opublikowano: 26-10-2010
7 KRĘGÓW PIEKŁA WŁODZIMIERZA OLEWNIKA - z cyklu MAFIA I WŁADZA cz. 2
KRĄG CZWARTY – MAFIA
By uczynić następny
krok i zejść w głębszy krąg polskiego piekła, trzeba wpierw zdefiniować
dwa terminy, bez których świadomości sprawa uprowadzenia i zabójstwa
Krzysztofa Olewnika będzie tylko kryminalną zagadką. Mafia i ORLEN.
Jeżeli mówić o
„polskiej mafii”, to raczej jako o organizacji postkomunistycznej
nomenklatury oraz byłych funkcjonariuszy i współpracowników komunistycznej
policji politycznej, niż o „zwykłej” mafii kryminalnej. Cechą, która
zdecydowanie odróżnia „klasyczną” mafię – powstałą jako tajna społeczność
sprzeciwiająca się władzy, od polskiej hybrydy jest fakt, że „naszą”
mafię zorganizowało państwo komunistyczne, a udoskonaliła III RP.
Totalitarny ustrój PRL- u bez problemu kontrolował i czerpał korzyści również
z tak ważnej sfery aktywności, jak zorganizowana przestępczość. Jakie były
początki tego zjawiska?
W „Alfabecie
Mafii” Ewy Ornackiej i Piotra Pytlakowskiego, można usłyszeć m.in.:
„Tymczasem już wtedy (lata 80-ąte) w głębokim cieniu działała prawdziwa
przestępczość zorganizowana – czarny rynek walutowy. Cinkciarze stali przed
Peweksami i hotelami. Skupowali głównie od obcokrajowców, waluty, płacili
ceny realne, a nie oficjalne, które były wielokrotnie niższe. Przykładowo w
latach 70-ątych, państwowe banki płaciły, za USD zaledwie 30 zł, a
cinkciarze 140. Sprzedawali je po 160. Różnica pomiędzy ceną skupu, a
sprzedaży dawała duży zysk. Dlaczego omnipotentne państwo przymykało oczy
na konkurencję, która bezczelnie pozbawiała budżet wpływów? Koników
walutowych chroniła organizacja sterująca tym rynkiem. Cinkciarzy czasem
zamykano, ale szybko wychodzili na wolność. Gazety pisały, że w sieci wpadają
tylko płotki, a rekiny pozostają bezkarne. (…) Rekiny – prywatni
bankierzy, obracali wielkimi pieniędzmi, mogli sfinansować każdą transakcję.
Rekiny nigdy nie wyszły z ukrycia. Chroniła ich potęga SB MSW. W zamian SB,
otrzymywała cenne informacje i, co może było jeszcze cenniejsze, nieformalnie
opodatkowała czarny rynek dewiz. Dziś wiadomo, że SB, korzystała z tzw.
lewej kasy. Organizowana za nią operacje specjalne, ale też wysocy oficerowie
resortu spraw wewnętrznych zaspokajali z tych pieniędzy swoje prywatne
potrzeby. Państwo nie miało nad SB, praktycznie żadnej kontroli”. Warto też
zacytować, co „Alfabet mafii” mówi o „Pruszkowie”:
„Milicja
zmieniona w policję dopiero uczyła się nowych obowiązków. Wszelkimi siłami
odcinano się od PRL, przy okazji spuszczając ze smyczy tzw. osobowe źródła
informacji, czyli agentów milicji i SB w świecie przestępczym. Wielu znanych
w latach 90-ych gangsterów w poprzedniej dekadzie zajmowało się cinkciarstwem.
Wśród waluciarzy SB miała mocną agenturę. Większość esbeków
zweryfikowano negatywnie i role się odwróciły. Teraz oni stali się agenturą
świata przestępczego. Gangsterzy wykorzystywali ich kontakty i znajomości z
milicjantami przemianowanymi na policjantów, z prokuratorami, a nawet z sędziami.
Wszyscy przestępcy, znani dzisiaj jako ojcowie chrzestni mafijnych grup, w
latach 80-ych dziwnie łatwo wyjeżdżali do Niemiec (RFN) na wielomiesięczne
pobyty. Bez problemów dostawali paszporty w czasach, kiedy nie było to wcale
takie proste. Niemiecką mekką polskich złodziei był wtedy Hamburg i inne
miasta nadmorskie. Bywali tam „Nikoś”, „Pershing”, „Wariat”,
„Oczko”, a także podobno „Masa”, „Kiełbasa” i „Słowik”. –
Istniał dyskretny nadzór ze strony SB nad pruszkowską bandą „Barabasza”.
(…) To była swego rodzaju opieka. (…) Za czyny, które ludzie „Barabasza”
popełniali, można było trafić do ciupy na bardzo długo. A oni nie trafiali.
(…) W „Uroczej” (knajpa w Pruszkowie w latach 80-ych), bandyci „Barabasza”
zajmowali połowę sali, drugą okupowali milicjanci po służbie. (…) Po
kilku półlitrówkach, lody przełamywano i dochodziło do ogólnego zbratania,
stoliki łączono i pito wspólnie. (…) Tak rodzą się nieformalne więzi.
(…) Dzisiaj już wiemy, że wielu zwykłych złodziei z czasów PRL, członków
bandyckich grup dokonujących włamań i napadów, dzięki opiece ludzi z
perelowskich służb specjalnych w III RP zmieniło się w opromienionych sławą
mafiosów, liderów „Pruszkowa”, „Wołomina” i wielu innych przestępczych
grup zorganizowanych”.
W roku 2006
Sylwester Latkowski i Wojciech Sumliński w artykule „Przyjaciele mafii”
napisali: „W zeznaniach Zdzisława Herszmana i Wojciecha Papiny, ważnych
postaci w polskiej mafii, pojawiają się największe afery III RP, w tym zabójstwo
generała Marka Papały czy sprawy badane przez sejmową komisję ds. PKN Orlen.
Z tych zeznań wynika, że w latach 90. setki oficerów byłej SB i milicji mających
kontakty z przestępczym podziemiem po prostu stanęło na jego czele. I zaczęli
wykorzystywać państwowe służby, w tym BOR i policję. To nie przypadek, że
najgroźniejszymi polskimi przestępcami zostali Jeremiasz
Barański
(Baranina), Andrzej
Kolikowski (Pershing),
Leszek Danielak
(Wańka) czy Nikodem
Skotarczak (Nikoś)
- współpracownicy
milicji lub SB.
Dla swoich opiekunów prowadzili oni lewe interesy jeszcze w latach 70. i 80.
