Imieniny:

AferyPrawa.com

Redaktor Zdzisław Raczkowski ujawnia niekompetencje funkcjonariuszy władzy...
http://Jooble.org
Najczęściej czytane:
Najczęściej komentowane:





Pogoda
Money.pl - Kliknij po więcej
10 marca 2023
Źródło: MeteoGroup
Polskie prawo czy polskie prawie! Barwy Bezprawia

opublikowano: 26-10-2010

Media w Polsce i na świecie - sierpniowy cykl krytyczno-informacyjny Mirosława Nalezińskiego

www.mirnal.neostrada.pl

Moda na tolerancję - nowy koń trojański
Parę dni temu światowe agencje podały, że 50-letni Rodell Vereen został oskarżony o zoofilię, po tym jak uprawiając w stajni seks z koniem, został złapany przez jego właścicielkę, czego nie mogły przecież przeoczyć media. Przez wieki konie i farmerzy uprawiali rolę i w końcu co poniektórzy zerwali z tym stereotypem i zachciało im się pouprawiać coś bardziej emocjonującego. Dlaczego współuprawa roli przez parę ssaków jest legalna, zaś współuprawianie przez nią seksu już nie?
W naszych mediach dane polskiego podejrzanego to świętość, ale tym razem skwapliwie podano pełne dane owego zoofila i zamieszczono jego wizerunek, ponieważ to cudzoziemiec i nie podlega polskiemu prawu (albo dziennikarze błędnie interpretują przepis o ochronie danych; u nas tabloidy podają imię i tylko pierwszą literę nazwiska, co dotyczy nie tylko podejrzanych, ale nawet prawomocnie skazanych), ale to nie wszystko. Wyjawiono imię i nazwisko pani, jednak ukryto jej wiek (co w przypadku dojrzałych dam jest zrozumiałe i eleganckie). Dopuszczono się również podania imienia owego konia, a przecież ani właścicielce, ani jej koniowi, zapewne nie zależało aż na takim rozgłosie w tak delikatnym temacie. Dziennikarze nie rozmawiali z sympatycznym nieparzystokopytnym i nie uzyskali jego zgody, zatem ujawnienie jego danych (21 lat, Sugar - Cukier) jest bezprawne.
Media nie ujawniły, czy to był pan koń, czy może pani konina i nie podano, czy igrce odbyły się za obopólną zgodą. Amerykańscy policjanci aresztowali biednego zoofila, który już był notowany nie tylko za taki sam niegodny czyn, ale okazało się, że ów dżentelmen jest stały w uczuciach - już wcześniej interesował się okołoogonowymi okolicami tego samego zwierzęcia. Cukierka zaś nie aresztowano, mimo recydywy, bowiem amerykańskie cele nie są zbyt przestronne, a obrońcy praw zwierząt już tylko czekali z kamerami, aby udokumentować niehumanitarne upychanie za kratami zakochanego zwierza.
Właścicielka zauważyła wcześniej, że jej koń dziwnie się zachowuje i ma jakąś infekcję, co oznacza, że jeden stracił głowę, zaś drugi łeb i nie stosowali żadnych środków sprzedawanych w postępowych państwach (podobno już w automatach na szkolnych korytarzach).
Przedmioty, które leżały w stajni, w dziwny sposób zmieniły swoje miejsce, np. bele siana zostały przeniesione bliżej konia i ułożono je w stertę, co oznacza ni mniej, ni więcej, że kochankowie pospołu chcieli sobie kulturalnie pościelić przed chędożeniem.
Podejrzliwa pani założyła kamerę i po paronocnych czuwaniach przyłapała w końcu zoofila, którego przekazała policji wraz z nagraniami. Konia jednak nie zdała do depozytu, bowiem zauważyła niezdrowe zainteresowanie funkcjonariuszy owym zwierzakiem (nie bez kozery ma aż takie słodkie imię).
Mężczyzna próbował właścicielkę przekonywać, że nie zrobili nic złego, ale gdy mu powiedziała, że ma wszystko nagrane, przeprosił ją, choć to konia przecież powinien przeprosić, gdyby faktycznie onże czuł się spostponowany. Jeśli nie, to obaj powinni rzucić się do nóg pani i przekonać ją, że niczego niewłaściwego nie uczynili (wszak jeszcze 40 lat temu amerykańscy policjanci potrafili wpaść z niezapowiedzianą wizytą do prywatnego domu i aresztować panów, którzy mieli się zbyt dosłownie ku sobie), zatem o co właściwie tutaj prawnikom chodzi a nawet galopuje?
Po latach poglądy się zmieniły (w końcu ludzie i konie to nie krowy) - niektóre dewiacje skreślono z medycznej i policyjnej listy, co nie oznacza, że to ostateczny wykaz. Być może owa, coraz bardziej znana para, właśnie wytycza kolejne trendy i niebawem światowe organizacje poszerzą pole tolerancji o sprawy przez nas (czyli szczególnie przez konserwatywnych Polaków) dzisiaj wszakże całkowicie nieakceptowalne. Po nawoływaniu do tolerancji wobec panów mających się ku sobie (także pań wolących siebie), należy być równie przychylnym w stosunku do mieszanej pary ssaków (człowiek - zwierzę), jeśli skłonności są wzajemne a pieszczoty serwowane są za obopólną zgodą. Fachowcy twierdzą nawet, że człowiek także należy do świata zwierząt, zatem formalne przeszkody są już dawno zlikwidowane.
Nieznana jest płeć konia, zatem trudno powiedzieć, czy oboje (albo obaj) byli hetero (czy jednak homo), zatem czy popełniali pojedynczy grzech, czy grzeszyli w dwójnasób. W przypadku zdwojonego występku, do wyjaśnienia pozostają relacje pomiędzy bohaterami historyjki - kto aktywnie dopuścił się (nazwijmy to umownie a dyskretnie) rękoczynów lub kopytoczynów, a kto był tylko biernym uczestnikiem sekscesów. Czworonóg milczy, zatem jest niewykluczone, że to on uwiódł dwunoga w swym obejściu, natomiast nie jest oczywiste - kto kogo dosiadał i zapewne to pozostanie ich słodką tajemnicą (to przecież ich prywatna sprawa!).
Trudno zrozumieć dlaczego funkcjonariusze byli aż tak zasadniczy, wszak mogli przeprowadzić z ową parą kolejną rozmowę pouczającą i dyscyplinującą.
W dobie powszechnego wy/uzda/nia, w naszym języku zapewne nieprzypadkowo mamy związek ludzkiej nieobyczajności z końską uzdą.
Jeśli ktokolwiek jest oburzony albo obrażony związkiem opisanej pary, proszę przemóc się i przestrzegać modnej od paru lat postawy zwanej tolerancją. Że jeszcze świat aż takiej tolerancji od nas nie żąda? Spoko! Kiedyś sobie zażyczy, zatem w ramach intelektualnych ćwiczeń już można potrenować wyrozumiałość wobec innych, aby nam postępowe narody znowu zacofania nie zarzucały, niczym lasso na szyję konia i abyśmy nie byli zanadto spętani ciemnotą.
Po zaangażowaniu mediów w sprawę, widać, że śledztwo pary mającej się ku sobie, lada dzień ostro ruszy z kopyta...
Moda na sukces jest raczej dla zamożnych obywateli, natomiast moda na tolerancję ma większy zasięg - nie zależy od zamożności, zatem wipi od wszystkich wymagają tolerancji, w przeciwieństwie do sukcesu.
Cukier ma szansę zostać kolejnym koniem trojańskim. Miejmy także na uwadze powiedzenie popularne w stadninach: daj kopyto, to po całą nogę sięgnie.

Dziennikarskie nadużycie
Parę internetowych mediów jednocześnie pozyskało wiadomość i niezwłocznie zamieściło ją na swoich portalach i to na pierwszych miejscach (jako najnowsze wiadomości). Także tytuły były podobne i w dramatycznym tonie - "Porywacz Olewnika podciął sobie gardło w areszcie".
Ponieważ w ostatnich latach wydarzyło się zbyt wiele (jak na przypadki) samobójstw związanych ze sprawą jednego z najgłośniejszych zabójstw w Polsce, przeto odruch tysięcy internautów a czytelników był oczywisty i przewidywalny przez owe media, zatem... zaplanowany. Niemal wszyscy klikają na taki elektryzujący tytuł i o jakiej to się rewelacji dowiadują?
Ano, że jeden z porywaczy Krzysztofa Olewnika, rozciął sobie gardło i brzuch. Brzmi to makabrycznie, ale rzeczniczka Służby Więziennej bagatelizuje sprawę - "Witkowski za pomocą plastikowego nożyka, który jest rozdawany przy posiłkach, przeciął powłoki skórne na szyi. Odmówił zszycia ran, które były powierzchowne".
Służba Więzienna uznała samookaleczenie za próbę "awansu" w więziennych strukturach, nie za próbę samobójczą. Miało to wykazać, że jest solidnym gościem w ramach podkultury grypsujących.
O incydencie zawiadomiono wtedy sąd, który sądził porywaczy i morderców Olewnika, natomiast (zdaniem rzeczniczki) - o tak drobnych rzeczach nie informuje się ministra i mediów.
Przeciętny Polak czytając o podcięciu sobie gardła, jest przekonany, że chodzi o samobójstwo, ale z tekstu wynika, że nie tylko skazaniec przeżył, ale że ma się dobrze, choć pociął sobie jeszcze inne części ciała i to za pomocą nożyka... z plastyku, co dodatkowo kojarzy się z infantylnym podejściem do zagadnienia przez więźnia, choć może niesłusznie, wszak znane są plastyki (raczej nie 'plastiki') o własnościach konkurujących ze stalą.
Na pytanie, dlaczego opinia publiczna dowiedziała się o tym dopiero teraz, rzeczniczka stwierdziła, że nie widzi powodu, żeby informować o każdym wydarzeniu dziejącym się w wiezieniu i że o zdarzeniu zostały poinformowane odpowiednie służby. Tyż racja!
A ze strony mediów mamy klasyczny przykład dziennikarskiego nadużycia, bowiem podano tę informację jako najważniejszą nowinkę (a nawet jako hit dnia!), podczas gdy do zdarzenia doszło w... kwietniu 2008 roku.
Czy tego typu wprowadzanie w błąd czytelników portali jest etyczne? Czy komisja etyki powinna napiętnować manipulacje polegające na podawaniu tytułów sugerujących bardziej dramatyczny przebieg wydarzeń a ponadto wywołujące wrażenie ich zaistnienia w ostatnich godzinach, podczas gdy w istocie miały miejsce znacznie wcześniej?
PS Obecnie Witkowski odbywa wyrok 13 lat więzienia za udział w porwaniu i przetrzymywaniu p. Krzysztofa, którego uprowadzono jesienią 2001. Sprawcy więzili go przez wiele miesięcy i zabili, mimo otrzymanego okupu 300 tys. europów. Trzech współsprawców porwania i zabójstwa Olewnika popełniło samobójstwo w swoich celach, zaś kilkanaście dni temu powiesił się strażnik więzienny.

