opublikowano: 26-10-2010
Naleziński - Media w Polsce i na świecie - lipcowy cykl krytyczno-informacyjny Mirosława Nalezińskiego

Czy ktoś kontroluje telestacje umieszczające słowo pisane na ekranach? Nie słyszałem o takich kontrolach.
Szereg telestacji zamieszcza informacje na paskach u dołu ekranu. Kurier3 podaje 27 czerwca 2007 - Pożegnanie Blair'a. Pierwsza od 5. lat wizyta. Nikt z 22. osób nie uratował się. Zaserwowano nawet wg. (z kropką!).
Nazajutrz - Pół mln. ludzi nie miało prądu w Nowym Jorku. Obchody mają upamiętnić 2000 rocznicę urodzin Pawła, apostoła narodów.
Na przełomie 4 i 5 lipca 2007 czytam przewijany tekst i od nadmiaru kropek oczy przecieram - Zatrzymano 7. celników. Betanki mają opuścić klasztor do 4. września. Wznowiono procesy 4. działaczy polskiej mniejszości w Grodnie. Afganistan: Śmierć 6. żołnierzy NATO. Egipt: 2. Polki zginęły w wypadku samochodowym w drodze z Kairu. Meksyk: Autobus z 45. osobami pogrzebany pod zwałami błota. Nad ranem zmieniono na 60. (nadal z kropką, a to oznacza, że ktoś czuwa nad danymi, jednak nikt nie panuje nad zasadami!).
Nie wiem, czym legitymuje się redakcyjny klawiszowiec, ale przecież jego teksty czytają zwierzchnicy, koledzy i inni dziennikarze (w tym z konkurencji). Czytują pewnie także nauczyciele języka polskiego i profesorowie z RJP oraz (co najważniejsze) uczniowie, którzy wzorują się na tekstach pisanych przez ludzi mądrzejszych (tak mniemają...). I co wyniosą z takiej nauki? Wszystkie podane cytaty mają kropki w miejscach, w których ich nie powinno być albo ich nie mają, kiedy tam być powinny (2000. rocznicę urodzin)... Apostrof po nazwisku byłego już premiera Wielkiej Brytanii również jest zbędny.
Pomiędzy zdaniami wplecione jest logo telestacji, jednak powinno przedzielać tematy. A logo jest wstawione pomiędzy wszystkimi zdaniami...
To pierwsze zmrożenie, a drugie (wspomagane przez deszczową pogodę) było natury technicznej - o 7:17 (5 lipca, rano) pogodynka rozpoczęła przekazywać nowinki meteorologiczne, ale została zatrzymana awarią typu "klatka stop". Po minucie, kiedy ją odblokowano, zdążyła powiedzieć "do zobaczenia!"...
Po wpadce z pogodą podano, że dobrze wiedzie się kolarzom Wesołemu i Zaradnemu. Może i szefowie paskowych literatów na wesoło zaradzą niekontrolowanemu wysypowi błędów na ekranie?
29 czerwca Teleekspres (bo taka powinna być polska nazwa tego programu, zwłaszcza po wejściu w życie Ustawy o języku polskim; wszak mamy tytuł Kurier, nie Kuryer) uszęta rozweselił informacją - Sześć osób wypletło z wikliny trabanta.
Owszem, oni wypletli, ale parę osób wyplotło (nie wypletło)! Słowo niełatwe, stosowane raczej potocznie. Podobnie jak oni wymietli, ale kilka osób wymiotło (nie wymietło).
Trudna jest nasza mowa, nieprawdaż? Kiedy wymiotą nadmiar przestankowych błędów popełnianych w telestacjach? Może należy odkurzyć słowniki w redakcjach?
Oszukańcze
gwiazdki
Z czym kojarzone są gwiazdy? Z
romantycznymi spacerami pod firmamentem złożonym z owych ciał niebieskich,
przeplecionymi niektórymi planetami i naszym poczciwym Księżycem.
W astronomii gwiazda to ciało
niebieskie będące skupiskiem materii, w której zachodzą reakcje syntezy jądrowej,
zaś wyzwolona w nich energia jest emitowana w postaci promieniowania
elektromagnetycznego, w szczególności jako światło widzialne.
Gwiazdą nam najbliższą jest
oczywiście Słońce, które w ostatnich latach ogrzewa nas jakby
intensywniej, co pozwala nam oszczędzić sporo energii na ogrzewaniu, a nawet
mówi się o zakładaniu winnic na polskich stokach...
Gwiazda jest słowem
pochodzenia litewsko-słowiańskiego, które kiedyś oznaczało światło.
Gwiazda Betlejemska to nazwa
jasnego obiektu (najprawdopodobniej komety), który według Biblii doprowadził
mędrców do króla Heroda, a potem do miejsca narodzin Jezusa Chrystusa w
Betlejem.
Gwiazda betlejemska (poinsecja,
wilczomlecz nadobny) - kwiat (a właściwie roślina ozdobna) pochodzący z
Ameryki Środkowej.
Gwiazda Dawida - sześcioramienna
gwiazda (heksagram) złożona z dwóch zachodzących na siebie pionowo trójkątów
równobocznych odwróconych od siebie wierzchołkami (od 1948 widnieje na
fladze Izraela).
Gwiazda Morza (łac. Stella
Maris) - popularny tytuł maryjny. Traktuje Maryję (Matkę Boską) jako
nosicielkę światła, przewodniczkę marynarzy po morzu, a nawet wszystkich
ludzi po świecie.
Gwiazda to również nazwa
wielu elementów maszyn o znamiennym kształcie; także układ silników -
nawiązuje do umownego wizerunku gwiazdy.
