opublikowano: 26-10-2010
Media w Polsce i na świecie - lipcowy cykl krytyczno-informacyjny Mirosława Nalezińskiego
Z czym do sądu?
2 lipca 2009 dziennik "Fakt"
publikuje kopię pisma otrzymanego z Biura Prasowego Kancelarii Sejmu, w którym
czytamy - "Z przykrością muszę poinformować Pana Redaktora o złamaniu
przez fotoreportera [...] rozporządzenia [...]. Rozporządzenie to [...]
jednoznacznie stwierdza, że 'fotografowanie i filmowanie osób przebywających
w restauracjach i innych punktach gastronomicznych znajdujących się w
budynkach Sejmu jest zabronione' (w przeciwieństwie do napiętnowanego w
artykule spożywania przez posłów kieliszka wina do obiadu, która to
konsumpcja w restauracji zabroniona nie jest). Tymczasem takie właśnie zdjęcie
zostało zrobione w restauracji sejmowej [...] i opublikowane w Państwa
gazecie".
W dalszym ciągu poproszono o zwrócenie
pracownikom uwagi na konieczność przestrzegania prawa a nawet zagrożono -
"Nie respektowanie [jednak powinno być "Nierespektowanie" -
przyp. MN] tych przepisów może spowodować brak zgody na wejście do budynków
pozostających w zarządzie Kancelarii Sejmu".
Sprawa dotyczy akcji gazety, która ma
szczytny cel - czytelnik wie, że każdy pracownik pijący w pracy może tę
pracę stracić, ale są wyjątkowi Polacy (tu posłowie), którzy w pracy
podczas obiadku mogą sobie wypić legalnie kieliszeczek alkoholu, zaś potem
mogą podejmować ważne decyzje dla Ojczyzny, choćby poprzez głosowanie.
Jednak mamy do czynienia z zarzutem
nieznajomości prawa - czy dziennikarze znają przepisy i czy nieznajomość
przepisów jest usprawiedliwieniem? Czy osoby przedstawione na zdjęciu mogą
czuć się urażone albo nawet uznać, że prasa ujawniając ich dane oraz
wizerunek, jednocześnie godzi w ich dobre imię?
I dlaczego ani posłowie, ani Kancelaria Sejmu nie grozi
procesem, skoro jednak wielokrotnie złamano prawo?
Pytania są o tyle zasadne, jako że
zanosi się na proces, w którym żąda się przeprosin i sporego zadośćuczynienia
za znacznie mniej widowiskowe przestępstwo (a może "przestępstwo"?).
Otóż pewien pełnomocnik trójmiejskiej pisarki (ta pani kształci i kształtuje
naszą młodzież na uczelni i podaje się za ważną postać świata księgowości
i informatyki) uznał, że omówienie jej obszernych wypowiedzi na pewnym
portalu i przeniesienie rozważań na inny portal jest niezgodne z przepisami -
stąd proces zapowiadany na wrzesień br.
Z jednej strony mamy nieprzepisowe
(nielegalne?) wykonanie zdjęcia oraz jego zamieszczenie (z ujawnieniem danych)
i jedyna sankcja, to zaledwie pogrożenie palcem, że dziennikarze krnąbrnej
gazety mogą nie zostać wpuszczeni do budynków Sejmu.
Z drugiej strony mamy żądania
przeprosin i niezłej kasy (za zgodne z prawem omówienie różnych problemów
na internetowych forach) i to bez żadnych wstępnych pertraktacji oraz z
natychmiastowym powiadomieniem Policji. Wg prawnika - jego klientka ma ważną
pracę i nie można jej ani cytować bez zgody, ani denerwować, bowiem
aktualnie pisze książkę. No to posłowie i inni obśmiewani politycy mają
znacznie ważniejsze sprawy do załatwienia dla Ojczyzny i jeśli przekazują
podobne sprawy w tryby Temidy, to jednak znacznie ważniejsze...
Także 2 lipca, prezydent Zielonej Góry
przeprosił za zachowanie radnej PiS Eleonory Szymkowiak na czerwcowym festiwalu
"Rock Nocą". Podczas imprezy, radna miała obrazić białoruskich
muzyków krzycząc: "Wypier... z tymi Ruskimi do lasu". Miała czy nie
miała (ona sama zaprzecza), choć prezydent wymienił sporą grupę świadków
- "Jest nam niezmiernie przykro, że goście z Niemiec, Białorusi, Szkocji
oraz przedstawiciele polskich miast: Poznania, Wałbrzycha, Bełchatowa, Żagania
i Szprotawy, byli świadkami takiego zachowania".
Tegoż dnia media również poinformowały
o nagim zdjęciu 20-letniej Madonny, którą sfotografował 30 lat temu pewien
amerykański fotograf - za sesję "bez tajemnic" przyszła sława
dostała od niego... 30 dolarów. Teraz fotka jeździ z wystawą po Europie i
prawdopodobnie Madonna nie ma wpływu na to kto, kiedy i za ile ogląda ją w
niemal pełnej krasie.
20 czerwca 2009 podczas programu
"gadających głów", red. Wołek nazwał Napieralskiego
"prymitywnym osobnikiem" w obecności setek tysięcy widzów, czym
publicznie poniżył jego oraz jego rodzinę. Co na to prawnicy i komisja etyki
dziennikarskiej? Na takie ekscesy pozwalają sobie osoby publiczne, zaś w ich
ślady idą kolejne pokolenia, sądząc, że to właściwa i nowoczesna droga
wymiany poglądów...
Zatem cóż się dzieje na tym świecie?
Ludziska chlapią rozmaite teksty na lewo i prawo, ujawniają zdjęcia bez zgody
zainteresowanych osób i nikt nikogo nie pozywa przed oblicze sądu? A jeśli już
ktoś podaje, to w marginalnej sprawie, gdzie są dowody przeciwko pisarce i będzie
mielona oczywista sprawa, bo ktoś ważny dla państwa poczuł się urażony,
choć sam zaczął niebezpieczne latanie wzorem ćmy wokół płomienia świecy.
Najbardziej zdumiewa stanowisko prawnika, który zachowuje się, jakby nie znał
masy przykładów bardziej oczywistych, a jednak nie ruszanych przez Temidę.
Owszem, profesor Miodek wygrał sprawę
o zniesławienie, ale ani kasy, ani przeprosin się podobno nie doczekał
(dziennikarz nie chce uznać prawomocnego wyroku - "Nie będę nikogo
przepraszał, bo powiedziałem prawdę"). Pozwany przegrał, bowiem nie
potrafił ujawnić dowodów współpracy naukowca z bezpieką.
Inaczej niż myślisz...
Poszedł
do banku po kasę. Wcisnął guzik i dostał numerek z informacją, że
kilkunastu klientów jest przed nim. Skorzystał z okazji i poszedł do działu
wydającego karty płatnicze (od maja już czekała, jak co roku). Ponieważ
zdrapkowa karta do internetowych transakcji się pomału wykańczała, także
dostał kolejną.
Wyjątkowo nikogo nie było (same panie
w okienkach - żadnego klienta), zatem załatwił owe sprawy od ręki, jednak
kolejka przed kasami była dość długa... W końcu gong i tablica z numerem
obwieściły, że pora na niego - poprosił o 2800 zł. Pani wzięła pliczek
setek i wrzuciła na zliczarkę - czerwone diodowe "patyczki" pokazały
liczbę 33. Pani odliczyła pięć banknotów i ponownie zatrudniła maszynkę,
która - jak należało się spodziewać - pokazała żądaną liczbę, czyli
28.
Formularze zostały wypełnione na
drukarce, podpisane i ostemplowane. Pani ponownie zaprosiła go do sprawdzenia
licznika i bankowy gość wziął bez liczenia plik banknotów, okutał go
pokwitowaniem i schował do tylnej kieszeni spodni, gdzie już były dwa wartościowe
papierki - 100 i 10 zł..
Nad ranem - jak co (roboczego) dnia wbił
się w spodnie tudzież inne odzienie, obuł się i już zamierzał wyjść do
pracy, ale coś go tknęło. Sprawdził plik banknotów - w zawiniątku było
tylko 26 banknotów a poza nim "poprzednie" 110 zł.
Przeżył konsternację - czyżby go
oszukano w banku? Ale w jaki sposób? Przecież widział, że od 33 banknotów
odjęto 5 i wyraźnie widać było na czytniku 28. Czy mogło być 26 banknotów?
Wprawdzie "patyczkowe" cyfry mają właściwości, że w razie
uszkodzenia jednego z "patyczków" zamiast cyfry 8 widzimy 6, ale
przecież niemożliwa jest sytuacja odwrotna, a przysiągłby, że widział 28!
No niemożliwe, aby zliczarka była "ustawiona" pod kontem jelenia, bo
prędzej czy później to by się wydało i to raczej prędzej...
Po drodze z banku do domu mógłby go
ktoś okraść, ale nie tak finezyjnie, wszak łatwiej byłoby cały plik wyciągnąć
z kieszeni, niż tylko dwa banknoty i to omijając dwa "stare" -
wariant bez sensu.
Pojechał do pracy i po drodze
zastanawiał się nad zgłoszeniem tego incydentu w banku - ale co miałby
powiedzieć? Że widział liczby 33 i 28? I że mógł przecież przeliczyć
dobytek, jeśli nie zaraz przy kasie, to chociaż przy wyjściu z banku? A może
zanosiło się na wykrycie jakiejś afery - że niby zliczarki są umiejętnie
"przekręcane" na niekorzyść klienta? Ale to bez sensu - przecież
kasjerka nie wie, czy klient przeliczy wypłatę przy niej, a wystarczyłoby
tylko jedno takie sprawdzenie i wykazanie, że maszynka zamiast szóstki
pokazuje ósemkę i afera natychmiast wychodzi na jaw. Nie, to jednak nie podstęp
uczciwej pracownicy banku. Ale co (w takim razie)?
