opublikowano: 26-10-2010
MITY
I FAKTY O AMERYCE
- WAKACJUSZKA CZĘŚĆ DRUGA
Widzi Pani, jak mówią góra z
górą się nie zejdzie a człowiek człowieka drugi raz spotka, choć myśli że
już go więcej nie zobaczy.
Ile to czasu minęło żeśmy się
ostatni raz widziały? Będzie chyba ze dwa lata?
Boże, jak ten czas leci jako ta
woda w rzece, choćbyś tamy stawiał, zapory to ona i tak rwie naprzód, nic i
nikt jej nie zatrzyma.
A my jak te łupinki na
szerokiej wodzie razem z nią pędzimy, gnamy. Aby dalej, aby przed siebie.
Takie to już urządzenie tego świata, że dopóki człowiek żyje to musi pędzić,
gnać. Przewraca się, powstaje i znowu biegnie przez życie.
Pani to pewnie myślała że ja
już dawno w Polsce, przy mężu, przy dzieciach? Że co niedziela na sumę
paraduję w kanadyjskich karakonach, puszę się przed drugimi bogactwem com w
Ameryce zdobyła?
Żem tak jak inni morgów dokupiła,
w szopie traktor i Fiat stoi, chałupa na wysoki połysk odrobiona, meble prosto
z Kalwarii, dywan za dolary?
Wszędzie czyściutko na pokaz,
dzieciom nie wolno do tych Kalwarii i dywanów wejść bo by wybrudziły.
Wszystko zamknięte na klucz, chyba, że się jakiś gość trafi to się
otwiera i pokazuje, że człowiek w dostatku żyje, że ta Ameryka to nie na
darmo.
Mogłam i ja mieć te dobrocie,
oj mogłam, ale, czy to człowiek przewidzi jaki los go czeka? Co jest jemu sądzone?
Nie raz wydaje się, że będzie tak jak sobie zaplanował, że wszystko proste
a tu nagle przewraca się do góry nogami, że i odwrócić trudno.
Tak to i ze mną było. Czy ja
choć przez moment myślałam zostać Amerykanką? Nigdy! Prędziej śmierci bym
się spodziewała.
A tu masz. Tak się jakoś
wszystko pomotało, pokręciło, że i ogarnąć rozumem trudno. Ot i Amerykanka
ze mnie. Nawet tam w Polsce, nikt inaczej na moje dzieci niej powie tylko
„AMERYKANY”. Franuś też do dzieci mówi: piszcie do Amerykanki żeby wam
buty przysłała, sama w kapeluszach z piórami chodzi, luksusów zażywa, po świecie
hula, a was zostawiła jak kocięta.
Niby to prawda, ale każdy kij
ma dwa końce, zależy z której strony przyłożyć. Zawsze lepiej z daleka człowieka
sądzić, swoje racje wygłaszać o czymś co jego nie dotyczy.
Tak to i ze mną było. Harowałam
jak wół, bo traktor, bo kultywator, bo dolary. I co mam z tego? Aby utrapienie
i zgryzotę. Czy Pani wie jak ta suka kąsać potrafi? Gryzie człowieka i
gryzie, ani na krok nie odstąpi, przyczai się
tylko na chwilę i znowu kąsa, szarpie. I tak już do śmierci.
Czy to nie straszne?
A wszystko przez ten pęd do
dolarów, ciągle mi ich mało i mało było.
Pisał mi Franuś: wracaj,
wystarczy, do grobu przecież ich nie zabierzesz ani tapetować chałupy nimi
nie będziesz. Ale mi szkoda było. Jeszcze miesiąc, jeszcze dwa i tak cały
rok zszedł.
Aż kiedyś powiedziałam –
dosyć. Wracam. Walizę na kółkach kupiłam i zaczęłam się pakować.
Walizka już do połowy była wypełniona gdy otrzymuję list od Franusia.
„Kochana żono – pisze mi
– traktor mam, gospodarka przez Amerykę też się podciągnęła, siedĽ tm w
tej swojej Ameryce ile chcesz, bo ja już rozwód z tobą wziąłem i mam nową
babę. Młoda, zdrowa i w posagu dwie krowy wniosła. Wesele za tydzień.
Szkoda, że cię nie będzie. Franio.”
Czytam i czytam ten list i jakoś
nic zrozumieć nie mogę. Zaniosłam go do sąsiadki żeby ona przeczytała i
wyjaśniła o co tu chodzi. Ona jak to przeczytała mówi – co tu rozumieć,
chłop ci się Anielka żeni.
Oj, ja na to, to muszę szybko
dolarów posłać żeby na wódkę mieli.
Czyś ty już całkiem zgłupiała
– ona mi na to – opamiętaj się! Twój Franek cię rzucił. Żeni się z
inną. Gody wyprawia. Co prawdaż to ma z czego, mało to żeś mu dolarów nasłała?
Mało bogactwa?
Nie masz już chłopa Anielciu,
nie masz, nowa baba już w twoim domu gospodynią. Oj biednaś sieroto, biednaś!
Pani, jak zrozumiałam wszystko,
jak prawda do mnie doszła, to padłam bez życia, dwa dni mnie cucili i do różnych
doktorów wozili. Nie mało mi się rozum pomieszał. Jak oprzytomniałam to wołałam
żeby mi tabletek jakiś dali, żeby śmierć sobie zadać. Tyle lat życia
zmarnowanych, tyle pracy, upokorzeń, tyle majątku wysłałam a ten drań tak
ze mną postąpił. Bogactwo go tak rozbuchało.
Za moje dolary młodą babę
sobie kupił. Co dalej? – myślę sobie. Wracać czy nie? Jak wrócić –
kiedy już chłopa nie mam? Dwie en przeklętnik mieć nie może, bo to karalne,
zaraz by sąsiady do władz doniosły, że harem sobie założył i zły przykład
daej, inne chłopy też by chciały mieć po dwie i tylko w gminie zamieszania
narobiły. A zresztą jak tamta młodsza to na pewno chciałby tylko z nią. Co
młode to młode. Słowem wyjścia nie mam.
Chyba tylko zostać w Ameryce i
od nowa się dorabiać...
Wszyscy mi mówią weĽ się w
garść Aniela, nie rozpaczaj, o powrocie nie myśl. Nie masz do czego wracać!
Pieniądze rób, może kiedyś dzieci ściągniesz, przyszłość im zapewnisz,
bo w Polsce bieda, perspektyw nijakich, gnębią ten polski naród, gnębią i
widoków na poprawę nie ma.
Musisz też pomyśleć trochę o
sobie, życie sobie ułożysz, za jakiegoś Amerykanina się machniesz i będziesz
żyła że ho, ho. W kapeluszach będziesz chodzić. Panią całą gębą możesz
jeszcze być. Jak kiedy do Polski na wakacje z tym swoim Amerykańcem w
kraciasty garniturek ubranym, pojedziesz, to Franek dopiero zobaczy co stracił.
Na kolana przed tobą się rzuci i błagać będzie abyś została. A ta jak do
niego jeszcze po amerykańsku zasuniesz, niby żeś po polsku zapomniała, to go
do reszty szlag trafi.
Deliberuję co dalej robić i
widzę, że radzą mądrze. Innego wyjścia nie ma! Franiowi na nową drogę życia
błogosławieństwa udzieliłam. Co prawda do kościoła to ono by się nie
nadawało, ale jakie wesele, takie błogosławieństwo. Kartkę grającą taką
co to jak się ją otworzy to gra wysłałam. Ostatni walc wybrałam. Niby, że
ze mną już tańczyć nie będzie. Zostałam wolną. Do wzięcia.
Ale gdzie tam po takich przejściach
amory człowiekowi w głowie jak jeszcze i o dolarach trzeba myśleć.
Tymbardziej że czekowy interes się zepsuł. Zaczęli coś węszyć i trzeba było
przycichnąć. Musiałam się rozglądać za drugą robotą bo przecież z tych
samych domków człowiek nie wyżyje.
Teraz co prawda łatwiej jak
przedtem robotę znaleĽć bo ludzi mniej chętnych. Wyjeżdża dużo a przyjeżdża
mało. Amerykany wiz nie chcą dawać.
Jakieś nieufne się zrobili.
Nie chcą wierzyć, że wszyscy tyko po to żeby Niagarę zobaczyć do Ameryki
się chcą dostać.
Co prawda jak by te wizy każdemu
dawali, to by cała Polska w Amerykę wyruszyła. Taki ten narów na turystykę
łakomy się zrobił. Nic tylko wycieczki im w głowie.
Kiedyś jeszcze w Polsce, to słyszałam
jak sekretarz w gminie mówił „wszystkie te kryzysy to z tego, że ludzie
zamiast pracować to tylko jeżdżą, patrzą, a póĽniej im się w głowach
przewraca. O wolności marzą. Nowe rządy by chcieli zaprowadzać. Władza co
to przez lud jest jednogłośnie, bez żadnego sprzeciwu wybierana, im się nie
podoba! Przeciw woli narodu powstawać by chcieli!”
Może to i prawda? Żadnego
patriotyzmu pod tym względem w naszym narodzie. WeĽmy na ten przykład
Amerykanów. Czy to kto słyszał żeby który z nich do Polski na zarobek jeĽdził?
Żeby jakieś oszukaństwa robił aby tylko z Ameryki uciec? Gdzie tam. Siedzą
w swoim kraju, pracują. Siłą by ich do naszego nie zaciągnął. A z naszymi
to odwrotnie. Siłą ich muszą trzymać, żeby nie uciekli. I choć rząd naród
uświadamia, to oni nie wierzą i stąd ta bieda.
Zaczęłam szukać roboty i dość
szybko ją znalazłam. Na lotnisku. Za 3.5 dolara na godzinę. Przy sprzątaniu.
Latałam ze ścierką i odkurzaczem, uwijać się trzeba bo roboty dużo, a
godziny to co rusz obcinają, aby tylko mniej zapłacić. Polaków dużo tam
pracuje, choć zapłata mała. Ale ciekawa praca. Napatrzeć się można co
niemiara.
Lecą samoloty w daleki świat.
Lecą. Ludzi tłumy podróżuje. Czarni, biali, żółci. Różniste narody.
Najlepiej to lubiłam patrzeć jak Polacy odjeżdżali. Serce się krwawiło, że
oni do swoich, do dzieci, a tylko ja, jak ta sierota, wrócić nie mogę. Ile to
dobra, majątków z Ameryki wywożą. Walizy jak stodoły, nowoczesne radia w ręku
u każdego.
Jeden to nawet telewizor amerykański
taskał, uparł się, że musi pokazać komunistom, jakie to w Ameryce reklamy
mają. Pokażę – mówi, niech zobaczą!
A te baby? Niejedna to się
ruszać nawet nie mogła, tyle futer miała na sobie ponakładanych żeby tylko
nadwagi nie płacić. Lato, upał, a baba w norkach lub innym zwierzu. Kiedyś
to aż schody ruchome musieli wyłączać bo baba za Boga nie chciała na nich
stanąć. Tłum ludzie ją obstąpił a ta wrzeszczy, że na diabła nie wsiądzie.
Szum się zrobił. Samolot czeka a baba wrzeszczy. Amerykański czajnik z
gwizdkiem na szyi jej dynda. Koniec świata. A ile się człowiek napatrzył na
te pożegnania?
Od razu widać kto jedzie tylko
na odwiedziny czy wycieczkę, a kto wraca na stałe. Ci pierwsi weseli, radośni,
cieszą się, że kraj zobaczą i z powrotem wrócą. Natomiast ci drudzy to jak
na ścięcie jadą. Nie jeden to chętnie by nawet z lotniska się zawrócił,
gdyby telegramu do żony czy dzieci nie wysłał, gdyby tan na niego nie
czekali. A jak się żegnają ci co to na wakacjach razem żyli, znaczy te „małżeństwa
chicagowskie”. – A pamiętaj Kasiu za dużo swojemu nie dawaj, tyle co z
obowiązku. – Pisz Jasiu na adres sąsiadki, żeby stary się nie dowiedział.
– Ot takie tam amory. Tu się żegnają, a tam znowu będą witać i płaczu
też co nie miara będzie. Dziwny ten świat, dziwny.
Wiodłam żywot spokojny i
pracowity. Ze sprzątania do sprzątania. Do domu na trochę, aby się tylko parę
godzin przespać i tyle z tego życia. Jedynie w niedzielę można było trochę
wypocząć, do kościoła pójść, z Bogiem porozmawiać. Rodaków spotkać. I
tak ten czas leci. Dnie, tygodnie, miesiące, ani się człowiek obejrzy jak i
lata schodzą.
Kiedyś przychodzi do mnie
znajoma i mówi – co to ty żyjesz jak ten odludek, z nikim się nie
spotykasz? Przecież tak nie można. Pluń na to co było. Zapomnij! Pomyśl o
sobie!
Jutro jest wesele mojej kuzynki.
Ubierz się jak trzeba, fryzurę zrób, to pojedziesz z nami.
Ale zaproszenia nie mam – mówię
do niej
Nie trzeba żadnego zaproszenia.
Im więcej ludzi, tym lepiej. Młodzi więcej pieniędzy zbiorą i pokryje im to
koszta wesela, które parę ładnych tysiączków kosztuje.
No to na drugi dzień ogarnęłam
się trochę, do koperty 50 dolarów zapakowałam i pojechaliśmy na to wesele.
Ale samo wesele jakoś mi się nie widziało. Choć państwo młodzi polskie
ludzie, ale wesele jakieś pomieszane. Ni to polskie, ni amerykańskie. Jedzenie
szybko podadzą, a jeszcze szybciej sprzątają, jakby im spieszno było zakończyć.
Po wódkę to samemu trzeba lecieć do bufetu i sobie kupować. Owszem te kobity
i chłopy to nawet elegancko poubierane, wyzłocone. Na każdym palcu pierścień
jak młyńskie koło, na szyjach łańcuchy, uszy się od kolczyków obrywają.
Słowem bogactwo aż w oczy kole. Tylko to wesele nie takie jak w Polsce. Ech,
tam to były wesela.
Trzy dni trwały, a jak kto był
bogaty to i tydzień. Posagu synowi czy córce nie dali ale wesele musiało być
że hej.
Żeby na wsi długo pamiętali
jakie to Jasiek czy Wojtek miał wesele. Cała wieś była zaproszona. Od jadła
i picia stoły się łamały. Kapela to tak rżnęła, że człowiek choćby nie
chciał to do tańca rwało. Wszystkie spory sąsiedzkie właśnie na weselach
były załatwiane. A to, że ktoś komuś miedzę zaorał, że krowa w szkodę
weszła.
Bywało, że widły i cepy szły
w ruch, a pogotowie to nie nastarczyło zabierać potrzebujących pomocy. Takie
wesele to się długo pamiętało.
A tutaj? E, szkoda mówić.
Wszystko inne. Polskie zwyczaje zapominają, mowę zatracają. Wszystko chcą na
amerykańską modę przerobić, a przecież to na nic. Polak zawsze będzie
Polakiem. Czy nie lepiej zwyczaje ojców, dziadów zachowywać, chronić przed
zapomnieniem? Po co nową modę wprowadzać jak wiadomo, że ona nie dla nas?
Ale cóż. Jak przyjedzie ktoś z Polski, to zaraz Amerykanem chce zostać.
Jeszcze po amerykańsku nie nauczył mówić, a już po polsku zapomina. Jak się
słucha takiej mowy to nie rozezna po jakiemu on mówi.
Woła taka jedna paniusia do
drugiej – poczekaj na mnie na stricie, ja tylko wpadnę do tego sklepu na
kornerze.
I bądĽ tu mądry człowieku?
Ale wrócę do tego wesela. Zakończyło
się wtedy kiedy nikt nie miał jeszcze ochoty wracać do domu. Pora wczesna, no
to poszliśmy jeszcze do jednych ludzi cośmy ich poznali na weselu. Tam dopiero
zrobiliśmy sobie ucztę. Tak po polsku, po naszemu. Wszystko było dobrze tylko
policja nam zabawę przerwała i to w chwili jak Józek, boyfrend koleżanki
„zbójnickiego” tańczył na stole. Sąsiedzi policję wezwali, że to niby
spokój zakłócamy. Józka nawet chcieli zaaresztować. Nijak nie mogli
zrozumieć dlaczego on tańczy na stole, jak na podłodze nie można?
Ale żeśmy go wybronili mówiąc,
że u nas się tylko na stołach tańcuje. Pokiwali głowami, że niby
wyrozumiali dla tradycji, ale nakazali się rozejść i więcej nie hałasować.
Po tym weselu jakby mi się lżej
zrobiło. Jednak człowiek od czasu do czasu wyjść gdzieś musi żeby się
trochę rozerwać W samotności żyć nie można.
