opublikowano: 13-12-2021
Deficyt zaufania -
Waldemar Korczyński
Zaufanie nie jest
nieograniczone
Od kilku lat obserwuję z niepokojem zupełnie dla mnie nowe zjawisko. Oto coraz
więcej osób, instytucji, organizacji i czort wie czego jeszcze domaga się ode
mnie zaufania. Ufać mam Państwu, bankom, sądom, ale również np.
dostawcom Internetu czy blogerom (nie mylić z blagierami). I ja bardzo bym
chciał im wszystkim ufać, bo jest to przyjemne, wygodne i daje poczucie
bezpieczeństwa. Kłopot w tym, że ja za dużo tego zaufania nie mam, a resztki
tego co miałem pożera galopująca inflacja. I podejrzewam, że nie jest to mój
jedynie problem. Nie mamy tego zaufania ani „w gotówce” (pewnych,
zweryfikowanych, informacjach) ani „w banku” (możliwości sprawdzenia
nowych informacji). Konsekwencje mogą być tragiczne, bo nie bardzo jest/będzie
czym sfinansować burzenie biegnącego przez Polskę muru nieporozumień, niechęci
czy wręcz wzajemnej wrogości. I o tym zaufaniu jest ten tekst.
A komu się udało?
Idąc po władzę PiS podnosił wiele sztandarów. Bodaj czy nie najważniejszym
było hasło „500+”. Będące u władzy PO i PSL pyskowały, że to bzdura,
że nas nie stać i że na pewno się nie uda. Udało się. Sukces?
Niekoniecznie. Te 500+ miało podnieść tzw. dzietność Polek, a
ta właśnie spadła. Ostatnio opozycja sprytnie wyciąga kwestie praw człowieka
i drze się by migrantów najpierw przyjmować, sprawdzać czy azyl im się należy,
a potem – jeśli trzeba – odsyłać. Realna troska o człowieka i dobre imię
Polski? Niekoniecznie. Koszty tego przedsięwzięcia byłyby trudne do udźwignięcia
nawet przez Niemcy. Nie widzą Państwo po co te dwie sprawy zastawiam? Otóż
ani w pierwszym ani w drugim przypadku oponent tj. ówczesny rząd dla PiS oraz
obecny rząd dla opozycji nie zapytał; „A komu się taki numer już udał?”.
Okazałoby się, że realnie dostępne bodźce finansowe są w sprawach
demografii nieskuteczne, a raz przyjętych migrantów nie tak łatwo deportować.
Nie kumałem dlaczego mający już wówczas kilka milionów muzułmanów Niemcy
tak łatwo uwierzyli w buńczuczne zapewnienia Merkel, że tych uciążliwych po
prostu się deportuje. Ale uwierzyli. A mogli przecież zapytać nie tylko
swoich (np. „Republikanów”), ale i obcych; Francuzów, Szwedów ale i
Amerykanów, którzy też mieli wówczas problemy. Ale podobnie jak dziś nasz
rząd nie zapytali. Widać w 2015 roku i Niemcy i Polacy mieli jeszcze zaufania
sporo. Minęło jednak 4 lata inflacji i wiele narodów, nie tylko Polacy i
Niemcy, znów musiało sięgać do swych zasobów. No i na przełomie 2019/2020
inflacja przyspieszyła wykładniczo; pojawiało się coraz to więcej coraz droższych
informacji. Myślę, że dziś spora część ludzkości żyje „zaufaniowo”
pod kreską. Naszym zaufaniem sfinansowaliśmy ogromne przedsięwzięcie. Nie
twierdzę, że to zły, nieściągalny, kredyt. Być może odsetki przewyższą
nawet kapitał. Oby tak było. Chciałbym się jednak w tej nadziei upewnić.
Nauka.
Żyrantem udzielonego władzy/władzom kredytu ma być nauka. Wydawałoby się,
że żyrant jest wiarygodny. Dał
nam przecież penicylinę, wyrafinowane techniki operacyjne, rozmaite pomysły
na organizacje naszego wysiłku, a nawet broń jądrową, gdybyśmy wpadli na
pomysł, że trzeba „zacząć od nowa”. Jak się jednak tej instytucji bliżej
przyglądamy to widać spore pęknięcia. I to nie takie mało istotne i łatwe
do naprawienia, np. drobne zarysowania pod dachem, ale w fundamentach.
