Imieniny:

AferyPrawa.com

Redaktor Zdzisław Raczkowski ujawnia niekompetencje funkcjonariuszy władzy...
http://Jooble.org
Najczęściej czytane:
Najczęściej komentowane:





Pogoda
Money.pl - Kliknij po więcej
10 marca 2023
Źródło: MeteoGroup
Polskie prawo czy polskie prawie! Barwy Bezprawia

opublikowano: 26-10-2010

AFERY PRAWA MIROSŁAW NALEZIŃSKI BŁĘDY I WPADKI KACZKI DZIENNIKARSKIE W GAZETACH I TVP TVN POLSAT

Naleziński - Media w Polsce i na świecie - marcowy cykl krytyczno-informacyjny Mirosława Nalezińskiego

www.mirnal.neostrada.pl

Podatki a aukcje w internecie
Resort finansów wydał polecenie, aby urzędy skarbowe sprawdzały rodaków handlujących w internecie w aspekcie zarejestrowania firm i płacenia podatków. Kontrole wyrywkowe wykazują, że 70% to tzw. nieprawidłowości. Przez ostatnie 5 lat zakupy internetowe wzrosły niemal 10-krotnie.
Media podają, że "towary sprzedawane internetowo są oferowane po niskich cenach, bo handlowcy nie dzielą się z fiskusem zyskami". Jednak w innym miejscu przyznają, że chodzi o 2% podatku. Zatem coś tu nie gra - czy owe 2% podatku może decydować o opłacalności interesu? Nie przesadzajmy - 2 złote od każdej setki to przecież symboliczna danina.
Na czym polegają kontrole internetowych sprzedawców prowadzone przez kontrolerów skarbowych? Sprawdzają wybrane transakcje dotyczące droższych i nowych towarów, w szczególności te "idące w setki sztuk" i u właścicieli serwisów aukcyjnych deszyfrują pseudonimy (kto za nimi stoi). Tygodniowo obecnie to parę takich rozpoznań, ale szykują się poważniejsze akcje. Urzędnicy przyznają, że "skala oszustw mogłaby być mniejsza, gdyby serwisy aukcyjne automatycznie rozpoznawały, kiedy należy opłacić podatek i informowały o tym internautów". Jednak właściciele serwisów nie zamierzają wprowadzać takich rozwiązań - ich nie obchodzi skąd oferenci mają towar i czy płacą podatki.
I tu można napisać - oto Polska właśnie!
Nikt nie lubi płacić podatków, jednak im więcej ludzi będzie (uczciwie) je płacić, tym mogą (i byłyby!) one być niższe. No i aspekt jednak uczciwości (jest coś takiego po kilkunastu latach życia w nowej Polsce?) - jeśli biznesmen sprowadza i sprzedaje setki jednakowych nowiutkich towarów tygodniowo, to czy nie powinien jednak zapłacić symbolicznego choć podatku? Jak każdy sprzedawca w sklepie? Tego wymaga zwykła przyzwoitość i uczestnictwo w życiu społecznym Państwa. A nie tylko brać i kombinować, a jeśli ulice są niebezpieczne, to narzekać na policję, że nie wyłapuje chuliganów. Jeśli kiepska opieka zdrowotna, to pretensje do rządu. Może także policjanci i lekarze zarabialiby więcej i żyłoby się nam i lepiej i dłużej?
Jestem pełen podziwu dla... głupoty Państwa (czyli dla umysłowej niezaradności wysokich urzędników państwowych). Z jednej strony totalne dziury budżetowe i utyskiwania w każdej fiskalnej dziedzinie, a z drugiej strony niemożność poradzenia sobie z miliardowym rynkiem aukcji internetowych. A przecież to dość proste! Serwisy internetowe nie otrzymywałyby zezwolenia na prowadzenie działalności, gdyby nie poddały się przepisom ustalonym przez fiskusa. Jakież to ustalenia?
Każdy sprzedawca płaci serwisowi prowizję od sprzedaży towaru. Jakiż to problem, aby serwis pobierał podatki odprowadzane do Skarbu Państwa przy okazji zabierania swojej działki? I jeszcze zarabiałby na tej działalności. Można przedyskutować, czy podatki powinny być opłacane tylko od nowych (nieużywanych) towarów, a towary używane wolne byłyby od podatku? Skoro mamy doskonały aparat - komputery i internet, to można wprowadzić próbnie na rok propozycję - stare jednostkowe artykuły (fortepian, książka, znaczki pocztowe, pamiątki) byłyby wolne od podatku, jeśli byłyby sprzedawane przez osoby prywatne. Te same towary oferowane przez firmy byłyby obarczone podatkiem (np. 2%). Nowe towary, sprzedawane przez osoby prywatne oraz przez firmy, byłyby obciążone wyższym podatkiem (np. 3%). Nowe towary to głównie sprowadzane i oferowane jako "kup teraz". Z reguły sprzedawca sprzedając towar zaznacza, że jest nowy (nieużywany), bo to jest atut podczas podejmowania decyzji kupna czy licytacji. Towary opisywane jako "towar lekko używany, powystawowy, demonstracyjny" oczywiście byłyby traktowane jako towary nowe, ponieważ z jednej strony mają konkurencyjne ceny wobec towarów całkowicie nowych, a z drugiej strony są szybciej zbywane niż artykuły używane. Jeśli osoba prywatna otrzyma prezent lub przywiezie pewien jednostkowy artykuł z zamiarem sprzedaży albo decyzję o sprzedaży podejmie w późniejszym terminie, to może całkiem nowy artykuł sprzedać bez podatku, jednak bez sugestii w opisie, że jest to towar nowy. Każde określenie w opisie odwołujące się do nowości, przecież potencjalnie powoduje wzrost ceny wylicytowanej, a zatem nie powinno dziwić zwiększenie podatku z zera na np. 3%.
Ponadto urzędy skarbowe porównywałyby zestawienia wpływające na osoby o jednakowych numerach identyfikacyjnych i oceniałyby, czy handlowiec wkracza w wyższe stopy podatkowe z tytułu handlu na masową skalę i ustalałyby wysokość podatku uzupełniającego.
Transakcje internetowe to przyszłość, jednak muszą być one prowadzone w cywilizowany sposób - uczestnicy (sprzedawcy, bo to oni płaciliby podatki) powinni włączyć się w ogólny wysiłek utrzymywania Państwa w coraz lepszej kondycji. Tego wymaga także kupiecka przyzwoitość wobec handlowców prowadzących klasyczne punkty sprzedaży - oni przecież płacą podatki.
Gdyby ktoś przybył pierwszy raz do Polski i usłyszał, że nasz kraj (o milionowej rzeszy ekonomistów z wyższym wykształceniem) boryka się z kłopotami finansowymi, przy czym z jednej strony część obywateli (w tym właściciele sklepów) płaci wysokie podatki, zaś z drugiej strony pozostali obywatele (handlowcy "sprowadzający towary całymi kontenerami") nie płacą podatków, to taki przybysz uznałby, że to jakiś nienormalny kraj o lichej kadrze przywódczej.
Sprawa niejednakowego traktowania podmiotów gospodarczych wobec Konstytucji to kolejny temat, który tylko potwierdza, że obywatele RP nie są równi wobec prawa, choćby podatkowego. A w jaki sposób rozwiązano podobne problemy w krajach starej Unii Europejskiej oraz w Stanach Zjednoczonych?

