opublikowano: 26-10-2010
Naleziński - Media w Polsce i na świecie - czerwcowy cykl krytyczno-informacyjny Mirosława Nalezińskiego

Pod kierunkiem min. Religi powstają zasady dotyczące ubezpieczeń komunikacyjnych. Oczywiście, pomysł jest dobry - każdy powinien opłacać składki stosownie do zagrożenia,
które generuje oraz w ścisłym związku do nakładów finansowych, które należy ponieść podczas leczenia ofiar wypadków. Jednak pomysł ministra zdrowia należy poszerzyć o przypadki stosowania używek (alkohol, tytoń, narkotyki). Jeśli ktoś niemal całe życie popala sobie papierosy (a Profesor przyznaje się do kilkudziesięciu dziennie), przeto składki przekazywane na odpowiednie fundusze powinny być zróżnicowane w zależności od intensywności dobrowolnego wprowadzania szkodliwych ciał obcych do swego organizmu. Podano, że ponad 90% przypadków raka płuc ma ścisły związek z paleniem. Zatem - owszem, wolność (możemy czynić, co nam się podoba w ramach prawa), ale także obciążenia finansowe (za nasze błędy powinniśmy jednak płacić!). Prawdopodobnie można oszacować, jakie koszty ponosi budżet Państwa z tytułu nadużywania wymienionych trzech zeł obecnych czasów.
Przy uznaniu zmian (w ubezpieczeniach komunikacyjnych) za uzasadnione, należałoby opracować podobne zasady dla sposobu uiszczania składek na opiekę zdrowotną. Niech nałogowe pijące, palące i faszerujące się osoby, wpłacają wyższe stawki na ewentualne (statystyczne a wysoce prawdopodobne) leczenie swoich dolegliwości. Należałoby opracować wzór oświadczenia, w którym ubezpieczony deklarowałby fakt korzystania z tych używek oraz ich poziom intensywności. Co pewien czas byłyby te dane weryfikowane poprzez okresowe badania, okazjonalne kontrole właściwych władz, tudzież doniesienia obywateli. Jeśli w przypadku ujęcia kierowcy w stanie wskazującym na upojenie alkoholowe albo zwidy narkotykowe, należałoby podnieść mu stawkę ubezpieczeniową komunikacyjną (np. na 5 lat, przy np. dwuletnim zakazie prowadzenia pojazdów; abstrahując od innych postulowanych drastycznych rozwiązań), to w przypadku ujawnienia (przy jakiejkolwiek okazji) konsumowania przez osobę ubezpieczoną opisywanych używek, podniesiono by stawkę ubezpieczenia od najbliższego miesiąca. W przypadku osób znanych (jak min. Religa) właściwie wypełnienie formularza nie nastręczałoby żadnych problemów, bowiem każdy współpracujący z ministrem doskonale wie, że kopci bardziej niż dawno wycofane parowozy.
Gdyby dany delikwent porzucił swoje uzależnienia, to jeszcze przez parę lat opłacałby podwyższona składkę, ale sukcesywnie malejącą, choć jej wysokość zależałaby od okresowych badań lekarskich.
Już słyszę oponentów, którzy wyśmieją niemal policyjny system uzyskiwania danych - nie dość, że już mamy sporo wścibskich pomysłów nękających rodaków, to jeszcze ten jeden... Ależ proszę Państwa - nie ma darmowych obiadów! Albo pijące (za kierownicą, ale także poza nią) oraz palące i narkotyzujące się osoby będą ponosić większe ciężary swoich przyzwyczajeń, albo społeczeństwo będzie im fundowało leczenie, operacje i sanatoria oraz straty ponoszone w pracy zawodowej, ponieważ z powodu tych trzech uzależnień my (jako państwo) bezpowrotnie tracimy na swoim materialnym stanie posiadania, co bardziej namacalnie można zaobserwować na poziomie finansów każdej rodziny (o, tutaj bezbłędnie wychwycimy każdą nieścisłość czy rozbieżność...).
Zresztą nie byłoby żadnych policyjnych sztuczek - każdy składałby oświadczenie (podobnie jak dla fiskusa), które byłoby jawne i byłoby oceniane przez lokalną społeczność. W końcu sąsiad, kolega z pracy, rodzina doskonale wiedzą, kto ile pali, pije i ćpa...
Oczywiście, niniejszy pomysł, zapewne jako naruszający dobra osobiste jednostki i zasadzający się na jej kieszeń, w świetle demokratycznych wykładni praw człowieka i obywatela, upadnie pod gradem zarzutów obrońców szczytnych idei, zatem... pozostanie po dawnemu - niepijący, niepalący i niećpający będą fundować opiekę zdrowotną pijącym, palącym i ćpającym w ramach błędnie pojętej współodpowiedzialności za swoje czyny.
Ponadto część środków na leczenie chorób związanych z nadużywaniem alkoholu i papierosów powinna pochodzić z zysków koncernów produkujących te używki, jak również powinna być zawarta w sklepowej cenie. Corocznie byłyby podawane te kwoty w rocznikach statystycznych.
Panu min. Relidze życzymy rychłego powrotu do zdrowia i przemyślenia - wzorem słusznych pomysłów w sferze ubezpieczeń komunikacyjnych - podobnych rozwiązań w systemie ubezpieczeń zdrowotnych.
Nikt nie lubi płacić podatków i ubezpieczeń, jednak - im powszechniejsze są owe daniny, tym tańsze dla każdego obywatela. Im sprawiedliwszy jest system ubezpieczeń (konsumenci nadużywający alkoholu, tytoniu, czy narkotyków powinni mieć wyższe stawki ubezpieczenia zdrowotnego, podobnie jak wyczynowi sportowcy, czy przedstawiciele zawodów podwyższonego ryzyka), tym umacnia się poczucie podatnika a obywatela, że żyje w logiczniej zarządzanym państwie.
Kozakiewicz sprzedał swój gest
Władysław Kozakiewicz (ur. 1953)
podczas zbojkotowanych przez wiele zachodnich państw igrzysk w Moskwie (z
powodu agresji ZSRR na Afganistan), został naszym narodowym bohaterem 30 lipca
1980 (XXII Letnie Igrzyska Olimpijskie). Na stadionie największego państwa świata,
państwa opartego o system totalitarny (oficjalnie głoszący władzę robotników
i chłopów, zaś faktycznie gnębiący każdego myślącego inaczej), pokazał
charakterystyczny gest wała, zwany odtąd "gestem Kozakiewicza"
(niemiecka Wikipedia ową figurę opisuje następująco - "Er richtete
seine rechte Faust in Richtung Publikum und schlug sich mit der linken Hand auf
den Oberarm").
Nasz najlepszy tyczkarz zdobył wówczas
złoty medal - pokonał wysokość 574 cm. Jego występom towarzyszyły gwizdy
towarzyszy i sportowiec nie mógł sobie odmówić odreagowania na niesportowe
zachowanie kibiców. Pomimo nieustających gwizdów i niesympatycznego
traktowania, mając zapewnione złoto, zdołał jeszcze podwyższyć rekord świata
na 578 cm. Drugie miejsce zajął nieodżałowany Tadeusz Ślusarski, także
nasz polski wielki tyczkarz. Radziecki ambasador w Polsce domagał się wyciągnięcia
poważnych konsekwencji, zaś polskie władze sportowe zachowanie Mistrza tłumaczyły...
skurczem mięśni.
