Imieniny:

AferyPrawa.com

Redaktor Zdzisław Raczkowski ujawnia niekompetencje funkcjonariuszy władzy...
http://Jooble.org
Najczęściej czytane:
Najczęściej komentowane:





Pogoda
Money.pl - Kliknij po więcej
10 marca 2023
Źródło: MeteoGroup
Polskie prawo czy polskie prawie! Barwy Bezprawia

opublikowano: 26-10-2010

AFERY PRAWO MIROSŁAW NALEZIŃSKI BŁĘDY I WPADKI KACZKI DZIENNIKARSKIE W GAZETACH I TVP TVN POLSAT

Naleziński - Media w Polsce i na świecie - styczniowy cykl krytyczno-informacyjny Mirosława Nalezińskiego

www.mirnal.neostrada.pl

Dlaczego media podtrzymują zawiść?
Może media zdradzą - ile zarabiają ich czołowi a pracowici działacze?
Ostatniego dnia 2007 roku, w porannym omówieniu prasy w TVPinfo, sympatyczna komentatorka omówiła sylwestrowe zarobki naszych gwiazd powołując się na gazetę "Fakt". Pani rozpoczęła omawiać stawki od Edyty Górniak, która "zgarnie za to aż 100 tys. zł" (wg gazety) i stosownie podgrzewała nastroje (chyba sylwestrowo-kulinarne, w ramach równych żołądków) - "dla przeciętnego Polaka to niewyobrażalne pieniądze".
Owszem, większość z rodaków nie przepada za bogaczami i pewnie irytuje się na doniesienia, że ktoś w parę godzin weźmie kasę równą paroletniej pracy przeciętnego Polaka, czyli... "przeciętniaka".
Co do niewyobrażalnych kwot, to wypadałoby przypomnieć, że za komuny, przy naszych średnich miesięcznych zarobkach rzędu 20-30 dolarów, nasze araby kupowali głównie Arabi (najczęściej z Arabii) za kwoty rzędu miliona dolarów i podobne pieniądze były przeznaczane na światowe gwiazdy zapraszane na sopockie festiwale. To były astronomiczne wynagrodzenia - zwykły rodak musiałby pracować ponad 3 tysiące lat na takiego konika albo na gażę dla nietuzinkowego śpiewaka. Z jednej strony mizerna moc pieniądza socjalistycznego nauczyciela czy lekarza, z drugiej strony zachciewajki burżuazyjnych (tak przecież ich w doktrynie przedstawiano) wyzyskiwaczy i kombinatorów. Jednak skąd dzisiaj bierze się ta niechęć i zawiść do utalentowanych ludzi (polskiego) sukcesu? I dlaczego media, miast zwalczać tę kilkudziesięcioletnią niechęć, podgrzewają antypatyczne nastroje?
Dlaczego w równym stopniu (i w proporcji!) nie czepiają się złodziejstwa i oszustwa na wielką skalę? Właśnie zwolniono za kaucją faceta z firmy o nazwie nawiązującej do rzymskiej kolosalnej budowli, który okradł nas na kolosalne miliony i cóż to jest wobec talentu p. Edyty? Dzieci (wnuki, prawnuki...) tego cwaniaka mogą już nigdy nie pracować, bo mają byt zapewniony do końca świata, jeśli tylko nie będzie wojny, rewolucji albo rodzina nie przegra w kasynie. Ilu mamy takich "zaradnych" współobywateli śmiejących się tłuszczy w nos?
Może media opiszą swą dziennikarkę, która w więzieniu zrobiła wywiad z jednym supercwanych rodaków, który w konia (polskiego, nie arabskiego!) zrobił lud wolnej RP w bodaj największej aferze (ArtB), a którą to panią tak zauroczył osobistym wdziękiem i zawoalowaną kasą (miliony baksików), że wyszła zań za mąż dając przykład ubogim, skromnym i ładnym dziennikarkom (z grzywkami i bez nich), w jaki sposób można urządzić się w życiu, zaś ich rozwód jedynie potwierdza, że kasa jest w życiu najważniejsza (poza zdrowiem, oczywiście).
Nie tylko politycy są umoczeni w brudne biznesowe interesa, ale media wolą obsmarowywać polityków...
"Fakt" w tymże numerze (jednak dopiero na 20. stronie) opisuje w dyskretniejszej formie podobna kwotę, ale... utraconą. Balangę z udziałem stu dziewczyn urządzili piłkarze Manchesteru United a ich selekcjoner "walnął ostro po kieszeniach" (tak to ujęto) - 30 piłkarzy straci łącznie milion funtów, w tym nasz polski bramkarz właśnie wypominane p. Edycie 100 tys. zł... Na pocieszenie można dodać, że to tylko jego tygodniówka (wg dziennika), zatem rodak szybko się pozbiera, najwyżej z panienkami będzie umawiał się dyskretniej i w mniejszym zestawie...
Przy okazji teoria bilansowania znalazła swoje potwierdzenie - co Polka w kraju zarobi, to Polak za granicą utraci i "bilans wychodzi na zero"...
Na ostatniej stronie "Faktu" zamieszczono notkę - niejakiemu Knutowi*, jedna z amerykańskich wytwórni zaproponowała (tak to ujęto...) 100 tys. dolarów.
A na koniec miałbym sugestię - niech podadzą swe zarobki naczelni redaktorzy, którzy zaglądają w kieszenie uczciwie zarabiających artystów, aby podpuszczany lud miał szersze porównanie i nawet, jeśli gwiazda zarabia więcej niż naczelny, to w jakim stopniu obie porównywane osoby przejdą do encyklopedii...
Media zresztą podają niecałą prawdę - powinny dodać, że część wróci do nas w postaci podatków; ile? - a to niech postarają się dowiedzieć...
Każdy z nas może być sławny i bogaty. Ma do dyspozycji dwie najpopularniejsze drogi - może okraść współplemieńców albo zachwycić ich swym talentem. Wybierzmy właściwą drogę, aby nie przynieść wstydu swemu Narodowi. A pismacy z kolorowych gazet - zawsze będą plotkować, bo na tym zarabiają...

* - ów Knut to... biały niedźwiedź z berlińskiego zoo (ciekawe - która łapą podpisał kontrakt?)
A do tych stu tysięcy dolarów potem dojdą milionowe tantiemy (informuje "Fakt"), zatem w rynkowym świecie nie tylko ludzie, ale nawet zwierzaki tłuką kasę na występach, na które składają się zwykle same niedojdy narzekające na swe zarobki (w tym niżej podpisany). No bo przecież na gwiazdy estrady, na majątki biznesmenów, na gaże sportowców, a nawet na sławne zwierzęta, składają się najczęściej zwykli obywatele - wszak płacą podatki i kupują bilety oraz towary i część z tych wpływów przeznaczana jest właśnie na omawiane kontrakty.