Nasze, polskie ludzie co to są
tutaj na wakacjach to żyją razem, trzymają się kupy. Gorzej jest z tymi co
już się trochę wzbogacili, bo ci odchodzą od Polaków jak najdalej.
Żyją tylko dla siebie. Trzeba
przyznać, że dużo Polaków umiało się wybić. Języka się nauczyli, zawody
zdobyli i żyją jak kiedyś przed wojną żyli hrabiowie.
Byłam na takim balu dla tych
bogatych. Za szatniarkę dzięki protekcji się dostałam. Oj napatrzyłam się
na to bogactwo. Napatrzyłam. Sale piękne a posadzki to tak błyszczą, że
strach stanąć. Lustra naokoło, żyrandole z kryształu, kelnerzy na srebrnych
tacach jedzenie i trunki podają. W ukłonach aż się gną. Chyba tak właśnie
musiało być i w Polsce przed wojną?
A jakie stroje? Panowie w takie
czarne fraki poubierane, gorsy jak śnieg białe. Jak pingwiny com ich w ZOO
widziała, wyglądają. A panie? Opowiedzieć trudno. Brylanty aż kipią a
blask taki od nich bije, że oczy trzeba mrużyć. Suknie z jakimś ogonami, piórami.
Nawet na filmach czegoś podobnego nie widziałam. Za taki strój, który był
na niejednej, to w Polsce cały PGR by kupił i jeszcze na racjonalizację by
zostało.
Bal zaczynali Poloneze. Oj pięknie
to wyglądało, aż się serce radowało. Tyle lat już minęło jak niektórzy
powyjeżdżali, nawet niejeden już polskiej mowy nie zna, a ten taniec choć
taki stary pamiętają. Obcy świat, obca mowa, obcy naród, a tymczasem
swojskie dĽwięki Poloneza. Aż się dusza raduje. W takiej chwili człowiek
zapomina o urazach, podziałach i chciałby cały świat przytulić do serca.
Każdy, choć by się do tego
nie przyznawał, tęskni za swoim starym krajem. Ma w swoim sercu taki kącik
dla Polski.
I choć tam może krzywda, choć
bieda, ale nasze. Tam nawet razowy chleb lepiej smakuje niĽli te tutejsze
specjały. Głupi i godzien litości jest ten co mu tłuste żarcie i samochód
w garażu, Ojczyznę zasłaniają. Gdziekolwiek się znajdujemy nie wolno nam o
niej zapominać, tak jak nigdy nie zapomina się matki swojej. Ojczyzna to nie
ustrój, to nie lepsze czy gorsze rządy, które przemijają, zmieniają się.
Nasza Ojczyzna to ziemia gdzie jak okiem sięgnąć rozpościera się równina.
To góry, które swoimi szczytami dziobią niebo, to morze z piaszczystymi
wydmami. To gdzieś na wiejskim cmentarzyku grób matki i ojca.
To groby dziadów, pradziadów.
Krzyże tych, którzy zginęli
tylko dlatego, że wołali o chleb dla swoich dzieci. To dumne, mroczne
katededry i małe rozpadające się kościółki. To ziemia, którą polski chłop
karmi i pielęgnuje lepiej niĽli swoje dziecko. To ziemia, która rodzi. Ziemia
z której żeśmy powstali.
Piszą mi moje dzieci, że coś
tam z tą nową mamusią im nie wychodzi. Pazerna, wszystkiego skąpi, choć ślę
dzieciom co ino tylko potrzeba. Całymi dniami tylko po chałupach lata, o dom
nie dba. Franuś to podobno z tej zgryzoty na szczapę wysechł. Oj myślę
sobie, zachciało ci się stary durniu na stare lata młodej baby, to teraz
cierp.
Chciało ci się tego raju, to
go masz. Tylko, że ten raj to już ci bokiem wychodzi. Ale co zrobić kiedy ten
chłopski naród łakomy na baby, że strach. Niechby nawet najgorsze pomietło,
aby w spódnicy i aby obca. A najgorsze są już to stare. Takie pazerne na te
baby, że choćby oczami, ale by brali.
Pamiętam był u nas we wsi taki
dziadyga, Bartłomiej się zwał. Gospodarkę miał dużą. Morgów najwięcej
we wsi. Choćby nawet młódka a chętnie poszłaby za niego. A on mimo wieku
jeszcze nosem kręcił i wybierał co najładniejsze. Żenił się ze cztery
razy, tylko, że te żony szybko od niego uciekały. Nie mogły wytrzymać.
Podobno taki był pies na tę babską wilgoć, zamęczał wprost. Ale i na niego
przyszła pora żegnać się z tym światem. Wezwano księdza aby na ostatnią
drogę go wyspowiadał i świętymi olejami namaścił. Gromnice pozapalali i
czekają.
Jak ksiądz skończył już
swoje obrządki to kumy pytają – Bartłomieju co wam się chce? Jakie macie
ostatnie życzenie?
A Bartłomiej im odpowiada –
Baby! Baby mi się chce! Dajta mi baby. Taki był paskudnik, choć już w świętej
ziemi spoczywa.
Żal mi trochę zrobiło się
Franka, bo serce mam miękkie. BądĽ co bądĽ człowiek w tym małżeńskim
stanie dwadzieścia lat wytrzymał to się i do niego przyzwyczaił. Lcze co mu
mogę poradzić? Ślubu mu nie dawałam i rozwodzić go nie będę. Wrócić nie
mogę bo by ludzie powiedzieli, że za grosz ambicji nie mam. Już mój los
chyba do Ameryki przypisany. Tylko okrutna żałość mie za dziećmi brała,
nijak rady nie mogłam sobie dać. Co robić? Jak im pomóc? Biedują tam
nieboraki, głodne, brudne chodzą. Jeszcze w jakieś draństwo wpadną. Jeśli
ta zołza nawaet o Franka nie dba, to gdzie by o dzieciach pamiętała.
Nic, tylko do Ameryki trzeba ich
pościągać, żeby przy mnie były. Tylko jakim sposobem ich tutaj sprowadzić,
kiedy sama jestem jak to nazywają „wakacjuszka”. Musowo trzeba się starać
o zieloną kartę, czyli stały pobyt. Muszę szukać chłopa co by tę zieloną
kartę miał. Innej rady nie ma. Kombinuję jak by to zrobić, żeby najlepiej
było. Z miłości to tak bardzo wychodzić za tę kartę bym nie chciała. Czy
człowiek wie na kogo trafi? Znajdzie się jaki drań, który kromkę chleba będzie
wydzielał, do roboty gonił, zarobek zabierał. Oj, bym dopiero zmieniła sobie
na lepsze?
Najlepiej wziąć ślub za pieniądze.
Bez zobowiązań. Zaczęłam się rozglądać. Kandydatów do takiego ślubu
jest niemało, niektórzy nawet robią to zawodowo, żenią się i rozwodzą się
parę razy do roku i nieĽle sobie z tego żyją. Ale tacy to sobie liczą
drogo, a skąd ja tyle pieniędzy wezmę.
Lepiej żeby jakiegoś amatora złapać.
Znaczy się niedoświadczonego to weĽmie mniej. A o amatorów coraz trudniej,
na zawodostwo poprzechodzili.
Szukałam, szukałam, aż trafił
się jeden. Chciał niedrogo ale jak się okazało miał wymagania. Zażądał
sobie aby oprócz zapłaty raz na tydzień robić mu pranie i sprzątanie. I tak
przez cały rok. Ot, myślę sobie, głupią chce znaleĽć. Już ja wiem jak by
to pranie wyglądało. Każdy niewinnie zaczyna a potem. Tu jest jak to nazywają
demokracja, a temu się pańszczyzny zachciewa. Stanowczo odmówiłam.
Kiedyś moja znajoma,
nauczycielką w Polsce była, mówi mi – daj ogłoszenie do gazety. Zapłacisz
parę dolarów, ale kandydatów będziesz miała huk. Nie nastarczysz drzwi
otwierać. Napisała mi to ogłoszenie. Dziesięć lat odjęła, parę klas dodała
i poszło do gazety. Na tę okoliczność wzięłam sobie 2 dni wolnego, żeby
telefony odbierać. Dzwoniły od rana do wieczora. Tylko te chłopy jakby się
zmówili. Wszyscy o to samo pytają, nawet do głosu nie dopuszczą.
A ile rentu pani bierze na miesiąc?
Czy do na jedną cegłę czy na dwie? A czy w okolicy Murzynów nie ma? Ja żadnego
domu nie mam – odpowiadam, a na cegłach się nie znam i Murzynów przesiedlać
nie będę. Ja chcę wyjść za mąż.
Może jeszcze za takiego co ma
kartę? – słyszę z tamtej strony.
No pewnie. Po co bym się ogłaszała
w gazecie. Musowo żeby był z kartą.
Głupia czy co? – mówią do
mnie. Patrzcie, czego to starej babie się zachciewa?
Tylko jeden trafił się możliwy.
Przyszedł zaraz z samego rana, bukiet przyniósł. Trochę chwiał się na
nogach bo – jak mówił – na odwagę sobie trochę wypił, gdyż z natury
jest nieśmiały.
Ani Anielciu kochana – mówi
zaraz na wstępie – pani to jest kobieta, że palce lizać. Wszystko co trzeba
to pani ma na swoim miejscu. Po pierwszym spojrzeniu widzę, że mi pani pod
gust podchodzi. Lutek jestem.
Mówimy sobie po imieniu. Co tam
będziemy panować. Tu jest Ameryka, nikt nikomu na pan czy pani nie mówi.
To tylko w Polsce tak się ciaćkają
i panują.
A więc Anielciu, mój aniele,
możemy już nawet dzisiaj zaręczny robić, tylko ślub musi być trochę póĽniej.
Musisz być cierpliwa, bo ja mam skomplikowaną sytuację. W mojej rodzinie nie
było nigdy rozwodów, a ja z tą moją starą to za Boga żyć nie mogłem.
Do Ameryki musiałem przed nią
uciekać, taka zaraza była. O rozwód pierwszy napisać nie mogę. Co by ludzie
pomyśleli? Że żonę i dzieci zostawiam? Ja jestem człowiek honorowy, u mnie
honor droższy niż pieniądze. Dlatego musimy poczekać żeby się jakiś
amator na nią trafił i ją wziął.
Wówczas to co innego. Będzie,
że to ona mnie zostawiła. Kocham cię i obowiązki męża mogę pełnić już
od dzisiaj, tylko po walizkę skoczę.
Czy ślub to już wszystko? –
niech pani pomyśli.
- To może i zielonej karty pan
nie ma? – coś mnie tknęło.
No pewnie że nie mam. Skąd ją
miałbym mieć jak dopiero dwa miesiące jestem w Ameryce. Przecież taka
kobieta jak ty nie będzie się żenić z kartą. Tobie potrzeba chłopa, do miłości,
ot co.
Panie – ostrożnie odpowiadam
– pan mi się podobasz ale ja muszę z kartą. Koniecznie. Niech pan się nie
gniewa, ale z tych dzisiejszych zaręczyn to nic nie wyjdzie. IdĽ pan z Bogiem.
Mina mu trochę zrzedła, ale poszedł.
Różnych sposobów na to małżeństwo
zaczęłam się chwytać. Ale gdzie tam. Bez karty to może by się jaki znalazł,
ale z kartą to jak z kamienia. Ani rusz. Minęły te czasy kiedy w Ameryce można
się było łatwo wydać. Najechało tych bab, każda od nowa chce sobie życie
tutaj układać, każda nowego męża chce mieć. A skąd tych chłopów tyle
brać? Trudne czasy. Oj trudne.
Lepiej się w Polsce ożenić. Mój
znajomek, co jest tu na stałe to pojechał do Polski i taką żonę sobie
przywiózł, jak lalka. Tutaj to żadna na niego nawet spojrzeć nie chciała,
bo nogę miał jedną krótszą i seplenił. A tam – jak opowiadał – to aż
biły się o niego, bo Amerykanin. Jak wrócił z żoną do Ameryki, to w
niedzielę na kilka mszy chodził, żeby jak najwięcej znajomym pokazać jaką
to ma żonę. Wszyscy mu zazdrościli. Tylko ona jak na oczy przejrzała to mało
wariacji nie dostała. Całymi dniami popłakuje i do Polski pisze, żeby
dziewuchy tak łatwo na Amerykę nie dały się nabrać i z miejsca ślubów nie
brały.
Ale która jej tam uwierzy? Myślą,
że z zazdrości, aby inne tak dobrze jak ona nie miały. Specjalnie bzdury
wypisuje i straszy. Nasz naród już taki, że jak sam nie dotknie to nie
uwierzy.
Na jakiś czas musiałam przerwać
moje zamiary matrymonialne, bo zachorowałam. Reumatyzm mnie pokręcił, ani
wstać, ani się ruszyć. Chyba z tej piwnicy. Z roboty zaraz mnie zwolnili, po
co im kaleka? Leżałam i płakałam z bólu i żalu. Dobrze, że ktoś od czasu
do czasu się ulitował i do jedzenia mi coś przyniósł bo bym chyba z głodu
skapiała.
Leżę tak tydzień, dwa, nic się
nie poprawia. Trzeba iść do lekarza. Widać samo nie przejdzie. Trzeba się
leczyć, żeby jak najszybciej do roboty wrócić, bo pieniędzy potrzeba. Wybrałam
się do doktora. Pełno ludzi w ogonku czeka, a każdy dolarami płaci. U nas
jak się poszło do doktora to leczenie było darmowe. Tylko tak dla oka, żeby
doktor lepiej zbadał zaniosło się, a to kurę, a to gęś. Choć ostatnio to
i w Polsce doktory się zepsuły. Na pieniądze takie pazerne się zrobiły, że
strach. Pamiętam, że jak mój Franuś zachorował i leżał w szpitalu, to ja
jak trzeba, po gospodarsku, gęś doktorowi zaniosłam. Zamiast jak człowiek
podziękować, to kazał mi gęś sprzedać i gotówkę przynieść.
Żywa gęś mu nie pasowała.
Ale tutejsze doktory to co innego, wezmą co prawda tych dolarów, ale i badają?
Chorób to tyle w człowieku wynajdą. Dziw bierze, że człowiek chory na tyle
paskudztw jeszcze żyje i Boży świat ogląda.
U mnie doktor oprócz reumatyzmu
wynalazł ich coś ze siedem. Na badania co drugi dzień kazał przychodzić.
Recept kupę zapisał i kazał natychmiast pójść do apteki, i je wykupić.
Oj, dolarów w tej aptece zostawiłam sporo. Tam mają jakieś dziwne cenniki,
nie patrzą na lekarstwo tylko na człowieka i jakby po wadze cenę ustalają.
Jak mniej człowiek waży to cena niższa, a jak więcej to drożej trzeba płacić.
Ja ważę sobie niemało, to i odpowiednio zapłaciłam.
Po lekarstwach zrobiło mi się
nawet lepiej. Martwiłam się drugimi chorobami. Po co ja tam poszłam? – myślę
sobie.
Gdyby nie te konsultacje to
nawet na myśl by mi nie przyszło, że nad grobem stoję. A tu teraz leczenia
na parę lat.
Skąd pieniądze brać? Jak
tylko reumatyzm mniej mi dokuczał zaraz kurację przerwałam. Pieniędzy zabrakło.
Wszystko w ręku Boga, na lekarzy nie wydolę. Co ma być to będzie.
Zaczęłam się rozglądać za
robotą. Ktoś mi powiedział, że w bardzo bogatym domu służącej potrzebują.
Zapłata dobra, mieszkanie i wyżywienie na miejscu i co ważne wolne niedziele.
Pojechałam. Widać im się spodobałam, bo kazali od razu zostać. Dali mi
pokoik w piwnicy, ciemny, brudny i powiedzieli że tutaj będę spać. Ot, myślę
sobie, dom wielgachny pomieszczeń nie zliczysz, a tutaj człowieka do piwnicy
spychają. Lecz cóż robić? Do służby mnie przyjęli to i mogą robić ze mną
co im się podoba. Prawa żadnego upomnieć się nie mam. Dom duży, bogaty. Ksiąg
w złotej oprawie pełne półki. Srebrnych świeczników wszędzie nastawiane.
Małe dzieci w myckach chodzą. Wcześnie rano muszę wstać. Śniadanie pani do
łóżka podać. Dzieci do szkoły wyprawić, póĽniej kąpiel pani przygotować,
całe mieszkanie postprzątać, ugotować obiad, a potem pozmywać. Trzeba
dobrze się uwijać żeby wszystko na czas było zrobione. Pani, jędza jakich
mało. Do wszystkiego się wtrąca. Wszystko jej Ľle. Cały dzień chodzi w
szlafroku, na telefonie wisi.
A jak człowieka traktuje?