Komórka czy komora celna?
Amatorski pornofilm z polskim celnikiem w roli głównej krąży po internecie. Funkcjonariusz zarejestrował telefonem komórkowym w komorze celnej swoje erotyczne zmagania z kobietą zamieszaną w przekupstwa celników.
Ktoś powie - to wyjątkowa sytuacja i rzadko spotykana... Niestety, to jednak dość typowa sytuacja, a jej nowatorstwo polega na nagraniu przez samego winnego, który jest funkcjonariuszem... państwowym!
Prawdopodobnie "moda" przyszła z USA - ileż to filmików pokazywano na kablówce, kiedy to tamtejsza młodzież podkręcała sobie stan emocjonalny filmując swoje chuligańskie wybryki? Ileż to widzieliśmy demolek sklepów, bijatyk, napadów? Filmują sami przestępcy, aby się podkręcić i pochwalić przed kumplami. Ileż to wszczęto postępowań karnych, po przejęciu materiałów nagranych przez durnowatych pseudofilmowców? Ileż to u nas było skandali, choćby szkolnych, z molestowaniem, wyszydzaniem nauczyciela oraz bijatyk tak prawdziwych, jak inscenizowanych?
Gdyby nie nagrania, to w zdecydowanej większości społeczeństwo toczyłoby swój senny egzystencjalny żywot w przekonaniu, że nic złego wokół się nie dzieje... Gwoli ścisłości - niektóre nagrane incydenty zostały zainicjowane wyłącznie z potrzeby uwiecznienia działań "bohaterów" i gdyby nie wysoki poziom techniki w tej materii, to nie doszłoby do ich wyreżyserowania.
Można wyliczyć ostatnie przypadki skandali spowodowanych nagraniami przez przestępców lub nagranych przez osoby spoza ich grona. Technika daje coraz lepsze narzędzia do podglądania i nagrywania. Dawniej Tartuffe ("Świętoszek") był podsłuchiwany w oryginalnej sztuce, bo Molierowi nie marzyło się nawet posiadanie cudów techniki, ale pewien reżyser w Teatrze Telewizji Polskiej zastosował szpulowy magnetofon schowany pod stołem... I to był wówczas (przełom lat 60. i 70.) tyle odważny interpretacyjny wyczyn, co szczyt techniki podsłuchowej w PRL.
Z branży celno-pogranicznej należy przypomnieć dwie historie. Podczas masowych wyjazdów z Polski w latach 80. tygodnik "Solidarność" opisał nasze panie oczekujące na wyjazd na Zachód, które korzystały z przyspieszonej wyjazdowej ścieżki legislacyjnej - parominutowa wizyta w toalecie z urzędnikiem decydującym o wyjeździe wg scenariusza opisanego w notatce o celniku.
Inna sprawa (także z tego okresu) - autokarowa wycieczka powracająca z Turcji zostaje zatrzymana na granicy i pewna ładna polska blondynka jest proszona do kontroli. Tam jest molestowana i autobus bez przeszkód (bez przestoju i ceł nakładanych na pasażerów wiozących ciuchy z Azji Mniejszej) wraca nad Wisłę. Po powrocie pani daje sprawę do sądu przeciwko całej wycieczce o zbiorowe sugestywne zmuszenie jej do prostytucji w zamian za umorzenie wszystkim opłat celnych.
Rzecznik prasowy Izby Celnej w Olsztynie, przyznaje, że celnicy pracujący na granicy narażeni są na wiele pokus - "Gdy były prowadzone postępowania, słyszeliśmy o tym, że były też wręczane jakieś prezenty w postaci telefonów komórkowych. Ale o tym, że były oferowane usługi seksualne nigdy nie słyszeliśmy". Rzeczywiście nie słyszał?
Opisane przeze mnie dwa przypadki to na pewno szczyt góry lodowej. Z pewnością o takich przypadkach, choćby tylko jako plotki, można się przez lata nasłuchać... W obu przypadkach nie istniały tanie i powszechne systemy podglądania i zapisu, choć nagrania magnetofonowe były już możliwe dzięki miniaturowemu sprzętowi, jednak naród nie miał głowy do powszechnego nagrywania wszystkich, wszystkiego i wszędzie. Zapewne zmieni się to - już się zmienia, bowiem dziennikarze i zwykli obywatele coraz częściej włączają choćby tylko telefony komórkowe rejestrując wręczanie łapówek, oszustwa, kradzieże lub molestowania. W sukurs idą kamery montowane w bankach, sklepach i na ulicach. Nikt z nas nie może być pewny, kiedy listonosz wezwie nas do sądu w charakterze (oby
tylko) podejrzanego...
A ten celnik? No cóż... Sam celnie się trafił!

Sfinks i orzeł w koronie
7 marca 2007 wyemitowano telewizyjny reportaż, w którym ukazano historię niepełnosprawnego chłopaka, któremu wójt odmówił przewiezienia na badania specjalnym busem z domu do Warszawy. Podobno zgodnie z prawem stanowionym przez okolicznych mężów.
Po odmowie, matka z synem pojechali na badania pociągiem, jednak podczas podróży chłopak przewrócił się i poranił. W tym samym czasie, tymże wehikułem, udała się urzędnicza świta na konkurs skoków do Zakopanego. Można by rzec - "A co będzie im się plątać jakiś wiejski kaleka w szykownym pojeździe".
Po paru dniach w szpitalu, w wyniku powikłań, chłopiec zmarł.
No i cóż takiego się stało? Nic! Przecież świat należy do zdrowych, przebojowych i twórczych urzędników, a nie jakichś pechowych istot, którym Bóg poskąpił zdrowia, szczęścia, urody, figury, bogactwa i (najważniejsze) sprytu. Na tym przecież polega wczesny i bezlitosny kapitalizm, a taki właśnie mamy wokół...
Podczas emisji programu przypomina się pierwsza wstrząsająca scena z powieści "Faraon". Pewien egipski niewolnik latami przekopywał nawadniający kanał, aby wykupić się właścicielowi i zostać wolnym człowiekiem. Na nic jego błagania - urzędnicy faraona kazali zasypać wykop, bo świta musiała mieć wygodną przeprawę na szlaku ku lepszemu jutru. Także zgodnie z prawem stanowionym przez wielkich mężów. W parę chwil zniweczono wieloletnią pracę ludzkiej istoty równie mało znaczącej w ówczesnym świecie, która z rozpaczy rozstała się ze swym nędznym życiem.
Niewolnik sprzed wieków ze sfinksem w tle oraz współczesny niewolnik systemu opieki zdrowotnej z orłem w koronie na sztandarze. Obaj zdegradowani przez Los, pogardzani przez władzę, niewspomagani przez społeczeństwo. Obaj plątający się i przeszkadzający w marszu ku świetlanej przyszłości. Takie ludzkie balasty do wyrzucenia na śmietnik cywilizacyjnego marginesu przy pierwszej lepszej nadarzającej się okazji.
Paniska wróciły z zawodów w doskonałych humorach. Być może niektórym z nich resztki sumienia popsują spokojny sen, kiedy przyśni im się wzgardzony Polak na tle skoczni w górach... Możliwe, że komuś z faraonowego orszaku również przerwał się sen sprawiedliwego, kiedy wspomniał skrzywdzonego Egipcjanina na tle piramid...
Kolejne karawany przez stulecia brną dalej przed siebie i kogo to obchodzi, że taki NIKT wpadnie do piachu, który zasypie go na wieki? Ciebie, mnie? Egiptu, Polski? Nikogo!

Polska nauka zasugerowana zerem bezwzględnym
Grupa polskich fizyków schłodziła atomy rubidu do temperatury wyższej od zera bezwzględnego o niespełna jedną dziesięciomilionową stopnia Celsjusza - poinformowało Centrum Promocji i Informacji Uniwersytetu M. Kopernika (UMK) w Toruniu. W ten sposób osiągnięto pierwszy w Polsce kondensat Bosego-Einsteina. Polscy naukowcy zyskują dzięki niemu narzędzie do uprawiania nowoczesnych badań z zakresu fizyki ultrazimnej materii. - informują dumnie Polaków nasze media.
Ciekawe, komu uda się osiągnąć temperaturę niższą od zera bezwzględnego? Nikomu, bo się nie da, ale nawet nie uda się uzyskać dokładnego zera (podobnie jest z próżnią). Ale co jeśli termometr byłby źle wyzerowany? W końcu jedna dziesięciomilionowa stopnia w skali Celsjusza czy Kelvina wte czy wewte... Chyba łatwo o pomyłkę w kraju, w którym kilka lat temu w budżecie aż 40 mld zł wte czy wewte nie miało większego znaczenia...
Polscy naukowcy mają ustaloną renomę w świecie. Mimo że ich płace nigdy nie nadążały za światową czołówką, to z sukcesami było znaczenie lepiej. Wynagrodzenia zawsze oscylowały wokół niskich rejestrów i ich osiągnięcia w pracy nad niskimi temperaturami wpadły w rezonans z liczbami podawanymi na comiesięcznych kwitkach wypłat. Jest to chyba pierwszy znany przypadek tak dokładnego sprzęgnięcia efektów pracy z mocą płacy. I to na tak wysokim szczeblu nauki i techniki. Do tej pory podobne zjawisko silnego zasugerowania zaobserwowano w kynologii - dość często zauważa się podobieństwo pana do psa...
Inna sprawa, że kondensat Bosego-Einsteina wspomagał (niejako z nazwy) naszych naukowców w żmudnej walce o minimum godne księgi Guinnessa (tak w pracy, jak i w płacy) z racji języka... polskiego. Otóż wzorem chudego a bosego Mojżesza, o którym anegdoty nieco pokrążyły wg teorii Kopernika na (w końcu) uczelni Jego imienia, jedynie w naszym języku można było właściwie powiązać szczytne idee minimalnych płac w polskiej nauce i bosego kamienia, bo tak mniej więcej można częściowo przełożyć nazwę owego kondensatu. Polski naukowiec to często niemal bosy facet, który może sobie (młyński, nie jubilerski) kamień podczepić do szyi.
Stein to po polsku kamień albo pestka, pestka po niemiecku to ponadto Kern, a to po polsku jądro oraz istota (sedno sprawy) i te znaczenia są na tyle nobliwe, że wracamy do noblisty Einsteina, który był nie tylko fizykiem, ale także mędrcem (z filozoficznym
kamieniem w nazwisku po przodkach).
Ciekawe, ale Celsjusz (Celsius) w swoim pierwszym termometrze rtęciowym przyjął skalę odwrotną do dzisiejszej - zero ustalił dla temperatury wrzenia wody, zaś 100 stopni dla temperatury krzepnięcia tej cieczy, czyli dość niefrasobliwie. Na szczęście inni naukowcy zaproponowali odwrócenie skali, ponieważ logicznie argumentowali, że im wyższa temperatura, to tym większa energia cieplna. Im niższa temperatura, tym wolniej poruszają się atomy. Atomy gazu w temperaturze pokojowej przemykają z prędkością tysięcy kilometrów na godzinę, a atomy kondensatu Einsteina-Bosego poruszają się tak niemrawo, że nie da się ich ruchu zmierzyć. Zero bezwzględne w skali Kelvina to minus 273,15 stopni w skali Celsjusza, przy czym wartość jednego kelwina i jednego celsjusza (jako jednostek) są jednakowe.
Można by odwołać się do pierwszego termometru - doskonale wpisuje się w siatkę płac naszych naukowców. Związkowcy z uczelni powinni przyjąć ten prototyp za sztandarową ikonę, bowiem doskonale przypomina, że oba wzorce (miernik i płace) są postawione na głowie, czyli odwrócone...