Mafia miała swoich ludzi w sferach bankowych, biznesowych i w policji,
przekształconej z milicji. Po tym przekształceniu część funkcjonariuszy
pracowała na dwa fronty - w policji i dla mafii. Historie opowiedziane przez
Zdzisława Herszmana, Wojciecha Papinę, Marka Minchberga i innych świadków
pokazują, że siłą mafii nie był kij bejsbolowy czy karabin maszynowy, ale
oparty na powiązaniach z czasów PRL układ, w którym "Pruszków" to
były tylko "doły". […]
„Zeznania świadków
wskazują, że to agenci tajnych służb PRL (a niekiedy także III RP)
organizowali nielegalny handel paliwami, alkoholem, zakładali firmy
ochroniarskie, działali w handlu zagranicznym, handlu bronią, podejmowali działalność
parabankową. Każdy, kto wszedł im w drogę, był korumpowany, szantażowany
albo likwidowany.[…] Układ musi w jakiejś formie istnieć do dziś, skoro
tak trudno jest rozwikłać największe afery III RP. Jak bowiem inaczej wyjaśnić
fakt, że mimo iż zeznania, które cytujemy, są znane od kilku lat, tajne służby,
policja i prokuratura nic z tą wiedzą nie zrobiły”.
Powstająca na
początku lat 90-ych „polska „mafia, tworzona była w dwojaki sposób: od góry
– przez coraz bardziej skorumpowanych polityków i urzędników, którzy
wykorzystując władzę przejmowali strategiczne działy gospodarki państwa
oraz od dołu – przez coraz lepiej zorganizowanych drobnych przestępców. Można
powiedzieć, że w tym procesie nieuczciwi politycy „kryminalizowali się”,
a przestępcy „cywilizowali”. Obie grupy spotykają się zazwyczaj w połowie
drogi, – gdy politycy potrzebują partnerów z gotówką w celu przejęcia
kolejnego atrakcyjnego kąska gospodarki (ewentualnie osłony interesu przed
innymi lub może sztuczne stworzenie monopolu) lub, gdy kryminaliści poszukują
osłony i kontaktów dla legalizacji zasobów finansowych zdobytych w wyniku
przestępstw. Wiele wskazuje na to, iż swoistymi pośrednikami między tymi
grupami, są ludzie znający świetnie oba środowiska, czyli byli
funkcjonariusze komunistycznych służb specjalnych.
Myślę, że w
sprawie porwania i zabójstwa Olewnika doszło właśnie do takiego spotkania w
połowie drogi, gdy interesy politycznych bossów wymagały wsparcia ze strony
przestępców, przy czym do bezpośredniego wykonawstwa użyto pospolitych
kryminalistów, zza których plecami działali „fachowcy” z mafii. Miejscem,
w którym spotykały się interesy wszystkich stron był płocki Orlen, którego
ówczesny zarząd nieprzypadkowo nazywano „SLD w miniaturze”.
Z chwilą objęcia
władzy przez komunistów, rząd Millera natychmiast przystąpił do
„odzyskania” Orlenu. Usunięcie Modrzejewskiego, przy współudziale służb
specjalnych, zarządzanych przez Siemiątkowskiego, otworzyło tzw. lewicy drogę
do zarządu spółki. Prezesem został Zbigniew
Wróbel
popierany przez prezydenta Aleksandra
Kwaśniewskiego
(miał go wspierać także najbogatszy Polak Jan
Kulczyk,
akcjonariusz PKN Orlen). Inni członkowie zarządu (wszyscy w randze
wiceprezesa) również mieli wpływowych protektorów. Janusz Wiśniewski zawdzięczał
nominację Krzysztofowi Janikowi, Jacek Strzelecki - Leszkowi Millerowi, Sławomir
Golonka był protegowanym Wiesława Kaczmarka, a Andrzej Macenowicz ( współpracownik
WSI, pseudo.Parys) - Józefa Oleksego. Nic dziwnego, że gdy w szeregach SLD
zaczęły się rozłamy, walki frakcyjne zaczęły się też w zarządzie Orlenu.
Mówiło się wręcz o dwóch zarządach - "małym", który tworzyli
Zbigniew Wróbel i Sławomir Golonka, i "dużym", skupiającym pozostałych
menedżerów. W ten sposób w PKN Orlen i spółkach, które do niego należały,
krzyżowały się wpływy i interesy finansowe wszystkich frakcji SLD.
W artykule –
„Państwo mafia”- Jana Pińskiego z roku 2005, w którym autor przedstawia
efekty działalności sejmowej komisji śledczej ds.PKN Orlen, możemy przeczytać:
„W Polsce działa
mafia, której oparciem są najwyżsi rangą politycy - wynika z przyjętego
sprawozdania sejmowej komisji śledczej badającej tzw. sprawę Orlenu […]. Jeżeli
tropem komisji podąży prokuratura, to polski establishment powstały po 1989
r. przestanie istnieć. Podobnie stało się we Włoszech w 1994 r., gdy seria
skandali korupcyjnych (słynna operacja "Czyste ręce") zmiotła ze
sceny 80 proc. polityków, zarówno chadeków, jak i socjalistów. "Skala i
proceder działań przestępczych związanych z branżą paliwową wskazują, że
mamy do czynienia ze zorganizowaną przestępczością opartą na powiązaniach
kapitałowo-osobowych, powiązanych również z kręgami administracji rządowej
i szeroko rozumianych organów ścigania. […]Raport komisji czyta się jak
kryminał: kilkaset firm zamieszanych jest w pranie brudnych pieniędzy i
oszustwa podatkowe, które rocznie kosztują skarb państwa, czyli nas, podatników,
miliardy złotych. To wszystko wiąże się z lewymi interesami prywatnych firm
z PKN Orlen i jego poprzedniczką - Petrochemią Płock […]”
Jak wiemy – raport komisji śledczej okazał się niewiele znaczącym dokumentem, nad którym pochylili się jedynie tropiciele „teorii spiskowych” , a żadne z zawartych w nim wniosków nie doczekały się nigdy realizacji. Nie będzie nadużyciem stwierdzenie, że w latach rządów Millera „polska mafia” – czyli triumwirat służb, biznesu i polityków, przy wsparciu pospolitych przestępców najpełniej „objawił” się w płockim układzie, działającym w cieniu PKN Orlen. Dlatego próba dotarcia do prawdy o „sprawie Olewnika”, musi odsłonić kulisy tego układu, musi ukazać ludzi polityki, służb, biznesu i wymiaru sprawiedliwości, tworzących ponurą, mafijną rzeczywistość III RP. Ponieważ ten układ nie miał barw partyjnych i łączył „ponad podziałami”, można mieć uzasadnione wątpliwości czy efekty pracy obecnej komisji sejmowej nie będą identyczne, jak w przypadku komisji „orlenowskiej”.
