opublikowano: 26-10-2010
Naleziński - Media w Polsce i na świecie - marcowy cykl krytyczno-informacyjny Mirosława Nalezińskiego

Resort finansów wydał polecenie, aby urzędy skarbowe sprawdzały rodaków handlujących w internecie w aspekcie zarejestrowania firm i płacenia podatków. Kontrole wyrywkowe wykazują, że 70% to tzw. nieprawidłowości. Przez ostatnie 5 lat zakupy internetowe wzrosły niemal 10-krotnie.
Media podają, że "towary sprzedawane internetowo są oferowane po niskich cenach, bo handlowcy nie dzielą się z fiskusem zyskami". Jednak w innym miejscu przyznają, że chodzi o 2% podatku. Zatem coś tu nie gra - czy owe 2% podatku może decydować o opłacalności interesu? Nie przesadzajmy - 2 złote od każdej setki to przecież symboliczna danina.
Na czym polegają kontrole internetowych sprzedawców prowadzone przez kontrolerów skarbowych? Sprawdzają wybrane transakcje dotyczące droższych i nowych towarów, w szczególności te "idące w setki sztuk" i u właścicieli serwisów aukcyjnych deszyfrują pseudonimy (kto za nimi stoi). Tygodniowo obecnie to parę takich rozpoznań, ale szykują się poważniejsze akcje. Urzędnicy przyznają, że "skala oszustw mogłaby być mniejsza, gdyby serwisy aukcyjne automatycznie rozpoznawały, kiedy należy opłacić podatek i informowały o tym internautów". Jednak właściciele serwisów nie zamierzają wprowadzać takich rozwiązań - ich nie obchodzi skąd oferenci mają towar i czy płacą podatki.
I tu można napisać - oto Polska właśnie!
Nikt nie lubi płacić podatków, jednak im więcej ludzi będzie (uczciwie) je płacić, tym mogą (i byłyby!) one być niższe. No i aspekt jednak uczciwości (jest coś takiego po kilkunastu latach życia w nowej Polsce?) - jeśli biznesmen sprowadza i sprzedaje setki jednakowych nowiutkich towarów tygodniowo, to czy nie powinien jednak zapłacić symbolicznego choć podatku? Jak każdy sprzedawca w sklepie? Tego wymaga zwykła przyzwoitość i uczestnictwo w życiu społecznym Państwa. A nie tylko brać i kombinować, a jeśli ulice są niebezpieczne, to narzekać na policję, że nie wyłapuje chuliganów. Jeśli kiepska opieka zdrowotna, to pretensje do rządu. Może także policjanci i lekarze zarabialiby więcej i żyłoby się nam i lepiej i dłużej?
Jestem pełen podziwu dla... głupoty Państwa (czyli dla umysłowej niezaradności wysokich urzędników państwowych). Z jednej strony totalne dziury budżetowe i utyskiwania w każdej fiskalnej dziedzinie, a z drugiej strony niemożność poradzenia sobie z miliardowym rynkiem aukcji internetowych. A przecież to dość proste! Serwisy internetowe nie otrzymywałyby zezwolenia na prowadzenie działalności, gdyby nie poddały się przepisom ustalonym przez fiskusa. Jakież to ustalenia?
Każdy sprzedawca płaci serwisowi prowizję od sprzedaży towaru. Jakiż to problem, aby serwis pobierał podatki odprowadzane do Skarbu Państwa przy okazji zabierania swojej działki? I jeszcze zarabiałby na tej działalności. Można przedyskutować, czy podatki powinny być opłacane tylko od nowych (nieużywanych) towarów, a towary używane wolne byłyby od podatku? Skoro mamy doskonały aparat - komputery i internet, to można wprowadzić próbnie na rok propozycję - stare jednostkowe artykuły (fortepian, książka, znaczki pocztowe, pamiątki) byłyby wolne od podatku, jeśli byłyby sprzedawane przez osoby prywatne. Te same towary oferowane przez firmy byłyby obarczone podatkiem (np. 2%). Nowe towary, sprzedawane przez osoby prywatne oraz przez firmy, byłyby obciążone wyższym podatkiem (np. 3%). Nowe towary to głównie sprowadzane i oferowane jako "kup teraz". Z reguły sprzedawca sprzedając towar zaznacza, że jest nowy (nieużywany), bo to jest atut podczas podejmowania decyzji kupna czy licytacji. Towary opisywane jako "towar lekko używany, powystawowy, demonstracyjny" oczywiście byłyby traktowane jako towary nowe, ponieważ z jednej strony mają konkurencyjne ceny wobec towarów całkowicie nowych, a z drugiej strony są szybciej zbywane niż artykuły używane. Jeśli osoba prywatna otrzyma prezent lub przywiezie pewien jednostkowy artykuł z zamiarem sprzedaży albo decyzję o sprzedaży podejmie w późniejszym terminie, to może całkiem nowy artykuł sprzedać bez podatku, jednak bez sugestii w opisie, że jest to towar nowy. Każde określenie w opisie odwołujące się do nowości, przecież potencjalnie powoduje wzrost ceny wylicytowanej, a zatem nie powinno dziwić zwiększenie podatku z zera na np. 3%.
Ponadto urzędy skarbowe porównywałyby zestawienia wpływające na osoby o jednakowych numerach identyfikacyjnych i oceniałyby, czy handlowiec wkracza w wyższe stopy podatkowe z tytułu handlu na masową skalę i ustalałyby wysokość podatku uzupełniającego.
Transakcje internetowe to przyszłość, jednak muszą być one prowadzone w cywilizowany sposób - uczestnicy (sprzedawcy, bo to oni płaciliby podatki) powinni włączyć się w ogólny wysiłek utrzymywania Państwa w coraz lepszej kondycji. Tego wymaga także kupiecka przyzwoitość wobec handlowców prowadzących klasyczne punkty sprzedaży - oni przecież płacą podatki.
Gdyby ktoś przybył pierwszy raz do Polski i usłyszał, że nasz kraj (o milionowej rzeszy ekonomistów z wyższym wykształceniem) boryka się z kłopotami finansowymi, przy czym z jednej strony część obywateli (w tym właściciele sklepów) płaci wysokie podatki, zaś z drugiej strony pozostali obywatele (handlowcy "sprowadzający towary całymi kontenerami") nie płacą podatków, to taki przybysz uznałby, że to jakiś nienormalny kraj o lichej kadrze przywódczej.
Sprawa niejednakowego traktowania podmiotów gospodarczych wobec Konstytucji to kolejny temat, który tylko potwierdza, że obywatele RP nie są równi wobec prawa, choćby podatkowego. A w jaki sposób rozwiązano podobne problemy w krajach starej Unii Europejskiej oraz w Stanach Zjednoczonych?
Komórka czy komora celna?
Amatorski pornofilm z polskim
celnikiem w roli głównej krąży po internecie. Funkcjonariusz zarejestrował
telefonem komórkowym w komorze celnej swoje erotyczne zmagania z kobietą
zamieszaną w przekupstwa celników.
Ktoś powie - to wyjątkowa sytuacja
i rzadko spotykana... Niestety, to jednak dość typowa sytuacja, a jej
nowatorstwo polega na nagraniu przez samego winnego, który jest
funkcjonariuszem... państwowym!
Prawdopodobnie "moda"
przyszła z USA - ileż to filmików pokazywano na kablówce, kiedy to
tamtejsza młodzież podkręcała sobie stan emocjonalny filmując swoje
chuligańskie wybryki? Ileż to widzieliśmy demolek sklepów, bijatyk, napadów?
Filmują sami przestępcy, aby się podkręcić i pochwalić przed kumplami.
