opublikowano: 26-10-2010
Media w Polsce i na świecie - styczniowy cykl krytyczno-informacyjny Mirosława Nalezińskiego
Naruszanie dobrego imieniaDwa lata temu, niejaki Leszczyński (dziennikarz muzyczny), w artykule pt. "Zemsta za Kosowo" ("Wprost") napisał o reprezentantce Polski na konkurs Eurowizji w Belgradzie. Nawiązując do amerykańskich bombardowań tego miasta (1999), oznajmił, że na ten konkurs Polska wysłała Amerykankę oraz (stosując całkiem niemuzyczne wywody) zasunął z grubej rury - "Nie zbombardowaliśmy wprawdzie tym samym telewizyjnej wieży, lecz wprowadziliśmy tam agenta prowokatora. Mowa o tyleż kontrowersyjnej, co nijakiej artystycznie Isis Gee. Przeszłość tej 36-latki z Seattle zaczyna się w roku 2004, kiedy przeprowadza się do Warszawy. Choć od dzieciństwa ponoć udzielała się artystycznie, jej historia jest jak biała karta - nikt nigdy nie słyszał w USA o takiej wokalistce. Jak głosi plotka, czy już raczej tajemnica poliszynela - przyczyną może być fakt, iż takiej kobiety nigdy wcześniej nie było".
Okazuje się, że zmyślonymi historyjkami można ludziom wyrządzać krzywdę (i tak ocenił to sąd). Ów muzyczny dziennikarz dołożył zresztą nie tylko pani Gee, ale (przy okazji) także Polsce i Eurowizji - "Jak głoszą plotki, a potwierdzają to oczy i intuicja, Polska, uważana na Zachodzie za kraj homofobów, wysyła na Eurowizję transseksualistkę. Mając na uwadze sukces izraelskiego transseksualisty sprzed dziesięciu lat, mamy wreszcie szansę zaistnieć na tym festynie kiczu".
Na mocy wyroku wydawca "Wprost" oraz p. Leszczyński mają na swój koszt zamieścić w tygodniku przeprosiny pani Gee za podanie nieprawdziwych informacji o rzekomej zmianie płci. Mają też zapłacić jej 100 tys. zł zadośćuczynienia wraz z odsetkami oraz zwrócić jej 9 tys. zł kosztów procesu.
Pani sędzia Krystyna Gromek słusznie zgromiła Leszczyńskiego i "Wprost" akcentując, że prawo do prywatności jest chronione, w szczególności delikatne sprawy dotyczące płci (a to było przedmiotem powszechnych kpin). Rozpowszechniając plotkę, pozwani powinni się liczyć z konsekwencjami i nic ich nie usprawiedliwia, bo nie działali w interesie społecznym, lecz z chęci zwiększenia nakładu tygodnika.
Co ciekawe, już po wyroku (i w pierwszych dniach stycznia 2010) ów Leszczyński, udzielał się w telewizji jakby nigdy nic... Jak to się dzieje, że telestacje zapraszają plotkarzy (w tym przestępców) na wizję? Czy to ma być model do naśladownictwa dla młodzieży? Gdyby ktoś myślał, że facet po zasądzeniu (wprawdzie wespół z "Wprost") 100 tys. zł zadośćuczynienia będzie się zachowywał jednak pokorniej albo będzie wręcz załamany... Nic podobnego! A może tygodnik ponoszący przezeń konkretne straty zwolni go z roboty? Wątpliwe, wszak dzięki tym obraźliwym plotom osiągnął wyższy wskaźnik sprzedaży, zatem nie pozbędzie się kury znoszącej złocone jaja, choćby były one zbukami.
W trójmieście dojdzie do podobnego procesu - pisarka Chomiczek-Patelka* pomówiła dziennikarza Należyńskiego*, użytkownika portalu NaszaKlasa, że posiada dwa dodatkowe a nielegalne konta, z których rzekomo prowadzi w niewybredny sposób dyskusje, obrażając także pisarkę. Ponadto sfałszowała wypowiedź na jednym z tych kont, podpisując cudzy komentarz nazwiskiem owego użytkownika (popełniła błąd ortograficzny w jego nazwisku!). Dodatkowo (i na wesoło) zamieściła seksistowski dowcip oraz poinformowała w kilku miejscach, że ten użytkownik jest kłamcą. "Na deser" ośmieszyła przysięgę studencką, co nie jest bez znaczenia, bowiem pisarka jest ponadto... wykładowczynią na uczelni.
Kiedy zirytowany użytkownik opisał powyższe wybryki pisarki w internecie, owa pani skasowała (sic!) swoje konto w NaszaKlasa i skierowała pozew do sądu przez swojego prawnika - otóż pozwany ma publicznie przeprosić pisarkę za naruszanie jej dobrego imienia i czci, wycofać rzekomo nieprawdziwe artykuły z internetowej przestrzeni oraz zadośćuczynić (ok. 5 tys. europów).
Proces zatem podobny, choć widać różnice - rodak z tygodnika "Wprost" zmyślił i opublikował plotki kompromitujące piosenkarkę przed milionową publiką, natomiast użytkownik NaszaKlasa przekazał prawdziwe wyczyny pisarki na lokalnych forach. Mimo skasowania konta, twórczość pisarki jest nadal do podziwiania na NK (profil nr 224435). To kto i komu powinien zadośćuczynić w tym drugim przypadku?
* - nazwiska nieco przeinaczone
Byk w Lokfabyk
Autor poniżej omawianej
informacji ma niesamowity talent - wykazał się dużymi osiągami przy
niskich naciskach na inwestowanie w słowniki, bowiem można znaleźć tu
niemal 50 błędów...
Jesienna
i zimowa pogoda nie sprzyja zwiedzaniu muzeów pod chmurkami, czyli na
otwartych przestrzeniach, ale będąc w Szymbarku nie można sobie odmówić
wejścia do sławnego kompleksu muzealnego, w którym znajduje się m.in.
dom na kominie, najdłuższa deska na świecie, stół noblisty, ćwierćtysiącletni
dom polskiego Sybiraka oraz pociąg (parowóz i kilka wagonów, w których
przedstawiono wstrząsające informacje na temat wywozu Polaków w głąb
ZSRR) z czasów najstraszliwszej wojny.
Przy całym szacunku dla
zgromadzonych cennych pamiątek, które są dla nas znaczącymi symbolami,
nie można nie zauważyć szeregu błędów, które zostały rozsypane
przez, ujmijmy to dyplomatycznie, chochlika na tabliczce informacyjnej
dotyczącej lokomotywy ustawionej w szymbarskim muzeum.
Parowóz serii T3 - 175
wyprodukowany był w 1943 roku, przez WIENER LOKFABYK (Wiedeń).
Oznaczenie niemieckie 52 , nr fabr. 16628. Przeznaczony był do działań
wojennych przez III Rzeszę. Parowozy te były uniwersalne, posiadały duże
osiągi przy jednocześnie niskich naciskach na oś.
Nawet nie znając języka
niemieckiego, ale mając dostęp do internetu, można skonstatować, że
powinno być LOKFABRIK, nie zaś LOKFABYK (dwa błędy w
jednowyrazowej nazwie firmy!). Zbędny jest przecinek po roku i
wzmianka o niemieckim oznaczeniu - wystarczyłoby podanie owych liczb. A cóż
to znaczy do działań wojennych przez III Rzeszę? Czyżby
samoloty "Łoś" były przeznaczone do działań wojennych przez
Polskę?
Większość zwiedzających to
laicy, zatem powinno być wyjaśnienie - cóż to jest parowóz
uniwersalny albo nie powinno być tego przymiotnika. Uniwersalny, czyli jeździ
nie tylko do przodu? Albo może jeździć nie tylko po torach normalnych,
ale i szerszych? Może ciągnąć wagony osobowe (pierwszej, drugiej i
trzeciej klasy) i towarowe (ze zbożem, węglem i trzodą)? Z ładunkami również
wojennymi (działa, czołgi)? Może być prowadzony nie tylko przez Niemców,
ale i przez Polaków oraz Rosjan? Zatem - na czym polega uniwersalność
tej lokomotywy?