W pracy było sporo zajęć, zatem
sprawa utraty dwóch stów wyleciała mu z głowy.
Pod koniec dnia pracy zadzwoniła do
niego żona. Od niechcenia zapytał - "kochanie, czy brałaś jakieś pieniążki
z domu?". Z drugiej strony kabla usłyszał słodkie - "owszem, wzięłam
dwieście złotych z kieszeni twoich spodni" (urocze podwójnie, bowiem
kasa się... odnalazła!).
"No nie!" - pomyślał -
"a sądziłem, że padłem ofiarą wyrafinowanego spisku, wszak banki tylko
czyhają na nasze walory".
Sprawa zatem się wyjaśniła, ale
problem szerszej natury pozostał, a nawet nie dawał mu spokoju - ileż to
spraw jawi się nam jako oczywiste, a są w istocie całkiem inne?
Ileż wyroków (w tym najwyższych)
zapadło, bowiem świadkowie przysięgali (w dobrej wierze!), że widzieli coś,
a dokładnie nie widzieli, lecz im rozum podpowiadał, że inaczej widzieć nie
mogli?
Iluż ludzi zginęło podczas wojny i
okupacji tylko dlatego, że komuś się coś przywidziało - oskarżył
niewinnego człowieka, partyzanci albo okupanci go zamordowali, zaś osoba
wskazująca palcem na ofiarę (albo pisząca nań donos), po zabiciu tego człowieka
uświadamiała sobie, że popełniła straszliwy błąd, którego się nie da
niczym odkupić? Jakie to musi być straszliwe uczucie, a można być pewnym, że
takich przypadków były tysiące!
Jest krótki a jakże pouczający film
Hitchcocka... Otóż pani powiedziała mężowi, że właśnie została
spostponowana. Oboje wsiedli do auta i rozpoczęli przeczesywać okolicę. W
pewnym momencie żona pokazuje na przechodnia, który zaczyna uciekać przed
nimi. Małżonek dogania go i zabija. Wracają do wozu i jadą do domu. Po paru
przecznicach, żona reaguje identycznie, widząc idącego ulicą innego mężczyznę
podobnego do zabitego - pokazuje mężowi, wołając: "to on!".
Może się zdarzyć, że coś ocenisz
całkiem inaczej, niż to początkowo wygląda. I może to być straszliwy a
nieodwracalny błąd...
Koty nami manipulują
Brytyjscy naukowcy odkryli, że koty świadomie
manipulują ludźmi; oczywiście obwieścili to całemu światu i to akurat
podczas kolejnej ogólnonarodowej polskiej odsłony propagującej pewną aktorkę
wspinającą się po śliskim gruncie swego talentu.
Parę dni wcześniej w mediach znowu było
głośno o Kotce, czyli o owej aktorce. Znowu stereotypy (o kotach) górą i
zamiast zwalczać je, to utwierdzamy się w przekonaniu, że jednak w tych miłych
ssakach jest coś fałszywego. Aktorzy, komiwojażerowie i szpiedzy są
tak wyszkoleni, że wariografy przy nich zwykle wariują (stąd pewnie nazwa
tych urządzeń).
Kotka kręci spot dla jednej partii,
potem dla drugiej. Tylko aktorom (no i politykom...) takie wyczyny jakoś uchodzą,
bo każdy inny lawirant kręcący spot byłby uznany w swoim środowisku za
niewiarygodnego kontrahenta. W dawnych czasach aktorzy nie cieszyli się zbytnim
poważaniem, a ponieważ zwykle byli bardziej inteligentni i bardziej przebiegli
od większości możnych ówczesnego świata, to płacono im wprawdzie godnie,
jednak trzymano się od nich z... daleka. Ich zawód (dzisiaj jeden z najlepiej
płatnych) był ongiś uważany za nikczemny.
Kotka nie tylko wystąpiła w spocie
drugiej partii, ale także przyjęła zaproszenie na partyjne spotkanie z
masami. Z jednej strony mówi "to moja inicjatywa", z drugiej strony -
"była to niespodzianka"...
Kotka doskonale zna poglądy przywódców
tej partii na temat "in vitro", a jednak zataja (parokrotne!) zmagania
w tej materii z Naturą wspomaganą medycyną. Gdyby pomysłodawcy spotu o tym
wiedzieli... A gdyby sprawa wyszła podczas premiery spotu albo tuż przed
eurowyborami? Zapewne otrzymane wynagrodzenie pomogło jej w tej walce, wszak
nie są to zabiegi tanie. Za kilka lat aktorka wyda swoje pamiętniki, w których
zapewne przyzna - tak, dzięki słynnemu spotowi miałam na kolejny zabieg
"in vitro". Działacze wszystkich partii powinni być ostrożniejsi -
przed podpisaniem kontraktu należy podsunąć umowę aktorowi, aby podpisał,
że nie popiera takich czy innych zabiegów, także poglądów (pod rygorem
sporego odszkodowania), dzięki czemu jest szansa, że nie zostaną
skompromitowani w podobny sposób - wszak teraz najwięksi etycy milczą
na ten temat...
Kotka po raz czwarty walczy o dziecko
metodą zakazaną przez wodzów popieranej przezeń partii i wie z poprzednich
zmagań, że początkowe tygodnie bywają krytyczne, ale idzie na długo
wyczekiwaną (5 lat!) rozprawę po... spożyciu alkoholu (a to szampana, a to
piwa) podczas (porannego!) obiadu. W sądzie testuje nasze antyterrorystyczne i
antyalkoholowe służby, które uniemożliwiają jej złożenie zeznań (być może
jest to główny powód zapaści sprawności polskiego sądownictwa, wszak i ten
proces nie został przyspieszony przez procentowe wybryki największej polskiej
aktorki tego lata). Kotka zarzuca ochronie sądu, że ją niewłaściwie
potraktowano, choć przecież funkcjonariusze wykonywali swoje obowiązki przy
świadkach i nie znając (może niestety!) dokładnie wizerunku skandalistki.
Przeciętny Polak nie rozpoznaje jeszcze owej pani w sytuacjach niecodziennych,
podczas sporego zaskoczenia i stresu, ale jeszcze parę występów przed
kamerami a już będzie rozpoznawalna przez bodaj wszystkich rodaków...
Kotka uważa, że wydarzenia z
ostatnich paru tygodni wiele ją nauczyły, za co musi ciągle płacić. Mówi o
kosztach z jednej strony, ale już nie mówi o swoich dochodach, czyli o
kosztach, które poniosły obie partie ją zatrudniające (i płacące za jej
występy z naszych podatków), a to byłoby uczciwym przyczynkiem do dyskusji w
temacie "koszty". Co do tematu "lojalność" - prowokacyjni
dziennikarze podszyli się pod trzecią partię i podobno propozycja nie została
odrzucona...
Parę tygodni wcześniej, Kotka
twierdzi, że "została skopana w kolano". Raz kopnięta, czy jednak
skopana? Parokrotnie kopnięta specjalnie a złośliwie i precyzyjnie w wybrane
miejsce? Taka pięta Achillesa naszej nowej Modrzejewskiej, ale nieco inaczej
(bo nieco wyżej)? Obdukcja jest przesuwana w czasie, także złożenie zeznań.
Jedna niedopowiedziana historia może przemawiać na rzecz aktorki, ale kilka
spraw wplecionych w siebie i w politykę, to już nie są przypadki - to jest
walka o aktorskie zaistnienie na szerokiej scenie...
Takich aktorów jest więcej - nie mają
wprawdzie dyplomów, ale niejednego mogliby wprowadzić z błąd. A to facet, który
poinformował nas o talibach w Klewkach (ostatnio podszywał się pod
dziennikarza o identycznym nazwisku), a to posłanka z kurwikami w oczach i
patriotycznymi łzami, ale z posadą uzyskaną dzięki fałszerstwu, a to
dyrektorka biura partii już upadłej (jako i ona sama) - dla posady i gaży
odgrywała rolę kurtyzany (seksaktorstwo), ale po utracie stanowiska, postanowiła
wejść na scenę i przysporzyć większej sławy dwóm (już i bez niej) znanym
dziennikarzom i... sobie. Oszuści i aktorzy - to znaczenia dość bliskie w
sensie umiejętności; właśnie kolejny raz obejrzeliśmy film
"Konsul" (świetny Piotr Fronczewski w roli superoszusta). Aktor może
wykorzystać swój talent nie tylko w godny sposób, jak ludzkość może
rozmaicie wykorzystać atom.
Właściwie to każdy z nas jest na swój
sposób aktorem, zaś życie jest sceną. Z małym błędem można zauważyć,
że każdy chce być wielkim aktorem i mieć możliwie najliczniejszą publikę.
Jednak każdy ma jakieś wewnętrzne granice, które jedynie w wyjątkowej
sytuacji mogą być przesunięte. Jak daleko posunie się jeszcze Kotka?
Pani Kotka pcha się na scenę mając
wprawdzie dyplom, ale nie przydaje blasku polskiemu aktorstwu i to w czasach,
kiedy wielcy nasi twórcy schodzą właśnie ze sceny.