Ileż to wszczęto postępowań karnych, po przejęciu materiałów nagranych
przez durnowatych pseudofilmowców? Ileż to u nas było skandali, choćby
szkolnych, z molestowaniem, wyszydzaniem nauczyciela oraz bijatyk tak
prawdziwych, jak inscenizowanych?
Gdyby nie nagrania, to w zdecydowanej
większości społeczeństwo toczyłoby swój senny egzystencjalny żywot w
przekonaniu, że nic złego wokół się nie dzieje... Gwoli ścisłości -
niektóre nagrane incydenty zostały zainicjowane wyłącznie z potrzeby
uwiecznienia działań "bohaterów" i gdyby nie wysoki poziom
techniki w tej materii, to nie doszłoby do ich wyreżyserowania.
Można wyliczyć ostatnie przypadki
skandali spowodowanych nagraniami przez przestępców lub nagranych przez
osoby spoza ich grona. Technika daje coraz lepsze narzędzia do podglądania i
nagrywania. Dawniej Tartuffe ("Świętoszek") był podsłuchiwany w
oryginalnej sztuce, bo Molierowi nie marzyło się nawet posiadanie cudów
techniki, ale pewien reżyser w Teatrze Telewizji Polskiej zastosował
szpulowy magnetofon schowany pod stołem... I to był wówczas (przełom lat
60. i 70.) tyle odważny interpretacyjny wyczyn, co szczyt techniki podsłuchowej
w PRL.
Z branży celno-pogranicznej należy
przypomnieć dwie historie. Podczas masowych wyjazdów z Polski w latach 80.
tygodnik "Solidarność" opisał nasze panie oczekujące na wyjazd
na Zachód, które korzystały z przyspieszonej wyjazdowej ścieżki
legislacyjnej - parominutowa wizyta w toalecie z urzędnikiem decydującym o
wyjeździe wg scenariusza opisanego w notatce o celniku.
Inna sprawa (także z tego okresu) -
autokarowa wycieczka powracająca z Turcji zostaje zatrzymana na granicy i
pewna ładna polska blondynka jest proszona do kontroli. Tam jest molestowana
i autobus bez przeszkód (bez przestoju i ceł nakładanych na pasażerów
wiozących ciuchy z Azji Mniejszej) wraca nad Wisłę. Po powrocie pani daje
sprawę do sądu przeciwko całej wycieczce o zbiorowe sugestywne zmuszenie
jej do prostytucji w zamian za umorzenie wszystkim opłat celnych.
Rzecznik prasowy Izby Celnej w
Olsztynie, przyznaje, że celnicy pracujący na granicy narażeni są na wiele
pokus - "Gdy były prowadzone postępowania, słyszeliśmy o tym, że były
też wręczane jakieś prezenty w postaci telefonów komórkowych. Ale o tym,
że były oferowane usługi seksualne nigdy nie słyszeliśmy". Rzeczywiście
nie słyszał?
Opisane przeze mnie dwa przypadki to
na pewno szczyt góry lodowej. Z pewnością o takich przypadkach, choćby
tylko jako plotki, można się przez lata nasłuchać... W obu przypadkach nie
istniały tanie i powszechne systemy podglądania i zapisu, choć nagrania
magnetofonowe były już możliwe dzięki miniaturowemu sprzętowi, jednak naród
nie miał głowy do powszechnego nagrywania wszystkich, wszystkiego i wszędzie.
Zapewne zmieni się to - już się zmienia, bowiem dziennikarze i zwykli
obywatele coraz częściej włączają choćby tylko telefony komórkowe
rejestrując wręczanie łapówek, oszustwa, kradzieże lub molestowania. W
sukurs idą kamery montowane w bankach, sklepach i na ulicach. Nikt z nas nie
może być pewny, kiedy listonosz wezwie nas do sądu w charakterze (oby
tylko) podejrzanego...
A ten celnik? No cóż... Sam celnie
się trafił!
Sfinks i orzeł w koronie
7 marca 2007 wyemitowano telewizyjny
reportaż, w którym ukazano historię niepełnosprawnego chłopaka, któremu
wójt odmówił przewiezienia na badania specjalnym busem z domu do Warszawy.
Podobno zgodnie z prawem stanowionym przez okolicznych mężów.
Po odmowie, matka z synem pojechali
na badania pociągiem, jednak podczas podróży chłopak przewrócił się i
poranił. W tym samym czasie, tymże wehikułem, udała się urzędnicza świta
na konkurs skoków do Zakopanego. Można by rzec - "A co będzie im się
plątać jakiś wiejski kaleka w szykownym pojeździe".
Po paru dniach w szpitalu, w
wyniku powikłań, chłopiec zmarł.
No i cóż takiego się stało? Nic!
Przecież świat należy do zdrowych, przebojowych i twórczych urzędników,
a nie jakichś pechowych istot, którym Bóg poskąpił zdrowia, szczęścia,
urody, figury, bogactwa i (najważniejsze) sprytu. Na tym przecież polega
wczesny i bezlitosny kapitalizm, a taki właśnie mamy wokół...
Podczas emisji programu przypomina się
pierwsza wstrząsająca scena z powieści "Faraon". Pewien egipski
niewolnik latami przekopywał nawadniający kanał, aby wykupić się właścicielowi
i zostać wolnym człowiekiem. Na nic jego błagania - urzędnicy faraona
kazali zasypać wykop, bo świta musiała mieć wygodną przeprawę na szlaku
ku lepszemu jutru. Także zgodnie z prawem stanowionym przez wielkich mężów.
W parę chwil zniweczono wieloletnią pracę ludzkiej istoty równie mało
znaczącej w ówczesnym świecie, która z rozpaczy rozstała się ze swym nędznym
życiem.
Niewolnik sprzed wieków ze sfinksem
w tle oraz współczesny niewolnik systemu opieki zdrowotnej z orłem w
koronie na sztandarze. Obaj zdegradowani przez Los, pogardzani przez władzę,
niewspomagani przez społeczeństwo. Obaj plątający się i przeszkadzający
w marszu ku świetlanej przyszłości. Takie ludzkie balasty do wyrzucenia na
śmietnik cywilizacyjnego marginesu przy pierwszej lepszej nadarzającej się
okazji.
Paniska wróciły z zawodów w
doskonałych humorach. Być może niektórym z nich resztki sumienia popsują
spokojny sen, kiedy przyśni im się wzgardzony Polak na tle skoczni w górach...
Możliwe, że komuś z faraonowego orszaku również przerwał się sen
sprawiedliwego, kiedy wspomniał skrzywdzonego Egipcjanina na tle piramid...
Kolejne karawany przez stulecia brną
dalej przed siebie i kogo to obchodzi, że taki NIKT wpadnie do piachu, który
zasypie go na wieki? Ciebie, mnie? Egiptu, Polski? Nikogo!
Polska nauka zasugerowana zerem bezwzględnym
Grupa
polskich fizyków schłodziła atomy rubidu do temperatury wyższej od zera
bezwzględnego o niespełna jedną dziesięciomilionową stopnia Celsjusza -
poinformowało Centrum Promocji i Informacji Uniwersytetu M. Kopernika (UMK) w
Toruniu. W ten sposób osiągnięto pierwszy w Polsce kondensat
Bosego-Einsteina. Polscy naukowcy zyskują dzięki niemu narzędzie do
uprawiania nowoczesnych badań z zakresu fizyki ultrazimnej materii.
- informują dumnie Polaków nasze media.
