opublikowano: 26-10-2010
PATRIOTYCZNY
RUCH POLSKI - SALONOWE KOŁTUŃSTWO
Niezależnie od tego jak oceniać będziemy zmianę władzy, która nastąpiła
w Polsce po wyborach 2005, można dostrzec, że pewne
problemy, traktowane dotąd marginalnie przez główne media, straciły
swój niszowy charakter i stały się przedmiotem zasadniczych debat. Takie
kwestie jak istnienie byłych agentów wśród dziennikarzy, księży, korupcja
na najwyższych szczeblach władzy, patologiczne związki tajnych służb
ze sferą biznesu i polityki nie są od pewnego czasu tematem pomijanym,
o którym nie mówi się, aby nie psuć sielankowego obrazu polskiej
transformacji od totalitaryzmu do liberalnej
demokracji. Zmiana nastawienia obejmuje zresztą dużo szerszy zakres
tematów, o których dotychczas starano się - w imię rozmaitych interesów -
nie dyskutować. Można tu przywołać
problem wad i kosztów liberalnego podejścia w sądownictwie i edukacji,
pytanie o kształt polskiej polityki zagranicznej czy też kwestie związane
z pamięcią historyczną. Wystarczy sięgnąć
po prasę sprzed kilkunastu lat, aby dostrzec, że nawet te media, które wówczas wszelkie uwagi o korupcji czy agenturze
traktowały jako objaw
paranoi, wnioski o zaostrzenie
prawa - jako wyraz sadyzmu, a mówienie o polskim interesie narodowym jako
szowinizm, dzisiaj wypowiadają się w innym tonie.
W ramach całej tej wielowątkowej debaty, za której
symboliczny początek mogłaby uchodzić afera Rywina, w oczywisty sposób powróciło pytanie
o odpowiedzialność części dawnej tzw.
opozycji antykomunistycznej za taki, a nie inny kształt
systemu, w którym żyjemy - zatem także za jego patologie. Część publicystów
i analityków wskazywała że podstawowy błąd, którego konsekwencje ponosimy
do dziś, polegał na przyjęciu „łagodnej”
wersji transformacji ustrojowej, polegającej na tym, że zachowano ciągłość
ludzi i instytucji. Odpowiedzialność za to zjawisko - zdaniem niektórych -
ponosi środowisko związane z grupą tzw. komandosów i KOR-em,
określane czasem mianem lewicy laickiej, którego opinie po 1989 r. wyrażała
„Gazeta Wyborcza”. W głośnej książce Michnikowszczyzna Rafał
Ziemkiewicz postawił tezę, że środowisko to - wykorzystując dominującą
pozycję wspomnianego dziennika na postpeerelowskim rynku, forsowało
szkodliwe, zarówno pod względem politycznym jak i
aksjologicznym koncepcje, polegające m.in. na zamazywaniu
kwestii winy i odpowiedzialności [słynna „gruba kreska”], deprecjonowaniu
postaw patriotycznych czy też zrównywaniu
ofiar z katami. Podobną opinię sformułował również Maciej
Rybiński w artykule Koniec Polski Kiszczaka i Michnika, który
na początku tego roku stał się przedmiotem gorącej dyskusji.
Zarówno
Ziemkiewicz, jak i Rybiński, krytykując
„michnikowszczyznę” jako pewną postawę
ideologiczną, twierdzą, że okres jej dominacji powoli się kończy,
czego dowodem miałby być sam fakt, iż można
o tym debatować na łamach największych
polskich gazet a nie tylko w niszowych pisemkach. Być może mają rację,
trzeba jednak zauważyć, że nawet jeśli
kończy się pewna epoka to szkody polityczne, wynikające
np. z zaniechania
lustracji czy rezygnacji
z opcji zerowej w służbach
specjalnych długo jeszcze będą widoczne w funkcjonowaniu państwa. Co więcej, wydaje się, że nawet jeśli
problemy polityczne zostaną jakoś rozwiązane, pozostaną
szkody w sferze nazwijmy ją, mentalnej czy kulturowej. Można bowiem
postawić tezę, że ideologia „michnikowszczyzny”
[żeby już pozostać przy tym określeniu] miała negatywny
wpływ nie tylko na rozwiązania stricte polityczne, lecz również
na przyjęty sposób dyskutowania o nich, na kształt całej
debaty społecznej, a więc na to, co w systemie liberalnej demokracji
jest jedną z rzeczy podstawowych.
Do
1989 r. debata publiczna w Polsce właściwie nie istniała
nie ukształtowały się mechanizmy dyskusji politycznej,
a jeśli nawet takie były, to opierały się dwubiegunowym schemacie
„my”„oni”, w którym nie było miejsca na rzeczywisty spór czy to
polityczny, czy aksjologiczny czy też kulturowy.