Nobel dla Grasia
Każdy
obywatel płacący podatki jest rozdarty pomiędzy niechęcią do ich płacenia
a uznaniem konieczności do ich uiszczania. W skrajnych przypadkach mamy całkowity
brak chęci albo brak uznania... Suma takich zachowań składa się na mniej lub
bardziej pełny Skarb Państwa. Jeśli sami kombinujemy albo słyszymy, że
czyni to osoba przez nas lubiana, to wówczas uznajemy taką inicjatywę za
przejaw zaradności. Jeśli nie przepadamy za taka osobą, to ocena nasza jest
znacznie surowsza - uważamy faceta za przestępcę a przynajmniej za dużego
cwaniaka i głośno to wyrażamy.
Dzisiejszy polski patriota powinien płacić
podatki, choćby z bólem serca i choćby siląc się na miłe miny (na pokaz),
zwłaszcza jeśli jest ważnym Polakiem. Im mniej ważny rodak a przy tym ubogi,
to społeczeństwo najczęściej wspaniałomyślnie uważa, że nie ma co się
drobiazgów czepiać, choć - jak praktyka pokazuje - fiskus właśnie wówczas
wytacza ciężkie działa (a to przeciw inwalidzie, a to przeciw emerytce).
Czasami jednak okazuje się, że ci głośno nawołujący do bezwzględnego
stosowania prawa (wręcz do zerowej tolerancji), to hipokryci, bowiem sami
cwaniaczą na potęgę, czepiając się innych o drobne kwoty.
W ostatnich dniach wybuchł skandal -
okazało się, że obecny minister naszego rządu, wip z Platformy
Obywatelskiej, od kilkunastu lat pomieszkuje sobie (i z rodziną) w cudzym domu,
pełniąc zaszczytny tytuł (to jednak złośliwie) ciecia lub (przyjaźniej)
opiekuna powierzonego domostwa.
Czy niepłacenie podatku za mieszkanie
u obcej osoby w zamian za stróżowanie jest szwindlem? Zdania są podzielone,
zaś linia podziału przebiega raczej nie pomiędzy racjami, ale zależy od
sympatii lub od ich braku do danej osoby lub do partii.
Uczciwiej byłoby zapytać obywateli (w
tym posłów) o dany problem bez ujawniania nazwisk i przynależności
partyjnej. Mielibyśmy obiektywne odpowiedzi, natomiast interpretacje prawne
zwykłych rodaków, jak również wybranych posłów zależą od zamieszanej
osoby i jej partii i jest to problem wszystkich skandali, w które zamieszani są
wipi.
Gdyby zaprząc do rozważań rachunek
prawdopodobieństwa... Większość posłów z partii X popiera swego kolegę w
wybranej kwestii prawnej, zaś większość posłów z partii Y gromi takiego
"biedaka" wytykając, jeśli nie popełnienie przestępstwa, to
przynajmniej wielce nieetyczną postawę, co ma prowadzić do jego ośmieszenia
i dymisji a może nawet do uwięzienia (w co raczej niewielu posłów wierzy w
tzw. państwie prawa, w którym pewien uczeń przesiedział w areszcie 3 miesiące
za nielegalne korzystanie z ulgi komunikacyjnej).
Ponieważ innym razem (bowiem skandale
należą do pejzażu w polityce, jak bociany i wierzby w tradycyjnym krajobrazie
starej Polski naszej) wip z partii X zostaje zastąpiony przez wipa z patii Y,
przeto cyrk się powtarza ku uciesze dziennikarzy (afery i skandale to
podstawowe pożywki dla tego dostojnego stanu). Ludek także ma o czym rozprawiać
- jedni popierają, inni ganią i... jakoś ta nasza RP toczy się przez meandry
historii: ludziska od pierwszego do pierwszego, zaś Polska od wyborów do wyborów...
Parę dni temu pewien bezrobotny
obywatel ujawnił, że sprzedał swój używany aparat fotograficzny za kwotę
przekraczającą kilkusetzłotowy urzędowy limit i został z tego powodu
ukarany wstrzymaniem pomocy socjalnej. Wcześniej pani (o rzadkim imieniu Zyta)
popadła w niełaskę za to, iż zatrudniła w swoim poselskim biurze pewną
pannę, która potem została jej synową. Ponieważ jej partia była (kiedyś;
już nie jest) wielce etyczna, zatem spotkała ją przykładna kara - straciła
funkcję i zdjęto ją z partyjnego stanu. Niestety, sprawa naszego ministra, zwłaszcza
na tle wspomnianych "drobiazgów", jest dużo poważniejsza.
Przeciętny Litwin, Białorusin, czy
Ukrain nie akceptowałby sytuacji, w której jego minister byłby cieciem w domu
należącym do zamożnego Polaka. Podobnie myśleliby Finowie wobec Szweda. No są
pewne stereotypy historyczne, przy których politycy uważający się za wrażliwych
patriotów, jednak nie majstrują. Dyskusja, czy zaistniała sytuacja jest (nie)legalna
jest mało istotna - prawo ma przestrzegać każdy obywatel, zaś polityk ma
kształtować etykę, nie zaś wykorzystywać ewentualne luki prawne i zawile
przekonywać rodaków (ośmieszając się), że nie złamał prawa. Przecież można
sobie wyobrazić, że żony naszych polityków wyjeżdżają na sekswakacje i
dowodzą wraz z mężami, że nie łamią przepisów i - oczywiście - mają
rację... Tyle, że co nam po takich racjach?!
Są relacje (pomiędzy pewnymi
narodami) szczególnie czułe w podobnych sytuacjach, co wynika z uwarunkowań
historycznych. Obok już wspomnianych par, kolejne: Japonia - Korea, Irak -
Kurdystan, Chiny - Tybet, Rosja - Czeczenia. Niewyobrażalne jest, aby minister
rządu państwa, które jest uzależnione od sąsiada albo jest uważane za uboższe,
pełnił mniej lub bardziej zaszczytną funkcje ciecia (oraz/albo hydraulika,
mechanika samochodowego, nauczyciela muzyki lub języków) a miliony rodaków
wiedzą o tym i zachowują spokój. Przecież to jest kolejny nasz skandal a
nawet SKANDAL!
Stereotypy są zwykle negatywną spuścizną
historii. Bodaj każdy naród ma takie czułe punkty. I politycy, zamiast
zwalczać utarte schematy, to oni je utwierdzają, wszak jeśli iluś Polaków
uważało, że Niemcy są od nas lepsi, to właśnie minister naszego rządu
przekonuje rodaków, że tak właśnie jest w istocie! Brzydkie (a prawdziwe,
niestety) przekonanie jest w ten sposób utrwalane i jeśli ktoś chce pocieszyć
sceptyków, że jest inaczej, to niech poda przykłady odwrotne - kiedy to
niemiecki minister jest cieciem na dworku polskiego biznesmena w Berlinie, rządowy
dostojnik Kraju Kwitnącej Wiśni dba o konie (mogą być mechaniczne) w stajni
koreańskiego przedstawiciela handlowego w Tokio, zaś żona i dzieci włoskiego
ministra koszą trawniki i strzygą żywopłoty etiopskiemu deweloperowi w
Rzymie.
Mamy wolność i demokrację, ale to
znaczy, że można robić co się podoba, jednakże nikomu nie szkodzić. Cieć
a minister polskiego rządu szkodzi swoim rodakom, bowiem ośmiesza ich i można
jedynie spekulować, ileż to ostatnio żartów i uszczypliwych uwag o
Polaczkach mają nasi zaodrzańscy przyjaciele. Można sobie wyobrazić knajpy
pełne Niemców i ich pełne kufle oraz przyśpiewki na temat znanych już tam
polskich dziewek i nowo poznawanych polskich ministerialnych służących. A cóż
to jest sabotaż? Że robotnik sypnął piachem (za co groziła mu drakońska
kara) w tryby nasmarowanego łożyska, zaś straty dotyczyły lokalnej fabryki i
poza niewielką grupą nikt o tym nie wiedział? A jak minister jest cieciem u
Niemca to nie jest to sabotaż? Przecież zakres problemu i straty moralne (choćby
ośmieszenie) w społeczeństwie są znacznie większe z powodu miotły, niż z
powodu piasku.
Niech polski ministerialny cieć
pilnuje lokalu niemieckiemu biznesmenowi, ale - w ramach równowagi parytetów -
niech w tym samym czasie niemiecki ministerialny dozorca dogląda dobytku
polskiemu fabrykantowi, który działa za Odrą, niejako w ramach opcji zerowej.
W ten sposób istotnie będzie zanikać stereotyp wysysany z mlekiem matek
mieszkających po obu stronach tej rzeki.
Zamiast wprowadzać damsko-męski
parytet 50/50, może pokusić się o parytet 100/0 na rzecz uczciwych,
spokojnych i porządnych przedstawicieli naszej Ojczyzny? Bo jak do tej pory pośród
najważniejszych kilkuset Polaków, to wielu jest uczciwych inaczej - balansują
na granicy prawa i ośmieszają nas i tu, i przed światem.
Tropem ministra, który sprawnie
przetarł ścieżkę zawiłej procedury "świadczenia wzajemne", podążą
teraz załogi zakładów pracy? Sypnijmy propozycjami... Niech pracownicy
fabryki mebli podpiszą umowę o opiekę nad swym miejscem pracy (nadzór,
utrzymanie w czystości, oszczędzanie energii oraz wymiana zużytych żarówek).
Zamiast jednej pensji w ciągu roku, otrzymają zestawy meblowe w cenie zakładowej
i oczywiście nie zapłacą podatku od tej pensji, wszak nie dostaną jej do ręki.
