opublikowano: 10-12-2010
Homilia
ks. płk. Sławomira Żarskiego która
nie podobała się Bronisławowi Komorowskiemu
Jak według Księdza kształtują się obecnie relacje państwo-Kościół
w kontekście ostatnich decyzji związanych z pominięciem na stanowisko biskupa
polowego Wojska Polskiego ks. Sławomira Żarskiego a mianowaniem na nie bp. Józefa
Guzdka?
Ks. Tadeusz Isakowicz-Zaleski*: Cała ta sytuacja jest bardzo niebezpiecznym
sygnałem, pokazującym, że władza państwowa, która jest w tej chwili
reprezentowana przez jedną partię polityczną, będzie ingerowała w wewnętrzne
sprawy Kościoła. Zbesztanie przez prezydenta Komorowskiego ks. Żarskiego
unaoczniło, że jest to daleko idący krok, bo to nie władza państwowa ocenia
kazania.
Od śmierci bp. Płoskiego minęło już prawie osiem miesięcy, pojawiły się problemy nie ze strony kościelnej, ale ze strony państwowej i doszło do zablokowania prawie że pewnej już kandydatury ks. płk. Żarskiego, który jest do tej funkcji najbardziej kompetentny. To jest specyficzna funkcja, gdzie ksiądz duchowny, a tym bardziej biskup – niezależnie od swoich kwalifikacji moralnych czy duszpasterskich – powinien posiadać znajomość wojska. Arcybiskup Głódź znał wojsko, bo jako kleryk służył w nim dwa lata, bp Płoski tym bardziej, bo służył w ordynariacie. Natomiast teraz na stanowisko biskupa polowego desygnowano ks. bp. Guzdka, który nigdy nie miał kontaktu z wojskiem. Dodam, że osobiście znam bp. Guzdka, bo razem zaczynaliśmy studia teologiczne w seminarium duchownym w roku 1975 i wówczas bardzo wielu kleryków zostało powołanych do służby wojskowej, w tym również i ja. Natomiast bp Guzdek do wojska nie trafił i teraz jawi się to jako paradoks, że człowiek, który nawet jako kleryk tej służby wojskowej nie odbył, jest powoływany na stanowisko biskupa polowego. Przy tym wszystkim chciałem dodać, że oceniam bp. Guzdka dobrze – jest dobrym biskupem, organizatorem, człowiekiem bardzo oddanym Kościołowi, natomiast jego mankamentem jest zerowa znajomość wojska i tej problematyki. Tu widzę ogromny problem.
Co może Ksiądz powiedzieć o postawie prezydenta Komorowskiego w
tej całej sprawie?
Należy
przypomnieć, że w czasach PRL władza komunistyczna ingerowała w nominacje,
wiele z nich blokowała, wielu kandydatów zgłaszanych przez Stolicę Apostolską
nie zostało biskupami, bo byli przez tę władzę kontrowani. A tu chyba po raz
pierwszy od chwili zawarcia w 1993 roku konkordatu między Stolicą Apostolską
a niepodległą Polską mamy tak ewidentną ingerencję władzy państwowej.
Bardzo źle to świadczy o prezydencie, który z jednej strony bardzo mocno
podkreśla, że jest katolikiem, ale z drugiej strony w tym przypadku okazał się
działaczem partyjnym. Decyzje te zostały przeprowadzone po linii partyjnej. I
tutaj jest właśnie to niebezpieczeństwo, że jedna partia skupia w swoim ręku
wszystkie funkcje, tak polityczne, jak i administracyjne. Społeczeństwu to źle
rokuje, ale rokuje również źle Kościołowi, bo mogą pojawiać się kolejne
ingerencje.
Czyli można powiedzieć, że wybór ks. bp. Guzdka na biskupa
polowego jest wyborem „proplatformerskim”?
Oczywiście. Nie ma co ukrywać, że całe środowisko ks. kard. Stanisława
Dziwisza jest absolutnie powiązane z jedną partią i trwa to już wiele lat.
Zresztą kard. Dziwisz nigdy nie krył swojego poparcia dla tej jednej partii.
Środowisko, którym otacza się ks. kardynał, to są praktycznie sami
zwolennicy Platformy Obywatelskiej. Tutaj mamy bardzo kuriozalną rolę, jaką
odgrywają w otoczeniu kardynała obaj bracia Rasiowie – Dariusz, który jest
sekretarzem kardynała, i Ireneusz, który jest posłem i szefem Platformy w Małopolsce.