Gorzej jak śmieć. Jeść mogłam dopiero jak wszyscy zjedli i to nie zawsze
dla mnie wystarczało, bo pani była bardzo skąpa i wszystko wyliczała. Nieraz
tylko łzy musiały wystarczyć za obiad czy kolację.
Pani, dlaczego ludzie
poniewierają tak drugiego człowieka? Chyba tylko dlatego, że jest biedny i od
nich zależny? Jeżdżą drogimi autami, mieszkają w pałacach, a kromki chleba
żałują. Dlaczego nas, Polaków tak traktują? Dlaczego uważają nas za
gorszych od siebie? Przecież my jesteśmy też ludĽmi!
Pan był dobry. Niekiedy gdy
pani nie widziała to wsunął mi do fartuszka kilka dolarów, abym miała na
swoje wydatki. Lecz cóż on mógł poradzić, kiedy bał się pani, bo to jej
był ten cały majątek.
Kiedyś, jak pani nie było,
przyszedł do mnie i mówi – Aniela nie mów nic na panią przez telefon. Ona
wszystko rozumie. My z Polski. Spod Lubartowa. Ojciec jej miał mały handel. Igły
i nici sprzedawał. Przyjechał do Ameryki i tutaj się majątku dorobił. Ona
już zapomniała jak bez butów i często głodna latała. Teraz moja żona
wielka pani. Gdyby dowiedziała się, że ty wiesz o tym co mówię, to by cię
zaraz zwolniła. Już wiele dziewczyn tylko dlatego odprawiła, że mówiły do
niej po polsku.
Po tej rozmowie jeszcze ciężej
mi się zrobiło. Chciałby człowiek po polsku zagadać, porozmawiać, a tu nie
wolno. Jeszcze bardziej ją znienawidziłam.
Lecz tutaj za miłość nie płacą,
tylko za robotę. Ich nic nasze nastroje nie obchodzą. Jesteśmy tylko
maszynami, które muszą wykonać swoją robotę. Tak to robiłam jak ta
maszyna. Na niedzielę wyjeżdżałam do Chicago. Do kościoła poszłam, ze
znajomymi się spotkałam. Lecz czas szybko leci i ani się człowiek nie
obejrzy jak te parę godzin wolności minie.
I znów niewola, znowu służba.
Robiłam u nich przez parę miesięcy. Trochę się przyzwyczaiłam. Jedzenie po
kryjomu dokupywałam, bo na tym ich wikcie co mi wydzielała, to bym dawno musiała
nogi wyciągnąć. Pani nie mogła mnie nijak polubić. Stale dokuczała,
wszystko według niej robiłam nie po jej myśli. Jak gdzieś wyjechała to miałam
chwilę spokoju i wytchnienia. Ale wyjeżdżała rzadko.
Och, myślałam czasem, gdy
widziałam jak z nudów nie wie co ze sobą zrobić – dać cię do Polski, tam
byś się życia dopiero nauczyła. Dobrobyt cię rozpiera to zapomniałaś co
to bieda, co to ciężka praca. Kiedy nogi i ręce jak z ołowiu, że nawet spać
nie można.
Ale na tym świecie już takie
prawo, że jedni żyją w dobrobytach i myślą o przyjemnościach, drudzy zaś
do trudu i znoju stworzeni.
Kiedyś moja pani taki wrzask
podniosła, że myślałam iż się gdzieś pali. Lecę, mało nóg nie połamię.
Patrzę, a ta ryczy jak zwierzę. Piana jej z gęby leci.
Aniela! – woła mnie. –
Aniela, tym mnie okradasz! Tyś złodziejka! Ty mój dom okradasz!
Darła się po polsku. Widocznie
złość jej pamięć przywróciła.
Tyś mi szczotkę do włosów
ukradła. To była taka dobra szczotka! Ja tobie robotę wymawiam! Nie możesz
więcej u mnie pracować!
Nogi mi do ziemi przyrosły.
Zwariowała. A na kiego licha mi jej szczotka potrzebna. Nic tylko wynalazła
pretekst aby mnie zwolnić. Na moje miejsce zaraz znajdzie inną Polkę. Mało
to ich przyjeżdża? Każdy do byle jakiej roboty pójdzie, aby dolarów zarobić.
Jeszcze w rękę Jaśnie Panią będą całować, że pracować u siebie
pozwolili i dolarami zapłaci. Spakowałam swój dobytek i nawet nie upominając
się o zapłatę za kilka ostatnich dni roboty, opuściłam ten dom. Żałowałam
tylko, że z panem nie mogłam się pożegnać. Dobre było człowieczysko.
Pojechałam na Jackowo. Zawsze wśród
rodaków człowiek nie zginie. Parę nocy przenocowałam u koleżanki. Musiałam
szukać innego miejsca bo koleżanka poznała chłopa i na jednym łóżku we
troje spać jakoś nieporęcznie.
Miałam szczęście i znalazłam
szybko. Z jednego mieszkania kobieta akurat wyjechała do Polski i się łóżko
zwolniło. Same baby tam mieszkały, dziesięć ich było. Kuchnia i łazienka
wspólne, tylko łóżko każda miała swoje. Od tego łóżka płaciło się 70
dolarów na miesiąc. Baby różne; młode, stare, a wszystkie cholery swarliwe
i nerwowe. Chyba z tego, że bez chłopów. Niby każda ma dochodzącego
boy-frenta, ale taki jak wpadnie raz na tydzień, to przecież wszystkich zaległości
nie odrobi. To i dlatego te baby takie nerwowe. Ot, baba mieć musi chłopa i
basta.
Na co dzień, a nie od święta,
od przypadku do przypadku, ale na stałe.
Wtedy i zdrowsza jest i robota
jej lepiej idzie. A jak im chłopa brak, to chodzą jak te kołowate, czekają,
że może się coś trafi. Odbijają jedna drugiej. Zazdroszczą. Baba bez
swojego chłopa, to jak drzewo bez liści. Usycha.
Tak samo jest też z chłopami,
co to są bez baby. Łazi jeden z drugim bez celu, rozmamłany, koszula brudna,
knajpa tylko domem. Patrzy taki jeden z drugim z drugim żeby jak złodziej
uszczknąć tego babskiego ciepła, złapać po drodze co się przytrafi. A
wiadomo, że takie podchody nikomu na zdrowie nie wychodzą.
Opuszczają polskie ludzie swój
kraj, opuszczają i pędzą za dolarem w dalekie światy, aby tylko sobie i
dzieciom byt poprawić. Ale i ten chleb na obczyĽnie nieletki. Oj nie. Choć
biały, ale twardy. Tak jako ten ludzki los. W pogoni za dolarem mało kto się
za siebie ogląda. Nic nie ważne. Nic się nie liczy. Aby tylko dolar! Nie ma
brata. Nie ma swojaka. Jest tylko dolar. On króluje. On rządzi ludzkim sercem
i rozumem. Takie jest prawo Ameryki.
Znowu zaczęłam szukać roboty,
rozpytywać o nią znajomych. Czekałam miesiąc, ale w końcu znalazłam. W
hotelu, przy sprzątaniu. Kazali bosce srebrnego lisa kupić, żeby łaskawym
okiem patrzyła. Dałam tego srebrnego lisa i zostałam przyjęta. Roboty dużo,
pędzić trzeba, aż głowa podskakuje. Hotel ogromy, pokoi bez liku. Pościele
trzeba zmieniać, posprzątać. Nie ma czasu na chwilę spocząć. A boska jak
chmura piekielna. Zła, ślepiami łypie i wszystko jej się nie podoba.
Wszystkiego się czepia. Krok w krok za człowiekiem chodzi, szpieguje. Jak
krzesło nie tak postawione, to każe się wracać i poprawiać, choć akurat koło
niego przechodziła. Jak gestapówka! Tylko jej pejcza i psa brakuje. Ale co
robić? Znalazła niewolników to nimi poniewiera. E, myślę sobie, ten lis
wiele nie pomógł. Chce widać więcej.
Zrobiliśmy naradę z ludĽmi,
którzy tu pracują i postanowiliśmy co miesiąc, od każdego dawać po 50
dolarów. Może zmięknie. I zmiękła. Już tak się byle czego nie czepiała,
ale zrobić wszystko trzeba było, bo inaczej tak gębę rozdarła i bluzgała
„łaciną”, że skóra cierpła.
Nieraz człowiek w duchu do niej
mówił – drzyj się cholero, drzyj. Jeszcze i na ciebie kolej przyjdzie. I na
ciebie ktoś sposób znajdzie. Zmięknie ci wtedy rura, skończy się twoje
panowanie i wydzieranie krwawo zarobionego grosza. Ale póki ten czas przyjdzie,
to człowiek może nogi wyciągnąć. Trzeba pracować, innej rady nie ma.
Chłopa poznałam. I to tak
sobie, przypadkowo. Poszłam kiedyś na zabawę z całym towarzystwem, gdyż
akurat koleżanki boy-frent imieniny obchodził. Antoś mu było. Postanowił
bal urządzić. Popiliśmy trochę w domu, ale wiadomo, ze jak człowiek się
rozbawi to chce jeszcze więcej poszaleć. Tak to około północy postanowiliśmy
iść na zabawę. Wszystko byłoby o’key, tylko, że za biletami wpuszczali.
Jakaś wielka artystka występowała. Ale, że człowiek do kultury ciągnie to
wszyscy powyciągali dolary z kieszeni i w kolejce czekamy po bilety. Jedna
tylko w naszym towarzystwie się znalazła co nam w zabawie chciała przeszkodzić.
Uparła się i powiedziała, że
tutaj nie wejdzie bo za bardzo z ludzi skórę zdzierają.
Za te same pieniądze można się
lepiej zabawić w amerykańskich lokalach. To tylko naród nieuświadomiony ciągnie
do polskich knajp i portfele właścicielom nabija. Chciała mówić jeszcze więcej.
Żeśmy ją zakrzyczeli, aby dywersji nie uprawiała bo, to przecież
niepatriotycznie obcych popierać. Jak więc przystało na patriotów, weszliśmy.
Antoś od razu całą butelkę
zamówił, bo na kieliszki się nie opłaca. Nie dość, że mało naleją, to
jeszcze nie wiadomo co domieszają i człowiek tylko po tym choruje. Drugą
butelkę Maryśka w torbie przemyciła, bo napić się w lokalu jakoś
przyjemniej niż w domu. Całkiem inaczej smakuje, bo to i orkiestra gra i
ludzie wokoło. Tak to sobie z kulturą popijamy. Nawet ta, co tak wejść nie
chciała, też się rozbawiła bo jakiś chłop z sąsiedniego stolika co chwilę
ją do tańca prosił. Na Sali same swoje ludzie. Większość z nich zna się,
czy to z kościoła, czy to z roboty. Niektórzy ponoć stale tu przychodzą.
Wesoło. Dysputy ludziska prowadzą, swoje żale i zgryzoty wypowiadają. Niektórzy
to nawet do oczu sobie skaczą, gdy sobie przypominają, że jeden drugiemu parę
lat temu miedzę zaorał. Więc teraz nawet tu za oceanem, swoje porachunki,
przy świadkach załatwiają i sprawiedliwości szukają. A, że kłonicy czy
orczyka pod ręką nie ma, to tylko butelki fruwają. Inni bawią się
grzecznie, choć niejednemu ciężko taniec idzie, bo to i spracowane i w latach
podeszłe ale się nie dają. Skaczą jakby po 20 lat mieli, choć pot się z łysin
leje i zadyszka chwyta. Oj, myślę sobie, patrząc na tych dziadków i babcie
nowoczesne tańce wykonujące – nie lepiej to w domu posiedzieć, odpocząć?
Oglądałam to wszystko, bo
nawet muzyki posłuchać nie można. Wielka artystka tak się drze, że orkiestrę
zagłusza. Widać jak w dolarach jej płacą to tak musi być. Im głośniej, to
pewnie więcej płacą. Ta musiała mieć stawkę największą.
Na szczęście przerwy często
robili to człowiek odpoczywał. Przy naszym stoliku szum się naraz zrobił, bo
Mańka z krzesła spadła. Za dużo wypiła i jej zaszkodziło. Kelnerki lodu
migiem przyniosły, Franek parę kostek jej za dekolt wrzucił i szybko do
przytomności doprowadził. W tym zamieszaniu przyplątał się nawet jeden
taki, który Frankowi cucić Mańkę pomagał. Jak się przysiadł, to nie było
sposobu, żeby odszedł. Z miejsca zaczął się do mnie zalecać.
Ja tam specjalnie ochoty na
takie znajomości nie miałam, bo amory dawno z głowy mi wywietrzały. Na chłopów
to wprost patrzeć nie mogłam. Ale ten jak rzep. Za rączkę chwyta, w oczy
zagląda, komplementa prawi. A, że z natury jestem grzeczna to i jemu grzecznie
odpowiadam. Choć tak na dystans, żeby zbytnio się nie spoufalał. Ale ten
uparty, nic go nie zraża. Przysuwa się coraz bliżej, kolanami pod stołem
przyciska, obejmuje. A że człowieka nie z kamienia, a wódka też krew
rozgrzewa, to i jak od czasu do czasu go biodrem czy piersią szturchnę. On
widać na to czekał bo od razu, bez krępacji całować mnie zaczął. To mnie
trochę ostudziło.
Panie – mówię – wolnego!
Coś pan taki szybki? Ja już swoje lata mam. Jak szesnastka zachowywać się
nie będę, ludzie patrzą. Uszanuj mnie pan.
Pani Anielciu – on do mnie –
coś się pani tych swoich lat tak uczepiła? Popatrz pani na salę, jeszcze
starsze od pani, a jak używają. Na swój wiek nie patrzą i się nie wstydzą.
Ja jestem inna – twardo
odpowiadam. Życie mnie nauczyło, że co za dużo to nie zdrowo. Jak Pan chcesz
się ze mną umówić, to proszę, ale tylko z kulturą. Na kawę czy do kina, a
nie zaraz do łóżka. Pan też żeś już w latach. Po co widowisko z siebie
robić
O KEY, zgodził się łatwo. No
to umawiamy się na jutro. Przed kościołem, po mszy.
Na drugi dzień, już w kościele,
postanowiłam, że się z nim nie spotkam. Kazanie mnie nawróciło, które ksiądz
wygłosił. Postanowiłam sobie dalej żyć bez grzechu. A ksiądz gromił. Oj
gromił. Prawie wskazywał palcem te, co to stale w grzechu żyją. Podawał
przykłady. Niektóre to aż oczy chusteczkami wycierały i tak jako i ja poprawę
sobie obiecywały. Żal za grzechy czyniły.
W grzechu żyjecie! – grzmiał.
– Jak przychodzi się Wam zbierać do domów, do Polski, do kraju to do
spowiedzi idziecie i wydaje się Wam, że to już wszystko odpuszczone, że
wracacie czyste jako te lilije. A to tak nie jest. Trzeba cały czas żyć w
uczciwości przed sobą i Bogiem.
Pięknie mówił. O matkach, które
własne dzieci zapominają. O małżeństwach rozbitych. O kobietach, które mężów
żonom i ojców dzieciom zabierają. Aż się serce ściskało. Przecież to
prawda. Ile jest takich chłopów i kobiet, które nie patrzą na nic, aby tylko
sobie wygodę zrobić. A ile jest takich co choć to mają żonę i dzieci przy
sobie, to jeszcze jak wściekłe psy na inne lecą. Albo baby. Szczególnie te
co mają dobrych chłopów. Nie usiedzi taka, jak Bóg przykazuje. Domem i mężem
się nie zajmie. Tylko goni za przygodą, i co chwila za innym. Kary Boskiej
tylko na taką brakuje. Nie wie ona co to praca, co to walka o ten kawałek
chleba. Własny tyłek za przeproszeniem jej tylko w głowie. On nią rządzi.
On jest królem. Tak więc z postanowieniem, że ja muszę żyć inaczej
wychodziłam z kościoła.
Ale gdzie tam. Ten mnie już
gdzieś dojrzał i zaraz za rękę chwycił, mówiąc że nie puści.
Zabieram Cię na obiad do takiej
restauracji, w której jeszcze nie byłaś. Tam gdzie chińskie jedzenie dają.
Pojechaliśmy.
Nawet ładnie było, ale jak
zobaczyłam to jedzenie, to aż mdłości dostałam. No bo gdzieżby takie
paskudztwa jeść. Jakieś robaki, trawy. Może tym Chińczykom czy innym płaskodziobym
smakuje, ale nam? Jak człowiek zje schabowego, pierogów czy bigosu to chociaż
poczuje. A po tym? Szkoda mówić. Tak, że zmieniliśmy restaurację na polską.
Chciałem pani zrobić przyjemność – mówi on. – Przepraszam, że się
pani w tej restauracji nie podobało, nie wiedziałem.
