Imieniny:

AferyPrawa.com

Redaktor Zdzisław Raczkowski ujawnia niekompetencje funkcjonariuszy władzy...
http://Jooble.org
Najczęściej czytane:
Najczęściej komentowane:





Pogoda
Money.pl - Kliknij po więcej
10 marca 2023
Źródło: MeteoGroup
Polskie prawo czy polskie prawie! Barwy Bezprawia

opublikowano: 26-10-2010

AFERY PRAWO MIROSŁAW NALEZIŃSKI BŁĘDY I WPADKI KACZKI DZIENNIKARSKIE W GAZETACH I TVP TVN POLSAT

Naleziński - Media w Polsce i na świecie - grudniowy cykl krytyczno-informacyjny Mirosława Nalezińskiego

www.mirnal.neostrada.pl

Dyktando z języka niepolskiego
1 grudnia 2007 odbyło się 20. dyktando z naszego języka. Tym razem nie zostało ułożone przez znanego polonistę, ale tekst dyktanda wyłoniono w konkursie (autorka - Renata Żemojcin z Opola). Ponieważ nie zorientowano się, czy twórczyni przebywa na sali podczas pisania w ramach turnieju, przeto (na wszelki wypadek) zmieniono parę wyrazów. Podmuchano na zimne, wszak w Wielkiej Brytanii był skandal z teleturniejem Milionerzy, gdzie "wygrano" (czyli wyłudzono) sporą sumkę funtów i to bynajmniej nie kłaków.
Poloniści, Rada Języka Polskiego oraz MEN, a przede wszystkim organizatorzy dyktand z naszego języka, powinni opracować regulamin, w którym jednoznacznie określiliby, jakie wyrazy mogą być w treści dyktanda z języka polskiego. Z niektórymi słowami mogą być kłopoty, jednak wiele terminów można zdyskwalifikować bez dłuższych rozważań. W renomowanych słownikach powinny być gwiazdką oznaczone hasła, które nie są wyrazami polskimi (mimo że mogą występować w polskich tekstach, jednak nie w dyktandach!).
Jeśli wymawiamy [dublin] i takoż piszemy, to może być wpleciona w tekst nazwa stolicy Irlandii - Dublin. Jeśli poloniści ustala nazwę Dablin i takoż wymawiać będziemy, to i taka nazwa mogłaby być w dyktandzie. Natomiast Dublin [dablin] nie jest polską nazwą i nie może znaleźć się w dyktandzie z naszego języka.
Podobnie inne nazwy geograficzne, nazwiska, czy inne rzeczowniki. Szopen tak, Chopin nie. Może to szokujące, ale jeśli są niespolszczone nazwy, to nie powinny być w "polskim" dyktandzie!
Wiliam Szekspir [wiljam szekspir], ale nie William Shakespeare [uyliam szejkspir], Kartezjusz (nie Descartes), Edynburg (nie Edinburgh), Kasablanka (nie Casablanca), Samanta (nie Samantha), Newada (nie Nevada), eksodus (nie exodus), dżez (nie jazz), dizel (nie diesel), imaż (nie image).
Nazwa amerykańskiego stanu Tennessee mogłaby być w dyktandzie, jeśli zaakceptowano by jej polską nazwę jako np. Tenesja lub Tenezja.
Który z poniższych wyrazów mógłby być w omawianym teście? Czy recycling [recycling], recycling [recykling], recycling [risajkling], recykling [recykling], a może resajkling [resajkling]?
Reasumując - w pierwszogrudniowym dyktandzie nie powinno być wyrazów - poncho (chyba że jako ponczo), crescendo, capriccioso, chow-chow, jive, paso doble (chyba że jako pasodoble), twist (chyba że wymawiany [tfist], nie [tuist]; podobnie kwiz [kfis], nie quiz, kwark [kfark], nie quark), rendez-vous (chyba że jako randewu). Nieporozumieniem jest umieszczenie nazwiska Saint-Saëns (choćby z braku litery ë w polskim alfabecie).
Zapewne w dyktandzie z języka kaszubskiego nie znajdziemy wspomnianych wyżej obcojęzycznych terminów, zaś w dyktandach z języka angielskiego, niemieckiego, czy francuskiego nie natrafimy na polskie nazwy - Piłsudski, Wałęsa, kiełbasa, wódka, Góry Świętokrzyskie, Gorzów Wielkopolski.
Czy to oznacza, że my, Polacy, nie powinniśmy znać wyrazów negatywnie tu zaopiniowanych? Nie! Im więcej wiemy, i umiemy - tym lepiej. Jednak jeśli mamy pisać dyktando z języka polskiego, to powinno być to dyktando wyłącznie z języka polskiego, a nie z włoskiego, angielskiego, czy... polskawego.

Rozchełstane modelki przed ostatnim meblem
Ludziska rozmaite rzeczy wymyślają, aby uznać ich za oryginały, aby natłuc kasę oraz aby być sławnymi gwiazdami lub przynajmniej sławnawymi gwiazdkami. Na portalu http://shipoffools.com/kitschmas można ujrzeć szereg wyrobów inteligencji homo sapiens, które mogą zaszokować co bardziej wyrafinowanego etyka, wrażliwego obywatela a nawet przeciętną łajzę pospolitą.
Wytwory mózgu nazwano Kitschmas (bożonarodzeniowy kicz; nawiązanie do najmodniejszego języka - christmas kitsch). Jednak tylko niektóre z nich można łagodnie nazwać kiczami.
Poduszeczka do igieł (dla koneserów krawiectwa oraz dla hobbystów) w kształcie świętego Sebastiana. Gdyby nie pudełko z nazwą, to pewnie nie każdy zorientowałby się kogo miękka figurka przedstawia. Nie każdy musi wiedzieć, że St. przed imieniem to święty (po angielsku). Dla Polaka może być "stary Sebcio".
Ileż to już widzieliśmy gier planszowych opartych na przeróżnych fabułach? Ale tutaj niecodzienni zawodnicy - kartonowi kardynałowie, którzy walczą o godność papieża. Ponieważ w grze rozważane są teologiczne problemy, przeto taka zabawa mogłaby zachęcać młodzież (zwłaszcza męską) do studiów w tym kierunku, zwłaszcza jeśli wzmocnione jest to powołaniem.
Klasycznym kiczem jest figurka Jezusa na motocyklu (modnie orurowanym), z cierniową koroną i peleryną rozwianą od pędu jednośladu. Śladu takiej tandety nie powinniśmy znaleźć w kulturalnym domu. Zalatuje jeleniem na rykowisku.
Jeśli pamiętamy specjalne książki z filmów o szpiegach, które zawierały skrytki na mniej lub bardziej podejrzane materiały, to jeden krok, aby materiały te zamienić na piersiówkę z wyskokową cieczą (choćby Soplicą) i nazwę Biblia wytłoczyć na twardej okładce zastępując "Pana Tadeusza" (lub inne tytuły wszak już znane w opisanej postaci dość dowcipnego a sekretnego wyrobu). W przypadku Biblii można się spierać, czy żart góruje nad niesmakiem.
A co powiemy na flakon wody kolońskiej poświęconej (tym razem jednak w znaczeniu "dedykowanej") Piusowi IX? Na etykiecie jest przedstawiony wizerunek tego papieża w formie kopii monety. Chyba nie jest to profanacja, skoro papieże często byli wybijani (a dokładniej - ich twarzowe imaże) na monetach lub rytowani na znaczkach pocztowych. Nas, Polaków, raczej to (także zawartość) nie zwala z nóg, bowiem od lat jesteśmy stopniowo przyzwyczajani do oklejania bardziej kontrowersyjnych alkoholowych cieczy, niż perfumy czy tylko wody kolońskie (u nas trąca to raczej wodami, ale... ognistymi).
Dla harcerzy, czy innych skautów, może być przydatny koszerny kompas z podwójnie trójkątną gwiazdą i z nazwą Jerusalem (Jerozolima).
Toster wytwarzający tosty z przypieczonym obrysem Matki Boskiej może wydać się niesmaczny i to także w przenośni.
Niektóre z powyższych pomysłów są znane duchownym znającym się na żartach - zapewne wielu z nich ma opisane gadżety albo im podobne. W końcu ich życie to nie tylko modły czy umartwiania się.
Jeśli komuś nazbyt surowa i chłodna wydaje się urna z prochami bliskiej osoby, to może sobie kupić pluszowego misia, a dokładniej - jego kosmatą powłokę (otulinę na ów pojemnik). W samotne chwile można przytulić się do takiego nadzianego (sproszkowanym ciałem) misia ułożonego na ulubionym jaśku czcigodnej a niezapomnianej osoby. Raczej szokujące niźli tandetne.
Od wielu lat modnawe są plastykowe figurki Najświętszej Marii Panny. Pewien wynalazca zmodernizował pomysł i zamiast świeconej wody o objętości ok. 512 mililitrów, można tam gromadzić dane o pojemności rzędu 512 MB, bowiem jest to? pamięć USB w kształcie figurki NMP. Po podłączeniu do komputera włącza się czerwona dioda jako... serce. To pogranicze tolerancji osób religijnych? A może dla księży miłujących także komputery to użyteczny przedmiot i jednak "do przyjęcia"?
Opisane wyroby to kicze, bezguścia i tandetki kosztujące od kilkunastu do dwustu złotych. Jednak kolorowa kopia obrazu Matki Boskiej z Dzieciątkiem umieszczona na... stringach to już jednak obraza. To wręcz profanacja na całego i to niezależnie od zadrukowanej strony (lewa/prawa, tył/przód). Tu mamy totalny upadek dobrego wychowania. Tylko krok od eskalowania szkaradnego pomysłu w kierunku papierów (jednak nie wartościowych!). Jeśli nie można sprzedawać majtek uszytych z flag czy bander (za co w wielu krajach grozi ciąganie po sądach), to podobne restrykcje powinny dotykać (a nawet natarczywie szarpać) wszelkiego rodzaju profanów religijnych symboli i wizerunków świętych.
Za podobne świętokradztwa, ale w cieniu innych świątyń, ciąganie po wspomnianych budynkach byłoby zaledwie niemiłą przygodą, bowiem tam w rachubę wchodzi mało subtelne ciąganie sznurowo-szyjne. Skoro o majtkach - majtkowie z drewnianych żaglowców doświadczali (prze)ciągania pod kilem, co zwykle najczęściej nie kończyło się szczęśliwie.
Na kartach kalendarza ściennego http://www.cofanifunebri.com/2008-calendar.htm w dość frywolnych a rozchełstanych (do pępka) kreacjach (z odrobiną wszakże zadumy) zaprezentowano kwiat młodzieży damskiej, która ma jeszcze nieco czasu (memento mori) na wypełnienie sobą finalnego a funeralnego mebla. I pewnie tym należy tłumaczyć fakt paradowania na jego tle. Dość skromne zdjęcia jak na 2008 rok, jednak córki tych pań za ćwierć wieku będą śmielsze w obcowaniu z wiekiem takiego drewnianego kontenera, po prostu - z wiekiem im to przyjdzie. Po wielu latach (jako bardziej wiekowe damy) odejdą na zawsze śladem swoich mam. Do wnętrza (w ramach wystroju) mogą zabrać swoje wypłowiałe kalendarzowe reklamówki z lat młodości, kiedy (jak to mawia się w nieeleganckim świecie) uderzą w (jednak nie ścienny) kalendarz.
Pewnie osoby pracujące w funeralnej branży są otrzaskane z takimi reklamami podobnie jak otrzaskane są wieka omawianych mebli przez kapryśnych klientów smutnych salonów, ale na pozostałych (przy życiu) obywatelach nie robi to pozytywnego wrażenia.
Cóż za brak dobrego smaku...

