opublikowano: 26-10-2010
Media w Polsce i na świecie - majowy cykl krytyczno-informacyjny Mirosława Nalezińskiego
Błąd w konkursie na "Gustloffa"
W
czwartki gazeta "Fakt" dodaje całotygodniowy program telewizyjny. 30
kwietnia 2009 zamieszczono tam konkurs promujący nowy film "Gustloff -
rejs ku śmierci". Napisano "to film oparty na faktach" i "opowiada o
tragicznym rejsie statku pasażerskiego", zatem coś jednak przekłamano -
wszak to był okręt wojenny, nie zaś statek pasażerski. To błąd typu
"polskie obozy koncentracyjne" (choć oczywiście mniejszej rangi) i
trzeba będzie jednak wyjaśnić (przypomnieć?) naszym dziennikarzom, że
są to istotne różnice znaczeniowe.
Storpedowanie okrętu wojennego płynącego w konwoju było zgodne z prawem
wojennym. Obecnie politycznie poprawniejsze jest użalanie się nad losem
ofiar, jednak nie zapominajmy, kto płynął okrętem - na pokładzie było
ponad tysiąc oficerów i marynarzy, także policjanci,
gestapowcy, działacze NSDAP i ich rodziny. Aleja prowadząca do pomnika
upamiętniającego ofiary największej morskiej katastrofy, powinna nosić
imię komandora Marinesko. To on zatopił okręt noszący imię faszysty i
niejeden polski, brytyjski czy norweski marynarz byłby dumny z tego
trafienia. Wielu mieszkańców okupowanej Europy,
świadków niemieckiego barbarzyństwa, nie miałaby żadnych
moralnych problemów i wyręczyłaby radzieckiego
dowódcę okrętu podwodnego. To teraz zmieniły się perspektywy
poprawności...
Nierychliwy, ale sprawiedliwy Bóg w końcu wskazał na
ów okręt i to w groteskowym momencie - akurat przez radio
transmitowano przemówienie Hitlera. Gdy zaczęto grać hymn
III Rzeszy, zawalił się (zatonął) świat rasy panów płynących
tym nibywycieczkowcem. Może Stwórca niepotrzebnie czekał aż
tak długo a kara była zbyt wysoka? Może to był dopust boży za
obóz Auschwitz-Birkenau wyzwolony nieco wcześniej?
I
czytamy dalej - "Miał to być jego ostatni rejs z Gdańska do Hamburga z
10 000 pasażerów (w tym z uciekającymi z Polski gestapowcami
i ich rodzinami". Można (z gorzką ironią) ocenić niemieckie plany i
solidność - miał być, to i był... Czy zdanie jest prawdziwe (z punktu
widzenia logiki), jeśli jeden z elementów jest fałszywy? No
bo rejs nie był z Gdańska...
Jednostka "Wilhelm Gustloff" została zbudowana w 1937 jako statek
wycieczkowy, jednak podczas wojny był okrętem wojennym - służył jako
transportowiec wojskowy i miał zamontowaną broń przeciwlotniczą oraz
wyrzutnie bomb głębinowych. W swój ostatni rejs wyruszył 30
stycznia 1945. Jako statek pasażerski miał ok. 500
załogantów oraz 3 razy więcej pasażerów, zatem
jednostka przewoziła parokrotnie więcej osób, niż to
przewidziano.
Wracając do konkursu - należy wysłać SMS z treścią: A (Szczecin), B
(Gdańsk) lub C (Porto) - Z którego miasta wypłynął statek
"Wilhelm Gustloff"?
Porto
jest drugim co do wielkości miastem w Portugalii, jednak nie tylko...
Porto to również wzmacniane portugalskie wino i
prawdopodobnie ten trunek miał wpływ na ustalenie dwóch
konkursowych nazw (Gdańsk, Porto), wszak słynny okręt wypłynął z...
Gdyni! Aby uczestniczyć w konkursie i marzyć o wygranej, należało...
skłamać i wpisać B!
Idzie wiosna, będą
warzywa
Czy
dziennikarze portali mają zmysł taktu, który powinien być im
niezbędny, podobnie jak lekarzom czy prawnikom? Otóż 23
kwietnia 2009 na portalu Interia zamieszczono dwie fotografie dotyczące
jednośladów. Na górze witryny pokazano stadko
nagich rowerzystów siedzących wygodnie na siodełkach i żwawo
pedałujących ku lepszej przyszłości.
Artykuł "Odkorkuj miasto. Rowerem" ma być głosem w dyskusji nt.
korzystania z rowerów zamiast dymiących aut. Informacje
zostały udzielone przez przedstawiciela Centrum
Zrównoważonego Transportu. Nie wiadomo, czy owo
zrównoważenie nawiązuje do trudności z utrzymaniem się
jednośladu w położeniu pionowym (co nie jest przecież trudne), czy może
być aluzją do owych golasów, a dokładniej do ich profilu (a
nawet poziomu) psychologicznego... W końcu to zdecydowana mniejszość
obywateli zgodziłaby się jechać nago rowerem.
Jednak do golizny w mediach jesteśmy przyzwyczajani od wielu lat i w
omawianym wydaniu taki strój nie szokuje. Skandalem jest
natomiast zestawienie tego zdjęcia z umieszczoną poniżej fotografią.
Wklejono ją, aby zilustrować artykuł "Śmierć policjanta na motocyklu".
Czarno-białe zdjęcie przedstawia 33-letniego sierżanta sztabowego,
któremu samochód zajechał drogę skręcając na
skrzyżowaniu w lewo. Koszmarne zestawienie tematów -
kolorowa, wesoła grupa z wyeksponowanymi półdupkami
posadowionymi na siodełkach oraz przystojny policjant pozujący na swoim
służbowym motocyklu (zapewne jedno z ostatnich Jego zdjęć).
