opublikowano: 22-10-2012
MARSZ, MARSZ KOMOROWSKI...
Przed paru dniami,6 października, ukazał się w
„Rzeczypospolitej” obszerny wywiad z prezydentem B.Komorowskim. Nie byłoby
w tym wydarzeniu nic specjalnego, gdyby nie moment, kiedy padło pytanie: „11
listopada poprowadzi Pan marsz?”
Prezydent Komorowski na to odpowiedział: „(...).
Źle się stało, że 11 listopada stał się okazją do świętowania przeciwko
sobie i budowania podziałów. Dlatego podejmuję ryzyko, by tak jak w latach
70tych i 80tych, tak i teraz poprowadzić marsz i zademonstrować, że
...”. Bla, bla, bla. Bla, bla, bla.
Tutaj, zanim przejdę do sedna problemu, który ma „szerszy”
charakter dla B. Komorowskiego i który to problem spędza sen z oczu
prezydentowi i jego gminie ideologiczno-wyznaniowej, pragnę zwrócić uwagę na
pewną nieścisłość, żeby nie powiedzieć – na oburzające kłamstwo
historyczne.
Bronisław Komorowski nigdy nie prowadził żadnych marszów
ani manifestacji niepodległościowych w latach 70tych i 80tych, ani też nie chodził na ich czele. Ale nie tylko to, nie brał bowiem
nigdy udziału w imprezach niepodległościowych organizowanych przez opozycję
wolnościową i niepodległościową w tych latach. Nie mógł brać udziału w
takich uroczystościach ze względu na przynależność środowiskową. Był
bowiem współpracownikiem stadniny michnikowsko-KORowskiej.
Mogę to stwierdzić z całą stanowczością z tej racji,
że w latach 1976 – 1983, będąc aktywnym członkiem „Norweskiego Komitetu
Pomocy dla Kraju”, a potem w różnych okresach czasu reprezentantem
politycznym ROPCiO i KPN. Jednym z moich zadań, po powstaniu ROPCiO w marcu
1977 roku, była propaganda na rzecz formacji opozycyjnych, którym propaganda
KORowska przyklejała etykietki „szowinistów”, „nacjonalistów”,
„ksenofobów”, „faszystów” i „antysemitów”, tak w Kraju jak i w krajach zachodnich. Była to walka propagandowa KORu
przeciw innym nowo powstającym formacjom opozycyjnym, które zagrażały
monopolowi lewicy laickiej na „opozycję demokratyczną”.
W związku z powyższym naturalną czynnością, która
sama się narzuciła, było zbieranie informacji o osobach narażonych na
represje ze strony panującego reżimu komunistycznego. Informacje te były
potrzebne do nagłaśniania tych osób na Zachodzie i wśród emigracji
polskiej, oraz do angażowania
Amnesty International, której byłem w tych czasach członkiem, do brania tych
osób w obronę jako więźniów sumienia i represjonowanych za przekonania.
Informacje te były wówczas zbierane poprzez nasłuch
radiowy (RWE, BBC i „Głos Ameryki”), przekazy telefoniczne z PRLu, różnego
rodzaju prasę podziemną oraz wydawane komunikaty. Dodatkowym źródłem takich
informacji były rozmaite opisy wystąpień o charakterze politycznym tworzone
przez osoby w Kraju i dostarczane tajną pocztą oraz raporty pisane osobiście
przez działaczy opozycyjnych tej miary, jak np. A.Czuma, K.Janusz, L.Moczulski,
W. Ziembiński, T. Stański i paru innych.
Osoba o nazwisku „Bronisław Komorowski” jest mi w ogóle
nieznana. Nie przypominam sobie, abym kiedykolwiek w tych latach coś słyszał
na jej temat. Ale, żeby się upewnić, sięgnąłem do różnych materiałów z tamtych czasów, dotyczących sprawy (dlatego ten artykuł jest opóźniony
o kilka dni) i nic nowego nie znalazłem.
Jest jeszcze jeden moment, na który muszę zwrócić uwagę.
Prez. B. Komorowski twierdząc, że prowadził marsze 11 listopada w latach
70tych i 80tych, musiał należeć do opozycji „nacjonalistychnej” i
„faszyzującej”, bo tylko te – według propagandy lewicowej i reżimowej
– organizowały uroczystości 11 listopada. Być może brał udział w tych i
innych imprezach niepodległościowych, ale musiał wtedy występować pod innym
nazwiskiem i być tak głęboko zakonspirowanym, że nikt o nim nic nie wiedział
do chwili, kiedy sam to opowiedział w wywiadzie 6 października 2012 roku,
udzielonym „Rzeczypospolitej”.