To pogłębienie znaczenia pojęć „mafia” i „Orlen”, funkcjonujących w
tle sprawy Krzysztofa Olewnika powinno wystarczyć, by we właściwym świetle
ocenić rolę Andrzeja
Piłata – tzw.
barona SLD na Mazowszu, politycznego patrona kariery Grzegorza K – bohatera
poprzedniej odsłony „Kręgów”, zatytułowanej „Łącznik”. Wiemy, że
Grzegorz K był bardzo bliskim współpracownikiem Andrzeja Piłata. To Piłat
otaczał Korytowskiego opieką i zapewniał polityczne poparcie. Dzięki temu, Korytowski
w czasie rządów lewicy (2001 – 2005), niemal z ulicy został jednym z
dyrektorów w płockim Orlenie.
Sam Piłat to
postać nietuzinkowa, skoro jego nazwisko pojawia się w kontekście działalności
niezwykle ciekawych spółek i osób (Megagaz, EkoTrade). Przypominałem o tym w
pierwszym tekście „Kręgów”, a szeroko o spółkach, z którymi związany
jest Piłat pisałem w styczniowym tekście KRĘGI
PIEKŁA.
W czasach, gdy
porwano Olewnika, Andrzej Piłat to główna figura, w szeregu
poskomunistycznych działaczy zaangażowanych w realizację budowy płockiego
mostu. Wiemy, że kontrakty na dostawę stali do tej inwestycji, mogły być
powodem zainteresowania spółką Krup – Stal, której właścicielami byli
Krzysztof Olewnik i Jacek
Krupiński.
Prawdopodobnie Krup – Stal, za wiedzą Krupińskiego
handlowała również stalą pochodzącą z napadów na tiry oraz przemycaną na
ogromną skalę z Rosji, a nieograniczony zbyt w płockim Orlenie zapewniał spółce
Grzegorz K. i jego polityczny patron.
Jednak Andrzej Piłat
nie stronił też od innych interesów. Włodzimierz Olewnik
twierdził, że na krótko przed porwaniem syna otrzymywał liczne, lukratywne
propozycje. Chodziło głównie o ułatwienia w zakupie kolejnych państwowych
zakładów mięsnych. Propozycje padały ze środowiska płockiej lewicy. Jedną
z takich propozycji była oferta kupna upadających państwowych zakładów mięsnych
na Służewcu i w Mławie – po wyjątkowo atrakcyjnej cenie. Swoją pomoc przy
tej transakcji zadeklarował właśnie Andrzej Piłat. Propozycje
korzystnych interesów składał także były Komendant Komendy Wojewódzkiej w
Płocku - Maciej
Książkiewicz.
Chciał, aby Włodzimierz Olewnik kupił jakiś zakład "na spółkę"
z kolegą komendanta. Olewnik jednak nie skorzystał z tej propozycji. Obawiał
się, że za transakcją może się kryć konieczność zapłacenia łapówki. W
sprawie ofert występuje również pośrednik w handlu świniami, niejaki Andrzej
Ł., który
proponował Olewnikom swoje usługi krótko przed porwaniem. Ponieważ
wiarygodność pośrednika od początku budziła podejrzenia handlowców z firmy
Olewnika, nie skorzystano z jego propozycji. Wkrótce po porwaniu Andrzej Ł.
zaoferował Włodzimierzowi Olewnikowi swoją pomoc w zdobywaniu informacji o
losach Krzysztofa. Pod tym pozorem otrzymał od rodziny Olewników 160 tysięcy
złotych. Jak wynikało z informacji TVN-owskiego „Superwizjera”, Andrzej Ł.
mógł być współpracownikiem ABW.
Jeśli sam Olewnik
twierdzi dziś uparcie, że „w tej sprawie wcale nie chodziło o okup –
chodziło o przejęcie mojego majątku” , nie ma powodu, by nie wierzyć jego
słowom. Skoro wkrótce po porwaniu banki wypowiedziały
firmie Olewnika kilkanaście milionów złotych kredytów, a wszelkie możliwe
urzędy rozpoczęły nękające kontrole, doprowadzając przedsiębiorstwo na
skraj bankructwa – musiał być to scenariusz opracowany przez zleceniodawców
porwania i stanowił integralną część koncepcji ich działania. Również
nasyłanie na rodzinę Olewników wszelkiej maści naciągaczy, żerujących na
tragedii miało na celu doprowadzenie do finansowego upadku Włodzimierza
Olewnika. Jak twierdzi sam poszkodowany, na różnego rodzaju „pomocników”
przeznaczył w sumie olbrzymią kwotę 5 mln złotych. Czy zatem firma miała
upaść, aby zainteresowane osoby mogły ją kupić od syndyka za cenę znacznie
poniżej rzeczywistej wartości? Odrzucenie, której z wymienionych powyżej
ofert mogło skłonić „towarzyszy spod ciemnej gwiazdy” do aktu zemsty i
porwania Krzysztofa Olewnika? Istnieje jednak jeszcze inna możliwość, która,
jak sądzę nigdy nie była przedmiotem zainteresowania organów ścigania i nie
została uwzględniona jako motyw działania mocodawców.
Otóż,
nie można wykluczyć, że firmy Włodzimierza Olewnika i jego syna Krzysztofa były
potrzebne lokalnej mafii, jako ogniwa w systemie nielegalnego transferowania
pieniędzy do kasy SLD. Mechanizm takich transakcji, w których komuniści mieli
ogromne doświadczenie został precyzyjnie opisany we Wprost z roku 2004, w
artykule Jarosława Jakimczyka „Przelewy w Płocku”. Autor twierdzi,
że w Płocku funkcjonowała wzorcowa lewa kasa, z której finansowano polityków
SLD i opisuje przypadek szanowanego przedsiębiorcy Zbigniewa D, który w roku
1999 zapisał się do SLD, dając się zwieść mirażowi władzy, jaki
roztoczyli przed nim płoccy działacze. Prawdziwym powodem ich zainteresowania
osobą Zbigniewa D. były jego trzy firmy: Atlantic, PPH Viz-Atlantic i PHU
Novum. Były one wykorzystywane w systemie nielegalnego transferowania pieniędzy
do kasy SLD w Płocku, a samemu przedsiębiorcy powierzono organizację systemu
finansowania partii. Biznesmen zgodził się, licząc, że SLD wygra wybory
samorządowe w 2002 r. i mu się odwdzięczy.
