Imieniny:

AferyPrawa.com

Redaktor Zdzisław Raczkowski ujawnia niekompetencje funkcjonariuszy władzy...
http://Jooble.org
Najczęściej czytane:
Najczęściej komentowane:





Pogoda
Money.pl - Kliknij po więcej
10 marca 2023
Źródło: MeteoGroup
Polskie prawo czy polskie prawie! Barwy Bezprawia

opublikowano: 26-10-2010

AFERY PRAWO MIROSŁAW NALEZIŃSKI BŁĘDY I WPADKI KACZKI DZIENNIKARSKIE W GAZETACH I TVP TVN POLSAT

Naleziński - Media w Polsce i na świecie - lutowy cykl krytyczno-informacyjny Mirosława Nalezińskiego

www.mirnal.neostrada.pl

Kłopoty ze stopniowaniem (2 lutego 2008)
"Koszmarna tragedia na lotnisku sił powietrznych w Mirosławcu" czytamy na pierwszej stronie "Faktu" (24 stycznia 2008). Oczywiście, straszna katastrofa i właściwa ocena autora artykułu.
Jednak trzeba znać skalę stopniowania dramatów. Na str. 8. czytamy "Potworna tragedia przed przejściem granicznym z Ukrainą. Wyczerpany mężczyzna zbladł i osunął się z fotela kierowcy. Nie pomogła dramatyczna walka lekarzy o jego życie". A obok - "Na jednej z ulic Krypna doszło do straszliwej tragedii. 8-letni chłopiec wysiadł z gimbusa i wpadł pod samochód. Lekarze walczą o jego życie".
Jakże beznamiętnie (bez zaangażowanego przymiotnika) przekazano nam informację o wypadku, w którym "kierowca zginął na miejscu". Czyżby niezwykłość wydarzenia (gość zaparkował na 8. piętrze parkingu i zdrzemnął się był ze stopą na pedale gazu przy włączonym silniku i nieświadomie a negatywnie przetestował barierkę) zaowocowała brakiem stosownego określenia? A może znaczne od nas oddalenie (Indonezja)?
Żadnego stopniowania? Kolejno wyliczono trzy tragedie - koszmarna, potworna, straszliwa. W pierwszej zginęło dwudziestu naszych lotników, w drugiej zmarł na zawał jeden z kierowców, w trzeciej chłopak przeżył. Każde nieszczęście jest tragedią dla pojedynczej osoby. Dla nas, Polaków, jest większym dramatem owa lotnicza katastrofa, niż inne podobne wypadki z dziesięciokrotnie większymi liczbami zabitych. Dlaczego? Bo z tamtymi nieszczęśnikami nie mieliśmy żadnego związku, tamte wydarzenia jednak nas mniej obchodzą, są odleglejsze. Jeśli ktoś się ze mną nie zgodzi, to raczej potencjalny pasażer na dalekiej linii, niż osoba niekorzystająca z linii lotniczych. Ale już zatonięcie promu z uchodźcami na morzu, to już chyba na nikim nie zrobiło większego wrażenia, zwłaszcza że statek przepadł w podobnym czasie, co nasz wojskowy samolot i wielu ludzi nawet o tym już zapomniało a nawet... nie dosłyszało. Pewnie stan wojenny wprowadzony u nas niezbyt obchodził ludność Gwatemali.
Jednak zwyczaje i słowniki pozwalają na stopniowanie dramatów, aby (językowo) w jednym szeregu nie stawiać złamanego palca pianisty z zawaleniem obu wież WTC, choć przecież wiadomo, że dla eskimoskiego (właściwiej - inuickiego) muzyka jest większą stratą zakończenie jego kariery, niż zakończenie paru tysięcy żyć na cieplejszej a przeludnionej wyspie. Ponadto rodzina owego chłopca walczącego o życie zapewne nie chce czytać o "straszliwej tragedii", bowiem w kronikach wypadków tego typu określenia sugerują śmierć ofiary a rodzina oczekuje pocieszenia i cudu ocalenia.