- Nic nie szkodzi – ja mu na
to – wszystko trzeba zobaczyć. Ja tam życia ciekawa, lubię popatrzeć jak
inni żyją. Są tacy co widzą aby dolary i nic im więcej nie potrzeba.
Jak ich przywieĽli z lotniska
tak i odwiozą. Oni niczego innego oprócz drogi z roboty i do roboty nie znają.
No, i jeszcze drogę do banku,
to znają dobrze. Ja tam choć prosta wiejska kobieta to lubię życie podglądnąć,
zobaczyć coś ciekawego. Tyle tylko ma człowiek z tego życia, a dolarów
przecież do grobu się nie zabierze.
Oj, to zupełnie tak samo jak
ja! – wykrzyknął pan Antek, Antek mu było. Ja tam też uważam, że po to
człowiek żyje żeby świata użył, inaczej takie życie to bez sensu.
Tak ma pan rację – ja do
niego. Ale tylko używać, też nie można. Trzeba najpierw pracować żeby na
to używanie starczyło.
No pewnie – mówi pan Antek.
Widać ze z pani mądra kobieta. Nie tak jak inne, co tylko używanie i dolary
im w głowie i co patrzą żeby tylko chłopa wykorzystać, do ostatniego
dolara. Wydoić jak tę owcę. Moja mamusia powiedziała, że żadnej Polki już
na oczy widzieć nie chce. Wystarczy że już dwie ich było w domu i trudno było
się ich pozbyć. Zaraz po ślubie wymagania miały. Wszystko im nie pasowało.
Mamusi się słuchać nie chciały, swoją modę wprowadzały. Ale dzięki Bogu
to wszystko już minęło i myślę że pani się mamusi spodoba, choć pani
jesteś też Polka.
To pewnie był już żonaty? –
Ostrożnie pytam.
No pewnie. Dwa razy. Tylko
dzieci nie mam. Pierwszy raz przywiozłem sobie żonę z Polski. Pojechałem do
rodziny na wakacje. Spodobała mi się, ładna, skromna, z biednej rodziny. Myślałem
że będzie dobrą żoną, doceni, że dobrobyt spotkała. Nawet na początku było
dobrze, do roboty zaraz poszła, wymagań nie miała. PóĽniej jak już się
trochę oswoiła to zaczęła pokazywać co potrafi. Chciała całą rodzinę
wspierać, paczki im posyłać, bo mówiła, że tam u nich bieda, aż piszczy.
Dzieciaków cała chałupa a pola tyle co kot napłakał, więc ona musi im pomóc.
Kiedyś, kiedy wypłaty nie
chciała oddać, tylko na tę pomoc przeznaczyć, moja mamusia wzięła mnie na
bok i powiedziała:
- Antoś ona niedługo nam całą
chałupę do tej Polski wyniesie. Nic tylko jak najwcześniej, póki jeszcze
czas, trzeba nam się jej pozbyć. Bo tylko patrzeć jak będzie się upominać
o połowę majątku. A to prawo amerykańskie to takie, że mogą jej to przyznać,
albo nawet o jakieś alimenta będzie się upominać. Więc póki co musimy temu
zaradzić.
Najlepiej jak wróci do domu to
żeby drzwi były zamknięte. Niech sobie szuka frajerów gdzie indziej.
Jak wróciła w nocy ze sprzątania
to już zamki były pozmieniane, a mamusia przez okno powiedziała żeby się
wynosiła gdzie indziej, bo tutaj już miejsca nie ma i że jest wolna.
Trochę mi jej nawet żal było,
bo się do niej przyzwyczaiłem, a i bez kobiety było mi jakoś nijako. Mamusia
powiedziała, że dopiero ona szybko mi znajdzie taką, z którą będę szczęśliwy.
I znalazła. Amerykankę, tyle tylko że z rodziców Polaków. Nawet była do
rzeczy, ale do roboty iść nie chciała, bo mówiła, że nie po to za mąż
wychodziła żeby harować. Cały dzień tylko do koleżanek telefonowała i
przy lustrze stała. A taka wrzaskliwa była, że nawet mamusi niegrzecznie
odpowiadała. Obmyślaliśmy jak i tej się pozbyć, ale wkrótce wyprowadziła
się sama. I to jak nas w domu nie było. Jeszcze połowę mebli zabrała.
Wszystkie pierścionki, które mamusia dostała w prezencie od tych, co to z
Polski przyjeżdżają. Mamusia jak zobaczyła, że dom prawie pusty i złota
nie ma, to aż jej z tych nerwów mowę na dwa dni odjęło. Tylko pięściami w
ścianę łomotała i oczami przewracała. Jak już mowę odzyskała to tak zaczęła
krzyczeć. Myślałem już, że rozum jej się pomieszał. Policja! Policja! Pod
sąd lakudrę! Trudno ją było uspokoić, ale powoli przyszła do siebie. Wytłumaczyłem,
że nie ma co robić alarmu, bo jeszcze sąsiedzi dowiedzą sie co się w domu
dzieje. Będą sobie języki na naszym nieszczęściu ostrzyć. A z tymi sądami
to też nic nie wiadomo. Jak sobie człowiek sam sprawiedliwości nie wymierzy
to i trudno jej szukać. Mamusia też nie wieczna i może kiedyś zaniemoże. Póki
człowiek żyje to trzeba mieć nadzieję, że będzie jeszcze dobrze.
Ot – myślę sobie, znalazłabym
szczęście i to z mamusią, która chyba niezła cholera, jak dwie synowe musiały
uciekać. Synek już w latach a ona jeszcze nim rządzi. On to się pewnie jej
pyta czy może ze swoją ślubną do łóżka położyć. I jak mamusia każe to
pójdzie, a jak nie pozwoli to stuli uszy po sobie i śpi po osobnemu. Uciekać
od takich z daleka i nawet się nie oglądać za siebie.
Antek markotny siedział, zamyślił
się nad swoim losem i mamusi charakterem. Podziękowałam pięknie za obiad i
wyszłam. Nawet mnie bardzo nie zatrzymywał, bo zmiarkował, że przed mamusią
egzaminu na pewno nie zdam.
Jakoś z tymi zalotami szczęścia
nie miałam. Inne to rach-ciach i już chłop jak trzeba jest, a mnie idzie jak
z kamienia. Chyba to już takie szczęście, że jak człowiek bardziej czegoś
pragnie, to to ucieka, że i nie dogonisz.
Inne to mają szczęście. Nawet
na ten przykład w tym hotelu gdzie pracuje. Ile to się napatrzę na różności.
Przeważnie przychodzą tam nie dlatego, że są w drodze i spać gdzie nie mają,
ale na miłość. W domu mąż czy żona to gdzie się mają biedaki podziać.
To jak się wyrwą z tej niewoli to zaraz do hotelu. Oj różnie ludzie tam
przychodzą. Różne. I dziadki stare z takimi panienkami. I młodzi co to chcą
być sam na sam, a nie mają się gdzie podziać. I baby stare, rozlazłe jak
ropuchy, tyle tylko, że tymi brylantami obwieszone jak choinki. A chłopaczków
to przyprowadzają jak aniołki. Młode, ładne, nie mogę się nadziwić, że
taki się nie brzydzi z taką babą co to by mu za babkę mogła być. Ale cóż...dolary.
widać płacą za tę miłość i to niemało.
Kiedyś sprzątam na korytarzu,
a tu podchodzi taki młody, ładny i mówi żeby zmienić pościel, bo żona się
słabo poczuła i lekko ją zbrudziła. Rzuciłam co tam miałam do roboty i lecę
co duch z czystym obleczeniem. Weszłam do pokoju, który zajmowali i szukam
gdzie ta żona leży.
Żadnej baby nie widzę, tylko
drugiego chłopca na łóżku.
Ten co mnie zawołał okłady mu
na głowę z lodu robi. Innego pokoju ani łóżka gdzie by ta żona mogła leżeć
nie ma.
Co za czort? – myślę. Chyba
już od tego światła sztucznego oczy mi się popsuły i widzę odwrotnie.
Przetarłam oczy, ale nic. Dalej widzę chłopa. Stanęłam jak mur, oczy musiałam
niezgorzej wytrzeszczać bo ten niby-mąż jak nie wrzaśnie:
-Co stoisz? Szybciej rób co do
ciebie należy!
Zaczęłam tę pościel zmieniać
ale widzę, że choć czytam przez okulary i małych liter nie dojrzę to chłopa
od baby jeszcze odróżnię. Ta żona to przecież chłop, i to jak tur.
Wszystko co powinien mieć to ma. W niczym do baby nie podobny.
Nic – myślę, tylko ten
niby-mąż niespełna rozumu. Wydaje się mu, że ten co to tutaj leży to jego
żona. Biedny człowiek. A może nawet gdzieś ze szpitala wariatów uciekł i
roi mu się w tej głowinie, wszystko do góry nogami się przewraca. Szybko
zrobiłam co potrzeba i chodu. Bo z takim to nawet na chwilę niebezpiecznie.
Wiadomo to co mu może do łba strzelić. Jak chłopa od baby nie odróżnia to
mnie może pomylić z jakimś diabłem.
Zabić gotów. Z tymi chorymi na
te nerwy to trzeba bardzo ostrożnie. Lecę do boski i mówię, że może trzeba
by pogotowie wezwać bo jak wpadnie w szał to jeszcze szkody narobi. Meble
porozbija albo i przez okno się rzuci.
Jak jej wszystko opowiedziałam,
to ona mówi, że pogotowia nie trzeba. Jest to choroba, ale inna i żebym się
nie bała. On nikomu nic nie zrobi, a babie to już zupełnie. I jeszcze mi
powiedziała, że z tą żoną to może być prawda, że jest chłopem, bo gdzieś
tam jest takie prawo, że chłop z chłopem się może żenić. A wszystko z tej
choroby.
Boże, Boże – myślę sobie.
Jakie to paskudne choroby na tym świecie. Uczepi się taka człowieka i ratunku
nie ma. Męczy, w głowie miesza. I nawet w Ameryce te doktory jeszcze na nią
nie wynaleĽli lekarstwa.
A wszystkie nieszczęścia to z
tego, że ten seks tutaj taki modny. Chyba z tutejszego powietrza. Mojej koleżance
to mąż z Polski napisał w liście –
Uważaj Antośka na siebie w
Ameryce, bo tam powietrze to takie zdradliwe, że człowiek choćby nie chciał,
a do seksu go ciągnie. Chyba z tej wilgoci. Żebyś tych pokus nie miała, to
najlepiej ubieraj się grubo i na dwór za dużo nie wychodĽ. A już broń Boże
na Milwaukee, bo tam jest to epicentrum, znaczy się strefa zagrożona, jak to
uczeni nazywają.
Święta prawda. Bo to
cholerstwo nie dość, że modne to jeszcze zaraĽliwe. Rzuca się na człowieka
w najmniej spodziewanym momencie. WeĽmy na ten przykład Walenciaczkę. Kobita
już dobrze pod sześćdziesiątkę, gospodyni pierwsza we wsi, tercjarka, księdzu
usługuje, w procesji w pierwszym rzędzie za proboszczem idzie, dzieci już po
bożemu odchowane. Słowem przykład uczciwości i prawości. I jej też to
morowe powietrze nie ominęło jak do Ameryki przyjechała.
Lecę tak kiedyś przez
Milwaukee, patrzę a Waleńciaczka galopuje jak szesnastka. Trwała amerykańska
na głowie, gęba na czerwono wymalowana, dekolt wywalony do pępka. Nie zauważyła
mnie chyba, bo przemknęła jak wicher.
Waleńciaczko! Waleńciaczko!
– wołam. – Co to już swojaków nie poznajecie. Przystańcie na chwilę!
Oj to ty Anielciu, jak się
masz? Zagoniony człowiek, zamyślony, że i ludzi nie widzi.
Co tam u was – pytam, jak
Walenty żyją, jak wnuki się chowają? Widzę, że żeście jakoś odmłodnieli.
A co widać? – jakby się
ucieszyła.
- No pewnie z tyłu to nigdy bym
was nie poznała, jak własna córka wyglądacie.
To przez ten seks Anielciu – mówi
mi Waleńciaczka – i lat człowiek nie czuje, i siły nie wiadomo skąd się
biorą?
Co, to Walenty do was tak dojeżdża?
No, no, że też mu ten paszport tak często dają? – pytam jakbym nic nie
rozumiała.
Oj Anielciu, aleś ty
niegramotna. Tyle lat już w Ameryce jesteś a życia nie znasz. A tego mojego
dziadygę to nawet mi nie wspominaj. Młode lata przez niego tylko straciłam.
Nic nie użyłam, a o tej miłości
to już zupełnie nic nie wiedziałam. Jak to cielę. Sama wiesz, jak to ze mną
było. Ojce wydali mnie za niego jak miałam szesnaście lat. Morgów miał dużo,
to i wyszłam za tego mojego Walentego. Co miałam robić? Biedy niby z nim nie
miałam, bo chłop pracowity, nie powiem. Ale wygody żadnej. Myślałam, że w
tej cnocie to już do końca życia mi przyjdzie żyć, a tu nagle Ameryka! Ona
dopiero oczy mi otworzyła! A jak poznałam Józusia, to już jak bym na innym
świecie się znalazła.
Jakbym się od nowa urodziła. A
najbardziej to mi z tym seksem odpowiada.
Co też mówicie? – żachnęłam
się. Że też na stare lata wam się głupot zachciewa.
Coś ty taka jak ksiądz się
zrobiła – zniecierpliwiła się Waleńciaczka. Każda udaje świętą, oczy
spuszcza, a o tym samym tylko myśli. Robią jeszcze gorzej tylko myślą, że
nikt tego nie widzi, a jak nie widzi to wydaje im się, że są jak te lilije
czyste. Może nawet same w to wierzą. No mówię ci, że ten Józuś to mi
dopasował. Dwadzieścia lat mi odjął.
A jaki ten Józuś jest? –
pytam – chociaż z naszych stron?
- A skąd by indziej? Pewnie, że
z naszych. Chłop na schwał, młody, zdrowy, trzydzieści pięć lat na
Gromniczną skończył.
To by waszym synem mogł być?
-Ty mi tutaj lat nie wypominaj
– zaprzerzyła się Waleńciaczka. Kobieta jest zawsze młoda. Józuś mi mówi,
że nigdy by mnie za młodą nie wymienił. Wiem jak do chłopa podejść. Nie
zdąsami i humorami, jak to te młode tylko potrafią, ale z miłością i
wyrozumieniem. Chłop to jak małe dziecko i pogłaskać i pochwalić trzeba.
Zawsze trzeba przed nim udawać głupią, niby, że on taki mądry, i nad niego
mądrzejszego to już nie znajdziesz.
Aleście tej praktyki w Ameryce
nabrali. No, no – pokiwałam głową. O ile pamiętam to swojego Walentego tak
żeście nie głaskali, a tylko darliście się na niego, że aż na pół wsi
było słychać.
Tamto to co innego – ucięła
krótko – a pozatem głuchy był i trzeba było drzeć się żeby co zrozumiał.
Ale, ale, ja tu z tobą
gadu-gadu, a Józuś zaraz z roboty przyjdzie i obiad nie gotowy i będzie
jeszcze piekło robił, bo on jest strasznie nerwowy. Jak coś nie ma na porę
podane czy zrobione to tak się nerwuje, że uspokoić go trudno.
To wy z tym Józusiem tak już
na dobre sprzęgliście się? – pytam ostrożnie.
A na co się mamy oglądać? On
sam tutaj jak palec, ja sama, zawsze w kupie łatwiej.
Oj, Waleńciaczko czy ta młodość
nie za póĽno was naszła?
Wiecie sai jakie te chłopy.
Leci, bo to i ugotujecie i opierzecie, wygodę mu robicie. A on dolarki zbiera,
a jak już zbierze tyle ile mu potrzeba to czmychnie do młodej żonki.
Jeszcze się będzie śmiał, że
głupią znalazł.
Oj co mi tam – Waleńciaczka
jakby zmarkotniała. Może i to prawda, ale co z nim użyję to moje i nikt mi
tego nie odbierze. A te, co tak uczciwie żyją, to niby mają poszanowanie od
tych swoich ślubnych, na jakie zasługują? Bo to raz ją wyzwie od
najgorszych, choć ona Bogu ducha winna? Czy to wiadomo jak żyć, żeby było
dobrze dla Boga i dla siebie?
Poleciała jak ta strzała Oj,
myślę sobie, jak ta Ameryka ludzi zmienia. Kto by pomyślał, że i Waleńciaczka
ten światopogląd zmieni? Taka była religijna, a tu nagle ten seks ją odmienił.
W Polsce to kto by o takich sprawach mówił Toż to grzech i wstyd przed ludĽmi.