Pilot do sterowania zasobami ludzkimi
Internetowe Allegro proponuje zakup pilota do sterowania... kobietą. Urządzonko przypomina pilot/pilota (niepotrzebne skreślić, wszak są dwie szkoły dla biernika liczby pojedynczej rodzaju męskiego). Przyciski (opisane po angielsku) jednoznacznie wskazują na związek panów z paniami. Oto zestaw poleceń wydawanych za pomocą pilota -

MUTE (cisza)
PMS OFF (wyłącz napięcie przedmiesiączkowe)
GIVE ME: BEER, SEX, FOOD (daj mi: piwo, seks, jadło)
STOP: NAGGING, MOANING, WHINING (przestań: dokuczać, płakać, marudzić)
FORGIVE (wybacz)
FORGET (zapomnij)
MOVE ON (kontynuuj)
SAY NO (powiedz "nie")
SAY YES (powiedz "tak")
REMOVE CLOTHES (zdejmij ubranie)
COOK (gotuj)
CLEAN (sprzątaj)
LEAVE (wyjdź)
CALM DOWN (uspokój się)
HURRY UP (pospiesz się)
BREASTS +/- (biust +/-)

Ponadto oferent dowcipnie wyjaśnia sposób zasilania oraz instrukcję obsługi -
Do zasilania wymaga poczucia humoru (nie dołączono do produktu).
Obsługa: 1. Wyceluj w partnerkę, 2. Wciśnij wybrany przycisk, 3. Licz na to, że zadziała.

Szkoda, że pilot jest z plastyku, a nie z ciężkiego metalu, bo wówczas można byłoby go zastosować także jako przycisk biurkowy albo młotek do gwózdków i pinesek... A może przewidujący producent specjalnie wykonał pilot(a) w wersji lekkiej, zaokrąglanej, a zatem... superbezpiecznej? Że niby z poprawką na co bardziej krewkich klientów, co to mogliby płochą damę swego serca próbować obić urządzonkiem w przypadku niesubordynacji? Wprawdzie
dostawca uczciwie objaśnia, że -
Poza zabawnym wyglądem i pomysłem pilot nie posiada żadnej dodatkowej funkcjonalności. Po prostu nikim nie steruje w żaden nadnaturalny sposób,
jednak bądźmy szczerzy - ilu z nas dokładnie czytuje wszystkie instrukcje obsługi? Inna sprawa - nie przesadzajmy; ileż można sobie obiecać za ok. 30 zł?
Cóż na to emancypantki i dżentelmeni? Po odkryciu prądu elektrycznego i skonstruowaniu silników elektrycznych oraz systemów zdalnego sterowania, panowie postawili sobie za cel budowanie maszyn pomagających w gospodarstwie domowym, także zastępujących panie i to nie tylko w kuchni... Dawne cybernetyczne żółwie nie zdały egzaminu, może coś drgnie w dziedzinie pań na sygnał pilota?
Nie doczekamy się zapewne pilota do sterowania panami. Chyba dlatego, że panie wykorzystują odwieczne sposoby stare jak świat (jeszcze z przedbateryjkowej ery), odnawiane w kolejnych pokoleniach i nieco modernizowane. Te sposoby znane są od tysięcy lat (patrz Kleopatra, a wcześniej Ewa od Adama), jednak po odkryciu prądu elektrycznego, panowie ustawicznie coś kombinują i majstrują przy urządzeniach, aby zmienić ten
kiepski nasz odwieczny obraz...
Nie słyszałem, aby panie czuły się dotknięte pojawieniem się pilota na rynku światowym, a teraz także na polskim. Nie stanął w ich obronie również żaden pan, w tym prawnik, czuły nie tyle na wdzięki kobiece, ale na sprawy dyskryminacji płciowej. Jakaż awantura by się rozegrała, gdyby zamiast pilota sterującego niewiastami (choćby tylko na niby) ukazała się wersja dla białej młodzieży północnoamerykańskiej z propozycją zdalnego sterowania Murzynami albo dla czarnej młodzieży w RPA ze sterowaniem białasków? A już zapewne szczytem fatalnego smaku byłyby takie piloty (sprzedawane w nazistowskich obozach zagłady) w języku panów z lat drugiej wojny światowej. W mowie nawiązującej do kąpielowych poleceń wydawanych zwożonym przedstawicielom najbardziej umęczonego narodu przez nadludzi. Ten ostatni obrzydliwy pomysł pojawił się w aspekcie wspomnień rozmaitych "dzieł sztuki" wystawianych w galeriach i w związku z toczącymi się procesami w sprawie obrażania uczuć. A gdyby zamiast sprofanowanego krzyża pani Znalskiej postawić prysznic, nad nim otwór sufitowy, zaś przed ową instalacją umieścić opisany pilot (opisanego pilota) z koszmarnymi rozkazami? Rozpętałoby się słuszne piekło od Tel Awiwu po Nowy Jork. Ale póki co, w internecie są piloty do sterowania tylko paniami. I tak niech pozostanie, skoro to nikogo nie razi... Czy można przekroczyć delikatną granicę pomiedzy niewinnym żartem a koszmarną rzeczywistością?
No i wątki językowe - Przedstawiamy Ci pilot, który... (czytamy w ofercie). I jaki jest biernik liczby pojedynczej rodzaju męskiego? Mam srebrny pilot, robot kuchenny, mikser, bagażnik, czy Mam srebrnego pilota, robota kuchennego, miksera, bagażnika?
Ponadto wyraz plastyk powinien być stosowany w przypadku zarówno osoby, jak
też substancji. Przecież nie odróżniamy kosmetik (krem) - kosmetyk (pan zajmujący się kosmetycznym działem). Wszak nie termoplastik, lecz termoplastyk. Zatem wyłącznie - plastykowe pieniądze, plastykowane karty do gry (powlekane plastykiem), plastykowe zabawki i opakowania, żywność opakowana w folię, czyli zafoliowana (zaplastykowana), sklep dla plastyków oraz przerób plastyku. Tak sądzę.

Kara śmierci za handel mrówkami
Ludzi skazywano na karę śmierci już chyba za wszystko, co można sobie wyobrazić, choćby w koszmarnym widzie. Chini* jednak ciągle podnoszą stawki w licytacjach prawa karnego, bowiem pewnego China skazano na najwyższy wymiar kary za oszukiwanie na... mrówkach. Istotki zwinne i niewinne, ale ten Chin to całkiem przebiegły facet. Nie oszukał lusterkami jak praski cwaniak na kilkaset złotych. Owszem, na KILKASET, ale... MILIONÓW DOLARÓW!
Czy można sobie wyobrazić większą groteskę w obliczu śmierci? Facet sprzedawał... mrówki nie po 200 juanów, ale 50 razy drożej. Media podały - "sprzedawał po zawyżonej cenie". Ale zawyżenie... U nas ongiś sprzedawano towary po zawyżonych cenach (ale 50-200%, jednak nie 5000%!). I to w dobie totalnych braków rynkowych, a z tego co wiemy, Chiny są państwem zaskakująco rynkowym jak na komunistyczne idee. Tym bardziej trudno zrozumieć istotę tego przewału. Nie jednorazowo parę paczek mrówek na rynku pośród kopiowanych programów czy filmów a wódką ze żmijką w butelce, ale przez par lat przez profesjonalną firmę?! I 10 tys, frajerów płaciło koszmarne pieniądze (równowartość prawie 1300 dolarów za paczkę!) bez sprawdzenia, bez reklamacji, bez słowa protestu? W kraju, w którym wydawałoby się, że każde kichnięcie przez urzędnika, studenta i cudzoziemca jest rejestrowane przez parę kamer i kilku tajnych współpracowników donosi na nich, zanim oni sami zdadzą sobie sprawę, że coś rzeczywiście knują? Przecież to jakaś koszmarna groteska!
Przebiegły Chin okazał się mistrzem w naciąganiu w przeciwieństwie do jego mrówek, które także miały służyć do naciągania (ale... herbaty - podczas parzenia). Parę tysięcy Chinów sparzyło się na transakcjach, a jeden z nich w szoku dobrowolnie rozstał się z życiem.
Skazany na śmierć Chin z Chin być może powinien zostać nominowany do księgi Guinnessa, bo komu na świecie udałoby się ogołocić rodaków, czyli Chinów, z prawie (w przeliczeniu) 400 mln dolców? Na mrówkach, choćby i specjalnych, bo czarnych (jak podały agencje). Udało się odzyskać jakieś ochłapy dolarowe, bo tylko ok. miliona dolarów, czyli poniżej procenta przewału.
Do tego oskarżony twierdził, że nie miał pojęcia o hodowli tych małych zwierzątek i nie znał się na ich cenach. I ten facet przez parę lat wyssał od rodaków Chinów niemal pół miliarda dolarów?! Jednak Chiny to kraj nie tylko wielki, ale i wielkich możliwości. A Chini po rewolucji kulturalnej (co za okropna i ironiczna nazwa) wzięli swoje sprawy we własne ręce. Niektórzy (jak widać) zbyt energicznie i zbyt przestępczo. Gdyby nie drakoński wymiar kary, to materiał sądowy i cała opowieść - zaiste komediowe!