Zjawisko ujawniania się po latach rozmaitych
„konspiratorów”, „działaczy opozycyjnych”, „niepodległościowych”,
„wolnościowych” it.p., nie jest niczym nieznanym i nowym. Czytałem, np.w
drugiej połowie lat 1990tych, że Aleksander Kwaśniewski też tkwił w głębokiej
konspiracji w końcowym okresie rządów PZPR. Fakt ten ujawnił dopiero wtedy,
kiedy piastował funkcję prezydenta III RP po L.Wałęsie. A potwierdził to
M.F.Rakowski, nb. ostatni premier PRLu, znany wówczas działacz DiP-u, z którym
współpracował KSS”KOR”.
Przypomnieć należy tutaj, że współpracownik KOR-u,
albo działacz tej formacji, nie mógł – pod groźbą ekskomuniki – brać wówczas
udziału w imprezach organizowanych przez „nacjonalistów”, „szowinistów”
i formacje „cuchnące faszyzmem”. A przecież uroczystości tego rodzaju były
organizowane właśnie przez te środowiska opozycyjne. Bronisław Komorowski mówiąc,
że szedł na czele tych uroczystości, przypuszczalnie o tym zapomniał, albo
nie wiedział. Ale jako polityk, powinien orientować się w najnowszej
historii. Wygląda na to, że po prostu zakpił sobie z Polaków, licząc na to,
że nikt już nic nie pamięta z tamtych czasów, więc można sobie coś tam
dopisać do życiorysu.
Dla uzupełnienia warto przypomnieć, co jest bardzo ważne,
jaki był w tamtych latach stosunek Lewicy KORowskiej do sprawy niepodległości
Polski i jaki obowiązywał pogląd i zachowanie się wśród działaczy i współpracowników
tej stadniny ideowej.
W „Kulturze” paryskiej (nr. 1-2, Styczeń-Luty 1979), mentor lewicy KORowskiej, Jacek Kuroń, pouczał Polaków w swym artykule pt. „Drogi i podziały”, że mówienie o niepodległości i jej domaganie się, to deklaracje „budzące litość”. Inny działacz KORowski i współpracownik tej formacji lewicowej, Zbigniew Romaszewski, kadził Kuroniowi.
W polemice z Aliną Grabowską z RWE, która została
nadana do Kraju i potem zamieszczona w czasopiśmie „Orzeł Biały – Na
Antenie” (nr. 197, Listopad 1979) głosił, Że: „...problem niepodległości
czy naprawy systemu leży nie w sferze działań, lecz w sferze mniej lub
bardziej bańczucznej deklamacji”. Środowisko
KORowskie występowało często przeciw organizowaniu w Kraju obchodów i
manifestacji z okazji Konstytucji 3 Maja, 11 Listopada – święta Niepodległości.
Vide np. tekst Księżczaka w „Robotniku” KORowskim, pt. „Iść krzycząc
Polska”.
Jak współpracownik, czy działacz KOR-u, w sytuacji obowiązujących
w tej formacji powyższych poglądów politycznych mógł prowadzić marsze, lub
przewodzić manifestacjom niepodległościowym, nie sposób zrozumieć. Może
prez. Komorowskiemu przyśniło się kiedyś coś takiego i wziął to za
rzeczywistość historyczną.
Odpowiedź na w/w pytanie „Rzeczypospolitej” prez.
Komorowski zakończa w ten sposób, że wymienia kilka postaci historycznych i mówi,
że oni „się nie lubili”. (...). Oni się nie kochali, ale wszyscy
kochali Polskę.”
Co prawda, to prawda. Ale Polskę można kochać różnie.
Faktem jest równie to, że Polskę najbardziej (werbalnie, co prawda), kochali
zawsze ci, którym kraj ten pozwalał doić się bez oporu i których ręce są
blisko kasy państwowej. Kolaboranci bolszewiccy, przywleczeni do Polski przez
sowieckiego okupanta, też kraj ten bardzo kochali. Wystarczy sięgnąć ich
propagandy z lat 1944 – 1956. Tak mocno Polskę kochali, że wymordowali
bestialsko kilkadziesiąt tysięcy Polaków a kilkaset tysięcy wysłali na wiele lat do obozów pracy przymusowej, żeby im ci Polacy
nie przeszkadzali w kochaniu Polski. Ale to już tylko są fakty historyczne,
choć mocno rzucające cień na teraźniejszość.
Dzisiaj Polskę mocno kochają ich potomkowie i
spadkobiercy ideologiczni i materialni z Bronisławem Komorowskim na czele, co
prezydent III RP dobrze wie i dlatego tak bardzo martwi się o przyszłość tej
Polski. Martwi się o tę Polskę również wpływowy cadyk III RP, Adam
Michnik, redaktor „Gazety Wyborczej”, organu prasowego żydowsko-kominternowskiej
gminy wyznaniowej. Michnikowski gmin także nie lubi marszów i manifestacji
patriotycznych, które potępia jako
szkodliwe i naruszające obowiązujące prawo, bo wymierzone w panującą
„legalną władzę”, bo przecież wybraną w „wolnych wyborach”. Oczywiście,
o tym że wybory mogą być wolne i „wolne”, ludziom się nie mówi. W III
RP mieliśmy zawsze wybory „wolne”.
