opublikowano: 26-10-2010
Media w Polsce i na świecie - marcowy cykl krytyczno-informacyjny Mirosława Nalezińskiego
W
wyniku złych nauczycieli
Kara
śmierci za złe naprowadzenie ataków lotniczych. W wyniku złych map siły USA
zniszczyły obiekty cywilne. Taka
dziwaczna a jednak dramatyczna informacja krążyła przez parę godzin 1 marca
2009 u dołu ekranu. Emitowała ją TVN24. Kilkanaście słów i żadnego wyjaśnienia...
Sąd którego państwa był aż tak surowy? Kto i ile osób otrzymało aż tak
drakoński wyrok - żołnierze afgańscy, czy amerykańscy? A może fachowcy od
map, którzy błędnie je sporządzili? Albo jakiś sabotażysta podmienił
"dobre" mapy na "złe"? Oczywiście, surowość wyroku
spycha na dalszy plan rozważania językowe, wszak cóż to jest "zła
mapa"? Na płotach widujemy tabliczki "Uwaga - zły pies!"
(zapewne gryzie obcych albo obcy mają tak myśleć, aby nie kombinować przy
furtce albo przy płocie, zwłaszcza niskim i bez "kolczatek").
W medialnych dyskusjach słyszymy określenia
"zły polityk" i mniej więcej wiemy o co chodzi - opozycja go tak
określa, zatem jest zły a dokładniej - dla niej jest zły. Mamy także złe
zbiory, poglądy, podatki, taryfikatory płacowe, położenie geopolityczne.
Wielu ma złych rodziców, no i oczywiście złe kobiety są wszystkiemu winne,
ponieważ rozbijają małżeństwa dobrym panom. Niektórzy mają złą krew.
Stare mapy - widać ich całkowitą ułomność,
jednak są to drogocenne rarytasy i nikt nie nazywa ich złymi mapami, choć na
ich podstawie trafilibyśmy znacznie gorzej, niż niejedni użytkownicy urządzeń
GPS, którzy wjeżdżali już do rozmaitych polskich bajor.
Za co zatem kara śmierci? Za złe
naprowadzanie ataków? A nasze lądowe naprowadzanie ataków w afgańskiej
wiosce Nangar Khel było złe czy dobre? I cóż to za "w wyniku złych
map..."? A jeśli "w wyniku złych meteorologicznych map" zginie
kilka osób podróżujących naszymi drogami albo rozbije się samolot z pasażerami,
to można otrzymać dożywocie? W którym sądzie? A jeśli ktoś "w wyniku
złych nauczycieli" zostanie pisarzem?
Dzień wcześniej prezenter Superstacji
prowadził wywiad (awaryjne lądowanie helikoptera) z rzecznikiem prasowym
wojska (w randze podpułkownika) i parokrotnie zwracał się do niego
"panie podpułkowniku!". Czyżby nie wiedział, że do wicepremiera,
wiceprezesa, czy podchorążego (i do podpułkownika) zwracamy się z pominięciem
przedrostka?
2 marca na stronie http://www.tvn24.pl/-1,
Pogrzeb nadziei i cud
5 marca 2009 (6:47, TVN24) na ekranie
telewizora widzę planszę "Pogżeb po katastrofie Mi-24". Temat
smutny (wręcz tragiczny) niejako sam w sobie i jeszcze ta... dobijająca swym
koszmarem ortografia. Ale to przecież początek dnia. Po godzince na ekranie
komputera widać tytuł "Przełom na lini Chiny - Tajwan?". Link
wyjaśnia, że jest to również dzieło TVN24. W Polsce mamy miejscowość
o nazwie Linia, która jest o tyle interesująca, że w deklinacji
przyjmuje postać Lini (podobnie Gdynia/Gdyni), ale bodaj
wszystkie inne linie mają postać linii w przypadkach gramatycznych, które
mogą zostać wprawdzie zapisane z błędem, jednakże to przecież tak
popularne słowo, że aż trudno zrozumieć taką pisownię (owszem - waltorni/waltornii,
Owernii/Owerni, Alwerni/Alwernii* - to jeszcze można zrozumieć błądzącego,
ale lini?!). W liczbie mnogiej - również linii, choć niektóre
słowniki dopuszczają dawne... linij! Ponieważ większość Polaków
poprawnie wymawia słowo linii, a jednocześnie większość nie zna właściwej
wymowy (nazwy wsi) Linia, przeto większość ma kłopoty z jej wymową i
deklinacją (nawiązanie do linii energetycznej, produkcyjnej, czy granicznej
jest tak sugestywne, że wprost narzuca błędną wymowę, choć nazwa wsi
pochodzi od wyrazu... len).
Ale co tam lini/Linii -
kilka portali reklamuje "Nowo powstające Osiedle Rajskie w Rumii"
(zamiast Rumi; Rumia - miasto k. Gdyni) i taki tekst "zdobi" również
karoserie kilku gdyńskich autobusów...
Jednak furorę od samego rana
robi filmik, na którym pewien turecki pracownik zostaje zaatakowany przez tira
z przyczepą, bowiem kierowca wjechał tym zestawem wprost pod wagony pchane
przez lokomotywę. Trudno ocenić, dlaczego piechur snuł się tuż przy torze,
nie widząc ani nadjeżdżającego pociągu, ani kolizyjnie przejeżdżającego
tira, jednak miał sporo szczęścia - trafił w prześwit pomiędzy ciężarówką
a przyczepą. Portal tvn24.pl w tytule "Jak on to przeżył? Kamera
zarejestrowała prawdziwy cud na torach" uznał to wręcz jako prawdziwy
cud, choć w dalszym opisie wydarzenia dość szybko wycofał się z tej
hipotezy - "O niebywałym szczęściu może mówić 32-letni Cem Tokac. Mężczyznę
od śmierci uratował chyba cud". Po prawdziwym cudzie pozostało niebywałe
szczęście: bowiem tak właśnie jest w życiu - toczy się ono jako ciąg
przypadków, nie cudów (choć w naszej polityce coraz częściej słyszymy o...
cudach).
Cudu nie było również w
ortografii - Turek był tak przejęty swoim szczęściem, że z wrażenia błędnie
przetłumaczono na nasz język: "Urodziłem się 19. marca 1976 roku. Teraz
jednak moimi nowymi urodzinami jest dzień 25. lutego - powiedział Tokac na
kameralnej imprezie nowo-urodzinowej". To raczej eksperymenty, niż cuda
(wadliwe kropki w datach i dywiz na końcu cytatu...).
Wieczorem Polsat omawiał linię,
ale telefoniczną i to specjalnej troski. Opis zagadnienia - "Telefon
nadzieji". Może takie telefony są w Polsce kłopotem, bowiem już
pisownia sprawia spore problemy? Gdyby stolice Tajwanu (Tajpej) i Wietnamu
(Hanoi) przemianować w kierunku "nadziei", to mielibyśmy: nadzieja,
Tajpeja**, Hanoja; nadziei, Tajpei, Hanoi; nadzieję, Tajpeję, Hanoję; nadzieją,
Tajpeją, Hanoją. "W Złotoryji telefony nadzieji pewnie gorzej funkcjonują
niż w Tajpeji, ale lepiej niż w Hanoji" - wolelibyśmy to zdanie z jotami
(w rzeczownikach), czy bez nich?
* - poprawnie napisano pierwszą wersję w parze
** - obecnie rodzaj męski; możliwa też nieodmienność
Dopłata zgodna z zasadami Unii?
Od kilkunastu dni jest głośno o dopłatach
niemieckiego rządu do aut kupowanych w Niemczech przez Niemców. I tu powstaje
problem natury prawnej, wszak nasze stocznie upadają, ponieważ nie można do
nich dopłacać. Ale do samochodów można? To nasz rząd nie może ogłosić,
że każdy nabywca statku spełniającego nowoczesne normy ekologiczne, otrzyma
dopłatę do kupowanego u nas statku? Do auta można dopłacać, zaś do statku
nie?! Gdzie tu logika i (unijna) sprawiedliwość? Jednak skoro nabywcy nowych
aut mają dopłaty z tytułu złomowania starych, przeto polskie stocznie mogłyby
sprzedawać swoje nowe statki w opcji - zezłomuj stary statek a dostaniesz nowy
z rabatem (w szczególności to może być atrakcyjna propozycja dla... Maroka i
krajów ościennych). I mamy dwie podopcje - złomowanie gdziekolwiek i złomowanie
w naszych stoczniach. Jeśli gdziekolwiek, to mogłoby dochodzić do wystawiania
niezupełnie prawdziwych świadectw utylizacji jednostek już niepływających...
Ale jest i drugi problem.
Prawdopodobnie dopłatę do auta kupionego w Niemczech otrzyma tylko Niemiec lub
cudzoziemiec o tamtejszym stałym miejscu zamieszkania. Zgodnie z unijnymi
zasadami, których istotę spróbujmy zrozumieć, to dodatek powinien otrzymać
każdy nabywca auta w Niemczech, niezależnie od miejsca zamieszkania, a na
pewno mieszkaniec Unii Europejskiej. I dopłaty powinny być stosowane do
niemieckich aut sprzedawanych w innych państwach należących do UE.
