opublikowano: 26-10-2010
Media manipulują, osądzają i są sądzone - wpadki sądowe, wyroki skazujące na dziennikarzy za nierzetelność, pomówienie, wprowadzenie w błąd społeczeństwa.
25.04.2008 W
trzecim procesie wytyczonym Faktowi przez Joannę Brodzik Sąd Okręgowy
orzekł, że wydawca Axel Springer musi zapłacić aktorce 150 tys. zł
kary za artykuły, w których dziennik naruszył jej prywatność.
Tabloid ma także przeprosić Brodzik na swoich łamach - donosi
Presserwis.
Proces, jaki Brodzik wytoczyła Faktowi, dotyczy publikowanych przez
dziennik tekstów, w których opisywano nałóg palenia papierosów, na który
rzekomo cierpi aktorka. Naruszono w ten sposób jej prywatność.
Nie wiadomo czy Axel Springer zapłaci karę, gdyż wyrok jest
nieprawomocny. Wydawca może skorzystać z prawa odwołania do wyższej
instancji.
Poprzednie procesy, które Joanna Brodzik wytoczyła Faktowi, dotyczyły
sugerowania przez tabloid, że aktorka przebywała pod wpływem alkoholu,
a także sugerowania, że jest w ciąży.
23.04. Krajowa
Rada Radiofonii i Telewizji zdecydowała, że ukarze TVN za program Kuby
Wojewódzkiego z udziałem rysownika Marka Raczkowskiego, w którym
polską flagę wtykano w psie odchody.
Przewodniczący KRRiT nie ustalił jeszcze wysokości kary, która zostanie
nałożona na TVN. W przyjętej uchwale KRRiT stwierdziła jednak, że
TVN poprzez emisję spornego odcinka "Kuby Wojewódzkiego" (odcinek
z 25 marca 2008 roku) naruszył art. 18 ust. 1 ustawy o radiofonii i telewizji.
Ustęp ten zakazuje m.in. propagowania "działań sprzecznych z
prawem, z polską racją stanu oraz postaw i poglądów sprzecznych
z moralnością i dobrem społecznym".
Jak poinformowała KRRiT we wtorek w komunikacie, postępowanie w tej
sprawie zostało wszczęte w związku ze skargami, które napłynęły do
Rady, a w których formułowano zarzut publicznego znieważenia symboli
narodowych.
2008-03-26,
Dziennikarz siedzi, choć go zwolnili
Poszukiwany listem gończym za pomówienie dziennikarz spędził święta
w areszcie. Chociaż wpłacił kaucję, musi siedzieć, bo oryginał
postanowienia o zwolnieniu nie dotarł jeszcze do aresztu. Sąd wysłał je
pocztą

- Robert wyszedł w czwartek z redakcji ok. godz. 16. Dwie godziny później zadzwonił policjant z komisariatu Warszawa-Wawer, że mąż został aresztowany. Ściągnęli go z ulicy jak przestępcę - opowiada Anna, żona Roberta Rewińskiego, b. dziennikarza "Gazety".
Noc spędził w policyjnej izbie zatrzymań. Potem osadzono go w areszcie na Grochowie.
Okazało się, że Sąd Rejonowy w Zielonej Górze rozesłał za nim list gończy. Oskarżył go o pomówienie (ze słynnego art. 212 kk) zielonogórski biznesmen za artykuł w lokalnym dodatku "Gazety".
- Wysłanie listu gończego to standardowa procedura. Dziennikarz trzykrotnie nie stawił się na rozprawie. Sprawa przeciąga się od roku - mówi nam sędzia Jarosław Kasperowicz, przewodniczący VII wydziału Rejonowego Sądu Grodzkiego w Zielonej Górze.
List gończy można wystawić tylko za osobą tymczasowo aresztowaną. Więc sąd postanowił o aresztowaniu Rewińskiego. W uzasadnieniu listu gończego - wystawionego 6 lutego - sąd napisał: "oskarżony wyprowadził się spod wskazanego adresu, ale nie podał aktualnego miejsca pobytu. Z informacji policji wynika, że aktualne miejsce pobytu nie jest znane, przebywa on prawdopodobnie na terenie Niemiec (...) Jedynie stosowanie środka izolacyjnego środka zapobiegawczego jest w stanie zabezpieczyć prawidłowy tok postępowania". - Mój klient nie uchylał się przed sądem, po prostu w związku z charakterem pracy często znajduje się poza miejscem zamieszkania - tłumaczy Przemysław Maciak, adwokat dziennikarza. - Nie rozumiem, dlaczego sąd nie zastosował innego środka zapobiegawczego, np. nakazu doprowadzenia na rozprawę, tylko od razy zdecydował o aresztowaniu.
Sędzia Ryszard Rólka, rzecznik Sądu Okręgowego w Zielonej Górze, tłumaczy, że wydanie nakazu doprowadzenia nie miało sensu, skoro nie znane było miejsce pobytu oskarżonego. A policja nie była w stanie go ustalić. Nic nie dały też pisma sądu do Biura Adresowego i do redakcji, w których Rewiński był zatrudniony. - Nie mamy wpływu na jakość i rodzaj czynności wykonywanych przez policję - dodaje.
Jednak wydanie listu gończego poskutkowało: policja znalazła dziennikarza - w Warszawie.
Następnego dnia po aresztowaniu dziennikarza - w piątek - jego adwokat wniósł do sądu prośbę o uchylenie aresztu i zamianę go na poręczenie majątkowe. Sąd zareagował natychmiast: w piątek wydał postanowienie, że areszt ma być uchylony po wpłaceniu przez Rewińskiego na sądowe konto 20 tys. zł. Pieniądze zostały wpłacone natychmiast. Dziennikarz nie wyszedł jednak na wolność. Dlaczego? Bo areszt nie może wypuścić aresztanta, jeśli nie dostanie oryginału postanowienia sądu. Tak stanowi rozporządzenie ministra sprawiedliwości. A oryginał sąd wysłał pocztą.
13.03.08 Redaktor
naczelny "Gazety Polskiej" Tomasz Sakiewicz na konferencji prasowej w Parlamencie
Europejskim (PE) w Strasburgu, przekonując, że w Polsce występują poważne
zagrożenia dla wolności słowa.
"Chcę zwrócić uwagę na problemy w Polsce. O ile istnieją
wolne media, to występują poważne ograniczenia wolności debaty. Przykładają
do tego rękę politycy, dziennikarze i sądy" - powiedział Sakiewicz.
Mimo zapewnionego tłumaczenia na wszystkie języki UE, w konferencji
prasowej nie wzięli udziału zagraniczni dziennikarze. Zdaniem Sakiewicza istnieją "trzy pola zagrożeń" dla wolności słowa
w Polsce.
Po pierwsze "złe prawo, które umożliwia skazywanie na więzienia za
publikacje dziennikarskie".
Po drugie nieprzygotowanie elit do wolnego i demokratycznego społeczeństwa,
"co przejawia się łamaniem powszechnego w świecie zachodnim
zwyczaju, że dziennikarze nie podają się do sądów". W tym kontekście
Sakiewicz powiedział, że obecną falę procesów zapoczątkował w Polsce
redaktor naczelny "Gazety Wyborczej" Adam Michnik, "który ściga
dziennikarzy, którzy mają odwagę go krytykować".