Gwiazda poranna (zaranna)
to typ broni obuchowej (głowica nabita kolcami w kształcie gwiazdy - stąd
nazwa); poranna, bo (co najmniej) do zadawania ran służąca...
Bywa, że pieszczotliwie zwracamy się
do kogoś - ty moja gwiazdo (albo gwiazdeczko), przy czym po
wielu latach związki zawarte pod wpływem gwiazd (tu spora rola horoskopów i
wróżek) kończy się rozwodem, a bywa, że wspomniana broń obuchowa (gdyby
była w supermarketach) w postaci gwiazdy (tej zarannej) znalazłaby znacznie
mniej romantyczne zastosowanie... w rękach nazbyt zaradnych małżonków.
Pewnie byłoby mniej rozwodów, ale więcej wdów i wdowców.
Także z gwiazdami filmów (w
szczególności z gwiazdorami) kojarzone są migające obiekty
astronomiczne, zaś Gwiazdor ponadto podkłada pod choinki (ale nie w
całej Polsce) wigilijne prezenty.
Gwiazdy (a raczej Joanna i
Andrzej Gwiazdowie, bo w taką formę przechodzą nazwiska) to również
legendarni działacze ruchu robotniczego z Gdańska.
Nazwisko o tyle ciekawe, że wyjątkowo
w celowniku i w miejscowniku powinno być Gwiaździe, a nie Gwieździe.
Również gwiaździe powinno być w znaczeniu ludzkim (człowiek jako gwiazda
ekranu, teatru), czyli O naszej gwiaździe estrady jeszcze długo będzie
głośno. Zdaje się, że poloniści nie zgadzają się na to odstępstwo,
choć w przypadku koni trojańskich (szkodliwe programy komputerowe;
inaczej trojany), koni mechanicznych oraz ludzkich starych
koni (kumple) pogodzili się z odstępstwem, wszak z koniami
trojańskimi trudno sobie poradzić i bryczka z karymi (końmi) jest
bardziej romantycznym pojazdem niż auto z dwustoma koniami mechanicznymi
oraz ze starymi koniami można nawet konie kraść.
Jeśli zatem mamy na myśli prawdziwe
konie albo ich wizerunki (obrazy, pomniki) lub aktorów przebranych za
te nieparzystokopytne ssaki, to z końmi, inaczej - z koniami.
Jeśli chodzi nam o prawdziwą gwiazdę albo o jej wizerunki lub o
przedmiot wykonany na jej wzór albo o aktora grającego taki obiekt, to o
gwieździe, inaczej - o gwiaździe.
Jeśli ludzie noszą nazwiska (albo
zwierzęta takie imiona) Koń lub Gwiazda, to z Koniami, o
Gwiaździe; państwo Koniowie i Gwiazdowie.
Gwiazdki to także znaki
graficzne, które stawiane są w tekście przy wybranych wyrazach, zaś w
innych miejscach zamieszczane są objaśnienia tych znaków. Oszukańcze
gwiazdki * (i tu zmierzamy do wyjaśnienia tytułu) stawiane są przy
cenach biletów lotniczych. W wielu reklamach, także internetowych, widujemy
wspomniane symbole. Chyba każdy wie, co oznaczają... Niejako służą do
nabijania klienta w butelkę, bowiem zwykle drobnym druczkiem wyjaśnia się
ich znaczenie - do podanej ceny (np. 1, 11 czy 111 zł) należy doliczyć opłaty
lotniskowe.
Normalne (czyli astronomiczne) gwiazdy
żyją zwykle miliardy lat, ale kłamliwe gwiazdeczki gasną znacznie
szybciej - już za parę miesięcy lotniczy przewoźnicy nie będą mogli
wprowadzać w błąd swych klientów (będzie to ustawowo zabronione), którzy
zapewne przyzwyczaili się do tych kłamstw i do życia pośród nich, jak również
do wszystkich innych plag blag, które pewni politycy, biznesmeni i duchowni
zwykli nam serwować bez opamiętania...
"Kropka nad
i" - taśma bez końca
9 lipca 2007 wieczorem w polskich
telestacjach nastąpił niekontrolowany wybuch po odwołaniu wicepremiera
Andrzeja Leppera.
Weekendowy nastrój został wstępnie
podgrzany przez taśmy ojca Rydzyka i w poniedziałek, kiedy wydawało się,
że polityczna wrzawa przycicha - buchnęło na całego...
Do wspomnianych taśm dyrektora Radia
Maryja oraz do nieco zapomnianych taśm posłanki Renaty Beger, można dorzucić
taśmę TVN z programu "Kropka nad i".
Otóż o północy (z poniedziałku
na wtorek) powtórzono program Moniki Olejnik z udziałem (a kogóż by
innego) byłego już wicepremiera A. Leppera. Rewelacje z ekranu płynące
walczyły z sennością właściwą wspomnianej porze.
Podczas powtórki programu doszło do
zaskakującego błędu (montażysty materiałów?) polegającego na repecie
jedno-dwuminutowych fragmentów. Przy pierwszej takiej awarii rzecz całą
zrzuciłem na karb mar sennych, niejako na tzw. déja vu, które zresztą
przez kilka ostatnich poniedziałkowych godzin było również podnoszone
przez komentatorów sceny politycznej w aspekcie oscylacyjnego
wychodzenia/wchodzenia Leppera z/do rządu (i prognozy co do kolejnego...
powrotu).
Ale przy drugim uchybieniu
technicznym nie było wątpliwości. Po raz pierwszy obserwuję tego typu
zjawisko - obraz przeskakuje, bowiem taśma jest pewną metodą (jaką?) połączona
i przez niemal dwie minuty widzimy powtórkę wygłoszonego chwilę wcześniej
wywiadu!