Czy ryży ma prawo do wypowiedzi?
Jesteś ruda i piegowata, to jesteś gorszą obywatelką? Czy można zabrać ci głos?
7 grudnia 2007 na portalu Onet, w dyskusji nt. artykułu Dwaj "buntownicy" z PiS znajdą miejsce w PO? dostrzegłem wypowiedź (http://wiadomosci.onet.pl/1,15,11,37937199,103001965,4344107,0,forum.html) jednego z dyskutantów -
"Chlebowski jest rudy a nawet ryży to zły znak. Nie powinien się wypowiadać. Wystarczy popatrzeć na jego uśmiech jaki jest wredny, fałszywy, ile zawiera w sobie jadu".
Wśród tysięcy opinii, ta należy do najłagodniejszych pod rozmaitymi względami. Jednak uznałem, że prawdopodobnie narusza zasady prowadzenia dyskusji i zgłosiłem do redakcji Onet. Chciałem przetestować sposób rozumowania prawników tego portalu.
Tego samego dnia otrzymałem odpowiedź - "Szanowny Panie. Komentarz nie narusza Zasad Forum, więc nie zostanie usunięty. Pozdrawiamy Redakcja Forum Onet.pl".
Zajrzałem do owych zasad i napisałem ponownie do Onetu -
Szanowny Onecie!
Sprawdziłem Wasze zasady dyskusji -
Nie należy umieszczać komentarzy, które:
zawierają wulgaryzmy (art. 3 Ustawy o języku polskim z dnia 7 października 1999r.);
propagują alkohol (art. 2 (1) Ustawy o wychowaniu w trzeźwości i przeciwdziałaniu alkoholizmowi z dnia 26 października 1982r.);
propagują środki odurzające, narkotyki (art.1 Ustawy o przeciwdziałaniu narkomanii z dnia 24 kwietnia 1997r.);
obrażają osoby publiczne (art. 23 Kodeksu cywilnego);
obrażają inne narodowości, religie, rasy ludzkie (art. 23 Kodeksu cywilnego oraz art. 194 - 196 Kodeksu karnego);
zawierają informacje obarczające niesprawdzonymi zarzutami inne osoby (art. 23 Kodeksu cywilnego);
przyczyniają się do łamania praw autorskich (Ustawa o prawie autorskim i prawach pokrewnych z dnia 4 lutego 1994r.).
Krytykowana wypowiedź - "Chlebowski jest rudy a nawet ryży to zły znak. Nie powinien się wypowiadać" narusza (wg mnie) dobra osób trzecich (o rudych włosach), bowiem na końcu Zasad czytamy - "zawierają informacje obarczające niesprawdzonymi zarzutami inne osoby". Z treści wynika, że osoby rude i ryże nie powinny się wypowiadać z powodu koloru włosów i że jest to zły znak. Utwierdzany jest zatem stereotyp, który od dziecka jest sączony w rozmaitych sytuacjach (podobnie jak dowcipy o blondynkach, pederastach/gejach, Polaczkach, Żydach, Ruskich, Szwabach, Cyganach, Murzynach). Chyba że wyjaśnicie, że zarzuty obarczające osoby rude są jednak sprawdzone i wówczas istotnie nie ma podstaw do skasowania krytykowanej wypowiedzi...
Z negatywnymi stereotypami należy walczyć przynajmniej zdejmując je z forów. Ponadto naruszona jest Wasza zasada - "obrażają osoby publiczne (art. 23 Kodeksu cywilnego)", czyli wspomnianego posła. A gdyby napisano "Chlebowski jest Żydem a nawet gejem i jest to zły znak. Nie powinien się wypowiadać"? Zdjęto by, bo nie można obrażać nacji i naśmiewać się z nietuzinkowych opcji seksualnych?
Pozdro
MirNal
PS Jest wiele jeszcze ostrzejszych wypowiedzi, które zbyt długo widnieją na forach...

... i na ten dłuższy wywód już nie zareagowano.
Czy jeśli ktoś jest rudy, łysy, gruby, kulawy, garbaty, zezowaty (albo komuś się wydaje, że taki jest), to można napisać, że Iksiński jest taki czy owaki i to jest zły znak i nie powinien się wypowiadać z powodu swej faktycznej lub wyimaginowanej ułomności lub wady? A przecież defektem może być przypadłość natury nie tylko fizycznej, ale również psychicznej albo seksualnej i co wówczas? Albo komuś się nie podoba nacja lub religia interlokutora. Łatwiej zdjąć wypowiedź ośmieszającą lesbijkę, Żyda, żyda lub muzułmanina (prawdziwych lub domniemanych), a nie dojrzeliśmy jeszcze do pouczeń, że nie powinniśmy rudych (a nawet ryżych!) obrażać na forach tylko z tego powodu? A co z szyderczymi uwagami typu - "eee, to tylko kobieta/blondynka"? Pewnie doczekamy się wykładni, że nie wolno w ten sposób zwracać się do ludzi, podobnie jak już nie wolno mówić o asfaltach w znaczeniu pozaszosowym. Zawołania typu - "ty chciwy Żydzie" lub "wredny Kaszubie" albo "cwany Cyganie" powinny być zatrzymywane przez cenzurę, jeśli istotą przekazu jest obraza, w szczególności, kiedy obrażany nie jest ani Żydem, ani Kaszubem, ani Cyganem (jednak jest do zaakceptowania, jeśli zwraca się ktoś faktycznie do Żyda, Kaszuba, czy Cygana, w szczególności w ramach przekomarzania). W istocie wszystko zależy od kontekstu i najczęściej chęć obrażenia jest łatwo dostrzegalna.

Nasza Konstytucja 1997 głosi -
Art. 30. Przyrodzona i niezbywalna godność człowieka stanowi źródło wolności i praw człowieka i obywatela. Jest ona nienaruszalna, a jej poszanowanie i ochrona jest obowiązkiem władz publicznych.
Art. 32.2. Nikt nie może być dyskryminowany w życiu politycznym, społecznym lub gospodarczym z jakiejkolwiek przyczyny.
Jak to należy rozumieć? Że Państwo ma chronić obywateli (w tym osoby publiczne) przed nie tylko wulgarnymi wyzwiskami, ale również przed epitetami uznawanymi jedynie za nieprzychylne i niepodlegające jeszcze prawnemu napiętnowaniu? Wymiana poglądów na internetowym forum to "życie społeczne"? Czyli nie można uznać rudych za gorszych obywateli? Jest ryży, więc nie ma prawa głosu? A zatem należy kasować takie opinie!
Owszem, jeśli zdejmiemy każdą obraźliwą opinię, to okaże się, że niewiele internauci mają sobie (prawnie poprawnego) do przekazania. Ale może to właściwa droga? Może tak powinno być od samego początku istnienia nowych środków wymiany poglądów? Może jeśli nie mamy nic ciekawego do przekazania albo potrafimy to czynić jedynie w ubliżający sposób, to przerywajmy transmisję stosując cenzurę? Zresztą - skoro wielu spraw nie można omawiać w pewnych ujęciach, to znaczy, że i tak istnieje cenzura. Dla naszego dobra należy poszerzyć jej zakres. Albo posypią się procesy - już urażony internauta pozwał Wikipedię, bo nazwano go trolem. Może to właściwy kierunek wymuszania kulturalnych zachowań na raczej anonimowej niwie zwykle niestety tylko "twórczej".