Ciekawe, komu uda się osiągnąć
temperaturę niższą od zera bezwzględnego? Nikomu, bo się nie da, ale
nawet nie uda się uzyskać dokładnego zera (podobnie jest z próżnią). Ale
co jeśli termometr byłby źle wyzerowany? W końcu jedna dziesięciomilionowa
stopnia w skali Celsjusza czy Kelvina wte czy wewte... Chyba łatwo o pomyłkę
w kraju, w którym kilka lat temu w budżecie aż 40 mld zł wte czy wewte nie
miało większego znaczenia...
Polscy naukowcy mają ustaloną renomę
w świecie. Mimo że ich płace nigdy nie nadążały za światową czołówką,
to z sukcesami było znaczenie lepiej. Wynagrodzenia zawsze oscylowały wokół
niskich rejestrów i ich osiągnięcia w pracy nad niskimi temperaturami wpadły
w rezonans z liczbami podawanymi na comiesięcznych kwitkach wypłat. Jest to
chyba pierwszy znany przypadek tak dokładnego sprzęgnięcia efektów pracy z
mocą płacy. I to na tak wysokim szczeblu nauki i techniki. Do tej pory
podobne zjawisko silnego zasugerowania zaobserwowano w kynologii - dość
często zauważa się podobieństwo pana do psa...
Inna sprawa, że kondensat
Bosego-Einsteina wspomagał (niejako z nazwy) naszych naukowców w żmudnej
walce o minimum godne księgi Guinnessa (tak w pracy, jak i w płacy) z racji
języka... polskiego. Otóż wzorem chudego a bosego Mojżesza, o którym
anegdoty nieco pokrążyły wg teorii Kopernika na (w końcu) uczelni Jego
imienia, jedynie w naszym języku można było właściwie powiązać szczytne
idee minimalnych płac w polskiej nauce i bosego kamienia, bo tak mniej więcej
można częściowo przełożyć nazwę owego kondensatu. Polski naukowiec to
często niemal bosy facet, który może sobie (młyński, nie jubilerski)
kamień podczepić do szyi.
Stein to po polsku kamień
albo pestka, pestka po niemiecku to ponadto Kern, a to po
polsku jądro oraz istota (sedno sprawy) i te znaczenia są na
tyle nobliwe, że wracamy do noblisty Einsteina, który był nie tylko
fizykiem, ale także mędrcem (z filozoficznym
kamieniem w nazwisku po przodkach).
Ciekawe, ale Celsjusz (Celsius) w
swoim pierwszym termometrze rtęciowym przyjął skalę odwrotną do
dzisiejszej - zero ustalił dla temperatury wrzenia wody, zaś 100 stopni dla
temperatury krzepnięcia tej cieczy, czyli dość niefrasobliwie. Na szczęście
inni naukowcy zaproponowali odwrócenie skali, ponieważ logicznie
argumentowali, że im wyższa temperatura, to tym większa energia cieplna. Im
niższa temperatura, tym wolniej poruszają się atomy. Atomy gazu w
temperaturze pokojowej przemykają z prędkością tysięcy kilometrów na
godzinę, a atomy kondensatu Einsteina-Bosego poruszają się tak niemrawo, że
nie da się ich ruchu zmierzyć. Zero bezwzględne w skali Kelvina to minus
273,15 stopni w skali Celsjusza, przy czym wartość jednego kelwina i jednego
celsjusza (jako jednostek) są jednakowe.
Można by odwołać się do
pierwszego termometru - doskonale wpisuje się w siatkę płac naszych naukowców.
Związkowcy z uczelni powinni przyjąć ten prototyp za sztandarową ikonę,
bowiem doskonale przypomina, że oba wzorce (miernik i płace) są postawione
na głowie, czyli odwrócone...
Pilot do sterowania zasobami ludzkimi
Internetowe Allegro proponuje zakup
pilota do sterowania... kobietą. Urządzonko przypomina pilot/pilota
(niepotrzebne skreślić, wszak są dwie szkoły dla biernika liczby
pojedynczej rodzaju męskiego). Przyciski (opisane po angielsku)
jednoznacznie wskazują na związek panów z paniami. Oto zestaw poleceń
wydawanych za pomocą pilota -
MUTE (cisza)
PMS OFF (wyłącz napięcie przedmiesiączkowe)
GIVE ME: BEER, SEX, FOOD (daj mi: piwo, seks, jadło)
STOP: NAGGING, MOANING, WHINING (przestań: dokuczać, płakać,
marudzić)
FORGIVE (wybacz)
FORGET (zapomnij)
MOVE ON (kontynuuj)
SAY NO (powiedz "nie")
SAY YES (powiedz "tak")
REMOVE CLOTHES (zdejmij ubranie)
COOK (gotuj)
CLEAN (sprzątaj)
LEAVE (wyjdź)
CALM DOWN (uspokój się)
HURRY UP (pospiesz się)
BREASTS +/- (biust +/-)
Ponadto oferent dowcipnie wyjaśnia sposób zasilania oraz instrukcję obsługi
-
Do zasilania wymaga poczucia humoru (nie dołączono
do produktu).
Obsługa: 1. Wyceluj w partnerkę, 2. Wciśnij
wybrany przycisk, 3. Licz na to, że zadziała.
Szkoda, że pilot jest z plastyku, a nie z ciężkiego metalu, bo wówczas można
byłoby go zastosować także jako przycisk biurkowy albo młotek do gwózdków
i pinesek... A może przewidujący producent specjalnie wykonał pilot(a) w
wersji lekkiej, zaokrąglanej, a zatem... superbezpiecznej? Że niby z poprawką
na co bardziej krewkich klientów, co to mogliby płochą damę swego serca próbować
obić urządzonkiem w przypadku niesubordynacji? Wprawdzie
dostawca uczciwie objaśnia, że -
Poza zabawnym wyglądem i pomysłem
pilot nie posiada żadnej dodatkowej funkcjonalności. Po prostu nikim nie
steruje w żaden nadnaturalny sposób,
jednak bądźmy szczerzy - ilu z nas dokładnie czytuje
wszystkie instrukcje obsługi? Inna sprawa - nie przesadzajmy; ileż można
sobie obiecać za ok. 30 zł?
Cóż na to emancypantki i dżentelmeni?
Po odkryciu prądu elektrycznego i skonstruowaniu silników elektrycznych oraz
systemów zdalnego sterowania, panowie postawili sobie za cel budowanie maszyn
pomagających w gospodarstwie domowym, także zastępujących panie i to nie
tylko w kuchni... Dawne cybernetyczne żółwie nie zdały egzaminu, może coś
drgnie w dziedzinie pań na sygnał pilota?
Nie doczekamy się zapewne pilota do
sterowania panami. Chyba dlatego, że panie wykorzystują odwieczne sposoby
stare jak świat (jeszcze z przedbateryjkowej ery), odnawiane w kolejnych
pokoleniach i nieco modernizowane. Te sposoby znane są od tysięcy lat (patrz
Kleopatra, a wcześniej Ewa od Adama), jednak po odkryciu prądu
elektrycznego, panowie ustawicznie coś kombinują i majstrują przy urządzeniach,
aby zmienić ten
kiepski nasz odwieczny obraz...
