Imieniny:

AferyPrawa.com

Redaktor Zdzisław Raczkowski ujawnia niekompetencje funkcjonariuszy władzy...
http://Jooble.org
Najczęściej czytane:
Najczęściej komentowane:





Pogoda
Money.pl - Kliknij po więcej
10 marca 2023
Źródło: MeteoGroup
Polskie prawo czy polskie prawie! Barwy Bezprawia

opublikowano: 26-10-2010

AFERY PRAWA PIJAŃSTWO OSZUSTWA POLICJANTÓW

Policyjne afery 2007 - handel tajnymi informacjami ze śledztw, narkotykami, wymuszenia policyjne, pijani policjanci, policjanci terroryzujący własną rodzinę i świadków... - słowem "psie przękręty".

Ostatnio media przestały obawiać się władz (nie)sprawiedliwości i mamy wysyp informacji na temat aferalnych postępowań policjantów, prokuratorów, sędziów itp. funkcjonariuszy państwowych. Wynika z nich, "że stróże prawa?" łamią PRAWO na wielką skalę. Niestety w naszym kraju wszystko jest możliwe, nawet to że policjanci okradają, handlują narkotykami, bronią i chronią grupy przestępcze i oczywiście polityków.

Przechodzimy do stałego cyklu dokumentowanych faktów i przekrętów z udziałem policjantów - archiwum 2006r popularne wpadki policjantów i ich komediantów .

31.10. Mieszkaniec Obornik oskarża policjantów
Siedziałem skuty na krześle i krzyczałem, żeby dali mi zadzwonić. Policjant mnie uspokoił. Tak, że zostałem inwalidą - opowiada Jakub Rybicki.
Oborniki Śląskie, sobotni wieczór przed wyborami. 30-letni Jakub Rybicki w pubie Evita świętuje z kolegami przyjazd kuzyna, który po trzech latach wrócił z Hiszpanii. Przed piątą rano towarzystwo rozchodzi się. Rybicki z dwoma kolegami idą coś zjeść na stację benzynową Orlenu, 50 metrów od pubu. Zamawiają dziesięć hot dogów.
Piotr Mielczarek, kolega Rybickiego: - Skasowała nas, ale powiedziała, że hot dogi dostaniemy dopiero o szóstej.
Rybicki: - Wkurzyliśmy się. Zapłaciliśmy i mamy czekać półtorej godziny? Zażądaliśmy telefonu do jej kierownika, ale o tej porze nikt we Wrocławiu nie odbierał. Włączyłem kamerę w telefonie i kazałem jej wszystko powtórzyć, żeby wysłać to potem na skargę do centrali Orlenu.
Ekspedientka wezwała policję.
Patrol przyjechał po kilku minutach. Interwencja mundurowych też nagrała się na telefonie Rybickiego. Na filmie słychać, jak policjant po rozmowie z ekspedientką mówi: "Słyszeliście panowie, hot dogów nie będzie. Polecam opuścić lokal".
Gdy przechodził obok policjanta, ten zastawił mu drogę. Rybicki twierdzi, że jedynie otarł się o jego ramię. Ale wtedy dowiedział się, że zostanie zatrzymany za czynną napaść na funkcjonariusza.
- Rzucili mnie na bagażnik poloneza, skuli i odwieźli na komisariat - opowiada. - Tam posadzili mnie na krześle, z tyłu skuli ręce kajdankami i zostawili samego. Siedziałem i krzyczałem, że zatrzymali mnie bezpodstawnie i że chcę zadzwonić do adwokata i rodziny.
Wtedy zszedł do niego jeden z policjantów. - Wrzasnął: "Zamknij się" i uderzył kilka razy otwartą dłonią w głowę. Odruchowo ją chowałem, więc oberwałem w uszy. Ciosy były bardzo mocne, za chwilę zacząłem słyszeć, jakbym był w puszce. Potem z innym policjantem rzucili mnie jeszcze na podłogę, razem z krzesłem, i dusili. Policjanci zawieźli Jakuba Rybickiego do Wrocławia na Izbę Wytrzeźwień. Wcześniej alkotest pokazał, że ma 0,76 miligramów (około 1,5 promila) alkoholu we krwi. Około godz. 15 rodzina odebrała go z izby i zawiozła prosto na ostry dyżur laryngologiczny do szpitala wojskowego we Wrocławiu. Diagnoza: duży ubytek w błonie bębenkowej lewego ucha, krwiaki na błonie w prawym i lewym uchu.
- Lekarz założył mi do ucha sączki z antybiotykiem, ale powiedział, że konieczny będzie przeszczep - twierdzi Rybicki i zapowiada, że policji nie odpuści. - Bicie skutego człowieka to bandytyzm i brak honoru.
Komisarz Beata Tobiasz, rzeczniczka komendy wojewódzkiej: - Jeszcze w tym tygodniu funkcjonariusze Wydziału Kontroli zaczną ustalać, co rzeczywiście się stało. Do czasu wyjaśnienia tej sprawy nie będziemy podawać żadnych faktów i dlatego też policjanci nie powinni się wypowiadać.

21.09. Ponad 30 tys. zł zadośćuczynienia i odszkodowania ma wypłacić Komenda Wojewódzka Policji w Łodzi 22- latkowi, który ponad trzy lata temu został raniony policyjną gumową kulą w twarz podczas zamieszek w trakcie Juwenaliów w Łodzi. Tak zdecydował łódzki sąd okręgowy.
W maju 2004 roku w trakcie juwenaliów na osiedlu studenckim łódzkiego uniwersytetu grupa chuliganów wywołała zamieszki. Interweniujący policjanci, w wyniku pomyłki, oprócz gumowych kul użyli sześciu sztuk ostrej amunicji. Dwie postrzelone przez nich osoby - 23-letnia Monika i 19-letni Damian - zmarły. Kilkadziesiąt osób odniosło lżejsze obrażenia, uszkodzonych zostało 10 radiowozów.
Kilka miesięcy po zamieszkach policja zawarła ugody z rodzinami zastrzelonych osób i wypłaciła odszkodowania w wysokości około 230 i 200 tys. zł.
Mateusz Kamiński miał wtedy 19 lat. W czasie zajść został raniony gumową kulą w twarz, w okolice ust; kula przeszyła skórę, poraniła dziąsła i zatrzymała się na żuchwie. W szpitalu założono mu 40 szwów; nastolatek był załamany psychicznie. Przeszedł operację połączoną z plastyką twarzy, która kosztowała ponad 30 tys. złotych.
Negocjacje z policją o odszkodowanie trwały ponad 1,5 roku. W końcu sprawa trafiła do sądu. Powód domagał się od policji 75 tys. zł odszkodowania. Pełnomocnik policji wnosił o oddalenie powództwa. Proces trwał ponad rok.
Jak poinformowała w piątek Grażyna Jeżewska z biura prasowego łódzkiego sądu okręgowego, w czwartek sąd zasądził od Komendy Wojewódzkiej Policji w Łodzi na rzecz powoda 25 tys. zł tytułem zadośćuczynienia i 5,2 tys. zł odszkodowania wraz z odsetkami od dnia ogłoszenia wyroku. W pozostałej części pozew został oddalony.
Po wydarzeniach na osiedlu studenckim stanowiska stracili m.in. komendant wojewódzki i miejski policji w Łodzi. Specjalny zespół powołany przez kolejnego szefa łódzkiej policji uznał, że policja popełniła poważne błędy na etapie planowania zabezpieczenia juwenaliów - m.in. funkcjonariuszy było za mało, byli niedostatecznie wyposażeni, a dowodzący akcją nie miał doświadczenia.

07.09. Samochodem po pijanemu kierował 37-letni starszy aspirant, zatrudniony w jednym z wydziałów operacyjnych Komendy Wojewódzkiej Policji w Gorzowie. W policji pracował od 13 lat. Wpadł w sobotę 1 września, krótko po godz. 23, kiedy po służbie prywatnym samochodem wjechał w budynek mieszkalny w Sulechowie. Badanie krwi wykazało, że funkcjonariusz miał 3,6 promila alkoholu.
Zwykle w takich wypadkach karę wymierza sąd 24-godzinny. Ale tym razem prokuratura odstąpiła od trybu przyspieszonego.
- Funkcjonariusz został zatrzymany dla potrzeb policji, która prowadziła swoje postępowanie. Ponadto trzeba było dokonać oględzin samochodu i zabezpieczyć go - w taki sposób tłumaczy tę decyzję Kazimierz Rubaszewski, rzecznik Prokuratury Okręgowej w Zielonej Górze, która sprawę prowadzi.
W czwartek informację o wszczęciu postępowania prokuratura opublikowała na swojej stronie internetowej. Do tego czasu policja na temat pijanego funkcjonariusza milczała. - Informacja o zatrzymaniu dotarła do nas z opóźnieniem. Uznaliśmy, że dzień rozpoczęcia śledztwa przez prokuraturę będzie najlepszym dniem na przekazanie tej informacji środkom masowego przekazu - tak pięciodniową zwłokę tłumaczy rzecznik lubuskiej policji Agata Sałatka.
Pijanego policjanta zawieszono w wykonywaniu obowiązków służbowych. W przyszłym tygodniu, jeszcze przed zakończeniem prokuratorskiego postępowania, policjant zostanie wyrzucony ze służby.

13.07 - pechowy piątek dla krakowianina. Pilnujący burdelu strażnik poczuł się urażony słowem "pierdoła" gdy obywatel bezskutecznie domagał się interwencji. Krakowianin, trafił na kilkadziesiąt godzin za kratki. Funkcjonariusz nie mógł znieść, że zirytowany jego bezczynnością obywatel spytał go, czy "jest strażnikiem czy pierdołą".
- Siedziałem ze sprawcami pobić i złodziejami. Nic nie jadłem - opowiada pan Janusz, którego niebawem czeka sprawa karna. Wszedł im na ambicję
Pan Janusz jest prezesem Stowarzyszenia "Non Possumus", które działa na rzecz poprawy bezpieczeństwa w mieście. Walczy np. z zastawianiem przez kierowców chodników czy też miejsc parkingowych wydzielonych dla niepełnosprawnych. Znany jest też z tego, że pilnuje, czy straż nie ociąga się ze ściganiem przypadków naruszania prawa.
W ubiegłą sobotę późnym wieczorem zawiadomił straż miejska o taksówce, która mimo zakazu wjazdu na ul. św. Katarzyny (wyjątek zrobiono tylko dla pojazdów mieszkańców), zaparkowała pod tamtejszą agencją towarzyską. - Z obu stron ulicy jest zakaz wjazdu, więc wezwałem straż, powiadomiłem też policję, bo to nie był pierwszy taki przypadek - opowiada prezes Non Possumus. Na miejsce przyjechał patrol strażników. - Obserwowałem chwilę, jak drepczą w miejscu, więc podszedłem, powiedziałem, że to ja ich wezwałem i poprosiłem, by wykonali stosowne czynności wobec kierowcy auta, zanim dojedzie policja - relacjonuje krakowianin. - Nie widziałem zapału ani entuzjazmu, więc kilkakrotnie ponowiłem prośbę, aż w końcu zapytałem jednego z nich: "jest pan strażnikiem miejskim czy pierdołą?". Myślałem, że wejdę im na ambicję.
No i udało się... Natychmiast usłyszał, że znieważył funkcjonariusza publicznego. Zaraz też strażnik powiadomił przybyły patrol policji o popełnionym przestępstwie. Oczywiście - przez pana Janusza. Policjanci zatrzymali zaskoczonego prezesa stowarzyszenia i przewieźli go na komisariat przy ul. Szerokiej. Usłyszał, że na skutek doniesienia straży miejskiej odpowie za znieważenie funkcjonariusza publicznego i zmuszanie go poprzez groźby do zaniechania czynności prawnej.
Przesłuchano go dopiero w poniedziałek po południu, potem przewieziono zakratowanym radiowozem do prokuratury. - Policjant, który mnie wsadzał do auta, powiedział, żebym nie skakał, bo wtedy mnie "zakuje" - relacjonuje. Dopiero prokurator zdecydował, że prezes stowarzyszenia - po 39 godzinach - może wyjść na wolność.
Pan Janusz w sprawie incydentu ze strażnikiem napisał już do komendanta SM, wyliczając to wszystko, co go spotkało. Nie wyklucza roszczeń o odszkodowanie.