Szpilkami rozpalają facetów (4 lutego 2008)
Dla smakoszy mięsa ugrylowanego na kręconej (niczym korbą) długiej szpilce, tytuł "Grubsze kobietki na szpilkach rozpalają facetów" (dziennik.pl, 18 stycznia 2008) mógł się wydawać obiecujący w sprawach podnoszenia umiejętności kulinarnych i poznawania tajników grylowania. Z zainteresowaniem zajrzałem do artykułu, zwłaszcza że wiele się mówi o równości chudszych i grubszych niewiast (nawet są organizowane marsze równości, ale chyba jeszcze nie chudzielców i grubasów), a tu że niby grubsze panie rozpalają facetów - zatem chudsze nie potrafią albo im gorzej to wychodzi? I dlaczego facetów, skoro przed konsumpcją zwykle rozpala się najpierw drewno tudzież węgielki? Może chodzi o mało uczuciowych, drewnianych facetów, a do tego kłamczuchów, czyli o pinokiów? No to dalejże, nadziewać ich, podpiekać i rozpalać aż im oczka niczym węgielki się zajarzą i może coś zaczną kumać (czyli zajarzą). A solidniejsze panie zwykle są silniejsze i łatwiej obracają przeszpilonych facetów w każdą ze stron niż szczuplutkie...
Z tekstu wynika, że niemiecki magazyn "Elle" na zlecenie Instytutu Nauki w Hamburgu sprawdził, co panom podoba się w kobietach. O, jeśli nauka, panie i ulice Hamburga (miasto znane z szerokich - jak biodra tubylek wspomaganych przez węższe przybyłki - możliwości przy znacznych państwowych nakładach na badania), to pewnie chodzi o naukowe podejście do delikatnej symbiozy obu płci...
Naukowcy dowodzą, że panie "powinny mieć kształtne (i spore) pupy, szerokie biodra, solidne nogi i seksowny biust". Pewnie, skoro po drugiej stronie rozważań ulokowano ciała przesterydowanych niewiast wychudzonych dietami i treningami na siłowni, to niby jaki ma być wybór? A do tego opiniowali Niemcy, a wiadomo od wieków, że nasi sąsiedzi mają (i pewnie wolą) rodaczki bardziej dosadne i dosiadne/dosiądne, wszak wszelka zwierzyna posiadająca w nazwie przymiotnik "niemiecki" jest solidnej budowy. A to wilczur, a to koń niemiecki. Nie to, co polski... Nawet koń mechaniczny (KM) nazywany jest niemieckim (PS).
A co z polskimi stworzeniami? Konik polski - rasa koni długowiecznych, odpornych na choroby i trudne warunki utrzymania. Przodkami "naszych" koników są tarpany podobne do odkrytych w Azji przez pewnego Rosjanina nieparzystokopytnych, nazwanych na jego cześć Equus przewalskii (koń Przewalskiego). Te drobne koniki boją się wichur, bo gdy tylko większy wiatr przewieje, to zwierzaki się... przewalają. Niektórzy kują żelazo póki gorące i uważają, że ów Przewalski był ojcem Stalina, co pasowałoby nam do tych szpilek, wszak one są wykonane ze stali, która jest plastycznie uzdatnioną formą żelaza (tak zwanego, bowiem nie występuje ot tak sobie w naturze; ono jest pierwiastkiem oznaczanym jako Fe). Można by zaproponować krótszą polską nazwę dla tych myszatych koników, np. przewałki albo (jeśli wydaje się to określenie zbyt dosłownie ilustrujące naszą ojczyznę) przewalki, zatem jeden przewalek, dwa przewalki, pięć przewalków.
Innym koniem nadzwyczaj mizernej postury jest konik polny. Ma skrzydełka i z tego powodu może być pomylony z pegazami (takie poetyckie szkapy, tyle że latające, jednak nie latawice). Nazwa naszej ojczyzny pochodzi od pola, zatem koniki polskie oraz koniki polne są językowo do siebie podobne, jednak nie na tyle, aby je pomylić, no chyba że w zwidach po solidnym hauście słowiańskiej ognistej... Pomiędzy nimi (kubaturowo rzecz ujmując) mamy jeszcze pasikonika. Te mniejsze (skrzydlate grajki) wydają dźwięki przez pocieranie, zaś te większe (kopytne patataje) dają odgłos paszczą, co zresztą zauważono w filmie "Rejs".
Jeśli zauważymy, że świerszcze są podobne do omówionych już owadów, zaś ich łacińska nazwa brzmi Gryllus, to już zbliżamy się (językowo) do urządzenia omawianego na wstępie, czyli do (z polska zwanego) gryla lub znacznie częściej (z angielska) grilla. Zataczamy (językowo) zatem swego rodzaju krąg korbą szpilkowego rożna.
A zdrabniając mamy świerszczyk (ongiś broszurka dla dzieci, potem ze znacznym przerostem ilustracji ponad tekstem, choć o treści jakże wymownej, ale już dla cokolwiek wyrośniętej dziatwy i to z "aktor(k)ami" występującymi bez wymownych). Czyżby świerszczyk, z łaciny grylusek, czyli nadziewacz? Ogrodowe nadziewanko, to obrotowe odymiane a pieczone grylowanko?
Przy okazji koni i języka niemieckiego. Hipopotam (gr. hippopotamos; hippos to koń, zaś potamos to rzeka), zatem hipcio to koń rzeczny i w tym kierunku poszli Niemcy tudzież Austriacy - tego dziwnego wodnego stwora nazwali Flusspferd (Nilpferd), czyli dosłownie koń rzeczny (koń nilowy). No i dodatkowo mamy wskazówkę, że wszelkie polskie nazwy odwołujące się do konia powinny być pisane konsekwentnie z pojedynczym p (bo hipek, nie hippek), czyli hipika, hipiczny oraz hiparion (koń kopalny wielkości konia, wymarły w pliocenie), choć w wielu językach pisane jako zdwojenie pp.

