opublikowano: 26-10-2010
Media w Polsce i na świecie - październikowy cykl krytyczno-informacyjny Mirosława Nalezińskiego
Czy
to jest w porządku?
"Angora" (nr 41) informuje,
że "Super Express" dotarł do skrywanej rodzinnej tajemnicy posła
Pawła Kowala (PiS). Otóż jego brat, Grzegorz K., wyszedł był z więzienia
po odbyciu trzyletniego wyroku za pedofilię.
Nie przepadam za tym posłem, ale czy
ujawnienie tego faktu nie przekracza zasad etyki dziennikarskiej? Być może
"SE" ma obniżone standardy, ale "Angora"? A każdy, kto
omawia ten temat w ramach dyskusji (w tym niżej podpisany) - czyż dodatkowo
nie rozpowszechnia informacji, choć uważa, że to nieeleganckie? A gdyby tak
przejrzeć rodziny wszystkich polskich dziennikarzy, to ileż niemoralnych lub
przestępczych spraw wyszłoby na jaw?
Ale co tam dziennikarskie rodziny - większość
polskich rodzin (gdyby dobrze pogrzebać) ma coś do ukrycia (rozwody, aborcje,
szwindle...). Czy odpowiadamy za swoich braci i kuzynów?
Córka prawicowego prezydenta RP
rozwiodła się i wyszła ponownie za mąż, ale za pana, którego ojciec należy
do lewicowej partii, choć jej rodzice przywiązują (zwłaszcza podczas
kampanii wyborczych) wielkie znaczenie dla tradycyjnego katolickiego wychowania
i tu można byłoby uznać wpływ rodziców na swe dziecko - wprawdzie dorosłe,
jednak zawsze. Ale brat najczęściej bywa poza zasięgiem wpływu rodzeństwa...
No i mamy stałą sztuczkę z inicjałem
nazwiska (znaną bodaj tylko polskiemu prawodawstwu) - niby wszystko zgodnie z
prawem, jednak przecież ujawniono za jednym zamachem nie tylko dane przestępcy,
ale również jego brata. Jak zatem ma się to do problemu ochrony danych
osobowych p. GK oraz do naruszenia dobrego imienia posła Pawła Kowala? Czy
polscy prawnicy potrafią wycenić owo wykroczenie w złotych? A co na to
rzecznik praw obywatelskich, który parę tygodni temu uznał, że przepisy
chroniące dane są - najoględniej pisząc - niefortunne?
Można także wspomnieć, że na Wybrzeżu
pewna niezbyt znana pisarka została skrytykowana w internecie przez równie
nieznanego pismaka, który jedynie napomknął jej inicjały i to wystarczyło,
aby owa pani zażyczyła sobie przeprosin i 20 tysięcy zł odszkodowania oraz
aby gdański sąd wszczął całą procedurę przewidzianą zapewne prawem nowej
RP, jednak pozostaje pytanie - dlaczego media nagminnie łamią prawo i nic im złego
z tego powodu się nie dzieje (a przecież kształtują w ten sposób pewne
moralne zwyczaje przejmowane przez społeczeństwo), zaś w przypadku lokalnych
drobnych spraw wytaczane są wielkie działa i zatrudniani są prawnicy, którzy
swój czas powinni pożytkować na ściganiu prawdziwych przestępców grasujących
po Polsce?
Informacja zza oceanu - redakcja
"Wprost" ma wypłacić odszkodowanie 5 mln dolarów, ponieważ kłamała
w sprawie córki p. W. Cimoszewicza. Inna sprawa - w jaki sposób można
wyegzekwować ową sumę (przecież redakcja z pewnością nie pali się do
przelania dość astronomicznej kwoty zasądzonej przez amerykański sąd).
Znane są zasądzone odszkodowania znacznie większe, jednak bywają pośród
nich niespłacone lub nawet niespłacalne.
PS 5 października 2009
rozpoczęto proces w sprawie posłanki Sawickiej. Pierwszy raz chyba
transmitowano taki spektakl i dlatego sąd zachował się dość niefrasobliwie
- otóż po wyrażeniu zgody na to nowatorskie przedsięwzięcie, osoby
podejrzane opowiadały szczegółowo o swoim wykształceniu, o przebiegu pracy
zawodowej oraz podały dokładne adresy zamieszkania! A to już jednak skandal,
ponieważ ujawniono zbyt wiele danych osobowych opinii publicznej! Dziwię się
sądowi oraz mecenasom wysokiej klasy, że znając procedury nie zaingerowali we
właściwym momencie w przebieg składanych oświadczeń...
Logika mile widziana
"Fakt" (25 września 2009)
zamieszcza dramatyczne zdjęcie, na którym widać dwóch chłopaków
przytulonych do końcowej ściany tramwaju i ryzykownie uwieszonych na dachu
wagonu.
Notka grzmi (słusznie!) - "Takie
zabawy mogą skończyć się śmiercią! Małolaci z Gdańska wynaleźli sobie
nową rozrywkę - jeżdżą na tylnych zderzakach tramwajów. Wystarczy chwila
nieuwagi i tragedia gotowa!"
"Wariackie wyczyny nastolatków"
(taki jest też tytuł notki) niewątpliwie zasługują na najsurowszą krytykę,
jednak czy dziennikarz nie powinien być bardziej krytyczny wobec praw logiki?
Pisze bowiem - "Zeskoczyli po kilkuset metrach. Wystarczył jeden fałszywy
ruch, a dzieciaki wpadłyby pod koła".
Otóż na zdjęciu widać, że najbliższe
koła znajdują się parę metrów przed chłopcami i nie jest możliwe wpaść
pod nie! Gdyby spadli, to mogłoby oczywiście dojść do tragedii, jednak nie
wpadliby pod koła tego tramwaju z oczywistych powodów (gdyby to była przednia
ściana pojazdu, to zmieniłaby się całkowicie ocena sytuacji, ale też z nich
musieliby być samobójcy, zaś motorniczy z pewnością by jednak nie
kontynuował jazdy mając ich przed szybą swej kabiny). Zatem - popierajmy słuszną
krytykę zawartą w prasie, jednak niech przekaz medialny nie zawiera błędów
logicznych...
PS Gdyby jednak autor notki miał
na myśli koła pojazdów jadących obok tramwaju, to powinien o tym napisać,
bowiem każdy element wymieniony w tekście (ściana, zderzak, szyba, koła)
łączymy logicznie z tramwajem, chyba że sprecyzowano by, że chodzi o element
motocykla, koparki, auta lub o walca drogowego...
Superdokładność
"Angora" (nr 41) informuje (a
dokładniej - "Angorka"), że wenezuelski astronom Orlando Naranjo
zainicjował Światowy Rok Astronomii, w ramach którego prosi młodzież z różnych
krajów, aby nadawała nazwy małym ciałom niebieskim odkrywanym przez niego.
Ostatnio zadanie powierzył polskiej młodzieży,
która ma nazwać asteroidę o numerze 66189. Zwycięska nazwa zostanie wpisana
do atlasów nieba, zaś jej autor otrzyma solidny teleskop.
Całkiem sympatyczny pan i o przyjaznym
nastawieniu do świata, w tym do najmłodszych jego mieszkańców.
Ale zaskakująca jest informacja
zawarta w ostatnim akapicie - "Nr 66189 krąży w odległości ok.
491279407,34 km od Ziemi". A to ci dokładność! Nie dość, że "około",
to jeszcze podano z dokładnością do 10 metrów - 491 milionów 279 tysięcy
407 km oraz 340 metrów! A nie wystarczyłoby podać (skoro w przybliżeniu; tu
ok. 2%) - ok. 500 mln km?
Czarowi tej "precyzyjnej"
liczby uległo wielu dziennikarzy - w internecie można znaleźć całą masę
mediów bezkrytycznie powołujących się na tę superdokładną liczbę.