12.07. Policja nie zapłaci odszkodowania krakowianinowi, który pozwał ją za brak należytej ochrony przez bandytami, którzy nękali go w miejscu zamieszkania. Zobacz powiekszenie
Paweł Witkowski już po raz drugi poniósł porażkę w tej precedensowej sprawie. Dwa lata temu Sąd Okręgowy także oddalił jego roszczenia, ale po uchyleniu wyroku sprawa ponownie wróciła na wokandę.
Krakowianin domagał się od policji 1,8 mln zł za pozostawienie go bez należytej ochrony. Witkowski, dawny działacz opozycji demokratycznej, był - jak twierdzi - przez kilka lat nękany przez ludzi z kryminalną przeszłością. Ataki zaostrzyły się, gdy zeznał w sądzie przeciwko dwóm z nich. Grożono mu śmiercią, zniszczono samochód, w końcu spalono mieszkanie. Witkowski złożył kilkanaście doniesień na policji. Większość zakończyła się umorzeniami bądź odmowami wszczęcia postępowania. Policja traktowała sprawy jako efekt sąsiedzkich konfliktów. Po pożarze i opisaniu sprawy w "Gazecie" policja i prokuratura zaczęły sprawdzać własne decyzje w sprawach zgłaszanych przez Witkowskiego i podjęto na nowo niektóre z nich. Krakowianin twierdził jednak, że nadal dochodzi do dewastacji i aktów wandalizmu wymierzonych przeciwko niemu, a policja nie zapewniła mu bezpieczeństwa.
Wczoraj Sąd Okręgowy uznał jednak, że dobra osobiste Witkowskiego, czyli prawo do spokoju i poczucia bezpieczeństwa, naruszyli napastnicy, a nie policja. - Nie można przyjąć, że policja nie podejmowała działań lub że były to działania pozorowane bądź wręcz wskazujące na powiązania policji z gangiem działającym w rejonie jego zamieszkania. Dowody tego nie wykazały - uzasadniała sędzia Elżbieta Bednarczuk.
Paweł Witkowski zapowiedział apelację. - Sąd uznał, że policja to instytucja stojąca ponad prawem - komentował wczorajsze orzeczenie. Powoływał się na raport wydziału inspekcji KWP, który jego zdaniem wskazuje, że poprzez niedopełnienie obowiązków przez policjantów doszło do spalenia jego mieszkania. - Nie wykonano polecenia komendanta wojewódzkiego o monitorowaniu korytarza przed mieszkaniem - mówił Witkowski. Zapowiedział, że gotów jest walczyć o odszkodowanie nawet przed Trybunałem w Strasburgu.

11.07. 50 tys. zł odszkodowania musi zapłacić chrzanowska policja właścicielom tamtejszej firmy holowniczej Lidii i Rajmundowi Kapustkom.
Tłem był konflikt związany z odholowywaniem rozbitych pojazdów, głównie z autostrady A4. Kapustkowie zarzucali miejscowej policji faworyzowanie innych holowników i szykanowanie ich firmy.
Sprawę do sądu oddali, gdy policjanci zatrzymali, należący do nich, specjalistyczny samochód holowniczy i nakazali umieszczenie go na strzeżonym parkingu PKS. Kapustkom zatrzymali dowód rejestracyjny pojazdu, gdyż ich zdaniem był on niesprawny. Auto podczas postoju, wskutek odłączenia naczepy, zostało uszkodzone. Na dodatek okradli go złodzieje.
Krakowski sąd uznał, że policja odpowiada za uszkodzenie pojazdu, gdyż powinna pouczyć właściciela parkingu, że samochód może być przemieszczany jedynie w obecności fachowców. Policję obciążono też kosztami skradzionego sprzętu, bo zdaniem sądu umieszczając specjalistyczny pojazd na wskazanym przez siebie parkingu, powinna zapewnić należytą ochronę.

08.07.2007 37-letni policjant z rzeszowskiego komisariatu straci pracę.
W piątek wieczorem volkswagena transportera zatrzymali do kontroli policjanci z Sanoka. Furgonetka jechała środkiem ul. Białogórskiej, samochody musiały zjeżdżać na pobocze, by uniknąć zderzenia. Kierujący volkswagenem mężczyzna był wyraźnie pijany, policjanci pobrali mu krew do analizy. Nietrzeźwi byli też pasażerowie transportera - 51-letni mieszkaniec Brzozowa (miał 5,2 promila alkoholu w organizmie, stracił przytomność podczas kontroli, trafił do szpitala) i 53-letni mieszkaniec powiatu rzeszowskiego (1,8 promila). Kierowca jest policjantem z 17-letnim stażem. W poniedziałek zakończy swą służbę w policji.

03.07. Dwaj policjanci z Krakowa okradali mieszkańców podczas interwencji domowych. Wpadli, gdy z konta jednej z okradzionych kobiet próbowali przy pomocy kart bankomatowych podjąć pieniądze. Śledztwo w tej sprawie prowadziła krowoderska prokuratura. Według niej ofiarą nieuczciwych policjantów padło co najmniej kilka osób, przeważnie w podeszłym wieku. Dodatkowo jeden z funkcjonariuszy został też oskarżony o pobicie mężczyzny podczas interwencji domowej.
Obaj oskarżeni służyli w IV komisariacie. Na ich trop prokuratura wpadła, gdy mąż jednej z mieszkanek zawiadomił o zaginięciu portfela wraz z kartami bankomatowymi podczas interwencji policjantów w domu. W trakcie zdarzenia mieszkającą tam kobietę trzeba było odwieźć do szpitala, gdyż wymagała pomocy lekarskiej. Po powrocie jej mąż stwierdził, że po wyjściu policjantów zniknął jej portfel (w środku było 600 zł i 350 euro) wraz z kartą bankomatową. Jeszcze tego samego dnia obaj oskarżeni pojechali do Olkusza i tam próbowali przy pomocy karty wybrać z konta kobiety 900 zł. Trzykrotnie jednak wprowadzili zły kod PIN. Nie wiedzieli, że cała operacja została nagrana przez kamerę zainstalowaną obok bankomatu. Po nieudanej próbie obaj wrócili do mieszkania, z którego ukradli portfel. Zaskoczonemu mężowi oświadczyli, że to oni go zabrali, tłumacząc, że przez pomyłkę. Obaj funkcjonariusze jeszcze tego samego dnia zostali zatrzymani przez policjantów z Biura Spraw Wewnętrznych.
Prokuratura zaczęła wtedy wiązać inne dziwne zgłoszenia o zaginionych rzeczach podczas interwencji z podejrzaną dwójką policjantów. Okazało się, że to oni zjawili się trzy lata wcześniej w mieszkaniu starszej krakowianki w centrum miasta. Rzekomo poszukiwali jej brata, w rzeczywistości ukradli jej 400 zł. Prawdziwy łup przyniosła im jednak interwencja w mieszkaniu przy Wrocławskiej. Zostali wezwani, bo zasłabł gospodarz mieszkania. Po ich wyjściu, rodzina mężczyzny stwierdziła, że znikło razem z nimi 25 tys. złotych. Oskarżeni policjanci nie gardzili również drobniejszymi przedmiotami. W kwietniu zostali wezwani do uspokojenia awanturującego się lokatora. Kiedy jeden z funkcjonariuszy wyprowadził mężczyznę, drugi korzystając z chwilowej nieobecności żony awanturnika, zabrał jej telefon komórkowy.
Obaj policjanci zostali już wydaleni ze służby. Przyznali się jedynie częściowo do zabrania portfela z kartą bankomatową. Pozostałym zarzutom zaprzeczyli.

02.07. 41-letni funkcjonariusz policji z Sanoka straci pracę. W niedzielę wieczorem wsiadł po pijanemu do swojego samochodu. W Nowosielcach koło Sanoka, zderzył się z jadącym z przeciwka oplem. Gdy sprawdzono jego trzeźwość, okazało się że miał dwa promile alkoholu w organizmie. Komendant powiatowy policji w Sanoku zwolnił go z pracy. Policjant był na służbie przez 22 lata.

27.06.Komendant krakowski Wiaterek wyrzuca strażnika za krytykę
Marcin Sobolewski stracił we wtorek pracę w krakowskiej Straży Miejskiej. Przewodniczącego związku zawodowego wyrzucił komendant Janusz Wiaterek, któremu nie spodobało się, że podwładny ośmielił się go skrytykować w mediach. Wiaterek próbował zwolnić Sobolewskiego już dwukrotnie, ale nie zgadzał się na to związek zawodowy. Komendant zmienił taktykę i postanowił niepokornego podwładnego wyrzucić dyscyplinarnie.
- We wtorek kurier dostarczył mi do domu rozwiązanie umowy o pracę bez wypowiedzenia - opowiada związkowiec. W uzasadnieniu Sobolewski znalazł m.in. 14 artykułów, w których wypowiadał się niepochlebnie o swoim szefie. Strażnik zwracał uwagę na liczne nieprawidłowości szefa: wyłudzenia, przyjmowanie podejrzanych darowizn i poświadczanie nieprawdy. W lutym z innymi strażnikami złożył w prokuraturze doniesienie o popełnieniu przestępstwa przez komendanta.
- Zarzucono mi "ciężkie naruszenie obowiązków poprzez celowe i częste wypowiadanie w mediach niepochlebnych opinii o przełożonym oraz zarzucanie mu działań o charakterze przestępczym" - cytuje zwolniony strażnik.
- Komendant popełnił błąd, będziemy walczyć o naszego kolegę w sądzie - zapowiada Zbigniew Włodarczyk, szef Związku Zawodowego Funkcjonariuszy Straży Miejskich i Gminnych.
Sam Wiaterek nie chce komentować sprawy i zapowiada, że czeka na rozstrzygnięcie sprawy w sądzie.
Nie byłaby to pierwsza porażka Wiaterka przed sądem pracy. Na początku czerwca sędziowie nakazali przywrócić do pracy innego strażnika i wypłacić mu 3 tys. zł odszkodowania.

