opublikowano: 26-10-2010
Naleziński - Media w Polsce i na świecie - sierpniowy cykl krytyczno-informacyjny Mirosława Nalezińskiego

Dlaczego producenci nie wykorzystują pełnych możliwości internetu, w szczególności aktualizowania danych o swoich produktach?
Jeden z bardziej znanych producentów polskich płytek ceramicznych (zwanych glazurą) zamieścił w swoim pięknym internetowym katalogu (także w językach obcych) całą paletę produkowanego asortymentu.
Parę lat temu zakupiłem śliczne kafelki (przez niektórych zwane nawet kachelkami), oczywiście z nadmiarem i to na tyle znacznym, że zachciało mi się wrzucić ów rzucik na inną ścianę. Niestety, ponieważ wstępne obliczenia wykazały braki w posiadanych przeze mnie zapasach, przeto wszedłem na wspomnianą piękną witrynę, obejrzałem kolekcje (w tym lineę) i emajlowo zapytałem producenta (a słyszałem, że chyba zaprzestali produkcji tego asortymentu i liczyłem raczej na zapomniane resztki magazynowe) -
Witam!
Czy żółta linea 20x25 jeszcze jest produkowana? I czy w Gdyni można ją nabyć?
Na uprzejme zapytanie otrzymałem równie elegancką (a jakże!) odpowiedź -
Witam serdecznie
Płytka linea żółta została wycofana z oferty naszej Firmy. Nie posiadamy jej na stanach magazynowych. Pozdrawiam
A ja się grzecznie i retorycznie pytam - czy po to wymyślono internetowe witryny z możliwością bieżącego informowania o dokonywanych zmianach w produkcji, aby nowoczesny producent nie korzystał z tej oczywistej przewagi nad katalogami papierowymi?
A nawet jeśli chce pokazywać swe wszelakie (w tym historyczne) dokonania (kiedy nawet już przeszły do lamusa), to przecież można było zaznaczyć - "produkcja zakończona".
Ciekawe, ilu rodaków błąka się po internetowej Polsce, wybiera wymarzone artykuły, jedzie do wskazanych sklepów i całuje nie tyle klamki (bo markety są przyjaźnie a namolnie otwarte niemal przez całą dobę i tydzień), ile ślini się na widok przykurzonych zdjęć dumnie wywieszonych asortymentów wzbogacających paletę możliwości producentów, ale mocno już historycznych, bowiem już od paru lat... nieprodukowanych?
Co na to federacje konsumenckie, dyrekcje marketów oraz samych producentów lub ich hurtowni? A czegóż można spodziewać się, oprócz tuzinkowego przyznania racji zirytowanemu konsumentowi, który nie może czegoś skonsumować w tym konsumpcyjnym bogactwie towarów? Taki cukierek za szybą? Żeby ów łakoć był ukryty za "kachlem", to przynajmniej nie byłoby go widać, jako że mało transparentna jest glazura...
Po dalszych poszukiwaniach, inny portal (zajmujący się łazienkami) przyjaźniej potraktował klienta - Łazienki LINEA. Przepraszamy, kolekcja wycofana z produkcji. A przy wielu kolekcjach zamieszczono wyjaśniający tekst - UWAGA!!! Kolekcja nie jest już produkowana i ma status kolekcji archiwalnej.
O, to rozumiem. I należy się pochwała za poważne potraktowanie klienta! Gdyby producent postąpił podobnie, to zaoszczędziłby nie tylko "poszukiwaczom" sporo czasu, ale także sobie (na udzielanie identycznych informacji niepomyślnych dla klientów).
A iluż się irytuje w klasycznych (nie wirtualnych) sklepach? Oto, już po opisaniu nieprofesjonalnego podejścia producenta a właściciela katalogowej internetowej strony, byłem w rzeczywistym markecie posiadającym glazurę. Pogodziłem się z wycofaniem z produkcji wspomnianych (zaiste, "wspomniana" to właściwe określenie nieprodukowanych towarów...) płytek i udałem się z rodziną na salę wykładową, czyli tam, gdzie wyłożono kafelki.
Oceniliśmy rozmaite wyeksponowane wzory i poprosiliśmy pana z obsługi, aby nam odliczył z pudła wybrane płytki oraz wypisał kwitek z asortymentem. Okazało się, że wybrany wzór nazywa się Rimini, jest ładny, ale jego podstawową wadą jest... nieprodukowanie (dlaczego, skoro taki śliczny?). Zaproponowałem panu, (który jako i my oraz wielu naszych rodaków, również był w "tytułowym" włoskim kurorcie - a któż tam nie był...), aby na wszystkich ładnych a niesprzedawanych kolekcjach położono kartonik z napisem - brak w sprzedaży. Uznał to za dobry pomysł, jednak poinformował mnie, że to do niego nie należy, bo on jest tylko z obsługi klienta. W końcu wybraliśmy kafelki, które nam się mniej podobały niż Rimini, straciliśmy więcej czasu, no i byliśmy poirytowani tym incydentem. Gdyby nie było "nieaktualnej" kolekcji, to mielibyśmy znacznie lepsze humory, ponieważ nie wiedzielibyśmy, że są płytki milsze naszym oczom oraz stracilibyśmy mniej czasu na dobieranie oraz na dyskusję...