W roli naganiaczy społeczeństwa polskiego na rzecz
uznania okrągłostołowych klik i koterii postkomunistycznych jako swoich,
zaangażowano wielu chłopków-chytrusków z tytułami naukowymi, profesorów, doktorów i t.p., głównie socjologów i historyków ze
szkoły PRL-owskiej, żeby swą „naukowością” zahukać sceptyków, wątpiących
i negujących legalizm postkomunistychnych i okrągłostołowych władz III RP. Nikt przecież z odrobiną zmysłu politycznego nie będzie tych
naukowych naganiaczy reżimowych, jak i zresztą ichnich partyjnych – brał na
poważnie. Wykonują oni bowiem robotę, za którą mają szczodrze płacone.
Nie pomoże to jednak dzierżącym władzę w uznaniu ich przez społeczeństwo
i naród jako prawdziwie, naturalnie polskie.
Tak samo nie pomoże B.Komorowskiemu i jego gminie
wyznaniowej, angażowanie różnych kombatantów do roli naganiaczy i do poświadczania
się nimi. Problem bowiem leży nie tyle w legalizmie (o czym później) rządzących
sitw postkomunistycznych, co w bardziej poważnym fakcie: Władzę polityczną,
medialną, ekonomiczną i finansową dzierżą od 1989 roku sztucznie wyłonione
elity niepolskiego pochodzenia, które cierpią na brak legitymizmu u przytłaczającej
większości narodu.
Na uroczystość 68-rocznicy wybuchu Powstania
Warszawskiego przybyli tłumnie różni notable rządzących klik i sitw z
szefem kombatantów Powstania W. ,gen. Ścibor-Rylskim, nb. przyjacielem gen.
Jaruzelskiego. Z. Ścibor-Rylski nie mógł się nadziwić, że młodzi ludzie w
Polsce nie traktują obecnych władz PRL-bis jako swoich, krzycząc „Precz
z komuną!”, czy „Raz sierpem raz młotem w
czerwoną hołotę!” Nie rozumiał, albo udawał na tę okoliczność,
że nie rozumie, „Jak mogą wobec władz wolnej Polski używać takich słów?”.
Można głosić pogląd o „wolnej Polsce”, lecz nie da się uniknąć wielu kwestii z tym związanych. Na przykład – na czym ta wolność polega? Z czego wynika i w czym się wyraża? Dotąd nikt nie dał jasnej odpowiedzi na pytanie, kiedy Polska odzyskała tę „wolność”? W którym momencie czasowym tj. w dniu, miesiącu i roku? Tylko proszę tu nie bajać w rodzaju, że wtedy (tj. 4 czerwca 1989 r.), kiedy Szczepkowska ogłosiła uroczyście w sejmie „koniec komunizmu” w Polsce. Kwestia następna to, kiedy Polska odzyskała obecną „niepodległość” (dzień, miesiąc i rok) po okupacji sowieckiej i kto w tym procesie politycznym występował w roli suwerena? Skąd się wzięły obecne władze rządzące tą Polską? Z jakiego gruntu; z jakiej ziemi czerpią moc do sprawowania tej władzy nad Polakami?
Ci, którzy pamiętają jeszcze PRL i rządy kolaborantów
Rosji bolszewickiej na pewno pamiętają też różne praktyki polityczne
czerwonych stójkowych w Polsce. Weźmy tu dla przykładu zagadnienie legalności
i legitymizmu ich władzy. Ponieważ wiedzieli dobrze, że są obcym ciałem na
polskim organizmie, więc robili wszystko, żeby wymusić na narodzie
traktowanie ich jako władzy czysto polskiej, bo mieli świadomość, że nie
mieli legitymizmu w społeczeństwie, niezbędnego do sprawowania legalnej władzy.
Nowa władza, przywleczona do Polski czołgami sowieckimi,
po umocnieniu się w siodle dokonywała rozmaitych sztuczek i zabiegów
socjologicznych, aby zostać uznaną szeroko i głęboko w społeczeństwie za władzę
wyrosłą z pnia polskiego. Ci zaś, którzy powątpiewali w jej polskie
pochodzenie i dawali temu wyraz, uznawani byli za „wroga państwa
polskiego”, za „wroga socjalistycznego ustroju sprawiedliwości społecznej”
i odpowiednio do tego traktowani, to znaczy, wsadzani byli do więzień, albo wysyłani do obozów pracy przymusowej za działalność
„antypolską” i „antypaństwową”.
Oficer podziemia niepodległościowego, Scibor-Rylski, powinien to doskonale pamiętać i wiedzieć. Zwłaszcza wtedy (w 1984
r.), kiedy podawał rękę Jaruzelskiemu i kiedy jeszcze nie powinien być
zdziecinniały.
Przypomnijmy zatem nieco bezdyskusyjnych faktów z historii
PRL-u.