Po roku 1989, w sytuacji pewnej próżni, bardzo łatwo można było wpoić,
dużej części społeczeństwa określone schematy
rozstrzygania problemów - dotąd rozstrzyganych poza nią - i ukształtować
wzorzec kanonów „poprawnych” zachowań i postaw, o ile miało się dominującą
pozycję na rynku mediów. W owym
zaś czasie pozycję
taką miały z jednej
strony, media postkomunistyczne, z drugiej zaś „Gazeta Wyborcza”
i powoli budowany wokół niej koncern medialny. Wzorce lansowane przez
te pierwsze w oczywisty sposób nie były
brane pod uwagę, dlatego też bardzo wielu ludzi ze środowisk
inteligenckich, a więc tworzących i rozpowszechniających pewne zachowania,
postawy i idee, przyjęło wzorce lansowane przez organ Agory, kierując
się jej autorytetem jako pisma opozycyjnego.
I być może nie byłoby w tym nic złego
gdyby nie to, że owe wzorce stanowiły zaprzeczenie swobodnej i krytycznej
debaty, prowadząc, z jednej strony do wytworzenia postaw dogmatycznych, z
drugiej zaś do usankcjonowania
mechanizmu wykluczania pewnych kwestii jako „niegodnych” i
„niewartych” dyskusji. W ten sposób, w
wyniku wieloletniej indoktrynacji [tym łatwiejszej, że dokonywanej
przy braku poważnej
konkurencji] doszło
do wykształcenia się u części
inteligencji postawy którą można określić mianem postępowego czy
lewicowego kołtuństwa jak wyraził
się kiedyś bodajże Sławomir Mrożek - obejmującego zestaw zachowań
uznawanych za poprawne i gwarantujące przynależność do oświeconego salonu i
intelektualnej elity. Problem w tym, że ów salon od salonu pani Dulskiej różnił
się jedynie treścią poglądów, a nie formą zachowań.
Indywidualizm stadny
Oczywiście
nie należy demonizować tu „Gazety Wyborczej”
i ideowo z nią związanych mediów. Wspomniane intelektualne kołtuństwo, które
spotykamy dziś dość powszechnie, i które dla wielu jest wyznacznikiem
tego, jak powinna zachowywać się osoba chcąca uchodzić za wykształconą, nie
byłoby możliwe, gdyby nie pewne „cechy wrodzone” inteligencji
czyniące ją wysoce podatną na indoktrynację, jeśli
połączona jest ona z obietnicą podniesienia prestiżu. Dotyczy to
zresztą wszystkich ludzi, nie tylko inteligentów, z tym że o ile prosty człowiek
będzie uradowany awansując na szczeblach
drabiny finansowej, o tyle inteligent może pogardzać dobrami
materialnymi, ale nie pogardzi zaproszeniem
do duchowej czy kulturalnej elity, nawet jeśli jest to w gruncie rzeczy elita konformizmu. Intelektualny snobizm akurat
bardzo dobrze współgra z konformizmem.
Kiedy myślimy o takim zjawisku, jak instynkt stadny,
zwykle uważamy, że cechuje on podatnych na indoktrynację
ignorantów, natomiast ludzie wykształceni, intelektualiści są na to zjawisko
odporni. Sprawy wyglądają jednak zupełnie inaczej i istnienie wspomnianego
postępowego kołtuństwa pokazuje, że
instynkt stadny jest czymś typowym dla sporej rzeszy ludzi uważających
się za „inteligentów”. Co więcej, ów
fakt że kierują się nim, że myślą tak, jak wypada i jak powinno się
myśleć - traktują oni właśnie jako dowód swojej inteligencji.
W takiej sytuacji można nawet wykreować stado nonkonformistów, myślących
według jednakowych szablonów i równocześnie
przekonanych o własnej niezależności. Tak właśnie funkcjonują np.
subkultury młodzieżowe, składające się z osobników pozornie zbuntowanych i
niepogodzonych ze społecznymi konwencjami, a równocześnie za wszelką
cenę podkreślających swoją identyfikację z kontestującą grupą za pomocą
ubioru, zachowań, głoszonych poglądów. Podobne zjawisko obserwujemy
też w sferze tzw. sztuki zaangażowanej: mamy stadne prowokacje, stadne łamanie
stereotypów, stadną walkę z kapitalizmem, klerykalizmem
itd. Tego typu zgodność poglądów w pewnych sytuacjach
jest pożądana, jeśli jednak przejawiają ją osoby uważające, że
wyróżniającą je cechą jest krytyczne i samodzielne
myślenie, wygląda to na farsę. Dlatego też
tak bawią (ale również irytują) rozmaite listy otwarte czy też apele,
w których ludzie nauki, kultury i sztuki bez cienia zażenowania podpisują się pod twierdzeniami, które ze względu na swą
banalność czy wręcz nonsensowność powinny wzbudzać przynajmniej pewną
ostrożność. Jeśli 100 intelektualistów
powtarza to samo, nie świadczy to o tym, że mają rację, lecz że myślą
stadnie.