Jeśli jednak tak się nie stanie, to
Niemcy dają przykład, w jakiś sposób można pomagać własnym obywatelom, zaś
ignorować pozostałych mieszkańców Unii. Otóż my możemy sprzedawać
cukier, piwo, czy mieszkania z rządową dopłatą, ale tylko dla polskich
obywateli (i to raczej z pojedynczym obywatelstwem). Oczywiście, należy
dopracować pomysł i powołać się na ekologię, ekonomię albo patriotyzm. W
końcu każdy poważny powód jest godny poparcia, także materialnego. Wszyscy
polscy obywatele uważający się za patriotów mogliby otrzymywać rządową
pomoc przy nabywaniu wyrobów z polskich fabryk oraz dopłaty do biletów do
muzeów i do kin wyświetlających polskie filmy - to na dobry początek.
Skąd wziąć środki na dopłaty? Majątki
defraudantów i innych oszustów powinny być przejęte na rzecz Skarb Państwa.
Codziennie media donoszą o takich cwaniakach. Wieloletnie wyroki ogłaszane
wobec nich powinny być łagodzone po oddaniu zawłaszczonych kwot oraz po
wniesieniu opłaty (wykupne) przewidzianej (nowym) prawem (opłata za każdy
dzień zmniejszenia czasu odosobnienia, ale nie mniej niż o połowę z zasądzonego
wyroku). Ponadto więźniowie powinni płacić za pobyt w swoich celach. Należy
znacjonalizować wszystkie kopalnie, rafinerie i elektrownie. Zyski osiągane w
branżach bogactw naturalnych powinny służyć wszystkim Polakom, nie zaś
tylko udziałowcom i spekulantom.
Nasi prawnicy powinni zatem ocenić, czy dopłaty
stosowane w Niemczech (w obecnej postaci) są legalne w świetle unijnych
przepisów.
Britney świeci swoją waginą
W
internetowej gazecie w artykule pod powyższym a intrygującym tytułem
opisano absorbujące anatomiczne wydarzenie, które miało miejsce w wielkim świecie,
tym razem na polu kultury. Otóż "Na Florydzie podczas koncertu promującego
nową płytę 'Circus' Britney miała mały wypadek" - pokazała fanom
swoje tajemne sekrety. Trwało to chwilę, ale w świat poszło jakże ekscytujące
przesłanie - gwiazdeczka jest naga! Ale czy ktoś widział ubraną gwiazdę?
Proszę spojrzeć na bezchmurne nocne niebo i zastanowić się nad strojami
prawdziwych gwiazd... Britney po kolejnej piosence zjechała pod scenę i krzyknęła
do współpracowników: "My pussy was hanging out". Artykuł
zamieszczono pod ksywką Mauss, która fonetycznie i wzrokowo komponuje się z
ową pussą, zwłaszcza że w paru językach nawiązuje do małego ssaka zwanego
u nas myszką, zaś ta ostatnia także sympatycznie konweniuje z jakże
przyjemnym i funkcjonalnym omawianym wynalazkiem Natury. Zresztą sami
projektanci ciuchów przeznaczonych dla Spears przyznali - "Chcieliśmy
stworzyć coś dużo bardziej prowokującego i niegrzecznego... coś zwierzęcego
i pierwotnego", zatem i myszka, i pierwotna natura zwierzęca (w tym człowieka,
wszak my również należymy do tego świata) zostały właściwie i świadomie
wyeksponowane podczas występu. Podtytuł "Kostiumy sceniczne czasem zawodzą"
powinien być zamieniony na "Obsceniczne kostiumy czasem zawodzą".
Tytuł i podtytuł zresztą jakże wymowne, ale też skromne wymowne rozchyliły
się ukazując wymowne a świecące falbany i firany, co snadnie dostrzeżono i
opisano...
Technika oświetlenia i świecenia oraz
odbijania światła (odblasku) rozwija się od tysięcy lat i święci (oraz...
świeci) kolejne tryumfy - zaczęło się od zauważenia świecenia Słońca i
gwiazd na niebie oraz odbijania światła od Księżyca i od tafli wodnej. Potem
wynaleziono łuczywo, świecę, lustro, żarówkę, jarzeniówkę a ostatnio ledówkę
(diody LED). Okazuje się, że to mało. Ponieważ komputery także w przyszłości
będą działały nie tylko na beznamiętnych dyskach twardych, ale również na
biodyskach, przeto i twórcy oświetlenia pozazdrościli i również chcą, aby
ludzie w technice oświetleniowej wykorzystywali swoje części ciała, nawet te
namiętniejsze i dawniej ogarnięte średniowieczną ciemnotą i ciemnościami
spowodowanymi ogaceniem przez barchany. Nawet tasiemki (a niemal sznurowadła)
zwane poetycko stringami, wydają się zbyt archaiczne (ponadto słabo
przepuszczają światło) - teraz jest moda na świecenie waginami. Z
oczywistych powodów świecić może tylko co drugi człowiek, ale za to
pozostali mogą iść jedyną właściwą drogą - należy nabłyszczyć i potrząsnąć
gwiazdeczką i można brnąć ku piekłu (jak twierdzą jedni) lub niebu
(zdaniem innych) przyświecając sobie nie łuczywem, ale sprzętem (zwanym także
wyposażeniem) zastosowanym przez Britney i opisanym przez dziennik.pl. I tak
dobrze, że piosenkarka świeciła swoją, a nie cudzą... Dawniej były inne
problemy związane z oświeceniem i oświetleniem - 'kaganek oświaty' oraz 'światełko
w tunelu', teraz zaś - 'gaszę świecę, a jednak świecę' dzięki witalnej
energii zamienianej przez pussę w snop światła. Na naszym świecie, w
muzycznym święcie, przy zgaszonym świetle świece są zbędne, skoro urocze
świecidełko świeci w świetliku niczym świetlanka w szczelince nawet świetliczance
spod Świecia.
PS O! Już pod tym tytułem nie
znajdziemy omawianego artykułu. Taki był pierwszy tytuł. Prawdopodobnie
redakcji wydał się on zbyt śmiały (frywolny?) i zmieniono go na
"Britney pokazała fanom zawartość bielizny"
- W ten sposób mamy w internecie dwa jednakowe artykuły pod dwoma różnymi
tytułami i linkami, przy czym komentarze można dopisywać do artykułu z
bielizną w tytule, zaś nie można do artykułu ze świeceniem... Wpisujemy
komentarz oraz przepisujemy zalecany kod i... ukazuje się informacja
"Przykro nam. Błędnie wpisałeś kod z obrazka. Spróbuj ponownie".
Co ciekawe - komentarze wpisane pod linkiem z bielizną, widnieją pod... oboma
linkami.
Gdzie są te standarty? - pyta Ryszart Kaliż
Takie pytanie zadał dzisiaj znany poseł
lewicy - (oczywiście!) Ryszard Kalisz, który jako prawnik i humanista
doskonale wie, że omawiane a zdradliwe słowo piszemy "standard"
podobnie jak "Ryszard", które to wyrazy fonetycznie w mianowniku (także
pierwsze hasło w bierniku) liczby pojedynczej mają zakończenie [-t], choć w
innych przypadkach tej liczby oraz we wszystkich przypadkach liczby mnogiej,
wyraźnie pobrzmiewają [-d-]. Ale co go podkusiło, aby słowo to wymawiać w
sposób sugerujący pisownię "standart", zwłaszcza że ma imię
doskonale ilustrujące ten problem? Dlaczego wymawia [ryszardzie], ale [standarcie]?
W programie p. Moniki Olejnik, wszyscy występujący (pani Senyszyn, pan Palikot
oraz... prowadząca) nagminnie i błędnie wymawiali wyrazy typu - standarty,
niestandartowo, standartowe... i tylko bodaj raz w kakofonii można było (z płonną
jednak nadzieją) dosłyszeć wyraźne a dźwięczne [d].
Przeglądając słownik
angielsko-niemiecki można spostrzec wiele par słów, które w obu językach
oznaczają to samo, brzmią podobnie i mają parami litery d/d albo t/t,
ale mamy także pary d/t (litera d w słowie angielskim przechodzi
w literę t w słowie niemieckim) - bed/Bett, blood/Blut, board/Brett,
border/Borte, bread/Brot, broad/breit, brood/Brut, card/Karte, cold/kalt, dance/Tanz,
daughter/Tochter, dead/tot, deed/Tat, deep/tief, depth/Tiefe, devil/Teufel, dew/Tau,
door/Tür, flood/Flut, garden/Garten, gird/gürten, God/Gott, good/gut, hard/hart,
loud/laut, mead/Met, midday/Mittag, naked/nackt, old/alt, red/rot, ride/reiten,
rod/Rute, shoulder/Schulter, side/Seite, under/unter, ward/Wart, word/Wort,
world/Welt. Można także zauważyć, że imiesłowy regularne w języku
angielskim zakończone są literą d, podczas gdy w języku niemieckim -
literą t. Czyżby przypadek? Prawdopodobnie w języku polskim,
niemieckim oraz w innych językach, omawiany wyraz powinien być zakończony
literą t, zwłaszcza że "Webster" wyjaśnia - angielskie słowo
'standard' pochodzi z języka starofrancuskiego - 'estandart'. Większość
Polaków zna obowiązującą pisownię, jednak kiedy się zapomnimy, to
wymawiamy w sposób sugerujący istnienie poprawnego polskiego wyrazu 'standart',
co nie jest (jeszcze) akceptowane przez polonistów.
Zmierzch papierowych gazet?
Od dłuższego czasu dyskutuje się na
temat wygaszania produkcji gazet i czasopism klasycznych, czyli papierowych.
Dyskusja przypomina rozważania na temat ocieplania się klimatu na świecie -
jedni mają swoje zdanie, inni akurat odmienne.