A tutaj mówią o tym jak o bułce z masłem. Nasze polskie ludzie tak szybko tę
amerykańską modę podłapały i paradują z nią na codzień.
Ale co się będę czyimi
zachciankami przejmować, kiedy mam własne kłopoty. Ot, mieszkanie musiałam
zmienić bo już z tymi babami nie do wytrzymania. A już najgorzej w soboty i
niedzielę, kiedy mają wolne. Kłótnie na każdym kroku. Za łby się biorą,
do oczu skaczą. Jedna drugiej co może to podkrada. A najgorzej to mieliśmy z
taką pielęgniarką z Polski. Przyjechała do Ameryki biedna jak mysz kościelna,
zastraszona, nijakiej rodziny tutaj nie miała.
Zlitowaliśmy się nad bidulą i
czym prędziej robotę w domu starców jej znaleĽliśmy. Cieszyła się, że
dolary zarabia, paczki mężowi i dzieciom słała. Trwało to tak ze dwa miesiące,
aż na swoje nieszczęście chłopa poznała. Tak ja drań opętał, że rozum
zaczęła tracić. Świata poza nim nie widziała. Każdy grosz zarobiony po
tawernach z nim przepuszczała. Nauczyła się razem z nim wódkę pić i pospołu
zaczęli razem hulać. Niedługo to trwało i z roboty ją wyrzucili, bo pijana
przychodziła. O rodzinie też już na amen zapomniała. Wódka i kochanek były
na pierwszym miejscu. Od rana dyżur przy bufecie trzymali i na chętnego, który
by im kieliszek postawił czatowali. Brudna, obdarta chodziła. Nic a nic o
siebie nie dbała. Ileśmy się natłumaczyły, naprosiły. Nic nie pomagało.
Co gorsza zaczęła podkradać nam to i owo. Jak któraś z nas ją z oczu spuściła
to zaraz coś zwinęła na wymianę za kieliszek wódki, z domu wynosiła. Miałam
już tego dość. Dlaczego, myślę, za swoje pieniądze będę się użerać i
nerwy tracić?
Trudno znaleĽć dobre
mieszkanie na Jackowie. Ostatni grosz chcą z człowieka zedrzeć. Byle komórkę
za mieszkanie wynajmują, piwnice, strychy, i dolary zdzierają.
Mało kiedy łóżko czy inny
sprzęt dadzą, wszystko trzeba samemu wykombinować. Dobrze, jak to ma samochód,
to pojeĽdzi po amerykańskich dzielnicach i to co powyrzucają Amerykany na śmieci
można pozbierać i mieszkanie urządzić. Ale jak się nie ma samochodu, to
trzeba wszystko kupować, albo mieszkać tak jak na wygnaniu. Przeważnie
wszyscy byle jak mieszkają, bo grosza szkoda wydać. Na jednym łóżku śpią,
starym łachem się przykrywają i tak żyją. Aby tylko jak najwięcej dolarów
zaoszczędzić.
Zaczęłam czytać gazety, żeby
mieszkanie znaleĽć. Niby ogłoszeń dużo, ale znaleĽć coś uczciwego to
trudno.
Taki jeden z ogłoszenia to
proponował mi mieszkanie za niewielką cenę. Ale cóż, postawił jeden
warunek abym razem z nim na jednym łóżku spała. Zgłupiał chyba. Ja tam do
wygody już przyzwyczajona. Za parę dolarów mniej, miałabym słuchać czyjegoś
chrapania.
W końcu znalazłam pokój u
jednego starszego pana. Cicho, spokojnie, dziadek religijny, codziennie „Kiedy
ranne wstają zorze” i „Godzinki” wyśpiewuje. Słowem mieszkanie dobre,
domek ładny, zadbany. Było nam dobrze. Ja dziadkowi od czasu do czasu ugotowałam
i posprzątałam. Żadnych kłótni, sporów. Odżyłam.
Kiedyś dziadek mówi –
Aniela, ty sama jak palec. A i jak sam, bo dzieci po świecie się porozjeżdżali.
Może byśmy tak ślub wzięli? Domek na ciebie przepiszę, to po mojej śmierci
będziesz miała jakieś zabezpieczenie. Obywatelstwo mam amerykańskie to i miałabyś
z głowy wszystkie kłopoty z pobytem związane. Ty w zamian za to opiekowałabyś
się mną do śmierci. Przemyśl sobie to wszystko. Muszę wcześniej do dzieci
napisać i sale na wesele zarezerwować.
Deliberuje nad tym wszystkim i
widzę, że nie ma się nad czym zastanawiać. Okazja się trafia – myślę.
Dziadek wiekiem posunięty, to i niedługo może pociągnąć. Obowiązków małżeńskich
to on też nie będzie wymagał, no bo gdzie by tam... Nic tylko trzeba się
spieszyć żeby dziadkowi co się nie odmieniło. Z tymi starymi to nic nie
wiadomo. Poleciałam co duchu do Minesoty. Różowej żorżety na suknię ślubną
kupiłam, do krawcowej zaniosłam. Dziadek też obrączki i pierścionek kupił
żeby wszystko było jak należy. Oboje czekaliśmy na to co jego dzieci powiedzą.
Jakoś dwa dni przed weselem,
jak już goście byli pospraszani i wszystko do ślubu było gotowe, słyszę
nagle w nocy, że ktoś się do drzwi dobija. A wali tak, że ino szyby brzęczą.
Lecę otwierać, że nie mało nogi połamię. A tu jacyś ludzie jak się na
mnie nie rzucą. Jak nie zaczną wyzywać. Ty taka, owaka, cudzych majątków ci
się zachciewa. Chcesz starego do ślubu zmusić i dom co nasza matka wypracowała
dla swoich bękartów zabrać. Niedoczekanie twoje! Opiekunka się znalazła! Żeby
do jutra po tobie ani ślad nie został!.
To dzieci dziadka tak mnie witały.
Zbaraniałam zupełnie. Myślałam, że te jego dzieci to już Amerykany, a tu
widzę że ze wszystkim polskie ludzie.
Jak wpadli do pokoju dziadka, to
myślałam, że go tam ubiją. Tak mu ochotę do żeniaczki z głowy wybijały.
Dziadek niby na swoją obronę coś mamrotał, ale go zakrzyczeli.
Powiedzieli, że opiekę to już
oni sami mu zapewnią. No i zapewnili. Do domu starców go odprawili, a jego dom
sprzedadzą, żeby więcej pokus do żeniaczki nie miał.
Na drugi dzień po tych
przeprawach spakowałam do nylonowego worka ślubną suknię i resztę rzeczy i
trzeba się było wynosić.
Dziadka z rana do tej ochronki
zawieĽli. Przed domem postawili tabliczkę z napisem: „FOR SALE” znaczy na
sprzedaż. Żal mi było starowiny, bo dobry był człowieczysko, ale mogłam to
co poradzić? Ślub do skutku nie doszeł i jeszcze mieszkanie straciłam.
Przespałam się parę nocy u
krewniaków. Akurat na urlop wyjeżdżali i byłam im potrzebna do pilnowania
domu. Jak wrócili, to musiałam sobie zaraz szukać mieszkania.
Postanowiłam, ze jak mam żyć
w Ameryce na stałe, to muszę żyć jak człowiek.
Nie będę więcej wycierać się
po wspólnych klitkach czy bejzmentach. Znalazłam sobie mieszkanie w
apartamencie, nad jeziorem. Drogie bo drogie, ale osobne. Tylko, że kakroci pełno.
Jak zgasić światło to chmarami wychodzą i objadają każdą rzecz, włażą
wszędzie. Obrzydliwe to, ale co było robić. Trzeba się przyzwyczaić...
Meble na przecenie kupiłam, telewizor stary dała mi jedna pani, u której sprzątałam.
Nareszcie, po raz pierwszy w Ameryce, zaczęłam żyć jak człowiek. Pieniędzy
oszczędzałam już mniej bo wydatków przez to mieszkanie sporo, a i paczki do
Polski też kosztują niemało. Wysyłać muszę bo dzieciom potrzebna pomoc.
Tęsknica to mnie taka brała,
że sobie rady dać nie mogłam. Dzieci też oczy za mną wypłakują. – Żeby
ich tutaj sprowadzić, sposobu żadnego. Czasami przemyśliwałam czy aby nie wrócić
do Polski. Plunąć na tę Amerykę, na te dobrocie. Tyle ludzi tam jakoś żyje
to i ja bym może to swoje życie
Jakoś urządziła?
Ale do czego i z czym wracać?
Od czego to nowe życia rozpoczynać? Franek niecnie mnie wydziedziczył i na
mojej krzywdzie swoje życie zbudował.
Prawda, że wszystko, po połowie
zapisane na mnie. Znaczy się ziemia i budynki. Żeby jednak tę swoją krwawicę
odzyskać, to trzeba by pewnie po sądach się włóczyć, procesować, połowę
adwokatom oddać. Ja już zdrowia na takie przeprawy nie mam i nerwy też nie te
same co dawniej.
A kupić jakiś majątek w
Polsce teraz trudno. Tam teraz wszystko na miliony liczą. Skąd tych milionów
brać? Nic tylko zbierać dolar do dolara i jak ich będzie już sporo to do
Polski do dzieci wracać. Domek sobie kupić i żyć z nimi jak człowiek. Albo
już tutaj życie sobie ułożyć i tutaj żywot dokończyć. Ma to człowiek
zgryzot i turbacji wiele, a radości mało.
Przeczytałam kiedyś w gazecie
że starszy pan szuka kobiety, z którą mógłby się ożenić. Najchętniej to
takiej co to dopiero przyjechała z Polski. Miałam trochę wolnego czasu to
siadłam i napisałam do niego list. Całę swoje życie mu opisałam. Co tam było
w przeszłości to pominęłam, po co ma wiedzieć. List wrzuciłam do skrzynki.
Po miesiącu może dwóch, gdy
już nawet zapomniałam o tym liście, przyszła odpowiedĽ. Pisze mi ten człowiek,
że przeprasza za to że tak długo nie odpisywał. Tak dużo bab do niego
napisało, że cały czas musiał jeĽdzić i je oglądać. Żadna mu się nie
nadała. Każda tylko na pieniądze leci, z miejsca się pyta ile on ma na książeczce
i czy jest z obywatelstwem.
Mnie zostawił na koniec, bo myślał,
że mu się może coś lepszego trafi. Ale jak już tyle tych bab pooglądał to
może i mnie zobaczyć. Dla spokojności. Zapowiedział swoją wizytę na sobotę.
Mieszkanie na glanc posprzątałam. Kolację dobrą przygotowałam. Butelkę wódki
na stół wystawiłam.
Ubrałam się porządnie, światła
pozapalałam, żeby kakrocie nie ważyły się wyleĽć i czekam.
Już jak tylko w drzwi wszedł
to mi się spodobał. Chłop postawny, starszawy, cygaro w zębach. Prawdziwy
Amerykanin. Pooglądał mnie ze wszystkich stron, mruknął, że jestem niczego
sobie i zasiadł do stołu. Jak tylko wziął pierwszą łyżkę jedzenia do gęby
to już wiedziałam, że mnie nie popuści i żem już prawie tak jakby wydana.
Jadł, że mu się tylko uszy
trzęsły. Jak skończył powiedział, że takiego jedzenia to od czterdziestu
lat nie jadł, znaczy się od kiedy z Polski wyjechał. Tylko jego matka potrafiła
tak jak ja gotować. Jak skończył zaproponowałam kieliszek wódki, żeby opić
to nasze zapoznanie. Ale on mówi, że wódki to on nie pije, tylko whisky. A,
że ja nie miałam akurat tego świństwa w domu, to wyskoczył do sklepu żeby
kupić.
Jak wyszedł te tę whisky, to
jak szybko do łazienki, raz-dwa nocną koszulkę i szlafroczek przezroczysty założyłam,
bo widzę, że to nasze zapoznanie na samej whisky się nie skończy. Jak wrócił
i mnie zobaczył w tym przebraniu to tylko cmoknął. Powiedział, że ja oprócz
dobrego gotowania mam też i inne zalety. On jest z takich co wszystkiego muszą
wypróbować zanim kupią, to i te inne zalety chciałbym sprawdzić.
– Ja kontroli się nie boję, to sprawdzał ile chciał i jak chciał.
Takie to odbyliśmy tego wieczoru zaręczyny. Chłop mimo wieku mocny, niejeden
młodzik by mu siły pozazdrościł. Na drugi dzień rano, już po zaręczynach,
mówi mi, że z tym ślubem to nie ma się co spieszyć. Ożenić się łatwo
ale jak będzie póĽniej to trudno przewidzieć.
Trochę zmarkotniałam. Widzę,
że tego wesela to tak szybko nie będzie, jeśli w ogóle będzie. Ale co mam
robić? Na sznurek go przecież nie wezmę, i do urzędu siłą nie zaprowadzę.
Uśmiechęłam się tylko słodko, niby mnie też nie spieszno, że i mnie na
tym ślubie nie zależy.
Ubierz się – mówi Dżan,
pojedziemy do mnie, zobaczysz mój dom.
No to pojechaliśmy. Mieszka na
przedmieściu, jakieś 20 mil do Chicago. Domek ładny, na amerykańską modę
zrobiony. Jeden na drugim siedzi, ni ogrodu jak trzeba. Sąsiad sąsiadowi w
okna zagląda. Ciasno. W środku pokoi pięć, dywany od ściany do ściany,
telewizor jak szafa, kanapy pluszowe, łóżko wielgachne, obrazy święte wiszą.
Niby wszystko co potrzeba jest i to bogate, tylko wszędzie brudno. Ale co się
dziwić kiedy chłop sam gospodarzy i babskiej ręki brakuje.
Ugotuj Anielciu obiad – mówi
do mnie – wszystko co potrzeba znajdziesz w lodówce. Czuj się jak u siebie.
Może kiedyś to wszystko co tu widzisz będzie twoje. Zobaczymy?
Wzięłam się za gotowanie.
Wszystko czego się dotknę to tak zaflejtuszone, że najpierw trzeba myć lub
uprzątnąć.
Do wieczora mi zeszło aby
jako-tako dom do ładu doprowadzić. Wieczorem odwiózł mnie Dżan do domu, bo
na drugi dzień trzeba iść do roboty.
W robocie wszyscy nerwowi bo
stawki obniżyli. W pierszej chwili chcieliśmy zastrajkować. Boska nas zawołała
i powiedziała żebyśmy cyrków tutaj nie urządzali, gdyż z miejsca nas z
pracy wyrzucą i Meksykanów przyjmą. Oni za połowę stawki będą pracować.
Daliśmy sobie z buntami spokój, bo co możemy wywojować? Mało płacą ale
zawsze lepiej jak się ma robotę. A z robotami ciężko i mało kiedy na kogoś
uczciwego się trafi.
Jedna moja koleżanka pracowała
w polskiej restauracji. Właściciel nigdy nie miał pieniędzy na wypłatę.
Stale jej mówił, że teraz ma inne wydatki. Żeby się nie martwiła bo ma u
niego jak banku. Jeszcze nawet od niej pożyczył dwa tysiące dolarów. Pracowała
tak z pięć miesięcy, aż kiedyś zachorowała. I ją wtedy zwolnił. Jak poszła
się upomnieć o swoje pieniądze, to ją wyrzucił za drzwi. Powiedział, że
nic nie jest winien. Kobiecina strasznie rozpaczała ale co mogła zrobić? Nie
miała przecież żadnego pokwitowania? Wszędzie trafiają się tacy, co żerują
na ludzkiej biedzie i krzywdzie.
Wiadomo, że najbardziej bieda
gryzie uczciwych, takich co boją się krzywdy zrobić drugiemu. Tym ludziom wszędzie
Ľle. Czy to w Polsce, czy w Ameryce. Wszędzie jednako. Najlepiej się wiedzie
oszustom i cwaniakom. Oni nie oglądają się na nic, nie patrzą na swoje
sumienie tylko prą naprzód. Dzisiaj mało uczciwych ludzi, ludzi takich, którym
dolar nie przewrócił jeszcze w głowie. Oj mało.
Nareszcie zaczęło mi się dziać
trochę lepiej. Nie byłam już sama. W każdą sobotę przyjeżdżał Dżan i
zabierał mnie do siebie. Odpoczynku to wielkiego nie miałam. Trzeba i wyprać
i posprzątać i ugotować, i to na cały tydzień. Ale zawsze we dwoje czas
przyjemnej schodzi. Człowiek tyle nie myśli o swoich kłopotach. Dżan nie był
złym człowiekiem tylko bardzo skąpym. Wszystkiego sobie odmawiał, aby do
banku zanieść jak najwięcej. Bał się panicznie starości. Stale powtarzał,
że musi mieć odpowiednie zabezpieczenie. Niewiadomo czemu tutaj każdy tak się
boi tej starości? A przecież nikt tu chyba jeszcze z biedy nie umarł? Ale już
widać taka ludzka natura. Zgarnąć jak najwięcej, czy to potrzebne czy nie.