Przyjazne przesiadki
Czy zdarzyło się Wam nie zdążyć przejść (przebiec) przez zebrę na drugi koniec ulicy, bo włączyły się czerwone światła a z drugiej strony jedzie Wasz autobus i skręca stając tuż za skrzyżowaniem? Kiedy Wy czekacie na zmianę świateł, tam wysiadają i wsiadają pasażerowie i spokojnie "Wasz" wóz rusza w Waszą stronę, ale... bez Was. Widać ich twarze, są o rzut beretem, ale Wam zabrakło kilkanaście sekund, bo akurat wysiedliście z innego pojazdu i tuż przed nosem zmieniła się barwa oświetlonego szkiełka uruchamiając ciąg (nie do przebycia) samochodów oczekujących na swoje zielone... Zimno, ciemno, dżdży, a następny autobus za kwadrans albo i pół godziny...
Cóż można zrobić? Ano można... Przed zebrą należy ustawić słupek (zwykle już tam stoją, ale do innych celów) i zamontować na nim przycisk, który włączałby światełko na wiacie przystanku, przy którym właśnie stoi Wasz autobus. Kierowca tegoż wozu widziałby tę informacyjną lampkę i poczekałby do momentu zmiany świateł i na Wasze (często całej grupy) przejście przez zebrę, parometrowe podejście do autobusu i na wejście do niego. Może kierowca z pasażerami straciliby pół minuty, może całą minutę. Ale jaka wdzięczność... I w takiej sytuacji może być każdy z nas. Przewody na opisaną instalację byłyby położone podczas najbliższego remontu jezdni. Można także zawiesić je napowietrznie.
System można jednak zamontować niejako bezinwazyjnie i jakże nowocześnie, no i niezwłocznie! Otóż są bezprzewodowe dzwonki, które umieszcza się przy furtkach, zaś dźwiękowe sygnalizatory uruchamiane są bez kabli w odległości nawet kilkudziesięciu metrów. Na internetowych aukcjach kosztują one kilkadziesiąt złotych. A jakiż to problem, aby dzwonek umieszczony na koncu instalacji zamienić na migającą lampkę w kolorze zielonym, którą można nazwać światełkiem nadziei, lampka proszącą albo nawet proszalną?
Opisany pomysł dotyczy przystanków położonych przy skrzyżowaniach, zwłaszcza z sygnalizacją świetlną. Na początek można by zamontować próbnie na wybranym przystanku i zbierać opinie pasażerów, zwłaszcza poratowanych w opisanej sytuacji oraz kierowców. Przycisk przed zebrą byłby podłączony do istniejącej sieci zasilającej sygnalizator świetlny stojący najbliżej przejścia dla pieszych, zaś lampka sygnalizacyjna byłaby podłączona do istniejącego systemu reklamowo-oświetleniowego zainstalowanego na wiacie i byłoby dodatkowym atutem gospodarza przystanku lub wiaty.
Inne zastosowanie - przy stacjach kolejowych, w szczególności dotyczy to kolejek podmiejskich, znajdują się pętle tramwajowe, trolejbusowe lub autobusowe (w tym międzymiastowe). Wówczas pasażerowie (wysiadający z szynowych pojazdów) poprzez przycisk umieszczony na peronie sygnalizowaliby kierowcom przygotowującym się do odjazdu z pętli, że proszeni są o minutowe poczekanie na spieszących się. Tu zwykle mamy większe odległości, zatem pożądana byłaby instalacja przewodowa.
Już słyszę głosy malkontentów, że ludziska będą złośliwie naciskać te przyciski. Ale przecież już są sygnalizatory świetlne uruchamiane przez przechodniów. Są również słupki do wezwań policjanta. Mamy także tysiące przycisków do wind i miliony do mieszkań. Czy z powodu nieodpowiedzialności niektórych obywateli będziemy demontować wszystkie wymienione przyciski?
Proszę o opinie potencjalnych pasażerów, którzy narzekają "na cały świat" w podobnych sytuacjach oraz sympatycznych kierowców, którzy nieba by przychylili swym klientom, gdyby tylko mogli...
Zmieniajmy świat przyjaźnie!
Niezależnie od tego, czy mieszkamy w naszym kraju, czy za granicą, czy w Warszawie, Opolu, Trójmieście, czy w Szczecinie. Mieszkamy w jednej wielkiej globalnej wiosce.

Farelka i paplanina - nazwiskowe związki
23 grudnia 2007 tragicznie zmarł 33-letni Evan Farrell, amerykański muzyk, były basista grupy Rogue Wave. Zginął podczas pożaru, zaś jego przyczyną było zapalenie się... grzejnika. Zapewne p. Evan nie wiedział, że w Polsce mianem "farelka" potocznie określamy ogrzewacz elektryczny o dużej mocy (jest w słownikach). Nazwa pochodzi od zakładów POLAM-FAREL produkujących te urządzenia i jest często stosowana w stosunku do podobnych urządzeń wytwarzanych również przez inne firmy (podobnie - adidasy, cepelin, elektroluks, pleksa, rower). Gdyby jednak istniała w świecie firma o nazwie "Farrell", która produkowałaby jakiekolwiek urządzenia popularne także w Polsce, to spolszczona nazwa takiego artykułu brzmiałaby (po zredukowaniu niewymawianych w naszym języku zdwojeń) "farel" albo właśnie "farelka".
Z uwagi na całkowitą nieznajomość języka polskiego panującą we wspomnianym zespole, trudno mówić tu o choćby marginalnym związku pechowca z firmową polską nazwą, ale już kolejny przykład może jednak sugerować (choćby podświadomy) związek.
Otóż ostatnio media obiegła informacja, że Józef Oleksy pozwał tygodnik "Wprost" za opublikowanie jego prywatnej rozmowy. Pozew trafił do warszawskiego sądu. W nagraniach były premier RP mówił między innymi - "Dużo czytam, odświeżam umysł i będę, k..., jak brzytwa". Gdyby premier Józef Oleksy był premierą (niewłaściwa nazwa, trochę jakby czeska, raczej "panią premier") Józefą Oleksy (bo przecież nie "Oleksą", chyba że pani miałaby nazwisko "Oleksa"), to wszyscy uznaliby nagrania za swego rodzaju kobiecą obgadywaczą paplaninę, jednak w przypadku dostojnego lewicującego (a lewitującego, gdyby napełnić lekkim gazem cepelinową gumową powłokę skopiowaną wg gabarytów oryginału) działacza, cokolwiek zaskakuje forma konwersacji - jest tyleż męska, co szczera...
Pełnomocnik p. Oleksego oświadczył, że jego klient chce wycofania nagrań słynnych spostrzeżeń (z jednej strony) premierowych (bo pana premiera), choć (z drugiej strony) jednocześnie już niepremierowych (ponieważ wielokrotnie odtwarzanych), czyli zdjęcia ich ze stron internetowych gazety a ponadto przeprosin i zadośćuczynienia za poniesione szkody.
Klimat niniejszego artykułu chyba jest wystarczająco zmanipulowany, zatem nikogo nie powinno zaskoczyć nazwisko mecenasa. To nie kto inny, jak pan... Paplaczyk. Czyż nie można odnieść wrażenia, że nazwiska lgną do zaistniałych sytuacji? Nawet autor powyższej notki, gdyby mu rodzice dali Zenon, to grawitowałby ku wzorcowemu i idealnemu detektywistycznemu nazwisku - Znaleziński...
Zbieżność nazwisk z sytuacjami bywa zaskakująca...