W przypadku papierowych mediów sprawa
jest jednak o tyle oczywista, że statystyka jest bezlitosna i trudno tu
wylansować inny pogląd, niż - "istotnie, sprzedaż owych mediów
spada!".
Kolorowe ekskluzywne czasopisma straciły
nakłady od 5% do 20%. Jedynie rośnie sprzedaż tańszych mediów - gazet i to
wydawanych regionalnie.
Prawdopodobnie na spadek sprzedaży ma
wpływ ogólny kryzys, jednak nawet po poprawie sytuacji gospodarczej świata i
Polski, może się okazać, że większość dawnych nabywców papierowych mediów,
nie wróci już do swoich poprzednich ulubionych lektur, bowiem byli miłośnicy
prasy przyzwyczają się przez parę najbliższych miesięcy, do korzystania z
internetu albo po prostu... odzwyczają się - niejako wyrosną z czytania (oglądania)
np. "męskich" czasopism, których nakład drastycznie spadł. Kolejne
wzrastające pokolenie potencjalnych nabywców jest coraz mocniej związane z
internetem i może w ogóle nie zostać stałą klientelą papierowych
wydawnictw.
Obecnie mamy bardzo grube egzemplarze
dzienników, w których poczesne miejsce zajmują sport, ogłoszenia i wiadomości.
Często nabywca interesuje się wyłącznie jednym z wymienionych segmentów,
ale kupić musi całą gazetę. Tej wady jest pozbawiona lektura oferowana przez
internet - oglądamy tylko to, co chcemy. Po przeczytaniu nie musimy gromadzić
makulatury, która jest wyjątkowo tania i nie opłaca się jej zbierać, chyba
że w ramach obywatelskiej postawy. Kto jeszcze wycina interesujące notatki z
gazet? Zwłaszcza z młodego pokolenia, skoro wszystko można znaleźć w sieci
wirtualnej.
Dawniej obywatelowi wystarczała
jednodniowa dawka prasowych wiadomości (i umiarkowana radiowych oraz
telewizyjnych). Obecnie internet na bieżąco uaktualnia wydarzenia. Jeśli coś
interesującego się wydarzy po północy, to już tego nie znajdziemy w gazecie
kupowanej nazajutrz. Rano mamy nowe spojrzenie na wydarzenie z poprzedniego
dnia, zaś w gazecie mamy już nieaktualne. Kiedyś może to nie irytowało,
bowiem tempo życia było wolniejsze - teraz dzienniki nie mają szans z
internetem.
Nawet różnego rodzaju konkursy
oferowane przez prasę tracą zwolenników (a nimi są zwykle starsi odbiorcy),
bowiem rozrywka z długopisem, wycinanie kuponów i wysyłanie (w dobie kulejącej
poczty), to również przeżytek, zaś młodsi wolą konkursy przy zastosowaniu
komórek, które gwoli uczciwości, również proponuje prasa.
Coraz więcej z nas kupuje coraz mniej
gazet i czasopism. Niektóre wydawnictwa upadają, nowych (powstających w ich
miejsce, jednak nie zawsze) częstokroć już nie kupujemy. Z kilku pozycji
pozostawiamy jedną a potem kupujemy tylko raz w tygodniu, zwykle z programem
telewizyjnym. W ten sposób sami wygaszamy popyt na papierowe media.
Prześledźmy "wydajność"
drukowanej prasy - kupujemy gazety i spostrzegamy, że czytamy 10-25% kupionej
masy, czyli reszta jest wprawdzie wydrukowana, zapłacona, ale... zbędna. Pomyślmy
również, że 10-20% gazet w ogóle nie trafia do czytelników, lecz są one od
lady kierowane na przemiał. To rzadki przypadek tak wielkiego marnotrawstwa świeżo
wytworzonych materiałów! Nie zapominajmy, że w cenie gazety zawierają się
wszystkie składniki kosztów produkcji, w tym owe zwroty. No i część
czytelników wprawdzie prenumeruje prasę, jednak coraz więcej z nich, opłaca
także dostęp do internetu, zatem coraz częściej dochodzą oni do wniosku -
po co przepłacać, skoro wystarczy tylko albo prasa, albo internet? I wygrywa
internet!
A świat przygotowuje się do
rozpowszechnienia kolejnego wynalazku, który przyspieszy rozpad prasowych
(drukowanych) koncernów. To elastyczne arkusze przypominające strony gazet,
ale można je podłączać do internetowej sieci i przeczytać wieści, skasować
i ponownie "zadrukować" ów nośnik.
Zamiana papierowych gazet na
internetowe (przy wzroście cen prasy oraz przy spadku cen omawianego urządzenia)
jest przykładem klasycznego marszu cywilizacji - tabliczki, papirus, księgi
(manufaktury ręczne), prasa i książki (zautomatyzowane fabryki) oraz
"elektroniczny papier", który przypomina gazetę i telewizor. Ponadto
nowy wynalazek spełnia modne kryteria ekologii, bowiem oszczędzamy drewno
(papier), chemikalia (farby) oraz paliwa i środki transportu (dystrybucja).
Owszem, wielu pracowników straci pracę i to może być zjawisko dość nagłe,
jednak jeśli będzie ono rozciągnięte na parę lat, to branże związane z
papierowymi nośnikami w sposób naturalny i niedramatyczny będą się
transformować.
Kryzys dotknie również wydawców książek,
zwłaszcza słowników, atlasów, encyklopedii i innych poradników, które
drukowane na dobrym papierze są stosunkowo drogie. Dawniej takie wydawnictwa
nabywano w losowaniach, w przedsprzedaży, spod lady i służyły kilkadziesiąt
lat dumnym zdobywcom a posiadaczom, będąc ozdobą rodzinnej biblioteki. Teraz
zajmują zbyt wiele miejsca, które potrzebujemy na coraz nowocześniejsze cuda
techniki, a ponadto (nie licząc wartości kolekcjonerskiej) nie przedstawiają
większej użytkowej wartości, bowiem w internecie możemy znaleźć najnowsze
i aktualne mapy, porady, hasła i ich objaśnienia.
Gwoździem do trumny będzie wspomniany
'e-paper'. Nie wiadomo, jaka ostatecznie będzie ustalona nazwa dla czytnika
elektronicznych gazet (tak po angielsku, jak i potem po polsku), który jest
cienki jak czasopismo; także nie wiadomo, ile będzie kosztować, choć z pewnością
- jak przystało na artykuły elektroniczne - pierwotnie wysoka cena, znakomicie
będzie spadać. Wynalazek zrobił wielką furorę na wystawie w USA (wrzesień
2008). Ma format A4 i kilka milimetrów grubości oraz przekazuje dane jako
obrazy czarno-białe w kilku gradacjach szarości. Nowsze elektroniczne kartki
emitują kolorowe obrazy i są elastyczne (można je wyginać i rolować), choć
jeszcze nie zginać (łamać), jednak mają mniejsze rozmiary. Rewelacją jest
bezprzewodowe przekazywanie aktualizowanych danych, co upodabnia wynalazek do
cienkiego telewizora lub do sporej komórki.
Wierzyć się nie chce, ale podobno już
w połowie 2009 bezpapierowe gazety będą na nas czekać na sklepowych półkach...
Zmierzch klasycznych gazet i czasopism już za parę lat? Koniec prenumeraty i
kolekcjonowania prasy rocznikami? Szkoda, choć zmniejszenie marnotrawstwa
cennych surowców powinno nam osłodzić smutek rozstania się z tymi
archaicznymi mediami...
Etyka politycznych interesantów
Ostatnio Polską wstrząsnęły dwie
podobne sprawy dotyczące kręcenia lodów (i to jeszcze przed latem, czyli
przed gorącym sezonem). Może lotny reżyser zrealizuje film, który będzie
kontynuacją takich świetnych tytułów, jak "Miś" i "Sami
swoi" oraz ich połączeniem wspólnym tematem o groźnie brzmiącej i robiącej
furorę nazwie - nepotyzm? Aby ominąć ewentualne prawne zastrzeżenie używania
prawdziwych danych osobowych, pomyślmy o dwóch bohaterach takiego filmu - Miś
i Strażak.
Pierwszy jest młodym obiecującym
sobie wiele i rodzinie (w tym narzeczonej) senatorem, który robi karierę w
branży usługowej. Wiadomo, że najtrudniej jest z produkcją, także w usługach
typu naprawa popsutych elementów wcześniej wyprodukowanych. Ale najlepsze
wyniki osiąga się w usługach doradczych. Efekty są trudno mierzalne, raczej
niewidoczne, zaś kasa... no cóż - bywa bajońska.
Co robi właściciel stoczni, kiedy
chce po oczyszczeniu odmalować armatorowi skorodowany kadłub? Może malarzom
dać narzędzia, farbę i stać przy nich podliczając ich łączny czas pracy a
nawet odliczając przerwy na śniadania i przebiórkę w robocze stroje. Taki
czas mnożymy przez stawkę i wypłacamy należność. Możemy także ogłosić
przetarg i robotę zlecić zwykle najtańszej firmie spośród całej chmary
konkurentów złaknionych roboty jak kania dżdżu. Wówczas nie interesuje nas,
czy malują pędzlami, wałkami czy pistoletami, zatem jeśli firma zastosuje
technologię nieznaną albo mało popularną, to może osiągnąć
nadspodziewany zysk z tytułu racjonalizacji. Śmietanę spija właściciel
firmy, bowiem to on nabywa nowe urządzenia, konserwuje je i ryzykuje ich
zastosowanie oraz szkoli i odpowiada za fachowców. Pracownicy mają ustalone
stawki i nie mają zwykle udziałów w podpisanych kontraktach.