Podczas kariery 8-krotnie poprawiał
rekord Polski (od 532 cm w 1973 do 578 cm w 1980). W słynnym 1980 roku został
uznany za najlepszego polskiego sportowca. 5 lat po olimpiadzie, nasz mistrz
(przyzwoicie żyjący w Polsce i mieszkający w Gdyni) uciekł do Niemiec
Zachodnich prosząc o azyl i obywatelstwo. Parokrotnie reprezentował to państwo
na międzynarodowych arenach, na których odnotowano jego rekord na rzecz
Niemiec (570 cm). Czy byłoby niesympatycznie, gdyby ów niemiecki rekord był
lepszy od polskiego wyczynu z moskiewskiej olimpiady?
W Polsce dobiegał kres komuny, w świecie
kres ZSRR i można zauważyć, że Kozakiewicz popełnił życiowy falstart.
Podobny Polakom podpisującym niemieckie listy narodowościowe, którzy myśleli,
że faszystowskie porządki w okupowanej Polsce będą równie tysiącletnie, co
III Rzesza w swych niezbyt pobożnych życzeniach. Oba totalitarne państwa
zawaliły się tyle nagle, co dość niespodziewanie, zostawiając wielu naszych
rodaków w kłopotliwych sytuacjach. Falstart to określenie sportowe, choć
chyba odpowiednie w stosunku do opisanych sytuacji. Po obaleniu komuny, pan Władysław
powrócił do Gdyni, w której był nawet radnym (1999-2002). Prawdopodobnie
pamięć sportowych osiągnięć odczuwanych przez pryzmat gestu jego imienia,
przysłoniły nieprzyjemną historię z porzuceniem Polski (wprawdzie jeszcze
jako PRL) dla Niemiec (oczywiście Zachodnich) na parę lat przed wymazaniem obu
tych państw z kart historii.
Ostatnio pan Kozakiewicz zasłynął
ponownie - tym razem w reklamie pewnego żelu na bóle mięśni i kości. Gdyby
Wołodyjowski i Ketling przeżyli słynne i głośne (także dosłownie)
wysadzenie twierdzy w Kamieńcu Podolskim (wg Sienkiewicza, bo chyba tak niezupełnie
było...), a byłoby to w dobie telewizji, to jak byśmy ocenili, gdyby owi nasi
dzielni bohaterowie sprzedawali swój patriotyczny czyn w reklamie noworocznych
chińskich sztucznych ogni?
Inna sprawa, że sam nasz Mistrz
opowiadał parę lat temu o swoim geście i już wówczas nimb owego incydentu
wyraźnie przyblakł. Nie było w tej opowieści ani patosu, ani legendy -
raczej odruch zirytowanego gawrosza.
Oczywiście, p. Kozakiewicz bardzo
wiele zrobił dla polskiego sportu, jednak oboma posunięciami niefortunnie
popsuł swój wizerunek wielkiego Polaka w sporcie. A szkoda! Nie znam osobiście
Mistrza. Widziałem go kiedyś w naszym mieście pod piwnym parasolem. Obaj
jesteśmy Gdynianami* i... rówieśnikami. Może stąd moja ostrzejsza ocena
krajana...
* - nazwy mieszkańców miejscowości
powinniśmy pisywać od dużych (wielkich) liter (wbrew słownikom).
Każdy powinien mieć biało-czerwony krawat!
Jak odróżnić
symbole partyjne jednej partii od narodowych barw naszej ojczyzny? Każdy
polityk powinien zawiązać biało-czerwony krawat!
Właśnie obchodzimy (większość z
nas bokiem, z niechęcią, ale wielu uroczyście) 15. rocznicę powstania partii
"Samoobrona" (założona 10 stycznia 1992, zarejestrowana sądownie 12
czerwca 1992). Parę lat temu partia ta zawłaszczyła nasze barwy narodowe, wiążąc
swym działaczom krawaty w biało-czerwone pasy, przeto należało już wówczas
zastosować jakiś rozsądny fortel. Podobno nie można im było zabronić
noszenia takich krawatów, bowiem (jak mniemam) gdyby można było to uczynić,
to już dawno wpłynąłby stosowny wniosek. Cóż zatem należało uczynić? Otóż
- należało gremialnie przyjąć ów pomysł! Wszyscy posłowie, senatorowie,
nasi przedstawiciele w europarlamencie oraz prezydent RP, premier, ministrowie i
ambasadorowie naszego państwa powinni założyć takie same krawaty! Im wcześniej,
tym lepiej! Jeśli nie chcemy, aby za kilka lat nasze narodowe barwy kojarzyły
się z jedną (dość dziwną, ale mającą społeczne poparcie) partią, która
nie tylko w naszym parlamencie będzie zadziwiać, ale także pokaże swoje
umiejętności poza granicami naszego kraju (a rozkręca się...), to powinniśmy
naszym pozostałym przedstawicielom również zawiązać owe krawaty. Inaczej
cudzoziemcy widząc nasze flagi na zawodach sportowych, spotkaniach
dyplomatycznych, wręczaniu międzynarodowych nagród, będą mieli jednoznaczne
skojarzenia, których większość Polaków wolałaby sobie, dzieciom i wnukom
zaoszczędzić!
Przy okazji - należy wprowadzić zapis
prawny, który zabraniałby wytwarzania, importowania oraz sprzedaży wszelkich
użytkowych przedmiotów (zwłaszcza wybranych asortymentów garderoby, ale
chyba już zbyt późno na krawatowe embargo...) w kolorach jednoznacznie kojarzących
się z naszą narodową flagą, co mogłoby oburzyć znakomitą większość
Polaków. Podobną prawną ochronę należałoby wprowadzić w stosunku do
wizerunku flagi UE oraz innych podmiotów prawa międzynarodowego.
Podczas wyborów w czerwcu 2004 Biuro
Wyborcze przypomniało, że noszenie opasek, strojów organizacyjnych, krawatów
i innych elementów kojarzonych z partią polityczną, będących symbolami tych
partii, jest formą agitacji, której w lokalu wyborczym prowadzić nie wolno.
Chodziło o biało-czerwone krawaty ?Samoobrony. Jednak partia ta była
zaskoczona - Nasz krawat nie jest w kolorze partyjnym, tylko w barwach
narodowych. Poza tym, jak określić, czy każdy biało-czerwony krawat jest
partyjny? Czy partyjne są paski poziome, czy pionowe? No bo jak odróżnić
symbole partyjne od narodowych?
Nie można było tego przewidzieć? A
proponowałem parę lat temu, aby wszyscy politycy nosili biało-czerwone
krawaty. Nic z tego nie wyszło. Przespano sprawę. Idea pomarańczowej
alternatywy mogła się rozwinąć w biało-czerwonym kierunku rozcieńczając
wpływy i agitacyjną moc "Samoobrony", jednak przeoczono problem i
mamy niezły bigos; niezły, bo polski - o, bigosy to nam się udają... Czas
sprzyja dojrzewaniu bigosu, ale w polityce upływ czasu, bez właściwej
reakcji, może się zemścić.