25.czerwca Pijani działacze PO pobili policjanta
Dwaj policjanci w szpitalu, w tym jeden w stanie ciężkim - to efekt burdy we wrocławskim pubie. Jak dowiedział się reporter RMF FM, sprowokowali ją przewodniczący klubu radnych PO we Wrocławiu i były radny tej partii. Obaj byli pijani. Bohaterowie historii to obecny szef klubu partii w radzie miejskiej Marek Ignor i były radny Paweł Kocięba-Żabski. Policjantów wezwała pracownica pobliskiego klubu fitness, bo mężczyźni wcześniej zachowywali się arogancko wobec recepcjonistki tego klubu. Kiedy policjanci chcieli ich wylegitymować, ci zaczęli zachowywać się wulgarnie i agresywnie. Grozili policjantom, że zwolnią ich z pracy. Doszło do szamotaniny. Jeden z napastników zadał cios w głowę i plecy policjanta niebezpiecznym narzędziem. Bijący pan przewodniczący na swojej stronie internetowej pisze, że jednym z jego pomysłów na te kadencję jest stworzenie programu "zero tolerancji dla zła". Drugiemu z zatrzymanych, trzy dni temu skończył się wyrok w zawieszeniu, Tym razem sąd może być dla niego mniej łaskawy.

25.06.07 Dowód mafii korporacyjnej w sądach - nie chcą osądzić policjanta
Sądy w Mielcu i Kolbuszowej odmówiły prowadzenia procesu przeciwko Henrykowi P., policjantowi oskarżonemu o spowodowanie śmierci motocyklisty Dawida K. Przez to rozpoczęcie sprawy już opóźniło się o dwa miesiące.
- Zdarza się, choć dosyć rzadko, że jeden sędzia nie chce sądzić danej sprawy. Sytuacja, w której aż dwa całe sądy odmawiają rozpatrywania to ewenement - komentuje Teresa Więch, rzeczniczka prasowa Sądu Okręgowego w Tarnobrzegu.
Chodzi o sprawę, w której oskarżonym jest Henryk P., były policjant, który pracował w mieleckiej komendzie. We wrześniu 2005 roku doszło do tragedii, w której zginął 25-letni Dawid K. Feralnego dnia jechał na motorze, podczas gdy policja konwojowała autobus wiozący mieleckich kibiców z meczu w Tarnobrzegu. Na widok radiowozu nie zahamował i przewrócił się. Motocykl uderzył w radiowóz, a Dawid wpadł pod autobus. Według kibiców policyjny radiowóz zatarasował drogę jadącemu motocykliście, a policjanci otworzyli drzwi, o które uderzył młody mężczyzna.
Według aktu oskarżenia do śmierci Dawida przyczynił się mielecki policjant Henryk P.: zarzuca mu się spowodowanie umyślnego zagrożenia w ruchu lądowym i przekroczenie uprawnień służbowych. Grozi za to do ośmiu lat więzienia.
Śledztwo prowadziła prokuratura z Krakowa, bo tak zdecydował prokurator krajowy. Akt oskarżenia przesłała do sądu w Mielcu jeszcze w kwietniu tego roku.
W tym sądzie pracuje aż 15 sędziów, ale żaden z nich nie chciał się zająć tą sprawą. - Oskarżony występował wielokrotnie przed naszym sądem w sprawach jako funkcjonariusz policji, dlatego jest nam wszystkim znany. Napisaliśmy w tej sprawie oświadczenia - relacjonuje Ryszard Rybak, prezes Sądu Rejonowego w Mielcu.
Oświadczenia trafiły do Sądu Okręgowego w Tarnobrzegu. - Sąd uznał te argumenty i zdecydował się przekazać tę sprawę do pobliskiej Kolbuszowej - opowiada sędzia Więch.
Tu pracuje siedmioro sędziów, ale też - podobnie jak w Mielcu - nikt nie pali się do sądzenia Henryka P. Sędzia Robert Stącel, prezes Sądu Rejonowego w Kolbuszowej, tłumaczy, że rozstrzygnięcie tej sprawy w pewnej mierze będzie dotyczyć oceny pracy policji: - Wśród sędziów naszego sądu jest zaś córka komendanta policji w Mielcu. Wszyscy ją znamy, dlatego złożyliśmy jednobrzmiące oświadczenia pisemne, wnioskując o wyłączenie z tej sprawy. Chcemy uniknąć jakichkolwiek zarzutów o brak bezstronności.
Nie wiadomo teraz, kto będzie sądził Henryka P. - W poniedziałek w tej sprawie decyzję podejmie Sąd Okręgowy. Rozważy, czy argumenty sędziów z Kolbuszowej uznać za zasadne. Jeśli tak się stanie, zostanie wybrane jeszcze inne miasto - mówi sędzia Więch.
Po śmierci 25-latka w Mielcu doszło do zamieszek. Blisko pół tysiąca kibiców starło się z policjantami. Zniszczyli kilka radiowozów, kilku funkcjonariuszy zostało rannych. Na pogotowie trafili też cywile z podrażnionymi przez gaz oczami.

24.06.2007 Strażnik w Grudziądzu sprzedawał więźniom telefony
Strażnika podejrzewanego o sprzedawanie więźniom telefonów komórkowych zatrzymała policja w Grudziądzu (Kujawsko-Pomorskie). Mężczyźnie grozi kara do 10 lat więzienia. Na trop procederu dostarczania telefonów komórkowych osobom osadzonym w grudziądzkim więzieniu wpadły wewnętrzne służby ochrony tej placówki. Na podstawie zebranych przez nie dowodów zatrzymano 38-letniego strażnika, który się tym trudnił - powiedział rzecznik kujawsko-pomorskiej policji, Jacek Krawczyk. Policjanci Centralnego Biura Śledczego przeszukali mieszkanie strażnika i znaleźli tam m.in. trzy telefony komórkowe, które prawdopodobnie były przygotowane dla "klientów" z więzienia. Z zebranych materiałów wynika, że zatrzymany mężczyzna sprzedawał osadzonym także inne, niedozwolone w więzieniu przedmioty.

2007.06.22 Skandal w poznańskiej izbie wytrzeźwień
vid zobacz materiał video

Czterech policjantów, lekarza i dwóch pracowników izby wytrzeźwień podejrzewa się o znęcanie nad nietrzeźwymi pacjentami. Według oficjalnych informacji: zostali zatrzymani za przekroczenie uprawnień i znieważenie osób, które zostały przewiezione na izbę. Ze względu na dobro śledztwa, szczegóły sprawy nie są znane. Pewne jest, że policjanci Biura Spraw Wewnętrznych Komendy Głównej zatrzymali czterech policjantów poznańskiej prewencji, dwóch pracowników izby wytrzeźwień i lekarza. Zatrzymani są podejrzani o znieważanie pacjentów izby i przekroczenie uprawnień. Prokuratura na razie nie zdradza szczegółów dochodzenia. Łącznie siedem osób zostało zatrzymanych w związku z nieprawidłowościami, do jakich miało dojść podczas dyżuru w poznańskiej izbie wytrzeźwień. Policjanci mieli przekroczyć swoje uprawnienia i znieważyć przewożone nietrzeźwe osoby. Podobne zachowanie zarzuca się lekarzowi dyżurującemu i dwóm pracownikom izby - poinformował nas prokurator Marek Konieczny. Wszystkie zatrzymane osoby zostały zawieszone w czynnościach służbowych. Grozi im kara ograniczenia wolności lub trzy lata więzienia.

2007-06-20 Przekręcony wypadek przez policjantów - martwy nic nie powie
Policjanci zmanipulowali okoliczności śmiertelnego wypadku drogowego w Kalwach. Robiąc sprawcę z ofiary, chcieli uchronić przed odpowiedzialnością prawną i finansową firmę transportową brata rzecznika poznańskiej policji.
26 listopada ubiegłego roku w Kalwach ciężarowy DAF zderzył się z fiatem 126p z przyczepką. Kierowca „malucha", 45-letni Krzysztof Chudzicki, zginął na miejscu. Osierocił trójkę dzieci. Podczas czynności wykonywanych przez funkcjonariuszy z drogówki obecny był wyższy od nich stopniem brat właściciela ciężarówki – podinspektor Andrzej Borowiak, wtedy rzecznik Komendy Miejskiej Policji i naczelnik wydziału prezydialnego. Rodzina ofiary podejrzewa, że policjant wpływał na to, co robiła drogówka.
Sprawę umorzono, uznając zabitego za sprawcę zderzenia czołowego. Tak twierdził kierowca DAF-a, chociaż fiat nie miał uszkodzeń z przodu. Nie powołano biegłego, nie szukano świadków. Szokujące okoliczności sprawy przedstawiliśmy w styczniu w artykule pt. „Martwy nie ma racji". Dzień przed publikacją prokuratura podjęła sprawę na nowo i zleciła zbadanie wypadku biegłym sądowym.
Specjaliści pracowali kilka miesięcy. Ze zdjęć wykonanych po tragedii stworzono komputerowy obraz jezdni. Nałożono go na wyniki uzyskane w programie służącym do symulowania przebiegu wypadku oraz dane zebrane podczas wizji lokalnej. Przeanalizowano także obrażenia odniesione przez zabitego oraz relacje osób, które były pierwsze na miejscu tragedii.
Końcowa opinia ekspertów jest kategoryczna i potwierdza nasze podejrzenia: nie było żadnego zderzenia czołowego. Według ekspertów oba samochody w chwili wypadku były na tym samym pasie jezdni, jechały w stronę Poznania. Ciężarowy DAF najechał na „malucha" i zepchnął go na przeciwległy pas.
Oba pojazdy były sprawne i jechały z dozwoloną prędkością. Osobowe auto (i przyczepa) było prawidłowo oświetlone. Warunki atmosferyczne były na tyle dobre, że kierujący DAF-em miał czas, by zahamować. Zdaniem biegłych, niewłaściwie obserwował jezdnię – doprowadzając do zderzenia, rażąco naruszył zasady bezpieczeństwa.
Wezwany w ubiegłym tygodniu do prokuratury kierowca ciężarówki spodziewał się tego, co go czeka, bo przyszedł z adwokatem. Otrzymał zarzut spowodowania śmiertelnego wypadku.
– Krzysztof L. nie przyznał się. Podtrzymał wersję, że fiat wjechał na niego czołowo – mówi Marek Marszałek, zastępca prokuratora rejonowego w Grodzisku Wielkopolskiego.
Podejrzanemu nie zatrzymano prawa jazdy, chociaż to rutynowa procedura w takich przypadkach. Prokuratura nie przesłuchała i nie planuje już przesłuchać policjantów (w tym A. Borowiaka), którzy byli na miejscu wypadku, chociaż wnioskował o to prawnik rodziny zabitego. Do wyjaśnienia pozostaje wiele zagadek. Przede wszystkim nie wiadomo, dlaczego wykonując plan miejsca wypadku, policjanci nie zaznaczyli niektórych śladów, a usytuowanie innych zmienili?
Do wyjaśnienia pozostaje także kwestia skłaniania przez policjantów rodziny zabitego do oddania wraku fiata i przyczepy do kasacji jeszcze w okresie przed umorzeniem sprawy. Czy nie miało to służyć zacieraniu śladów prawdziwych okoliczności tragedii? Gdyby auto zostało wtedy, zgodnie z sugestiami z policji zniszczone, biegli sądowi mieliby bardzo utrudnione zadanie. Rodzina jednak zostawiła auto i jego szczegółowe badanie odegrało istotne znaczenie podczas wykonywania ekspertyzy.
Stwierdzonych przez biegłych dowodów na tuszowanie prawdziwych okoliczności wypadku jest więcej. Jedna z nich ma charakter wręcz makabryczny. Zdaniem biegłych ktoś przemieścił w aucie ciało zabitego, przenosząc je z fotela kierowcy na sąsiedni. Zmiana ułożenia zwłok miała odpowiadać wersji o zderzeniu czołowym.


