opublikowano: 26-10-2010
Prokuratorzy - czyli
miernota intelektualna, odpady prawnicze, śmiecie, najczęściej nieetyczni z
zatłuszczonymi mózgami, zwykle niedouczeni
funkcjonariusze z wiedzą przedszkolaka i z "bosskimi" ambicjami...
Dokumentujemy tu nieodpowiedzialne zachowania
tych często
uwstecznionych umysłowo funkcjonariuszy "pseudo-władzy"- którzy posiadają tzw. immunitet
od swojej głupoty - czyli brak odpowiedzialności za przekręty i łamanie
prawa.
Redakcja czasopisma "AFERY - PRAWA" prosi wszystkich
czytelników i redakcje o przysyłanie materiałów o nieetycznym zachowaniu się
urzędników państwowych
Archiwum - czyli przekręty i oszustwa prokuratorów w latach 2005-2006.
Zaczynany stale uzupełniany cykl prokuratorskich przekrętów w 2007r. - przykłady debilizmu tych funkcjonariuszy, którzy w teorii maja stać na straży PRAWA a praktycznie są jedną z najbardziej skorumpowaną mafijną grupą władzy.
Ściśle tajna kara dla prokurator, która ukradła majtki - "Nie, bo nie" - mówi Prokuratura Krajowa i nie godzi się na upublicznienie prawomocnego orzeczenia dyscyplinarnego w sprawie prokurator Prokuratury Apelacyjnej w Rzeszowie Anny P Prokuratury Apelacyjnej w Rzeszowie Anny Pałki, która we wrześniu 2005 r. z rzeszowskiego hipermarketu próbowała wynieść majtki i biustonosz warte 100 zł. Nieoficjalnie wiadomo, że pani prokurator została ukarana przeniesieniem do pracy w prokuraturze poza Podkarpaciem - piszą "Super Nowości".
2007-12-10, Akta
i dokumenty prokuratorskie wyrzucone na śmietnik przez prokuratora w Częstochowie.
Koło śmietnika znaleziono rozsypane maszynopisy z
pieczęciami sądów, prokuratur: protokoły przesłuchań podejrzanych
i świadków, jakąś opinię sądowo-psychiatryczną - sterta dokumentów z datami z lat 90.
Są w nich
nazwiska i adresy oraz zeznania świadków, m.in. molestowanych
seksualnie dzieci. Jest też opinia z badań psychiatrycznych (z
nazwiskiem, datą urodzenia i adresem) podejrzanego o pedofilię i śmiertelne
pobicie kobiety.
Wśród wyrzuconych protokołów znaleźliśmy też dokumenty służbowe
prawniczki robiącej przed laty aplikację prokuratorską. Jest pismo z
nadrukiem "Prokurator Wojewódzki w Częstochowie" informujące
o przyjęciu absolwentki prawa (imię, nazwisko, adres - dom obok śmietnika)
na aplikację w prokuraturze rejonowej. Jest zestawienie jej postępów,
egzaminów zdawanych przez nią i innych kolegów. Łącznie z informacją
o egzaminie poprawkowym jednego z nich.
- To niesamowite - wykrzyknęła prawniczka, gdy do niej zadzwoniliśmy.
- Sądziłam, że wszystkie dokumenty związane z aplikacją mam w nowym
mieszkaniu. Ale być może jakieś zostały w starym, gdzie mieszka mój
mąż.
Zadzwoniliśmy więc do męża, pracownika prokuratury, z pytaniem, czy
może on wyrzucił poufne papiery. - Nie pamiętam, żebym to robił -
usłyszeliśmy.
- Nasze dokumenty na śmietniku? To niedopuszczalne - zdenerwował się
rzecznik częstochowskiej prokuratury Romuald Basiński. - Nie powinny
nawet znaleźć się poza murami prokuratury. Natychmiast przystąpimy
do zbadania sprawy. Po ustaleniu winnych zostanie wdrożone postępowanie
dyscyplinarne i karne.
28.11. Przebicie
Wiaterka - skorumpowana krakowska
prokuratura nie dopatrzyła się naruszenia prawa przez komendanta krakowskiej
straży miejskiej Janusza Wiaterka i jego zastępcę oraz umorzyła postępowania
w ich sprawie. Chodziło o przedłożenie przez Wiaterka zaświadczenia o odbyciu
szkolenia dla strażników gminnych w gdańskim studium prowadzonym przez
policyjne związki zawodowe. Według dwóch byłych funkcjonariuszy
krakowskiej SM, którzy zawiadomili prokuraturę, komendant miał je wcześniej
wyłudzić. Obaj zarzucali również byłemu szefowi i jego zastępcy
nieprawidłowości przy rozliczaniu ryczałtu za używanie własnych
samochodów do celów służbowych.
Prokuratura po raz drugi badała te kwestie. Wcześniej odmówiła wszczęcia
postępowania, ale po zażaleniu obu byłych podwładnych Wiaterka
prokuratura okręgowa uznała, że była to przedwczesna decyzja i nakazała
ponowne sprawdzenie wątpliwych kwestii.
Śledczy uznali jednak, że w obu wątkach nie doszło do naruszenia
prawa. W przypadku zaświadczenia o ukończeniu podstawowego szkolenia dla
strażników krakowscy prokuratorzy powołują się na ustalenia
Prokuratury Rejonowej Gdańsk-Oliwa, która szczegółowo badała tę
sprawę i uznała, że nie doszło do wyłudzenia dokumentu.
Na korzyść komendanta Wiaterka i jego zastępcy rozstrzygnięto również
sprawę ryczałtów. Wątpliwości budziło używanie przez nich innych
samochodów niż te wskazane w umowie, jak i rozliczanie przez obu podróży
tym samym samochodem. Według prokuratury nie ma nic zdrożnego w tym, że
w celach służbowych jeździ się autami należącymi np. krewnych - ważne
by nie był to samochód pracodawcy i miały te same parametry. - Taka
zmiana nie pociąga negatywnych skutków finansowych dla pracodawcy -
podkreśla w uzasadnieniu swojej decyzji prokuratura. Jej zdaniem nic też
nie stoi na przeszkodzie, by komendant i jego zastępca zamiennie
wykorzystywali ten sam pojazd. Prokuratura przytacza też zeznania samego
komendanta i jego zastępcy, którzy oświadczyli, że oddali całą kwotę
ryczałtu, gdy pojawiły się wątpliwości co do rozliczeń.
19.11
W
marcu spektakularne aresztowanie byłej wiceprezydent Katowic i 1600 zarzutów
o niegospodarność i korupcję. Teraz katowicka prokuratura ma kłopot,
jak wyjść z tego z twarzą.
Oficjalnie b. wiceprezydent Katowic wciąż jest oskarżana, więc nie
wolno publikować jej wizerunku
Grażynę S., byłą wiceprezydent Katowic, policja zatrzymała na początku
marca tego roku. O 6 rano przewieziono ją na przesłuchanie, noc spędziła
w izbie zatrzymań. Siedziała w zimnej celi bez skarpetek i bez środków
higienicznych. Informacja o zatrzymaniu Grażyny S. trafiła na czołówki
lokalnych gazet i serwisów informacyjnych.
Głośno było o liczbie zarzutów, jaką prokuratorzy jej postawili - aż
1600! Według prokuratury "miała działać na szkodę miasta w celu
osiągnięcia korzyści majątkowej" oraz spowodować straty w wysokości
800 tys. zł. Groziło jej do ośmiu lat więzienia.
Zarzuty dotyczyły końca lat 90., kiedy Grażyna S. kierowała miejską
spółką Estrada Śląska (dopiero potem została wiceprezydentem
Katowic). W Estradzie organizowała imprezy kulturalne i plenerowe.
Prokuratorzy twierdzili, że podpisała sama ze sobą oraz z kilkoma
zaufanymi pracownikami umowy-zlecenia na wykonanie prac na rzecz Estrady
Śląskiej. A zdaniem prokuratury powinni to robić w ramach obowiązków.
Chodziło m.in. o rozkładanie krzeseł, przygotowanie sceny, wożenie
sprzętu, wieszanie banerów (prokuratura stawiała zarzut do każdej
takiej umowy). Według prokuratorów pracownicy Estrady zarobili w ten
sposób 800 tys. zł, a sama Grażyna S. aż 142 tys. zł.
Według informacji "Gazety" prokuratura ma teraz duży kłopot
ze sprawą Grażyny S., bo trudno udowodnić, że działalność S. wyrządziła
miastu szkody. Zgodnie z kodeksem karnym zarzut niegospodarności (art.
296) można przedstawić, jeżeli wysokość szkód przekracza 200 tys. zł.
Ale wysokość strat, o której mówiono na początku śledztwa, jest
dawno nieaktualna. - Cudem będzie, jeżeli w ogóle uda się je wykazać.
Wtedy sprawę trzeba będzie umorzyć lub zmienić zarzut na przestępstwo
urzędnicze, polegające na przekroczeniu uprawnień - wyjaśnia nasz
informator z Prokuratury Okręgowej w Katowicach. Wtedy S. groziłoby do
trzech lat więzienia.
Jak się dowiedzieliśmy, prokuratura ratuje śledztwo w inny sposób.
Powołała biegłego z zakresu organizacji pracy. Ma on odpowiedzieć, czy
roboty, za które pracownicy Estrady dostawali dodatkowe wynagrodzenie, można
było wykonać w ramach obowiązków służbowych.
- Naszym obowiązkiem jest ustalenie rozmiarów szkody i rozwianie
wszelkich wątpliwości w tej sprawie - mówi oficjalnie Bogdan Łabuzek,
szef Prokuratury Rejonowej w Katowicach. Przyznaje, że dalszy los śledztwa
będzie zależał od opinii biegłego. - Dostaniemy ją dopiero w lutym -
zapowiada.
Grażyna S. jest na emeryturze, a radni wygasili jej mandat w radzie
miasta. Na poczet przyszłej kary prokuratura zajęła jej dwa mieszkania.
16.11. Fundacja
Helsińska i warszawski adwokat stawiają prokuratorowi zarzuty nakłaniania
do fałszywych zeznań i nadużycia uprawnień.
Sprawa jest precedensowa. - Idzie o atmosferę, która pozwalała
prokuratorom w imię walki z przestępczością uznać za mało ważne
prawo do obrony - mówi Adam Bodnar, prawnik Fundacji Helsińskiej.
Prokuratura odmówiła wszczęcia śledztwa. Wczoraj warszawski sąd uwzględnił
zażalenie fundacji i adwokata - śledztwo jednak będzie.
Fundacja zawiadomienie o podejrzeniu popełnienia przestępstwa przez
prokuratora Mariusza K. z warszawskiej prokuratury okręgowej złożyła w
maju. Sprawa trafiła aż do Płońska, ale tam prokurator poprzestał na
przesłuchaniu pokrzywdzonej adwokat, mec. Marity Dybowskiej-Dubois.
Co się zdarzyło wcześniej? Mec. Dybowska broniła studenta Tomasza Z. w
drobnej sprawie o wyłudzenia z banków. Prowadzący ją prokurator K.
konsekwentnie odmawiał adwokatowi dostępu do akt. Ta coraz częstsza
praktyka utrudnia, a często uniemożliwia obronę. Tymczasem Tomasz Z.
siedział w areszcie już rok i dziewięć miesięcy. Adwokat walczyła o
uchylenie aresztu, ale bez skutku. Mogła być dla prokuratora trudnym
przeciwnikiem, bo gdzie mogła, egzekwowała swoje uprawnienia, ostrzegała
np., że zgodnie z wyrokiem Trybunału Konstytucyjnego aresztu nie można
przedłużać w nieskończoność.
Tak nadszedł 12 kwietnia, gdy prokurator K. przesłuchał Tomasza Z., ale
bez udziału adwokata. Tego samego dnia zatrzymany został też ojciec
Tomasza Z. i też przesłuchany. Złożył potem pisemne oświadczenie, że
prokurator K. nakłaniał go, by zeznał, iż mecenas Dybowska przemyciła
do aresztu komórkę i grypsy dla syna. Ojciec nie tylko tej wersji
zaprzeczył, ale sam się do przemycenia komórki przyznał.
Mec. Dybowska widzi w tym poważne naruszenie prawa do obrony - w momencie
decydującym o winie i karze jej klient został sam na sam z prokuratorem.
By udowodnić, że z przemyceniem komórki i grypsów naprawdę nie ma nic
wspólnego, poddała się nawet badaniom na wykrywaczu kłamstw.
A co zrobiła prokuratura w Płońsku? Zrobiła notatkę z akt sprawy
prowadzonej przez prok. K. i uznała, że przestępstwa nie popełnił.
Nie przesłuchała ani jego, ani uczestników zdarzeń. A akt nie pokazała
ani fundacji, ani adwokatowi, bo - jak się okazało wczoraj w sądzie -
zastrzegł to prokurator K.!
- Manipulowanie przebiegiem śledztwa jest ewidentne - ocenia Maciej
Bernatt z Fundacji Helsińskiej. - Odmowa wszczęcia śledztwa wskazywała
na to, że prokuratura nic wyjaśnić nie chciała. Sad dostrzegł ten
oportunizm i działanie wbrew prawu - dodaje mec. Dybowska.
05-11-2007, Ustawę mającą
wymusić szybsze prowadzenie śledztw napisała kobieta, która nie może się
doczekać aktu oskarżenia
Ryszard Kalisz, poseł SLD, uważa, że uchwalenie prawa do skargi na
przewlekłość działań prokuratury to konieczność. – Prokuratura ma często
zebrany materiał dowodowy, ale nie występuje ani z aktem oskarżenia, ani
nie umarza sprawy. To narusza prawo obywateli do osądzenia w rozsądnym
terminie – podkreśla.
Projekt ustawy zakłada, że prokurator miałby rok na przeprowadzenie śledztwa,
a gdy podejrzany jest aresztowany trzy miesiące. Gdyby sąd uznał zasadność
skargi, prokuratura płaciłaby odszkodowanie.– Ma to zapobiec tzw. aresztom
wydobywczym, gdzie ludzie miesiącami siedzą bez jednego przesłuchania –
twierdzi Kalisz.Autorką projektu jest Maria Stańczyk. Do maja zeszłego roku
była kierownikiem oddziału administracyjnego Sądu Okręgowego w Świdnicy.
Dziś jest zawieszona w prawach urzędnika. Ta wdowa, mająca na utrzymaniu dwóch
synów, od półtora roku prosi o akt oskarżenia. Co miesiąc traci ponad 2
tysiące zł pensji. Z projektem ustawy poszła do wałbrzyskiego posła SLD
Henryka Gołębiewskiego.
Stańczyk podejrzana jest o udział w tzw. wałbrzyskiej ośmiornicy. Na
początku maja 2006 r. zatrzymano ją z ok. setką osób, które miały być
zamieszane w sprawę fałszowania dokumentacji medycznej i korupcji m.in. wśród
lekarzy, prawników. Stańczyk przez blisko miesiąc była w areszcie. Wkrótce
okazało się, że zarzuty sformułowano przede wszystkim na podstawie pomówień
oskarżonego lekarza. Prowadzący śledztwo prokurator Krzysztof Schwartz
zapewniał, że akty oskarżenia zostaną sporządzone do września 2006 r. Do
sądu trafiły jednak po półtora roku. Wśród oskarżonych nie ma Marii Stańczyk.
Jak sama twierdzi, zarzuty nie mają oparcia w faktach. Zarzuca się jej, że
wręczała w maju 2002 r. łapówkę prof. Waldemarowi Banasiakowi, szefowi
kardiologii we wrocławskim szpitalu wojskowym, za operację męża. – Mąż
był operowany w marcu, a profesora oczyszczono z pomówień – mówi Stańczyk.
Drugi jej zarzut to łapówki za przekazywanie dokumentacji ZUS ustawionemu
biegłemu. – Nie miałam takiej możliwości, bo o tym decyduje nie
kierownik sekretariatu, lecz przewodniczący wydziału i prokurator Schwartz
powinien mieć o tym pojęcie – dodaje kobieta. Twierdzi, że śledczy szukał
haków na sędziów ze Świdnicy. – Sugerował, że jak kogoś wskażę,
natychmiast uchyli mi areszt.
Kobieta pięciokrotnie zwracała się o uchylenie środków
zapobiegawczych. W lutym poskarżyła się do prokuratora krajowego na
przewlekłość postępowania. Ale i jego ponaglała kolejnym pismem. Wreszcie
pod koniec maja otrzymała odpowiedź. – Mogłam tylko zaciskać zęby z
bezsilności – wspomina Stańczyk. – Sąd, policja mają terminy, a
prokurator może trzymać ludzi na haczyku w nieskończoność.Poseł Gołębiewski zapewnia, że projekt będzie wniesiony do laski
marszałkowskiej jak najszybciej.
28.10. Nowa
kombinacja sądowa - zabazgrane
akta w prokuraturze? - dowodem nie tylko lekceważenia obowiązków
przez funkcjonariuszy, ale i przez sędziów.
Wciąż nie może rozpocząć się proces o plagiat burmistrza
Tyczyna Kazimierza S. Jakaś niewidzialna ręka pokreśliła protokoły przesłuchań.
Sąd odesłał akta prokuraturze.
Akt oskarżenia w tej sprawie został z prokuratury do sądu wysłany w
kwietniu tego roku. W ostatni wtorek odbyło się pierwsze posiedzenie w X
Wydziale Grodzkim Sądu Rejonowego w Rzeszowie. Sąd się zebrał jednak
tylko po to, by zdecydować o zwrocie akt do prokuratury do postępowania
przygotowawczego. Dlaczego tak się stało?