Doszło już do takiego skandalicznego działania, że poseł Raś, wykorzystując
funkcję swojego brata, wysyłał nawet listy do wszystkich małopolskich
proboszczów, starał się ingerować w wiele wewnętrznych spraw, więc nie ma
wątpliwości, że również wybór bp. Guzdka to ukłon w stronę tego
konkretnie środowiska kościelnego, które popiera Platformę. Nie znam poglądów,
jakie osobiście ma bp Guzdek, nigdy z nim o tym nie rozmawiałem, natomiast całe
środowisko Kurii krakowskiej jest sojusznikiem PO.
Chcę również powiedzieć o jeszcze jednej niepokojącej rzeczy –
dochodzi do dziwacznego „desantu” krakowskiego w Warszawie.
To dziwne, że nagle dwie najważniejsze funkcje biskupie w Warszawie – na ul.
Miodowej i przy ul. Długiej w Katedrze Polowej – pełnią bardzo dobrzy
koledzy z czasów seminaryjnych, wywodzący się z tego samego środowiska. Co
więcej, bp Guzdek zastąpił na stanowisku bp. Nycza, gdy ten w 2004 roku został
przeniesiony do Koszalina. Chcę podkreślić, że uważam obu biskupów za
pozytywne osoby, nie neguję ich wartości ani uczciwości, ani przyjaźni, jaka
między nimi jest. Dochodzi natomiast do kuriozum, że tylko z Krakowa może ktoś
pełnić funkcję w Warszawie. Może to wywołać wiele niesnasek w obrębie
duchowieństwa, tak jakby nie było gdzie indziej dobrych duchownych, tylko w
Krakowie. I mówię to jako rodowity krakowianin. Bo jako krakowianin powinienem
się z tego cieszyć, ale wiem, jakie mogą być niesnaski między duchownymi z
Krakowa i z Warszawy. Osobiście uważam, że bp. Guzdkowi będzie bardzo
trudno, to ogromnie ciężkie zadanie. Pierwsza sprawa to taka, że – jak
podkreślałem wcześniej – jest to osoba nie znająca wojska i nigdy nie mająca
z nim nic wspólnego, a druga sprawa to kwestia przyjścia z Krakowa. I myślę,
że Kościół zrobił tu jakąś bardzo dziwną rzecz. Naturalną rzeczą było
mianowanie osoby, oczywiście według uznania stolicy Apostolskiej, która byłaby
związana z wojskiem. Należy przypomnieć, że przez bataliony kleryckie w
latach 60., 70. i 80., przewinęło się ponad 4 tys. księży, w tym kilkunastu
biskupów. Tak więc nawet, tak jak abp. Głódź, można było wybierać ich
spośród kapłanów, którzy byli w wojsku; to jest cała paleta różnych,
bardzo zacnych postaci w Episkopacie.
Główny powód mianowania bp Guzdka to chęć zablokowania możliwości awansu ks. płk. Żarskiego na biskupa i nominowania go na biskupa polowego.
Swego czasu na opisanie Kościoła w Polsce ukuto pojęcie podziału
na „Kościół toruński” i „Kościół łagiewnicki”. „Kościół
toruński” w tym opisie miał się nam kojarzyć z konserwatyzmem, Radiem
Maryja, PiS-em i wręcz pewną ksenofobią, natomiast „Kościół łagiewnicki”
z otwartością, nowoczesnością, kard. Dziwiszem. Czy istnieje w tej chwili w
Polsce Kościół „pisowski” i „platformerski”?
Nie sądzę. Podział Kościoła w Polsce na „toruński” i „łagiewnicki”
był pomysłem mojego przyjaciela, wówczas jeszcze posła PO, Jana Rokity, którego
bardzo cenię, ale który użył – moim zdaniem – takiego bardzo
populistycznego spojrzenia na Kościół. Trzeba pamiętać o kontekście, w
jakim te słowa wówczas padły. A padły po przegranej PO w wyborach
parlamentarnych w 2005 roku, kiedy kard. Dziwisz zorganizował rzecz unikalną,
czyli rekolekcje dla jednego ugrupowania. Wówczas zaprezentowano mniej więcej
taki obraz: mamy postępowego kard. Dziwisza, czyli „Kościół łagiewnicki”
(gdyż rekolekcje zostały zorganizowane w Łagiewnikach), no i „Kościół
toruński”, czyli o. Rydzyka popieranego przez PiS. To wszystko się rozpadło
z chwilą, kiedy pojawił się problem lustracji. Okazało się, że te podziały
są dużo głębsze i całkiem inne, akurat nie umownie na kard. Dziwisza i o.