Inna
sprawa - lepiej nie czytać komentarzy dotyczących tego wypadku, bowiem
jest zbyt wiele żenujących a nawet obrzydliwych uwag. No
cóż, anonimowo ludziska sobie odreagowują własne problemy i
omawiają każdą kwestię dotyczącą wypadku i ofiary, i to, niestety,
używając obleśnego języka.
Niefortunny jest również zbieg tragicznego zdarzenia z
czasem kolejnej a ciekawej akcji Policji, która chce
ograniczyć liczbę wypadków z udziałem
motocyklistów, tym razem pod hasłem - "Idzie wiosna, będą
warzywa". Po tygodniu trwania akcji (dla niektórych
rodaków hasło jednak zbyt kontrowersyjne) doszło do
tragicznego wypadku funkcjonariusza. To szokujące hasło (jednak pechowo
na tle tragedii) otwiera policyjną kampanię społeczną, która
ma zwrócić uwagę na zagrożenie - na nieodpowiedzialnych
motocyklistów. Kilkanaście miesięcy temu młody motoryzacyjny
dziennikarz zginął na filarze mostu w Warszawie, zaś jego starszy
kolega po fachu przeżył tę katastrofę spowodowaną miksem
nieodpowiedzialności i kiepskiej jakości naszych dróg.
Wówczas również nastąpił niefortunny zbieg
okoliczności wypadku z kampanią pewnego towarzystwa ubezpieczeniowego,
która była firmowana przez owego pechowego kierowcę i jego
ojca, znanego a sympatycznego i wieloletniego znawcę motoryzacji.
W
2008 roku zginęło 180 motocyklistów, zaś liczba
rejestrowanych ścigaczy lawinowo wzrasta. Jedną z propozycji jest
wydawanie prawa jazdy na ciężki motocykl osobie w wieku co najmniej 24
lat.
"Nie
wkładamy wszystkich do jednego worka. W oczy rzucają się bandyci,
czarne owce, którzy bardzo szybko jeżdżą często na jednym
kole" - rzekł rzecznik prasowy z policji drogowej. Oczywiście - owo
"wkładanie do worka" to niezamierzony językowy lapsus.
Utrapieniem jest nie tylko prędkość owych motocykli, ale irytuje
również hałas. Jadąc samochodem niemal nie słychać szumu
jadących obok aut, natomiast od czasu do czasu z rykiem silnika
przemykają "nasi dzielni chłopcy". Dzikie dźwięki nie tylko bębnią po
usznych bębenkach, ale również mogą zakłócić
jazdę innych użytkowników dróg. Kontroli
należałoby poddawać motocykle nie tylko pod względem osiąganej
prędkości, ale również poziomu hałasu silnika. Przy okazji
kontroli radarowej można oceniać także emisję dźwiękową. Jeśli "motor"
jest zbyt głośny, to powinien być wręczony mandacik i ustalona ponowna
wizyta za parę dni, aby znowu przysłuchać się grze tłoków i
pomierzyć warkot ścigacza. W spokojne wiosenne noce, motocyklowe hałasy
słychać z kilku kilometrów... I co z tego?
Za partacza zapłacili, ale nie za
tchórza
Ostro
sobie poczyna redakcja wiodącego tabloidu ("Fakt", 24 kwietnia 2009) -
całą stronę zadrukowano... przeprosinami, a dokładniej - trzema
oświadczeniami. Cóż tam widzimy - "Axel Springer Polska Sp.
z oo., wydawca dziennika 'Fakt' przeprasza panią... za naruszenie jej
dóbr osobistych... poprzez podanie nieprawdziwych informacji
o jej działalności publicznej". W drugim - "Autorka artykułu...
przeprasza... doktora... za zawinione naruszenie dóbr
osobistych poprzez określenie go mianem 'lekarz - partacz'... Osoba
składająca oświadczenie wyraża ubolewanie i odwołuje wymienione
twierdzenie". I ostatnie, ale największe (formatowo i 'ogonowo
podwijające') - "Redaktor naczelny... oraz wydawca... przepraszają
doktora... za zawinione naruszenie dóbr osobistych poprzez
określenie go mianem 'lekarz - partacz' i publikację wizerunku bez jego
zgody i wiedzy... Osoby składające oświadczenie wyrażają ubolewanie i
odwołują wymienione twierdzenia".
I tu
mamy szereg problemów i pytań...
1.
Czy redakcja ma prawnika, który analizuje przygotowywane
artykuły i na ile on jest winien - czy dotknęły go sankcje finansowe ze
strony zatrudniającej go firmy i jakie?
2.
Jakie dolegliwości finansowe dotknęły redaktora naczelnego i autorkę
artykułu?
3. Na
ile są szczere wyartykułowane ubolewania - czy podczas redakcyjnych
spotkań rzeczywiście pośród załogi panowała atmosfera
samobiczowania i pokutnego wora?
4.
Ile papieru i farby zmarnowano na owe oświadczenia, za które
to dobra zapłacili czytelnicy, którzy nie mają żadnego
pożytku z tej strony, nie licząc ewentualnej radochy z faktu, że i
"Fakt" błądzi mijając się z... faktami.
5.
Ile za te ogłoszenia zapłaciłby zwykły czytelnik, a ile zapłaciły osoby
zobligowane do przeprosin? Redakcja omawia finansowe przywileje
różnych zawodów, zatem może zdradzi nam swoje
przywileje?