Nie słyszałem, aby panie czuły się
dotknięte pojawieniem się pilota na rynku światowym, a teraz także na
polskim. Nie stanął w ich obronie również żaden pan, w tym prawnik, czuły
nie tyle na wdzięki kobiece, ale na sprawy dyskryminacji płciowej. Jakaż
awantura by się rozegrała, gdyby zamiast pilota sterującego niewiastami
(choćby tylko na niby) ukazała się wersja dla białej młodzieży północnoamerykańskiej
z propozycją zdalnego sterowania Murzynami albo dla czarnej młodzieży w RPA
ze sterowaniem białasków? A już zapewne szczytem fatalnego smaku byłyby
takie piloty (sprzedawane w nazistowskich obozach zagłady) w języku panów z
lat drugiej wojny światowej. W mowie nawiązującej do kąpielowych poleceń
wydawanych zwożonym przedstawicielom najbardziej umęczonego narodu przez
nadludzi. Ten ostatni obrzydliwy pomysł pojawił się w aspekcie wspomnień
rozmaitych "dzieł sztuki" wystawianych w galeriach i w związku z
toczącymi się procesami w sprawie obrażania uczuć. A gdyby zamiast
sprofanowanego krzyża pani Znalskiej postawić prysznic, nad nim otwór
sufitowy, zaś przed ową instalacją umieścić opisany pilot (opisanego
pilota) z koszmarnymi rozkazami? Rozpętałoby się słuszne piekło od Tel
Awiwu po Nowy Jork. Ale póki co, w internecie są piloty do sterowania tylko
paniami. I tak niech pozostanie, skoro to nikogo nie razi... Czy można
przekroczyć delikatną granicę pomiedzy niewinnym żartem a koszmarną
rzeczywistością?
No i wątki językowe - Przedstawiamy
Ci pilot, który... (czytamy w ofercie). I jaki jest biernik liczby
pojedynczej rodzaju męskiego? Mam srebrny pilot, robot kuchenny, mikser,
bagażnik, czy Mam srebrnego pilota, robota kuchennego, miksera, bagażnika?
Ponadto wyraz plastyk powinien
być stosowany w przypadku zarówno osoby, jak
też substancji. Przecież nie odróżniamy kosmetik
(krem) - kosmetyk (pan zajmujący się kosmetycznym działem). Wszak
nie termoplastik, lecz termoplastyk. Zatem wyłącznie - plastykowe
pieniądze, plastykowane karty do gry (powlekane plastykiem), plastykowe
zabawki i opakowania, żywność opakowana w folię, czyli zafoliowana (zaplastykowana),
sklep dla plastyków oraz przerób plastyku. Tak sądzę.
Kara śmierci za handel mrówkami
Ludzi skazywano na karę śmierci już
chyba za wszystko, co można sobie wyobrazić, choćby w koszmarnym widzie.
Chini* jednak ciągle podnoszą stawki w licytacjach prawa karnego, bowiem
pewnego China skazano na najwyższy wymiar kary za oszukiwanie na... mrówkach.
Istotki zwinne i niewinne, ale ten Chin to całkiem przebiegły facet. Nie
oszukał lusterkami jak praski cwaniak na kilkaset złotych. Owszem, na
KILKASET, ale... MILIONÓW DOLARÓW!
Czy można sobie wyobrazić większą
groteskę w obliczu śmierci? Facet sprzedawał... mrówki nie po 200 juanów,
ale 50 razy drożej. Media podały - "sprzedawał po zawyżonej
cenie". Ale zawyżenie... U nas ongiś sprzedawano towary po zawyżonych
cenach (ale 50-200%, jednak nie 5000%!). I to w dobie totalnych braków
rynkowych, a z tego co wiemy, Chiny są państwem zaskakująco rynkowym jak na
komunistyczne idee. Tym bardziej trudno zrozumieć istotę tego przewału. Nie
jednorazowo parę paczek mrówek na rynku pośród kopiowanych programów czy
filmów a wódką ze żmijką w butelce, ale przez par lat przez profesjonalną
firmę?! I 10 tys, frajerów płaciło koszmarne pieniądze (równowartość
prawie 1300 dolarów za paczkę!) bez sprawdzenia, bez reklamacji, bez słowa
protestu? W kraju, w którym wydawałoby się, że każde kichnięcie przez
urzędnika, studenta i cudzoziemca jest rejestrowane przez parę kamer i kilku
tajnych współpracowników donosi na nich, zanim oni sami zdadzą sobie sprawę,
że coś rzeczywiście knują? Przecież to jakaś koszmarna groteska!
Przebiegły Chin okazał się
mistrzem w naciąganiu w przeciwieństwie do jego mrówek, które także miały
służyć do naciągania (ale... herbaty - podczas parzenia). Parę tysięcy
Chinów sparzyło się na transakcjach, a jeden z nich w szoku dobrowolnie
rozstał się z życiem.
Skazany na śmierć Chin z Chin być
może powinien zostać nominowany do księgi Guinnessa, bo komu na świecie
udałoby się ogołocić rodaków, czyli Chinów, z prawie (w przeliczeniu)
400 mln dolców? Na mrówkach, choćby i specjalnych, bo czarnych (jak podały
agencje). Udało się odzyskać jakieś ochłapy dolarowe, bo tylko ok.
miliona dolarów, czyli poniżej procenta przewału.
Do tego oskarżony twierdził, że
nie miał pojęcia o hodowli tych małych zwierzątek i nie znał się na ich
cenach. I ten facet przez parę lat wyssał od rodaków Chinów niemal pół
miliarda dolarów?! Jednak Chiny to kraj nie tylko wielki, ale i wielkich możliwości.
A Chini po rewolucji kulturalnej (co za okropna i ironiczna nazwa) wzięli
swoje sprawy we własne ręce. Niektórzy (jak widać) zbyt energicznie i zbyt
przestępczo. Gdyby nie drakoński wymiar kary, to materiał sądowy i cała
opowieść - zaiste komediowe!
* W
powyższym tekście zaproponowałem stosowanie krótszych nazw narodowości - Chin/Chini
zamiast Chińczyk/Chińczycy. Nie powinno to specjalnie bulwersować,
bowiem mamy już równie ciekawe złożenia (mieszkaniec/państwo) - Czech
z Czech, Niemiec z Niemiec, Włoch z Włoch, zatem także Chin
z Chin. Skoro można o Czechach w Czechach, to także o Chinach
w Chinach (o narodzie w państwie).
Polska w turnieju walczyła z
Czechami, z Niemcami, z Włochami oraz z Chinami. Polacy walczyli w meczach z
Czechami, z Niemcami, z Włochami oraz z Chinami. Z kontekstu wynika, że
w pierwszym zdaniu piszemy o państwach, zaś w drugim - o narodach. Można
także - Indonezi, Malezi, Japoni, Wietnami, Irani,
Iracy i setki innych nowych wyrazów, które powinny kiedyś zastąpić
przydługawe, niepoważne i nieporęczne Indonezyjczycy itd. Pociecha
dla krzyżówkowiczów i skrablistów?
Tysiąc w beciku i Tysiąc w Strasburgu
Tysiąc to nie tylko liczebnik. Od 20
marca 2007 to także nazwisko-symbol. Znak normalnienia Polski w Unii
Europejskiej.
Od lutego 2006 wszyscy rodzice
otrzymują po tysiąc złotych na każde dziecko w ramach becikowego. Popełniono
jednak merytoryczny błąd i istotnie każdy z rodziców może otrzymać po
tysiąc złotych w przypadku zameldowania w dwóch różnych gminach. I wówczas
niezbyt rozgarnięte Państwo płaci aż dwa tysiące złotych, bowiem nie
jest ono technicznie przygotowane na sprawdzenie "zbyt
zapobiegliwych" rodziców, którzy wezmą podwójne becikowe, a nie
starczyło urzędnikom inwencji, aby wypłacać po prostu w miejscu
zameldowania oseska.
Ponadto dodatkowy tysiąc złotych
mogą otrzymać rodzice, jeśli dochód na osobę nie przekracza 504 zł. A co
z rodzinami, u których ten dochód przekracza o złotówkę? Czy mogą
przeznaczyć datek na zbożny cel, aby zejść poniżej zaczarowanej granicy i
czy takie działanie jest legalne? W naszym prawie powinna zaistnieć
fundamentalna zasada, że przekroczenie pewnego limitu powoduje stopniowe
zmniejszanie świadczenia, a nie całkowite jego wstrzymanie. To powinno być
raz na zawsze ustalone, aby nie kompromitować logiki stosowanej na społeczeństwie.