Opinia Religi i filiżanka Kochanowskiego a odruch Pawłowa (13 lutego 2008)
Jeżeli pacjent jest już wyleczony, może dać lekarzowi w prezencie nawet dom, jeśli jest aż tak wdzięczny. To nie jest łapówka - Zbigniew Religa poparł w Radiu Zet deklarację rzecznika praw obywatelskich: Janusz Kochanowski stwierdził poprzedniego dnia, że dawanie prezentów już po operacji to ogólnie przyjęty zwyczaj, a nie korupcja.
Były minister zdrowia pozostaje przy swojej opinii, którą już wiele razy prezentował: dawanie lekarzom prezentów już po wyleczeniu nie ma nic wspólnego z korupcją. "Jeżeli nie ma żadnej zależności pomiędzy lekarzem a pacjentem, to znaczy pacjent jest wyleczony i wyszedł do domu, to może przyjść do lekarza i powiedzieć: mam dla pana koniak. Lub też oddać mu własny dom. To jest jego prywatna sprawa, to nie jest łapówka" - wyjaśniał w programie.
Podobnie myśli rzecznik praw obywatelskich: Janusz Kochanowski stwierdził, że obdarowywanie lekarza prezentami już po udanej operacji nie jest łapówką. "Sam dawałem, kiedy mojej mamie robiono operację - pamiętam - filiżankę Rosenthala, bo lekarz lubił porcelanę" - przyznał. I stwierdził, że jest to po prostu ogólnie przyjęty zwyczaj.