Innym zagrożeniem zdaniem naczelnego "Gazety Polskiej" jest
monopolizacja rynku. Według Sakiewicza "kapitał zagraniczny ma wprawdzie
różne źródła, jednak jego polscy przedstawiciele często wywodzą się z podobnych
obozów ideowych. Spora część społeczeństwa jest pozbawiona przez to swej
reprezentacji medialnej".
Przeprosin i 50 tys. zł na cel społeczny żąda w pozwie od Agory Jarosław Kaczyński za sugestie "Gazety Wyborczej" z 2007 r., że mógł on jako premier popełnić przestępstwo wydając zarządzenie o zasadach niszczenia dokumentacji ABW. Pozew jest już w Sądzie Okręgowym w Warszawie, który na razie nie wyznaczył terminu rozprawy. Powodem procesu o ochronę dóbr osobistych był artykuł "GW" pt. "Co tam niszczą w ABW" z listopada 2007 r. o zarządzeniu premiera Jarosława Kaczyńskiego z 23 października o zasadach niszczenia nieprzydatnej dokumentacji w ABW. "GW" pisała, że może to być sposób dla ABW na pozbycie się dowodów nielegalnych operacji służb specjalnych, np. z operacji CBA w resorcie rolnictwa. Według "GW" zarządzenie pozwala niszczyć na bieżąco i praktycznie bez śladu tzw. dokumenty legalizacyjne - czyli fałszywe dokumenty funkcjonariusza w czasie tajnej akcji. Cytowany przez "GW" ekspert sejmowej speckomisji uznał, że premier, zezwalając na niszczenie takich dokumentów, przekroczył uprawnienia, bo nie ma takiej delegacji w ustawach. Pełnomocnik lidera PiS mec. Antoni Łepkowski powiedział, że w 30-stronicowym pozwie żąda od Agory przeprosin w ramkach 15 na 15 cm na pierwszych stronach "GW" i "Rzeczpospolitej" za nieprawdziwe i zniesławiające zarzuty wobec ówczesnego premiera. Agora miałaby też przyznać, że fałszywe twierdzenia naraziły J. Kaczyńskiego na utratę wiarygodności i zaufania niezbędnego do działalności publicznej.
Radca prawny Agory mec. Piotr Rogowski powiedział, że pozew jeszcze do niego nie dotarł, dlatego nie może go komentować.
11.03.08 Przed
warszawskim sądem zaczął się proces o ochronę dobrego imienia, jaki Agora,
wydawca "Gazety Wyborczej", wytoczyła b. premierowi Jarosławowi
Kaczyńskiemu.
Chodzi o wywiad Kaczyńskiego dla „Rzeczpospolitej” z 13 września 2007
r., kilka dni po rozpoczęciu kampanii wyborczej. Jedną dziesiątą tekstu
b. premier poświęca mediom. Stawia diagnozę: • „zdecydowana większość
mediów jest w istocie pod kontrolą oligarchii”; • „związki
finansowe Agory z układem oligarchicznym w Polsce też istnieją”; •
„To, co się tam wyprawia [w „Gazecie Wyborczej”], to »Trybuna Ludu
« z 1953 r.”.
Agora odpowiedziała pozwem. Domaga się od Kaczyńskiego opublikowania na
pierwszej stronie "Rz" przeprosin i oświadczenia o jego
"nieprawdziwych, zniesławiających zarzutach i podejrzeniach"
wobec Agory oraz wpłaty 50 tys. zł na Zakład dla Niewidomych w Laskach.
W procesie cywilnym to Kaczyński udowodnić musi prawdziwość podanych
faktów i działanie w interesie społecznym.
2008-03-11 Monika
Olejnik niewinna, sąd umorzył postępowanie
W postępowaniu Moniki Olejnik, która rozmawiała w radio
i TV z politykami o sprawie wiceprezesa Polskiego Radia Jerzego
Targalskiego, nie ma znamion przestępstwa - uznał warszawski sąd rejonowy. W sprawie chodzi o wywiad radiowy z politykami i rozmowę w TVN
z posłem Tadeuszem Cymańskim (PiS). Dziennikarka pytała rozmówców o słowa,
jakie Targalski miał wypowiadać do zwalnianych z radia dziennikarzy.
Prasa podawała wtedy, że do Marii Szabłowskiej miał powiedzieć, że
trzeba pozbyć się z radia "gomułkowsko - gierkowskich złogów",
i że w radiu wokół siebie "widzi same stare kobiety".
Targalski, który twierdzi, że nie wypowiedział tych słów, wytoczył
Olejnik proces cywilny, w którym domaga się od niej przeprosin oraz 20
tys. zł, bo przypisywanie mu podobnych twierdzeń uważa za obraźliwe.
Proces jest już w toku. Prawnicy Olejnik i pozwanego wraz z nią
Radia ZET mówią zaś, że dziennikarka w swych programach miała wręcz
obowiązek pytać o tę wówczas głośną sprawę.
Niezależnie od tego wiceprezes radia skierował do Sądu Rejonowego dla
Warszawy-Śródmieścia prywatny akt oskarżenia o zniesławienie go przez
media, za co grozi do 2 lat więzienia. W poniedziałek sąd zebrał się w tej
sprawie na posiedzeniu pojednawczym, na którym sprawdza się, czy strony są
skłonne zawrzeć ugodę.
Radio ZET podało, że sąd umorzył to postępowanie. Maciej Gieros z
zespołu prasowego Sądu Okręgowego w Warszawie powiedział w poniedziałek
PAP, że na posiedzeniu sąd uznał, iż w sprawie "nie występują
znamiona czynu zabronionego", czyli że brak jest podstaw, by uznać, że
zachowanie Olejnik było przestępstwem.
Przed sądami toczy się około 10 spraw wytoczonych Polskiemu Radiu lub
Targalskiemu osobiście, w których byli dziennikarze radia powołują się
właśnie na jego wypowiedzi, które - jak mówią - naruszają ich godność.
Po ukazaniu się w mediach jego wypowiedzi (wygłaszanych przy okazji
przeprowadzanych przez radio zwolnień grupowych) 21 kwietnia Targalski został
zawieszony w pełnieniu obowiązków wiceprezesa zarządu PR. Ostatecznie 9 czerwca Rada Nadzorcza radia przywróciła Targalskiego w prawach
członka zarządu, "uwzględniając dotychczasowy wkład jego pracy i mając
na uwadze sprawność działań zarządu spółki".
2008-02-21, Dziennikarze
SN skazani za korupcję
Jacek S., były zastępca redaktora naczelnego "Super Nowości",
został uznany za winnego żądania 25 tys. zł od rzeszowskiego Resbudu. Dzięki
łapówce firma miała uniknąć niepochlebnych artykułów na swój temat.