To nie jest dobre miejsce by o degrengoladzie w nauce pisać. Kto ma ochotę sięgnąć
może po ogólnodostępne opisy naukowego syfu zarówno w źródłach
drukowanych, Internecie jak i mediach (to znacznie rzadziej, bo ludzie potrzebują
wiary w naukę, a nie pokazywania czym ona naprawdę jest). Na żądanie mogę
trochę pomóc, ale bez entuzjazmu, bo nie wierzę w skuteczność takiej
perswazji. Kilka znanych mi takich źródeł wymienię pod głównym tekstem.
Chciałbym jednak zwrócić uwagę na dwie sprawy:
l wyjątkowość naszej nauki. Polska jest jednym z najbardziej „utyłowionych” krajów świata. Mamy bardzo dobrze rozwinięty system tytułów i stopni naukowych oraz instytucji i stanowisk w nich. W liczbie/rodzajach tych instytucji nie jesteśmy pewnie w światowej czołówce, ale nie wypadamy źle. Nie wiem jak „utytułowienie per capita” wygląda obecnie w Niemczech, ale jeśli nie są oni od nas lepsi to możemy nawet być mistrzem świata. W efektach jest trochę gorzej. W rankingach uczelni, ilości patentów, rozmaitych „miarach innowacyjności”, ilości i „jakości” odkryć naukowych i podobnych duperelach lokujemy się znacznie poniżej podobnych nam krajów. Również poniżej wielu jednostek w Afryce czy Azji. Ja od wielu lat piszę, że przydałby się nam remanent; pytanie „Co Pan(i) odkrył(a) Pani(e) naukowcu?” z prośbą o możliwie krótką, treściwą, odpowiedź. Wyjaśnilibyśmy kto jest kim i za co bierze pieniądze. Nie sądzę by jakakolwiek władza odważyła się remanent taki przeprowadzić. A jego brak kładzie się cieniem na wielu sprawach. Dziś jeszcze można się do autorytetu nauki odwołać. Pokazujących prawdziwe oblicze nauki ludzi tak wytrwałych jak np. Marek Wroński, Deborah Wulff czy Józef Wieczorek za dużo nie ma i jeszcze za bardzo nie hałasują. Ale to się zmienia. Powoli, ale się zmienia. No i co będzie jak ten żyrant wspomnianego kredytu straci wiarygodność?
l autorytet
nauki Wiele osób chętnie zasłania się nie
tylko autorytetem nauki, ale bywa, że również konkretnych naukowców. Stawiając
ich często w bardzo niezręcznej sytuacji. Jak się jakiś złosliwiec trafi to
sprawdzi ile taki „autorytet” i jakich ma publikacji, jaka ma wartośc
rozmaitych „indeksów (np. indeksu Hirscha czy g-indeksu). A można to łatwo
zrobić zaglądając do portalu „Web of Sciences” lub korzystając z
programu „Publish or Perrish”. Pół biedy gdy zacytują takiego człowieka
absurdalnie źle, zupełnie „nieadekwatnie” do potrzeb. To można olać.
Gorzej gdy jest pól-na-pół. Tu każde wyjście jest złe. „Olanie” może
być odczytane jako podpisywanie się pod bzdurą (i ktoś może pomyśleć, że
świadome), a prostowanie jest zwykle czasochłonne, kłopotliwe i jako efekt
otrzymać można w rozumieniu mniej kumatych zaprzeczenie własnej wypowiedzi.
Tak źle i tak niedobrze. Z tym problemem mierzyć się musi sporo ludzi.
COVID-19.
No to teraz o
finansowanym naszym zaufaniem przedsięwzięciu. Kłopot jest analogiczny do
opisanego wyżej problemu 500+ i migrantów; jakaś obłędnie pokraczna
polityka informacyjna. Za pobrane od nas zaufanie nie dostajemy właściwie
niczego. Komunikaty postaci „My mamy rację, a oni gadają bzdury”
niczego nie załatwią. Trawestując takie jedno powiedzenie rzec by można
„Moim rozsądkiem jest autorytet”. Może by to kiedyś i przeszło. Dziś ten, zupełnie normalny, rozum/rozsądek domaga się trochę więcej.