Właściwie to obie formy sprzedaży (internetowa oraz tradycyjna) mają sporo wad i to z powodu opieszałości pracowników, którzy mogliby szerzej wykorzystywać swoje intelektualne walory.
Milion
do wyparcia
Większość
z graczy emocjonuje się kumulacją wygranej w totka, bo "mieć"
jest ważniejsze niż "być", zwłaszcza że jeśli myślimy, to
przecież jesteśmy i ten punkt mamy "z głowy", zatem należy skupić
się na "mieniu". Nie emocjonujemy się specjalnie "jakimś"
milionem złotych, bo cóż to jest - jeden nowiutki wypasiony autobus? Zatem
- czy ktoś zainteresuje się jeszcze innym milionem? Nie banknotowym? Mowa o
milionie metrów sześciennych taniej i niczyjej wody wypartej w oceanach
przez stalowe pudło?
Zaryzykuję i przedstawię zagadkę.
O ile podniesie się poziom
wszechoceanu, jeśli zbudujemy oraz zwodujemy statek o wyporności 1 000 000
ton i maksymalnie go załadujemy?
Założenia do oszacowania - promień
kuli ziemskiej 6370 km, 71% to udział wszechoceanu na powierzchni tej kuli.
Przyjąć, że załadowany statek wypiera milion metrów sześciennych wody o
gęstości 1000 kg/m3. Z pewnością nie jest potrzebna objętość wody na
Ziemi ani długość linii brzegowej otaczającej wszystkie akweny.
Rozumowanie jest proste - na
powierzchni równej wszechakwenowi należy rozlać milion metrów sześciennych
wody i "zobaczyć" (czyli obliczyć) - o ile ten poziom się
podniesie. O ile?
Podczas obliczeń należy wpisywać
dane wyrażone w jednakowych jednostkach, aby uniknąć pomyłek. I cóż się
okaże? Okaże się, że poziom wody podniesie się zaledwie o 1/362000 mm, a
to oznacza, że należałoby zwodować i załadować 362 tysiące takich
milionowych kolosów, aby poziom wszechoceanu podniósł się tylko o 1
milimetr...
Jeśli wynik nas zaskoczy, to można
kontynuować nastrój konsternacji stosując matematykę w aspekcie wszechwody
i ludzkości...
Zatem - ile wody wyparliby wszyscy
obecnie żyjący ludzie... Załóżmy, że po wspomnianej geoidzie (na
potrzeby zadania dosłownie i w przenośni zaokrąglonej do kuli) pracuje,
nudzi się, biega, czyta lub śpi ok. 6,5 mld osobników homo sapiens. Każdy
niech średnio waży ok. 75 kG, czyli ma masę ok. 75 kg i (upraszczając)
zajmuje 75 litrów (póki co w powietrzu). Zatem cała objętość
"obecnej ludzkości" to niemal 500 mln metrów sześciennych. Po wejściu
do wody (mórz i oceanów, ale nie rzek i jezior, stawów, basenów czy
wanien) i po jednoczesnym a delikatnym (unikać tsunami!) zanurkowaniu, tyleż
wody we wszechoceanie zostałoby wypartej przez nasze ciałka, ciała i
cielska. A to znaczy, że my wszyscy (gdybyśmy jednocześnie się zanurzyli)
spowodowalibyśmy skutki równoważne pięciuset takim gigantycznym statkom,
czyli poziom wody "dzięki" nam podniósłby się 500 razy wyżej niż
z powodu jednego superstatku, zatem o ok. jedną tysięczną milimetra
(inaczej - od kilkudziesięciu lat - mikrometr, dawniej mikron z greki
"drobiazg"), czyli 750 razy większa populacja ludności na Ziemi
(niemal 5 bilionów ludków!) dopiero podniosłoby poziom o cały milimetr.
Gdyby tak wszystkich obecnie żyjących
ludzi upchnąć bezszczelinowo w wielkiej sześciennej kostce, to zajęliby
oni (czyli my) sześcian o bokach po niemal 800 metrów. Bez trudu (gdybyśmy
potrafili oddychać pod wodą) moglibyśmy w niejednym miejscu w oceanach umieścić
taką kostkę, a właściwie kochę... Jednak nie na Bałtyku, bo największa
głębia ma tylko 460 m. Zresztą nasz poczciwy Bałtyk jest jednym z
najbardziej zanieczyszczonych mórz na świecie, co utrudniłoby nam
aklimatyzację, a właściwie... akwenizację.
Objętość wody w Bałtyku to ok. 22
000 km3, czyli 22x1012 (10 do potęgi 12)
metrów sześciennych. Jeśli to podzielimy przez jedną porcję zajmowaną
przez wszystkich obecnie żyjących ludzi (500 mln m sześc.) to wyliczymy (na
samym tylko bagatelizowanym w świecie Bałtyku) aż niemal 45 tysięcy takich
porcji. Zakładając, że liczba ludności na Ziemi nie zmieniałaby się
przez długi okres, to w naszym morzu zmieściłoby się aż 45 tysięcy
ludzkich pokoleń. Szacując pokoleniową zmianę warty na 60 lat (średnia
dla całej Ziemi), to bałtyckie "zasoby ludzkie" (cóż za
obrzydliwy termin z dziedziny zatrudnienia; zresztą niniejsze obliczenia są
również niehumanitarne...) "wystarczyłyby" na ponad 2,5 mln lat.