Gdy mieliśmy trochę wolnego czasu Dżan zaczął mnie uczyć angielskiego. Człowiek,
który choć kilka słów nie rozumie po angielsku jest jak kaleka.
Na Jackowie wszyscy mówią po
polsku i mało kto zna angielską mowę, ale jak człowiek się znajdzie gdzie indziej
to czuje się jak niemowa ani be, ani me.
Kiedyś poszłam do sklepu aby
kupić dzieciom buty. Nagle słyszę, że przy kasie wrzask się podniósł. Do
kobiety wykrzykują po polsku do Murzynki żeby im policzyła. Wydało im się,
że za drogo zapłaciły. Tamta oczy wytrzeszcza, nie rozumie o co im się
rozchodzi. One jakby nigdy nic powtarzają w kółko swoje. Zdenerwowało to w
końcu ekspedientkę i jak nie wrzaśnie – Gierary hierr – znaczy wynoście
się stąd.
A one nic, dalej swoje.
Podeszłam do nich i mówię –
czy do cna żeście ogłupiały. Przecież ona nic nie rozumie. Tylko wstyd i
widowisko robicie z siebie. One jeszcze na mnie napadły.
- Czarna bo czarna, ale ludzką
mowę rozumieć powinna. I tłumacz to głupim babom. Uciekłam ze wstydem ze
sklepu.
Kto chce się nauczyć trochę
angielskiego, to ma sposobność. Szkół wieczorowych nie brakuje, gdzie nauka
bezpłatna. Dużo książek, które można kupić za parę dolarów. Trzeba
tylko chcieć. Ale niektórzy wolą swój czas w tawernach czy na innych
uciechach spędzać. Są tu już długie lata, a ani w ząb nie umieją języka.
Nawet do dziesięciu nie policzą.
Dżan do mnie co tydzień przyjeżdżał,
chałupę ma wyczyszczoną aż się błyszczy, uprane, ugotowane. Zapomniał już
nawet, że kiedyś chciał się żenić. Baba mu na codzień nad uchem nie
skrzeczy, a wygodę ma, i co najważniejsze za nic nie płaci.
Jak już parę miesięcy ta
nasza miłość trwała, kiedyś mówię do niego delikatnie, że mnie co prawda
na tym ślubie nie zależy, ale chciałabym go wziąść dlatego, że muszę
dzieci ściągnąć. Do tego musowo trzeba mieć zieloną kartę. Mruknął
niewyraĽnie, że jeszcze jest czas i że nie ma się z czym spieszyć.
Aleś głupia! – mówię do
siebie. Nauczyłaś chłopa, że bez ślubu może mieć to samo co po ślubie, a
nawet jeszcze lepiej, to teraz mu nie spieszno. Czekaj człowieku, czekaj tatka
latka. Naburmuszyłam się trochę.
Ale cóż, dużo nie mogłam mu
nagadać w obawie, że się jeszcze obrazi i zerwie ze mną. – Takich panienek
jak ja to wszędzie na kopy. Bez trudu znajdzie nową. Zamilczałam. Zrozumiałam,
że co sama zepsułam trudno będzie teraz naprawić.
Jak na moje zbawienie zaczęli
pisać w gazetach, że tym wszystkim ludziom, którzy są tu nielegalnie, pozwolą
zostać i dadzą zielone karty. Szum się zrobił bo takich nielegalnych to są
miliony. Pomiędzy nimi i Polacy, którzy do kraju nie mają wracać ochoty. Kto
może to z Polski ucieka. Nawet są tacy co wyjeżdżają do Meksyku a stamtąd
przez zieloną granicę ich do Ameryki przeprowadzają.
Narażają się ludzie na
poniewierkę, a nawet na śmierć bo to i zastrzelić mogą. Jak to ogłosili to
dużo ludzi zaraz postanowiło zostać i czekać co ta nowa ustawa przyniesie.
Ja też poweselałam bo może akurat bez kłopotów i bez dolarów będzie można
pobyt załatwić.
Miałam najbliższą przyjaciółkę,
przed którą jak przed księdzem w konfesjonale wszystkie swoje zmartwienia wykładałam.
Ona też wszystko o sobie mi mówiła. Kiedyś przychodzi do mnie z płaczem bo
ją boy-frent zostawił. Do Polski wyjechał. Dwa lata ze sobą żyli. Obiecywał
jej że się pobiorą i na stałe tutaj zostaną. Ale widocznie coś mu się
odmieniło bo któregoś dnia po cichu się spakował i do Polski czmychnął.
Nawet się z nią nie pożegnał. Rozpaczała bidula. Płakała. Nijak nie mogła
zapomnieć tego, co tam między nimi było. Żal mi się jej zrobiło, że taka
sama na świecie została i do tego oszukana.
Zaproponowałam jej żeby na
sobotę i niedzielę ze mną pojechała do Dżana. Na słoneczku posiedzi,
odpocznie. Zgodziła się chętnie i pojechałyśmy. Zaraz po godzinie smutek ją
odszedł. Do Dżana zaczęła oczami przewracać, chwalić go, wzdychać zazdrośnie
jakie mnie to szczęście spotkało. Mówiła że na pewno tego uszanować nie
umiem, bo ona to by na paluszkach koło niego chodziła, gdyby ją takie szczęście
spotkało. Dżan tylko sapał zadowolony, no bo który chłop nie lubi jak go
chwalą? Jak już mieliśmy się zbierać z powrotem do domu, to ona mówi, że
tak jej tutaj dobrze, że najchętniej to by parę dni została aby odpocząć.
A co z robotą? – pytam.
Och, parę dni wolnego sobie załatwię
i po krzyku.
Dżan, jak na człowieka
uprzejmego przystało, powiedział, że nie ma nic przeciwko i że jemu też będzie
miło gdy zostanie.
Zaczęło mi się to nie podobać,
pomyślałam czy czasem między nimi jakiejś zmowy nie ma, lecz co mogłam
poradzić? Zostać nie mogłam bo do pracy iść muszę, więc odjechałam sama.
Szybko poczułam, że coś się stało. Dżan do mnie przestał dzwonić. A jak
w sobotę sama zadzwoniłam żeby się upewnić czy po mnie przyjedzie to zaczął
kręcić, że nie ma czasu i żebym nie przyjeżdżała. Zorientowałam się, że
między nimi coś tam zaszło, i ja jestem już niepotrzebna.
Powiedziałam jemu co o tym sądzę,
o niej to już słyszeć nie chciałam. Było mi smutno. Za jednym zamachem
straciłam przyjaciela i przyjaciółkę. Rozpaczać to już tak nie rozpaczałam.
Pomyślałam sobie, że nie ma po kim. Co jest wart taki człowiek, który za
pierwszą lepszą spódnicą poleci? Dobrze nawet, że tego ślubu nie było.
Wtedy dopiero bym wyglądała!
Któregoś dnia niespodziewanie
dostaję list od Franusia.
„Kochana Żono – pisze mi
ten wiarołomca.
Pan Bóg nawet największym
grzesznikom przebaczał, to myślę, że mi i ty jako kobieta wierząca i światowa
przebaczysz. Zbłądziłem, ale się przyznaję do tego i Twoich grzechów, choć
mi pisali o tobie jak się prowadzisz, nie wypominam, ale przebaczam. Przebacz i
ty mnie. Tamte rozwody ani śluby nieważne, bo z tobą jedną ślub brałem
przed ołtarzem i tylko tyś mi jest prawdziwą żoną. Krzywd ci nie pamiętam.
Chcę żebyśmy odtąd żyli w uczciwości, jak na katolików przystało. Tamtą
wygnałem z domu bo do niczego się nie nadawała. Cały dzień to by tylko
przed lustrem stała, a pożytku z niej żadnego. Nie dbała o mnie ani o
dzieci. Jeszcze zaraza co mogła to z domu wyniosła, tak że z powrotem to się
nie spiesz bo pieniędzy trzeba a tu nie ma skąd brać, gdyż drożyzna
straszna. Ja tu sobie radę daję, dzieci już duże, a i babka co nieco pomaga.
Tak, że się bez ciebie jakoś jeszcze obejdziemy. Ty tylko się niczym nie
martw, pracuj, a jak już dolarów nazbierasz żeby na wszystko starczyło, to
wrócisz. Ja już więcej nie pobłądzę i omotać się nie dam. Wierność i
miłość ci przysięgam po grób. Całuję cię żono i dobrym słowem
pozdrawiam.
Twój mąż Franio”
Jak przeczytałam to nie mało
mnie szlag trafił. Sam rozwody przeprowadzał, śluby brał a teraz jeszcze mi
łaskawie przebaczenia udziela. Moją krwawicę tamta przepuściła, a ten jak
gdyby nigdy nic do roboty mnie jeszcze będzie namawiał. Dobrze, że jakiego
hasła nie zdjął z płotu i nie przysłał. A tych haseł to w Polsce na każdym
murze pełno oblepionych. Myślałam chwilę, jak mu tu odpisać. Zadowolona byłam,
że nareszcie tę babę przepędził. Ale przecież nie mogę mu o tym napisać,
ani o tym, że się cieszę. Jeszcze by drugi raz to samo zrobił. Jam nie ksiądz
żeby od razu rozgrzeszenie dawać. Niech poczeka i odpokutuje za swoje winy.
Jak tylko wróciłam z roboty to siadłam i zaczęłam pisać list.
‘Teraz to mnie żoną
nazywasz, chcesz nowe życie zaczynać, szkoda, że tak póĽno, że przedtem o
tym nie pomyślałeś, zanim telegram z zawiadomieniem o swoim ślubie mi przysłałeś.
Ja tutaj nie na wczasy jechałam, ale żeby tobie i dzieciom byt poprawić. Jak
dziki koń pracowałam. Jak chorowałam to mi nie miał kto szklanki wody podać.
Jedzenia sobie odmawiałam, wszystkiego, żeby tylko tobie i dzieciom niczego
nie brakło. Ty jak dopiero bieda cię przycisnęła przypomniałeś sobie że
masz żonę. Przedtem to tylko widziałeś paczki i dolary. Grzechy mi
wypominasz, ale traktorem i kultywatorem ziemię uprawiasz, w amerykańskich
koszulach chodzisz. Żona to najbardziej by ci taka odpowiadała co by tyle
dolarów nawiozła, żebyś ledwie na furę w dwa konie zaprzężone zabrał. Już
ja taka głupia nie jestem jak przedtem. Pieniędzy ile trza ty wyślę, bo mamy
dzieci, ale o zbytkach to zapomnij. Jak z nami będzie to jeszcze nie wiem, ale
żebyś wiedział że ja nie taka mściwa i krzywdy ci mojej do grobowej deski
pamiętać nie będę.
Zobaczymy jak dalej się
sprawować będziesz. Jak mi się co lepszego tutaj nie trafi, to może jeszcze
wrócę. Zobaczymy. Na razie pilnuj dzieci i przykład im dobry dawaj. A ślubu
przed ołtarzem to mi nie wypominaj, bo chyba już zapomniałeś jak dwa razy
sprzed ołtarza uciekałeś, gdy starościna zapomniała zabrać pieniądze z
domu do kościoła, które moje ojce na posag przeznaczyli dla mnie, i które
starościna ci miała dać zanim podejdziesz do ołtarza ze mną. Siłą cię
musieli dwie godziny trzymać w zakrystii zanim umyślny posłaniec nie przywiózł
pieniędzy z domu. Ksiądz proboszcz do tej pory mi nie może zapomnieć, że ślub
był przez to opóĽniony trzy godziny i goście w gospodzie koło kościoła
upili się ze zgryzoty, tak, że jak zaczęły organy grać, to oni – „góralu
czy ci nie żal – w domu bożym wyśpiewywali. Takie to było moje wesele z
tobą...”
Po napisaniu tego listu jakby mi
kamień z serca spadł, bo się swojego żalu pozbyłam i byłam już
spokojniejsza o dzieci i majątek. Już nawet o Dżanie zupełnie zapomniałam.
Różne ludzie tutaj na eksport
przyjeżdżają, różne. Jeden to po pięciu latach w Ameryce nawet na chleb
nie miał, wszystko w tawernach przepuścił. Jak mu żona pisała żeby co
przysłał, bo im ciężko, to odpisywał, że on wysyłać nie może, gdyż dom
kupił i jak przyjadą do niego do Ameryki to dobrobyt ich czeka na miejscu. On
tak bardzo oszczędza żeby tutaj wszystko mieli. Żeby utwierdzić ich w tym,
że tak jest naprawdę, to nawet zaproszenie żonie i dzieciom powysyłał, w
nadziei, że i tak paszportów i wiz nie dostaną, to ich nie wypuszczą z
Polski. Aż tu któregoś dnia jego koledzy otrzymali telefon, że żona z dziećmi
na O’Hare czeka i nie ma ich kto odebrać. Pojechali po nią, ale nie mieli
ich gdzie odwieĽć. Mąż i tatuś, który amerykańskim bogactwem w listach się
chwalił, nocował kątem w jakiejś melinie pijackiej. Nawet nie przyszedł aby
się przywitać z żoną i dziećmi. Wstyd mu było?!. Obcy ludzie zaopiekowali
się niebogami. Żona włosy z głowy darła, tak żałowała, że przyjechała
z drobiazgami na poniewierkę. Wrócić do Polski nie mogła, bo wierząc we
wszystko co jej mąż naopisywał, za psie pieniądze zbyła cały dobytek i
mieszkanie.
Kiedyś przylatuje do mnie koleżanka
i zaraz od progu krzyczy:
”Anielka, cud w Chicago! Ubieraj się szybko to polecimy, bo póĽniej może
biletów zabraknąć!
Co to do cudu już za biletami
wpuszczają? – nie mogłam zrozumieć.
A jak ty myślisz – mówi ona
– postęp wszędzie wkracza i za dolarami się ogląda. Nawet cudu teraz za
darmo nie zobaczysz. Ale ty nie marudĽ tylko raz-dwa się zbieraj.
Jeszcze czegoś takiego nie
widziałaś.
Ale co to za cud? Matka Boska
znowu płacze?
E, gdzie tam. Matka Boska sobie
popłakała i przestała, bo widzi, że nie ma sensu. Dzień i noc by musiała płakać,
żeby wszystkie nasze grzechy odkupić. Ot, magik taki przyjechał, który
wszystkie choroby wypędza. Wystarczy że dotknie człowieka, a choróbska
uciekają gdzie pieprz rośnie.
Ale ja przecież jestem zdrowa
– zaczęłam się bronić – co będzie ze mnie wypędzał?
Już ty nie bądĽ taka mądra
– ona mi na to – Może na razie choroby nie masz, ale możesz mieć. A on
wypędza nawet te choroby, które mogą przyjść. Profilaktycznie. A poza tem będziesz
miała to zaliczone, jak byś w kościele była, bo mówią, że to święty człowiek.
Jak stanie z wyciągniętymi rękami, to jak Mesjasz wygląda. My tu gadu, gadu,
a czas czeka. No, idziemy.
Kupiłyśmy gazetę, bo tam był
kupon na zniżkę. Zawsze to taniej wychodzi. Bilet bez kuponu kosztuje 6 dol.,
a z kuponem 5 dol. Co prawda gazeta kosztuje 75 centów, ale jakby nie liczyć,
to zawsze 25 centów zostaje w kieszeni.
Trudno było się dopchać.
Ludzi naszło się jak na odpust, każdy cudu ciekawy. Najwięcej to rzeĽników
i tych co knajpy mają widziałam. Przyszli widocznie w nadziei, że może im
cudotwórczą wodę na mięso albo wódkę zamieni. Atmosfera jak w kościele.
Obrazy święte naokoło porozwieszane, na scenie transparenty, muzyka. Czekamy.
Oj, myślę sobie z
rozrzewnieniem, szkoda iż stary Węgorek nie dożył tych czasów. Też by go
chyba do Ameryki sprowadzili i za biletami pokazywali. Węgorek to był święty
człowiek i na chorobach się znał jak mało który doktór.
Jak już doktór nic nie pomógł,
to wieĽli chorego do Węgorka, żeby on go okadził i chorobę wygnał. Oj umiał
on to robić, umiał. Chodził sześć razy wkoło chałupy i uroki odpędzał.
Węgle palił i puszczał na wodę. Na każdą chorobę miał radę. Tylko sam w
biedzie żył, bo pieniędzy nie brał, zresztą kto by mu dał, jak u każdego
bieda aż piszczała. Ot, aby tylko kromkę chleba ktoś mu od czasu do czasu
zaniósł, parę jajek i to wszystko.