Brak logiki zarzucano pewnemu sądowi w sprawie zarzucenia pomysłu ze
zrzucaniem dachowego śniegu (sprawa największej katastrofy budowlanej w
Polsce). Brak logiki mamy po wejściu Polski do Unii (wszelkie opłaty za wwożone
auta miały być zrównane z opłatami krajowymi). Braki mamy także w
konstytucji, w której wiele napisano o bezpłatności w sferze nauki i opieki
zdrowotnej. Skoro na wysokim szczeblu popełniane są poważne błędy
logiczne, to czego wymagać od zwykłych obywateli?
Każdy szlachetny pomysł rodzi
szereg możliwości obejścia przepisów. To powoduje konieczność opłacenia
kosztownego aparatu sprawdzającego, sądzącego, więziennego. Po roku okaże
się, że przestępczość w Polsce wzrosła z powodu wprowadzania pięknych
idei. Ileż przewałów notuje się po wprowadzeniu szczytnych haseł w życie
- fundacje, zbiórki, zasiłki socjalne, pomoc powodzianom...
Skoro już o tysiącach mowa, zwłaszcza
w aspekcie błądzenia i niedopracowania problemów opisanych powyżej. Otóż
pani Alicja Tysiąc poskarżyła się na nasz rząd w trybunale w Strasburgu.
Zdumiewające są niektóre stanowiska rządów (także polskiego) w
sytuacjach, kiedy unijni sędziowie najczęściej zajmują stanowisko
proobywatelskie, władze brną w ślepe uliczki, na końcu których jest
kompromitacja wymiaru sprawiedliwości i konieczność wypłaty odszkodowania.
Nasz rząd mógłby ponieść znacznie niższe koszty w postępowaniu
ugodowym, ale doprowadzając sprawę do Strasburga, buduje (niechcący i...
chwała mu za to!) obywatelskie państwo prawa. Zdaje się, że wyrok w
sprawie pani Tysiąc przysporzy jej nie tylko (gorzkiej) sławy, ale również
25 tysięcy euro(pów)*, zaś wyrok może dotyczyć wielu Polek. A może ów
tysiąc becikowego to na cześć omawianego nazwiska? Jak meserszmit (samolot)
na cześć Messerschmitta, ajnsztajn (pierwiastek) - Einsteina, aksel (element
jazdy figurowej na lodzie) - Axela i dizel (silnik) - Diesla? Zatem becikowy
tysiąc ku pamięci pani Tysiąc? Skoro już jest bardziej znana, to może
zmieni nazwisko w kierunku światowym - pani Alicja Milenium, Millenium a
nawet Millennium?
Większość procesów wytaczanych w
Strasburgu przez naszych obywateli przeciwko Polsce jest wygrywanych przez
naszych rodaków. Co ciekawe, większość z nich przeciętny Polak prawidłowo
ocenia - wyroki są zbieżne ze społecznymi oczekiwaniami i ocenami. Nasi urzędniczy
decydenci tkwią we wschodnioeuropejskim sposobie myślenia i kompromitują
nasze prawo płacąc wysoką cenę za przegrywane procesy z naszych podatków.
A my należymy do Unii Europejskiej, panowie rządcy! I tam zapadają normalne
wyroki, a nie "jak się komuś wydaje". Bardzo dobrze, że pani Tysiąc
zaskarżyła Polskę - dzięki niej (i innym rodakom) będzie Polska normalnieć.
Nawet za cenę pokrycia kosztów z naszych podatków (bo niby z czyich?).
A przy okazji wyjaśnienie - panowie
urzędnicy w kitlach powinni wystawić w owym głośnym przypadku zaświadczenie
o dopuszczalności aborcji, co wcale nie oznacza, że p. Tysiąc na pewno by z
tej dramatycznej opcji skorzystała. Ona dopiero wówczas miałaby wybór i
wcale nie jest pewne, że dokonałaby aborcji. Brak poprawnie wypełnionego
dokumentu pozbawił ją prawa dokonania wyboru, a zatem ograniczono jej
obywatelskie prawa.
* - waluta euro w naszym języku
będzie problematycznie odmieniana, zwłaszcza po jej wprowadzeniu do
oficjalnego i powszechnego obiegu w Polsce; korzystniejsza w deklinacji nazwa
to europ.
Strachy na uchlane Lachy
Nareszcie
polska Temida ostro i bezlitośnie wzięła się za pijaków za kierownicą.
Czyżby?
"Dziennik Bałtycki" ku
przestrodze (i ku pamięci) pijących alkohol bez opamiętania, zamieścił 28
lutego 2007 roku poniższe ogłoszenie, które powinno zmrozić czytelników
wahających się, czy lać w gardło przed podróżą. Obawiam się, że
wysokość kary zmrozi jak obecna zima (zaliczana do najcieplejszych w
stuleciu), czyli towarzycho sobie będzie nadal chlało bez większych zmian.
Ile osób zginie w tym roku tylko dlatego, że ślepa polska Temida ma coś z
głową? Już dwumiesięczny niespieszny poślizg w zamieszczeniu anonsu świadczy,
że Temida jest także nieruchawa. Oto ów anons.
Stanisław
Klasa urodzony w dniu 6 sierpnia 1971 [...] został skazany na karę 8 miesięcy
pozbawienia wolności z warunkowym zawieszeniem jej wykonania na okres 2 lat
tytułem próby, za to, że w dniu 27 października 2006 [...] kierował
pojazdem mechanicznym znajdując się w stanie nietrzeźwości - 2,39 promila
alkoholu w wydychanym powietrzu. Wyrokiem z dnia 28 grudnia 2006 roku
nadto orzeczono wobec oskarżonego grzywnę w wysokości 30 stawek dziennych,
ustalając wysokość jednej stawki na kwotę 10 zł oraz środki karne w
postaci zakazu prowadzenia wszelkich pojazdów mechanicznych na okres 2 lat i
świadczenia pieniężnego na rzecz fundacji, do której statutowych celów
należy niesienie pomocy ofiarom wypadków drogowych w wysokości 100 zł.
Rokrocznie w sidła policji wpada ok.
100 tys. mniejszych i większych szosowych pijanic. Parę lat temu zaostrzono
zagrożenie tego przestępstwa karą pozbawienia wolności do lat dwóch. I -
jak widać - stosują je w maksymalnych wymiarach, tyle że w... zawieszeniu.
Z podanego anonsu wynika, że kierowca ma 35 lat, zatem z pewnością sąd mógłby
odnieść się do jego przeszłości - czy i za co był karany. A może jest
wzorowym Polakiem, któremu tylko raz (pechowo przed kontrolą) przyszło się
zapić niemal na śmierć? W takim przypadku wyrok z pewnością jest zbyt
ostry - powinniśmy roztoczyć nad obywatelem i jego rodziną szlachetną
opiekę wzmocnioną przelewem (nie alkoholowym, lecz dotacyjnym) z Unii w
ramach wspomagania błądzących...
Z ogłoszenia wynika, że facet, który
sam szczęśliwie przeżył dwa promile i nikogo na szczęście nie zabił na
drodze, zapłaci (łącznie z zamieszczeniem wyroku) około pół tysiąca złotych.
Czy to jest kara? Owszem, kara powinna być dostosowana do zamożności
rodaka, jednak powinna odstraszać kolejnych kandydatów na szosowych rzeźników
i co? Odstrasza? Czy danina 500 zł odstręczy jego i innych (a czytających
prasę) kierowców?