Dymać Policję!
Obleśne wulgaria wzywają nie tylko do czynnej napaści na stróżów prawa, ale wręcz do naruszenia szczególnych organów organu naszej władzy. Ponieważ Policja to rzeczownik zbiorowy, przeto nie wiadomo, czy autorzy napisów mieli na myśli (jeśli w ogóle myśleli) tylko funkcjonariuszy, czy również funkcjonariuszki. Jeśli w mundurach, to kara za postulowany czyn powinna być sroga i przykładna... I co uczyniono? Nic! Nic na to Organa Władzy i trudno stwierdzić, jak się czują zagrożone poszczególne organy stróżów i stróżek władzy... Obrońcy sprawców zrobią zadymę, że chodzi nie o ludzi, ale o instytucję, a szczególnie w Polsce takie publiczne ciała nigdy nie cieszyły się szczególną atencją obywateli. A jak "narobią dymu", to udowodnią, że instytucji (nawet tak ważnej) nijak nie da się wydymać. Co najwyżej (zwłaszcza zimową porą) można ja odymać lub odymić majstrując przy piecu albo kominie. Co innego konkretna osoba i to ważna - kiedy niejaki Hubert H. zbluzgał najważniejszą personę w RP, to stróże ładu i porządku publicznego zaraz go osaczyli i dostarczyli mediom jeden z najweselszych tematów roku.
Nieopodal Komendy Miejskiej Policji w Gdyni, prawie dwa lata temu ocieplono i otynkowano budynek. Niestety, dolnego pasa elewacji nie pomalowano specjalną farbą odporną na niepożądane teksty i malowidła. Po paru dniach, tuż obok "reklamy" kilku drużyn piłkarskich, dosmarowano wielkimi literami wulgarne napisy. Żaden mieszkaniec ani właściciel budynku nie chwycił za malarskie przybory. Codziennie przechodzą tamtędy funkcjonariusze Policji, przejeżdżają patrole. To już ponad 600 dni mija, jak widuję napisy zamieszczone na fotce. Policjanci nie mają jednak czasu na walkę z wandalami gryzmolącymi na murach tuż pod bokiem i okiem komendy... Potwierdza się stara życiowa prawda - najciemniej pod latarnią. Każdego dnia przechodzą tamtędy setki dzieci, także z rodzicami. Ale i rodzicom, o dziwo, owe wulgaria jakoś nie przeszkadzają.
Niedawno w pobliżu owej komendy miejskiej stanął nowoczesny budynek komendy dzielnicowej. Zrobiło się jeszcze gęściej od stróżów prawa, ale napis godzący w ich autorytet nadal widnieje. Co tam "godzący", on nawołuje do aktywnego naruszenia steku (ale nie befsztyku; dokładniej - nibysteku) naszej władzy (ale przecież nie nibywładzy)! Przestaje mnie już dziwić, dlaczego ten autorytet jest taki wątły. Kilkadziesiąt metrów od (zatem już dwóch) najważniejszych budynków aparatu ucisku (jak byśmy dawniej powiedzieli, ale raczej nie publicznie) w polskim mieście światowego formatu, które jest odwiedzane przez setki tysięcy turystów, wulgarne napisy widnieją setki dni. I nikomu to nie przeszkadza. No może mnie i zapewne jeszcze paru osobom...
Nie wyobrażam sobie, aby podczas okupacji, u boku Niemców widniał dłużej niż kilka godzin napis *Wolna Polska* albo dzisiaj na kościelnych murach *Jezus był komunistą*, zresztą nieopodal jest kościół znany wśród marynarzy (Duszpasterstwo Ludzi Morza Centrum "Stella Maris"). Podczas wojny i za komuny były rynkowe kłopoty z farbą, ale zamalowywania były priorytetowe. Teraz mamy nadprodukcję farb (jak chyba wszystkiego, co rynkowe), ale nie ma ochotnika, który by w końcu ulitował się i bluznął na mur resztką dowolnej farby (nawet kolorystycznie niekompatybilnej). Górą nadal bluzgacz i bluźnierca, który bluznął mięsem po elewacji.
Księża tam chodzą niemal codziennie, no i podczas kolęd. I też nic? A gdyby kapłan rzekł był słówko gospodarzowi domu? Policja jest od ważniejszych spraw, a pan budynku nie dostrzega sprawy państwowej wagi? A gdyby temu panu Policja zasugerowała mandat, skoro już sama nie wkracza ze służbowym pędzlem? W końcu, jeśli przy posesji ktoś (swój albo chuligan) wywali koks albo śmieci, to Policja może wlepić mandat za nieestetyczne otoczenie posesji (po kilku dniach składowania, a tu - kilkaset dni!). A tak przy okazji - czy traktować poważnie Policję, skoro wulgarny napis wzywający do ostrego zmolestowania Policji nie tyle już straszy, co zaczyna być wręcz komiczny? Czy te bez mała dwuletnie obsceniczne teksty nie kompromitują naszej Policji? Czy żaden z oficerów nie widuje wspomnianej ściany? Ja widzę, a oni nie? Czy coś takiego jak pojęcie wstydu lub zażenowania jest Policji już obce? A subtelne panie oficerki a stróżki władzy?
Lada dzień nieopodal zostanie oddany do użytku elegancki budynek (Kamienica Gdyńska, 9-kondygnacyjny apartamentowiec u zbiegu ulic Żeromskiego i Św. Wojciecha), którego urodę nieco obniżają okoliczne mniej zadbane domy, ale opisane napisy będą niemałą skazą na wizerunku otoczenia. I co?
Kilkanaście miesięcy temu na innych łamach zwracałem uwagę na opisany problem. Czy coś się zmieniło? Owszem - ktoś fioletem powierzchownie zagryzmolił górny wyraz POLICJE, jednak pozostawił dolne identyczne słowo (zatem to nie był sympatyk władzy postludowej). Przy okazji - owo sztandarowe słowo to błędny biernik liczby pojedynczej? Teoretycznie może to być liczba mnoga, ale to mało prawdopodobne... Także czteroliterowy skrót H.W.D.P. ma zbędne kropki i błędną pierwszą literę, ale to uwaga raczej dla językowych koneserów oraz do śledczych (nawoływanie do seksu analnego niewybrednymi słowy). Jak długo by się uchował napis FUCK THE POLICE niedaleko Scotland Yardu...

Zbędne znaki drogowe
Czy Gdynia ma nadmiar funduszy?
Od kilkunastu lat przechodzę obok załączonych znaków drogowych. Zwykle są w zachlapanym stanie i wymagają ustawicznego mycia oraz wymiany w razie uszkodzenia - a to przez przejeżdżające wielkie tiry, a to przez zirytowanego przechodnia. Znaki te (parowóz i wykrzyknik) ostrzegają nas przed pociągiem mogącym przejechać przez niestrzeżony przejazd kolejowy. Szkopuł w tym, że prawie od dziesięciu lat nie przejechał przezeń żaden nawet wagon. Z prostego powodu - wprawdzie szyny jeszcze leżą, ale są zasypane ziemią i zarośnięte zielskiem, zatem ich stan można opisać jako "są, ale jakby ich nie było"...
Przez wiele lat każdy kierowca szanujący prawo, z szacunkiem właściwym powadze uczestnictwa w ruchu drogowym, powinien zwiększyć uwagę na trasie pomiędzy owymi dwoma znakami a torami kolejowymi. Mieszkańcy okolicznych domów, ich znajomi oraz codzienni tranzytowi kierowcy wiedzą, że te znaki to bujda na (wagonowych) resorach, jednak pozostali użytkownicy tego odcinka ulicy zwiększają czujność, co niepotrzebnie ich stresuje, zwłaszcza kiedy zauważą, że zrobiono ich w konia (niemal mechanicznego, choć teraz moce podajemy nie w KM, ale w kW...).
Gdyby policjanci chcieli wlepiać mandaty za niezatrzymywanie się przed torami, to zarobiliby fortunę (oczywiście dla swej firmy...), bo obeznani kierowcy ignorują te kolorowe a bezsensowne blachy. Ktoś powie - dopóki tory leżą, dopóty znak jest poprawnie ustawiony. A czy jeśli jest nieczynne lotnisko, to znak "uwaga - przelatujące samoloty" także stoi? I czy to jest rozsądne? Przecież jeśli nawet za kilkanaście lat otworzą tu linię kolejową, to wówczas ustawimy owe znaki, a jeśli wyjątkowo będzie przemykał tamtędy skład z tajemniczym towarem, to i tak będzie on strzeżony przez służby specjalne i zbędny będzie rozgłos z zamontowaniem na tę chwilę owych blaszydeł.
Można jeszcze dodać, że w skali kraju rokrocznie z naszego budżetu idzie spora kwota na wytwarzanie, naprawy i na kosmetykę tysięcy podobnie zbędnych znaków. Mamy za dużo pieniędzy?
Na koniec wskażmy na aspekt psychologiczny - jeśli kierowca widzi zbędnie a niefrasobliwie ustawione znaki drogowe, to kiedyś popełni błąd i zignoruje podobne, lecz bardzo ważne dla życia oznakowanie. I cóż napiszemy mu na klepsydrze? Że zbagatelizował istotną wskazówkę po uznaniu, że urzędnicy setki razy zlekceważyli go jako obywatela i użytkownika drogi?

Krawczyk kraje jak jej staje
W czwartkowym "Fakcie" (10 stycznia 2008) można doczytać się kolejnych związków nazwisk i działań. Otóż dowiedzieliśmy się, że Aneta Krawczyk składała kolejne zeznania. Ciekawe, jak wygląda przyszłość szefa Samoobrony - jaką kurtę skroi mu jeszcze p. Anetka?
Senator Kogut walczy o ubogie dzieci - "złożył poprawkę do ustawy budżetowej, znoszącą gigantyczne podwyżki dla parlamentarzystów". Czyżby na biedną dziatwę udało się p. Kogutowi wyrwać kilkanaście milionów złotych rocznie od reprezentantów Narodu? Należy powątpiewać... Ciekawe, w jaki sposób zachowają się pozostałe polityczne ptaki okrągłej menażerii.
"Znany z porywczego charakteru lewicowy polityk Piotr Ikonowicz został zatrzymany przez policję i przewieziony na komendę". Okazuje się, że przez parę lat nie zapłacił 1700 zł kary za uderzenie policjanta. Wizja oglądania lewicowej Europy zza wizjera wyzwoliła u p. Piotra odruch natychmiastowej wpłaty wymaganej kwoty i rejterady spod krat ku domowi. Niestety, niemłoda ikona młodzieżowej lewicy, już politycznie wyblakła, wybladła także z wrażenia uiszczając w końcu zaległości...
"Chce męża puścić z torbami" - donosi dziennik na byłą wybrankę posła PO. Otóż pani Palikocica chce podwoić otrzymaną już część z wielomilionowego bogactwa zgromadzonego przez jej byłego męża Palikota. Matki przestrzegają swe córki, aby nie brały za mąż kota w worku. Wspomniana eksżona poszła dalej - nie dość, że nie wzięła kota w worku, to eksmęża chce zamienić w kangura i puścić go z pustawą torbą... W słusznej sprawie (walczy nie tyle dla siebie, co dla swych dzieci, bodaj Palikociąt) pomoże szef LPR - p. Giertych.
"Posłanka Beata Kempa została usunięta ze składu Komisji Etyki Poselskiej" za swoje niefortunne słowa wypowiedziane na sejmowej debacie. Można rzec, że ze szlachetnej zielonej murawy o wysokim poziomie moralności została wyrwana nieetyczna kępa...
"Polarne bociany w Zamościu" - bociany wróciły wcześniej do swego gniazda... osadzonego na ciepłym kominie, którego właścicielem (wraz z domem i posesją) jest Jerzy Dubel. Oczywiście - boćki są dwa, czyli tworzą pierzasty dubel/dublet...
Na ostatniej stronie jest informacja o zakończeniu kawalerskiego stanu przez czeskiego piosenkarza. Czytamy - "Karel Gott (68 lat) wreszcie się ożenił. Ale, na Boga, dlaczego musiał zrobić to w tajemnicy przed całym światem?!". Ponieważ bóg (i Bóg), to po niemiecku Gott, przeto pytanie przetłumaczone na język niemiecki miałoby dodatkowy a żartobliwy walor, już nie mówiąc, że Gott był (a może jest nadal?) bożyszczem kobiet...
"Michał Wiśniewski wypoczywa z żoną na egzotycznych Wyspach Zielonego Przylądka". I faktycznie - jego seledynowy kostium kąpielowy (uszyty na wzór filmowego Borata) w wypiętej pozie (ale kostium jeszcze się nie wypiął...) ledwo co maskuje Wyspy Zielonego Przylądka Męskiej Nadziei mistrza naszej piosenki...
Jedna zimą kurtę kraje, drugi kraje ciepłe bez kurty zwiedza...