Czyli ludzkość (wszyscy ludzie) przy założeniu stałej liczby ludności
szacowanej na 6,5 mld i średniej wieku 60 lat, w ciągu 2,5 miliona lat zajęłaby
tyle miejsca (przy maksymalnym ścisku), ile jest dzisiaj wody w Bałtyku.
Oczywiście, przy (błędnym!) założeniu, że średnia wieku życia człowieka
na naszej planecie oraz objętość naszego morza nie zmieniłyby się przez
te... 25 tysięcy wieków.
Ale co tam woda w Bałtyku! Ile jest
H2O na całej naszej (jeszcze) zielonej planecie?
Wszechocean ma wody aż 1320 mln km3
(97%), zaś Bałtyk 22 tys. km3, zatem wszechakwen zawiera
60 tysięcy Bałtyków. Wszystkiej (jak niektórzy mawiają) wody na Ziemi (w
morzach i oceanach oraz pod skorupą ziemską, w rzekach, jeziorach i w
wannach, również w chmurach oraz w nas i innych stworzeniach) jest 1360 mln
km3. Gdyby jeden człowiek miał wypić tę ilość napoju
pijąc w tempie po jednym litrze wody na godzinę (czyli 8760 litrów rocznie;
z pominięciem lat przestępnych), to zajęłoby mu to ponad 150 milionów
miliardów (10 do potęgi 15) lat, zaś przy zatrudnieniu do tej czynności
6,5 mld Ziemian, trwałoby to niemal 24 miliony lat. Inna sprawa, co z tą
"przepitą" wodą zrobić i uważać, aby nie wypić drugi raz tych
samych cząsteczek H2O...
Najlepiej przetłaczać ją do
jakiegoś wielkiego naczynia w kosmosie. A jakąż to kulę zapełniłaby ta
woda (będąca na Ziemi w postaci ciekłej, lodowej i parowej) w przestrzeni
kosmicznej? Kula ta miałaby promień 690 km, czyli średnicę zbliżoną do
1400 km. Księżyc ma średnicę 3470 km. Gdyby ten nasz naturalny satelita był
tylko pustą skorupą, to przepompowana woda z Ziemi wypełniłaby go tylko w
ok. 6%, czyli w ok. jednej piętnastej jego objętości...
Ale ta woda w trzech postaciach to
jeszcze niewiele, bowiem oszacowano, że w minerałach na stałe tkwi aż 25
mld km3 wody, czyli ponad 18 razy tyle, co powyżej rozważano
a właściwie... rozlewano i tłoczono.
Masa wody na Ziemi jest wielkością
stałą. Ciągle zmienia swój stan - a to para, a to opady, a to lody, ale
najwięcej (poza wodą "zaklętą w skały") to ciecz. Ubytki czy
przyrosty wody mogą być jedynie podczas wymiany z kosmosem - jeśli coś
spada na Ziemię i zawiera wodę, to wody u nas przybywa. Betonowanie można
uznać za zjawisko, w którym ciekła woda przechodzi w "stałą,
zamurowaną" wodę. I to niewiele, bowiem większość paruje podczas wiązania
betonu.
Dodatkowo załóżmy, że omawiany
pusty mamuci statek ważyłby (sam kadłub) ok. 50 tys. ton, co oznaczałoby,
że wszystkie huty i walcownie na świecie (produkujące ok. 1,2 mld ton stali
rocznie), wytwarzałyby ten stop wyłącznie na wspomniane 362 tysiące kadłubów
przez ok. 15 lat...
Cóż, popatrzmy co dzieje się z
kumulacją w totku i... zagrajmy - a nuż nam się poszczęści? Byle nie
wszystkim - tutaj nie ma solidarności... Im mniej szczęśliwców, tym więcej
dla nas!
Utonął - nie było linki za parę złotych
Linka ratuje życie nie tylko
taternikowi, grotołazowi czy spadochroniarzowi. Linka może uratować dziecko
podczas wodnej zabawy.
To miała być świetna zabawa w płytkiej
wodzie Zatoki Gdańskiej (nieopodal ujścia Martwej Wisły) podczas święta
15 sierpnia. I była. Zanim zamieniła się w horror, bowiem czteroletni brzdąc
w pewnej chwili zsunął się z pneumatycznego fotelika i wpadł do zabójczej
wody, która jeszcze chwilę wcześniej była synonimem nadmorskich harców.
Świadkowie twierdzą, że pływająca zabawka z chłopczykiem została
zepchnięta w głąb zatoki przez nagły poryw wiatru i zapewne przez prąd
rzeczny.