Poniżej, w przesadnie wielkim
obramowaniu, zamknięto napis:
T3 - 7175 normalnotorowy 1435
mm i to jest pewnie najważniejsza informacja, bowiem pozostałe - i równie
ciekawe - dane nie zostały w ten sposób wyróżnione. Jednak widać różnicę
- u góry plakiety umieszczono krótszy symbol: T3 - 175, zatem nie
wiadomo, jak te obie informacje należy interpretować (czy pierwsza siódemka
w liczbie 7175 oznacza coś szczególnie ważnego?).
Pod ramką zgromadzono szereg
pozostałych ważnych informacji. I tak...
Data oddania do eksploatacji -
1943 rok. Jednak nie podano daty, lecz tylko rok. Ponadto wcześniej
podano ten sam rok produkcji, zatem niepotrzebnie zdublowano tę informację
(wszak odróżnianie momentu wyprodukowania od czasu wejścia do
eksploatacji jest nieistotne z perspektywy zwiedzających, zwłaszcza że
to jest ten sam rok).
Zbudowany: LOKFABRYK VIENER.
Przecież o tym już wcześniej nas poinformowano! I to z bykiem, i to nie
byle jakim, bo z... LOKFABYKiem. Tutaj również błędnie, wszak
powinno być LOKFABRIK WIENER (dwa błędy w dwuwyrazowej nazwie
wiedeńskiej fabryki!). Ponadto zastosowano dwukropek, choć w dalszym
wykazie wstawiano myślniki.
Największa dopuszczalna naprężoność
pary - 16kg/cmm2. Ponieważ chodzi o ciśnienie (kilogram-siła na
centymetr kwadratowy; paskale w układzie SI), to powinno być 16 kG/cm2
(ze spacją po liczbie oraz z dwójką w potędze - indeks górny; a cóż
to jest cmm?). Można mieć ponadto wątpliwości co do pierwszych
dwóch terminów, bowiem zwykle jeśli omawiamy dopuszczalny parametr, to
jest on największy. Wszak nie informujemy "Największa dopuszczalna
liczba osób w windzie - 10".
Największa dopuszczalna prędkość
- 80km/h. Podobnie - albo największa, albo dopuszczalna; także
spacja po liczbie.
Całkowity ciężar parowozu w
stanie służbowym - 85.550 kg. Ponieważ informacje dotyczą właśnie
parowozu, zatem słowo to jest do pominięcia, zwłaszcza że przy pozostałych
danych nie wspomniano o lokomotywie (z oczywistych powodów). Jeśli
podajemy ciężar, to w kG (albo w kN), jeśli jednak
podajemy masę (i tak jest poprawniej), to w kg. Oczywiście,
kropek w liczbach nie stawiamy, zatem - 85 550 kg.
Całkowity ciężar w stanie
próżnym - 77.550 kg. Podobnie - nie ciężar, ale masa, skoro stan
podano w kilogramach (kg, nie kG); także
"kropkowa" usterka.
Zawartość wody w tendrze -
32m3. Prawdopodobnie teraz wody w tendrze nie ma, chyba że z deszczówki
albo ze śniegu, zatem zapewne chodzi o maksymalną (lecz tu akurat pominięto
to określenie) zawartość wody tamże podczas eksploatacji pojazdu. Również
zapomniano o spacji po liczbie oraz o trójce w indeksie górnym. Ponieważ
poprzednie dane były w kilogramach, przeto i tu powinno być 32 000 kg.
Zawartość węgla w tendrze -
10 ton. Węgla oczywiście nie uświadczymy w parowozie, zatem powinna
być wzmianka o maksymalnej zawartości, choć zamiast o zawartości, właściwiej
byłoby wspomnieć o zapasie (z wodą podobnie). Poprzednio dane opisywano
w kilogramach a teraz w tonach (i to bez symbolu t), zatem powinno
być 10 000 kg.
Laik mógłby także zastanawiać
się nad zależnością pomiędzy masą parowozu w stanie służbowym i w
stanie próżnym oraz podanymi masami węgla i wody, ale pewnie nie
dojdzie do żadnych wiążących wniosków...
Całkowita długość parowozu
- 22.975 mm. Średnica kół napędowych - 1.400 mm. Także zbędne
określenie pojazdu, wszak to właśnie parowóz jest podmiotem całej
informacji; zbędne kropki w liczbach.
Następnie omówiono Przebieg
służby:. Jest to tytuł kolejnej części informacji, zatem zbędny
jest dwukropek. Warto przeanalizować ten fragment opisu, bowiem jest to
prawdziwa "perełka" naszego języka...
Od 1943 r. drogi na front
wschodni, po wojnie w Rosji, w 1985 roku pracował jeszcze w obwodzie
kalinirgradzkim, w roku 1990 trafił do Polski, na Stacje Malbork, od roku
2003 - Sansen Kościerzyna. Fragment służby opracowano na podstawie
wydawnictwa "FRANK STENVALLS FORLHOK RAPORT" (Krótka historia
lokomotyw wojennych serii 52 i ich losy na wschodzie i zachodzie).
Jeśli po roku napisano r.,
to konsekwentnie ta forma powinna być stosowana w dalszym ciągu notki.
Co to są drogi na front wschodni? Drogi żelazne? A może drogi w
utrzymaniu? Na front wschodni, ale już nie z powrotem? W Rosji?
Jednak wówczas w ZSRR. Pracował? Lokomotywy, statki i
samoloty nie pracują (zwłaszcza w notkach historycznych i technicznych).
Trafił? A to się biedny parowóz nabłąkał po świecie i w końcu
trafił do Polski? Podarowano go nam, czy okazyjnie go kupiliśmy? Podana
cena byłaby bardziej interesująca, niż błędna nazwa producenta. Kaliningrad
ma literę n przed g i zapewne chodzi o Stację (ę)
oraz o Skansen (k).
Fragment służby opracowano?
Fragment to te wzmianki o drogach na front wschodni, o Rosji po wojnie
oraz o pracy w obwodzie kaliningradzkim? Opracowano? Ależ się
napracowano... Wpisując dane Frank Stenvalls, internet podpowiada,
że to raczej chodzi o Förlag, niźli o Forlhok... Raczej losy
na wschodzie i zachodzie Europy albo losy na Wschodzie i Zachodzie.
A w ogóle byłoby zgrabniej całkowicie pominąć owo źródło i to z dwóch
powodów - popełniono tu kolejne błędy oraz opis źródła jest zbyt
obszerny (jest wręcz porównywalny z opisem przebiegu służby).
Z danych wynika, że ów muzealny
okaz jest normalnotorowy (1435 mm), zatem w jaki sposób toczył się na
wschodni front (i z powrotem), skoro na bezkresnej ziemi leżą szersze
tory (1524 mm)? Na lokomotywie są czerwone radzieckie gwiazdy, zatem jeździła
ona po ZSRR i ma normalny rozstaw kół?
Ciekawe, kto opracował i wykonał
omawianą a trefną plakietę? I jak długo będzie ona jeszcze straszyła
zwiedzających? Niniejsza tabliczka jest ilustracją totalnego językowego
błądzenia - styl, jednostki, liczby, ortografia... Ile błędów można
tu naliczyć? Prawie 50!
Każdemu Polakowi zdarza się
strzelić (pisemnego) byka, ale tutaj nie skończyło się na jednym
lokfabyku; tutaj mamy cały pociąg do byków i żadnego pociągu do
staranności...
Ortograficzne zrzędzenie i radulenie o Narwii
14 stycznia 2010 wyłowiono auto dwóch geologów, którzy parę dni wcześniej
zaginęli podczas podróży po zaśnieżonych drogach. W wozie znajdowało
się ciało jednego z nich, drugi zapewne próbował się ratować i zginął
już po wydobyciu się z podwodnej pułapki. Tragedia przypomina podobne
wydarzenie z grudnia 2006, kiedy to dwoje policjantów powracało do
stolicy (odwozili policyjnego notabla do domu po zabawie) i także utonęli
w przydrożnym rozlewisku.