- W protokołach przesłuchań świadków stwierdziliśmy zakreślenia i
skreślenia uniemożliwiające jednoznaczną interpretację zeznań.
Skreślenia i zakreślenia są w protokołach zeznań dwóch świadków i
biegłego. Sędzia zapewnia, że z wewnętrznej kontroli wynika, że zakreślenia
nie powstały w sądzie. - Nie wiem, kto to zrobił. Akta zwróciliśmy do
prokuratury celem przedłożenia czytelnych protokołów - słyszymy w sądzie.
- Nie potrafię na razie powiedzieć, kto dokonał tych skreśleń i
podkreśleń. Będziemy to sprawdzać i wyciągać konsekwencje. Ale to
wszystko jest dziwne, akta leżały w sądzie pół roku i teraz dopiero sąd
się zorientował, że zawierają błędy. To powinno wyglądać inaczej.
Przed wyznaczeniem rozprawy sąd powinien zapoznać się z aktami i
przeprowadzić ich wstępną kontrolę. Przed rozpoczęciem procesu
powinno się wezwać prokuraturę do usunięcia ewentualnych błędów w
ciągu siedmiu dni - mówi Stanisław Bończak, prokurator rejonowy w
Rzeszowie.
Przypomnijmy, burmistrz Tyczyna Kazimierz S. został oskarżony przez
prokuraturę o wyłudzenie dyplomu. Były już rektor miejscowej Wyższej
Szkoły Społeczno-Gospodarczej Walter Żelazny odkrył, że praca
licencjacka S. "Przestrzeń społeczna gminy Tyczyn" jest łudząco
podobna do pracy trzech specjalistów w tej tematyce.
Jedna z tych osób potwierdziła, że udostępniła S. swoją pracę.
Informatycy uczelni porównali obie prace i okazało się, że blisko połowa
pracy burmistrza jest identyczna z pracą innego autora. Te podejrzenia w
postępowaniu prokuratorskim potwierdził biegły.
24.10. Wpadka prokuratorska? - Przed pruszkowskim sądem
stanęła Bożena B., główny świadek prokuratury w procesach o korupcję w
Ostrołęce.
Przed sądem stanęło też dwoje pruszkowskich psychiatrów. Według
45-letniej Bożeny B. i prokuratury wzięli łapówki za wydanie opinii,
która piekarzowi z Ostrołęki, sprawcy wypadku drogowego, miała pomóc
w uniknięciu więzienia. Sprawa była głośna - lekarze blisko rok trzymani byli w areszcie.
Bożena B. jest dla śledczych "cennym źródłem
dowodowym" i także trampoliną do kariery. Jednak Sąd Najwyższy odmówił uchylenia
immunitetu sędziemu który wziął łapówkę za
zawieszenie wykonania kary przestępcy, ponieważ uznał kobietę za
niewiarygodną.
Bożena B. latami roztaczała w Ostrołęce famę, że może załatwić w
sądzie i u lekarzy wszystko. Skończyło się wyrokiem trzech lat więzienia
w sprawie o oszustwa załatwianie na lewo rent. Postanowiła się zemścić, "ujawnić całą prawdę"
- podając nazwiska
kilku ostrołęckich sędziów, lekarzy i znajomej, kierowniczki sądowego
sekretariatu.
W sidła oskarżeń wpadło w sumie ok.
30 osób.
Na 12 osób oskarżonych
osiem dobrowolnie poddało się karze, czyli zgodziło na niski,
uzgodniony z prokuraturą wyrok. Głowni aferzyści i lekarze oczywiście
nie przyznają się do winy podważając wiarygodność Bożeny B.
Zdaniem ostrołęckich sędziów policjanci pracujący nad sprawą posunęli
się do sfałszowania opinii kryminalistycznej, a prokurator to zatwierdził i
użył w śledztwie. Bo jednym z dowodów jest kaseta z prywatnej rozmowy
Barbary B. z kierowniczką sekretariatu. Nagranie spisał biegły ekspert, ale
prowadzący śledztwo policjant spisał je na nowo i tam, gdzie biegły niesłyszalne
fragmenty wykropkował, wpisał "nazwiska adwokatów, prokuratorów, sędziów".
Tak spreparowany protokół - pisze sędzia Ryszard W. do SN - "uznany
został za jeden z filarów oskarżenia".
Dalej wymienia: • celowe manipulowanie dowodami (bo prokuratura pominęła
świadczące o jego niewinności dokumenty dotyczące toyoty); • powoływanie
się na nieistniejące dowody (m.in. karty w aktach, których nie znaleźli sędziowie
SN); • wieloletnie inwigilowanie sędziów (o czym świadczyć mają
policyjne notatki).
- W okresie ostatnich dwóch lat nie zorientowaliśmy się, że każdy z nas
ma swojego oficera prowadzącego i powinniśmy na komendę biec, aby meldować,
jaki jest wynik posiedzeń - mówiła z oburzeniem sędzia Piekarska.
Dalsze zarzuty sędziów wobec śledczych: • przekroczenie granic
porozumienia organów ścigania z przestępcami (wszyscy pomawiający sędziów
mieli z tego korzyści, np. kary w zawieszeniu, uchylane areszty), a
funkcjonariusze awanse - np. prokurator z prokuratury rejonowej aż do
elitarnego biura do walki ze zorganizowaną przestępczością, jeden z
funkcjonariuszy na zastępcę komendanta miejskiego; • stosowanie tzw.
aresztów wydobywczych i przecieków do mediów itp.
- W najbliższych dniach złożymy zawiadomienie o przestępstwie - zapowiada
Piekarska. Z nazwiska wskazani zostaną dwaj policjanci prowadzący korupcyjne
śledztwo, nadzorujący ich prokurator i jego przełożeni.
04.10.
Debilizm prokuratorsko - sędziowski - Przeszukania,
zabezpieczone ślady zapachowe, opinie biegłych, do tego adwokat z urzędu. Tę
całą machinę uruchomiono w sprawie mężczyzny, który z wystawy ukradł
napój Frutek warty 1,50 zł.
- Znaczek na list, bym podjął się obrony z urzędu, był droższy niż
ten skradziony napój - mówi mec. Wojciech Bergier, obrońca oskarżonego
mężczyzny.
Wszystko zaczęło się późnym wieczorem 9 grudnia zeszłego roku.
Policyjny patrol zauważył jak 23-letni Wojciech L., bezrobotny
mieszkaniec jednej z wiosek w Świętokrzyskiem, rozbija szybę w sklepie
w centrum Krakowa i zabiera z wystawy frutka. Sprawca nawet nie zdążył
go wypić, gdy wpadł w ręce policjantów.
Mężczyzna tłumaczył policjantom, że kradzieży dokonał z pragnienia.
- Bardzo chciało mi się pić. Nie miałem zamiaru brać niczego innego,
chciałem się napić - przyznał rozbrajająco. Policjanci jednak
przeszukali dom Wojciecha L. O syna pytali też matkę. Na miejscu przestępstwa
natomiast zabezpieczyli ślady zapachowe i fizykochemiczne.
Tymczasem dzień po zatrzymaniu Wojciech L. trafił do szpitala
psychiatrycznego na obserwację. Spędził tam dwa miesiące. Biegli
stwierdzili u niego zaburzenia schizofreniczne. Mimo to w lutym prokurator
postanowił przedłużyć dochodzenie o kolejny miesiąc... "ze względu
na konieczność uzupełnienia postępowania o niezbędne czynności".
Przez ten czas uzyskano z centralnego rejestru karnego informację, że
Wojciech L. nie był dotąd karany.
Wreszcie w kwietniu prokuratura skierowała do sądu akt oskarżenia. -
Okoliczności przestępstwa nie budzą wątpliwości - stwierdził bez
wahania oskarżyciel i za kradzież frutka zażądał dla sprawcy dwóch
lat więzienia w zawieszeniu na trzy lata.
Sąd nakazał też sprawdzić poczytalność Wojciecha L. Musiały go przebadać
dwa niezależne zespoły lekarzy psychiatrów. Potwierdziły, że
"miał zniesioną zdolność pokierowania swoim postępowaniem".
Sąd na tej podstawie kilka dni temu umorzył sprawę. "Oskarżony co
prawda dokonał włamania, ale jego celem była kradzież jedynie jednej
butelki. Nie sposób przyjąć, by czyn cechował się znaczną społeczną
szkodliwością" - podkreślił w uzasadnieniu.
Cała sprawa zajęła wymiarowi sprawiedliwości dziewięć miesięcy.
Koszty wielokrotnie przekroczyły wartość skradzionego napoju. Za samych
biegłych budżet państwa musiał zapłacić kilkaset złotych.
20.09. Krakowska prokuratura wszczęła
śledztwo w sprawie szefa
Prokuratury Okręgowej w Nowym Sączu i jego zastępcy. Pierwszy miał ponoć
kryć swojego podwładnego, którego policja podejrzewała o jazdę po
pijanemu.
W sobotę pod Nowym Sączem wpadł do rowu samochód, którym jechał
zastępca prokuratora okręgowego w Nowym Sączu Józef Poręba. Nie
zgodził się na badanie alkomatem, powołując się na prokuratorski
immunitet. Jego szef Zdzisław Bocheński, który przyjechał na
miejsce, miał uznać, iż nic nie wskazuje, by jego zastępca znajdował
się pod wpływem alkoholu, i nie ma potrzeby badania trzeźwości. Poręba
przesłuchiwany w postępowaniu dyscyplinarnym nie przyznał się, że
nie był trzeźwy.
Śledztwo w tej sprawie wszczęła wczoraj krakowska prokuratura okręgowa.
- Chodzi o przekroczenie uprawnień przez szefa Prokuratury Okręgowej w
Nowym Sączu i kierowanie pojazdem pod wpływem alkoholu przez jego zastępcę
- powiedziała nam Bogusława Marcinkowska, rzeczniczka krakowskiej
prokuratury. Prokurator apelacyjny w Krakowie wystąpi do ministra
sprawiedliwości o odwołanie Bocheńskiego i jego zastępcy. Ten
ostatni został już zawieszony w czynnościach.
15 września Mataczenia i układy prokuratorskie.
Katowicki prokurator apelacyjny Tomasz Janeczek, którego
posądzano o wywieranie presji na podwładnych w śledztwie dotyczącym
Barbary Blidy, sam również w innych sprawach ulegał naciskom przełożonych.
"Super Express" dotarł do nagrania, w którym Tomasz Janeczek
mówi, że posłusznie wykonał polecenie przełożonych, choć sam inaczej
oceniał materiał dowodowy. W 1995 roku Janeczek prowadził sprawę prokuratora Zbigniewa T. który
po pijanemu przejechał znanego archeologa. Na miejscu wypadku policjanci
zatarli ślady, przestawiając samochód Zbigniewa T. Na dodatek
prokuratorowi nie pobrano krwi do badań, a w alkomat dmuchnął
dopiero po trzech godzinach od wypadku (miał 0,4 promila alkoholu). Zbigniew T. upierał się, że napił się już po wypadku. Janeczek
chciał zażądać przed sądem dla prokuratora wysokiej kary, ale uległ
przełożonym i wniósł jedynie o 8 miesięcy pozbawienia wolności
w zawieszeniu!
- Wie pan (...) złożyłem (...) oświadczenie, że powinna (kara-red.)
być dużo wyższa. A ponieważ (było - red.) polecenie (...) żeby złożyć
inne wnioski, byłem związany i wykonałem to polecenie - przyznaje
otwarcie w nagranej rozmowie prokurator Janeczek. Sad uniewinnił
Zbigniewa T.
Ostatecznie sprawa Zbigniewa T. wróciła do sądu i prokurator, który
po pijanemu śmiertelnie potrącił człowieka został skazany na... 2 lata
więzienia w zawieszeniu! Rodzina zabitego archeologa chciała, by wyjaśniono,
którzy z policjantów i prokuratorów zacierali ślady na miejscy
wypadku. "Super Express" dotarł do dokumentów, z których wynika,
że prokurator Janeczek dwa razy odmówił zgody na przeprowadzenie śledztwa
w tej sprawie. Zdaniem rozmówców gazety z prokuratury zrobił
to, bo życzyli sobie tego jego przełożeni. Dzięki temu osoby, które
zacierały ślady na miejscu wypadku, pozostaną na zawsze bezkarne - ocenia
"Super Express".
13.09. Kolejny
dowód bezmyślności funkcjonariuszy prokuratury.
Od pół roku fiat seicento kupiony w komisie przez Kazimierza K.
rdzewieje na policyjnym parkingu. Mężczyzna, choć nie popełnił żadnego
przestępstwa, auta może już nie odzyskać, bo śledczy twierdzą, że
jest dowodem w procesie.
Zrujnowano mi życie. Nie taka powinna być Polska prawa i sprawiedliwości
- żali się mieszkaniec podwadowickiej miejscowości. Musi spłacać
kredyt na samochód, choć nie ma go od pół roku. Na dodatek bez auta
straci pracę. W podobnej sytuacji jest siedem innych rodzin, które kupiły
fiaty seicento w podwadowickim autokomisie. Także im zarekwirowano
samochody. Pan Kazimierz, rencista, kupił fiata dwa lata temu. Tuż przed
świętami wielkanocnymi pod jego dom zajechali policjanci.
- Machnęli mi przed nosem odznakami, pokazali nakaz prokuratorski, że
muszą zarekwirować samochód. Nie wiedziałem, o co chodzi - wspomina
poszkodowany mężczyzna. Okazało się, że w aucie przed wstawieniem do
komisu przebito numery seryjne nadwozia. - Auto dwa razy było na przeglądzie
technicznym i nikt ich nie kwestionował - łapie się za głowę pan
Kazimierz.
Biegli już pół roku temu skończyli oględziny auta. Do sądu trafił
już nawet akt oskarżenia przeciwko człowiekowi, który wstawił do
komisu feralne samochody. Mimo to fiat pana Kazimierza wciąż stoi na
policyjnym parkingu i zarasta pokrzywami. Pokrzywdzony mężczyzna
kilkakrotnie zwracał się do prokuratury i sądu, by do czasu zakończenia
sprawy oddano mu chociaż samochód w dozór, żeby mógł spokojnie
pracować.
Prokuratura tłumaczy, że auta wydać nie może przed zakończeniem
sprawy sądowej.
Nie bierze pod uwagę strat jakie ponosi pechowy właściciel samochodu.
8 września Podejrzewany
o korupcję prokurator sam zgłosił się na przesłuchanie, by uniemożliwić
kolegom pokazową akcję zatrzymania o świcie.
Czwartek, godz. 11. W prokuraturze w Katowicach zjawia się mężczyzna
w towarzystwie adwokata. Ma ze sobą szczoteczkę do zębów i pidżamę.
Wszyscy go znają, bo to kolega z pracy - prokurator Mirosław P. z Gliwic.
W tym samym czasie w Warszawie rozpoczyna się posiedzenie sądu
dyscyplinarnego w sprawie uchylenia chroniącego go immunitetu. P. wie, że sprawa jest przesądzona i usłyszy zarzuty. Jest
podejrzewany o korupcję. Spodziewa się też, że w tej sytuacji
w piątek nad ranem zostanie zatrzymany przez służby specjalne. P. czeka na przesłuchanie osiem godzin. Na krześle, na korytarzu.
Zaczyna zeznawać o 19, po siedmiu godzinach przesłuchań, o drugiej
nad ranem zostaje zakuty w kajdanki. Prokuratura składa w sądzie
dyscyplinarnym wniosek o zgodę na tymczasowe aresztowanie. Powód?
Obawa matactwa i groźba wysokiej kary.
Jak się dowiaduje "GW", prokuratura podejrzewa prokuratora P.,
że razem z jednym z oficerów śląskiego CBŚ brał łapówki od
członków mafii paliwowej. W sumie 105 tys. zł. W zamian miał
sprawdzić, czy policja interesuje się mafiosami paliwowymi i ostrzec
ich o planowanych przeszukaniach firmy.
30.08. Minister
Zbigniew Ziobro zdymisjonował we wtorek szefa Prokuratury Apelacyjnej w Gdańsku
Janusza Kwiatkowskiego bez podania przyczyn.
Trójmiejscy prawnicy nie mają wątpliwości: - Ta dymisja była kwestią
czasu. Gdy Kaczmarek poszedł w ministry, na swoje miejsce w Gdańsku
wskazał Kwiatkowskiego. Blisko się trzymali. Ziobro walczy teraz z jakimś
układem Kaczmarka, więc ten facet idealnie nadawał się do usunięcia.
Kwiatkowski przejął po Kaczmarku śledztwa w sprawie prywatyzacji PZU i
głośnej afery kościelnego wydawnictwa Stella Maris. W zeszłym tygodniu
rada regionalna PiS zaapelowała do premiera Kaczyńskiego i Ziobry o
zbadanie tych śledztw i kilku innych. - Przecież w Gdańsku tak naprawdę
nie wsadzono za kratki żadnego dużego polityka, same płotki - komentował
pomorski poseł PiS Jacek Kurski. - Nie wiem, czy był jakiś układ, ale
trzeba to zbadać.