18.06 Jedyny w Polsce odważny policjant w szpitalu za to przestępców jak zwykle wypuszcza prokurator.
Jeszcze odważny, ponieważ dopiero od 6 miesięcy jest policjantem...
Zapewne po tym co go spotkało przestanie reagować i tak jak reszta policjantów chetnie będzie aresztował dzieci i staruszków.
- Było ich dwóch. Wsiedli do autobusu na wysokości zoo - opowiada policjant - Zachowywali się wulgarnie, pili alkohol, przeszkadzali innym pasażerom. Autobusem jechała grupa dzieci, chyba ze szkolnej wycieczki - podkreśla.
Podszedł i zwrócił uwagę mężczyznom zakłócającym spokój.
W odpowiedzi usłyszał stek wyzwisk, sięgnął po telefon, by wezwać patrol. - wtedy jeden z nich uderzył go głową w twarz, na chwilę stracił orientacje, ale ocknął się jednak szybko. Obezwładnić jednego z napastników, z drugim uporał się pasażer. W zatoczce autobusowej czekał na nich już radiowóz. Tam usłyszeli zarzuty: znieważenia funkcjonariusza, naruszenia nietykalności cielesnej i zmuszenia przemocą do odstąpienia od czynności służbowych.
Napastnicy, którzy zaatakowali policjanta, po przedstawieniu im zarzutów poszli do domów. Prokurator dał im jedynie dozór policyjny.
- Prosiliśmy prokuraturę, by zwróciła się do sądu o aresztowanie podejrzanych, ale prokurator tego nie zrobił. Nie wiem dlaczego - mówi oficer śródmiejskiej komendy.
Motywów, jakimi kierował się prokurator, nie udało nam się wczoraj poznać. - Trwa w tej sprawie postępowanie służbowe. Nic więcej nie mogę powiedzieć - mówi prok. Katarzyna Szeska, rzecznik Prokuratury Okręgowej w Warszawie.
Dużo więcej do powiedzenia miał zwierzchnik prokuratury min. Zbigniew Ziobro. Decyzję podwładnego nazwał "skandaliczną" i polecił natychmiastowe wszczęcie postępowania dyscyplinarnego.
7 czerwca 2007 Pobity przez świdnickich policjantów
Dwóch policjantów w cywilu skatowało chorego człowieka. Najprawdopodobniej zbierał niedopałki koło ławki, na której siedzieli.
Do zdarzenia doszło w minioną środę, około czwartej nad ranem, w centrum Świdnika. Dwóch policjantów, po służbie, siedziało na ławce. W pobliżu pojawił się zaniedbany mężczyzna w średnim wieku, szukający niedopałków. 29-letni Ireneusz S., policjant z siedmioletnim stażem, mający dobrą opinię, i o rok młodszy Rafał S., który pracuje w policji od 10 miesięcy, ciężko pobili 50-letniego Antoniego Wróbla.
- Obaj bez powodu zadali mu szereg ciosów pięściami, kopali go po głowie, tułowiu, czym narazili go na niebezpieczeństwo co najmniej ciężkiego uszczerbku na zdrowia – mówi Andrzej Lepieszko z Prokuratury Okręgowej w Lublinie.
Antoni Wróbel trafił do szpitala. Pobity, z siniakami na twarzy, stłuczoną klatką piersiową i okolicami lędźwi, objawami wstrząśnienia mózgu. Nie pamięta, co wydarzyło się w minioną środę nad ranem. Przypomina sobie tylko to, że ktoś go kopał.
Obaj policjanci zostali zatrzymani. Przed sądem przyznali się do winy, okazali skruchę. Do czasu rozprawy mają się meldować w komisariacie. Zapis wydarzenia zarejestrowała kamera zainstalowana w pobliżu. Dysponująca nagraniem straż miejska nie chce jednak go pokazać – zostało zabezpieczone dla potrzeb prokuratury.
- Byli po służbie, nie używali atrybutów policyjnych, ale nie zmienia to faktu, że byli policjantami i na dodatek mieszkańcami tego miasta – mówi o sprawcach pobicia podinspektor Grzegorz Hołub, zastępca Komendanta Powiatowego Policji w Świdniku. – Nie powinni byli wprowadzać się w taki stan, by nie panować nad sobą. Dopuścili się przestępstwa.

20.05.07 Parada równości szybko osadzona - skazana Młodzież Wszechpolska
W sumie zatrzymano 32 osoby. 25 z nich właśnie za blokowanie marszu. Prawie wszyscy z tej grupy dostali mandaty. Trzy osoby odmówiły, więc będą odpowiadać przed sądem grodzkim. Jedna dodatkowo dostała zarzut sfałszowania legitymacji szkolnej. Dwie kolejne osoby policjanci zatrzymali za rzucanie jajkami. Z kolei z pięciu osób zatrzymanych pod Sejmem, jedna stanie przed sądem rodzinnym (bo jest nieletnia), jedną czeka osobne śledztwo, a trzy już w niedzielę po południu zostały skazane m.in. za czynną napaść na policjantów.
- Sprawa nie budziła wątpliwości, więc skorzystaliśmy z tzw. trybu przyspieszonego - mówi oficer śródmiejskiej policji. - Proces mógł się odbyć już w sobotę wieczorem, ale jeden z oskarżonych musiał wytrzeźwieć - dodaje.
Zapadły kary od 6 do 10 miesięcy więzienia w zawieszeniu. Skazani muszą też zapłacić nawiązkę (od 300 do 400 zł) napadniętym policjantom.