Koszmarny wypadek w słonecznej Italii
8 sierpnia 2008 to był dzień otwarcia XXIX Igrzysk Olimpijskich w Pekinie, ale dla rodzin ofiar koszmaru (Google - 080808 Cessalto) sport tego dnia zupełnie się nie liczył.
8 sierpnia 2009, mija rok od bodaj największej katastrofy drogowej zarejestrowanej przez kamery z udziałem Polaka, podczas której w płomieniach zginęli wszyscy uczestnicy poniżej opisanego zbiorowego zderzenia.
Masakra wydarzyła się w piątek tuż po godzinie 15:00 (na niemal godzinę przed zamknięciem ruchu dla ciężarówek), jednak polskie (i nie tylko) internetowe media podały informację dopiero w poniedziałek, 11 sierpnia.
Nasz rodak (mieszkający we Włoszech), jechał ciężarówką po autostradzie Wenecja - Triest, gdy w okolicach miejscowości Cessalto (w pobliżu Treviso) wydarzyło się coś całkowicie nieracjonalnego, bowiem trudno to rozsądnie wyjaśnić oglądając nagranie. Otóż jego tir jadący dotąd prawidłowo i stabilnie, gwałtownie skręcił w lewo, zahaczając wyprzedzającego go kampera, a następnie przebił się przez bariery rozdzielające oba kierunki ruchu, zmiażdżył dwa samochody osobowe i wpadł na kolejną ciężarówkę. Aż wydaje się to nieprawdopodobne, aby kolos o tak wielkiej masie mógł tak nagle skręcić...
Media polskie sugerowały, że Polak o imieniu Roman (niektóre media podawały także nazwisko) mógł być pijany (imieniny 9 sierpnia, wówczas sobota), natomiast włoska policja nie wykluczała usterki technicznej.
Po katastrofie wypowiadały się setki forumowiczów na temat jej przyczyn. Sugerowano wspomniany stan upojenia kierowcy i usterkę oraz atak serca, zaśnięcie, samobójstwo a nawet zamach (na wiadukcie widać błysk tuż przed katastrofą), jednak nikt nie potrafił rozsądnie wyjaśnić możliwości aż tak nagłego skrętu w lewo, który przy znacznej prędkości i przy wielkiej masie pojazdu wydaje się niewykonalny. Gdyby nie zarejestrowano tej tragedii, to nie tylko laicy, ale i specjaliści, nie uznaliby takiej trajektorii za możliwą do zaistnienia. Niewykluczone, że doszło do awarii układu kierowniczego, ale po katastrofie, podczas której doszło do wybuchu i pożaru, zarówno ciał nie można było zbadać i zidentyfikować (wszystkie zwłoki były zupełnie spalone), jak również przegląd wraków był utrudniony.
Komentatorzy zwracali uwagę, że dla koncernu samochodowego wykrycie usterki technicznej byłoby kompromitujące i bardzo kosztowne, zatem mogła zwyciężyć wersja oparta na powszechnym stereotypie (pijany Słowianin, koniec tygodnia, imieniny), przy czym to sami polscy dziennikarze rozważali, że Polak mógł być pijany, ale cóż to znaczy? Że mógł być pijany, jak również trzeźwy, czyli spekulacje bez dowodów. A przecież zapis pokazuje, że włoska ciężarówka prowadzona przez naszego kierowcę przed wypadkiem jedzie równo i nie ma problemów z utrzymaniem się na swoim pasie ruchu. Gdyby wypadek został spowodowany przez Norwega, to wątek pijaństwa nie byłby eksponowany, a jeśli byłby jednak wymieniany, to jako ostatnia z możliwości, ale cóż - wiekowe stereotypy zbierają żniwo.
Fachowcy po obejrzeniu zapisu twierdzą, że kierowca musiałby wykonać pełny obrót kierownicą w ciągu około sekundy, a to praktycznie wyklucza przypadkowy manewr i winę Polaka, zatem raczej wskazują na usterkę techniczną (wybuch opony albo rozłączenie cięgieł układu kierowniczego).
Niezależnie od powodów, dla włoskiej opinii publicznej pozostanie na długo utrwalona w pamięci informacja, że do tej wielkiej katastrofy doszło za sprawą polskiego kierowcy, co może zwiększyć ich niechęć do naszych rodaków, którzy od wejścia Polski do UE negatywnie zaprzątają uwagę tamtejszych mediów (zabójstwa, obozy pracy, kradzieże, żebractwo, bezdomność), zwłaszcza że 12 dni wcześniej pod Mediolanem rozbił się polski autokar (w obu przypadkach Włosi uważali, że obaj polscy kierowcy mogli także zasnąć). Ot, biedakom wszędzie wiatr w oczy, nawet w tym pięknym kraju. Zresztą w ten sposób właśnie powstają i utrwalają się stereotypy.
Szokujące jest nagranie z kamery ustawionej przy drodze, bowiem nie tylko jest wstrząsające, ale można je wielokrotnie analizować. Wiemy, co zaraz się wydarzy i można zastanawiać się, o czy myśleli owi ginący ludzie. Inaczej bowiem odbieramy tragedię, w której ginie sprawca wypadku a także osoby z nim podróżujące, nawet jeśli wina nie jest oczywista (zasłabnięcie, awaria pojazdu lub wtargnięcie zwierzęcia na szosę), a inaczej, jeśli giną całkiem niewinni ludzie. W takich przypadkach załamuje się nasza wiara w sprawiedliwość (w Boską i w jakąkolwiek inną). A ci ludzie, jadący w stronę Wenecji (po prawej stronie monitora), płynęli swymi pojazdami podczas pięknej wakacyjnej pogody i po świetnej włoskiej jezdni, zapewne uśmiechnięci i bez większych trosk, jednym słowem "żyć a nie umierać w słonecznej Italii".
Tuż przed wypadkiem jakieś auto wyprzedzało czerwoną ciężarówkę i ten kierowca miał szczęście - on był ostatnim, któremu udało się umknąć śmierci, bowiem tuż za nim kostucha przemknęła jadąc na tirze prowadzonym przez naszego kierowcę, i ona staranowała ten czerwony pojazd prowadzony przez Marokańczyka, ale tuż przed tym zderzeniem, niejako mimochodem, zagarnęła pod swego tira dwa samochody osobowe, które z paroma osobami w ułamku sekundy przepadły w śmiertelnej czeluści, jakby przekraczały wrota piekła, choć nieco wcześniej wydawało im się, że są w najbezpieczniejszym miejscu na świecie. Kierowca pierwszego z tych aut tuż przed śmiercią odruchowo skręcił w prawo, co oczywiście nie zmieniło decyzji bezlitosnego Losu, zaś drugi kierowca jechał zbyt blisko poprzednika, zatem widoczność miał ograniczoną i nie zdołał wykonać żadnego manewru (gdyby jechał kilkanaście metrów dalej, to Los dałby mu szansę - może zdołałby się uratować hamowaniem i skrętem w lewo). Na moment przez zderzeniem obaj kierowcy zdążyli nacisnąć hamulce - widać włączone światła hamowania i to jest ich ostatnie rozpaczliwie wołanie do Boga o ocalenie. Podczas wyprzedzania, tuż przed unicestwieniem ludzi i maszyn, sylwetki obu aut odbiły się od zadbanej i lśniącej czerwonej karoserii ciężarówki, niczym od lustra, aby za chwilę zgorzeć, sczeznąć, przepaść. Takie pożegnanie ze światem żywych...
Można cofać wydarzenie i obserwować, jak ruchome samochodziki poruszają się po ekranie, niczym zabawki w jakiejś niewinnej grze, a tam, wewnątrz istnieje (jeszcze!) kilku żywych ludzi, którzy jadą ku przeznaczeniu. Nawet nie zdążyli zareagować a nawet pomyśleć; nawet ich życie nie zdążyło się im przesunąć tuż przed śmiercią. Pogodne uśmiechy zamarły w sekundę i zdrowe ciała w jednej chwili zamieniły się w bezkształtną i obrzydliwą spopielałą masę. Byli i nie ma. I jakie ma znaczenie, że pojazd początkujący katastrofę był niesprawny albo kierowca niedysponowany? Zginęli, choć nie mieli ŻADNEJ winy. Żaden sąd nie uzna ich niewinności przywracając do życia. A jak mają się czuć rodziny oglądające to nagranie?
Co mogą powiedzieć Austriacy jadący kamperem, który zaraz na początku koszmarnego manewru został zahaczony przez tira rozpoczynającego ów katastrofalny spektakl? Wytrącił ich z równowagi, którą próbowali odzyskać, jednak po kilku nieporadnych a naprzemiennych skrętach, ich auto w końcu przewróciło się. Z pewnością sklęli nieuważnego kierowcę, ale nim ich pojazd przewrócił się i zatrzymał po dziwacznym tańcu na szosie, już widzieli, że nieopodal wybuchła bomba przyrządzona przez Los, który zmieszał paliwa z rozpyloną mąką oraz z innych palnymi towarami, które wiozły obie ciężarówki na zgubę swych pechowych kierowców oraz nieszczęśników zmiażdżonych w dwóch blaszanych puszkach palących się aut. Turyści mogli podziękować Losowi, że był dla nich łaskawszy, niż dla jeszcze żywych ludzi, kiedy oni zaczęli walczyć o utrzymanie się na jezdni, a już spalonych, kiedy oni wydostawali się ze swojego wozu...
Pozostali użytkownicy tej feralnej autostrady? No cóż, zdołali się zatrzymać i wyjść z opresji bez jakichkolwiek obrażeń, ale z pewnością z wielkim urazem psychicznym. Jeszcze ofiary płonęły, kiedy inni kierowcy marudząc na zapowiadającą się znaczną przerwę w ruchu, chyłkiem przemykają i omijają unieruchomione pojazdy, jadąc do swego celu, nim policja rutynowo zamknie autostradę. Będą mieli co opowiadać, może nawet nagrali dramat na swych komórkach. Setki świadków tej tragedii egoistycznie skonstatowało, że "dzięki Bogu nie znaleźli się w tym piekielnym miejscu". Dzisiaj Los na nich nie wskazał - był łaskawszy, niż dla wylosowanej ósemki (niektóre źródła wspominają o siódemce).
Ten wypadek jest także dowodem na to, że można być ostrożnym kierowcą, jednak podczas losowego a tragicznego splotu wydarzeń, nawet najlepsi mistrzowie kierownicy giną. Jakie jest prawdopodobieństwo uczestniczenia w koszmarnym wypadku na autostradzie, podczas pięknej pogody, kiedy to duży pojazd gwałtownie zjeżdża ze swojego pasa ruchu, przekracza oś autostrady i miażdży auta jadące w przeciwnym kierunku?
Wielu internautów uważa, że w Polsce ludzie giną w wypadkach (zwłaszcza w zderzeniach z drzewami) przez własną głupotę, rutynę i nieostrożność - niech omawiane makabryczne nagranie uzmysłowi nam wszystkim, że można zginąć poruszając się po jezdni wręcz wzorowo i bez własnej, choćby minimalnej, winy.

Po paromiesięcznym dochodzeniu uznano, że powodem katastrofy był defekt techniczny układu kierowniczego.

PS Cztery godziny przed omawianą tragedią, na pociąg EuroCity Comenius relacji Kraków - Praga zawalił się (już w Czechach) niedbale remontowany wiadukt. Zginęło 7 osób, w tym nasza rodaczka. W rejonie Kaukazu obie tragedie nikogo już nie zainteresowały - tam zaczęli ginąć ludzie w kolejnym konflikcie tego niespokojnego regionu.