Może
redakcja omówi różnice pomiędzy osobami
publicznymi a mniej publicznymi, wszak Konstytucja 1997 nie dostrzega
takiej różnicy. Dlaczego lekarza nie można nazwać partaczem,
durniem, nierobem, łajzą, tchórzem, zaś prezydenta i
premiera można? Czy to efekt dobrych polskich międzywojennych
(zdziczałych!) zwyczajów, na które to powołuje
się jeden z dziennikarzy "Faktu" (autor artykułu "Tchórzliwa
rejterada premiera Tuska"). Czy na tego dziennikarza można wylać
menelskie słownictwo stosowane przez niego wobec osób
najważniejszych w państwie (bez ryzyka szwendania się po sądach)? Oto
próbka z tego artykułu - "Jeśli premier zwiewa, bo grupka
awanturników zagroziła, że zapali opony, to jest zwykłym
tchórzem; Umykanie z podkulonym ogonem się po prostu nie
godzi; Donald Tusk zrobił już wiele rzeczy, które
dyskwalifikują go jako polityka, działającego na rzecz racji stanu i
wspólnego dobra; Tusk zabłysnął właśnie politycznym cynizmem
najgorszego sortu; Nic nie ucieszyłoby mnie bardziej niż widok
oddziałów policji, szarżujących na warcholstwo...".
Panie
Warzecha (autor artykułu) - dlaczego może Pan w ten sposób
pisać o politykach i o tłumach, ale za taki język stosowany wobec
lekarzy musicie (redakcja "Faktu") przepraszać i ponosić koszta? Co na
to Konstytucja 1997? Dlaczego płacicie za partacza, ale nie za
tchórza? Według ustawy zasadniczej wszyscy obywatele są
równi...
A
może wolałby Pan mieć premiera odważnego jak Margaret Thatcher?
Rozgoniła górników, pozamykała kopalnie, za jej
rządów w więzieniu umarło kilku więźniów
politycznych (głodówka). A może kogoś pokroju
międzywojennego (a na te czasy Pan się powołuje) Ziembiewicza
z "Granicy" Nałkowskiej?
Skąd
chamstwo wtargnęło na sejmowe ławy i redakcyjne łamy? Czy nie można w
obu środowiskach stosować przyjaznego języka?
Walęcja także dla starców
Kwietniowe media donosiły - "Starcom nagrodzony w Walencji za kampanię
Fanta Flirt". W akcję palce maczał serwis Mojageneracja.pl oraz agencja
interaktywna K2. Nie trzeba wyjątkowej fantazji w delikatnej
(językowej) materii, ale Walencja w języku polskim (podobnie jak
Włochy, Dania, Czad i Katar) nie musi kojarzyć się tylko z geografią.
Znana jest zależność określeń: walentynki - walę/tynki, dodatkowo
podsycana tutaj terminami "flirt" oraz "K2" (szczyt). A generacja? Wg
słownika Kopalińskiego - pokolenie, łac. generatio - (s)płodzenie,
rodzenie. Generator zwykle kojarzy się nam z elektrycznością, ale to
przecież także... rodzic, ojciec, twórca (mnogo to...
generatorzy) i (pro)kreator; protoplasta - założyciel rodu, praojciec,
gr. - formujący (majstrujący przy uroczej foremce?). Wszystko zatem
krąży wokół szczytowania. Akcję przeprowadzono w
ubiegłoroczne wakacje, zatem również czas sprzyjał
romantycznym kontaktom niezależnym od wieku... A Polaków
coraz mniej...
W
każdej przyjemnej dziedzinie (i młodzieży, i starcom)
mówimy: TAK!
Chamstwa ci u nas coraz
więcej
Parę
dni temu media ujawniły auto pewnego zmotoryzowanego inteligenta,
który na bagażniku ma wielki napis KIEPRZYĆ PACZYŃSKICH. Ma
być to śmieszne i prowokacyjne, a jest kolejnym dowodem na schamienie
społeczeństwa, które nie bardzo potrafi korzystać z
demokracji, a jeśli już ktoś próbuje korzystać ze zdobyczy
wolności słowa, to wydaje mu się, że jest urodzonym geniuszem.
Oczywiście, ktoś powie - genialna gra słów i dopuszczalna w
ramach wolności słowa. I pewnie coś z prawdy w tym jest. Gawiedź lubi
dokopywać wodzom, ale niech no tylko ktoś nazwie takiego Kowalskiego
łachudrą albo leniem, to całe życie będzie łazić po sądach i nie
daruje. Napis widzą policjanci, prokuratorzy, sędziowie, etycy, menele
i mądrale. Śmieją się otwarcie albo tylko dyskretnie się uśmiechają, w
zależności od kultury osobistej i od stopnia sympatyzowania z obrażanym
politykiem.
Wolność
to także odpowiedzialność? Na koszulkach można wyrażać swoje opinie? Na
samochodach także? A na elewacjach własnych domów?
Na
pewnym forum jakiś anonim napisał inne hasło - TUCHAĆ RUSKA. Też wesołe
i sprośne, a to najbardziej lubi ludek! A to ktoś prezydenta lub
premiera nazwie durniem, chamem, zdrajcą, a nawet ch***m i... nic.
Żadnego szacunku. W takiej obleśnej atmosferze rośnie kolejne
pokolenie. W telewizyjnym cyklu prowadzonym przez sędzię A.M.
Wesołowską widać, w jaki sposób do prawników
odnoszą się obywatele III RP. Zwłaszcza postawa młodzieży jest
szokująca. Czy realizatorzy złośliwie przedstawiają młodych ludzi (w
tym wielu studentów), czy tacy oni są w istocie? Aż tylu
meneli? Przecież tylko za samo zachowanie powinni mieć rozmowę z
wychowawcami, rodzicami lub z kuratorem. Ale kogo to obchodzi? W
szkołach uczą się religii, etyki i czort wie jeszcze czego. Może
niektórych nauk zbyt wiele, zaś zapomniano o podstawowym
przyzwoitym zachowaniu? I po takich szkołach pani minister
mówi do swego rządowego kolegi - zmywaj się (ale w
menelskiej wersji) i jako kolejna sława przechodzi do historii w parę
tygodni po słynnym płynie (lansowany przez sympatycznego pana Kamila)
do mycia uwalonych stołów .