Komputerowe wybieranie etyka do kontroli, czyli ekipa dla wipa
Prawo nie jest jednakowe dla
wszystkich. Truizm? A idee? Okazuje się, że serwer Uniwersytetu Warszawskiego
był pełen pirackich plików... Także pewna posłanka została wpędzona w kłopoty
przez partyjnego kolegę, który ujawnił (ale gaduła!), że jej markowa
torebka została nabyta za 50 zł od przygodnego Azjaty, a to oznacza, że nie
tylko była "markowa", ale obopólnie naruszono prawo ochrony własności
intelektualnej. I jeśli sprzedawca jest anonimowy i trudno uchwytny, a ponadto
będzie udawał, że nie zna (autorskiego) prawa, to druga strona nielegalnej
transakcji często przebywa w gmachu Sejmu i raczej nie powinna twierdzić, że
nie zna prawa...
Jednak walka z ochroną intelektualnych
wartości trwa i najczęściej media podają, że policja skutecznie namierza...
studentów, którzy są przyszłością narodu. Funkcjonariusze słusznie
rozumują, że młodzież należy wychowywać na praworządnych obywateli i w
wielkim szacunku dla (unijnego) prawa. A na starszych i wpływowych obywateli to
szkoda już czasu, bo i cóż im po morałach, a ponadto ręce zbyt krótkie i
zwierzchnik nie pochwali, bo przecież ryzykuje swoim stanowiskiem.
Ponieważ społeczeństwo ma być
nowoczesne i prawe, a ryba psuje się od głowy, przeto należy rozważyć
procedurę kontrolującą ową głowę. Do bazy danych byłyby wprowadzane dane
osób znanych, popularnych, wpływowych, także majętnych. W pierwszej kolejności
prawnicy, posłowie, senatorowie, ministrowie oraz etycy (profesorowie i
komentatorzy sceny politycznej), a więc osoby niejako stojące (albo które stać
powinny) z definicji na straży ustalanego prawa. Jeśli stanowią je, to
powinni być na pierwszej linii w walce o jego wdrażanie.
Co tydzień komputer losowałby dane
osoby, która byłaby wszechstronnie skontrolowana. Jej dane byłyby
opublikowane po wylosowaniu, ale też dopiero po wkroczeniu specjalnej ekipy na
posiadłość wybranej znanej osoby. Cała Polska emocjonowałaby się kontrolą
- byłby to taki Big Brother z górnej półki, wszak nasi praworządni a czołowi
obywatele nie mają nic do ukrycia. Bukmacherzy przyjmowaliby zakłady na liczbę
ujawnionych nieprawidłowości.
Cóż kontrolowałaby ekipa? Ano
wszystko, czyli - legalność oprogramowania w komputerach domowych i biurowych
(jeśli takie posiada wylosowana osoba), oryginalność odzieży, zegarków,
sprzętu elektronicznego itp., plany budowlane (zezwolenia, zgodność budowli z
dokumentacją, prawa autorskie architekta), alkohole oraz papierosy w aspekcie
akcyzy, paliwo w aucie i atesty na części zamienne oraz badania techniczne
wozu. Przy okazji domostwo byłoby przeszukane pod kątem posiadania narkotyków
i niedozwolonych zdjęć z dziećmi i zwierzakami oraz zabronionych lektur typu
"Mein Kampf".
Ponadto do bazy danych trafiłyby dane
osób, które powinny mieć wysokie morale - rektorzy, profesorowie, dyrektorzy
firm, szpitali, ordynatorzy, oficerowie, dziennikarze. Ponieważ pomysł powstał
na podstawie rozważań przestrzegania prawa autorskiego, przeto należałoby
tam również umieścić osoby ściśle związane z tym zagadnieniem - aktorzy,
pisarze, muzycy i inni twórcy, którzy twierdzą, że kontrole i kary wobec
piratów nie są wystarczające, a przecież walcząc z przejawami płytowego
piractwa, sami powinni świecić przykładem w jego przestrzeganiu.
Jako że znajomość prawa wśród wipów
jest dość dobra (choć przecież nie wzorowa), przeto powstaną biura usługowe,
które będą doradzać wipom i wystawiać im swoje certyfikaty. Każdy praworządny
a wpisany do bazy obywatel będzie mógł zamówić wizytę specjalisty, który
przy zachowaniu tajemnicy zawodowej, przejrzy chudobę i doradzi czego się
pozbyć, a co jest legalne. I wówczas wip może spokojnie funkcjonować i spać
z certyfikatem pod poduszką. Dodatkowo można byłoby ubezpieczyć się a to od
błędu popełnionego przez biuro, a to od ewentualnej grzywny w przypadku
znalezienia przedmiotu, który nie byłby okazany biuru w ramach audytu.
Wipi powinni również mieć baczenie,
czy współmałżonek, rodzina czyhająca na schedę, konkurenci oraz zawistni sąsiedzi,
nie dają w imieninowym prezencie przedmiotów, które mogą okazać się...
nielegalne, co przecież mogłoby zwichnąć karierę niejednemu etykowi.
Ekipa po zakończeniu kontroli wyda oświadczenie,
w którym wymieni znalezione nielegalne przedmioty z karnymi zagrożeniami z tym
związanymi albo uroczyście potwierdzi całkowitą legalność posiadanego majątku.
Taka osoba uzyska tytuł "Nieskazitelny Obywatel RP".
Po wylosowaniu osoby do kontroli, jej
dane pozostaną w bazie danych (z oczywistych powodów), a to oznacza, że w
dalszym ciągu jest uczestnikiem opisanej procedury. Aby jednak uniknąć zbyt
częstych kontroli, można ustalić półroczny okres wyłączenia z losowania.
Każdy obywatel starający się o ważne
stanowisko w społeczeństwie, niejako automatycznie wyrazi zgodę na opisaną
kontrolę, jeśli będzie je piastować. To oznacza, że nie będzie podpisywać
zgody na kontrolę, gdyż ona będzie niezbywalnym prawem społeczeństwa do
przeglądu swojego etycznego przedstawiciela.
Na użytek powyższego rozwiązania,
należałoby zdefiniować termin "etyczny wip". Poza wymienionymi już
osobami wpisywanymi do bazy niejako z urzędu, mogliby tam zapisywać się
fakultatywnie pozostali prawi obywatele, których status nie kwalifikowałby do
obligatoryjnego zapisu. Wypis z bazy byłby możliwy na podstawie orzeczenia sądowego.
Uczestnikom medialnych kontroli nie
przysługiwałyby tantiemy za udzielane wywiady, aby wyeliminować finansowe
korzyści, które mogłyby przekraczać dolegliwości fiskalne w ramach zaleceń
pokontrolnych, a to przecież byłoby wysoce nieetyczne.
W razie niewątpliwego medialnego
powodzenia opisanego programu, który edukowałby społeczeństwo oraz
znakomicie podnosiłby poziom etyki w narodzie, należałoby rozważyć
cotygodniowe takie akcje w każdym województwie. Z pewnością pomysłem
zainteresowaliby się unijni specjaliści od czuwania nad wysokim morale
nowoczesnego społeczeństwa, zwłaszcza wśród najdostojniejszych jego warstw,
zatem podobne pouczające widowiska święciłyby tryumfy w całej Unii
Europejskiej.