A przy okazji - skoro wiadomo, że Księżyc
i Słońce nie krążą w stałej odległości od Ziemi, to dlaczego podano tak
dokładną (i stałą) odległość owej asteroidy od Ziemi? I od jej środka,
czy od powierzchni (a to już parę tysięcy kilometrów różnicy)? Czy od średniego
poziomu morza, czy od średniego poziomu lądów (a to kilkaset metrów
dodatkowej różnicy)?
Wikipedia podaje, że ów astronom
odkrył już około 500 asteroid, zaś ta "nasza" okrąża Słońce w
ciągu 3 lat i 190 dni w średniej odległości 2,31 j.a. (jednostka
astronomiczna to średnia odległość Ziemi od Słońca, czyli 149 597 870 691
km). Po przemnożeniu 2,31przez 150 otrzymamy liczbę, której brakuje ok. 150
mln km do podanych 491 mln km! A skoro Wikipedia twierdzi, że asteroida porusza
się po elipsie i to wokół Słońca (nie Ziemi!), to jakie znaczenie dla nas
ma podawanie aż tak dokładnej jej odległości od naszej planety?
Ponieważ Ziemia oraz asteroida nr
66189 poruszają się z zawrotnymi prędkościami wokół Słońca a do tego w różnych
kierunkach i płaszczyznach, zatem kto mógł wpaść na pomysł podania
konkretnej odległości bez sprecyzowania momentu pomiaru, pomijając już nawet
tę groteskową dokładność?
PS
Dowcip o przewodniku, który oprowadza grupę po górach:
-
Widzicie tamtą górę, o tam?
-
Widzimy. Jakaś szczególna?
- Ma ona
3 000 000 044 lat!
- A skąd
Pan wie tak dokładnie?
- Kiedy
byłem uczniem, to nauczyciel opowiadał mi, że góra ma 3 miliardy lat...
Wspomnienie o Justynce i Kamilce
1 października 2009 w "Dzienniku
Bałtyckim" ukazał się okolicznościowy nekrolog ku pamięci dwóch
dziewczyn, które ponad rok temu zostały zmasakrowane na szosie przez Ich
pijanego zmotoryzowanego sąsiada.
Odeszłyście z naszych
oczu, ale z serca nigdy. 8 sierpnia 2009 r. - to rok, jak nie ma wśród nas
naszych kochanych córek
Justyny Kasjaniuk i Kamili Gołub.
"Niech świat o nas nie zapomina
Niech ziemia nadal czuje nasze ślady
Powietrze obok wciąż połyka wspólne oddechy
Wiatr całuje nam dłonie splecione..."
Cytat z wiersza Kamili Gołub.
Justynko i Kamilko, kochamy Was i tęsknimy bardzo.
Rodzice
(Pośmiertnie
wydano tomik wierszy młodych poetek zabitych przez lokalnego pijaczynę).
Sięgnijmy do archiwów sprzed roku -
Dwie 16-letnie dziewczyny (znakomite uczennice Zespołu Szkół w Cedrach Małych
na Żuławach) zginęły w wypadku skutera prawidłowo jadącego w kierunku
Sobieszewa, który został najechany przez opla prowadzonego przez pijanego
kierowcę. Do tragedii doszło w Wiślince koło Gdańska. Po uderzeniu pasażerka
skutera wypadła z niego i potoczyła się na przeciwległy pas ruchu. Tam została
śmiertelnie potrącona przez inne auto nadjeżdżające z przeciwnego kierunku.
Opel przejechał jeszcze kilkadziesiąt metrów pchając przed sobą
zakleszczony skuter, wraz z kierującą nim dziewczyną, która także zginęła
na miejscu.
Zabójcą okazał się pijany (w
wydychanym powietrzu miał 2,4 promila alkoholu) 40-letni mężczyzna, któremu
grozi do 12 lat pozbawienia wolności. Emerytowany wojskowy przyznał się do
winy.
Czego brakuje w tego typu nekrologach?
Prawo polskie powinno umożliwiać dopisywanie nazwiska zabójcy i to jeszcze
przed zapadnięciem ostatecznego wyroku, wszak już po paru godzinach wiedziano,
że zostało popełnione poważne przestępstwo z udziałem pijanego kierowcy. I
w tej materii społeczeństwo, policja, sądownictwo nie tylko pozostawiają
rodziny w osamotnieniu, ale nie wykazują zainteresowania nagłośnieniem
sprawy, aby przestrzec kolejnych podobnych pijaków.
Trudno zrozumieć, dlaczego w ogłoszeniach
każdy może wyrazić wdzięczność i podziękować dowolnemu obywatelowi za
uratowanie życia, ale nie może wyrazić swego bólu i wpisać nazwiska kata
pijanicy. To poważny sądowo-medialny błąd w orzecznictwie. Oczywiście,
wszelkiej maści prawnicy będą dbać raczej o "dobre imię" przestępcy
i jego rodziny, bowiem cóż to jest dobre imię zabitych? Nic nieznaczące określenie,
a na pewno mniej znaczące, niż winnego kierowcy.
Każde opisanie tragedii z ujawnieniem
danych osobowych zabójcy, spowoduje w przyszłości zmniejszenie liczby
podobnych wypadków, bowiem większość ludzi jednak obawia się publicznego osądu,
niemal wręcz medialnego linczu. Zmniejszyłaby się przychylność osób
postronnych (często rodzin i znajomych) dla takich kierowców siadających po
spożyciu alkoholu, bowiem potencjalna kara więzienia byłaby zwiększona o karę
napiętnowania w środowisku. Do tego należałoby dodać poważne dolegliwości
finansowe dla sprawcy, który powinien pokryć wszelkie straty spowodowane
wypadkiem oraz koszty leczenia i pochówku, a także zasądzane wieloletnie
renty dla poszkodowanych rodzin.
W rocznicę tragedii odbyła się msza
św. i spotkanie na cmentarzu przy grobach Justyny i Kamili. W internecie
upubliczniono stanowisko Ich rodzin -
"Czekamy na sprawiedliwy i surowy
wyrok dla sprawcy tragedii. Z niepokojem słuchamy o kolejnych wnioskach o
zwolnienie go z aresztu i tracimy nadzieję, że pozostanie w więzieniu na długie
lata, jak na to zasłużył. Nigdy już nie będzie tak, jak przedtem, ale może
surowe osądzenie sprawcy wypadku stanie się przestrogą dla innych kierowców,
którzy wciąż nie myślą, że siadając za kierownica po wypiciu alkoholu
niosą śmierć i cierpienie".
Oczywiście, że przestrogą nie będzie,
bowiem w naszym demokratycznym państwie pijani kierowcy nic sobie nie robią
ani z beznadziejnych przepisów, ani z ich interpretacji, ani z wyroków, ani ze
statystyk. Albo nam, obywatelom i rządowi, zależy na poważnej i zdecydowanej
walce z pijanymi kierowcami, albo nie zależy. Wszyscy wiedzą, że ustawodawcom
nie zależy! Skandal! To należy bojkotować wybory albo domagać się
zaostrzenia kar, w tym natychmiastowego ujawniania danych pijanych morderców
szalejących w swych pojazdach. Co ciekawe - niektóre komendy policji prowadzą
internetowe wykazy takich łotrów, jednak są one w mniejszości. Ponadto - każde
ogłoszenie musi być zatwierdzone przez sąd.
Należy to zmienić - wszyscy
zmotoryzowani pijacy powinni być zamieszczani w internecie natychmiast po
stwierdzeniu alkoholu w organizmie, w szczególności należy podawać nazwiska
morderców z opisem tragedii i adnotacją o ich miejscu przebywania. Inaczej nie
zwalczymy tej plagi!
Dlaczego Los jest bezlitosny dla
potrzebnych Polsce obywateli, zaś chroni zmotoryzowanych meneli?
Nowa tradycja - obamanobel
Świat zdumiony, ale liczący na
wielkiego amerykańskiego gołąbka pokoju.
10 października 2009 roku świat obiegła
tyleż niespodziewana co zdumiewająca wieść z norweskiego Ośla, że
sympatyczny (i lubiany przez niemal cały świat) prezydent USA, Barack Obama,
otrzymał zasłużoną (a jakąż inną mógłby dostać?) pokojową nagrodę
Nobla.