Rydzyka, ale idą po prostu w innym kierunku. I kolejne lata pokazywały, że
rzeczywiście tak jest.
Jak to wygląda obecnie? Rzeczywiście, ten konflikt PO – PiS jest obecny w Kościele, faktycznie część duchownych ewidentnie popiera Platformę. Kard. Dziwisz jest takim liderem swoistego sojuszu ołtarza z tronem – to taka jego koncepcja, aby wiązać struktury kościelne z państwowymi, ale są i biskupi, którzy popierają PiS. Jednak są też inni, którzy mają inne sympatie i nie kryją tego – są biskupi, którzy głosowali na PSL, a np. abp Józef Michalik popierał z kolei Marka Jurka.
Uważam za złe, że to życie polityczne próbuje wciągnąć Kościół do swoich działań. Paradoks jest też taki, że to nie PiS, ale szczególnie Platforma podpiera się różnymi hierarchami, takimi np. jak abp Józef Życiński, czy emerytowany bp Tadeusz Pieronek. Jest to bardzo niebezpieczne.
I tu mamy znowu casus ks. Żarskiego…
Tak, jest casus ks. Żarskiego, tzn. sposób, w jaki się go pozbyto, od razu
przenosząc go do rezerwy. I jeżeli to nie spotka się ze zdecydowaną reakcją
władz kościelnych, to może dojść do sytuacji podobnej jak w czasach komuny,
czyli do takiego testowania Kościoła, aby sprawdzić, jak dalece
Kościół pozwoli sobie ingerować w swoje wewnętrzne sprawy. Później
się okaże, że przykładowo będzie mianowany jakiś biskup w innej diecezji,
już nie wojskowej, i będą na przykład wojewodowie składali jakieś swoje
zastrzeżenia. Zaczyna to iść w kierunku praktyk komunistów
i tu jest niebezpieczeństwo.
Dlaczego np. w Krakowie wybory prezydenckie wygrał Jacek Majchrowski? Dlatego, że uważano, iż jeśli wybierze się Stanisława Kracika, to w Krakowie powstanie już sojusz do kwadratu: metropolita razem z władzami miasta, które reprezentują Platformę Obywatelską. Ludzie często głosowali nie tyle na Majchrowskiego, co właśnie przeciwko temu sojuszowi.
Wśród duchowieństwa było duże zainteresowanie ostatnimi wyborami samorządowymi, moim zdaniem znacznie większe, niż wyborami parlamentarnymi, gdyż księża na co dzień mają do czynienia częściej z burmistrzami, starostami, radnymi niż z posłami. I księża mówili, że gdyby głosowali na Kracika, to już wtedy w Krakowie będzie pewne zespolenie Kościoła z partią. Wobec tego paradoks jest taki, iż głosowano na Majchrowskiego, który ma rodowód komunistyczny i wywodzi się z PZPR, ale jest większym gwarantem autonomii niż właśnie Kracik. Dochodzi do tego typu paradoksów.
Uważam, że brakuje radykalnych postaw w Episkopacie, które by przecinały tego typu sprawy, powiedzenie, że nieważne czy PiS czy Platforma. Nie można doprowadzać do takich sojuszów.
Ale wobec podziałów w Episkopacie i jego „zdemokratyzowaniu” może
być to bardzo trudne…
Episkopat jest bardzo podzielony i myślę, że dawno nie był tak podzielony,
jak jest w ostatnich latach. Zwłaszcza że przewodniczący Episkopatu jest
nominalny, wprawdzie wybierany, ale nie ma zbytniej władzy, aby coś w tym
kierunku robić. Nie chodzi tu o to, że ma się narodzić drugi kard. Wyszyński,
ale o to, aby była grupa hierarchów, która jednoznacznie kieruje pewnymi
sprawami. A tak wszystko się rozmyło.