Krewkie rekordy Polaków
2 października 2007 podano, że niechlubny rekord ustanowił 53-letni mieszkaniec Sieradza, który tęgo popił nim przewrócił się w centrum miasta. Lekarze przecierali a to oczy ze zdumienia, a to szkiełko aparatury i w końcu ustalili 7,2 promila alkoholu. Nazajutrz opuścił szpital o własnych siłach.
Za śmiertelną dawkę alkoholu uznaje się 4 promile. Ta granica, jak podaje się w formie anegdoty, nie dotyczy Polaków i Rosjan. W internecie można znaleźć tekst na duńskiej etykiecie podobna wartość - "Dawka śmiertelna - 4,5 promila alkoholu we krwi! Nie dotyczy Polaków i Rosjan".
Za światowy rekord uznaje się wyczyn 46-letniego Polaka, który przeżył, mimo że miał w organizmie 12,3 promila alkoholu. Rekordowy był rok 1995 - 14,8 promila alkoholu we krwi miał kierowca, który jadąc autem spowodował wypadek pod Wrocławiem. Wynik badania był nieprawdopodobny, że pomiary parokrotnie powtarzano, jednak nasz rekordowy rodak zmarł kilkanaście dni później w wyniku obrażeń odniesionych w wypadku i pewnie dlatego nie wpisano go na listę rekordów. W tymże roku nasza rodaczka ustanowiła rekord świata kobiet. Badanie krwi przeprowadzone w szczecińskim szpitalu wykazało stężenie 8,2 promila alkoholu.
Mawiają, że krew to nie woda, ale żeby jesienią i w jesieni życia (już właściwie zimą...)? 11 grudnia 2007 podano, że pewien 93-letni wątpliwy dżentelmen w Domu Pomocy Społecznej w Kostomłotach... zgwałcił znacznie młodszą (jednak jesienną panią), bo... 69-latkę, która przypłaciła ową niechciana napaść poważnym krwotokiem. Różnica to 24 lata i nie jest to jakiś rekord, jednak jeśli Guinness prowadzi zapisy w kryminalnych dyscyplinach, to należy zauważyć rekordowy wiek pseudokasanowy (93), łączny wiek pary (162) oraz średnią ich wieku (81). Z uwagi na to, że dziadek (a raczej dziadyga) jest ostro posunięty w leciech, nie bardzo wiadomo, czy zostanie umieszczony w areszcie, choć być może bywają areszty równie przyjazne, co niektóre domy starców... Mecenas pewnie przyjmie linię obrony - klient jest rolnikiem, zatem zasugerował się nazwą miejscowości i pomylił omłoty z umizgami.
Czy powyższy tekst nie jest zbyt żartobliwy jak na poważne sprawy a właściwie to jednak przestępstwa?
Parę lat temu ustalono, że kierowanie pod wpływem alkoholu jest przestępstwem. I co? Sto tysięcy wyłapywanych (mniej lub bardziej) nachlanych kierowców rocznie, w tym policjanci, księża, posłowie. A ilu unika kontroli? Można było wzbogacić budżet o miliony? A karani są rowerzyści i furmani. Przecież gdyby pobierano średnio choćby 1000 zł... A przepadek albo wykup auta? Były takie pomysły i co? Okazuje się, że ktoś komuś pożyczy albo nawet powie, że wziął bez wiedzy właściciela i już Temida nie wie jak rozprawić się z drogowymi pijakami. A jeśli już ktoś zamożny to znajdzie cwanego mecenasa, który sam weźmie kasę a do budżetu nie da grzywny wpłacić.
Dyskusyjne fora pełne są złorzeczeń wobec gwałcicieli - a to powiesić takiego, a to obciąć, a to połączyć dwa w jedno, czyli powiesić za narzędzie zbrodni. Ale to wobec 30-latka, który spostponował 20-latkę. A co ze stuletnim niemal dziadem, który połasił się na prawie staruszkę? Tu wspomniani "oprawcy" są łagodniejsi - wręcz uśmiech pojawia się na ich licu. Nie wiadomo, czy z podziwu, czy z niedowierzania. Za młodą to byśmy marsze uliczne urządzali, a za starą? Pierwsza jest podmiotem, a druga już tylko przedmiotem? Dziadydze raczej nie grozi więzienie, bo jest zbyt stary.
Ileż to mamy przestępstw z udziałem wiekowo zaawansowanych obywateli lub pijaków? Jeśli przymykamy na to oko, to niejako przyzwalamy na przestępstwa. Wszyscy młodzi Polacy wiedzą, że do pewnej kwoty można okraść rodaka, do pewnego wieku traktują nas jak dzieci, na emeryturze mamy ulgę w sądzie, zamożni cwaniacy a krętacze mają dobrych adwokatów. Do więzień wysyłani są tylko biedni frajerzy w poborowym wieku (nie za młodzi i nie za starzy). A kogo mają posyłać, skoro owe instytucje są przepełnione (kolejny... rekord)? Miejsca są jedynie dla mało rozgarniętych współobywateli. Prawo jest kiepskie i nie zdaje egzaminu w zderzeniu z naszym przekonaniem, że nie można wszystkich przestępców osadzić. Po prostu u nas opłaca się (w ogólnym rozrachunku) oszukiwać bliźnich, co jest tematem do większych a całkiem osobnych rozważań. Wystarczy konstatacja, że opisane dwa rodzaje czynów karalnych dowodzą, iż przestępcy nie ponoszą właściwej kary. I w demokratycznej UE kary będą coraz niższe, zaś będzie coraz więcej urzędników, sędziów, psychologów obsługujących bezecników a niegodziwców. Oczywiście za nasze podatki...
PS Tytułowe określenie "krewki" nawiązuje nie tyle do porywczości (choć również można ten aspekt zauważyć), ile do słów "krew" i "krewka", ponieważ w obu omówionych przypadkach owa tkanka jest ważną cieczą, zaś określenie ich jako "krwawe" byłoby nieco przesadzone.

Brak glutów na Euro 2012?
Od dłuższego czasu przymierzałem się do wypowiedzi w tej sprawie, ale jakoś czasu brakowało, jednak ostatnio oglądany wyczyn w tej materii ze zmasowanym wyrzutem lepkiej materii, przełamał mój opór psychicznej materii.
Otóż parę dni temu, podczas transmisji meczu rozgrywanego na Wyspach Brytyjskich z udziałem polskiego bramkarza w drużynie o biało-zielonej zebrze (na koszulkach), kamerzysta akurat najechał elektronicznym okiem na naszego rodaka, który właśnie wybrnął z trudnej podbramkowej opresji. Buźka na cały ekran telewizora, a bohater niniejszej scenki oryginalnie zagrzewa się (wszak jesień) do sportowej walki plując w obie łapawice i rozprowadzając organiczne śliniankowe płyny po wewnętrznych powierzchniach materiału. Jakby tego było mało (przecież jeśli jakieś damy oglądały mecz, to już zbierało im się na zwrotne odruchy żołądkowe), to zaraz zawodnik zatkał jedną dziurkę narządu węchu wierzchem przeciwległej dłoni okutanej w spostponowaną przed chwilą rękawicę i pod wpływem nagłego wzrostu ciśnienia w komorze nosowej, posłał gluta na murawę. Następnie powtórzył operację w lustrzany sposób z drugim a naprzemiennym zestawem dziurka-dłoń. Gdyby komuś wydawało się, że to koniec "uczty" dla oczu, to nasz dzielny bramkarz zdążył zastosować tradycyjną (i najczęściej spotykaną) erupcję narządu konsumpcyjnego - paraboliczne plucie w dal, kto wie, czy nawet nie z wycharchem. I to wszystko trwało kilkanaście sekund. Można powiedzieć, że realizator trafił w dziesiątkę - udokumentował ową fabułkę od A do Z w wariancie bezskrótowym. Taka anatomia męskich piłkarskich głównych a głowowych wypływów.
Jak przeciwdziałać takim obrzydliwym obrazom, tak w znaczeniu filmowego przekazu, jak i braku etykiety? Jakie mogą spotkać szykany piłkarza, jeśli na boisku jego szykany pozostawiają wiele do życzenia? W tym momencie przypomniały mi się dolegliwości dotykające Finów w ruchu drogowym. Otóż Fini (Finowie), jako bodaj jedyni wystawiają mandaty w wysokości uzależnionej od zamożności, a dokładniej - od dochodów. Znane są przypadki, kiedy za wykroczenie drogowe owi Skandynawi (Skandynawowie; zresztą opinie są podzielone co do ich przynależności do skandynawskiej rodziny) płacą niewyobrażalne (dla większości właścicieli polskich fiacików) krocie. Zatem należałoby do regulaminu gry w piłkę nożną (zresztą może do innych dyscyplin również) wprowadzić kary za plucie na stadionach. W większości przypadków owe obmierzłe ceremonie widujemy po indywidualnej akcji danego piłkarza, który niezależnie od sportowych walorów zakończonej właśnie zagrywki (najczęściej pod bramką przeciwnika), pozwala sobie na pozbycie się swego gardłowo-ustego mililitrażu, czasami z nosowym wplotem. Czy to takie męskie? Czy to domena naszych współczesnych stadionowych wojowników? I najpewniej zdają sobie sprawę, że akurat miliony kibicujących oczu, za pośrednictwem kamer, dokładnie widzą, co nasi "bohaterowie" wyprawiają na boisku... Przecież widzą to ich żony, dzieci, rodzice, znajomi, także trenerzy, a oni sami również to widują w odtwarzanych relacjach. I co? Nic?! A im sławniejsi, im więcej zarabiają, tym więcej charchają... I nikt im nie zwraca uwagi? A media? Przecież to podstawa dobrego wychowania, już od przedszkola... Poza elegancją jest również problem tarzania się w cudzych albo i we własnych plwocinach. Wprawdzie na tak wielkich boiskach prawdopodobieństwo mazistego wślizgu jest znikome, jednak wraz ze zbliżaniem się do bramek gwałtownie ono rośnie, zaś dla bramkarzy szansa utytłania się w owych wydzielinach jest całkiem spora (owszem, najczęściej w... swoich).
Niech międzynarodowa organizacja piłkarska podzieli takich rycerzy na kilka dochodowych grup i w zależności od tego podziału, niech owi wątpliwi dżentelmeni płacą grzywnę od kilkudziesięciu dolarów lub europów. Podczas transmitowanych rozgrywek takie kary powinny sięgać do kilku tysięcy wspomnianych jednostek monetarnych (w zależności od rangi meczu i liczby telewidzów). A ponadto za każde takie plucie (ukazane światu) nakazać kwadrans sprzątania trawiastych (lub zaśnieżonych) powierzchni płaskich danego albo równorzędnego stadionu. Co lepsi zawodnicy opisywanej dyscypliny mogliby spędzić parę godzin na resocjalizacji, choć zapewne szybko wybito by im z głowy wspomniane upłynnianie płynnych treści pośród trawiastych zagonów. Jeśli już jednak zawodnik nie może oprzeć się odruchowi powodującego u przeciętnego widza skojarzenia natury wymiotnej, przeto niech powstrzyma swe plwocinowe zapędy chociaż o te pół minuty, kiedy to obiektywy wreszcie zjadą z jego walecznej facjaty.
Jeśli pewna śpiewająca gwiazda mogła zapłacić bajońską karę za chwilowe a sympatyczne ukazanie zgrabnego półbiuścia przed mikrofonem, to dlaczego biegający za piłką gwiazdorzy nie mieliby uiszczać grzywien za obrzydliwe doznania estetyczne? No, jeśli jednak zachować skalę doznań, to większość kibiców wolałaby oglądać efektowny żeński gruczoł mleczny naczelnego ssaka, niźli uzewnętrznione efekty działania męskiego gruczołu ślinowego...
Wiele się mówi o kulturze stadionowych kibiców, ale pora zwrócić uwagę współczesnym gladiatorom, którzy mają być wzorem nie tylko w grze, nie tylko jak tłuc milionową kasę kończynami dolnymi i główkami, ale również jak kulturalnie zachowywać się na swym stanowisku pracy. Plujące fleje po udokumentowaniu wszystkich charchów w danym spotkaniu, regulowałyby karne opłaty przed kolejnym meczem.
Ponieważ Polska i Ukraina są organizatorami wielkiego sportowego widowiska, zatem byłoby znakomicie, gdyby powyższe uwagi i propozycje zmaterializowały się najpóźniej na naszych piłkarskich mistrzostwach Euro 2012. Nawet jeśli nie przejdziemy do annałów z powodu liczby i atrakcyjności strzelonych bramek, to możemy przejść jako posiadacze boisk o najmniej urozmaiconej florze bakteryjnej rodem z krajowych i zagranicznych glutów i innych płynów ustrojowych. A rekordzista w liczbie utrwalonych autoerupcji, od organizatorów otrzymywałby mało zaszczytny tytuł "Lama 2012"...