Jak wspomniałem - kwestia
przymykania oka w aspekcie późnej pory została wykluczona przez kolejne
takie hece. Zresztą sama Monika Olejnik się nieco pomyliła sugerując w
wywiadzie przymknięcie okna zamiast oka, niejako w (okiennych?) ramach przejęzyczenia...
Sprawa Leppera (cokolwiek byśmy nie
myśleli o tym polityku) pokazuje, że wystarczą mniej lub bardziej
niesprawdzone pomówienia i można stracić bardzo wysokie stanowisko. Nie bez
kozery powtarzany jest serial o naszym bohaterskim Klossie. Pamiętam z
poprzednich lat, że w jednym z odcinków polski hrabia (grany przez
niezapomnianego Władysława Hańczę) kolejno wymienia nazwiska hitlerowskich
bonzów (podpowiadane mu przez naszych), których to losy (jako, że to wojna)
rysują się znacznie dramatyczniej, niż pana Leppera.
Nie brakowało humorystycznych wątków
- mówiono o jakiejś rybie, o łapaniu ryby, o szukaniu haka na nią i na
innych, ale nie w Czarnej Hańczy, choć niemal 40 hektarów leży w
niedalekiej okolicy. Nie powiedziano, czy ryba została złapana na muchę, na
błystkę, czy na większe świecidła...
Przy okazji można byłoby skrytykować
tytułową frazę "kropka nad i", co oczywiście nie jest krytyką
ani p. Olejnik, ani żadnej z telestacji... Po prostu - nielogiczne jest
stawianie kropki nad i. Mała litera i składa się z dwóch
elementów - pionowej kreski oraz z osadzonym nad nią punktu (kropka).
Ten zestaw nazywamy małą literą i. Chyba wszystkie powiedzenia
ze stawianiem kropki nad i są ilustrowane właśnie ową małą literą
i. Proszę Panstwa, jeśli nad i postawimy kropkę, to otrzymamy
duże I z dwukropkiem u góry... Jeśli powiemy, że po dostawieniu
kreski do litery L otrzymamy Ł, to jest to prawda, jednak
program (i określenie) "kreska na Ł" jest nieporozumieniem,
ponieważ jest to "kreska na L". Gdyby jednak dostawić kropkę
do dużej (wielkiej) litery I, to mielibyśmy niejako powiększoną małą
literę i. Może o to chodzi?
Żarty żartami, ale patrząc szerzej
- w końcu każdy polityk może być pomówiony o różne niegodziwości, zaś
wyjaśnianie będzie trwać latami. Powinien być zapis w prawie mówiący o
poważnym odszkodowaniu dla wyeliminowanego polityka, jeśli okaże się, że
był niewinny. Fundusz powinien pochodzić nie tylko z państwowej kasy, ale
także powinien być finansowo dolegliwy dla osób (może i partii), które
miały udział w nieczystej grze i bez solidnych podstaw.
W otoczeniu prezydenta działał ktoś
o nazwisku nawiązującym a to do futbolówki (piłka w grze) albo do
brzeszczotu (piłka do okiennego a więziennego gryla*) i głowy państwa nie
zdymisjonowano, zaś w otoczeniu wicepremiera działał ktoś o nazwisku nawiązującym
do rekinów finansjery (gruba ryba) albo do rozkładu elit (ryba psuje się od
głowy) i wicepremiera zdymisjonowano. Zapomnijmy o konkretnych osobach
(animozjach i sympatiach), pomyślmy o systemie - gdzie przebiega
konstytucyjna granica równości?
* - z branży niemal rybnej - skoro kryl (nie krill), to i gryl (nie grill); uczciwość również w języku obowiązuje...
Sensacje dla
prostego ludu
11 lipca 2007 www.trojmiasto.pl
podało, że pewien poseł siedzący już w samolocie (Warszawa-Gdańsk),
został poproszony przez oficera ABW o wyjście z powietrznego pojazdu na
powietrze. Z powodu owej rozmowy lot został opóźniony o kilkadziesiąt
minut. Mamy zatem dwa podmioty wydarzenia - posła i oficera, zaś cała
reszta (załoga, pasażerowie) są jedynie przedmiotami, takim polskim tłem,
figurantami. Z jakiej racji została zakłócona podróż wielu osób? Bo ktoś
sobie politykę uprawia na płycie lotniska? Komunikacyjny skandal?
Korzystając z owego komunikacyjnego
zamieszania, redakcja portalu nie odmówiła sobie przyjemności zamieszczenia
profilu posła. Pominę tu dane osobowe i partię, ale reszta to
- do Sejmu wszedł
otrzymując niemal 6 tys. głosów. Jest zamożnym człowiekiem: w swoim oświadczeniu
majątkowym za rok 2006 wylicza zebrane oszczędności: 440 tys. zł, 65 tys.
dolarów i 15 tys. euro. Poseł posiada - jako współwłasność z żoną -
dom (140 m kw.) i dwa mieszkania. Jak większość parlamentarzystów znacznie
zaniża ich wartość wyceniając odpowiednio na 170, 110 i 190 tys. zł.
Nie wiem, po co komu podawanie
substancji mieszkaniowej. Owszem, jeśli przed wyborem miał stan S1, zaś w
momencie sporządzania oświadczenia majątkowego - S2, to możemy się domyślić,
że różnica (jeśli dodatnia) to wzbogacenie się podczas kadencji. Ale
mieszkania i domy (choć to zwykle najdroższe towary, o których przeciętny
Polak sobie marzy) bywają jednocześnie najbardziej przypadkowymi dobrami. Każdy
z nas może sobie przeanalizować problem na własnym przykładzie. Najczęściej
lokum zawdzięczamy przodkom, pracy za granicą, szwindlom, znajomościom
(sprzed 1989), książeczkom mieszkaniowym (jeśli zdążyliśmy się na nie
załapać). Posiadane mieszkanie najczęściej nijak się ma do wykształcenia
i pracowitości. Już wyraźniejszy jest związek z liczbą rodzeństwa niż z
pracą. Jeśli oczywiście nie jesteśmy nauczycielem czy pielęgniarką, to
zależność od rodziny zanika...