W zamieszczonej notce pt. "Akcja
ratownicza na Narwii" czytamy - Podczas akcji wyciągania
wraku samochodu na Narwi między Rzędzianami i Radulami (podlaskie)
nurkowie odnaleźli ciało jednego z geologów. Ponieważ wypadek
wydarzył się między Rzędzianami i Radulami (podlaskie) i choćby
z racji obu tych nazw miejscowości, należałoby redaktorom portalu nieco
pozrzędzić oraz tarką utrzeć nosa (radula - tarka), czyli poradulić.
Otóż skoro pomiędzy, to jednak a zamiast i. W
nawiasie podano nazwę regionu (województwo podlaskie), które
zapisujemy jednak jako Podlaskie. Gdyby zmieniono zasady opisywania
województw z mało- na wielkoliterowe (jak Morze Bałtyckie), to
zapewne nie popełniano by błędów sugerowanych tą dziwaczną zasadą i
rzadziej widywalibyśmy błędne podlaskie, warmińsko-mazurskie,
pomorskie.... Ale jeśli polscy fachowcy uparli się pisać niektóre
geograficzne nazwy własne od małych liter, to niech się nie dziwią, że
Polacy pisują małoliterowo także inne geograficzne nazwy, choć powinni
pisać je akurat od wielkich liter... Województwa są zamieszkiwane przez
miliony ludzi, mają herby i stolice oraz władze i opisywane są małymi
literami, zaś morza są zwykle bezludne, ale piszemy ich nazwy od
wielkich liter...
Wracając do tytułu... Błędem
jest oczywiście na Narwii, bowiem polskie wyrazy w odmianie
pisujemy z jednym i po literze w: brwi, chorągwi,
jątrwi, Karwi, krwi, marchwi, panwi, pawi,
Płyćwi, stągwi, trzewi...
Ale to byłoby zbyt proste;
sprawa jest bardziej skomplikowana, bowiem jeśli mamy wyrazy polskie (także
spolszczone) będące nazwami obiektów geograficznych leżących poza
Polską, to w deklinacji mamy jednak -wii, np.: Boliwii, Batawii,
Gawii, Jugosławii, Mołdawii, Monrowii, Segowii,
Turgowii. Z rzeczowników pospolitych mamy także: gawii, glewii,
relikwii, rewii, szałwii.
Po kilku godzinach tytuł
poprawiono, jednak opis przy zdjęciu już nie i to przynajmniej do
wieczora 16 stycznia. Co ciekawe, w zacytowanej jednozdaniowej notce,
nazwa Narwi jest poprawnie napisana od samego początku...
Powyższe kłopoty są dowodem,
że nasz język należy to trudniejszych, że zasad mamy bez liku i z tego
powodu są one często ignorowane i że nie tylko - jak codziennie donoszą
media - mylą się politycy, piloci i kierowcy, ale także... redaktorzy.
PS1 Pod każdą
informacją z działu Foto podobno można podyskutować, bowiem zachęcają
do tego informacje - "Podyskutuj", "Dodaj komentarz".
Podobno, ponieważ można sobie pisać do woli, jednak niczym na Berdyczów
- wszystkie komentarze przepadają i stąd informacja przy wszystkich
notatkach "brak komentarzy".
PS2 Teleestacja
TVN24 u dołu ekranu, na planszy, podaje wieczorem 15 stycznia 2010 - Poszukiwania
2 geologa. Powinna być kropka po dwójce.
PS3 15 stycznia 2010
tuż pod informacją tvn24.pl
o geologach, mamy astronomiczną sensację - Zaćmienie słońca. W piątek
doszłoe do jednego z najdłuższych zaćmień obrączkowych Słońca w
tym tysiącleciu. Pomijając literówkę w doszło, z jednej
strony mamy zaćmienie słońca, z drugiej zaś obrączkowe zaćmienie
Słońca. Która wersja jest właściwsza - słońca czy Słońca?
Przy pierwszym zdjęciu jest komentarz - Tajlandczycy obserwują zaćmienie.
Bardziej elegancko byłoby Tajlandzi (jak Szwedzi, wszak nie
Szwedczycy).
Tylko
Polak może odebrać nagrodę; wpadka MON
Pod takim tytułem media podały,
że Ministerstwo Obrony Narodowej wycofa z regulaminu wojskowych aukcji na
rzecz Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy zapis o konieczności
posiadania narodowości polskiej (po interwencji Radia TOK FM). Czytamy,
że "ministerstwo uznało, po przeanalizowaniu sytuacji, kryterium
narodowości za nieistotne oraz chce chronić swój wizerunek i zapewnia,
że w przyszłości ten zapis zniknie ze wszystkich wojskowych aukcji na
rzecz WOŚP".
Z tekstu wynika, że ministerstwo
raczej kieruje się dbałością o swój imaż (wizerunek), a nie swoim głębokim
przekonaniem, ale dobre i to. Może także zlikwiduje zakaz
fotografowania, który obowiązuje w okolicach budynku Dowództwa
Marynarki Wojennej w centrum Gdyni, niedaleko basenu żeglugi białej,
gdzie przewijają się miliony turystów (stoi tam m.in.
okręt muzeum "Błyskawica")? Rejon ten jest już dokładnie
sfotografowany w czasach zimnej wojny a teraz z kosmosu i czepianie się
turystów pozujących przy ścianach budynku jest w dzisiejszej Europie
jednak kuriozalne. Pod koniec 2006 min. Sikorski rozpoczął demontaż
tabliczek z symbolem i napisem "Zakaz fotografowania" - http://www.wp.mil.pl/pl/
W latach 80. koleżanka (jako żeglarka)
odwiedziła Hamburg i spacerowała (z innymi turystami) po niemieckim okręcie
wojennym robiąc zdjęcia i nikt się jej nie czepiał, choć była spoza
żelaznej kurtyny - mogła być nawet szpiegiem!
Wojsko, tak dziwnie się składa,
zawsze miewało inklinacje do podważania zasad demokracji... Dawniej był
przepis, wg którego małżonkowie pracowników wojska mieli prawo do
kolejowych zniżek, ale prawo to przysługiwało żonom pracowników,
jednak już nie mężom pracowniczek! Kiedy zgłosiłem, że owa
interpretacja jest niezgodna z ówczesną konstytucją, to była wielka
konsternacja i w końcu zmieniono interpretacyjne obyczaje (prawo nie
zostało zmienione - nie było takiej potrzeby) - ulgi zaczęły przysługiwać
także mężom pań pracujących w naszym ówczesnym Ludowym Wojsku.
Zatem - "zapewnia, że w
przyszłości ten zapis zniknie ze wszystkich wojskowych aukcji na rzecz
WOŚP"? A co ze sprawami niezwiązanymi z WOŚP? Trzeba również je
przejrzeć, aby mieć przepisy zgodne z obowiązującymi w innych państwach
Unii, aby w przyszłości nie było podobnych wpadek (jak to nazwały
media).
No i dzięki Orkiestrze zanosi się
na zmianę przepisów i to nie byle jakich, bo wojskowych - aukcja okazała
się testem armijnego prawa. Kto by to pomyślał - cywilna orkiestra
zagrała na wojskowym nosku...
To władze miasta powinny odpowiadać za strącanie sopli!
No i stało się - na obywatelkę
RP spadły sople i inne zbrylone frakcje wody. Podobno straż miejska
zawiadomiła właściciela kamienicy o konieczności strącenia owego
dachowego lodu, ale przez kilkadziesiąt godzin nie zareagował on na
monity, zatem postanowiono wlepić mu mandat. Podczas wykonywania tej
godnej a urzędowej czynności doszło do opisanego nieszczęścia.
Jeśli jest taka sytuacja, że
kataklizm padł na całą Polskę (ba, Europę!), to nie można szukać właściciela,
bowiem on może być za granicą, w szpitalu albo w pracy lub na urlopie.
Społeczeństwo to nie plemienna banda - przez setki lat powinna budować
się społeczna solidarność i odpowiedzialność.
W takiej sytuacji odpowiednie służby
powinny podążać wzdłuż ulicy (zwłaszcza w centrach miast, gdzie jest
długi szpaler budynków) i w zorganizowany sposób strącać wszystkie
sople, odpowiednio zabezpieczając pas chodnika, zwłaszcza miejsca przy
oknach wystawowych i wejściach do sklepów oraz na klatki schodowe i
chroniąc także pojazdy przed uszkodzeniem. A potem ewentualnie pobierać
opłaty od właścicieli albo wcześniej corocznie ryczałtem lub uznać,
że jest to obowiązek miasta w ramach płaconych podatków przez nas
wszystkich (mieszkańców, w tym właścicieli oraz turystów).