Jacek S. został skazany na półtora roku więzienia w
zawieszeniu na trzy lata. Według prokuratury domagał się od prezesa
rzeszowskiej firmy budowlanej Resbud 25 tys. zł za wstrzymanie publikacji
na temat firmy. Miał grozić, że jeżeli nie zostaną spełnione jego
żądania, w gazecie ukażą się krytyczne teksty o spółce. Według
ustaleń prokuratury w imieniu Jacka S. działał rzeszowski dziennikarz
Krzysztof Z., który poszedł do prezesa Resbudu odebrać pierwszą ratę
- 10 tys. zł. Policja zgarnęła go z ulicy w Rzeszowie 5 stycznia 2006
r. Kolejne 15 tys. zł za zaniechanie krytyki prasowej miały trafić do
zastępcy naczelnego "Super Nowości" w dwóch ratach do końca
lutego.
Sąd skazał Krzysztofa Z. na rok więzienia w zawieszeniu na trzy lata.
On i były zastępca redaktora naczelnego "Super Nowości" mają
także zapłacić po 15 tys. zł grzywny. Obaj nie przyznali się do winy,
a wyrok jest nieprawomocny. Obrońcy oskarżonych zapowiedzieli złożenie
apelacji. Przypomnijmy, że Jacka S. policja zatrzymała w jego gabinecie.
Zabrała komputer, na którego dysku miała znaleźć przygotowane
krytyczne teksty na temat Resbudu. Miała też nagrania z podsłuchów
rozmów między oskarżonymi a szefem firmy. Pod koniec 2005 r. do zarządu
Resbudu dotarły informacje, że "Super Nowości" przygotowują
publikacje, które mają zachwiać pozycją firmy na rynku. Zarząd firmy
twierdził, że akcję ktoś zlecił i opłacił kwotą 20 tys. zł, a jej
wykonania miał się podjąć Jacek S. Firmie zasugerowano, że może tego
uniknąć, płacąc dziennikarzowi więcej. Dwóch przedstawicieli spółki
miało się skontaktować z Jackiem S. i uzyskać potwierdzenie informacji
o zaplanowanej akcji.
15.02.Tytuł
artykułu również może być obraźliwy dla Buzka i naruszać dobra osobiste.
Były premier wraz z żoną założył Fundację na rzecz
Rodziny. W kwietniu 2000 r. na jej konto dokonał wpłat Józef Jędruch, prezes
spółki Coloseum, z którą wiązała się później afera gospodarcza. Premier
nie zajmował się sprawami Fundacji, bo prowadziła je dyrektor zarządu. W
październiku 2000 r. zostało wszczęte przeciwko Jędruchowi i Coloseum postępowanie
karne, a w 2004 roku dziennikarze Super Expressu dowiedzieli się o wpłatach.
Wkrótce ukazały się trzy artykuły: Wziął kasę od oszusta, Buzek leje wodę,
Podziękujmy politykom bez klasy. Przy zapowiedzi pierwszego zamieszczono na
pierwszej stronie zdjęcie Jędrucha z informacją, że dał kasę Buzkowi.
Na konferencji prasowej premier powiedział, że dysponuje
wszystkimi materiałami, ale dziennikarze Super Expressu nie byli nimi
zainteresowani. Skierował więc sprawę do sądu przeciwko redaktorowi
naczelnemu i wydawcy SE. Domagał się zamieszczenia w SE i Rzeczpospolitej oświadczenia
o określonej treści i wpłaty na cel społeczny 100 tys. zł. Uważał, że
publikacje naruszały jego dobra osobiste, art. 10 Europejskiej konwencji o
ochronie praw człowieka i podstawowych wolności oraz art. 54 i 61 konstytucji.
Sąd I instancji uwzględnił powództwo w całości. Sąd II
instancji zmienił ten wyrok i obniżył kwotę zasądzonego zadośćuczynienia
o połowę. Sądy uznały, że tytuły bezprawnie naruszyły dobre imię powoda.
W czasie, kiedy wpłynęła wpłata, nie toczyło się
przeciwko Jędruchowi i Coloseum żadne postępowanie, więc powód nie mógł o
tym wtedy wiedzieć, poza tym sam żadnych pieniędzy nie brał. Od wyroku sądu
apelacyjnego pozwani wnieśli skargę kasacyjną. Zarzucali przede wszystkim, że
sąd oparł się tylko na tytułach publikacji, a nie brał pod uwagę treści
artykułów. Sąd Najwyższy oddalił skargę. W uzasadnieniu wyroku sędzia
Józef Frąckowiak stwierdził, że konstytucja gwarantuje wolność prasie,
informowanie o działalności osób publicznych, zapewnia to także art. 10
konwencji. Jednak przepisy chronią również inne wartości, jak dobra osobiste
i prywatność osób publicznych. Osoby te nie muszą znosić wszystkiego. Nie
udowodniono, by powód wiedział, że do fundacji wpłynęły pieniądze od
oszusta. Tytuły miały przyciągnąć czytelników, zwiększyć nakład, a to
niedopuszczalne. Sygn. akt I CSK 345/05
Z art. 10 konwencji wynika, że każdy ma prawo do wolności
wyrażania opinii. Korzystanie z tych wolności może podlegać takim
ograniczeniom i sankcjom, jakie są przewidziane przez ustawę i niezbędne w
społeczeństwie demokratycznym z uwagi na ochronę dobrego imienia.
Wiadomo jednak że sędziowie dowolnie interpretują prawo gdy chodzi o Żydów
a powództwo robi sławny żydowski adwokat J. Neuman.
Dlatego nie ma się co dziwić, że sędzia Frąckowiak odrzucił twierdzenia pozwanych, by działali "w interesie
publicznym".
Pełnomocnik "SE" mec. Grzegorz Rybicki wnosił o przekazanie
sprawy do ponownego rozpatrzenia, argumentując, że pozwani działali w
granicach wolności słowa oraz że materiałów "SE" na temat
Buzka nie można "wyrywać z szerszego kontekstu". "Słowa
były ostre, ale nie gołosłowne' - twierdził przed SN. Reprezentujący b. premiera
Jerzy Naumann wniósł o utrzymania wyroku a wiadomo że w sądach układy i
znajomości decydują i wygrywają.
2008-02-05 "Wprost"
przeprosi Piskorskiego
"Wprost" przeprosi europosła Pawła Piskorskiego za
"nieprawdziwe informacje" o związkach tego byłego prezydenta
stolicy ze światem przestępczym. Przewiduje to ugoda zawarta przed Sądem
Okręgowym w Warszawie. Jak powiedział mec. Maciej Łuczak reprezentujący pozwany przez
Piskorskiego "Wprost", w tygodniku ukaże się wkrótce oświadczenie,
w którym redakcja przeprosi Piskorskiego za podanie nieprawdziwych
informacji, z zaznaczeniem, że nie było jej intencją naruszenie dóbr
osobistych europosła. Piskorski na mocy ugody zrezygnuje z innych roszczeń swego pozwu
przeciw wydawcy "Wprost". Domagał się on przeprosin oraz wpłaty
20 tys. zł na cel dobroczynny. W 2006 r. "Wprost" w artykule
pt. "Polityka, narkotyki i szlachetne kamienie" doniósł o obciążających
Piskorskiego zeznaniach dwóch świadków współpracujących z amerykańskim
wymiarem sprawiedliwości w sprawie przemytu narkotyków. Ma z nich
wynikać, że Piskorski miał powiązania z przestępcami; przy ich udziale
rzekomo próbował m.in. jako prezydent stolicy (lata 1999-2002) wyłudzić,
przy okazji budowy metra, kredyt z zagranicznego banku. Zabezpieczeniem
miały być kamienie szlachetne o sztucznie zawyżonej wartości.