W swych zabiegach o uznanie i uzyskanie legitymizacji w
narodzie polskim, kolaboranci sowieccy sięgali po różne metody. Jedną z nich
była wisząca nad Polakami nahajka, o czym było wyżej. Inną metodą było pozyskiwanie sobie za pewne dobra, różnych osób o genezie niekomunistycznej i dotąd nie
skompromitowanych kolaboracją z czerwoną hołotą i przygarnianie ich do
swojej stadniny. Jako przynętę stosowano głównie środki finansowe,
perspektywy lepszego życia i rozmaite inne przywileje. Dotyczyło to nie tylko
dziennikarzy, literatów i innych publicystów gotowych służyć moskiewskim stójkowym
swą erudycją. Równie dotyczyło to „wybitnych działaczy katolickich” i
wyższych oficerów wojska polskiego. To, co klika komunistyczna oczekiwała od
nich w zamian, to tworzenie nastroju i atmosfery przyjaźni, entuzjazmu i
uznania dla nowej czerwonej władzy, a także zachwytu dla jej poczynań.
Pozyskiwanie i plasowanie tego rodzaju ludzi w szeregach
swojej stadniny miało na celu skonstruowanie prostego argumentu wobec wątpiących
i opornych. Widzicie, ten „profesor”, „wybitny pisarz”, „przedwojenny
endek”, „wybitny działacz katolicki” czy np. „uczestnik walk o
niepodległość” itp. doszedł już „do
prawdy”, „przekonał się do nas”,„ nie wątpi już”, uznał nas za swoich – polskich. Osoby takie, występując potem
publicznie razem z czerwonymi, maszerując ramię w ramię z komunistami w
jednym szeregu, dowodzili, że są
po tej samej stronie barykady. Przesyłali opornym i przeciwnikom sygnał: Wasze stanie na uboczu, wasz sceptyzm, wątpliwości, stawiany opór
wytworzonej przez nas nowej rzeczywistości politycznej, nie ma sensu. Brak z
waszej strony akceptacji dla naszej polityki, poczynań i rządów są w ogóle
nie uzasadnione, pozbawione racjonalnych podstaw i wynikają li tylko z waszej
niewiedzy. Czyli idąc dalej tym rozumowaniem – jesteście głupi, ciemni i
nieodpowiedzialni nie uznając nas za swoich. Źle się bawicie. Najwyższy czas
zmienić nastawienie i nieodpowiedzialną postawę, i zacząć tańczyć razem z
nami. I oczywiście – w rytm naszej czerwonej orkiestry.
Dlatego tacy ludzie, jak Ścibor-Rylski, czy na przykład
stary konserwatysta krakowski, przedstawiany jako „wybitny pisarz
katolicki”, Jan Dobraczyński, albo „działacz katolicki”, Bolesław
Piasecki, byli bardzo cenieni przez sowieckich stójkowych w Polsce. Przytulając
się do czerwonych, pragnęli jednocześnie uchodzić za czystych. Zapomnieli
jednak o prostej prawidłowości, że jak przytulasz się do kominiarza, to się
ubrudzisz.
PRL ponoć skończyła się. Nie wiadomo tylko do dzisiaj
– kiedy? Najczęściej wymienia się „okrągły stół” i rok 1989. Wtedy
to niby nastąpiły doniosłe zmiany w kierunku demokratyzacji systemu
sprawowania władzy. Ale przecież wiadomym jest, że nieraz dużo trzeba było
zmienić, żeby wszystko zostało po staremu, to znaczy, żeby utrzymać się
nadal przy władzy i kasie państwowej. Na przykład w roku 1956 też nastąpiły
duże zmiany, kiedy do władzy doszła klika W. Gomułki. Ogłoszono zaraz po
tym (po „październiku 56”), że Polska odzyskała (prawie) niepodległość
i zmierza ku państwu demokratycznemu, na co dowodem miał być fakt, że prasa
pisała (prawie), co chciała. Zapomniano, że wszystko to trwało do czasu. Po
umocnieniu się przy żłobie, sitwa Gomułki zaczęła powoli i metodycznie brać
naród za mordę. Niepokorne i oporne gazety zlikwidowano a inne poddano znowu
bezwzględnej cenzurze partyjnej. Zaostrzono prawo pod hasłem umacniania
praworządności, sprawiedliwości, bezpieczeństwa państwa i zapobieganiu
anarchii. Jak to wszystko się skończyło, dobrze wiemy.
W 1989 roku też ogłoszono zmiany w rządzeniu Polską. Ale żeby wszystko zostało po staremu na obszarze sprawowania władzy i nikt nie został pociągnięty do odpowiedzialności karnej za przestępstwa dokonane na narodzie polskim, ogłoszono „grubą kreskę”. W 1956 roku też ustanowiono „grubą kreskę”, tyle że po cichu. Nikt (poza Różańskim-Goldbergiem) nie został ukarany za zbrodnie dokonane na Polakach w latach 1944 – 1955.