Ale zmarło się biedakowi i nie
doczekał tych dobrych czasów. Nie doczekał.
Zapowiedzieli, żeby uchichnąć
bo zaczął się seans. Starszy człowiek wszedł na scenę, ludziom kazał wziąść
się za ręce i powiedział, że od tej chwili będzie promieniować. Cisza się
zrobiła jak makiem zasiał. Ludzie wsłuchiwali się czy nie usłyszą jak
choroby uciekają, lecz mało kto słyszał, bo te paskudniki cichcem umykały.
Czuję! Czuję! – Jakaś
kobieta siedząca koło mnie zaczęła
krzyczeć histerycznie.
Uspokój się pani – mówi do
niej sąsiad. To mój piesek panią dziabnął. Wziąłem biedaka bo od tygodnia
nic jeść nie chce. Na weterynarza szkoda wydawać 50 dol. Tutaj wychodzi
taniej. Widać, że rzeczywiście już mu lepiej, skoro panią chapnął.
Coś w tym jest. Prawdę w
gazetach pisali. Nic też dziwnego, że naschodziło się ludzi chorych, kalek.
Każdy czepia się ostatniej deski ratunku. Każdy chce wykorzystać wszystkie
szanse. Nie ma mądrych tam, gdzie choroba panuje. Ale najbardziej te udrowienia
to chyba pomogły tym co je prowadzili. Biletów huk sprzedali. Ale kto tam
zwraca uwagę na pieniądze, kiedy w grę zdrowie wchodzi.
To i każdy grosza na ten cel
nie żałuje. Mnie to tam nie zaszkodziło, ani nie pomogło. Może dlatego, że
tylko raz poszłam, bo żal mi było więcej dolarów. Inni to codziennie
latali, żeby tych promieni nałapać. No bo i gazeta przekonywała, że jedno
spotkanie z uzdrowicielem to mało.
Mojego Franusia jakby coś
odmieniło, listy co tydzień pisze, o miłości zapewnia, o sąsiadach opisuje.
Aż mi się weselej i lżej zrobiło. Na bieżąco wiem co się we wsi dzieje,
kto z kim i gdzie. Kiedyś, tak pod Święta Bożego Narodzenia niespodziankę
chciałam dzieciom zrobić i takie lampki elektryczne, co to zaświecają się i
gasną, wysłałam. Ładne to-to, wesołe. Tutaj koło każdego domu je wieszają,
pomyślałam, że i w Polsce weselej im będzie jak sobie na płocie
porozwieszają. Mogłam to przypuszczać, że z tego ino kłopot i straty będą?
Dopiero Franuś mnie uświadomił jakam to nieprzewidująca.
Z Franusiowego listu się o tym
dowiedziałam.
W pierwszych słowach Ci donoszę,
że dzięki Bogu jesteśmy w dobrym zdrowiu. Matka trochę niedomagała, bo to
zimnica u nas straszna. Ale już dobrze, stara Flisiaczka ją okadziła przed
tygodniem i choróbsko uciekło. Tyle tylko, ze jak te uroki odganiała to nie
mało chałupę spaliła. Jeden węgielek spadł na siennik gdzie babka leżeli
i babka zaczęli się palić. Dobrze, że Józek był w domu i jak usłyszał
krzyk, to wiadro wody na babkę chlusnął i pożar zgasił. Flisiaczka to tak
się obraziła przez to, że więcej już do nas nie przychodzi. Ma pretensje,
że Franek święte ognie gasił, i to do tego wodą niepoświęconą. Ale kto
by tam baby słuchał, już głupieje na starość. Za to babka jak wyrwała z
łóżka po tym pożarze, to zaraz wyzdrowiała. O leżeniu nawet słyszeć nie
chce. Jedynie się strasznie zrzędliwa na starość robi. Do wszystkiego się
wtrąca. Wszystkim chce rządzić.
Jak naprawialiśmy z Józkiem
dach na stodole, to wlazła na płot i stamtąd drygowała. A mnie krew zalewała.
Nie dość, że się nie zna, to jeszcze może z tego płotu spaść i nowe
nieszczęście gotowe.
A przez te elektryczne lampki,
coś przysłała z Ameryki, i coś kazała na Święta na płocie porozwieszać,
że niby to taka amerykańska moda, to mandat zapłaciłem. Tysiac złotych.
Porozwieszałem jak kazałaś. Ludzie nawet trochę przyleciało popatrzeć.
Zaraz przyleciał też milicjant z posterunku.
To wy nie wiecie, że teraz
oszczędność energii obowiązuje, na płotach ją marnujecie, nie mówiąc o
tym, że zamieszanie we wsi robicie. Ludzie lecą do tych waszych lampek jak do
cudu. Powinniście wiedzieć, że jak się zgromadzą w jednym miejscu to zaraz
polityka im w głowie, a to niezdrowo. W naszej wsi nie było i nie będzie
zgromadzeń, a za te świecidełka mandat zapłacicie.
I wlepił mi jak już pisałem
karę. Tak więc Anielciu tej mody amerykańskiej więcej nie przywlekaj. Może
to i dobre tam u was, ale nie u nas, bo mnie jeszcze we wsi politycznym okrzyczą.
Maryśka, córka Pawlaczki,
znowu pojechała do Chicago. Wszystkie dolary co to przywiozła, jak była
ostatnim razem, już przepuściła. Cały czas tylko taksówkami się rozjeżdżała.
Ostatnio do Zakopanego nawet na wczasy pojechała, bo mówiła, że musi się
„dotlenić”. Niby, że u ojca za stodołą to tlenu za mało. Jak przyjechała,
to przez tydzień z łóżka nie wychodziła, doktora nawet sprowadzali.
Chyba za dużo tego tlenu nałapała.
A po wszystko, to tylko do tych Peweksów jeĽdzili. Stary Pawlak cygara amerykańskie
palił, zaś Pawlaczka to nakupiła jakiś dyzodorantów i muchy nimi truła.
Nawet wyzdychały. Tylko póĽniej Maryśka ją strasznie skrzyczała, bo
powiedziała, że te dyzodoranty to nie na muchy. Pouczyła Pawlaczkę, że nimi
pstryka, jak człowiek nie ma czasu się umyć. Ponoć wystarczyło tylko psiuknąć,
a zapach jak z trybularza.
A starej Więckowej to chłop
samochód przysłał i baba się uparła, że musi się nauczyć jeĽdzić.
Wynajęła Karolka, co to proboszcza wozi, on jej te nauki dawał. Po trzech
dniach Więckowa założyła kapelusz, na palce amerykańskie złoto i sama
chciała się przejechać, że niby już taka nauczona.
Jakieś 100 metrów to jechała
prosto, ale póĽniej, że akurat gęsi Zwolińskiej przechodziły przez drogę,
to chciała je ominąć, wpadła w płot i jechała po tym płocie. Widać
zapomniała sobie, jak się auto zatrzymuje. Ledwo, że z życiem wyszła.
Samochód rozbity i jeszcze ma w sądzie sprawę o płot i 5 gęsi, które
rozjechała.
Anielciu, jakoś sobie radę bez
Ciebi dajemy. Żadnej baby do pomocy nie mam, bo która to by chciała co człowiekowi
pomóc. Tylko najgorzej z tym gotowaniem, a jaja to już nam obrzydły, ale jakoś
wytrzymamy. Babka się zbuntowała i gotować nie chce, bo mówi że dość już
za darmo się u nas naharowała. Chce, żeby jej płacić, i to w dolarach, że
to niby złotówki już calkiem na psy zeszły. Baby na wsi to teraz do sklepów
takie duże torby noszą, żeby dużo pieniędzy się zmieściło, jak się
idzie po chleb czy cukier.
Trzymaj się żono tej roboty ręcami
i nogami, żeby ci jej nikt nie wyrwał. Teraz naród pazerny się zrobił, że
strach, a już o te dolary to szczególnie. Głupot nie przysyłaj tylko każdy
grosz nieś do banku. I żyj w cnocie jak Bóg przykazał. Choć Twój wiek to
już nie do grzechu, ale zły czuwa.
Nawet na stare lata można zgłupieć.
Twój mąż Franuś.
Ledwie minęły Święta Bożego
Narodzenia, a tu już Święta Wielkiej Nocy za parę dni. Łazi człowiek jak
kołowaty. Pozbierać się trudno z tej tęsknoty. Tylko by się płakało.
Tutaj choć i polskie ludzie ale jakoś inaczej, nie ma tego co w Polsce. W
Polsce to były Święta.
Zaraz na początku wielkiego
tygodnia we wsi aż kipiało, w każdym domu porządki kobiety robiły. Musiało
być wszystko wypucowane, wyczyszczone tak w domu jak i w obejściu. A od
Wielkiej Środy to z kominów tylko ogień buchał, a zapachy to po całej wsi
się rozchodziły. Niejeden wieprzak oddał swoje życie na kiełbasy i boczki.
A kto go nie miał, to od sąsiada kupował, albo pożyczał aby na tym
wielkanocnym stole niczego nie brakło.
Kobiety umącone, ubabrane przy
ciastach się uwijały, babki, placki i inne słodkości wypiekając. Każdy tak
się spieszył, żeby do Wielkiej Soboty było wszystko gotowe, bo to od niej
zaczynały się Święta. Trzeba było iść do kościoła ze święconym.
Na drogach ino się roiło od odświętnie
ubranych, wypucowanych do czysta dzieci, które uroczyście, jak ksiądz w dłoniach
monstrancję, niosły swoje, przybrane pisankami i zielem koszyczki. Kto miał
daleko do kościoła to niósł swoje jadła do święcenia, do któregoś z
grubszych gospodarzy. Tam już ksiądz przyjeżdżał, aby poświęcić te dary
Boże. I wieś stawała się inna, jakaś odświętna, uroczysta. Nawet tym co
już czasami zapomnieli starą matkę czy ojca, to na to Święto serce kazało
powrócić do tego gniazda, gdzie się urodzili i gdzie uczyli się wymawiać
pierwszych słów pacierza. A w Wielką Niedzielę, ledwo że się świt zabielił,
dostojne głosy dzwonów wzywały na rezurekcję. Zaludniły się drogi i dróżki,
kolorowo, odświętnie ubranymi ludĽmi. Kto tylko czuł się na siłach, to ciągnął
do kościoła, żeby razem ze wszystkimi radować się, że umęczony Pan Jezus
zmartwychwstał i znowu nas swoimi łaskami obdziela. Żeby choć raz w roku
oczyścić swoją duszę z grzechów większych lub mniejszych, żałować wyrządzoną
krzywdę komuś, oraz przebaczyć tym co krzywdę czynią. Każdy wracał jakby
oczyszczony z kościoła, pokrzepiony tą wiarą, która daje siły. A po
powrocie z kościoła zasiadało się do śniadania. I choć każdy był wygłodzony,
wyposzczony, a zapachy szynek, kiełbas i innych przysmaków nęciły, to
wstrzymywał swoje łakomstwo i z wolna w samprzód podzieliwszy się jajkiem,
bez pośpiechu spożywał Dary Boże. Wieczorem zaś, gdy każdy wypoczął, to
szło się w goście. Do sąsiadów, do krewniaków, aby wspólnie świąt użyć,
wódki się napić, specjałów co to gospodynie naszykowały, pokosztować,
pogwarzyć, użalić się nad swoim losem. PóĽną nocą kum kumę holował do
domu bo gorzałka jej trochę kierunki pomieszała.
A w Wielki Poniedziałek, od
wczesnego rana dudniły głosy i piski dziewuch, tak je chłopaki, bez litości
wodą oblewali. Niejedną to i pod studnię zaciągnęli, aż matka czy ojciec
musieli spieszyć i wisusów odpędzić.
Oj były to czasy, były. Tej
radości tutaj nie ma. Święta niewiele się różnią od dnia powszedniego. U
nas choć ostatnie, a każdy co ma to na stół wystawi, bo gość to świętość
i nie honor byłoby go niegodnie przyjąć. A tutaj to wszystko inaczej, każdy
patrzy w siebie, wszystko przelicza na dolary. Mało kiedy wzajemnie się
odwiedzają, bo to przecież kosztuje. Jeszcze ci starsi to trochę przestrzegają
tradycji z domów ojców wyniesionej. Młodzi to już zupełnie się z tym nie
liczą, a bywa, że nawet wyśmiewają. Im tylko wrzaskliwa muzyka, samochody i
dolary w głowie.
Ale co się dziwić, wyrośli na
tej ziemi, nauczyli się innych zwyczajów. Nie dziwota, że to co dla nas święte,
im się wydaje śmieszne. Tak już kolej życia.
Żyłam jakby podwójnie, bo to
i tu trzeba o wszystko zabiegać i tam o wszystkim myśleć. Franek chłop dobry
ale niezaradny. Co tydzień list do niego pisałam, żeby wiedział co i jak ma
robić. Jak przyszła ta niedziela, to zaraz po powrocie z kościoła zasiadałam
do pisania.
Kochany mój mężu, Franiu!
W pierwszych słowach mojego
listu Niech Będzie Pochwalony Jezus Chrystus. Jestem zdrowa, czego tobie i
dzieciom życzę. Franuś dziękuję Ci za list, po który musiałam aż polecieć
na pocztę, bo był polecony. U mnie dzięki Bogu wszystko dobrze. Trochę mnie
łamał reumatyzm, ale poszłam do apteki i kupiłam taką maść, która jest
na wszystko. Z jakiegoś tygrysa czy innego lwa. Drogie to jak diabli, ale
pomaga. Nawet jak ząb boli to tylko posmarować i migiem przechodzi. Jasiek,
ten od Błażeja, kazał ci przesłać ukłony, to nawet kiedyś po pijanemu
zjadł całe pudełko i też mu nie zaszkodziło. Traktora jeszcze nie wysłałam,
bo dowiedziałam się, że mają robić jakieś większe i lepsze. Jak tylko ich
ogłoszą to zaraz polecę do biura i wpłacę. W kożuchach to na co dzień nie
chodĽcie, bo się zniszczą, ino do kościoła. A jak będziecie szli, to
powoli, żeby wszyscy mieli czas was w tych kożuchach zobaczyć. Niech wiedzą,
że jestem w Ameryce i wam pomagam.
Przez Pikulinę, co to w zeszłym
tygodniu poleciała do Polski, podałam ci Franuś 200 dolarów. Bała się
kobita tyle pieniędzy wieĽć, bo to wszyscy jej nadawali, a i swoich miała
sporo. Uszyła sobie taki pas na brzuch i tam te pieniądze włożyła.
Tylko mężu nie rozpowiadaj, że
ci dolary podałam, bo jeszcze by mogli na dom napaść. A te urzędniki, co to
zawdy na ludzką krwawicę czyhają, zabrać. Najlepiej schowaj w tę dziurę za
łóżkiem, tylko przedtem zabezpiecz, żeby myszy nie pocięły. A jak trafi się
kupiec dobry to sprzedaj.
Józek, syn tego głuchego
Franka zza lasu, to się strasznie rozpił w tej Ameryce i nawet robotę stracił.
Przez to, że mu napisali, że jego Hanka coś tam kombinuje z listonoszem. Tak
się chłop zgryzł, że aż posiwiał i w ten nałóg wpadł. Wszystkie pieniądze
przepija w tawernach.
Uważaj tam na siebie i nie daj
się skusić jakiejś. Nich Cię Matka Boska broni, jak bym się miała o tym
dowiedzieć. Tutaj to nawet w kościele księża mówią na kazaniach, jak tam w
Polsce te chłopy i baby się prowadzą. Powysyłają swoich do Ameryki, a sami
hulaj dusza, piekła nie ma.
Stefka mi pisała, że znowu by
do Ameryki przyjechała, tylko żeby jej zaproszenie wykombinować. Ale ja się
pytam – po co? Mało to dolarów nadarła jak była poprzednim razem? A poza
tym już teraz w tych biurach zaproszeń takich z książki telefonicznej, ani z
nagrobków, nie chcą dawać. Boją się. Niech lepiej chłopa i chałupy
pilnuje. Zawsze jej wszystkiego mało było.
Pisała, że chce koniecznie
przyjechać, bo marzy jej się taki samochód co się Polonez nazywa, gdyż we
wsi taka moda na niego nastała, że każdy tylko tym Polonezem musi jeĽdzić,
widzicie co to jej się zachciewa? Ojce jej na komornym siedzieli, chleb to
jedli tylko na niedzielę, a tej teraz tak się w głowie przewraca. Jaki to ten
naród pazerny się zrobił, tylko głupoty im w głowie.
Pytasz się mężu jaka ta nasza
nowa chałupa ma być? Duża i żeby był koniecznie bizment. To jest taka
amerykańska moda, tutaj to wszyscy w tych bizmentach siedzą. Wygodne to, bo w
lecie chłodek, a poza tym reszta chałupy może być zawsze czysta. Cały czas
można mieszkać tylko w bizmencie. A na górze to wszystko musi być prima.