* W powyższym tekście zaproponowałem stosowanie krótszych nazw narodowości - Chin/Chini zamiast Chińczyk/Chińczycy. Nie powinno to specjalnie bulwersować, bowiem mamy już równie ciekawe złożenia (mieszkaniec/państwo) - Czech z Czech, Niemiec z Niemiec, Włoch z Włoch, zatem także Chin z Chin. Skoro można o Czechach w Czechach, to także o Chinach w Chinach (o narodzie w państwie).
Polska w turnieju walczyła z Czechami, z Niemcami, z Włochami oraz z Chinami. Polacy walczyli w meczach z Czechami, z Niemcami, z Włochami oraz z Chinami. Z kontekstu wynika, że w pierwszym zdaniu piszemy o państwach, zaś w drugim - o narodach. Można także - Indonezi, Malezi, Japoni, Wietnami, Irani, Iracy i setki innych nowych wyrazów, które powinny kiedyś zastąpić przydługawe, niepoważne i nieporęczne Indonezyjczycy itd. Pociecha dla krzyżówkowiczów i skrablistów?

Tysiąc w beciku i Tysiąc w Strasburgu
Tysiąc to nie tylko liczebnik. Od 20 marca 2007 to także nazwisko-symbol. Znak normalnienia Polski w Unii Europejskiej.
Od lutego 2006 wszyscy rodzice otrzymują po tysiąc złotych na każde dziecko w ramach becikowego. Popełniono jednak merytoryczny błąd i istotnie każdy z rodziców może otrzymać po tysiąc złotych w przypadku zameldowania w dwóch różnych gminach. I wówczas niezbyt rozgarnięte Państwo płaci aż dwa tysiące złotych, bowiem nie jest ono technicznie przygotowane na sprawdzenie "zbyt zapobiegliwych" rodziców, którzy wezmą podwójne becikowe, a nie starczyło urzędnikom inwencji, aby wypłacać po prostu w miejscu zameldowania oseska.
Ponadto dodatkowy tysiąc złotych mogą otrzymać rodzice, jeśli dochód na osobę nie przekracza 504 zł. A co z rodzinami, u których ten dochód przekracza o złotówkę? Czy mogą przeznaczyć datek na zbożny cel, aby zejść poniżej zaczarowanej granicy i czy takie działanie jest legalne? W naszym prawie powinna zaistnieć fundamentalna zasada, że przekroczenie pewnego limitu powoduje stopniowe zmniejszanie świadczenia, a nie całkowite jego wstrzymanie. To powinno być raz na zawsze ustalone, aby nie kompromitować logiki stosowanej na społeczeństwie. Brak logiki zarzucano pewnemu sądowi w sprawie zarzucenia pomysłu ze zrzucaniem dachowego śniegu (sprawa największej katastrofy budowlanej w Polsce). Brak logiki mamy po wejściu Polski do Unii (wszelkie opłaty za wwożone auta miały być zrównane z opłatami krajowymi). Braki mamy także w konstytucji, w której wiele napisano o bezpłatności w sferze nauki i opieki zdrowotnej. Skoro na wysokim szczeblu popełniane są poważne błędy logiczne, to czego wymagać od zwykłych obywateli?
Każdy szlachetny pomysł rodzi szereg możliwości obejścia przepisów. To powoduje konieczność opłacenia kosztownego aparatu sprawdzającego, sądzącego, więziennego. Po roku okaże się, że przestępczość w Polsce wzrosła z powodu wprowadzania pięknych idei. Ileż przewałów notuje się po wprowadzeniu szczytnych haseł w życie - fundacje, zbiórki, zasiłki socjalne, pomoc powodzianom...
Skoro już o tysiącach mowa, zwłaszcza w aspekcie błądzenia i niedopracowania problemów opisanych powyżej. Otóż pani Alicja Tysiąc poskarżyła się na nasz rząd w trybunale w Strasburgu. Zdumiewające są niektóre stanowiska rządów (także polskiego) w sytuacjach, kiedy unijni sędziowie najczęściej zajmują stanowisko proobywatelskie, władze brną w ślepe uliczki, na końcu których jest kompromitacja wymiaru sprawiedliwości i konieczność wypłaty odszkodowania. Nasz rząd mógłby ponieść znacznie niższe koszty w postępowaniu ugodowym, ale doprowadzając sprawę do Strasburga, buduje (niechcący i... chwała mu za to!) obywatelskie państwo prawa. Zdaje się, że wyrok w sprawie pani Tysiąc przysporzy jej nie tylko (gorzkiej) sławy, ale również 25 tysięcy euro(pów)*, zaś wyrok może dotyczyć wielu Polek. A może ów tysiąc becikowego to na cześć omawianego nazwiska? Jak meserszmit (samolot) na cześć Messerschmitta, ajnsztajn (pierwiastek) - Einsteina, aksel (element jazdy figurowej na lodzie) - Axela i dizel (silnik) - Diesla? Zatem becikowy tysiąc ku pamięci pani Tysiąc? Skoro już jest bardziej znana, to może zmieni nazwisko w kierunku światowym - pani Alicja Milenium, Millenium a nawet Millennium?
Większość procesów wytaczanych w Strasburgu przez naszych obywateli przeciwko Polsce jest wygrywanych przez naszych rodaków. Co ciekawe, większość z nich przeciętny Polak prawidłowo ocenia - wyroki są zbieżne ze społecznymi oczekiwaniami i ocenami. Nasi urzędniczy decydenci tkwią we wschodnioeuropejskim sposobie myślenia i kompromitują nasze prawo płacąc wysoką cenę za przegrywane procesy z naszych podatków. A my należymy do Unii Europejskiej, panowie rządcy! I tam zapadają normalne wyroki, a nie "jak się komuś wydaje". Bardzo dobrze, że pani Tysiąc zaskarżyła Polskę - dzięki niej (i innym rodakom) będzie Polska normalnieć. Nawet za cenę pokrycia kosztów z naszych podatków (bo niby z czyich?).
A przy okazji wyjaśnienie - panowie urzędnicy w kitlach powinni wystawić w owym głośnym przypadku zaświadczenie o dopuszczalności aborcji, co wcale nie oznacza, że p. Tysiąc na pewno by z tej dramatycznej opcji skorzystała. Ona dopiero wówczas miałaby wybór i wcale nie jest pewne, że dokonałaby aborcji. Brak poprawnie wypełnionego dokumentu pozbawił ją prawa dokonania wyboru, a zatem ograniczono jej obywatelskie prawa.
* - waluta euro w naszym języku będzie problematycznie odmieniana, zwłaszcza po jej wprowadzeniu do oficjalnego i powszechnego obiegu w Polsce; korzystniejsza w deklinacji nazwa to europ.

Strachy na uchlane Lachy
Nareszcie polska Temida ostro i bezlitośnie wzięła się za pijaków za kierownicą. Czyżby?
"Dziennik Bałtycki" ku przestrodze (i ku pamięci) pijących alkohol bez opamiętania, zamieścił 28 lutego 2007 roku poniższe ogłoszenie, które powinno zmrozić czytelników wahających się, czy lać w gardło przed podróżą. Obawiam się, że wysokość kary zmrozi jak obecna zima (zaliczana do najcieplejszych w stuleciu), czyli towarzycho sobie będzie nadal chlało bez większych zmian. Ile osób zginie w tym roku tylko dlatego, że ślepa polska Temida ma coś z głową? Już dwumiesięczny niespieszny poślizg w zamieszczeniu anonsu świadczy, że Temida jest także nieruchawa. Oto ów anons.
Stanisław Klasa urodzony w dniu 6 sierpnia 1971 [...] został skazany na karę 8 miesięcy pozbawienia wolności z warunkowym zawieszeniem jej wykonania na okres 2 lat tytułem próby, za to, że w dniu 27 października 2006 [...] kierował pojazdem mechanicznym znajdując się w stanie nietrzeźwości - 2,39 promila alkoholu w wydychanym powietrzu. Wyrokiem z dnia 28 grudnia 2006 roku nadto orzeczono wobec oskarżonego grzywnę w wysokości 30 stawek dziennych, ustalając wysokość jednej stawki na kwotę 10 zł oraz środki karne w postaci zakazu prowadzenia wszelkich pojazdów mechanicznych na okres 2 lat i świadczenia pieniężnego na rzecz fundacji, do której statutowych celów należy niesienie pomocy ofiarom wypadków drogowych w wysokości 100 zł.
Rokrocznie w sidła policji wpada ok. 100 tys. mniejszych i większych szosowych pijanic. Parę lat temu zaostrzono zagrożenie tego przestępstwa karą pozbawienia wolności do lat dwóch. I - jak widać - stosują je w maksymalnych wymiarach, tyle że w... zawieszeniu. Z podanego anonsu wynika, że kierowca ma 35 lat, zatem z pewnością sąd mógłby odnieść się do jego przeszłości - czy i za co był karany. A może jest wzorowym Polakiem, któremu tylko raz (pechowo przed kontrolą) przyszło się zapić niemal na śmierć? W takim przypadku wyrok z pewnością jest zbyt ostry - powinniśmy roztoczyć nad obywatelem i jego rodziną szlachetną opiekę wzmocnioną przelewem (nie alkoholowym, lecz dotacyjnym) z Unii w ramach wspomagania błądzących...
Z ogłoszenia wynika, że facet, który sam szczęśliwie przeżył dwa promile i nikogo na szczęście nie zabił na drodze, zapłaci (łącznie z zamieszczeniem wyroku) około pół tysiąca złotych. Czy to jest kara? Owszem, kara powinna być dostosowana do zamożności rodaka, jednak powinna odstraszać kolejnych kandydatów na szosowych rzeźników i co? Odstrasza? Czy danina 500 zł odstręczy jego i innych (a czytających prasę) kierowców?
Można by rzec, że pan Klasa nie wykazał się klasą, podobnie jak nasza nazbyt łaskawa Temida, która ponadto od pana Klasy nie zażądała większej kasy. "Nareszcie polska Temida ostro i bezlitośnie wzięła się za pijaków za kierownicą" - w ten sposób chcielibyśmy w końcu napisać o mądrej sądowniczej naszej władzy. I od paru lat nie mamy ku temu podstaw...