Jeśli poseł mieszka od wielu lat w
centrum wielkiego miasta, mieszkanie ma po rodzicach, a do tego już ma swoje
50-100 lat (dom, nie poseł), to co komu daje wycena tego mieszkania? Że
kiedyś kosztowało kilka razy mniej? Przecież to jest ciągle to samo lokum,
tyle że starsze, zatem jego cena powinna spadać, a jeśli wzrasta to wyłącznie
z powodów niezależnych od właściciela. A jeśli ktoś mieszkał z
rodzicami, został posłem i nagle wykazuje (no bo rodzice mu zapisali po
wyborach) dom z ogrodem, co obecnie warte są np. 1,5 mln zł - facet w ciągu
roku z biedaka jest milionerem i ma odpowiednią etykietę przez ludek
przyczepioną? A jeśli jeszcze ożeni się z kobitką* jedynaczką, co to również
dostała od rodziny podobny dom, to nasz biedny poseł staje się krezusem,
jak na nasze przaśne warunki. Gdyby wybuchły zamieszki społeczne typu
rewolucja, to gościa pewnikiem by powieszono na drzewie w jego ogrodzie jako
burżuja... A przecież w Polsce mamy sporo starszych ludzi, co to za komuny
wybudowali za kredyty (spłacane przez pół życia) domki w ogrodzie - te
posiadłości warte są teraz 1-2 mln zł, a sami nestorzy ledwo przędą na
biedaemeryturach. Zatem - to biedacy, czy bogacze?
W oświadczeniach majątkowych
powinny być wpisywane posiadane kwoty oraz dobra typu fabryki, nieruchomości,
auta, jednak mieszkanie czy dom nie powinno być wyceniane (tylko zapisane i
wyjaśnione źródło posiadania), chyba że zostało nabyte za gotówkę, także
na wynajem. A czasami dom jest teraz wart sporo, jednak kupiono go parę lat
temu na raty.
I co po naszych emocjach domem,
mieszkaniami posła i autem, skoro może mieć kolekcję obrazów lub znaczków
o znacznej wartości, czego nie ujawni z paru powodów - nie musi tego czynić,
nie musi znać wartości (no bo jak ma wyceniać owe znaczki - co roku stracić
masę czasu na zliczanie wg aktualnego katalogu?). A jeśli ktoś ma cenną
kolekcję i napisze (mniejsza czy zgodnie z prawdą), że wygrał w karty albo
zajmował się sponsoringiem?
Zwykle wartości domów są zaniżane.
To w momencie składania oświadczenia najlepiej skorzystać z wyceny biura od
nieruchomości i rachunek przedstawić budżetowi? Byłaby wówczas gwarancja
obiektywizmu, ale nadal niczego to nie zmienia, bowiem najmniej zaradny poseł
w historii Polski może otrzymać pokaźny spadek podczas swej kadencji. Inna
sprawa, że mógłby ktoś wreszcie się pomylić "w górę" i
zamiast 100 000 zł wpisać 10 mln zł. I argumentować, że rodzinny dom dla
niego jest tyle wart, że taniej by nie sprzedał... I po zliczeniu wszystkich
dóbr (a dom wówczas stanowiłby aż 95% stanu posiadania) na nikim by nie
robiły wrażenia jakieś drobne oszczędności liczone w tysiącach euro(pów).
Ludziska emocjonują się cenami
mieszkań, a prawdziwe bogactwo (jeśli ktoś je rzeczywiście posiada) jest
ukryte przed ludem - sejfy, banki zagraniczne, udziały, wspomniane obrazy czy
filatelia.
Jeśli ktoś okradł Naród na wielką
kasę to powinien być po prostu wyeliminowany ze społeczeństwa, a nie
bawimy się w jakieś śmiesznawe oświadczenia. Ci najwięksi cwaniacy śmieją
się z prostawego ludu! Bo nikt nie szanuje owiec, które dają się strzyc,
mało - one (w tym barany - nazwa chyba nieprzypadkowa) ustalają uroczyste
prawa broniące swych fryzjerów...
* - niebawem płeć nie bedzie miała
znaczenia...
Niezbyt
dziewiczy Paul Potts
Wpadka polskich mediów, które nie
sprawdziły w internecie, że geniusz amator jest już wstępnie
podszlifowanym operowym brylantem...
Któż nie widział i nie podziwiał
pana Pottsa podczas konkursu, którego kilka migawek pokazano w naszej
telewizji? 17 czerwca 2007 roku został zwycięzcą programu "Britain's
Got Talent", za co dostał 100 tys. funtów i będzie występował przed
królową Elżbietą. Właśnie mija miesiąc, kiedy wystąpił i wygrał. Można
na spokojnie ocenić ów fenomen (jako zjawisko) i owego fenomena (jako człowieka).
Znakomita większość Polaków
wzruszyła się zdumiewającą skalą głosu performera (polskie słowo
wykonawca podobno nie oddaje w pełni głębi znaczenia...), który był
zapowiedziany jako sprzedawca telefonów komórkowych, co dodatkowo podniosło
poziom adrenaliny wśród słuchaczy - oto właśnie jesteśmy świadkami
narodzin gwiazdy w skali światowej. Z takim przekonaniem udawaliśmy się na
spoczynek, w takiej atmosferze analizowaliśmy jego talent ze znajomymi.
A cóż okazało się po paru dniach?