Błędne oznakowanie modernizowanych dróg
To był udany urlop - czteroosobowa rodzina zadowolona z wczasów wracała znad morza do domu na Górnym Śląsku.
Niemal u celu podróży, 36-letni kierowca swoją skodą octavią uderzył w betonowe bariery oddzielające budowany wiadukt autostrady A1. Zginęła 33-letnia żona kierowcy oraz jego 9-letnia córka i 13-letni syn, zaś on nie poniósł większego uszczerbku na zdrowiu a koszmarny dzień (niedziela, 9 sierpnia) zapamięta do końca życia.
Rocznie ginie na naszych drogach kilkunastu kierowców i pasażerów w niecodziennych sytuacjach, w których ginąć nie powinni. Giną, bowiem podczas robót drogowych, remontów nawierzchni i przebudowy węzłów, zastosowano znaki i informacje, które bywają niejednoznaczne, niechlujne, nieczytelne, błędne, nieoświetlone, zasłonięte, ustawione w nielogiczny sposób i nieuwzględniający psychologii kierowców (zmęczenie, zaskoczenie, irytację, niezrozumienie).
Zwykle omawiamy wypadki spowodowane przez pijaków, szalejących młodzieńców, rutyniarzy lub niedzielnych kierowców, także tragiczne zderzenia aut z drzewami rosnącymi wzdłuż jezdni, ale tutaj mamy osobną kategorię wypadków, która obejmuje częściowo wspomniane problemy.
Remonty polskich dróg to osobny a przykry rozdział, natomiast za wszystkie wypadki odpowiedzialność ponoszą tak kierowcy, jak budowniczowie - pozostaje jedynie do uznania procentowy podział tej odpowiedzialności. Wina i kara są domeną użytkowników dróg - to oni ponoszą śmierć i odnoszą rany, natomiast nie jest poruszany problem winy osób odpowiedzialnych za remonty i kar dla nich. To również na nich spada odium za śmierć podróżujących osób na trasach często niefrasobliwie przebudowywanych oraz fatalnie oznakowanych. Każdy wypadek, zwłaszcza śmiertelny, który zdarzył się na remontowanych drogach, powinien być wszechstronnie zbadany przez prokuraturę oraz omówiony i przedyskutowany w mediach, aby kierowcy i budowniczowie wyciągali wnioski z tych wypadków i żeby śmierć tych osób nie szła na marne - aby wszystkie remontowane odcinki były oznakowane jednoznacznie, pewnie, logicznie, czyli aby nie budziły jakichkolwiek wątpliwości.
W związku z częstymi wypadkami tego typu - media, służby drogowe, Policja i sami kierowcy powinni przejrzeć oznakowania obiektów remontowanych.
PS Właśnie media podały, że wiadukt kolejowy w Świdnicy, w który w marcu uderzył autokar wiozący dzieci (35 zostało rannych), był źle oznakowany. Znak B-16 (zakaz wjazdu pojazdów wyższych niż opisano) był tylko jeden i to niemal 400 metrów przed wiaduktem, a powinno być ich kilka po drodze oraz tuż przed wiaduktem i na samym wiadukcie, który powinien mieć dolną krawędź pomalowaną w żółto-czarne pasy. Gdyby te znaki tam były, do wypadku mogłoby nie dojść, zaś wina kierowcy (w razie katastrofy) byłaby większa. Prokuratura nie wyklucza, że osobom odpowiedzialnym za niewłaściwe oznakowanie drogi, będą postawione zarzuty niedopełnienia swoich obowiązków.

Gdzie w mediach przebiega granica ujawniania czynów bliźnich naszych?
Na początku sierpnia, Trybunał w Strasburgu zapytał Polskę, czy zostało naruszone prawo do wolności wypowiedzi w sprawie dziennikarzy lokalnego tygodnika, skazanych za artykuły krytykujące wiceprzewodniczącego rady miejskiej Tarnowa.
W roku 2004 opublikowano serię artykułów o radnym - "Marek C. w epizodach". Napisano m.in., że pan C. prowadził swą działalność na granicy prawa, a nawet z jego naruszeniem oraz nazywano go przestępcą.
Radny złożył prywatny akt oskarżenia do sądu, który uznał, że dziennikarze dopuścili się zniesławienia i nakazał im zapłatę 500 zł na cele dobroczynne.
Sąd wyższej instancji utrzymał wyrok, uznając, że jednak doszło do przekroczenia granicy krytyki osób publicznych, choć są one i tak szersze, niż dla osób prywatnych.
Dziennikarze złożyli skargę do Strasburga, uznając, że został naruszony art. 10 Europejskiej Konwencji Praw Człowieka i Podstawowych Wolności, gwarantujący prawo do swobody wypowiedzi. Polski rząd ma na odpowiedź 6 tygodni. Po zapoznaniu się z odpowiedzią, Trybunał wyda wyrok w tej sprawie.
Trudno przewidywać, co postanowi Trybunał w Strasburgu, ale wg naszego polskiego pojmowania odpowiedzialności za słowo i za prawdę, jednak publiczne nazywanie (bez dowodów) przestępcą (choćby tylko lokalnie) znanej osoby, nie należy uznać za uzasadnione i za godne naśladowania. Całkowite uniewinnienie dziennikarzy będzie wskazówką dla innych obywateli, że bezkarnie można mówić i pisać o każdej osobie bez opierania swych tez na prawdzie.
Być może przez ostatnie lata politycy oraz dziennikarze (i wszystkie media, zwłaszcza - a może przede wszystkim - internetowe portale), zbyt luźno zaczęli traktować pojęcia 'prawda - kłamstwo', powołując się na wolność słowa? Kiedyś jednak bardziej ważono swe słowa, zaś od kilkunastu lat obserwujemy wysyp wypowiedzi niepotwierdzonych, wręcz kłamliwych, przy czym autorzy szukają oparcia w sądach, a nawet w Strasburgu.

Oto bowiem szykuje się kolejny a podobny proces. Pewien pisarz i wykładowca (w jednej osobie), poczuł się znieważony, kiedy to internetowy dziennikarz skrytykował go za pomówienie, fałszerstwo danych i za zbyt frywolne uczestniczenie w pikantnym forum. Sprawą zajął się młody i obiecujący adwokat, który zaproponował (i to bez jakichkolwiek wstępnych a polubownych dyskusji!) dziennikarzowi gotowy tekst przeprosin, aby zamieścił go na rozmaitych forach, a ponadto szkodę pisarza wycenił nie na 500 zł, ale na poziomie 40 razy wyższym! I nie na cele społeczne, ale wprost - dla niego.
Nazwisko pisarza było zawoalowane inicjałami (nie jak w Tarnowie), ale uznano, że łatwo można rozszyfrować pełne dane, zatem jego straty moralne są właściwie wycenione. Dziennikarz nie wiedział, że to wzięty pisarz - myślał, że jest to jeden ze zwykłych użytkowników "portalu z klasą" i nieświadomie wdepnął na taką intelektualną minę.
Okazuje się, że osoba, której nadepnięto na przerośnięte ego (co wyartykułował jego mecenas) -
"Jest absolwentem UG, z wykształcenia ekonomistą i informatykiem, posiada wieloletnią praktykę z zakresu serwisu, wdrażania i szkoleń z zakresu systemów SIERP, zajmuje się konsultacjami przy wdrożeniach norweskich, niemieckich i polskich systemów SIERP w obszarze finansowo-księgowym a jest to zajęcie bardzo stresujące, polegające na ciągłym rozwiązywaniu problemów, umiejętności pracy z ludźmi przy zachowaniu stoickiego spokoju. Ponadto jest autorem książki o jednym z najpopularniejszych w Polsce programów do ewidencji oraz jest twórcą strony wielce pomocnej przy nauce języka norweskiego".
Trudno ocenić fachowość adwokata, który przecież doskonale wie, że innego pisarza i to bardziej znanego (naszego noblistę, Czesława Miłosza) krytykowano na znacznie większą skalę (choćby tylko podczas dyskutowania o miejscu pochówku, ale także za jego życia), niż jego klienta, a jednak (mimo że krytyków noblisty nie ciągano po sądach) zdecydował się na zaangażowanie sądu w opisanej sprawie.
W załączonych do pozwu materiałach są kopie emajli skierowanych przez powoda do admina znanego portalu oraz do redaktora naczelnego znakomitego portalu www.aferyprawa.com, w których pisarz szkaluje (i to w sprawie o szkalowanie!) pozwanego dziennikarza, informując, że
"wszystkie teksty, jakie pozwany publikuje na mój temat są kłamstwami" i zarzucając, że "w dalszym ciągu publikuje kłamliwe teksty" a ponadto oryginalnie stawia różne kwestie:
- nie potraktował moich dowcipnie, tylko przypisał mi wypowiedzi, których nigdy nie powiedziałem;
- pisze o moich pikantnych dowcipach, których NIGDY nie było;
- jakoś prawnik nie miał wątpliwości, że jest to pomówienie i znieważenie, jakoś policja przyjęła moje zawiadomienie o popełnieniu przestępstwa;
- proszę go poprosić, aby przedstawił jako dowód na to co pisze na mój temat chociaż jeden mój wulgarny dowcip lub tekst, chociaż jedną moją wypowiedź pochwalającą wulgarne wypowiedzi innych osób;
- według mojego prawnika, który zna wszystkie materiały w sprawie jest to klasyczne pomówienie i znieważenie, a co za tym idzie przestępstwo zniesławienia;
- proszę poprosić, aby przedstawił jakikolwiek dowód na swoje stwierdzenia, jestem pewny, że nie będzie w stanie;
- jestem w pewnym sensie osobą publiczną: jestem autorem książki wydanej przez PWN, zna mnie wiele osób...

Ponadto pisarz uznał za stosowne poinformować, że zgłosił sprawę policji i że sprawa jest tamże ciągle rozpatrywana, co ma w oczach czytelników i sądu podnieść wiarygodność słów powoda i ważność jego sprawy.

Dziennikarz zaskoczony postawą pary pisarz - mecenas, która kroczy po niepewnym gruncie, prosi sąd o oddalenie pozwu, prosząc jednocześnie a nieśmiało o:
- zasugerowanie powodowi przeprosin za pomówienia na forum oraz za sfałszowanie tam jego danych osobowych;
- wyjaśnienie przyczyny tych postępków, które nie licują z pozycją pisarza a wykładowcy w społeczeństwie, w którym - jako intelektualista - powinien być wzorem dla kształconej przez siebie młodzieży.
Ponadto pozwany poprosił sąd o wezwanie (jako świadków) wszystkich użytkowników portalu, którzy zarzucali mu kłamstwa, którzy mu grozili, obrażali, obrzucali wulgariami, aby wyjaśnili motywy swojego postępowania i aby sąd ich pouczył, że w taki sposób nie postępuje się na internetowych forach - w szczególności na "portalu z klasą", który nie jest przeznaczony dla chuliganów, nawet jeśli są studentami i absolwentami polskich uczelni.
Dziennikarz oświadczył, że wzorując się na pracach Kolberga (stworzył monumentalne dzieło "Lud. Jego zwyczaje, sposób życia, mowa, podania, przysłowia, obrzędy, gusła, zabawy, pieśni, muzyka i tańce") i Zyzaka (na zamówienie części społeczeństwa napisał książkę opartą także na przekazach ustnych, w której rzekomo obiektywnie poniżył Lecha Wałęsę) rozważy opracowanie monografii, w której zamieszczone będą wszystkie wątki ukazujące naszych studentów i absolwentów wyższych uczelni w jakże żartobliwym i luzackim świetle, co może być prawdziwą ucztą dla rektorów, dziekanów i studenckich działaczy uczelni, jednocześnie gwarantując udział w apanażach osobom, które zgodzą się ujawnić swoje dane i wizerunek.

9 sierpnia 2009 media donoszą o kolejnej ciekawej sprawie. Otóż 2 lata temu sympatyczna Bułgarka, Liła Georgijewa, zamieściła w internecie swoje erotyczne zdjęcia, co jednak nie przeszkodziło jej w dyplomatycznej karierze - właśnie 30-latka została nominowana konsulem Bułgarii w Chicago. Emigracyjna prasa w Chicago jest oburzona, tymczasem bułgarski rząd twierdzi, że jest ona dobrze wykształcona, zna cztery języki i jest fachowcem, zaś sama "goła Liła" (jak ją określono) swoje zachowanie zrzuca na karb młodości i braku doświadczenia życiowego i że jest to jej prywatna sprawa.
Media (w tym polskie oraz niżej podpisany) powinny mieć sprawę w sądzie, gdyby powołać się na argumenty adwokata reprezentującego omawianego pisarza, bowiem ujawniono pełne dane osobowe (nie inicjały!) oraz prywatną inicjatywę w internecie osoby niewątpliwie wrażliwej oraz ongiś erotycznie zagubionej i to bez jej zgody! Bułgarka ma prawo czuć się obrażona, zniesławiona i poniżona; może stracić wiarygodność oraz intratną pracę. Ponieważ bułgarskie prawo w omawianych sprawach jest z pewnością podobne do polskiego, przeto należałoby pani konsul polecić naszego znakomitego adwokata - gdyby wygrała sprawę ze wszystkimi pomawiającymi ją mediami, to byłaby bogatą osobą!
Gdzie w mediach leży granica wypowiedzi - krytyki i oceny współobywateli? Czy można pisać prawdę, choćby niemiłą? A jak ocenić fakty, które są interpretowane przez obie strony konfliktu jako całkiem przeciwstawne (prawda - fałsz)?