Zakaz molestowania rowerów!
Niemal dwa miesiące temu świat obiegła zaskakująca informacja. Otóż pewien Bryt* został skazany na 3 lata w zawieszeniu za udawanie uprawiania seksu z rowerem i to po pijanemu. Nie byłoby sprawy, gdyby nie donos pracowników hotelu, którzy przyłapali rowerofila.
Zdziwienie jest parowątkowe, bowiem nie wiadomo, który element zaskoczył nas najbardziej i przeważył w sądzie... Że gość był pijany? Chyba nie. Że donieśli na niego pracownicy, którzy jednak - jako zawodowcy - powinni być dyskretni? Owszem, to już jest przesada i hostel Aberley House w Ayr pewnie straci klientów, zwłaszcza mniej pruderyjnych, czyli wyzwolonych (ale nie przez armię), a na pewno uprawiających ostrą jazdę na bezsilnikowych jednośladach.
Gość udawał uprawianie seksu z rowerem? A skąd wiadomo, że udawał? A może uprawiał naprawdę? Po czym to rozpoznano? A może w ramach ugody ustalono, że udawał, bo za prawdziwe zbliżenie z rowerem dostałby wyrok bez zawieszenia? No i co z zawieszeniem - czy bicykl miał miękkie, czy twarde połączenie kół z ramą i jak się prowadził po pokoju przed zbliżeniem, czyli jaką cieszył się opinią wśród innych tego typu pojazdów? Czy był dobrze nasmarowany, a może kiepsko i jednak stawiał opór, choćby tylko grzecznościowo? Czy był żółtodziobem w branży, a może już był nieźle dotarty? No i jak ów bezecny czyn wpłynął na psychikę sprzętu i czy w ogóle coś wpłynęło w orurowanie w wyniku gruboskórnego i przedmiotowego potraktowania, a co mogłoby spowodować korozję? Czy ponadto gość dał z całego buta po pedale, czy tylko obcesowo z samego obcasa, a może był jedynie w bamboszkach z pomponami (dawniej zwanymi kutaskami)?
"51-letni Robert Stewart przyznał, że tego dnia wypił za dużo i zachowywał się niewłaściwie, symulując uprawianie seksu na oczach pracowników serwisu. Sprzątacze zapukali do drzwi Stewarta, ale nikt nie otworzył, wobec czego użyli klucza. Ich oczom ukazał się mężczyzna, ubrany tylko w koszulkę, który trzymał rower i ruszał biodrami do przodu i do tyłu w wyuzdany sposób" - donoszą media. Przy uździe (czyli przyuzdowo albo przyuzdecznie) można majstrować raczej konikowi, a przy rowerze to istotnie - rejon tylnego przypiaścia może zaintrygować, zwłaszcza gdy jest upiększony przerzutką ułatwiającą przerzucanie się amantowi przez ramę. I proszę zwrócić uwagę, że istnieje jeszcze wiele prawniczo zacofanych państw, w których publikowane są pełne dane nie tylko zbrodniarzy, ale i pomniejszych złoczyńców - u nas jednak to nie do pomyślenia! U nas to dopiero jest ochrona danych osobowych!
Złamano więc i sponiewierano obywatela (razem z jego danymi osobowymi) wolnego świata, przekroczono pewne ramy dobrego gościnnego obyczaju, choć on nie złamał nawet ramy. Uznano, że klient przebywający odpłatnie w zaciszu lokalu, nie może popuścić wodzów fantazji bicyklowej i niebawem pewnie zabronią ułańskiej fantazji na własnym kucu. Może gdyby przyznał się do konnych zmagań, to by puszczono gadowi płazem takie sekscesy, ale majstrowanie przy bicyklu? To nie do przyjęcia! Żeby choć grzebał przy pedałach, to z uwagi na powszechnie znaną a modną poprawność, żadnemu funkcjonariuszowi nie przyszłoby składać doniesienia, a cóż dopiero szarpać "kolarza" po sądach. A to pewnie był klasyczny układ (facet z damką), zatem już żadnej pomocy znikąd nie mógł oczekiwać. Męski typ pojazdu zdecydowanie odstręczyłby wymiar sprawiedliwości - kariera prawników byłaby zagrożona i trudno o odważnego, który by świadomie pchał łapy w szprychy nie tylko jeździdełka, ale i w obecnie poprawną wykładnię prawników... Skoro o szprysze - zgrabna szprycha na rowerze to wdzięczny wątek, ale pedał w rowerze, to już wielce ryzykowny i dwuznaczny temat.
Już od wielu lat podejrzewałem, że rower w końcu padnie ofiarą seksualnej napaści. Angielska nazwa jest zbyt ekscytująca (przynajmniej dla Polaka) - bicycle. Trąca górną połową niewiasty (bi - dwa, a reszta aż nadto oczywista i nieźle się komponująca, zwłaszcza po opuszczeniu L). Może to polski Wyspiarz? I to choć - jeśli nie z wieloma - to przynajmniej z jednym solidnym słowiańskim korzeniem?
Gdyby to Brytyjka harcowała na wielkim gumowym wibratorze w kształcie rowerka, ostro go zajeżdżając i doprowadzając nawet do obopólnej eksplozji, to sędziowie przyjęliby to ze zrozumieniem, wszak taki sprzęt jest legalnie sprzedawany w naszej strefie cywilizacyjnej. Widać, że nie ma równości płci - opisana osoba została skazana, bo była mężczyzną! Feministki górą - pewnie pracownicy hostelu i sędziowie to panie pracowniczki i sędzie?! Panowie - dokonano zamachu na nasze seksualne wolności! Może jakiś marsz albo raczej protestacyjna jazda, bo na takież noty jest zbyt późno! Oczywiście na rowerkach - parada rowerzystów, czyli miarowe kręcenie pedałami, byle pupami nie kręcić zbyt zalotnie... Może wynalazcy wymyślą rowery z bardziej prawomyślnym napędem? Aby wyeliminować pedały zastępując je innymi elementami o nazwie niebudzącej zbędnych kontrowersji?
Zwykle sąd zakłada wersję korzystniejszą dla osądzanego. A tu? Dlaczego nie domniemano, że rower zgodził się na sekscesy? Nic nie mówił? Jako druh naszego hostelowego gościa mógłby wprawdzie wyraźniej opowiedzieć się po stronie dymajły, jednak może był cokolwiek skonfundowany i wolał milczeć? Ale milczenie jest złotem i sąd powinien wszelkie wątpliwości przyjmować na korzyść oskarżonego! A zresztą - czyżby molestowanie (choćby i przesadne) roweru było już karalne z urzędu? Nawet jeśli nie zgłaszał żadnych pretensji?
Nasi sławni kolarze z reprezentacji narodowej muszą sobie przypomnieć, czy aby na pewno podczas hotelowego odpoczynku pomiędzy jawną dzienną jazdą nie stroili sobie erotycznych żartów ze swoim kochanym dwukołowymsprzętem w nocnym zaciszu, wszak któryś z kolegów może donieść, kiedy się dowie, że takie igrce w wielkim świecie są karalne... Gorzej, jeśli na opowieściach się nie skończy (wyciągną fotki sprzed lat, nim przestępstwa się przedawnią) i w internecie znajdziemy nie dwuznaczne, ale dwukołowe pozycje... Pół biedy, jeśli to były bezkarne zewnętrzne swawole na bezsiodlu, ale jeśli wewnętrzne i to z damką, to pozew pewny!
"Szeryf Colin Miller umieścił również na trzy lata jego nazwisko w rejestrze przestępców seksualnych".Funkcjonariusze najwyraźniej muszą karać kochających inaczej, a skoro paroprocentowa rzesza obywateli wymknęła im się ze sfery zainteresowań (skłonności monopłciowe skreślono z listy chorób), to czują zdwojoną potrzebę utrudniania (współ)życia miłośnikom innych a nietuzinkowych miłosnych zmagań, wszak nie wiadomo, kiedy z listy zostanie skreślona chorobliwa skłonność w stosunku do rowerów... Trudno będzie im zrozumieć, że można ukarać jedynie obywateli krzywo przechodzących przez zebrę. Na chleb nie zarobią i na awanse nie zasłużą. Nasze władze powinny wystąpić do owego wyspiarskiego stróża o udostępnienie danych innych podejrzanych rowerzystów - musimy ich mieć na oku; z pewnością tacy zboczeńcy podróżują po nowych unijnych państwach, gdyż nie tylko można tam tanio zapoznać się ze wzdychającymi do Zachodu młodymi i niedoświadczonymi (a wiec nieprzechodzonymi, a właściwie - nieprzejeżdżonymi) rowerami, ale także najczęściej nasze systemy komputerowe nie pokazują nazwisk obrzydliwych zachodnioeuropejskich nieszczęśników... Mało: "zapoznać się"; oni przybywają do nas zwąchać się z oponami! Czyż jest bardziej ekscytujący i pożądany zapach, niż swąd młodej opony palącej się do cudzoziemca z gestem?
"W ciągu czterech dekad mojej pracy widziałem wszystkie możliwe perwersje znane ludzkości, ale nigdy nie słyszałem o erotomanie-cykliście - powiedział szeryf Miller". Tyle dziwactw facet widział i nie sadzał, ale w końcu rowerowego zboczeńca a nieszczęśnika dopadł był i zamknął. Ma rację - przecież seksualne pastwienie się nad sportowym sprzętem jest nikczemną zbrodnią, którą trzeba zwalczać w samym zarodku, nim ta podła maniera rozprzestrzeni się po całym świecie! A z tymi perwersjami, to trzeba być ostrożny - ktoś szeryfa podstępnie zapyta i nagra, a kiedy onże wśród rozmaitych bezeceństw wymieni monopłciowe zmagania (wszak już legalne i niechorobliwe), to na pewno straci stanowisko, jak ongiś pewien polski minister zdrowia.
Kiedy opisany a napiętnowany syndrom ujeżdżania roweru niekonwencjonalnymi metodami zostanie wreszcie skreślony z listy przez Światową Organizację Zdrowia Rowerzystów i Amerykańskie Towarzystwo Cyklistów Psychotropowych? - pytają obywatele postępowej Europy...
Trudno zrozumieć Zachód. Z jednej strony homoseksualizm nie jest karalny, nie jest dewiacją, nie jest chorobą i nie jest nawet zaburzeniem, choć znane są zaburzenia choćby wzroku. A tu wolny obywatel Zachodu nie może poswawolić z bicyklem nawet za jego domyślną zgodą?! Jaka jest tolerancja w zachodnich prowincjach Unii Europejskiej, skoro omawiany Bryt został nie tylko przyłapany na zbyt bliskim kontakcie z rowerem, ale odarty z godności i ustawiony na publicznym wirtualnym rynku pod takimż pręgierzem?