Tanie państwo obu parzystych Rzeczypospolitych
Ostatnie tanie polskie państwo było przed wojną. Obecnie nasze państwo należy do najdroższych w utrzymaniu.
W marcu na internetowej aukcji zauważyłem kopertę wysłaną przez Powiatową Komendę Uzupełnień w Kutnie do mieszkańca Ozorkowa. Nad datownikiem (Kutno, 2 września 1936) widnieje stempel o treści: Sprawa urzędowa - opłatę urzędową uiści adresat. Rzeczywiście - można zauważyć znaczek dopłaty 25 gr z datownikiem (Ozorków, 3 września 1936). I mamy dwie ciekawostki - Poczta Polska przed wojną pracowała wzorowo (o tym raczej wiedzieliśmy: ten list doręczono w ciągu doby!), ale sprawa urzędowa, zatem za przesyłkę zapłaci... obywatel (szokujące?).
Bogactwo w Polsce nie było wówczas szerzej znane, ale choć adresat (na kopercie) miał zamożne a religijne nazwisko - Raj. W ramach oszczędności budżetowych przenicowano kopertę, czyli już raz użytą przewrócono na lewą stronę, sklejono i wysłano po raz drugi (pewnie starsi Polacy pamiętają przenicowane palta, zatem wiedzą, co to słowo oznacza). Teraz każdy hobbysta mógł starać się o nią - na aukcji wystawiono ową kopertę za 50 zł, czyli równowartość ok. 40 znaczków pocztowych (wg dzisiejszej taryfy usług Poczty Polskiej).
Kupić ją powinien premier, który pokazywałby ów rarytas przed każdą debatą dotyczącą oszczędności w budżecie. Może zawstydziłaby ona niejednego urzędnika państwowego odpowiedzialnego za nasze podatki? W szczególności powinni zarumienić się pocztowi urzędasi, którzy parę lat temu wycofali z obiegu kilkadziesiąt ówczesnych ważnych (do momentu rozpoczęcia niefortunnego używania mózgów przez owych pocztowych "racjonalizatorów") znaczków pocztowych. To im premier powinien przesłać kopie tej koperty, aby je powiesili sobie w gabinetach pod naszym godłem (już przecież orła z koroną, a to zobowiązuje!). Czy my (podatnicy) dowiemy się, ile zapłaciliśmy za ten bzdurny pomysł chorych polskich pseudointeligenckich umysłów?
Skoro już o zmniejszaniu kosztów utrzymania naszego szlachetnego państwa - cóż na temat limuzyn służbowych mówili dwaj nagrani dżentelmeni, o których głośno od 22 marca br?
Oleksy: Wiesz, ile jest w Stanach Zjednoczonych oficjalnych limuzyn państwowych? 16. A wiecie, ile jest w Polsce samochodów służbowych z kierowcami? 50 tysięcy. To jest skala poziomu kraju i jego kultury.
Gudzowaty: Dorwało się chamstwo do władzy...
Oleksy: Tak, i dla nich to jest wielki przywilej. Może większy niż pensja.
Czy nie należałoby zbadać tego wątku? Bo "bohater" podsłuchu twierdzi, że rozpowszechniał plotki. Może prokuratura zajmie się tymi dwoma (jakże skrajnymi a szokującymi) liczbami - 16 oraz 50 tysięcy? Pewnie niejeden prokurator "powziął informacje z mediów" o tych samochodach służbowych, zatem doniesienie o niegospodarności może sporządzić każdy prawnik jako prawy obywatel a strażnik Temidy - sam, w odruchu obywatelskiego oburzenia i w ramach wspierania rządu w walce o tańsze państwo... I porównajmy starania dzisiejszych urzędników państwowych z przedwojennymi (owa przenicowana koperta).
Tanie państwo dwóch Polsk - parzystych Rzeczypospolitych (II RP oraz IV RP)? Owszem, w międzywojniu, ale nie na początku trzeciego tysiąclecia!

Legalne kazirodztwo?
Współczesna tolerancja wymaga, abyśmy traktowali ciężko doświadczonych przez życie ludzi możliwie przyjaźnie, nawet wbrew naszym głęboko skrywanym przekonaniom. Dla dobra całego społeczeństwa.
Kilkanaście dni temu wybuchła kolejna obyczajowa sensacja. Całe szczęście, że nie u nas, lecz u sąsiadów. Nieładnie cieszyć się z czyjegoś kłopotu, ale u nas mamy wystarczająco wiele skandali w ostatnich tygodniach... Zresztą opisany poniżej dylemat i tak kiedyś zawita do nas.
Otóż skazane za kazirodztwo niemieckie rodzeństwo zaskarżyło do niemieckiego Federalnego Trybunału Konstytucyjnego przepis zakazujący rodzeństwu kontaktów seksualnych. Sąd skazał 30-letniego Niemca na 2,5 roku więzienia i w każdej chwili może nakazać rozpoczęcie odbywania kary. W 2003 r. mężczyzna odsiedział niemal rok z wcześniej orzeczonej kary. W przypadku jego 22-letniej siostry sędziowie orzekli roczny dozór kuratora. Skazani uważają, że obowiązujące prawo jest "historycznym przeżytkiem" i narusza ich podstawowe prawa. Od 2002 roku rodzeństwo poczęło czworo dzieci. Sami wychowują obecnie tylko najmłodszą latorośl. Pozostałe dzieci, z których dwoje jest niepełnosprawnych, przebywają w rodzinach zastępczych. Urząd ds. młodzieży uważa, że rodzice nie dają sobie rady z wychowaniem dzieci.
Rodzeństwo poinformowało, że niezależnie od wyroku trybunału pozostanie parą. I mamy znakomity (nie w sensie pochwały, ale w sensie rozważań o rozmaitych odchyleniach od wielowiekowych norm obyczajowych) przykład w aspekcie legalizacji różnych pomysłów, w tym homoseksualnych. Zapamiętajmy dzisiejszy dzień, bo za jakiś czas kazirodztwo nie będzie zabronione! A przynajmniej nie każde.
Dawniej geje byli karani (także w demokratycznych Stanach Zjednoczonych). Teraz mają coraz więcej uprawnień. Zakazy prawne i obyczajowe związane ze zjawiskiem kazirodztwa wprowadzono już dawno, aby zniechęcić do kalania własnego a rodowego gniazda, zwłaszcza że praktyka i medycyna wskazywała na znaczne ryzyko chorób genetycznych. Ale podobne problemy miewają klasyczne rodziny (np. alkoholowe powikłania u potomstwa). I medycyna bywa tyleż bezradna w wielu przypadkach, jak również bywa pomocna w pewnych zdarzeniach.
Co zrobić jednak z ludźmi, którzy są odporni na wzajemny erotyczny wstręt w obrębie najbliższej rodziny? I cóż począć z gejami i lesbijkami w takim obrębie, gdzie przecież nie ma przeciwwskazań medycznych z oczywistych powodów? No i co z rodzeństwem, które bardzo blisko się zapoznało nie wiedząc o powinowactwie? Czy oni będą przecierać (sic!) szlaki nowym przepisom? Czekają nas ciekawe procesy, choć o obrzydliwym (dla przeciętnie reagujących ludzi, ale to słowo jest bardzo subiektywne w nowoczesnej Europie) podłożu. Chyba nie ma prawnych mocy blokujących opisane zachowania w demokratycznym kraju, jeśli dorosłe a spowinowacone osoby mają się ku sobie. Demokracja to wolność i każdy może czynić cokolwiek zechce, jednak aby innym nie szkodził. Jeśli kazirodztwo nie powoduje ograniczenia swobody innym ludziom, to cóż możemy uczynić?
W USA pewna nauczycielka rozbiła swoją rodzinę, pedofiliła się z nieletnim młodzianem, odpokutowała paroletni wyrok i po wyjściu z więzienia wyszła za niego... za mąż. Tu ewidentna porażka nowoczesnego prawa! Współcześni Romeo i Julia? Odstręczający czy romantyczni? Prawo w swym zamyśle ma bronić młodzież przed zakusami obrzydliwych pedofilów, ale do jednego worka wrzucane są przypadki romantyczne i patologiczne. Kilka dni temu mieliśmy podobny przypadek - polski obywatel narodowości romskiej poślubił 14-letnią Romkę i mają dziecko. Polska Temida przymknęła oko na twardy przepis prawny i małżonek został ukarany symbolicznym niewysokim wyrokiem w zawieszeniu. Farsa? Niejednakowe traktowanie obywateli? Zwyczaje lokalnych społeczności ponad Konstytucją? Porażka prawa? Wyrozumiałość (wobec łamiących prawo) dla dobra podstawowej komórki społecznej? Ale poza zadawaniem się z nieletnią, to przynajmniej normalne (w znaczeniu "tradycyjne") kontakty międzyludzkie nie wprowadziły dodatkowych aspektów do sprawy. A przecież inny dżentelmen mógłby zakochać się ze wzajemnością w zbyt młodym panu i czy prawo byłoby równie wyrozumiałe?
Wszystkim skrzywdzonym (odchylonym fizycznie, psychicznie i seksualnie) przez Naturę ludziom należy pomagać i być wobec nich wyrozumiały. Tak wobec gejów, lesbijek, ale także wobec kazirodczych miłośników ars amandi, skoro są pełnoletni i wiedzą co czynią. Opisany przypadek to dalszy ciąg dyskusji o "nietuzinkowych" obywatelach. Niejako szukanie wspólnego prawnego mianownika dla homoseksualistów i kazirodców. Zatem reasumując - owe homoseksualne i kazirodcze przypadki to są pewne odchylenia od zwyczajowej normy. Fizycznie, psychicznie i seksualnie kalekie osoby mają pewne defekty, z którymi można egzystować. W nowoczesnym społeczeństwie należy udawać, że nie dostrzegamy pewnych rodzajów ułomności. Na tym również polega tzw. dobre wychowanie. Można pouczać, sugerować, odwodzić od zamiarów, namawiać do leczenia, przeprowadzać dobrowolne pogadanki, lekko (jednak bez przesady) napiętnować, aby zjawisko nie rozprzestrzeniało się poza "rzeczywiste i bezdyskusyjne przypadki odrębności seksualnych". Pomagać, ale nie dyskryminować i nie więzić! Akceptować w znaczeniu "tolerować", ale nie akceptować w znaczeniu "popierać". Obywatele pokrzywdzeni przez los w sferze fizycznej i psychicznej przecież także są pouczani (lub powinni być), jeśli zbyt jawnie obnoszą się ze swoim kalectwem, bowiem ich wolność jest ograniczona przez estetyczny odbiór wzrokowy określony przez średni poziom wrażliwości panujący w naszym społeczeństwie tu i teraz.
Dwóch gejów oraz dwie lesbijki mogą tworzyć związek (mniejsza o nazwę, jednak nie małżeński), ale cóż począć z kazirodczym związkiem? Jeśli siostra i brat zechcą stanąć na ślubnym kobiercu? Niestety, to kwestia czasu w demokratycznym ustroju - prędzej czy później ktoś przetestuje konstytucje unijnych krajów, przy czym kraj leżący w depresji (morskiej) zapewne ponownie będzie w czołówce "postępu", zaś śluby tam zawarte będą honorowane w całej Unii Europejskiej.
W demokratycznym państwie pewne związki międzyludzkie mogą jawić się jako obrzydliwe (i dla wielu z nas są one istotnie takie), jednak nie można zbyt głośno pomstować na takich okaleczonych ludzi, ponieważ prawo ma traktować wszystkich możliwie jednakowo. Współczesna tolerancja wymaga, abyśmy traktowali owych ciężko doświadczonych przez życie ludzi możliwie przyjaźnie, nawet wbrew naszym głęboko skrywanym niechęciom. Dla ich dobra i dla dobra całego społeczeństwa.
Dawniejsze zboczenia, dewiacje, odchylenia, defekty zyskują językowe synonimy łagodzące ostrość znaczeń sprzed wielu lat. Z listy chorób zniknął homoseksualizm. Sepsa także nie jest chorobą, ale budzi większą grozę niż niejedna poważna dolegliwość. Jeśli mamy wolność słowa, to możemy głośno wyrażać swoje obawy wobec seksualnych dziwactw, czy nie możemy nawet szeptać, bowiem nie święta, ale świecka inkwizycja III tysiąclecia przetacza się przez Europę i szuka swoich ofiar?