Jeśli w kolejnym roku pracownik nie będzie chciał wziąć drugiego zestawu
dla siebie, to z zaprzyjaźnionym zakładem dokona wymiany mebli na proszki do
prania albo na cegły, bo mu stopa życiowa na tyle wzrośnie (w cudowny sposób),
że zechce się budować. Po paroletnich doświadczeniach i przy udziale nowo
powstałych firm doradczych (te to zawsze mają wzięcie, kiedy sprawy podatkowe
są zawiłe) utworzy się niemal doskonały układ, w którym Polacy będą na
konto otrzymywać od pracodawcy połowę wynagrodzenia (po opodatkowaniu) a
pozostałą połowę będą otrzymywać w postaci dóbr doczesnych, dzięki
wymianie opartej na świadczeniach wzajemnych (bez podatków) a system będzie
znany i propagowany w świecie jako system Grasia, który będzie rozpatrywany
przez Skandynawów jako kolejny Polak (wszak od pani Szymborskiej mamy posuchę)
do nagrody Nobla.
Może p. Graś wziął sprawy we własne
ręce i realizuje swój życiowy plan wg hasła - "bogać się, a może
ojczyzna przy tobie też sobie jakoś poradzi"?
Jeśli premier Tusk nie widzi
szkodliwego dla Polski działania swego ministra, to pewnie nie zaoponuje, kiedy
miliony Polaków zawrą mniej lub bardziej finezyjne wieloletnie umowy o świadczeniach
wzajemnych. Jeśli jednak dostrzeże wadę tego mechanizmu, to powinien wyraźnie
oświadczyć, że działanie pana Grasia jest szkodliwe dla Skarbu Państwa i
powinien zmobilizować posłów do ostatecznego zlikwidowania luki prawnej w tej
materii.
Osobną - i jakże wstydliwą - sprawą
jest bycie ministrem polskiego rządu i jednocześnie konserwatorem na
niemieckich (choćby i w Polsce) powierzchniach płaskich. Niby żadna praca nie
hańbi (co przecież też nie jest prawdą), ale ujawnione świadczenia wzajemne
z pewnością są żenujące i to nie dla Niemców...
Hieny, czy takie jest życie?
Kiedy zmarł król popu, Michael
Jackson, media (także nasze) rozpętały nagonkę na wszystkich cwaniaków, którzy
chcą zarobić na jego śmierci. Jeszcze chwila, a nie tylko uznamy, że to
nieetyczne, ale zmienimy prawo w kierunku zakazu zarabiania na czyimś dramacie.
A przecież od dawna wiadomo, że
artysta malarz (a właściwie jego dzieła) ma większą wartość po swej śmierci,
niż za życia. Wówczas znany jest jego dorobek, katalogi są ostateczne i nie
podlegają zmianom - są dwie daty ostatecznie ograniczające życiorys twórcy,
który niczego już nie stworzy, nie zmieni i nie wymyśli. Może w mniejszym
stopniu, ale ta zasada jest prawdziwa dla wszystkich wielkich tego świata i to
nie tylko dla malarzy i królów popu, ponieważ także i dla zwykłych królów
i dla papieży. Zamykany jest okres twórczości i działalności, czynione są
obrachunki, wydawane są monety, banknoty i znaczki pocztowe. Następuje gwałtowny
wysyp ulic i placów z nazwami wielkich ludzi, jako że najczęściej radni z
nazwami czekają na sygnał koronera i grabarza.
Ale myślimy, że to cały świat jest
zepsuty, zaś u nas mamy etykę na wyższym poziomie... Wczoraj pośród mojego
tekstu zamieszczonego na jednym z forów znalazłem ramkę, zaś w niej -
Zbigniew Zapasiewicz
Odszedł wybitny polski aktor...
Przypomnij sobie Jego filmografię.
Kliknąłem w obramowane pole naiwnie sądząc,
że ktoś bezinteresownie chce zwrócić moją uwagę na dorobek artystyczny
Aktora, a może także na Jego idee, wykłady i rozważania. Nic bardziej błędnego
- link przedstawiał komercyjne konkrety, czyli zestaw filmowych dzieł z udziałem
Mistrza z podaniem cen i sposobu płatności oraz odbioru!
Zatem hieny, czy po prostu życie? A może
hieny są na Zachodzie a u nas rozważni handlowcy?
Kiedy
5 lat temu zginęli nasi wysłannicy na wojnę w Iraku, to jeden z tabloidów wyłamał
się i pokazał wizerunek jednego z nich - zabity rodak siedział w aucie i to
bez widocznych obrażeń. Jednak tysiące moralistów zabierało głos -
nieetyczne! Redaktor naczelny tabloidu bronił się jak mógł, głównie przed
zarzutem komercji i ujawniania obrzydliwości tego świata.
A parę dni temu pokazano
studenta zabitego w Hondurasie w aspekcie dwóch zdjęć - jedno bez retuszu
(widać krwawe plamy oraz cieknącą krew), zaś drugie mniej szokujące, bo bez
tych atrybutów. Gdyby to był Polak, zaś fotografie byłyby drukowane w
polskich gazetach, to byłaby burza podobna do tej sprzed paru lat. Ale człowiek
był cudzoziemcem, zatem dyskusja poszła w kierunku możliwości sztuki
fotograficznej i manipulacji, nie zaś w kierunku tego niepowtarzalnego Człowieka,
który miał jedno życie, stracił je dla jakiejś idei a Jego rodzina
(podobnie jak polska parę lat temu) także była wstrząśnięta oglądając te
zdjęcia. Specjaliści beznamiętnie wyjaśniali komputerowe możliwości dnia
dzisiejszego na tle przaśnej archaicznej już czarno-białej fotografii, kiedy
jednakowoż znane już były sztuczki realizowane poprzez majstrowanie przy ówczesnych
fotkach.
Czy obcy student był gorszy od naszego
korespondenta?
Inna sprawa - czy należy potępiać
agencję, która "zmiękczyła" to słynne zdjęcie? Może tego typu
manipulacje są do zaakceptowania, wszak dostęp do mediów (zwłaszcza
internetowych) jest nieograniczony i mogą tam przypadkiem zajrzeć osoby
niezupełnie przygotowane na drastyczne sceny (i to nie tylko dzieci i młodzież).
Przy okazji - dlaczego media nie
pokazują koszmarnych zdjęć po wypadkach drogowych, lotniczych lub po wybuchu
cystern i składów amunicji? Już sam fakt pokazywania pewnych koszmarów
(walka o władzę) a niepokazywanie innych (wypadki) jest także wielką
manipulacją. Można pokazać zabitych po eksplozji na minie, ale już nie można
pokazać ciał rozerwanych przez eksplozję zbiorników paliwa samolotu...
Zatem hieny, czy po prostu życie? A może
hieny są na Zachodzie a u nas rozważni dziennikarze?
Zdobyć Europę
Od lat obywatele Afryki szturmują
wybrzeża bogatej Europy. Wielu z nich ginie podczas sztormów, niektórzy są
wyrzucani za burtę po odkryciu, że są pasażerami na gapę. Szczęściarzom
udaje się uzyskać miejsce w obozie dla uchodźców, gdzie mają znacznie
lepiej niż u siebie na wolności.
Okazuje się, że jest jeszcze jedna
metoda przedostania się do lepszego świata (i to jeszcze za życia).
Co pewien czas jest głośno o
somalijskich piratach. Porywają statki z załogami, są ścigani przez
marynarki wojenne bogatych państw, które zwykle kompromitują się swoją
niezdarnością.
W Zatoce Adeńskiej grupa Somalów
zaatakowała statek "Samanyulo", chcąc go porwać dla okupu, jednak
atak odparto w nieszczęśliwy (choć okazało się, że jednak szczęśliwy)
sposób dla piratów. Otóż Duni płynący nieopodal wyłowili przestępców, a
ponieważ zaatakowany statek płynął pod banderą Antyli Holenderskich, to
przekazano ich Holendrom.
Pięciu Somalów ujętych podczas
dokonywania aktu piractwa, postawiono przed sądem w Rotterdamie a oni są...
szczęśliwi! Zamierzają wystąpić o azyl, ponieważ nie wyobrażają sobie,
że gdziekolwiek indziej mogłoby im być lepiej...
Piraci mają swoje plany -
"Poproszę władze, żeby nie odsyłano mnie z powrotem do Somalii. Tutaj
szanuje się prawa człowieka i chcę tu zostać. Można pograć w piłkę i oglądać
telewizję". Smakuje im więzienne jedzenie, toaletę w celi uważają za
coś niesamowitego, zaś pobyt za kratami chcą wykorzystać do nauki zawodu i języka.
Oskarżeni pochodzą z bardzo biednych
rodzin. Mówią o wojnie w Somalii, braku pracy i o głodzie... Niestabilna
sytuacja w Somalii w świetle praw człowieka zasadniczo wyklucza deportację
oskarżonych.
Być może i im się coś więcej od życia
należy, ale ilu Europów (w tym Polaków) klepie biedę i może tylko pomarzyć
o ciepłym przytulnym więzieniu w Holandii. Chociaż nie - pomarzyć mogli o
nim ćwierć wieku temu, kiedy paszportów nie mieli. Teraz już dowód osobisty
wystarcza, aby ziścić swoje małe marzenia o pracy i życiu na Zachodzie. Także
mają w odwodzie wariant B (jak owi piraci) - zawsze można zameldować się na
dłużej w tamtejszym... więzieniu.
Holenderscy prawnicy ostrzegają, że
przykład postawionych przed sądem piratów może znaleźć naśladowców -
Somalowie (oraz inni Afrykanie) będą pozwalali się schwytać jako piraci (jak
już im się nie uda tankowca zagarnąć), aby dostać się do Europy i to od
razu do jej najlepszej części...