Wszak to nie sztuka skontrolować
studentów w akademiku i ogłosić sukces - naród oczekuje wysokich etycznych i
prawnych standardów wśród obywateli będących awangardą tych przymiotów,
nie tylko w nominalnej, ale i w praktycznej sferze. Pragnie mieć doskonały wzór
do naśladowania, a któż może być lepszą latarnią w ciemnościach
bezprawia niż znany wip?
O, gdyby tak prześwietlić posiadłości
wszystkich stanowiących prawo, którzy w mediach zawsze mają usta pełne
frazesów o przestrzeganiu prawa...
Jaki jest pożytek z celnika, który
wobec turysty ściśle stosuje taryfę, a wobec siebie i swej rodziny jest
znacznie mniej wymagający?
Plastynanci z plastynarium
Za 100 lat w świadomości współcześnie
żyjących, zaniknie różnica pomiędzy ofiarami obozów zagłady a ochotnikami
profesora von Hagensa. Może o to chodzi niektórym Europejczykom?
Miejscowość Sieniawa Żarska jest
znana w Polsce "dzięki" Guentherowi von Hagensowi (niemiecki lekarz
zajmujący się preparowaniem zwłok i wystawianiem ich jako eksponaty). Nabył
on ziemię i budynki w tej wsi i zaproponował uruchomienie tam swojej
komercyjnej działalności dla celów naukowych i artystycznych. Ciała
przekazywane byłyby na podstawie testamentów. Pomysłodawca, wykorzystując
opracowaną przez siebie technologię, polegającą na zastępowaniu płynów w
organizmie substancjami chemicznymi, robi z nich muzealne eksponaty, które
obwozi po wystawach. Obecnie prowadzi swoją działalność w Chinach. W Polsce
interesy młodszego von Hagensa reprezentuje jego ok. 90-letni ojciec.
Na taki "genialny" koncept mógłby
wpaść każdy, ale dlaczego takiego pomysłu nie miał syn profesora Religi?
Ponieważ jest synem normalnego Polaka? Czy pewne narody podświadomie kładą
akcenty na rodzaje działalności psychiatrycznie odbiegających od średniej
europejskiej, której poziom wyczuwa każdy przeciętnie wrażliwy obywatel
Europy? Zresztą od pomysłu do realizacji jest daleka droga, często na tyle
daleka, aby z niej w porę zejść... Właściwie to szkoda, że realizacją zajął
się syn niemieckiego esesmana. Gdyby "pracował" nad owym problemem
nie-Niemiec i (jednak!) nie potomek nadczłowieka z organizacji uznanej za
zbrodniczą, to zapewne nasze spojrzenie byłoby spokojniejsze. Przecież nie
sprowadzono by odkurzaczy Zyklon (są takie!) z Niemiec do Izraela, a takie
komercyjne przedsięwzięcie uznano by za prowokację albo głupotę (podobnie -
polskie obozy koncentracyjne). Ponadto - gdyby nie była to głośna produkcja,
lecz skromna manufakturka odwołująca się do nauki, a nie do sztuki i
interesu, to można byłoby rozważyć taką cichą chałupniczą działalność.
Przeszłość ojca producenta a wynalazcy metody plastyfikacji i jej
zastosowanie w sztuce, uniemożliwia powstanie zakładu przetwarzającego
naszych rodaków we współczesne konserwy a mumie (bez bandaży i odarte ze skóry).
Podobno owi pokazywani ludzcy manekini
zgodzili się (oczywiście wcześniej, jako żywi ludzie) na bezpłatne
zaplastyfikowanie i komercyjne wystawiennictwo. Ile w tym prawdy? Normalny człowiek
z biedy mógłby sprzedać swe ciało dla celów naukowych a nawet
ekshibicjonistycznych (termin "wystawa" w wielu językach nawiązuje
nawet do tego słowa). W końcu, na świecie ludziska przekazują swe części
ciała jako zamienne a ratujące życie. Prawo zabrania sprzedaży, przeto często
spisywane są fikcyjne umowy darowizn. Gdyby przejrzeć wszystkie kontrakty
Hagensa, zapewne udowodniono by niejedną nielegalną transakcję. Ale
przynajmniej uznałbym tych biednych ludzi za normalnych. Natomiast rzeczywiste
niekomercyjne przekazanie swego ciała do artystycznego przerobu uznaję w
naszej kulturze (pewnie zacofanej?) za dewiację. Chęć zaistnienia po śmierci
przez ludzi, którzy niczego nie osiągnęli? A może są tam jakieś wybitne
wyjątki? Można wytypować jakieś sławy do przyszłych ekspozycji? Czyżby
nasz orzeł wychodzący z progu do rekordowego lotu po szklaną kulę? Oczywiście,
po karierze, szczęśliwym życiu i u schyłku zasłużonej emerytury - taka
reklama kolejnych planów organizacji zimowych igrzysk w Zakopanem...
Niektórzy prawnicy mówią - polskie
prawo nie przewiduje takiego "artyzmu", czyli na (nawet) dobrowolne
przetwarzanie zwłok w kierunku wystawienniczym. Od wielu lat mawia się - co
nie jest zabronione, jest dozwolone. Być może, że prawo nie zdążyło
wyartykułować godnego zapisu, podobnie jak amerykańska konstytucja nie zdążyła
wypowiedzieć się na temat jednopłciowych małżeństw - zwolennicy takiego
zboczonego mariażu twierdzą, że ustawa zasadnicza nie zabrania
"jednoimiennych ślubów", ale gdyby zapytać twórców konstytucji,
to zapewne by zemdleli tuż po usłyszeniu nurtującego Amerykanów problemu -
oni nie wykluczyli dewiacyjnych pomysłów, bowiem w ogóle nie wzięli pod uwagę,
że w przyszłości ludziska będą chcieli pożenić niepożenialne...
Inni prawnicy mówią, że polskie
prawo jednak zakazuje preparacji polskich obywateli, co pozostawia otwartą
importową ścieżkę, a chyba też nie o to chodzi... Gdyby uznać proponowaną
działalność za sztukę, to czy coś stanie na przeszkodzie, aby w sklepowej
witrynie ustawić młodą dziewczynę, oskórowaną i splastyfikowaną, ale w
sukni ślubnej? Przy okazji reklamowałaby nowoczesne odzienie na nową drogę
życia - nową dla żywych i szczęśliwych, ostatnią dla manekinki. Na
skostniałych stópkach wzute buciki z prawdziwej zwierzęcej skórki, co obok
byłoby zilustrowane stosownym wypatroszonym zwierzakiem tej samej marki. Sztuka
wyzuta z sumienia? Już zresztą mamy przykłady Polek dobijających się sławy
i wojujących nie tylko z sądami - na tamten świat wyprawiane są zwierzęta
wraz z ich równie wyprawionymi skórami ustawionymi w piramidkę oraz zewnętrzny
atrybut płci niepięknej rzucony na symbol męki Chrystusa. Pieniądze ponad
moralność - nagminne, nie tylko w branży artystycznej...