"Wilhelm Gustloff" zatopiony przez niemieckie torpedy
Jeśli Żydzi ginęli w polskich obozach zagłady, to "Wilhelm Gustloff" został zatopiony przez niemieckie torpedy, zaś na dwa miasta spadły japońskie bomby atomowe. W ten sposób można dość zręcznie manipulować faktami.
29 marca 2007 wyemitowano dokumentalny film (Discovery) nt. zatopienia statku niby pasażerskiego "Wilhelm Gustloff". "Dziennik Bałtycki" (25 stycznia 2004) zapoznał swych czytelników z ową historią, która warta jest omówienia, choćby z powodu rozmaitych interpretacji tego tragicznego wydarzenia. Z jednej strony ukazano losy sympatycznej pani o polskich personaliach (Łucja Bagińska, wyszła za mąż za żołnierza Wehrmachtu - Gerharda Rybandta), która przeżyła katastrofę, jednak 9343 osoby zginęły (w tym ok. 5 tys. dzieci). Na pokładach było jednak około 1400 żołnierzy i marynarzy oraz 162 rannych żołnierzy.
Zatem - jak traktować ową jednostkę? Jako statek pasażerski, okręt wojenny czy statek-szpital? (Wytłuszczony tekst - cytaty z gazety).
Pani Łucja była w szoku i krzyknęła - Jezus! Gdzie moje dziecko!? Dzisiaj ktoś powie - co to ma za znaczenie, ale zadam pytania, choć aż wstyd je zadawać (przed samym sobą, zwłaszcza wobec nieszczęścia owej miłej kobiety): w jakim języku krzyknęła pani Łucja oraz - gdyby Niemcy jednak wygrały wojnę - to w jaki sposób pisałoby się nazwisko i imię pani Łucji oraz cóż daliby Polsce (...) - jej mąż służący w Wehrmachcie i syn Hans Jurgen? Nawiasem mówiąc, pani Łucja wspomniała, że po latach korespondencyjnie zgłosił się do niej wątpliwy dżentelmen z Niemiec - Ten mężczyzna podszywa się pod mojego zmarłego synka, prosił o zaświadczenie, aby wyciągnąć rentę od państwa. Zatem - nie tylko Polacy cwaniaczą w systemie rentowym...
Z drugiej strony mamy Rosjanina, ukazanego jako podejrzanego typa - Komandor podporucznik Marinesko miał od kilku tygodni nóż na gardle. Jako dowódca sowieckiego okrętu podwodnego S-13 pilotował jego remont w Finlandii. Nudę skracał sobie zakrapianymi alkoholem wypadami w miasto. Pijackie orgie na okręcie i opuszczenie jednostki będącej w stanie wojny mocno zdenerwowały sowieckich admirałów. Komandorowi dano jeszcze jedną szansę - hańbę żołnierskiego munduru miał zmyć krwią Niemców. W przeciwnym wypadku groziło mu rozstrzelanie.
No tak, Niemcy walczyli po rycersku i dla idei, zaś niecni Rosjanie byli szantażowani i musieli mordować szlachetnych najeźdźców niosących wolność i cywilizację na Wschód. I takie stereotypy będą obowiązywać w przyszłości - dobrzy a prześladowani Niemcy oraz źli a zapijaczeni Rosjanie.
Przewodniczący Związku Ludności Niemieckiej w Gdyni - "Gustloff" nie był uzbrojony, był typowym statkiem pasażerskim. Zginęło na nim pięć razy więcej osób, niż na "Titanicu", w większości kobiety i dzieci. Chcemy uczcić pamięć wszystkich, którzy zginęli. 30 stycznia, w kościele przy ul. Armii Krajowej organizujemy nabożeństwo w 59. rocznicę zatopienia statków pasażerskich "Wilhelm Gustloff" i "Goya" przez sowieckie okręty podwodne.
Czyżby to był typowy statek pasażerski? I przy ulicy Armii Krajowej (dobrze, że nie Ofiar Piaśnicy!) będą opowiadać sobie o "typowych statkach pasażerskich"?
Zamieszczono także wywiad z p. Korsakiem - W Gdyni Redłowie znajdowała się bardzo ważna fabryka, w której produkowano elementy do niemieckich samolotów. W 1944 r. zaczęto wywozić ludzi i urządzenia do Niemiec. Kiedy Armia Czerwona była koło Koszalina, pomyślano o "Gustloffie". Samochód załadowano urządzeniami pomiarowymi i kontrolnymi, na których Niemcom bardzo zależało. Przy zakładach lotniczych mieściła się komórka gestapo, która załatwiła miejsce dla samochodu. A może pasażerów zaokrętowano nie tyle "przy okazji", ale także aby zamaskować wojskowy ładunek? Ale o tym strona niemiecka milczy.
Kto wie, że "Wilhelm Gustloff" otrzymał imię po zamordowanym w Szwajcarii przedstawicielu NSDAP? Ciekawe, jak zachowaliby się dzielni dowódcy U-Bootów, gdyby zauważyli statek "Kalinin", wymykający się z otoczonego Leningradu, z ludnością cywilną na pokładzie? Zatoczyliby koło i odpłynęli na większe łowy? Według rycerskich a szlachetnych starogermańskich zasad?
No to jak? Statek przewoził tylko niewinnych cywilów? A urządzenia wojskowe, a żołnierze i marynarze? Ilu Polaków, Żydów, Rosjan, Francuzów nacisnęłoby wówczas guzik, wysyłając torpedy w kierunku owego nieszczęsnego okrętu, skoro zadane rany przez okupanta były ciągle świeże, zaś lista osobowo-towarowa była nieznana? A ponadto pora nocna i - jeśli cokolwiek było widać - to swastyki na flagach oraz nazwisko (przedstawiciela partii uznanej za zbrodniczą podczas procesu w Norymberdze) na burtach? Nie dzisiaj, ale wówczas. Ilu?
W filmie na Discovery tragedię określono jako największą katastrofę morską. Kapitana Marinesko nazwano niepokornym oficerem. Rosjan ukazano jako mścicieli, którzy w odwecie za faszystowskie akty ludobójstwa, zabijali wroga, także kobiety i dzieci. Ale też pewien świadek zeznał - Załoga "Wilhelma Gustloffa" biła po rękach tonących, aby nie przeciążyli łodzi ratunkowych. Zatem (to tylko teoretyczne rozważania) - za śmierć ilu osób odpowiadają Rosjanie, skoro na statku pasażerskim (jeśli już tak twierdzi strona niemiecka) było kilkakrotnie więcej ludzi niż dozwalają przepisy dotyczące statków tego typu, nie było właściwej liczby łodzi ratunkowych oraz sami Niemcy nie kwapili się do ratowania towarzyszy podróży? Na zakończenie filmu - Świat w obliczu wojny nie zauważył tragedii, ani przez wiele lat nie chciał pamiętać o jej ofiarach.
Rok później, w równą rocznicę tragedii, tenże "Dziennik Bałtycki" (28 stycznia 2005) wraca do wątku.
Mija 60 lat od zatopienia Wilhelma Gustloffa. Gdy wypływał z Gdyni w swój ostatni rejs, 30 stycznia 1945 roku, na pokładzie wiózł 10 582 osoby, czyli 5 razy więcej niż słynny Titanic. Woda pochłonęła 9 343 ludzkie życia, w tym ok. 5 tys. dzieci.
Zginęło zatem jednorazowo tyle osób, co niemal każdego nazistowskiego "pracowitego" dnia ginęło ludzi w czeluściach komór gazowych w niemieckich obozach koncentracyjnych (właściwiej - zagłady), z czego niemal połowa to były również dzieci, podobno gorsze od niemieckich, bo głównie żydowskie i polskie. Gdyby Niemcy chcieli opłakiwać wszystkie ofiary wojny we właściwej proporcji, to nie wystarczyłoby im łez...
W ramach akcji Hannibal, w której brały udział 4 statki, miał bezpiecznie przerzucić II Dywizję Szkoleniową Łodzi Podwodnych (918 żołnierzy) i przy okazji zabrać uciekinierów z Prus Wschodnich.
Należy więc podkreślić, że główną rolą "statku" była walka z naszymi sprzymierzeńcami, zatem był to jednak okręt wojenny i każdy żołnierz walczący z niemieckim agresorem miał nie tylko prawo, ale obowiązek zatopić okręt noszący na kadłubie znienawidzoną swastykę oraz nazwisko niemieckiego faszysty. Uczynił to radziecki okręt podwodny, ale gdyby zapytać polskich podwodniaków o problem sumienia, zwłaszcza tych, co stracili bliskich w Powstaniu Warszawskim, podczas którego niemieccy faszyści bezlitośnie rozstrzeliwali ludność cywilną, w tym niewinne dzieci...
Opowiada Łucja Bagińska z Gdyni, jedyna żyjąca dziś na Wybrzeżu osoba uratowana z katastrofy. - Nie chciałam wyjeżdżać z Gdyni. Namówiła mnie sąsiadka. Mój mąż był wcielony do Wehrmachtu i walczył na froncie wschodnim. Po Gdyni krążyły straszne wieści o okrucieństwie Armii Czerwonej.
Pani Łucja w zeszłym roku również udzieliła wywiadu - wyszła za mąż za żołnierza walczącego u boku Hitlera. Czy wiedziała wówczas, co Niemcy wyczyniali z rodzinami żołnierzy polskich i radzieckich broniących swych ojczyzn? Czy słyszała o okrucieństwie cywilizowanej armii niemieckiej? "Kurier" (31 stycznia 2005) także przeprowadził wywiad z p. Łucją, jednak nie zapytał jej jak mieszkała i co zwykle jadała podczas początkowo zwycięskiej wojny toczonej przez wodza i męża (gdzie mieszkała, to wiemy - w byłej wówczas Gdyni, czyli w Gotenhafen, skąd wyrzucono dziesiątki tysięcy Polaków, a wielu z nich wymordowano w lasach pod Piaśnicą oraz w obozie zagłady Stuthoff). Natomiast lektor przeczytał, że w kilka godzin po wypłynięciu z Gdyni została przerwana droga do wolności. Niefortunne rozumowanie polskiego dziennikarza - czyżby nasze wojska walczące o polską Gdynię niosły naszym rodakom (a za Polkę uważa się p. Łucja, no może od 1945...) niewolę? Z pewnością, gdyby rejs przebiegł szczęśliwie, to pani Łucja mieszkałaby w Niemczech, ciesząc się niemieckimi wnukami jako... Niemka, przecież nie Polka! I nie nazywałaby się ani Bagińska, ani Łucja. Pewnie nie znałaby polskiego języka, a na pewno tego języka nie znałyby jej wnuki.
Opowiada badacz wojennych katastrof morskich, Hans Schön, autor wielu książek (także wystąpił w filmie na kanale "Discovery"), w tym o "Gustloffie". - Od 1940 roku przy nabrzeżu na Oksywiu pełnił rolę pływających koszar. Choć "Gustloff" normalnie zabierał 2 tysiące ludzi, to my przygotowaliśmy 5 tysięcy miejsc, a na pokład weszło... ponad 10 tysięcy osób!
Potwierdza zatem, że był to wrogi nam okręt wojenny (koszarowiec). Ponadto, gdyby Niemcy zabrali dopuszczalną liczbę osób, to Rosjanie mieliby na sumieniu jednak 5 razy mniej ofiar. Zatem kto odpowiada za śmierć 8 tysięcy Niemców? Jeśli polski konspirator zabrał na akcję niemowlę, aby przewieźć w wózku bibułę i podczas strzelaniny zginęłoby owo dziecko, to czyż oskarżylibyśmy okupanta o wyjątkowe barbarzyństwo?
Był 30 stycznia 1945 roku, godzina 21.16. Przez radio transmitowano przemówienie Hitlera. Gdy zaczęto grać hymn, nagle usłyszeliśmy przerażający huk.
Gdyby ktoś chciał zrealizować groteskowy film, to nic lepszego by nie wymyślił - po ryku wodza nawołującego do walki z całym niedobrym światem oraz podczas grania znienawidzonego (niemal przez cały świat) hymnu (słuchanego codziennie przez p. Łucję) III Rzeszy (państwa o władzach uznanych przez świat za zbrodnicze), zniecierpliwiona ręka boska nareszcie pokierowała ateistyczną torpedę we właściwym kierunku. Może Bóg niepotrzebnie czekał aż tak długo i kara była zbyt wysoka? Może to dopust boży za obóz Auschwitz-Birkenau, który został (oficjalnie) odkryty dla świata parę dni wcześniej, zaś teraz jest nazywany polskim obozem zagłady? Dawniej także nieco się zagapił i urządził krwawą łaźnię w Sodomie i Gomorze. Mógł stopniować karę... Czyżby Bóg popełnił błąd?
Prawdopodobnie Niemcy uwierzyli w szczęśliwą gwiazdę czuwającą nad miastem Gdynia - Gotenhafen (Port Gotów) to nazwa fonetycznie zbliżona do pojęcia Bóg/Gott, co mogło zachęcać dowództwo niemieckie oraz ludność cywilną do masowego eksodusu** z zagrabionego polskiego portu ku (niech i tak będzie) wolności. Zbytnia ufność powodowała systematyczne zwiększanie liczby ewakuowanych ludzi w kolejnych rejsach. Nieopodal Gdyni leży Hel. Może kojarzono tę nazwę raczej z niemieckim słowem hell (czujny, dźwięczny, jasny, oczywisty, żywy). Tragedia potwierdziła wszystkie znaczenia owego słowa, oprócz ostatniego. W pysze zapomniano o bogini śmierci w mitologii germańskiej o imieniu... Hel/Hella. Zresztą po niemiecku (podobnie) Hölle to piekło. W innym germańskim języku, angielskim, wyraz hell oznacza właśnie piekło tudzież piekielne męki. Rozziew pomiędzy niebem a piekłem okazał się dla tysięcy Niemców zupełnie niewielki, jak odległość pomiędzy oboma miastami (i fonetyczna "odległość" ich niemieckich znaczeń), pośród których odeszli na wieczną wachtę. Führer opętał ich umysły i być może w ostatnich swych minutach przeklęli go - zbyt późno! Szkoda, że nie wystarczyło im wcześniej odwagi...
Przy opacznym rozumowaniu, które zaprezentowało wiele zachodnich redakcji twierdzących, że straszliwe obozy zagłady budowane przez Niemców na polskich ziemiach są jednak polskie, można dojść do równie logicznego wniosku, że te upiorne torpedy były... niemieckie. Zostały przekazane w darze od narodu radzieckiego, wprawdzie wbrew woli narodu panów, jednak umieszczono je na jeszcze pływającym terytorium Wielkich (choć coraz mniejszych) Niemiec, zatem w owej chwili stały się niemieckie! Nie był to akt przyjaźni pomiędzy jeszcze niedawnymi sojusznikami (patrz słynna braterska defilada na ulicach Brześcia), ale niewątpliwie można dostrzec pewną logikę nazywania torpedy niemiecką, skoro ludobójcze obozy nazwano polskimi... Przy tejże logice, również atomowe bomby zrzucone na dwa azjatyckie miasta można byłoby nazwać bombami japońskimi...
Jakże rozmaicie recenzowane są książki poświęcone owemu morskiemu dramatowi... "Tragedia Gustloffa" (autor - wspomniany Hans Schön)
recenzja - http://www.ksiegarnia-odkrywcy.pl/tragedia-gustloffa,3952.html -
"Tragedia Gustoffa" to wstrząsająca relacja naocznego świadka ocalałego z jednej z największych katastrof morskich w historii. To jednocześnie bogato ilustrowany, unikalny dokument o bestialskim zatopieniu statku ewakuacyjnego dla uchodźców niemieckich z Prus Wschodnich. Jednak przede wszystkim, to hołd oddany 9343 ofiarom, w tym 5000 tysiącom kobiet i dzieci, które zginęły w sztormową, mroźną noc 30 stycznia 1945 roku.
Jedno słowo (bestialski) określa jednoznacznie stanowisko recenzenta. Łatwo dzisiaj oceniać zatopienie niemieckich statków/okrętów, zbombardowanie Drezna czy Hiroszimy? W szczególności uproszczona ocena i jej łatwość wypowiadania przychodzi w umysłach ludzi, którzy nigdy nie przeżyli piekła wojny, nie utracili (właśnie w bestialski sposób!) bliskich oraz nie musieli wykonywać kontrowersyjnych rozkazów w imieniu swych narodów.
"Wilhelm Gustloff. Zagłada przyszła z głębin" (autor - Andrzej Soysal)
recenzja - http://www.ksiegarnia-odkrywcy.pl/wilhelm-gustloff-zaglada-przyszla-z-glebin,1963.html -
Powieść dokumentalna poświęcona tragedii "Wilhelma Gustloffa". W niezwykle poetycki sposób opisuje skomplikowane losy bohaterów, którzy starali się w tych trudnych latach wojny odnaleźć miłość i szczęście. Którzy wiedzieli czym jest odwaga, poświęcenie, patriotyzm. Którzy mimo wszystko pamiętali o znaczeniu słów: nadzieja oraz wiara. Szczególnej wymowy książce dodają archiwalne zdjęcia ukazujące wojenny Gdańsk i kluczowe postaci historyczne.
Ale jakże inna jest recenzja - http://www.allegro.pl/item180258984_wilhelm_gustloff_zaglada_przyszla_z_glebin.html -
Jakaż była rozpacz wśród rozbitków, gdy potężny, szary kadłub ciężkiego krążownika z pełną szybkością przemknął obok tonącego "Wilhelma Gustloffa." Gdyby komandor Henigst, dowódca krążownika zdecydował się na zastopowanie silników i przystąpienie do akcji ratunkowej, mając do dyspozycji wyszkoloną załogę, szalupy i tratwy ratunkowe, można byłoby założyć, że dodatkowo kilka tysięcy rozbitków byłoby uratowanych!"
Informacja z "ostatniej chwili" (www.trojmiasto.pl) -
W piątek w Mozaice (30 marca 2007, godzina 19.00, wstęp wolny) odbędzie się spotkanie z Andrzejem Soysalem, kapitanem żeglugi wielkiej oraz autorem książek: "Zaręczy na Transatlantyku", "Tajemnice dalekich rejsów", "Rywale z podwórka", "Wilhelm Gustloff. Zagłada przyszła z głębin". Autor czeka na zainteresowanych.