O stopniu trudności w znalezieniu
zaginionej osoby niech świadczy czas poszukiwań tego chłopca - kilkanaście
godzin z udziałem pilotów helikoptera z kamerą termowizyjną, ratowników
na specjalnych jednostkach ratowniczych oraz płetwonurków, zaś ciało
znaleziono nieopodal miejsca wpadnięcia do wody. Nie pora na podawanie kosztów
całej akcji wobec tragedii rodziców tracących chłopczyka. Zbyt okrutna
kara, jaka ich spotkała za niefrasobliwość, to osobny a filozoficzny temat.
A w jaki pewny, mało kłopotliwy
oraz tani sposób można było uniknąć owej tragedii?
Należałoby opracować kompleksowe
rozwiązanie dla ochrony życia dziecka lub osoby niepełnosprawnej.
1. Obiekty pływające (np.
pneumatyczne pontony, materace, foteliki, zwierzaki, bananki) powinny być
fabrycznie wyposażone w dwie linki. Dłuższa - do przycumowania obiektu do
brzegu, np. do drzewa, ławki, pomostu itp. albo do kotwiczki (za kilkadziesiąt
złotych można kupić parokilogramową kotwicę). Krótsza - do przywiązania
osoby do materaca.
2. Plażowi ratownicy powinni mieć
obowiązek zwracania uwagi dorosłym osobom na właściwe zabezpieczenie
dzieci w wodzie, zaś w razie ignorowania uwag powiadamialiby Policję, która
finansowo karałaby krnąbrnych rodziców. Poza strzeżonymi plażami, w
opisanych ryzykownych sytuacjach, sygnały do Policji powinny być
przekazywane przez wrażliwych obywateli, zaś i sami funkcjonariusze powinni
samoistnie pouczać nieodpowiedzialne osoby.
3. Jeśli obiekty pływające nie miałyby
wspomnianych linek, to plażowi ratownicy wypożyczaliby je, a ponadto także
kotwiczki, kapoki oraz koła ratunkowe.
Obywatele oraz funkcjonariusze
podczas zagrożeń wobec zdrowia i życia zachowywują się dość dwuznacznie
- jeśli zagrożenie jest "twarde" (krwawe - np. wypadki drogowe),
to karami jesteśmy jakby chętniej obdzielani, jeśli jest "miękkie"
(bezkrwawe - np. utonięcia), to często nikogo to nie interesuje. Gdyby młodzież
grała w siatkówkę ponad torami uczęszczanego szlaku kolejowego albo w
tenisa na nieogrodzonym dachu wysokiego budynku, to zaraz by ktoś
zainteresował się tą niecodzienną, groteskową i groźną sytuacją,
jednak pływanie dziecka na materacu zwykle nikogo nie interesuje. Mały
kapoczek uratowałby malcowi życie, ale to większy wydatek, a przede
wszystkim trzeba wpaść na ten pomysł i udać się do sklepu, a to już często
niemal wyczyn.
Nie można oprzeć się zdumiewającej
konstatacji, że zwykła linka (choćby plastykowa do suszenia prania,
najlepiej o jaskrawym kolorze, za parę złotych) uratowałaby malcowi życie.
Gdyby dzieciak wpadł do wody, to obserwując i dopływając do unoszącego się
pontonu, na końcu linki snadnie odnaleźlibyśmy w toni owo dziecko, choćby
i podtopione a nawet nieprzytomne. Parominutowe przebywanie pod wodą nie
przekreśla uratowania potencjalnej ofiary, natomiast poszukiwanie żywego człowieka,
który właśnie przepadł w otchłani akwenu to istny koszmar - z każdą
sekundą maleje szansa na wyrwanie go ze szponów śmierci. A dłuższa linka
nie pozwoliłaby na większe oddalenie się od brzegu.
Konieczność stosowania w autach pasów
bezpieczeństwa miała wielu wrogów. Nawet wytwarzano swetry o wzorze pasa
biegnącego poprzez odzienie, aby policjanta wprowadzić w błąd podczas
analizowania zdjęcia (w ramach zwalczania kierowców ignorujących wymogi
kodeksu drogowego). Także były głosy (niepozbawione pewnych racji) o
niekonstytucyjności obowiązku stosowania pasów bezpieczeństwa. Zwykle jest
sens stosowania rozwiązań kojarzących się z ograniczeniem wolności -
jednak można uratować wiele istnień ludzkich dzięki prostym i tanim (choć
niewygodnym) sposobom.
Należy bezwzględnie egzekwować
nakaz mocowania dwóch opisanych linek, jeśli nie ma innych zabezpieczeń, zwłaszcza
w przypadku zabawy dziecka w akwenie.
Procedury - ciąg dalszy "Medalionów"
Wstrząsające
wrażenie na młodych czytelnikach (lektura szkolna) wywarł cykl nowel Zofii
Nałkowskiej pt. "Medaliony". W opowiadaniu "Przy torze
kolejowym" ukazano dramat uciekinierki z kolejowego transportu, której
nie udało się pomyślnie wyskoczyć z pędzącego pociągu. Była Żydówką,
zatem pomoc mogłaby się skończyć obozem albo śmiercią dla pomagającego
Polaka. Leżała ranna przy torach, ni to żywa, ni to martwa. Ówczesne
nazistowskie procedury (wówczas zwane wytycznymi) wydały na nią wyrok - nie
mogła przeżyć tego wypadku, a mimowolni świadkowie podali jej jedynie
chleb i mleko. Dla młodego licealisty nieznającego wojny to był wstrząs,
ale dla ludzi żyjących pod okupacją, to był przeciętny dzień ówczesnego
(prze)życia.
