opublikowano: 26-10-2010
Tandem psychopatów, sąd rodzinny i zakonnice
Ponad miesiąc temu pisaliśmy o dramacie rodziny Zawadzkich, pani Joannie i Waldemarze. Rodzina jest w trudnej sytuacji materialnej. Nie ona jedna. Dodatkowo jest to rodzina niezwykła ze względu na duża różnicę wieku. Pani Joanna ma ok. 30 lat, pan Waldemar 76.
Urodziło
im się dwóch synów, Julian mający obecnie 9 lat i Cezary mający teraz 2 i pół
roku. Rodzina mieszkała początkowo w Repkach koło Sokołowa Podlaskiego we własnym
mieszkaniu przerobionym z pomieszczenia gospodarczego dawnej Spółdzielni Kółek
Rolniczych (SKR). Motorem rodziny, mimo wieku, jest pan Waldemar, obieżyświat,
z zawodu mechanik samochodowy. Całe życie żył nieformalnie bez składek
emerytalnych i ubezpieczeń. Skromny majątek jaki zgromadził, stracił, jak mówi,
wskutek małżeństwa i rozwodu ze swoją wcześniejszą żoną. Dlatego teraz
nie ma emerytury. W normalnym społeczeństwie bez rozbudowanego aparatu
„pomocy rodzinie” Zawadzcy w biedzie, ale by przeżyli, żyjąc z jego
dorywczej pracy i pomocy Caritasu.
Urzędnicy
nie lubią sytuacji niecodziennych, które nie mieszczą się w ich regułach i
tabelkach. Psychopata na państwowej posadzie będzie takich ludzi tępił.
Wskutek
donosów nadgorliwych pracowników socjalnych, Sędzia Sławomir Onisko z Sądu
Rejonowego w Sokołowie Podlaskim polecił siłą zabrać najpierw małego
Cezarego a kilka miesięcy po tym, Juliana. Były to ewidentne rozboje z użyciem
policji. Jak podaje pan Waldemar, w pierwszej akcji brało udział ośmiu mężczyzn.
Miało to miejsce 5 stycznia 2006r. Cezary urodził się 4 czerwca 2005, a więc
powinien być jeszcze długo karmiony piersią. Dziecko przenoszono z miejsca na
miejsce, z Siedlec do Otwocka a później do Pogotowia Rodzinnego Krzysztofa i
Elżbiety Kopka w Gliniance. Ostatecznie ślad po Cezarym zaginął,
przynajmniej dla Zawadzkich.
Psychopaci
sądowi wiedzą gdzie dziecko jest, ale rodzicom tego nie powiedzą. W trakcie
przetrzymywania dziecka w różnych palcówkach maksymalnie ograniczono rodzicom
kontakt z synem. Był wyraźnie przygotowywane do adopcji. Charakterystyczne
jest że, jak mówi pan Waldemar, już cztery dni po zabraniu im dziecka, było
o tym poinformowany Katolicki Ośrodek Adopcyjny w Warszawie. W sposób typowy
dla polskich sądów, większość decyzji w sprawie ograniczenia a później
pozbawienia władzy rodzicielskiej w stosunku do Cezarego była podejmowana na
posiedzeniach niejawnych. Rozprawa zaś o pozbawienie władzy rodzicielskiej była
farsą, wskazującą, że jej wynik był z góry ustalony. W uzasadnieniu
w ogóle nie są rozważone argumenty państwa Zawadzkich i nie ma zeznań
niezależnych świadków. Pod uwagę wzięte są tylko tendencyjne wypowiedzi
urzędników „pomocy” społecznej, głównie na temat trudnej sytuacji
mieszkaniowej i materialnej Zawadzkich. Rozsądek nakazywałby w takim wypadku przede wszystkim pomóc
rodzicom, a prawo, nawet to pisane, opiera się gównie na rozsądku. Cierpiący
na manię wielkości i zapewne wierzący w swoją boską, nadprzyrodzoną władzę
sędziowie, prawem przejmować się nie muszą. Tak w każdym razie zachowuje się
sędzia Sławomir Onisko.
Po
odebraniu im Cezarego, Pan Waldemar wraz ze starszym synem Julianem przeniósł
się do Warszawy, gdzie zamieszkali w „mieszkaniu” kwaterunkowym czyli
12.5m2 pokoju będący częścią przedwojennego dużego mieszkania. Jest to
lokal oczywiście bez tzw. wygód z toaletą i wodą na wspólnym korytarzu.
