pisanej na sędziego skardze użył zwrotu, który mógł być rozumiany jako podejrzewanie tego sędziego o korupcję. Sprawa była o pomówienie. O szczegółach pisać nie mogę, bo rozprawa została utajniona, ale podkreślić warto, że była to sprawa z oskarżenia publicznego. Nie jest to więc wygłup jednej „utogowionej” osoby, ale reakcja wymiaru sprawiedliwości na sygnały niezadowolenia obywateli, którym teoretycznie ten wymiar ma służyć. Wygląda to zatem na normalność. Taki mamy system wymiaru sprawiedliwości. O podobnych kwiatkach z tej łączki pisać można jeszcze wiele, ale ważniejszym wydaje się być pytanie o ich rodowód. I boję się, że częścią odpowiedzi będzie arogancja. Niczego nie generalizuję, ale brak informacji o nadużyciach władzy sądowniczej odbieram raczej jako jej słabość, niż siłę. I podobnie sądzi chyba spora część społeczeństwa, bo żaden ze znanych mi sondaży nie oceniał dobrej pracy wymiaru sprawiedliwości w więcej niż 30 – 40 procentach.
Jakość prawa jest fatalna
Ja mam coraz częściej wrażenie, że jedną z zasadniczych przyczyn jest odnoszenie zasady „dura lex sed lex” nie do stosowania, ale do „jakości” prawa. Polega to na mnożeniu coraz to nowych przepisów dla pojawiających się jak grzyby po deszczu nowych zagadnień „wymagających kodyfikacji”. Ostatni nawet matoł kuma, że żaden kodeks – choćby tylko ze względu na rozwój techniki – życia nie dogoni, ale kupa ludzi usiłuje doprowadzić kodeksy do postaci, gdzie enumeratywnie wymienione będą wszystkie możliwe naruszenia prawa, a sędzia będzie tylko odczytywał z kodeksu czy np. za jazdę bez biletu wlepić gówniarzowi dwa czy cztery miesiące pierdla. Tego – na szczęście – nigdy nie będzie.
Zła jakość prawa nie usprawiedliwia, tych co je stosują
Opowieści o tym, że nasze sądy prawa jak np. amerykańskie nie tworzą lecz tylko stosują, to niebezpieczne iluzje, które normalnie powinny zaowocować zawaleniem Sądu Najwyższego nieprzerabialną masą zapytań i całkowicie sparaliżować jego pracę. Prawo jako zbiór przepisów nie może i nie powinno być twarde. Nawet reguły jego przetwarzania też twarde być nie mogą. Prawo powinno być właśnie „miękkie” oparte o możliwie małą ilość jasnych zasad i jakąś miękką (są takie, np. rozmyte) logikę. Iluzje, że wszystko da się zrobić „twardo” i w oparciu o – jedyną wykładaną a studiach prawniczych – logikę klasyczną prowadzą do efektów bardzo różnych od zamierzonych. W uchodzącej za bardzo praworządną Anglii coraz częściej o rozpatrywanie ich spraw przez stosujące prawo szariatu sady islamskie proszą rodowici Anglicy. U nas sądy nie maja konkurencji (w Anglii sądy islamskie są legalną alternatywą dla tzw. powszechnych i jeśli obie strony się na to godzą, to ich spór może być rozstrzygany przez taki sąd, a jego wyrok jest równie obowiązujący jak zwykłego sądu). Może czas to zmienić? Szariat nie wydaje się w Polsce być dobrym pomysłem, ale np. sądy
wybierane przez obywateli już tak.
Czy można coś zrobić?
Wydaje mi się, że w obowiązującym paradygmacie tworzenia, weryfikacji i stosowania prawa nic zrobić się nie da. Wypada tylko czekać na zawalenie się systemu pod ciężarem nieprzetwarzalnej ilości informacji, coraz częściej spotykanych sprzeczności i rozchodzenia się tzw. doktryny prawa z wynikami – dostępnymi również dla uczonych prawników (np. w Internecie) – nauk przyrodniczych, socjologii (moim zdaniem będącej też nauka przyrodniczą, bo bazuje na psychologii) czy nawet filozofii. Tzw. teoria prawa bazuje na „nauce” typowej dla wieków średnich, gdzie władca nikogo o legitymację swej władzy pytać nie musiał. I za „obrazę majestatu” karał zazwyczaj surowiej niż za byle duperelne zabójstwo, np. po pijaku, kilku chłopów z rodzinami. Immunitet tamtej władzy był jasno określony; pełna kiesa i miecz do ścinania niepokornych łbów. Dziś każda – również sądownicza – władza ma służyć Narodowi. I przed Narodem za swoje błędy i nieprawości odpowiadać. To jest zupełnie inna sytuacja, znacznie dla władzy sadowniczej mniej komfortowa niż sytuacja feudalnego suwerena np. w państwie Karola Wielkiego. Suwerenem jest Naród, który władzę wybiera, aby dobrze zorganizowała mu życie. I zadba np. o to, by prawo było zrozumiałe i społecznie akceptowalne. Jego stosowanie również. Prawo musi uwzględniać każdy postęp. I ten społeczny, i kulturowy i – nade wszystko – ten w dziedzinie nauk przyrodniczych. Takie prawo nie może być „twarde”, bo będzie aroganckie i krzywdzące. A przede wszystkim GŁUPIE.
PostScriptum. Tekst ten jest niewielką modyfikacją mojego artykułu, który ukazał się w ostatnim numerze magazynu internetowego „Kontrateksty”.
Tematy w dziale dla inteligentnych:
ARTYKUŁY - do przemyślenia z cyklu: POLITYKA - PIENIĄDZ - WŁADZA
Polecam
sprawy poruszane w działach:
SĄDY
PROKURATURA
ADWOKATURA
POLITYKA
PRAWO
INTERWENCJE
- sprawy czytelników
"AFERY PRAWA" Niezależne Czasopismo Internetowe www.aferyprawa.com redagowane przez dziennikarzy AP i sympatyków z całego świata których celem jest PRAWO, PRAWDA SPRAWIEDLIWOŚĆ DOSTĘP DO INFORMACJI ORAZ DOBRO CZŁOWIEKA |
|
WSZYSTKICH INFORMUJĘ ŻE WOLNOŚĆ WYPOWIEDZI I SWOBODA WYRAŻANIA SWOICH POGLĄDÓW JEST ZAGWARANTOWANA ART 54 KONSTYTUCJI RZECZYPOSPOLITEJ POLSKIEJ.
zdzichu
Komentowanie nie jest już możliwe.