Ponad 60 lat później. W najnowocześniejszym
bodaj polskim mieście, w Gdyni, młoda rowerzystka przewróciła się pechowo
i rozbiła głowę.
"Leżała zalana krwią, nogi
wplątane w rower, jęczała z bólu. Koło niej stali ludzie w białych
fartuchach, wracający z zakupów w sąsiednim sklepiku. Kiedy prosiłam o
pomoc, powiedzieli, że mam dzwonić po pogotowie". - relację naocznego
świadka przekazuje "Gazeta Wyborcza".
Pani świadek podbiegła do bramy
szpitala prosząc ochroniarzy, aby wezwali lekarza, ale ci uznali, że trzeba
zawiadomić pogotowie. Jednak w święto 15 sierpnia, z powodu przebiegającej
przez Gdynię trasy Maratonu Solidarności, jadąca ze śródmieścia karetka
miała trudności z przejazdem (blokady i korki z powodu imprezy). Według świadka
- "W tym czasie panie w fartuchach przyglądały się leżącej. Ja
pobiegłam do auta po wodę, ktoś osłaniał ją przed słońcem, bo był
straszny skwar".
Po niemal dwóch kwadransach do
rannej dotarła erka i zabrała ją oddział ratunkowy drugiego gdyńskiego
szpitala. Na chirurgii stwierdzono złamaną kość skroniową.
Szpital ma procedury ISO i to bardzo
szczegółowe. Zbyt szczegółowe. Zapewne większość z personelu nie zna
ich z powodu zawiłości i obszerności. Ale w tych procedurach zagubiono coś
najbardziej istotnego - człowieka potrzebującego pomocy. Szpital i konkretni
pracujący tam ludzie (a mówią, że nie jest to praca, ale służba) zostali
przytłoczeni proceduralnym ogromem zależności organizacyjnych - zamiast
natychmiast ratować ranną osobę, zaczęli analizować isowskie procedury
dochodząc do wniosku. że należy wezwać karetkę pogotowia.
Pikanterii dodaje fakt, że żenujące
(nazbyt delikatne określenie) wydarzenie przypadło na Święto Wojska
Polskiego (rocznica bitwy warszawskiej w 1920) oraz Święto Wniebowzięcia
Najświętszej Maryi Panny (określane także jako święto Matki Bożej
Zielnej), zatem jakie humanitarne przesłanie świątecznego nastroju dotarło
do pracowników szpitala owego dnia?
200 lat temu, w owej lecznicy (gdyby
istniało miasto Gdynia) zapewne dawano by sygnały telegrafem optycznym (przy
dobrej pogodzie) do sąsiedniej powozowni, skąd nadjechałby dyliżans z
czerwonym krzyżem. Wyjaśnienie ówczesnego dyrektora placówki byłoby równie
nieludzkie co bezsensowne - szpital nie jest o profilu ratunkowym, a slogan
"Pacjent dobrem najwyższym" byłby zasłonięty wyciągiem
najnowszych napoleońskich procedur obowiązujących w Księstwie Warszawskim,
które właśnie umyślny przywiózł z Paryża (przez Brukselę).
Obie opisane kobiety dostały się
przypadkiem w obszar nieludzko stosowanych procedur. Urodziły się i miały
wypadki w pechowych czasach - nie mogły liczyć na właściwy ratunek z
powodu istniejących procedur. Jedna prawie przeżyła, druga prawie umarła,
obie przy gapiach, obie taksowane przez funkcjonariuszy właściwych służb,
którzy jednako uznali, że mieli po prostu pecha znajdując się w tych
miejscach (woleliby tam nie być - nie musieliby podejmować decyzji).
Kodeks karny -
Art.
162. §1. Kto człowiekowi znajdującemu się w położeniu grożącym bezpośrednim
niebezpieczeństwem utraty życia albo ciężkiego uszczerbku na zdrowiu nie
udziela pomocy, mogąc jej udzielić bez narażenia siebie lub innej osoby na
niebezpieczeństwo utraty życia albo ciężkiego uszczerbku na zdrowiu,
podlega karze pozbawienia wolności do lat 3.
Art. 162. §2. Nie popełnia
przestępstwa, kto nie udziela pomocy, do której jest konieczne poddanie się
zabiegowi lekarskiemu albo w warunkach, w których możliwa jest niezwłoczna
pomoc ze strony instytucji lub osoby do tego powołanej.
Jeśli krytykowany personel nie
podlega karze na podstawie §1 z powodu wyłgania się "dzięki" §2,
to ile jest warta nasza etyka i służba zdrowia rzekomo nowoczesnego państwa
XXI wieku?