Świat do tej pory znał nagrody (roz)dawane
za osiągnięcia, nie zaś za plany. Być może utrwali się ta najnowsza (rodem
z Norwegii) tradycja (naukowo zwana procedurą) nadawania nagród, zatem należy
wymyślić dla niej stosowną nazwę. Na początek proponuję atrakcyjną formę
(raczkującą dopiero w polszczyźnie) 'ObamaNobel' albo znaną bardziej, jednak
mniej atrakcyjną - 'Obama-Nobel'.
Wikipedia podaje obszerną listę
eponimów (nazwy rzeczowników przejętych od znanych osób, rzadziej od zwierząt
lub przedmiotów). Jeśli nazwa dotyczy nazwy własnej, to eponim taki piszemy
od wielkiej litery (Ameryka, Boliwia, Disneyland). Jeśli nazywamy rzeczownik
pospolity, to piszemy od małej litery (brajl, kałasznikow, rentgen). Z upływem
czasu takich nagród pewnie będzie coraz więcej, zatem można skłonić się
ku małoliterowej pisowni 'obamanobel'. Można poszperać w historii i znaleźć
dawniej przyznane nagrody spełniające dzisiejsze "norweskie
standardy" (na zachętę, na kredyt zaufania, na zmianę swoich zapatrywań
w szlachetniejszym kierunku).
Zastanówmy się, kiedy Oślo mogłoby
dawniej nadać takie obamanoble (a nie dało, choć może zmieniłoby to losy świata?)?
Otóż kanclerz III Rzeszy, którego jakże twórczy i kulturalny naród wybrał
na swego wodza w demokratycznych wyborach, mógłby otrzymać obamanobla za
podpisanie układu w Monachium w 1938 r. Pokojowa nagroda obamanobla byłaby
kolektywnie przyznana całej grupie mężów stanu, którzy na rok przed
wybuchem II w.św. podpisali ten jakże pokojowy układ.
Niewykluczone, że p. Adolf zostałby
zawstydzony i nawróciłby się na pokojową drogę oszczędzając ok. 50 mln
istnień ludzkich i od dawna byłby uznawany za szlachetnego Niemca? Kolejnym
laureatem mógłby zostać drugi wielki światowy wódz (z przeciwnej strony
Polski), który po 22 czerwca 1941 r. zrozumiał, że zdradziecki Adolf jakże
rychło zapomniał o wielowiekowej przyjaźni niemiecko-radzieckiej i na czas
poparł właściwe światowe siły, które nie tylko zaczęły mu pomagać, ale
również wybaczyły inwazję na Polskę 17 września 1939 oraz puściły w
niepamięć wymordowanie i wywózki przyszłych swoich sojuszników.
Gdyby p. Józef otrzymał obamanobla,
to może godnie wycofałby się z Niemiec Wschodnich (podobnie jak z Austrii w
1955 r.), wszak nie wypadałoby mu - jako udekorowanemu gołąbkowi pokoju - gnębić
połowy Europy, że działań na jego terenach już mu nie wypominajmy.
Nagrody nowego typu mile będą
widziane w szkołach, gdzie uczniowie nie powinni otrzymywać wyróżnień za
swe prawdziwe dokonania, ale za same starania i plany. Jak sięgniemy pamięcią
w nasze szkolne czasy, to z pewnością nieraz nauczyciel chwalił ucznia -
wprawdzie słabo ci to wyszło, ale starałeś się, więc należy ci się
pochwała lub lepsza ocena na zachętę; zresztą sami uczniowie przyłapani na
swej niewiedzy masowo wyjaśniali - ależ uczyłem się całymi godzinami, tyle
że... wyleciało mi to z głowy. Zatem obamanoble, to nagrody często rozdawane
(nie tylko w szkołach, ale na uczeniach oraz w zakładach pracy), tyle że do
tej pory chyba nie miały konkretnej nazwy... Ale na tak wysokim szczeblu, to
jednak wielka siurpryza.
Pochylanie nad pochylniami
Media pochylają się z rozmaitych
powodów...
"Dziennik Bałtycki" (13 października
2009) pochyla się na losem przemysłu stoczniowego upadającego od paru lat, a
to z pomocą Polaków (niejasne sprawy sprzed kilku lat w Stoczni Gdynia), a to
bez pomocy Katarów (czy i oni będą wzywani przed naszą kolejną komisję
sejmową?).
Od pewnego czasu furorę robią słowa
"wpisywać się" oraz "pochylać się", zatem ostatnie
artykuły prasowe wpisują się w ogólną polityczną atmosferę Polski. Można
również wpisywać się (w tym znaczeniu znane od dawna) w księgę
kondolencyjną przemysłu okrętowego.
Ale wracając do pochylania - gazeta
cytuje gdyńskiego związkowca: "Hipokryzja wszystkich polityków PO, PiS i
SLD jest tak ogromna, że nie zauważają oni, iż przez te wszystkie lata to
oni właśnie powoli kopali grób stoczniowcom. Teraz pochylają się nad nimi,
ale wtedy, kiedy im to pasuje".
Istotnie, słuszne spostrzeżenie - nie
po raz pierwszy partie grają losami i na losach ludzi borykających się z
mizernymi płacami albo z tracącymi pracę. Jednak to nie koniec pochylania -
tuż niżej czytamy: " 'Aferę stoczniową' zbada także Prokuratura Okręgowa
w Warszawie. Śledczy pochylą się nad materiałem zebranym przez CBA".
Jeśli w pierwszym przypadku mamy do
czynienia z przenośniami ('kopanie grobu' oraz 'pochylanie się'), to już w
drugim przypadku owo 'pochylanie się' można rozumieć nawet dosłownie -
oficerowie poukładają materiały z podsłuchu na wielkim stole i pochylą się
nad nimi w skupieniu...
Prawdopodobnie nikt nie pójdzie do pudła,
bowiem gdyby tam zamknięto wypachnionych przystojniaków (w tym Katarów,
Kuwejtów, czy innych Arabów), to - jak ukazują głównie amerykańskie filmy
- musieliby uważać, gdyby przyszło im pochylać się po mydło. Ale Katarzy,
Kuwejci i inni Arabi zapewne nie przybędą do naszego pięknego kraju i nie złożą
zeznań, zatem nie muszą pochylać się ani nad swoim zakatarzonym losem, ani
nad losem bezrobotnych stoczniowców.
Stocznia to zakład pracy, w którym
powstają statki. Wprawdzie niektóre mają doki (i nie mają pochylni), ale
nazwa takiego zakładu pracy pochodzi od stoczenia się kadłuba po pochylni. Któż
za PRL by pomyślał, że kiedyś w wolnej Polsce, to same stocznie zamienią się
w stacznie (od ekonomicznego staczania się po równi pochyłej, czyli po...
pochylni)? Pochylnie to urządzenia służące do (jak wspomniano) zsuwania
wielkich, zwykle stalowych, budów wznoszonych w pocie i znoju przez naszych
stoczniowców, którzy muszą szukać pracy poza Polską. Pochylmy się zatem
nad losem i martwych już pochylni, i nad losem pochylonych od pracy, ciągle żywych,
naszych Stoczniowców!
Internet załatwiłby sprawę
Ile są warte orzeczenia izb
lekarskich? Kto je respektuje?
"Dziennik Bałtycki" (13 października
2009) informuje o skandalicznej sprawie. Lekarz Marek L. pracował w zawodzie
wbrew zakazowi orzeczonemu przez jedną z 24 izb lekarskich. Lekarz pracował
kolejno w kilku miastach Pomorza i dopiero podczas pracy w szpitalu w Kartuzach
"wyszło na jaw, że za nadużywanie alkoholu ma niejeden zakaz wykonywania
zawodu". Prokurator wyjawia ponadto, że "sformułowaliśmy zarzuty
wobec lekarza, ale nie można ustalić miejsca jego pobytu".