Że Potts niezupełnie był śpiewaczym prawiczkiem? Że niezupełnie był
diamentem (nieobrobiony kamień szlachetny), a był (choćby częściowo)
brylantem (diament dotknięty ręka jubilera)? Jurorzy sprawiali wrażenie, że
nie znają dokładnie życiorysu Pottsa, bowiem wzmiankowali o człowieku, który
nie jest profesjonalistą, nie jest świadomy swego talentu i wszystkich mile
zaskakuje swym występem.
Pewien znachor (z przedwojennego
polskiego filmu) był w istocie profesorem i specjalistą medycyny, jednak
cierpiał na amnezję, zatem nie można jego i osób uczestniczących w
"cudownym uzdrawianiu" oskarżyć o manipulację. Gdyby jednak działalność
taka była wyreżyserowana w celu zdobycia sławy, to okrzyknęlibyśmy to
manipulacją. Podobno na zagranicznych witrynach wspominano wcześniejsze osiągnięcia
nowego geniusza śpiewu. Owszem, na angielskojęzyczną witrynę mógł wejść
każdy Polak, ale po odliczeniu rodaków, którzy nie mają dostępu do
internetu, którzy nie znają dobrze języka oraz po odliczeniu ufnych rodaków
(którzy nie sprawdzają każdej agencyjnej informacji w internecie, ponieważ
wówczas powinni zrezygnować z urlopów, życia towarzyskiego lub z
nadgodzin) pozostaje nieliczna grupka Polaków, co to wszystko wiedziała o
Pottsie. A miliony Polaków nie wiedziało. I pewnie nie tylko Polaków, ale również
Indonezów, Chinów, Albanów, Italów, Malezów, Filipinów, Kamerunów,
Ukrainów, czy Czeczenów. Mało tego, polscy dziennikarze (i pewnie z innych
krajów) w dobrej wierze przekazywali rewelacyjne a wzruszające informacje o
rodzącej się gwiaździe (nie gwieździe), bo nim sprawdzili internetowe
witryny o Pottsie, to musieli być pierwsi z podaniem wieści na antenie.
Zresztą im społeczeństwo płaci (poprzez reklamy tudzież abonament) za
profesjonalne zachowanie. Jeśli dali się wpuścić w maliny, to tym gorzej
dla nich...
Jeśli ktoś ogłasza w mediach, że
Słońce jest mniejsze od Jowisza, to czy miliony słuchaczy mają sprawdzać
prawdziwość takich danych? Część widzów wie, że to bzdura, ale wielu
nie zna dość oczywistych naukowych faktów, część takimi rzeczami się
nie interesuje, a część po prostu nieuważnie słucha i może przeoczyć
najbardziej idiotyczne dane przekazane jako fakty.
Polskie teleturnieje są bardziej
uczciwe - do nieistniejącej już "Wielkiej Gry" mógł się zgłosić
każdy, ale nie zawodowiec. W "Szansie na sukces" przed występem
przeprowadzany jest krótki wywiad i nie sądzę, aby prowadzący mógł sobie
pozwolić na przeoczenie istotnej dla sprawy informacji (gdyby o niej wiedział).
Wielu Polaków uważa, że padło ofiarą manipulacji lub (co najmniej)
niedopowiedzenia. Telestacje bodaj po dwóch dniach zaczęły powątpiewać w
całkowite amatorstwo Pottsa, co świadczy z jednej strony o ich uczciwości,
z drugiej strony dowodzi, że zaniedbali zweryfikowania danych o geniuszu oraz
że czują się zmanipulowane przez zewnętrznego dostawcę sensacji, któremu
w ciemno i przesadnie zaufali...
Kiedyś pewien barman powiedział
gazecie, że pewien rosyjski agent spotkał się z (byłym już) prezydentem
RP. I wydrukowano. Podobno nieprawdę. I co? Zawodowy dziennikarz nie sprawdził,
że głowa państwa była w tym czasie za granicą? Otóż on powołał się
na barmana. A że barman np. był podpłacony przez gazetę albo przez kogoś
innego lub po prostu zełgał w delirium? Sąd (o ile się nie mylę) uznał,
że redakcja miała podstawy napisać co napisała, czym dał do zrozumienia,
że można drukować, co się chce, choćby udając, że się wierzy
komukolwiek. Dziennikarz może wybrać spośród stu oferujących sensację
jednego wg własnego (a raczej politycznego redakcyjnego) klucza i opisać
jego wyznania, choćby najmniej prawdopodobne. Z czasem możemy sobie wyobrazić,
że redakcja da ogłoszenie do gazety (najlepiej i najtaniej... do swojej) z
propozycją wyznań i z podaną kwotą... gratyfikacji. W końcu sąd uzna, że
to nie redakcja jest winna, ale ów zaradny konfabulant.
Parokrotnie słyszałem owe fragmenty
sprzedawcy i słysząc to - oraz widząc reakcję widzów na ekranie - bardzo
się wzruszyłem. Niemal do łez. Ale gdybym wiedział, że Potts ćwiczył z
Pavarottim, to pewnie bym mniej się wzruszył. Nie wiem, bo tego już nie
sprawdzę. Ale może bym nonszalancko i zawistnie (jak to ocenią fani Pottsa)
powiedział - "tak pięknie śpiewa, bo ćwiczył z mistrzem?". Ale
już to wystarczy, abym uznał, że padłem ofiarą (niechcącego,
niezmierzonego?) zmanipulowania. Manipulacje bywają różne - od łagodnych
po bezczelne. To była dość łagodna forma, jednak jestem rozczarowany. Nie
geniuszem Pottsa, ale hałasem wokół jego świeżości. Okazuje się bowiem,
że ów (Wal) Walijczyk wygrał kiedyś podobny konkurs, a dość pokaźną
nagrodę uzupełnił do poziomu 20 tysięcy funtów, które wydał na dalsze
kształcenie głosu, także u mistrza Pavarottiego.