Można by rzec, że pan Klasa nie
wykazał się klasą, podobnie jak nasza nazbyt łaskawa Temida, która
ponadto od pana Klasy nie zażądała większej kasy. "Nareszcie polska
Temida ostro i bezlitośnie wzięła się za pijaków za kierownicą" - w
ten sposób chcielibyśmy w końcu napisać o mądrej sądowniczej naszej władzy.
I od paru lat nie mamy ku temu podstaw...
Tanie państwo obu parzystych Rzeczypospolitych
Ostatnie tanie polskie państwo było
przed wojną. Obecnie nasze państwo należy do najdroższych w utrzymaniu.
W marcu na internetowej aukcji zauważyłem
kopertę wysłaną przez Powiatową Komendę Uzupełnień w Kutnie do mieszkańca
Ozorkowa. Nad datownikiem (Kutno, 2 września 1936) widnieje stempel o treści:
Sprawa urzędowa - opłatę urzędową uiści adresat. Rzeczywiście -
można zauważyć znaczek dopłaty 25 gr z datownikiem (Ozorków, 3 września
1936). I mamy dwie ciekawostki - Poczta Polska przed wojną pracowała wzorowo
(o tym raczej wiedzieliśmy: ten list doręczono w ciągu doby!), ale sprawa
urzędowa, zatem za przesyłkę zapłaci... obywatel (szokujące?).
Bogactwo w Polsce nie było wówczas
szerzej znane, ale choć adresat (na kopercie) miał zamożne a religijne
nazwisko - Raj. W ramach oszczędności budżetowych przenicowano kopertę,
czyli już raz użytą przewrócono na lewą stronę, sklejono i wysłano po
raz drugi (pewnie starsi Polacy pamiętają przenicowane palta, zatem wiedzą,
co to słowo oznacza). Teraz każdy hobbysta mógł starać się o nią - na
aukcji wystawiono ową kopertę za 50 zł, czyli równowartość ok. 40 znaczków
pocztowych (wg dzisiejszej taryfy usług Poczty Polskiej).
Kupić ją powinien premier, który
pokazywałby ów rarytas przed każdą debatą dotyczącą oszczędności w
budżecie. Może zawstydziłaby ona niejednego urzędnika państwowego
odpowiedzialnego za nasze podatki? W szczególności powinni zarumienić się
pocztowi urzędasi, którzy parę lat temu wycofali z obiegu kilkadziesiąt ówczesnych
ważnych (do momentu rozpoczęcia niefortunnego używania mózgów przez owych
pocztowych "racjonalizatorów") znaczków pocztowych. To im premier
powinien przesłać kopie tej koperty, aby je powiesili sobie w gabinetach pod
naszym godłem (już przecież orła z koroną, a to zobowiązuje!). Czy my
(podatnicy) dowiemy się, ile zapłaciliśmy za ten bzdurny pomysł chorych
polskich pseudointeligenckich umysłów?
Skoro już o zmniejszaniu kosztów
utrzymania naszego szlachetnego państwa - cóż na temat limuzyn służbowych
mówili dwaj nagrani dżentelmeni, o których głośno od 22 marca br?
Oleksy: Wiesz, ile jest w Stanach
Zjednoczonych oficjalnych limuzyn państwowych? 16. A wiecie, ile jest w
Polsce samochodów służbowych z kierowcami? 50 tysięcy. To jest skala
poziomu kraju i jego kultury.
Gudzowaty: Dorwało się chamstwo
do władzy...
Oleksy: Tak, i dla nich to jest
wielki przywilej. Może większy niż pensja.
Czy nie należałoby zbadać tego wątku?
Bo "bohater" podsłuchu twierdzi, że rozpowszechniał plotki. Może
prokuratura zajmie się tymi dwoma (jakże skrajnymi a szokującymi) liczbami
- 16 oraz 50 tysięcy? Pewnie niejeden prokurator "powziął informacje z
mediów" o tych samochodach służbowych, zatem doniesienie o
niegospodarności może sporządzić każdy prawnik jako prawy obywatel a strażnik
Temidy - sam, w odruchu obywatelskiego oburzenia i w ramach wspierania rządu
w walce o tańsze państwo... I porównajmy starania dzisiejszych urzędników
państwowych z przedwojennymi (owa przenicowana koperta).
Tanie państwo dwóch Polsk -
parzystych Rzeczypospolitych (II RP oraz IV RP)? Owszem, w międzywojniu, ale
nie na początku trzeciego tysiąclecia!
Legalne kazirodztwo?
Współczesna
tolerancja wymaga, abyśmy traktowali ciężko doświadczonych przez życie
ludzi możliwie przyjaźnie, nawet wbrew naszym głęboko skrywanym
przekonaniom. Dla dobra całego społeczeństwa.
Kilkanaście dni temu wybuchła kolejna
obyczajowa sensacja. Całe szczęście, że nie u nas, lecz u sąsiadów. Nieładnie
cieszyć się z czyjegoś kłopotu, ale u nas mamy wystarczająco wiele
skandali w ostatnich tygodniach... Zresztą opisany poniżej dylemat i tak
kiedyś zawita do nas.
Otóż skazane za kazirodztwo
niemieckie rodzeństwo zaskarżyło do niemieckiego Federalnego Trybunału
Konstytucyjnego przepis zakazujący rodzeństwu kontaktów seksualnych. Sąd
skazał 30-letniego Niemca na 2,5 roku więzienia i w każdej chwili może
nakazać rozpoczęcie odbywania kary. W 2003 r. mężczyzna odsiedział niemal
rok z wcześniej orzeczonej kary. W przypadku jego 22-letniej siostry sędziowie
orzekli roczny dozór kuratora. Skazani uważają, że obowiązujące prawo
jest "historycznym przeżytkiem" i narusza ich podstawowe
prawa. Od 2002 roku rodzeństwo poczęło czworo dzieci. Sami wychowują
obecnie tylko najmłodszą latorośl. Pozostałe dzieci, z których dwoje jest
niepełnosprawnych, przebywają w rodzinach zastępczych. Urząd ds. młodzieży
uważa, że rodzice nie dają sobie rady z wychowaniem dzieci.
Rodzeństwo poinformowało, że
niezależnie od wyroku trybunału pozostanie parą. I mamy znakomity (nie w
sensie pochwały, ale w sensie rozważań o rozmaitych odchyleniach od
wielowiekowych norm obyczajowych) przykład w aspekcie legalizacji różnych
pomysłów, w tym homoseksualnych. Zapamiętajmy dzisiejszy dzień, bo za jakiś
czas kazirodztwo nie będzie zabronione! A przynajmniej nie każde.
Dawniej geje byli karani (także
w demokratycznych Stanach Zjednoczonych). Teraz mają coraz więcej uprawnień.
Zakazy prawne i obyczajowe związane ze zjawiskiem kazirodztwa wprowadzono już
dawno, aby zniechęcić do kalania własnego a rodowego gniazda, zwłaszcza że
praktyka i medycyna wskazywała na znaczne ryzyko chorób genetycznych. Ale
podobne problemy miewają klasyczne rodziny (np. alkoholowe powikłania u
potomstwa). I medycyna bywa tyleż bezradna w wielu przypadkach, jak również
bywa pomocna w pewnych zdarzeniach.