Która z obu opowieści jest bardziej
dramatyczna biorąc pod uwagę czasy ich zaistnienia? Obie historie odbyły się
podczas historycznych przemieszczeń. Pierwsza - szarża Hitlera na Europę,
druga - bieg na cześć Solidarności i wleczenie się do IV RP. Pierwsza
ofiara była nieubezpieczona, zaś oficjalnie ówczesne faszystowskie władze
jawnie uznały ją za istotę zbędną na świecie, ale druga ofiara była
ubezpieczona, zaś aktualne władze oficjalnie uważają ją za dobro najwyższe
w naszym państwie...
Która to z procedur jest
niedopracowana lub błędnie interpretowana? Czy Ministerstwo Zdrowia
zainteresuje się oceną zaistniałego wydarzenia w aspekcie obowiązujących
procedur?
Czy minister Religa wierzy, że jest
w stanie zmienić zaskorupiałe układy, czy pacjentom pozostanie tylko
religia i wiara?
Motto "Medalionów" (Ludzie
ludziom zgotowali ten los) oddaje atmosferę panującą w polskiej służbie
zdrowia - karetki nie wyjeżdżają na wezwania, bo są uszkodzone albo nie
mają paliwa, jest ich zbyt mało w stosunku do unijnych wskaźników obowiązujących
w cywilizowanej Europie, w prywatnej praktyce wykorzystywany jest społeczny
sprzęt, pacjenci odsyłani są pomiędzy placówkami, zwleka się z
wprowadzeniem kas fiskalnych i z wdrożeniem uczciwego systemu odliczeń
podatkowych, kwitnie korupcja, lekarze pracują na kilka etatów (dobowy czas
pracy jest większy niż 8 godzin - przemęczenie i cwaniaczenie), gorsi
absolwenci akademii medycznych znaleźli pracę w urzędach z płacami wyższymi
niż ich lepsi koledzy w szpitalach, w których personel ma skandalicznie
niskie płace.
Zwierzęta, zwłaszcza udomowione,
nie płacą składek. Jeśli zwierzątko zachoruje, to właściciel udaje się
do weterynarza, który leczy pupila pobierając opłaty wg rynkowych tabel. I
dlatego nikt nie słyszał, aby bracia mniejsi zgłaszali jakieś pretensje do
jakiegokolwiek ministerstwa...
Czy zwrócone będą znacjonalizowane wkłady mieszkaniowe?
Obywatelom
nie zwrócono jeszcze znacjonalizowanych wkładów mieszkaniowych...
Parę tygodni temu media z
entuzjazmem poinformowały, że za symboliczne kwoty można wykupić swoje spółdzielcze
mieszkania. Jak zwykle w takich sytuacjach odżywają inne kwestie z
branży mieszkaniowej, choćby rewaloryzacja wkładów dla posiadaczy książeczek
mieszkaniowych. Otóż w ostatnich miesiącach zmiany rynkowych cen jednego
metra kwadratowego znacznie oddaliły się od proponowanych kwot obliczanych
przez stronę rządową. Nikt nie lubi wypłacać z kasy wyższych kwot,
przyznawane są środki jednak (chyba zgodne z prawem?) niepokrywające ceny
jednego metra kwadratowego zawartego w cenie mieszkania na rynku wtórnym.
Przy okazji euforii dowiedzieliśmy
się o kolejnej aferze godzącej w poczucie uczciwości Polaka i obywatela. Otóż
wielu zaradnych rodaków parę lat wcześniej wykupiło mieszkania za poważne
kwoty, które to lokale byłyby dzisiaj wykupione za kwoty swą wysokością
przypominające raczej domki dla lalek, a nie domy poważnych obywateli rządzonych
przez światłych przywódców. Trudno sobie wyobrazić, aby w sprawiedliwie
kierowanym państwie nie oddano poprzednio wpłaconych (znacznie wyższych)
sum. I - zgodnie z obecnymi procedurami - należy nabywców mieszkań rozliczyć
ponownie. Prawo wprawdzie nie działa wstecz, ale nie można budować prawej i
sprawiedliwej RP na jawnej krzywdzie obywateli, zatem należy wydać przepis
umożliwiający ponowne (a uczciwe) rozliczenie.
Ale to nie wszystko - osobną kwestią
jest inna drażliwa sprawa, która ma znacznie mniejsze (a właściwie chyba
żadne) zainteresowanie społeczeństwa i rządu. Otóż wielu oczekujących
na mieszkania w latach 70. i 80. (kiedy to widać było początki załamania
budownictwa mieszkaniowego na wielką skalę) wzięło kredyty ze swoich zakładów
pracy, aby uzupełnić wkłady mieszkaniowe, przekazując owe walory na rzecz
konkretnych spółdzielni mieszkaniowych. Przez wiele lat owi pracownicy spłacali
te pożyczki, obniżając przecież swoją stopę życiową (i swych rodzin),
spółdzielnie pobudowały za te środki wiele mieszkań dla szczęściarzy i
omawianym tutaj frajerom pokazano... figę z makiem. Wszyscy zainteresowani
(od strony płatnika) udają, że nie ma w ogóle takiej sprawy! Czy ktoś
zajmie się tym zapomnianym problemem?