Równie dobrze mógłby ktoś być
przedstawiony jako zielony skoczek na białej a puszystej odmianie wody, który
poleciałby najdalej na krokwi i zostałby okrzyknięty nowym Małyszem, ale
po paru dniach by się okazało, że ów ktoś wydał 20 tys. koron na kursy w
skokach w Norwegii. Oczywiście, mistrzem byłby, jednak czułbym się nieco
zmanipulowany.
Czy istnieje jeszcze prawdziwe
amatorstwo? Czy ktoś dając za naukę 20 tysięcy funtów traci etykietkę
amatora? Czy znacie kogoś, kto jest górnikiem z płacą 3 tys. zł (praca w
nadgodzinach i w wolne dni), i który daje 30 tys. zł za lekcje u światowej
sławy zjeżdżając przez wiele lat do przodka? Jeśli ktoś już wygrał
konkurs i spore pieniądze kilka lat temu, a ponadto ćwiczył w konkursowej
dyscyplinie, to znaczy, że nie jest nieoszlifowanym amatorem.
Można nie być zawodowcem
(profesjonalistą) i nie być amatorem. Jeśli znajdziemy w dżungli nowego
Tarzana, wytrenujemy go na wspaniałego pływaka angażując spore środki, to
oczywiście będzie on dumą na olimpiadzie, ale nie nazywajmy go amatorem
tylko dlatego, że sprzedaje wędki. Jeśli dźwignę więcej niż
Pudzianowski, to albo jestem na haju, albo jestem najlepszy a jeszcze
nieodkryty, albo jednak ćwiczyłem u mistrza wydając roczną pensję. Jeśli
ćwiczyłem, to muszę to powiedzieć przed konkursem gwoli elementarnej
uczciwości, chyba że zasady turnieju oraz medialna otoczka nie wymagają ode
mnie zbytniej szczerości. Jeśli jakiś dziennikarz poleci w kosmos po
uprzednim miesięcznym kosztownym kursie, to wprawdzie nie jest zawodowym
astronautą, ale także nie jest amatorem w tej dziedzinie.
Gdyby Chopin wygrał konkurs muzyczny
w wieku 10 lat i wziąłby nagrodę, to nawet jeśli by handlował całe życie
komórkami (w jego czasach zwanych drewutniami), to przecież nie byłby
amatorem, gdyby ponownie po latach startował w konkursie jako młodzieniec.
Może następnym razem pokażą genialną pannę, co to amatorsko zgrabnie
pisze cyrylicą i jest przedstawiana jako objawienie, a okaże się potem, że
kilka miesięcy spędziła (przy rodzicach) w moskiewskiej ambasadzie.
A przy okazji - proszę o adres
sklepu, w którym sprzedaje komórki pan Potts, wielki Wal (Walijczyk), kto
wie, czy nie największy pośród Walów (Walijczyków). Pewnie kolejki są
tam za telefonami. I dodaje autograf; zresztą każdą umowę podpisuje, zatem
taka umowa podpisana przez nowego Pavarottiego, zwłaszcza datowana sprzed
występów, ma swoją cenę...
Jednak, ile byśmy tu narzekali nie
tyle na Paula Pottsa, co na media go lansujące, nie zmienia to faktu, że
jest to kolejny śpiewaczy geniusz na operowym firmamencie. A że do krytyki
przyłączają się również zwykli zazdrośnicy, to całkiem inny temat...
Językowa
patologia
Coraz więcej ludzi zdobywa wykształcenie,
ale internetowe teksty w bezlitosny sposób wystawiają ocenę nie tylko
uczniom, ale również ich nauczycielom...
Pewien handlowiec oferował w
internecie (aukcje) wybrakowane figi, i to nie z branży spożywczej, choć
chyba z konsumpcyjnej - twierdził, że są rozcięte i zapewniał nabywców,
że myszka będzie prezentować się w nich wybornie. I nie wiadomo, czy to
branża roślinna (figi), czy to po prostu zoologiczna myszka, no bo raczej
nie komputerowa? Z pewnością nikt nie chce przehandlować znamienia (bo i
takie jest znaczenie tego słowa). Niektóre ogłoszenia pisane są w sposób
niejasny i mogą wprowadzić potencjalnego nabywcę w błąd...
Ale zdarza się, że ogłoszenie jest
zrozumiałe w sensie handlowym, choć językowo jest koszmarne - jedyna
nadzieja, że to cudzoziemiec pisał, bo jeśli rodowity Polak, to
kompromitacja! Tekst jest oryginalny, jednak z pominięciem danych mogących
spowodować identyfikację oferenta.
I tu przechodzimy od potencjalnie
zabawnego nieporozumienia do patologicznego języka zrozumienia...
ZNACZKI POLSKIE NIE STENPLOWANE OD połowy1975-1993
za 160,00 zł
SPRZEDAM ZBIÓR ZNACZKÓW POLSKICH NIE ZTEMPLOWANYCH Z
LAT 75 DO 93 połowy. JEST TO CAŁA KOLEKCJA ORGINALNYCH ZNACZKÓW,KTÓRA BYŁA
WYKUPOWANA WEDŁUG ABONAMENTU FILATELISTYKI W TYCH
LATACH. ZNACZKI TE SĄ KONPLETNE PONIEWAŻ BYŁY SPRAWDZANE WEDŁUG KATALOGÓW.