Czyżby? Jeśli pewien pacjent podczas leczenia oraz jego rodzina sprawiają wrażenie, że są zamożni, jeśli przez dłuższy czas w rozmowach z lekarzem delikatnie sugerują (że w jakiś sposób odwdzięczą się, zaś po wyleczeniu istotnie odwdzięczają się kosztownym prezentem, to u lekarza wytwarza się przekonanie (niczym odruch Pawłowa), że pozostali pacjenci (ci dobrze prezentujący się oraz sugerujący) również mogą coś dać od siebie. Jeśli lekarz ma nawał pracy i nie może wszystkich pacjentów traktować z jednakową troską, to w pierwszej kolejności więcej czasu poświęca pacjentom, którzy sprawiają wrażenie, że odwdzięczą się. Nawet jeśli część pacjentów tylko sprawiała takie wrażenie, zaś na koniec okazali się oszustami czy aktorami, to i tak lekarz ma już podświadome odczucie, które może nim kierować - stawia jak w loterii i w znacznej części mu się to kalkuluje. Jest to o tyle szkodliwe, że trudne do udowodnienia, bowiem w jaki sposób wykazać, że dwaj podobni pacjenci są różnie traktowani? Musieliby mieć dokładnie te same dolegliwości albo lekarz miałby "zbyt długi język".
Podobnie jest wśród nauczycielskiego stanu. Jeśli jest dwóch uczniów i nauczyciel zainteresowany jest pozazawodowym wynagrodzeniem, to może więcej czasu poświęcać pociesze z "lepszego" domu, a owa "lepszość" jest dostrzegana przez nauczyciela dość prosto - rodzic w "czynie społecznym" przekazuje fundusze na remont szkoły, nauczyciel jest zapraszany na imprezy, podczas których rodzic jawi się jako zamożny i hojny obywatel, nie jakiś tam małostkowy skąpiec czy biedak. Wystarczy, że wysyła sygnały, iż dobrą pracę potrafi docenić. I nauczyciel nie dostaje w łapę - on w sposób dyskretny przekazuje więcej swej wiedzy dziecku takiego rodzica i w przyjaźniejszy sposób, niż dziecku z biedniejszej rodziny i to wybrane dziecię z lepszym wynikiem zdaje maturę. I całkowicie tu pomijam dawanie wyższych ocen, nieadekwatnych do trudu, bo to jest nieuczciwe "stawianie ocen po znajomości". Mam na myśli autentyczne przekazywanie większego zasobu wiedzy uczniowi rodzica zaradnego (albo sprawiającego takie wrażenie), niż pozostałym uczniom.
Oczywiście, po pomyślnym dostaniu się na studia, taki nauczyciel (zgodnie z moralnością naszych ministrów) może otrzymać nawet dom czy auto. O podatku nie wspomniano, bo to dla wszystkich oczywiste, że wszyscy obdarowywani lekarze i nauczyciele wzorowo i etycznie regulują delikatne fiskusowe sprawy...
A przecież w taki sposób zdemoralizowany nauczyciel właśnie od następnego roku szkolnego jeszcze bardziej rozwinie praktykę lepszego przekazywania wiedzy uczniom, których rodzice rokują pozasłużbowe dochody. Oczywiście - nie w trakcie roku szkolnego, o nie! Po jego zakończeniu...
Szkoda, że osoby pełniące wysokie stanowiska państwowe, które ponadto powinny kształtować etykę w naszym społeczeństwie, nie dostrzegają omówionego tutaj niebezpieczeństwa. Publicznie głoszą swoje stanowisko negatywnie wpływając na moralność polskich pracowników, m.in. lekarzy i nauczycieli.
W efekcie powstaje zaradna grupa lekarzy i nauczycieli, którzy przypominają sprytnych kelnerów, windziarzy i dostawców paczek - lepiej obsługują wybrane osoby, które oceniają z góry, że im odwdzięczą się wyższym napiwkiem. Skoro kelner gorzej traktuje kiepsko ubranego restauracyjnego wyżeracza niż eleganckiego delikatesowego degustatora, to lekarz (i nauczyciel) także zdobędzie wiedzę (choćby podświadomie) podpowiadającą mu, że tego pacjenta (i ucznia) należy traktować przyjaźniej niż pozostałych, albowiem rodzina podopiecznego sprawia wrażenie, że odwdzięczy się czymś więcej, niż uśmiechem lub kwiatami.
Są celnicy i księgowi, którzy kombinują na małe kwoty. Zwykle wpadają dość wcześnie. Wytrawni a inteligentni pracują uczciwie, nie kombinują, zbierają laury, są chwaleni i odznaczani. Oni chcą zrobić jeden dobrze przemyślany i zabezpieczony przewał. Najlepiej przed emeryturą... I od czasu do czasu słyszymy o księgowej albo o maklerze, którzy przez lata byli bardzo dobrymi pracownikami a (niespodziewanie!) ograbili firmę z milionów i... przepadli. Ale nawet, jeśli ich pojmą, to "państwo prawa" nie ma większych możliwości, aby zmusić ich do oddania zagrabionego mienia. Nawet nie można przekazać ich fotek i danych do publicznej wiadomości. Po paru latach odsiadki będą sobie dożywać sędziwego wieku pośród luksusów i wielkiej sympatii wnuków wdzięcznych babciom i dziadkom za ich życiową zapobiegliwość...
Załóżmy, że w szpitalu leży (teraz) Koreańczyk albo (dawniej) Niemiec. Pierwsze pytanie inteligentnego lekarza, który jest zawalony robotą, a przecież po pracy ma inne ciekawe zajęcia - z której on ci Korei przybył lub z których to Niemiec pochodzi... I gdyby z ukrytej kamery nagrać zachowania lekarza wobec tych przypadków, mielibyśmy odpowiedź na pytanie - czy lekarz wszystkich traktuje jednakowo. Bo na 100 obserwacji więcej staranności wykaże wobec obywatela lepszej Korei i lepszych Niemiec. Dlaczego? Bo życie mu daje odpowiedź - z opisanych czterech pacjentów tylko połowa może wykazać się hojnością i uprzejmością, ale tylko połowa z nich tą pierwsza szlachetną cechą, tak pożądaną na ziemskim padole. A jeśli do tego szpital jest państwowy, to owi dwaj przedstawiciele niesocjalistycznych krajów potrafią liczyć i "doceniać", bowiem u siebie w razie niewykupienia polis mogliby zostać zrujnowani opieką zdrowotną.
I przy okazji - ilu nieubezpieczonych rodaków i cudzoziemców zasięga porady lub leczy się "obchodząc" kolejkę i korzystając z wiedzy lekarzy, aparatury, leków, które są opłacane z naszych podatków? Czy są takie szacunki? Wchodzi taki nieubezpieczony, wręcza banknot bez pokwitowania, wpycha się w kolejkę i większość nawet nie wie, że doszło do nielegalnego przepływu gotówki i okradzenia osób ubezpieczonych. W razie kontroli lekarz zawsze ma dobre wytłumaczenie - a co, miałem chorego zostawić bez pomocy? wszak przysięgałem leczyć! Otóż to - przysięgał leczyć, ale nie obiecywał być uczciwy... A że pacjent dał jakieś pieniądze? No cóż, nawet nie zauważyłem, a zresztą - miałem wyrzucić do kosza?
Kilkanaście dni temu media podały, że aresztowano grupę celników. O dziwo - oni nie brali w łapę za przewóz bez kontroli celnej; oni zostali oskarżeni o branie za "przyspieszoną" odprawę celną, czyli przewoźnik był obsługiwany ekspresowo, niejako poza kolejnością. Jeśli pieniądze otrzymywali po wykazaniu się uprzejmością i nie od tego uzależniali sprawności swej służby (a to trzeba udowodnić), to mamy podobny przypadek do omówionego (i tolerowanego) przez Religę oraz Kochanowskiego...
Zresztą można iść dalej - najpierw (tuż po pierwszym zabandażowaniu skaleczonego palca) pacjent zapisze auto lekarzowi, a potem będzie do końca życia obsługiwany w państwowym szpitalu za nasze podatki, poza kolejnością, w pojedynczej salce z oknem na piękną panoramę, z telewizorem, z zastosowaniem najlepszej dostępnej aparatury, najdroższych leków, ze starannie dobieranymi posiłkami, z całodobową opieką. Dla niego i dla jego rodziny. Zresztą nie trzeba darować ani auta, ani radia - są w Polsce całkiem bezinteresowni lekarze. Otóż opisane warunki zapewniają swoim rodzinom i znajomym... Wystarczyłoby przejrzeć sto przypadków "państwowej" opieki - szpitale, sanatoria, zwolnienia lekarskie, długość życia w dwóch kategoriach: pacjent z rodziny lekarskiej oraz bez koligacji a przy okazji zaznaczyć stan majątkowy pacjenta... Mielibyśmy raport o zapobiegliwości rodaków w polskiej służbie zdrowia.