Przecież nie ma zakazu wystawiania na
widok publiczny dzieł sztuki, zwłaszcza że szyby pancerne nie są aż tak
drogie i zniosą kamienne protesty... A jeśli "Płonąca żyrafa"
(choćby reprodukcja) miałaby zwiększyć liczbę sprzedawanych biletów do zoo
tudzież konsumpcję ugrylowanych kurczaków, to dlaczego dzieło nowoczesnego
lekarza pt. "Marzenie panny młodej" nie mogłoby nakręcać
koniunktury w modzie ślubnej? Nic to, że młoda dziewczyna naznaczona przez
fatalne zrządzenie Losu prosto z hospicjum, a różowy plastyk nieco jeszcze
pokapuje, bo nie dochowano reżymu jednej z technologicznych procedur...
Czy syn już spoziera na tatusia łakomym
okiem? Zdaje się, że ojciec jest już w wieku poborowym... 65 lat temu również
był poborowym - kiedyś rozwijał sztandary nad cudzymi ziemiami, ale teraz
czas pomyśleć o zwijaniu żagli przed opuszczeniem tego ziemskiego padołu i
dokonać obrachunku, a nie pchać się z całunami na tereny, z których
przegoniono go ze swastycznymi flagami. Jako starszy współudziałowiec
interesu mógłby przekazać swoje grzeszne ciało ku frajdzie gawiedzi wraz ze
swymi udziałami ku uciesze własnego syna. Adoptowane dzieci często przejmują
charakter swych opiekunów prawnych poprzez wychowanie. Genetycy dostrzegli związek
pomiędzy zamiłowaniami protoplastów a ich latoroślami. Niech się przysłuży
ludzkości czymś więcej, niż wykonywaniem esesmańskich wyroków. Syn
powinien osobiście okorować tatkę do cna i przyoblec w przystojną a budzącą
grozę czapkę z emblematem trupiej czaszki, którą naciśnięto by na takąż,
ale prawdziwą a ojcowską. I ustawić seniora przed wejściem na wystawę jako
żywą (sic!) reklamę interesu, najlepiej z charakterystycznie trzeciorzesznie
wyprostowaną ręką, ni to pozdrawiającą widzów, ni to wskazującą im drogę
do kasy.
Być może, że oryginalna działalność
juniora nie jest całkowicie naganna - może powinna być adresowana wyłącznie
ku studentom medycyny i lekarzom? A jeśli nawet skierowana jest do publiki, to
jednak w godnych pozach i w bardziej kaplicznej atmosferze. Jeśli zaakceptujemy
takie muzea, to za jakiś czas kolejny i równie (bez)łebski przedsiębiorca
otworzy interes, w którym za bilety publika wejdzie do rzeźni (specjalnie
przystosowanej do przyjmowania eleganckich widzów, zgodnie z ISO - lustra
weneckie, aby pracowników tudzież jeszcze żywego wsadu do puszek nazbyt nie płoszyć
i rozpraszać), w której będzie mogła oglądać pełną procedurę
wytwarzania kiełbasy. Ma prawo gawiedź do takiej rozrywki w wolnym kraju?
Obecnie wyroki kary śmierci wykonywane
są w obecności osób urzędowych i poszkodowanych rodzin, ale poczekajmy - z
czasem będą organizowane przeloty z UE do USA i Chin, na komercyjne kacie
wykonawstwo, a modniej i bardziej trendy - na death performing. Już w
internecie zamieszczane są okrutne sceny z udziałem niewinnych osób. A co będzie
w przyszłości? Pełna ekspresja krwawego teatru, coś na kształt walki
gladiatorów - jednorazowi aktorzy; wygrywający żywy bierze wszystko,
przegrywający trup odchodzi (znoszą go) z niczym. Taki teleturniej na ostro -
najsłabsze ogniwo życia i śmierci. Jeśli za 20 mln dolarów można polecieć
w kosmos, to dlaczego za 20 tys. dolców nie można być na egzekucji?
A ludziska, jak to ludziska - pewnie
piszcząc z bezrobocia, gotowi są obedrzeć każdego ze skóry, nawet żywego a
tłustego polityka, który coś obiecał a nie dotrzymał... A co dopiero zmarłego.
Oburzaliśmy się kiedyś słysząc o mydełkach i abażurach wykonanych z
ludzkich surowców. Po ponad półwieczu mamy zmodyfikowane pomysły krążące
jednak cały czas wokół zyskownej utylizacji zbędnego już człeka. I to w
wykonaniu niemieckiego lekarza z genetycznym piętnem. Ironia losu? I może
zaistnieć sytuacja, kiedy Polacy (jako naród) sprzeciwią się inwestycji, zaś
inni Polacy (jako gmina) oddadzą sprawę do unijnego arbitrażu i... wygrają,
zatem ruszy ów interes.
Za 100 lat rozmydli się (to aluzja do
onego koszmarnego mydła) różnica pomiędzy ofiarami obozów zagłady a
ochotnikami profesora von Hagensa - znudzeni życiem widzowie oglądający piece
krematoriów z rozsypanymi szkieletami oraz zwiedzający wędrowne wystawy z
soczystymi mięśniami, przeoczą zasadnicze różnice pomiędzy owymi wytworami
myśli niemieckiej. I to będzie sukces ludzi promujących nową historię
Europy, kiedy poprawni politycy będą zapominać o martyrologii milionów
mieszkańców naszego kontynentu.
Ostatnio trwa batalia o zgodę na
wydruk wątpliwego dzieła "Mein Kampf" autorstwa niejakiego Adolfa
Hitlera. Demokratyczni Niemcy są oburzeni wydaniem w Polsce "Mojej (czyli
jego) walki" przetłumaczonej z... ich języka. Nie widziałem ani
omawianej wystawy ani nie czytałem książki, ale dlaczego bardziej wizualna i
mocniej wpływająca na widza sztuka ma być lepsza (bo dopuszczona przez cenzurę)
od przedwojennych zdań dewianta, oddziałujących na czytelnika negatywnie
(zatem zablokowana przez cenzurę)? Skoro mamy wolność, to może dajmy do
poczytania chętnym to równie wątpliwe dziełko? Zresztą przeczytanie
jakiejkolwiek książki w dzisiejszych czasach jest większym wyczynem dla
przeciętnego człowieka szarpiącego się z trudami życia codziennego, niż
obejrzenie wystawy (zwłaszcza dzięki mediom)...
Przy okazji - plastyk, termoplastyk,
plastyfikacja oraz wiele innych podobnych terminów, w naszym języku
powinniśmy pisać -sty-, nie -sti-, niezależnie czy myślimy o
ludziach, przedmiotach, tworzywach tudzież zjawiskach (w wielu innych językach
wyłącznie -sti-, a u nas piszmy wyłącznie -sty-). Czy osoby
przetransformowane przez Niemca to plastynantki oraz plastynanci?