2007-05-04, Policjant czy babski bokser?
Matka pana Marka (imię na jego prośbę zmienione) poczuła się źle, więc syn zaprowadził ją do szpitala przy ul. Kasprzaka. Nie wzywał karetki, bo mieszka blisko lecznicy i uznał, że tak będzie szybciej. Lekarka dyżurna odmówiła jednak zbadania kobiety. Doszło do pyskówki. - A co mi pan zrobi? Pobije mnie pan? - miała powiedzieć lekarka. Pan Marek odparł: - Jeśli to będzie konieczne.
Dziś tłumaczy: - Byłem cały w nerwach, bałem się o zdrowie mamy.
Lekarze wezwali policję, bo uznali, że syn pacjentki im grozi. Zanim jednak patrol dojechał, wszyscy się uspokoili. Lekarze zajęli się chorą, a pan Marek spokojnie oczekiwał w holu. Gdy policjanci weszli do środka, podszedł do nich pierwszy. - Dobrze, że panowie są. Chciałem złożyć skargę na lekarkę - oznajmił.
Policjant spisał jego dane i poszedł do gabinetu. Po kwadransie wyszedł i oznajmił: - Jest pan zatrzymany! A do kolegi rzucił: - Kuj go!
W ciągu kilku chwil w wąskim korytarzu zrobił się ogromny zamęt. Policjanci skuli kajdankami żonę i siostrę pana Marka (przyszły do szpitala zaalarmowane sytuacją niedługo po przybyciu policji), a na koniec jego samego. Pierwsza z kobiet, drobna blondynka, została rzucona przez funkcjonariusza na podłogę. Wielkie siniaki przez kilkanaście dni nie schodziły z jej kolan. Cała trójkę przewieziono do komendy przy ul. Żytniej, gdzie spędzili noc.
Po tej koszmarnej wizycie złożyli skargę na postępowanie policji, m.in. do MSWiA. - Do tej pory myślałam, że na ziemię rzuca się groźnych bandytów, którzy są niebezpieczni - mówi żona pana Marka. On sam podkreśla: - Chcieliśmy całą sytuację spokojnie wyjaśnić. Nie rozumiem, skąd taka brutalność policji.
W prokuraturze od trzech tygodni trwa wyjaśnianie incydentu. Toczą się dwa dochodzenia: jedno w sprawie gróźb karalnych wobec lekarki, drugie w sprawie policyjnej interwencji.
2007-05-04, Komendant straży miejskiej w Łodzi gloryfikował się?!?
Komendant straży miejskiej w Łodzi własnoręcznie pisał donosy i skargi na radnych, policjantów, urzędników magistratu, a w pismach do prezydentów podszywał się pod mieszkańców Łodzi i wychwalał siebie oraz kierowaną przez siebie formację? Z informacji i dokumentów, do których dotarł "Express Ilustrowany", wynika, że tak właśnie było.
O pisaniu donosów przez komendanta Seligę otwarcie mówi jego były zastępca, współzałożyciel straży miejskiej w Łodzi - Jan Trzewikowski. "O tym, że Seliga pisze donosy, było wiadomo już od jakiegoś czasu, ale przecież to nie jedyne jego dziwne zachowanie" - twierdzi.
Trzewikowski opowiada, że gdy komendant Seliga szedł do radia, gdzie miał wziąć udział w audycji, wręczał swoim podwładnym kartki z pytaniami. "Naszym zadaniem było dzwonić do studia, podawać się za mieszkańców i pytać Seligę o rzeczy, które sam wcześniej wymyślił i opracował. W ten sposób kreował swój nienaganny wizerunek" - mówi.
Z relacji informatorów gazety wynika, że komendant pisał donosy odręcznie, a potem dawał je do przepisania na komputerze. Dziennik dotarł do kilku oryginalnych donosów i porównał je z oficjalnymi dokumentami pisanymi ręką komendanta. Według "EI" wszystkie donosy wyszły spod ręki tej samej osoby. Spostrzeżenia te potwierdził biegły grafolog.
O czym pisał i donosił komendant? W piśmie do ówczesnego wiceprezydenta Karola Chądzyńskiego przedstawiał się np. jako jeden z mieszkańców osiedla Janów. Informował prezydenta m.in., że z prawdziwą przyjemnością mieszkańcy obserwują pracę strażników miejskich z posterunku przy ul. Jagienki.
- Godne podkreślenia jest również to, że komendant SM zareagował na naszą propozycję i od początku maja 2003 roku 4 strażników skierował do obsady posterunku. Strażnicy pracują od 6 do 22. Są na każde nasze wezwanie. Są aktywni i bardzo obowiązkowi. Na posterunku dwa razy w tygodniu przebywają policjanci, ale oni nie patrolują osiedla, tylko siedzą za biurkiem - "Express Ilustrowany" cytuje fragment donosu, którego autorem rzekomo ma być komendant Seliga.
2007-04-03 Były policjant z Mielca oskarżony
Osiem lat więzienia grozi byłemu policjantowi z Mielca, który doprowadził do śmierci 25-latka.
Śledztwo prowadziła Prokuratura Okręgowa w Krakowie. Przedstawienie zarzutów Henrykowi P. ma związek z tragedią z września ubiegłego roku. 25-letni Dawid K. zginął pod kołami autobusu. Według policji jechał motorem z nadmierną prędkością, nie zatrzymywał się na wezwania. Na widok radiowozu, który konwojował autobus wiozący mieleckich kibiców z meczu w Tarnobrzegu, nie zahamował i przewrócił się. Motocykl uderzył w radiowóz, a Dawid wpadł pod autobus. Według kibiców jednak to policyjny radiowóz specjalnie zatarasował drogę jadącemu motocykliście, a policjanci otworzyli drzwi, o które uderzył młody mężczyzna.
Śledczy dysponują dwoma niezależnymi opiniami biegłych sądowych, z których wynika, że do śmierci Dawida przyczynił się Henryk P. Prokuratura postawiła mu zarzut umyślnego zagrożenia w ruchu lądowym i przekroczenie uprawnień służbowych, za co mu grozi do ośmiu lat więzienia. Do mieleckiego sądu trafił teraz akt oskarżenia przeciwko P. On sam po tragicznym zdarzeniu odszedł z policji.
Śmierć 25-latka stała się wówczas pretekstem do wywołania nocnych zamieszek w Mielcu. Brało w nich udział około 500 pseudokibiców. Zniszczyli kilka radiowozów, rannych zostało sześciu funkcjonariuszy. Policja użyła gazu łzawiącego i kul gumowych. Na pogotowie trafiły dwie osoby z urazami oczu po użyciu gazu.
2007-03-31 Strażnik z Sieradza zamordował kolegów ponieważ był chory psychicznie?
Damian C., strażnik, który w poniedziałek zabił trzech funkcjonariuszy, sprawia wrażenie osoby chorej psychicznie. Na przesłuchaniach w prokuraturze mówił, że słyszał głosy, które kazały mu pociągnąć za spust - pisze "Dziennik". Dziś w Pabianicach odbywa się ceremonia pogrzebowa Andrzeja Werstaka, jednego z policjantów zastrzelonych przez strażnika.
Treść wyjaśnień składanych w prokuraturze przez Damiana C. to pilnie strzeżona tajemnica. Józef Mizerski, rzecznik Prokuratury Okręgowej w Sieradzu mówi, że dla dobra śledztwa nie będzie ujawniać żadnych szczegółów z toczącego się postępowania.
"Podczas składania wyjaśnień mówił, że słyszał głosy, które kazały mu pociągnąć za spust" - mówi informator dziennika. Twierdzi, że widzi wszystko w czarno-białych kolorach.
"Nie komentuję żadnych doniesień związanych ze sprawą Damiana C." - powiedziała Krystyna Patora, prokurator, prowadząca śledztwo w sprawie strzelaniny w Zakładzie Karnym.
W Sieradzu jednak coraz głośniej mówi się o tym, że wartownik w przeszłości miewał już napady szału. Z nieoficjalnych informacji wynika, że Damian C. w młodości zażywał narkotyki. Ze szkoły wyleciał prawdopodobnie za bójkę. Prokuratura zapowiada, że będzie sprawdzała każdy trop, żeby rozwikłać zagadkę.
2007-03-29 Kolejni policjanci aferzyści "łowcy blach" za kratkami
Coraz szersze kręgi zatacza afera "łowców blach". Zarzuty usłyszało sześć kolejnych osób, w tym byli i obecni policjanci. W czwartek zatrzymano dwóch podejrzanych: byłego policjanta oraz osobę spoza policji. W poniedziałek i wtorek - cztery inne osoby.
Wśród nich jest zastępca komendanta w Świątnikach Górnych i kolejny były policjant. Podejrzani związani z policją usłyszeli zarzuty dotyczące utrudniania postępowania i przekroczenia uprawnień. Niektórzy z nich mieli obniżać bądź anulować mandaty. Sprawa wyszła w trakcie śledztwa dotyczącego nielegalnych kontaktów policjantów z krakowskiej komendy z właścicielami pomocy drogowych. Funkcjonariusze w zamian za pieniądze informowali ich o kolizjach i wypadkach.
2007-03-21Policyjne afery w białostockim
Trzej białostoccy policjanci z prewencji są podejrzani o przyjmowani łapówek. Zostali zatrzymani wczoraj przez swoich kolegów z Biura Spraw Wewnętrznych.
To doświadczeni policjanci - dwaj sierżanci z siedmioletnim stażem pracy i jeden posterunkowy zatrudniony od sześciu lat. Wczoraj wszyscy zostali doprowadzeni do prokuratury. Po przesłuchaniach sąd zdecydował o aresztowaniu jednego z nich, dwaj muszą wpłacić poręczenia majątkowe.
Przełożeni policjantów nie chcą niczego komentować. Nie wiadomo też, o jak duże łapówki chodzi i w jakich okolicznościach je przyjmowali.
- Jeżeli zarzuty się potwierdzą, poniosą konsekwencje prawne i zostaną usunięci z pracy - tylko tyle powiedział nam Dariusz Kędzior, rzecznik prasowy Komendy Miejskiej Policji.
2007-03-19 Dlaczego oficer policji opluł swoją koleżankę?
Kobieta miała donieść przełożonym o pijackiej imprezie zorganizowanej w gmachu lubelskiej komendy miejskiej. To jedna z hipotez postawiona przez policyjną specgrupę, która wyjaśnia okoliczności skandalu. Do przykrego incydentu miało dojść przed kilku dniami w jednym z pokoi komendzie przy ul. Północnej. Znieważona kobieta o wszystkim poinformowała komendanta, który do wyjaśnienia sprawy powołał specjalną grupę śledczych.
- Prowadzimy w tej sprawie czynności wyjaśniające. Wkrótce przesłuchamy świadków opisanego przez policjantkę incydentu. W chwili obecnej nic więcej powiedzieć nie mogę - tłumaczy Witold Laskowski, rzecznik prasowy komendy miejskiej, który dodaje, że znieważenie funkcjonariusza policji to jedno z poważniejszych wykroczeń.
Policjantka z sekcji patrolowo-interwencyjnej utrzymuje, że opluł ją kolega z wydziału, kierownik ogniwa wywiadowców komisarz Krzysztof K. Pod koniec stycznia ten sam oficer wraz z sześcioma innymi funkcjonariuszami został przyłapany na piciu alkoholu w komendzie. Komendant miejski dowiedział się o pijackiej imprezie od jednego z policjantów: funkcjonariuszy zdradziło zapalone światło w jednym z pokoi i głośne rozmowy. Wobec wszystkich przyłapanych na piciu w pracy wszczęto postępowanie dyscyplinarne, które oprócz konsekwencji finansowych może zakończyć się nawet zwolnieniem ich ze służby. Obecnie tkwi ono jednak w martwym punkcie, gdyż wszyscy podpadnięci policjanci pouciekali na zwolnienia lekarskie.
Oficer, który nie przeprosił Mateusza
Komisarz Krzysztof K. był bohaterem naszych tekstów, kiedy jego podwładni przez pomyłkę zakuli w kajdanki 13-letniego Mateusza. Po tym jak prokuratura z powodu "znikomego stopnia społecznej szkodliwości czynu" policjantów umorzyła śledztwo w tej sprawie, Krzysztof K. zwrócił się do matki Mateusza, proponując chłopcu przeprosiny. Jednak nigdy tego nie zrobił, tłumacząc się najpierw kłopotami ze zdrowiem, a potem problemami osobistymi.
- Czuję się oszukana, podobnie jak mój syn. Nie mogę uwierzyć, że oficer policji nie dotrzymuje słowa - mówiła "Gazecie" matka Mateusza.

2007-03-02 Zarzut dwukrotnego doprowadzenia do obcowania płciowego kobiety zatrzymanej w policyjnej izbie zatrzymań postawiła prokuratura funkcjonariuszowi Komendy Miejskiej Policji w Lublinie 32-letniemu Grzegorzowi K.
Jak poinformował w piątek na konferencji prasowej z-ca szefa Prokuratury Okręgowej w Lublinie Marek Woźniak, policjantowi grozi do 8 lat więzienia.
Patrol policji zatrzymał w poniedziałek w nocy na ulicy pijaną studentkę lubelskiej Akademii Medycznej. Ponieważ kobieta nie podała funkcjonariuszom swojego adresu została przewieziona do policyjnej izby zatrzymań. Przebywała tam do rana i została zwolniona. W środę zgłosiła się do prokuratury i złożyła zawiadomienie o dwukrotnym zmuszeniu jej do stosunku przez policjanta pełniącego służbę.
- Kobieta została dokładnie przesłuchana, szczegółowo opisała okoliczności, rozpoznała policjanta. Została przebadana przez lekarza - powiedział Woźniak.
32-letni policjant mógł zdaniem prokuratury i sądu wpływać na zeznania pokrzywdzonej, bo na nich głównie opiera się oskarżenie. Studentka cały czas podtrzymuje, że wykorzystując to, iż była pijana, policjant pełniący służbę w policyjnej izbie zatrzymań, dwukrotnie doprowadził ją do obcowania płciowego. Aresztowany starszy sierżant nie przyznaje się do winy. Został zawieszony w czynnościach. Związek zawodowy policjantów wynajął mu adwokata. Aby uniknąć podejrzeń o stronniczość wewnętrzne postępowanie prowadzą oficerowie z komendy głównej policji.