* - Bryt/Bryci albo Brytowie; w słownikach zbyt przydługawo - Brytyjczyk/Brytyjczycy (nawet jeśli ongiś zamieszkiwali inni Bryci/Brytowie)

Poziome drabinki bezpieczeństwa
14 stycznia 2007, nim wzeszło słońce, minęła 15. rocznica zatonięcia promu "Jan Heweliusz", który pod wpływem wiatru o niespotykanej sile, przewrócił się i przepadł w toni.
Wyobraźmy sobie dramatyczne chwile, ale nie samej katastrofy, lecz przygotowania do wyjścia ludzi w morze. Prom miał dwugodzinne opóźnienie, zatem panowała duża nerwowość tak pośród załogi, jak też wśród pasażerów. Nad portem solidnie wiało i wszyscy mieli obawy - co przyniosą najbliższe godziny... Ale przecież plany przewozowe napięte, pasażerowie chcą być jutro w Skandynawii, no i w końcu mamy prawie trzecie tysiąclecie, a Bałtyk przecież nie jest tak wielki jak ocean. Cóż może grozić śmiałkom, wszak taki rejs to codzienność...
I stało się - żywioł pochłonął statek. Na pokładzie były 64 osoby. Uratowano 9 osób, a 10 ciał nie odnaleziono do dzisiaj. Los mógłby ich wysłać w podróż dzień wcześniej albo dzień później - zginęliby inni.
Czy mogło stać się inaczej? Czy można pomóc ludziom zamkniętym w pułapce podczas kolejnych katastrof, kiedy statek przewraca się na jedną z burt?
Rok po katastrofie polskiego promu byłem na dużym statku w suchym doku Stoczni Gdynia. Szeroki kadłub robił wrażenie. Kiedy chodziłem korytarzami (a byłem tam pierwszy raz i momentami błądziłem i to przy oświetleniu!) pomyślałem: co byłoby, gdyby taki statek przewrócił się nagle na burtę i osoby będące w korytarzu poprzecznym znalazłyby się w kilkunastometrowej (pionowej przecież!) studni, przy czym zalanie pechowej burty spowodowałoby częściowe zatopienie takiego korytarza, a dodajmy w scenariuszu zimną wodę i wyłączenie światła. Koszmar!
Korytarze wzdłuż statku nie są równie niebezpieczne w przypadku przewrócenia się na burtę, chyba że znajdą się w okolicach pechowej burty (wówczas są zalane i szanse uratowania znajdujących się tam ludzi są nikłe). Taki korytarz ma zamienioną podłogę ze ścianą, zatem jedyną trudnością jest chodzenie po... ścianie, która staje się podłogą. No, ale kiedyś z korytarza wzdłużnego przechodzimy w końcu w korytarz poprzeczny i jesteśmy w studni, czyli w pułapce. Jak pająk w słoiku - nie wyjdzie po gładkiej ściance.
I wówczas zaświtał pomysł, który opisałem jak niżej.
Z analizy wypadków morskich wynika, że podczas tonięcia statku przy dużym przechyle na jedną z burt, osoby znajdujące się w korytarzach mają trudności z wydostaniem się na zewnątrz z uwagi na znaczne pochylenie podłóg korytarzy poprzecznych (prostopadłych do płaszczyzny symetrii statku). Utworzone w ten sposób studnie stają się często śmiertelnymi pułapkami dla pasażerów i załogantów. Istniejące poręcze nie zawsze są właściwe dla ratowania osób mniej sprawnych (np. kontuzjowanych podczas katastrofy). Aby podnieść poziom bezpieczeństwa na statkach proponuję zamontowanie w korytarzach poprzecznych w odległości ok. 10 cm nad podłogą poziomych drabinek bezpieczeństwa. Byłyby estetycznie wykonane z metalu, drewna lub tworzyw sztucznych. Odstęp stopni - 30 cm. Szerokość drabinki mogłaby być zwiększona do wysokości poręczy w korytarzach. W tym przypadku jedna z pobocznic drabinki byłaby jednocześnie poręczą. W miarę możliwości, drabinkę można byłoby umieścić na równo z szalunkiem oraz zainstalować oświetlenie awaryjne pod drabinką. Modyfikując pomysł, można byłoby drabinki zamontować na suficie korytarza, dzięki czemu nie byłoby przerw w drabinkach na drzwi.
Napisałem, narysowałem, skopiowałem, koperty okleiłem znaczkami i zaadresowałem do ważnych instytucji: Urząd Patentowy RP, Polski Rejestr Statków, Główny Urząd Morski, Stocznia Gdynia, Stocznia Gdańska, Stocznia Szczecińska, Polskie Linie Oceaniczne.
Wysłałem 5 grudnia 1994.
I co?
I nic.
1 listopada 2006 zatonął szwedzki statek "Finnbirch", który był o ok. 30 m dłuższy od "Jana Heweliusza". Zginęło dwóch marynarzy. Media podały, że po przewróceniu się statku na burtę, łodzie ratunkowe były bezużyteczne (jeden szereg znalazł się pod wodą, przeciwległy był nie do zastosowania). A ile kosztowało zaprojektowanie, zbudowanie i przetestowanie takich łodzi, zatwierdzenie ich rozmieszczenia oraz certyfikaty na ten cały system, który nie przydał się, ale może dodał otuchy ginącym, nim nadzieja zamieniła się w rozpacz?
A gdyby na tym szwedzkim statku były opisane drabinki? I na każdym następnym, który zatonie w podobny sposób jak "Jan Heweliusz" i "Finnbirch"?