Zabił ich drugi krąg (14 lutego 2008)
Początek lat 80. Pewien pasażerski samolot leci wiele godzin ponad Atlantykiem. Po paru tysiącach kilometrów zbliża się wreszcie do docelowego lotniska w centrum Europy. Rodziny i znajomi niecierpliwie oczekują na przybyszów zza oceanu. Silniki od wielu godzin pracują miarowo na optymalnych obrotach i mocy. Pilot przygotowuje samolot do lądowania - obniża pułap wytracając prędkość, zatem układ napędowy niejako się odpręża przygotowując się (jak człowiek po długiej i wytężonej pracy) do odpoczynku. Pasażerowie widzą przez okna nie tylko domy, ale auta i ludzi i po męczącej podróży już zamykają książki, zbierają czasopisma i wzrokiem omiatają podręczny bagaż, aby go za chwilę zabrać ze sobą. Jednakże - cóż to? Awaria lampki, która powinna pokazywać wysunięcie podwozia niezbędnego podczas lądowania? Nie wiadomo, zatem należy sprawdzić, czy wszystko jest w porządku. Załoga postanawia wykonać drugie podejście, czyli dodatkowo okrążyć lotnisko, sprawdzając, czy podwozie istotnie jest wypuszczone. Pilot nagle zwiększa moc silników, które po parogodzinnej spokojnej, ale wytężonej pracy, już się "odstawiały". A to wał miał techniczną wadę (karb) podczas wytaczania w Kraju Rad, a to pilot "dla fasonu" nieco zbyt gwałtownie dodał mocy (na pokładzie sławna piosenkarka oraz zagraniczna sportowa drużyna), dość że odstawiany układ napędowy został gwałtownie spięty ostrogami. Odrobinę za mocno - tragiczny pech! Po paru sekundach wał jednej z turbin rozlatuje się na wszystkie strony i pechowo odłamki przecinają cięgna układu sterowniczego (oszczędności - nie był zdublowany!) samolotu. Po chwili ginie niemal sto osób.
Koniec lat 00. * (już następnego wieku). Pewien wojskowy samolot zbliża się do lotniska w centrum Europy. Rozwozi oficerów niczym podniebna taksówka po ważnej konferencji. Jakie były główne tematy referatów i dyskusji, to zapewne dowiemy się podczas śledztwa. Także dowiemy się, czy po zakończeniu części oficjalnej, dowódcy spędzali czas jeszcze po (wschodnio)słowiańsku (z wodoognistą fantazją), czy już po natowsku (bez ciekłego ognia). Ciemno, pogoda nieciekawa - nisko chmury, jakiś drogi system naprowadzania od lat nieczynny (kasa wzięta, robota niewykonana; wiadomo - kolejne miliony państwo płaci i... traci) a do tego pas do lądowania niedoświetlony **.
Załoga sygnalizuje kiepską widoczność pasa, ktoś w końcu zwiększa oświetlenie, ale samolot musi wykonać dodatkowe okrążenie. Ponieważ na pokładzie jest czołówka asów lotnictwa, przeto trema zżera pilotów, do których zza drzwi dochodzą uszczypliwe uwagi podważające umiejętności. Może nawet ktoś odwiedził kabinę pilotów, pouczał i próbował przejąć stery? I zamiast pełnego swobodnego (ale dłuższego) kręgu wykonano ciaśniejszy (i szybszy), z większym pochyleniem skrzydeł na wirażu. Zbyt mały promień skrętu, trochę za nisko, chmura nie tam, gdzie być powinna i... ginie 20 osób.
Do obu katastrof doszło po podjęciu decyzji o wejściu na drugi (powtórny) krąg. Oczywiście jest bardzo wiele powodów prowadzących do tragedii lotniczych. Można zauważyć, że gdyby nie wynaleziono samolotu, to tysiące ludzi nie przepadłoby w katastrofach. A ludzie nie ginęliby, gdyby nie wsiadali do tych samolotów a najlepiej, gdyby nigdy nie myśleli o jakimkolwiek locie.
Jednak pomińmy tego typu rozważania jako mało sensowne i oceńmy wyłącznie prawdziwość zdania - gdyby nie manewr wykonywania powtórnego kręgu, nie doszłoby do obu tragedii. Ludzie z obu maszyn przeżyliby swoje loty nawet nie zauważając, jak blisko otarli się o śmierć. Nazajutrz zmagaliby się z problemami dnia codziennego i mogliby dożyć sędziwego wieku. Oczywiście, z racji pomijalnie małego prawdopodobieństwa zaistnienia katastrofy z innej przyczyny, należy założyć, że inny powód nie zaistniałby podczas obu rozpatrywanych lotów. Z uwagi na techniczną wadę wału napędowego, do tragedii samolotu pasażerskiego doszłoby zapewne podczas następnego lotu, co miałoby marginalne znaczenie dla statystyki, jednakże miałoby zasadnicze znaczenie dla ofiar i ich rodzin - zginęliby inni pasażerowie, inna załoga...
Chyba lepiej nie wiedzieć, że podwozie jednak prawidłowo wysunęło się i gdyby nie awaria kontrolnej lampki, nie podjęto by decyzji o drugim kręgu... Chyba lepiej nie wiedzieć, że nieco rzęsistsze oświetlenie pasa nie spowodowałoby decyzji o drugim kręgu...
Obie katastrofy miały groteskową oprawę - w obu przypadkach w stolicy odbywały się konferencje na temat... bezpieczeństwa lotów. Los zakpił sobie z ludzkiej pychy. Przesądni podróżni będą chcieli wiedzieć, czy podczas planowanego lotu nie będzie kongresu na temat (nie)bezpieczeństwa przemieszczania się w przestworzach. Poprzez federację zrzeszającą konsumentów wymogą od przewoźników, aby w internetowym rozkładzie zaznaczano loty, podczas których będą odbywały się tego typu sympozja. Z pewnością na te połączenia będą okazyjnie niskie ceny...
Aby formalnościom stało się zadość, niezbędny jest zapis - wszelkie podobieństwo powyższego opisu do zaistniałych katastrof jest niezamierzone i przypadkowe; to jest próbka czarnego scenariusza do filmu, którego nikt nie zrealizuje.