Podobne towarzycho gnieździ się na rozmaitych forach i - co
zdumiewające! - to nawet wówczas, kiedy każda wypowiedź jest
edytowana wespół z danymi osobowymi i zdjęciem autora. Szok!
I kiedy jakiś facet omawia na innym portalu dyskusję toczoną na innym
(bodaj najpopularniejszym), to krytykowany twórca
spostrzega, że przesadził z wypowiedziami, szybciutko kasuje
swój profil (jednak jego wypowiedzi... pozostały), spotyka
się z operatywnym a zaprzyjaźnionym adwokatem i wespół
żądają przeprosin oraz paru tysięcy europów (w
złotówkach, ale w obcej jeszcze walucie brzmi lepiej)
uważając, że naruszono dobra osobiste twórcy... Mało tego -
tupet owej pary jest aż tak groteskowy, że w pozwie ujawniono, iż
likwidator konta jest pisarzem oraz wykładowcą (czyli jest wychowawcą
młodzieży!) i dlatego (tak to ujęto!) jego reputacja została wyjątkowo
nadwerężona (dopuszczono już wariant "nadwyrężona") i właśnie dlatego
wyceniono jego moralne straty tak wysoko... Gdybyż to był tylko
pielęgnator powierzchni płaskich, to pewnie sto europów by
załatwiło sprawę, ale pisarz?! Szwejk i Kafka się kłaniają, czyli
wkraczamy w świat polskiego absurdu?
Na
najwyższych dostojników w państwie można wylać całe szambo
i... nic! A tu pisarz (i wykładowca w jednej osobie) popiera wulgaria
młodzieży, kokietuje ją, wreszcie fałszuje wpis na forum i... chce
przeprosin (oraz kasy!) za ujawnienie własnych "sentencji" i przekrętu.
A jego mecenasowi nie podoba się prześmiewczy ton faceta,
który omówił również jego rolę w całej
tej żenującej sprawie oraz mądrości zamieszczone na jego
głównej internetowej stronie. On również grozi...
sądem. Czy to oznacza, że wodzów można wyzywać od
kretynów i tchórzy, ale osobistości niższej rangi
nie tylko nie można zwyzywać (pod groźbą ruiny finansowej i
odosobnienia), ale nie można nawet zacytować (oraz omówić i
skrytykować) ich własnych autorskich wypowiedzi, bo pozwą do sądu?!
Czekamy na nowego Bareję, który zrealizuje film na podstawie
takich zaskakujących polskich dziwactw...
Kiedy prawo będzie nareszcie jednakowe dla wszystkich obywateli - albo
osoby publiczne mają zbyt słabą ochronę prawną, albo osoby niepubliczne
mają zbyt dużą ochronę. Konstytucja 1997 nie wspomina o
(nie)publicznych osobach i nie wiadomo - kto pierwszy wymyślił, że
wipów można wyzwać od durniów, leniów
i tchórzów, ale za obrazę mordercy (pewna matka
zamęczonej ofiary, nazwała takiego zwierzęciem) można trafić do
więzienia? Gdzie nasze społeczeństwo popełniło błąd? Prawdopodobnie
zostało to zaimportowane z Zachodu, na którym schamienie
mediów i młodzieży jest jeszcze większe niż u nas.
Dzisiaj media zajmują się dwojgiem 10-latków,
którzy zdobyli internetowe hasło do profilu koleżanki i
wpisali obraźliwe teksty pod jej podobizną. Policja przypomina dzieciom
i młodzieży, że publiczne kierowanie (także przez internet) wobec
innych osób obraźliwych epitetów, obelżywych
gestów stanowi przestępstwo znieważenia (jest ono ścigane z
oskarżenia prywatnego). Dorośli sprawcy podlegają karze grzywny albo
karze ograniczenia wolności. A jak tym dzieciom Policja
wytłumaczy, że kierowca, dziennikarz lub pijak mogą postponować
prezydenta albo premiera, ale pacholęta nie mogą obrażać koleżanki?
Może podczas omawiania zasad ruchu drogowego, przy okazji
funkcjonariusze objaśnią naszym milusińskim podstawowe zasady etykiety
i wyjaśnią nazbyt widoczne różnice w traktowaniu obywateli
tego samego państwa...
Manipulacja w polskich mediach
Jak
podkręcić oglądalność na internetowych łamach? Dać atrakcyjny tytuł?
Owszem, od tytułu wiele zależy i jeśli trafia w sedno a jest lapidarny,
to już połowa sukcesu. Ale czy można w wabiącym tytule kłamać?
Pytanie bezczelne - każdy powie: "w żadnym przypadku nie można
kłamać!". Ale przecież nie ma bodaj dnia, abyśmy nie weszli na
internetowy artykuł i... (nie) zostali oszukani.
Artykuł w gazecie i w internecie jest jak towar w sklepie: wiele zależy
od opakowania, a tytuł jest taką właśnie oprawą. Ileż razy kupiliśmy
coś będąc pod wrażeniem atrakcyjnego opakowania, a to coś okazało się
zwykłym bublem?
Niestety media także mamią nas kłamliwymi tytułami. Aby danemu
dziennikarzowi wzrosła liczba wejść na stronę. Aby naczelny pochwalił.
Takie zachowania powinny być karane przez federacje konsumenckie oraz
przez komisje etyki dziennikarskiej.
Przykład
sprzed paru dni -
pokazuje,
że portal www.tvn24.pl sięgnął
po... kłamstwo. Dano tytuł "Matka szyfranta: syn żyje i
wróci". Ponieważ sprawa była głośna i nikt nie wiedział (nie
wie) co się stało z najsłynniejszym polskim szyfrantem, przeto można
sobie wyobrazić, że każdy obywatel, któremu nie jest
obojętne bezpieczeństwo Polski i los rodaka, natychmiast zajrzy do
każdej sensacyjnej informacji, która zapowiada wyjaśnienie
tej irytującej (a może i tragicznej) sprawy. Zatem każdy zainteresowany
Polak niezwłocznie czyta ten artykuł i co widzi? Ano widzi, że
został... oszukany! Już na początku pada wyjaśnienie - "Matka
zaginionego chorążego Stefana Zielonki jest dobrej myśli i ma nadzieję,
że syn żyje. - Ja myślę, że on wróci i wszystko się
ustabilizuje - mówi pani Leokadia".