Prawdopodobnie "zakazany"
lekarz udał się do kolejnego miasta w Polsce i tam spróbuje znaleźć miejsce
pracy, w którym będzie walczył o życie współrodaków zgodnie z przysięgą.
A może wyjedzie do innego państwa i tam będzie świadczył swe usługi,
bowiem jeśli orzeczenie wydane przez polską izbę lekarską nie było
respektowane przez lata w Polsce, to dlaczegóż miałoby być przeszkodą w świecie?
Gazeta wspomina - "Trudno
powiedzieć, dlaczego lekarz z zakazem był zatrudniany w kolejnych placówkach.
Prowadzimy centralny rejestr lekarzy, gdzie odnotowywane są czasowe i dożywotnie
zakazy wykonywania zawodu orzekane przez sąd lekarski. Między izbami następuje
przepływ informacji".
Jak to "trudno powiedzieć"?
- dyrektor zatrudnia lekarza, bo dostaje w łapę (co jest jednak mało
prawdopodobne) lub chce pomóc lekarzowi w trudnej sytuacji bytowo-zawodowej (co
jest wielce prawdopodobne, wszak to szlachetny powód), zwłaszcza że może mieć
kadrowe niedobory spowodowane wyjazdami z Polski.
Nie wspomniano, co grozi szefowi
zatrudniającemu "zakazanego" lekarza, ale pewnie nic. I okazuje się,
że nie dość, że izby lekarskie w bardzo nikłym zakresie zawieszają lekarzy
w ich prawie wykonywania zawodu (nie to, co w bardziej cywilizowanych państwach),
to jeszcze ich wyroki są nierespektowane! Oczywiście, jeśli lekarz jest słowiańskim
pijakiem, to należy mu pomóc jak Słowianin Słowianinowi, ale może w inny
sposób. Może niech pracuje jako siostra (a raczej brat)? Albo uznać, że
polski pijący lekarz nie podlega polskiej jurysdykcji i będzie spokój - nikt
nie będzie szukać taniej sensacji w mediach, że lekarz z zakazem pracuje
sobie w paru miastach bez jakiejkolwiek kontroli.
A co na to unijne procedury, wszak od
paru lat należymy do superpaństwa, gdzie poszanowanie wobec prawa stoi na wyższym
poziomie niż u nas? No i po co wydawać miliony złotych na utrzymywanie izb
lekarskich i całego systemu kontrolnego, skoro jest on niewiele wart? Sprawę
można byłoby zracjonalizować - po prostu wszystkie dane dotyczące
zawieszonych lekarzy byłyby zamieszczane w internecie, gdzie każdy obywatel (w
tym dyrektor nie tylko polskiej kliniki) mógłby sprawdzić rozpatrywanego
lekarza, ale Polska to kraj, gdzie najprostsze rozwiązania nie są do przyjęcia
- zaraz RPO uzna, że to zbyt surowa kara dla poniewieranych doktorów, zaś
poprą go (po cichu) lekarze z samych... izb lekarskich, bowiem istnieje coś
takiego jak solidarność zawodowa, szczególnie w Polsce. I dlatego będziemy
mieli nadal takie kuriozalne sytuacje, kiedy to lekarz po wieloletnich
perturbacjach będzie w końcu zawieszany ku satysfakcji paru poszkodowanych
pacjentów, ale niczego z tego sobie robić nie będzie (czego dowodzi opisany
przykład), bowiem znajdzie pracę w innym mieście u życzliwego i wyrozumiałego
kolegi po fachu. A my, społeczeństwo, możemy im skoczyć na pukiel.
Wysiedlenia w polskim Gdańsku i w niemieckiej Gdyni
Eksmisyjny skandal w polskim Gdańsku i
to w rocznicę totalnej eksmisji w niemieckiej Gdyni.
"Dziennik Bałtycki" (13 października
2009) opisuje skandaliczną sprawę w obszernym artykule (już dzień wcześniej
zasygnalizowano sprawę, ale obecnie to wybuchła prawdziwa medialna awantura).
Otóż urzędnicy biura obsługi mieszkańców na gdańskich Aniołkach (sic!)
wyrzucili na bruk rodzinę, która od paru lat opłacała czynsz i remontowała
domostwo ze swoich skromnych przychodów.
Czytamy - "Poprzewracali meble, wyłamali
drzwi, wybili okna, wyrwali kable".
Podobno mieli prawo eksmitować rodzinę,
ale oburzenie wywołała niezwykle dewastacyjna forma wysiedlenia.
Otóż - "W piątek rano zjawiła
się ekipa i asystujący policjanci. Lokator usłyszał, że ma 15 minut na
zabranie swoich rzeczy. Zanim do niego dotarło, co się dzieje, już robotnicy
młotami rozbijali okna, ściany, zrywali podłogę i burzyli kaflowy piec.
Wszystkiemu przyglądał się inspektor nadzoru".
Terenowy RPO ma szereg zarzutów -
naruszenie godności lokatorów i niszczenie ich mienia. "Jego zdumienie
budzi sposób, w jaki lokatorom kazano opuścić dom. Z ludzkiego punktu
widzenia takie traktowanie jest niedopuszczalne i nie możemy na nie przyzwalać".
Co na to dyrektor ds. Gospodarki
Zasobami (ale pewnie nie ludzkimi, wręcz nieludzkimi)? On uważa, że
"praca została wykonana zgodnie z przepisami". To może tę
"pracę" i przepisy opiszemy za granicą, w cywilizowanych państwach
naszej Unii? Niech poczytają, w jaki sposób polscy, ale już unijni, urzędnicy
obchodzą się z ludźmi drugiej kategorii! Jedna z urzędniczek drzewa i bramę
wjazdową sprzed domu wywiozła do siebie na działkę, ale ów szefuńcio i na
to ma odpowiedź - "Nie wierzę, że to zrobiła, bo to jak strzał we własne
kolano. Może po prostu wzięła te rzeczy na przechowanie".
Szok i skandal! I to w mieście będącym
kolebką "Solidarności", w Gdańsku! To na 7. stronie, ale już dwie
strony dalej czytamy - "Równo 70 lat temu niemieckie wojska rozpoczęły
wysiedlanie mieszkańców Gdyni. Domy i dobytek straciło wówczas blisko 70
tys. gdynian. Dziś odbędą się uroczystości upamiętniające tę bolesną
rocznicę".
Cóż można tu dodać? W rocznicę wypędzenia
(eksmisji, podczas nazistowskiego terroru) gdynian wypędzono (eksmitowano, w
wolnej III a nawet IV RP!) starszych gdańszczan. Także zgodnie z prawem! Również
strzelano, tyle że nie w kolano i nie w przenośni. Hańba!
PS Po czterech dniach ta
sama gazeta cytuje Macieja Lisickiego, wiceprezydenta Gdańska - "Pracę
swoich urzędników oceniam wysoko. Ci ludzie od początku byli tam nielegalnie,
przestańcie się litować nad przestępcami". Co za człowiek! Skandal! I
to w mieście, w którym wielu stoczniowców było ongiś przestępcami, a którzy
zmieniali Polskę w kraj, w którym ów pan został (chyba jednak omyłkowo)
wiceprezydentem.
Mądry Polak po szkodzie? Nie!
Media podają - tysiące gospodarstw
pozbawionych energii elektrycznej, dziesiątki aut zniszczonych przez upadające
drzewa albo ich konary, a bywają także ofiary śmiertelne. Opisywane nawałnice
zdarzają się zwykle jesienią i wiosną. Co parę miesięcy rozważamy te same
problemy! Linie energetyczne są przerywane przez porywiste wiatry, zwłaszcza
na niestarannie wykonanych złączach oraz pod obciążeniem mokrego śniegu
albo pod upadającymi drzewami lub ich fragmentami. Bywa, że przerwany przewód
zabija przechodnia, który w ciemnościach nie widzi wijącego się po ziemi zabójcy.