Parę tygodni temu, rzecznik policji
naszego nadmorskiego miasta szczerze przyznał - spadła przestępczość w
naszym rejonie, bowiem większość znanych nam przestępców wyjechała... na
Wyspy Brytyjskie.
Kilkanaście lat temu odmówiono
deportacji z Polski małżeństwa oskarżanego o wielkie malwersacje, ponieważ
w Chinach groziła im kara śmierci. Chini także wygrali los na loterii, a
podatnicy płacą za wszystkie dobrodziejstwa świadczone biednym przestępcom z
całego świata. Gorzej, jeśli sami płatnicy przymierają głodem, a nie dostąpili
zaszczytu bycia piratami, oszustami i innymi cwaniakami - są pod kreską i dopłacają
do czyjegoś przestępczego nieszczęścia a niewiele mają z dobrodziejstw
gwarantowanych przez prawa człowieka, które ktoś kiedyś podpisał a to w
Helsinkach, czy Strasburgu.
Nieco wcześniej strzelano do
wschodnich Niemców, którzy chcieli zdobyć słynny mur a potem Zachodnią
Europę, zestrzelono także polskiego lotnika, który także marzył o lepszym
życiu. Teraz dla zaradnych (w tym niezbyt szlachetnych) nadeszły dużo lepsze
czasy, ale za ich marzenia płacą wszyscy podatnicy, także biedacy.
I jedną niesprawiedliwość zastąpiono
inną...
PS Zbyt długie nazwy - Somalijczycy, Duńczycy, Chińczycy, Afrykańczycy, Europejczycy
Czy
zrezygnował(a)byś z części swej Wolności na rzecz Wspólnoty?
Oto trudny tekst dla wysmakowanych
zwolenników wolności osobistej ("ja jestem najważniejszy"), zatem
wielu z nich nie oceni pozytywnie przedstawionych poniżej pomysłów.
'Wolność' to prawa obywateli
wyznaczone przez dobro powszechne, interes narodowy i porządek prawny. Tyle
jedna z definicji hasła.
Wolność jednostki jest ograniczona
zakresem wolności obywatela-sąsiada. Czy jesteśmy skłonni zrezygnować z części
swojej wolności na rzecz dobra innych ludzi, na rzecz większej społeczności,
na rzecz RP?
Zwykle nie chcemy sami dobrowolnie
zrezygnować i za nas podejmuje decyzje Państwo, co może wywołać nie tylko
niechęć i dyskusje, ale nawet zamieszki i... rewolucje - upadek rządów a
nawet systemów społecznych.
Zacznijmy od drobnych, obywatelskich
spraw - zatem nie będzie tutaj o walkach z zaborcą, okupantem i komuną...
Co pewien czas dowiadujemy się o
kolejnych tragediach z udziałem psa rasy uznawanej za agresywną. Najczęściej
masakrowane są dzieci, rzadziej dorośli i zdarzają się wypadki śmiertelne.
Gdzie jest idea wolności pogryzionego dziecka, którego opiekun (albo całkiem
obcy człowiek) naraził na kalectwo lub utratę życia, czyli ograniczył jego
pole wolności?
Wówczas opinia publiczna jest nawet
przez kilkanaście godzin mocno zbulwersowana. Na dłużą chwilę zadumy nie ma
co liczyć, bowiem mamy kolejne afery z politykami, biznesmenami, nieobyczajne
wydarzenia z posłami i aktorkami, tragiczne wypadki lotnicze i zgony sławnych
ludzi. I tak w koło...
Nie ma tygodnia bez wieści o
znalezieniu ukrytych pod folią upraw roślin z narkotykowej branży albo
dziupli ze skradzionymi samochodami oraz z ukrytymi destylatorniami bimbru albo
rozlewniami innych alkoholi, tudzież z kontenerami pełnymi wyrobów
tytoniowych. Przestępcy uważają, że w ramach wolności mogą wzbogacać się
kosztem zdrowia współobywateli, okradając ich oraz nie płacąc stosownych
podatków na rzecz wspólnoty.
Od czasu do czasu telestacje epatują
widzów dziwakami, którzy w swoich mieszkaniach upychają zbierany złom,
butelki i śmieci wszelakie (ale im akurat potrzebne "na wszelki
wypadek"), co grozi pożarem lub skażeniem najbliższego otoczenia a
ponadto jest zapachowo nie do zniesienia.
Zdarzają się również ważniacy
(nawet w kategorii 'senator'), którzy przez lata zanieczyszczają pola, wody,
korumpują urzędników, a jednak nic nie można z takim cwaniactwem zrobić.
Biedni a niezaradni obywatele oraz inteligentni kombinatorzy w ramach pojmowanej
przez nich wolności, uważają, że mogą robić u siebie w domu lub w swojej
firmie niemal wszystko, a reszta nie ma prawa wtrącać się do ich działalności.
Rzadziej, tym niemniej dorzućmy to
jako makabryczny podwątek omawianego problemu, dochodzi do ujawnienia porwanych
lub uwięzionych a szantażowanych lub molestowanych ludzi, co kończy się
tragicznie (polska rodzina Olewników) albo szczęśliwiej (austriacka rodzina
Fritzlów). Obywatele a przestępcy z tego działu stawiają swoją wolność
ponad wolność innych całkowicie im jej odmawiając.
A wszystko to (i pewnie wiele innych
podobnie szokujących spraw) powinniśmy zapakować do jednej teczki pod tytułem
"Coroczny przegląd nieruchomości", co - według wielu znawców prawa
obywateli do wolności - jednak ją ograniczy.
Mniej więcej co 12 miesięcy specjalny
zespół z fachowcami z dziedzin pożarnictwa, energetyki, kynologii,
psychologii dokładnie przeglądałby wszystkie lokale, posesje, domy, pałace,
uczelnie, kliniki, restauracje, biura, garaże, zagrody, stodoły, fabryki ze
szczególnym zwróceniem uwagi na piwnice, strychy, ziemianki i inne zakamarki.
W ten sposób ujawniano by rozmaite nielegalne hodowle psów i innych zwierząt,
także podejrzanych roślin, przemytnicze i złodziejskie magazyny oraz
nielegalne wytwórnie dóbr wszelakich, także budowlane samowole. Sprawdzano by
podłączenia energetyczne, wodociągowe, kanalizacyjne, telefoniczne itp.
Odkrywano by miejsca hodowli i walk agresywnych zwierząt. Uwalniano by osoby
przetrzymywane wbrew ich woli oraz osoby ukrywające się przed wymiarem
sprawiedliwości i nielegalnie przebywające w Polsce. Podejrzane miejsca byłyby
sprawdzane częściej.
Przy okazji zapisywano by informacje,
które zastąpiłyby narodowe spisy powszechne, które są organizowane z wielką
pompą co ok. 10 lat - mielibyśmy ważne informacje odświeżane corocznie bez
jednorazowego wydawania znacznych środków podczas specjalnej akcji a wyniki byłyby
zamieszczane na bieżąco w internecie.
Ponieważ Polska kiedyś będzie musiała
wprowadzić podatek katastralny, przeto ów zespół opisywałby i uaktualniał
dane dotyczące wszystkich nieruchomości. Powiększenie liczby tytułów
podatkowych spowoduje zmniejszenie wysokości opłacanych już podatków z
istoty bilansowania, chyba że administracja zostanie rozbudowana (mimo
komputeryzacji!) do gigantycznych rozmiarów, co nie należy wiązać z
proponowanymi pomysłami, bowiem niektóre rządy mają tendencję do gwałtownego
wzrostu liczby urzędników, mimo przedwyborczych obietnic ich znakomitego
uszczuplenia...
Ujawniano by tysiące aferalnych spraw
rocznie (kradzieże, w tym prądu i aut, narkotyki i inne używki, porwania, zabójstwa,
ukrywanie przestępców, przemyt towarów i ludzi), ale czy na tym istotnie zależy
przywódcom i naczelnym organom naszego Państwa?
Czy sądy i więzienia podołałyby
takiemu wyzwaniu? Niewykluczone, że wielu wipów jest zamieszanych w afery, które
byłyby ujawniane podczas systematycznego przeglądania WSZYSTKICH nieruchomości,
zatem wielu z nich będzie protestować przeciwko niniejszej propozycji. A czy
nam, zwykłym obywatelom, na tym zależy, skoro już kamery na rogu każdej
ulicy nas niepokoją? Jeśli to my kombinujemy, to oburzają nas kontrole, ale
jeśli inni są "zaradniejsi" od nas, to krytykujemy odpowiedzialne
organy, że dopuszczają do takich bezeceństw.
Czy jest w Polsce partia, która by się
zdobyła na taką walkę? Przecież zaraz zwolennicy wolności rzucą się jak sępy
na tego typu metody, zapominając, że to w ich interesie jest zwalczanie przestępczości
już przy zerowej tolerancji i na poziomie miejsca zamieszkania każdego wolnego
obywatela RP.
Każde zwiększenie poziomu bezpieczeństwa
całego społeczeństwa wiąże się z koniecznością rezygnacji z fragmentu
Wolności każdego z obywateli.
Na początek, w ramach dyskusji nad
Wolnością, należałoby zastanowić się - na ile każdy z nas mógłby
zrezygnować z części omawianego dobra na rzecz ogółu i dla lepszej przyszłości
naszych dzieci i wnuków? Na ile nasi urzędnicy i funkcjonariusze należycie by
wypełniali swoje obowiązki, nie przekraczając ich i nie wchodząc w
korupcyjne układy?