I
teraz proszę porównać tytuł ze zwierzeniami matki szyfranta
- "syn żyje" i "mam nadzieję, że syn żyje". Jest różnica?
Przecież to dwie całkiem różne informacje! Skandal! Podobnie
jak "zagraj, a wygrasz" i "zagraj, a może wygrasz". Wszyscy nas
oszukują - na lewo i na prawo. Politycy, handlowcy, dziennikarze,
organizatorzy gier i loterii. Czy jest dziedzina życia, w
której nie jesteśmy oszukiwani albo przynajmniej nie
wprowadzani w błąd? Proszę przykładnie ukarać www.tvn24.pl!
Choćby po to, aby w przyszłości dziennikarze nie pisali
artykułów pod fałszywymi tytułami. Dawniej skandowaliśmy -
"telewizja kłamie!", a teraz internet kłamie? Chyba że uznajemy takie
formułowanie tytułów za postępowanie zgodne ze
współczesnymi standardami życia i informacji oraz zgodne z
dziennikarską etyką. Cwaniaki górą, oszukani niech się nie
przyznają, że zostali zrobieni w konia? Niech w pokorze przeżywają
nabicie w butelkę? Tak mają wyglądać nowoczesne media?!
Uważajcie nawet na kota
w butach!
Pierwszy sławny rzut butem odbył się w Iraku. Obuwie było mierzone nie
tyle na stopę schodzącego z firmamentu prezydenta G.W. Busha, lecz było
plasowane w cokolwiek wyższe partie ciała przywódcy USA.
Zaskoczenie było tak wielkie, że zamachowiec zdążył cisnąć swym obuwiem
stóp obojga. Irak* został sławną osobą - migiem zbudowano
pomnik buta (u nas to niemożliwe, aby tak szybko załatwiono projekt i
całą niezbędną dokumentację na lokalizację wraz z zatwierdzeniem planu
zabudowy). Niestety, ostatnie wieści nie są budujące dla tego pomnika -
już go zdemontowano (u nas takie rozbiórki trwały nawet...
45 lat). Facet zapewne przewidział, że będzie miał spore kłopoty w
swojej ojczyźnie, zatem pomyślał o azylu politycznym w dalekiej (dla
niego) Szwajcarii. Dlaczego tam, nie zaś w innym arabskim kraju, w
którym ceni się ludzi samodzielnie i otwarcie myślących? W
Libii przyjęto by go jak bohatera i z pewnością dano by mu na
wychowanie oddział młodzieńców do zadań specjalnych. Na
dobry początek ćwiczono by ciskanie właśnie... obuwiem. Zamiast do
tarcz, grzaliby do kartonowych sylwetek znanych zachodnich
polityków. Z czasem każdy miotacz zauważyłby, że znacznie
pewniej zachowuje się w locie trep dociążony a to kamieniem (w ramach
szkolenia), a to mocniejszym argumentem (podczas akcji).
Winowajca został uznany za bohatera przez większość Iraków*.
Od sądu otrzymał wyrok półtora roku za każdy but. Owo lotne
obuwie cieszy się dużym wzięciem na aukcjach - już zaproponowano 10 mln
dolarów za parę. Moda na buciane (butowe?) rzuty przyjęła
się już nazajutrz, kiedy to w irackich miastach, mieszkańcy zamiast
obdarowywać amerykańskich żołnierzy dobrze schłodzonymi napojami,
obrzucali ich dobrze schodzonym obuwiem. U nas mamy słynnego poloneza o
nazwach: chodzony, łażony, w Iraku zaś mamy już takie słynne schodzone
i złażone (a rzucane) buty.
Podobnie uczynili Tybeci* w Indiach, którzy celowali w
portrety władców Chin. Zaskakującą obuwniczą woltę
zaproponował prezydent Brazylii - kiedy dziennikarze ostro go
skrytykowali, zagroził, że to... on obrzuci ich własnymi szewskimi
wyrobami. Butem rzucono także w przedstawiciela największego na świecie
ludu pracującego miast i wsi (azjatycki ludowy premier zachował się
wspaniałomyślnie i poprosił o łaskę dla studenta z Niemiec). Wielce
prawdopodobne, że to był wyrób wytworzony przez właśnie
tenże wykorzystywany lud (zwykle wyzyskują kapitaliści, ale w Chinach
wygląda to nieco inaczej...). Nie było się czym chwalić, zatem
kontynentalni Chini* nie mieli dostępu do aż tak zajmującej informacji,
którą im ocenzurowano. Może władze obawiają się, że ich lud
zamiast wyrzucać stare buty na śmietniki, zechce obrzucić nimi swoich
reprezentantów, aby to oni szybciej znaleźli się na
śmietniku historii? Zamiast latami chodzić w tych samych butach,
skrócą ich okres eksploatacji (a przy okazji rządy
komunistów) i kontenery z obuwiem trafią na rynek wewnętrzny
a nie na światowy, co zresztą może zachwiać bilansem płatniczym Państwa
Środka.
Jeśli
rzucasz butem w inną osobę, to czyją ten but jest własnością? Ciekawe
zagadnienie prawne. Czy rzut oznacza zrzeczenie się swoich praw do owej
ruchomości? I wówczas obrzucony (obdarowany) bierze sobie
ów prezent na pamiątkę, zaś rzucający (fundator)
próbuje z mityngu odkicać boso obunóż? A jeśli
nie zdąży rzucić drugim butem, to kica kulejąco, przy czym mamy dwie
formy własności wobec każdego z omawianych przedmiotów?