Sprawę odpowiedzialności prawnej zagłuszono krzykliwą
propagandą o „demokratyzacji systemu”, o „destalinizacji”, o nadchodzącym
„nowym”, że trzeba się wziąć do roboty i „budować Polskę”,
„patrzeć w przyszłość” (czyli do przodu, a nie do tyłu). Ale nie tylko
tym ogłupiano. Naród brano też na strach, ostrzegając go o „groźbie
interwencji zbrojnej” bolszewików,
jeżeli będziecie za dużo chcieć. Po mału, po mału, przy pomocy jazgotu
propagandowego czerwonych, ówczesną „grubą kreskę” zrealizowano”. Dokonano tego m.in. drogą przesunięcia
jednych na emerytury, a innych skompromitowanych
i znienawidzonych na inne mniej widoczne i świecące stanowiska, a na ich
miejsca wstawiono nowe twarze, nie kojarzące się z poprzednią władzą
stalinowską. Na świecznik wystawiono ludzi kojarzących się z grupą
opozycyjną Gomułki i Spychalskiego.
Tutaj, gwoli uczciwości, należy przypomnieć, że na ówczesne „daleko idące zmiany” systemu i jego „demokratyzację”
społeczeństwo nabrano faktem, iż do władzy doszła „opozycja
demokratyczna” spod znaku kliki W. Gomułki i Spychalskiego, która
przesiedziała wiele lat w więzieniach PRLu za różne sprawki polityczne i za
działalność sprzeczną z interesami innej bandy komunistycznej (żydowsko-kominternowskiej).
Po wyjściu z więzienia „opozycja” gomułkowska ułożyła się ze swoimi
niedawnymi prześladowcami w sprawie podzielenia się władzą w Polsce. Nie wiadomo tylko dokładnie, przy jakim stole się wtedy układali
– przy okrągłym, kwadratowym czy sześciokątnym? Ale nie o kształt stołu
nam tu chodzi, lecz o fakt, że „opozycja demokratyczna” Gomułki i
Spychalskiego, po dopuszczeniu jej do władzy, zabezpieczyła bezkarność
czerwonych bandziorów z poprzedniej ekipy.
W 1989 roku dokonano takiego samego zabiegu politycznego
przy pomocy prześladowanej uprzednio
„opozycji demokratycznej”, uosobionej w postaciach Kuronia, Michnika,
Geremka, Mazowieckiego it.p. ferajny wyznaniowej. Z tą jednakże różnicą, że
w innym opakowaniu, w innej otoczce propagandowej i pod innymi banerami. Trzeba
było coś zmienić, żeby za dużo nie stracić. Zmiany nastąpiły w podobny
sposób. Był „okrągły stół” i porozumienie się ponad głowami narodu.
Potem ogłoszenie na forum sejmu „końca komunizmu” w Polsce. Zaraz po tym
ogłoszono „grubą kreskę”. Po umocnieniu się w siodle „opozycji
demokratyczno-solidarnościowej” pod czujnym okiem poprzedniej kliki
Jaruzelskiego i Kiszczaka, zaczęto manipulować prawem. Najpierw zniesiono
szybko karę śmierci. To, żeby naród pozbawić – na wszelki wypadek, bo
nigdy nic nie wiadomo – podstawy prawnej
do powieszenia niektórych członków czerwonego gangu. Następnie ustanowiono
prawo o „ochronie danych osobowych”. To z kolei po to, żeby uniemożliwić
Polakom zorientowanie się, kto jest kto w dzisiejszym PRL-bis i żeby uniemożliwić
publikowanie prawdziwych życiorysów hołoty sprawującej władzę. Inne
kuriozum prawne, to uchwalone przez sitwę pookrągłostołową prawo o
„ochronie dóbr osobistych”. Tu chodzi między innymi o pozbawienie społeczeństwa
podstawy prawnej do odzyskania dóbr, z których Polacy zostali obrabowaniu w całym
okresie rządów czerwonego gangu. Ale nie tylko o to chodziło, równie o to,
żeby uniemożliwić obywatelom krytykowanie publicznie osób przynależących
do pookrągłostołowych klik i koteri. Obecnie
sitwa postkomunistyczna z prez. B.Komorowskim na czele, próbuje skonstruować i
przeforsować nową ustawę drastycznie ograniczającą wolność zgromadzeń.
Jest to kolejny zamach na elementarne prawa obywatelskie i kolejny etap na
drodze brania narodu za mordę. Ciekawe będzie to, jaką wymyślą następną
ustawę „prawną” w celu zabezpieczenia swej władzy nad Polakami? W każdym
bądź razie powielanie PRL-u, choć w nowym opakowaniu, trwa w najlepsze.
Ludzie to widzą i pięści im się zaciskają. A młodzi ludzie z wyostrzonym z
natury zmysłem krytycznym, widzą to szczególnie ostro.