2007-03-01, Podwarszawscy policjanci brali łapówki od firm holowniczych Sześciu policjantów z podwarszawskich komisariatów trafiło do aresztu pod zarzutem korupcji. Przyjmowali łapówki od firm holowniczych. Zatrzymani to funkcjonariusze drogówki i służby dyżurnej z komisariatów pod Warszawą. Wszyscy dostawali od firm holowniczych od stu do nawet kilkuset złotych za informacje o wypadkach i kolizjach. - Wśród zatrzymanych są funkcjonariusze z podwarszawskich komisariatów: trzech w stopniu sierżanta, jeden sierżant sztabowy i starszy sierżant oraz jeden w stopniu starszego posterunkowego. Służyli w policji od dwóch do kilkunastu lat - mówi Grażyna Puchalska z Komendy Głównej. Podejrzanych mundurowych zatrzymało Biuro Spraw Wewnętrznych Komendy Głównej. Przedstawiło im zarzuty przyjmowania łapówek i zostawiło na trzy miesiące w areszcie.
2007-03-01, Policjant odwołany, ponieważ szef zemścił za Złotą Pałę...
Szef toruńskiej policji Janusz Brodziński będzie odwołany - zapowiedział komendant wojewódzki w Bydgoszczy. Brodziński mści się na podwładnym za zgłoszenie do nagrody za najbardziej absurdalne polecenie roku.
Do walki o Złotą Pałę Internetowego Forum Policyjnego "Glino, pomóż sobie sam" ( www.ifp.pl ) Brodzińskiego zgłosił dzielnicowy Sławomir Marciniak.
Instrukcja Brodzińskiego konkurs wygrała. Polecił on funkcjonariuszom, by podczas interwencji domowych zdejmowali buty. Zajął też trzecie miejsce za "szereg innowacji wnoszonych do codziennej służby", m.in. polecenie dyżurnym, by "okłamywali zgłaszających, że radiowóz już jedzie, mimo iż przez najbliższe cztery-pięć godzin nie dojedzie z powodu braku służby".
Aby ustalić, kto go zgłosił do konkursu, szef toruńskiej policji polecił informatykom z komendy skontrolować komputery. Następnie wytoczył Marciniakowi postępowanie dyscyplinarne, m.in. "za naruszenie zasad etyki".
Po wczorajszym tekście "Gazety" na IFP od rana wpisywali się policjanci solidaryzujący się z Marciniakiem. Deklarowali wpłatę pieniędzy na wynajęcie dla niego obrońcy.
Ale tuż przed południem komunikat wydał komendant wojewódzki Krzysztof Gajewski. - Podjął czynności administracyjne związane z odwołaniem ze stanowiska komendanta miejskiego policji w Toruniu mł. insp. Janusza Brodzińskiego - poinformowało jego biuro prasowe.
2007-02-11, Gdzie jest aferzysta Gasiński?
Stołeczna policja wciąż szuka zbiegłego w piątek z prokuratury Bogdana Gasińskiego. - To dla nas sprawa honoru - mówią policjanci.
Bogdan Gasiński, znany m.in. z opowieści o Talibach lądujących w podolsztyńskich Klewkach, uciekł z prokuratury na Pradze Północ przez okno. W piątek w południe miał być przesłuchiwany przez tamtejszego prokuratora. Poprosił o możliwość skorzystania z toalety. Zobaczył otwarte okno, wyszedł przez nie, zawisł na parapecie i zeskoczył na dół. Choć to wysokość pierwszego piętra, najprawdopodobniej nic mu się nie stało. Nie był skuty kajdankami.
Na przesłuchanie do prokuratury przywieźli go policjanci z sekcji sądowej wolskiej komendy i to najprawdopodobniej jeden z nich będzie odpowiadał dyscyplinarnie za zaniedbania.
- Błędy na pewno były, ale nie chciałbym niczego przesądzać przed zakończeniem postępowania - mówi "Gazecie" mł. insp. Jacek Kędziora, szef stołecznej policji.
Tymczasem jego podwładni z komendy na Pradze Północ, wspierani przez specjalną grupę pościgową z wydziału kryminalnego KSP, wciąż szukają zbiega. Na razie bez efektu.
- Ucieczka przestępcy to zawsze jest policzek dla policji, dlatego zatrzymanie Gasińskiego to dla nas sprawa honoru - mówią policjanci.
2007-02-08, Zarzuty wobec komendanta krakowskiej straży miejskiej
Czy komendant krakowskiej straży miejskiej Janusz Wiaterek ma uprawnienia do kierowania jednostką? Jego podwładni twierdzą, że zdobył je nielegalnie. Wiaterek odpowiada, że uzyskał je eksternistycznie, a egzaminujący go policjant uważa, że Wiaterek po prostu nie przykładał się podczas kursu. Byli i obecni pracownicy zarzucają mu m.in. wyłudzenia ryczałtów samochodowych, mobbing oraz poświadczenie nieprawdy.
- Komendant legitymuje się dokumentem ukończenia szkolenia podstawowego dla strażników miejskich w listopadzie 2005 r. w Gdańsku. Sęk w tym, że takie szkolenie to co najmniej dwa miesiące intensywnej nauki, a w tym czasie Janusz Wiaterek szefował straży miejskiej w Zabrzu i nie mógł szkolić się na drugim końcu Polski - twierdzi Marcin Sobolewski, przewodniczący związków zawodowych pracowników straży.
Co na to Wiaterek? - Egzamin zdałem bez uczestniczenia w szkoleniu. Ale uzyskałem na to stosowną zgodę członka komisji egzaminacyjnej, a zarazem dyrektora studium szkolenia specjalistycznego w Gdańsku pana Wiesława Wolańskiego - zapewnia komendant.
Nieco innego zdania jest jednak sam Wolański. Twierdzi, że nie wydawał żadnego zaświadczenia Wiaterkowi, bo nie miał takiego prawa. Ówczesny komendant zabrzańskiej straży zapisał się na kurs, ale na niego nie uczęszczał, przyjechał jedynie na egzamin.
- Tryb eksternistyczny nie istnieje - mówi nadkom. Piotr Kulesza, naczelnik Wydziału Prewencji Kryminalnej w Komendzie Wojewódzkiej Policji w Krakowie, który właśnie skończył egzaminowanie kolejnej grupy strażników miejskich. To samo mówi paragraf 7 rozporządzenia ministra spraw wewnętrznych i administracji w sprawie szkolenia podstawowego strażników gminnych: "Strażnik przystępuje do egzaminu kończącego szkolenie podstawowe po ukończeniu wszystkich przewidzianych programem przedmiotów szkolenia".
2007-02-06, 'Łowcy blach' Trwają zatrzymania podejrzanych

W Krakowie trwają zatrzymania osób powiązanych z tzw. mafią blacharską - donosi radio RMF FM. Do tej pory, pod zarzutem korupcji zatrzymano dwanaście osób, w tym siedmiu policjantów. - Sprawa ma charakter rozwojowy. Dysponujemy dowodami pozwalającymi na postawienie zarzutów - powiedział na dzisiejszej konferencji prokurator Marek Jamroziewicz. Podkupieni policjanci, gdy dostaną zgłoszenie o kolizji, wysyłają smsa do konkretnej firmy holowniczej. Według RMF FM w Komendzie Miejskiej Policji w Krakowie istnieje zorganizowana grupa przestępcza. Policjanci biorą pieniądze od firm holowniczych, w zamian przekazując im informacje o wypadkach drogowych
Według reporterów radia, na krakowskim rynku liczą się trzy firmy. Właścicielem jednej z nich jest były policjant, dwie pozostałe zawarły układy z kilkunastoma funkcjonariuszami.
Podkupieni policjanci, gdy dostaną zgłoszenie o kolizji, wysyłają smsa do konkretnej firmy holowniczej. Według RMF FM, pracownicy firm "współpracujących" z policją świetnie się znają i bez problemu dogadują się ze sobą: kto pierwszy przyjedzie na miejsce wypadku, ten bierze zlecenie.
Policjant za wiadomość o wypadku dostawał 10 proc. wartości naprawy, średnio: od 500 do 1000 zł.

2007-02-04, Sąd Przełożony molestował, ale nieszkodliwie
Pani Elżbieta była molestowana przez swojego przełożonego w policji. Sąd uznał racje kobiety, ale umorzył sprawę, bo uznał zachowanie funkcjonariusza za mało szkodliwe. Kobieta czuje się napiętnowana, dowiedziała się, że przyniosła ujmę policji. Elżbieta K. zaczęła pracować w policji jesienią 2004 roku. - Zostałam przyjęta do pracy jako cywilny pracownik gospodarczy. Myślałam sobie, że wkrótce zacznę kurs instruktorski, będę się zajmować końmi. Kłopoty zaczęły się w grudniu. Wtedy były głupie uwagi pod moim adresem rzucane przez kierownika Janusza W. O moim tyłku, o tym, jak wyglądam. Któregoś dnia pociągnął mnie tak, że znalazłam się na jego kolanach. Sprośnie kawały, opowieści o jego możliwościach seksualnych były na porządku dziennym. Dotykał moich piersi. Przychodziłam do niego z jakąś sprawą, a on mówił: ,,Będziesz miała to załatwione, jak zrobisz mi laskę". Mówiłam mu, żeby zostawił mnie w spokoju, ale to nic nie pomagało - opowiada pani Elżbieta.
Przełożony pani Elżbiety dokuczał jej coraz bardziej. - Jesteś do niczego. W łóżku też, skoro cię chłop zostawił. Ja bym cię nauczył! Kiedyś włączył w komputerze jakąś stronę pornograficzną i kazał mi oglądać - mówi Elżbieta K.
Sprawa trafiła do skorumpowanego Sądu Rejonowego w Lesku.
W trakcie procesu świadkowie potwierdzili, że widzieli, jak Janusz W. klepie swoją pracownicę po pośladkach. Słyszeli, jak proponował jej, żeby "zrobiła mu laskę". On sam tłumaczył, że chodziło mu o zwykłą laskę do podpierania się. Policjanci, którzy pracowali z Elżbietą K., zeznali, że mówili swojemu przełożonemu, żeby zostawił ją w spokoju.
Sędzia, analizując zachowanie W. przyznał, że policjant często opowiadał dowcipy o wątku seksualnym. Jego sposób bycia mógł być odbierany jako chamski i wulgarny, zwłaszcza wobec kobiet. Sąd przyznał, że klepanie po pośladkach, przyciskanie do ściany było molestowaniem, ale szkodliwość tych czynów była znikoma. Sprawa została umorzona.
Od wyroku odwołał się prokurator. - Zachowanie W. dotykało najbardziej intymnych sfer życia - napisał prokurator. Apelację złożył również obrońca Elżbiety K. - To, co robił jej przełożony, było godne potępienia, tym bardziej że czynów dopuścił się jako funkcjonariusz policji - stwierdził mecenas Jakub Dzwoniarski. - W. wykorzystał fakt, że był zwierzchnikiem Elżbiety K., a ona samotną kobietą, której nie mógł obronić mąż. W tym przypadku nie można mówić o tym, że Elżbieta K. nie doznała krzywdy, nie można mówić o niskiej szkodliwości popełnionych przez W. czynów.