Starszy pan z dzieckiem to widok trochę nietypowy i zwrócił uwagę sąsiadów
a w następstwie urzędników. Pan Waldemar czasem wyjeżdżał na większość
dnia w celach zarobkowych a dziecko pozostawało wtedy pod opieką sąsiadki –
starszej pani. Oczywiście ktoś „życzliwy” z chorobliwą wyobraźnia doniósł
doniósł, że dziecko pozostaje w domu samo a na dodatek jest bite. W aktach
jest na ten temat notatka, jednak bez nazwiska informatora. Zeznania świadków,
w tym policji, mówią coś diametralnie innego, że chłopiec był zadbany i
bardzo związany emocjonalnie z ojcem. Zgadza się z tym nawet kurator. Świadkowie
zaś nie byli przypadkowi i ustawieni lecz byli to odpowiedzialni ludzie z
pozycją społeczną, jak pastor kościoła anglikańskiego, tłumacz czy działacz
kościelny w ramach samopomocy rodzin. Ludzie ci dobrze znali pana Waldemara i
Juliana. Raporty nasłanych urzędników koncentrowały się na złych warunkach
mieszkaniowych a dla „władz” liczą się tylko opinie przygotowane przez
ich własnych zaufanych ludzi. 15 września 2006r, znów niejawnie, żeby uniknąć
niepotrzebnych kłopotów, sędzia Olga Boniecka
z sądu dla Warszawy Pragi-Północ zdecydowała o odebraniu Juliana. 19
września Pan Waldemar z Julianem przeżyli kolejny najazd policji. Chłopiec
został siłą zabrany i umieszczony w Pogotowiu Rodzinnym p.p. Kopka, tym samym
gdzie już był przetrzymywany Cezary.
Jako
że nieszczęścia chodzą parami, w międzyczasie skromne lokum Zawadzkich w
Repkach spaliło się i oboje państwo Zawadzcy zamieszkali w kwaterunkowym
„mieszkaniu” na warszawskiej Pradze.
Tak
więc bracia spotkali się. Jednocześnie Zawadzkim maksymalnie ograniczono
kontakty z synami. Przy wszelkich próbach wyegzekwowania prawa do kontaktów z
dziećmi pan Waldemar był traktowany jak awanturnik, a nowi opiekunowie skarżyli
się do sądu że zakłóca im życie. Jak widać, traktowali dzieci Zawadzkich
jak swoją własność. W czerwcu 2007 Julian został wysłany na kilka dni na
„badania”. W tym czasie Cezary zniknął z ośrodka Kopków i przekazany do
adopcji. Chodziło o uniknięcie dramatu rozdzielania braci, którzy był bardzo
ze sobą związani.
Od
tego czasu Zawadzcy stracili kontakt z małym Czarkiem. Wszelkie próby
dowiedzenia się przez rodziców o los ich dziecka były udaremniane.
Przypadkiem dowiedzieli się, że sprawa o adopcję Cezarego toczyła się w sądzie
w Pruszkowie
opisywanym już w Aferach Prawa. Odmówiono
im jednak wglądu w akta sądowe, gdyż jak twierdzono, nie byli stroną w
sprawie. Próba wznowienia procesu i odzyskania Cezarego nie powiodła się. W
obliczu zorganizowanej sitwy urzędniczej, prosty człowiek bez doświadczenia
prawniczego i zasobów finansowych, nawet z determinacją pana Waldemara, nie ma
szans.
Julian
pozostał dalej w rodzinie zastępczej Kopków . Jego kontakty z ojcem były w
dalszym ciągu utrudniane. Dopominanie
się pana Waldemara o spotkania z synem miało taki skutek, że w lipcu 2008r państwo
Kopka zrezygnowali z Juliana i mocą postanowienia „sądu” chłopiec został
przeniesiony do Domu Dziecka Sióstr Franciszkanek w Warszawie przy ul.
Paprociowej. Jak twierdzi pan Waldemar, z jednego miejsca kaźni do drugiego.
Chłopiec,
o którym kiedyś mówiono, że jest towarzyski, łatwo nawiązuje kontakty i
uczy się zabaw, stał się osowiały i musiał powtarzać zerówkę. Oczywiście
w kwestii kontaktów z rodzicami nic się nie zmieniło. Są one umożliwiane
bardzo rzadko i zawsze w niewielkim „pokoju spotkań” w obecności
„klawiszy”. Bardzo często pan Waldemar po prostu spotyka się z odmową.
Pretekstem jest np. to, że dziecka nie ma w ośrodku, albo że śpi, ale jest
zajęte czym innym. Gdy rodzice próbowali porozmawiać z synem przez siatkę
Julian był od nich odciągany i mówiono mu żeby z rodzicami nie rozmawiał.
Ostatnio wybraliśmy się tam razem. Oczywiście ze spotkania nic nie wyszło.
Niejaka siostra Teresa, dosłownie kipiała agresją gdy przedstawiłem się
jako dziennikarz i kazała mi się wynosić. Groziła policją i że poskarży
się sądowi! Powiedziała, że siostra dyrektor sobie tego nie życzy. Ciekawa
była jej reakcja, gdy spytałem ile zarabiają na handlu dziećmi. Powiedziała,
że więcej niż przypuszczam. Sama dyrektor, Alicja Bochonko, traktuje chłopca
jak swoją własność. W rozmowie telefonicznej oznajmiła, że dziecko zostało
jej podarowane. Wyraźnie kontakt z rodzicami jest siostrom nie na rękę i
psuje im plany.