Tygodnik napisał też, że jako prezydent stolicy Piskorski miał wpływać
na przetargi gruntów tak, by wygrywała je spółdzielnia "Dembud".
Według "Wprost", w lokalach spółdzielni, której założycielem
miał być Piskorski, obok elity finansowej i politycznej, zamieszkali m.in.
znani gangsterzy: "Masa", "Słowik", "Pershing",
"Wańka". Piskorski określił zarzuty pisma jako całkowicie nieprawdziwe i pozwał
tygodnik.
Po publikacji "Wprost" Prokuratura Apelacyjna w Krakowie
informowała, że Piskorski nie jest ani świadkiem, ani podejrzanym w śledztwie
dotyczącym przemytu narkotyków. "W zeznaniach świadków w tym śledztwie
pojawiają się nazwiska kilku różnych osób" - mówił rzecznik
prokuratury Jarzy Balicki. "Faktów dotyczących jakichkolwiek podejrzeń
co do działalności przestępczej nie ma" - dodał.
Przeprosin i 500 tys. zł zadośćuczynienia od wydawcy dziennika "Fakt" za naruszenie dóbr osobistych domaga się kardiochirurg, dr Mirosław G. Proces w tej sprawie ma ruszyć pod koniec kwietnia.
Rozpoczęcie procesu było zaplanowane na dziś, jednak sprawa została odroczona z powodu nieobecności kardiochirurga i jego obrończyni, mecenas Magdaleny Bentkowskiej-Kiczor. O odroczenie poprosił zastępujący ją, mecenas Michał Synoradzki.
Sprawa dotyczy publikacji, które ukazały się w "Fakcie" 15 lutego ubiegłego roku pod tytułami: "Doktor zabijał w rządowym szpitalu" i "Oto ofiara doktora mordercy". Teksty ukazały się po tym, gdy zatrzymano kardiochirurga, a ówczesny minister sprawiedliwości Zbigniew Ziobro i szef CBA Mariusz Kamiński na konferencji prasowej poinformowali o zarzutach wobec niego. W grudniu ubiegłego roku w podobnym procesie, który Mirosław G. wytoczył "Super Expressowi" sąd orzekł, że dziennik nie musi przepraszać lekarza, ani płacić mu zadośćuczynienia. Wówczas sąd uznał, iż tekst "SE" narusza wprawdzie dobra osobiste G. w ten sposób, że sugeruje czytelnikom, iż lekarz to "bezwzględny zabójca", ale jednak był on pisany w oparciu o konferencję prasową ówczesnego prokuratora generalnego. Dziennikarze nie mieli możliwości weryfikacji podanych informacji.
2008-01-28 Tygodnik
"Wprost" musi zamieścić sprostowania rektora Uniwersytetu Gdańskiego
prof. Andrzeja Ceynowy do artykułu, według którego dokumenty IPN świadczą,
że naukowiec współpracował z SB - zdecydował warszawski sąd okręgowy.
W kwietniu zeszłego roku "Wprost" w artykule pt.
"Agenci w gronostajach" napisał, że "przywódcy
antylustracyjnego buntu na uniwersytetach" - m.in. prof. Ceynowa - mieli
współpracować z SB. Tygodnik powoływał się na dokumenty IPN. Po publikacji Ceynowa zapewniał, że nie był agentem, choć przyznawał,
że w latach 70. był zmuszany przez SB do współpracy. Dodał, że w związku
z pełnioną przez niego przed laty funkcją pełnomocnika rektora UG ds.
amerykańskiego stypendium Fullbrighta był wzywany na milicję. W trybie
prawa prasowego zwrócił się do redakcji tygodnika o zamieszczenie
sprostowania i odpowiedzi na krytykę prasową. Swe stwierdzenia sformułował
w 17 osobnych punktach - każde z nich zaczynało się od tytułu
"Oświadczenie prof. Andrzeja Ceynowy w sprawie nieprawdziwych
publikacji tygodnika Wprost...", precyzując potem, co jest prostowane
jako nieprawdziwe lub godzące w dobra osobiste rektora.
"Wprost" nie zamieścił żądanego tekstu, więc sprawa trafiła na
wokandę warszawskiego sądu okręgowego.
2008-01-28 "Nasz
Dziennik" ma wyrazić ubolewanie wobec TVN za "nieprawdziwe i
nieusprawiedliwione" zwroty pod jej adresem typu: "medialne ZOMO",
"goebbelsowska propaganda", "medialni terroryści" - orzekł
Sąd Okręgowy Warszawa-Praga.
Uwzględniając pozew TVN, sąd nakazał opublikowanie żądanego przez TVN
oświadczenia nie tylko na pierwszej stronie gazety związanej z mediami
o. Tadeusza Rydzyka - ma się ono też ukazać na minutę w TVN zaraz po
godz. 20. Ponadto gazeta ma wpłacić 50 tys. zł na cel społeczny i zwrócić
TVN 5,2 tys. zł kosztów procesu. Wyrok jest nieprawomocny; adwokat pozwanych
zapowiada apelację.
Według sądu, krytyka TVN przez "ND" "nie była oparta na
prawdzie"; nie przestrzegała też "form dyskursu publicznego".
Sąd uznał za "rażące naruszenie dóbr osobistych" powoda artykuły
"ND" z czerwca 2005 r. Pisano tam, że TVN przygotowywał materiał
mający szkalować Radio Maryja, TV Trwam i samego ojca dyrektora. Chodziło
o sfilmowaną przez TV Trwam w aucie TVN kartkę z roboczym planem
działań dziennikarza stacji. W tych zapiskach mowa jest m.in. o
zamiarach filmowania ukrytą kamerą; sposobach dostania się na mszę
celebrowaną przez o. Rydzyka (w tym celu planowano podszyć się pod
"polonusa z Kanady"); sprawdzeniu, czy Radio Maryja miało
"problemy z prawem".
Opisując sprawę, "ND" użył wobec dziennikarzy TVN określeń:
"medialne ZOMO", "medialni terroryści". Pisano o "metodach
rodem z epoki stalinizmu", o "goebbelsowskiej
propagandzie", o "walce z Narodem Polskim" i że
"TVN łamie prawo" i "walczy z narodem polskim".
TVN, który w reakcji pozwał naczelną i wydawcę gazety, odpowiadał,
że "nie ma niczego zdrożnego w przygotowywaniu materiału o fenomenie
o. Tadeusza Rydzyka i przedsięwzięć, którym patronuje".