Amerykanie strzelili sobie w stopę
Kiedy już niemal wszyscy Polacy zostali przekonani, że homoseksualizm nie jest zboczeniem, że już wiele lat mija, kiedy zdjęto to dziwne zjawisko z listy chorób, kiedy wszyscy uczą się tolerancji i akceptacji (które to zjawiska niezupełnie są właściwie rozumiane, co widać w tendencyjnie i nierozsądnie konstruowanych sondach dla polskiego ludu), kiedy Amerykanie krzywo patrzą na hasło "Murzyn" i pokazują światu, że tylko mali i zakompleksieni obywatele drugorzędnych państw błędnie oceniają homoseksualizm i nieszczęśników naznaczonych przez Los, właśnie wtedy świat obiega informacja, że obywatele USA (ci specjaliści od nowoczesnej etyki i właściwego podejścia do owego problemu...), że właśnie oni nie chcą gejów w swoich drużynach skautowskich (odpowiednik naszych harcerskich). Czyż nie jest to chichot, jeśli nie powszechnej historii, to przynajmniej historii obyczajów, a dokładniej - najnowszej historii seksualnej tolerancji?
Cóż się stało? Otóż kilka dni temu media podały, że skauci nie chcą gejów w swych szeregach! Filadelfijski harcerski oddział odmawia zniesienia zakazu przyjmowania homoseksualistów w swoje szeregi, mimo groźby władz miejskich, że zostanie usunięty z budynku. Skandal trwa 4 lata, kiedy to na miejskim zjeździe skautów jeden z członków lokalnego oddziału ujawnił przed kamerami, że jest gejem i został natychmiast wyrzucony z organizacji.
Tamtejsi Boy Scouts twierdzą, że homoseksualizm jest sprzeczny z wartościami skautingu, podobnie jak ateizm i agnostycyzm. I na jaka zasadę powołują się działacze? Na znaną większości (jednak tolerancyjnych) Polaków - "don't ask, don't tell" (nie pytaj i nie mów). Przecież tak było od lat, jeszcze przed modą na homoseksualne publiczne roztrząsanie problemów i przed ulicznymi marszami. Byłeś mniej lub bardziej seksualnie zdeformowany, ale byłeś dyskretny (i nikt cię nie pytał), to byłeś swojak. Zarówno jako harcerz, jak i żołnierz, nauczyciel, ksiądz. I komu to przeszkadzało? Ale świat nie lubi spokoju - jak już wielkie wojny przeminęły, to z nudów towarzystwo musi zająć się mieszaniem. Jak młodzież, dla której zabrakło historycznych wyzwań (powstania, wojny, obalania), zatem rozrabia na stadionach i w ich okolicach.
Aby było dziwniej - Sąd Najwyższy USA orzekł, że skauci tworzą prywatną organizację i mają prawo wykluczać homoseksualistów ze swych szeregów! Czyżby prywatni właściciele autobusów, kin, restauracji mogli wpuszczać na swoje włości np. tylko niebieskookich blondynów? Przecież to dyskryminacja i to w państwie o najlepszej konstytucji! Zatem - ileż są warte te wszystkie ich i nasze dyskusje? Czy mógł ktoś zadać większy cios światowym (w tym polskim) gejom, niż owi Amerykanie? To jakby kongresmen pouczał b. prezydenta Clintona i grzmiał nad jego upadłymi obyczajami na styku (dosłownym) z panną Levinsky i okazałoby się, że tenże reprezentant amerykańskiego narodu miał podobny wybryk obyczajowy na sumieniu. I co ciekawe, a sensacyjne - właśnie tak się okazało!
Jest wielu gejów, którzy we własnych ojczyznach byli szykanowani (albo im się tak wydawało, albo świadomie to nagłaśniali w wiadomym celu) a jednocześnie inteligentnie połączyli to z marzeniem o życiu w bogatszym kraju. W umiejętny sposób uzyskiwali azyle w USA. Ciekawe, jak reagują na waśnie wśród skautów? Może powrócą do swych ojczyzn, bo doznali szoku?
Media niejednokrotnie pokazują sylwetki gejów, lesbijek oraz innych osób ("osobników" brzmiałoby niezbyt konstytucyjnie i jednak dyskryminacyjnie), które nie są i nie mogą być zaliczone do osób mieszczących się w przedziale uznanym za normę (w technice są pojęcia "norma" i "tolerancja"; mamy zgodność z normą i rozpatrywany obiekt mieści się w przedziale dopuszczalnej tolerancji albo się nie mieści, zaś to niemieszczenie się może być nieznaczne, ale może być jednak dość znaczne).
Powyższe wydarzenie oddaje dwa powiedzenia - jedno staropolskie (już witał się z gąską - już obywatele nowych państw UE przyjmowali światowo rozumianą tolerancję), drugie ostatnio modne i jakież amerykańskawe (strzelić sobie w stopę - piewcy nowego podejścia sami wtykają kij w szprychy swych idei). Gdyby nie powaga problemu, to można by uznać ową historyjkę za... humorystyczną.
Znam tylko jednego geja (p. Szymona), który się publicznie przyznaje do odmiennej opcji, a którego jednocześnie cenię za poglądy wygłaszane na jednym z dyskusyjnych portali (i jest tam powszechnie lubiany). Z pewnością czyni sporo dobrego w umiarkowany (nieagresywny) sposób - łączy, nie dzieli. Na pewno jest lepszym obywatelem, niż wielu heteroseksualistów zaślepionych swoją wyższością i niewiele dających Polsce.
W 1973 roku Amerykańskie Towarzystwo Psychiatryczne uwzględniając najnowsze badania, usunęło homoseksualizm z listy psychologicznych problemów zdrowotnych. Amerykańskie Towarzystwo Psychologiczne poparło to rozwiązanie 2 lata później. Kiedy o tym podniosłym fakcie dowiedzieli się Polacy? W znakomitej większości po kolejnych trzydziestu latach... W 1990 roku Światowa Organizacja Zdrowia (WHO) skupiająca 193 kraje członkowskie, wykreśliła homoseksualizm z Międzynarodowej Statystycznej Klasyfikacji Chorób i Problemów Zdrowotnych. Zatem ci mądrzy ludzie kilkanaście lat wadzili się i rozpatrywali ów problem, aby uznać, że homoseksualizm nie jest ani chorobą, ani nie jest nawet problemem zdrowotnym. Tysiące lat ludzkość dochodziła do takiego wniosku - pogratulować! Przynajmniej wiemy, kto jest odpowiedzialny za stereotypy - lekarze, bo to oni utrzymywali ludy na przestrzeni wieków w przekonaniu, że to jest choroba (podobnie sepsa - nie jest to choroba, ale jak działa na naszą świadomość; mało brakuje do paniki?). Brak kończyny także nie jest chorobą, ale inwalida nie jest w pełni sprawną osobą. Świat doszedł do absurdu - łysienie uznajemy za nieprzyjemną dolegliwość, zaś homoseksualizm boimy się nazwać nawet zaburzeniem. Może językoznawcy wymyślą zgrabne a niewięzienne określenie (za termin "dewiacja" można trafić za kraty, za "zaburzenie" można zostać wyklęty ze środowiska; może "nieprawidłowość"?).
Zaryzykuję - należałoby rozszerzyć pojęcie inwalidztwa. Istnieje fizyczne i psychiczne. Może ogólną definicję powinniśmy poszerzyć także o inwalidztwo seksualne? Ponieważ nie jestem lekarzem, przeto nie będę zbytnio nachalny w tej materii, ale coś jest na rzeczy - układa się to w jakąś logiczną całość. Może WHO zajmie się niniejszą propozycją?
Szanowny Czytelniku! Jeśli jesteś przewrażliwiony, to z pewnością uważasz mnie za homofoba. Jeśli sądzę, że osoby homoseksualne mają takie same prawa co ogół (poza oczywistymi różnicami), że o wartości człowieka nie decyduje ani kolor skóry, ani pochodzenie, ani płeć, ani rozpatrywane skłonności, to znaczy, że nim nie jestem. Przestrzeń społeczna nie może być zajmowana ponadproporcjonalnie przez wybrane grupy obywateli, bowiem jest to źródłem niepokojów i animozji.