Jakimczyk pisał
m.in.:
„Zbigniew D.
został dopuszczony do największych tajemnic partii, bo cieszył się zaufaniem
ówczesnego mazowieckiego barona SLD - Andrzeja Piłata (obecnie sekretarza
stanu w Ministerstwie Infrastruktury), którego poznał w latach 60. Według źródła
zbliżonego do płockiej rady miejskiej, Zbigniew D. prowadził lewą kasę
partii w mieście. Pieniądze wpływające do kasy nie były oficjalnie
ewidencjonowane, nie trzymano ich na koncie w banku. Sumy te zapisywano w
specjalnym zeszycie. Po każdej operacji wpłaty lub wypłaty wydzierano i
niszczono kartkę z poprzednim saldem. Na nowej kartce odnotowywano jedynie stan
bieżący - pod hasłem "bilans otwarcia". Na tej kartce podpisywały
się dwie zaufane osoby, w tym trzymający lewą kasę Zbigniew D. Przed nim
funkcję kasjera - jak twierdzi nasz informator - pełnił Stanisław
Jakubowski,
obecny prezes PERN, który wcześniej był wiceprezydentem, a następnie
prezydentem Płocka. […] Tylko w 2002 r. w zeszycie dokumentującym
funkcjonowanie lewej kasy SLD w Płocku zaksięgowano 1,5-2 mln zł.
Z relacji, jakie mamy, wynika, że pieniądze wpłacał do lewej kasy m.in. Wojciech
Hetkowski, mąż
zaufania posła Piłata, który kieruje obecnie organizacją miejską SLD w Płocku
(wcześniej był on prezydentem Płocka). Przynosząc gotówkę, Hetkowski miał
czasem mawiać "wygraliśmy przetarg", co oznaczało, że w rządzonym
wówczas przez SLD Płocku o wyniku przetargu zadecydowała łapówka.[…] Jak
funkcjonowała lewa kasa? […] kampania Wojciecha Hetkowskiego w 2002 r. wymagała
zaangażowania dodatkowych funduszy ze względu na dogrywkę w drugiej rundzie
wyborów. Jej koszty pokryto z pieniędzy księgowanych w zeszycie prowadzonym
przez Zbigniewa D. Płock dosłownie zalepiono plakatami Hetkowskiego. Pieniądze
na druk plakatów i produkcję gadżetów pochodziły m.in. z drukarni Rytter
Investment Zbigniewa Ryttera. Drukarnia Ryttera wystawiła firmom Zbigniewa D.
faktury za fikcyjne usługi. Przykładowo: fakturę 0676/MP02/TV wystawiono 25
października 2002 r. dla spółki Atlantic SA za "widokówki/sprzedaż
widokówek/5400 szt.". W rzeczywistości żadna z trzech firm Zbigniewa D.
nigdy nie zamawiała w drukarni Rytter Investment żadnych usług. Chodziło wyłącznie
o przepompowanie pieniędzy na potrzeby SLD. […] Spółki Zbigniewa D. same również
wystawiały faktury za fikcyjne usługi, na przykład dla firmy płockiego
dealera samochodów Auto Skoda - Wojciechowski. Tymczasem spółki te nigdy nie
wykonywały żadnych usług dla tego dealera. Chodziło tylko o to, żeby pieniądze
od Wojciechowskiego zasiliły lewy fundusz wyborczy Wojciecha Hetkowskiego.
Firmy Zbigniewa D. na podobnej zasadzie wystawiły też faktury obciążające
Urząd Miasta w Płocku. Jako tytuł płatności wpisywano najczęściej książki.
Z dokumentów, do których dotarliśmy, wynika, że po lewe faktury zgłaszał
się i kwitował ich odbiór Adam Zbyszewski, społeczny asystent posła
Andrzeja Piłata. Gdyby podliczyć wszystkie lewe faktury, w których zamawiającym
lub odbiorcą w 2002 r. były firmy Zbigniewa D., wyszłaby suma około 800 tys.
zł”.
Gdy Hetkowski
przegrał wybory, Zbigniew D upomniał się o zwrot kosztów. Zaczął się też
obawiać wyników kontroli prowadzonej w jego firmach przez urząd skarbowy. Dzięki
kontaktom Hetkowskiego z naczelnik US w Płocku inspektorzy skarbowi kontrolujący
firmy Zbigniewa D. nie zgłosili żadnych zastrzeżeń do faktur z 2002 r.
Zakwestionowali natomiast kilka rachunków za usługi, które zostały
faktycznie wykonane. Gdy Zbigniew D. chciał złożyć zastrzeżenia do protokołów
pokontrolnych, został zatrzymany przez Centralne Biuro Śledcze i pod zarzutem
oszustwa trafił do aresztu śledczego. Przesłuchujący Zbigniewa D. oficerowie
CBŚ w początkowej fazie śledztwa pytali go o nielegalne operacje finansowe,
których beneficjantem był płocki SLD i związane z nim firmy. Gdy ze
stanowiska zastępcy komendanta głównego policji odwołano gen. Adama
Rapackiego (nadzorował on CBŚ), przesłuchujący przestali się interesować
finansowaniem SLD w Płocku. Podczas ostatnich przesłuchań podejrzanemu
sugerowano nawet, by "dogadał się jakoś" z przewodniczącym płockiego
SLD Wojciechem Hetkowskim. Gdy Zbigniew D. zorientował się, że został kozłem
ofiarnym, postanowił ujawnić rolę, jaką w tuszowaniu nielegalnych operacji
finansowych SLD odegrali Wojciech Hetkowski oraz urzędnicy skarbowi i zawiadomił
generalnego inspektora kontroli skarbowej Wiesława Ciesielskiego (SLD).
Ciesielski został też poinformowany, że liderzy płockiego SLD używali jego
nazwiska "jako swoistego straszaka i legitymacji (....) nieuczciwych działań".
Z pisma Zbigniewa. D. wynika, że Wojciech Hetkowski zapewniał go, iż
wiceminister Ciesielski uzna kontrolę w jego firmach "za niebyłą".
"To jest kumpel Andrzeja Piłata i Andrzej z nim na ten temat już rozmawiał.
Wszystko będzie dobrze - nie masz czym się denerwować" - uspokajał
Hetkowski Zbigniewa D. miesiąc przed jego aresztowaniem. Płocka prokuratura
rejonowa zareagowała na zawiadomienie Zbigniewa D. postawieniem mu nowych
zarzutów. Dopiero w kwietniu 2004 r., gdy Zbigniew D. złożył skargę w
Prokuraturze Krajowej, wszczęto odrębne śledztwo "w sprawie składania
fałszywych zeznań w Urzędzie Skarbowym w Płocku, tworzenia fałszywych dowodów
w postępowaniu podatkowym, poświadczenia nieprawdy oraz płatnej
protekcji". Nikomu jednak nie postawiono zarzutów.