Tu mamy przykład na czuwanie
straży przy wypisywaniu mandatu, na olewanie swego obowiązku przez właściciela,
który przecież mógł stracić kontrolę nad problemem sopli, ponieważ
nie każdy wie, co i jak robić w sytuacji krytycznej, natomiast
zamawianie specjalnych firm przez każdego z najemców z osobna jest
nieekonomicznym działaniem, bowiem jeśli każdy ma załatwiać to z
osobna, to koszt takiej usługi zawsze będzie wyższy (ceny usługi nagle
zwyżkują oraz każda firma doliczy opłatę za dojazd do klienta), niż
w przypadku wzorowo zorganizowanego zdejmowania wiszących zabójczych
igieł. Jeśli jest pożar, to straż najpierw gasi a potem wlepia mandaty
i ewentualnie pobiera opłaty (patrz przedwojenne zwyczaje na filmie
"Vabank II, czyli riposta"), nie zaś odwrotnie!
Zatem - jeśli pacholęta bawią
się na torach kolejowych, to funkcjonariusze nie powinni szukać rodziców
i pouczać, ale zająć się ową gromadką a potem wypisywać mandaty i
zapraszać opiekunów na pogadanki.
Opisany wypadek, to niestety
przykład na brak organizacji polskiego społeczeństwa! Jeśli władze
miejskie potrafią wydawać setki tysięcy złotych, aby zorganizować
ciekawego sylwestra w mieście opłacając go m.in.
z podatków mieszkańców, to dlaczego nie mogą zorganizować strącania
groźnych sopli? Przecież takie zaniedbanie grozi kalectwem lub śmiercią
oraz poważnymi stratami materialnymi. Podczas takiego kataklizmu, który
nie zdarza się przecież każdej zimy i na taką skalę, trudno oczekiwać,
aby wszyscy właściciele budynków właściwie zareagowali na zaistniałą
sytuację, bowiem ich są tysiące i każdy z nich jest w pracy, na
urlopie, leży obłożnie chory w domu albo w szpitalu, jest sam lub z
dzieckiem u lekarza, ma setki innych spraw do załatwienia. A władza
miejska jest jedna i ona powinna ogłosić alert oraz przejąć walkę z
soplami! Oczywiście za podatki, które właściciele i inni mieszkańcy
wnoszą do wspólnej kasy.
Jeśli ktoś zaginie w górach,
to przecież nie rodzina ofiary organizuje pomoc ratunkową, ale
odpowiednie specjalistyczne służby (i nie ma znaczenia, czy ofiara jest
ubezpieczona), bo na tym polega solidarność społeczna - wszyscy składamy
się na pomoc jednostkom w niecodziennych sytuacjach albo organizujemy
system ubezpieczeń i tym różni się cywilizowane społeczeństwo od wspólnoty
plemiennej.
To władze miasta powinny
kontrolować narastanie sopli, oceniać zagrożenie oraz organizować ich
bezpieczne i fachowe strącanie. Władze miasta nie tylko mają być
widoczne podczas wyborów, podczas sylwestra i festynów oraz podczas
przecinania kolejnej wstęgi w tunelu lub na moście.
Właścicieli oczywiście można
gonić i ganić, karać i pouczać, ale cóż z tego - sople spadły i
raniły człowieka. I co? Właściciela posadzimy na parę lat? Ukarzemy
tysiącem złotych? A wszyscy inni nerwowo zaczną na własną rękę porządkować
krawędzie dachów? Z pewnością w takiej panicznej atmosferze będzie więcej
ofiar (kiedy zawaliła się pamiętna hala wystawy gołębi, to parę osób
spadło z oczyszczanych dachów), zaś koszty będą znacznie większe, niż
gdyby całą akcję przeprowadzono pod nadzorem miasta z udziałem
specjalistycznych firm. A jeśli już sytuacja jest katastrofalna i nie do
opanowania, to władze miejskie powinny zorganizować odgradzanie chodników
wzdłuż witryn sklepowych, zaś nad wejściami do sklepów i klatek
instalowanie tymczasowych daszków.
Społeczeństwo powinno popierać
każdą tańszą formę swego funkcjonowania; proponowana procedura strącania
sopli jest tańsza i bardziej ekologiczna (mniej paliwa, mniej
wypisywanych rachunków, mniej kontroli i mandatów).
Jeśli paliwa zamarzają w
niskich temperaturach, to można temu przeciwdziałać dzięki dolewaniu
do medium specjalnego płynu zapobiegającemu niekorzystnemu zjawisku na
dwa sposoby - każdy kierowca kupuje pojemnik w sklepie i sam nalewa,
miesza i pilnuje sprawy albo czyni to dostawca paliwa korzystając z
fachowców i hurtowych zakupów bez jednorazowych nieekologicznych opakowań.
Który sposób jest wygodniejszy i tańszy?
PS Albo machnijmy ręką
na to całe niebezpieczeństwo i pogódźmy się z utratą paru ludzi
rocznie, bowiem matematycznie będzie to i tak tańsze, niż całe to obtłukiwanie
sopli, nawet jeśli spore odszkodowania uwzględnimy w kalkulacjach.
Blaszane budynki podczas trzęsienia ziemi
Świat
jest wstrząśnięty ogromem zniszczeń po trzęsieniu ziemi w Haiti (państwie);
na Haiti (wyspie, dawniej Hispaniola). Zginęło ok. 150 tysięcy ludzi,
ulice są zasłane trupami i rannymi czekającymi na pomoc a bojącymi się
leżeć w budynkach, zwłaszcza że po trzęsieniu o sile ok. 7 richterów
nastąpiły wtórne wstrząsy o 3 richtery słabsze. Pod względem strat
ludzkich jest to druga katastrofa w tym tysiącleciu (ok. 300 tys.
zabitych w Azji podczas wstrząsu i tsunami w 2004 roku).
W Kalifornii oświadczono, przy
okazji trzęsienia ziemi we włoskiej Abruzji (6 kwietnia 2009), że gdyby
u nich było trzęsienie ziemi o podobnych parametrach (ponad 6 richterów),
to nikt by nie zginął. Amerykańska niska zabudowa jest zwykle drewniana
i podczas trzęsienia ziemi niewiele rzeczy może spaść na mieszkańca
(pamiętamy rozdmuchane miasteczka po przejściach tornad; gdyby nie
uliczki, to geodeci mieliby problemy z ustaleniem lokalizacji poszczególnych
działek; budynki odpowiednie dla trzęsienia ziemi, nie są właściwe
dla wichrów).
Po wspomnianej katastrofie we Włoszech
stwierdzono, że zbudowano tam wiele domów niespełniających norm w
aspekcie ruchów tektonicznych, w tym nawet budynki policyjne i szpitalne,
zatem należy przypuszczać, że w znacznie biedniejszym Haiti budynki nie
były dostosowane do przetrwania takiego kataklizmu, zwłaszcza że od
ponad dwustu lat nie było powodów, aby wdrażać kosztowne technologie.
Żeromski wymyślił szklane
domy, co spotkało się z pozytywnym przyjęciem ze strony naszych bogaczy
budujących (po 1989) przeszkolone apartamenty a ponadto pomysł naszego
pisarza wszedł (przed 1989) na stałe do kanonów kabaretów ciągnących
łacha z jego szczytnej idei, natomiast teraz wypadałoby pomyśleć o
domach... blaszanych!
Huty, stocznie oraz inne
montownie konstrukcji metalowych przechodzą poważny kryzys - starają się,
ale upadają, wręcz toną (nawet stocznie budujące jednostki wszak pływające!)
a przecież zgodnie z nazwą tworzyw, jakimi się zajmują (głównie
stal), powinny się zestalić w robocie (przejść z lotnej fazy dyskusji
na stały grunt i na... stalowe konkrety) oraz ustalić jeszcze wyższy
poziom produkcji a ponadto ustalić (czyli usztywnić) wznoszone budynki.