Chyba nie ma przedawnienia dla państwowego
i spółdzielczego cwaniactwa? Każdy uczciwy obywatel (w tym urzędnik)
przyzna rację ofiarom socjalistyczno-kapitalistycznego losu, ale gdzie szukać
sprzymierzeńców? Wszak oni mają już mieszkania, a przyznanie racji
spowodowałoby małe, ale jednak, obarczenia podatkowe albo niewielkie składki
zorganizowane przez spółdzielnie wśród szczęśliwców, którzy już dawno
mieszkania otrzymali. Więc siedzą cicho jak myszy pod miotłą! Mają w
swych mieszkankach część powierzchni zawłaszczonej współrodakom. Co myślą
o idei solidarności społecznej? Myślą z wielką sympatią, póki to ich
nie dotyczy w sensie oddawania, bowiem w sensie otrzymywania są całym sercem
za tą piękną i szlachetną ideą. Czy owe środki poszkodowani obywatele
mają uznać za niebyłe? Kolejna nacjonalizacja własności prywatnej? I to
nie wielkim obszarnikom czy burżujom, ale zwykłym obywatelom?
Obecnie, kiedy spółdzielnie będą
obliczać stosunkowo niskie należności dla swoich członków, może niech
ich władze przypomną sobie o osobach, które 30 lat temu wpłaciły pokaźne
sumy, co umożliwiło spółdzielniom realizacje swych planów w ówczesnych
czasach. Niewielkie doliczenie symbolicznej kwoty do każdego metra
kwadratowego sprzedawanej powierzchni nie zrujnuje spółdzielców, a
udowodni, że Polska ceni sobie solidarność społeczną, wszak to dzięki
niej powstawały dawniej mieszkania dla milionów Polaków mieszkających w
PRL. Jeśli tylko wybrańcy i szczęśliwcy w końcu otrzymali mieszkania
wybudowane ze środków omawianych pechowców, którzy nie zdążyli otrzymać
w poprzedniej Polsce mieszkań, to zasady uczciwości i solidarności powinny
zostać po wielu latach zrealizowane. Czy rząd w ogóle ma dane na temat
skali opisywanego dotowania przez pracowników finansujących budownictwo ze
spłaconych dawno kredytów? Co na to Rzecznik Praw Obywatelskich?
Jeśli byłym (a ponownym)
kamienicznikom zwracamy mienie zagarnięte w (i przez) PRL, to dlaczego nie
zwracać mienia niedoszłym właścicielom mieszkań? Dobra obu kategorii
obywateli zostały objęte nacjonalizacją, ale jedynie pierwsi otrzymali
rekompensaty. Czy drudzy są gorszymi obywatelami RP?
Diana
żyłaby, gdyby...
Dzisiaj mija 10. rocznica tragicznego
wypadku samochodowego, w którym zginęła księżna Diana. Powstało wiele
filmów mniej lub bardziej opartych na wydarzeniach i na spekulacjach. Wrażenie
robią ostatnie minuty życia Diany oraz osób jej towarzyszących, które to
chwile zostały nagrane przez hotelowy system monitorujący. Nawet istnieje
pogląd, że ofiary zostały uśmiercone przez zamachowców.
W czerwcu 2003 zginęło sześć osób
w wypadku niemieckiego autokaru, który uderzył w prawą ścianę tunelu na północy
Włoch. Ludzie ginęli podczas stumetrowego "szorowania" pojazdu po
ścianie wzdłuż tunelu. Tego samego dnia, w podobnych okolicznościach rozbił
się autobus turecki - wpadł prostopadle na prawą czołową ścianę tunelu
(zatem nie szorował), przeto wypadek był groźniejszy, ponieważ pojazd nie
miał wcale drogi hamowania.
W jaki sposób można było zmniejszyć
prawdopodobieństwo śmierci podróżujących osób? Przed wjazdem do tunelu
powinna stać na prawym poboczu jezdni solidna stalowa płoza (odbojnica), która
byłaby lekko zbieżna ku jezdni, zaś przy wjeździe do tunelu byłaby
zamontowana na prawej ścianie przekopu i położona na długości kilkunastu
metrów. Wiele takich podziemnych przejazdów ma nasyp ziemny lub betonowy
ukształtowany zbieżnie i wówczas wystarczyłoby zamontować jedynie wlotową
krótką odbojnicę na pograniczu wjazdu w czeluść tunelu.
Samochód z księżną Dianą jednak
nie rozbił się na prawej ścianie tunelu. Otóż po prawdopodobnym
zahaczeniu o inny pojazd, stracił przyczepność i zjechał na lewą stronę.
I tu dochodzimy do niewyobrażalnej indolencji projektantów tunelu - pomiędzy
dwoma jezdniami (dla obu kierunków jazdy) nie ma ściany, lecz są kolumny
stropu tunelu. I te podpory są śmiertelnymi pułapkami (jak drzewa zbyt
blisko stojące przy polskich drogach, co powoduje śmierć kilkuset rodaków
rocznie). Z winy kierowcy (ale nie tylko) auto wpada na taki słup i są małe
szanse na przeżycie w wyniku najczęściej czołowego zderzenia z przeszkodą,
która jest praktycznie nieodkształcalna.