Jak alianci, amanci, adiutanci, akceptanci, aplikanci, aresztanci, aroganci,
asekuranci, aspiranci, azylanci, absztyfikanci, bajeranci, birbanci, bumelanci,
beneficjanci, celebranci, ceremonianci, debiutanci, dewianci, doktoranci,
dyletanci, dyplomanci, dyskutanci, dywersanci, defraudanci, demonstranci,
denuncjanci, eleganci, emigranci, fabrykanci, fatyganci, figuranci, gwaranci,
intryganci, interesanci, kombatanci, komedianci, komendanci, komisanci,
kooperanci, krytykanci, kursanci, kolaboranci, konsultanci, laboranci,
lawiranci, lejtnanci, licytanci, mutanci, melioranci, muzykanci, malwersanci,
manifestanci, manipulanci, ministranci, obskuranci, okupanci, pedanci,
partyzanci, pendanci, policjanci, pozoranci, paszkwilanci, praktykanci,
projektanci, protestanci, protokolanci, rebelianci, ryzykanci, repatrianci,
reprezentanci, sekundanci, serwisanci, sierżanci, spekulanci, symulanci,
szyfranci, skrupulanci, solenizanci, trasanci, żyranci? Czy (jako osoby o
zaplastykowanym, a dokładniej - o zaplastynowanym ciele, jednak bez życia i
bez duszy) to tylko plastynanty?
W chwili obecnej, muzeum w niemieckim
Gubinie wabi (jeszcze żywych) Polaków specjalną promocją - każdy z nas może
wejść i obejrzeć owo kontrowersyjne miejsce... bezpłatnie (dla innych bilety
są po 6-12 euro/eurów/europów; zanim wejdziemy do strefy E powinniśmy dokładnie
wiedzieć, jak odmieniać tę walutę i jakiego jest rodzaju gramatycznego). Tamże
można zaopatrzyć się w rozmaite pamiątki - albumy, płyty, pocztówki;
jeszcze chyba nie ma znaczków pocztowych... Banki mają sympatyczny zwyczaj
zamieszczania na swych plastykowych kartach interesujących ilustracji nawiązujących
do wydarzeń sportowych lub do cennych inicjatyw społecznych. A karty
telefoniczne... Może jednak nie!
Owo muzeum w jezyku Goethego zwie się Plastinarium,
ale po polsku raczej plastynarium, skoro przyjęliśmy wyraz plastynacja
(jeśli powstałoby polskie takie muzeum, to Plastynarium jako nazwa
firmy w danym miejscu).
Plastynacja - proces polegający
na usunięciu z tkanek (zwierzęcych lub ludzkich) wody oraz tłuszczów i
nasyceniu ich polimerami, co powoduje zatrzymanie ich rozkładu, jednak
zachowany zostaje ich kształt i kolor; po plastynacji eksponaty są używane
jako modele anatomiczne w medycynie i w sztuce; Guenther von Hagens - wynalazca
i właściciel patentu.
Bezprawne przetrzymanie pasażera w autobusie
Należy zmodyfikować przepisy
zabraniające kierowcom otwieranie drzwi pomiędzy przystankami (w sytuacjach
awaryjnych), aby pasażerowie mogli opuścić pojazd.
8 czerwca 2007 przybył na Wybrzeże
prezydent największego mocarstwa - George W. Bush ze Stanów Zjednoczonych.
Trakt biegnący przez Gdynię został potraktowany rezerwowo, ale i to spowodowało
utrudnienia tak dla kierowców indywidualnych, jak i masowych. Linia autobusowa
ze Stoczni "Gdynia" na Płytę Redłowską została poprowadzona z
ominięciem ul. Władysława IV. W końcu takie drobne utrudnienia w ramach
przyjaźni polsko-amerykańskiej można jakoś przeżyć.
Ale dlaczego Polacy nie wykazują
zrozumienia w sytuacjach niestandardowych? Autobus zmierzający w kierunku Redłowa
jechał ul. Świętojańską i skręcał (jak inne w tym rejonie) w lewo, w Aleję
Marszałka Piłsudskiego. Po ruszeniu z przystanku zlokalizowanego przy urzędzie
miejskim, pojazd zaczął wspinać się ulicą Legionów i kiedy pasażerowie
zamierzali wysiąść na przystanku przy ośrodku zdrowia (za szczytem
wzniesienia), kierowca wypatrywał tymczasowego przystanku z prawej strony
jezdni. Niby logicznie -autobus ma drzwi z prawej strony, to trudno stawać na
przystankach usytuowanych z lewej strony jadącego autobusu. Ale mógłby stanąć
w okolicach stałego przystanku? Mógłby, gdyby nie powoływał się na
przepisy.
Kierowca twierdził, że nie może
zatrzymać się w nieprzeznaczonych do tego miejscach. I na nic prośby
starszych ludzi, którzy chcieli wysiąść niedaleko domostw, na nic młodszych,
którzy byli umówieni na spotkania. Dowódca wozu stwierdził, że przecież będzie
wracać tą samą trasą (zatem niech ludziska sobie pojadą na pętlę i za
kilkanaście minut będą... ponownie w tym samym miejscu). I nic to, że
autobus stał na czerwonych światłach przed skrzyżowaniem z ul. Kopernika,
nic to, że "wieki całe" wlókł się ulicą Legionów do ulicy Redłowskiej
stając co kilkadziesiąt metrów z powodu zakorkowania tej trasy z powodu
objazdu. Tak jadąc nie zatrzymał się również przy szkole, przy której
zlokalizowany jest kolejny stały przystanek (ale oczywiście znowu z lewej
strony!). Na nic ponowne prośby. Ponieważ po godz. 16 była upalna pogoda, a
autobus nie ma klimatyzacji, przeto pasażerowie skazani na stanie w ulicznym
korku, zostali zmuszeni przez jedną osobę do niemal półgodzinnej dłuższej
jazdy w rozgrzanym stalowym pudle karoserii.
Ludzie ci nie mogli zrozumieć uporu
kierowcy, który mógłby na zasadzie wyjątkowej sytuacji wypuścić ich, a to
przy stałych przystankach (z lewej strony), a to nawet podczas bezruchu w
korku. Pasażerowie byliby wdzięczni kierowcy, a wizytę Busha wspominaliby życzliwie
przez pryzmat sympatycznego potraktowania ich przez przyjaznego pracownika
komunikacji miejskiej.
Co ciekawe, tymczasowy przystanek
zlokalizowano przy izbie wytrzeźwień, a przecież kiedy wstępowaliśmy do UE,
powszechna była opinia, że owe przybytki będą zamknięte...
Pracownik firmy przewozowej był w
wieku, który uprawniał go do czynnego wspominania czasów Gomułki, Gierka,
czy Jaruzelskiego. A do tego mieszka i pracuje w Gdyni, w mieście symbolu
(Eugeniusz Kwiatkowski, protest stoczniowców na Wybrzeżu 1970) i cóż wyniósł
z tej lekcji historii? Że należy przestrzegać przepisów za wszelką cenę?