Wielu z tych wypadków i awarii można
byłoby uniknąć - wystarczyłoby co rok przeglądać linie energetyczne pod
względem ewentualnych kolizji z drzewami. Jeśli wysokość drzewa (w myślach)
przewrócimy wokół posadowienia w ziemi, to zauważymy, które z nich stanowią
potencjalne zagrożenie i takie drzewa należy wyciąć albo jedynie obciąć
konary od strony przewodów.
Podobnie jest z drzewami rosnącymi
przy parkingach i jezdniach. Za uszkodzenia mienia i utratę życia lub zdrowia
powinny odpowiadać struktury naszego państwa, które powinny w ramach
'przyjaznego państwa' mieć pieczę nad swoimi obywatelami, nawet w przypadku,
jeśli upadające drzewa i przerywane przewody nie należą do państwa. Należy
wprowadzić przepisy chroniące obywateli w omawianym zakresie (podobnie jak na
drogach mamy ochronę Policji).
Dzisiaj pewna telestacja ukazała
naszego rodaka, który przyjechał do Polski z Niemiec i pokazywał widzom swój
(były) piękny samochód (stojący na osiedlowym parkingu), na który przewróciło
się drzewo. Dowiedział się, czy spółdzielnia mieszkaniowa jest ubezpieczona
od takich wypadków - okazuje się, że nie jest. Dzwonił do niemieckiego
ubezpieczyciela z pytaniem o odszkodowanie - nie obejmuje, ale za rozbite...
szyby dostanie ekwiwalent. Zdumiewający jest tutaj wątek owej spółdzielni -
jak to jest? Mamy dwie spółdzielnie, z których jedna jest ubezpieczona w
przeciwieństwie do drugiej. I jak? Ta zapobiegliwsza zapewnia (poprzez
ubezpieczyciela) odszkodowanie dla właściciela wozu, zaś ta druga, mniej
roztropna (ale tańsza w funkcjonowaniu) nie zapewnia?
Oczywiście, pozostaje żmudna droga sądowa,
ale przecież przepisy ogólnopolskie powinny zmusić spółdzielnie do
ubezpieczania się. A jeśli już dojdzie do uszkodzenia auta albo zranienia
przechodnia, to prezes powinien być ukarany za nieubezpieczenie, zaś sama sądowa
sprawa powinna trwać parę dni, nie zaś latami! W czym problem - jedno
posiedzenie i natychmiastowy wyrok! I to powinien zapewnić nam Sejm oraz rząd
RP!
Parę lat temu słynny był przypadek
ciężkiego zranienia, którego doznała dziewczynka przebywająca na przykościelnym
cmentarzu (spadł na nią konar). Proces ciągnął się latami, zaś
odszkodowanie i renta miała być zapewniona poprzez... licytację kościółka
i plebanii. Niestety, nie pamiętam zakończenia tej sprawy (władze kościelne
proponowały 100 tys. zł, zaś matka żądała 400 tys. zł).
Czy ustawodawca po owej skandalizującej
nauczce opracował nowe przepisy w tej materii, czy podobne przypadki będziemy
rozważać co parę miesięcy? O, takimi sprawami powinien zajmować się w
pierwszej kolejności nasz Sejm i rząd, nie zaś aferami!
Dzisiaj, ok. godz. 14, 7-letnia
dziewczynka (pewnie tuż po szkole) wyszła z nieco starszym bratem pojeździć
na łyżworolkach i została ciężko ranna przez spadającą gałąź. Wichury
przewracają całą niemal Polskę, dorośli przemykają wyłącznie na najkrótszych
trasach, ale dzieci idą w takie piekło jeździć na wrotkach... Gdzie rozum?
Kilka pociągów stanęło (chyba nie z
wrażenia), kiedy przewrócone drzewa zatarasowały tory. Czyżby musiał ktoś
zginąć, aby w końcu mądrzy Polacy powycinali drzewa w odpowiedniej odległości
od szlaków kolejowych oraz skrócili je w zależności od ich odległości od
torów?
O drzewach rosnących przy drogach
(zabijających nie tylko z powodu zbyt małej odległości od jezdni, ale także
wskutek wichrowych złamań) nie ma co pisać, bowiem "wylano hektolitry
atramentu" w tej sprawie i niemal nikogo nie obchodzi niebezpieczna odległość
od jezdni rosnących drzew.
Na koniec nie tyle drzewo, ale drewno,
a dokładniej - odeskowanie sopockiego mola. Także dzisiaj pokazano
sztormowe zniszczenia sporych fragmentów tej słynnej konstrukcji. Widać, że
fale o wielkiej sile od dołu powybijały drewniane konstrukcje i powyrywały
je, bowiem wykonawcy przybijali je gwoździami od góry. To szybka i tania
metoda, ale grozi stosunkowo łatwym i niezamierzonym demontażem z powodów
(nazwijmy to) przyrodniczych. Gdyby te elementy były łączone śrubami i nakrętkami,
to nie doszłoby do widocznych w przekazach zniszczeń (jednak to droższe rozwiązanie).
Zatem - co ze szkodą w aspekcie
Polaka?

Tym sensacyjnym tytułem zwiastuje "Interia" (14 października) swoje nietypowe wieści. Jeśli ktoś myślał, że pilot zabłądził nad plantacją drzewa korkowego i z powodu hałasu stwierdzono nagły przyrost (lub zanik) korka na pniu, to jest w błędzie. Okazuje się, że "Trzy samochody o ponadnormatywnej wysokości całkowicie zablokowały w środę rano drogę krajową nr 5 Poznań - Wrocław przed wjazdem do Leszna". Policja zorganizowała objazdy od strony Poznania, zaś kłopoty na trasie mogą potrwać nawet kilka godzin. Okazało się, że do zdarzenia doszło w wyniku pomyłki pilota, bowiem pojazdy powinny jechać wyznaczoną trasą, lecz zostały skierowane pod wiadukt i tam utknęły, zaś teraz trwa ich wycofywanie. Ciekawe, kto i ile zapłaci za pomyłkę pilota...
W połowie lat 60. mój św.p. wujek mógł kupić w Stanach (był tam na stypendium) małe autko za 100 dolarów, ale jego atrakcyjna cena byłaby unicestwiona kosztami transoceanicznego przewozu. Skończyło się na kupnie ładniejszego auta w kraju marki Ford Taunus 12M, co wówczas było sporym wydarzeniem, zwłaszcza w rodzinie (był to pierwszy 'samojezd' w naszej szeroko rozumianej familii). Taki samochód (także używany) widziałem w 1972 roku przed Pałacem Kultury i Nauki z ceną na szybie - 70 tys. zł (wówczas średnia płaca wynosiła 2,5 tys. zł).
Lubił tym wozem jeździć, a i - pewnie przy okazji - nieco poszpanować.
Do czasu. Kiedyś jechał nocą po pomorskiej szosie ze swoją żoną oraz dziećmi i nagle zalawirował. Ledwo udało się Mu szczęśliwie wyhamować wóz. Podbiegł do niego przejęty milicjant wołając - "Panie, życie panu niemiłe? Chcesz pan rodzinę wyprawić na drugi świat?". Okazało się, że na owej szosie wylądował pilot wespół z samolotem wojskowym i właśnie holowano ten powietrzny pojazd w inne miejsce. Albo to był on źle oznakowany i oświetlony, albo po prostu nikomu w aucie nie przyszło do głowy wypatrywać takiego dziwadła na swej drodze i to nocą, dość że nikt w aucie go nie zauważył w porę.
Wujek, wkrótce po tym wydarzeniu, odbił korek szampana i sprzedał to zamorskie cacko podczas ówczesnej przaśnej motoryzacyjnej naszej rzeczywistości, twierdząc, że jazda pociągiem jest wiele przyjemniejsza - można porozmawiać z ludźmi, poczytać książkę i przeanalizować problemy naukowe (był profesorem), a co najważniejsze, że nie trzeba godzinami wpatrywać się w monotonny szosowy pejzaż i odpowiadać za bezpieczeństwo swoje i innych ludzi. Już nigdy nie widziałem Go za kierownicą auta.