PS1 Wprawdzie Inny słownik języka polskiego PWN 2000 definiuje termin katastrofa jako tragiczne wydarzenie, w którym ginie wiele osób lub dochodzi do dużych strat materialnych, ale szereg podanych przykładów zawęża jednak to znaczenie do wypadków technicznych (katastrofa lotnicza, kolejowa, tankowca) oraz katastrof naturalnych (trzęsienie ziemi, susza). Zapewne wielu z nas ma wątpliwości, czy zbombardowanie tamy, wysadzenie pociągu, spalenie czołgu, storpedowanie okrętu podczas wojny jest katastrofą... Podobnie - czy zburzenie wieżowców WTC było katastrofą budowlaną (takie padało wówczas określenie).
PS2 Już na początku wojny, we wrześniu 1939, niemiecki okręt podwodny zatopił (bez ostrzeżenia, ale podobno... omyłkowo) pierwszy (podczas II wojny światowej) pasażerski statek "Athenia", który bezsprzecznie był wyłącznie statkiem pasażerskim. Na pokładzie przewoził ok. 1400 Amerykanów, Kanadów*, Brytów* i Irlandów*. Ponieważ morze było spokojne i posiadano do dyspozycji ok. 1800 miejsc w szalupach, przeto straty były stosunkowo niewielkie - ok. 120 osób. Niemcy (po swojemu) wykorzystali tragedię zrzucając winę na swych wrogów w artykule "Churchill zatopił Athenię". Gdyby naziści wieźli na okręcie "Wilhelm Gustloff" przepisową liczbę osób (ok. 2000), to straty byłyby niewielkie (proporcjonalne, czyli ok. 200 osób). To Niemcy Niemcom zgotowali aż tak tragiczny los, a odpowiedzialność próbują zrzucić na innych. Czyżby nie dostrzegali pokrętnej manipulacji? Nie rozwinę tematu kto rozpoczął tę wojnę, ale powinniśmy zauważyć różnicę pomiędzy zbójem a napadniętym przechodniem, który niespodziewanie zastosuje dolegliwe odwetowe środki.
* - propozycje dla geografów i polonistów
** - exodus jest polskim nieporozumieniem językowym (powinno być eksodus)
PS3 cytat o dowódcy radzieckiego okrętu podwodnego - Wikipedia:
11 stycznia 1945 Marinesko wyszedł na swój piąty patrol bojowy (drugi na S-13), który uczynił go najsłynniejszym z radzieckich podwodniaków. 30 stycznia 1945 S-13 napotkał i storpedował na północ od Łeby okręt pomocniczy Kriegsmarine ms "Wilhelm Gustloff", jak się okazało, wywożący II dywizję szkolną okrętów podwodnych oraz uchodźców niemieckich z Prus Wschodnich. Ze statkiem utonęło, według różnych szacunków, od 6000 do 9000 niemieckich cywilów, marynarzy i żołnierzy, przez co jego zatopienie stało się jedną z największych, a według niektórych - największą katastrofą w dziejach żeglugi. W dalszym ciągu tego samego rejsu, 10 lutego 1945 S-13 storpedował i zatopił u polskich wybrzeży transportowiec ms "Steuben", z którym zginęło ok. 3000 Niemców, w większości żołnierzy. Marinesko zatopił statki o największym łącznym tonażu spośród radzieckich podwodniaków - 42 557 BRT.