- Przy atakowaniu dziennikarzy należy zachować ostrożność, co nie
znaczy, że nie wolno ich krytykować, ale trzeba to robić używając prawdy
i przestrzegając form dyskursu publicznego - mówił w ustnym
uzasadnieniu wyrok sędzia Krzysztof Kluj. Według niego, tych zasad "ND"
nie dochował, bo porównał TVN z "osobami mającymi jak najgorsze
konotacje". - Trudno sobie wyobrazić, aby można było się posunąć
jeszcze dalej - dodał sędzia. Według niego, język "ND" był "wyjątkowo agresywny",
a z jego publikacji "przebija brak chęci debaty", bo gazeta
nie udzieliła TVN głosu na swych łamach. Sędzia dodał, że skoro "ND"
uznał, że TVN działał bezprawnie, to mógł skorzystać z drogi sądowej,
a nie "pisać artykuły naruszające dobra spółki". - Tak być
nie powinno i być nie może - oświadczył sędzia. - Wolność słowa nie
jest absolutna - przypomniał sędzia. Uznał, że "ND" nie wykazał,
by jego działania nie były bezprawne.
Odnosząc się do twierdzeń pozwanych o "wtargnięciu"
dziennikarzy TVN do Wyższej Szkoły Kultury Społecznej i Medialnej o.
Rydzyka, sędzia oświadczył, że "to co nieznane i niedostępne
budzi ciekawość mediów". Uzasadniając przyznanie TVN żądanej kwoty zadośćuczynienia, sędzia
podkreślił, że skoro naruszenie dóbr było rażące, to "żądana
kwota nie wydaje się wygórowana".
Adwokat pozwanych mec. Krystyna Kosińska zapowiedziała apelację. Przyznała,
że "ND" dokonał "mocnych ocen", ale tylko co do
"bezprawnych działań powoda". Podkreśliła, że sąd nie
ustosunkował się do twierdzeń pozwanych o prowokacji TVN wobec o.
Rydzyka i Radia Maryja; nie wziął też pod uwagę zapisów z notatki
TVN co do "muzeum Rydzyka z krwią Popiełuszki". W mowie końcowej wniosła ona o oddalenie pozwu. Mówiła, że działanie
gazety "nie było bezprawne", gdyż była to z jej strony
jedynie "dopuszczalna krytyka, podjęta w interesie społecznym".
Zarzuciła TVN działanie w celu "podważenia wiarygodności
konkurencyjnych mediów". Uznała, że media w Polsce nie mają
prawa do prowokacji, bo "mogą ją stosować tylko organa ścigania i to
za zgodą sądu".
Podczas mów końcowych nieobecny na ogłoszeniu wyroku pełnomocnik TVN
mecenas Jacek Kondracki zarzucał "ND" "nastawienie na
prymitywnych odbiorców", bo "wielu czytelników tej szacownej
gazety nie zrozumiałoby języka ludzi normalnych".
hee, - cóż każdy sądzi po sobie...
2008-01-22 Piotr
Najsztub nie będzie ukarany za znieważenie prokuratora
B. redaktor naczelny "Przekroju" Piotr Najsztub i b.
reporter tygodnika Cezary Łazarewicz nie będą ukarani za znieważenie
prokuratora słowem "poDUPAdły" (cztery środkowe litery w tekście
wyróżniono) - orzekł sąd. Sąd Rejonowy dla Warszawy-Śródmieścia uznał wprawdzie,
że Najsztub jest winny nieumyślnego dopuszczenia jako redaktor naczelny do
opublikowania materiału prasowego zawierającego znamiona przestępstwa, ale
jego sprawę umorzył wobec "znikomego stopnia szkodliwości społecznej"
czynu. Łazarewicz został zaś uniewinniony. Uzasadnienie tego nieprawomocnego wyroku sąd utajnił, bo cały proces -
na wniosek prokuratora, który poczuł się znieważony - toczył się
niejawnie.
W 2005 r. Łazarewicz opisał śledztwa prowadzone przez prokuratora z Grójca
Grzegorza Talarka. Oskarżał on m.in. o napad z bronią w ręku
historyka sztuki. Został on potem uniewinniony przez sąd, który wypłacił
mu odszkodowanie za bezzasadne aresztowanie. Tytuł artykułu brzmiał:
"Prokurator poDUPAdły". Talarek złożył doniesienie o przestępstwie znieważenia
funkcjonariusza publicznego w związku z pełnieniem przezeń obowiązków
służbowych. Prokuratura uznała to za taką zniewagę i wysłała akt oskarżenia
wobec dziennikarzy do stołecznego sądu rejonowego. Sąd umorzył sprawę po
wyroku Trybunału Konstytucyjnego, który w 2006 r. uznał, że ściganie
przez prokuraturę za znieważenie funkcjonariusza nie podczas "pełnienia
obowiązków" godzi w konstytucyjną zasadę swobody wypowiedzi. Wtedy z oskarżenia
usunięto słowa "w związku z pełnieniem obowiązków służbowych",
a akt oskarżenia zmieniono z publicznego na prywatny, do którego przyłączyła
się prokuratura. Za znieważenie innej osoby w środkach przekazu art. 216 Kodeksu
karnego przewiduje karę do roku więzienia, wykonywanie prac społecznych
albo grzywnę. Proces ruszył za zamkniętymi drzwiami w czerwcu 2007 r. Oskarżeni
nie przyznawali się do winy, podkreślając, że wyróżnienie czterech liter
miało służyć krytyce nieudolności prokuratora, który wnosi o areszty
dla niewinnych ludzi na podstawie wątpliwych dowodów, podważanych potem
przez sąd. Prokuratura Rejonowa Warszawa-Śródmieście wnosiła o skazanie
dziennikarzy i wymierzenie im grzywien: 5 tys. zł - Najsztubowi i 3
tys. zł - Łazarewiczowi. Zdaniem prokuratury, pierwszy był odpowiedzialny,
według prawa prasowego, za dopuszczenie tytułu do publikacji, a drugi
"musiał mieć na niego wpływ" (czemu dziennikarz zaprzeczał).
Obrońca oskarżonych mec. Grzegorz Krawczyk wnosił o ich
uniewinnienie wobec brak cech przestępstwa materiału prasowego, który - według
niego - nie przekraczał ram dopuszczalnej krytyki. Podkreślał, że nikt nie
kwestionuje treści samego artykułu i jego rzetelności. Także sami
dziennikarze wnosili o uniewinnienie.
Winę Najsztuba uznano na podstawie przepisu prawa prasowego z 1984
r., które "nie jest z tej epoki" (stanowi ono, że redaktor,
który nieumyślnie dopuścił do opublikowania materiału prasowego zawierającego
znamiona przestępstwa, podlega grzywnie albo karze ograniczenia wolności).
Adwokat podkreślił, że żaden dowód nie obciążał Łazarewicza i "wydaje
się, że sąd się z tym zgodził". Mec. Krawczyk dodał, że cała
sprawa "niepotrzebnie angażowała pieniądze podatników".
"Wystąpię o pisemne uzasadnienie wyroku" - powiedział sam
Talarek, który na razie nie chce przesądzać, czy będzie się odwoływał.