Można także zorganizować dobroczynną licytację przechwyconych w locie
wytworów ludzkich rąk dla ludzkich nóg w ramach
współpracy pomiędzy kończynami.
Dla
początkujących, niezdecydowanych a nieco bojaźliwych obuwniczych
miotaczy mamy wyjaśnienie o wysokości kar za omawiane rzuty.
Otóż za rzut półbutem orzekana jest
półkara, co oznacza, że za lot pary
półbutów otrzymamy karę identyczną, co za przelot
całego buta. Nie zapominajmy, że obrzucenie dostojnego gościa tuzinem
półbutów przeliczą nam na karę adekwatną do
użycia półtuzina całych butów. Już ministrowie
sprawiedliwości opracowują tabelę z przelicznikami rodzajów
i wielkości butów, aby nie doszło do nieporozumień i do
dyskomfortu zamachowców, którzy mogliby uważać,
że otrzymali niesprawiedliwy wyrok. Urzędnicy chcą iść jeszcze dalej -
skończyć z demokracją i tabelkę dopracować w szczegółach.
Między innymi - jeśli gość jest z ważniejszego państwa, to i kara
surowsza. Rzut w polskiego ministra będzie mniej dolegliwy, niż w
amerykańskiego i rosyjskiego, ale zagrożony wyższym wyrokiem, niż w
przypadku dyplomaty senegalskiego i madagaskarskiego. Wszak czasy
równych żołądków mamy za sobą, zatem dlaczego
udawać, że wszyscy dyplomaci są równi?
Rodzącej się nowej tradycji być może wyjdą naprzeciw (oczywiście w
eleganckich butach) przedstawiciele znanych obuwniczych
koncernów, którzy będą zachęcać do rzucania w
polityków swoimi wyrobami - firmy zaoszczędzą miliony na
reklamach, miotacz zaś otrzyma dżentelmeńskie zapewnienie stałych
dostaw paczek (ale bez sznurowadeł!) podczas rozmyślań w odosobnieniu,
zaś jego rodzina darmowe wieloletnie zestawy piechura. No i oczywiście
coroczne wczasy nad morzem w jednym z kurortów leżących w
państwie o kształcie wielkiego buta, a ponadto z nazwy (w naszym
języku) trącającym branżą fryzjerską. A złośliwe służby więzienne będą
wiedzieć, w jaki sposób uprzykrzać życie osadzonemu - biedak
(jako specjalista w branży) będzie pracować w manufakturze
wytwarzającej więzienne... sapogi.
Czyżby rzucanie tortami (zapoczątkowane w czarno-białych niemych
filmach) miałoby zostać zastąpione przez rzuty kapciami, bamboszami,
trepami, czy chodakami? Buty mają zalety w stosunku do ciast - można je
przyodziać, a właściwie wzuć, i to wielokrotnie. Można je wystawiać w
muzeum i to przez całe wieki, pobierając biletowe należności. Urzędnicy
państwowi wypożyczają z muzeów rozmaite eksponaty
(najczęściej malowidła), zatem mogliby także pożyczać takie sławne
buty, a to znakomitych piłkarzy, a to więzionych
przeciwników politycznych. Jednak podczas wizyty dyplomaty
spostponowanego obuwiem, do dobrego tonu należałoby ukrycie takiego
szewskiego wyrobu. Z powodu roztargnienia mogłoby wszak dojść do
zerwania stosunków dyplomatycznych... Tak czy owak - torty
mają znacznie krótszy żywot, jak przystało na artykuły
żywnościowe, zatem przed obuwiem rysuje się bardziej świetlana
przyszłość.
Także
firmy specjalizujące się w sznurowadłach i pastach pielęgnacyjnych mogą
mieć swoje pięć minut. KIWI SHOE POLISH widnieje na pudełku znakomitej
pasty do butów. Wprawdzie "kiwi" może kojarzyć się z
kombinacjami, ale chyba tylko w naszym języku, natomiast jeśli
napastnik rzuci takim opakowaniem, to popularyzuje Polskę! W takim
przypadku nasz ambasador powinien dodawać miotaczowi otuchy na sali
sądowej a potem dostarczać do celi znakomite polskie słynne wiktuały,
dzięki którym czas spędzany tamże nie będzie czasem całkiem
straconym.
Skoro
już o Polsce... Furorę robi nowo otwarta firma odświeżająca stare
obuwie. Przetarg na jej lokalizację wygrało nasze polskie miasto...
Prabuty! Owszem, kontenery z zachodnimi ciuchami jadą ciągle do nas na
sprzedaż, ale stare buciory rewitalizowane w Prabutach, wracają do
swoich zamożnych właścicieli - tak cenione są tam nasze ręczne usługi w
nożnej branży! Już od lat trudno o prawdziwych szewców -
podobno swój zawód wykonywali z wielką pasją,
zwaną na tę cześć... szewską. O, gdyby taki szewc zechciał miotnąć w
wipa z właściwą sobie pasją, to na pewno by trafił...
Od
wieków buty były stosowane oddolnie a podplecznie w akcjach
zaczepnych - bezpośredni kop obutą stopą w rejon przeciwnika, służący
zwykle mu do siedzenia, jednak opisywana tu nowa metoda polega na
szybkim zzuciu oręża, chwycie i rzucie w przeciwnika, ale w rejon
służący mu raczej do myślenia, zatem tutaj stosowana jest
odgórnie. Czy uruchamiając but w kierunku innej osoby można
mieć pewne etyczne "ale"? Zwłaszcza Polacy znający język angielski
mogliby mieć wyrzuty sumienia podczas wyrzutów wyzutych
butów, bowiem 'but' = 'ale'... Co akcja "but", to jednak
pewne "ale"...