29.08. Zgubił
dokumenty, odpowie za oszustwo Oszustwo zarzuca mieszkańcowi Krakowa prokuratura z wielkopolskich
Szamotuł. Tymczasem śledczy z Nowego Sącza ustalili, że mężczyzna
prawdopodobnie sam padł ofiarą przestępców, którzy posłużyli się jego
kontem do wyłudzenia kilkuset tysięcy złotych. Wójcik miał naciągać ludzi z całej Polski na wpłacanie
zaliczek za samochody sprowadzane z Zachodu. Skuszeni zamieszczonymi m.in.
w telegazecie i internecie ogłoszeniami, mieli wpłacać pieniądze na
jego konto. - Tyle, że ja już dawno o tym koncie zapomniałem - zarzeka
się mężczyzna.
Prokuratura nie dała mu wiary i Wójcik na dwa miesiące trafił do
aresztu.
Tymczasem sprawa się rozrastała, śledczy ustalali kolejne okoliczności
przestępstw, a z prokuratur z całej Polski spływały doniesienia o
kolejnych oszukanych. Gdy ich liczba przekroczyła setkę, śledztwo przejęła
Prokuratura Okręgowa w Nowym Sączu. O dziwo, jedną z pierwszych decyzji
prokuratora z "okręgówki" było... wypuszczenie Wójcika z
aresztu. - Zmieniły się okoliczności sprawy - tłumaczy Stanisław
Garncarz, naczelnik wydziału śledczego Prokuratury Okręgowej w Nowym Sączu.
Nieoficjalnie "Gazeta" dowiedziała się, że po analizie akt śledczy
uznali, iż Wójcik jest niewinny, a prawdziwi oszuści wykorzystali
zgubione przez niego dokumenty do przejęcia kontroli nad jego kontem. Do
aresztu trafiło kilka osób podejrzanych o zorganizowanie całego
procederu.
Wójcik wyszedł na wolność pod koniec stycznia 2007 r., przekonany, że
wkrótce jego sprawa się wyjaśni. Okazało się jednak, że prokuratura
z Szamotuł nie wysłała, wzorem innych jednostek, doniesienia dotyczącego
Wójcika do Nowego Sącza, lecz postanowiła przeprowadzić własne śledztwo.
Jego efektem był akt oskarżenia przesłany do sądu w lutym 2007 r. -
Zarzuty postawiono w oparciu o zebrany materiał dowodowy. A podejrzany
podczas przesłuchania przyznał się do winy - wyjaśnia Paweł Gryziecki,
prokurator rejonowy w Szamotułach. Może dlatego prokuratorzy nie
sprawdzili nawet billingów Wójcika, ani rzekomo oszukanej przez niego
kobiety.
- Przesłuchujący mnie policjant powiedział, że jeśli się przyznam,
wyjdę z aresztu. Wiem, że to głupie, ale czekała na mnie żona w
zaawansowanej ciąży, więc przyjąłem propozycję - twierdzi Wójcik.
We wrześniu czeka go kolejna rozprawa przed sądem w Szamotułach. Nie
stać go na adwokata, więc drży na samą myśl o werdykcie składu sędziowskiego.
Sprawy z Szamotuł oficjalnie nie chce komentować policja ani prokuratura
z Nowego Sącza. - Możemy mówić tylko o naszych ustaleniach. A z nich
wynika, że z powodu niepopełnienia przestępstwa zarzuty przeciwko Wójcikowi
zostaną umorzone - usłyszeliśmy od osoby znającej kulisy śledztwa w
Nowym Sączu.
18.08. Szef
Prokuratury Rejonowej w Radomiu Mariusz Potera i jego zastępczyni Bogusława
Pereta zostali odwołani ze stanowiska.
Radomska prokuratura od grudnia ub.r. badała sprawę zanieczyszczonych
fragmentami owadów i ciemnego pyłu strzykawek znalezionych przez pielęgniarkę
tamtejszego Szpitala Specjalistycznego. Śledczy zdecydowali przekazać
akta do prokuratury w Łodzi, bo tam mieści się siedziba dystrybutora
strzykawek. Łódź akta odesłała, argumentując, że sprawa została
ujawniona w Radomiu.
Pod koniec lipca prokurator apelacyjny w Lublinie zdecydował o
przeniesieniu śledztwa do Prokuratury Okręgowej w Lublinie. Radomskim
prokuratorom zarzucił zaniechania i opieszałość w śledztwie, a szefom
prokuratury w Radomiu brak właściwego nadzoru.
1 sierpnia o strzykawkach napisał "Dziennik". Przez pół roku
ani dyrektor szpitala, ani prokurator nie zawiadomili Urzędu Rejestracji
Produktów Leczniczych i nikt nie podjął decyzji, co zrobić z obecną w
szpitalach partią strzykawek.
01.08. Korupcja,
czy lekceważenie obowiązków urzędników? - potrącona przez auto
krakowianka przeszła ciężką operację, od miesięcy jest na rehabilitacji.
Nie mogła jednak zeznawać przeciwko kierowcy, bo wszystkie wezwania do niej
wysyłano na zły adres. Sprawę umorzono.
Sąd na wniosek prokuratury warunkowo umorzył postępowanie wobec
kierowcy. Sprawca miał wpłacić 500 zł nawiązki na jedną z fundacji.
Prokuratura twierdzi, że pod uwagę wzięto fakt, iż sprawca nie był
pod wpływem alkoholu ani nie przekroczył prędkości.
Wyrok pod nieobecność pani Melanii zapadł na jednym posiedzeniu.
- W sądzie
odmówiono mi dostępu do akt. Pani prokurator powiedziała mi natomiast,
że byłam powiadamiana, ale nie odbierałam korespondencji - mówi
krakowianka.
Sęk w tym, że zawiadomienia z prokuratury i sądu zamiast na ulice
Kielecką, gdzie mieszka pani Melania, wysyłano na... Kijowską.
Przedstawiciele prokuratury i sądu tłumaczą, że adres ten zaczerpnęli
z policyjnego protokołu przesłuchania. Tyle że na pierwszej stronie tego samego protokołu,
w rubryce "miejsce wykonywania czynności", podała ulicę...
Kielecką.... i na innych dokumentach też. Z tego wynika że komuś
bardzo zależało żeby poszkodowana nie była zawiadamiana o sprawie.
Idiotycznie tłumaczy się też z błędu funkcjonariusz
Piotr Kosmaty, szef Prokuratury Rejonowej Kraków Śródmieście-Wschód,
twierdzi, że "w takich postępowaniach jak to wystarczy przesłuchanie
na policji". - Jeżeli ta pani chciała być dosłuchana, miała
jakieś dodatkowe informacje, mogła sama zgłosić się do prokuratury bądź
też złożyć pisemnie wnioski - mówi Kosmaty.
... jak też sędzia Waldemar Żurek, rzecznik krakowskiego sądu: - Nie da się sprawdzić, czy
policjantka mylnie wpisała nazwę ulicy, czy też poszkodowana sama omyłkowo
podała ją. Skoro protokół wypełniał policjant, to sąd musi mu ufać.
- Chciałam być oskarżycielem posiłkowym, by opowiedzieć, że runęło
całe moje życie, ale też odnieść się do zeznań sprawcy. Przez tę
sprawę popadłam w długi, bo nie mogę chodzić do pracy. Nikogo to
jednak nie obchodzi - mówi bezradna krakowianka.
Czy urzędnicy będą w stanie naprawić swoje błędy?
- znając życie i brak odpowiedzialności za głupotę urzędniczą nie
oczekiwałbym od nich jakichkolwiek reakcji - wszak nic nie dzieje się bez
przyczyny...
28.07. Ukrywanie
dokumentów, podżeganie do poświadczenia nieprawdy, niedopełnienie obowiązków
- to najłagodniejsze z zarzutów, jakie Prokuratura Okręgowa w Świdnicy
postawiła dolnośląskiemu prokuratorowi Arkadiuszowi Lenartowiczowi.
W sumie usłyszał on dwieście zarzutów - żaden inny przestępca tyle nie
miał.
Akt oskarżenia trafi niebawem do sądu.
Toczą się postępowania dyscyplinarne przeciwko jego przełożonej
prokurator Danucie Gorazdowskiej i ich zwierzchnikowi Józefowi Niekrawcowi,
byłemu szefowi Prokuratury Okręgowej w Opolu. Lenartowicz zrzekł się
immunitetu, Gorazdowska i Niekrawiec mogą go utracić w zależności od wyników
postępowania dyscyplinarnego.
Afera goni aferę - tak można podsumować działalność dolnośląskich
prokuratur w ostatnich miesiącach. Jednak to nie prokuratorzy: wrocławscy,
opolscy, namysłowscy je wykrywają, ale niestety występują jako główni
bohaterowie.
Najpierw czterech wrocławskich prokuratorów w różnych sprawach zostało
podejrzanych o współpracę z przestępczością zorganizowaną. Później
wybuchł skandal związany ze zniszczeniem przez wrocławską prokuraturę
firmy "Bestcom". Przedsiębiorstwo upadło w wyniku bezprawnego i
bezpodstawnego aresztowania jego właścicieli, a Prokuratura Krajowa po
wnikliwej analizie zdymisjonowała prokuratorów zajmujących się tą sprawą.
Wkrótce po tym zawieszono w pełnieniu obowiązków szefową prokuratury w
Namysłowie prokurator Danutę Gorazdowską i jej podwładnego Arkadiusza
Lenartowicza. Wreszcie przed kilkoma tygodniami zdymisjonowano szefa
Prokuratury Okręgowej w Opolu - Józefa Niekrawca, któremu zarzuca się poważne
niedopełnienie obowiązków w dysponowaniu publicznymi pieniędzmi. Za
kadencji Niekrawca z prokuratury wyprowadzono od kilkuset do, być może,
nawet kilkunastu tysięcy złotych; dokładna kwota będzie znana po zakończeniu
postępowania dyscyplinarnego. Co ciekawe, z osobą prokuratora Niekrawca ściśle
wiążą się sprawy prokurator Gorazdowskiej i prokuratora Lenartowicza.
Namysłowska placówka, w której pracowali, podlegała kontroli prokuratury
opolskiej, na czele której stał Niekrawiec.
- Potwierdzam. Prokurator Arkadiusz L. zrzekł się immunitetu, dzięki czemu
mogliśmy przedstawić mu już zarzuty. Usłyszał ich łącznie dwieście - mówi
w rozmowie z "Naszym Dziennikiem" prokurator Grzegorz Filipiak z
Prokuratury Okręgowej w Świdnicy prowadzący postępowanie karne w sprawie
Lenartowicza.
Wśród zarzutów, jakie swojemu koledze z Namysłowa postawili świdniccy
prokuratorzy, są m.in.: ukrywanie dokumentów, niedopełnienie obowiązków służbowych,
nakłanianie do poświadczenia nieprawdy, ale również takie, które wskazują
na to, iż namysłowska prokuratura stała się placówką ochrony dla jednych
i szykan dla drugich, tych spoza "układu".
- Pan w swoich artykułach mówi o "prokuratorskiej mafii" na Dolnym
Śląsku, to dość poważny zarzut, choć częściowo uzasadniony. Ja bym mówił
raczej o pewnej sitwie, która przez lata zdominowała i podporządkowała
sobie prokuraturę na Dolnym Śląsku, o układach towarzysko-zawodowych i
swoistym przymykaniu oczu na nieprawidłowości - twierdzi nasz informator związany
z Ministerstwem Sprawiedliwości.
Jak ustalił "Nasz Dziennik"
prokuratorowi aferzyście przedstawiono już zarzuty karne. W liczbie -
bagatela - 200 (sic!). Jeżeli sprawa przeciwko prokuratorowi Lenartowiczowi
trafi do sądu, a nie ulega wątpliwości, że tak się stanie, dwieście
zarzutów, jakie usłyszy namysłowski śledczy w akcie oskarżenia, będzie
swoistym rekordem. Rzadko zdarza się, by członkowie zorganizowanych grup
przestępczych odpowiedzialni za tak poważne naruszenie prawa, jak handel
bronią czy narkotykami, usłyszeli równie dużą liczbę zarzutów, co on.
- Jeżeli okaże się, że istnieją podstawy, sprawa oczywiście zostanie
skierowana do sądu w formie aktu oskarżenia. Na razie trwa postępowanie
prokuratorskie - twierdzi Grzegorz Filipiak, pełniący obowiązki rzecznik
prasowy Prokuratury Okręgowej w Świdnicy.
Akta w domu, bandyci na wolności
Jesienią ubiegłego roku okazało się, że namysłowscy prokuratorzy, wśród
nich właśnie Lenartowicz, podlegli Gorazdowskiej, tuszowali poważne śledztwa,
ukrywając akta i nie kierując spraw do sądów m.in. w sprawach dealerów
narkotykowych. Część z postępowań, jakie uległy przedawnieniu, dotyczyła
bliskich i krewnych namysłowskiej elity politycznej związanych z lewicą.
- Zamiast kierować akty oskarżenia do sądu, zanosił akta prowadzonych
spraw do domu. W dokumentacji odnotowywał jednak, że są one już załatwione.
I czekał, aż się przedawnią - twierdzi nasz informator.
Tak było chociażby w przypadku sprawy zatrzymanej w 2004 roku dużej grupy
dilerów narkotykowych. Policjanci prowadzący postępowanie przekazali
materiały Lenartowiczowi. Kiedy półtora roku później akt oskarżenia nie
trafił do sądu, zainteresowali się sprawą. Pod ich naciskiem otwarto służbową
szafę w gabinecie prokuratora. W środku, a później również w jego domu
znaleziono masę ukrytych teczek z postępowaniami, które powinny być
prowadzone. Jak ustaliliśmy, Lenartowicz ukrył akta dotyczące ponad 300
spraw, głównie z okresu 2003-2005. W rejestrach prokuratury widniały jako
umorzone lub jako odesłane do sądu. Takie wpisy zatwierdzała prokurator
Gorazdowska.
Część spraw, jakie ukrywał Lenartowicz, dotyczyła szefów miejscowego
banku spółdzielczego w Namysłowie: prezesa Zdzisława B., wiceprzewodniczącego
rady nadzorczej Zygmunta Z. oraz członka zarządu Ryszarda P. Jak ustaliliśmy,
Zygmunt Z. to znany działacz opolskiego PSL, a Ryszard P. - SLD. Dzisiaj,
kiedy nie ma już nad nimi parasola ochronnego roztoczonego przez Lenartowicza
i Gorazdowską, prezesi w jednej ze spraw oskarżeni zostali o składanie fałszywych
zeznań.
Wojciech Wybranowski
28 lipca Nie chciał pozbawić sędziego immunitetu?
Prokurator Emil Melka miał być naciskany przez przełożonych,
ale nie w tzw. aferze węglowej - donosi w swoim dzisiejszym wydaniu
"Rzeczpospolita", ale - w sprawie katastrofy MTK. Melka prowadził jedno z najważniejszych śledztw w Katowicach:
katastrofy budowlanej na terenie Międzynarodowych Targów Katowickich, w której
zginęło 65 osób. Ponad rok temu sprzeciwił się decyzji przełożonych i
nie zgodził się wystąpić z wnioskiem o odebranie immunitetu sędziemu
Leszkowi Guzie z Gliwic, który dwa miesiące przed tragedią w Katowicach
orzekał w procesie, jaki MTK wytoczyły firmie ubezpieczeniowej Hestia o
odszkodowanie za zniszczony dach - czytamy w dzienniku.
Dach wygiął się w 2002 r. bo nie był odśnieżany. Guza uznał, że
MTK nie musiały odśnieżać dachu, bo "nie ma w Polsce takiego
zwyczaju". Kilka tygodni później dach runął. Minister Ziobro
złożył wniosek o wszczęcie postępowania dyscyplinarnego wobec sędziego.
Melka był przeciwny.
- Od Krzysztofa Sieraka, ówczesnego szefa Prokuratury Okręgowej w
Katowicach dostał polecenie na piśmie, ale od tej decyzji się odwołał"
- opowiada jeden z prokuratorów. Prokurator Tomasz Janeczek podtrzymał
stanowisko Sieraka. Dwa miesiące temu lubelski sąd uniewinnił Guzego.
27.07. Prokurator
Tomasz Janeczek potajemnie nagrał swojego kolegę po fachu Emila Melkę - czyżby
wyłom w tej mafijnej organizacji?
Do stenogramów dotarły "Rzeczpospolita" i "Gazeta
Wyborcza".
Po samobójczej śmierci byłej minister budownictwa i posłanki SLD Barbary
Blidy którą miano zatrzymać w związku z tak zwaną
aferą węglową, pojawiły się sugestie, że przełożeni wywierali na śledczych
naciski polityczne. 6 maja "Dziennik" opublikował tekst, w którym
sugerował, że prokurator Emil Melka, "wątpiący w winę Blidy, został
odsunięty od śledztwa". Melka dochodzenie w sprawie afery węglowej prowadził od marca do
listopada 2006 roku i został pozbawiony na nie wpływu pół roku przed śmiercią
Barbary Blidy. Była poseł SLD i minister odebrała sobie życie 25 kwietnia.
Jednak po publikacji "Dziennika" prokurator Janeczek wezwał Melkę
i poprosił, by napisał oświadczenie dla prasy, czy rzeczywiście były
naciski w czasie prowadzonego śledztwa. Wcześniej polecił zainstalowanie
urządzenia nagrywającego w gabinecie, w którym miała się odbyć rozmowa.
Melka wzbrania się przed napisaniem oświadczenia. "Przecież wiesz
dobrze, że nie (podam) wszystkiego teraz, nie napiszę, tylko kiedyś" -
mówi. Dodaje potem: "Ja się mam wypstrykać z nabojów teraz i
powystrzelam cały magazynek, i będę do odstrzału później".