"Mam trochę dość tego wszystkiego i współczuję tym, którzy
muszą tyle czekać na sprawiedliwość" - dodał. Podtrzymał, że w
jego sprawie doszło do przestępstwa. "Błoto zostało rzucone; miałem
z tego powodu wiele nieprzyjemności" - dodał Talarek, który dziś
pracuje w Prokuraturze Okręgowej w Radomiu.
Rzeczniczka Prokuratury Okręgowej w Warszawie Katarzyna Szeska
powiedziała, że nie komentuje wyroku, a "dalsze decyzje procesowe
zapadną po zapoznaniu się z pisemnym uzasadnieniem wyroku".
Środowiska dziennikarskie wiele razy krytykowały wytaczanie dziennikarzom
procesów karnych za słowa; podkreślano, że w takich sprawach powinna
być uruchamiana droga cywilna. Ostatnio PiS zapowiedział projekt zmian w Prawie
prasowym, a także likwidacji art. 212 Kodeksu karnego, który m.in. umożliwia
skazywanie dziennikarzy za pomówienie innej osoby na karę do dwóch lat więzienia.
14.01.08 Jan
Gabrukiewicz, były reporter "Kroniki" TVP Kraków, uważa, że stracił
pracę, bo nie chciał ulegać naciskom politycznym. - Jedną z przyczyn
zwolnienia był obraźliwy e-mail, wysłany przez Gabrukiewicza przełożonym -
twierdzi Witold Gadowski, dyrektor TVP Kraków. Sprawę rozstrzygnie sąd pracy.
Latem zeszłego roku do dziennikarzy "Kroniki" zwrócono się, by
przygotowali krótkie notki na swój temat na stronę internetową. - Po 20
latach pracy w telewizji proszenie mnie, żebym pisał, że lubię dobre książki
i zbieranie grzybów, jest śmieszne. Dlatego pozwoliłem sobie zakpić z
tego pomysłu - wspomina Gabrukiewicz. Wysłał do ówczesnego szefa
"Kroniki" Grzegorza Nowosielskiego e-maila: "Jako syn
Sybiraka z nieustającym rozbawieniem obserwuję kolejne ekipy, które
traktują mnie jak dyżurnego komucha, bo tak im wygodnie. I ch... im w
d...".
Ten e-mail wymieniony jest jako jedna z przyczyn rozwiązania umowy o pracę
w wypowiedzeniu, które Gabrukiewicz otrzymał 26 października. Oprócz
tego Witold Gadowski zarzucił mu brak zaangażowania i lekceważący
stosunek do pracy.
Gabrukiewicz: - Od początku nie pasowałem nowej ekipie. Zwracałem uwagę
na niedociągnięcia i błędy merytoryczne w "Kronice". Nie chciałem
robić materiałów na zamówienie, nie ulegałem naciskom.
W jaki sposób na niego naciskano? - Przed kwietniowym Marszem Tolerancji
Gadowski z Nowosielskim stwierdzili, że trzeba "przyp... pedałom".
Do zrobienia materiału wyznaczono mnie. Przygotowałem go, ale w sposób
wyważony, bez manipulacji. Nagranie nie zostało wyemitowane. Od przełożonych
usłyszałem, że "nie takie było zamówienie" - opowiada
Gabrukiewicz.
Gabrukiewicz nie przyjmuje tych argumentów. Pozwał Telewizję Polską SA
do sądu, domaga się przywrócenia do pracy. Twierdzi, że decyzji o jego
zwolnieniu nie skonsultowano ze związkami zawodowymi. Gadowski zaprzecza,
ale Marian Curzydło, pełniący obowiązki przewodniczącego związku
zawodowego dziennikarzy TVP SA w Krakowie, twierdzi, że nie dotarło do
nich żadne pismo w sprawie Gabrukiewicza. Sprawą zajmie się sąd pracy.
2008-01-14 Dziennikarz
tabloidu niewinny, choć niemoralny
Sąd Okręgowy w Olsztynie uniewinnił dziennikarza tabloidu Mariusza Korzusa od zarzutu wtargnięcia do mieszkania i naruszenia miru domowego rodziny podczas zbierania materiału do artykułu. Sąd okręgowy zmienił tym samym wyrok olsztyńskiego sądu rejonowego, który we wrześniu ubiegłego roku skazał go na karę 3 miesięcy pozbawienia wolności w zawieszeniu na 2 lata i karę grzywny w wysokości 2,4 tys zł. Dziennikarz wraz z fotoreporterem został oskarżony o podstępne wtargnięcie do mieszkania matki postrzelonego w pościgu policyjnym chłopaka. Do pościgu za pijanym kierowcą doszło w listopadzie 2006 roku. Dziennikarz, by uzyskać informacje od matki chłopaka, miał się podawać za policyjnego psychologa. Sąd uznał, że dziennikarz został wpuszczony dobrowolnie przez kobietę do mieszkania i jego działanie było legalne. Sąd zastrzegł jednak, że postępowanie dziennikarza może budzić wątpliwości pod względem moralnym.
- Tym, czy dziennikarz działał etycznie i czy nie naruszył dóbr osobistych mieszkanki Olsztyna, może zająć się sąd w procesie cywilnym - uzasadnił sędzia Leszek Wojgienica. Podkreślił, że kobieta miała prawo, aby cierpieć i przeżywać nieszczęście w ciszy.
Dziennikarz i fotoreporter twierdzili przed sądem, że wszystkie informacje zdobyli od matki kierowcy za jej zgodą i wiedzą. Kobieta twierdziła z kolei, że dziennikarz nachalnie wypytywał o syna, o jego wcześniejsze zatargi z policją, i nie reagował na prośby o wyjście z mieszkania. Podkreśliła, że podstępnie bez jej wiedzy fotoreporter sfotografował zdjęcie z albumu rodzinnego syna.
Mariusz Korzus, który wówczas pracował w dzienniku "Fakt", a obecnie w "Super Expressie", powiedział, że zbierając materiały do artykułów używa forteli, ale w tym przypadku tak nie było. Samo postępowanie przygotowawcze i proces Korzus uznał za próbę zamknięcia mu ust przez śledczych, o których pisał wcześniej krytyczne artykuły.
2008-01-07 Ryszard
Krauze pozwał Anitę Gargas z TVP
Do 4 lutego Sąd Rejonowy dla Warszawy- Mokotowa odroczył w piątek
posiedzenie pojednawcze, które poprzedza proces karny, jaki biznesmen Ryszard
Krauze wytoczył Anicie Gargas z TVP, redagującej program "Misja
Specjalna". Krauze uznał, że został pomówiony w tym programie (chodziło o
sugestie, że ma związki ze środowiskiem zorganizowanej przestępczości) i skierował
do sądu prywatny akt oskarżenia przeciw Gargas. W piątek miało odbyć się posiedzenie pojednawcze, które sąd
organizuje z urzędu. Stawiła się na nim Gargas z obrońcą, nie
było natomiast nikogo ze strony Ryszarda Krauzego - sąd oświadczył, że
brak jest potwierdzenia odbioru wezwania. Wobec tego wyznaczono nowy termin
posiedzenia - 4 lutego. Według pełnomocnika Krauzego mec. Jacka Duboisa, musiało zajść
nieporozumienie, bo jego kancelaria odebrała wezwanie do sądu na piątek i prawnik
miał się stawić - ale nie na godz. 11.40, lecz na 14.40. "Być może
wezwanie było błędnie lub niewyraźnie wypełnione" - powiedział PAP.