Najlepiej mają jednak wodzowie firm
doradczych, które w danej dziedzinie nie mają konkurentów, mają poparcie pośród
kolegów zleceniodawcy oraz... uczestniczą w formułowaniu zadań
"pod" umiejętności i możliwości swoich firm a do tego wiedzą,
jakie stawki można negocjować, bowiem jednocześnie są po stronie dysponenta
kwot (z publicznej kasy) i po stronie kontrahenta pobierającego kwoty (do
prywatnej kasy). Taka wiedza umożliwia ustawienie poprzeczki na właściwym
poziomie bez zbędnego wstrzeliwania się w propozycje. Informacja to najważniejszy
kapitał (poza forsą).
A jak się szafuje społecznym mieniem
i jak wydaje się własne pieniądze, to każdy z nas (jeśli odpowiada za środki
publiczne) doskonale wie, wszak wszyscy mówią w imieniu podatników o
konieczności oszczędzania i ograniczania wydatków, zaś po przejęciu władzy
znakomicie i dodatkowo zadłużają zrujnowany nasz wspólny budżet. Gwoli
uczciwości - te mechanizmy są znane na całym świecie. Przez lata urzędnicy
i politycy doskonale opanowali ten ewolucyjny element rozwoju swoich majątków.
Darwin byłby zszokowany tak szybkim przystosowaniem się (nieznanym w
przyrodzie) do panujących warunków.
Miś nie miał zamiaru zajmować się
produkcją czy naprawą chłamu poprodukcyjnego (w tym gwarancyjnego), bowiem to
są uciążliwe konkrety. Od tego zależy wprawdzie dochód narodowy i dobrobyt
każdego z obywateli, jednak zarobić można niewiele a często są straty, zwłaszcza
w kryzysie. Konkretna robota jest dla nieudaczników - tyrają całe życie i są
wywalani na bruk w pierwszej kolejności, zatem nie ma co wchodzić w konkretną
wytwórczość. Ponadto jest duża konkurencja i łatwo jest obliczyć koszty
wytworzenia towaru, zatem nie ma wielkich możliwości zrobienia kokosów w krótkim
czasie. Ale takie doradztwo, kursy, poradnictwo - o, to co innego... Żadnego
ryzyka, wręcz przeciwnie - im gorzej na rynku pracy dla frajerów, tym lepsze
widoki dla zaradnych. Inteligentny Miś robiący w polityce bierze się za robotę,
od której wprawdzie nie drgną dane rocznika statystycznego, ale znakomicie można
podreperować własną kasę.
Negocjuje 48 milionów złotych,
obiecując pracę stoczniowcom wyrzuconym znacznie dalej, niż poza burty
budowanych statków. Każdy podobno dzięki firmie Misia znajdzie nową pracę.
Czy ktoś uczciwie spróbuje rozpisać tę kasę na konkretne instrumenty
Misiowej orkiestry? Tyle a tyle godzin porad, kursów, dyskusji po godziwie
uznanej w Polsce stawce, tylu a tylu doradców, takie koszty utrzymania firmy w
ruchu (czynsze, energia, komputery). Czy ktoś przedstawi wyliczenie po zakończeniu
akcji - tyle zarobili doradcy, tyle Miś, a takie były efekty ich pracy. Jeśli
ktokolwiek pracował w firmie doradczej to wie, w jaki sposób wyciąga się
(najlepiej!) publiczną kasę... A tutaj to ok. 10 tys. zł na jednego wylanego
z roboty stoczniowca! I dlaczego robotnikowi patrzymy na ręce targując się o
grosze, zaś nie kontrolujemy biznesmenów kontraktujących za miliony?
Ów młody człowiek, czyli senator Miś,
nie wzrastał w próżni. On obserwował bacznie słowa rzucane w każdej
kampanii wyborczej i z roku na rok upewniał się, że są to słowa rzucane na
wiatr miotający wyborczą gawiedzią. Wprawdzie widział bezprzykładne
rozprawienie się swojej partii z Zytą Gilowską (w porównaniu z obecnym
skandalem, to zupełne michałki!) i na moment może się zawahał, jednak przykład
najważniejszego w państwie ochoczego Strażaka, przekonał go do kontynuowania
obranej drogi, która niekoniecznie musiała być przydatna społeczeństwu, ale
choć jednej wybranej rodzinie dawała dużą szansę na oderwanie się od
biedatłuszczy.
Strażak (jako jedyny dwukrotny premier
RP) być może niejednokrotnie brał ochoczy udział w gaszeniu pożaru, nim w
uznaniu zasług aż tak wysoko został awansowany. Jego geniusz został dostrzeżony
przez naród i przez długi czas nikomu nie przeszkadzało jednoczesne pełnienie
paru zaszczytnych funkcji. Przeciętny Polak ma kłopot z utrzymaniem się w
jednej robocie, ale pośród nas są wybitne jednostki, których tylko jedno
eksponowane stanowisko zdecydowanie uwiera i kusi do podejmowania wyzwań na
innych polach (niekoniecznie pszenicznych). Poza konkretną i wielce pożądaną
działalnością straży pożarnej (walka z żywiołami), o której marzy każdy
młodzian w wieku lat paru, okazuje się, że firmy związane z tą dziedziną również
mają ciągoty do usług i to... doradczych. Cóż za zbieg okoliczności - to
już drugi polityk, który zauważył, że aby mieć dostatnie życie, to należy
nie tyle zajmować się rolą, fedrowaniem, montowaniem, medycyną,
szkolnictwem, ale... poradnictwem. Doradzać, instruować, odpowiadać i...
kasować. W rolnictwie ryzyko jest wpisane w życie i w zawód, ale jeśli uda
się komuś porzucić ten sektor i to na rzecz poradnictwa... A jakie tam mamy
ryzyko, a jakie profity... O, wielki szacunek dla ludzi, którzy porzucili firmy
doradcze i zajęli się rolnictwem! Ale odwrotnie? I to przy wsparciu partii? To
żadna sztuka a i zyski dla społeczeństwa całkiem wątpliwe!
W służbie publicznej powinna być
zasada - jeden człowiek, jedna funkcja. Jeśli Kargul jest świetnym
wicepremierem, to jak może być równie dobrym naczelnym ochotniczym Strażakiem?
Albo myśli o jednej robocie albo o drugiej, a przecież podczas piastowania obu
funkcji musi jeszcze myśleć (jak każdy inny rodak) - w co zainwestować płynącą
zewsząd kasę i komu pomóc, bowiem jako światły obywatel już jest świadomym
politykiem (a nie ideowym studencikiem) i doskonale wie, że pomóc wszystkim już
nie zdoła, zatem na dobry początek pomóc chce (i to mu się udaje!) choć
najbliższym. Najbliższą osobą jest mama. Nie wiadomo, jak długo protoplastkę
przekonywał do przyjęcia ważnej funkcji, choć nad wyraz skromna niewiasta
jest w dostojnym już i emerytalnym wieku. Pewnie uznał, że skoro wiek poważny,
to i takąż odpowiedzialną pracę można również powierzyć pani matce. Być
może mama Strażaka całe życie pracowała w branży i naturalnym
ukoronowaniem jej kariery było przyjęcie kierowniczego stanowiska po
kilkunastu latach pobywania na emeryturze... Czy spełniała warunki stawiane
przecież każdemu pracownikowi niezależnie od funkcji pełnionej w firmie? Co
ze stanowiskową kartą pracy? A szkolenie bhp, w tym sprawy ogniowe?
Jednakowoż przeciętne matki Polki w
wieku ok. 70 lat nie zostają prezesami (ani tym bardziej prezydentami, wszak
mama Strażaka jest prezydentem Fundacji Partnerstwo dla Rozwoju). Pozazdrościć
pracowitości i żywotności oraz... syna, wszak jest oczywiste, że jego brak
byłby tożsamy z brakiem prezydentury.
Dawniej modne było tworzenie firm słupów,
a teraz mamy rodzinnie nastawione mamy, które chętnie podejmą się bycia słupem,
czyli (finansową) podporą dla zstępnych. A niby czemuż to strumień państwowych
pieniędzy miałby ominąć szeroko rozumianą rodzinę Strażaka, a zwłaszcza
jego wstępną? Gdyby komuś przyszło do głowy zastanawianie się - "jeśli
słynna już pani matka może być prezydentem, to dlaczego nie ja?", należy
się kubeł zimnej wody - trzeba mieć jednak potomka na wysokim stanowisku. A
potem już, istotnie, można działać na rzecz, jeśli nie partnerstwa dla
rozwoju, to dla naszej RP i to najlepiej dyskretnie odcinając kupony dla
siebie. Tutaj jednak jakiś dziennikarz naruszył delikatny układ
towarzysko-rodzinny i czar był prysł...
Któż jak nie mama Strażaka nadaje się
na osobę, której należy się przykładna synowska pomoc? Ciężko pracowała
w rolnictwie, płaciła wysokie składki KRUS i ma kiepską emeryturę. O co
chodzi? Jeśli tonie statek, ratujemy wszak w pierwszej kolejności najbliższych
nam - nie na pokładzie, lecz w rodzinie. Na pozostałych przyszłaby kolej
nieco później, jednak media przerwały plan długofalowej i powszechnej
pomocy, która już się rysowała na dalekim horyzoncie i była przewidziana
dla wszystkich zaawansowanych emerytów.