Dobrze byłoby gdyby ten autorytet powiedział trochę więcej o „kuchni”
swego rozumowania. Tak by każdy obywatel mógł iść do osoby, która on sam
uważa za kompetentną i poprosić o rozwinięcie wypowiedzi autorytetu. A ona
poświęci mu na to tyle czasu ile będzie potrzebne. Kilku(nasto) minutowy wykład
jest może i dobry dla pogłębienia wiedzy o znanej skądinąd np. historii
Bolka i Lolka. Ten sposób przekazywania wiedzy nie nadaje się jednak do
transferu wiedzy medycznej czy biologicznej, a tak na dobrą sprawę to dziś już
chyba żadnej z mających ambicje naukowe. Tu potrzebne są metody interakcyjne,
rozmowa, a jeszcze lepiej wspomagana np. wykonywanym w jej trakcie rysunkiem. Ja
piszę od paru lat o potrzebie takiego traktowania obywatela przez wymiar
sprawiedliwości, w szczególności sądy i prokuratury. Bez odzewu. Ale
wiadomo; tak działa kasta. Nauka jednak kastą nie jest, a przynajmniej być
nie musi.
Co można było zrobić?
Rząd mógłby powołać jakieś biuro ds. wyjaśniania wątpliwości obywateli i odpowiadać za jego pośrednictwem na nurtujące ich pytania. Biuro pracujące w trybie odpowiadania na pytania obywatela, a nie prezentowania mu jakiejś „wiedzy objawionej”. Sytuacja społeczna jest, jaka jest; walący się na obywatela wodospad (słowo „fejkospad” brzmi chyba trochę brzydko, ale wydaje się być bardziej adekwatne) lipnej informacji wypłukuje z nas te resztki zaufania, które pozostały jeszcze po czasach, gdy nie było Internetu, ani telewizji, a Radio Wolna Europa nadawało „wiadomości dobre lub złe, ale zawsze prawdziwe”.
Ta płukanka medialna jest bardziej skuteczna niż wszystkie kolonoterapie razem wzięte. Ja rozumiem, że Bismarck („Jakby ludzie wiedzieli, jak się robi kiełbasę, to by jej nie jedli”), że Lenin, czy Mao, ale my tak pięknych tradycji nie mamy i wypadałoby to uwzględniać.
Jeden z moich przyjaciół z zawodu technik budowlany (secundo voto prawnik) tłumaczył mi poglądowo jak to z komunikacją społeczną jest na znanym mu doskonale przykładzie kanalizacji; „Kanalizacja jest dobra, gdy woda płynie do góry, a gówno na dół, zła, gdy jest odwrotnie, a fatalna, gdy woda miesza się z gównem”. I my to mieszanie mamy, a władze to akceptują myśląc pewnie „Varsovia locuta, causa finita”. Ale zwykły obywatel (bywa, że i warszawiak) zamiast Warszawa gada często „Warszawka”, podobnie jak kiedyś zdobywające mnóstwo medali w sporcie socjalistyczne państwo robotników i chłopów niemieckich nazywał po prostu „enerdówkiem”. Szkoda, że nasi rządzący nie pogadali o tym, że swoimi rodzicami.
A tak serio.
Istnieje wiele dziedzin, gdzie zaufanie społeczeństwa do władzy ma znaczenie kluczowe. Dziś wleźliśmy w maliny szczepionek. Nie wydaje mi się by można było wygrzebać się z tego tanim kosztem. Ale cena przywrócenia zaufania na linii władza – społeczeństwo będzie na pewno rosła. Sądzę, że wykładniczo.
Takie biuro informacyjne potrzebne jest „na wczoraj”. Jednak organizacja takiego biura jakiś czas zajmie. Organizowanie np. telewizyjnych debat naszych autorytetów z ich adwersarzami można jednak na prawdę zrobić natychmiast. I ktoś znaczący, np. polityk powinien to zaproponować.
Powinno ono (to biuro) zgromadzić ludzi i środki pozwalające obywatelowi uzyskać odpowiedź na ważne dla niego pytania w jakimś sensie „społeczne”. Dziś pytania o pandemię. Wszelkie pytania; również te „techniczne”, np. o nowy, w jakimś sensie rewolucyjny sposób działania szczepionek. Platforma mRNA to przekazywanie/wstrzykiwanie nie tyle osłabionego wirusa, jak w klasycznych szczepionkach, co informacji o produkcji przez organizm jego (wirusa) kawałka. Obywatel ma prawo do uzyskania tej odpowiedzi na dostępnym jego percepcji poziomie lub wskazania do kogo może się udać by uzyskane z biura informacje „dokumać”. Większość ludzi ma wśród swych znajomych osoby, którym wierzy bardziej niż oficjalnym autorytetom. Pozwolę sobie tu zacytować blogera podpisującego się jako Honic
Wielkim grzechem
ludzi zajmujących się mediami jest użytkowanie tezy sformułowanej kilka lat
temu przez niejakiego Tomasza Lisa że większość ludzi jest zbyt ograniczona
intelektualnie żeby karmić ich zawiłą prawdą. Jego zdaniem media powinny więc
dostarczać informację uproszczoną; prawda wydaje się w takiej
sytuacji mniej istotna od satysfakcji że rozumiemy i znamy otaczający nas świat,
dzięki czemu obiad nam lepiej smakuje i spokojniej się śpi. Zwłaszcza gdy
temat przekazu jest atrakcyjny. Znaczna część z nas nie ma możliwości
sprawdzenia, czy nadmierne upraszczanie obrazu świata nie zafałszowuje go w
sposób istotny dla jego "oglądu" i zrozumienia.