ZPRZEDAJE TE ZNACZKI PONIEWASZ NIE INTERASUJE SIĘ TYM A TO BYŁA KOLEKCJA
MOJEGO DZIADKA KTÓRY JE ZBIERAŁ.I JA JE DOSTAŁEM OD NIEGO LERZOM U MNIE OKOŁO
5 LAT ZAPAKOWANE W 2 KLASERY I ZABESPIECZONE SĄ PRZED BRUDEM CZYLI SĄ W
SZCZELNEJ TORBIE.
Zwykle filatelistyką zajmują się
ludzie o znacznie wyższej kulturze (w tym języka) niż średnia krajowa. Jeśli
sprzedawca jest istotnie wnukiem kolekcjonera, to ów przypadek dowodzi upadku
kultury w narodzie. Teoria ewolucji głosi postęp z pokolenia na pokolenie, a
tu mamy ostry regres. Aby całkowicie nie popaść w rozpacz, to wypada nam
wierzyć, że wnuczek urodził się poza Polską, zna dobrze język obcy, zaś
naszym językiem posługuje się wyłącznie fonetycznie.
Dawniej ogłoszenia prasowe były
przedmiotem badań socjologicznych, jednak z powodu ich lapidarności (koszty
zamieszczenia) nie pozwalały na ujawnienie pełnej weny twórczej autorów.
Ponadto była instancja doradcy ortograficznego, bowiem teksty były
przyjmowane przez (jednak!) piśmiennego pracownika gazety. Dzisiaj, w dobie
ogłoszeń internetowych, nie ma żadnych hamulców w odkrywaniu swoich
"talentów", ponieważ praktycznie nie ma ograniczeń w obszerności
tekstu i nikt ich nie sprawdza. A im więcej piszemy, tym większe
prawdopodobieństwo popełnienia gafy. A w opisanym przykładzie to już
trudno nawet pisać o prawdopodobieństwie, bo to już raczej piśmiennicza
patologia ...
Encyklopedia Onet podaje - muszla (niem. Muschel z łac. musculus 'myszka'); także muskuł (łac. musculus) - mięsień, muskulatura. Może jest jakiś wzrokowy wspólny mianownik muszelki, myszki i mięska (nie licząc jednakowych pierwszych liter)...
Czy to jest służba
Narodowi?
Na początku lipca media donosiły,
że posłanka Renata Beger przygotowuje się do obrony pracy licencjackiej na
Uniwersytecie im. Adama Mickiewicza w Poznaniu.
Spędziła
trzy lata na zgłębianiu tajników nauk politycznych. Studia wymagały ode
mnie wielu wyrzeczeń. Starałam się bywać na wykładach, bo były bardzo
dobre. Zresztą, jak wiadomo, w grupie zawsze jest raźniej się uczyć. Zajęcia
pochłaniały jednak bardzo dużą ilość mojego czasu, bywało, że niedzielę
spędzałam w domu raz na kilka miesięcy - wspomina posłanka. Nic dziwnego,
że czasu brakowało - wyliczyła, że była obecna na ponad 80 proc. zjazdów,
które odbywały się co 2 tygodnie. Poza tym trzeba było uczyć się
samodzielnie, co z pewnością pochłonęło sporo czasu posłanki Samoobrony.
- ujawniają media.
Społeczeństwa zawsze były
zainteresowane podnoszeniem kwalifikacji przez swych obywateli. Jednak można
mieć poważne wątpliwości, kiedy poseł (i inne osoby pełniące ważne społeczne
funkcje) podczas służenia Narodowi sobie studiują. W końcu za dziesięciotysięczne
wynagrodzenie mają zajmować się tym, do czego ich wybory zobligowały. Poseł
powinien pracować jak wół roboczy bez przerw wakacyjnych i bez
uczestniczenia w kursach czy studiach, bo nie za to mu płacimy. Podczas służby
Narodowi powinien być obecny w miejscu pracy, czyli w budynku na Wiejskiej, w
stolicy. No, może czasami być w podróży służbowej (dokładnie wytłumaczonej
społeczeństwu). Z powodu nieusprawiedliwionej obecności w pracy (na służbie)
powinien tracić część apanaży. A już na pewno nie powinien studiować!
Bycie posłem to ma być ciężka i odpowiedzialna harówka, aby pozostali
rodacy wiedzieli za co płacą i dlaczego wybrali tego czy innego posła. Na
naukę był czas przed wyborami i będzie po zakończonej kadencji.
Każda godzina poświęcona nauce
(wkuwaniu) jest stracona dla służby Narodowi. Prawdopodobnie większość
posłów i zwykłych obywateli nic nie widzi w tym niestosownego, bo pamiętają
jeszcze czasy komuny, która popierała studia i kursy nawet kosztem
pracodawcy. Pewnie tak to zapamiętano, że nawet po obaleniu tamtych rządów,
niektóre zwyczaje i obyczaje pozostały "we krwi" nie budząc żadnych
wątpliwości.
Posłowie powinni mieć kodeks
etyczny, który obligowałby ich do wytężonej pracy na rzecz Narodu i do
godnego i etycznego reprezentowania. Z tego powodu nie mogliby sobie nie tylko
studiować podczas kadencji, ale również nie mogliby opalać się w
niekompletnych strojach plażowych oraz powinni unikać obyczajowych skandali.
Jeśli wybrańcy Narodu polegują sobie nago na plażach i oświadczają, że
niczego nagannego w tym nie widzą, bo to zamiłowanie przechodzi z matki na córkę
(a potem zapewne na wnuczkę), to nie nadają się do godnego piastowania
stanowiska im ofiarowanego przez Naród. W stosunku do posłów należy
stosować nie tylko formalne przepisy, ale honorowy kodeks etyczny. To, co może
wyczyniać przeciętny Kowalski, o tym poseł nie może nawet pomarzyć. Doświadczenia
ostatnich kilkunastu lat dowodzą, że jest akurat odwrotnie! Chyba nie ma
tygodnia, aby media nie informowały o cwaniactwie posła lub o obyczajowych
uchybieniach.