Opisuję obszernie
sprawę „płockich przelewów”, ponieważ zastosowany w niej mechanizm
nielegalnego pozyskiwania środków na działalność SLD, mógł zostać z
powodzeniem i na znacznie większą skalę, zastosowany wobec Włodzimierza
Olewnika. Tych samych ludzi, wykorzystujących firmy Zbigniewa D, znajdujemy w
otoczeniu Olewnika. Łudząco podobny jest również sposób działania
organów kontroli skarbowej, traktowanych jako aparat represji i nacisku. Jeśli
przedsiębiorca, tuż przed porwaniem syna, otrzymywał propozycje dochodowych
interesów – byle z udziałem ludzi wskazanych przez lokalnego „barona” Piłata
– sens tego przedsięwzięcia musi mieć związek z nielegalnym finansowaniem
struktur SLD. Odmawiając „propozycjom nie do odrzucenia” Olewnik, (któremu
zapewne przedstawiono kulisy tych operacji) naraził się na zemstę mafijnego
układu. Niewykluczone, że porwaniem syna chciano wymusić ustępstwa i zgodę
na „współpracę” oraz zagwarantować milczenie płockiego przedsiębiorcy.
Wolno przypuszczać, że zastosowany „środek przymusu” musiał być
adekwatny do wagi interesu, którego dotyczył, dlatego sądzę, że chodziło o
sprawę i pieniądze znacznie większe, niż w przypadku wyzyskania firm
Zbigniewa D.
Przestępcza
logika działań „płockiego układu” uprawnia do twierdzenia, że za
porwaniem i zabójstwem Krzysztofa Olewnika stoi „polska mafia”, twór
komunistycznej bezpieki, doskonale wkomponowany w pejzaż IIIRP. Dlatego
poszukiwań najgłębiej ukrytych mocodawców i decydentów tych działań, nie
wolno ograniczać do partii postkomunistycznej i lokalnego środowiska płockiego.
Podobnie, jak w klasycznej strukturze mafijnej, to nie „żołnierze”, nie
„caporegima” i nie „bossowie” podejmują strategiczne decyzje i
rozdzielają role poszczególnych postaci. Trzeba dotrzeć do tych, którzy z
pozoru najmniej połączeni ze sprawą, tworzą głównodowodzących – niczym
mafijna „commission”.
Nie opuszczając
zatem bardzo ważnej osoby - Andrzeja
Piłata - trzeba
pójść dalej, do kolejnego kręgu „polskiego piekła”.
KRĄG PIĄTY – LUDZIE ZNIKĄD
„Kim są
prawdziwi szefowie polskiej mafii, przełożeni Pershinga, Dziada czy Oczka”?
– pytały przed 10 laty Ewa Ornacka i Violetta Krasnowska w tygodniku
„Wprost”, w artykule „Ojcowie chrzestni”. „Pershing, Dziad czy Oczko,
uważani za najważniejszych przywódców polskich zorganizowanych grup przestępczych,
byli co najwyżej dowódcami "prywatnej policji", chłopcami do
brudnej roboty i pilnowania cudzych interesów. Z przestępczych
"inwestycji" trafiało do ich kieszeni jedynie 5-10 proc. zysków. Nie
mogli kierować podziemną Polską, gdyż za mało wiedzieli, byli zbyt łatwo
identyfikowani, przez lata o ich losie decydowali prowadzący ich lub inwigilujący
funkcjonariusze milicji oraz służb specjalnych.” – pisały autorki artykułu.
Kto zatem rządzi
tym światem – (o którego korzeniach pisałem w poprzedniej części
„Kręgów”) – gdzie szukać prawdziwych szefów układu, zwanego „polską
mafią”? Czy można zlokalizować środowiska, z których wywodzą się
mafijni „caporegima” i „bossowie”?
W sprawie
Krzysztofa Olewnika, należy przyjąć jako pewnik tezę, że za bezpośrednim
przebiegiem porwania i zabójstwa oraz wieloletnią, skomplikowaną operacją
utrudniania i fałszowania śledztwa na wszystkich szczeblach władzy stał układ
mafijny, łączący polityków, funkcjonariuszy służb, biznesmenów i
kryminalistów.
Świadczy o tym
przede wszystkim zakres działań, jakie podejmowano przez ostatnie 8 lat, by
skutecznie ukryć prawdę o motywach porwania oraz ludziach, stojących za
zbrodnią. Świadczy klasyczna (zgodna z mafijnym „kodem Omerta”),choć
czasem wymuszana „samobójstwem” „zmowa milczenia” - począwszy od
sprawców uprowadzenia, poprzez policjantów i prokuratorów, po dziennikarzy i
polityków. Wreszcie – dowodem są nazwiska osób, występujących w sprawie,
ich wzajemne powiązania i rzeczywiste relacje.
By wejść na drogę,
prowadzącą do odpowiedzi na pytanie postawione na wstępie, posłużę się słowami
„wysokiego funkcjonariusza służb specjalnych IIIRP”, cytowanymi przez
autorki artykułu:
„Trzeba sięgnąć
do początków tworzenia się zorganizowanych struktur przestępczych, czyli do
przełomu lat 80. i 90. Do czasów żywiołowej gospodarki rynkowej, młodego
kapitalizmu, a zarazem czasów rozpadu PZPR, czystek w milicji, SB i
Ministerstwie Spraw Wewnętrznych Milicjanci i negatywnie zweryfikowani esbecy
masowo przechodzili wówczas do biznesu. Przychodziło im to tym łatwiej, że w
wielu firmach pracowali ich "podopieczni", że mieli "haki"
na członków formujących się wtedy zarządów i rad nadzorczych. Trafiali
przede wszystkim do przedsiębiorstw zajmujących się handlem paliwami i
alkoholem. Opanowali firmy ochroniarskie, banki, spółki polonijne i przedsiębiorstwa
handlu zagranicznego. Te ostatnie były w czasach PRL często przykrywką dla
działań służb specjalnych.
Dopiero, gdy
firmy ustabilizowały swoją pozycję na rynku, zatrudnieni w nich
funkcjonariusze milicji i służb specjalnych przypomnieli sobie o prowadzonych
przez siebie przez lata tajnych współpracownikach i zaczęli korzystać z ich
usług. Swoich
byłych podopiecznych, często ludzi, którzy stali się niemal z dnia na dzień
bogatymi i szanowanymi biznesmenami, nazywali "dyzmami".
Podręcznikowym typem "dyzmy", człowieka znikąd, bez życiorysu, był
na przykład K., kioskarz z Radomia, który w połowie lat 90. jako
parlamentarzysta trafił do ważnej instytucji doradzającej ministrowi spraw
wewnętrznych, dzięki czemu zyskał dostęp do najściślejszych tajemnic państwa.[…]
Prawdziwi szefowie polskiej mafii są de facto finansistami. Nierzadko zapraszają do interesów całkiem legalnie działających przedsiębiorców Dotychczas żadnemu ministerialnemu urzędnikowi czy ważnemu politykowi nie udowodniono współpracy z przestępcami.”