Memento mori a NaszaKlasa
Rok temu zginął na antypodach sympatyczny programista, który opisany jest (oczywiście jeszcze za życia) przez Jego mamę jako 26-letni kawaler do wzięcia, bez przydziału. W tej chwili portalowy automat pokazuje już wiek 28 lat (pewne dane nieco zmieniono, bowiem to też delikatna sprawa, jak zresztą cały ten temat). Mama i rodzina informują wirtualnych obywateli o rocznicy śmierci i wyliczają miejsca i godziny mszy w Jego intencji, tak w Polsce, jak i poza granicami kraju, zaś znajomi godnie wspominają św.p. Użytkownika.
Na portalu NaszaKlasa dochodzi do sytuacji, których nie wzięto pod uwagę w regulaminie. Życie (i nie tylko) pisze zaskakujące scenariusze i przerosło regulaminowe zakazy, procedury i zwyczaje, choć można było to, choćby tylko częściowo, przewidzieć w aspekcie poruszanego tematu. Okazuje się, na przykład, że automat rozsyła informacje o kolejnych urodzinach z sugestią przesłania prezentu, choć użytkowników już nie ma pośród nas. Oczywiście ich wiek jest corocznie podnoszony o jedynkę i tak w... nieskończoność. Jest możliwe również dodawanie znajomych osób już, niestety, nieżyjących.
Za 100 lat na NK będzie więcej użytkowników, niż żyjących (w roku 2109) na świecie Polaków i ciekawe, czy NK sobie do tego czasu poradzi z tym problemem. Średnia wieku użytkowników będzie zbliżać się do setki, zaś wielu będzie miało wiek 150 lat i dłużej będą przebywać już poza zmysłami, niż na tym padole, a ponadto od 100 lat będzie tam masa wpisów (głównie z kondolencjami i wspominkami) autorstwa również od dawna nieżyjących... wnuków, którym będą składać wyrazy głębokiego żalu... prawnukowie oraz ich znajomi, czyli kolejne pokolenia przemieszczające się po osi czasu o różnych indywidualnych długościach, ale i tak odpadających od nich w końcu, niczym pechowi alpiniści od ścian niezdobywalnych szczytów. Obecni szefowie NK będą w niebie, czyśćcu, piekle, zaświatach, w krainie wiecznych łowów, w kolejnym wcieleniu albo w niebycie (niepotrzebne skreślić), a ich następcy będą mieli nowe wyzwania i coraz lepsze pomysły. Nim to nastąpi, ci dzisiejsi powinni jednak coś wymyślić w tej sprawie.
Podczas hucznie obchodzonego dwutysiąclecia chrztu Polski (w roku 2966) lub z okazji jeszcze głośniejszego wejścia w rok 3000, NK będzie mieć co najmniej miliard użytkowników, z czego tylko mały ułamek z nich będzie niestety na chodzie; będą w użyciu skomplikowane drzewa klasowe (na wzór genealogicznych), bowiem nikt nie obejmie swoim przeciętnym rozumem wszystkich praznajomych stosując dzisiejsze metody przeglądania NK...
Są także konta usunięte i skasowane, czyli bez danych i fotek, ale z tekstami, w tym wspomnieniowymi, co nie jest eleganckie. Jeszcze bardziej przykre są fotki (osób składający kondolencje), które nie licują z żalem, bowiem portal automatycznie aktualizuje zdjęcia użytkownika widoczne przy wszystkich komentarzach, zatem kiedy je zmienia właściciel konta, to często okazują się one zbyt kolorowe, zbyt wesołe i (jakże często!) zbyt frywolne, jak na sąsiedztwo ze smutnymi (a nawet dramatycznymi!) tekstami. Należałoby przewidzieć żałobną opcję (kilka wzorów powinna zaproponować NK albo dopuścić do stosowania wyłącznie swoje propozycje, co pozwoli uniknąć rozmaitych niegodnych zachowań), która raz dodana przy kondolencjach, byłaby niezmienna i likwidowalna jedynie w przypadku kasowania konta. Niektórzy zakładają konta poświęcone swoim rodzicom, kolegom, znajomym, choć Ich już nie ma pośrod nas. Jeśli NK pragnie dopuścić taką pośmiertną opcję, to należy opracować procedurę wpisywania obu (zamiast tylko daty urodzenia) krańcowych dat ograniczających bytność Użytkownika na Ziemi, czy na innym niebieskim ciele, skoro NK ma ekspansywnie wejść w kolejne wieki, dalsze planety a nawet napatoczyć się w orbitę zainteresowań obcych cywilizacji...
Najbardziej przykre są wpisy "na pograniczu życia i śmierci" - optymistyczne z datą sprzed tej granicy oraz pełne bólu po tej dacie, a już całkiem dramatyczne są w sytuacji zaginięcia, poszukiwań z nadzieją i - niestety - wielkiego nieszczęścia.
W omawianej sytuacji należałoby zatrzymywać automatyczny zegar, który nalicza wiek św.p. Użytkownika. Ale trudno wymyślić dobrą, pewną i jednoznaczną procedurę w tej delikatnej sprawie, zwłaszcza że należy wziąć pod uwagę pomyłkowe (żeby nie napisać - złośliwe) informacje dotyczące zejść z naszego padołu. Niewątpliwie, problem będzie narastać i NK będzie musiała w końcu jakieś kroki przedsięwziąć, co może spowodować lawinę protestów oraz wysyp wielu propozycji dotyczących tej delikatnej materii.
Sytuacja internetowego portalu jest całkowicie odmienna od prasy, radia i telewizji, gdzie informacja o zakończeniu życia jest podawana określonego dnia (nota, nekrolog, życiorys), ale osoby zainteresowane mają głównie tę osobę w pamięci i ewentualnie wycinki prasowe na pamiątkę. Czasami co rok (i to coraz rzadziej, a ponadto w przypadku raczej znanych osób) ukazują się wspomnienia, jednak wpisów nie dokonuje się w dowolnym czasie. Internet w warstwie technicznej zapewnia nieskończenie pojemną pamięć - niejako "do końca świata" (nawet po zniknięciu ludzkości!), co jest całkiem nowym zjawiskiem, które będzie miało coraz większy wpływ na obecnych oraz na wspomnienia o byłych użytkowników tego typu portali.
Ciekawe, w jaki sposób rozwiązano te problemy w innych krajach?
PS 21 lipca napisałem do NK w powyższej sprawie, ale z racji wielce skomplikowanego problemu (w wymiarze prawa i etyki), do chwili obecnej nie otrzymałem odpowiedzi, czemu zresztą się nie dziwię, bowiem to istotnie niezwykle delikatna materia, której należy się dłuższa chwila zadumy.

Po prywatnej imprezie cudu nie było
Jeśli ktoś myślał, że przydarzy się kolejny cud, tym razem komunikacyjny, to srodze się zawiódł. 16 sierpnia 2009 portal tvn24.pl w dziale "Najważniejsze informacje" zamieścił reklamę ryb w puszce, czyli opisał klientów nabitych w tramwajową karoserię, a konkretnie o numerze '924'. I z konkretem nie miało to wiele wspólnego, bowiem pojazdy z tym numerem były podobno widmami. Tytuł niusa - "Tramwaj widmo woził szproty w puszce".
Fanom królowej popmuzycznych serc nie było ciężko jechać na koncert 15 sierpnia 2009, wystawać godzinami przed bramą i słuchać jej przez dwie godziny, ale kiedy ich bogini już leciała na następne spotkanie z kolejną publicznością, nagle fanom zrobiło się jakoś ciężko (głównie w nogi) i zaczęli narzekać na tramwaje, które im podobno obiecano, a z powodu ich braku aż parę godzin halsowali na miejsca zasłużonego spoczynku. Od lat kolejne rządy różne rzeczy nam obiecują i pora w końcu wyrosnąć ze ślepej wiary w obietnice. Nie wybierajmy z koszyka tylko takich cudów, które nam się podobają...
Dzielni fani doskonale sobie radzili ze wszystkimi trudnościami, oponentów koncertowania w charakterystycznym dniu mieli już od paru miesięcy w różnych częściach ciała, z których nos był najelegantszym organem, ale w końcu nie wytrzymali i wylali swoje gorzkie żale na tvn.24.pl.
Gdyby fani podzielili stan swej ławicy przez maksymalną liczbę szprotek mieszczących się w jednej puszce oraz przez liczbę przewidywanych toczeń konserw po szynach w kierunku nocnych żerowisk, to przyznaliby, że kulturalne dostanie się do domu graniczy jednak z cudem.
Świadkowie piszą, że brnęli 90 minut do zaparkowanych aut. Może następnym razem dojadą na miejsce koncertu rowerami? Jakieś superskładaki (trzeba opracować tani a funkcjonalny model) by się przydały, a i byłoby na czym posiedzieć i można byłoby z bidonu a to popijać i schładzać się w gorącej atmosferze, a to podzwonić na aplauz.
Dowcipni fani mają nawet pomysły (patrz
http://www.tvn24.pl/-1, 1614906,0,1,tramwaj-widmo- wozil-szproty-w-puszce, wiadomosc.html) - a to ustanowienie Dnia Tramwaju nr 924, a to założenie Klubu Pokrzywdzonych przez ZTM. Tysiące fanów Madonny (amerykańskiej piosenkarki) wracało pieszo, zaś Urząd Miasta i ZTM milczą w tej sprawie.
Krytyk muzyczny, Robert Leszczyński, dowodził nazajutrz, że jeśli grupa płaci za bilety, to niejako tworzy swój prywatny krąg na prywatnej imprezie i nikt nie powinien fanom dyktować w wolnej Polsce (już bez cenzury), co wypada, a czego nie wypada, nawet jeśli jest to rocznica Cudu nad Wisłą. Jednak nie zauważył podczas dyskusji w studiu, że takie samo prawo mieli organizatorzy wystawy antyaborcyjnej, którą rozwłóczono w tej samej (podobno bezcenzuralnej) Polsce, w okolicach ostatniego Przystanku Woodstock.
Idąc tropem rozumowania krytyka, tabor miejski niekoniecznie musi uczestniczyć w prywatnych imprezach, natomiast można było dać chętnym (z uprawnieniami i za kaucją) kluczyki do wozów - mogliby tak dobrze rozpoczętą prywatną zabawę kontynuować ostrą jazdą po żelaznych drogach.
Czyżby tramwajarze uznali, że skoro królowa była z fanami na prywatnej imprezie, to konsekwentnie nie należy im się wtrącać do prywatnego wydarzenia? Byłoby hipokryzją, gdyby fani lekceważący czyjeś uczucia i naśmiewający się z czyichś poglądów pod hasłami wolności wyboru, mieli pretensje - tu do motorniczych - o nieodwiezienie na zasłużony odpoczynek. Jedni (ci co mają bardzo nowoczesne poglądy na świat, wiarę, historię) woleli głośną muzykę, drudzy (ci bardziej tradycyjni) bardziej woleli przebywać w gronie rodziny, niż bujać się pomiędzy szynami po prywatnych doznaniach muzycznych tych pierwszych.
Znamy powiedzenia o Kubie i Bogu? A o Tomku na swoim lotnisku i w swoim tramwaju? Fani mieli swój wolny wybór na wieczór w święto (i wiele o tym mówili), zatem zrozumieją innych rodaków, którzy mając dokładnie takie samo prawo wyboru, wybrali wypoczynek przed telewizorem...
Jeśli ktoś myślał, że przydarzy się kolejny cud, tym razem komunikacyjny, to srodze się zawiódł. Ten sławny, sprzed 89 lat, dotyczył całej Rzeczypospolitej, ten oczekiwany po koncercie - tylko prywatnego kręgu miłośników dobrej muzyki.