W jaki sposób to uzyskać? Otóż
dzięki zamianie klasycznych tworzyw (beton, cegła, pustak) na stal -
blachy i kształtowniki. Z nich składać (na podobieństwo okrętowych
nadbudówek) domy mieszkalne i budynki użyteczności publicznej. Ponieważ
efektywność izolacji (przed nadmiarem ciepła oraz jego niedoborem) jest
lepsza w przypadku otulenia całej konstrukcji, zatem stalowy budynek
powinien być zaizolowany od zewnątrz, czyli usztywnienia powinny być również
od zewnątrz. Oczywiście, w ciepłej strefie klimatycznej, sprawa
izolacji termicznej nie jest najważniejsza, natomiast ściany wystawione
na działanie promieni słonecznych mogłyby zawierać ekologiczne
instalacje wspomagające podgrzewanie wody, które jednocześnie chłodziłyby
"stalowe" mieszkania.
Stocznie mogłyby w swoich halach
i na placach wykonywać całe moduły jedno-, dwukondygnacyjne, które -
niczym klocki - byłyby ustawiane na placach budów. Gdyby okazało się,
że taka technologia byłaby droższa od tradycyjnej, to świat mógłby
opracować zasady wspomagania biedniejszych państw, co z kolei zwiększyłoby
zamówienia na produkcję stali oraz na wyroby, a to zmniejszyłoby kryzys
przemysłu stoczniowego i hutniczego.
Nie byłoby przymusu w stosowaniu
omawianego systemu, zwłaszcza że istnieją - i z pewnością powstaną -
inne sposoby zwiększania bezpieczeństwa mieszkańców w rejonach
sejsmicznych.
W ostatniej haitańskiej tragedii
runęły tysiące domów, w tym budynki rządowe, wojska (sił ONZ),
szpitale. Gdyby były wykonane z blach i usztywnień stalowych, to co
najwyżej by się zatrzęsły i nieco przemieściły; może nawet
przekrzywiły. Z pewnością by nie runęły! O ruinach nie byłoby wcale
mowy, wszak one kojarzą się wyłącznie z gruzowiskiem powstałym po
zniszczeniu budowli betonowych i murowanych. Osoby przebywające w
blaszanych budynkach mogłyby odnieść lżejsze rany, ale z pewnością
by nie ginęły na tak masową skalę!
Należałoby sprawdzić, czy w
obszarze dotkniętym katastrofą byli mieszkańcy, którzy użytkowali
metalowe budynki (np. typu kontenerowego) i ocenić słuszność tezy
stawianej w artykule, że mieszkania w budownictwie stalowym są znacznie
bezpieczniejsze, niż w tradycyjne.
Wyraz "blaszany" zrobił
karierę po wydaniu książki "Blaszany bębenek" oraz po
zrealizowaniu filmu pod tym tytułem. Czy jest szansa na to, że blaszane
domy pozwolą ocalić tysiące istnień ludzkich? Może nazwisko pisarza
(Grass) będzie się kojarzyć nie tylko z trawnikami czasu zniszczeń,
ale przede wszystkim z soczystą zielenią wokół domów zbudowanych z
blachy, które ocaleją nawet po największym trzęsieniu ziemi.
Dominikana i Haiti leżą na... Haiti!
Portal
tvn24.pl informuje nas tytułem,
że "Ratownicy wylądowali na Dominikanie. Na Haiti nie mogli" -
http://www.tvn24.pl/-1,
Nasze geograficzne nazewnictwo
przekonuje, że nasi ratownicy nie mogli wylądować w państwach - ani na
Dominikanie, ani na Haiti, bowiem poza państwami kontynentalnymi (typu Litwa,
Węgry...) oraz państwami wyspiarskimi (typu Kuba, Madagaskar...),
to można wylądować w Dominikanie i w Haiti (nie na).
W języku polskim mamy niejednoznaczność - Haiti to zarówno
nazwa państwa, jak i wyspy, zatem w drugim znaczeniu można wylądować na
Haiti, ale w omawianym tytule nie chodzi o wyspę, bowiem w takim
przypadku, to oni właśnie wylądowali na Haiti (wyspie), jednak
nie w Haiti, ponieważ udało im się wylądować w sąsiednim państwie
- w Dominikanie.
W niemal wszystkich językach
mamy terminologię - państwa Haiti i Dominikana (zbyt często
określana jako Republika Dominikańska, co irytuje w tekstach
nieoficjalnych; podobnie jak Republika Czeska, zamiast po prostu Czechy)
leżą na wyspie Hispaniola. Ale nie w języku polskim - nam,
Polakom, jakoś to przeszkadzało i ogólnoświatową nazwę wyspy Hispaniola
zmieniliśmy na Haiti. Podobny nazewniczy rozgardiasz sprokurowaliśmy
sobie z nazwą Włochy zamiast Italia (wbrew całemu niemal
światu). W innych językach, takich jak - angielski, baskijski, bośniacki,
chorwacki, czeski, duński, fiński, francuski, holenderski, indonezyjski,
islandzki, łaciński, niemiecki, norweski, rumuński, słoweński,
szwedzki, walijski, węgierski, wietnamski, włoski, wyspa Haiti (w
polskim znaczeniu) określana jest nadal jako Hispaniola; w innych
językach podobnie - esperanto: Hispaniolo, turecki: Hispanyola,
galicyjski oraz hiszpański: Espańola, irlandzki: Easpáinneoil.
Wyspa ta, przez niektóre narody, zamiennie nazywana jest San Domingo
albo Santo Domingo, przy czym ta druga nazwa dotyczy również...
stolicy Dominikany.
Zatem u nas mamy dziwoląg
terminologiczny, bowiem na wyspie Haiti (dawniej Hispaniola)
leżą dwa państwa - Dominikana (na wschodzie) oraz... Haiti
(na zachodzie). Matematycznie (obszarowo) to jest również dziwactwo,
wszak H (Haiti, wyspa) = H (Haiti, państwo) + D
(Dominikana, państwo). Z powodu owej terminologicznej usterki mamy
nieporozumienie - lądowanie na Haiti (wyspie, bo w państwie - lądujemy
w Haiti) jest niejednoznaczne, gdyż nie wiemy, czy wylądujemy w
Haiti, czy w Dominikanie. Nasi ratownicy dostali się wprawdzie na
Haiti, ale nie o to im chodziło! Oni chcieli pomagać rannym w
Haiti! Jeśli pilot ma lecieć w tamte strony, to inaczej może zrozumieć
informację na Haiti, i inaczej w Haiti!
Jeśli ktoś powie, że mieszka
na Haiti, to znaczy, że jest mieszkańcem Dominikany albo... Haiti. To
przypomina nieco logikę zdania - "Mieszkam na Kubie, zatem jestem
Amerykaninem" - obie wypowiedzi są prawdziwe, choć dziwne.
Omawiany tytuł - "Ratownicy
wylądowali na Dominikanie. Na Haiti nie mogli" nie jest ani językowo
poprawny, ani nie jest logiczny - skoro wylądowali w Dominikanie, zatem
jednak wylądowali na Haiti! Mało tego - nie jest prawdą, że nie mogli
na Haiti, bowiem właśnie wylądowali na... Haiti i to szczęśliwie!
Poprawny tytuł brzmiałby -
"Ratownicy wylądowali w Dominikanie, bo w Haiti nie mogli".
Gdybyśmy jednak mieli nazwę Hispaniola (jak dawniej), to tytuł mógłby
mieć (długą) postać - "Ratownicy wylądowali wprawdzie na
Hispanioli, ale w Dominikanie, nie zaś w Haiti" i w ten sposób należy
rozumieć krytykowany tytuł.
We wstępie artykułu czytamy -
"Polscy ratownicy wylądowali już na Dominikanie. Stamtąd
przemieszczą się 300 km lądem w kierunku Haiti. Nie mogli tam dostać
się bezpośrednio, bo w powietrzu panuje duży ruch, a lotnisko w Haiti
nie jest w stanie przyjąć tak wielkiej ilości samolotów, jaka obecnie
tam ląduje". Zatem przemieszczą się ku Haiti będąc na... Haiti.