Takie to mogą być dziwne przypadki związane z pilotami i korkami na naszych drogach...
Pytanie do polonistów - czy 'korek' w dopełniaczu powinien być 'korku' (zator na drodze, nie 'korka') podobnie jak rozróżniamy 'tłok' ('tłoku', 'tłoka')? Jedno znaczenie - zjawisko, drugie - przedmiot pospolity.
Od kiedy krycie jest przestępstwem?
Portal "Interia" (15 października
2009) zaskoczył swoich czytelników niecodziennym tytułem (niecodziennym,
bowiem tytuł sugeruje raczej nocne zmagania) - "Cichocki popełnił przestępstwo
kryjąc Schetynę?". Zdaniem zaprzyjaźnionego weterynarza, afera hazardowa
wymaga, i owszem, dogłębnego zbadania, jednak czy aż tak dogłębnego?
Media to już się chyba obyczajowo
pogubiły - z jednej strony wchodzą (zwłaszcza w kolorowych pisemkach)
gwiazdom filmowym i estradowym z butami do serca, ale z drugiej strony większość
(przynajmniej oficjalnie, czyli na pokaz) nie roztrząsa seksualnych
preferencji, nawet jeśli zahaczają o zboczenie (jak twierdzą złośliwi).
A tutaj taka siurpryza! I co na to pp.
Cichocki i Schetyna oraz ich rodziny, w tym żony? Jeśli dadzą sprawę do sądu,
to tylko nagłośnią sprawę i już wszyscy będą wiedzieć, że podwładny
krył szefa. A w sądzie, jak to w sądzie, prawnicy zarzucą ich kolejnymi
delikatnymi pytaniami - jak często, czy zmieniano konfigurację, czy tacy się
urodzili, czy przejęli modne zwyczaje kojarzące się raczej ze światem artystów?
Czego nie uczynią, będzie źle.
Zawiadomienie o kryciu złożył do
prokuratury poseł Antoni Macierewicz z PiS (no jasne! ta partia jakoś nie może
się przestawić na właściwe a postępowe tory, choć PO, a zwłaszcza SLD, już
dawno postawiły na właściwego konia pozyskując członków niedostępnych
PiS-owi). Zdaniem Macierewicza (często mylonego z Maciarewiczem) Cichocki
napisał nieprawdę w kalendarium prac premiera nad projektem zmian w ustawie o
grach i zakładach wzajemnych. Także nie wyjaśnił, czy krycie było wzajemne,
czy tylko zakłady były takowe. Może to ujawni, kiedy sprawa będzie przysychać
i wówczas ją rozrusza?
Oczywiście, nas już nic nie zdziwi,
bowiem wielu rodaków jawnie i śmiało obnosi się ze swoim (nie)szczęściem,
organizowane są parady i porady dla gejów (nawet szkoły przygotowują się
nie tylko do edukacji, ale i - podobno - do propagandy), zaś na drzewcach
umieszczane są bodaj najładniejsze flagi (w kolorach ślicznej tęczy), jednak
może cicho należałoby ujawniać manipulacje p. Cichockiego wobec okolic schabów
p. Schetyny, wszak i dzieci to czytają, i co delikatniejsze damy, że o księżach
jedynie wspomnimy (na koniec). Nie godzi się! Przecież to ich prywatne sprawy!
Ponieważ rzecz dotyczy kalendarium
spotkań, jedno jest pewne (i to jest wyższość takich kontaktów ponad
klasycznymi) - po trzech kwartałach nie grozi uczestnikom ukrytych spotkań
niespodziewane powiększenie populacji, nie muszą myśleć o zabezpieczeniach
na tę okoliczność, nie muszą kupować testerów, nie muszą rozważać
cesarskiego cięcia, aby zachować urodę brzucha i dzięki temu mogą skupić
się na cięciach budżetowych. I tak trzymać! Przynajmniej w przyjaźni męskiej
a szorstkiej nie ma hazardu, nie to, co w przyjaźni mieszanej a niepewnej - tu
mamy więcej dramatów brzemiennych w skutki z powodu niechcianej brzemienności.
Skoro ów dzielny poseł wszedł w
delikatną materię krycia, to może w przyszłości ujawni coś z podobnie
subtelnej dziedziny - kto komu kręcił lody (w branży chłodniczej) lub ciągnął
druty (w branży hutniczej)?
W archiwum można znaleźć artykuł
"Gazety Wyborczej" (czerwiec 2003), nawiązujący do powyższych
problemów, które także są, niestety, udziałem najbardziej uduchowionej części
społeczeństwa (całe szczęście, że zagranicznego) -
"Do dziesięciu lat grozi
biskupowi w Arizonie, który prowadząc samochód, zabił przechodnia i zbiegł.
Papież przyjął jego dymisję. Biskup oskarżany jest o krycie księży
podejrzanych o pedofilię".
Stany to ciekawe państwo; mało kto
wie, że jałowa inseminacja jest tam karalna. A nam, tu w Polsce, wmawiają, że
jesteśmy homofobami...
Znacjonalizować automaty!
19 października media podały, że są
pierwsze zarzuty i to wobec... naukowców. Postawiono je dwóm politechnicznym
uczonym i biznesmenowi w głośnym śledztwie dotyczącym afery hazardowej.
Obaj mają (a może raczej już
"mieli") uprawnienia Ministerstwa Finansów do certyfikowania automatów
do tzw. niskich wygranych. Obaj są dowodem, że w każdej grupie społecznej
znajdą się łasuchy na kasę, byle tylko mieć dostęp do złotej żyły.
Zaufanie powinno być ograniczone i kontrole takich ludzi częstsze, co z pewnością
przysporzyłoby większych środków w budżecie państwa i zmniejszyłoby
koszty wyłączania naszych obywateli ze społecznej współegzystencji (pobyt
za kratami).
W Polsce są tysiące kontrolerów w
rodzaju celników, policjantów i opisanych naukowców, którzy biorąc w łapę
stosunkowo niewielkie pieniądze, rujnują skarb państwa na całe
miliardy. Fakt, że latami owe automaty funkcjonują "z usterkami" i
nikt za to się nie wziął jest świadectwem słabości państwa, jego
kiepskiej jakości i skorumpowania wielu Polaków (w tej sferze, ale nie tylko),
zatem jest to skandal sam w sobie, a gdyby nie afera z podsłuchem, to nadal byśmy
żyli w błogiej nieświadomości!
Media nawet lansują pogląd, że
wszystkie jednorękie bandyty są przekonstruowane i ich właściciele okradają
państwo. Dlaczego służby uwikłane w prowokacyjne namawianie do złego
znanych obywateli (co kompromituje te służby, plami dobre opinie tych
obywatelach i sieje zamęt w kraju) nie zabierają się za cwaniaków od automatów?
Tu dopiero jest kopalnia złotówek - przestawiony automat powinien być
skonfiskowany. Właściciel powinien dostać domiar (a może nawet aresztowany),
zaś na poczet powinien być zajęty jego majątek.
Ale my, Polacy, obserwujemy jakieś
prowokacje na uczciwych lub w miarę uczciwych obywateli oraz widzimy w
interwencyjnych programach hece z komornikami, którzy po chuligańsku eksmitują
mniej lub bardziej winnych, jednak nieszczęśliwych i biednych ludzi, którzy
tracą swój skromny majątek i cały świat im się wali, zaś milionowi
cwaniacy mają się dobrze i jakoś nikt nie pamięta ich eksmisji z pałacowych
posiadłości. Więc gdzie osławiona konstytucyjna sprawiedliwość? Gdzie państwo
prawa? Mamy marionetkowe i głupkowate państwo! Wstyd!