Rządzące III RP elity mają problem. Nie bardzo wiedzą
jak oślepić odradzające się polskie siły narodowe, żeby mniej widziały.
Stosują w tym celu rozmaite chwyty propagandowe i socjotechniczne. Sięgają po
różne pseudoautorytety i wypychają je
przed siebie, żeby ich poświadczały. Z.Ścibor-Rylski jest tego przykładem.
Zadanie swoje wykonał krzycząc do
zgromadzonych Polaków, że „mamy już demokrację!”, „gdzie wy widzicie komunę?!” . Ludzie z natury są tacy, że jedni
widzą więcej a inni mniej, a jeszcze inni są ślepi. Generał Ścibor-Rylski
był i jest ślepy. Jest to człowiek o słabym charakterze, ograniczony
politycznie i intelektualnie. Tacy ludzie są cenieni w obozie oszustów
politycznych.
Do 1989 roku mieliśmy w Polsce komunizm i tysiące
komunistów. Kiedy 4 czerwca tegoż roku ogłoszono w sejmie, że w Polsce
„skończył się komunizm”, to przecież nie znaczy, że już nazajutrz 5 czerwca i później nie było w Polsce komunistów. Bo co? Gwałtownie
wyparowali? Wyjechali gromadnie do Związku Sowieckiego? Nic podobnego. Zostali w Polsce, przebrali się w nowe kostiumy
„demokratyczne” i „liberalne”. Stali się nagle kapitalistami. Skąd wzięli
tak szybko kapitał? Łatwo być liberalnym, tolerancyjnym i demokratą, kiedy
nakradło się dostatecznie dużo i siedzi się nadal blisko kasy państwowej. Młodzi
Polacy mają mocną podstawę, żeby używać haseł: „Precz z komuną!” i „Raz sierpem, raz młotem w czerwoną hołotę!”.
Stoją tutaj na twardym gruncie a hasła te nie są trudne do zrozumienia, jaką
zawierają treść i przesłanie.
Dla pełności obrazu przypomnijmy jeszcze, że elity te robiły wszystko, żeby nie było dekomunizacji i lustracji w administracji pańswowej, w środkach masowego przekazu (prasa, telewizja), w szkolnictwie wyższym a zwłaszcza we władzy sądowniczej, która w PRL, jak w innych krajach dyktatur totalitarnych, została przekształcona w narzędzie grupy rządzącej do strzeżenia jej partykularnych interesów. Prawo zostało ustanowione pod kątem strzeżenia interesów grupy u władzy. Sądy stały się organami dyktatury do obrony jej wszechwładzy. Na stanowisko sędziego i prokuratora mógł być mianowany tylko ten „kto daje rękojmie należytego wykonywania obowiązków sędziego w Polsce Ludowej, tj. ten, kto nie nasuwa wątpliwości co do swej wierności względem ustroju” i klik rządzących PRLem. (Zobacz: Ustawa o ustroju sądów powszechnych z 20 lipca 1950 roku.). Przez następne 50 lat kliki i koterie komunistyczne obsadzały stanowiska sędziowskie swoimi ludźmi w myśl tej ustawy, czyli ludźmi, którzy nie nasuwali wątpliwości co do wierności stadninie komunistycznej. Ponieważ po 1989 roku nie było w sądownictwie lustracji i dekomunizacji, więc wszystko zostało po staremu. Aparat sądowniczy nadal wypełnia swą rolę służebną wobec sitw postkomunistychnych. Widzimy to na przykładzie zachowania się sędziów na rozprawach, dotyczących bardzo wpływowego cadyka III RP, A. Michnika i jego gromady, czyli gminy wyznaniowej, t.zn. ludzi z jego stadniny. Tutaj znajdujemy również wyjaśnienie, dlaczego nikt z czerwonych bandziorów nie został pociągnięty do odpowiedzialności za przestępczą działalność.
Rządzące Polską sitwy pookrągłostołowe wytworzyły sytuację, w której ukazały się społeczeństwu jako banda ochroniarzy przestępców komunistycznych. I jeszcze mają czelność mieć pretensje do Polaków, a zwłaszcza do młodych, że ich widzą tak, jak się im ukazali.
Dzisiejsza stadnina postkomunistyczna i pookrągłostołowa,
trzymająca władzę w Polsce, uważa się za władzę legalną i prawną. I
takiego uznania oczekuje od narodu. Jednakże ta jej legalność opiera się na
tym samym czynniku, co legalność władz PRL-owskich, to znaczy – na czynniku
uznania i poparcia z zewnątrz. Przedtem moskiewskiego a dziś berlińsko-brukselskiego.
Ale poparcie z zewnątrz państwa nie oznacza to, że władza ta jest prawowita.