Najsławniejsza polska prezydent
mieszka we wsi Pacyna i niech nikogo ta nazwa nie zwiedzie - nie pozwólmy
nieudacznikom i nierobom, aby czynili złośliwe aluzje w stosunku do marionetki
rzekomo poruszanej sznurkami od snopowiązałki. A przy okazji - może ktoś porówna:
ile nachapali nasi wredni komuniści z PRL, a ile politycy RP z naszego
demokratycznego nadania. Zgoda, ci pierwsi nie mieli specjalnie z czego nagarniać,
no ale ci drudzy mogliby choć udawać, że nie grabią. Przy okazji - wplatanie
narzeczonych i konkubin do interesów to dość skutecznie maskujący manewr -
nazwiska inne i nie od razu rodzinne koligacje są oczywiste...
Znane jest powiedzenie - dajcie człowieka,
to i paragraf się na niego znajdzie. To tylko kwestia chęci, polecenia,
staranności. W obu przypadkach, przy właściwym przyłożeniu się Temidy do
roboty - Miś i Strażak mają sprawy sądowe jak... w banku.
Wolę ciaptaka, który popełnia śmieszne
przestępstwo polegające na kupnie i kontrolnej konsumpcji dorsza za parę złotych
przy zastosowaniu karty płatniczej Rzeczpospolitej, niż cynika o kamiennym
obliczu, dowodzącego, że współpraca z rodziną i znajomymi nie narusza
prawa.
Inna sprawa - i bądźmy szczerzy - kto
z nas będąc osobistością skrojoną na miarę galowego munduru Pierwszego
Ochoczego Strażaka, odmówiłby sobie (rodzinie, konkubinie i przyjaciołom)
drobnych grzeczności w rodzaju załatwienia ciekawej i dobrze płatnej pracy?
No kto? Każdy z nas, jeśli byłoby to możliwe, zaraz po wygodnym rozparciu się
w fotelu, rozdawałby stanowiska po rodzinie i po kumplach. Przecież 20 lat
temu krytykowani przez nas politycy byli oburzeni załatwianiem posad przez
tatusiów!
Szkoda, że przez dwie dekady nie
wypracowaliśmy odpowiednich przepisów zwalczających nepotyzm; zresztą słowo
to jest dość "świeże" - jesteśmy jak owi mówiący prozą, którzy
o tym nie wiedzą a jednak się nią posługują... Po prostu nie wiedzieliśmy
do niedawna, że istnieje słowo 'nepotyzm', a jeśli już ruszyło nas coś w
tej materii na naszym najbliższym podwórku, to raczej pod bardziej zrozumiałym
określeniem - znajomości i układy. W którym to (i kiedy) naszym fabularnym
filmie pojawiło się to słowo po raz pierwszy?
Co ciekawe - gdyby uchwalono zakaz załatwiania
rodzinie posad, to byłoby to pożądane dla samych polityków, bowiem mieliby
doskonałe wytłumaczenie - "Ależ drogi szwagrze, nieba bym ci przychylił,
ale wiesz, zmienili prawo i teraz nie mogę ci niczego już załatwić, bo i
ciebie, i mnie wyleją z posad. Serce bym ci dał na tacy, ale fuchy nie mogę!
Szkoda, że nie przyszedłeś wcześniej - przed zmianą przepisów".
Władcy i inni politycy powinni wiedzieć,
że nikt nie stoi ponad prawem, nawet najbliższe rodziny wipów. Antygona złamała
rozkaz i Kreon skazał ją na śmierć, unikając jednak oskarżenia o nepotyzm,
choć tego słowa pewnie wówczas nie było. Czy nasi wipi czytali lektury i czy
coś im to dało? Tak, dało - wyciągnęli wnioski i staranniej unikali
etycznych i wzorcowych zachowań przedstawianych w mądrych starych książkach,
stąd ich stanowiska i majątki...
Etyka jest bardzo humanistycznym pojęciem.
Problemy z wykładnią mają wielcy i maluczcy, jednak kłopoty tych pierwszych
to całkowita żenada. Cóż z tego, że kończą studia, także podyplomowe, władają
językami obcymi i sztućcami, skoro nie znają etyki? Premier potwierdził, że
powiedzenie o wojewodzie i kiepskiej woni ciągle jest aktualne - poświęcił
Misia, obronił Strażaka, choć więcej zła wyrządził starszy i bardziej doświadczony
a dwukrotny premier. Gdyby on zachował się etycznie, to Misiek nie uwikłałby
się w stoczniowe porady. Woda zaoszczędzona na wodowaniach statków spłukała
senatora, jednak zamarzła w strażackich sikawkach, które tylko lekko osikały
koalicyjnego generała od ogniowego żywiołu. Może po wiosennym ociepleniu
ruszy większa struga...
Ongiś w Sowietach proletariat wytwarzał
drogocenne futra dla amerykańskich burżujów. Sami robotnicy przymierali głodem
i mogli jedynie pomarzyć o podstawowych dobrach, ale zaopatrywali bogaczy w
niewyobrażalne dla siebie luksusy. Wodzowie rewolucji rozstrzeliwali swoich
obywateli za najmniejsze ideologiczne przewinienia, ale nadskakiwali
imperialistom, bowiem mieli interes to czynić, choć gdyby mogli ich dopaść...
Gęby mieli pełne frazesów o równości, ale ludzi traktowali niejednakowo.
Premier jest nieprzyjemny dla Misia, ale miły dla Strażaka - nie kieruje się
ideami, lecz kalkulacją. I to dla społecznego dobra - rozpad koalicji to
podobno m.in. spadek wartości złotego.
Okazuje się, że upadek obyczajów nie dotyczy tylko towarzystwa w lunaparach.
Kalkulowanie i doraźne wybieranie mniejszego zła, na dłuższą metę powoduje
demoralizację klasy politycznej i całego społeczeństwa!
Nonszalancja oficjalnych wiadomości
Słownictwo stosowane przez
dziennikarzy bywa zaskakująco niewłaściwe.
Czy pomysłodawca tytułu "Pazikowi
nikt nie pomógł się powiesić" zdawał sobie sprawę, że jest to zbyt
frywolne podejście do tematu? Owszem - Harcerze pomagają babciom przechodzącym
przez jezdnię. W latach 70. - "Niewidzialna Ręka" dyskretnie pomagała
starszym i/lub niepełnosprawnym ludziom. Niektórzy pomagają maturzystom dostać
się na studia wykorzystując koneksje rodzinne lub zawodowe, zaś w ostatnich
dniach skupiliśmy swoją uwagę na politykach pomagającym swoim bliskim
(matkom, konkubinom, narzeczonym) w kontraktach. Pomoc bywa zatem autentyczna i
albo jest bezinteresowna, albo z... "podtekstami". Jest zgodna z
prawem i/lub etyką albo nie jest zgodna.
Omawiany tytuł ma oznaczać, że
"Pazika nikt nie zabił", nie zaś "Pazikowi nikt nie pomógł się
zabić", zatem posłużono się grą słów, która zasadna byłaby w
kryminalnej komedii, nie zaś w oficjalnych wiadomościach. Gdyby ktoś przekazał
ofierze przedmioty umożliwiające popełnienie samobójstwa, to tytuł byłby właściwy,
choć jednak powinien być zmodyfikowany (zawierać wyjaśnienie) - "Pazikowi
nikt nie pomógł, choć o to prosił". Jednak z tekstu "Na jego ciele
nie stwierdzono śladów walki lub czynnej obrony" jednoznacznie wynika jaką
formę (braku) "pomocy" dziennikarz sugeruje.
Z pomocą w powieszeniu zatem
przesadzono, bowiem ani Pazik nie prosił o pomoc, ani nawet jej nikomu nie
sugerował, chyba że mamy dowody na to, iż przestępca istotnie chciał popełnić
samobójstwo, ale nie miał odwagi tego uczynić. Jeśli czytelnik nie zna się
na czarnym humorze albo uważa, że taka interpretacja znaczenia
"pomoc" (wobec śmierci) nie przystoi oficjalnym wiadomościom, to
jednak żartobliwe synonimiczne przyrównanie zabójstwa do pomocy jest
przesadzone...
Wyraz "pomoc" (podobnie jak
"dzięki") dotyczy wydarzeń pozytywnych, wszak jakże niefortunne
(nawet skandalicznie!) brzmi - "Hitlerowcy pomagali Żydom w drodze do łaźni"
oraz "Dzięki wojnom w szybszym tempie rozwija się motoryzacja".
Nawet jeśli można dopatrzyć się prawdy w niefortunnych stwierdzeniach tego
typu, to jednak szacunek wobec ofiar wymaga wstrzymywania się od takich
komentarzy.
W artykule "Kolejna strzelanina w
Niemczech" napisano: "Mężczyzna zabił żonę. Postrzelił kilkoro
swoich dzieci, niestety jedno z nich zmarło. Później sam odebrał sobie życie",
zatem który element dramatu zadecydował o zastosowaniu określenia
"strzelanina"?