Janeczek zapewnia Melkę, że nikt nie chce mu zaszkodzić. "Prosimy o
rzetelne napisanie oświadczenia, obejmujące tylko i wyłącznie, tylko i wyłącznie
prawdę" - mówi prokurator.
"Rzeczpospolita" cytuje wypowiedź ministra sprawiedliwości
Zbigniewa Ziobry, według którego Tomasz Janeczek, pomawiany o polityczne
naciski na prokuratorów prowadzących śledztwo w aferze węglowej, miał
prawo nagrywać, bo występował w obronie swojego dobrego imienia.
"Gazeta Wyborcza" pokazała stenogram pełnomocnikowi męża
Barbary Blidy, mecenasowi Leszkowi Piotrowskiemu. Według niego, "to
zapis próby matactwa i świadectwo ordynarnych nacisków". Leszek
Piotrowski powiedział, że pokazuje to też atmosferę nieufności i podejrzeń
panującą w resorcie sprawiedliwości. Jego zdaniem, prokurator Melka prawdę
może powiedzieć tylko w warunkach, które zapewnią mu bezpieczeństwo przed
odwetem przełożonych.
24.07. 26-letni
Maksymilian G., niedoszły poseł LPR-u obecnej kadencji, za wieszanie plakatów
Młodzieży Wszechpolskiej w proteście tzw. "Marszu Tolerancji" (pedałów
itp.), został skazany za rozpowszechnianie pornografii na dwa lata
pozbawienia wolności w zawieszeniu na pięć lat, 2,2 tys. zł grzywny oraz
zwrot kosztów sądowych.
Prokuratura zarzuciła Maksymilianowi G. i jego czterem kolegom (jest wśród
nich asystent jednego z europosłów), że 20 kwietnia, w przededniu
Marszu Tolerancji, rozpowszechniali na ulicach Krakowa pornografię,
naklejając plakaty, na których przedstawiono m.in. seks z udziałem
ludzi i zwierząt. W trakcie zatrzymania w samochodzie jednego z uczestników
akcji plakatowej znaleziono 114 plakatów, drewnianą pałkę i wiatrówkę.
Według prokuratury na plakatach była prezentowana pornografia zwykła i
"ostra", za co grozi do ośmiu lat więzienia.
Zatrzymani wyjaśniali, że chcieli w ten sposób ostrzec społeczeństwo
przed dewiacjami seksualnymi i zaprotestować przeciwko marszowi. Jak
informowała prokuratura, przyznali się do winy. Zapewniali, że ich
zachowanie nie było inspirowane przez żadną partię polityczną. Związków
takich nie ustalono także w toku postępowania.
... no cóż, w każdym kiosku mamy więcej pornografii
niż na tych plakatach, ale wiadomo, że funkcjonariusze prokuratury są bezmyślni,
jak roboty wykonują tylko zlecenia...
17.07. Stróże (bez)praw(i)a? Nasz
Dzienik Prokuratorzy opolscy za pomocą sfałszowanych faktur wyprowadzali pieniądze z
prokuratury, przetrzymywali akta, tuszowali śledztwa...
Odwołany przed kilkoma dniami szef Prokuratury Okręgowej w Opolu
prokurator Józef Niekrawiec może niebawem stracić immunitet. Z informacji, do
jakich dotarł "Nasz Dziennik", wynika, że Niekrawiec, kierując
opolską prokuraturą, akceptował i przyjmował do rozliczenia faktury za usługi,
które nigdy nie zostały wykonane. Zlecił m.in. wypłatę pieniędzy za
zorganizowanie "spotkania integracyjnego", które nigdy się nie odbyło.
W tej sprawie ma zostać niebawem wszczęte postępowanie dyscyplinarne. Takie
postępowanie prowadzone jest przeciwko podległej Niekrawcowi prokurator
Danucie Gorazdowskiej, podejrzewanej o liczne nieprawidłowości w działaniach
prokuratury w Namysłowie.
2007-07-05, Student oskarżony o słowne znieważenie flagi
Czy można słownie znieważyć biało-czerwoną flagę? Tak uważa krakowska prokuratura i oskarża studenta o to, że rzekomo powiedział "gówniana flaga".
Zarzut postawiony studentowi dokładnie brzmi tak: "publiczne znieważenie Flagi Narodowej Polski, w ten sposób, że oskarżony wypowiedział pod jej adresem słowa powszechnie uznane za obelżywe". Młody student jednej z krakowskich uczelni stanie za to w najbliższych dniach przed sądem, bo prokurator skierował już akt oskarżenia przeciwko niemu.
Wszystko zdarzyło się podczas niedawnych juwenaliów. Policjanci z patrolu pilnującego porządku podczas jednego z wieczornych koncertów zauważyli koło Parku Jordana młodego mężczyznę, który - jak opisali potem w notatce - wymachiwał biało-czerwoną flagą. Na ich widok mężczyzna miał rzucić się do ucieczki, ale policjanci zdołali go dogonić. Jak się okazało, 22-letni student był pod wpływem alkoholu.
Sprawa zapewne rozeszłaby się po kościach, gdyby policjant z patrolu nie napisał w raporcie ze zdarzenia: „Nadmieniam, że podczas legitymowania P.G. celowo znieważył flagę narodową Polski, mówiąc, cytuję »gówniana flaga «. Co zrobił z premedytacją” - zaznaczył z naciskiem funkcjonariusz.
Na efekt nie trzeba było czekać. Policja wszczęła postępowanie "o wypowiedzenie pod adresem flagi narodowej słów powszechnie uznanych za obelżywe". Powołano się na artykuł 137 kodeksu karnego mówiący o niszczeniu, znieważaniu bądź celowym usuwaniu znaków państwowych, za co grozi grzywna, ograniczenie bądź nawet pozbawienie wolności do jednego roku.
Niedawno z podobnego powodu problem z prokuraturą miał rysownik "Przekroju" Marek Raczkowski. Podczas audycji w TOK FM wyznał bowiem, że razem ze znajomą artystką wetknął w psie kupy 70 małych biało-czerwonych flag, by zawstydzić właścicieli psów zanieczyszczających warszawskie ulice. Prokuratura po tej audycji wszczęła postępowanie o znieważenie flagi państwowej.
- Z tego widać że idioci w prokuraturze zamiast
aferzystami i przekrętami wolą zajmować się gównianymi sprawami - czyli
na swoim poziomie intelektualnym...
03.07.
Kolejny dowód miernoty prokuratorskiej - Sąd Rejonowy w Opolu aresztował byłego
prokuratora Stanisława O. z Wrocławia.
Zarzuty: przyjmowanie łapówek od gangsterów i kontakty z mafią oraz
zdradzanie danych świadków incognito.
Stanisławowi O. śledczy zarzucają m.in. przyjęcie 40 tys. zł za udostępnienie
podejrzanym o zabójstwo protokołów z przesłuchania świadków
incognito, a także 50 tys. za uchylenie aresztu tymczasowego wobec
jednego ze współoskarżonych o zabójstwo. Były prokurator miał też
obiecać jednemu z oskarżonych, że w sprawie, w której występował
jako oskarżyciel, będzie dążył do jego uniewinnienia. Oprócz pieniędzy,
miał też przyjmować alkohol, radioodbiorniki samochodowe, perfumy i
odzież, a także usługi, np. remonty samochodów. Jest też podejrzany o
zlecenie podpalenia samochodu świadka w sprawie, którą prowadził.
Stanisław O. pracował w wydziale V śledczym prokuratury wojewódzkiej,
a później prokuratury okręgowej.
19 czerwca Pijani
prokuratorzy "szkolą się" za pieniądze podatników.
Togi zostawili w urzędach prokuratorskich. Grube teczki z aktami
spraw, które prowadzą zamknęli w szafach pancernych. Kilkudziesięciu
prokuratorów miało się szkolić ws. międzynarodowego nakazu zatrzymania.
Czym się to skończyło? Kłopotami z utrzymaniem równowagi - donosi
"Fakt".
Śledczy z dwóch okręgów Prokuratury Apelacyjnej w Gdańsku
wybrali się w ubiegłym tygodniu na ważne szkolenie. Zabrali się z nimi
także prokuratorzy w mundurach. Chodziło o międzynarodowy nakaz
zatrzymania. Dwudniową konferencję zorganizowano w eleganckim ośrodku
nad Zatoką Gdańską w Stegnach. Piękne słońce, plaża, a tu
trzeba siedzieć na nudnych wykładach. Kto by to wytrzymał? Nawet
prokuratorzy przyzwyczajeni do długich godzin spędzanych w sądach
mają swoje granice. Po tak męczącym dniu muszą się zrelaksować. A nie
ma to jak miłe towarzystwo... no i suto zastawiony stół -
relacjonuje "Fakt".
Impreza powoli się rozkręca. Cicho przygrywa muzyka. Toczą się
kulturalne rozmowy. Biesiadnicy wznoszą pierwsze toasty. Atmosfera robi się
coraz bardziej luźna. Kelnerzy co chwilę wnoszą nowe butelki z dobrze
zmrożoną wódką. Choć prokuratorzy wojskowi stanowią mniejszość, to
jednak wiodą prym w ilości wypijanego alkoholu. Tak być nie może,
denerwują się cywilni śledczy i próbują prześcignąć mundurowych
- czytamy w "Fakcie". Panowie studzą się zimnym piwkiem.
Tak zaprawieni ruszają na parkiet. Godziny płyną i zmęczone
towarzystwo się wykrusza. Gdy wybija trzecia nad ranem, zmęczeni
prokuratorzy kończą "szkolenie".
Okazało się, że prokuratorzy z Torunia, Elbląga, Iławy, Nowego
Miasta Lubawskiego, Działdowa, Braniewa i Ostródy wcale nie są groźni
i ponurzy, wprost przeciwnie wzorem lumpów lubią zabawę i tańce
- szczególnie gdy się dobrze napiją. A jak mówi porzekadło, okazja
do kielicha zawsze się znajdzie. Nawet na szkoleniu, za które płacą
podatnicy - pisze "Fakt".
18.06. Kolejny
dowód debilizmu prokuratorów? - kto napadł na zakopiański hotel Wersal
Sprawa byłej wicemiss Podhala oskarżonej o napad na zakopiański hotel
Wersal wraca na wokandę. Sąd odwoławczy uchylił bowiem wyrok skazujący
młodą kobietę.
Proces byłej wicemiss rozpocznie się od początku w zakopiańskim sądzie.
Sprawa budzi ogromne emocje na Podhalu, bo Klaudia S. jest tam znaną
postacią. Taterniczka, modelka, wicemiss Podhala, uczestniczka
emitowanego w zeszłym roku przez telewizję publiczną programu
"Zdobywcy". Na dodatek niegdyś dyrektor luksusowego hotelu
Wersal w Zakopanem, należącego do byłego burmistrza Adama
Bachledy-Curusia. O śledztwie i procesie kobiety rozpisywały się
media. Tym bardziej, że jej historia to wręcz gotowy scenariusz
sensacyjnego filmu.
Dwa lata temu do hotelu Wersal zadzwoniła kobieta. Oświadczyła, że
chce wynająć pokój, ale zjawi się skoro świt. Prosiła jednak by
otworzyć wejście dla niepełnosprawnych, bo porusza się na wózku
inwalidzkim. Recepcjonistka, która otwarła drzwi, ujrzała w nich młodą,
wysportowaną - jak zeznała potem - kobietę z kominiarką na twarzy.
Pracownica została poturbowana, ze skrytki zginęło 25 tys. zł.
Policjanci, szukając sprawczyni, wytypowali Klaudię S. Była
wysportowana, na dodatek pracowała kiedyś w hotelu, z którego odeszła,
bo właściciele nie przedłużyli z nią umowy. Wedle policji i
prokuratury motywem mogła być więc chęć zemsty. Podczas
przeszukania w jej mieszkaniu policjant znalazł w portfelu kartę
telefoniczną. To z niej miał dzwonić do hotelu sprawca napadu,
zamawiając pokój. W mieszkaniu było też kilkanaście tysięcy złotych,
które według policji pochodziły z napadu.
Klaudia S. spędziła w areszcie trzy miesiące. Od początku zaprzeczała
swojej winie. Twierdzi, że posądzenie o napad złamało życie jej i
rodzinie.
Pod koniec zeszłego roku sąd w Zakopanem skazał ją na dwa lata i 8
miesięcy więzienia. Była wicemiss odwołała się od wyroku.
Kilka dni temu Sąd Okręgowy w Nowym Sączu uchylił wyrok skazujący.
W sprawie pojawia się bowiem szereg wątpliwości. Z akt zniknęła
karta telefoniczna, jeden z głównych dowodów w sprawie. Nie zachowało
się nawet jej zdjęcie. Była wicemiss kwestionuje również sposób, w
jaki zostało przeprowadzone okazanie. Jak twierdzi, była sama w
pokoju, choć procedury przewidują okazanie w towarzystwie kilku innych
osób. Wątpliwości obrony wzbudził też fakt znalezienia przez
poszkodowaną kilka dni po napadzie włókien w ranie (miały pochodzić
z rękawiczki znalezionej u Klaudii S.). Włókna miały być czarne,
tymczasem z policyjnych zdjęć wynika, że są niebieskie.
Klaudia S. po pierwszym wyroku napisała zażalenie na działanie
zakopiańskiej policji. Wydział kontroli komendy wojewódzkiej nie
dopatrzył się jednak uchybień. Wicemiss poskarżyła się na sposób
przeprowadzenia kontroli. Sprawa trafiła do krakowskiej prokuratury,
ale ta odmówiła wszczęcia postępowania, gdyż jej zdaniem ocena
dowodów zebranych w śledztwie należy do sądu. - Zajmowaliśmy się
jedynie kwestią prawidłowości samej kontroli, a nie oceną śledztwa
- tłumaczył się idiotycznie Piotr Kosmaty, szef Prokuratury Rejonowej
Kraków Śródmieście-Wschód.
15.06. Nie tylko
DUPA, ale nawet IDIOTA (od redakcji) - cyrkowy proces za cztery litery -
Grzegorz Talarek funkcjonariusza prokuratury z Grójca
Tak działa mafia sądowo - prokuratorska. Za pieniądze podatników,
policję, dwie prokuratury, a w końcu sąd zajmie się urażoną godnością
przygłupiego funkcjonariusza - sfałszowanego Talarka z Grójca. W tej głupocie wspierają go kolejni prokuratorzy
(idioci) - w końcu co jak co ale w tej korporacji bardzo trudno znaleźć
inteligentnego i znającego PRAWO funkcjonariusza.
Ta niezwykła historia doczekała się już już nawet felietonów.
Aparat
państwa zajmuje się bowiem urazą swego funkcjonariusza z całą powagą,
a chodzi tylko o cztery litery. Wczoraj przed warszawskim sądem rejonowym
zaczął się proces b. naczelnego "Przekroju" Piotra Najsztuba i
reportera Cezarego Łazarewicza.
To oni - według prokuratora Talarka i podobnych mu idiotów w togach - winni są znieważenia
funkcjonariusza z Grójca. Dziennikarzom grozi wg. tych idiotów do roku więzienia, praca społeczna
lub grzywna, tylko że niedouczeni funkcjonariusze powinni znać wyrok TK,
gdzie wyraźnie określono, że jak jakiś niedouczony idiota z prokuratury
czuje się pomówiony to ma zasrany obowiązek wnieść pozew cywilny do sądu,
a nie wykorzystywać społeczeństwo płacące podatki na tych debili dla swojej
prywaty.
A było tak. Przed paroma laty prok. Talarek za sprawą głupoty prowadzonych przez
siebie śledztw stał się bohaterem - niezbyt pozytywnym i drugoplanowym -
wielu tekstów, także "Gazety".
Zasłynął m.in. z oskarżenia historyka sztuki Jacka Bochińskiego.
Zatopionemu w książkach doktorowi nauk przypisał napad z bronią w ręku
w przebraniu policjanta na szosie pod Grójcem. Sprawa skończyła się
uniewinnieniem. Państwo zapłaciło już Bochińskiemu odszkodowanie za rok
pobytu w areszcie, toczą się jeszcze śledztwa o to, kto podsunął
prokuraturze fałszywe dowody w tej sprawie.
- Prokurator został oszukany, jego problem polega na tym, że nie zrobił
nic, żeby zweryfikować dowody, nie miał krzty sceptycyzmu, instynktu
samozachowawczego, przeciwnie, żądał dla mnie 3,5 roku więzienia - mówił
wczoraj przed salą sądową Bochiński.
Historię dwóch śledztw Talarka opisał Łazarewicz. Ktoś w redakcji wpadł
na pomysł, by tekst zatytułować "Prokurator poDUPAdły". Cztery
litery w tytule zostały wyróżnione. Prokurator Talarek zareagował
doniesieniem do prokuratury. - Nie raził go opis na dwie strony jego
niekompetencji, ale tytuł, na który nikt chyba nie zwrócił uwagi - mówi
Łazarewicz.
Potem było już tylko śmieszniej. Sprawa o znieważenie funkcjonariusza
publicznego toczyła się w prokuraturze pod nadzorem wyższych instancji i
skończyła oskarżeniem. Okazało się, że słowo "podupadły"
podzielić można na "podły" i "dupa". Oba prokurator
uznał za znieważające i wysłał do sądu akt oskarżenia.
Sąd "sine ira et studio" przyjrzał się sprawie i pół roku
temu ją umorzył. Wziął pod uwagę wyrok Trybunału Konstytucyjnego, który
uznał, że ściganie z oskarżenia publicznego, czyli przez prokuratora, za
znieważenie funkcjonariusza publicznego w związku z "pełnieniem
obowiązków służbowych" godzi w konstytucyjną gwarancję swobody
wypowiedzi.