Domy
dziecka to biznes. To samo dotyczy rodzin zastępczych. Dlatego tak niechętnie
widziane są kontakty rodziców z dziećmi. Jest tak szczególnie w przypadkach
gdy dzieci
zostały odebrane rodzicom siłą i chcą oni koniecznie utrzymać wzajemny
kontakt, traktują podopiecznych jak swoją własność, którą
otrzymały w podarunku. Utrzymanie związku dzieci z rodzicami stwarza ryzyko,
że podopieczni uciekną z placówki do domu a ludzie typu Bochonko czy Kopka
stracą źródło dochodu.
Bardzo
wątpliwa jest przy tym legalność adopcji z pozbawianiem rodziców prawa do
kontaktu z dziećmi. W bardzo podejrzanych okolicznościach państwo Joanna i
Waldemar zostali pozbawieni władzy rodzicielskiej. Orzeczenie
Sądu Najwyższego z 7 listopada 2000 r. (sygn. I CKN 1115/2000) jednak oddziela
pojęcie władzy rodzicielskiej od praw rodzicielskich. Mówi on wyraźnie,
że nawet rodzic pozbawiony władzy rodzicielskiej zachowuje prawo do osobistej
styczności z dziećmi. Psychopaci są jednak niezawiśli i uważają że mogą
robić co chcą. Człowiek to ich własność i mogą wobec niego wydawać
arbitralne decyzje. Jak
widać według Sędziego Onisko z Sokołowa
Podlaskiego czy sędzi Olgi Bonieckiej z Warszawy Pragi, orzeczenia Sądu Najwyższego
nie mają najmniejszego znaczenia.
Zaledwie
część pieniędzy, które dostają za Juliana zakonnice, wystarczyłaby żeby
istotnie zmienić jakość życia państwa Zawadzkich i rozwiązać ich problemy
. Nie chodzi jednak o to by pomóc ludziom, lecz o to żeby kręcił się
biznes, bez względu na to, że dzieje się to kosztem niszczenia rodzin. W
Warszawie są mieszkania socjalne, ale nie jest tajemnicą, że są one trzymane
dla swoich. Nieruchomości to wielki biznes a prawo jest tak ustawione, że
kwaterunkowe mieszkania po pewnym czasie lokatorzy wykupują na własność po
stosunkowo niewysokiej cenie. Później
oczywiście sprzedają je na wolnym rynku. Do tego trzeba jednak mieć dojścia
i układy, na które Zawadzcy nie mają co liczyć.
W
tej chwili Sąd dla Warszawy Pragi przygotowuje się o pozbawienia Zawadzkich władzy
rodzicielskiej także w stosunku do Juliana. W ten sposób zupełnie legalnie będzie
można zabronić rodzicom kontaktu z ich dziećmi i uniknąć ciągłych wizyt
niechcianych gości. Biznes będzie kręcił się lepiej bez przeszkód ze
strony natarczywych rodziców.
Oczywiście
o całym opisanym bandytyzmie były informowane wszelkie instytucje mające
zajmować się przestrzeganiem praworządności, w tym Rzecznik
Praw Obywatelskich czy Rzecznik
Praw Dziecka. Pan Waldemar pisał też do senatora
Romaszewskiego i do władz kościelnych. Wszystko bezskutecznie.
Bogdan Goczyński
Linki
do artykułów na pokrewne tematy
Sędziowie
oddajcie nam nasze dzieci !!! dramat rodziny Zawadzkich
Zakonnice
nie dopuszczają matki do dziecka
Nawet
pozbawiony władzy rodzicielskiej rodzic ma prawo do osobistej styczności z
dzieckiem.
Rzecznik
Praw Obywatelskich czy rzecznik sitwy?
Szansa
dla Rzecznika Praw Dziecka.
Senator Romaszewski, legenda Solidarności czy trybik przestępczej machiny RP.
Polecam
sprawy poruszane w działach:
SĄDY
PROKURATURA
ADWOKATURA
POLITYKA
PRAWO
INTERWENCJE
- sprawy czytelników
Tematy w dziale dla
inteligentnych:
ARTYKUŁY - tematy do przemyślenia z cyklu: POLITYKA - PIENIĄDZ - WŁADZA
"AFERY
PRAWA" Niezależne Czasopismo Internetowe www.aferyprawa.com redagowane przez dziennikarzy AP i sympatyków z całego świata których celem jest PRAWO, PRAWDA SPRAWIEDLIWOŚĆ DOSTĘP DO INFORMACJI ORAZ DOBRO CZŁOWIEKA |
|
WSZYSTKICH INFORMUJĘ ŻE WOLNOŚĆ WYPOWIEDZI I SWOBODA WYRAŻANIA SWOICH POGLĄDÓW JEST ZAGWARANTOWANA ART 54 KONSTYTUCJI RZECZYPOSPOLITEJ POLSKIEJ.
zdzichu
Komentowanie nie jest już możliwe.