Strzelanina to bezładny ostrzał
prowadzony np. na wiwat. Słowo ma znaczenie wskazujące raczej na beztroskę,
nie zaś na dramat. Można także uznać, że strzelanina to wzajemnie
prowadzony ostrzał pomiędzy grupami gangsterów, kowbojów, także partyzantów
i żołnierzy; również z ofiarami śmiertelnymi, jednak tych ofiar może być
co najwyżej kilka. Nie wyobrażam sobie, aby strzelaniną nazwać starcie, w którym
poległo kilkaset osób. Z pewnością strzelaniną nie jest rozstrzelanie skazańca
czy mieszkańców stolicy podczas Postania Warszawskiego. Snajperski ostrzał
także nie jest strzelaniną. Za strzelaninę można byłoby uznać ostrzał
przeprowadzony przez ucznia (tragedie w USA, Finlandii i w Niemczech), ale z większej
odległości, czyli bez dokładnego celowania. Zatem nie jest nią mierzenie i
strzelanie do ludzi z niewielkiej odległości. Z opisu omawianego wydarzenia
wynika jednoznacznie, że pewien Niemiec podchodził kolejno do swoich dzieci i
do żony z zamiarem ich zabicia niemal z przyłożenia, zatem nazwanie tej
tragedii strzelaniną jest całkowitym nieporozumieniem. Świadkowie słyszący
odgłosy strzałów (także np. w Katyniu) mogliby uznać je za strzelaninę i
taką informację przekazywać swoim znajomym a nawet wpisywać w protokółach,
jednak dziennikarze (i historycy) nie mogą stosować takich sformułowań znając
już koszmarną prawdę.
Jeśli ta znieczulica i nonszalancja się
utrzyma, to będziemy częściej otrzymywać informacje w rodzaju -
"Kilkunastu kibiców po meczu sprawiło łomot swoim przeciwnikom. Podczas
bijatyki zginęło 5 pseudokibiców obu drużyn, zaś w szpitalach znajduje się
kilkanaście ofiar, w tym trzy w stanie krytycznym". W kryminałach nie
zaskakuje określenie "mokra robota", jednak w mediach byłoby zbyt
irytujące - "Dzięki pięknej pogodzie na placu św. Piotra doszło do
strzelaniny, podczas której zamachowcowi nie udała się kolejna mokra
robota".
Co się dzieje z polskim
dziennikarstwem i społeczeństwem? Określenia stosowane podczas opisywania
tragicznych wydarzeń zmieniają swe znaczenia w kierunku humorystycznego spłycania
zagadnienia, co po latach będzie owocować* zwiększoną znieczulicą nad Wisłą.
* - kolejny przykład niewłaściwego
zastosowania wyrazu o znaczeniu sugerującym pozytywne przesłanie wypowiedzi
Wiadukty specjalnej troski
Pewien nasz kierowca jechał z dziećmi
do teatru. Jedna z nauczycielek zaproponowała, aby jechać znaną jej trasą.
Zapewne owa pani jeździła zwykle osobowym autkiem i nie pomyślała (a któż
by z nas o czymś takim pomyślał?), że bywają nienaturalnie wysokie
autobusy. Jednak kierowca powinien wiedzieć, jakim pojazdem właśnie się
porusza i że od jego zachowania zależy życie wielu osób. Traf chciał, że
dziatwę posadzono w takim wysokim pojeździe (po kiego takie autobusy jeżdżą
u nas, wszak trudno przejechać pod wieloma wiaduktami i na zakrętach mają
tendencję do wywracania się), zaś na owej trasie wyłoniła się pułapka ze
stali. Kierowca siedział wyjątkowo nisko, zatem każde przęsło wydawało mu
się położone bezpiecznie wysoko i pędził ochoczo z uczniami na
przedstawienie. Nawet nie hamował - dach autobusu został ścięty przez stalową
konstrukcję wiaduktu i aż nie do wiary, że przęsło nikogo nie zgilotynowało!
Patrząc na ów nieszczęsny wiadukt można
zaproponować parę spraw. Bezpośrednio na przęśle powinien być zamontowany
znak zakazu wjazdu B-16, zaś dolna krawędź konstrukcji powinna być
pomalowana w żółto-czarne pasy. Ponadto powinny być zamontowane światła
odblaskowe i oświetlenie (najlepiej migające) włączane wraz z okolicznymi
latarniami o zmierzchu. Przestroga o zbliżaniu się do niskiej konstrukcji
powinna być wielokrotnie zamieszczona przy drodze, wszak pojedynczy znak może
być zniszczony albo ukradziony. W odległości np. stu metrów od wiaduktu, na
latarniach (lub innych słupach) powinny być ustawione fotokomórki na wysokości
pół metra poniżej bezpiecznej wysokości wiaduktu. Jeśli jakikolwiek pojazd
zbliżający się do wiaduktu miałby zbyt dużą wysokość, to urządzenie
powodowałoby miganie czerwonych świateł zamontowanych na przęśle.
Gdyby chcieć poważnie potraktować
owe propozycje, to wydatki sięgnęłyby paru milionów złotych w całej
Polsce. Ktoś musiałby czyścić i regulować owe systemy dość wrażliwe na
brud i drgania. W końcu i tak za parę lat zdarzyłby się podobny wypadek,
bowiem doszłoby do zbiegu paru błędnych zachowań. Zresztą aż tak
dramatyczne katastrofy nie zdarzają się (jest to bodaj pierwszy taki poważny
błąd kierowcy, nie licząc częstszych zdarzeń z udziałem innych rodzajów
pojazdów). Można zatem udowodnić, że taniej jest płacić odszkodowania dla
ofiar i ich rodzin, niż podnieść bezpieczeństwo na wszystkich podobnie
krytycznych przejazdach. Jednak można zastosować niedrogie i równie dobre
rozwiązania, choćby kurtyny ustawione przed omawianymi konstrukcjami
(wykonane z pasków gumowych lub plastykowych o kontrastujących kolorach,
zawieszone na podobnej wysokości, co maksymalna bezpieczna wysokość
przejazdu) - uderzają w zbyt wysokie pojazdy wybudzając kierowców z zadumy i
zmuszając do myślenia. Niejeden użytkownik dróg (pomny opisywanej
katastrofy) przyhamuje i porówna dane wozu z drogowym znakiem...
Szofer ma 60 lat i nie jest to wiek, który
gwarantuje bezpieczną jazdę pasażerom autobusu. Kierowcy prowadzący szczególne
pojazdy - wielkie tiry, cysterny z paliwami lub groźnymi chemikaliami oraz
autobusy, powinni przechodzić badania medyczne i psychologiczne częściej i
dokładniej, niż pozostali kierowcy. Uzyskiwaliby certyfikat i wyższe
wynagrodzenie, ale płaciliby wyższe kwoty za wystawiane mandaty. Po
przekroczeniu pewnego wieku lub po niespełnieniu wszystkich kryteriów,
traciliby certyfikat upoważniający do kierowania wymienionymi pojazdami -
mogliby prowadzić mniejsze pojazdy. W razie wypadków z udziałem
certyfikowanych kierowców, odpowiedzialność ponosiliby lekarze wystawiający
zaświadczenia o przydatności do zawodu, natomiast w przypadku ujawnienia wzięcia
łapówki - kary byłyby podnoszone dwukrotnie. Certyfikaty byłyby wydawane
kierowcom po osiągnięciu minimalnego wieku, np. 25 lat.
Znacznie mniej szczęścia miało 26
turystów - jechali półtorej roku (jak wielu błędnie mawia) temu, spadli z
mostu pod Grenoblami (tak powinniśmy odmieniać nazwę miasta Grenoble w
liczbie mnogiej) i zginęli w płomieniach. Biorąc pod uwagę szereg
katastrofalnych wypadków z udziałem naszych autobusów, istotnie należy uznać
ten wypadek za wyjątkowo szczęśliwy w zestawieniu z poprzednimi statystykami.
Dziennikarze jednak podlewają oliwy do medialnego ognia wydarzeń. Oto "Teleexpress"
(po polsku jednak "Teleekspres") informuje nas, że doszło do
tragicznego wypadku. Nieprawda! Dopóki nie ma ofiar śmiertelnych, wypadek nie
jest tragiczny! A przecież dziennik ten poinformował, że życiu rannych nie
zagraża niebezpieczeństwo. Zatem - nie kuście losu i nie kraczcie nad
ofiarami, bo wykraczecie... Inny z kolei portal pisze o "dantejskich
scenach", które rozegrały się podczas wypadku. To jak nazwać sceny z
Titanica, Hiroszimy, Auschwitz-Birkenau, WTC, koszmarnych trzęsień ziemi lub
tsunami? Ważmy słowa, bo nam skali zabraknie!
Polscy szkodliwi idioci - dziennikarze i prawnicy
Świetny dziennikarz "Faktu",
Łukasz Warzecha, pozwolił sobie zamieścić na www.salon24.pl
artykuł pt. "Dziś o 20.30: globalna ściema dla pożytecznych idiotów",
w którym skrytykował symboliczne wyłączenie oświetlenia w domach i na zewnątrz
w godz. 20:30-21:30. Nie widzę nic złego w takich, czy innych oryginalnych
stacjonarnych (bez ruszania swego jestestwa z domowych pieleszy) manifestacjach
- pamiętam akcje zapalania świec i ustawiania na okiennych parapetach. Każdy
może sobie popolemizować z p. Łukaszem (na złość pomysłodawcom postanowił
włączyć pełną domową iluminację) na forum Salon24. Jednakże tytuł i słownictwo
przezeń zastosowane (ekooszołomstwo, hucpa, idioci) dały mi asumpt do
napisania niniejszego artykułu. Sądzę, że zastosowane poniżej słownictwo
nie powinno nikogo zanadto obrazić, zwłaszcza że wspomniany dziennikarz równie
ostro sobie w tej branży naużywał ...