Talarek i prokuratorzy znaleźli na to sposób. Prokuratora wycięła z
oskarżenia słowa "w związku z pełnieniem obowiązków służbowych",
sprawę zmieniła w oskarżenie prywatne, które objęła ściganiem
(publicznym, angażującym w sprawę prokuraturę), powołując się na
"interes społeczny".
Jaki? Prokurator (nie przedstawił się) odpowiedział sądowi: - Znieważenie
każdej osoby w środkach masowego komunikowania wymaga objęcia ściganiem
tego przestępstwa, bo wymaga tego interes społeczny -
Czyli masło maślane.
Co o sprawie myśli główny zainteresowany, nie udało nam się dowiedzieć.
Prok. Talarek wniósł o jej utajnienie i proces ruszył.
Pięć godzin sąd przesłuchiwał wczoraj grafików, dyrektorów
artystycznych, zastępcę naczelnego "Przekroju", językoznawcę z
uniwersytetu. - Wszystko kręciło się wokół "dupy", jak od dwóch
i pół roku - zdradza Łazarewicz.
Kto wymyślił kalambur z "podupadłym", nie udało się na razie
ustalić. Prokurator zażądał więc listy wszystkich dziennikarzy redakcji
"Przekroju" z czasów, gdy powstało to słowo.
Cztery litery zapełnią
jeszcze wiele stron protokołów i na pewno w wielu mediach będzie o
debilach z prokuratury....
2007-06-14 Beger
poddała się? - nici z prowokacji - śledztwo
umorzone
Warszawska prokuratura umorzyła śledztwo w
sprawie rozmów, które ministrowie w kancelarii premiera Adam Lipiński i
Wojciech Mojzesowicz prowadzili w 2006 roku z posłanką Samoobrony Renatą
Beger. Według prokuratury nie miały one bowiem cech przestępstwa
"obietnicy uzyskania korzyści majątkowej".
Prokuratura Okręgowa w Warszawie wszczęła śledztwo po doniesieniu od Beger,
która zarzuciła ministrom próbę jej skorumpowania podczas zainspirowanych
przez nią rozmów, nagrywanych ukrytą kamerą przez TVN. Rzeczniczka tej prokuratury Katarzyna
Szeska wyjaśniła, że śledztwo - wobec "braku znamion czynu
zabronionego" - umorzono jeszcze 23 marca tego roku. Postanowienie o
umorzeniu śledztwa, którego szczegółów prokuratura nie ujawniła, jest już
prawomocne.
Z decyzji prokuratury niezbyt zadowolona jest Renata Beger, która jednak
akceptuje postanowienie o umorzeniu śledztwa. W jej mniemaniu była to bowiem
korupcja. Jednak aktualnie Samoobrona ściśle współpracuje z PiS i skazanie
Lipińskiego żadnej partii nie jest "na rękę". Niestety, od zawsze
wiadomo, że postanowienia prokuratorów wynikają z układów, a nie z obowiązującego
(tylko plebs) PRAWA :-)
2007-06-02 Pensja dla
skorumpowanego prokuratora katowickiego - Jerzy Hop nadal żyje na jałmużnie
podatników?
Były skorumpowany prokurator apelacyjny z Katowic - Jerzy Hop nadal nie został wydalony ze służby – to decyzja mafijnego korporacyjnego sądu dyscyplinarnego II instancji. Blondynka uchyliła wcześniejsze orzeczenie, pomimo, że Hop jest oskarżony o wyłudzenie 1,7 mln zł ze śląskich firm. Jerzy Hop pożegnał się ze stanowiskiem na początku 2002 roku, kiedy wyszło na jaw, że wydaje więcej, niż jest w stanie zarobić. Kilka miesięcy później został aresztowany. Przesiedział w celi trzy lata i końcu załatwił sobie wyjście przez układy w tej mafijnej strukturze. Śledczy twierdzą, że namówił ponad 60 firm, by przekazały mu fundusze na zakup sprzętu i materiałów biurowych dla podległych prokuratur. Pieniądze trafiały jednak na jego prywatne konto. Mimo że Hop nie pracuje już jako prokurator, od pięciu lat co miesiąc bierze prokuratorską pensję. To 8 tys. zł brutto. Pobiera połowę, ponieważ został zawieszony w czynnościach służbowych. Pensję prokuratorską mógłby mu zabrać sąd dyscyplinarny, ale w tej mafijnej strukturze obowiązuje prawo - jeden za wszystkich, wszyscy za jednego. Tymczasem przed Sądem Okręgowym w Katowicach niezależnie od dyscyplinarnego, toczy się proces karny Jerzego Hopa. Niewykluczone, że zostanie on zawieszony do czasu prawomocnego orzeczenia sądu dyscyplinarnego - tak działa się w tym skorumpowanym środowisku.
31 maja Upadłość na zlecenie konkurencji RMF FM
"JTT Computer", "Bestcom", "Centrozap"
- to tylko część firm, które mogłyby stanowić wizytówkę polskiej
przedsiębiorczości w UE. Mogłyby, gdyby nie to, że błędne i nieuprawnione
działania prokuratury i fiskusa doprowadziły do ich upadłości -
wskazuje "Nasz Dziennik".
Choć wiele wskazuje na to, iż niszcząc polskie przedsiębiorstwa, urzędnicy
realizowali zlecenia konkurencji, to nadal pozostają bezkarni. Posłowie
zarówno koalicji, jak i opozycji chcą przygotowania projektu ustawy o odpowiedzialności
finansowej sędziów, prokuratorów i urzędników skarbowych, aby do
takich sytuacji więcej nie dochodziło. Taka ustawa może być czytelnym
sygnałem, że rząd, który tak troszczy się o interesy pracownicze,
zaczął wreszcie dbać o prawa polskich pracodawców - uznaje gazeta. Ustawa o odpowiedzialności finansowej miałaby obejmować jedynie
tych przedstawicieli instytucji państwowych, których działania doprowadziły
do upadku przedsiębiorstwa i zostały uznane przez niezawisły sąd za
błędne lub pochopne. Projektu ustawy jeszcze nie ma, są jednak
zapewnienia parlamentarzystów o woli szybkiego jej przygotowania.
31.05
Ściśle tajna kara dla prokurator, która ukradła majtki
Orzeczenie w sprawie Anny Pałki wydane przez Sąd Dyscyplinarny przy
Prokuraturze Krajowej w Warszawie jest już prawomocne, ale dla opinii
publicznej nieosiągalne. Uważam, że Anna P. w ciągu ostatnich miesięcy
po tym jak ujawnione zostało zdarzenie z września 2005 r., poniosła już
wystarczającą karę. Orzeczenie Sądu Dyscyplinarnego też nie jest dla niej
łaskawe - stwierdza rzecznik dyscyplinarny przy prokuratorze generalnym,
prokurator (blondynka?) Aneta Rafałko i więcej sprawy komentować nie chce. Pilnie
strzeżone orzeczenie, to najprawdopodobniej przeniesienie prokurator Anny P.
do pracy w prokuraturze poza Podkarpaciem. Jest to jedna z najcięższych kar,
jaka może spotkać prokuratora. Sąd Dyscyplinarny ukarał w ten sposób Annę
P. za to, co we wrześniu 2005 r,. zdarzyło się w rzeszowskim hipermarkecie
E.Leclerc.
Skandal wyszedł na jaw, gdy we wrześniu 2006 r. opisały go media. Od tego
czasu pani prokurator przez kilka miesięcy była na "lewych
zwolnieniach
lekarskich" (czyt. złodziejka
i oszustka żyła na koszt podatnika).
Niestety na oszustwa funkcjonariuszy prokuratury nikt nie jest w stanie nic
zrobić, a sama skorumpowana sitwa nie potrafi oczyścić się z "czarnych owiec"
ośmieszając tą mafijna instytucję.
28.05. Kolejny
zboczony prawnik szukał ofiar na czatach
27-letni prawnik z powiatu krośnieńskiego zachęcał w internecie młode
dziewczyny do sesji zdjęciowych. Jedna z nich twierdzi, że została przez mężczyznę
zgwałcona.
Marcin S. został aresztowany na dwa miesiące. Z ustaleń policji w Krośnie
wynika, że mężczyzna wchodził na czaty internetowe posługując się
pseudonimem "szukamfotomodelek". O sprawie funkcjonariusze
dowiedzieli się od matki 16-letniej dziewczyny, mieszkanki
powiatu jasielskiego. Kobieta poinformowała policję, że jej córka umówiła
się za pośrednictwem internetu na płatną sesję zdjęciową, jaką
rzekomo miał jej zrobić w swoim mieszkaniu młody prawnik z powiatu krośnieńskiego.
Matka dziewczyny twierdzi, że 27-latek chciał ją wykorzystać seksualnie.
Policja zatrzymała mężczyznę w czwartek rano. Funkcjonariusze
zabezpieczyli jego telefon komórkowy i komputer. Dzięki temu policjantom
udało się dotrzeć do kolejnych ofiar mężczyzny. Jedna z kobieta zeznała,
że została przez Marcina S. zgwałcona.
Krośnieńscy policjanci ustalili, że podejrzany podawał się za
przedstawiciela krakowskiej agencji reklamowej, poszukującej młodych,
atrakcyjnych modelek. Przed nawiązaniem osobistego kontaktu, prosił
nastolatki, by przesłały mu swoje zdjęcia i dopiero wówczas uzgadniał z
nimi szczegóły spotkania. Wszystkie kobiety, które padły ofiarą
Marcina S. proszone są o kontakt z Komendą Miejską Policji w Krośnie,
e-mail: krosno@podkarpacka.policja.gov.pl.
2007-05-21,
Kolejny szczyt debilizmu prokuratorów i biegłych dot. wypadku
drogowego
Sąd Okręgowy w Rzeszowie skazał Andrzeja D. na sześć lat więzienia
za spowodowanie katastrofy drogowej, w której zginęło siedem osób.
Sprawa ciągnęła się blisko sześć lat. Do tragedii doszło we wrześniu
2001 roku na drodze w Wyżnem koło Rzeszowa. Osobowe bmw zderzyło się
czołowo z volkswagenem. Na miejscu zginęło siedem osób. Przeżył
tylko Andrzej D. jednak zaprzeczał wersji prokuratury jakoby to on
kierował bmw. Śledztwo było kilkakrotnie umarzane, ze względu na niemożność
ustalenia z całą pewnością, kto był kierowcą. Doszło też do
zaniedbań: nie zabezpieczono w sposób właściwy wszystkich dowodów,
nie zlecono też sekcji zwłok. Po kolejnych umorzeniach rodziny ofiar składały
zażalenia i postępowanie wznawiano. Wobec kilku prokuratorów wyciągnięto
konsekwencje służbowe.
Przełom w sprawie nastąpił w 2005 roku kiedy sprawę przejęła
Prokuratura Rejonowa w Rzeszowie i zleciła ekshumację zwłok pięciu
ofiar. Wyniki pozwoliły na oskarżenie w tej sprawie Andrzeja D.
Postawiono mu zarzut spowodowania katastrofy w ruchu lądowym.
Sąd Okręgowy w Rzeszowie skażał go na sześć lat więzienia i zakaz
prowadzenia wszelkich pojazdów przez dziesięć lat. Wyrok nie jest
prawomocny.
Jest to kara znacznie surowsza od tej, jakiej domagał się prokurator (4
lata więzienia i 6 lat zakazu prowadzenia samochodów). O najwyższy
wymiar kary wnosiła oskarżycielka posiłkowa (siostra jednej z ofiar).
W uzasadnieniu wyroku sędzia Edward Kosowski mówił, że kara
zaproponowana przez oskarżenie jest zbyt liberalna w obliczu siedmiu
ofiar śmiertelnych. Wysokość ogłoszonej kary sąd uzasadnił właśnie
liczbą ofiar śmiertelnych, rozmiarami katastrofy oraz brawurą i lekkomyślnością
kierowcy.
W czasie procesu oskarżony nie przyznał się do zarzucanego mu czynu i
odmówił zarówno składania wyjaśnień i odpowiedzi na pytania. Sąd,
uznając oskarżonego winnym, oparł się na ekspertyzach z ekshumacji zwłok
i opiniach biegłych, którzy uznali, że to właśnie Andrzej D.
najprawdopodobniej był kierowcą.
21 maja Czego
czepiają się idioci z prokuratury?
Pod lupę prokuratorów trafiło albo lada dzień trafi
ponad 540 rolników z woj. łódzkiego. Z kłopotami muszą się liczyć
wszyscy, którzy niedokładnie wpisali powierzchnię swoich upraw we wnioskach o unijne
dopłaty w 2005 lub 2006 r - zapowiada "Dziennik Łódzki". Pierwsze wyroki zapadły w Radomsku. Rolnicy muszą oddać niesłusznie
pobrane pieniądze i zapłacić grzywnę (kara więzienia jest orzekana w
zawieszeniu). W większości wypadków rolnicy "wzbogacili się" o
kilkadziesiąt złotych.
2007-05-19, Prokuratorzy
idioci ciągle szkodzą - nie ma dowodów zbrodni dr. G.
We orzeczeniu Sąd Apelacyjny w Warszawie zmiażdżył argumenty
prokuratury, która domagała się przedłużenia aresztu kardiochirurga
ze szpitala MSWiA.
Głównym argumentem prokuratury był zarzut zabójstwa, zwłaszcza że
dla decyzji o aresztowaniu ważne jest zagrożenie surową karą, a tu w
grę wchodziło nawet dożywocie. Najpierw sąd rozprawił się z tym
zarzutem.
Sędzia Paweł Rysiński uzasadniał: - Blisko pięciomiesięczne śledztwo
nie doprowadziło do dużego uprawdopodobnienia, że podejrzany G. popełnił
zbrodnię zabójstwa.
Sędzia Rysiński dodał, że z opinii biegłych - ministra zdrowia prof.
Zbigniewa Religi i prof. Andrzeja Bochenka ze Śląskiej Akademii
Medycznej - nie wynika nawet, by "w procesie leczenia dopuszczalne
ryzyko zostało przekroczone".
Tak padł główny argument prokuratury ujęty w zażaleniu na pierwszą
decyzję sądu okręgowego, który 7 maja zamienił lekarzowi areszt na
kaucję 350 tys. zł.
O innych zarzutach prokuratury sędzia Rysiński mówił po kolei:
"bezzasadne", "chybione" itp.
Sąd skrytykował też Centralne Biuro Antykorupcyjne. Najpierw - powołując
się na kwietniową uchwałę Sądu Najwyższego - sędziowie uznali, że
ta część tajnych podsłuchów lekarza, która odnosi się do innych
zarzutów niż korupcja, "została uzyskana nielegalnie", bo
wykracza poza zakres działań CBA.
Uwalniając lekarza, sąd uznał za prawdopodobne zarzuty korupcyjne
postawione dr. G. przez prokuraturę, ale wykluczył, że lekarz może
dopuścić się matactwa.
2007-05-18, Kolejny
dowód prokuratorskiego debilizmu
Motocyklista, który jadąc bez prawa jazdy, śmiertelnie potrącił
turystę na szlaku wiodącym w kierunku schroniska na Kudłacze, nie poniesie
kary. Prokuratura umorzyła wobec niego postępowanie, bo uznała, że ofiara
sama weszła mu pod koła.
- Tę decyzję nie można nazwać inaczej jak skandalem. Każdy człowiek,
wchodząc do lasu, winien mieć gwarancję, że nie zostanie tam
rozjechany przez pojazd mechaniczny - nie kryje oburzenia mecenas Andrzej
Tarnawski reprezentujący rodzinę ofiary. Nie pomogło nawet jego odwołanie
do sądu.
- Znowu zwyciężyła bezkarność - mówi rozgoryczona żona potrąconego
turysty. 76-letni Wiesław W., inżynier, zapalony podróżnik i filmowiec
z Krakowa, był pierwszą ofiarą motocyklistów rozjeżdżających góry.
Pod koniec września zeszłego roku, idąc z grupą przyjaciół tzw.
czerwoną drogą do schroniska PTTK Kudłacze koło Pcimia, został potrącony
przez 25-letniego motocyklistę, który wjechał na szlak. - Nie zatrąbił,
usłyszeliśmy go w ostatniej chwili - relacjonuje przyjaciółka ofiary.
Motocyklista uderzył w 76-letniego krakowianina. Podróżnik zmarł w
krakowskim szpitalu w wyniku uszkodzenia pnia mózgu. Historia opisana
przez "Gazetę" wywołała burzę wśród czytelników i miłośników
gór.
Tymczasem myślenicka prokuratura po kilkumiesięcznym dochodzeniu sprawę
umorzyła. Decydujący dla niej okazał się ruch, jaki wykonał mężczyzna,
by ratować przed rozjechaniem psa, który nagle wbiegł na szlak. -
Prokuratura mówi o wtargnięciu mojego męża, tymczasem on po prostu
wychylił się i został wtedy uderzony w bark - mówi żona ofiary.
Na decyzję myślenickiej prokuratury nie miał też wpływu fakt, że
sprawca wjechał na trasę, na której nie powinien się znaleźć, i od
trzech lat - jak sam zeznał - jeździł motocyklem bez żadnych uprawnień.