Że w niecodziennej sytuacji nie potrafi podjąć ludzkiej decyzji? Bo
przystanku nie ustawiono? A gdyby autobus się zapalił, to także rozglądałby
się za przystankiem? A może pożar to sytuacja jednak wyjątkowa, a zmiana
trasy i przestawienie przystanków to sytuacja typowa? Nie można podczas upałów
podejmować odważnych rozwiązań przyjaznych pasażerom? Co grozi kierowcy za
wypuszczenie pasażerów poza przystankami? Kto miałby go ukarać? Policja, która
miała dużo ważniejsze zadania, czy zwierzchnicy, którym zależy na
utrzymywaniu dobrego wizerunku firmy? Tabakiera jest do nosa, czy odwrotnie?
Kierowca codziennie jest bombardowany
informacjami o idiotycznych decyzjach polityków i urzędników, z pewnością
rozmawia o tym z kolegami i w gronie rodzinnym, więcej - na pewno wespół ciągną
łacha na potęgę z wymienionych pacanów, ale na fotelu wozipasażera jest
niczym rosyjski car - nic go gawiedź nie obchodzi! Zapomina o krytyce wobec urzędników,
zapomina o chrześcijańskim nakazie pomocy dla bliźniego, zapomina o zawodowym
wymogu świadczenia usług zgodnych z oczekiwaniami wiezionego towaru.
Gdyby towar był oznakowany
kieliszkiem, to na wertepach zwalniałby, aby go nie uszkodzić, gdyby wiózł w
skwar zwierzęta, to od czasu do czasu podawałby im wodę, ale wiózł tylko...
ludzi.
Niestety, jeśli ktoś sądzi, że
Polacy, a zwłaszcza mieszkańcy nowoczesnego miasta, to ludzie z szerokimi
horyzontami... Oto trzy tygodnie temu świat dowiedział się, że pewna
emerytowana prawniczka, która przekazała swoją nagrodę (ponad 20 tys. zł)
biednym mieszkańcom Łodzi, jest zmuszana przez urzędników skarbówki do zapłacenia
kilkutysięcznego podatku. I mimo możliwości załatwienia sprawy w elegancki a
godny sposób, mimo sądowej wykładni, tacy Polacy kompromitują nas w świecie.
Przecież świat śmieje się z takich tumanów oraz (niestety) z ich narodów.
A ci, co zastanawiają się, czy pozostać w kraju i budować drugą Japonię,
to pakują walizy śmiejąc się ze słowiańskiej durnoty. Bareja, gdyby
dzisiaj żył i realizował filmy, to powstawałyby obrazy pokazujące znacznie
większe głupoty niż talerze przykręcane do barowych stolików (co zresztą
było nieprawdą i co niesłusznie nas ośmieszało w świecie!).
No i najważniejsza kwestia, do
rozpatrzenia przez prawników, a nawet przez Rzecznika Prawa Obywatelskich - czy
czasowe przetrzymanie pasażerów w pojeździe wbrew ich woli jest zgodne z
prawem? Nie wyobrażam sobie, aby kierowca odmówił otwarcia drzwi w sytuacji
przymusowego stania w korkach podczas upału, a jednak to nagminna praktyka.
Kilka lat temu autobus został zablokowany przez manewrującą ciężarówkę
kilkadziesiąt metrów przed przystankiem i kierowca odmówił wypuszczenia pasażerów
powołując się na przepisy (trwało to parę minut, także podczas upałów).
W końcu dojdzie do przypadku, kiedy sfrustrowany a uwięziony pasażer rozbije
szybę podczas klaustrofobicznego ataku (z powodu lejącego się żaru) i
zostanie uniewinniony przez sąd, który działanie kierowcy uzna za
niebezpieczne dla zdrowia. A jeśli przy tym ktoś odniesie obrażenia, to firma
komunikacyjna zapłaci wysokie odszkodowania.
Zatem stosunkowo prosta sprawa -
przepisy należy zmienić na bardziej przyjazne dla użytkowników pojazdów
publicznych. Tym prostsza, że trzy strony sporu są zgodne (a to bardzo rzadki
przypadek w Polsce!) - pasażer (nie chce być traktowany jak niemy worek
ziemniaków), kierowca (chce otworzyć drzwi, ale przepisy mu zabraniają),
firma przewozowa (marzy o świetnej opinii swojej klienteli).
Obywatel płaci za przejazd i wymaga
rozsądnego traktowania. W sytuacji nadzwyczajnej kierowca powinien umożliwić
wyjście pasażerowi, jeśli ten zgłasza taką propozycję. Pasażer kupując
bilet umawia się z przewoźnikiem, że zostanie bezpiecznie i możliwie niezwłocznie
dowieziony do zaplanowanego miejsca. Jeśli pojazd napotyka po drodze na mniej
lub bardziej nieprzewidziane kłopoty, to pasażer ma prawo do odstąpienia od
umowy. Przecież nie zapłacił za stanie kwadransami w korkach, zatem ma prawo
wysiąść w dowolnym a bezpiecznym miejscu. Inną sprawą jest zwrot za
niewykorzystany bilet, bowiem można uznać, że większość drogowych kłopotów
jest niezależna od przewoźnika (i w takiej sytuacji pasażer funduje gratisa
firmie). Do sytuacji awaryjnych można zaliczyć - wypadek drogowy, pożar wozu
lub mniejszy techniczny problem podtopienia jezdni, napad na autobus lub rozbój
wewnątrz pojazdu, zasłabnięcie pasażera, objazdy, blokady podczas społecznych
protestów, przewrócone drzewa, korki komunikacyjne, a nawet nieprzewidziany
postój podczas upału i związane z tym zgłoszenie pogorszenia się
samopoczucia pasażera.
Przy okazji inna kontrowersyjna
sytuacja, która była omawiana przez internetowych dyskutantów wzbudzając
rozmaite emocje. Na przystanku "na żądanie" oczekuje kilku pasażerów.
Zza zakrętu wyłania się autobus i majestatycznie pnie się w górę zmieniając
biegi. Oczekujące osoby zmierzają pewnym krokiem od przystanku do krawędzi
jezdni, aby skorzystać z usług pojazdu, jednak żaden z nich w sposób
regulaminowy (uniesienie kończyny górnej) nie sygnalizuje zatrzymania wozu.
Kierowca wprawdzie dokładnie widzi parometrowe podejście potencjalnych klientów
(innych osób o tak wczesnej porze nie było na trotuarze), jednak nie widzi
gestu wymaganego przepisami i... nie zatrzymuje się, dając stosowną nauczkę
właścicielom biletów miesięcznych. W końcu nie wystarczy zapłacić za
przejazd - również nie należy dumać o niebieskich migdałach.
Czy opisaną sytuację można uznać za
przyjazną wobec klienta? Czy tak wygląda europejski poziom świadczonych usług?
Do regulaminu firm komunikacyjnych należy dopisać "Klient - nasz
pan" (i to hasło umieścić obok zakazu palenia czy rozmawiania podczas
jazdy); w domyśle - wieziemy pasażera w przyjazny sposób, aby mile wspominał
współpracę z nami i aby innym polecał nasze usługi, a nie "pasażer
jest towarem do przewiezienia na mojej linii".
A może kierowcom nie zależy na byciu
uprzejmym, na sympatycznym wykonywaniu swojej pracy? Może są rozgoryczeni
niskimi zarobkami i mają w równie niskim poważaniu pasażerów, dzięki którym
mają pracę? Może zazdroszczą swoim kolegom, którzy wyjechali za granicę?