Zwykle nie mówimy o lotnisku w państwie, ale w mieście, zatem
"lotnisko w stolicy Haiti". No i mamy ponownie
"ratownicy mieli nadzieję, że dostaną się bezpośrednio na Haiti,
jednak musieli wylądować na Dominikanie". Przecież dostali się na
Haiti! Podpis pod fotografią - "Polacy w drodze na Haiti". Nie,
oni są właśnie na Haiti, bowiem przybyli na Haiti (są w stolicy
Dominikany), natomiast będąc na Haiti, są ponadto w drodze do Haiti (i
to jest zaskakująca konstatacja!).
W innej notce czytamy -
"Najgorsza rzecz jaką widziałem to ludzie, którzy od dwóch dni leżą
na ulicach, a my nie możemy ich przenieść do szpitali - tak sytuację
na Haiti, po największym od blisko 200 lat trzęsieniu ziemi w regionie,
opisuje prezydent kraju Rene Garcia Preval w wywiadzie dla telewizji CNN".
Ponieważ prezydent mówił po francusku, zatem na pewno nie mówił o Haiti
w znaczeniu Hispaniola (wyspa), ale w znaczeniu Haiti (państwo),
zwłaszcza że w Dominikanie nie było trzęsienia ziemi, zatem tłumaczenie
powinno brzmieć - "tak sytuację w Haiti...", choć oczywiście
przyimek na nie czyni zdania nieprawdziwym, ale niepotrzebnie
poszerza rozpatrywany rejon katastrofy o sąsiedni kraj.
PS W artykule podano także siłę tektonicznego wstrząsu - "We wtorek Haiti nawiedziło trzęsienie ziemi o sile 7 lub 7,3 st. (agencje podają różne informacje). To najsilniejszy wstrząs w tym regionie od ponad 200 lat". Nie podano skali (a zawsze jest podawana!); oczywiście chodzi o skalę Richtera. Najłatwiej byłoby podawać siły kataklizmu w richterach, czyli "nawiedziło trzęsienie ziemi o sile ponad 7 richterów" (a woda zwykle wrze w temperaturze stu celsjuszy - zamiast w 100 stopniach Celsjusza).
Począł i kłamał a taki pan
Onet donosi - "Seksualny
skandal na szczytach władzy w USA". Cóż czytelników może
bardziej rajcować, niż amerykański polityk, milioner, przystojniak, który
zapewne całe życie pouczał naród (tu - amerykański), co jest etyczne,
a co nie jest; no i facet po miesiącach zaprzeczeń przyznał się, że
to on jest ojcem dziecka, które miał począć (ale nie tylko miał począć,
bo ostatecznie był to uczynił) ze swoją kochanką Rielle Hunter (tu
Amerykanie bezlitośnie sypią nazwiskami). Pikanterii dodaje fakt, że
owa szlachetna a zaradna lub nieostrożna niewiasta była szefową
kampanii wyborczej Edwardsa w 2008 roku. Gdyby nie format amerykańskiej
pary, to ta historia przypomina polski skandal w jednej z upadłych
naszych partii oraz jednej z szefowych filii tej partii. I jak przystało
na wyższy format - Amerykanie nie szarpali się po sądach, czego nie można
powiedzieć o polskiej sprawie, która do dzisiaj nie jest całkowicie
wyjaśniona.
Senator długo zaprzeczał, ale
teraz się kaja - "To, że wielokrotnie zaprzeczałem, iż to nie
moja córka, było złem. Mam nadzieję, że ona to zrozumie i mi
wybaczy". Jednak nie jest do przewidzenia jego postawa, gdyby nie
znana już technika DNA...
John Edwards wyraził żal i
przyznał, że "zdaje sobie sprawę, z tego, iż zranił wiele osób".
Ponieważ akurat Onet http://wiadomosci.onet.pl/
W 2008 roku Edwards ubiegał się w
prawyborach o urząd prezydenta USA, zaś 4 lata wcześniej był kandydatem
na wiceprezydenta. Teraz przeprasza rodzinę, jednak żona w podzięce
szykuje... rozwód, czyli wzięła go wprawdzie na muszkę, ale od...
strzelby. Gdyby senator zastosował operetkowo-cygaretkową metodę
przetestowaną przez prez. Clintona na pannie ze słowiańskim korzeniem, to
może również jemu żona puściłaby wyskok w niepamięć.
PS Polityk urodził się
i ożenił w tych samych latach, co autor powyższej notatki; były senator
oświadczył - "Zapewniam wsparcie finansowe mojej córce i będę to
robił w przyszłości" i tu dopiero są małe różnice - ja nie
zapewniłem wsparcia swojej córce, bowiem mam dwóch synów.
Zastrzelił kierowcę pługa! - jak manipuluje się tytułem
Pod
takim tytułem 14 stycznia czytamy w naszych mediach - "Zastrzelił
kierowcę pługa!". Następne zdanie mówi nam wszystko - Komitet Śledczy
przy Prokuraturze Moskwy oskarżył podpułkownika milicji o zastrzelenie na
ulicy kierowcy pługa śnieżnego po zderzeniu auta z pługiem śnieżnym;
po zabójstwie milicjant uciekł z miejsca przestępstwa": jasne,
przecież to były Związek Radziecki (a nawet Sowiecki), właściwie Azja,
no to oni tak się strzelają na ulicach prawie jak w Stanach.
Ciekawostką jest i to, że nasze
media (w ślad za rosyjskimi) podały nazwisko tego milicjanta, co u nas - w
podobnej sytuacji - jest jednak niewyobrażalne; u nas na podanie danych
musi być specjalna zgoda sądu i to po ostatecznym wyroku, czyli po paru
latach (a i wówczas zwykle sądy nie wyrażają zgody); czasami zakaz nie
obejmuje wipów.
Rosyjskie media niemal codziennie
informują o faktach przemocy ze strony milicjantów - pobicia, tortury, gwałty,
zabójstwa. A tu znowu milicjant, który zabił bezbronnego obywatela. Gdyby
dalej nie czytać (a nie każdy czytał albo rzucił okiem jedynie pobieżnie),
to wszystko wydaje się jasne - przedstawiciel władzy (a tamci są be,
nawet nazwy "milicja" nie zmienili na "policja") bez
powodu lub z byle powodu (przecież to jest tam oczywiste) strzelił Bogu
ducha winnemu ciężko pracującemu (walczącemu z ostrą tamtejszą zimą)
kierowcy w głowę albo w serce i spowodował natychmiastową śmierć. Jeśli
to mało, to strzał padł w Boże Narodzenie (wprawdzie wg naszego obrządku
i kalendarza, ale na tamtej ziemi to też jakiś sygnał).
Z dalszej części artykułu wynika
jednak inny obraz wydarzeń (jak z kradzieżą samochodów i rowerów w dość
znanym dowcipie), wprawdzie nie całkiem inny, jednak na tyle różny od
pierwszej nasuwającej się refleksji, że jednak wart dostrzeżenia.
Okazuje się, że milicjant ze złości
wystrzelił z pistoletu, ale... na plastykowe kule. Pocisk trafił mężczyznę
w kolano, pechowo uszkadzając arterię i poszkodowany zmarł po kilku
minutach wskutek utraty krwi. Nikt nie rozgrzesza tego milicjanta, ale jest
różnica pomiędzy strzałem z broni ostrej w głowę człowieka a strzałem
z innej broni w kolano. To są całkiem dwie różne sporawy, tak w świetle
prawa, jak i etyki.
28 września 2008 media podały -
"Pijany pirat drogowy uciekał przez całe miasto pędząc na oślep
swoim bmw; zatrzymał się dopiero wtedy, kiedy rozbił auto. Kierowca cały
czas był agresywny i nagle sięgnął pod kurtkę. Wtedy padł strzał:
policjant trafił drogowego pirata w głowę, jednak ranny przeżył".
To wydarzyło się w Polsce i gdyby
oceniać sposób strzelania do człowieka, to jednak - może nie wszyscy -
dostrzegą różnicę pomiędzy strzałem z bliskiej odległości z ołowiu
w głowę a strzałem z plastyku w kolano. To, że ranny ołowiem przeżył,
w przeciwieństwie do rannego od plastyku jest osobliwym zrządzeniem losu,
jednak kwalifikacja czynów jest całkowicie inna, nawet jeśli ów ranny
Polak był zwykłym pijakiem i piratem, zaś zabity Rosjanin szczególnie
sympatycznym obywatelem. Przeciętny człowiek raczej nie wyobraża sobie,
aby mógł komuś strzelić z bliska z prawdziwej broni w głowę, natomiast
raczej dopuszcza myśl, że mógłby strzelić (jednak w tym porównaniu) z
nibybroni i to w kończynę.