Są narody, których obywatele są
gotowi zrezygnować z części swej wolności na rzecz większego bezpieczeństwa,
są narody (w tym my), którzy zanim pomyślą, to już budują barykady i wołają
- to moje, nie dam i nie zrezygnuję z przywilejów!
PS Kiedy chciałem zilustrować ten artykuł, jakimś skanem, to okazało się, że hasło "wolność" dotyczy ważniejszego znaczenia dla ciemiężonych narodów (walka z zaborcą, kolonizatorem i okupantem) - wszystkie nazwy placów, skwerów, wzgórz i pomników (w tym słynna nowojorska Statua Wolności) dotyczą walki o wolność w górnolotnym znaczeniu (także ostatnie polskie przedwojenne znaczki pocztowe poświęcono 25. rocznicy wymarszu ku Wolności). W znaczeniu "wolność obywatela" można byłoby zeskanować okładkę Konstytucji, ale przecież w ustawie zasadniczej chodzi o zdobycie możliwie największego obszaru wolności dla siebie bez poświęcenia jej części dla ogółu.
Co
z wolnością bogacenia się?
Kiedyś mieliśmy socjalizm, zwany
przez niektórych komunizmem, potem zainstalowaliśmy jedynie słuszny
kapitalizm rynkowy i wolność obywatela. Jeśli tylko ktoś zarabia 10 tysięcy,
100 tysięcy lub miliony złotych (albo dolarów, czy europów) miesięcznie, to
odzywają się dwie główne grupy na forach internetowych - etycy, którzy
ubolewają nad takimi kominami płacowymi (a nawet pomstują) oraz nonszalanccy
komentatorzy (takie robocze określenie przyjęto na dyskutantów, którzy żyją
od pierwszego do pierwszego, marzy im się jakiś nagły wielki spadek albo łudzą
się, że ciężko a uczciwie pracując do czegoś dojdą, choć większość z
nich liczy jednak na nagły, zwykle zakombinowany, przypływ gotówki), którzy
uważają, że czasy równych żołądków i niezaradnych obywateli już minęły,
zatem zarobki nie powinny być ograniczane przepisami a już na pewno nie jakąś
ideologią charakterystyczną dla homo sovieticusa. Ponadto pierwsza grupa
najwyraźniej dybie na wolność obywatela do bogacenia się, zaś druga uważa,
że wolność daje prawo do nielimitowanych dochodów oraz do nieograniczonych
majątków.
Jakież było moje zdumienie,
kiedy pewien Francuz (i to nie podczas jakiejś rewolucji francuskiej, kiedy to
od góry skracano wielmożów i wyzyskiwaczy) poinformował, że "W ciągu
dwóch lat zamierza wprowadzić zasady, które nie pozwolą na wydawanie
gigantycznych pieniędzy na pozyskiwanych nowych pracowników do firm.
Restrykcje mają też zahamować rozrastające się do granic absurdu zarobki
czołowych specjalistów".
A cóż to za socjalistyczne
pomysły? Czyżby to nowy Lenin w jednak mniej krwawym (miejmy nadzieję!)
wydaniu? Co na to zaprzysięgli zwolennicy wolności obywatela (burżuja i
kapitalistycznego wyrobnika)? Wprawdzie na naszych forach przeważają ludzie
niezamożni (choć nie całkiem biedni) oraz dość zamożni (choć nie
krezusi), to zawsze omawiane dwie grupy mają sobie wiele do powiedzenia o
przesadnych płacach i o prawie do nieograniczonego bogactwa.
Panowie szlachta! Do szabel! Ktoś
chce nam zabrać nienaruszalne prawo do nieograniczonych zarobków! Co na to
ojcowie i najmłodsze dzieci kapitalizmu rynkowego? Co na to Rzecznik Praw
Obywatelskich oraz komitety obrony praw człowieka i obywatela? No i co na to
konstytucje najważniejszych burżuazyjnych państw?! Przecież to zdumiewający
zamach na wolność obywatela! Naruszenie podstawowego prawa człowieka do
bogacenia się!
Ten Francuzik to pewnie jakiś
nieudacznik i biedak, któremu przypomniały się w jakiejś malignie
leninowskie idee? Może ma w swojej francuskiej krwi niewybite do końca
socjalistyczne geny? I jeszcze ten facet ma nazwisko kojarzące się z platyną,
czyli z jednym z najdroższych kruszców; może jednak sobie gościu żartuje?
Zatem któż jest tym socjalistą,
etykiem i wrogiem rynkowego kapitalizmu? Otóż to niejaki Michel Platini, ongiś
legenda - jeden z najlepszych europejskich piłkarzy, a teraz prezydent UEFA! Człowiek
zamożny i zawdzięczający swój majątek talentowi, pracowitości i...
kapitalizmowi. I on mówi NIE temu znakomitemu systemowi? Oczywiście - jemu
przyświeca inne podejście, niż wyznawcom prymitywnego komunizmu, ale cóż to
za różnica dla piłkarzy i klubów - sportowcy zostaną ograbieni, zaś działaczom
zostanie ograniczone pole decyzyjne.
A cóż on takiego powiedział?
Oto jego socjalistyczne wypowiedzi -
"Nie wiem, jak można zapłacić
ponad 90 milionów E za jednego piłkarza. To po prostu nie mieści się w głowie".
"Nie do przyjęcia są zarobki Eto'o na poziomie ponad 11 milionów E za
sezon". "Trzeba to ukrócić. Nie wiemy jeszcze jak, ale w ciągu
najbliższych dwóch lat coś wymyślimy. Nie wyobrażam sobie, żeby to szaleństwo
trwało dalej, bo w końcu ten balon tego nie wytrzyma i pęknie".
Fale krytyki dotyczące zbyt
wysokich zarobków przetoczyły się nad kierowcami formuły 1 i nad sławnymi
światowymi modelkami.
Co pan Platini ma do klubowych
wydatków i do wysokości płac piłkarzy? Każdy ma niezbywalne prawo płacić
ile chce i komu chce, nieprawdaż? Jeśli Francuz zazdrości, to niech sam pogra
a może uda mu się zarobić jeszcze więcej - no przecież w ten sposób nasi
dyskutanci na rozmaitych forach reagują na każdą wypowiedź, w której ktoś
nieśmiało chce przekazać swe wątpliwości, że jednak omawiane dochody są
cokolwiek przesadzone... Proszę sprawdzić i wpisać tego typu komentarz dotyczący
nowego (kolejnego) artykułu informującego nas o niebotycznych czyichś
zarobkach. Posypią się epitety oraz wyjaśnienia (że porzuciliśmy ideę
jednakich żołądków) oraz porady (że jeśli zazdrościmy, to możemy robić
to, co omawiane osoby).
A może z wielkością majątku i
wysokością wynagrodzeń powinno być podobnie jak z nośnością windy, mostu
i statku - przekroczenie dopuszczalnej wartości grozi katastrofą? Skoro
ograniczenia są w technice i w życiu, to dlaczego mamy uznać, że dyskusje o
limitach dotyczących delikatnej materii posiadania, są niezgodne z rozsądkiem
i konstytucją?
PS Nasz minister sportu uważa, że za dobrą pracę fachowcom należy się godna płaca rzędu 30 tys. zł miesięcznie oraz premie po ok. 110 tys. zł. To jakiego rzędu płace uznałby ten minister za godne dla fachowców, którzy ratują życie (przeszczepy, walka z rakiem, ratownictwo wypadkowe)? Wyższe czy niższe, niż za budowę obiektów sportowych?
Wolność a bezpieczeństwo obywateli
Jaka jest zależność pomiędzy wolnością
obywateli a ich bezpieczeństwem?
Dawniej hasło 'wolność' kojarzyło
się z niepodległościowymi zrywami, zaś 'bezpieczeństwo' ze spokojnym międzynarodowym
współistnieniem (ale także z bezpieką oraz występowało w aspekcie higieny
pracy). Dla stosunkowo bezpiecznej Europy, problemy niepodległości Kurdystanu
czy Czeczenii są zbyt odległe, natomiast coraz bogatsi Europejczycy myślą częściej
nie tyle o wolności obywatela co o bezpieczeństwie obywatela, zwłaszcza że
pierwszy termin jest dość abstrakcyjny i istotny dla etyków, filozofów i
działaczy a ponadto przez lata został nadszarpnięty i nadmiernie
wyeksploatowany, natomiast drugi termin jest konkretny i jakże ważny dla
przeciętnego człowieka.
Nie ma dnia, abyśmy nie byli
informowani w programach interwencyjnych, że znowu przeciętnego rodaka urzędnicy
lub funkcjonariusze zlekceważyli, a to całkiem łamiąc jego prawo do wolności,
samookreślenia i godności, a to tak interpretując istniejące prawo, że
obywatel czuje się wdeptany w glebę. Jednak jest to margines toczącego się
życia, choć oczywiście ważny dla zainteresowanych osób i żenujący dla
Polski, zwłaszcza że coraz częściej skargi kierujemy do Strasburga.
Temat bezpieczeństwa obywatela jest ważniejszy
dla większości Polaków, niż wolność obywatela. Być może to w końcu
dostrzeże spora grupa rodaków oraz media, które będą naciskać decydentów
na rozsądne i przemyślane rozwiązania.
O wolność dbają dziennikarze,
komitety praw człowieka, czasami posłowie i kolejne rządy. O bezpieczeństwo
musimy dbać sami i możemy dawać znaki władzy, że teraz bezpieczeństwo
obywatela ma coraz to wyższą rangę. Często wręcz rządy chcą kierować
dyskusję na sprawy wolności obywatela i to w aspekcie konstytucji, natomiast w
XXI wieku istotniejszą sprawą wydaje się bezpieczeństwo obywatela.