"Jan Heweliusz" - polski prom kolejowo-samochodowy typu RORO, wybudowany w roku 1977 (dł. 126 m, szer. 17 m, nośność 2500 ton, prędkość 14 węzłów); zatonął 14 stycznia 1993.

Dyskryminacja kobiet?
17 stycznia 2007 "Fakt" i "Dziennik" informują o planowanym ślubie syna premiera oraz studentki.
Cytuję w kolejności wybrane zdania -
Syn premiera stanie na ślubnym kobiercu. Premier szykuje się na wesele. Ślub planuje syn Donalda Tuska, Michał. Jego wybranką jest śliczna studentka Akademii Medycznej w Gdańsku - Ania Lew. Swoją narzeczoną Anię Michał pokazał światu w październiku.
Owszem, gdyby panna Ania nie wychodziła za syna premiera, to pewnie media nie poświęciłyby jej uwagi, jednak czy zauważyłeś, szanowny Czytelniku (a zwłaszcza szanowna Czytelniczko!), że tekst jest wybitnie seksistowski? Albo redakcje są zdominowane przez facetów wraz z ich sposobem myślenia, albo nawet jeśli panie mają wpływ na przekazywane słowo, one same ulegają odwiecznym stereotypom! Media powinny wskazywać właściwe podejście do równości (tu płci), a co zacytowane zdanie (oprócz frazy "Premier szykuje się na wesele"), to utwierdzanie społeczeństwa w stereotypach.
No bo tak - "syn stanie na ślubnym kobiercu". Sam? Z tatą, czy może jednak z Anią? Jeśli jednak z nią, to powinno być "młodzi staną".
Także "ślub planuje syn Michał". Planuje sam, z całym rządem, z samym tylko premierem, a może z żoną premiera, czyli ze swoją mamą? Ania coś planuje? Nie wiadomo! Nie jest podmiotem ślubnej ceremonii i w dalszym wspólnym życiu?
A "jego wybranką jest"? Ona jest wybranką, a on nie jest jej wybrankiem? A może on ją wybrał jak jabłko z koszyka bez słowa? Z III zasady Newtona wynika, że akcja jest równa reakcji, zatem obie siły są równe i są skierowane ku sobie (albo od siebie, ale skoro jest to o ślubie a nie o rozwodzie, to pozostańmy przy wariancie "ku"). A siły to obopólne uczucia i dalsze romantyczne plany.
No i "swoją narzeczoną pokazał światu"... Jego świat nieco zna, jej jeszcze nie. Ale brzmi to, jakby konstruktor nowego superauta w końcu ujawnił światu swój najnowszy model bryki (tu miejmy nadzieję, że pierwszej i jednocześnie ostatniej...).
Dowiadujemy się, że przyszły pan młody "podobno zaczerwienił się jak burak, bo nie jest przyzwyczajony do zwierzeń sercowych", kiedy wyjawił, że chce, aby Anna została jego żoną. I to są media - "podobno", czyli coś ktoś powiedział, ktoś coś usłyszał i wieść idzie w eter... A przecież każda przeciętna młoda osoba, w tym redaktorka (i redaktor), nie jest przyzwyczajona do zwierzeń sercowych przed milionową rzeszą, bo i niby kiedy miałaby się przyzwyczaić - na to potrzeba lat...
Jeśli pani ("panna" to również niezbyt nowoczesny tytuł) Ania pozostanie przy swoim nazwisku, to będzie panią Anną Lew-Tusk, czyli będzie miała dane osobowe "z pazurkiem", trącające lwim kłem (z angielskiego), no powiedzmy - kiełkiem. Jednak nim coś zakiełkuje (nie licząc płomiennej młodzieńczej miłości), to najpierw wezmą ślub a potem dopiero powiększą stad(ł)o rodzinne - mówi pan Michał. Ania to śliczna łania, choć może także drapieżna lwiczka. Para bryka* i bryka (z oponami firmy Michelin, na cześć pana) jest wskazana w ramach prezentów ślubnych dla tak udanej młodej rodziny! Niech im się szczęści!
Każdą wypowiedź, która niesymetrycznie opisuje zjawisko lub wydarzenie, można uznać za dyskryminacyjną - tu wobec jednej z płci. Im mniej ludzi zauważa omówioną niestosowność, tym głębiej społeczeństwo osadziło się w stereotypie uznającym wyższość mężczyzny ponad kobietą. A jeśli same panie nie dostrzegają problemu? To jak Murzyni, którzy kiedyś uważali niewolnictwo za rzecz normalną...
Dla równowagi, aby zatrzeć zauważoną nierówność płci, media powinny opisać podobne plany innej pary, kiedy to przeczytamy -
Córka pani minister stanie na ślubnym kobiercu. Minister szykuje się na wesele. Ślub planuje córka pani minister. Jej wybrankiem jest przystojny student politechniki. Swojego narzeczonego szczęśliwa panna pokazała światu w maju.
* - "Pojawiły się plotki, że chcemy się pobrać, bo Ania jest w ciąży, ale to nieprawda. To informacje wyssane z palca" - zaznaczył przyszły pan młody