Niemal 117-letni Ukrain
W połowie grudnia Ziemię obiegła smutna i sensacyjna informacja - zmarł najstarszy mieszkaniec naszej planety (niektóre media podawały "ziemi", inne "Ziemi"). Kimże On był? Okazuje się, że był Ukrainem*, urodził się 15 marca 1891 a zmarł 14 grudnia 2007. Żył zatem 116 lat, 8 miesięcy i 30 dni, więc jednak nie 117 lat (jak to podawano; także wymieniano datę 15 grudnia). Korzystając z wiecznego kalendarza (choćby w internecie) można obliczyć, że na ziemskim padole spędził 42642 dni (parzysta liczba zbudowana z trzech kolejnych cyfr; może specjaliści mają tu jakąś teorię?), czyli 1 023 408 godzin (to jest 61 404 480 minut albo inaczej 3 684 268 800 sekund). Ponieważ serce bije ok. 75 razy na minutę, przeto owo ukraińskie miało około 4,6 mld cykli pracy i było - dość dobrze, bo metrykalnie udokumentowaną - najpracowitszą ludzką pompą w dziejach świata...
Był kawalerem, choć nie stronił od pań. Do 90 lat pracował w kołchozie jako pastuch (pewnie sympatyczniej brzmiałoby "pasterz", ale może dziennikarze nieładnie nawiązali do określenia "staruch"?). Śpiewał piosneczki w czterech językach, bowiem jego wieś przez te lata parokrotnie zmieniała przynależność państwową. Nie wiem, jak na Ukrainie, ale u nas, ów czcigodny pan, nie byłby dobrym klientem ZUS-u, wręcz przeciwnie - budżet straciłby ponad miarę. Ale z drugiej strony nie chorował, a to oznacza, że jeśli tylko odprowadzał stosowne składki, to zachowywał się jak solidny (ukraiński) obywatel, choć jednak blokował miejsce pracy przez ćwierć wieku jakiemuś młodzieńcowi... Przy okazji wzór patrioty - pracować możliwie długo (i płacić składki), rzadko chorować i uwinąć się zaraz po przejściu na zasłużoną emeryturę.
Przeciętny Polak przez ok. 40 lat odwiedzania swoich zakładów pracy ma na liczniku ok. 100 000 godzin (mniej lub bardziej wydajnej) pracy. Zakładając, że zarabiałby wg dzisiejszych realiów ok. 10 zł na godzinę, przez całe życie otrzymałby milion dzisiejszych złotych. Po odjęciu podatków, bieżących wydatków na życie, ubrania, sprzęty, remonty, naukę i leczenie, również na używki, wczasy, zamiłowania i na utrzymanie dzieci - ile mu pozostanie po dotrwaniu do emerytury? Gdyby nawet całość przeznaczył na mieszkanie i to licząc jedynie po 2500 zł/m kw. (cena sprzed nagłego cenowego skoku), to mógłby kupić 400 m kw., czyli niezły apartament, jednak zwykle (po wymienionych wydatkach) pozostaje mu 1/10, czyli ok. 40 m.kw. i jeśli pracował ze współmałżonkiem, to powiedzmy, że wespół mają 80 m.kw. I to wówczas, kiedy nie przesadzali z alkoholem i papierosami... Ale ów Ukrain pracował do 90 lat, zatem mógłby mieć o połowę więcej, niż przeciętny Polak (jednak pod warunkiem życia w Polsce, a nie na Ukrainie). Mógłby, ale pewnie nie miał.
Ten długowieczny pan przebrnął niejako przez dwa życia (w przybliżeniu, wszak na przełomie tych niemal 117 lat wydłużała się średnia długość życia człowieka, a ponadto większość Ziemian żyje stosunkowo krótko, co obniża ten parametr). Kiedy się urodził w 1891, na Ziemi nie było jeszcze kilku miliardów ludzi, bowiem Los dopiero planował ich prokreację, natomiast kiedy ukraiński nestor umierał w 2007, to wspomniane miliardy ludzi zakończyły swe wędrówki przed Nim, z czego setki milionów w powstaniach, wojnach i rewolucjach...
A jak nazywał się ów długowieczny Słowianin? Skoro Biesiadowski może być szefem restauracji, Całka matematykiem, Figura aktorką o kobiecej bryle, Fortuna jedynym Polakiem z "zimowym" złotym olimpijskim medalem, Glazur ministrem budownictwa, Kociołek mieszaczem w kotle historii ruchu robotniczego, Pisarzewska pisarką, Tysiąc waleczną rodaczką (w Strasburgu przyznano jej wielotysięczne odszkodowanie), Ścigaczewski sprinterem, Wałęsa politykiem w światowych rozjazdach, Wspaniały trenerem supersiatkarzy, Zębaty zgryźliwym humorystą; skoro Belka mógł być premierem i głównym filarem rządu, zaś Filar jest podporą Temidy, przeto właściwym nazwiskiem obdarzono owego Ukraina - Nestor.
Otóż Nestor (w "Iliadzie" Homera - król Pylos, najstarszy i najbardziej doświadczony spośród greckich wodzów, doradzający innym, jak walczyć pod Troją); także imię męskie; nestor (przen.) - najstarszy, najbardziej doświadczony i poważany przedstawiciel pewnej grupy. Zatem Hryhorij Nestor uchodzi za najstarszego człowieka, jednak nie żył wystarczająco długo - nie zdążono wpisać Jego danych do Księgi Rekordów Guinnessa! Ciekawe, kto zaniedbał sprawę pana Grzegorza, od niedawna przecież sławnego już Ukraina.

* - Ukrain, Rumun, Czeczen; Ukraini, Rumuni, Czeczeni

Nowa tradycja - kolejna milenijka?
Każde życie można zapisać dwoma liczbami - początek i koniec (prawie jak wektor; on ma jeszcze kierunek). Różnicą obu liczb jest długość danego nam życia. Nim całkowicie zbliżymy się do końca naszego życiowego przedziału, na drodze czasu można przystanąć i zadumać się nad niektórymi ciekawymi liczbami.
Podczas obliczeń można korzystać z wiecznych kalendarzy dostępnych w internecie. Mają one większy zakres "wstecz" niż Excel, który umożliwia porównywanie dwóch dowolnych dat począwszy dopiero od pierwszego stycznia 1900 roku (1900-01-01), ale jeśli chodzi o przyszłość, to obecna wersja arkusza kalkulacyjnego umożliwia wybiegnięcie w przyszłość aż do końca roku... 9999, czyli do 31 grudnia 9999 (9999-12-31). Różnica pomiędzy owymi skrajnymi datami to... 8099 lat, czyli 2 958 465dni (w tym lata przestępne). Miejmy nadzieję, że kolejne elektroniczne wersje umożliwią dogłębniejsze wędrówki po minionych czasach z uwzględnieniem kalendarzowych zmian (a może to być skomplikowane, bowiem wiele krajów dość swobodnie i niejednocześnie modernizowało kalendarz).
Spójrzmy (kalendarzowo) na autora niniejszego artykułu. Onże urodził się 14 lutego 1953 i jego 10000. dzień życia przypadł 2 lipca 1980 (miał 27 lat, 4 miesiące i 16 dni). Oczywiście nie wiedział, że tego dnia obchodzi dziesiątą tysięcznicę (dziesięciotysięcznicę?), bowiem ani nie pomyślał o takich obliczeniach, ani takie rachunki nie były wówczas prostą sprawą. Ok. 6 lat wcześniej miał na swym życiowym liczniku interesującą liczbę 7777 i było to 1 czerwca 1974, o czym również nie miał pojęcia. Skoro o czterech siódemkach - jeśli ktoś urodził się 22 marca 1986 (a dotyczy to ponad tysiąc Polek i Polaków), to te sympatyczne "urodziny" obchodził już 7 lipca 2007 (z trzema siódemkami i czterema zerami: 2007-07-07). Może ktoś obliczył i świętował?
Dzisiaj, w dobie komputerów, można wykonywać znacznie więcej obliczeń - i tych mniej, i tych bardziej skomplikowanych. Trzeba tylko "wpaść na pomysł". No i parę miesięcy temu określiłem 20000. dzień swej egzystencji. Otóż "to" przypadało 18 listopada 2007. Zaprosiłem rodzinkę i znajomych. Wielu z początku nie bardzo rozumiało, czego dokładnie dotyczy impreza. Trochę trzeba było się nawyjaśniać. W sumie to nie ma większego znaczenia, z jakiego powodu ludziska się spotykają, bowiem powinni widywać się często i kulturalnie... No i tak było - jak na imieninach, urodzinach, czy innych spotkaniach rodzinnych. Impreza była udana i pewnie przejdzie do historii jako jedna z pierwszych nie tyle rocznic co milenijek. Może się przyjmie jako zwyczaj? Została cyfrowo uwieczniona - na załączonym zdjęciu ukazany jest solenizant (autor) z garbem dwudziestu tysięcy dób, żona oraz ponadroczny psiak.
Coraz rzadziej wysyłamy tradycyjne kartki z życzeniami, ale przecież można emajlowo* przesyłać świadectwa naszej pamięci - jakiż to problem. Również z okazji pełnych tysięcy dni życia, w szczególności co 5000 dni (niemal co 14 lat). Jeśli banki mają nasze daty urodzenia, to żaden dla nich problem przesłać nam sympatyczne życzenia w którąś z kolei "tysiącznicę" albo "tysięcznicę" lub wspomnianą "milenijkę". Z pewnością większość z nas będzie zaskoczona taką przesyłką. A przemysł poligraficzny również może poszerzyć swoją gamę wyrobów, wszak z okazji walentynek wykazuje się pomysłowością.
Wiele zakładów pracy wydaje swoje kalendarze i nie jest problemem zaznaczenie w nich kolejnego tysięcznego dnia istnienia firmy. Z tej okazji (co ok. 3 lata) w przedsiębiorstwie panowałby odświętny nastrój, zaś pracownicy byliby obdarowywani sympatycznymi prezentami...
No i coś, co dotyczy szczęśliwych par - można obchodzić pierwszą, piątą, dziesiątą, piętnastą, dwudziestą, dwudziestą piątą albo trzydziestą (to nieco ponad 82 lata wspólnego życia!) milenijkę ślubu. Najdłużej żyjący człowiek (Słowianin, kawaler), Hryhorij Nestor, przetrwał kilka wojen i 42642 dni (116 lat, 8 miesięcy i 30 dni), zatem teoretycznie (gdyby zechciał się ożenić w wieku 16 lat, 8 miesięcy i 30 dni - dla uproszczenia obliczeń) z równie żywotną panną, to mogliby wespół dożyć stu lat, jako trwale (jak na ludzkie realia) połączona małżeńska para, wszak sto lat to przecież 36524 dni, zatem mogliby obchodzić nawet aż 36 kolejnych milenijek...
Dzisiaj, w tak szczególnym dniu, jakim jest Wigilia, wszystkim Czytelnikom życzę nieustającego szczęścia i nieco refleksji wobec przemijania...
Jezus urodził się ok. 733 000 dni temu.