Nie ma łatwo dostrzegalnej różnicy pomiędzy informacją prawdziwą a fałszywą.
Konsument informacji medialnej przyjmuje to co wydaje mu się zgodne z jego
oczekiwaniami lub przynajmniej zgodnie z subiektywną oceną bardziej
wiarygodne, zdając się tym samym na uczciwość i wiedzę informującego. A
to nie zawsze wychodzi na zdrowie.
I rząd z faktu, że prawda wydaje się ... mniej istotna od satysfakcji że rozumiemy i znamy otaczający nas świat chętnie i niestety często korzysta. Ze szkodą dla zwykłego obywatela.
Jest, oczywiście, problem w przypadku, gdy zaufana osoba wprowadzi pytającego w jeszcze większą rozterkę niż rządowy autorytet. Nie bagatelizuję tej sprawy. Można to jednak rozwiązać na wiele sposobów, np. przez dopytanie takiego autorytetu. Jeśli odpowiedź nie jest znana można to po prostu jasno powiedzieć. Chowanie się za wypowiadane w mediach, również tych społecznościowych ogólniki, głoszone przez autorytety to bardzo zły, aspołeczny i antyobywatelski pomysł.
Sprawa nie jest na tyle „społecznie trywialna” by można ją było pominąć.
Dziś problem zmaterializował się w postaci kłopotów z „antyszczepionkowcami”, których autorytety ze swojej wieży z kości słoniowej gromią coraz to nowymi wyzwiskami. Ale kość słoniowa nie jest szczególnie trwałym, odpornym np. na korozję, materiałem. I jak się te wieże zawalą, to autorytety wpadną w sam środek wściekłego tłumu. Wtedy na wołanie „tłumaczy” z proponowanego biura będzie po prostu za późno. Stracimy wszyscy; ci wściekli też, bo jakieś elity są jednak potrzebne.
Rozumiem, że Bismarck to mądry facet był i że zbyt otwarty dialog władzy z suwerenem niesie dla tej pierwszej realne niebezpieczeństwo zamiany miejsc z opozycją. Obecna władza ma jednak dwa ważne atuty; wysokie poparcie społeczne i dobrze chyba ugruntowane przekonanie, że nie zmienia się konia na środku brodu. I historyczną szansę by z tych atutów skorzystać
Co po COVID-19?
Pandemia na pewno pozostawi w społeczeństwach ślad. Nie tylko liczony liczbą zmarłych czy przewlekle chorych, ale i spadkiem produkcji czy problemami finansowymi. Nieodpowiedziane pytania pozostaną z nami na długo generując jeszcze większą inflację zaufania. Klasyczna inflacja towarzyszy zwykle wzrostowi gospodarczemu i nie musi być jednoznacznie negatywnym zjawiskiem.
Boję się, że o inflacji zaufania niczego dobrego powiedzieć się nie da.
Waldemar Korczyński
https://pl.wikipedia.org/wiki/Webometryczny_ranking_uniwersytet%C3%B3w_%C5%9Bwiata
Więcej tekstów autora:
Polecam
sprawy poruszane w działach:
SĄDY
PROKURATURA
ADWOKATURA
POLITYKA
PRAWO
INTERWENCJE
- sprawy czytelników
"AFERY PRAWA" Niezależne Czasopismo Internetowe www.aferyprawa.eu redagowane przez dziennikarzy AP i sympatyków z całego świata których celem jest PRAWO, PRAWDA SPRAWIEDLIWOŚĆ DOSTĘP DO INFORMACJI ORAZ DOBRO CZŁOWIEKA |
|
WSZYSTKICH INFORMUJĘ ŻE WOLNOŚĆ WYPOWIEDZI I SWOBODA WYRAŻANIA SWOICH POGLĄDÓW JEST ZAGWARANTOWANA ART 54 KONSTYTUCJI RZECZYPOSPOLITEJ POLSKIEJ
Komentowanie nie jest już możliwe.