* - jak odczytać 00.? - a to problem... czytającego; może to lata zerowe, zaś 10. - lata dziesiąte, wszak 20. to lata dwudzieste
** - Od niemal roku milionom polskich kierowców nakazuje się włączać światła, przez cały rok, nawet podczas doskonałej widoczności. Ostatnio trwa akcja w radiu - włącz światła, włącz myślenie. Są jednak ludzie, co oszczędzają na bezpieczeństwie, także w ruchu lotniczym...

Więzienie dla pedofilki (29 lutego 2008)
Prawda, że termin 'pedofil' robi wrażenie i to bardzo negatywne? Odrażający typ! A 'pedofilka'? Czy mamy do czynienia z symetrią ocen? Nie! I co na to feministki?
Zwykle pedofilami są mężczyźni, którzy a to bez zgody nieletnich do nich się przystawiają, a to za ich przyzwoleniem (panienka z filmu "Taksówkarz"), co także jest przestępstwem. I wówczas znakomita większość społeczeństwa wiesza na tych zboczeńcach wszystko co się da, nawet psy, których nie powinno się wieszać (no chyba że na szyjach swych wielbicieli), bo i miłośnicy zwierząt mogą za to dobrać się do skóry!
Problem jednak pojawia się, kiedy to pani (a do tego nauczycielka!) jest oskarżona o całkiem bliskie kontakty z nieletnimi, a do tego z chłopcami (no bo żeby choć z dziewczynkami, to nie byłoby aż takiego poruszenia w męskim narodzie, ale o czymś takim jakoś się nie słyszy). Większość dyskutantów na forach to panowie, a oni patrzą przez pryzmat swej (mniej lub bardziej jurnej) młodości i swoich (najczęściej) niespełnionych marzeń o atrakcyjnych nauczycielkach - i wówczas mamy kłopot. Czy taką nauczycielkę osądzają cnotliwe panie sędzie? Czy rozwiązłe? Nie wiadomo - pewnie pośredniego autoramentu, ale jeśli panowie, to czym się kierują, jakie doświadczenie mają w tej sprawie? Pewnie przeciętne, to znaczy - imaginowali sobie (a muzom) i na tym... się kończyło. Zresztą - gdyby spotkało ich coś podobnego, to po pierwsze: sami by ocenili, czy ich życie zostało zrujnowane w omawianej sferze, a po drugie: nie powinni sądzić, bo stają się stroną (nie powinni być sędziami niejako we własnej sprawie). Z serialu "Królowa Bona" większość męskich telewidzów dowiedziała się (z zazdrością), że młodego Zygmunta Augusta w miłosne arkana wprowadzała dwukrotnie starsza Italka (mimo że z Włoch, to podobno francą go zaraziła, ale nie zajmujmy się plotkami...).
Jeśli już dodamy pikantne szczegóły polegające na spotkaniach jednej pani z paroma uczniami, a do tego fakt, że owa pani to młoda profesorka, to już jest szczyt erotycznych komentarzy na wszystkich forach. Większość panów przypomina sobie z lat młodzieńczych swe najładniejsze nauczycielki i szlag ich trafia, że jest na świecie belferka wychodząca naprzeciw młodzieńczym (po)żądaniom i są na świecie uczniowie urodzeni pod szczęśliwą gwiazdą, którym się powiodło, zaś nam (jak zwykle) nie!
No bo jakież to trywialne - starszy od uczennicy nauczyciel ją uwodzi. To przecież od setek lat znane historie. Nawet, jeśli to ona jest stroną aktywniejszą (co rzadziej się zdarza), zatem jest to pikantniejsza wersja, jednak do strawienia przez większość społeczeństwa, choć w przypadku niepełnoletności jednak karalna. Zwykle obruszają się dewotki, moraliści i sędziowie ferujący surowe wyroki (ciekawe byłyby ich prywatne poglądy na ten temat wyrażane podczas zakrapianych imprez...). Ale sytuacja odwrotna? Znakomita większość panów nie może sobie darować, że nie była na miejscu owych chłopaków, których jedyną zasługą było przypadkowe spotkanie takiej a nie innej nauczycielki.
Od czasu do czasu media nagłaśniają takie sprawy. Ostatnio pewnej Amerykanki z miasta Clinton. Oto 24-letnia nauczycielka Allenna Ward* spotykała się z kilkoma 14- i 15-letnimi chłopcami w szkole, motelu, w parku czy na tyłach restauracji. Można to strawestować słowami piosenki - "w pociągu, na drągu i na szezlągu"...
"Przepraszam z głębi serca" - powiedziała mężatka (sic!) Ward, zaś siostra jednego z chłopców uznała, że sprawiedliwości stało się zadość. Może nie z głębi serca powinny być przeprosiny, skoro nie ten narząd był zaangażowany, ale z pewnością chętniej poznalibyśmy zdanie nie siostry, ale jej... brata.
Amerykańska demokracja i prawo są u nas niezrozumiałe - oni tam, za oceanem, podają pełne dane pedofilów oraz zamieszczają zdjęcia**. Wystarczy wpisać imię i nazwisko owej wątpliwej damy i wszystko jasne - mamy fotkę pośród wielu innych pedofilnych wizerunków***. No i można dyskutować (podobnie jak w przypadku kary śmierci) - czy ujawnianie danych pedofilów oraz stosowanie najsroższej kary powoduje spadek przestępczości. Jeśli nie, to może przestać publikować danych i nie wykonywać kś? Idźmy dalej - nie poszukujmy i nie karzmy przestępców, skoro ktoś udowodni, że liczba występków nie maleje, dzięki czemu zaoszczędzimy bajońskie sumy na penitencjarnym systemie, choć bezrobocie jednak nam by znakomicie wzrosło... Ale jakież to byłoby szczytne z punktu widzenia etyki i chrześcijaństwa - darujemy wszystkim kary, bo to takie humanitarne. W końcu pytanie "kto jest bez grzechu niech pierwszy rzuci kamieniem" sugeruje uwolnienie bodaj wszystkich skazanych...