* - niestrawne jest e-mailowo, zaś mejlowo jest nie do przyjęcia, wszak mejl to tylko potoczne słowo; a co z wyrazem koktajl?

Czy pisać, że Paris to France?
26 grudnia 2007, poranną porą TVP1 wyemitowała film z dwoma ślicznotkami w rolach głównych pt. "Mężczyźni wolą blondynki". Panienki wybierają się z Ameryki transatlantykiem za ocean. Marilyn Monroe (gra naiwną blondyneczkę) pyta napotkane towarzystwo - "Czy ten statek płynie do Francji w Europie?", na co odpowiada jej koleżanka Jane Russell - "Czy jadąc ze Stanów do Meksyku pytamy o Meksyk w Ameryce Północnej?", dając do zrozumienia, że blondynki nie zawsze zadają mądre pytania. Podróżni pośmiali się z biednej a ślicznej blondyny (której sława przytłumiła wiele piękności o ciemniejszych odcieniach włosów, w tym ową Jane), pośmiali się widzowie przed telewizorami sądząc ponadto, że choć film jest z 1953 roku, to ciągle jasnowłose panie są bohaterkami dowcipów określonego rodzaju.
Ale 10 godzin później ta sama telestacja wyemitowała znacznie poważniejszy i nowszy film pt. "Eksplozja". I cóż my tam widzimy? Ano napis pod miejskim krajobrazem opisany jako "Boston, USA".
Zatem - jak to jest? Może jednak Amerykanie nie zawsze znają związek miejsca z państwem? A może filmy są opisywane z myślą o cudzoziemcach, którzy mogą nie wiedzieć, że Boston jest amerykańskim miastem, zwłaszcza że skoro Warszaw jest cała masa w Stanach, to zapewne Bostonów również by się sporo znalazło poza USA... Inna sprawa, że na naszych filmach jeśli opiszą "Warszawa" to już nie dodają "Polska" (być może, że w takiej pisowni przedstawiona jest tylko nasza stolica). Jeśli myślimy o Olsztynie pod Częstochową, to powinniśmy to zaznaczyć, ale jeśli o stolicy Warmii (także województwa warmińsko-mazurskiego o fatalnej małoliterowej pisowni; powinno być "Województwo Warmińsko-Mazurskiego", jak przystało na geograficzną nazwę własną), to nie uściślamy. Jeśli mówimy o Ameryce albo o Wenecji, to za każdym razem nie dodajemy, że nie chodzi nam o polskie miejscowości...
Jednak przypomniałem sobie, że wielokroć widywałem amerykańskie filmy i seriale, w których podczas zmiany miejsca akcji, ukazywano (na ekranie) objaśnienia w rodzaju "Paris, France", co pewnie nas, Polaków, jednak rozweselało (to przewymiarowanie informacji), ale może w innych krajach istnieje wielka potrzeba uściślania danych niekoniecznie znanych większości widzów... Natomiast tylko chyba u nas, w Polsce, można zinterpretować to jako "Paris - superbogata sławna Amerykanka", zaś "france", no cóż - nie jest to (w naszym słowiańskim języku) eleganckie określenie... W gwarze uczniowskiej (Onet) "franca" ma kilka znaczeń - "1. ocena niedostateczna; jedynka"; 2. "język francuski"; 3. "zła nauczycielka"; 4. "osoba natrętna i nielubiana". Za moich czasów (szkolne lata 60.) "france" to były mniej więcej "zdziry" o pisowni dopuszczalnej również jako "ździry".
Wniosek - coś, co śmieszyło Amerykanów 55 lat temu w zabawnej komedyjce, może okazać się stałą praktyką stosowaną w ich filmach i serialach... Ale dlaczego oni śmieją się aż tak bezkrytycznie?

W przedświąteczny weekend zginęło 39 os.
TVN24 zapisuje wieści na pasku u dołu ekranu. Kiedyś pasek przesuwał się płynnie z prawa na lewo, teraz paski są wymieniane skokowo w pionie. Pierwszy sposób jest przyjaźniejszy dla oka i wygodniejszy dla redakcji (można emitować wiadomość o dłuższym tekście), zatem TVN24 powinna wrócić do poprzedniej wersji.
Wracając do tytułu (taki właśnie tekst ukazał się na ekranie w Wigilię) - temat zbyt poważny, aby niemądrze spekulować - komu zginęło 39 os, niemniej delikatne sprawy także trzeba omawiać pod względem języka i opisu. Bartnikowi chyba nie zginęły, bo on zajmuje się pszczołami. Zapewne redaktorowi chodziło o osoby, ale skrót dający mizerne oszczędności jest niezbyt racjonalny. Niektórzy pisują przed datą słowo "dnia" skrócone do "dn." - ale mi oszczędność...
Statystyka jest bezwzględna - codziennie na naszych drogach ginie ok. 15 osób, zatem podana liczba mieści się w codziennym kostuszym żniwie, zwłaszcza że ktoś ciężko rany w czwartek może zmarł w piątek a może umrze dopiero za tydzień i nie wiadomo, który weekend obciąży swą statystyką, ale na pewno po tygodniu nikt na informacyjnym pasku nie poprawi nieaktualnej już informacji, bo mamy... kolejny tydzień i niemal nikogo nie interesują dane sprzed paru dni.
Tekst w modnych podpisach przemieszczających się pod ekranem powinien być możliwie lapidarny. Po cóż pisać "w przedświąteczny", skoro bieżące informacje zawsze dotyczą ostatniego (bieżącego) wydarzenia. Zatem oczywistości powinny być pomijane. Giną osoby, ludzie? Może pomijać te oczywistości? O, jeśli słoń albo parę dzików zginęłoby na polskich drogach, to wówczas to dokładnie opisać (jako ciekawostkę i przestrogę - wszak ludzie w takich wypadkach także są ofiarami).
A wracając do skrótów - powinny być w takich wieściach stosowane możliwie często i powinny być na tyle oczywiste, że obywałyby się bez objaśnień.
Zamiast długiego tekstu -
W wypadku drogowym w Łobzie, w województwie zachodniopomorskim, zginęły 3 osoby, zaś 5 zostało rannych, w tym dwie ciężko, można napisać krócej -
Wypadek drogowy: Łobez (ZPom.), 3Z, 5R (2C) pomijając odmianę miejscowości, bowiem wiele nazw miejscowości jest odmienianych albo niezgodnie ze słownikiem (w dwóch słownikach odmiana bywa niejednakowa), albo według lokalnych zwyczajów (nie zawsze akceptowanych przez słowniki), albo po prostu całkowicie błędnie (wbrew słownikom i zwyczajom).
Jeśli jakiś wypadek opisywany jest dokładniej, to zamiast - 14-letni chłopiec, 51-letni rencista, 17-letnia dziewczyna, 72-letnia emerytka można napisać: 14/M, 51/M, 17/K, 72/K albo krócej - 14 i 51/M oraz 17 i 72/K. Jeśli opisano dramat osoby o nieustalonej płci (w tym niemowlę lub starsze dziecko), to symbol N, zatem - 0/N, 5/N, 33/N lub 0, 5, 33/N. Jeśli w przybliżonym wieku, to przed symbolami wstawiamy ok. Jeśli całkowicie wiek nie jest do oszacowania albo wiek nie jest istotny w sprawie, to oznaczenie wieku pomijamy.
Wówczas (kontynuując przykład) - Wypadek drogowy: Łobez (ZPom.), 3Z (14 i 51/M, 72/K), 5R, w tym 2C (m.in. 17/K). Zwykle pierwsza wiadomość o wypadku zawiera ogólniejsze dane, zaś z upływem czasu wiele szczegółów jest uściślanych. Jeśli wiek jeszcze nie jest ustalony (albo nie jest tu istotny), ale płeć jest znana, to np. - Wypadek drogowy: Łobez (ZPom.), 3Z (2M, 1K), 5R (3K, 2M), w tym 2C (1K, 1M). Najczęściej wiek i płeć nie jest bardzo istotną informacją, zatem powinien wystarczyć początkowy zapis - Wypadek drogowy: Łobez (ZPom.), 3Z, 5R (2C). Również cyfrę 1 można pominąć (zamiast 1K oraz 1M pisać jedynie K, M).
Ktoś powie - przecież to już całkowita dehumanizacja i sprowadzenie człowieka do liczb i symboli. Owszem, taki jest trend w przekazywaniu wieści - możliwie krótko i beznamiętnie. Na rozwijanie tematów (w tym tragicznych) w bardziej zaangażowany sposób są felietony, omówienia i dyskusje.
Przy okazji - codziennie około 15 Polaków popełnia samobójstwa (liczba podobna do liczby ofiar wypadków drogowych), ale bardzo rzadko podawane są te tragiczne dane. Dlaczego?