Nie żyją z powodu drzew
Dwa tygodnie temu ukazał się w Interii list o zaskakującym tytule - "Mój chłopak żyje dzięki drzewom" . Tego typu tytuły zawsze elektryzują, zwłaszcza kiedy ktoś oznajmia (albo udowadnia), że przeżyto dzięki zwierzęciu albo roślinie. Autorka (narzeczona kierowcy tira) pisze - "Dzięki drzewom przy drodze, żyje mój chłopak. Jest on zawodowym kierowcą, jechał zgodnie z przepisami, ale w wyniku zmęczenia i osłabienia z powodu choroby, stracił przytomność. Jego TIR zjechał z drogi i przewrócił się na bok, i zatrzymał się na drzewach. Miał rozbitą głowę, i wstrząs mózgu, ale dzięki tym drzewom zawdzięcza życie. Gdyby ich nie było, on razem z samochodem stoczyłby się w przepaść i nie wiadomo jakby się to skończyło".
I już nie wiadomo - czy śmiać się, czy płakać, ale ponieważ rzecz dotyczy ok. tysiąca Polaków zabijających się corocznie na drzewach, to można jedynie uśmiechać się gorzko i przez łzy.
Otóż kierowca jechał zgodnie z przepisami, ale był chory i stracił przytomność. A co nam po wzorowych kierowcach, jednak z ułomnościami, wszak oni w ogóle nie powinni siadać za kierownicą, zwłaszcza wielotonowych maszyn, które mogą zmiażdżyć auto jadące na wczasy wypełnione szczęśliwą rodziną! Dobrze, że żona pilota nie informuje w terminalu na Okęciu, że jej mąż jest mistrzem wolantu, który ma zaniki wzroku oraz padaczkę, zaś słuchacze właśnie oczekują na przylot samolotu pilotowanego przez tego wspaniałego inwalidę. Porażająca szczerość narzeczonej!
Drzewa uratowały go, bo spadłby w przepaść? To co byłoby, gdyby kierowca jechał drogami górskimi Chorwacji czy Grecji, gdzie zwykle nie ma drzew od strony przepaści? A teraz, nie dość, że miał stały defekt przed wypadkiem, to będzie mieć dodatkowe powypadkowe urazy i oczywiście zaraz po zwolnieniu chorobowym dosiądzie tirowego rumaka, aby szarżować po naszych (i pewnie zagranicznych) drogach, tudzież bezdrożach... A co byłoby, gdyby chorowity narzeczony wjechał ciężarówką w kilka osobówek?
Oczywiście, że bywają sytuacje, w których drzewa ratują życie, choćby wspomniane przepaście, ale także brzegi rzek oraz inne, nietypowe obiekty towarzyszące kierowcom wzdłuż ich tras. Przecież pośród zwolenników wycinania drzew są rozsądni ludzie, którzy potrafią docenić obecność tych roślin w pewnych sytuacjach, czego nie można powiedzieć o przeciwnikach wycinek, którzy zwykle są fanatykami wyzywającymi ginących kierowców od debili, powołując się przy tym na dobór ewolucyjny Darwina, zapominając, że wielu ginie zupełnie nie ze swojej winy.
Jeśli zatem w wyjątkowych sytuacjach należy hołubić drzewa, bowiem akurat nam sprzyjają, to nawet dosadzajmy je tam, jeśli mogą nas uratować, choć zawsze można zastanowić się nad krzewami albo siatkami stawianymi przy przepaściach albo wzdłuż rzek, które przecież w razie wypadku, łagodniej traktują karoserie i ludzi, niż solidne pnie drzew. Są nowoczesne państwa, w których drzewa rosną dalej od szosy (w skupiskach zwanych lasami), zaś wzdłuż traktów zamontowane są siatki chroniące zwierzynę przed autami (i odwrotnie) oraz łagodzące skutki wypadnięcia samochodów w kierunku drzew.
"Jeśli ktoś, nieprzestrzegający przepisów drogowych i przekraczający prędkość, wpada na drzewo, to jest sam sobie winien. Gdyby stosował się do przepisów, nie byłoby wypadku. A potem obwinia się drzewa".
I to jest nierozsądna a wielce cyniczna opinia ciągle powtarzana przez przeciwników wycinek. Owszem, jeśli ktoś istotnie bezmyślnie szarżuje wzdłuż szpaleru drzew, które w końcu go zabijają, to jest on sobie winien. Jednak co autorka napisałaby, gdyby jej mąż jechał z nią i dziećmi i wszyscy (oprócz niej) zginęliby, zaś wina leżałaby po stronie kierowcy? Także pisałaby o drzewach jak o sprawiedliwych sędziach skazujących ludzi na śmierć i to bez procesu i bez możliwości odwołania się od wyroku? Czy jednak by zmierzyła odległości drzewa od jezdni oraz przejrzałaby unijne przepisy i tamtejsze statystyki i czy by nie miała zamiaru wyć do ludzi odpowiedzialnych za jej krzywdę, w tym do zwolenników przydrożnych drzew? A jako bardziej wygadana niewiasta, czy by nie złożyła pozwu do Skarbu Państwa o przyznanie wysokiego odszkodowania, na które my, czyli zwolennicy i przeciwnicy tych drzew, byśmy się społem składali?
A gwoli uczciwości - przecież giną także całkiem niewinne osoby (i to całe rodziny!), których samochody mogą być zepchnięte na drzewa przez pijanych kierowców, którzy - o dziwo - często wychodzą żywi z katastrofy i są leczeni za nasze pieniądze, potem sądzeni i przetrzymywani w celach także za nasze podatki. A wszystko dlatego, że wielu ludzi uważa, że to nie wina drzew, że to przecież nie one wbiegają pod samochody; mało tego - fakt wyjątkowego a szczęśliwie zakończonego wypadku rozciągają (jak autorka) na potrzebę istnienia wszystkich drzew i dają wielce sugestywny a uogólniający tytuł i jakże wprowadzający w błąd - "Drzewa ratują życie".
To i chuligana można pochwalić za dotkliwe pobicie pasażera w drodze na lotnisko, przez co wylądował w szpitalu, zaś jego samolot nie wylądował na lotnisku. Także znane są zgony spowodowane przez poduchy i pasy bezpieczeństwa. Kierowcy wpadają do stawów i toną, bowiem nie mogą otworzyć okien z powodu awarii układu elektrycznego, podczas gdy okna na zwykłą korbkę mogłyby być zbawienne...
"Może zamiast ankiety dotyczącej drzew, trzeba by było zrobić ankietę na temat czy jesteś za tym, aby piratów drogowych wysyłać na leczenie do psychiatry? Przecież oni są niebezpieczeństwem nie tylko dla drzew, ale również dla nas i naszych rodzin! Przez ich głupotę możemy stracić bliskich, tych których kochamy!".
A cóż stoi na przeszkodzie zamieszczać dowolne ankiety, które zbadają różnorakie poglądy Polaków, ale skoro w nich mają brać udział tacy ludzie, jak autorka listu do Interii, to ręce opadają... Im więcej rozumnych Polaków, w tym urzędników, tym mniej ludzi będzie ginąć na drogach. Może także zaproponować ankietę - czy należy karać chorych kierowców oraz osoby wiedzące o ich chorobach i pozwalające im jeździć? Albo - czy zabierać prawo jazdy kierowcom tracącym przytomność? A może - czy kierować do psychiatry miłośników przydrożnych drzew? Powie ktoś - przecież zwolenników wycinek także można kierować do specjalisty. Owszem, można wszystkich badać, jednak jest zasadnicza różnica pomiędzy nimi - upór jednych powoduje śmierć tysiąca rodaków rocznie, zaś upór drugich ma uratować im życie, zatem to różnica, jak pomiędzy katem a lekarzem. Mało tego - kat (w tym porównaniu) nie wyklucza swojej śmierci oraz swoich bliskich na drzewie, zaś lekarz walczy o życie nie tylko swoje i rodziny, ale również o życie kata i jego rodziny, zatem kto powinien niezwłocznie udać się do poradni? Który z nich bardziej szanuje życie ludzkie, a który bardziej życie roślinne? W Polsce kara śmierci jest zniesiona, ale nawet jeśli obowiązywałaby, trzeba byłoby być skrajnie nieprzyjaznym człowiekiem, aby dopuszczać utratę życia na drzewie nie tylko z własnej winy, ale nawet w przypadku całkowitego braku winy!
Oczywiście, że budowa wygodniejszych autostrad (jak pokazują statystyki) oraz coraz bezpieczniejsze i wygodniejsze auta, podnoszą poziom ryzyka podejmowanego przez współczesnych kierowców (w porównaniu do ich ojców) i nadal jest sporo wypadków, jednak jest to cena nowoczesności - przecież nikt z tego powodu nie powróci do poprzednich rozwiązań technicznych. Zawsze znajdą się ryzykanci i, niestety, zawsze będą przez nich ginąć także osoby postronne a niewinne. Zapewne wycięcie drzew spowoduje szereg tragicznych wypadków, do których nie doszłoby, gdyby te drzewa stały, ale tak jest z każdym pomysłem, czy wynalazkiem (nóż, laser, reaktor atomowy, internet; także w motoryzacji - poduchy i pasy). Gdyby nie było samochodów, z pewnością nie ginęłoby rocznie aż pięć tysięcy naszych rodaków na drogach, z czego tysiąc na drzewach, zaś autorka listu nie chwaliłaby drzew, że uratowały życie, bowiem jej chorowity narzeczony nie byłby wówczas kierowcą tira, ale mógłby być stajennym, który musiałby mieć baczenie na kopyta podopiecznych, aby mu nie pogorszyły stanu zdrowia. Ale i wówczas, powożąc jedynie bryczką, mógłby (z autorką) zabić się na przydrożnych drzewach po spłoszeniu napędu.
Może szczególnie zawzięci przeciwnicy wycinki drzew powinni przymusowo oglądać policyjne zdjęcia z wypadków spowodowanych przez ludzi, którzy na nich zginęli, tak ze swojej winy, jak i z winy innych użytkowników dróg oraz wysłuchać rodzin ofiar, które rozpaczają i pomstują nie tyle na drzewa, ale na (nie)odpowiedzialnych urzędników. Zapewne jest wielu poszkodowanych, którzy zmieniają poglądy na temat drzew rosnących przy drogach. Zastanówmy się (tak na logikę) - czy więcej jest osób, które po przeżytym wypadku zmieniłyby pogląd, uznając, że jednak nie powinno być drzew przy jezdniach, czy może więcej osób zmieniłoby swe przekonania w kierunku dalszego sadzenia drzew według odwiecznego polskiego zwyczaju?
Istnienie przydrożnych drzew (poza paroma wyjątkami) zagraża ludziom, zatem należy je wyciąć, w pierwszej kolejności na łukach oraz rosnących przy skraju szosy. W zamian posadźmy dwa drzewa z dala od traktów za każde utracone przy drodze. Jeśli przekonamy o tym przeciwników wycinek, to więcej z nas będzie dłużej żyć. Możliwe, że już jutro zginie na drzewach mniej użytkowników naszych dróg.
"Przecież piraci drogowi są niebezpieczeństwem nie tylko dla drzew, ale również dla nas i naszych rodzin! Przez ich głupotę możemy stracić bliskich, tych których kochamy!".
Tak, może jeszcze powinniśmy opłakiwać okaleczone drzewa? Do piachu z piratami, ale dbajmy o przydrożne drzewa? Przycinajmy je, podlewajmy - całkiem możliwe, że jeszcze ktoś na nich zginie! I zaznaczajmy na nich kolejne trafienia (po stronie strat) oraz ilość wydzielanego tlenu (po stronie zysków). Tysiące rodzin rocznie traci bliskich po uderzeniu w drzewa, z których wielu najechało na nie po wichurze albo przygniotły ich łamane konary. Nie życzyłbym autorce, aby musiała zmienić swój pogląd, kiedy jej narzeczony zasłabnie i zepchnie na zabójcze drzewo niewinną rodzinę wracającą z wczasów - to jednak zbyt surowe doświadczenie życiowe.
"Jeśli ktoś jest na tyle nierozsądny, że szaleje na drodze i nie dba ani o swoje życie, ani o innych ludzi a nawet o swoją własną rodzinę, to moim zdaniem jest nienormalny i należy mu odebrać prawo jazdy, albo wysłać na pranie mózgu, żeby nie stwarzał niebezpieczeństwa".
O, to jest słuszne oburzenie a nawet zrozumiały apel godny poparcia! Jednak to z drzewami niewiele ma wspólnego - to jest uniwersalna uwaga! Jednakże bycie nierozsądnym kierowcą nie jest stałą cechą człowieka. Zwykle bywa się lekkomyślnym. I to ma usprawiedliwiać śmierć na drzewie, które broni interesu rozsądnych ludzi, zaś każe niemądrych? I żeby te rośliny były choć sprawiedliwymi wyroczniami, ale przecież wśród kierowców są ludzi całkiem rozsądni, jednak zamyśleni, zmartwieni, a nawet jadący nazbyt ostrożnie. Zdarza się, że najadą na olej, błoto, grad, żwir, zwierzę. Nie szaleją, ale także giną na drzewach! Giną razem z innymi niewinnymi ludźmi, także z dziećmi. Ilu jeszcze ludzi zostanie skrzywdzonych przez skądinąd sympatyczne drzewa, które rosną w złym miejscu i czasie?
Autorko! Opracuj symbol kierowcy, który w każdej chwili może zasłabnąć i naklej go na ciężarówce swego wybranka! Uratujesz komuś życie! A do obrońców drzew - dla ofiar ginących na drzewach potrzeba tysiąc trumien rocznie wykonanych z tychże roślin. Nie szkoda wam tego cennego budulca dla niepotrzebnych już ludzi, którzy byli nierozsądni lub nieuważni, a najczęściej mieli po prostu pecha?
Pod artykułem zamieszczono ankietę, z której wynika, że 60% czytelników Interii jest za wycięciem przydrożnych drzew, czyli zwolenników radykalnego uporządkowania problemu jest o połowę więcej, niż przeciwników. Czy rozsądek zwycięży?
Jeśli bohatersko ginie nasz żołnierz w Azji, to przez pół miesiąca mamy bardzo przejęte media, zaś głos zabierają najważniejsi politycy i wojskowi, w tym premier i generałowie. Jeśli rocznie ginie na drzewach tysiąc naszych obywateli, to nikt publicznie nie zajmuje się tą rzezią! Gdzie właściwe proporcje?!
2 maja 1994 wydarzyła się potworna katastrofa autobusu pod Gdańskiem, w której zginęło 32 ludzi. Po uszkodzeniu koła pojazd zjechał wówczas na pobocze i uderzył w przydrożne drzewo. Prawdopodobnie była to największa na świecie tragedia z udziałem autobusu i drzewa. Gdyby nie było tej przeszkody, większość z tych ludzi by żyła...