Mec. Dubois, pytany o możliwość zawarcia przez jego mocodawcę
ugody z Anitą Gargas, odparł, że dotąd nie było żadnych rozmów w
tej materii, ale taka możliwość istnieje, jeśli redaktorka "Misji
Specjalnej" "wycofa się z sugestii związków pana Krauzego ze
zorganizowaną przestępczością i za nie przeprosi". Spytany o to samo obrońca Gargas mec. Grzegorz Rybicki powiedział
PAP, że o ugodzie będzie można mówić, "jeśli Ryszard Krauze
wycofa akt oskarżenia".
Podstawą aktu oskarżenia jest art. 212 Kodeksu karnego, przewidujący karę
do 2 lat więzienia za zniesławienie przy użyciu mediów.
Ostatnio ten przepis jest poddawany krytyce przez polityków. PiS domaga się
jego uchylenia i zmian w prawie prasowym. Ogłoszono to po tym, jak
warszawski sąd prowadzący proces naczelnego "Gazety Polskiej"
Tomasza Sakiewicza, oskarżonego przez TVN o zniesławienie w tekście o Milanie
Suboticiu, zdecydował o zatrzymaniu na 2 dni Sakiewicza, gdy ten bez
usprawiedliwienia nie stawił się w sądzie. Przeciw karaniu za słowa
protestują też organizacje dziennikarskie.
2007-12-21 "Nasz
Dziennik" nie musi przepraszać fundacji Wielkiej Orkiestry Świątecznej
Pomocy
za sugestie m.in., iż "Przystanek Woodstock" demoralizuje młodzież;
że są tam narkotyki i alkohol, a Jurek Owsiak "szczuje"
na o. Tadeusza Rydzyka - orzekł Sąd Okręgowy w Warszawie. Oddalił on powództwo
fundacji wobec "NDz", uznając, że gazeta wyrażała jedynie oceny
"dopuszczalne w ramach krytyki i wolności słowa". Wyrok
jest nieprawomocny.
Krytykując organizowane przez WOŚP "Przystanki Woodstock",
gazeta pisała w 2004 r. m.in., że podczas koncertów Owsiak szczuje młodzież
na o. Rydzyka i Telewizję Trwam, dzięki czemu zyskuje "bonusy u swoich
wpływowych lewicowych mecenasów". Była też mowa o alkoholu i narkotykach
na imprezie. Owsiaka "NDz" nazwał organizatorem "kryminalnych,
wielkich spędów demoralizujących młodzież, upokarzających, obrażających".
Ponadto pisano, że na przystanku "duchowi spadkobiercy Marksa i Lenina
upadlają polską młodzież". Fundacja i jej szef wytoczyli wydawcy oraz naczelnej "NDz"
proces o naruszenie dóbr osobistych, żądając przeprosin oraz złotówki
zadośćuczynienia za "nieprawdziwe informacje", które miały na
celu narażenie WOŚP "na utratę zaufania społecznego".
Pełnomocnik pozwanych mec. Krystyna Kosińska wnosiła o oddalenie
pozwu, twierdząc, że gazeta dokonała jedynie "uzasadnionej krytyki ze
społecznie uzasadnionego powodu", a domaganie się przeprosin to
forma cenzury wypowiedzi. Sąd przychylił się do jej wniosku i oddalił powództwo
w całości. - Wypowiedzi strony pozwanej nie dotyczyły faktów, lecz były
jedynie ich dopuszczalnymi ocenami - mówił w uzasadnieniu wyroku sędzia
Paweł Pyzio. Dodał, że te oceny odnosiły się głównie do uczestników imprezy, a
nie organizatorów. Według sądu, zwrot o alkoholu i narkotykach
nie oznacza, że rozdawali je organizatorzy - była to "ogólna ocena
uczestników". - Nie było wątpliwości, że ich część była pod ich
wpływem - dodał sędzia. Jego zdaniem, sugestia, że organizator nie zapewnił
walki z tymi patologiami, nie może mu uwłaczać, bo to
"dopuszczalna krytyka". Decyzję o apelacji podejmę po kontakcie z Owsiakiem - powiedział
jego pełnomocnik mec. Stefan Jaworski. Na ogłoszeniu wyroku nie stawił się
nikt od pozwanych. Na jednej z rozpraw sąd oglądał film z imprezy, dostarczony
przez pozwanych. Widać w nim, jak Owsiak z estrady mówi, że
"NDz" to głoszące nienawiść pismo faszystowskie, po czym słychać
obraźliwe wobec o. Rydzyka okrzyki publiczności. Kamera rejestrowała też
picie piwa przy estradzie; widać także było ludzi leżących bez przytomności.
W 2006 r. zapadł prawomocny wyrok nakazujący Fundacji Lux Veritatis, właścicielowi
TV Trwam, przeprosiny WOŚP za film "Przystanek Woodstock - przemilczana
prawda". Na mocy wyroku, TV Trwam ma przeprosić fundację WOŚP za
nieprawdziwe informacje, że organizatorzy "zezwalają na rozpijanie młodzieży,
na polu namiotowym istnieją oflagowane punkty dystrybucji marihuany i jest
ona rozpowszechniana wśród uczestników imprezy, a na ziemi pełno leżących
ludzi odurzonych narkotykami oraz że impreza ma satanistyczny
charakter". - Ten wyrok jest już ostateczny, ale przeprosin wciąż nie
było - powiedział mec. Jaworski.
10.12. Patrycja Kotecka, wiceszefowa Agencji
Informacji TVP, pozwie Super Express za "nieetyczną manipulację" i
naruszenie dóbr osobistych.
Na pierwszej stronie Super Expressu opublikowane zostało zdjęcie
Patrycji Koteckiej - nagiej od pasa w górę. Jak wyjaśnia Kotecka, fotografia
była ilustracją do publikacji na temat raka piersi zamieszczonej w tygodniku
Naj.
- Zgodziłam się wystąpić w tym materiale, gdyż jego celem było zwrócenia
uwagi na profilaktykę tej choroby. Ocenienie mnie jako dziennikarza przez
pryzmat tego zdjęcia, oderwanie go od artykułu o tematyce medycznej i
umieszczanie tytułu "Naga prawda o Patrycji Koteckiej" jest nieetyczną
manipulacją i ewidentnym naruszeniem moich dóbr osobistych - pisze Patrycja
Kotecka w oświadczeniu.
Zdaniem Koteckiej, Super Expressowi chodziło nie tylko o upokorzenie jej jako
dziennikarki, ale także jako kobiety. - Dlatego jestem zmuszona pozwać redakcję
Super Expressu do sądu - czytamy w nim.
- O braku skrupułów redaktorów Super Expressu świadczy fakt, że to zdjęcie
zaczerpnięte z publikacji poświęconej profilaktyce zdrowotnej, zostało
opatrzone podpisem, że "Kotecka nie zawsze występowała w
garsonkach". Ta cyniczna manipulacja nie tylko narusza dobra osobiste
Patrycji Koteckiej, lecz ma na celu upokorzenia jej jako kobiety - stwierdza TVP.