Rozmawiał Robert Jankowski
Ks. Tadeusz Isakowicz-Zaleski – historyk Kościoła, działacz społeczny, wieloletni uczestnik opozycji antykomunistycznej, prezes Fundacji im. św. Brata Alberta zajmującej się pomocą osobom upośledzonym, autor książki „Księża wobec bezpieki”, za którą w 2007 r. otrzymał Nagrodę Literacką im. Józefa Mackiewicza.
Media
piszą o incydencie podczas mszy w bazylice św. Krzyża w dniu Święta
Niepodległości, 11 listopada 2010 roku.
"Po Mszy św. w Święto
Niepodległości prezydent zbeształ publicznie kapłana za treść kazania, które
ten wygłosił. Eucharystia w bazylice Świętego Krzyża w Warszawie była
jednym z elementów obchodów rocznicy odzyskania przez Polskę niepodległości.
Do zdarzenia z udziałem prezydenta Komorowskiego i administratora Ordynariatu
Polowego Wojska Polskiego ks. płk. Sławomira Żarskiego doszło w przejściu
między prezbiterium a zakrystią w kościele Świętego Krzyża, w stosunkowo
szerokim kręgu osób. Świadkami zdarzenia byli znajdujący się tam: minister
obrony narodowej Bogdan Klich, księża i wojskowi, liczni wierni. Jedna z osób,
która widziała całe zdarzenie, powiedziała "Naszemu Dziennikowi",
że prezydent Komorowski, zwracając się do ks. Żarskiego, stwierdził, że
jest zawiedziony i zaskoczony fragmentem kazania dotyczącym antywartości. -
"Jest ksiądz pułkownikiem, wojskowym, jak tak można - że Polska jest
budowana na antywartościach" - relacjonował część wypowiedzi
prezydenta świadek zdarzenia. Duchowny z prezydentem w polemikę nie wchodził.
Stwierdzić miał natomiast, iż prezydent chyba nie zrozumiał kazania i odesłał
głowę państwa do treści homilii. Świadkowie incydentu byli zszokowani słowami
Bronisława Komorowskiego, który tak wprost pozwolił sobie skrytykować treść
kazania".
Warto posłuchać
wspomnianej homilii ks. Żarskiego i zastanowić się, które słowa tak oburzyły
Bronisława Komorowskiego...
http://www.radiomaryja.pl/audycje.php?id=23532#start
Oto transkrypcja:
"Patriota - człowiek
z wyobraźnią niepodległości.
Listopadowe
pielgrzymowanie po cmentarzach prowadziło nas nad mogiły tych, którzy przed
nami byli pełni zatroskania o losy naszej rodziny i naszej Ojczyzny. Uroczystość
Wszystkich Świętych i Dzień Zaduszny to przykład mądrego, głębokiego i
prawdziwie ludzkiego świętowania. To zastanawiające, że przebywając
"zmarłych żyjących w Chrystusie", można nauczyć się życia mądrego
i odpowiedzialnego.
Wiele kamiennych epitafiów
w naszych świątyniach i na cmentarzach przypomina, że nieśmiertelną jakością ludzkiego życia jest patriotyzm.
To świadczy dobrze, że
nie przechodzimy obojętnie nad grobami tych, którzy wypełnili swoje życie
ofiarną służbą Ojczyźnie i służyli naszej Ojczyźnie swoim życiem, nic
ze swego nie zatrzymując dla siebie.
Tak, patriotyzm, czyli umiłowanie Ojczyzny ziemskiej, jest cechą mówiącą
o jakości ludzkiego życia. Patriotyzm jest wartością świadczącą o jakości
człowieka. Jest wartością dającą świadectwo również o jego świętości;
o jego nadprzyrodzonym wymiarze.
Ostatnimi laty patriotyzm, jako wartość życia indywidualnego i wspólnotowego,
przestał być uważany za konieczny dla egzystencji. Zaradność w zaspokajaniu
własnych potrzeb i gromadzenia dóbr osobistych, nawet za cenę zniszczenia
dobra wspólnego, stała się wartością. U podstaw III Rzeczpospolitej miejsce
patriotyzmu, zajęło stwierdzenie jednego z pierwszych premierów
"nowej" Polski, który powiedział, że "aby zostać bogaczem, to
pierwszy milion trzeba ukraść".