2007-01-24, Za jazdę po pijaku wyrzucony ze służby
W trybie natychmiastowym został zwolniony z policji 34-letni sierżant sztabowy z komendy powiatowej w Suchej Beskidzkiej. We wtorek mężczyzna spowodował po pijanemu wypadek samochodowy. Przedwczoraj po godz. 22 policjant jechał prywatnym renault ul. Makowską w Suchej Beskidzkiej. Nagle zjechał na przeciwległy pas i zderzył się czołowo z jadącym prawidłowo samochodem suzuki. Kierowca i pasażerka suzuki zostali poważnie ranni, przewieziono ich do miejscowego szpitala. Policjant, który był sprawcą wypadku, miał 0,58 promila alkoholu w wydychanym powietrzu. Grozi mu zarzut prowadzenia samochodu pod wpływem alkoholu oraz spowodowania wypadku z poważnym obrażeniem ciała. Kodeks karny przewiduje za to karę nawet do 12 lat więzienia.
2007-01-22, Mała stłuczka, wielki problem
Zagadka: ilu policjantów interweniuje w przypadku drobnej stłuczki? Okazuje się, że w Warszawie potrzeba do tego aż sześciu funkcjonariuszy i dwie godziny :-) Beata Sobiczewska parkowała samochód pod blokiem przy Sanockiej 4 na Rakowcu. Zagapiła się i lekko uderzyła tyłem auta w stojącego na parkingu forda. Efekt - mała rysa na zderzaku i lekko pęknięta obudowa tablicy rejestracyjnej.
- Uszkodzenia były naprawdę niewielkie, dlatego pomyślałam, że po prostu zostawię za wycieraczką forda kartkę z numerem telefonu i prośbą o kontakt - mówi pani Beata.
Nie pozwolili na to policjanci, którzy przechodzili tuż obok i byli świadkami stłuczki. - Obejrzeli samochody i stwierdzili, że doszło do kolizji drogowej i w tej sytuacji muszą interweniować. Szybko się jednak okazało, że nie radzą sobie rady z załatwieniem najprostszych formalności - twierdzi Beata Sobiczewska. W końcu w sukurs przyszedł im drugi patrol, który przyjechał radiowozem. Pani Beata została spisana, zbadana alkomatem, a potem policjanci skupili się na próbach odnalezienia właściciela uszkodzonego auta. Trwało to bardzo długo, a efektu nie było.
- Byłam zmęczona i zmarznięta, w końcu poszłam ogrzać się do mieszkania, a oni wciąż wydzwaniali. Po blisko dwóch godzinach przyjechał kolejny patrol, tym razem z drogówki. Udało się jedynie ustalić, że właściciel forda nie mieszka w Warszawie.
Ostatecznie policjanci ukarali Beatę Sobiczewską mandatem, a za wycieraczkę uszkodzonego auta włożyli kartkę z prośbą o kontakt. - Czyli zrobili to, co ja proponowałam od samego początku - mówi pani Beata. Właściciel forda zadzwonił do niej następnego dnia i powiedział, że nie ma pretensji, a rysę sam sobie wypoleruje. - Kiedy ukradli mi samochód czy napadli syna, policji nie było, a taką drobną sprawą zajmowało się ich aż sześciu - denerwuje się Beata Sobiczewska.
Podinsp. Wojciech Pasieczny z Wydziału Ruchu Drogowego Komendy Stołecznej Policji uważa, że policjanci zareagowali prawidłowo. - Przecież na początku nie było wiadomo, jakie są uszkodzenia. A czasami nawet usunięcie drobnej rysy kosztuje majątek - mówi. Nawet on przyznaje jednak, że interwencja była nieudolna - Być może przyczyną był brak doświadczenia młodych funkcjonariuszy, świadków stłuczki - mówi Wojciech Pasieczny.
2007-01-19 Policja zwalnia i rozlicza byłych milicjantów
Będzie śledztwo w sprawie brutalnego pobicia przez milicję uczestników antykomunistycznej demonstracji w 1987 roku na Wawelu. W piątek komendant małopolskiej policji zwolnił trójkę zamieszanych w to funkcjonariuszy.
- Wystąpię do prokuratury o podjęcie na nowo śledztwa i przekazanie nam do prowadzenia - zapowiedział wczoraj prokurator Artur Wrona z IPN w Krakowie. To reakcja na film Macieja Gawlikowskiego, który dzień wcześniej wyemitowała publiczna telewizja. Były działacz KPN, obecnie dziennikarz telewizyjny, wykorzystał w nim fragmenty nagrania wideo z rozbicia trzeciomajowej manifestacji przed 20 laty w Krakowie. Na filmie widać, jak milicjanci w cywilu wyłapują i biją opozycjonistów. Gawlikowski był jednym z pobitych. Rozpoznał większość funkcjonariuszy. Część z nich do dziś pracuje m.in. w małopolskiej komendzie. Jeszcze przed emisją przekazał ich nazwiska kierownictwu policji i Centralnego Biura Antykorupcyjnego w Warszawie.
Najszybciej zareagował szef CBA Mariusz Kamiński. Już w zeszłym tygodniu po wizycie Gawlikowskiego i artykule "Dziennika" zwolnił Tomasza Warykiewicza, który przed 1989 r. służył w pionie kryminalnym Komendy Wojewódzkiej Milicji w Krakowie. W latach 80. miał działać w nieformalnej grupie MO i SB - tzw. drugim szeregu, która chodziła wmieszana w manifestacje, a następnie brutalnie atakowała i zatrzymywała najaktywniejsze osoby.
Wczoraj, pod wrażeniem filmu, komendant małopolskiej policji Tadeusz Budzik zwolnił w trybie administracyjnym Andrzeja Śliwownika, szefa archiwum Komendy Wojewódzkiej Policji w Krakowie. Z pracą pożegnali się również dwaj inni archiwiści z KWP, którzy pojawili się w materiale Gawlikowskiego. Los pozostałych policjantów komendant uzależnia od wyników śledztwa IPN, któremu przekazał zachowane dokumenty dotyczące wydarzeń z 1987 r.
- W policji nie ma miejsca dla osób, które popełniały przestępstwa - podkreśla rzecznik KGP Zbigniem Matwiej. Ani on, ani rzecznik małopolskiej policji Dariusz Nowak nie potrafią powiedzieć, gdzie 20 lat przeleżała kaseta wideo z nagraną akcją milicji. Zdaniem Gawlikowskiego współautorem milicyjnego nagrania jest Stanisław Guzik, wieloletni funkcjonariusz laboratorium kryminalistycznego komendy wojewódzkiej w Krakowie. Były milicjant dopiero niedawno odszedł na emeryturę. Przyznaje, że filmował opozycyjne demonstracje w latach 80. Nie pamięta jednak - jak twierdzi - czy również tę z 3 maja 1987 r.
Prokurator Wrona przeanalizował już akta umorzonego śledztwa. W przyszłym tygodniu chce przesłuchać dziennikarza. Działania milicjantów wstępnie zakwalifikował jako zbrodnię komunistyczną.

2007-01-09 Dziennik - Policjanci dostają premie za mandaty

Ludzie ratujcie się !!! Policjanci mogą swoje pobory legalnie podwyższać za wlepianie mandatów (najlepiej gówniarzom za głośną muzykę z telefonu komórkowego słuchaną w miejscu publicznym, lub staruszkom za powolne przekraczanie ulicy na przejściu, tym samym blokowanie ruchu samochodowego :-). Ale absurdów jest znacznie więcej.
Za wlepienie mandatu policjant dostanie od 2 do 10 punktów. Jeśli jakiś fuksem złapie mordercę - tylko 30. Czyli wcale mu się to nie kalkuluje. Zresztą policjanci nie mogą łapać za dużo aferzystów i złodziei bo z czego utrzymywaliby się?
Musi też wylegitymować dwadzieścia osób (najlepiej uczni zalecenie Giertycha) - proste. Tych młodych ogolonych panków każdy pies z daleka omija.
"Legitymujemy na chybił trafił, tak żeby wyrobić normę, nie ma znaczenia, czy ja mam do tego podstawę. To mój limit i już" - opowiada stołeczny policjant, typowy pies postkomunistycznej władzy?
W Warszawie od kilku miesięcy policja prowadzi akcję "Zero tolerancji". Myliłby się ten, kto pomyślałby, że chodzi o walkę z przestępczością. "Zero tolerancji" to bezwzględny nakaz wystawiania mandatów. "Mamy karać, a w żadnym wypadku pouczać" - opowiadają warszawscy stróże prawa.
Lista absurdalnych pomysłów i rozkazów, jakie przełożeni komedianci wymuszają na swoich podwładnych, jest przerażająca. W stołecznych komendach rejonowych i na komisariatach istnieje jasno określony taryfikator. Za poszczególne czynności służbowe policjanci zdobywają punkty. Potem są one sumowane do oceny każdej z jednostek. "Komendant jednostki z najsłabszymi wynikami może nawet stracić posadę. To samo dotyczy jego zastępców, szefów prewencji, kierowników sekcji. Dlatego że każdy boi się o stołek, dostajemy w tyłek my" - mówią policjanci z prewencji.
Oto przykład - w komisariacie Warszawa Włochy każdy policjant na patrolu musi obowiązkowo wylegitymować na służbie 20 osób. "Nie ma znaczenia, czy ja mam do tego podstawę prawną. To mój limit i już. W każdej chwili może przyjechać do mnie oficer kontrolny i sprawdzić mój notatnik. Jak mam za mało, narażam się na zarzut braku wyników, a to prowadzi do postępowania dyscyplinarnego" - opowiada jeden ze stołecznych policjantów z prewencji, funkcjonariusz z kilkunastoletnim stażem.
Inny dodaje: "Do tego dochodzi od 10 do 20 mandatów porządkowych i 10 mandatów za złamanie przepisów ruchu drogowego. Każdy wart jest trzy punkty w naszej statystyce. To minimum".
W żargonie policyjnym nazywa się to "sprzedanie mandatu". "Muszę powiedzieć, że coraz trudniej jest to zrobić. Dlatego, by wykonać normę, ludzie łapią się rzeczy obrzydliwych" - mówi nam jeden z gliniarzy. "Każdy w swoim rejonie zna miejsca, gdzie ludzie przechodzą przez jezdnię w miejscu niedozwolonym. To się tam zaczajasz i łapiesz. W ciągu pół godziny masz normę z głowy. Ale to jest nie w porządku" - denerwuje się. "My nie jesteśmy od chowania się w krzakach i polowania na ludzi!".
Ale punkty są najważniejsze. "Mieliśmy z partnerem z patrolu zatrzymanego poszukiwanego listem gończym. Za to jest 10 punktów. Ale straciliśmy długie godziny, zanim zawieźliśmy go na komendę, wypełniliśmy dokumenty. Wszystko kosztem legitymowań i mandatów. Szef spojrzał w mój notatnik i mówi: ".
Kolejny przykład z Włoch - mandaty z ruchu drogowego. Podkomisarz Marek Pręgowski poucza podwładnych, by szczególną uwagę zwracali na samochody dobrych marek z młodymi kierowcami. To mogą być potencjalni przestępcy. Jednocześnie zaznacza, by nie zatrzymywać do kontroli osób starszych, kobiet w ciąży i samochodów wyglądających na firmowe, np. furgonetek.
"Odebrano nam prawo do myślenia, do decydowania, co mamy robić w czasie pracy. Jesteśmy psiarkami wrzuconymi do jakiejś wirtualnej rzeczywistości. Zakłamanej i obłudnej" - mówi gorzko warszawski policjant.

2007-01-09 Z policyjnego gangu (PAP) wiadomosci.wp.pl
Dwaj - byli już - szefowie jednego z gdyńskich komisariatów policji być może odpowiedzą za to, że nie polecili wszcząć postępowań w związku z kradzieżami paliwa z rurociągów Grupy Lotos. Policjantom grożą kary do trzech lat więzienia. Do sądu skierowano już w tej sprawie akt oskarżenia - poinformowała rzeczniczka gdańskiej prokuratury okręgowej Grażyna Wawryniuk. B. komendant komisariatu w Gdańsku-Stogach Jarosław M. i jego zastępca Wojciech Ch. odpowiedzą za niedopełnienie obowiązków i zaniechanie wszczynania postępowań przygotowawczych. Jak ustalono, szefowie komisariatu w latach 2000-2003 otrzymywali raporty o przypadkach włamań, ale nie wydawali poleceń wszczynania śledztw. Nie ma zarzutów korupcyjnych - zaznaczyła rzeczniczka. Mężczyźni podczas postępowania nie przyznali się do stawianych im zarzutów i odmówili składania wyjaśnień. Sprawa b. komendantów jest odpryskiem śledztwa dotyczącego kradzieży paliw z rurociągów, w związku z którym oskarżonych zostało 20 osób.

2007-01-09, Kobieta policjantka zdystansowała małopolskie psy policyjne :-)

Posterunkowa Magdalena Ziomek zastała najlepszym policjantem miesiąca w Małopolsce. Tym samym wykazała swą wyższość intelektualną i sprawność fizyczną na policyjnymi facetami (ale psami) itp. nieudacznikami. Pokonała w rywalizacji 2000 małopolskich funkcjonariuszy służby patrolowej i wywiadowczej. Funkcjonariusz Magdalena w policji służy od 16 miesięcy i już może się już pochwalić sporymi sukcesami. Tylko w listopadzie zatrzymała aż 15 sprawców przestępstw na gorącym uczynku. Wśród nich są włamywacze, sprawcy rozbojów, uczestnicy bójek i osoby posiadające nielegalnie narkotyki. Podczas legitymowania ujawniła również dwie osoby poszukiwane za popełnione w przeszłości przestępstwa. Za największy swój sukces uważa zatrzymanie mężczyzny, który przewoził pół kilograma marihuany.
- Czasami kobieca intuicja pomaga w typowaniu przestępców - uśmiecha się pani Magdalena, drobna, ładna blondynka.
Sukces posterunkowej Ziomek powinien dać dużo do myślenia bezmyślnym "komediantom" w policji. Bez wątpienia kobiety są bardziej aktywne, zdecydowane, pracowitsze, o wiele rzadziej ulegają korupcji, no i mniej piją :-)
W małopolskim garnizonie służy ich 868 - na najróżniejszych stanowiskach. Jedna z nich, mł. insp. Maria Łopusińska, dowodzi nawet komendą w Wadowicach. Tak trzymać.
Chyba czas na zmianę warty :-)

Policjanci z Dzierżonowia nie obronili tylko skuli i zabrali do aresztu kobiety które wezwały ich na pomoc
Sześciu policjantów z dwóch radiowozów brało udział w obezwładnianiu i przewiezieniu do komendy policji dwóch kobiet. Starsza jest szanowaną w mieście nauczycielką. Młodsza, jej córka, uznanym za granicą lekarzem. Nie były pijane, nie miały broni. Poprosiły o pomoc policjantów, bo zaczepiała je w parku grupa wyrostków. Twierdzą, że zamiast udzielić im wsparcia, funkcjonariusze zakuli je w kajdanki. Noc spędziły w izbie zatrzymań. Kazano im się rozebrać do bielizny.
Policjanci mówią, że nie nadużyli swoich uprawnień, a kobiety obrażały funkcjonariuszy. - z cyklu świńska ewolucja funkcjonariuszy?