Jaki jest związek wolności i
bezpieczeństwa obywatela? Okazuje się, że poszerzenie zakresu wolności
jakiegokolwiek obywatela powoduje zmniejszenie bezpieczeństwa innego obywatela
i odwrotnie. Jako bogatsi możemy kupić sobie awionetkę i latać niemal do
woli (dawniej to trudne z powodu przepisów oraz niewykonalne z powodu cen). Na
świecie latają setki tysięcy wolnych obywateli i od czasu do czasu spadają
cokolwiek gwałtownie i nie zawsze na lotnisko. To, że wolni ludzie giną lub
zostają kalekami, to niejako ich prywatna sprawa (w ramach swej wolności
dokonali wyboru), ale oni zabijają i ranią innych wolnych obywateli, którzy
nie mają wyboru, których nie obroni żadna konstytucja ani inne przepisy czy
wytyczne. Mamy konfrontację dwóch wolnych obywateli, z których pierwszy jest
aktywnym podmiotem wydarzenia (narzuca rozwój sytuacji), zaś drugi tylko
biernym przedmiotem (jest bezwolną ofiarą sytuacji). Drugi ginie, ponieważ
pierwszy wywalczył sobie prawo do wolności. I cóż z tego, że uznamy winę
tego pierwszego? W treści epitafium wyryjemy na marmurze zabitemu "Ofiara
wolności współobywatela" i takie jedynie będzie zadośćuczynienie?
Mamy coraz więcej młodych kawalerzystów,
którzy ujeżdżają swe mechaniczne rumaki zwane ścigaczami. W letnim sezonie
prawie codziennie ginie jeden z nich. W ramach wolności kupili wyczynowe
motocykle, mają uprawnienia, zatem szaleją po szerokich drogach, jednak czynią
to nazbyt energicznie i bywają niezauważalni przez innych - czasami nie tak błyskotliwych
- użytkowników dróg. A jeśli giną jako wolni obywatele i zabierają ze sobą
innych, równie wolnych, obywateli?
Z obu omówionych przypadków wynika,
że wskutek korzystania z dobrodziejstwa wolności obywatelskiej, cierpi wielu
ludzi niekorzystających z tej wolności w tym samym zakresie. Wyższy poziom
wolności i zamożności jednych jest okupiony obniżeniem poziomu bezpieczeństwa
innych. Nawet jeśli nie dochodzi do opisanych wypadków (bo statystycznie
jednak to rzadkie wydarzenia), to wielu ludzi z obawy rzadziej uczęszcza w
okolice lotnisk i rzadziej korzysta z dróg rezygnując z wycieczkowych planów.
W mediach pokazują pilotów awionetek,
którzy nimi z powodzeniem latają, natomiast są zbyt młodzi na otrzymanie
prawa jazdy... samochodem. Prawnicy dyskutują na temat podniesienie wieku do 24
lat dla użytkowników ścigaczy. Owe dwa przykłady są dowodem na poszerzanie
albo zawężanie wolności wobec niektórych obywateli i z tego powodu nie będzie
rewolucji. Kiedyś niewolnictwo było uznanym systemem społeczno-ekonomicznym i
wydawało się ówczesnym wolnym obywatelom (oraz ich niewolnikom!), że ten
stan rzeczy utrzymywać się będzie w nieskończoność.
Teraz mamy reklamy nadawane podczas
przerw w emisji filmów i także wszystkim się wydaje, że nigdy to się nie
zmieni. A przecież kiedyś to jarzmo (podobnie jak z niewolnikami) zostanie
zrzucone a najpierw poluzowane poprzez dodanie informacji - ile pozostało czasu
do wznowienia emisji filmu. To kwestia świadomości telewidzów jako wolnych
obywateli, ich stanowczych żądań oraz poparcia organizacji konsumenckich. A
że z tego powodu mogą stracić finansowo i telestacje, i wolni obywatele?
Przecież uwolnienie niewolników także pogorszyło sytuację finansową
wolnych obywateli a wielu niewolników nie mogło odnaleźć się w nowej
sytuacji.
U nas panem życia i śmierci jest
dyspozytor placówki zdrowia, który w ramach lepiej albo gorzej pojmowanych
obowiązków oraz swego prawa do wolności, podejmuje decyzję (często na tle słabej
finansowej kondycji placówki albo z powodu braku kadry lekarskiej), która kończy
się śmiercią chorego, któremu akurat nic z wolności nie przyszło w
krytycznym momencie życia (choćby dlatego, że nie był wipem albo dyspozytor
nie był jego znajomym) a drugiej szansy na komfort zademonstrowania, że jest
się wolnym człowiekiem już nie dostanie ani od Boga, ani od Państwa. Najczęściej
procesy w Polsce przeciwko dyspozytorowi (albo przeciwko lekarzom popełniającym
błędy) trwają latami a karalność jest znikoma (w przeciwieństwie do
bardziej cywilizowanych państw). Wielu nieboszczyków wolałby mieć mniej
wolności a więcej bezpieczeństwa.
W Polsce jest moda na wszelkiego
rodzaju sondaże, które kosztują krocie a niewiele społeczeństwu dają - to
niektóre partie i media są zadowolone z ich wyników. A gdyby tak omówić
szereg przykładów na ograniczenie wolności i wzrost bezpieczeństwa? Niech
społeczeństwo (potencjalni wyborcy) wypowiedzą się, co dzisiaj wyżej
stawiają. Czy są skłonni zaakceptować kamery przy bankomatach i przy kasach
bankowych i w ważniejszych punktach miejscowości? Jeśli sprzedawca samochodu
jest uczciwy, to w ramach dobrze pojętego interesu nabywcy, powinien zrozumieć
i zgodzić się na sfotografowania swego oblicza. Akwizytor nie powinien się
dziwić, jeśli nabywca zaproponuje wykonanie fotki. Więcej - uczciwy
handlowiec powinien sam zaproponować nie tylko podpisanie umowy, ale wykonanie
zdjęcia.
A z drugiej strony - jeśli już jesteś
oszustem, złodziejem, pedofilem, pijanym piratem drogowym lub innym obrzydliwym
przestępcą, to wiedz, że właściwe organa zamieszczą twoje dane i wizerunek
na internetowym portalu, gdzie dodatkowo będzie opisana twoja antyspołeczna
działalność, wyroki oraz spodziewane wyjście na wolność a nawet terminy
przepustek. W tym kierunku powinna przemieszczać się linia graniczna wolność-bezpieczeństwo
państwa prawa!
Właśnie czytamy - "Teraz policja
będzie mogła sprawdzać na wewnętrznych drogach np. trzeźwość kierowców i
rowerzystów, łapać za nieużywanie świateł i pasów czy jazdę niesprawnym
samochodem. Będzie też mogła wlepiać mandaty za złe parkowanie i odholowywać
auta, stojące w miejscach gdzie zatrzymywać się nie wolno. Nowe prawo pozwoli
też uwolnić tzw. koperty dla osób niepełnosprawnych. Obecnie zasady prawa
drogowego, poza nielicznymi wyjątkami, nie obowiązują na drogach polnych,
ulicach osiedlowych, terenach prywatnych czy obiektach takich jak supermarkety
lub dworce - czyli tzw. drogach wewnętrznych".
Zatem - prawo (według propozycji)
ograniczy wolność kierowców, ale zwiększy bezpieczeństwo innych użytkowników
dróg i podniesie komfort życia inwalidom. Czy jesteśmy w stanie zaakceptować
tego typu zamiany? I do tego nie jest potrzebna zmiana konstytucji!
Co 4 Polak ginie na przydrożnych
drzewach. Z własnej winy, z winy innych użytkowników dróg, z powodu
przebiegających zwierząt, rozlanych cieczy. Także giną nasi rodacy na leżących
już drzewach albo pod właśnie upadającymi konarami z powodu wichury.
Tolerowane przez społeczeństwo jest natychmiastowe wykonywanie kary śmierci
najczęściej za czyn niezawiniony i to w państwie funkcjonującym bez tej
najwyższej kary i w państwie z przewagą chrześcijan. Drzewa w Polsce są więcej
warte niż ludzie. Drzewa cieszą się większą wolnością niż ofiary. Wobec
tych roślin obowiązuje jedynie zakaz poruszania się, ale to nie zasługa państwa
prawa, lecz taka jest ich istota. Rosną przy drogach, często niezgodnie z
polskimi przepisami a cóż dopiero z unijnymi. Każde drzewo stojące zbyt
blisko drogi powinno być natychmiast ścięte przez zirytowanego obywatela i to
bez czekania na zgodę urzędów! Wystarczyłoby sfotografowanie pnia oraz leżącej
miary i wskazanie właściwych przepisów. Korzystnie byłoby posiadać podpis
wiarygodnego świadka. Zresztą po ścięciu odległość pnia drzewa od krawędzi
jezdni nie ulega zmianie...
Kiedy w końcu Polacy wezmą swoje
sprawy w swoje ręce i przerzedzą owych niemych zabójców? Na początek drzewa
porastające zewnętrzne łuki szos. W zamian należy posadzić gęste krzewy tłumiące
ruch pojazdu (winnego albo całkiem niewinnego kierowcy) wypadającego z trasy.
Parę dni temu pod Elblągiem zginęły
3 osoby po zderzeniu auta na drzewie, które znajduje się mniej niż pół
metra od jezdni i co? Wolność drzew polega na tym, że im wolno tam stać, zaś
wolność zabitych rodaków (oraz żałobników) polega na możliwości
uczestniczenia w uroczystym pogrzebie - ależ wspaniałomyślność państwa!