PS U nas parę lat temu również mieliśmy podobną sprawę, ale nie było mowy o ujawnianiu danych osobowych, bo mamy zbyt wielu urzędników zajmujących się ochroną przestępców. Taki kraj - większe prawa mają zboczeńcy, zaś więźniowie mają większe normy żywieniowe, niż żołnierze w koszarach i pacjenci w szpitalach. Ale (co ciekawe!) dane osób spoza Polski (cudzoziemców, ale nawet naszych obywateli) nie są chronione. Kuriozum!

* - "ward" to po polsku m.in. - 'osoba pod kuratelą' oraz 'cela w więzieniu', czy też 'sala chorych, izolatka' i w zasadzie historia ta oraz charakter tej pani dobrze ilustruje owe znaczenia...
** - hiszpańska policja po raz pierwszy poszła amerykańską drogą, bowiem również zamieściła w internecie zdjęcia (tylko!) podejrzanych o pedofilię i wezwała internautów, aby pomogli w ich ujęciu; dzięki internetowi jesienią ubiegłego roku aresztowano w Tajlandii poszukiwanego od kilku lat Kanadyjczyka
*** - gwoli uczciwości i zgryźliwości: aby marzyć o tej Amerykance trzeba być nieźle wyposzczonym facetem...

Mirosław Naleziński , Gdynia
www.mirnal.neostrada.pl


AKTUALNOŚCI styczniowe 2008 MIROSŁAWA NALEZIŃSKIEGO

AKTUALNOŚCI listopadowe 2007 MIROSŁAWA NALEZIŃSKIEGO

AKTUALNOŚCI październikowe 2007 MIROSŁAWA NALEZIŃSKIEGO

AKTUALNOŚCI wrześniowe 2007 MIROSŁAWA NALEZIŃSKIEGO

AKTUALNOŚCI sierpniowe 2007 MIROSŁAWA NALEZIŃSKIEGO

AKTUALNOŚCI lipcowe 2007 MIROSŁAWA NALEZIŃSKIEGO

AKTUALNOŚCI czerwcowe 2007 MIROSŁAWA NALEZIŃSKIEGO

AKTUALNOŚCI majowe 2007 MIROSŁAWA NALEZIŃSKIEGO

AKTUALNOŚCI kwiecień 2007 MIROSŁAWA NALEZIŃSKIEGO

AKTUALNOŚCI marzec 2007 MIROSŁAWA NALEZIŃSKIEGO

AKTUALNOŚCI luty 2007 MIROSŁAWA NALEZIŃSKIEGO

AKTUALNOŚCI styczeń 2007 MIROSŁAWA NALEZIŃSKIEGO

PUBLIKACJE MIRKA w 2006r
AKTUALNOŚCI GRUDZIEŃ MIROSŁAW NALEZIŃSKI

AKTUALNOŚCI LISTOPADOWE MIROSŁAW NALEZIŃSKI
AKTUALNOŚCI PAŹDZIERNIKOWY MIROSŁAW NALEZIŃSKI
AKTUALNOŚCI SIERPNIOWE MIROSŁAW NALEZIŃSKI
AKTUALNOŚCI LIPCOWE MIROSŁAW NALEZIŃSKI
AKTUALNOŚCI MAJOWE MIROSŁAW NALEZIŃSKIEGI
AKTUALNOŚCI KWIETNIOWE MIROSŁAW NALEZIŃSKI
AKTUALNOŚCI MARCOWE MIROSŁAW NALEZIŃSKI
AKTUALNOŚCI LUTOWE MIROSŁAW NALEZIŃSKI
AKTUALNOŚCI STYCZNIOWE MIROSŁAW NALEZIŃSKI