PS Geograficzne nazwy własne typu - Województwo Zachodniopomorskie, Obwód Kaliningradzki powinny być pisane od wielkich liter, wszak - Nizina Zachodniosyberyjska, Wyżyna Krakowsko-Częstochowska; ta niekonsekwencja jest kompromitacją naszych polonistów i powinna być niezwłocznie zlikwidowana!

Prezentów nie dostarczono przez 10 dni!
Tuż przed Bożym Narodzeniem pewna handlowa markowa firma weszła na Allegro ze swoimi artykułami. 17 grudnia 2007 przelałem na konto firmy stosowną należność za trzy artykuły, które jako prezenty powinny znaleźć się pod choinką.
Nazajutrz firma przeemajlowała - "Pragniemy poinformować, że przesyłka została nadana za pośrednictwem firmy UPS i zgodnie z ich standardem powinna zostać dostarczona w ciągu dwóch dni roboczych. Uprzejmie prosimy o obecność pod wskazanym adresem odbioru i jednocześnie prosimy o monitorowanie statusu przesyłki na stronie *. Numer przesyłki H**. W chwili obecnej jest dużo przesyłek powierzonych kurierom. Jesteśmy niemal pewni, że dostanie Pan towar najpóźniej we czwartek".
Kiedy minął czwartek, wchodzę w piątek (21 grudnia) w internetowy system śledzenia mojej paczki i widzę (ach, cóż za technika!), że prezenty zostały nadane w Warszawie 18 grudnia (wtorek) i od 19 grudnia są już Gdańsku, czyli są aż dwa dni tylko kilkanaście kilometrów ode mnie i... nie mogą dotrzeć.
Zaniepokoił mnie nieco zapis z raportu -
"Wystąpiło wydarzenie wyjątkowe dotyczące tej paczki. 19.12.2007 11:50 To opóźnienie wynika z pozostawienia paczki w obiekcie UPS./Przekazano do obiektu w mieście przeznaczenia".
Jakże to - paczka niby jest pozostawiona w obiekcie kurierskiej firmy, ale przekazano ją do obiektu w mieście przeznaczenia? Ponieważ miastem docelowym jest (wg mnie) Gdynia, zatem nieco uspokoiłem się, choć - cóż to jest owo 'wyjątkowe wydarzenie'?
Na wszelki wypadek wypełniłem w internecie formularz, w którym zgłosiłem wątpliwości co do przetrzymywania mojej paczki w nieznanym mi bliżej obiekcie wobec wyjątkowego wydarzenia... Potwierdzono odbiór i poinformowano, że sprawą zajmą się w pierwszy roboczy dzień (czyli dopiero w wigilijny poniedziałek). Do tej pory nie otrzymałem odpowiedzi...
Moimi obawami podzieliłem się z firmą sprzedającą mi (coraz mniej) choinkowe prezenty - "Ciekawe, jak oni ten fakt wytłumaczą i co to jest 'wyjątkowe wydarzenie'? Może faktycznie był napad na prezenty dla gdyńskiego Gwiazdora?".
W sobotę odpisano -
"Jesteśmy w stałym kontakcie z UPS. Wszystkie paczki wysłaliśmy ekspresem z gwarancją doręczenia. UPS nas zapewnia, że pracują w sobotę, niedzielę i w poniedziałek oraz że dostarczą wszystkie paczki".
No i nadchodzi długo wyczekiwana Wigilia. Formalnie dzień pracy. W południe dzwonię do pani z informacji z pretensjami, że przesyłka ugrzęzła na 5 dni w Gdańsku. Podaję numer paczki i dostaję informacje:
- istotnie, paczka jest od paru dni w Gdańsku,
- mają nawał pracy (święta),
- nie wydano jej dzisiaj kurierowi i nie zostanie doręczona,
- najtańsze przesyłki wysyłane są jako ostatnie,
- zwrot opłaty 25 zł jest możliwy po złożeniu reklamacji...
Podała także numer telefonu komórkowego, który jest permanentnie zajęty, ale w końcu automat podaje - "rozmowy wychodzące są zablokowane, prosimy o zasilenie konta". Czyjego konta? Mojego? Przecież dzwonię ze stacjonarnego telefonu...
Ciekawe, że kiedy chciałem wyjaśnić - co to jest owo 'wyjątkowe wydarzenie', to pani poinformowała mnie, że nie ma internetowego wglądu do danych mojej paczki (nie widzi tego, co ja na ekranie!); więcej, stwierdziła, że "nie ma takiego programu w swoim komputerze", zatem nie może zinterpretować tego określenia...
Gwiazdor skombinował rezerwowe prezenty (jednak nie tak okazałe). Paczkę w końcu dostarczono w piątek (28 grudnia), w tydzień po planowanym czasie, 4 dni po Wigilii, 10 dni po nadaniu w stolicy, w tym po 9 dniach przetrzymywania w gdańskim magazynie (nieopodal Gdyni!). Skandal!
Parę lat jesteśmy w Unii, nasza Poczta Polska kuleje (utyka), inne firmy przejmują usługi kurierskie (w święta zatyka je), ale choć zapewne mają europejskie procedury i certyfikaty ISO, niestety poziom usług bywa (jak opisano) fatalny. Żadnych przeprosin, żadnych wyjaśnień (co niniejszym wytykam). Czy tak pracuje UPS w Niemczech albo w Holandii? Dobrze, że choć dostarczone elektryczne artykuły doskonale działają...