Wykorzystując
ową podatność na myślenie stadne, nietrudno
było ukształtować po 1989 roku u sporej części inteligencji pewien
zestaw zachowań i poglądów uznawanych za właściwe.
Skutek jest taki, że tak jak w salonie pani Dulskiej pewne rzeczy wypada chwalić,
inne wypada potępiać, niektóre
powinny budzić sprzeciw inne wywoływać zachwyt; pewne poglądy są słuszne,
inne niesłuszne, i to nie dlatego, że
ktokolwiek tego dowiódł, lecz dlatego, że „przecież to oczywiste”,
„przecież wszyscy tak myślą”, „przecież ten, kto myśli
inaczej, musi być niespełna rozumu”. To zabawne, ale niemal
powszechne jest, że ludzie perorujący o wolności wypowiedzi
politycznej czy artystycznej, broniący prawa do odmienności stylu życia i wyznawanych poglądów, nie są w stanie
wyobrazić sobie, iż ktoś może myśleć inaczej niż oni (no ale cóż,
już dawno zauważono, że najwięcej dogmatyków znajdziemy wśród relatywistów).
Ów
instynkt stadny wiąże się z drugą cechą, a mianowicie z nieumiejętnością
czy niechęcią
do samodzielnego
myślenia i zbytniej łatwości w uleganiu tzw. autorytetom, mimo deklarowanego
nonkonformizmu. Możnaby to wytłumaczyć wspomnianą
już chęcią podniesienia własnego prestiżu. Ludzie chętnie upodabniają się
np. do gwiazd z filmów i kolorowych czasopism, wierząc, że w ten sposób
jakoś wejdą do wielkiego świata. Idole
sceny i ekranu są w stanie sprawić, że ich wyznawcy będą myśleli i
zachowywali się tak jak oni, nawet gdyby nie miało to żadnego
uzasadnienia. Jeśli gwiazdor jest ekologiem,
jego wyznawcy też będą, jeśli inny nosi kozią bródkę..., od razu
mamy tłum nonkonformistów z kozimi bródkami, jeśli któryś lubi
prezydenta Busha i wychwala wojnę w Iraku, jego wyznawcy zrobią to samo - nie dlatego,
że sami doszli do takich wniosków, ale dlatego, że tak powiedział obiekt ich kultu. Widać zresztą, jak sprawnie wykorzystują
to rozmaici sekciarze w rodzaju scjentologów, reklamując swoje doktryny
twarzami znanych aktorów. Nie inaczej sprawa wygląda, jeśli chodzi o naśladowanie
autorytetów intelektualnych:
zamiast uzasadniać własne stanowisko
stadny inteligent uzna, że wystarczy tu odwołanie się do jakiejś
postaci, którą w jego stadzie uważa się za guru. Dochodzi przy tym niemal powszechnie do sytuacji nadużycia
autorytetu, o czym pisał Józef Bocheński, a więc do uznania,
że np. pisarz, ekonomista czy reżyser filmowy z racji tego,
że są fachowcami w swoich dziedzinach, muszą mieć również rację w
kwestii wyborów politycznych czy moralnych.
Co ciekawe, kult autorytetów nadzwyczaj dobrze rozwija się w środowiskach uznających się za postępowe i rewolucyjne
odwołujących się do oświeceniowego przeciwstawienia rozumu
irracjonalnym bożkom (zwróćmy uwagę, że kontestatorzy
zawsze mieli swoich
‘guru’ którym
bezgranicznie
ufali - Marksa, Lenina, Sartre’a, Foucaulta czy obecnie Żiżka).
Trzecia rzecz, która umożliwiła powstanie nowej postaci
kołtuństwa, to właśnie owa podatność na
kontestacyjne czy rewolucyjne ideologie. Mamy tu do czynienia ze swoistym
paradoksem, widocznym
na przykładzie wspomnianych
subkultur młodzieżowych: chęć bycia postępowym, rewolucyjnym i
nonkonformistycznym sprawia, że ludzie łączą się w stado,
zaprzeczając tym samym wartościom, które nimi początkowo kierowały.
Indywidualista kolektywny to nowa figura, nagminnie spotykana w naszych czasach.