2007-01-04 o przestępcach w policyjnych mundurach
Dwóch policjantów z toruńskiej "drogówki" aresztowano na trzy miesiące, pod zarzutem wymuszania łapówki od zatrzymanego, nietrzeźwego kierowcy.
Policjanci mieli domagać się od mężczyzny 1,5 tys. zł.

Jak wynika z zebranego dotychczas materiału procesowego, pod koniec ubiegłego roku obaj funkcjonariusze: mł. asp. Józef G. i sierż. szt. Edward M. podczas służby ujawnili, że kierujący samochodem osobowym mieszkaniec Golubia-Dobrzynia był w stanie nietrzeźwości. Funkcjonariusze obiecali odstąpienie od podjęcia stosownych procedur prawnych i zażądali za to korzyści majątkowej - poinformował Jacek Krawczyk, rzecznik kujawsko- pomorskiej policji. Do zatrzymania kierowcy doszło podczas rutynowej kontroli w podtoruńskim Grębocinie. Nietrzeźwemu mężczyźnie funkcjonariusze zaoferowali, że "zapomną o sprawie" w zamian za 1500 zł. Kierowca nie miał takiej kwoty przy sobie, ale zaoferował, że ją szybko zbierze i dostarczy. Zamiast tego powiadomił o wszystkim toruńską policję i dzięki temu udało się zebrać dowody korupcji. W czwartek sąd w Toruniu zdecydował o aresztowaniu obu podejrzanych funkcjonariuszy na trzy miesiące. Policja wszczęła wobec zatrzymanych postępowanie dyscyplinarne
.

2007-01-02, Policjanci i inspektor SBŚ pomagali detektywom
27 zarzutów postawili prokuratorzy Marcinowi P., przyblakłej dziś gwieździe branży detektywistycznej. Akt oskarżenia przeciwko niemu i 12 innym osobom, w tym czworgu policjantom, trafił właśnie do praskiego sądu.

O tym, że Marcin P. może mieć na swoich usługach kilku funkcjonariuszy, wewnętrzne służby policyjne dowiedziały się przypadkiem. Przed dwoma laty Marcin P., 35-letni prywatny detektyw, szef agencji Lepard, a niegdyś rzecznik Stowarzyszenia Detektywów Polskich, zgłosił się do Włodzimierza Olewnika, biznesmena spod Płocka, którego syn został porwany dla okupu. Zaoferował swoją pomoc w odnalezieniu porwanego. Dziś wiadomo już, że syn biznesmena został zamordowany, ale wtedy policja błądziła po omacku. W Centralnym Biurze Śledczym utworzono specgrupę do wykrycia sprawców porwania. I właśnie wiadomościami z tej specgrupy Marcin P. pochwalił się przed Włodzimierzem Olewnikiem. - P. chciał zrobić na nim wrażenie - opowiada jeden ze śledczych. - Ale biznesmen, zamiast zatrudnić detektywa, poskarżył się szefowi specjalnej grupy w CBŚ, że są od nich przecieki.
Policja założyła detektywowi podsłuch. Wyszło z niego, że P. kontaktuje się z podinsp. Mirosławem G. z CBŚ. Sprawa trafiła do Biura Spraw Wewnętrznych (policja w policji), a G. został odsunięty od śledztwa w sprawie porwania syna Olewnika. Przez niemal rok BSW podsłuchiwało policjanta, a później jeszcze kilku innych. W marcu tego roku zostali zatrzymani, a wraz z nimi Marcin P. Marcinowi P. postawiono aż 27 zarzutów. Wszystkie dotyczą nakłaniania funkcjonariuszy do wyciągania z policyjnego komputera poufnych informacji. Na ławie oskarżonych zasiądą podinsp. Mirosław G., podkom. Piotr H. z wydziału do walki z terrorem kryminalnym i zabójstw oraz jego żona Anna, która pracowała w komendzie na Woli..

Archiwum - polecam przekręty policjantów z lat poprzednich
- oraz dowcipy na temat policjantów:-)

O przestępcach w policyjnych mundurach
UWAGA na pijany CBŚ !

Kolejne strony dokumentujące nieodpowiedzialne zachowania funkcjonariuszy władzy:
Sędziowie - oszuści. W tym dziale przedstawiamy medialne dowody łamania prawa przez sędziów - czyli oszustwa "boskich sędziów". Udowodnione naruszania procedury sądowej, zastraszania świadków, stosowania pozaproceduralnych nacisków na poszkodowanych i inne ich nieetyczne zachowania. Czas spuścić ich "z nieba na ziemię" :-)

Prokuratorzy - czyli tzw. "odpady prawnicze", śmiecie, najczęściej nieetyczni i nie dokształceni funkcjonariusze władzy. Aktualizacja na rok 2007.
Prokuratorzy do zwolnienia od razu - ARCHIWUM - 2006r
SKORUMPOWANI SĘDZIOWIE I PROKURATORZY - czyli nie tylko pijackie wpadki
"boskiej władzy" , którzy w końcu spadli na ziemię...:-)

Oszustwa polityków - przekręty i wpadki znanych "mniej lub więcej" polityków, czyli urzędników państwowych oszukujących i pasożytujących na narodzie - stale uzupełniany cykl: POLITYKA WłADZA PIENIąDZ
Policyjne afery - handel tajnymi informacjami ze śledztw, narkotykami, wymuszenia policyjne, pijani policjanci, policjanci terroryzujący własną rodzinę i świadków...
oszustwa komornicze - pasożytów społeczeństwa, często typowych chamów i nieuków, którzy oszukują właścicieli firm, poszkodowanych i wierzycieli oraz w dupie mają obowiązujące PRAWO
UDOKUMENTOWANE FAKTY POMYŁEK LEKARSKICH

Krytyka wyroków sądowych nie jest godzeniem w niezawisłość sędziowską. Nadmiar prawa prowadzi do patologii w zarządzaniu państwem - Profesor Bronisław Ziemianin

Polecam sprawy poruszane w działach:
SĄDY PROKURATURA ADWOKATURA
POLITYKA PRAWO INTERWENCJE - sprawy czytelników

Tematy w dziale dla inteligentnych:
ARTYKUŁY - tematy do przemyślenia z cyklu: POLITYKA - PIENIĄDZ - WŁADZA

"AFERY PRAWA" - Niezależne Czasopismo Internetowe www.aferyprawa.com
Stowarzyszenia Ochrony Praw Obywatelskich
Zespół redakcyjny: Zdzisław Raczkowski, Witold Ligezowski, Małgorzata Madziar, Zygfryd Wilk, Zygmunt Jan Prusiński i SOPO

uwagi i wnioski proszę wysyłać na adres: afery@poczta.fm
Dziękujemy za przysłane teksty opinie i informacje.

WSZYSTKICH INFORMUJĘ ŻE WOLNOŚĆ WYPOWIEDZI I SWOBODA WYRAŻANIA SWOICH POGLĄDÓW JEST ZAGWARANTOWANA ART 54 KONSTYTUCJI RZECZYPOSPOLITEJ POLSKIEJ.

zdzichu

Komentarze internautów:

Komentowanie nie jest już możliwe.

~hjzpnlxpm
05-11-2012 / 13:06
~wbutvuopuqb
04-11-2012 / 02:46
~vmsqrrepsg
03-11-2012 / 02:27
~Oti
02-11-2012 / 10:37
"Nie o to chodzi, Alfred. Czy uważasz tez, ze to procokawja antyniemieckich sil?"Toc chiba, toc chiba..na Polske tyz napadli sily antyniemieckiew 1939.U Boguty napisalem:Policja powinna sie rozejrzec wsrod "dziennikarzy i publicystow" poszukujac sprawcymaziania na pomniku w Jedwabnem.Zbadac zrodlo informacji- skad pochodzi.Ja przypomne tylko-pare lat temu gadzinowa i inne przekazioryrozpaczaly z powodu dzgnietego nozem chlopaka-w Warszawie.Podobno potraktowac nozem mialaby go jakas naziolska organizacja.Mialby byc na liscie tej oranizacji-no rozne bzdury bylyprzekazywane via mendia.Rokita wtedy krzyczal ze miejsce kazdego Polaka jest przylozku szpitalnym tego dzgnitego.Jakis czas pozniej...juz zupelnie cichaczem...mozna bylosie dowiedziec ze tym nozowanikiem byl syn redaktora tygodnika"polityki"-i cisza.Z tym zamazianiem w Jedwabnem pewnie jest podobnie.Ja bym sie przyjrzal tez Sikorszczakowi -poniewaz wykorzystal tamazianine w Jedwabnem.... jego resort nie umiescil informacji na stronachMSZ-tu o rocznicy wybuchu wojny ale o mazianiu w Jedwabnem.Rocznica napasci Niemcow na Polske nie gra roli w polskim tzw MSZ-cie---------------------------------------------------------Sikorszczaka- ale jakis taki ekscesik prawdopodobnie spreparowany jakzepunktualnie na rocznice napasci Niemiec na Polske.....--------------------------------------------------------Tu dodam- maziaczy z Jedwabnego poszukuje policja.Neonaziole w BRD legalnie proponuja "dawanie gazu".Policja ich nie sciga.Nie widze na stronach niemieckiego MSZ ubolewaniaz powodu ekscesow neonaziolskich.
~Maciej
30-09-2010 / 00:00
Odnośnie komentarza wyżej mój e-mail to mako333@wp.pl.Sprawa pobicia miała związek z sprawą w sądzie pracy p/jednemu z najbogatszych pracodwaców rawickich będącego sponsorem policji w Rawiczu.
~Maciej
30-09-2010 / 00:00
Miałem podobną sprawę co dwie Panie z Dzierżoniowa.Policjanci po pobiciu na komendzie i bezpodstawnym zatrzymaniu nie wstawili się nawet w sądzie.Mnie pomimo obrazeń powyżej m-ca postawiono zarzut znieważenia i pobicia trzech policjantów będąc skutym i bitym do krwi.Pomimo moje skargi która została oddalona zarządali po 10.000 odszkodowania.prokurator ukręcił sprawie łeb.Zdarzenie miało miejsce w Rawiczu woj. wielkopolskie.Zainteresowanych sprawą odsyłąm na e-mail