Bezpieczeństwo drzew jest niezagrożone w przeciwieństwie do bezpieczeństwa
podróżnych. Czy można to zmienić w źle zarządzanym państwie, w którym człowiek
jest szanowany mniej niż drzewo?
Tępogłowym urzędnikom wtóruje część
nieodpowiedzialnych internautów, którzy "inteligentnie" konstatują,
że to nie pnie najeżdżają na auta (ale dowcipni wobec nieszczęścia).
Jeszcze chwila zacietrzewienia a zaproponują posadzenie drzew wzdłuż ciągłych
linii w osi szosy, co udowodni ich tezę o coraz mniej uważnym prowadzeniu
pojazdów i o winie ofiar, a jednocześnie ucieszy pseudoekologów, którzy
odnotują zwiększenie obszaru drzewostanu tak potrzebnego nam do oddychania. Co
zdumiewające - gdyby ludzie ci zginęli z ręki mordercy, to mielibyśmy próbę
linczu, spektakularne protestacyjne marsze oraz procesy ciągnące się latami i
programy telewizyjne ukazujące zło tego świata.
W państwach totalitarnych obywatele
mają mniej wolności, co przekłada się na większe poczucie bezpieczeństwa
ze strony posiadaczy pojazdów (wyroki bywają drakońskie, zatem potencjalni
zabójcy jeżdżą ostrożniej). Oczywiście, obywatele są ubożsi i nie
dysponują aż takimi przedmiotami, którymi mogliby manifestować i realizować
swoją wolność i którymi mogliby zagrażać współrodakom. Surowsze kary
dotyczą również oszustw, kradzieży i poważniejszych przestępstw. Nikt rozsądny
nie będzie przekonywać do modelu totalitarnego, jednak część wolnych
obywateli demokratycznych państw powinna mocniej naciskać swoje rządy na zwiększenie
bezpieczeństwa kosztem wolności innych obywateli jakże często wykorzystujących
swoje (albo wypożyczone) drogocenne przedmioty do realizacji konstytucyjnie
zapisanej wolności i to kosztem bezpieczeństwa pozostałych - także przecież
wolnych - obywateli (często interesy jednych i drugich obywateli się przenikają;
bywa, że grupy interesu nachodzą na siebie jako zbiory, w zależności od
rozpatrywanej dziedziny, co komplikuje omawiane problemy).
Istota wolności - "robię co mi
się podoba, ale nie wchodzę w szkodę innemu obywatelowi" jest łamana i
to w sposób często nieodwracalny.
Parę miesięcy temu wydarzyła się
katastrofa samolotu, który stał parę godzin na lotnisku, gdzie był przeglądany
z powodu awarii. Część pasażerów (cały czas przebywali w mało przyjaznych
warunkach wewnątrz kadłuba) uznała, że wobec znacznego opóźnienia ich
odlot nie ma sensu i chciała zrezygnować z podróży, ale załoga (wolni
obywatele powołujący się na swoje restrykcyjne przepisy) zabroniła wyjścia
pasażerom (wolnym obywatelom, ale tylko na papierze). Wszyscy zginęli, zatem
mamy przykład na skrajnie zniewalającą (i niszczącą!) wolność jednych
obywateli kosztem wolności (i bezpieczeństwa!) innych obywateli.
Co ciekawe, większość internautów
nie dostrzega wcale tego i podobnych problemów - są jak niewolnicy, którzy w
większości uważali, że "tak musi być!".
Niemal codziennie media donoszą o
konflikcie pomiędzy wolnością obywatela a utratą wolności (i to zwykle połączoną
ze spadkiem poczucia bezpieczeństwa, a nawet z utratą życia!) innego
obywatela. Codziennie można wydłużać listę dramatycznych par problemów
pomiędzy aktywnie wolnymi obywatelami a biernie wolnymi (z definicji i tylko z
definicji!).
Jutro i pojutrze życie dopisze kolejne
drastyczne przykłady wykorzystywania jednych wolnych przez innych wolnych
obywateli...
Kiedy wykorzystywani obywatele sami zgłoszą
postulat, aby zmniejszyć zakres swej wolności i w zamian otrzymać zwiększone
bezpieczeństwo...
Mirosław Naleziński,
Gdynia
www.mirnal.neostrada.pl
PUBLIKACJE MIRKA 2009r
AKTUALNOŚCI CZERWCOWE MIROSŁAWA NALEZIŃSKIEGO
MAJOWE MIROSŁAWA NALEZIŃSKIEGOAKTUALNOŚCI KWIETNIOWE MIROSŁAWA NALEZIŃSKIEGO
AKTUALNOŚCI MARCOWE MIROSŁAWA NALEZIŃSKIEGO
AKTUALNOŚCI LUTOWE MIROSŁAWA NALEZIŃSKIEGO
AKTUALNOŚCI STYCZNIOWE MIROSŁAWA NALEZIŃSKIEGO
PUBLIKACJE MIRKA 2008r
AKTUALNOŚCI GRUDNIOWE MIROSŁAWA NALEZIŃSKIEGO
AKTUALNOŚCI LISTOPADOWE
MIROSŁAWA NALEZIŃSKIEGO
AKTUALNOŚCI
PAŹDZIERNIKOWE MIROSŁAWA NALEZIŃSKIEGO
AKTUALNOŚCI
WRZEŚNIOWE MIROSŁAWA NALEZIŃSKIEGO





PUBLIKACJE MIRKA w
2007r
AKTUALNOŚCI grudniowe 2008 MIROSŁAWA NALEZIŃSKIEGO
AKTUALNOŚCI listopadowe
2007 MIROSŁAWA NALEZIŃSKIEGO
AKTUALNOŚCI październikowe
2007 MIROSŁAWA NALEZIŃSKIEGO
AKTUALNOŚCI wrześniowe
2007 MIROSŁAWA NALEZIŃSKIEGO
AKTUALNOŚCI sierpniowe
2007 MIROSŁAWA NALEZIŃSKIEGO
AKTUALNOŚCI
lipcowe
2007 MIROSŁAWA NALEZIŃSKIEGO
AKTUALNOŚCI
czerwcowe 2007 MIROSŁAWA NALEZIŃSKIEGO
AKTUALNOŚCI
majowe
2007 MIROSŁAWA NALEZIŃSKIEGO
AKTUALNOŚCI kwiecień 2007 MIROSŁAWA NALEZIŃSKIEGO
AKTUALNOŚCI
marzec
2007 MIROSŁAWA NALEZIŃSKIEGO
AKTUALNOŚCI
luty 2007 MIROSŁAWA NALEZIŃSKIEGO
AKTUALNOŚCI
styczeń 2007 MIROSŁAWA NALEZIŃSKIEGO
PUBLIKACJE MIRKA w 2006r
AKTUALNOŚCI
GRUDZIEŃ MIROSŁAW NALEZIŃSKI
AKTUALNOŚCI
LISTOPADOWE MIROSŁAW NALEZIŃSKI
AKTUALNOŚCI
PAŹDZIERNIKOWY MIROSŁAW NALEZIŃSKI
AKTUALNOŚCI
SIERPNIOWE MIROSŁAW NALEZIŃSKI
AKTUALNOŚCI
LIPCOWE MIROSŁAW NALEZIŃSKI
AKTUALNOŚCI
MAJOWE MIROSŁAW NALEZIŃSKIEGI
AKTUALNOŚCI
KWIETNIOWE MIROSŁAW NALEZIŃSKI
AKTUALNOŚCI
MARCOWE MIROSŁAW NALEZIŃSKI
AKTUALNOŚCI
LUTOWE MIROSŁAW NALEZIŃSKI
AKTUALNOŚCI
STYCZNIOWE MIROSŁAW NALEZIŃSKI
i przechodzimy na 2005r
AKTUALNOŚCI
GRUDNIOWE MIROSŁAW NALEZIŃSKI
AKTUALNOŚCI
LISTOPADOWE MIROSŁAW NALEZIŃSKI
AKTUALNOŚCI
PAŹDZIERNIKOWY MIROSŁAW NALEZIŃSKI
AKTUALNOŚCI
WRZEŚNIOWE MIROSŁAW NALEZIŃSKI
AKTUALNOŚCI
SIERPNIOWE MIROSŁAW NALEZIŃSKI
AKTUALNOŚCI
CZERWCOWE MIROSŁAW NALEZIŃSKI
AKTUALNOŚCI
MAJOWE MIROSŁAW NALEZIŃSKI
AKTUALNOŚCI
KWIETNIOWE MIROSŁAW NALEZIŃSKI
Polecam
sprawy poruszane w działach:
SĄDY
PROKURATURA
ADWOKATURA
POLITYKA
PRAWO
INTERWENCJE
- sprawy czytelników
Tematy w dziale dla
inteligentnych:
ARTYKUŁY - tematy do przemyślenia z cyklu: POLITYKA - PIENIĄDZ - WŁADZA
"AFERY
PRAWA" Niezależne Czasopismo Internetowe www.aferyprawa.com redagowane przez dziennikarzy AP i sympatyków z całego świata których celem jest PRAWO, PRAWDA SPRAWIEDLIWOŚĆ DOSTĘP DO INFORMACJI ORAZ DOBRO CZŁOWIEKA |
aferyprawa@gmail.com |
WSZYSTKICH INFORMUJĘ ŻE WOLNOŚĆ WYPOWIEDZI I SWOBODA WYRAŻANIA SWOICH POGLĄDÓW JEST ZAGWARANTOWANA ART 54 KONSTYTUCJI RZECZYPOSPOLITEJ POLSKIEJ.
zdzichu
Komentowanie nie jest już możliwe.