Propagowanie podobnych
haseł zaowocowało tym, że wartość została zastąpiona
"anty-wartością". Patriotyzm zastąpiono promowanym kosmopolityzmem;
miejsce uczciwości zajęła nieuczciwość; prawdę zastąpiono kłamstwem i
pomówieniem; ofiarność i poświęcenie "chciwością i pazernością; miłość
- nienawiścią. Natomiast z dziejowego doświadczenia Kościoła i Narodu
wiemy, że "prawdziwym bogactwem jest stan ducha i umysłu ludzkiego, a nie
grubość portfela".
Każda społeczność,
która swe prawa opiera na "anty-wartościach", napełnia się bólem
i krzywdą.
Czy w czasie zeszłorocznych uroczystości Święta Niepodległości,
ktokolwiek z nas przypuszczał, że prawo do własnej, niepodległej Ojczyzny
oraz obowiązek ochrony i obrony jej niepodległości zostanie nam przypomniane
krwią Prezydenta Rzeczypospolitej, Lecha Kaczyńskiego i 95 towarzyszących mu
osób?
Kolejny raz potwierdziła się prawda, że "drogę do wolności i
niepodległości, krzyżami się mierzy".
Czy ktokolwiek
przypuszczał u progu III Rzeczpospolitej, że aby "Polska nie zginęła"
za naszego życia to koniecznie trzeba nam uczyć się miłości do Polski i
Polaków?
Tak, drodzy Siostry i
Bracia Polacy, żeby "Polska żyła w
nas", żeby nie utraciła niepodległości, żeby Polska nie utraciła władzy
nad sobą jeszcze za naszego życia i przez nasze życie, koniecznie
natychmiast, od zaraz, musimy uczyć się miłości do niej i do siebie
nawzajem; potrzeba od dziś uczyć się patriotyzmu!
Ojczyzna nasza umiłowana
nie musi być miejscem na świecie "jękiem i gniewem drgającym", ale
musi i może być "krainą mlekiem i miodem płynącym".
Dlatego garniemy się do
Jezusa Chrystusa; garniemy się do Boga, który jest Miłością, by z Nim i od
Niego nauczyć się patriotyzmu, czyli miłości do Ojczyzny ziemskiej, która
jest "Bramą Niebios, dla pokoleń wędrujących przez polską ziemię".
(Stefan kardynał Wyszyński, Jasnogórskie Śluby Narodu Polskiego) Ten, który
był i jest odwiecznym Synem Boga Ojca, "zrodzonym, a nie stworzonym",
"gdy nadeszła pełnia czasu" stał się człowiekiem, który według
ciała narodzonego z Dziewicy Maryi należał umęczonego Narodu Izraelskiego.
Lekcję patriotyzmu
dostali od Jezusa Apostołowie, którzy otoczeni kilkutysięczną rzeszą głodnych
Rodaków chcieli ich odprawić, aby zaspokoili głód chleba własną zaradnością.
Jak czytamy w Ewangelii:
"A gdy nastał wieczór, przystąpili do Niego uczniowie i rzekli: /"/
Każ więc rozejść się tłumom: niech idą do wsi i zakupią sobie żywności!
Lecz Jezus im odpowiedział: Nie potrzebują odchodzić; wy dajcie im jeść!"
(Mt 14, 15-17) Zewnętrznym przejawem patriotyzmu jest dzielenie ciężarów
codzienności bliźniego. Natomiast wyrazem braku miłości do Ojczyzny jest
zrzucanie z siebie odpowiedzialności za innych na innych.
O tym, jak bardzo Jezus
był oddany sprawom Ojczyzny mówią słowa: "Jeruzalem, Jeruzalem! Ty
zabijasz proroków i kamienujesz tych, którzy do ciebie są posłani. Ile razy
chciałem zgromadzić twoje dzieci, jak ptak swoje pisklęta pod skrzydła, a
nie chcieliście". (Łk 13, 34)
Tak, patriotyzm to
przejaw wielkości ludzkiego życia.
W skarbcu narodowego dziedzictwa znajdujemy liczne tego przykłady.
Rodacy!
Sursum corda! (W górę serca!)
Jest od kogo w Ojczystym domu uczyć się miłości do Ojczyzny. Jak nie
wspomnieć w dniu dzisiejszym, marszałka Jozefa Piłsudskiego, gorliwego i
oddanego żołnierza, polityka, ale też wielkiego patriotę.
Jak przejść obojętnie
wobec premiera Ignacego Jana Paderewskiego, wspaniałego pianisty, kompozytora,
polityka, porywającego mówcy i jednocześnie wielkiego patrioty?