"Nie ulega wątpliwości, iż kierujący dopuścił się szeregu
wykroczeń drogowych, ale naruszenie żadnego z przepisów nie miało związku
z zaistnieniem oraz przebiegiem wypadku i może stanowić jedynie podstawę
do osobnego postępowania o wykroczenie" - napisano w uzasadnieniu
postanowienia o umorzeniu sprawy.
Radosława Ślusarczyka ze stowarzyszenia Pracownia na rzecz Wszystkich
Istot nie dziwi bezkarność zmotoryzowanych wjeżdżających na
turystyczne szlaki. - Miałem zdjęcia quadów rozjeżdżających trasy
turystyczne, widać było nawet ich tablice. Na policji usłyszałem, że
to niska szkodliwość społeczna - mówi. Stowarzyszenie przygotowuje
specjalny program monitorujący ten problem. Po wypadku na Kudłaczach z
apelem o zmianę przepisów i zaostrzenie sankcji wobec motocyklistów i
quadowców rozjeżdżających góry zwróciło się do parlamentarzystów
Polskie Towarzystwo Tatrzańskie.
16 maja Lewe kwity dla Lwa Rywina
Jest świadek, który twierdzi, że załatwiał fałszywą
opinię lekarską dla skazanego za próbę płatnej protekcji producenta
filmowego Lwa Rywina - dowiedziała się "Rzeczpospolita".
Według dziennika, świadek, który zaczął opowiadać o załatwianiu
zaświadczeń lekarskich dla Rywina, to podejrzany o płatną protekcję
Konrad T. Dzięki jego współpracy CBŚ wpadło na trop prokuratora, który
pomagał bandytom unikać więzienia. W marcu policja podjęła akcję wręczenia
prokuratorowi Krzysztofowi W. 300 tys. zł kontrolowanej łapówki i dzięki
temu trafił za kratki. Konrad T. - mający opinię człowieka, który może załatwić papiery
potrzebne do skręcenia sprawy w sądzie bądź prokuraturze - rozpoczął
współpracę z policją i podczas kilku przesłuchań złożył
sensacyjne wyjaśnienia. Twierdzi, że był pośrednikiem między lekarzami a adwokatem
i rodziną Lwa Rywina. W tym czasie obrona prowadziła przed
warszawskim sądami batalię z prokuraturą o przedterminowe
zwolnienie z więzienia producenta filmowego, skazanego w 2004 r. za
próbę wyłudzenia łapówki od Agory - wspomina "Rz". Konrad T. wyjaśnił, że spotkał się z obrońcą Rywina Markiem Małeckim
i z synem producenta Marcinem. Miał się zobowiązać, że załatwi z "odpowiednimi
lekarzami z Konstancina" opinię lekarską, która umożliwi
zwolnienie producenta z więzienia. Podczas przeszukania mieszkania
Konrada T. znaleziono dokumenty dotyczące stanu zdrowia Rywina. Pochodziły z kliniki
w Konstancinie. Konrad T. ujawnił też rolę aresztowanego prokuratora. Krzysztof W. miał
mu tłumaczyć, jak powinna wyglądać dokumentacja stanu zdrowia Rywina, by
uzyskać zgodę sądu na jego przedterminowe zwolnienie. Skorumpowany
prokurator starał się, by to właśnie jego wysłano na posiedzenie sądu,
który o tym decydował.
2007.15.05 Bezpodstawne
umorzenia prokuratorów z Chodzieży w sprawie Stokłosy.
Prawie jedna trzecia spraw kierowanych przeciwko Henrykowi Stokłosie do
Prokuratury Rejonowej w Chodzieży była bezpodstawnie i przedwcześnie
umarzana lub kończyła się odmową wszczęcia postępowania - to wyniki
kontroli, jakiej przeprowadzenie w chodzieskiej prokuraturze zlecił zastępca
prokuratora generalnego Jerzy Engelking po marcowej publikacji "Naszego
Dziennika".
W 6 z 19 takich spraw wykryto poważne uchybienia, a w dwóch
przypadkach nakazano natychmiastowe ponowne wszczęcie postępowania. Wszystko
wskazuje jednak na to, że chodziescy prokuratorzy, którzy już dawno
utracili zaufanie lokalnej społeczności, nie poniosą żadnej odpowiedzialności
za swoje błędy.
- Zbadano 27 spraw, w tym 16 zakończonych postanowieniem o umorzeniu postępowania
i 11 zakończonych postanowieniem o odmowie wszczęcia postępowania. Wśród
tych spraw było 19 zainicjowanych zawiadomieniami dotyczącymi działalności
Henryka Stokłosy lub jego współpracowników oraz 8 zawiadomień
skierowanych przez Henryka Stokłosę lub jego pełnomocników - poinformowała
nas Edyta Żyła z Biura Prasowego Ministerstwa Sprawiedliwości.
W marcu na łamach "Naszego Dziennika" jako pierwsi ujawniliśmy
fakt zaskakującej życzliwości chodzieskiej prokuratury rejonowej wobec byłego
senatora i lokalnego przedsiębiorcy, obecnie poszukiwanego listem gończym
Henryka Stokłosy. Przedstawiliśmy wówczas szeroki opis kilku poważnie wyglądających
spraw, którymi lokalna społeczność usiłowała zainteresować wymiar
sprawiedliwości w Chodzieży. Jednak w każdym niemal przypadku, gdy sprawa
dotyczyła Stokłosy, tamtejsi śledczy odmawiali wszczęcia postępowania lub
też czym prędzej, wbrew zebranym dowodom - umarzali je. Mieszkańcy Piły,
Kaczor, Śmiłowa uważają, że chodziescy prokuratorzy wykazywali się
nadzwyczajną wręcz życzliwością wobec wpływowego "Pana na Śmiłowie".
Po naszej publikacji prokurator Jerzy Engelking, zastępca prokuratora
generalnego, wydał postanowienie o przeprowadzeniu kontroli w chodzieskiej
prokuraturze rejonowej. Lustracją wszystkich postępowań prowadzonych w
Chodzieży, a związanych ze Stokłosą zajęła się Prokuratura Apelacyjna w
Poznaniu. Wyniki są szokujące i potwierdzają nasze informacje. Prawie jedna
trzecia spraw zgłoszonych w Prokuraturze Rejonowej w Chodzieży była
umarzana lub kończyła się odmową wszczęcia postępowania bezpodstawnie i
bez wykonania wszystkich wymaganych przepisami czynności.
- Spośród 19 spraw dotyczących Henryka Stokłosy lub jego współpracowników
w 6 dopatrzono się uchybień polegających głównie na tym, że
postanowienia o umorzeniu nie były trafne lub były co najmniej przedwczesne
- stwierdziła Edyta Żyła.
2 kwietnia 2006 roku pracownicy Wojewódzkiej Inspekcji Ochrony Środowiska w
Pile chcieli przeprowadzić kontrolę na polach należących do przedsiębiorstwa
Farmutil w Śmiłowie, będącego własnością Stokłosy. Sprawa miała związek
z sygnałami o znalezieniu w okolicy olbrzymich obszarów, na których
nielegalnie zakopano padłe zwierzęta. Ochrona i pracownicy Stokłosy odmówili
jednak wpuszczenia kontrolerów na teren zakładu. Powiadomiona o zajściu
Prokuratura Rejonowa w Chodzieży umorzyła postępowanie w tej sprawie. W
uzasadnieniu decyzji kuriozalnie poinformowała, że Stokłosa miał prawo tak
postąpić, ponieważ nie został powiadomiony o terminie i czasie kontroli (sic!).
Kontrolerzy z Prokuratury Apelacyjnej w Poznaniu decyzję swoich chodzieskich
kolegów uznali za bezpodstawną.
- Nie było trafne umorzenie postępowania w sprawie udaremnienia inspektorom
WIOŚ przeprowadzenia kontroli w zakresie ochrony środowiska, gdyż
uprawnienia inspektorów do nieskrępowanego wstępu na teren działki mają
oparcie w przepisach rangi ustawowej. Dlatego też postępowanie w tej sprawie
będzie kontynuowane - poinformowano nas w Ministerstwie Sprawiedliwości.
Wcześniej, w dniach 8-10 sierpnia 2005 roku, kontrolerzy WIOŚ nie otrzymali
prawa wstępu na teren przedsiębiorstw należących do Stokłosy. Urzędnicy
usłyszeli groźby karalne. Mimo to chodzieska prokuratura dwukrotnie umorzyła
postępowanie w tej sprawie. Decyzję o umorzeniu uchylił dopiero Sąd
Rejonowy w Chodzieży. Dziś kontrolerzy mówią stanowczo - decyzje o
umorzeniu postępowania w tej sprawie były błędne.
Równie bezzasadne zdaniem prokuratorów z Prokuratury Apelacyjnej w Poznaniu
było umorzenie przez chodzieskich śledczych postępowania "w sprawie
spowodowania na terenie Zelgniewa zniszczeń w znacznych rozmiarach w świecie
roślinnym i zwierzęcym poprzez niezgodne z warunkami zezwolenia deszczowania
gruntów rolnych ściekami pochodzącymi z Zetpezet sp. z o.o. w Pile i ZPR
Farmutil HS".
Bez wykonania podstawowych czynności sprawdzających Prokuratura Rejonowa w
Chodzieży umorzyła również postępowanie w sprawie bezprawnego udostępnienia
Henrykowi Stokłosie w 2004 roku w Śmiłowie danych osobowych wpisanych na
listy uczestników lokalnego referendum w sprawie uchylenia uchwały Rady
Gminy Kaczory. Prokurator Engelking w tym przypadku również nakazał
wykonanie czynności uzupełniających.
Wyniki kontroli w Prokuraturze Rejonowej w Chodzieży są szokujące.
Potwierdzają, że tamtejszy wymiar sprawiedliwości, "chroniąc"
Stokłosę, utracił zaufanie społeczne. Jedna trzecia bezprawnie umorzonych
postępowań przeciwko wpływowemu przedsiębiorcy, dziś podejrzewanemu o
korumpowanie urzędników państwowych, może budzić uzasadnione podejrzenia,
czy błędne decyzje prokuratorów rzeczywiście były spowodowane wyłącznie
zwykłym, przypadkowym błędem i nieudolnością. Mimo tego prokuratorzy nie
poniosą żadnych sankcji. Prokuratura Krajowa nie zgadza się też z
twierdzeniem, że postępowania dotyczące Stokłosy i podległych mu
pracowników były prowadzone tendencyjnie. I jako dowód przytacza fakt, iż
sprawy kierowane przez Stokłosę do tamtejszej prokuratury również kończyły
się umorzeniami lub odmową wszczęcia postępowania.
2007.05.04 Śledztwo
w sprawie sprzedaży domu staruszków będzie kontynuowane
Państwo Adamczyk z Rząski od lat walczą w sądach o
odzyskanie swojego majątku. Ich wielopokoleniowy dom został sprzedany za ich
plecami. – W piątek 4 maja prokurator okręgowy po raz kolejny przychylił się
do zażalenia Adamczyków i mojego odnośnie kontynuacji śledztwa – cieszy się
Robert Trela ze Stowarzyszenia Praworządności i Bezpieczeństwa Publicznego w
Krakowie.
- Adamczykowie oczekują pomyślnego zakończenia swojej sprawy. Nie tracą
nadziei - podkreśla Trela. O sprawie pisałam dwa
tygodnie temu.
Państwo Adamczyk z Rząski od lat walczą w sądach o odzyskanie swojego majątku.
Ich wielopokoleniowy dom został sprzedany za ich plecami. W wyniku
niejednoznacznej interpretacji dokumentów, kupujący Małgorzata i Wiesław B.,
zamiast części domu, kupili całość i teraz roszczą sobie do niego prawo.
Państwu Adamczykom zaoferowali w zamian służebność dożywotnią
(staruszkowie mogą mieszkać w domu do śmierci, potem ich część zajmują
nabywcy) bez ich wiedzy i zgody. Śledztwo zainicjowane przez Stowarzyszenie
Praworządności i Bezpieczeństwa Publicznego w Krakowie trwa od 24 listopada
2004 r. Nadzorowane jest przez Prokuraturę Rejonową Kraków Śródmieście
Zachód.
Prokurator Halina Stolińska-Zawadzka raz próbowała umorzyć postępowanie.
Niedawno chciała zrobić to po raz drugi, ale pokrzywdzeni Dorota i Jan
Adamczyk wnieśli na decyzję zażalenie. Sprawa ich współwłasności ciągnie
się w sądach od 11 lat. Toczy się również sprawa o rozgraniczenie przed Sądem
Okręgowym w Krakowie Wydział II Cywilny Odwoławczy.
2007-04-20, Media
wygrały - warszawski prokurator już w celi
Na nic zdało się szukanie poplecznictwa u kolesiów z branży, na nic
"numer na wariata" - łódzki sąd aresztował wczoraj na dwa miesiące
stołecznego prokuratora łapówkarza i aferzystę 46-letniego Krzysztofa W.
Ciekawe czy tam będzie dalej dawał dupy :-)
12 kwietnia - ale jaja -
Prokurator warszawski Krzysztow W. ukrył się w psychiatryku podobnie
jak wielu podobnych mu aferzystów :-)
Krzysztof W. dwukrotnie
zatrzymany przez CBŚ za przestępstwa korupcyjne, zgłosił się do jednego ze
stołecznych szpitali psychiatrycznych, uniemożliwiając tym samym rozpatrzenie
zażalenia od decyzji uchylającej mu immunitet - dowiedział się
"Wprost".
Sąd dyscyplinarny miał rozpatrzyć zażalenie Krzysztofa W. na decyzję o uchyleniu mu immunitetu.
Tymczasem sam prokurator wybrał dla siebie "numer na wariata" jaki
zwykle jest przypisywany upierdliwym pokrzywdzonym przez skorumpowanych niekompetentnych
funkcjonariuszy prokuratury.
- Ten człowiek jest w ogromnej desperacji. Podejrzewamy, że będzie
symulował chorobę psychiczną, aby uniknąć odpowiedzialności za branie i
dawanie łapówek - mówi "Wprost" jeden z prokuratorów - czy to
nie dowód choroby umysłowej panującej wśród funkcjonariuszy bezprawia?
Krzysztof W. - jak już informowaliśmy - został zatrzymany w marcu, gdy za
łapówkę zaoferował uchylenie aresztu gangsterowi podejrzanemu o handel
narkotykami. Nie wziął pod uwagę, że prowokacyjnie 300 tys. zł łapówki wręczyli mu
podstawieni policjanci z CBS. .
2007-04-05,Prokuratura
zabrzańska wyraźnie nudzi się...
Zabrzańska prokuratura rejonowa wszczęła śledztwo w sprawie
umieszczenia na portalu Redwatch zdjęcia osób sprzątających cmentarz żydowski.
Na stronie internetowej faszystowskiej
organizacji Blood & Honour pokazało się zdjęcie uczniów Zabrzańskiego
Centrum Kształcenia Ogólnego i Zawodowego, którzy z nauczycielami
posprzątali w ub. roku zabrzański kirkut. Zdjęcie ma nagłówek
"zdrajcy rasy". Jednego ucznia, nauczycieli oraz historyka, który
troszczy się o zabytki żydowskie, wskazano z nazwiska.
- Postępowanie
jest prowadzone pod kątem kierowania gróźb karalnych pod adresem uczniów
i nauczycieli. Ustalamy, jak zdjęcia trafiły na stronę, kto się tam
logował - mówi szefowa zabrzańskiej prokuratury Alina Skoczyńska.
Prezydent Zabrza Małgorzata Mańka-Szulik zamierza zwołać w tej sprawie
spotkanie z udziałem policji, straży miejskiej, przedstawicieli szkół
i Kościoła.
31 marca Giną
dokumenty prokuratorskie z ich akt osobowych
"Dziennik Łódzki" poinformował, że ktoś z piotrkowskiej
prokuratury wyciąga dokumenty
lekarskie z akt osobowych prokuratorów, celem skompromitowania prokuratorów
i sędziów - a może dla udowodnienia, że wielu z nich nie powinno pełnić
tych funkcji podobnie jak chory umysłowo strażnik z Sieradza?
Anonimowy informator poinformował ministra Ziobo,
że np. Wojciech Długosz jako prokurator okręgowy w Łodzi (teraz jest
wizytatorem Prokuratury Okręgowej w Piotrkowie) został w latach 90. został zdymisjonowany za występ po pijanemu przed kamerami TVP Łódź.
Autor twierdzi, że Długosz "nadal nagminnie nadużywa alkoholu,
a akta prokuratorskie wynosi do domu i leczy się psychiatrycznie". Do
listu dołączono kserokopię zwolnienia oraz zaświadczenia lekarskiego
wydanego dla prokuratora.
Podobnie potraktowano Małgorzate Ronc - prokurator Prokuratury Okręgowej w
Piotrkowie. Czytamy np., że "wczesną wiosną 2006 r. niszczyła dokumenty i akta
sprawy obciążające prominentnych działaczy PZPR i SLD, m.in. byłego senatora RP Adamskiego".
Jak podaje gazeta, podobne dowody dotyczą także kilku innych pracujących
dla piotrkowskiej prokuratury prokuratorów. Wyjaśnieniem sprawy już zajęła się
Prokuratura Apelacyjna w Łodzi, a Prokuraturze Okręgowej w Sieradzu
Ministerstwo Sprawiedliwości zleciło wszczęcie postępowania karnego w
sprawie wycieku dokumentów.
- Dla mnie to szok, bo ktoś musiał mieć dostęp do teczek osobowych. Nie
będę sprawy komentował z uwagi na fakt, że moje nazwisko również jest
tam wymienione - mówi rzecznik Prokuratury Okręgowej w Piotrkowie Witold Błaszczyk.