Tak jak poprzednie władze komunistyczne sprawowały władzę
w Polsce, jak i dzisiejsze postkomunistyczne sprawują władzę w oparciu o
czynniki zewnętrzne; w oparciu o polityczne siły zagraniczne. Muszą to czynić,
bo brak im zakorzenienia w narodzie polskim. Wiedzą doskonale, że nie wyrosły
z pnia polskiego, lecz z pnia, którego korzenie znajdują się w Moskwie i
Kujbyszewie. A ponieważ wyrosły za granicą, więc nie ma dla nich dzisiaj
znaczenia z której zagranicy dostają poparcie i wsparcie. Są jednak nadal świadomi faktu, że brakuje im legitymizacji w społeczeństwie
polskim.
Młodzi Polacy starają się im to przypomnieć. Ich zaś
szlag trafia, że ktoś ma odwagę przypominać im ten fakt. Reagują w sposób
gwałtowny niewybrednymi wyzwiskami,
groźbami, pałkami policyjnymi i gazami łzawiącymi. Reakcja ta jest nie tylko
nieuczciwa, ale przede wszystkim głupia. Nieuczciwa dlatego, że to nie
dzisiejsi młodzi Polacy kładli podwaliny pod dzisiejsze rządy i gatunek elit
politycznych sprawujących władzę w III RP. To nie oni popijali wódkę z
komunistami w Magdalence, nie oni układali się przy okrągłym stole i nie oni
ogłaszali „grubą kreskę” i wprowadzali ją w życie!
To te elity są winne same sobie to, że poprzez stosowaną po „okrągłym stole” praktykę polityczną przejęły
oblicze czerwone i komunistyczne. Przecież to „opozycja demokratyczna”
(czytaj: stadnina michnikowska i KOR, skąd wyszedł m.in. B.Komorowski) oraz
solidarnościowa, popijając sobie w Magdalence i potem przytulając do siebie
komunistycznych bandziorów w osobach Jaruzelskiego i Kiszczaka, ubrudziła się
do tego stopnia, że nie może tego brudu do dzisiaj zmyć z siebie. Brud ten na
tych elitach widzi każdy Polak, który nie patrzy na nich przez michnikowską
siatkę poglądów i przez czerwone okulary Made in PZPR.
Przygarniając komunistów do siebie, przyjmując od nich władzę
i spadek PRLowski, przejęli od nich w spadku brak legitymizacji w społeczeństwie
i narodzie polskim. O brak uznania i traktowanie tych elit, jako obcych, niech
mają dzisiaj i jutro pretensje sami do siebie. Nie pomogą im w uzyskaniu tej
legitymizacji żadne sztuczki propagandowe i podsuwanie Polakom różnych
pseudoautorytetów, rodem z PRL, wykreowanych przez komunistyczne służby
specjalne.
Ponieważ różne tricki polityczne, jak np. ten ze Ścibor-Rylskim,
nie dają oczekiwanych rezultatów, więc prezydent wszystkich okrągłostołowców,
Bronisław Komorowski, zaczął ze swoim sztabem knuć, co by tu zrobić, żeby
uniemożliwić Polakom głośne wyrażanie, co myślą o stadninie trzymającej
władzę. W związku z tym zwołał w środę 8 sierpnia naradę w Pałacu
Namiestnikowskim, gdzie jedyną kwestią nasiadówki było, co należy zrobić,
żeby organizację Marszu Niepodległości 11 listopada 2012 r. odebrać
organizacjom niezależnym od kliki dzierżącej władzę i podporządkowanie jej
siłom rządzącym. Tu „wyszło szydło z worka”, czyli wylazła na widok
publiczny komunistyczna mentalność, popychająca do stosowania praktyki, z którą
dzisiejsze elity polityczne tak bardzo nie lubią, żeby je identyfikowano: Nie
wolno tolerować żadnej niezależnej od sitwy rządzącej inicjatywy
obywatelskiej. (Zobacz: Wywiad z Tomaszem Nałęczem, doradcą prezydenta,
„Rzeczpospolita” z 13 sierpnia 2012 r., oraz: http://www.prezydent.pl/kancelaria/aktywność-doradcow/art,111,prof-nalecz-o-inicjat...).
Radzono i dyskutowano, ponieważ: .” „Marzeniem prezydenta jest, aby było jak najmniej
negatywnych emocji związanych z tym pochodem
Z narady i wywiadu Nałęcza nie dowiadujemy się, kto jest
źródłem tych „negatywnych emocji”, dla kogo są one „negatywne”
i dlaczego. Ale to nie trudno odgadnąć, bo dalej dowiadujemy się, że wszyscy
uczestnicy narady „byli zgodni, aby maksymalnie odpolitycznić
pochód. Bez partyjnych haseł”. A więc znowu powrót do PRLowskich
praktyk: Hasła polityczne może formułować i wygłaszać tylko klika u władzy.
Obywatele są od tego, żeby je odbierali i najlepiej bezkrytycznie i z
zachwytem.