W tani i prosty sposób można było
zapobiec śmierci Diany oraz innych osób przeprawiających się tunelami.
Wystarczyłoby również po lewej stronie jezdni zamontować opisane wcześniej
odbojnice. I to bezpośrednio na istniejących już kolumnach. Gdybyśmy
komputerowo przeanalizowali wypadek sprzed 10 lat, to auto nie wpadłoby na
filar gwałtownie tracąc prędkość (co jest śmiertelnym wydarzeniem dla
delikatnych ludzkich powłok, narządów i kości), ale pojazd pod łagodnym kątem
wpadłby nie na kolumnę, lecz na płozę, od której odbiłby się i
ewentualnie jeszcze uderzyłby w prawą ścianę (z ewentualnie dodatkową
odbojnicą). Z pewnością osoby znajdujące się w aucie (pomimo niezapięcia
pasów) miałyby znacznie większe szanse przeżycia, mimo poniesionych ran,
które byłyby oczywiście mniej groźne (łagodniejsze uderzenie auta w
wyprofilowaną odbojnicę o konstrukcji mocno tłumiącej energię zderzenia).
Twierdzę, że księżna Diana przeżyłaby
wypadek w tunelu de l'Alma w Paryżu, gdyby pomiędzy jezdniami były
zamontowane na filarach opisywane płozy bezpieczeństwa. Więcej - indolencja
osób (nie)odpowiedzialnych za stan bezpieczeństwa jest porażająca - kilka
lat po wypadku, przejeżdżałem pechowym tunelem i nadal stoją śmiertelne
pułapki, czyli owe filary, zatem nie wyciągnięto żadnych wniosków z
tragedii. Czy w końcu zaczniemy montować niedrogie płozy w tunelach (i na
mostach), które uratują niejedno życie?
lipcowe 2007 MIROSŁAWA NALEZIŃSKIEGO
AKTUALNOŚCI
luty 2007 MIROSŁAWA NALEZIŃSKIEGO
AKTUALNOŚCI
styczeń 2007 MIROSŁAWA NALEZIŃSKIEGO
PUBLIKACJE MIRKA w 2006r
AKTUALNOŚCI
GRUDZIEŃ MIROSŁAW NALEZIŃSKI
AKTUALNOŚCI
LISTOPADOWE MIROSŁAW NALEZIŃSKI
AKTUALNOŚCI
PAŹDZIERNIKOWY MIROSŁAW NALEZIŃSKI
AKTUALNOŚCI
SIERPNIOWE MIROSŁAW NALEZIŃSKI
AKTUALNOŚCI
LIPCOWE MIROSŁAW NALEZIŃSKI
AKTUALNOŚCI
MAJOWE MIROSŁAW NALEZIŃSKIEGI
AKTUALNOŚCI
KWIETNIOWE MIROSŁAW NALEZIŃSKI
AKTUALNOŚCI
MARCOWE MIROSŁAW NALEZIŃSKI
AKTUALNOŚCI
LUTOWE MIROSŁAW NALEZIŃSKI
AKTUALNOŚCI
STYCZNIOWE MIROSŁAW NALEZIŃSKI
i przechodzimy na 2005r
AKTUALNOŚCI
GRUDNIOWE MIROSŁAW NALEZIŃSKI
AKTUALNOŚCI
LISTOPADOWE MIROSŁAW NALEZIŃSKI
AKTUALNOŚCI
PAŹDZIERNIKOWY MIROSŁAW NALEZIŃSKI
AKTUALNOŚCI
WRZEŚNIOWE MIROSŁAW NALEZIŃSKI
AKTUALNOŚCI
SIERPNIOWE MIROSŁAW NALEZIŃSKI
AKTUALNOŚCI
CZERWCOWE MIROSŁAW NALEZIŃSKI
AKTUALNOŚCI
MAJOWE MIROSŁAW NALEZIŃSKI
AKTUALNOŚCI
KWIETNIOWE MIROSŁAW NALEZIŃSKI
ARTYKUŁY
- tematy do przemyślenia
i wiele innych w kolejnych działach wydawnictwa:
SĄDY
PROKURATURA
ADWOKATURA
POLITYKA
PRAWO
INTERWENCJE
- sprawy czytelników
"AFERY PRAWA" - Niezależne Czasopismo
Internetowe www.aferyprawa.com
Stowarzyszenia Ochrony Praw Obywatelskich Zespół redakcyjny: Zdzisław Raczkowski, Witold Ligezowski, Małgorzata Madziar, Zygfryd Wilk, Bogdan Goczyński, Zygmunt Jan Prusiński i sympatycy SOPO |
|
WSZYSTKICH INFORMUJĘ ŻE WOLNOŚĆ WYPOWIEDZI I SWOBODA WYRAŻANIA SWOICH POGLĄDÓW JEST ZAGWARANTOWANA ART 54 KONSTYTUCJI RZECZYPOSPOLITEJ POLSKIEJ.
zdzichu
Komentowanie nie jest już możliwe.