Kierownictwo prokuratury także odmawia komentarza. - Nie chcę być sędzią
we własnej sprawie - stwierdza p.o. prokurator okręgowy w Piotrkowie Adam
Mielczarek.
Według Małgorzaty Ronc, krąg osób, które mają dostęp do akt
osobowych, jest bardzo wąski. Wojciech Długosz dodaje: - O ile wiem, mają
do nich dostęp tylko trzy osoby: prokurator okręgowy, jego zastępca i
kadrowa.
"Dziennik Łódzki" podaje, że miesięcznie do ministra
sprawiedliwości wpływa od 25 do 30 anonimowych donosów, większość na
nieetykę prokuratorów i sędziów.
2007-03-23 Prokurator
Krajowy R.Rychlik na pasku mafii?
Gdańska prokuratura sprawdza, czy Ryszard Rychlik, były szef Biura do
spraw Przestępczości Zorganizowanej w Prokuraturze Krajowej, przekazywał
mafii paliwowej informacje o świadkach - donosi "Nasz Dziennik".
Gazeta pisze, że z Prokuratury Krajowej prawdopodobnie wyciekły nazwiska
świadków, którzy współpracowali z mafią, ale postanowili "sypać".
Wkrótce po tym najważniejsi z nich, między innymi Zdzisław Majka i Stanisław
Faltynowski, zmarli w zagadkowych okolicznościach.
"Nasz Dziennik" pisze, że prokuratura Okręgowa w Gdańsku prowadzi
intensywne śledztwo w sprawie "korupcji osób pełniących funkcje
publiczne w latach 1997-2006".
Z informacji gazety wynika, że świadek, którego przesłuchanie zaplanowano na
najbliższy poniedziałek, zamierza wskazać byłego prokuratora krajowego
Ryszarda Rychlika jako osobę, która przekazała informacje o nich członkom
mafii paliwowej.
24 marca Prokurator
chciał ukraść auto sędziego:-)
Tego jeszcze nie było. Prokurator łapówkarz zlecił
kradzież auta sędziego - dowodzi prokuratura w akcie oskarżenia, który
skierowała do Sądu Rejonowego w Bełchatowie. Sąd zdecydował w piątek,
że prokurator Dariusz C. do połowy czerwca pozostanie w łódzkim
areszcie przy ul. Smutnej - pisze "Dziennik Łódzki".
Sprawa toczy się od listopada 2005 r. Wyszła na jaw, gdy prokuratura zaczęła
interesować się doniesieniami o łapówkach, które miał brać
44-letni dziś prokurator C. "Prokurator Darek - 5 tysięcy", tak mówili
o nim w Bełchatowie, oczywiście już po zatrzymaniu, bo wcześniej
nikt złego słowa na Dariusza C. nie powiedział.
- Można z nim było konie kraść - twierdzi sędzia Marek Rychter,
przewodniczący Wydziału Karnego Sądu Rejonowego w Bełchatowie, przez
dwie kadencje wiceprezes sądu. Ale to właśnie jemu prokurator, dziś już
były, chciał ukraść auto. Toyota land cruiser należała wprawdzie do żony
sędziego, ale jeździł nią Marek Rychter. Terenowe cacko miało wtedy dwa
lata. Jedyne takie w mieście, robiło wrażenie także na Dariuszu C.,
który od sędziego chciał toyotę odkupić.
- Mówił, że jest nią bardzo zainteresowany. Nie zamierzałem jednak wtedy
pozbywać się samochodu - wspomina sędzia Rychter. - Powiedziałem mu, że
jeśli zdecyduję się sprzedać, to będę o nim pamiętał.
Jak ustaliła prokuratura, w kwietniu 2001 r. Dariusz C. - jeszcze wówczas
prokurator - zlecił kradzież auta 22-letniemu Tomaszowi S. Mężczyzna miał
już w przeszłości kłopoty z prawem. Kiedy zatrzymano go za
pobicie, natknął się na prokuratora Dariusza C. Ten miał obiecać załatwienie
wyroku w zawieszeniu, pod warunkiem że 22-latek zapłaci prokuratorowi 5
tys. zł. Podejrzany o pobicie zebrał 2,7 tys., a resztę zobowiązał
się dopłacić później. Kiedy jednak ustalony termin minął, prokurator
zaproponował mu włamanie i kradzież samochodu sędziego.
Tomasz S. na propozycję przystał. Samochód miał odprowadzić na posesję w Tomaszowie
Mazowieckim, prawdopodobnie należącą do znajomego prokuratora. Zachęcony
do włamania 22-latek rozpoczął obserwację domu sędziego, z czasem
jednak zrezygnował. Marek Rychter o niedoszłej kradzieży dowiedział
się dopiero z listu, który Tomasz S. napisał do prokuratury
apelacyjnej, kiedy był zatrzymany w kolejnej sprawie. Dariuszowi C.
prokuratura postawiła 20 zarzutów, większość związana jest z przyjmowaniem
korzyści majątkowych. Za łapówki - w wysokości od 1,5 tys. zł do 10
tys. zł - miał pomagać w pomyślnych rozstrzygnięciach różnych
spraw w Prokuraturze Rejonowej w Radomsku, Sądzie Rejonowym w Bełchatowie,
Sądzie Rejonowym w Tomaszowie Mazowieckim oraz Sądzie Okręgowym w Łodzi.
Prokurator zdołał zarobić - według szacunków aktu oskarżenia - ponad 60
tys. zł.
Dariuszowi C. grozi do 10 lat pozbawienia wolności. Nie przyznał się do
zarzucanych mu przestępstw. Tomasz S. przed sądem nie stanie. Umorzono postępowanie
przygotowawcze w części dotyczącej osób, które ujawniły okoliczności
związane z wręczaniem łapówek, nim sprawą zajęły się policja i prokuratura.
2007-03-21, Ziobro CBŚ zatrzymało prokuratora
Krzysztofa K. z Warszawy za przyjęcie 300tys.zł za uwolnienie
Rywina.
Centralne Biuro Śledcze zatrzymało warszawskiego prokuratora Krzysztofa
W. po "akcji specjalnej" polegającej na wręczeniu mu 300 tys zł
"łapówki" - podał w środę minister sprawiedliwości Zbigniew
Ziobro.
Poinformował on zarazem, że prokurator został zawieszony w czynnościach,
będzie też miał wszczętą sprawę dyscyplinarną.
- Do CBŚ docierały informacje, że warszawski prokurator oferuje swe usługi
w "załatwianiu" przerw w karze czy uchylaniu aresztów -
powiedział szef MSWiA Janusz Kaczmarek.
Prokuratora zatrzymano we wtorek wieczorem, po tym, jak w ramach operacji
specjalnej CBŚ wręczył mu 300 tys zł łapówki w zamian za
spowodowanie wypuszczenia na wolność mężczyzny podejrzanego o przestępstwa
narkotykowe.
"Łapówkę prokurator przyjął w swoim mieszkaniu i nawet przeliczył
pieniądze, bo - jak mówił - "w tych sprawach chce być dokładny"
- mówił Kaczmarek. Teraz śledztwo w sprawie korupcji poprowadzi
prokuratura - nie ujawniono, która.
Ziobro powiedział, że zatrzymany prokurator pracował w Prokuraturze Okręgowej
w Warszawie, a aspirował do Prokuratury Krajowej, jednak nie uzyskał
akceptacji. By "podbić swoją cenę" mówił, że może załatwiać
sprawy i w prokuraturach i w sądach.
Z jego informacji wynika, że prokurator, który chciał awansu do
"krajowej", nie został pozytywnie zaopiniowany przez szefową
Prokuratury Apelacyjnej w Warszawie, Marzenę Kowalską. Minister SWiA
Janusz Kaczmarek poinformował, że w czasie przeszukania u prokuratora,
znaleziono u niego akta jednego z postępowań (nie ujawniono, którego) i
kopertę z 10 tys zł.
Z prawa karnego i ustawy o prokuraturze wynika, że prokuratorowi nie można
postawić zarzutów, ani tym bardziej występować z wnioskiem o areszt, póki
nie zostanie uchylony chroniący go immunitet. Nie wiadomo też, czy
zatrzymany prokurator był przesłuchany (jeśli tak, to tylko jako świadek).
Ziobro zapowiedział wniosek do prokuratorskiego sądu dyscyplinarnego o
uchylenie immunitetu Krzysztofowi W.
2 marca Prokurator
Ryszard Stefański bez immunitetu
Sąd dyscyplinarny zdecydował o uchyleniu
immunitetu Ryszardowi Stefańskiemu, byłemu zastępcy prokuratora generalnego.
Wkrótce zostaną mu przedstawione zarzuty składnia fałszywych zeznań -
dowiedział się "Wprost".
Kłopoty prokuratora Stefańskiego mają związek z jego zeznaniami w sprawie
kulis zatrzymania 7 lutego 2002 przez Urząd Ochrony Państwa ówczesnego
szefa PKN Orlen Andrzeja Modrzejewskego. W katowickiej prokuraturze
twierdził, że nie widział notatki UOP, w której była mowa o możliwości
zagrożenia bezpieczeństwa energetycznego państwa, w przypadku przedłużenia
przez PKN Orlen kontraktu na dostawę rosyjskiej ropy z firmą J&S.
Jednak 17 września 2004 r., przed posłami z komisji śledczej, Stefański
zeznał, że miał do czynienia ze wspomnianą notatką. Przekazać mu ją miała
Barbara Piwnik, była minister sprawiedliwości. Prokurator twierdził, że
zaniósł ją do Zygmunta Kapusty, szefa warszawskiej Prokuratury Apelacyjnej.
Kapusta zeznał przed komisją, że dostał od Stefańskiego polecenie pilnego
podjęcia czynności śledczych na podstawie tej notatki. Dokument który
zniknął miał być podkładką umożliwiającą zatrzymanie Modrzejewskiego.
We wrześniu 2004 r. sejmowa komisja śledcza uznała, że prokurator Ryszard
Stefański popełnił przestępstwo, składając fałszywe zeznania.
2007-03-02, Bezdomny
Hubert H. już nie jest już ścigany przez nadgorliwych prokuratorów za
pijackie majaczenia.
Prokuratura nie zaskarżyła wyroku sądu, który w grudniu umorzył sprawę
bezdomnego Huberta H. oskarżonego o znieważenie prezydenta Lecha Kaczyńskiego.
Warszawski sąd uznał wówczas, że Hubert H. znieważył prezydenta, ale
umorzył sprawę, uznając, że "społeczna szkodliwość" jego
występku była znikoma, a więcej szkód prezydentowi przyniósł rozgłos
sprawy w mediach.
Rok wcześniej na warszawskim Dworcu Centralnym pijany (ponad 2 promile)
Hubert H. bluzgnął pod adresem legitymujących go policjantów, braci
Kaczyńskich i prezydenta Lecha Kaczyńskiego.
"Zadaniem sądów jest miarkowanie, by czyny błahe oddzielone zostały
od poważnych" - mówiła sędzia Anna Ptaszek w uzasadnieniu wyroku.
Ważne okazało się także - wyliczała
sędzia - że "nietrzeźwa osoba nie mogła naruszyć godności urzędu
prezydenta; Hubert H. nie jest autorytetem moralnym, a skuteczność działań
prezydenta nie uległa osłabieniu przez jego postępek".
Część prawników uważała, że oskarżenie Huberta H. to wyraz
nadgorliwości policji i niekompetencji prokuratorów.
26 lutego ODWOŁANIE
MIECZYSŁAWA ŚLEDZIA - SZEFA PROKURATURY APELACYJNEJ WE WROCŁAWIU Mieczysław
Śledź, dotychczasowy szef Prokuratury Apelacyjnej we Wrocławiu został odwołany
ze stanowiska przez ministra sprawiedliwości Zbigniewa Ziobrę. Nowym szefem tej prokuratury został Robert
Hernand, dotychczasowy
prokurator okręgowy w Gliwicach.
"Powyższa decyzja wynikała z niewłaściwej współpracy pomiędzy
Prokuraturą Apelacyjną we Wrocławiu, a podległymi jej Prokuraturami
Okręgowymi we: Wrocławiu, Legnicy i Jeleniej Górze.
Odwołany ze stanowiska prokurator Śledź powiedział PAP, że jest już
po rozmowach z nowym szefem Prokuratury Apelacyjnej we Wrocławiu, który
"widzi go w gronie prokuratorów apelacyjnych". - Zawsze
wiedziałem, że funkcyjnym się bywa, a prokuratorem się jest. Dlatego
też wracam do tego, co mi wychodziło najlepiej - zaznaczył Śledź.
Przypomniał, że pod koniec stycznia ze stanowiska z-cy Prokuratora
Apelacyjnego we Wrocławiu został odwołany Waldemar Kawalec za "brak
należytego nadzoru nad śledztwem prowadzonym przez Prokuraturę Okręgową
we Wrocławiu" Chodziło o śledztwo dotyczące poznańskiej firmy
"Bestcom", które wrocławska prokuratura prowadzi od 2005 r.
2007-01-30, Ujawnił przestępstwo, stał się podejrzanym
Weterynarz spod Tarnowa pomógł w schwytaniu handlarza sprzedającego
padlinę do podsądeckiej rzeźni. W "nagrodę" prokuratura zarzuciła
mu przyjęcie 400 zł łapówek od... tegoż handlarza.
- Nie chciałem siedzieć cicho, bo nie mogę obojętnie przejść obok zła.
Potraktowano mnie więc jak przestępcę - stwierdza z żalem Jan Sobieraj,
weterynarz z podtarnowskiego Gromnika. To dzięki jego pomocy policja wpadła
na trop afery ze sprzedażą padliny do rzeźni pod Nowym Sączem. Ze śledztwa
wynika, że do zakładu w Żeleźnikowej, a później do sklepów w
Polsce, Hiszpanii i Włoszech mogło trafić mięso co najmniej 12 zdechłych
krów. Jednak oprócz handlarza padliną, właściciela rzeźni i dwóch
pracujących u niego weterynarzy prokuratura postawiła zarzuty także
panu Janowi. Sobieraj został również zawieszony w prawach lekarza
weterynarii.
Sygnały o handlarzach skupujących padlinę i upłynniających ją w
okolicznych ubojniach docierały do tarnowskiej policji już dwa lata
temu. Mechanizm był prosty - zamiast płacić za utylizację lub leczenie
ciężko chorych zwierząt, chłopi dzwonili po zaufanego handlarza, który
płacił od ręki ok. 300 zł za sztukę.
Jednak oprócz ogólnych informacji śledczy nie dysponowali żadnymi
szczegółowymi informacjami. - Krowy zaczęły znikać z systemu
Identyfikacji i Rejestracji Zwierząt [zawiera informacje o każdej sztuce
bydła w krajach UE - przyp. red.]. Tylko w ubiegłym roku ponad 20 takich
przypadków przekazaliśmy do wyjaśnienia organom ścigania - mówi Jan
Grudnik, powiatowy lekarz weterynarii z Tarnowa.
Przełom w śledztwie nastąpił wiosną 2006 r., gdy z policją
skontaktował się Jan Sobieraj, weterynarz z podtarnowskiego Gromnika. Mężczyzna
podejrzewał, że za wspomnianym procederem stoi Adam K., rolnik z
pobliskiej miejscowości. Policjanci postanowili wspólnie z Sobierajem
przygotować zasadzkę na handlarza padliną. - Gdy zostałem wezwany do
chorej krowy, skontaktowałem się funkcjonariuszami. W uzgodnieniu z nimi
podjąłem grę operacyjną. Miałem przeciągnąć sprawę i
zasygnalizować, że mogą być problemy z utylizacją. Rolnik sam
zadzwonił po Adama K. - opowiada Sobieraj.
Policjanci śledzili handlarza, ale wtedy nie udało im się ustalić,
gdzie trafia trefne mięso. Dopiero za trzecim razem akcja zakończyła się
sukcesem. Adam K. został zatrzymany, gdy z padłą krową wjechał na
teren rzeźni w Żeleźnikowej. Do policyjnej izby zatrzymań trafił również
Antoni S., właściciel zakładu.
Handlarz nie trafił do aresztu. Według naszych informacji wniosku
policji nie poparła prokuratura. - K. zaraz po wyjściu na wolność
objechał powiat i zastraszył rolników, którzy mieli zeznawać w śledztwie.
W ciągu jednego dnia załatwił całe postępowanie - zżyma się osoba
znająca kulisy śledztwa.
- Wiem, że K. odgrażał się, iż znajdzie na mnie sposób - mówi Jan
Sobieraj.
Dwa tygodnie temu w domu weterynarza zjawiła się policja z nakazem
stawienia się w tarnowskiej komendzie. - Byłem zszokowany, nie wiedziałem,
co się dzieje - mówi Sobieraj. Rano stawił się na policji.
Przewieziono go do prokuratora. Usłyszał, że od Adama K. wziął 400 zł
(dwa razy po 100 zł i raz 200 zł) za wskazanie padłych krów. Co
ciekawe, chodziło o przypadki, w których weterynarz... współpracował
z policją! Jeszcze tego samego dnia skonfrontowano go z Adamem K. Według
naszych informacji to właśnie zeznania handlarza są głównym dowodem
przeciwko Sobierajowi. Zastanawiające jest jednak, że podejrzany nie
potrafił wskazać nawet konkretnej daty, kiedy miał wręczyć pieniądze
weterynarzowi, ani innych charakterystycznych okoliczności.