PS Pan Edward Woźniak jest inicjatorem ogólnopolskiego ruchu w sprawie wycinki przydrożnych drzew.

Kiedy kropla paliwa zabija człowieka?
Przyjmijmy, że przeciętny samochód osobowy zużywa 10 litrów paliwa na 100 km. Jeśli to paliwo potrafilibyśmy zamienić w linkę (pręcik) o długości owych stu kilometrów, to miałaby tylko 0,36 mm średnicy, czyli ok. jednej trzeciej milimetra. Auto można sobie przedstawić jako pojazd postawiony na drodze, podobnie jak prom rzeczny, który nawija linę i w ten sposób przemieszcza się ku przeciwnemu brzegowi. Zatem podczepiamy silnik do tego pręcika o całkiem niewielkiej średnicy i auto przetacza się do celu zostawiając za sobą gazowy obłok o znacznie większej średnicy.
Jeśli nasze autko ma inne zużycie (oznaczmy je jako V), to średnicę wspomnianego pręcika otrzymamy mnożąc 0,36 mm przez pierwiastek kwadratowy z ilorazu V/10, zatem przy dwukrotnie większym zużyciu (V=20 l/100 km) mamy pręcik o średnicy zwiększonej o ok. 40%, czyli niemal pół milimetra, zaś przy dwukrotnie mniejszym zużyciu (V=5 l/100 km) mamy pręcik o średnicy zmniejszonej o ok. 30%, czyli niemal ćwierć milimetra.
Skądinąd wiadomo, że kropla jest określana na rozmaite sposoby, ale przyjmijmy, że jest to jedna dziesiąta mililitra sześciennego, czyli w jednym litrze paliwa znajduje się 10 000 kropli, a to oznacza, że przykładowe auto spala sto tysięcy kropli na stu tysiącach metrów, czyli samochód pokonuje drogę jednego metra na jednej kropli. Sprawdźmy: 0,36 mm do kwadratu, podzielić przez 4 i pomnożyć przez 1000 mm oraz liczbę pi daje... 100 milimetrów sześciennych, czyli jedną dziesiątą centymetra sześciennego, który odpowiada jednej kropli. Wprawdzie kropla nie ma kształtu kuli, ale policzmy jakiej wielkości byłaby taka kuleczkowa kropelka. Jest to całkiem spora kulka o promieniu ok. 2,9 mm, czyli "perełka" o średnicy prawie 6 mm. Przy obecnej cenie ok. 5 zł za litr, czyli 500 groszy za 10 000 kropli można policzyć, że jedna kropla paliwa kosztuje 0,05 grosza, czyli za jeden grosz można kupić 20 kropli i przejechać 20 m, a to oznacza, że koszt przejazdu jednego kilometra wynosi 50 gr, zaś stu kilometrów to 50 zł, co się zgadza, bowiem kupiliśmy na tę drogę 10 litrów paliwa po 5 zł/l...
Przy upraszczającym założeniu, że w zderzeniu ze ścianą człowiek przemieszcza się jeden metr i na tej drodze traci życie, można przyjąć, w jakże w symboliczny sposób, iż podczas wypadku samochodowego człowieka zabija kropla paliwa o wartości jednej dwudziestej grosza. Jeśli w wypadku ginie więcej osób, to...
Na jaką wysokość może podnieść wspomniane auto (o masie 1000 kg, czyli o ciężarze ok. 10000 N) energia zawarta w jednej kropli paliwa? Wiedząc, że energia zawarta w litrze paliwa wynosi 40 MJ a litr ma 10000 kropli obliczymy, że z jednej kropli paliwa otrzymamy energię 400 J i tę wielkość przyrównajmy do wzoru na energię potencjalną - ta wysokość to 0,04 m. Nie zapominajmy, że dla drogi poziomej przyjęliśmy pewne dane katalogowe, które uwzględniają sprawność układu napędowego auta (w tym tarcie i opór powietrza), natomiast dla ruchu pionowego przyjęliśmy stuprocentową sprawność układu. Ustalając sprawność silnika spalinowego na ok. 1/3, teoretyczna wysokość 40 mm zostaje zmniejszona do realnej, czyli do ok. 13 mm. Poprzednio zauważyliśmy, że na jednej kropli można przejechać 1000 mm poziomo, zatem w pionie na jednej kropli można byłoby przemieścić nasze auto na drodze 75 razy krótszej, gdyby było w stanie poruszać się w ten niecodzienny sposób.
Ile kropli zużyjemy na trasie Gdynia - Rysy? Na przemieszczenie poziome (ok. 730 km) silnik zużyje 73 l paliwa (730 000 kropli), zaś na pokonanie wysokości (ok. 2,5 km) silnik zużyje 18,75 l paliwa (187 500 kropli), czyli w sumie 91,75 litrów (917 500 kropli); oczywiście przy założeniu, że podróż odbywa się w warunkach katalogowych podanych przez producenta samochodu. Niestety, w drodze powrotnej nie odzyskamy całej energii potencjalnej zgromadzonej na wtoczenie się na Rysy (w pionie 2500 m), choć są pewne osiągnięcia w dziedzinie odzyskiwania energii traconej podczas hamowania, zatem kiedyś...
Reasumując - przybliżone zużycie paliwa uzyskamy dodając do siebie odległość poziomą i 75 odległości pionowych (w kilometrach). Sumę dzielimy przez 10 i otrzymujemy zużycie paliwa (w litrach) przy założeniu przykładowego katalogowego zużycia (tu 10 l/100 km). Jeśli nasz samochód ma inne zużycie paliwa V, to wynik odpowiednio mnożymy przez iloraz V/10.

Zbrodnia i kara dla seryjnych morderców
Portal www.tvn24.pl ma zwyczaj umieszczania w obramowaniu kilku uszeregowanych tytułów, które mają wspólny mianownik. Dzisiaj można dostrzec dwa takie artykuły, które opisują wydarzenia wprawdzie sprzed paru tygodni, ale rzeczywiście mają ze sobą wiele wspólnego.
Mamy zatem tytuł "Seryjny morderca zabity podczas włamania" (7 lipca 2009) - otóż niejaki Burris (burro - osioł, burr - osełka; zatem taki pan Osiełko) jest podejrzewany o popełnienie serii 5 morderstw w ciągu zaledwie sześciu dni i został zabity przez policjanta, którego wcześniej zranił. Prokuratura zbada teraz, dlaczego morderca został wypuszczony w tym roku z więzienia, choć był wielokrotnym recydywistą (zapis jego zbrodni i wykroczeń zajmuje 25 stron) i Amerykanie zastanawiają się nad swoim błędem. Jest to dla nas, Polaków, szczególnie zaskakujące, bowiem podczas rozpatrywania naszych polskich dramatów, jakże często powołujemy się na ostre amerykańskie prawo (u nas tylko 10 lat a w USA to miałby krzesełko!).
Drugi tytuł jest wyjaśniający niemal wszystko - "Ginekolog od późnych aborcji zastrzelony w kościele" (1 czerwca 2009), zaś nazwisko prawdopodobnie zasugerowało temu lekarzowi jego życiową pasję i zbrodnicze działania. Wzbudzający kontrowersje w Ameryce lekarz zajmujący się dokonywaniem późnych aborcji, dr Tiller, został w niedzielę zastrzelony w kościele. Chodził zatem do kościółka, modlił się, przekazywał znak pokoju, ale przecież wszyscy wiedzieli, czym się zajmował. I co - żaden kapłan, żaden współwierny, żaden etyk lub prawnik nie mógł wpłynąć na takiego typa, który zabijał ludzi w brzuszku na przełomie drugiego i trzeciego trymestru? Jego praktyka lekarska (cóż za elegancka nazwa - przecież to morderca!) wielokrotnie spotykała się z protestami obrońców życia, którzy próbowali wysadzić jego klinikę.
Ciekawe, że w Stanach, gdzie wysokie kary za przestępstwa bywają niejako niedościgłym wzorcem (pomińmy Chiny i Iran) dla Unii Europejskiej (zwłaszcza dla Polski, co widać na dyskusyjnych forach), to facet przez lata dokonywał zabójstw ukształtowanych dzieci i czynił to zapewne nie ze względów ideologicznych, ale dla pieniędzy i sławy, a ponadto od lat prowokował Los. Ponieważ amerykańska Temida była szczególnie niemrawa (postawiono mu łącznie kilkanaście zarzutów nielegalnej aborcji i na postawieniu się skończyło), przeto w końcu jakiś desperat przejął tę sprawę we własną dłoń i wymierzył karę w imieniu zabitych dzieci.
No cóż, źli ludzie często kończą swe życie na podobieństwo swoich zbrodni, co zdarza się jednak zdecydowanie zbyt rzadko. Lekarz miast ratować ludzi, zabijał ich, zatem niejednokrotnie dokonywał aktu zdrady wobec przysięgi i wobec zespołu cech zwanych człowieczeństwem. Podczas okupacji na zdrajcach także wykonywano wyroki śmierci w identyczny sposób.
Oczywiście, kulturalne media pierwszego łajdaka nazywają mordercą, drugiego zaś jedynie kontrowersyjnym lekarzem, bowiem jakoś nieelegancko doktora nazywać aż tak paskudnie, choć jego czyny były ze wszech miar takowe (widać, że każda epoka ma swego dra Mengele). Jeśli jeszcze przy wczesnych aborcjach można mieć pewien margines na dyskusję (i tutaj nie jest to rozważane), to jednak (jak określono w tytule) późne ćwiartowanie niemowlęcych ciałek należy uznać za zbrodnię!
W tym wydarzeniu jest jedno jasne światełko - dobrze, że nie wydarzyło się to w Polsce, bowiem w całym nowoczesnym świecie wszyscy by podkreślali (według ustalonych stereotypów), że gdzie jak gdzie, ale taki zamach (no, może bez użycia broni palnej) możliwy jest tylko w ciemnej, zaściankowej Polsce...
Jest jednak różnica pomiędzy oboma zabójstwami - pierwsze zostało dokonane w glorii prawa przez zawodowego państwowego funkcjonariusza, drugie zaś przez amatora nieposiadającego pisemnego upoważnienia na zabijanie. Wydaje się jednak, że obaj wykonali dobrze swoją robotę. Oczywiście, drugi przypadek jest bardziej kontrowersyjny (jak zresztą ów zabity lekarz), ale któż z nas nie oglądał z satysfakcją filmów typu "Życzenie śmierci"? W Stanach musieli widzieć je opisani seryjni mordercy oraz ich zabójcy.
I jak to możliwe, aby w USA, w państwie stawianym jako wzór walki ze złem, jednak zdarzają się takie spore luki i przeoczenia sądowe?
Czy opisane przypadki tragicznych zgonów wpłyną na wybór drogi życiowej kolejnych osobników spod ciemnej gwiazdy? Oczywiście, że nie!