Kto uczestniczył w tym spotkaniu-naradzie? Doradca prezydenta mówi nam, że obecny był tam wspomniany gen. Ścibor-Rylski oraz różni starzy oficerowie, reprezentujący rozmaite organizacje kombatanckie. Po wnikliwej analizie wymienionych przy tym nazwisk, ze Scibor-Rylskim i Hanną Gronkiewicz-Waltz włącznie, wyszło na jaw, że były to osoby konstruktywne, ale w tym sensie, w jakim była „opozycja konstruktywna”, zaproszona do udziału w obradach w Magdalence i przy „okrągłym stole”. Wszyscy uczestnicy spotkania u prezydenta byli zgodni – a jakże? – co do tego, że „patronem pochodu mają być kombatanci” z prezydentem Komorowskim w tle, albo na czele, a nie jakieś tam organizacje niezależne od sitw trzymających władzę, jak np. Młodzież Wszechpolska, Obóz Narodowo Radykalny czy inne, jeszcze bardziej „niekonstruktywne” jak n.p. NSZ, których reprezentacja kombatancka na w/w naradę nie została zaproszona w przeciwieństwie do kombatantów AK-owskich i BCh-owskich.
Spotkanie prez. Komorowskiego z weteranami przebiegało w
ciepłej i przyjaznej atmosferze. „Na sali dominowało – jak
nas informuje Nałęcz – przekonanie, aby nie robić pochodu przeciw
komukolwiek”. Aha –
chyba „tu leży pies pogrzebany”. Dzięki tej informacji dowiadujemy się, o
co w tym wszystkim chodzi. Należy zabronić protestowanie przeciw tym, którzy
sprawują aktualnie władzę, czyli przeciw sitwie u władzy i jej polityce
antynarodowej. Uzupełnijmy tutaj, że tak samo rozumowali naziści i komuniści,
nie tylko w podbitej Polsce, ale we wszystkich okupowanych przez nich krajach.
Na koniec prezydent Komorowski zaapelował jeszcze do weteranów – cytuję: „Narodowej
solidarności i wspólnotowości potrzeba nam dzisiaj jak powietrza.” To „nam” nie jest specjalnie trudne Polakom zrozumieć.
Dlatego rozumiemy, że wam tego dzisiaj potrzeba, jak powietrza,
bo jest to warunek utrzymania się was przy władzy i kasie państwowej.
Nam – Polakom, taka „solidarność” i „wspólnotowość”
z postkomunistycznymi sitwami okrągłostołowymi i rządzącą bandą
ochroniarzy przestępców komunistycznych, nie jest wcale potrzebna. Zresztą byłaby
samobójcza.
Narodowa solidarność i poczucie przynależności do wspólnoty
polskiej są Polakom potrzebne, ale nie te budowane pod kierunkiem i na warunkach
rządzącej stadniny postbolszewickiej i pookrągłostołowej.
Narodową solidarność i wspólnotowość trzeba było
budować ponad dwadzieścia lat temu. Teraz jest już za późno.
Dzisiaj jesteście, wychodowanym przez komunistów na
polskim organizmie nowotworem, który trzeba usunąć.
Jeżeli prez. B. Komorowski sądzi, że tym zagraniem z
kombatantami coś na dłuższą metę osiągnie, to się strasznie myli. Ale to
jego problem, no i sitw i klik, które reprezentuje.
Władysław Gauza
Tematy w dziale dla inteligentnych:
ARTYKUŁY - tematy do przemyślenia z cyklu: POLITYKA - PIENIĄDZ - WŁADZA
"AFERY PRAWA" - Niezależne Czasopismo Internetowe redagowane jest przez dziennikarzy AP i sympatyków z całego świata których celem jest PRAWO, PRAWDA SPRAWIEDLIWOŚĆ DOSTĘP DO INFORMACJI ORAZ DOBRO CZŁOWIEKA |
uwagi i wnioski proszę wysyłać na adres: |
WSZYSTKICH INFORMUJĘ ŻE WOLNOŚĆ WYPOWIEDZI I SWOBODA
WYRAŻANIA SWOICH POGLĄDÓW JEST ZAGWARANTOWANA ART 54 KONSTYTUCJI
RZECZYPOSPOLITEJ POLSKIEJ.
Ograniczenia w zakresie korzystania z konstytucyjnych wolności i praw mogą być
ustanawiane tylko w ustawie i tylko wtedy, gdy są konieczne w demokratycznym państwie
dla jego bezpieczeństwa lub porządku publicznego, bądź dla ochrony środowiska,
zdrowia i moralności publicznej, albo wolności i praw innych osób.
Ograniczenia te nie mogą naruszać istoty wolności i praw.
1 - Każdemu zapewnia się wolność wyrażania swoich poglądów oraz
pozyskiwania i rozpowszechniania informacji.
2 - Cenzura prewencyjna środków społecznego przekazu oraz koncesjonowanie
prasy są zakazane.
Komentowanie nie jest już możliwe.