Jak nie zauważyć dziś
wielkich miłośników wolnej i niepodległej Polski: Romana Dmowskiego,
Wincentego Witosa i wielu, wielu innych? Są ich tysiące - patriotów na miarę
żołnierzy z pól Ossowa pod Radzyminem z sierpnia 1920 roku, "często
mniejszych od własnego karabinu", którzy bohaterstwem odpowiedzieli na
wezwanie "Za Boga i Ojczyznę", wypowiedzianego przez księdza majora
Ignacego Skorupkę.
Prymas Tysiąclecia,
Stefan kardynał Wyszyński, kamień węgielny powojennego patriotyzmu, przez całe
dziesięciolecia przypominał i nauczał nas, swoich rodaków: "Dla nas po Bogu największa miłość to Polska! Musimy
po Bogu dochować wierności przede wszystkim naszej Ojczyźnie, kulturze
narodowej i polskiej. // Stąd istnieje obowiązek obrony kultury rodzimej. //
Mamy obowiązek chrzcić i nauczać Naród polski oraz upominać się o
uszanowanie naszej kultury rodzimej, narodowej, abyśmy nie musieli kochać
najpierw wszystkich narodów, a potem dopiero na zakończenie, czasami od święta,
i Polskę".(S.Wyszyński,
Prosimy - wymagamy - żądamy, Kraków 12 maja 1974)
Doświadczony w
patriotyzmie Biskup Warszawy i Gniezna, Prymas Polski wiedział, że
"podstawą wszystkich cnót, jakimi ma żyć naród, jest miłość. // Miłość
ku ojczyźnie uczy męstwa. A męstwo, wiemy, broni czasu wojny, służy słabym,
potrzebującym opieki czasu pokoju. Miłość uczy roztropności, umiarkowania w
wymaganiach dla siebie, uczy też wielkoduszności, gdy mamy myśleć o innych.
Naród prawidłowo wychowywany i wychowujący młode pokolenie wie, że bez miłości
nie przygotuje młodego pokolenia do wypełnienia przyszłych zadań. Miłość
ku ojczyźnie jako wartość wychowawcza uczy też wspaniałomyślności i daje
siłę ducha na chwile trudne, gdy trzeba zapomnieć o sobie.
Miłość ku ojczyźnie
uczy patrzeć daleko w przyszłość ojczyzny i pragnie jej istnienia i pomyślności
"nie tylko dziś, ale i w przyszłości. Uczy też przebaczać innym! (S.
Wyszyński,Bezimienny bohater symbolem ofiarnego poświęcenia dla Ojczyzny,
Warszawa, 31 października 1975)
Nauka Prymasa Tysiąclecia
to nauka wielkiego Biskupa i wielkiego Patrioty, która nie może leżeć w
archiwum. Przyszedł czas, aby Prymas Tysiąclecia jeszcze raz przeprowadził
nas przez czasy trudne!
Gdyby nie miłość
Prymasa Wyszyńskiego do Boga i Ojczyzny nie byłoby Polski; nie byłoby też
Papieża-Polaka. Niech nam zostanie w pamięci widok wielkiego Ojca świętego
Jana Pawła II klęczącego przed wielkim Prymasem i wielkim patriotą Stefanem
kardynałem Wyszyńskim. Jan Paweł II, syn polskiej ziemi i Kościoła
Chrystusowego, w dzień po inauguracji pontyfikatu, na spotkaniu z Rodakami uczył
patriotyzmu. Mówił wówczas: "Miłość Ojczyzny łączy nas i musi łączyć
ponad wszelkie różnice. Nie ma ona nic wspólnego z ciasnym nacjonalizmem czy
szowinizmem. Jest prawem ludzkiego serca. Jest miarą ludzkiej szlachetności -
miarą wypróbowaną wielokrotnie w ciągu naszej niełatwej
historii".(Rzym, 23 października 1978 roku)
Bracia i Siostry!
Odpowiedzcie zatem, dlaczego posiadając tak wspaniałych Nauczycieli
patriotyzmu, na co dzień doświadczamy tak wielu braków, a czasami wręcz
zaprzeczeń, podstawowej sprawności w życiu społecznym jaką jest miłość?