Co zrobić jednak z ludźmi, którzy
są odporni na wzajemny erotyczny wstręt w obrębie najbliższej rodziny? I cóż
począć z gejami i lesbijkami w takim obrębie, gdzie przecież nie ma
przeciwwskazań medycznych z oczywistych powodów? No i co z rodzeństwem, które
bardzo blisko się zapoznało nie wiedząc o powinowactwie? Czy oni będą
przecierać (sic!) szlaki nowym przepisom? Czekają nas ciekawe procesy, choć
o obrzydliwym (dla przeciętnie reagujących ludzi, ale to słowo jest bardzo
subiektywne w nowoczesnej Europie) podłożu. Chyba nie ma prawnych mocy
blokujących opisane zachowania w demokratycznym kraju, jeśli dorosłe a
spowinowacone osoby mają się ku sobie. Demokracja to wolność i każdy może
czynić cokolwiek zechce, jednak aby innym nie szkodził. Jeśli kazirodztwo
nie powoduje ograniczenia swobody innym ludziom, to cóż możemy uczynić?
W USA pewna nauczycielka rozbiła
swoją rodzinę, pedofiliła się z nieletnim młodzianem, odpokutowała
paroletni wyrok i po wyjściu z więzienia wyszła za niego... za mąż. Tu
ewidentna porażka nowoczesnego prawa! Współcześni Romeo i Julia? Odstręczający
czy romantyczni? Prawo w swym zamyśle ma bronić młodzież przed zakusami
obrzydliwych pedofilów, ale do jednego worka wrzucane są przypadki
romantyczne i patologiczne. Kilka dni temu mieliśmy podobny przypadek -
polski obywatel narodowości romskiej poślubił 14-letnią Romkę i mają
dziecko. Polska Temida przymknęła oko na twardy przepis prawny i małżonek
został ukarany symbolicznym niewysokim wyrokiem w zawieszeniu. Farsa?
Niejednakowe traktowanie obywateli? Zwyczaje lokalnych społeczności ponad
Konstytucją? Porażka prawa? Wyrozumiałość (wobec łamiących prawo) dla
dobra podstawowej komórki społecznej? Ale poza zadawaniem się z nieletnią,
to przynajmniej normalne (w znaczeniu "tradycyjne") kontakty międzyludzkie
nie wprowadziły dodatkowych aspektów do sprawy. A przecież inny dżentelmen
mógłby zakochać się ze wzajemnością w zbyt młodym panu i czy prawo byłoby
równie wyrozumiałe?
Wszystkim skrzywdzonym (odchylonym
fizycznie, psychicznie i seksualnie) przez Naturę ludziom należy
pomagać i być wobec nich wyrozumiały. Tak wobec gejów, lesbijek, ale także
wobec kazirodczych miłośników ars amandi, skoro są pełnoletni i wiedzą
co czynią. Opisany przypadek to dalszy ciąg dyskusji o
"nietuzinkowych" obywatelach. Niejako szukanie wspólnego prawnego
mianownika dla homoseksualistów i kazirodców. Zatem reasumując - owe
homoseksualne i kazirodcze przypadki to są pewne odchylenia od zwyczajowej
normy. Fizycznie, psychicznie i seksualnie kalekie osoby mają pewne defekty,
z którymi można egzystować. W nowoczesnym społeczeństwie należy udawać,
że nie dostrzegamy pewnych rodzajów ułomności. Na tym również polega
tzw. dobre wychowanie. Można pouczać, sugerować, odwodzić od zamiarów,
namawiać do leczenia, przeprowadzać dobrowolne pogadanki, lekko (jednak bez
przesady) napiętnować, aby zjawisko nie rozprzestrzeniało się poza
"rzeczywiste i bezdyskusyjne przypadki odrębności seksualnych".
Pomagać, ale nie dyskryminować i nie więzić! Akceptować w znaczeniu
"tolerować", ale nie akceptować w znaczeniu "popierać".
Obywatele pokrzywdzeni przez los w sferze fizycznej i psychicznej przecież
także są pouczani (lub powinni być), jeśli zbyt jawnie obnoszą się ze
swoim kalectwem, bowiem ich wolność jest ograniczona przez estetyczny odbiór
wzrokowy określony przez średni poziom wrażliwości panujący w naszym społeczeństwie
tu i teraz.
Dwóch gejów oraz dwie lesbijki mogą
tworzyć związek (mniejsza o nazwę, jednak nie małżeński), ale cóż począć
z kazirodczym związkiem? Jeśli siostra i brat zechcą stanąć na ślubnym
kobiercu? Niestety, to kwestia czasu w demokratycznym ustroju - prędzej czy później
ktoś przetestuje konstytucje unijnych krajów, przy czym kraj leżący w
depresji (morskiej) zapewne ponownie będzie w czołówce "postępu",
zaś śluby tam zawarte będą honorowane w całej Unii Europejskiej.
W demokratycznym państwie pewne związki
międzyludzkie mogą jawić się jako obrzydliwe (i dla wielu z nas są one
istotnie takie), jednak nie można zbyt głośno pomstować na takich
okaleczonych ludzi, ponieważ prawo ma traktować wszystkich możliwie
jednakowo. Współczesna tolerancja wymaga, abyśmy traktowali owych ciężko
doświadczonych przez życie ludzi możliwie przyjaźnie, nawet wbrew naszym głęboko
skrywanym niechęciom. Dla ich dobra i dla dobra całego społeczeństwa.
Dawniejsze zboczenia, dewiacje,
odchylenia, defekty zyskują językowe synonimy łagodzące ostrość znaczeń
sprzed wielu lat. Z listy chorób zniknął homoseksualizm. Sepsa także nie
jest chorobą, ale budzi większą grozę niż niejedna poważna dolegliwość.
Jeśli mamy wolność słowa, to możemy głośno wyrażać swoje obawy wobec
seksualnych dziwactw, czy nie możemy nawet szeptać, bowiem nie święta, ale
świecka inkwizycja III tysiąclecia przetacza się przez Europę i szuka
swoich ofiar?

Jeśli Żydzi ginęli w polskich obozach zagłady, to "Wilhelm Gustloff" został zatopiony przez niemieckie torpedy, zaś na dwa miasta spadły japońskie bomby atomowe. W ten sposób można dość zręcznie manipulować faktami.
29 marca 2007 wyemitowano dokumentalny film (Discovery) nt. zatopienia statku niby pasażerskiego "Wilhelm Gustloff". "Dziennik Bałtycki" (25 stycznia 2004) zapoznał swych czytelników z ową historią, która warta jest omówienia, choćby z powodu rozmaitych interpretacji tego tragicznego wydarzenia. Z jednej strony ukazano losy sympatycznej pani o polskich personaliach (Łucja Bagińska, wyszła za mąż za żołnierza Wehrmachtu - Gerharda Rybandta), która przeżyła katastrofę, jednak 9343 osoby zginęły (w tym ok. 5 tys. dzieci). Na pokładach było jednak około 1400 żołnierzy i marynarzy oraz 162 rannych żołnierzy.
Zatem - jak traktować ową jednostkę? Jako statek pasażerski, okręt wojenny czy statek-szpital? (Wytłuszczony tekst - cytaty z gazety).
Pani Łucja była w szoku i krzyknęła - Jezus! Gdzie moje dziecko!? Dzisiaj ktoś powie - co to ma za znaczenie, ale zadam pytania, choć aż wstyd je zadawać (przed samym sobą, zwłaszcza wobec nieszczęścia owej miłej kobiety): w jakim języku krzyknęła pani Łucja oraz - gdyby Niemcy jednak wygrały wojnę - to w jaki sposób pisałoby się nazwisko i imię pani Łucji oraz cóż daliby Polsce (...) - jej mąż służący w Wehrmachcie i syn Hans Jurgen? Nawiasem mówiąc, pani Łucja wspomniała, że po latach korespondencyjnie zgłosił się do niej wątpliwy dżentelmen z Niemiec - Ten mężczyzna podszywa się pod mojego zmarłego synka, prosił o zaświadczenie, aby wyciągnąć rentę od państwa. Zatem - nie tylko Polacy cwaniaczą w systemie rentowym...