Zarzuty TVP i Patrycji Koteckiej odpiera Sławomir Jastrzębowski, redaktor
naczelny Super Expressu, który uważa, że publikacja nie narusza dóbr
osobistych Koteckiej. Jastrzębowski w rozmowie z PAP podkreśla, że zdjęcie,
które znalazło się na okładce, zostało pozyskane oficjalną drogą -
kupione w agencji fotograficznej - i dostęp do niego miał każdy.
28.11. Polsat
przegrał sprawę o kpiny z Radia Maryja
Polsat ma zapłacić 500 tys. zł nałożonej przez KRRiT
kary za program, w którym Kazimiera Szczuka naśladowała sposób mówienia
jednej z prowadzących audycje Radia Maryja, niepełnosprawnej Magdaleny
Buczek. W czwartek sąd gospodarczy oddalił odwołanie Polsatu od decyzji
KRRiT. Poinformował o tym dziennikarzy przewodniczący Krajowej Rady Witold
Kołodziejski.Rzeczniczka Polsatu Katarzyna Wyszomirska powiedziała PAP, że
Polsat będzie się odwoływał od tego orzeczenia.
Decyzje o nałożeniu kary na Polsat podjęła w marcu 2006 r.
poprzednia szefowa KRRiT Elżbieta Kruk. Kara dotyczy nadanego 26 lutego
programu "Kuba Wojewódzki". Występująca w nim krytyk
literatury, znana z feministycznych poglądów Kazimiera Szczuka naśladowała
sposób mówienia Buczek.
"Módlmy się, żeby łaski Boże spłynęły
na wszystkie dzieci, które należą do Dziecięcych Podwórkowych Kółek Różańcowych"
- mówiła m.in. Szczuka.
KRRiT nie przekonały wyjaśnienia Polsatu, że fakt, iż Magda Buczek jest
osobą niepełnosprawną nie był znany twórcom programu, a "formuła
programu >>Kuba Wojewódzki<< polega na swobodnej, nieskrępowanej
rozmowie, która przybiera czasem formę żartów, pastiszu i parodii"
- tłumaczył ówczesny rzecznik KRRiT Tomasz Różański.
Sprawą zajmowała się też Rada Etyki Mediów (REM). Rada nie dopatrzyła
się w wypowiedzi Szczuki "kpiny z niepełnosprawnych",
uznała jednak, że mogła ona obrazić uczucia religijne osób wierzących.
Mimo to, według REM, Krajowa Rada Radiofonii i Telewizji (KRRiT) postąpiła
niewłaściwie, nakładając karę finansową na Polsat, gdzie wypowiedź
Szczuki miała miejsce.
Kolejne
strony dokumentują stale uzupełniane cykle nieodpowiedzialnego zachowania się
funkcjonariuszy władzy i urzędników państwowych.
Sędziowie
- oszuści. W tym dziale przedstawiamy medialne dowody łamania prawa przez sędziów
- czyli oszustwa "boskich sędziów". Udowodnione naruszania procedury
sądowej, zastraszania świadków, stosowania pozaproceduralnych nacisków na
poszkodowanych i inne ich nieetyczne zachowania. Czas spuścić ich "z
nieba na ziemię" :-)
Prokuratorzy -
czyli tzw. "odpady prawnicze", śmiecie, najczęściej nieetyczni i
nie dokształceni funkcjonariusze władzy. Aktualizacja na rok 2008.
Adwokaci
- czyli mecenasi chałtury prawniczej, a tak naprawdę to jedyni usługodawcy którzy
nie ponoszą odpowiedzialności za odstawiane fuszerki typowi pasożyci społeczeństwa
Oszustwa
polityków - przekręty i wpadki znanych "mniej lub więcej" polityków,
czyli urzędników państwowych oszukujących i pasożytujących na narodzie -
stale uzupełniany cykl: POLITYKA WŁADZA PIENIĄDZ
Policyjne
afery 2008 - handel tajnymi informacjami ze śledztw, narkotykami, wymuszenia
policyjne, pijani policjanci, policjanci terroryzujący własną rodzinę i świadków...
- słowem "psie przękręty".
oszustwa
komornicze - pasożytów społeczeństwa, często typowych chamów i nieuków,
którzy oszukują właścicieli firm, poszkodowanych i wierzycieli oraz w dupie
mają obowiązujące PRAWO
Urzędnicy
państwowi i ich matactwa 2007 - dokumentujemy tu oszustwa urzędników państwowych
takich jak: polityk, wójt, starosta, burmistrz, prezydent, rzecznik - wszelkich
kombinatorów na których utrzymanie pracujące całe społeczeństwo, a którzy
swoje publiczne stanowisko wykorzystują dla swojej prywaty i zysku.
UDOKUMENTOWANE
FAKTY POMYŁEK LEKARSKICH
Psychiatryczne
przekręty pseudo-biegłych udających lekarzy - aktualny stale uzupełniany
cykl przedstawiający typowych schizofreników, decydujących o zdrowiu i majątkach
ludzi, którzy bez wiedzy za to za kasę wydają opinie niezgodne z prawdą i
nie mające nic z fachowością...
Aferzyści
- czyli wszelkiej maści kombinatorzy grający rolę biznesmenów, politycy mający
dojście do tajnych informacji i wiedzy
Poseł
to ma klawe życie :-)
Dziennikarz
- to zawód podwyższonego ryzyka.
Krytyka
wyroków sądowych nie jest godzeniem w niezawisłość sędziowską. Nadmiar
prawa prowadzi do patologii w zarządzaniu państwem - Profesor Bronisław
Ziemianin
Strasburg
- wyroki Trybunału - ukarana Polska i polskie sądy za wydane wyroki naruszające
prawo - efekty skorumpowania polskich sędziów.
Polecam
sprawy poruszane w działach:
SĄDY
PROKURATURA
ADWOKATURA
POLITYKA
PRAWO
INTERWENCJE
- sprawy czytelników
Tematy w dziale dla
inteligentnych:
ARTYKUŁY - tematy do przemyślenia z cyklu: POLITYKA - PIENIĄDZ - WŁADZA
"AFERY
PRAWA" - Niezależne
Czasopismo Internetowe www.aferyprawa.com
Stowarzyszenia Ochrony Praw Obywatelskich Zespół redakcyjny: Zdzisław Raczkowski, Witold Ligezowski, Małgorzata Madziar, Emilia Cenacewicz, Zygfryd Wilk, Bogdan Goczyński, Zygmunt Jan Prusiński oraz wielu niejawnych sympatyków AP |
|
WSZYSTKICH INFORMUJĘ ŻE WOLNOŚĆ WYPOWIEDZI I SWOBODA WYRAŻANIA SWOICH POGLĄDÓW JEST ZAGWARANTOWANA ART 54 KONSTYTUCJI RZECZYPOSPOLITEJ POLSKIEJ.
zdzichu
Komentowanie nie jest już możliwe.