Mirosław Naleziński, Gdynia
www.mirnal.neostrada.pl
Mirosław Naleziński, Gdynia www.mirnal.neostrada.pl www.wiadomosci24.pl

AKTUALNOŚCI luty 2007 MIROSŁAWA NALEZIŃSKIEGO

AKTUALNOŚCI styczeń 2007 MIROSŁAWA NALEZIŃSKIEGO

PUBLIKACJE MIRKA w 2006r
AKTUALNOŚCI GRUDZIEŃ MIROSŁAW NALEZIŃSKI

AKTUALNOŚCI LISTOPADOWE MIROSŁAW NALEZIŃSKI
AKTUALNOŚCI PAŹDZIERNIKOWY MIROSŁAW NALEZIŃSKI
AKTUALNOŚCI SIERPNIOWE MIROSŁAW NALEZIŃSKI
AKTUALNOŚCI LIPCOWE MIROSŁAW NALEZIŃSKI
AKTUALNOŚCI MAJOWE MIROSŁAW NALEZIŃSKIEGI
AKTUALNOŚCI KWIETNIOWE MIROSŁAW NALEZIŃSKI
AKTUALNOŚCI MARCOWE MIROSŁAW NALEZIŃSKI
AKTUALNOŚCI LUTOWE MIROSŁAW NALEZIŃSKI
AKTUALNOŚCI STYCZNIOWE MIROSŁAW NALEZIŃSKI

i przechodzimy na 2005r
AKTUALNOŚCI GRUDNIOWE MIROSŁAW NALEZIŃSKI
AKTUALNOŚCI LISTOPADOWE MIROSŁAW NALEZIŃSKI
AKTUALNOŚCI PAŹDZIERNIKOWY MIROSŁAW NALEZIŃSKI
AKTUALNOŚCI WRZEŚNIOWE MIROSŁAW NALEZIŃSKI
AKTUALNOŚCI SIERPNIOWE MIROSŁAW NALEZIŃSKI
AKTUALNOŚCI CZERWCOWE MIROSŁAW NALEZIŃSKI
AKTUALNOŚCI MAJOWE MIROSŁAW NALEZIŃSKI
AKTUALNOŚCI KWIETNIOWE MIROSŁAW NALEZIŃSKI

ARTYKUŁY - tematy do przemyślenia
i wiele innych w kolejnych działach wydawnictwa:
SĄDY PROKURATURA ADWOKATURA
POLITYKA PRAWO INTERWENCJE - sprawy czytelników

"AFERY PRAWA" - Niezależne Czasopismo Internetowe www.aferyprawa.com
Stowarzyszenia Ochrony Praw Obywatelskich
Zespół redakcyjny: Zdzisław Raczkowski, Witold Ligezowski, Małgorzata Madziar, Zygfryd Wilk, Bogdan Goczyński, Zygmunt Jan Prusiński i sympatycy SOPO

uwagi i wnioski proszę wysyłać na adres: afery@poczta.fm
redakcja@aferyprawa.com
Dziękujemy za przysłane teksty opinie i informacje.

WSZYSTKICH INFORMUJĘ ŻE WOLNOŚĆ WYPOWIEDZI I SWOBODA WYRAŻANIA SWOICH POGLĄDÓW JEST ZAGWARANTOWANA ART 54 KONSTYTUCJI RZECZYPOSPOLITEJ POLSKIEJ.

zdzichu

Komentarze internautów:

Komentowanie nie jest już możliwe.