Bardziej znaną tragedią w Polsce
jest zastrzelenie przez policjantów dwóch osób podczas juwenaliów w nocy
8/9 maja 2004 (funkcjonariusze na akcję pomyłkowo otrzymali ostre naboje
zamiast gumowych).
Jeszcze głośniejszym (bo w
wielkim świecie) wypadkiem (zabójstwem?) był dramat 14 października 2007
na lotnisku w Wankuwerze w Kanadzie (Vancouver in Canada), gdzie zmęczony
podróżą Polak został osaczony przez policjantów (bardzo demokratycznego
państwa!), którzy zabili go (śmiertelnie porazili) nowoczesnym taserem
wynalezionym w celu wyeliminowania klasycznej broni. Co ciekawe, gdyby
zamiast tego "cudownego" a zawodnego (zanotowano szereg podobnych
wypadków/zabójstw) wynalazku użyto zwykłej broni palnej, to
najprawdopodobniej Polak przeżyłby, ponieważ - należy domniemywać -
tamtejsi policjanci jednak by nie strzelali w ważne życiowo narządy (mamy
tu dowód na to, że rozwój techniki nie zawsze sprzyja przeżyciu).
Dzięki innemu wynalazkowi (telefon
komórkowy) świat ujrzał dowód, który pogrążył owych policjantów, którzy
pod przysięgą przedstawili całkiem odmienny (i nieprawdziwy!) przebieg
wydarzenia. To jest z kolei dowód na to, że funkcjonariusze policji
(kanadyjskiej, ale także - i jednak tym bardziej - polskiej i rosyjskiej)
wobec braku bezstronnego nagrania, są w stanie przedstawić swój przebieg
wydarzeń, który może być całkowicie zmanipulowany, jak ów tytuł, który
został powyżej omówiony.
Nadobywatele z Polski?
Parę dni temu przeczytałem o
wielce bulwersującej sprawie - polskie media podają: "Polka winna śmierci
13-latki. Matka wybaczyła".
Do tragicznego w skutkach wypadku
doszło 10 listopada 2009 pod Oksfordem w Wielkiej Brytanii. Jak podaje Onet
- "Magdalena O. pędząc 70 mp/h uderzyła w tył Forda Ka - samochodem
wraz z matką jechała 13-letnia Charlotte Hill, dziewczynka odniosła
liczne obrażenia i zmarła w szpitalu".
Nawiasem pisząc - można było
przeliczyć owe angielskie mile na godziny (myślę, że nasze km/godz.
Anglicy jednak przetłumaczyliby i najprawdopodobniej przeliczyli) oraz
nazwy aut pisujemy od małych liter.
"31-letnia Polka została
aresztowana, kobieta przyznała się do spowodowania śmiertelnego wypadku
przez swoją nieuważną jazdę". Przypadkiem sprawczyni oraz ofiara dożyły
31 i 13 lat, przy czym gdyby dziewczyna nie znalazła się w złym miejscu o
złym czasie, to mogłaby dożyć sędziwego wieku (ale to komunał).
Wirtualna Polska (10 grudnia 2009)
podaje, że toyota prowadzona przez Magdalenę O. jechała prawie 130 km/h!
13-letnia Charlotte Hill siedziała na tylnym siedzeniu forda. Jej matka
prowadziła auto, ale w chwili wypadku samochód stał w miejscu z powodu
korka. Auto Polki najechało z ogromną siłą i od uderzenia tylne
siedzenia przesunęły się do przednich foteli zgniatając córkę. Jednak
wówczas (w grudniu) WP podkreśliła, że "Magdalena O. nie przyznaje
się do zarzutu spowodowania śmierci w wyniku niebezpiecznej jazdy
samochodem".
Dostrzec można parę bulwersjanów.
Pierwszy bulwersjan... Jeśli Polak jest gościem w obcej krainie, to
powinien szczególnie starać się przestrzegać prawa, tak drogowego, jak
jakiegokolwiek innego, bowiem to buduje imaż Polski i Polaków na świecie.
Podobnie my jesteśmy zirytowani, jeśli obcokrajowcy popełniają
wykroczenia na naszej ziemi (w tym przypadku chodzi o polskie drogi);
przypomnijmy sobie wszelkie dyskusje po wypadkach, w których zginęli
Polacy, a które zostały spowodowane przez obcych, w szczególności z
niezachodniego kierunku. Zatem musimy przełknąć kolejny problem - nasz
obywatel zagapił się i niechcąco zabił mieszkańca innego państwa, w którym
bawił turystycznie albo pracował, jednak powinien tam być wyjątkowo
ostrożny, jak każdy z nas, kiedy przebywa u kogoś w gościnie.
Oczywiście - ten wypadek to
obiektywna tragedia spowodowana subiektywnym zachowaniem się człowieka, który
(jak tutaj) spowodował nieszczęście wskutek własnej nieuwagi, sam wyszedł
cało z opresji, ale zabił innego człowieka. To koszmar, który będzie się
naszej rodaczce śnił bez końca. To także jej dramat, wszak nie chciała
nikogo zabić - pewnie się zamyśliła, spieszyła i... Takich wypadków
jest pewnie setki dziennie. Czasu nikt nie cofnie.
Drugi bulwersjan... Czytamy -
"Polka, sprawczyni wypadku w którym zginęła 13-letnia dziewczynka,
wolna opuściła sąd. Matka ofiary wybaczyła winowajczyni. Sędzia oszczędził
Polce więzienia i pochwalił matkę ofiary za wspaniałomyślną gotowość
przebaczenia winnej". Ilu ludzi by postąpiło jak owa matka, która
utraciła jedyne swoje dziecko? Ilu kierowców zadusiłoby się nawzajem na
skrzyżowaniu albo na parkingu za całkiem błahe przewinki? Słowa matki,
pani Kent - "Budzę się każdego ranka i czuję ciągle to samo. Wiem,
że Magda ma tak samo, jest zrozpaczona. Przed rozprawą nienawidziłam jej,
ale proces to zmienił, pozwolił dojść do siebie. To był tragiczny
wypadek".
Sąd skazał Magdalenę O. na karę
3 miesięcy więzienia w zawieszeniu (wzięto pod uwagę, iż Polka pomagała
ratować ofiarę zaraz po wypadku). Po wyjściu z sądu doszło do
niecodziennego wydarzenia - matka ofiary uścisnęła Magdalenę O. i
ucieszyła się, że nie pójdzie do więzienia. Coś nieprawdopodobnego!
Nikomu nie życzę takiego doświadczenia życiowego, nikomu nie chciałbym
gratulować takiej postawy.
Polka? No cóż mogła dodać?
Przyznała, że ogromnie żałuje swojego czynu i że jest jej naprawdę
przykro. Że nie wie, jak mogłaby przeprosić jej rodzinę za to co się
stało. Nawet, że gdyby tylko byłaby taka możliwość, zamieniłaby swoje
życie za jej. Też w sumie komunały.
Natomiast jest jeszcze trzeci
bulwersjan (wprawdzie marginalny wobec omówionego wątku, który jest
najbardziej wzruszający i trudno tu cokolwiek dodać) - sprawa podania pełnego
nazwiska owej Magdaleny O. Po orzeczeniu wyroku w Polsce, nasi dziennikarze
nie podają danych, bowiem albo nikt nie zwraca się do sądu z prośbą o
zgodę na podanie nazwiska, albo sąd nie zgadza się (i czyni to zbyt często!).
W opisanej sprawie jednak mamy inną sytuację - oto bowiem wyrok wydał sąd
poza granicami Polski. Mało tego - wystarczy wpisać do Googli imię Polki
oraz dane dziewczynki, aby otrzymać link http://www.dailymail.co.uk/
wiodący nas do artykułu z podanym nazwiskiem Polki
oraz nawet z jej wizerunkiem.