i przechodzimy na 2005r
AKTUALNOŚCI GRUDNIOWE MIROSŁAW NALEZIŃSKI
AKTUALNOŚCI LISTOPADOWE MIROSŁAW NALEZIŃSKI
AKTUALNOŚCI PAŹDZIERNIKOWY MIROSŁAW NALEZIŃSKI
AKTUALNOŚCI WRZEŚNIOWE MIROSŁAW NALEZIŃSKI
AKTUALNOŚCI SIERPNIOWE MIROSŁAW NALEZIŃSKI
AKTUALNOŚCI CZERWCOWE MIROSŁAW NALEZIŃSKI
AKTUALNOŚCI MAJOWE MIROSŁAW NALEZIŃSKI
AKTUALNOŚCI KWIETNIOWE MIROSŁAW NALEZIŃSKI

ARTYKUŁY - tematy do przemyślenia
i wiele innych w kolejnych działach wydawnictwa:
SĄDY PROKURATURA ADWOKATURA
POLITYKA PRAWO INTERWENCJE - sprawy czytelników

"AFERY PRAWA" - Niezależne Czasopismo Internetowe www.aferyprawa.com
Stowarzyszenia Ochrony Praw Obywatelskich
Zespół redakcyjny: Zdzisław Raczkowski, Witold Ligezowski, Małgorzata Madziar, Zygfryd Wilk, Bogdan Goczyński, Zygmunt Jan Prusiński i sympatycy SOPO

uwagi i wnioski proszę wysyłać na adres: afery@poczta.fm
redakcja@aferyprawa.com
Dziękujemy za przysłane teksty opinie i informacje.

WSZYSTKICH INFORMUJĘ ŻE WOLNOŚĆ WYPOWIEDZI I SWOBODA WYRAŻANIA SWOICH POGLĄDÓW JEST ZAGWARANTOWANA ART 54 KONSTYTUCJI RZECZYPOSPOLITEJ POLSKIEJ.

zdzichu

Komentarze internautów:

Komentowanie nie jest już możliwe.

~xdwfjf
15-03-2012 / 09:04
~atzixjqnm
12-03-2012 / 00:59
~bspzkbzzxch
09-03-2012 / 07:36
~Antoai
04-03-2012 / 07:49
Temat adoracji drąży nas nadal, o czym świadczy nie tylko post , ale rf3wnież ten nowy ketonmarz pod ubiegłorocznym tekstem o Bożym ciele wraz z dwoma dalszymi. Tekst o adoracji ubłagania ukaże się zresztą niebawem w aperiodyku Praca nad sobą wraz z krytyczną odpowiedzią Brata prof. Rudnickiego. Miał się rf3wnież ukazać w Mariawicie , ale Biskup Naczelny nie zgodził się na jego publikację, co zresztą wcale nas aż tak bardzo nie dziwi. Dylematy związane z adoracją na sile raczej nie straciły, jeśli już, to zmieniło się podejście: staramy się z nimi mierzyć nie tylko na poziomie czystej refleksji, ale po prostu adorując. Co ciekawe, Deklaracja Zgromadzenia Mariawitf3w nie nakłada na członkf3w obowiązku adoracji, lecz stwierdza, że członek uznaje centralne miejsce Eucharystii w Kościele i uważa ją za podstawę własnej religijności, pragnąc nie tylko przyjmować ją godnie i często w kościołach własnego wyznania (a w miarę obowiązujących praw tego wyznania rf3wnież w kościołach innych wyznań), ale rf3wnież zbliżać się do niej medytatywnie w adoracji . To pragnienie zbliżania się na pewno odczuwamy, nawet jeśli może zbliżamy się niekiedy od niecodziennej strony (;-)) Ważne jest natomiast naszym zdaniem, że Deklaracja stawia na pierwszym miejscu przyjmowanie Eucharystii, udział w Eucharystycznym wydarzeniu. Adoracja wypływa z tego wydarzenia i nie jest więc żadnym samodzielnym aktem, a już na pewno nie jest i być nigdy nie może namiastką życia sakramentalnego.W Zgromadzeniu obowiązuje roczny nowicjat, i Loukas został właśnie do niego przyjęty. Następnie można złożyć śluby trzyletnie (to zrobił Pradusz, ktf3remu jako kiedyś-tam ordynowanemu duchownemu przysługuje przywilej przeskoczenia nowicjatu) i wieczyste. Za każdym razem składa się zresztą te same śluby. W naszym okresie przygotowawczym Brat Minister Generalny zwrf3cił nam uwagę na znaczenie regularnego odmawiania Brewiarza i to było właściwie jedyne konkretne zalecenie, ktf3re otrzymaliśmy. Poza tym Zgromadzenie organizuje rekolekcje dla członkf3w.Jeśli chodzi o Brewiarz, można zamf3wić go w redakcji . Tutaj znajdziesz jej adres wraz z e-mailem do prof. Rudnickiego (nie możemy z całą pewnością powiedzieć, że aktualnym). Niestety Zgromadzenie ani Redakcja nie dysponują własnym kontem bankowym, więc opłatę można uiścić wyłącznie przekazem pocztowym. Cena wynosi zdaje się około 50 złotych.