Warto dostrzec, że
tak przedstawione zasady funkcjonowania „polskiej mafii” są aż nadto
widoczne w sprawie Krzysztofa Olewnika. Zdradza je zakres wzajemnych relacji
pomiędzy głównymi bohaterami oraz ich usytuowanie w hierarchii IIIRP.
Czy pojawiający
się „z ulicy” Grzegorz
K, protegowany Andrzeja
Piłata, nie
odpowiada charakterystyce „dyzmy”, jak opisuje ludzi „znikąd” cytowany
artykuł? Niewykluczone, że akurat tych bohaterów połączyła wspólna pasja
sportowa, bowiem Grzegorz K był nauczycielem wychowania fizycznego w
sierpeckiej podstawówce, a Andrzej Piłat działaczem sierpeckiego TKKF -u
„Kubuś”, reprezentując go nawet na II Wojewódzkim Zjeździe Ognisk TKKF
województwa płockiego, w roku 1981 r. Ale czy tylko pasja sportowa łączyła
tych dwóch?
Ileż tajemnic nagłych
i zaskakujących karier można rozwikłać, dostrzegając prawidłowość, że w
III RP, a szczególnie w interesującym nas czasie i miejscu pojawiało się
wielu ludzi „znikąd” powoływanych na znaczące stanowiska, wyłącznie w
tym celu, by służyć interesom swoich politycznych „patronów” lub spełniać
rolę „łączników”. Kto pamięta dziś Stanisława Alota, zwykłego
nauczyciela z prowincji, który nie miał żadnego doświadczenia w kierowaniu
wielkimi firmami, aż nagle został szefem ZUS-u? Albo Władysława Jamrożego,
przeciętnego, prowincjonalnego lekarza, który najpierw został szefem PZU, a
potem Totalizatora?
W kontekście
sprawy Olewnika i nierozerwalnie z nią związanych interesów płockiego Orlenu,
warto ponownie wspomnieć o postaci Roberta
G, startującego
bezskutecznie w 1997 r. do sejmu z listy Unii Wolności. W 1999 r. ten nieznany
dotąd kielecki weterynarz został zastępcą głównego lekarza weterynarii
kraju, a rok później - wiceministrem rolnictwa. Oba stanowiska zawdzięczał
Arturowi Balazsowi z SKL, który kierował wówczas tym resortem. Gdy po
wyborczym zwycięstwie SLD w roku 2001 i zmianie rządu zamiast - jak cała
stara ekipa - pójść w odstawkę, wszedł do najpotężniejszej spółki
paliwowej. Został w Orlenie szefem biura ds. biopaliw, choć przed tą nominacją
był dyrektorem Stowarzyszenia Rzeźników RP. Przypomnę, że podobnie –
Grzegorz K, w tym samym niemal czasie dostał w spółce eksponowane stanowisko
prezesa Orlen Laboratorium. Robert G pełnił w Orlenie kilka ról: dyrektora
biura ds. biopaliw, zastępcy dyrektora ds. rozwoju spółki, członka rady
fundacji „Dar serca”. Był najbardziej zaufanym człowiekiem prezesa Wróbla,
jego łącznikiem ze wszystkimi działami. Ale nawet po „upadku” ekipy Wróbla,
Robert G nadal pracował w Orlenie. Obaj panowie – K i G - musieli doskonale
się znać. Łączył ich również fakt, że obaj posiadali wpływowych,
politycznych patronów; Grzegorz K – Andrzeja Piłata, zaś Robert G - Artura
Balazsa z ówczesnego Stronnictwa Konserwatywno Liberalnego.
Co ważne -
nazwisko Roberta
G przewija się
również w sprawie tajemniczej śmierci szefa Ośrodka Studiów Wschodnich
Marka Karpa, o której wspominałem przed rokiem w tekście CZEGO
SIĘ BOI POSEŁ GRAŚ?
Marek Karp, który
w roku 2004 miał zostać ekspertem komisji „orlenowskiej”, przed swoją śmiercią
sprawdzał rosyjskie kontakty "wpływowej osoby z branży paliwowej".
Jak się później okazało szukał w Rosji powiązań Roberta G, z rosyjskimi
firmami paliwowymi i związanych z tym przepływów pieniężnych.
Prawdopodobnie także badał, czy istniały związki G z rosyjskimi służbami
specjalnym. Karp miał trafić na ślad istnienia tajnego ośrodka, w którym
dochodziło do cyklicznych spotkań polityków i biznesmenów związanych z
przemysłem paliwowym, z funkcjonariuszami służb Federacji Rosyjskiej.
12 sierpnia 2004
roku w Białej Podlaskiej jego auto zmasakrował białoruski tir. Choć Karp
cudem przeżył wypadek, zginął w niewyjaśnionych okolicznościach miesiąc później,
tuż po opuszczeniu szpitala. Kilka dni przed wypadkiem odwiedził ABW, mówił,
że czuje się zagrożony. Nieoficjalnie wiadomo, że kontaktował się w
Agencji głównie z gen. Maciejem Hunią, ówczesnym szefem kontrwywiadu. Na
kilka dni przed wypadkiem Karp zgłosił się też do wiceprzewodniczącego
komisji śledczej ds. Orlenu Zbigniewa Wassermana, twierdząc, że ma ważne
informacje na temat G. Obiecał, że szczegóły poda podczas następnego
spotkania. Nie zdążył.
Wiosną 2004 roku,
gdy Karp kierował jeszcze Ośrodkiem Studiów Wschodnich, zorganizował w
Magdalence spotkanie z przedstawicielami Agencji Wywiadu i MSZ. Ośrodek
przedstawił im szczegółowy raport o zmianach w rosyjskich firmach należących
do skarbu państwa - kontrolę nad nimi przejęli właśnie ludzie prezydenta
Rosji Władimira Putina. Tych ludzi nazywano "siłownikami" –
pochodzili z kręgu służb specjalnych i tzw. resortów siłowych. Raport
dotyczył przede wszystkim spółek zajmujących się eksportem paliw, energii i
surowców.
Z Robertem G, Karp
zetknął się parę lat wcześniej. We wrześniu 2000 roku był z nim w
delegacji rządowej, która odwiedziła Gruzję, Armenię, Uzbekistan i Azerbejdżan.