Nawiedzone czy genialne?
Na rocznicę (już 70.!) wybuchu II w.św. niejaka Natalia (nomen omen) Narocznicka, rosyjska profesor z komisji ds. przeciwdziałania próbom fałszowania historii na szkodę Rosji, obarczyła Niemców współodpowiedzialnością za mord na polskich oficerach w Katyniu w 1940 roku. Pani ta zakwestionowała też datę 1 września jako początek II wojny światowej i zarzuciła Polsce, że od marca do końca sierpnia 1939 roku prowadziła rozmowy z Hitlerem, aby zostać jego sojusznikiem. Narocznicka oskarżyła Polskę również o zamorzenie głodem 100 tys. Rosjan wziętych do niewoli w 1920 roku na ziemiach okupowanych przez Piłsudskiego (twierdzi, że świadomie ich nie karmiono, przyglądano się jak umierają i że był to pierwowzór faszystowskiego obozu koncentracyjnego, ale "o tym Polacy nie chcą mówić, choć od nas stale żądają przeprosin"). Ponadto zastanawia się dlaczego rozbioru Ukrainy i Białorusi dokonanego przez Piłsudskiego nie uważa się za przestępstwo, zaś ponowne włączenie tych ziem do historycznych granic rosyjskiego państwa jest jednak potępiane jako czyn karalny? Konstatuje również, że w wyniku II wojny światowej ZSRR przekazał Polsce jedną trzecią jej obecnych ziem, zatem Polacy mogliby być bardziej powściągliwi i nie ubliżać Rosjanom. Profesor jest specjalistką także od starszych rocznic, bowiem Polska powinna (wg niej) przeprosić Rosję także za... 1612 rok.
No i co z taką panią zrobić? Wyzwać od głupich babsztyli? Nie można, bo praworządne Polki zaprotestują, że to seksizm i będą mieć rację! Zresztą człowieka nie należy nazywać głupcem, bo to nieładnie (i poniżej godności) oraz nie może być to prawdą, wszak ta pani jest po studiach, zatem nie jest głupia. Ona - z rosyjskiego punktu widzenia - jest patriotką. Dla nas wypowiedzi Narocznickiej wydają się szokujące, ale większość z nas (gdybyśmy byli Rosjanami) myślałaby podobnie.
Mam nadzieję, że z jej historycznymi poglądami rozprawią się polscy specjaliści w naszych mediach, choć wolałbym, aby zebrała się polsko-rosyjska komisja, która w spokoju omówiłaby wszystkie wspólne drażliwe tematy, potem zaś opublikowałaby jednomyślne stanowisko. Ale czy to jest możliwe, skoro od niemowlęctwa oba narody są kształtowane w pewnych stereotypach, przy czym każdy naród uważa, że to on właśnie ma rację?
Inną skandalizującą bohaterką mediów jest Polka, sędzia Jadwiga Smołucha, która orzekła, że TVN nie znieważyła symbolu narodowego poprzez wkładanie miniatur polskich flag w atrapy psich kup i uchyliła decyzję KRRiT o karze 470 tys. zł.
W ocenie sądu samo umieszczenie miniatur flagi w ekskrementach nie jest równoważne ze znieważeniem (prowadzący, zwany przez niektórych pies/cotliwie Kupą Wojewódzką, już niejednokrotnie balansował na granicy dobrego smaku; można powiedzieć - nie jest już odlotowym gościem, ale odchodowym, choć nadal dochodowym). Oczywiście, również nie można i nie godzi się nazywać tej sędzi epitetami rozważanymi przy rosyjskiej pani profesor. W końcu jeśli historyk albo prawnik studiuje latami i pnie się w swej karierze pod okiem uczciwych, etycznych i prawych zwierzchników, to przecież musi mieć solidne podstawy etyki oraz resztki rozsądku, zatem wrodzony lub nabyty idiotyzm jest absolutnie wykluczony niejako z definicji tych nobliwych zawodów. Można oczywiście zastanawiać się - kto i dlaczego skierował tę osobę (a nie inną) do tej sprawy; może żaden z mężczyzn nie chciał stąpać po niepewnym gruncie albo zgłoszono ją za karę, a może w nagrodę, czy akurat plan urlopowy się tak niefortunnie ułożył albo zapałki ciągnięto, a może jest to superspecjalistka od znieważań flag, hymnów, świąt, symboli i godeł wszelakich? Czy w swym orzecznictwie oparła się na znanych światowych precedensach? Czy powołała biegłych etyków (ale zawsze będzie problem, czy taki etyk jest patriotą, czy nihilistą).
Sądy są niby niezawisłe, ale przecież ocen nie dokonuje komputerowy superumysł akceptowany przez większość Polaków, lecz konkretna osoba, która swoją robotę traktuje, powiedzmy, nieco lepiej, niż przeciętny rodak swoją pracę, zatem nie mamy żadnej gwarancji, że wyrok jest słuszny a nawet słusznawy... Wybierając sędziego do sprawy wymagającej wielkiego taktu, zawsze gramy w loterię i zwykle wyrok w pierwszej instancji bywa kompromitacją prawników, którzy zapomnieli o fundamentalnych zasadach, na których powinno opierać się społeczeństwo. Czasami można zapytać retorycznie - a skąd oni takich sędziów biorą, do jasnej cholery?! Jeśli będzie kiedyś w idiotycznej telewizji gwiazda Dawida podobnie unurzana lub będą drzeć Biblię lub Koran albo pokażą kolejne "duńskie karykatury", to mamy już specjalistkę od nowoczesnych orzeczeń - diabła nie poślemy (bo się nie da), ale Babę Jagę na mietle, która gorącą smołuchę tak wymiesza, że nam wszystkim etyczne aksjomaty roztopią się w kotle nazbyt nowoczesnej Temidy.
Ale skoro oni (tu - one) są tacy odważni, to powstaje zasadnicze pytanie w obu przypadkach - a może to właśnie one są ponadprzeciętnie inteligentne, uzdolnione i Los we właściwe ręce złożył obie sprawy? Może to one za parę lat zostaną okrzyknięte genialnymi interpretatorkami historii i prawa, zaś ludzie uważający inaczej, to najzwyklejsze miernoty umysłowe i obywatele ciemnogrodu? Może z historykami i sędziami jest jak z artystami - co pewien czas objawia się geniusz w rodzaju Picassa, którego początkowo nikt nie rozumie, lecz w końcu społeczeństwo pojmie, że tacy geniusze zdarzają się nam na tyle rzadko, że należy szczególnie ich hołubić, a nie wyśmiewać, a tym bardziej obrażać?
A czy wiecie, że nie wolno publicznie obrażać owej Rosjanki i Polki oraz innych obywateli świata? Okazuje się, że
"Prawo do swobody wypowiedzi nie jest prawem absolutnym i podlega ograniczeniu, m.in. ze względu na cześć i godność drugiego człowieka. Osoba formułująca treści zniesławiające lub znieważające nie może powoływać się na istnienie prawa do krytyki. Twórczość nie ma i nie może mieć charakteru absolutnego, nie może mieć postaci nieskrępowanej niczym swobody działania, a tym bardziej nie sposób jej traktować jako samoistnego źródła wartości".
Jest to (skądinąd słuszny, a co więcej - szlachetny!) pogląd mecenasa Łokietkowskiego, który walczy o prawo do czci i godności osobistej dla swej mandantki, która zapomniała jednakowoż o swej czci i godności, kiedy to sobie poużywała pisarsko na pewnym forum, gdzie dopuściła się pomówień i fałszerstwa, a kiedy pewien krytyk zajął się sprawą tej pani (a okazała się ona wziętą pisarką i wykładowczynią na trójmiejskiej uczelni, co jest jednak niezłym dziennikarskim kąskiem) i omówił jej "dorobek" na innym portalu, to nagle skasowała swoje konto (jednak można zapoznać się z jej komentarzami, bowiem po fotce pozostał nr 224435, który jedynie maskuje teksty, których pisarka się wyparła), po czym udała się na Policję oraz namówiła swego prawnika (onego mecenasa) na wytoczenie sprawy, żądając przeprosin na kilku portalach i 5 tysięcy europów, mimo że upubliczniono jedynie inicjały. Doprawdy, ludziska czasami na własne życzenie ośmieszają się i dają dziwaczne zlecenia utrudzonym ponad miarę sądom, ale to często wynika z dobrobytu (pisarka ma własnego prawnika) i przesadnego poczucia własnego ego (jestem aż tak ważna, że mogę pomawiać i obrażać zwykłego obywatela, bo przecież sąd uzna, że jako wip mam większe prawo do poniżania innych).
Zatem drodzy internetowi krytykanci - zanim bezlitośnie ocenicie kogoś na publicznych forach, to uważajcie - internet nie jest anonimowy, zaś tykane przez Was panie mogą Was ścigać latami i po całym świecie. Więcej - jeśli w najbliższych dniach usłyszycie obraźliwe komentarze na temat tych pań, to wiedźcie, że każdy dziennikarz, który nie będzie przebierać w słowach, może zostać pociągnięty do odpowiedzialności, wszak coraz więcej mamy wysoko kształconych prawników typu mec. Łokietkowski, których to życiową pasją jest procesowanie się z krytykantami wyciągającymi z mediów rozmaite a bulwersujące sprawy, godne napiętnowania.
Zawsze trwała walka dobra ze złem i w mediach (teraz także w internecie) jest podobnie. Szkoda, że ludzie opowiadający się za złem (w odczuciu większości obywateli) mają poważne stanowiska, funkcje, możliwości, poprzez które (i w imieniu społeczeństwa oraz za jego środki!) kształtują rzeczywistość w taki sposób, że obywatele tracą odwieczne wzorce patriotyzmu, godności i słuszności swoich racji, co może spowodować, że społeczeństwo (jako zbiór obywateli) podąży niezupełnie we właściwą stronę...