- Sprawa jest w toku. Weryfikujemy wersję lekarza, cały czas
konfrontujemy zebrany materiał dowodowy - lakonicznie poinformowała nas Bożena
Owsiak, rzecznik
skorumpowanej Prokuratury Okręgowej w Tarnowie.
2007-01-28, Mafia
prokuratorska w Będzinie ukrywała akta i kradła pieniądze?
Co najmniej 60 osób uniknęło kary za popełnione przestępstwa, bo
prokuratorzy z Będzina ukrywali akta ich spraw. Nie wiadomo też, co się stało
się z wpłaconymi przez podejrzanych kaucjami, które nie trafiły na konto sądu.
Sześć lat temu Tadeusz N. z Będzina otrzymał w banku kilkanaście tysięcy
złotych kredytu. Nie spłacił ani jednej raty, bo pożyczkę dostał na
podstawie sfałszowanych dokumentów. Będzińska prokuratura oskarżyła
go o wyłudzenie. Grozi za to pięć lat więzienia. Mężczyzna do
dzisiaj nie został jednak ukarany. Nie stanął nawet przed sądem.
Jak to możliwe? Okazało się, że akta jego sprawy przez te wszystkie
lata przeleżały schowane w prokuraturze w Będzinie. Odkryto je kilka
tygodni temu, podczas kontroli przeprowadzonej na polecenie Prokuratury
Okręgowej w Katowicach. Wszczęto ją po tym, jak w Pszczynie w pokojach
tamtejszych śledczych znaleziono akta ponad 200 spraw, które nigdy nie
trafiły do sądu. Z informacji "Gazety" wynika, że w
prokuraturze w Będzinie uprawiano podobny proceder.
- Wiemy już, że co najmniej 60 prowadzonych tam postępowań nie znalazło
finału przed sądem - potwierdza prokurator Tomasz Tadla, rzecznik
prasowy Prokuratury Okręgowej w Katowicach. Nie chciał jednak mówić o
szczegółach sprawy. - Kontrola jeszcze trwa - tłumaczył.
Z naszych informacji wynika, że śledczy pisali akty oskarżenia
przeciwko przestępcom, ale z powodu formalnych błędów sąd od razu
zwracał je do uzupełnienia. Poprawkami już nikt nie zawracał sobie głowy.
Dokumenty trafiały do szuflad lub kartonów i wynoszono je do piwnicy.
Tam pokrywał je kurz.
Taki sam los spotykał teczki zawierające dowody zebrane przeciwko
podejrzanym i protokoły przesłuchań świadków. Przez lata kierownictwo
będzińskiej prokuratury zapewniało przełożonych, że ukryte sprawy
toczą się przed sądem. Część z nich dawno się jednak przedawniła.
W takim wypadku winnych nie będzie już można skazać.
- To było przestępstwo doskonałe, bo w rejestrach prokuratury te akta
figurowały jako wysłane do sądu, a oskarżeni nie upominali się, że
nie są skazywani - tłumaczy osoba znająca kulisy sprawy.
Nieoficjalnie dowiedzieliśmy się, że w trwający aż dziesięć lat
proceder zamieszanych było co najmniej czterech prokuratorów oraz trzy
sekretarki. Dwaj śledczy zostali już zawieszeni w czynnościach służbowych.
Jeden z nich wpadł w depresję i kilkanaście dni temu popełnił samobójstwo.
W najbliższych dniach zostanie wszczęte śledztwo w sprawie utrudniania
przez nich postępowań karnych, niedopełnienia obowiązków i poświadczenia
nieprawdy w dokumentach.
W aferze w będzińskiej prokuraturze pojawił się także wątek
finansowy. Okazało się bowiem, że zaginęły pieniądze wpłacane przez
zatrzymanych przestępców jako kaucje. Kontrolerzy odkryli, że nie
przelano ich na konto sądu. Jeszcze nie wiadomo, co się z nimi stało i
o jaką kwotę w sumie chodzi. Na razie nie ma dowodów, że zostały
skradzione, może w dalszym ciągu znajdują się na koncie prokuratury.
- Pewność będziemy mieli po pełnej analizie dokumentacji finansowej, w
której panował taki sam bałagan, jak w rejestrze spraw wysłanych do sądu
- tłumaczy nasz informator.
29 stycznia 2007 Przesłuchanie po wrocławsku
lecą prokuratorskie głowy
"Nasz Dziennik" opisuje, jak wyglądało piątkowe przesłuchanie
Agnieszki Awdziejczyk, narzeczonej jednego z prezesów "Bestcomu"
- krzyki, wyzwiska, pogróżki, niedopełnienie formalności, niepoinformowanie
zatrzymanej osoby o przysłuchującej jej prawach, próba wyrzucenia za
drzwi jednego z towarzyszących kobiecie prawników. Wiele wskazuje na to, że została ona zatrzymana przez wrocławską
prokuraturę w odpowiedzi na decyzję Prokuratury Krajowej krytycznie
oceniającej prowadzone w prawie "Bestcomu" śledztwo - ocenia
gazeta.Kobieta jest już w domu, jednak z szoku spowodowanego postępowaniem
wrocławskiego prokuratora Roberta Mielczarka szybko się nie otrząśnie.
Zdaniem byłego sędziego Trybunału Stanu dr. Olgierda Baehra - to metody
rodem z UB.
- Nie uczestniczyłem w przesłuchaniu pani Awdziejczyk, nie
reprezentuję bowiem żadnej ze stron, ale wyniki kontroli przeprowadzonej
przez Prokuraturę Krajową dotyczące prowadzonego przez prokuratora
Mielczarka śledztwa, jak i informacje o sposobie postępowania tego
prokuratora są wstrząsające, Nie tylko jego przełożony, ale również i on
sam powinien zostać natychmiast odsunięty od śledztwa i wyrzucony z prokuratury
- uważa dr Olgierd Baehr.
Prokuratura Krajowa za niewłaściwy nadzór nad prowadzonym
przez Mielczarka postępowaniem zdymisjonowała zastępcę prokuratora
apelacyjnego we Wrocławiu Waldemara Kawalca.
2007-01-13, Rywin utrącił prokuratora?
Naczelnik wydziału sądowego warszawskiej prokuratury okręgowej Wiesław
Kwiatkowski stracił funkcję, bo nie sprzeciwił się w sądzie wnioskowi Lwa
Rywina o zgodę na wyjazd za granicę.
W listopadzie Lew Rywin został zwolniony warunkowo z odbywania reszty
kary (11 miesięcy z orzeczonych dwóch lat) za pomoc w płatnej protekcji
na szkodę Agory. Jednym z warunków był "zakaz opuszczania miejsca
pobytu". Ale 29 grudnia sąd na wniosek Rywina dał mu zgodę na
wyjazd do USA (na ślub, dla poratowania zdrowia i w interesach). Kurator
Rywina się temu nie sprzeciwił. Podobnie prokurator Kwiatkowski. - Nie
było ku temu prawnych podstaw - usłyszeliśmy ze źródeł zbliżonych
do prokuratury.
Wczoraj prokurator został jednak odwołany. Dlaczego? Nie uzgodnił
decyzji z przełożonymi, nie wiedzieli oni o takim posiedzeniu, a gdy już
się dowiedzieli, było za późno na zażalenie decyzji sądu. - Przełożeni
prokuratora analizują też, czy są podstawy do wszczęcia przeciw niemu
postępowania dyscyplinarnego - powiedział wczoraj PAP zastępca
prokuratora generalnego Jerzy Engelking.
2007-01-10, Anna
Pałka - była już szefowa Prokuratury Apelacyjnej w Rzeszowie dyscyplinarnie ukarana
za kradzież w hipermarkecie.
Anna Pałka, która rok
temu miała ukraść z hipermarketu stringi, została jak każdy prokurator w
tej mafijnej organizacji ukarana tylko pozornie - czyli dyscyplinarnie.
Tu należy jeszcze podkreślić, że od września 2006 funkcjonariuszka przebywa
na "lewych" zwolnieniach lekarskim i tym faktem (wyłudzenia kasy)
powinien przede wszystkim zająć się rzecznik dyscyplinarny, ponieważ mamy tu
już oszustwo na kilkadziesiąt tysięcy złotych kosztem podatników.
Jak na razie jej przewinienie dyscyplinarne tłumaczy się faktem, że czyn
zarzucony pani prokurator ma charakter wykroczenia, a nie przestępstwa.
Przepisy mówią, że immunitet prokuratorski nie może być uchylony w
sprawie o wykroczenie.
Sprawa odwołania P. zbiegła się w czasie ze śledztwem, jakie wszczęła
Prokuratura Okręgowa w Łodzi. Chodzi o niedopełnienie obowiązków służbowych
przez dwóch policjantów z Komendy Miejskiej Policji w Rzeszowie, którzy
zostali wezwani przez ochroniarzy z hipermarketu. Policjanci spisali wtedy
jedynie notatkę i nie nadali sprawie biegu.
10 stycznia Prokuratorzy zlekceważyli pracowników RPO
Prokuratura nie pozwoliła przedstawicielom Rzecznika Praw Obywatelskich spotkać się z aresztowaną kobietą. Z taką
sytuacją RPO spotyka się po raz pierwszy - pisze "Życie Warszawy".
- To uniemożliwianie nam wykonywania obowiązków. Podejmiemy stosowne
kroki - zapowiada zastępca RPO Stanisław Trociuk.
Pracowników biura rzecznika, którzy sprawdzają, jak są przestrzegane nasze
prawa, potraktowano jak zwykłych petentów.
Maria S., księgowa lobbysty Marka Dochnala, trafiła do grudziądzkiego
aresztu w listopadzie ub. roku. Była wtedy w dziewiątym miesiącu
ciąży. Dziecko urodziła w miejskim szpitalu. Zaraz po porodzie z noworodkiem
wróciła za kraty. Wysłannicy rzecznika chcieli sprawdzić warunki, w jakich
przebywają kobieta i niemowlę. Gdy w czwartek zjawili się w Grudziądzu,
spotkała ich niespodzianka.
- Dyrektor zakładu karnego poinformował naszych pracowników, że muszą
wystąpić do prokuratora o zgodę na widzenie z Marią S. - mówi
gazecie Janusz Zagórski z Biura RPO. Bez niej, jak usłyszeli, spotkanie
nie wchodzi w grę. Ostatecznie do rozmowy z Marią S. nie doszło.
Przedstawiciele RPO tylko obejrzeli więzienie i przepytali pracowników.
Rzecznik praw obywatelskich dr Janusz Kochanowski nie zamierza odpuścić.
Chce wyjaśnić, dlaczego prokuratura wobec podejrzanej, tuż przed porodem,
zdecydowała się na areszt. Tłumaczenie tego kalibrem zarzutów i obawą
matactwa rzecznika nie przekonuje.
Ponieważ poprzedni RPO Zoll, jak i obecny Kochanowski
olewa interwencje w sprawach poruszanych przez AFERY PRAWA mamy jasność czym
się zajmują - na pewno nie obroną zwykłych pracujących i płacących
podatki...
Tak dla naiwnych jeszcze wierzących w jakąkolwiek sprawiedliwość - bierzcie inicjatywę
w swoje ręce, ponieważ na pewno nie spotkacie ją w instytucjach powołanych
do tego.
2007-01-03, Rzeszowska
prokuratura apelacyjna sprawdzi okręgową w Przemyslu, czy nie popełniła błędu
Rzeszowska apelacja sprawdzi, czy Prokuratura Okręgowa w Przemyślu, która
zarzucała jarosławskim policjantom nakłanianie celnika do fałszywych zeznań,
nie popełniła błędów.
Zarzuty przedstawione policjantom z Jarosławia odrzuciły sądy: rejonowy
w Jarosławiu i okręgowy w Przemyślu. Według opinii obu sądów
prokuratura nie zgromadziła żadnych dowodów obciążających policjantów
Waldemara W. i Pawła M. z sekcji do walki z przestępczością gospodarczą
jarosławskiej policji i ich szefa Romana K. Policjanci wrócili już do
pracy, a ich szef przeszedł na emeryturę.
Prokuratura Okręgowa w Przemyślu oskarżała ich o to, że nakłaniali
celnika z Korczowej do składania fałszywych zeznań w sprawie
korupcyjnej.
Przemyska prokuratura zapowiada wniesienie kasacji od prawomocnego wyroku
Sądu Okręgowego w Przemyślu. Tymczasem Prokuratura Apelacyjna w
Rzeszowie zamierza sprawdzić, czy przemyscy prokuratorzy nie popełnili błędu.
- Oba sądy stwierdziły jednoznacznie, że nie było żadnych dowodów
przeciwko policjantom. Bywa tak, że ocena prokuratury różni się od
oceny sądu, ale zastanawiające jest to, że nie ma żadnych dowodów w
sprawie. Wyroku sądu nie oceniamy, ale jeśli jest takie kategoryczne
stwierdzenie, to musimy to sprawdzić - mówi Jan Łyszczek z rzeszowskiej
apelacji.
Kolejne
strony dokumentują stale uzupełniane cykle nieodpowiedzialnego zachowania się
funkcjonariuszy władzy i urzędników państwowych:
Sędziowie
- oszuści. W tym dziale przedstawiamy medialne dowody łamania prawa przez sędziów
- czyli oszustwa "boskich sędziów". Udowodnione naruszania procedury
sądowej, zastraszania świadków, stosowania pozaproceduralnych nacisków na
poszkodowanych i inne ich nieetyczne zachowania. Czas spuścić ich "z
nieba na ziemię" :-)
Prokuratorzy -
czyli tzw. "odpady prawnicze", śmiecie, najczęściej nieetyczni i
nie dokształceni funkcjonariusze władzy. Aktualizacja na rok 2007.
Prokuratorzy
do zwolnienia od razu - ARCHIWUM - 2006r
SKORUMPOWANI
SĘDZIOWIE I PROKURATORZY - czyli nie tylko pijackie wpadki
"boskiej władzy" , którzy w końcu spadli na ziemię...:-)
Adwokaci
- czyli mecenasi chałtury prawniczej, a tak naprawdę to jedyni usługodawcy którzy
nie ponoszą odpowiedzialności za odstawiane fuszerki typowi pasożyci społeczeństwa
Oszustwa
polityków - przekręty i wpadki znanych "mniej lub więcej" polityków,
czyli urzędników państwowych oszukujących i pasożytujących na narodzie -
stale uzupełniany cykl: POLITYKA WłADZA PIENIąDZ
Policyjne
afery 2007 - handel tajnymi informacjami ze śledztw, narkotykami, wymuszenia
policyjne, pijani policjanci, policjanci terroryzujący własną rodzinę i świadków...
- słowem "psie przękręty".
oszustwa
komornicze - pasożytów społeczeństwa, często typowych chamów i nieuków,
którzy oszukują właścicieli firm, poszkodowanych i wierzycieli oraz w dupie
mają obowiązujące PRAWO
Urzędnicy
państwowi i ich matactwa 2007 - dokumentujemy tu oszustwa urzędników państwowych
takich jak: polityk, wójt, starosta, burmistrz, prezydent, rzecznik - wszelkich
kombinatorów na których utrzymanie pracujące całe społeczeństwo, a którzy
swoje publiczne stanowisko wykorzystują dla swojej prywaty i zysku.
UDOKUMENTOWANE
FAKTY POMYŁEK LEKARSKICH
Psychiatryczne
przekręty pseudo-biegłych udających lekarzy - aktualny stale uzupełniany
cykl przedstawiający typowych schizofreników, decydujących o zdrowiu i majątkach
ludzi, którzy bez wiedzy za to za kasę wydają opinie niezgodne z prawdą i
nie mające nic z fachowością...
Aferzyści
- czyli wszelkiej maści kombinatorzy grający rolę biznesmenów, politycy mający
dojście do tajnych informacji i wiedzy
Media
manipulują, osądzają i są sądzone - wpadki sądowe, wyroki skazujące na
dziennikarzy za nierzetelność, pomówienie, wprowadzenie w błąd społeczeństwa.
Poseł
to ma klawe życie :-)
Krytyka
wyroków sądowych nie jest godzeniem w niezawisłość sędziowską. Nadmiar
prawa prowadzi do patologii w zarządzaniu państwem - Profesor Bronisław
Ziemianin
Strasburg
- wyroki Trybunału - ukarana Polska i polskie sądy za wydane wyroki naruszające
prawo - efekty skorumpowania polskich sędziów.
Polecam
sprawy poruszane w działach:
SĄDY
PROKURATURA
ADWOKATURA
POLITYKA
PRAWO
INTERWENCJE
- sprawy czytelników
Tematy w dziale dla
inteligentnych:
ARTYKUŁY - tematy do przemyślenia z cyklu: POLITYKA - PIENIĄDZ - WŁADZA
"AFERY
PRAWA" - Niezależne
Czasopismo Internetowe www.aferyprawa.com
Stowarzyszenia Ochrony Praw Obywatelskich Zespół redakcyjny: Zdzisław Raczkowski, Witold Ligezowski, Małgorzata Madziar, Krzysztof Maciąg, Zygfryd Wilk, Bogdan Goczyński, Zygmunt Jan Prusiński oraz wielu sympatyków SOPO |
|
WSZYSTKICH INFORMUJĘ ŻE WOLNOŚĆ WYPOWIEDZI I SWOBODA WYRAŻANIA SWOICH POGLĄDÓW JEST ZAGWARANTOWANA ART 54 KONSTYTUCJI RZECZYPOSPOLITEJ POLSKIEJ.
zdzichu
Komentowanie nie jest już możliwe.