Po powrocie Karp opowiadał swojemu przyjacielowi, jak ku jego zdumieniu Robert
G, wtedy
wiceminister rolnictwa, początkowo prawie niewidoczny, nagle ożywił się w
Azerbejdżanie. Interesował się jednak nie sprawami rolnymi, lecz handlem ropą
i gazem. G - jak twierdziła prasa - miał doskonałe układy w ambasadzie
rosyjskiej. Był w bardzo bliskich, przyjacielskich stosunkach z Nikołajem
Zachmatowem,
szarą eminencją rosyjskiej ambasady, oficjalnie przedstawicielem handlowym
Federacji Rosyjskiej, również dobrym znajomym Andrzeja
Piłata. Postać
nieżyjącego już Nikołaja Zachmatowa - pułkownika Służby Wywiadu
Zagranicznego (SVR) – nieprzypadkowo przewija się w niemal każdej części
„Kręgów”. Stanowi niewidzialną klamrę, łączącą ze sobą orlenowskich
„najemników” i ich interesy.
Myślę, że
sprawa Marka Karpa ma głęboki związek ze sprawą uprowadzenia i zabójstwa
Olewnika, ukazuje bowiem niemal identyczny mechanizm, jakim posłużono się, by
wyeliminować niewygodną dla układu osobę. Również w jego sprawie lokalne
układy polityczne mieszają się z globalnymi interesami „polskiej mafii”,
z bezprawiem organów ścigania i udziałem służb specjalnych.
To osobom związanym
z rządem Leszka Millera zależało na pozbyciu się Karpa ze sceny politycznej.
Karp zginął,- jak twierdzą jego przyjaciele - bo przeszkadzał lewicy w
prowadzeniu własnej polityki ze Wschodem. Problemy dyrektora OSW rozpoczęły
się w 2000 r. Miał już wtedy własne gospodarstwo hodowlane w Ludwinowie, pod
Białą Podlaską. Wyremontował zrujnowany dworek, a potem postanowił hodować
krowy. Miał ich kilkaset sztuk. Jednocześnie cały czas pracował w Warszawie,
dlatego bieżące zarządzanie gospodarstwem przekazał dwóm miejscowym
biznesmenom, jak się potem okazało – związanym z lewicą. Zaczęli go
oszukiwać: sprzedawali na lewo jałówki, dziwne rzeczy działy się z drewnem
opałowym. Kiedy Karp się w tym zorientował, postanowił zrezygnować z ich usług.
Nie było to takie proste. Ostrzegli go, że całe miejscowe władze siedzą u
nich w kieszeni i że będzie miał kłopoty. I rzeczywiście je miał. Nasiliły
się, gdy Karp przestał „podobać się” lewicy, czyli na początku 2002 r.
Prokuratura sprokurowała przeciwko niemu fałszywy akt oskarżenia o rzekome,
finansowe nadużycia, uderzając również w przyjaciela Karpa – biznesmena
Mirosława Ciełuszeckiego – jednego z najbogatszych ludzi Podlasia. Nadzorujący
sprawę prokurator okręgowy w Białymstoku Sławomir Luks, groził Karpowi, że
cela obok Ciełuszeckiego (biznesmen był aresztowany) jest wolna. Karp miał
wielokrotnie mówić, że zachowanie Luksa podczas przesłuchania przypominało
próbę zastraszenia rodem z lat 80. Na marginesie - warto w tym miejscu
przypomnieć, że ten sam Sławomir
Luks – już
jako prokurator apelacyjny w Białymstoku nadzorował sprawę Krzysztofa
Olewnika, prowadzoną wówczas przez olsztyńskich śledczych.
Sugerowano również, by Karp zrezygnował ze stanowiska dyrektora OSW. Gdy poddał się politycznym naciskom, nowym dyrektorem został Jacek Cichocki (obecny sekretarz Kolegium ds.służb specjalnych przy Radzie Ministrów), lecz Karp zachował wpływy na działalność OSW i był szarą eminencją ośrodka. Nadal jednak przeszkadzał. Komu? Jego przyjaciele wskazywali te same środowiska: służby specjalne, osoby związane z rządem Leszka Millera, czy szerzej: z polską lewicą. Zwracano uwagę na aferę paliwową oraz postępowanie prowadzone przez komisję śledczą ds. PKN Orlen, a wreszcie - mafię ze Wschodu. Sam Karp twierdził, że wypadek spowodowali „nasi”. Wykluczył Rosję i inne kraje wschodnie. Był przekonany, że w całej sprawie maczały palce polskie służby specjalne.
Ważnym łącznikiem
obu – z pozoru odległych spraw – są osoby „orlenowskich bossów” – Grzegorza
K, w sprawie
Olewnika i Roberta
G, w sprawie
Karpa. W obu przypadkach ludzie ci odegrali rolę „czarnych charakterów”,
rolę nigdy niewyjaśnioną, w prowadzonych przez prokuraturę śledztwach. Za
oboma dyrektorami PKN Orlen stali ludzie reprezentujący interesy establishmentu
IIIRP: „lewicowego” – Piłat
i „prawicowego” – Balazs.
W kontekście tej
sprawy wolno się zastanawiać - na ile fakt, że ludzie tacy jak
Konstanty Miodowicz czy Jan Maria Rokita, pełniący w tamtym czasie kluczową
rolę w szeregu „Balazsowskich” fundacji (m.in. Fundacji im. Józefa Ślisza),
których głównym celem działalności był transfer unijnych funduszy
pomocowych do struktur związanych z SKL – może mieć związek z zakresem
prac komisji Olewnika? Można się również zastanawiać – czy i na ile fakt,
że sekretarzem generalnym i wiceprezesem SKL- u był Bronisław
Komorowski –
ma związek z nieskrywaną niechęcią obecnego marszałka sejmu wobec pomysłu
powołania komisji?
Wolno też dociekać,
– jaki związek ze sprawą śmierci Marka Karpa miał Zbigniew
Chrzanowski b.
poseł SKL i wiceminister rolnictwa – prywatnie przyjaciel Roberta G. Nagły
wyjazd Chrzanowskiego do USA w roku 2004 miał charakter ucieczki. "Poseł
wyjechał nagle z Polski, wraz z całą rodziną, na dzień przed śmiercią
Marka Karpia. Swój spory majątek przekazał bratu w zarządzanie. Dopiero po
wylądowaniu w USA zrzekł się mandatu poselskiego.” – informował w 2004
roku „Tygodnik Siedlecki”.
Te i inne pytania,
w kontekście obecnych polityków PO warto wiązać z twierdzeniami Andrzeja Czyżewskiego
- byłego prokuratora z Iławy, który w stanie wojennym został internowany za
działalność w "Solidarności", a następnie wyjechał do Niemiec i
uzyskał tamtejsze obywatelstwo. Po 1989 r. wrócił do Polski już jako
przedstawiciel zachodnich firm paliwowych i dokładnie poznał mechanizmy rządzące
tą branżą. Wiedza Czyżewskiego na temat funkcjonowania „polskiej mafii”,
stała się przyczyną kilku zamachów na jego życie i sprawiła, że był w
Polsce ścigany listami gończymi, w związku z fałszywymi, prokuratorskimi
oskarżeniami.