Przecież Chrystus przez
dzieło Odkupienia uzdolnił nas do miłości i zobowiązał do miłości nawet
wobec nieprzyjaciół!
Dlaczego wciąż odradza się w nas egoizm, nieuporządkowana miłość do
samego siebie, zaspokajana kosztem bliźniego, często nawet za cenę jego
zdrowia, cierpienia, a nawet życia?
Polityka to zadanie dla ludzi wielkich duchem, wielkich intelektem, wielkich
kulturą osobistą i wielkich charakterem. Zadaniom polityki są w stanie
sprostać tylko ludzie wielkiej miłości do Ojczyzny, a nie polityczni
"klauni" z antykościelnymi kompleksami. Przypomnę, że wszelkie nawoływanie
do rasizmu i nienawiści wobec kogokolwiek nie jest politykowaniem, ale działalnością
przestępczą. Takie zachowania zawsze poprzedzały krwawe akty przemocy człowieka
wobec człowieka. Ernest Hemingway w książce
pt.: "Komu bije dzwon" opisuje wojnę domową w Hiszpanii w 1937 r., w
czasie której z nienawiści mordowano: księży, policjantów, wojskowych,
lekarzy, kolejarzy, burżuazję. Niech jej lektura będzie przestrogą dla tych,
którzy wmawiają, że religia chrześcijańska jest przyczyną zniewolenia i
wojen, gdy ona, tymczasem, prowadzi do miłości i pokoju.
Żadna ani Polka ani Polak nie może być człowiekiem pozbawionym wyobraźni,
szczególnie wyobraźni niepodległości i wyobraźni nieśmiertelności.
Nadchodzi bowiem czas, kiedy trzeba zdać sprawę ze swego włodarzowania przed
Bogiem i Narodem.
Są takie decyzje, które umacniają niepodległość Polski i wolność
Polaków. Ale są też takie postawy i zachowania, słowa i decyzje, które
bezpośrednio zmierzają do utraty niepodległego bytu Narodu i państwa oraz
pozbawiają człowieka łaski Odkupienia.
Wyobraźnia niepodległości
i wyobraźnia nieśmiertelności każą wejść na drogę miłości Boga i
Ojczyzny.
Do narodowego skarbca wielkich Nauczycieli Patriotyzmu, z dniem 10 kwietnia
br., dołączyło 96 wielkich Polaków , którzy z niewyjaśnionych do dnia
dzisiejszego przyczyn, zginęli w katastrofie lotniczej pod Smoleńskiem, będąc
w pielgrzymce pamięci o Katyniu. Prezydent Rzeczypospolitej Polskiej, pan
profesor Lech Kaczyński i towarzyszące mu w drodze do Katynia Osoby, kierując
się wyobraźnią niepodległości, przypomnieli nam, że fundamentem miłości
jest pamięć, nawet wtedy, gdy zachowanie pamięci może kosztować nawet życie.
W tegoroczne obchody Święta
Niepodległości, w kolejną rocznicę wspaniałego dla nas 11 Listopada 1918
roku, ocalmy od zapomnienia piękną
pieśń - marzenie o Polsce wolnej, Polsce bez kłamstwa i krat. Pieśń
powstała w latach sowiecko-komunistycznej okupacji, w więzieniu mokotowskim.
Jej autorzy to uwięzieni, wspaniali patrioci. Słowa napisał Bohdan Rudnicki,
żołnierz wileńskiej AK, muzykę stworzył kapelan AK w Powstaniu Warszawskim
- ks. Tomasz Rostworowski, który śpiewał tę pieśń współwięźniom:
Ojczyzna moja to
malowane łany,
Wichry szarpiące całunami chmur.
To błękit fali srebrną pianą tkany;
To czarne hałdy i zielony bór.
/.../
Ojczyzna moja to nie spętane
słowo,
Spiżowych haseł modlitewny dźwięk;
To myśl radosna, że już ponad głową
Nie załopocze czarnym skrzydłem lęk.
Ojczyzna moja to kęs
pszeniczny chleba,
Podany głodnym z wszystkich świata dróg.
Słoneczna przystań na drodze do nieba,
Statek dla Bożych i człowieczych sług.
Takiej Ojczyzny daj nam
dożyć Panie
I znowu klęknąć w progu naszych chat.
Wiemy, że dobroć Twa rozwalić może
Gmachy obłudy w plątaninie krat".
Komentowanie nie jest już możliwe.