Gazeta pana Warzechy, "Fakt"
(20 marca 2009), informuje, że austriacki zboczeniec (zwany potworem)
dostał dożywocie w cztery dni oraz że zaczyna się proces "polskiego
Fritzla". W dzienniku zamieszczono wstrząsający wywiad z Alicją
Bartoszuk (córka polskiego zwyrodnialca), która przez 6 lat była gwałcona
przez swojego ojca, niejakiego Krzysztofa B. Każdy przeciętnie uzdolniony
logik może sobie dopowiedzieć, że to również Bartoszuk. Od kilkunastu lat
mamy Polskę owładniętą kuriozalnymi przepisami dotyczącymi ochrony danych
osobowych; Polskę, w której nie można napisać, że oszustem, zboczeńcem,
mordercą jest Jan Kowalski, lecz można pisać tylko Jan K. Ujawnienie
prawdziwego nazwiska grozi (podobno) wielkim odszkodowaniem wywalczonym przez
zachłannego adwokata na rzecz obrażonego przestępcy. Ów idiotyzm jest bodaj
typowo polskim obyczajem, jedną z polskich głupot, którą umacniają
szkodliwi idiotyczni dziennikarze powołując się na szkodliwych idiotycznych
prawników, wmawiających nam, że to dla dobra wrażliwych przestępców i ich
zagubionych rodzin. W sądach i w mediach pracują polscy idioci, według których
można podawać dane poszukiwanego listem gończym przestępcy, ale tuż po jego
ujęciu należy przejść na inicjały i zasłonięte oczy. Znane są relacje z
konwojowania właśnie ujętego podejrzanego, którego - jak sama redakcja
informuje - od momentu pochwycenia, nie można już w pełni eksponować (takie
eksponowane stanowiska w świecie, to mają tylko Polacy z półświatka). Mało
tego - znane są przypadki zamieszczania informacji o poszukiwaniu uciekiniera z
więzienia albo wręcz listu gończego, jednak z inicjałami osobnika oraz z
naocznym paskiem! Polska paranoja?
Owa głupota świętuje swoje zwycięstwo
nawet wówczas, kiedy mamy kretyństwo typu "podejrzany W., syn
prezydenta" albo w niniejszym omawianym przypadku, kiedy ofiara ma
identyczne nazwisko z przestępcą. Mało tego - aby podać nazwisko do prasy,
to musi być łaskawie wyrażona zgoda wydana przez sądowych oszołomów! Znane
są przypadki, kiedy sąd nie wydał zgody na ujawnienie nazwiska zbrodniarza
nawet po zapadnięciu ostatecznego skazującego wyroku! Takich mamy idiotów
pracujących po sądach! A dziennikarze naszego bohaterskiego narodu, to zwykli
tchórze, którzy mordy drą na każdym kroku, że ten czy inny polityk jest
cwaniakiem, hipokrytą lub konfidentem, jednak swoim czytelnikom (słuchaczom i
widzom) nie są w stanie podać pełnych danych osobowych zboczeńców, oszustów,
czy morderców. Są nie tylko niepożytecznymi idiotami, ale również
hipokrytami, bowiem podają pełne dane przestępców, jednak... zagranicznych.
Okazuje się bowiem, że nasi durni dziennikarze (oraz tacyż prawnicy) blokują
ujawnianie danych wyłącznie naszych przestępców i to mieszkających w
Polsce, bowiem znane są przypadki dekonspirowania nazwisk rodaków dokonujących
przestępstw poza granicami ojczyzny. Widać, że nasz kodeks inaczej traktuje
mieszkańców Polski a inaczej pozostałych obywateli świata. I jak ta nierówność
się ma do prawa unijnego i do naszej Konstytucji 1997? Nie dziwię się, że o
Polakach krążą dowcipy gloryfikujące naszą głupotę...
Głupia polska Temida i strachliwi a
durni polscy dziennikarze ujawniają dane Austriaka Fritzla oraz włoskich
zboczeńców - Mongelli (ojciec i syn), ale chronią polskiego zboczeńca! Przed
czym? Przed czym można obronić takiego szubrawca, a czego nie dostrzegli
zdehumanizowani prawnicy i dziennikarze w Austrii i we Włoszech? Dlaczego tam
ujawniają dane i wizerunki złoczyńców chroniąc przed obiektywami ich
ofiary, zaś u nas jest akurat odwrotnie? Dlaczego u nich czas trwania procesów
liczony jest w dniach, zaś u nas w miesiącach? Skoro w tych państwach mają
lepszą organizację pracy, wyższe dochody na głowę mieszkańca, to może nie
tylko zmieniajmy podejście robotników i biznesmenów do pracy, ale także cała
naszą niewydolną Temidę w końcu zreformujmy według wydajniejszych a
uznanych wzorców? Po upadku komuny niewiele się zmienia w polskim wymiarze
sprawiedliwości - każdy kolejny minister zapowiada rewolucyjne zmiany i... nic
się (większego) nie dzieje. Korupcja, nepotyzm, lenistwo, nieżyciowe
procedury (a mamy już III tysiąclecie!). Psim obowiązkiem mediów jest
przekazywanie pełnej informacji dotyczącej przestępców groźnych dla społeczeństwa!
Niech dziennikarzyny się otrząsną z durnoty polegającej na ukrywaniu danych,
wszak obywatele muszą wiedzieć konkretnie - kto i za co odbywa karę, kiedy
wyszedł na wolność a nawet kiedy jest na przepustce. Nazwiska tak oszustów,
jak morderców oraz ich fotografie. Czy idioci nie wiedzą, że bezpieczniejsze
społeczeństwo, to obywatele lepiej poinformowani o przestępcach? Nie wiedzą,
że ujawnianie danych spowoduje zwiększenie liczby dowodów ich przestępczej
działalności oraz zmniejszenie liczby popełnianych oszustw i zbrodni pośród
innych, potencjalnych złoczyńców? Dlaczego Polacy są aż takimi szkodliwymi
idiotami? Dlaczego zboczonego cudzoziemca można nazwać potworem, zaś u nas,
jeśli matka w rozpaczy nazwie zwierzęciem mordercę córki, to ma sprawę o
zniesławienie?! Dlaczego głupota tryumfuje w Polsce ośmieszając nas przed całym
światem? Dlaczego odważniejsi prawnicy i dziennikarze nie walczą z opisaną głupotą,
nawet pewnym kosztem (nagana, grzywna)? Co, dano nam na tacy prawo i jest ono
niezmienne? Komuna upadła, ale złe prawo trwa? A może i ci mądrzejsi uznali,
że to prawo jest dobre?
A co nam po informacji, że Josef
Fritzl dostał dożywocie w parę procesowych dni? Tylko zazdrość bierze, że
obcokrajowcy są sprawniejsi, mądrzejsi i bardziej konsekwentni w swojej
robocie! I mamy kolejny dowód, że są lepsze państwa od Polski i nie jest to
dzieło przypadku, ale godnego pozazdroszczenia im rozsądku i pracowitości.
Albo do nich dorównamy, albo choć części z nas uda się zmienić swój los
(niestety tylko poprzez emigrację). Jeśli kiedyś zrzuciliśmy jarzmo
socjalistycznych nieudaczników, to może w końcu uda się wywalić
pseudoprawników na śmietnik historii? Na ich głupotę pewnie ma rady, ale
wzywam was, o tchórzliwi dziennikarze, do podawania pełnych danych osobowych
nie tylko przestępców, ale i podejrzanych! To są ważne informacje, zaś
wasza robota polega na podawaniu takich informacji. Społeczeństwo oczekuje od
was odwagi w czasach pokoju. Może ktoś wytoczy wam proces i zapłacicie
odszkodowanie, ale w ramach walki o prawdę, warto. Z pewnością dopiero
podczas walki, polska Temida zmieni prawo. Zresztą taki proces możecie przegrać
w każdej chwili, wszak dowolna rodzina spoza Polski może wnieść oskarżenie.
I co - boicie się krajana, nie zaś cudzoziemca?! Jeśli dawniej byli odważni
robotnicy, którzy przyczynili się do upadku komuny, to dlaczego nie idziecie w
ich ślady i nie pomożecie obalić idiotycznego systemu prawnego?
Obserwując skandaliczne podejście
Temidy i mediów do problemu ochrony danych przestępców, nie można nie zauważyć
indolencji w sprawie ochrony danych obywateli niezupełnie anonimowych - aktorów,
polityków; ogólnie - wipów. Każda łajza (dla paru złotych) albo podejrzany
cwaniak z dziennikarskiego półświatka (za znacznie większe pieniądze), może
zrobić zdjęcie wybranej ofierze i sprzedać ten cały obrzydliwy chłam mediom
ku uciesze gawiedzi, która z wielkim zainteresowaniem śledzi każde potknięcie
wipa, ale zaraz poleciałaby do sądu, gdyby ktoś jej takie niecne numery wysmażył.
Jednak w tej dziedzinie bezprawie jest podobne na całym świecie - całkowita
demoralizacja mediów przeplatana rzadkimi wyrokami świadczącymi o szczątkowym
(przebłyskowym raczej) rozsądku Temidy...
W tymże numerze przypomniano nam
historię słynnego "Łomiarza" - "Jeden z najbrutalniejszych
polskich bandytów i morderca pięciu kobiet powrócił! Po 15 latach odsiadki
zdeprawowany do szpiku kości i okryty złą sławą 'Łomiarz' z Warszawy znów
zaatakował. Henryk R. (53 l.) napadł i brutalnie skatował bezbronną kobietę.