Według
Czyżewskiego, istniała w Polsce nieformalna grupa, usytuowana powyżej
kierownictwa SLD, która po wyborach w 2001 r. decydowała o nominacjach w
resortach sprawiedliwości i spraw wewnętrznych, w Komendzie Głównej Policji
i Centralnym Biurze Śledczym, a więc w instytucjach kluczowych z punktu
widzenia „polskiej mafii”. Organa te – czego nie trzeba udowadniać - miały
również ogromne znaczenie w fałszowaniu śledztwa i zacieraniu śladów w
sprawie zabójstwa Olewnika i opisanej powyżej sprawie Marka Karpa.
Czyżewski
opowiadając o mafii paliwowej na Dolnym Śląsku, podkreślał, że szefem
struktur mafijnych tym regionie był Jeremiasz
Barański, znany
jako "Baranina", a w jego willi we Wrocławiu spotykali się mafijni
"baronowie". Ale nie tylko oni. Wśród gości "Baraniny"
mieli być także politycy, m.in. Jerzy
Szmajdziński, Władysław
Frasyniuk oraz
obecni posłowie Platformy Obywatelskiej - Grzegorz
Schetyna i Aleksander
Grad.
Choćby z tego
względu, twierdzę, że z pracami komisji śledczej w sprawie Olewnika nie należy
wiązać nadmiernych oczekiwań. Ktokolwiek też sądziłby, że rzecz dotyczy
wyłącznie lewicowego SLD, a lata 2001 – 2004 były czasem rządów jednej,
„czerwonej mafii” – byłby w poważnym błędzie.
Istnieją bardzo
mocne przesłanki, że hierarchia i relacje panujące w niższych kręgach
przestępczości zorganizowanej, są wiernym odwzorowaniem stosunków istniejących
w świecie polityki i biznesu – odpowiadającym wyższym kręgom „polskiej
mafii”. Chcąc zatem dotrzeć do kolejnego „kręgu piekła” trzeba
odtworzyć te relacje i ukazać je w powiązaniu z rozlicznymi interesami
„prawicowych” i „lewicowych” polityków. Rozpoczynając od użytecznych,
choć groźnych „dyzmów”, nieprzypadkowo umiejscowionych w Orlenie, który
„łączył polityków i mafiosów”, znajdziemy się w kręgu większych
graczy. Tu zaś pojawia się niewielka spółka, w której władzach – jak w
soczewce – można dostrzec wszystkie elementy odpowiedzialne za działalność
„polskiej mafii” i prowadzące do jej prawdziwych „ojców chrzestnych”.
Niech wprowadzi
nas w ten krąg poseł PO Paweł Graś, swoim poselskim pytaniem, skierowanym do
ministra skarbu, podczas sejmowego posiedzenia w dniu 1 lipca 2004 roku:
„Panie
ministrze, w związku z doniesieniami przewijającymi się w ostatnich
tygodniach przez prasę, głównie dziennik ½Życie½ i tygodnik ½Wprost½,
chciałbym prosić o skomentowanie opisywanych tam faktów dotyczących
ogromnego, bo miliardowego przetargu na budowę trzeciej nitki rurociągu
naftowego ½Przyjaźń½. Czy według pana wiedzy mogło dojść, jak sugeruje
prasa, do takiego wyreżyserowania przetargu, że jego głównym beneficjentem
była tajemnicza spółka Megagaz,
której zysk, jak donosi ½Życie½, w 2003 r. wyniósł całe 834 zł? Co
ciekawe, przez władze tej spółki w różnych okresach jej funkcjonowania
przewijało się wielu prominentnych przedstawicieli SLD-owskiego
establishmentu, jak Wiesław Huszcza,
skarbnik SdRP, pan Andrzej
Celiński, pan Roman
Kurnik,
kadrowiec Służby Bezpieczeństwa, Jerzy
Napiórkowski,
były wiceminister finansów, Jan
Piłat, syn
ministra Andrzeja Piłata, a także cała plejada emerytowanych generałów
wojska, policji i służb specjalnych. Czy ma pan wiedzę na temat okoliczności
nominacji Stanisława
Jakubowskiego na
szefa Przedsiębiorstwa Eksploatacji Rurociągów Naftowych, zleceniodawcy
kontraktu? Czy mogło być tak, że była ona, jak opisuje prasa, efektem
politycznych nacisków i czy miała bezpośredni związek z powierzeniem
kontraktu właśnie spółce Megagaz? Czy wobec informacji, że pan prezes
Jakubowski za łapówkę w wysokości 30 tys. zł, co zostało udokumentowane
nagraniem, próbował nakłonić dziennikarza do zmiany treści artykułu,
zamierza pan wyciągnąć wobec prezesa jakieś wnioski personalne? I wreszcie
czy według pana skarb państwa sprawował należyty nadzór nad procedurami
przetargowymi, a przede wszystkim nad spółką PERN, z której, według
doniesień prasowych, poprzez sieć spółek krzaków mogło dojść do wycieku
milionów złotych? Dziękuję”.
7 KRĘGÓW PIEKŁA WŁODZIMIERZA OLEWNIKA - z cyklu MAFIA I WŁADZA cz.1
7 KRĘGÓW PIEKŁA WŁODZIMIERZA OLEWNIKA - z cyklu MAFIA I WŁADZA cz.3
Tematy w dziale dla
inteligentnych:
ARTYKUŁY - do przemyślenia z cyklu: POLITYKA - PIENIĄDZ - WŁADZA
Polecam
sprawy poruszane w działach:
SĄDY
PROKURATURA
ADWOKATURA
POLITYKA
PRAWO
INTERWENCJE
- sprawy czytelników
"AFERY
PRAWA" Niezależne Czasopismo Internetowe www.aferyprawa.com redagowane przez dziennikarzy AP i sympatyków z całego świata których celem jest PRAWO, PRAWDA SPRAWIEDLIWOŚĆ DOSTĘP DO INFORMACJI ORAZ DOBRO CZŁOWIEKA |
|
WSZYSTKICH INFORMUJĘ ŻE WOLNOŚĆ WYPOWIEDZI I SWOBODA WYRAŻANIA SWOICH POGLĄDÓW JEST ZAGWARANTOWANA ART 54 KONSTYTUCJI RZECZYPOSPOLITEJ POLSKIEJ.
zdzichu
Komentowanie nie jest już możliwe.