Zbyt trudna pisownia nazw województw
Na północy Polski mamy 4 województwa, z których tylko jedno (Woj. Pomorskie*) nie sprawia kłopotów w pisowni z powodu swej... prostoty. Pozostałe 3 województwa są rozmaicie opisywane i często z... błędami.
Spójrzmy na mapkę Polski zamieszczoną na stronie głównej 'Nasza Klasa' (przed zalogowaniem).
Naniesiono tam nazwy województw: pomorskiego, zachodniopomorskiego, kujawsko-pomorskiego, warmińsko-mazurskiego. I w ten sposób poprawnie (czyli zgodnie ze słownikami) piszemy nazwy województw. Oczywiście, jest to bezsensowny styl i kiedyś zostanie zmieniony w kierunku wzoru 'Wyżyna Krakowsko-Częstochowska', czyli będzie kiedyś zaakceptowana pisownia 'Województwo Kujawsko-Pomorskie' (od wielkich/dużych** liter).
Drugim sposobem pisania nazw województw (jako regionów) jest (pozostańmy przy owych czterech wspomnianych obszarach) - 'Pomorskie, Zachodniopomorskie, Kujawsko-Pomorskie, Warmińsko-Mazurskie', które to nazwy rozpoczynane są od wielkich/dużych** liter. Oryginalną formą jest ich pisownia w zdaniach typu - "oni mieszkają w Pomorskiem, Zachodniopomorskiem, Kujawsko-Pomorskiem, Warmińsko-Mazurskiem" (podobnie jak "w Zakopanem").
Ale co ze wspomnianą mapką? Otóż zapisano tam błędnie nazwy - 'Warmińsko-/mazurskie, Kujawsko-/pomorskie', gdzie symbol / oznacza podział nazwy i przeniesienie drugiej części do wiersza poniżej. Skoro poprawne nazwy mają formy - 'Warmińsko-Mazurskie, Kujawsko-Pomorskie', przeto dzieląc je na dwa wiersze (z powodu braku miejsca w obrębie granic województw (na mapce, oczywiście!) powinny przyjąć postacie - 'Warmińsko-/-Mazurskie, Kujawsko-/-Pomorskie'. Dodatkowym błędem jest małoliterowa pisownia 'mazurskie, pomorskie' w drugich członach nazw.
Szczęśliwie poprawnie zapisano 'Zachodnio-/pomorskie', bowiem jest to jednowyrazowa nazwa (Zachodniopomorskie), choć dość nagminnie widuje się błędną formę (Zachodnio-Pomorskie). Nazwy pozostałych województw są prostsze, zatem znacznie rzadziej piszący popełniają błędy. Często mylimy się w sposób lustrzany (odwrócony) - 'Woj. Pomorskie' oraz 'pomorskie', podczas gdy (zgodnie z dzisiejszymi nierozsądnie zredagowanymi słownikami) powinno być akurat odwrotnie ('woj. pomorskie' oraz 'Pomorskie').
Błędy są nagminne, także w Wikipedii. Pod hasłem "Podział administracyjny Polski", na górnej mapce (z herbami) są nazwy województw opisane w formie skróconej (jako regiony) - 'zachodniopomorskie, kujawsko-/pomorskie, warmińsko-/mazurskie', a powinny być od wielkich/dużych** liter oraz ostatnia nazwa powinna mieć dodatkowy dywiz (z powodu podzielenia wyrazu), a zatem - 'Zachodniopomorskie, Kujawsko-Pomorskie, Warmińsko-/-Mazurskie'. Na dolnej mapce nazwy są napisane zgodnie z dziwaczną a kłopotliwą obecną zasadą, czyli od małych liter; przepiszmy trzy najtrudniejsze w pisowni nazwy - 'woj. zachodnio-/pomorskie, woj. kujawsko-/pomorskie, woj. warmińsko-/mazurskie', a to oznacza, że dwie ostatnie nazwy powinny być zapisane - 'woj. kujawsko-/-pomorskie, woj. warmińsko-/-mazurskie'.
Czy to odosobnione przypadki? Nie, bowiem w encyklopedii Onetu w haśle "Polska" widzimy tabelkę z podziałem administracyjnym i co? Nie razi 'Kujawsko-pomorskie, Warmińsko-mazurskie'?
Jeśli większość Polaków popełnia omówione błędy, zaś wśród nich wielu dziennikarzy, to może RJP wyda stosowaną uchwałę ortograficzną, która by pomogła błądzącym rodakom a przy okazji zatuszowałaby bubel, czyli uchwałę nr 7 ("Poprawna forma nazwy listu elektronicznego to e-mail, potocznie: mejl"). Poloniści zajmują się w nieodpowiedzialny sposób wyrazami pochodzenia obcego a jednocześnie zapominają o typowo polskich problemach i o nadmiarze zasad i wyjątków opisanych w językowych poradnikach. Jeśli inteligencja polska (w tym humaniści) nie radzi sobie z językiem ojczystym, to albo nie zasługuje na to miano, albo (nie)odpowiedzialni twórcy naszych słowników stawiają zbyt wysoko (a co ważniejsze - bezsensownie!) poprzeczkę wymagań. A jakże to skomentować, skoro trzy wizyty na kolejnych portalach ujawniają błędy? Jaką mielibyśmy opinię o liniach lotniczych, gdyby w ich trzech losowo wybranych samolotach wykryto poważne usterki?
Na koniec rada - tylko dwie nazwy województw piszemy z dywizami; pozostałe piszemy jako jedno słowo. Oczywiście, podczas dzielenia długich wyrazów dodajemy dywiz w miejscu podziału, zatem nazwy z dywizem w wariancie podstawowym będą mieć po dwa dywizy (po podziale).

* - niezależnie od sposobu określania województw, ich nazwy powinny mieć ujednolicony styl - 'Woj. Pomorskie' oraz 'Pomorskie' (pod. 'M. Bałtyckie' oraz 'Bałtyk'); codziennie w mediach obserwujemy owe żenujące błędy
** - napisano dwojako, bowiem niegdyś wielu dyskutantów wymianę "twórczych" uwag sprowadzało wyłącznie do spostrzeżenia, że mamy wielkie litery (kiedy pisałem o dużych) lub odwrotnie...

Co z Polską, skoro studenci prawa są oszustami?
Z czym kojarzył się dawniej stan studencki? W powieści "Lalka" obserwujemy kilku dowcipnych, a nawet złośliwych żaków, jednak jawią się oni jako dość sympatyczni młodzieńcy. Potem, przez dziesiątki lat, kojarzyli nam się (zwłaszcza ci z akademików, bo rodziców trzymali na odległość) z podrywami i popijawami.
A z czym kojarzą się dzisiaj?
Właśnie policjanci przy współpracy administratorów portalu www.nasza-klasa.pl zatrzymali oszusta, który podszywał się pod znaną aktorkę i wyłudzał pieniądze. Cwaniak okazał się młodym studentem opolskiej uczelni, który zwraca się (jako aktorka) do swych fanów o finansową pomoc dla ciężko chorego Łukasza (czyli dla tegoż oszusta).
Młodzian szybko wyjawił zawiłości całego procederu oraz wyraził chęć dobrowolnego poddania się karze (to taka nowa moda; formalnie znana wcześniej, ale od niedawna dość nagminnie stosowana). Podobno grozi mu nawet kara do 8 lat pozbawienia wolności, ale znając życie, nie posiedzi nawet dwóch lat. Po prostu w cywilizowanych państwach opłaca się być oszustem - w razie wpadki koszta są niewspółmiernie małe do przewiny.
Dwa dni wcześniej media doniosły, że "zawieszenie w prawach ucznia, a nawet kara więzienia grozi studentom, którzy fałszują podpisy wykładowców w indeksach". Rokrocznie do białostockiej prokuratury trafia kilkanaście takich spraw.
Jakże groteskowo i szokująco brzmi spostrzeżenie - "studenci, także wydziałów prawa, często są nieświadomi, jakie konsekwencje grożą za podrabianie podpisów wykładowców". Szanowny Czytelniku - w Polsce mamy nie tylko studentów oszustów, ale przyszłych prawników a już oszustów! I cóż z tego, że ktoś się wymądrza, że za fałszowanie podpisów może grozić nawet do 5 lat więzienia, skoro nikt o takim wyroku jeszcze nie słyszał?
Jeśli podobnie jest w innych regionach, to mamy wysyp młodych oszustów, którzy potem trafią na odpowiedzialne stanowiska i nadal będą fałszować "co tylko się da". Będą dyrektorami, posłami, biznesmenami, ministrami, premierami...
Jakże uspokajająco brzmi stwierdzenie pewnego prorektora, że delikatny problem na niektórych uczelniach został już rozwiązany. A wiecie Państwo, dlaczego studenci są uczciwsi? Przemówiono im do rozsądku? Może skutecznie postraszono? Nie! Okazuje się, że wprowadzono system komputerowy, dzięki któremu będzie można zrezygnować z tradycyjnych indeksów, czyli wzrost "współczynnika uczciwości" wśród studentów należy przypisać działaniom uniemożliwiającym cwaniaczenie! Ale z drugiej strony - co za różnica? W końcu jeśli komputery (kamery, podsłuchy, widea, donosy) zmniejszą liczbę przestępstw, a nie wychowanie i religia, to z pewnością będzie to ideowa porażka, ale skoro efekty się liczą, a nie sposoby...
Od kilkunastu lat wdrażamy bardzo cywilizowane i światowe metody wychowawcze. Teraz, po latach, mamy tego skutki... A będzie jeszcze gorzej, chyba że wspomogą nas wynalazki kontrolujące już niemal wszystko... Owszem, dawniej nawet uczniowie kombinowali przy dziennikach klasowych, ale najczęściej nie zostawali studentami. A teraz to nie tylko zostają, ale kończą nauki pobierane często od profesorów... również zamieszanych w afery finansowe i... plagiatowe. Jaki pan, taki kram.
Media są pełne skandali w wykonaniu notariuszy, komorników, mecenasów i sędziów, którzy za młodu we właściwym czasie nie dostali po łapach za drobne oszustwa, z czego wyciągnęli odpowiednio korzystne (dla siebie!) wnioski. I dlatego szacunek dla tej grupy zawodowej systematycznie spada. Kto jak kto, ale student prawa powinien natychmiast wylatywać na zbity pysk z uczelni za fałszerstwa, podobnie jak student medycyny za profanację zwłok. Przymykanie oka na drobne przestępstwa w półświatku pod "opieką" półślepej Temidy (podobni żakom kombinatorzy - starzy wyżeracze, profesorowie, ojcowie wyrodnych synalków; układy, immunitety, latami ciągnące się procesy, mataczenia) są jednym z powodów upadku moralności w naszym Narodzie.
Na całe szczęście powszechne są również informacje, że polscy studenci należą do światowej czołówki w wielu dyscyplinach, zwłaszcza w informatyce, jednakże parę zgniłych jabłek w skrzynce decyduje o kiepskiej opinii o całej dostawie...