Potrzeba bycia w zgodzie z rozmaitymi postępowymi
modami i poglądami jest dziś równie powszechna i stadna, jak niegdysiejsze
uleganie typowo wiktoriańskim wartościom. Kiedyś w dobrym
tonie było ostentacyjne dostosowywanie się do tradycyjnych norm, dziś spora
część szanujących się inteligentów wie, że wypada być do nich
nastawionym negatywnie. Dobrze więc jest być
krytycznym wobec katolicyzmu, wobec tego
- co narodowe, wypada potępiać stereotypy dotyczące płci czy zachowań
seksualnych, ale też wypada być zgodnym ze wszystkim, co uznano za wzór postępowego,
nowoczesnego i światowego myślenia. A więc (w myśl
tego) dobrze jest być liberałem w kwestiach wychowawczych i obyczajowych
(choć nie w gospodarczych), wypada też być przeciw
karze śmierci, a jednocześnie za aborcją i w ogóle wypada głosić
tolerancję i opowiadać się za szeroko rozumianą wolnością w życiu i
sztuce. Taki zestaw poglądów, uzupełniony o nazwiska, które należy traktować
jako bezwzględne autorytety, można znaleźć w każdym ‘Niezbędniku inteligenta’,
dołączanym do pewnego popularnego tygodnika.
Nonkonformizm, krytycyzm i postępowość sprzedają się świetnie, zwłaszcza,
jeśli opakowane są w łatwo przyswajalną
formę światopoglądu, który da się dostosować do każdej okazji, i
który nie wymaga od ludzi zbyt wiele. Zaopatrzony w taki niezbędnik inteligent
może natrząsać się z białych skarpetek słuchaczy
discopolo, może drwić z przesądów i ludowej pobożności słuchaczek
ojca Rydzyka, nie zmienia to jednak faktu, że jego zachowaniem kierują podobne
mechanizmy: uleganie modzie i zabobonny lęk przed wykluczeniem z salonu.
Te
trzy cechy - stadność, niesamodzielność w myśleniu i podatność na „postępowe”
ideologie - stanowiły podatny grunt, na którym można było konstruować pewne
mechanizmy reagowania na problemy polityczne,
etyczne czy kulturowe. Dodatkowym ułatwieniem była naturalna dla sporej
części inteligencji postawa którą można
by określić mianem „brzozowszczyzny”, wiążąca się z kompleksem
wobec Europy i, ogólnie, wielkiego świata, przejawiającym się w
ostentacyjnej niechęci do wszystkiego, co polskie. Dzięki temu udało się
zaszczepić prosty czy nawet prostacki schemat
rozumowania, który ponad miarę eksploatowany jest do
dziś w rozmaitych polemikach a który polega na tym, że zamiast odwoływać się
do rzeczowych argumentów, te czy inne poglądy opatruje się etykietkami
w rodzaju „europejski” bądź „zaściankowy”, co wystarcza do ich
akceptacji bądź odrzucenia. W takiej sytuacji np. na pytanie o to, czy należy
przywrócić w Polsce karę śmierci, odpowiada się, że nie należy
gdyż w Europie
nikt tej kary nie wykonuje.
Najzabawniejsze jest to, iż ludzie głoszący takie opinie nie dostrzegają,
że ich argumentacja niczym nie różni się od tłumaczenia kogoś, kto na pytanie, dlaczego należy wierzyć w to, że nasze
ciała zamieszkane są przez dusze kosmitów uwięzionych przez złego
księcia Xenu w hawajskich wulkanach, odpowie: „bo Tom Cruise i John Travolta
tak uważają”.
Damian Leszczyński
Tematy w dziale dla
inteligentnych:
ARTYKUŁY - tematy do przemyślenia z cyklu: POLITYKA - PIENIĄDZ - WŁADZA
Polecam
sprawy poruszane w działach:
SĄDY
PROKURATURA
ADWOKATURA
POLITYKA
PRAWO
INTERWENCJE
- sprawy czytelników
"AFERY
PRAWA" - Niezależne
Czasopismo Internetowe www.aferyprawa.com
Stowarzyszenia Ochrony Praw Obywatelskich Zespół redakcyjny: Zdzisław Raczkowski, Witold Ligezowski, Małgorzata Madziar, Krzysztof Maciąg, Zygfryd Wilk, Bogdan Goczyński, Zygmunt Jan Prusiński oraz wielu sympatyków SOPO |
|
WSZYSTKICH INFORMUJĘ ŻE WOLNOŚĆ WYPOWIEDZI I SWOBODA WYRAŻANIA SWOICH POGLĄDÓW JEST ZAGWARANTOWANA ART 54 KONSTYTUCJI RZECZYPOSPOLITEJ POLSKIEJ.
zdzichu
Komentowanie nie jest już możliwe.