Podobno najwięcej odrzutów w dziedzinie wizowych podań mają
nasi rodacy z rejonu Podhala. Jeśli jednak udałoby się komuś stamtąd
dotrzeć do Stanów, to mógłby ludowym kierpcem
obrzucić (już kolejnego) prezydenta tego wielkiego państwa. Ponieważ
mężczyźni noszą zwykle kierpce koloru czarnego, to byłoby nawet "pod
kolor" - robota na czarno, takież kierpce i... prezydent. Co
socjologicznie ciekawe - góralki noszące zwykle jasne
kierpce nie byłyby posądzone o dyskryminację rasową, gdyby celowały w
białego prezydenta, czego nie można byłoby powiedzieć o
góralu, który ciemnym kapciem namierza czarnego
szefa USA. Pechowiec, który podczas kolejnych wizowych
zmagań w Warszawie otrzymałby negatywne wieści, dodatkowo rozsierdzony
bezzwrotnym skasowaniem opłaty wizowej, mógłby choć w
ichniego ambasadora cisnąć podhalańskim kierpcem, aby jakoś odreagować
różnice w przydzielaniu wiz i podział narodów na
lepsze i gorsze.
Naszych mogą wspomóc ciemiężeni Indianie (albo potomkowie,
którym taki ucisk się przypomni) i to... mokasynami. W końcu
obecny prezydent Obama, to dla nich w pewnym (historycznym) sensie
najeźdźca i okupant. Bierny bo bierny, ale zawsze... No i ów
czerwonoskóry lud jest kulturalniejszy od naszego - oni
obrzucają interlokutorów mokasynami (po indiańsku -
mockasin, mawhcasum, mocussinass, mockussinchass), my zaś (do rymu)
nieeleganckim słownictwem, najczęściej potomkami niezbyt szlachetnych
pań, czyli niemal skórysynami (niewykluczone, że 'moka' to
'skóra' z jelenia, łosia, wapiti albo bizona).
Odwiedzając Belgię należy uważać na osiadłych tam Rosjan ożenionych z
Walonkami - oni mogą obrzucić dostojnika walonkami, czyli obuwiem o
skórzanych spodach i wojłokowych cholewach. O, cholewa!
Tradycjonaliści zamiast skarpetek używają onucek, zatem uwaga na
wewnątrzobuwnicze niespodzianki! W Kraju Kwitnącej Wiśni Japoni*
mogliby obrzucać dyplomatów japonkami.
Najbezpieczniej jest przebywać pośród baletnic. Obok artyzmu
bijącego od pań, nic złego nie może wipa spotkać - baletka (inaczej
pointa) nie może być użyta jako broń bijąca, bowiem troczki
(wstążeczki) podczas lotu stawiają znaczny aerodynamiczny
opór, co skutecznie wybija narzędzie niedoszłej zbrodni z
planowanego lotu, którego trajektoria gwałtownie gaśnie
(zwykle w pół drogi).
Wip
stosunkowo bezpiecznie może wizytować wędkarzy. Oni nijak nie mogą
zaatakować swoimi woderami (połączenie kaloszy i nieprzemakalnych
spodni; spodniobuty) z uwagi na ograniczone możliwości z ich rozbuciem
(i rozspodniowaniem). Zatem nie tylko odpada element zaskoczenia, ale
przecież odpadłby ważny element stroju. Taki zamachowiec ostałby się
jeno w wymownych, co byłoby wymownym dowodem jego braku elegancji i
skuteczności. Natomiast u łapaczy ryb należy uważać na wędki, bowiem
takim kijowym wysięgnikiem można wziąć na haka urzędnika nawet z
najwyższej półki i to ze znacznej odległości. No i wyobraźmy
sobie złośliwe komentarze - "bohaterski opozycjonista wziął prezydenta
na haka jak zwykłego robaka"...
Pantofle - elegancki rodzaj o niskiej cholewce (poniżej kostki). Z
uwagi na rodzaj (obuwie damskie) oraz na nazwę, stosowane bywają przez
panie wyłącznie do obrzucania panów (a nawet do
bezpośredniego ich postponowania), choć niektórzy producenci
uważają, że pantofle to również męskie eleganckie buty do
garnituru. Wielu Polaków na "kapeć" mawia także "pantofel" i
mówiąc o kimś "pantoflarz", mamy na myśli przyziemne domowe
kapciarstwo, nie zaś górnolotne pantoflarstwo z otoczenia
garnituru ...
Prezydenci powinni szczególnie uważać na
tenisistów walczących na kortach. Stąpają oni w
tenisówkach, zwanych ongiś cichostępami. Były one
reklamowane jako obuwie, które nie hałasuje podczas
chodzenia (ang. 'sneakers'; to sneak - zakradać się), zatem niech nie
dadzą się zaskoczyć w pozorowanym tenisie nawet w Tunisie. W Polsce już
przed II wojną światową podobne obuwie produkowała spółka
Polski Przemysł Gumowy (stąd nazwa "pepegi"). Równie
sportowe (a podobne) są trampki. W Polsce buty tego typu pojawiły się
80 lat temu. Polska nazwa wywodzi się od określenia "tramp" (łazik,
wędrowiec), gdyż buty takie noszono podczas pieszych wycieczek.
Ochroniarze muszą zatem mieć baczenie na mijanych po drodze
trampów.
Groźne buciki to sztyblety, ale tylko z nazwy brzmiącej podobnie do
"sztylety". Jest to obuwie na płaskiej podeszwie używane w
jeździectwie. Nie można jednak całkowicie ignorować tego tematu, bowiem
to nie jeźdźcy, lecz konie posiadają prawdziwie groźną broń - taki
wytresowany rumak potrafi rzucić w upatrzonego prezydenta czterema
podkowami na raz i jeśli trafi choć jedną, to wyjątkowo owo żelastwo
nie przyniesie mu szczęścia! Wipowie (albo wipi) powinni mieć baczenie
również na rozmaitej maści magów cwałujących
(skoro już o koniach) w baczmagach (obuwie barwy czarnej,
żółtej lub brązowej, wzuwane ongiś przez
kawalerzystów dosiadających koni maści wszelakiej).