Meble zamów w Kalwarii. Najdroższe jakie będą, o pieniądze się nie kłopocz.
Wyślę ile będzie trzeba. Pytasz sie po co ta kawa, którą wysłałam. Zanieś
do Geesu komu trzeba, to może prędzej pustaki załatwią. Tylko za dużo nie
dawaj, żeby się nie rozpaskudzili.
Jak się łaciata ocieli, a będzie
jałówka to zostaw na chów, a jak byczek to zabij i sprzedaj na rąbankę.
Tylko cenę weĽ jak należy i waż dobrze, dokładnie.
A Helkę to tak na zabawy za często nie puszczaj, bo jeszcze bękarta
może do domu przynieść. Niech siedzi i domu dogląda. Jak się trafi jaki
stateczny i niebiedny kawaler, to się ją za mąż wyda i będzie spokój.
Staszkowi nakaż żeby do tej
Karolakówny nie chodził, bo go nie będę miała za syna. Bidota to, a poza
tem, pamiętasz jak to jej matka za chłopami ganiała. Jak suka. Wstyd przed
ludĽmi żebyśmy taką za synową brali. Wybij mu z głowy te żeniaczkę i
powiedz, że błogosławieństwa matczynego nie dam i nic z domu nie dostanie
jak się nie posłucha.
Zostańcie z Bogiem i pozdrów
ode mnie sąsiadów i znajomków.
Tak po prawdzie to nawet nie
wiedziałam, dlaczego tak się o Franka i ten jego nowy dom troszczyłam. Wracać
za bardzo nie miałam ochoty, bo już się przyzwyczaiłam, a poza tym wiedziałam,
że jak dzieci dorosną to zawsze im będzie lepiej mając matkę w Ameryce. Może
kiedyś będą chciały i mogły przyjechać. Poznać ten świat same, zdecydować
co dla nich lepsze. Tutaj choć ciężko ale inaczej. Wejdzie człowiek do
sklepu to kupi co się mu tylko zamarzy, bez użerania, bez łapówek. Choć
mojego Franka żal mi było, ale miłości to już do niego nie czułam. Nie
dlatego, że mi krzywdę zrobił, chyba nie. Ale czas robi swoje. Człowiek się
odzwyczaja. Nie bardzo wie o czym by było rozmawiać. On nie wie co ja tutaj
przeżywałam, to i nigdy mnie nie zrozumie. Ja nie byłam też z nim w czasach,
kiedy jemu było ciężko, to i inaczej na wszystko patrzę.
Życie tak się chyba układa
jak los zdecyduje. Co komu pisane to go nie ominie.
Całej prawdy Frankowi napisać
nie mogłam, bo Bóg jeden wie jakby się zachował. Może by się rozpił,
dzieci krzywdził albo i co innego zrobił? W życiu to trzeba nieraz grać na
dwie strony. Bywa, że nie zawsze prawda jest dobra. Ale wiadomo, że kluczyć,
lawirować też nie można na długo. Trzeba wybrać to, co wydaje się dla człowieka
lepsze.
Mam takich znajomych. Małżeństwo
chicagowskie. Jak się tylko połączyli ze sobą, to ona zaraz do męża list
napisała i wszystko mu wyznała. Powiedziała, że do Polski nie wraca gdyż miłość
swojego życia spotkała i żeby mąż o niej zapomniał. On jak taki list
otrzymał to się wściekł i zaraz do sądu poleciał rozwód przeprowadzać i
prawo do dzieci jej odebrać. Załatwił to szybko i bez kłopotów, bo
wszystkim było wiadomo, że to ona dzieci zostawiła, ona je odjechała. Tak to
za jednym zamachem zniszczyła rodzinę i dom. Jasiek natomiast, ten jej
chicagowski mąż, był chłop cwany. Choć z Franką żył jak ze swoją ślubną,
to swojego małżeństwa w Polsce nie zrywał. Tak na wszelki wypadek. Pisał do
swojej żony i dzieci, że ich kocha i tęskni za nimi. Wracać jeszcze nie może
bo musi tyle dolarów nazbierać, żeby im póĽniej na wszystko starczyło.
Jego baba dolary kochała nade
wszystko i lubiała się puszyć przed sąsiadami bogactwem, to go do powrotu
specjalnie nie przynaglała. No bo czy to Ľle mieć chłopa w Ameryce, co paki
jak szafy i dolary co miesiąc wysyła? Robić koło niego nie trzeba, ględzenia
słuchać też nie, niechże więc siedzi sobie w tej Ameryce ile chce, aby
tylko biedy ona nie miała. A jak się amorów zachce czy to brak usłużnych sąsiadów,
którzy kobietę poratują w potrzebie? Nie brak.
Tak to Jaśkowa męża za bardzo
nie wyglądała. Martwiła się tylko, żeby sobie baby nie znalazł, bo ta
jeszcze w głowie by mu mogła przewrócić. Mógłby zapomnieć o rodzinie.
Co jakiś czas przestawała
listy pisać i dzieciom też nie pozwalała. Żeby się trochę pomartwił i o
rodzinie więcej myślał. Jasiek w takich razach szalał, paczki podwójne wysyłał,
bo myślał, że napisze choć podziękowanie. Ale Jaśkowa była jak skała,
dopiero jak dolary wyszły to pisała o swoim sieroctwie, o swojej niedoli. On
uciekł od obowiązków i hula po szerokim świecie, życia używając, a ona
sama jak palec musi o wszystkim myśleć. Jasiek jak taki list dostał to zaraz
rachunek sumienia robił. Na chicagowską żonę nawet nie spojrzał. Ona to była
winna temu nieszczęściu. Do sklepów leciał i sukienki swojej ślubnej kupował,
żeby jej osłodzić to sieroctwo.
Trwało to tak latami, aż kiedyś
znajoma z tej samej wsi co Jasiek pojechała do Polski i naopowiadała Jaśkowej
o tym, jak to jej mąż od nowa życie sobie ułożył, że ani myśli do niej
wracać. W Jaśkową jakby grom strzelił. Zaraz uwidziało jej się, że do
Peweksów wstęp będzie miała wzbroniony, bo dolary przestaną płynąć. Słowem
życia ani perspektyw żadnych. Siadła zaraz list do męża pisać, aby mu
wszystko wygarnąć i do porządku przyprowadzić.
Ale jak jej pierwsza złość
przeszła, to przekalkulowała sobie, że chłop się może naprawdę zdenerować
i będzie jeszcze gorzej. Lepiej po dobroci, znaczy mądrze. Tak to po miesiącu,
zamiast listu z wymówkami dostał Jasiek list miłosny, który Jaśkowa na
jarmarku kupiła. Wzruszyło to chłopa ogromnie, raz-dwa pakę jak stodoła
spakował, tysiąc na konto wpłacił. Żona z miejsca się uspokoiła, bo
widzi, że chłop głowy nie stracił.
Jasiek sobie tylko miejsca nie mógł
znaleĽć, tak go to podwójne życie szarpało. Nie wiedział co wybrać. W
chicagowskim stadle było mu wygodnie, bo to i ugotowane i zadbane – słowem
wygoda. Ameryka też mu podpasowała, tylko za dziećmi tęsknił. Może by i wrócił
do Polski, plunął na narzeczoną, bo to mało bab na świecie, ale do Jaśkowej
nie chciał wracać. Babsko stare, nudne, na pieniądze łapczywe, a przecież
tych parę tysięcy do końca życia nie starczy. Co robić jak się dolary skończą?
Tkwić przy niej do końca życia? Słowem – wyjścia żadnego – ni tu, ni
tam. Oj miała ta chicagowska żona z Jaśkiem życie, miała. Mało kiedy słowo
dobre usłyszy, ciągłe burczenie, łajanie. Jak ogłupiała chodzi, w oczy mu
jak wierny pies zagląda, zagaduje. A on jak ten król, naburmuszony, stale zły.
Aż żal było na to patrzeć.
Kobito opamiętaj się – mówiliśmy
do niej. – Po co się męczysz, nerwy niepotrzebnie szarpiesz? Wiadomo że nic
z tego nie będzie, on sam nie wie czego chce, tylko ci życie marnuje. Chłop
jak kobietę kocha, to dla niej zdecyduje się na stanowczy krok. Ten widać ani
myśli życia z tobą układać. Tylko ci opinie psuje. Nikt nie da poszanowania
kobiecie, co na wiarę z chłopem żyje. Lepiej pomyśl o dzieciach, o sobie.
Popatrz jak inne żyją. Pieniądze zarabiają i wyhulają się ile dusza
zapragnie. A jak wrócą do domu, to mają spokój, nikt na nich nie burczy, nie
każe sobie usługiwać. Żyją tylko dla siebie.
Ale czy babie, która szaleje za
chłopem i świata poza nim nie widzi wytłumaczysz? Niby przytakuje, obiecuje
że będzie mądrzejsza, ale jak tylko znowu tego swojego „boga” zobaczy, to
z powrotem rozum traci. E.., szkoda się nawet litować i dobre rady dawać.
Kochanie to gorsze od największej choroby.
Na mnie przyszedł taki zły
czas. Nie wiedziałam co wybrać. Jak to swoje życie ułożyć? Nerwy tam mną
szarpały, że już dłużej nie mogłam wytrzymać. Wracać, czy nie? Paszport
też stracił swoją ważność. Nic innego nie mogłam wymyślić, tylko złożyć
podanie o przedłużenie, że niby jestem chora i muszę się leczyć, a
wiadomo, że w Ameryce lekarze są najlepsi. Pieniędzy już trochę naskładałam.
Nie było tego dużo, oj nie, ale na wykończenie chałupy może by z biedą
starczyło.
Kiedyś, gdy żyłam już w tej
nerwowości, nadszedł mnie taki sen.
Śni mi się, że lecę
samolotem do Polski. Walizy wiozę ogromne, dolary jak trzeba w staniku zaszyte.
Na sobie mam eleganckie futro, na głowie kapelusz. Na kolanach radio z dwoistym
magnetofonem. Słowem wszystko jak trzeba. Przyleciałam do Warszawy, wysiadam z
samolotu i z daleka widzę mojego Frania i dzieci na mnie czekających. Ale
zanim przeszłam przez kontrole celną, musiałam wyjść za swoją potrzebą.
Weszłam do toalety, a tam taka babcia pilnująca mówi do mnie, żebym jej z góry
zapłaciła za skorzystanie i jeszcze osobno za papier. Aż mną zatrzęsło,
ale co miałam zrobić? Dałam dolara. Babcia udarła mi taki kawałek papieru,
że ani palca bym nim nie okręcił i widząc, że oczy jak głupia na nią
wytrzeszczam, jak nie wrzaśnie:
„A co, może się coś paniusi
nie podoba?! Luksusów się zachciewa? W główce sie po tej Ameryce przewróciło?
Tutaj nie Ameryka i te pańskie przyzwyczajenia trzeba sobie z głowy
wybić! Patrzcie ją, jaką to damę chce zgrywać, już zapomniała!
Darła się coś jeszcze, ale mną tak zatrzęsło, że uciekłam jak najprędzej,
żeby jej nie słyszeć, tym bardziej, że ludzi się sporo zebrało; patrzą i
wytykają mnie palcami jak bym nie z tego świata wróciła.
Przedostałam się przez barierkę
do swoich, którzy stali jak zamurowani, gęby nie mogli otworzyć tak ich
wzruszyło, że nareszcie przyjechałam. Rzuciłam się witać z nimi, obejmować,
płakać, całować. Dzieci duże, że nie poznać, Franuś też jakoś do
siebie nie podobny, brzuch u niego jak u proboszcza, taki wypasiony. Ale co mi
tam. Nareszcie jestem z nimi. Skończyła się moja tułaczka i poniewierka. To
jest najważniejsze. Franuś na powitanie – jak już głos odzyskał, zwraca
się do mnie:
„A pieniędzy ci w drodze nie
ukradli? Lepiej daj mi je zaraz, bo baba jest zawsze babą, i w tym zamieszaniu
może ci je kto wyrwać.
Przecież nie będę się tutaj
na lotnisku, przy ludziach rozbierać – mówię do niego – poczekaj jak
zajedziemy do domu.
Dużo masz tych dolarów? –
pyta Franio. –
- Było chociaż z czym przyjeżdżać?
Musiałaś się to tak spieszyć? Nie mogłaś dłużej jeszcze posiedzieć i
zarobić więcej? Inne to i po pięć lat siedzą, składają grosz do grosza i
bez chłopa się obywają jakoś. Ale ty już dłużej widać nie mogłaś
wytrzymać? Jak twój nie przymierzając tatuś.
Mamo, a kurtki skórzane, takie
co mają dużo zamków przywiozłaś?
A Jaśkowi dasz dolarów na
motocykl? – dzieci zaczęły mnie szarpać za rękaw i zasypywać pytaniami.
Łzy zalały mi oczy, bo widzę,
że interesuje ich tylko to co przywiozłam. Ja nic, a nic ich nie obchodzę. Na
walizki i pieniądze aby patrzą.
Nie martwcie się – mówię
przez łzy – Wszystko co przywiozłam to wam oddam, wszystko będzie wasze. I
dolary. I kurtki I motocykl. Tylko ja muszę wracać, bo widzę, że miejsca dla
mnie wśród was nie ma.
Potrzebne są wam dolary a nie
ja. Wracam z powrotem tam skąd przyjechałam. Po nowy traktor. Po nowy
kultywator! Po więcej dolarów. Widzę, że płakać i rozpaczać po mnie nie będziecie.
Stali koło siebie i nic nie mówili,
tylko patrzyli i patrzyli. A ja, jak pijana, zawróciłam w stronę samolotu.
Podeszłam do niego, chcę wejść na schodki, a tu zagradzają mi drogę.
A pani dokąd? – pytają –
Ameryki się zachciewa? Na turystkę się przerobiła, patrzcie ją!
Wracać proszę, już dosyć
tego zwiedzania! Żadnych podróży więcej.
Panowie, wypuśćcie – zaczęłam
prosić. – Ja muszę wrócić do Chicago. Muszę...
Dzięki Bogu w tym momencie się
przebudziłam. Cała mokra, trzęsąca się ze strachu. Przez dobrą chwilę nie
mogłam uprzytomnić sobie, gdzie się znajduję. Dopiero jak wstałam i podeszłam
do okna, zobaczyłam jasne oświetlone ulice, samochody, wieżowce i ... biegające
po podłodze kakrocie. Odetchnęłam. Jak to dobrze, że to był tylko sen. Och
jak się ucieszyłam, że jestem w Ameryce, jak ucieszyłam. Bardziej jakbym
milion na loterii wygrała!
Tego dnia co miałam ten sen
podjęłam decyzję. Zostanę tutaj! Nie będzie już więcej Wakacjuszki.
Anielcia zostanie Amerykanką...
ciąg
dalszy - wakacjuszka cześć 3
Zapraszamy
wszystkich sędziów, prokuratorów, adwokatów, polityków i resztę urzędniczego
"badziewia" zamieszanego we wszelkie oszustwa do ogólnopolskiej
"czarnej listy Raczkowskiego"...
miłego towarzystwa wzajemnej adoracji ...
tym
samym dochodzimy do setna sprawy, czyli
"Raportu o stanie sądownictwa
polskiego"
Niezależne Czasopismo Internetowe "AFERY - KORUPCJA - BEZPRAWIE" Ogólnopolskiego Ruchu Praw Obywatelskich i Walki z Korupcją. prowadzi: (-) ZDZISŁAW RACZKOWSKI Dziękuję za przysłane teksty opinie i informacje. |
www.aferyprawa.com
|
WSZYSTKICH SĘDZIÓW INFORMUJĘ ŻE
PROWADZENIE STRON PUBLICYSTYCZNYCH
JEST W ZGODZIE z Art. 54 KONSTYTUCJI RZECZYPOSPOLITEJ POLSKIEJ
1 - Każdemu zapewnia się wolność wyrażania swoich poglądów oraz
pozyskiwania i rozpowszechniania informacji.
2 - Cenzura prewencyjna środków społecznego przekazu oraz koncesjonowanie
prasy są zakazane.
ponadto
Art. 31.3
Ograniczenia w zakresie korzystania z konstytucyjnych wolności i praw mogą być ustanawiane tylko w ustawie i tylko wtedy, gdy są konieczne w demokratycznym państwie dla jego bezpieczeństwa lub porządku publicznego, bądĽ dla ochrony środowiska, zdrowia i moralności publicznej, albo wolności i praw innych osób. Ograniczenia te nie mogą naruszać istoty wolności i
praw.
zdzichu
Komentowanie nie jest już możliwe.