Jeśli ustalono, że niemal wszystkie
automaty są konstrukcyjnie fałszywe, czyli oszukują grających i skarb państwa,
że wszyscy niemal działający w tej branży to oszuści, to winnych należy
aresztować i rozliczyć, zaś sektor automatów należy upaństwowić. Państwo
od paru lat tworzy przepisy, w tym ustala wielkości ryczałtów za pozwolenie
funkcjonowania automatów i za przynoszenie bogactwa właścicielom. Trwa
nieustanna walka pomiędzy właścicielami a państwem, jednak zawsze
inteligencja tych pierwszych pozwoli na oszukanie tego drugiego.
Po znacjonalizowaniu zbędne będą
przepisy typu "w jakiej należy wysokości ustalić ryczałt od
automatu", właścicielem będziemy my wszyscy, w naszym imieniu będą
kontrolować te urządzenia powołani urzędnicy, którym na ręce będą patrzeć
powołane służby i może w końcu będzie to pierwszy bodaj przykład na to,
że państwowe jest lepsze od prywatnego.
Oczywiście nie łudźmy się,
kombinatorzy będą nadal, ale znacznie łatwiej będzie podejrzeć i usidlić
drobnego cwaniaka, niż bogatego "biznesmena", bo ten ma całe
zaplecze prawników gotowych wybronić go za jego kasę uzyskaną kosztem grających
i nas, podatników.
Chyba nie jest znany przypadek
biznesmena, który kombinował i stracił po procesach więcej niż nakradł.
Pierwsze takie przypadki będą oznaczać, że Polska staje się państwem prawa
i że nadchodzą czasy IV RP.
Logika językowa
Tragiczny wypadek we Francji - 17 października
2009 zderzyły się dwa samoloty. Media podają - "Cztery osoby zginęły w
zderzeniu dwóch samolotów turystycznych w pobliżu miasta La Rochelle. W
katastrofie zginęło dwoje pilotów, w tym kobieta sterująca jedną z maszyn,
oraz dwoje pasażerów".
"W katastrofie zginęło dwoje
pilotów", czyli jedna kobieta i jeden mężczyzna, zatem zbędne jest
dodawanie "w tym kobieta" i to "sterująca jednym z samolotów",
wszak fragment zdania dotyczy pilotów i - jeśli nie chodzi o pilotów lecących
w charakterze pasażerów, a takie domniemanie zawsze obowiązuje - ta uwaga również
jest zbędna. Co ciekawe - pisano także o dwojgu pasażerów, jednak
tutaj nie pokuszono się o dokładne wyjaśnienie składu pod względem płci. I
słusznie, bowiem w naszym języku wyrazy "dwoje, oboje" oznaczają
parę, czyli dwie różnopłciowe osoby. Dość łatwo można dojść do
wniosku, że cztery osoby to dwie panie i dwóch panów.
Prawdopodobnie w każdym z samolotów
leciała jedna para, choć możliwy jest inny układ - w jednej awionetce (tu będą
protestować lotniczy fachowcy) leciały dwie panie, zaś w drugiej - dwóch panów
albo w jednym samolocie jedna pani, w drugim trzy osoby, w tym jedna kobieta (i
tak było - patrz PS, choć niektóre źródła podają, że w większym
samolocie zginęło trzech mężczyzn, co jedynie potwierdza, że dokładne określanie
składu pod względem płci jest nie tylko zbędne, ale i błędotwórcze).
Po umieszczeniu w Googlach krytykowanej
frazy, pojawia się sporo mediów, które skopiowały sensację (chyba jednak
bezkrytycznie) od "głównego dostawcy" wieści.
Oczywiście, jest to krótka notka,
zatem pewnie redakcje nie chciały ująć nazbyt krótko tematu, gdyż wówczas
cała informacja sprowadziłaby się do niepokojąco skromnego materiału...
Dla polskiego czytelnika istotna jest
informacja, że "we Francji zderzyły się dwa niewielkie samoloty i że
zginęły cztery osoby", zaś skład (struktura, przekrój) płciowy,
wiekowy, narodowościowy, religijny, polityczny osób znajdujących się na pokładzie
jest przecież drugorzędny (owszem, byłoby dla nas istotne, gdyby tamże zginął
co najmniej jeden Polak albo jakiś światowy wip).
Doprawdy, czy jest ważne, że pilotem
była pani albo pan? No, chyba że chciano wzbudzić seksistowskie nastroje pośród
forumowiczów, co chyba się udało, sądząc po komentarzach...
Poza sprawami języka mamy także
politykę. Otóż na miejsce wypadku udał się niezwłocznie (czyli
natychmiast...) francuski wiceminister ds. transportu. A niby po co? Pewnie także
w ramach budowania swego i rządowego imażu... Tam potrzebni są specjaliści -
ratownicy, strażacy i zwykle lekarze. Politycy do polityki!
PS
Ok. 10:50 4-miejscowy dolnopłat Océanair
TC160 zderzył się na wysokości ok. 400 m z samolotem ultralekkim, który
pilotowała 20-latka z aeroklubu koło Rochefort, wykonująca swój pierwszy
samodzielny lot. Jej lot nadzorował instruktor z wieży kontroli lotu na
rodzimym lotnisku aeroklubu.
Wątek seksistowski jest jednak trochę
na miejscu (młoda, lotniczo niedoświadczona panna, samotnie walcząca ze
sterem i to po raz pierwszy)... Gdyby instruktor leciał z ową pilotką, to
albo ofiar byłoby więcej, albo nie doszłoby do wypadku, jednak nie było dla
niego miejsca w tak małym samolocie. A co ze spadochronami?
Seks w szkole, ale za zgodą rodziców
Śmiały powyższy tytuł artykułu
("Gazeta Wyborcza", 2 października 2009) oraz zamieszczone pod nim
dane autora (pani A. Pezda) mogły być zanętą na przeciętnego czytelnika,
przeto i tenże uznał, że warto zapoznać się z - jak sądził - odważnym
tekstem.
Tytuł bowiem jasno sugeruje, że
nowoczesna szkoła (średnia, wyższa) śmiało wychodzi naprzeciw oczekiwaniom
nowoczesnego społeczeństwa i - wzorem niedawno opisywanego akademika, w którym
uruchomiono agencję - wyodrębni jakąś nieczynną klasę (z powodu spadku
demograficznego) na salkę spotkań towarzysko-praktycznych, aby choć nieco
podnieść parę spraw, w tym ów statystyczny słupek kiepskiej demografii, a
przynajmniej ustawi na korytarzach seksautomaty (cokolwiek by to nie znaczyło).
Jednak nie wiadomo, czy chodzi o
seks ciała pedagogicznego (czyżby potrzebna była jakaś zgoda niemal
emerytowanych rodziców ochoczych belfrów?), czy ciał cokolwiek gibszych a młodszych
o przynajmniej jedno pokolenie, a może rozważane są związki delikatnej
natury pomiędzy nauczycielami a uczniami?
Już pierwszy akapit wyjaśnił,
że nie chodzi jednak o seks, lecz o edukację seksualną, co oznacza, że to
kolejna dziennikarska sztuczka - coraz częściej tytuły są nadawane w mediach
w formule bardziej atrakcyjnej, niżby to wynikało z tekstu.
Takie chwyty są często
stosowane w internecie (kliknij na tytuł i irytuj się, że treść jemu nie
odpowiada, zaś my mamy jedno zaliczenie więcej). Oczywiście (gdyby zapytać)
- przecież tytuł nie może być zbyt rozwlekły (to spodziewany komentarz
redakcji).
Skoro jednak zajrzano do artykułu,
to można go podsumować potocznymi słowy:
- co czwarty rodak uważa, że
seksedukacja (a nawet sekskoedukacja) w budzie powinna być obowiązkowa,
- nauczanie może prowadzić także
katecheta,
- na zajęciach powinna być
omawiana ochrona latorośli przed niechcianym potomstwem i przed wstydliwymi
choróbskami oraz ma być wpajany szacun dla płci przeciwnej,
- młodzież powinna być
instruowana, w jaki sposób budować trwały związek (minimum typu Związek
Radziecki - 69 lat).
Nauka zwykle młodzieży kojarzy
się z wkuwaniem, kuciem, stukaniem, pukaniem i... zaliczaniem.