Może
będziemy obrzucać według branż? Kaloszami obrzucimy sędziów,
a to piłkarskich (zwłaszcza tych skorumpowanych), a to
sędziów z poważniejszej półki (tych od
Temidy)? Podczas defilad, zwłaszcza z udziałem
wojsk desantowych, należy mieć baczenie na lecące z nieba desanty,
czyli na czarne sznurowane buty z wysoką cholewką z plastykowymi
wkładkami. Część użytkowników narzeka na dyskomfort, zatem
zrzut desantów w kierunku ważnych widzów wcale
nie musi oznaczać zamachu - całkiem możliwe, że spadochroniarze
wyzwalają się właśnie z ucisku niewygodnych buciorów.
Okazuje się, że najbardziej wywrotowe (również podczas
człapania w nich) są saboty (drewniaki). Otóż podczas
rewolucji przemysłowej, zbuntowani wyrobnicy używali twardych
sabotów do niszczenia maszyn i stąd pojęcie... "sabotaż".
Oba te słowa są pochodzenia francuskiego. Naród posługujący
się elegancką mową ma wielki wkład w rewolucyjne idee, przy czym akurat
nie stopy w butach były w centrum zainteresowań ludu, jeśli idzie o
skracanie władców i wyzyskiwaczy, lecz rejony ciała leżące
na antypodach pięt. Sprawa ruszyła całkiem ostro po wdrożeniu
interesującego urządzenia, które zostało skonstruowane przy
twórczym udziale chirurga Józefa Guillotina.
Facet zastąpił szereg drobnych skalpeli (ratujących życie) jednym
solidnym mechanicznym tasakiem (kończącym żywot) i onże wpisuje się na
listę lekarzy, którzy sprzeniewierzyli się etyce
Hipokratesa, zatem powinien chyba otrzymać ekskomunikę...
Sandałek nie jest dobrym środkiem do zdobycia sławy, bowiem napastnik
może nieporadnie zaplątać się w paseczki podczas początkowej fazy
rzutu. No i rzeźbiarz miałby raczej trudności z odwzorowaniem takiego
obuwia (chyba że pomógłby mu w tym kowal), gdyby
społeczeństwo zechciało ufundować pomnika z wielką podobiznę sandała.
Noszenie skarpet do sandałów jest uznawane za uchybienie,
zatem jeśli skarpetkowo-sandałowy zamachowiec jednak by chybił, to
miałby na koncie dwa uchyby, w tym jedną gafę w etykiecie...
Swego
czasu dużą furorę w dawnym śródziemnomorskim imperium
zrobiło obuwie noszone przez rzymskich legionistów - rodzaj
sandałów zwanych po łacinie 'caligae' (l.poj. 'caliga').
Były skrojone lustrzanie (z uwzględnieniem różnic pomiędzy
obiema stopami), co było w owych czasach jeszcze nietypowe. Jeden z
najgorszych rzymskich cesarzy, Kaligula, otrzymał (już za młodu)
przydomek Caligula (Bucik) i był traktowany jako maskotka armii. Kiedy
wódz dorósł, imię Kaligula budziło wielki
postrach; cesarz szaleniec był nieobliczalny - miał coś z głową
(prawdopodobnie choroba mózgu). Być może to on (jako
wojskowy i nazewniczo związany z obuwnictwem) położył podwaliny pod
nowe znaczenie 'trep'. Jeśli armijne trepy (dostojniej 'trepowie',
także 'trepi') będą obrzucać się trepami, to może dojść nawet do puczu.
Zapewne żaden szewski cech nie chciałby mieć takiego patrona. Gdyby
jednak ktoś ustawicznie rzucałby wyrobami obuwniczymi w krajach
demokracji nieludowej (bowiem w demokracji ludowej może to udać się
tylko raz), to takiego uparciucha sympatycy mogliby pieszczotliwie
nazwać... "nasz kaligula". U nas, zwłaszcza w
dziesiątej muzie, obuwie może zapoczątkować karierę. Aktor Marek
Kondrat, debiutujący jako pacholę w filmie "Historia żółtej
ciżemki", zarzucił jednak z wiekiem obuwnictwo i całą swoją filmową
pasję zamienił na miłość do win i o żadnych swych winach nie chce
słyszeć. Porada dla głów państw - jeśli nie zachowujecie się
w gościnie nazbyt butnie, to żaden z gospodarzy obuwiem w was nie
butnie, a jeśli już coś poleci w waszym kierunku, to but nie, ale
raczej pucybut, który zechce poprawić imaż waszego
sfatygowanego obuwia... Ale czyścibuta też trzeba mieć na oku! Ba,
nawet trzeba uważać na niewinnie wyglądającego kota w butach...
* Zbyt długie
i śmieszne są nazwy Irakijczyk, Japończyk, Tybetańczyk, Chińczyk.
Krócej i ładniej (wg mnie), to:
jeden Irak (dwaj Iracy albo
Irakowie, pięciu Iraków);
jeden Japon (dwaj Japoni albo
Japonowie, pięciu Japonów);
jeden Tybet (dwaj Tybeci albo
Tybetowie, pięciu Tybetów);
jeden Chin (dwaj Chini albo
Chinowie, pięciu Chinów).
Trudno odróżnić narodowość od państwa? A Czech z Czech,
Włoch z Włoch, Niemiec z Niemiec? Może być Chin z Chin. Co nam się
podoba w Czechach (ludziach, kraju?). W meczu Polska gra ze Szwecją,
Polacy zaś ze Szwedami. A jeśli z Czechami, Włochami i Niemcami, to
Polska czy Polacy? Rumuni są z Rumunii, Japoni z Japonii, Kaliforni z
Kalifornii.
zdzichu
Komentowanie nie jest już możliwe.