Właściwy człowiek w punkcie G
We frapującym artykule "Kolagenowa rozkosz w punkcie G" dziennik.pl (22 stycznia 2008) informuje, że 'Amerykanki znalazły sposób, by odczuwać większą radość z seksu'.
Cóż to jest kolagen? Jest to białko proste należące do grupy skleroprotein. Czyżby naturalne (w sprawie) białka już nie wystarczały, miłe panie?! I jakaś aluzja do sklerotyków?
Amerykanie wymyślili zastrzyk poprawiający doznania erotyczne - nie ich panie. One po prostu poddadzą się kolejnemu (choć istotnie nietuzinkowemu) wtryskowi. Taki medyczny dizel, który po wręczeniu (sic!) urządzenia na baterie (w ramach wygórowanej ceny), spowoduje cykl wybuchów zakończonych szczytowaniem. Amerykanie są przydatni do zarabiania, a jeśli już ich panie solidniej staną na finansowych podstawach, to "good bye".
'Poddają się zabiegowi powiększania kolagenem punktu G. Ich "napompowana" strefa erogenna staje się większa i bardziej dostępna, dzięki czemu łatwiej ją stymulować'.
Mimo już powszechnej dostępności, panie będą jeszcze bardziej dostępne? Mało im odwiecznego pompowania, to jeszcze chcą być dodatkowo strefowo napompowane wg najnowszych osiągnięć (pseudo)naukowych? A kto niby ma stymulować? Znowu mobilizacja panów do opusu (dzieła, roboty)? A zamiast obiadu zupa z torebki i hamburger z rogu ulicy? Polki są jednak bardziej tradycyjne - nie potrzebują dodatkowych nakładów (erotyczny zastrzyk kosztuje prawie 2 tys. dolarów i działa tylko przez nieco ponad sto dni) na punkt G i znacznie rzadziej stosują sztuczną żywność; zresztą ogólnie można stwierdzić, że nasze panie preferują naturalne w- oraz nakłady. Wysoka cena ponadto przypomina wszystkim maluczkim, że dla bogaczy bywa nie tylko pogoda, ale również większe punkty G...
Dr Matloch, autor opatentowanej terapii, wyjaśnia, że po paru minutach punkt G nie tylko staje się większy, ale również bardziej odstaje... Medyczny wynalazca jest odpowiednim człowiekiem na właściwym miejscu (...punkcie), wszak po niemiecku Loch to jama (tu nawet matczyna), zatem facet zapatrzył się nie tylko w wymieniony obiekt, ale i w przekład nazwiska (Mat/loch) obierając właściwą drogę kariery...
Dość często spotkać można osoby o nazwiskach nawiązujących do zajęć lub wydarzeń życiowych; ot, choćby: Biel - amerykańska aktorka (polskiego pochodzenia) reklamująca pastę do zębów, Kiwałow - przekazał mediom wyniki (chyba rzetelnie) wyborów na Ukrainie, Nestor - najdłużej żyjący człowiek, Nogawa - japoński piłkarz grający nad Wisłą, Panzer - rzecznik prasowy sił zbrojnych Izraela. Zresztą wielki niemiecki odkrywca punktu G, to Grafenberg, który również swymi danymi krąży wokół tematu - i hrabiowskimi manierami, i górą/szczytem... W Gdańsku specem od szczytowania (ale komunikacyjnego - podczas godzin szczytu na ulicach miasta) jest pan... Szczyt. Nasza miła dziennikarka Olimpia Górska (podwójne szczyty, w tym egzotyczny) relacjonowała szczyt G8 w 2006. Wokół tematu krążą dane panny o nazwisku Vargova (finalistka turnieju Miss Pępka z Kolczykiem).
A na portalu, pośród tekstu, widać reklamę e-lady.pl pt. "Apetyczne nowości". Ni to o paniach, ni to o ladach, ale można dojść do wniosku, że panie wykładają co mają najlepszego na ladę, łącznie z omawianym punktem G w ramach zestawu nazywanego prozaicznie D... A może w adresie jest literówka - zamiast A powinno być O? O, to już wyższy etap znajomości i na pewno apetyczniejszy, co zresztą zapowiedziano w reklamie...

Mirosław Naleziński , Gdynia
www.mirnal.neostrada.pl


AKTUALNOŚCI styczniowe 2008 MIROSŁAWA NALEZIŃSKIEGO

AKTUALNOŚCI listopadowe 2007 MIROSŁAWA NALEZIŃSKIEGO

AKTUALNOŚCI październikowe 2007 MIROSŁAWA NALEZIŃSKIEGO

AKTUALNOŚCI wrześniowe 2007 MIROSŁAWA NALEZIŃSKIEGO

AKTUALNOŚCI sierpniowe 2007 MIROSŁAWA NALEZIŃSKIEGO

AKTUALNOŚCI lipcowe 2007 MIROSŁAWA NALEZIŃSKIEGO

AKTUALNOŚCI czerwcowe 2007 MIROSŁAWA NALEZIŃSKIEGO

AKTUALNOŚCI majowe 2007 MIROSŁAWA NALEZIŃSKIEGO

AKTUALNOŚCI kwiecień 2007 MIROSŁAWA NALEZIŃSKIEGO

AKTUALNOŚCI marzec 2007 MIROSŁAWA NALEZIŃSKIEGO

AKTUALNOŚCI luty 2007 MIROSŁAWA NALEZIŃSKIEGO

AKTUALNOŚCI styczeń 2007 MIROSŁAWA NALEZIŃSKIEGO

PUBLIKACJE MIRKA w 2006r
AKTUALNOŚCI GRUDZIEŃ MIROSŁAW NALEZIŃSKI

AKTUALNOŚCI LISTOPADOWE MIROSŁAW NALEZIŃSKI
AKTUALNOŚCI PAŹDZIERNIKOWY MIROSŁAW NALEZIŃSKI
AKTUALNOŚCI SIERPNIOWE MIROSŁAW NALEZIŃSKI
AKTUALNOŚCI LIPCOWE MIROSŁAW NALEZIŃSKI
AKTUALNOŚCI MAJOWE MIROSŁAW NALEZIŃSKIEGI
AKTUALNOŚCI KWIETNIOWE MIROSŁAW NALEZIŃSKI
AKTUALNOŚCI MARCOWE MIROSŁAW NALEZIŃSKI
AKTUALNOŚCI LUTOWE MIROSŁAW NALEZIŃSKI
AKTUALNOŚCI STYCZNIOWE MIROSŁAW NALEZIŃSKI

i przechodzimy na 2005r
AKTUALNOŚCI GRUDNIOWE MIROSŁAW NALEZIŃSKI
AKTUALNOŚCI LISTOPADOWE MIROSŁAW NALEZIŃSKI
AKTUALNOŚCI PAŹDZIERNIKOWY MIROSŁAW NALEZIŃSKI
AKTUALNOŚCI WRZEŚNIOWE MIROSŁAW NALEZIŃSKI
AKTUALNOŚCI SIERPNIOWE MIROSŁAW NALEZIŃSKI
AKTUALNOŚCI CZERWCOWE MIROSŁAW NALEZIŃSKI
AKTUALNOŚCI MAJOWE MIROSŁAW NALEZIŃSKI
AKTUALNOŚCI KWIETNIOWE MIROSŁAW NALEZIŃSKI

ARTYKUŁY - tematy do przemyślenia
i wiele innych w kolejnych działach wydawnictwa:
SĄDY PROKURATURA ADWOKATURA
POLITYKA PRAWO INTERWENCJE - sprawy czytelników

"AFERY PRAWA" - Niezależne Czasopismo Internetowe www.aferyprawa.com
Stowarzyszenia Ochrony Praw Obywatelskich
Zespół redakcyjny: Zdzisław Raczkowski, Witold Ligezowski, Małgorzata Madziar, Zygfryd Wilk, Bogdan Goczyński, Zygmunt Jan Prusiński i sympatycy SOPO

uwagi i wnioski proszę wysyłać na adres: afery@poczta.fm
redakcja@aferyprawa.com
Dziękujemy za przysłane teksty opinie i informacje.

WSZYSTKICH INFORMUJĘ ŻE WOLNOŚĆ WYPOWIEDZI I SWOBODA WYRAŻANIA SWOICH POGLĄDÓW JEST ZAGWARANTOWANA ART 54 KONSTYTUCJI RZECZYPOSPOLITEJ POLSKIEJ.

zdzichu

Komentarze internautów:

Komentowanie nie jest już możliwe.