Obserwując poziom edukacji młodzieży
zachodniej Europy nie można nie dostrzec, że im więcej seksnauki w szkołach,
tym więcej niechcianych ciąż u nastolatek (ale możliwe, że gdyby nie zajęcia,
to byłoby ich jeszcze więcej). To jakby u nas ponownie wprowadzić karę śmierci
i poszerzać dziedziny przestępczości zagrożone tą karą a jednocześnie
obserwować wzrost przestępczości... Wielu fachowców uważa, że nie ma związku
pomiędzy istnieniem najwyższej kary a liczbą zabójstw, zatem w omawianej
sferze może również uznać, że seksnauka nie ma większego sensu, bowiem i
tak nie wpłynie na (nie)ostrożne umizgi w płynie.
PS
25 października 2009 media informują - "13-latek będzie ojcem. Jego
dziewczyna ma 14 lat". Uczniowie będą jednymi z najmłodszych rodziców
na Wyspach. Wyliczono kilka innych par podając pełne nazwiska i niepełny
(niepełnoletni) wiek (u nas to jednak większą mamy dyskrecję). Wielka
Brytania od lat jest europejskim liderem pod względem liczby nastolatek zachodzących
w ciążę. W 2007 roku niemal 43 tys. panienek zaszło w ciążę przed ukończeniem
18 lat i jest to jeden z najpoważniejszych problemów społecznych Brytów, zwłaszcza
Brytyjek.
Mirosław Naleziński,
Gdynia
www.mirnal.neostrada.pl
PUBLIKACJE MIRKA 2009r
AKTUALNOŚCI WRZEŚNIOWE MIROSŁAWA NALEZIŃSKIEGO
AKTUALNOŚCI SIERPNIOWE MIROSŁAWA NALEZIŃSKIEGO
AKTUALNOŚCI LIPCOWE MIROSŁAWA NALEZIŃSKIEGO
AKTUALNOŚCI CZERWCOWE MIROSŁAWA NALEZIŃSKIEGO
AKTUALNOŚCI
MAJOWE MIROSŁAWA NALEZIŃSKIEGO
AKTUALNOŚCI KWIETNIOWE MIROSŁAWA NALEZIŃSKIEGO
AKTUALNOŚCI
MARCOWE MIROSŁAWA NALEZIŃSKIEGO
AKTUALNOŚCI
LUTOWE MIROSŁAWA NALEZIŃSKIEGO
AKTUALNOŚCI
STYCZNIOWE MIROSŁAWA NALEZIŃSKIEGO
PUBLIKACJE MIRKA 2008r
AKTUALNOŚCI GRUDNIOWE MIROSŁAWA NALEZIŃSKIEGO
AKTUALNOŚCI LISTOPADOWE
MIROSŁAWA NALEZIŃSKIEGO
AKTUALNOŚCI
PAŹDZIERNIKOWE MIROSŁAWA NALEZIŃSKIEGO
AKTUALNOŚCI
WRZEŚNIOWE MIROSŁAWA NALEZIŃSKIEGO
AKTUALNOŚCI
SIERPNIOWE MIROSŁAWA NALEZIŃSKIEGO
AKTUALNOŚCI
czerwcowe
MIROSŁAWA NALEZIŃSKIEGO
AKTUALNOŚCI
kwietniowe MIROSŁAWA NALEZIŃSKIEGO
AKTUALNOŚCI
marcowe
2008 MIROSŁAWA NALEZIŃSKIEGO
AKTUALNOŚCI lutowe 2008 MIROSŁAWA NALEZIŃSKIEGO
AKTUALNOŚCI styczniowe 2008 MIROSŁAWA NALEZIŃSKIEGO
PUBLIKACJE MIRKA w
2007r
AKTUALNOŚCI grudniowe 2008 MIROSŁAWA NALEZIŃSKIEGO
AKTUALNOŚCI listopadowe
2007 MIROSŁAWA NALEZIŃSKIEGO
AKTUALNOŚCI październikowe
2007 MIROSŁAWA NALEZIŃSKIEGO
AKTUALNOŚCI wrześniowe
2007 MIROSŁAWA NALEZIŃSKIEGO
AKTUALNOŚCI sierpniowe
2007 MIROSŁAWA NALEZIŃSKIEGO
AKTUALNOŚCI
lipcowe
2007 MIROSŁAWA NALEZIŃSKIEGO
AKTUALNOŚCI
czerwcowe 2007 MIROSŁAWA NALEZIŃSKIEGO
AKTUALNOŚCI
majowe
2007 MIROSŁAWA NALEZIŃSKIEGO
AKTUALNOŚCI kwiecień 2007 MIROSŁAWA NALEZIŃSKIEGO
AKTUALNOŚCI
marzec
2007 MIROSŁAWA NALEZIŃSKIEGO
AKTUALNOŚCI
luty 2007 MIROSŁAWA NALEZIŃSKIEGO
AKTUALNOŚCI
styczeń 2007 MIROSŁAWA NALEZIŃSKIEGO
PUBLIKACJE MIRKA w 2006r
AKTUALNOŚCI
GRUDZIEŃ MIROSŁAW NALEZIŃSKI
AKTUALNOŚCI
LISTOPADOWE MIROSŁAW NALEZIŃSKI
AKTUALNOŚCI
PAŹDZIERNIKOWY MIROSŁAW NALEZIŃSKI
AKTUALNOŚCI
SIERPNIOWE MIROSŁAW NALEZIŃSKI
AKTUALNOŚCI
LIPCOWE MIROSŁAW NALEZIŃSKI
AKTUALNOŚCI
MAJOWE MIROSŁAW NALEZIŃSKIEGI
AKTUALNOŚCI
KWIETNIOWE MIROSŁAW NALEZIŃSKI
AKTUALNOŚCI
MARCOWE MIROSŁAW NALEZIŃSKI
AKTUALNOŚCI
LUTOWE MIROSŁAW NALEZIŃSKI
AKTUALNOŚCI
STYCZNIOWE MIROSŁAW NALEZIŃSKI
i przechodzimy na 2005r
AKTUALNOŚCI
GRUDNIOWE MIROSŁAW NALEZIŃSKI
AKTUALNOŚCI
LISTOPADOWE MIROSŁAW NALEZIŃSKI
AKTUALNOŚCI
PAŹDZIERNIKOWY MIROSŁAW NALEZIŃSKI
AKTUALNOŚCI
WRZEŚNIOWE MIROSŁAW NALEZIŃSKI
AKTUALNOŚCI
SIERPNIOWE MIROSŁAW NALEZIŃSKI
AKTUALNOŚCI
CZERWCOWE MIROSŁAW NALEZIŃSKI
AKTUALNOŚCI
MAJOWE MIROSŁAW NALEZIŃSKI
AKTUALNOŚCI
KWIETNIOWE MIROSŁAW NALEZIŃSKI
Polecam
sprawy poruszane w działach:
SĄDY
PROKURATURA
ADWOKATURA
POLITYKA
PRAWO
INTERWENCJE
- sprawy czytelników
Tematy w dziale dla
inteligentnych:
ARTYKUŁY - tematy do przemyślenia z cyklu: POLITYKA - PIENIĄDZ - WŁADZA
"AFERY
PRAWA" Niezależne Czasopismo Internetowe www.aferyprawa.com redagowane przez dziennikarzy AP i sympatyków z całego świata których celem jest PRAWO, PRAWDA SPRAWIEDLIWOŚĆ DOSTĘP DO INFORMACJI ORAZ DOBRO CZŁOWIEKA |
aferyprawa@gmail.com |
WSZYSTKICH INFORMUJĘ ŻE WOLNOŚĆ WYPOWIEDZI I SWOBODA WYRAŻANIA SWOICH POGLĄDÓW JEST ZAGWARANTOWANA ART 54 KONSTYTUCJI RZECZYPOSPOLITEJ POLSKIEJ.
zdzichu
Komentowanie nie jest już możliwe.