O, tam to byliby uprzejmi, ale w Polsce? W imię czego?
W internecie krążą opowiastki o
pewnym kierowcy o dobrym sercu, który pomiędzy przystankami (z powodu korków)
uprzejmie otworzył drzwi proszącej osobie. Ta osoba podczas wysiadania
(podobno - należy sprawdzić tego typu sensację) złamała kończynę i podała
firmę do sądu. Skutki dla kierowcy były opłakane i teraz żaden polski
kierownik pojazdu nie chce być uprzejmy.
Proszę Państwa, przez tysiące lat
nie zatrzyma się żaden autobus pomiędzy przystankami, ponieważ przez wieki
kierowcy będą sobie przekazywać legendę o takim jednym z nich, który okazał
miłosierdzie i dostał po premii. Synowie i córki (a kandydaci na kontynuatorów
zawodowych pasji) tych kierowców, będą ową opowieść ssać z mlekiem matki.
Nawet firmy odpisując na omawianą propozycję przywołują ów przypadek...
A wystarczyłaby drobna zmiana w
przepisach, np. "Na prośbę pasażera i na jego odpowiedzialność, w
sytuacjach awaryjnych, kierowca ma prawo otworzyć drzwi po uprzednim zwróceniu
uwagi na niebezpieczeństwa". Oczywiście, że nie powinien otworzyć na
lewym pasie, kiedy po prawej stronie mkną samochody. Zdarza się, że kierowcy
otwierają drzwi swoim kolegom, ale co wolno wojewodzie... Czekamy na sprawę,
kiedy połamany kumpel odda sprawę do sądu.
Jeśli autobus nadjechałby na
przystanek przed rozkładowym czasem, a pasażer podbiegając połamałby sobie
kończynę albo zbił kosztowną porcelanową wazę, to kierowca miałby podobne
kłopoty? Kolejna otwarta (jak to złamanie) sprawa. Czy można ja rozstrzygnąć
przed zaistnieniem takiego przypadku? Aby kierowcy wiedzieli, czym grozi
przedwczesny odjazd z przystanku, a nie dopiero po wypadku zasłanialiby się
niewiedzą?
Art. 31.1. Wolność człowieka
podlega ochronie prawnej.
Art. 31.2. Każdy jest obowiązany szanować wolności
i prawa innych. Nikogo nie wolno zmuszać do czynienia tego, czego prawo mu nie
nakazuje.
Art. 31.3. Ograniczenia w zakresie korzystania z
konstytucyjnych wolności i praw mogą być ustanawiane tylko w ustawie i tylko
wtedy, gdy są konieczne w demokratycznym państwie dla jego bezpieczeństwa lub
porządku publicznego, bądź dla ochrony środowiska, zdrowia i moralności
publicznej, albo wolności i praw innych osób. Ograniczenia te nie mogą
naruszać istoty wolności i praw.
Czy na
podstawie powyższych artykułów Konstytucji 1997 można żądać zmiany
przepisów niższej rangi, a dotyczących przewozu pasażerów środkami
komunikacji masowej, w szczególności miejskimi autobusami? Obywatel nie może
być przetrzymywany w jakimkolwiek miejscu bez jego zgody, chyba że jest to
konieczne dla jego bezpieczeństwa, jednak ograniczenia nie mogą naruszać
istoty wolności. Odjazd pojazdu przed planowanym terminem oraz zamknięcie
drzwi przed nadbiegającym potencjalnym klientem również należy zinterpretować
jako zamach na jego wolność i jako wymuszenie na obywatelu niezamierzonego
zachowania.
Polscy prawnicy sporo czasu i energii
poświęcają zjawiskom dość wyszukanym, a niewiele poświęcają uwagi
rozstrzygnięciu spraw interesujących miliony rodaków - spraw codziennych i
decydujących o komforcie ich zwykłego życia.
Mirosław
Naleziński, Gdynia
www.mirnal.neostrada.pl
www.wiadomosci24.pl
AKTUALNOŚCI
majowe
2007 MIROSŁAWA NALEZIŃSKIEGO
AKTUALNOŚCI
luty 2007 MIROSŁAWA NALEZIŃSKIEGO
AKTUALNOŚCI
styczeń 2007 MIROSŁAWA NALEZIŃSKIEGO
PUBLIKACJE MIRKA w 2006r
AKTUALNOŚCI
GRUDZIEŃ MIROSŁAW NALEZIŃSKI
AKTUALNOŚCI
LISTOPADOWE MIROSŁAW NALEZIŃSKI
AKTUALNOŚCI
PAŹDZIERNIKOWY MIROSŁAW NALEZIŃSKI
AKTUALNOŚCI
SIERPNIOWE MIROSŁAW NALEZIŃSKI
AKTUALNOŚCI
LIPCOWE MIROSŁAW NALEZIŃSKI
AKTUALNOŚCI
MAJOWE MIROSŁAW NALEZIŃSKIEGI
AKTUALNOŚCI
KWIETNIOWE MIROSŁAW NALEZIŃSKI
AKTUALNOŚCI
MARCOWE MIROSŁAW NALEZIŃSKI
AKTUALNOŚCI
LUTOWE MIROSŁAW NALEZIŃSKI
AKTUALNOŚCI
STYCZNIOWE MIROSŁAW NALEZIŃSKI
i przechodzimy na 2005r
AKTUALNOŚCI
GRUDNIOWE MIROSŁAW NALEZIŃSKI
AKTUALNOŚCI
LISTOPADOWE MIROSŁAW NALEZIŃSKI
AKTUALNOŚCI
PAŹDZIERNIKOWY MIROSŁAW NALEZIŃSKI
AKTUALNOŚCI
WRZEŚNIOWE MIROSŁAW NALEZIŃSKI
AKTUALNOŚCI
SIERPNIOWE MIROSŁAW NALEZIŃSKI
AKTUALNOŚCI
CZERWCOWE MIROSŁAW NALEZIŃSKI
AKTUALNOŚCI
MAJOWE MIROSŁAW NALEZIŃSKI
AKTUALNOŚCI
KWIETNIOWE MIROSŁAW NALEZIŃSKI
ARTYKUŁY
- tematy do przemyślenia
i wiele innych w kolejnych działach wydawnictwa:
SĄDY
PROKURATURA
ADWOKATURA
POLITYKA
PRAWO
INTERWENCJE
- sprawy czytelników
"AFERY PRAWA" - Niezależne Czasopismo
Internetowe www.aferyprawa.com
Stowarzyszenia Ochrony Praw Obywatelskich Zespół redakcyjny: Zdzisław Raczkowski, Witold Ligezowski, Małgorzata Madziar, Zygfryd Wilk, Bogdan Goczyński, Zygmunt Jan Prusiński i sympatycy SOPO |
|
WSZYSTKICH INFORMUJĘ ŻE WOLNOŚĆ WYPOWIEDZI I SWOBODA WYRAŻANIA SWOICH POGLĄDÓW JEST ZAGWARANTOWANA ART 54 KONSTYTUCJI RZECZYPOSPOLITEJ POLSKIEJ.
zdzichu
Komentowanie nie jest już możliwe.