Powstaje więc pytanie - jeśli
dane Polaków są ujawniane poza Polską, to co stoi na przeszkodzie, aby je
ujawniać w kraju, skoro uznajemy w większości, że prawo zachodniej
Europy stoi na wyższym poziomie od polskiego oraz że tamtejsza praktyka
informacyjna jest także lepsza od polskiej. Czy polskie sądy mogą zakazać
przekazywania informacji (w tym pełnych danych osobowych) opartych na
zagranicznych źródłach? Czy zatem dziennikarze znają polskie prawo
prasowe? Nie, oni nie znają prawa (szczególnej interpretacji) i nie są
pewni, czy można podawać dane, wobec czego "na wszelki wypadek"
ich... nie podają. A niemal cały świat podaje nazwiska nie tylko przestępców,
ale nawet podejrzanych, nie bacząc, czy to zwykli obywatele, czy
nadobywatele z Polski, czyli osoby pod specjalną ochroną danych osobowych.
PS Po napisaniu owych rozważań
uznałem, że czas wypadku (listopad 2009) został błędnie zapisany, wszak
normalny sąd nie może wydać wyroku już po 2-3 miesiącach! Okazuje się
jednak, że ten wypadek istotnie wydarzył się kilkadziesiąt dni temu, zaś
wyspiarskie sądownictwo jest sprawniejsze od polskiego i to parokrotnie!
Zatem to już czwarty bulwersjan.
Mirosław Naleziński,
Gdynia
www.mirnal.neostrada.pl
PUBLIKACJE MIRKA 2009r
AKTUALNOŚCI GRUDNIOWE MIROSŁAWA NALEZIŃSKIEGO
AKTUALNOŚCI LISTOPADOWE MIROSŁAWA NALEZIŃSKIEGO
AKTUALNOŚCI PAŹDZIERNIKOWE MIROSŁAWA NALEZIŃSKIEGO
AKTUALNOŚCI WRZEŚNIOWE MIROSŁAWA NALEZIŃSKIEGO
AKTUALNOŚCI SIERPNIOWE MIROSŁAWA NALEZIŃSKIEGO
AKTUALNOŚCI LIPCOWE MIROSŁAWA NALEZIŃSKIEGO
AKTUALNOŚCI CZERWCOWE MIROSŁAWA NALEZIŃSKIEGO
AKTUALNOŚCI
MAJOWE MIROSŁAWA NALEZIŃSKIEGO
AKTUALNOŚCI KWIETNIOWE MIROSŁAWA NALEZIŃSKIEGO
AKTUALNOŚCI
MARCOWE MIROSŁAWA NALEZIŃSKIEGO
AKTUALNOŚCI
LUTOWE MIROSŁAWA NALEZIŃSKIEGO
AKTUALNOŚCI
STYCZNIOWE MIROSŁAWA NALEZIŃSKIEGO
PUBLIKACJE MIRKA 2008r
AKTUALNOŚCI GRUDNIOWE MIROSŁAWA NALEZIŃSKIEGO
AKTUALNOŚCI LISTOPADOWE
MIROSŁAWA NALEZIŃSKIEGO
AKTUALNOŚCI
PAŹDZIERNIKOWE MIROSŁAWA NALEZIŃSKIEGO
AKTUALNOŚCI
WRZEŚNIOWE MIROSŁAWA NALEZIŃSKIEGO
AKTUALNOŚCI
SIERPNIOWE MIROSŁAWA NALEZIŃSKIEGO
AKTUALNOŚCI
czerwcowe
MIROSŁAWA NALEZIŃSKIEGO
AKTUALNOŚCI
kwietniowe MIROSŁAWA NALEZIŃSKIEGO
AKTUALNOŚCI
marcowe
2008 MIROSŁAWA NALEZIŃSKIEGO
AKTUALNOŚCI lutowe 2008 MIROSŁAWA NALEZIŃSKIEGO
AKTUALNOŚCI styczniowe 2008 MIROSŁAWA NALEZIŃSKIEGO
PUBLIKACJE MIRKA w
2007r
AKTUALNOŚCI grudniowe 2008 MIROSŁAWA NALEZIŃSKIEGO
AKTUALNOŚCI listopadowe
2007 MIROSŁAWA NALEZIŃSKIEGO
AKTUALNOŚCI październikowe
2007 MIROSŁAWA NALEZIŃSKIEGO
AKTUALNOŚCI wrześniowe
2007 MIROSŁAWA NALEZIŃSKIEGO
AKTUALNOŚCI sierpniowe
2007 MIROSŁAWA NALEZIŃSKIEGO
AKTUALNOŚCI
lipcowe
2007 MIROSŁAWA NALEZIŃSKIEGO
AKTUALNOŚCI
czerwcowe 2007 MIROSŁAWA NALEZIŃSKIEGO
AKTUALNOŚCI
majowe
2007 MIROSŁAWA NALEZIŃSKIEGO
AKTUALNOŚCI kwiecień 2007 MIROSŁAWA NALEZIŃSKIEGO
AKTUALNOŚCI
marzec
2007 MIROSŁAWA NALEZIŃSKIEGO
AKTUALNOŚCI
luty 2007 MIROSŁAWA NALEZIŃSKIEGO
AKTUALNOŚCI
styczeń 2007 MIROSŁAWA NALEZIŃSKIEGO
PUBLIKACJE MIRKA w 2006r
AKTUALNOŚCI
GRUDZIEŃ MIROSŁAW NALEZIŃSKI
AKTUALNOŚCI
LISTOPADOWE MIROSŁAW NALEZIŃSKI
AKTUALNOŚCI
PAŹDZIERNIKOWY MIROSŁAW NALEZIŃSKI
AKTUALNOŚCI
SIERPNIOWE MIROSŁAW NALEZIŃSKI
AKTUALNOŚCI
LIPCOWE MIROSŁAW NALEZIŃSKI
AKTUALNOŚCI
MAJOWE MIROSŁAW NALEZIŃSKIEGI
AKTUALNOŚCI
KWIETNIOWE MIROSŁAW NALEZIŃSKI
AKTUALNOŚCI
MARCOWE MIROSŁAW NALEZIŃSKI
AKTUALNOŚCI
LUTOWE MIROSŁAW NALEZIŃSKI
AKTUALNOŚCI
STYCZNIOWE MIROSŁAW NALEZIŃSKI
i przechodzimy na 2005r
AKTUALNOŚCI
GRUDNIOWE MIROSŁAW NALEZIŃSKI
AKTUALNOŚCI
LISTOPADOWE MIROSŁAW NALEZIŃSKI
AKTUALNOŚCI
PAŹDZIERNIKOWY MIROSŁAW NALEZIŃSKI
AKTUALNOŚCI
WRZEŚNIOWE MIROSŁAW NALEZIŃSKI
AKTUALNOŚCI
SIERPNIOWE MIROSŁAW NALEZIŃSKI
AKTUALNOŚCI
CZERWCOWE MIROSŁAW NALEZIŃSKI
AKTUALNOŚCI
MAJOWE MIROSŁAW NALEZIŃSKI
AKTUALNOŚCI
KWIETNIOWE MIROSŁAW NALEZIŃSKI
Tematy w dziale dla
inteligentnych:
ARTYKUŁY - do przemyślenia z cyklu: POLITYKA - PIENIĄDZ - WŁADZA
Polecam
sprawy poruszane w działach:
SĄDY
PROKURATURA
ADWOKATURA
POLITYKA
PRAWO
INTERWENCJE
- sprawy czytelników
"AFERY PRAWA" Niezależne Czasopismo Internetowe www.aferyprawa.com redagowane przez dziennikarzy AP i sympatyków z całego świata których celem jest PRAWO, PRAWDA SPRAWIEDLIWOŚĆ DOSTĘP DO INFORMACJI ORAZ DOBRO CZŁOWIEKA |
|
WSZYSTKICH INFORMUJĘ ŻE WOLNOŚĆ WYPOWIEDZI I SWOBODA WYRAŻANIA SWOICH POGLĄDÓW JEST ZAGWARANTOWANA ART 54 KONSTYTUCJI RZECZYPOSPOLITEJ POLSKIEJ.
zdzichu
Komentowanie nie jest już możliwe.