Teraz rozpoczynają się wakacje
sejmowe. Wiele zagadnień prawnych (w tym budowa autostrad na Euro 2012) leży
odłogiem (jako te niedoszłe betonowo-asfaltowe pasma). Kilkanaście dni wcześniej
minister spraw zagranicznych nie mogła omówić negocjacji w Brukseli,
ponieważ przebywała na... urlopie. To chyba jakieś żarty?! Służba
Narodowi to specyficzna praca. Żadnych urlopów, chyba że okolicznościowe
albo bardzo krótkie. Czyżby ludzie ze świecznika nie znali umiaru? To
pierwszy lepszy Polak o symbolicznych zarobkach i niewielkim znaczeniu nie
otrzymałby urlopu albo zostałby z niego odwołany, gdyby miał podzielić się
z paroma osobami wynikami pomiarów dokonanymi za granicą, a tu cała Polska
czeka na raport, a minister na wakacjach? I zastępuje ją osoba
niezorientowana w sprawie?! To jakaś groteska?!
Czy ktoś opracuje w końcu przepisy,
które nakażą tzw. przedstawicielom naszego Narodu, aby solidnie pracowali,
a nie wypoczywali i studiowali? Nie było się na Wiejskiej, bo urlop, w tym
wakacje lub wkuwanie do egzaminów albo nawet choroba zmogła, to urlop bezpłatny.
Proste, uczciwe i jasne zasady. Jeśli komuś nie odpowiadają proponowane
warunki pracy i płacy, to zapewne znajdą się reprezentanci, którzy uznają
je za właściwe dla tego rodzaju posłannictwa.
Populizm? To rodacy obiecujący
gruszki na wierzbie są populistami. I to wychodzi z nich zaraz po wygranych
wyborach. Jeśli ktoś ma szlachetną wizję (tak ją ocenia i wierzy w nią)
posłannictwa wobec Narodu, to pewnie okrzykną go również populistą. Taki
jest wysoki stopień nieufności do konkretnych rozwiązań. A przecież jest
różnica pomiędzy zachęcającymi obietnicami z sufitu dla wyborców a
zniechęcającymi konkretami dla wybranych.
Ludziska pracują, a niektórzy to
nawet urabiają się po łokcie, aby przybliżyć Polskę nieco do Zachodu, a
tacy sobie idą na wakacje i urlopy? I studiują zamiast służyć? Do roboty!
W kamasze, ale obiboków a przedstawicieli Narodu Polskiego!
AKTUALNOŚCI
luty 2007 MIROSŁAWA NALEZIŃSKIEGO
AKTUALNOŚCI
styczeń 2007 MIROSŁAWA NALEZIŃSKIEGO
PUBLIKACJE MIRKA w 2006r
AKTUALNOŚCI
GRUDZIEŃ MIROSŁAW NALEZIŃSKI
AKTUALNOŚCI
LISTOPADOWE MIROSŁAW NALEZIŃSKI
AKTUALNOŚCI
PAŹDZIERNIKOWY MIROSŁAW NALEZIŃSKI
AKTUALNOŚCI
SIERPNIOWE MIROSŁAW NALEZIŃSKI
AKTUALNOŚCI
LIPCOWE MIROSŁAW NALEZIŃSKI
AKTUALNOŚCI
MAJOWE MIROSŁAW NALEZIŃSKIEGI
AKTUALNOŚCI
KWIETNIOWE MIROSŁAW NALEZIŃSKI
AKTUALNOŚCI
MARCOWE MIROSŁAW NALEZIŃSKI
AKTUALNOŚCI
LUTOWE MIROSŁAW NALEZIŃSKI
AKTUALNOŚCI
STYCZNIOWE MIROSŁAW NALEZIŃSKI
i przechodzimy na 2005r
AKTUALNOŚCI
GRUDNIOWE MIROSŁAW NALEZIŃSKI
AKTUALNOŚCI
LISTOPADOWE MIROSŁAW NALEZIŃSKI
AKTUALNOŚCI
PAŹDZIERNIKOWY MIROSŁAW NALEZIŃSKI
AKTUALNOŚCI
WRZEŚNIOWE MIROSŁAW NALEZIŃSKI
AKTUALNOŚCI
SIERPNIOWE MIROSŁAW NALEZIŃSKI
AKTUALNOŚCI
CZERWCOWE MIROSŁAW NALEZIŃSKI
AKTUALNOŚCI
MAJOWE MIROSŁAW NALEZIŃSKI
AKTUALNOŚCI
KWIETNIOWE MIROSŁAW NALEZIŃSKI
ARTYKUŁY
- tematy do przemyślenia
i wiele innych w kolejnych działach wydawnictwa:
SĄDY
PROKURATURA
ADWOKATURA
POLITYKA
PRAWO
INTERWENCJE
- sprawy czytelników
"AFERY PRAWA" - Niezależne Czasopismo
Internetowe www.aferyprawa.com
Stowarzyszenia Ochrony Praw Obywatelskich Zespół redakcyjny: Zdzisław Raczkowski, Witold Ligezowski, Małgorzata Madziar, Zygfryd Wilk, Bogdan Goczyński, Zygmunt Jan Prusiński i sympatycy SOPO |
|
WSZYSTKICH INFORMUJĘ ŻE WOLNOŚĆ WYPOWIEDZI I SWOBODA WYRAŻANIA SWOICH POGLĄDÓW JEST ZAGWARANTOWANA ART 54 KONSTYTUCJI RZECZYPOSPOLITEJ POLSKIEJ.
zdzichu
Komentowanie nie jest już możliwe.