Ofiara cudem przeżyła". Czegóż to się dowiadujemy z tej notki? Ano
tego, że nasze wyrozumiałe państwo, które ongiś zniosło karę śmierci,
wielokrotnemu mordercy serwuje 15 lat odsiadki (a za wzięcie w łapę 50 zł
grozi kara 8 lat!). Że nasze państwo wypuszcza na wolność degenerata, który
nigdy nie powinien wyjść zza krat nawet na przepustkę (chyba że w szczególnych
przypadkach, ale w... karetce więziennej!). Że zwolniony przestępca w dalszym
ciągu jest bandytą i może zabić obywatela ufającemu naszej durnej Temidzie.
Dzisiaj kolejna wiadomość -
"59-letni Arcedio Alvarez z Kolumbii usłyszał sądowe zarzuty za
wieloletnie więzienie i gwałcenie swojej córki. Mężczyzna ma z nią 11
dzieci - informuje BBC News". Nikt się nie przejmuje danymi osobowymi
owego pana - media całego świata podają jego nazwisko i rozsyłają zdjęcia.
Ale jest w świecie szlachetne państwo z "pożytecznymi" idiotami, które
w swojej łaskawości ujawnia naszego zboczeńca jako Krzysztofa B. oraz
wielokrotnego mordercę jako Henryka R., choć cudzoziemców traktuje całkiem
inaczej...
Zatem, drogi Panie Warzecha, zamiast
protestować i krytykować rzekomych idiotów, byłoby wskazane, aby
"Fakt" przyłożył się do ambitniejszej sprawy - do zniesienia
idiotycznego prawa zakazującego podawania danych osobowych wyjątkowo
obrzydliwych polskich (już) przestępców oraz (jeszcze) podejrzanych! Skąd ta
hipokryzja? Skoro podajecie dane obcych, to i swoich podawajcie! Czyńcie to bez
oglądania się na sądy! Przeprowadźcie wywiady z polskimi entuzjastami
ukrywania danych oraz z zagranicznymi zwolennikami ich ujawniania - niech społeczeństwo
samo oceni oba odmienne podejścia do przestępczości. Wyśmiewajcie i walczcie
z prawdziwymi polskimi idiotyzmami! Aby Polska była lepszą Polską dla porządnych
obywateli, nie zaś lepszą dla przestępców. A przy okazji - radykalnie
zmniejszcie liczbę żenujących ilustrowanych artykulików "podglądających"
naszych wipów, wszak z pewnością nie chciałby Pan być sfotografowany w
niezręcznej sytuacji a już na pewno nie chciałby Pan, aby pomyje pełnymi
chochlami wylewano na Pańską rodzinę.
Dlaczego tak wielu jest idiotów pośród
omawianych dwóch stanów? Czy nie dostrzegają swojej głupoty? Jeśli w
demokratycznym państwie pewne zachowania są powielane przez lata, to po pewnym
czasie uważane są za normalne i coraz mniej obywateli uznaje je za dziwactwa.
Czyżby obu tym środowiskom zależało na zarażaniu nas głupotą i na trwałym
utrzymywaniu nas w niej? Chcą nam wmawiać, że to polska droga jest właściwa,
inni zaś są matołami? W wielu dziedzinach Zachód nadal nam ucieka, ale
idiotycznie majstrujemy nawet w kodeksie? Skandal!
Skoro prawnicy i dziennikarze uważają,
że niektóre określenia nie są jednak obraźliwe (wyroki z ostatnich
tygodni), przeto i tym razem, mam nadzieję, że nie zwrócą uwagi na
nieparlamentarne określenia... Przepraszam, ponieważ użyłem słownictwa z Pańskiego
artykułu niejako do osłony mojego tekstu, licząc na "niezauważenie"
moich epitetów przez dziennikarzy i prawników, skoro dzień wcześniej niczego
niestosownego nie dostrzegli, czytając Pański artykuł zachęcający do rażenia
rzęsistym oświetleniem (mocą wszystkich Pańskich żarówek i świetlówek)
po oczach (cytat) "pożytecznych idiotów"...
Może "Fakt" wydrukuje
niniejszy artykuł i skomentuje "akapit po akapicie", czyli bez wybiórczej
a wygładzonej odpowiedzi sfrustrowanemu a zdegustowanemu (jakością polskiego
prawa) czytelnikowi... Może społem uda się coś zmienić w 20. rocznicę
obalenia gospodarki planowanej niezbyt efektywnie...
Mirosław Naleziński,
Gdynia
www.mirnal.neostrada.pl
PUBLIKACJE MIRKA 2009r
AKTUALNOŚCI
LUTOWE MIROSŁAWA NALEZIŃSKIEGO
AKTUALNOŚCI
STYCZNIOWE MIROSŁAWA NALEZIŃSKIEGO
PUBLIKACJE MIRKA 2008r
AKTUALNOŚCI GRUDNIOWE MIROSŁAWA NALEZIŃSKIEGO
AKTUALNOŚCI LISTOPADOWE
MIROSŁAWA NALEZIŃSKIEGO
AKTUALNOŚCI
PAŹDZIERNIKOWE MIROSŁAWA NALEZIŃSKIEGO
AKTUALNOŚCI
WRZEŚNIOWE MIROSŁAWA NALEZIŃSKIEGO





PUBLIKACJE MIRKA w
2007r
AKTUALNOŚCI grudniowe 2008 MIROSŁAWA NALEZIŃSKIEGO
AKTUALNOŚCI listopadowe
2007 MIROSŁAWA NALEZIŃSKIEGO
AKTUALNOŚCI październikowe
2007 MIROSŁAWA NALEZIŃSKIEGO
AKTUALNOŚCI wrześniowe
2007 MIROSŁAWA NALEZIŃSKIEGO
AKTUALNOŚCI sierpniowe
2007 MIROSŁAWA NALEZIŃSKIEGO
AKTUALNOŚCI
lipcowe
2007 MIROSŁAWA NALEZIŃSKIEGO
AKTUALNOŚCI
czerwcowe 2007 MIROSŁAWA NALEZIŃSKIEGO
AKTUALNOŚCI
majowe
2007 MIROSŁAWA NALEZIŃSKIEGO
AKTUALNOŚCI kwiecień 2007 MIROSŁAWA NALEZIŃSKIEGO
AKTUALNOŚCI
marzec
2007 MIROSŁAWA NALEZIŃSKIEGO
AKTUALNOŚCI
luty 2007 MIROSŁAWA NALEZIŃSKIEGO
AKTUALNOŚCI
styczeń 2007 MIROSŁAWA NALEZIŃSKIEGO
PUBLIKACJE MIRKA w 2006r
AKTUALNOŚCI
GRUDZIEŃ MIROSŁAW NALEZIŃSKI
AKTUALNOŚCI
LISTOPADOWE MIROSŁAW NALEZIŃSKI
AKTUALNOŚCI
PAŹDZIERNIKOWY MIROSŁAW NALEZIŃSKI
AKTUALNOŚCI
SIERPNIOWE MIROSŁAW NALEZIŃSKI
AKTUALNOŚCI
LIPCOWE MIROSŁAW NALEZIŃSKI
AKTUALNOŚCI
MAJOWE MIROSŁAW NALEZIŃSKIEGI
AKTUALNOŚCI
KWIETNIOWE MIROSŁAW NALEZIŃSKI
AKTUALNOŚCI
MARCOWE MIROSŁAW NALEZIŃSKI
AKTUALNOŚCI
LUTOWE MIROSŁAW NALEZIŃSKI
AKTUALNOŚCI
STYCZNIOWE MIROSŁAW NALEZIŃSKI
i przechodzimy na 2005r
AKTUALNOŚCI
GRUDNIOWE MIROSŁAW NALEZIŃSKI
AKTUALNOŚCI
LISTOPADOWE MIROSŁAW NALEZIŃSKI
AKTUALNOŚCI
PAŹDZIERNIKOWY MIROSŁAW NALEZIŃSKI
AKTUALNOŚCI
WRZEŚNIOWE MIROSŁAW NALEZIŃSKI
AKTUALNOŚCI
SIERPNIOWE MIROSŁAW NALEZIŃSKI
AKTUALNOŚCI
CZERWCOWE MIROSŁAW NALEZIŃSKI
AKTUALNOŚCI
MAJOWE MIROSŁAW NALEZIŃSKI
AKTUALNOŚCI
KWIETNIOWE MIROSŁAW NALEZIŃSKI
Polecam
sprawy poruszane w działach:
SĄDY
PROKURATURA
ADWOKATURA
POLITYKA
PRAWO
INTERWENCJE
- sprawy czytelników
Tematy w dziale dla
inteligentnych:
ARTYKUŁY - tematy do przemyślenia z cyklu: POLITYKA - PIENIĄDZ - WŁADZA
"AFERY
PRAWA" Niezależne Czasopismo Internetowe www.aferyprawa.com redagowane przez dziennikarzy AP i sympatyków z całego świata których celem jest PRAWO, PRAWDA SPRAWIEDLIWOŚĆ DOSTĘP DO INFORMACJI ORAZ DOBRO CZŁOWIEKA |
aferyprawa@gmail.com |
WSZYSTKICH INFORMUJĘ ŻE WOLNOŚĆ WYPOWIEDZI I SWOBODA WYRAŻANIA SWOICH POGLĄDÓW JEST ZAGWARANTOWANA ART 54 KONSTYTUCJI RZECZYPOSPOLITEJ POLSKIEJ.
zdzichu
Komentowanie nie jest już możliwe.