*, ** - adres internetowej strony i numer przesyłki

Sygnalizacja na przystanku
Uprzejmie proszę o zaopiniowanie niżej opisanej propozycji (list do ZKM Gdynia).
Jedzie trolejbus z centrum Gdyni w kierunku Sopotu. Wjeżdża na przystanek tuż za skrzyżowaniem Aleja Zwycięstwa/Redłowska i to do samego końca zatoczki, ponieważ za nim wjeżdża kolejny taki pojazd. Wielu ludzi wysiada i szybko zmierza ku pobliskiemu przejściu z sygnalizacją świetlną. Już pomiędzy oboma pojazdami widać, że żółte światła dla pieszych niepokojąco migają zapowiadając zablokowanie przed zebrą. Po przejściu dalszych kilkunastu metrów grupa tranzytowych pasażerów z obu trolejbusów karnie staje przed czerwonym światłem i tym momencie rusza strumień samochodów korzystających z zielonego koloru.
Na drugim końcu zebry widać, że od strony Sopotu jedzie autobus na Płytę Redłowską - skręca w prawo i tuż za skrzyżowaniem staje na swoim przystanku. Kilkunastu pasażerom z trolejbusu zabrakło dosłownie parunastu sekund, aby przejść na drugą stronę jezdni i zdążyć na skręcający pojazd. Pogoda coraz brzydsza, słychać warczenie niezadowolonych pasażerów - nie dziwota, bowiem kilkanaście minut trzeba czekać na kolejny autobus. Oczywiście, można było zaryzykować szaleńczy bieg "ostatniej szansy", który mógłby istotnie okazać się ostatnim biegiem w życiu.
Mamy XXI wiek. Mówi się, że podróże komunikacją miejska to ekologicznie lepsze rozwiązanie. Władze miast formalnie popierają podróże autobusami, tramwajami i trolejbusami.
Zatem dlaczego nie zastosują prostego rozwiązania? Otóż przy opisanym przejściu, na słupku sygnalizacji świetlnej, można byłoby zamontować przycisk. Po jego naciśnięciu zapalałoby się światełko po przeciwnej stronie jezdni na wiacie przystanku dla pasażerów jadących na Płytę Redłowską. Wówczas kierowca autobusu, który tam akurat wjeżdża, wiedziałby, że po drugiej stronie jezdni są pasażerowie oczekujący na zmianę świateł i poczekałaby te pół minuty a może nieco dłużej. Być może część pasażerów w oczekującym wozie byłaby zniecierpliwiona, ale z pewnością doceniłaby ten pomysł, kiedy to im przydarzyłoby się skorzystać z tej drobnej racjonalizacji.
W jaki sposób zamontować ową dodatkową sygnalizację? Podczas najbliższego remontu skrzyżowania położyć pod jezdnią dodatkowe przewody. A przedtem - albo prowizoryczne przewody położyć napowietrznie, albo nowoczesne urządzenie znane jako "bezprzewodowy dzwonek", które kosztuje kilkadziesiąt złotych. Najprostsze rozwiązania pewnie są najtrudniejsze do wdrożenia, bowiem przeciwnicy tego pomysłu uznają, że chuligani będą dewastować to urządzenie. Ale chuligani mogą niszczyć (i niszczą!) znacznie droższe elementy wyposażenia systemu miejskiego transportu - kamery, siedziska oraz piękne a drogie wiaty z wielkimi szybami. A wiata na opisanym skrzyżowaniu ma zasilanie do świetlnych reklam, zatem żaden problem podłączyć lampkę sygnalizującą kierowcy prośbę o poczekanie na pasażera zablokowanego przez sygnalizację świetlną.
Za tak niewielkie pieniądze można polepszyć poziom świadczonych usług i zachęcić mieszkańców do korzystania z coraz przyjaźniejszego systemu.
A może już opisany pomysł jest wdrożony w innym mieście?
Podobny problem występuje przy stacji kolei podmiejskiej, choćby Gdańsk Zaspa lub Gdynia Redłowo. Tam ludziska wysypują się z wagoników i pędzą na najbliższy przystanek autobusowy (na Zaspie jest to początkowy przystanek na pętli). I wówczas można byłoby nacisnąć na peronie sympatyczny guziczek sygnalizujący na najbliższych przystankach prośbę o "minutowe" poczekanie na byłych kolejowych pasażerów.
Oczywiście, można całą sprawę załatwić w inny, mniej techniczny (a bardziej dyscyplinujący) sposób - kierowcy otrzymaliby polecenie optycznego sprawdzenia, czy po drugiej stronie jezdni stoi autobus i niejako obligatoryjnie poczekaliby na zmianę świateł plus kilkanaście sekund na przejście potencjalnych klientów oczekującego autobusu (a w drugim przypadku - widząc stojący pociąg na peronie poczekaliby minutkę z odjazdem). I takie zachowanie zaobserwowałem parę razy w życiu, jednak było to na zasadzie dobrego humoru, a nie dobrej praktyki i odgórnego zalecenia. Może faktycznie wyrzucić ów elektryczny pomysł do kosza i wydać polecenie kierowcom do przyjaznego zachowania się? I jeśli kierowca nie poczeka, to będzie podstawa do zgłoszenia reklamacji w firmie, a nie (jak obecnie) do chwalenia kierowcy, kiedy zachowa się wyjątkowo kulturalnie?
Na dobry początek proponuję zamontować urządzenia w opisanych miejscach i poczekać na opinie.
Z poważaniem
Mirosław Naleziński

Odpowiedź -

Szanowny Panie!
Na wstępie pragnę podziękować za przesłaną przez Pana bardzo ciekawą propozycję usprawnienia przesiadek. Nie czując się na siłach samodzielnie ocenić możliwości jej wdrożenia, zorganizowaliśmy w firmie szersze spotkania, poświęcone Pańskiej propozycji.
Nie sposób nie zauważyć, że wprowadzane w ostatnich latach usprawnienia w sterowaniu ruchem drogowym mają na celu przede wszystkim upłynnienie ruchu pojazdów. W rezultacie, w celu zwiększenia przepustowości ulic, wydłuża się znacznie cykle sygnalizacji świetlnej. Dla pieszych coraz powszechniej stosowane są sygnalizacje inicjowane przyciskami, jednak niezapewniające priorytetu pieszemu po ich naciśnięciu. Wydłuża się zatem czas oczekiwania pieszych na możliwość przejścia przez jezdnię. Wielokrotnie zdarza się, że w tym czasie z pobliskiego przystanku odjedzie pojazd komunikacji miejskiej, nie oczekując na pieszego, który nie może w danym momencie przekroczyć jezdni.
ZKM ma świadomość istnienia opisywanego przez Pana problemu. W odpowiednich zarządzeniach Dyrektora ZKM dość szczegółowo opisana została procedura postępowania kierowców w przypadku, gdy w określonych punktach przesiadkowych do zatoki przystankowej zbliża się kolejny autobus. Jednoznacznie w takich przypadkach nakazuje się kierowcom oczekiwanie na pasażerów, którzy mogliby skorzystać z ewentualnej przesiadki. W przypadku, gdy oczekiwanie miałoby dotyczyć potencjalnych pasażerów, oczekujących na zielone światło na przejściu dla pieszych, trudno sobie wyobrazić dobre funkcjonowanie takiej praktyki bez opisanych przez Pana urządzeń. I tu pojawiają się pierwsze bariery: ani sygnalizacja świetlna, ani wiaty przystankowe, nie należą do ZKM w Gdyni. Sygnalizacja podlega Zarządowi Dróg i Zieleni oraz Wydziałowi Inżynierii Ruchu UM Gdyni, natomiast wiaty są własnością prywatnych firm reklamowych. Bardziej realne niż zamontowanie proponowanych przez Pana sygnalizatorów na wiatach, wydaje się ewentualne ustawienie specjalnych słupków z sygnalizatorami w polu widzenia kierowcy.
Pana pomysł, jako ciekawy i być może wart realizacji, przedstawimy wymienionym wyżej instytucjom z prośbą o ustosunkowanie się do niego. Jak tylko uzyskamy jakąkolwiek odpowiedź, niezwłocznie Pana powiadomimy.
Z poważaniem
Marcin Gromadzki
ZKM w Gdyni

Mirosław Naleziński , Gdynia
www.mirnal.neostrada.pl


AKTUALNOŚCI listopadowe 2007 MIROSŁAWA NALEZIŃSKIEGO

AKTUALNOŚCI październikowe 2007 MIROSŁAWA NALEZIŃSKIEGO

AKTUALNOŚCI wrześniowe 2007 MIROSŁAWA NALEZIŃSKIEGO

AKTUALNOŚCI sierpniowe 2007 MIROSŁAWA NALEZIŃSKIEGO

AKTUALNOŚCI lipcowe 2007 MIROSŁAWA NALEZIŃSKIEGO

AKTUALNOŚCI czerwcowe 2007 MIROSŁAWA NALEZIŃSKIEGO

AKTUALNOŚCI majowe 2007 MIROSŁAWA NALEZIŃSKIEGO

AKTUALNOŚCI kwiecień 2007 MIROSŁAWA NALEZIŃSKIEGO

AKTUALNOŚCI marzec 2007 MIROSŁAWA NALEZIŃSKIEGO

AKTUALNOŚCI luty 2007 MIROSŁAWA NALEZIŃSKIEGO

AKTUALNOŚCI styczeń 2007 MIROSŁAWA NALEZIŃSKIEGO

PUBLIKACJE MIRKA w 2006r
AKTUALNOŚCI GRUDZIEŃ MIROSŁAW NALEZIŃSKI

AKTUALNOŚCI LISTOPADOWE MIROSŁAW NALEZIŃSKI
AKTUALNOŚCI PAŹDZIERNIKOWY MIROSŁAW NALEZIŃSKI
AKTUALNOŚCI SIERPNIOWE MIROSŁAW NALEZIŃSKI
AKTUALNOŚCI LIPCOWE MIROSŁAW NALEZIŃSKI
AKTUALNOŚCI MAJOWE MIROSŁAW NALEZIŃSKIEGI
AKTUALNOŚCI KWIETNIOWE MIROSŁAW NALEZIŃSKI
AKTUALNOŚCI MARCOWE MIROSŁAW NALEZIŃSKI
AKTUALNOŚCI LUTOWE MIROSŁAW NALEZIŃSKI
AKTUALNOŚCI STYCZNIOWE MIROSŁAW NALEZIŃSKI

i przechodzimy na 2005r
AKTUALNOŚCI GRUDNIOWE MIROSŁAW NALEZIŃSKI
AKTUALNOŚCI LISTOPADOWE MIROSŁAW NALEZIŃSKI
AKTUALNOŚCI PAŹDZIERNIKOWY MIROSŁAW NALEZIŃSKI
AKTUALNOŚCI WRZEŚNIOWE MIROSŁAW NALEZIŃSKI
AKTUALNOŚCI SIERPNIOWE MIROSŁAW NALEZIŃSKI
AKTUALNOŚCI CZERWCOWE MIROSŁAW NALEZIŃSKI
AKTUALNOŚCI MAJOWE MIROSŁAW NALEZIŃSKI
AKTUALNOŚCI KWIETNIOWE MIROSŁAW NALEZIŃSKI

ARTYKUŁY - tematy do przemyślenia
i wiele innych w kolejnych działach wydawnictwa:
SĄDY PROKURATURA ADWOKATURA
POLITYKA PRAWO INTERWENCJE - sprawy czytelników

"AFERY PRAWA" - Niezależne Czasopismo Internetowe www.aferyprawa.com
Stowarzyszenia Ochrony Praw Obywatelskich
Zespół redakcyjny: Zdzisław Raczkowski, Witold Ligezowski, Małgorzata Madziar, Zygfryd Wilk, Bogdan Goczyński, Zygmunt Jan Prusiński i sympatycy SOPO

uwagi i wnioski proszę wysyłać na adres: afery@poczta.fm
redakcja@aferyprawa.com
Dziękujemy za przysłane teksty opinie i informacje.

WSZYSTKICH INFORMUJĘ ŻE WOLNOŚĆ WYPOWIEDZI I SWOBODA WYRAŻANIA SWOICH POGLĄDÓW JEST ZAGWARANTOWANA ART 54 KONSTYTUCJI RZECZYPOSPOLITEJ POLSKIEJ.

zdzichu

Komentarze internautów:

Komentowanie nie jest już możliwe.