Indyjska konopia a spore gąszcza
Dość częsty błąd... Tym razem wpadkę zaliczył portal www.tvn24.pl - artykuł (26 sierpnia 2009) o tytule "Rezerwat - przyrody czy konopii?" ma zbyt wiele i na końcu ostatniego wyrazu. Po wrzuceniu tytułu do Googli błąd mamy tylko w kopiach, bowiem już poprawiono usterkę, choć w tekście w dalszym ciągu jest knot (czyżby wykonany z tychże konopii?) - " Szukali plantacji konopii indyjskich, które miały znajdować się w tej okolicy".
I dalej - "To była akcja rodem z Indiany Jones'a: policjanci przedzierali się przez mokradła, skakali przez pnie drzew, grzęźli po pas w bagnie - wszystko po to, by dotrzeć do plantacji konopii indyjskich w lasach pod Białobrzegami (woj. mazowieckie). Konopie znaleźli - i to wyjątkowo dorodne. Nic dziwnego - krzaki rosły w rezerwacie przyrody". Istotnie - wartka akcja, choć grzęźli w bagnie i niepotrzebnie dali apostrof w nazwisku pana Indiany...
"Musieli pokonywać pnie zwalonych drzew i bobrowe tamy, często grzęznąc po pas w błocie. W końcu wydostali się z gąszczy na leśną polanę. Ich oczom ukazało się kilkaset niezwykle dorodnych krzewów konopii. Krzewy były niespotykanie wybujałe - rosły w idealnych warunkach - na terenie rezerwatu przyrody". No cóż, epika wybujała (i dobrze - całkiem ciekawy opis!), grzeszne krzaki także wybujałe, zaś podwójne i całkowicie nas... wybujało.
Stróże prawa byli konsekwentni i poszukiwali nadal, zaś dziennikarz równie konsekwentnie kontynuuje błędne pisanie - "Ale funkcjonariusze nie poprzestali na tym. Wiedzieli, że w pobliżu może znajdować się jeszcze jedna plantacja. Po kilku kilometrach drogi przez gąszcza dotarli do kolejnej leśnej polany, gdzie również ujrzeli plantację konopii - i to dużo większą od poprzedniej".
Potem to już efekt inercji - "Po zatrzymaniu podejrzewanych o uprawianie konopii mężczyzn, policjanci przeszukali też posesję jednego z nich. Znaleźli i zabezpieczyli tam 3 kg suszu konopii oraz wiatrówkę z lunetą, przerobioną na broń ostrą".
Dowiadujemy się, że "zatrzymani w środę staną przed Prokuraturą Rejonową w Grójcu, gdzie usłyszą zarzuty", ale nic nam nie wiadomo o karach dla osób odpowiedzialnych za tę notkę, choć z uwagi na ciekawie fabularyzowany opis, proponuję odstąpić od srogiej kary, zwłaszcza że ukazano piękne leśne widoki w rozlewisku Pilicy w okolicach Białobrzegów.
Podano także, że spalono kilkaset krzaków owych (jednak) konopi, zatem jeśli powiało bukietem dymnym a wonnym w stronę policjantów... Na pewno powiało w stronę felietonisty - stąd wielokrotne błędy reklamujące w oryginalny sposób te rośliny. Przy okazji - czy redakcja nie ma programu sprawdzającego ortografię (wszak Word wykazuje błąd)?
W dyskusji pod artykułem jest ponad ćwierć tysiąca komentarzy - nikt nie zauważył błędu, a wielu również pisało konopii... Może przyjmiemy, że jeśli większość pisze błędnie, to uznamy, że nie jest to już błąd? Czy uzus (zwyczaj) powinien mieć wpływ na słownik?
Co ciekawe, słowniki nie notują wyrazu konopia (w liczbie pojedynczej), choć wydawać by się mogło, że to całkiem naturalna forma (w przeciwieństwie do wyrazów typu nożyczki, sanie, spodnie, które nie są łatwe do zaproponowania w liczbie pojedynczej). Trudno powiedzieć, dlaczego ustalono jedynie liczbę mnogą. Niby proste słowo, a tyle z nim kłopotów - są te konopie, ale nie ma ta konopia, jest susz z konopi, nie zaś z konopii a ponadto - jeśli ktoś się ośmieszająco wyrwie podczas dysputy - to nie jak Filip z konopi, lecz jak filip z konopi, bowiem filip to... zając (z języka białoruskiego).
Zapewne nazwisko Konopka pochodzi od konopia (a raczej od konopie, bowiem nie ma liczby pojedynczej). Czy może być zdrobnienie konopka od nieistniejącego wyrazu konopia? A co do nieistnienia słowa... Niektórzy poloniści, kiedy ich pytają forumowicze - czy istnieje wyraz abc, odpowiadają - istnieje, skoro taki wyraz ktoś choć raz napisał, zatem wyraz konopia istnieje, ale jest (wg słowników) "ortograficznie niewłaściwy" (słowniki powinny zawierać formy błędne, lecz powszechnie znane i stosowane, ale zapisane w odmienny sposób, aby wyraźnie sygnalizować błąd).
Google rejestrują: konopia - ponad 25 tys., konopie - ok. 133 tys., konopi - ok. 182 tys., konopii - ok. 53 tys. oraz kilkaset z ponad dwoma i...
Jedno ze zdjęć ma opis - "Policjanci w drodze przez gąszcza". Pewnie sam bym tak powiedział, ale w słownikach mamy - gąszcz, w gąszczu, te gąszcze, bez gąszczy (albo gąszczów) i nie ma tam wyrazu gąszcza! Pisanie po polsku, to prawdziwa droga przez liter gąszcze! Trudna nasza język!
Pod artykułem podano także link do mapki - "okolice zdarzenia w Zumi.pl" i dobrze, że nie Zumii.pl...

Mirosław Naleziński, Gdynia
www.mirnal.neostrada.pl


PUBLIKACJE MIRKA 2009r

AKTUALNOŚCI LIPCOWE MIROSŁAWA NALEZIŃSKIEGO

AKTUALNOŚCI CZERWCOWE MIROSŁAWA NALEZIŃSKIEGO

AKTUALNOŚCI MAJOWE MIROSŁAWA NALEZIŃSKIEGO
AKTUALNOŚCI KWIETNIOWE MIROSŁAWA NALEZIŃSKIEGO

AKTUALNOŚCI MARCOWE MIROSŁAWA NALEZIŃSKIEGO


AKTUALNOŚCI LUTOWE MIROSŁAWA NALEZIŃSKIEGO
AKTUALNOŚCI STYCZNIOWE MIROSŁAWA NALEZIŃSKIEGO

PUBLIKACJE MIRKA 2008r

AKTUALNOŚCI GRUDNIOWE MIROSŁAWA NALEZIŃSKIEGO
AKTUALNOŚCI
LISTOPADOWE MIROSŁAWA NALEZIŃSKIEGO
AKTUALNOŚCI PAŹDZIERNIKOWE MIROSŁAWA NALEZIŃSKIEGO
AKTUALNOŚCI WRZEŚNIOWE MIROSŁAWA NALEZIŃSKIEGO
AKTUALNOŚCI SIERPNIOWE MIROSŁAWA NALEZIŃSKIEGO
AKTUALNOŚCI
czerwcowe MIROSŁAWA NALEZIŃSKIEGO
AKTUALNOŚCI kwietniowe MIROSŁAWA NALEZIŃSKIEGO
AKTUALNOŚCI
marcowe 2008 MIROSŁAWA NALEZIŃSKIEGO
AKTUALNOŚCI lutowe 2008 MIROSŁAWA NALEZIŃSKIEGO
AKTUALNOŚCI styczniowe 2008 MIROSŁAWA NALEZIŃSKIEGO

PUBLIKACJE MIRKA w 2007r
AKTUALNOŚCI grudniowe 2008 MIROSŁAWA NALEZIŃSKIEGO
AKTUALNOŚCI
listopadowe 2007 MIROSŁAWA NALEZIŃSKIEGO
AKTUALNOŚCI
październikowe 2007 MIROSŁAWA NALEZIŃSKIEGO
AKTUALNOŚCI
wrześniowe 2007 MIROSŁAWA NALEZIŃSKIEGO
AKTUALNOŚCI
sierpniowe 2007 MIROSŁAWA NALEZIŃSKIEGO
AKTUALNOŚCI
lipcowe 2007 MIROSŁAWA NALEZIŃSKIEGO
AKTUALNOŚCI czerwcowe 2007 MIROSŁAWA NALEZIŃSKIEGO
AKTUALNOŚCI majowe 2007 MIROSŁAWA NALEZIŃSKIEGO
AKTUALNOŚCI kwiecień 2007 MIROSŁAWA NALEZIŃSKIEGO
AKTUALNOŚCI
marzec 2007 MIROSŁAWA NALEZIŃSKIEGO
AKTUALNOŚCI luty 2007 MIROSŁAWA NALEZIŃSKIEGO
AKTUALNOŚCI styczeń 2007 MIROSŁAWA NALEZIŃSKIEGO

PUBLIKACJE MIRKA w 2006r
AKTUALNOŚCI GRUDZIEŃ MIROSŁAW NALEZIŃSKI

AKTUALNOŚCI LISTOPADOWE MIROSŁAW NALEZIŃSKI
AKTUALNOŚCI PAŹDZIERNIKOWY MIROSŁAW NALEZIŃSKI
AKTUALNOŚCI SIERPNIOWE MIROSŁAW NALEZIŃSKI
AKTUALNOŚCI LIPCOWE MIROSŁAW NALEZIŃSKI
AKTUALNOŚCI MAJOWE MIROSŁAW NALEZIŃSKIEGI
AKTUALNOŚCI KWIETNIOWE MIROSŁAW NALEZIŃSKI
AKTUALNOŚCI MARCOWE MIROSŁAW NALEZIŃSKI
AKTUALNOŚCI LUTOWE MIROSŁAW NALEZIŃSKI
AKTUALNOŚCI STYCZNIOWE MIROSŁAW NALEZIŃSKI

i przechodzimy na 2005r
AKTUALNOŚCI GRUDNIOWE MIROSŁAW NALEZIŃSKI
AKTUALNOŚCI LISTOPADOWE MIROSŁAW NALEZIŃSKI
AKTUALNOŚCI PAŹDZIERNIKOWY MIROSŁAW NALEZIŃSKI
AKTUALNOŚCI WRZEŚNIOWE MIROSŁAW NALEZIŃSKI
AKTUALNOŚCI SIERPNIOWE MIROSŁAW NALEZIŃSKI
AKTUALNOŚCI CZERWCOWE MIROSŁAW NALEZIŃSKI
AKTUALNOŚCI MAJOWE MIROSŁAW NALEZIŃSKI
AKTUALNOŚCI KWIETNIOWE MIROSŁAW NALEZIŃSKI

Polecam sprawy poruszane w działach:
SĄDY PROKURATURA ADWOKATURA
POLITYKA PRAWO INTERWENCJE - sprawy czytelników

Tematy w dziale dla inteligentnych:
ARTYKUŁY - tematy do przemyślenia z cyklu: POLITYKA - PIENIĄDZ - WŁADZA

"AFERY PRAWA"
Niezależne Czasopismo Internetowe www.aferyprawa.com
redagowane przez dziennikarzy AP i sympatyków z całego świata których celem jest PRAWO, PRAWDA SPRAWIEDLIWOŚĆ DOSTĘP DO INFORMACJI
ORAZ DOBRO CZŁOWIEKA

uwagi i wnioski proszę wysyłać na adres:

aferyprawa@gmail.com
redakcja@aferyprawa.com
Dziękujemy za przysłane teksty opinie i informacje.

WSZYSTKICH INFORMUJĘ ŻE WOLNOŚĆ WYPOWIEDZI I SWOBODA WYRAŻANIA SWOICH POGLĄDÓW JEST ZAGWARANTOWANA ART 54 KONSTYTUCJI RZECZYPOSPOLITEJ POLSKIEJ.

zdzichu

Komentarze internautów:

Komentowanie nie jest już możliwe.