Z drugiej strony mamy Rosjanina, ukazanego jako podejrzanego typa - Komandor podporucznik Marinesko miał od kilku tygodni nóż na gardle. Jako dowódca sowieckiego okrętu podwodnego S-13 pilotował jego remont w Finlandii. Nudę skracał sobie zakrapianymi alkoholem wypadami w miasto. Pijackie orgie na okręcie i opuszczenie jednostki będącej w stanie wojny mocno zdenerwowały sowieckich admirałów. Komandorowi dano jeszcze jedną szansę - hańbę żołnierskiego munduru miał zmyć krwią Niemców. W przeciwnym wypadku groziło mu rozstrzelanie.
No tak, Niemcy walczyli po rycersku i dla idei, zaś niecni Rosjanie byli szantażowani i musieli mordować szlachetnych najeźdźców niosących wolność i cywilizację na Wschód. I takie stereotypy będą obowiązywać w przyszłości - dobrzy a prześladowani Niemcy oraz źli a zapijaczeni Rosjanie.
Przewodniczący Związku Ludności Niemieckiej w Gdyni - "Gustloff" nie był uzbrojony, był typowym statkiem pasażerskim. Zginęło na nim pięć razy więcej osób, niż na "Titanicu", w większości kobiety i dzieci. Chcemy uczcić pamięć wszystkich, którzy zginęli. 30 stycznia, w kościele przy ul. Armii Krajowej organizujemy nabożeństwo w 59. rocznicę zatopienia statków pasażerskich "Wilhelm Gustloff" i "Goya" przez sowieckie okręty podwodne.
Czyżby to był typowy statek pasażerski? I przy ulicy Armii Krajowej (dobrze, że nie Ofiar Piaśnicy!) będą opowiadać sobie o "typowych statkach pasażerskich"?
Zamieszczono także wywiad z p. Korsakiem - W Gdyni Redłowie znajdowała się bardzo ważna fabryka, w której produkowano elementy do niemieckich samolotów. W 1944 r. zaczęto wywozić ludzi i urządzenia do Niemiec. Kiedy Armia Czerwona była koło Koszalina, pomyślano o "Gustloffie". Samochód załadowano urządzeniami pomiarowymi i kontrolnymi, na których Niemcom bardzo zależało. Przy zakładach lotniczych mieściła się komórka gestapo, która załatwiła miejsce dla samochodu. A może pasażerów zaokrętowano nie tyle "przy okazji", ale także aby zamaskować wojskowy ładunek? Ale o tym strona niemiecka milczy.
Kto wie, że "Wilhelm Gustloff" otrzymał imię po zamordowanym w Szwajcarii przedstawicielu NSDAP? Ciekawe, jak zachowaliby się dzielni dowódcy U-Bootów, gdyby zauważyli statek "Kalinin", wymykający się z otoczonego Leningradu, z ludnością cywilną na pokładzie? Zatoczyliby koło i odpłynęli na większe łowy? Według rycerskich a szlachetnych starogermańskich zasad?
No to jak? Statek przewoził tylko niewinnych cywilów? A urządzenia wojskowe, a żołnierze i marynarze? Ilu Polaków, Żydów, Rosjan, Francuzów nacisnęłoby wówczas guzik, wysyłając torpedy w kierunku owego nieszczęsnego okrętu, skoro zadane rany przez okupanta były ciągle świeże, zaś lista osobowo-towarowa była nieznana? A ponadto pora nocna i - jeśli cokolwiek było widać - to swastyki na flagach oraz nazwisko (przedstawiciela partii uznanej za zbrodniczą podczas procesu w Norymberdze) na burtach? Nie dzisiaj, ale wówczas. Ilu?
W filmie na Discovery tragedię określono jako największą katastrofę morską. Kapitana Marinesko nazwano niepokornym oficerem. Rosjan ukazano jako mścicieli, którzy w odwecie za faszystowskie akty ludobójstwa, zabijali wroga, także kobiety i dzieci. Ale też pewien świadek zeznał - Załoga "Wilhelma Gustloffa" biła po rękach tonących, aby nie przeciążyli łodzi ratunkowych. Zatem (to tylko teoretyczne rozważania) - za śmierć ilu osób odpowiadają Rosjanie, skoro na statku pasażerskim (jeśli już tak twierdzi strona niemiecka) było kilkakrotnie więcej ludzi niż dozwalają przepisy dotyczące statków tego typu, nie było właściwej liczby łodzi ratunkowych oraz sami Niemcy nie kwapili się do ratowania towarzyszy podróży? Na zakończenie filmu - Świat w obliczu wojny nie zauważył tragedii, ani przez wiele lat nie chciał pamiętać o jej ofiarach.
Rok później, w równą rocznicę tragedii, tenże "Dziennik Bałtycki" (28 stycznia 2005) wraca do wątku.
Mija 60 lat od zatopienia Wilhelma Gustloffa. Gdy wypływał z Gdyni w swój ostatni rejs, 30 stycznia 1945 roku, na pokładzie wiózł 10 582 osoby, czyli 5 razy więcej niż słynny Titanic. Woda pochłonęła 9 343 ludzkie życia, w tym ok. 5 tys. dzieci.
Zginęło zatem jednorazowo tyle osób, co niemal każdego nazistowskiego "pracowitego" dnia ginęło ludzi w czeluściach komór gazowych w niemieckich obozach koncentracyjnych (właściwiej - zagłady), z czego niemal połowa to były również dzieci, podobno gorsze od niemieckich, bo głównie żydowskie i polskie. Gdyby Niemcy chcieli opłakiwać wszystkie ofiary wojny we właściwej proporcji, to nie wystarczyłoby im łez...
W ramach akcji Hannibal, w której brały udział 4 statki, miał bezpiecznie przerzucić II Dywizję Szkoleniową Łodzi Podwodnych (918 żołnierzy) i przy okazji zabrać uciekinierów z Prus Wschodnich.
Należy więc podkreślić, że główną rolą "statku" była walka z naszymi sprzymierzeńcami, zatem był to jednak okręt wojenny i każdy żołnierz walczący z niemieckim agresorem miał nie tylko prawo, ale obowiązek zatopić okręt noszący na kadłubie znienawidzoną swastykę oraz nazwisko niemieckiego faszysty. Uczynił to radziecki okręt podwodny, ale gdyby zapytać polskich podwodniaków o problem sumienia, zwłaszcza tych, co stracili bliskich w Powstaniu Warszawskim, podczas którego niemieccy faszyści bezlitośnie rozstrzeliwali ludność cywilną, w tym niewinne dzieci...
Opowiada Łucja Bagińska z Gdyni, jedyna żyjąca dziś na Wybrzeżu osoba uratowana z katastrofy. - Nie chciałam wyjeżdżać z Gdyni. Namówiła mnie sąsiadka. Mój mąż był wcielony do Wehrmachtu i walczył na froncie wschodnim. Po Gdyni krążyły straszne wieści o okrucieństwie Armii Czerwonej.
Pani Łucja w zeszłym roku również udzieliła wywiadu - wyszła za mąż za żołnierza walczącego u boku Hitlera. Czy wiedziała wówczas, co Niemcy wyczyniali z rodzinami żołnierzy polskich i radzieckich broniących swych ojczyzn? Czy słyszała o okrucieństwie cywilizowanej armii niemieckiej? "Kurier" (31 stycznia 2005) także przeprowadził wywiad z p. Łucją, jednak nie zapytał jej jak mieszkała i co zwykle jadała podczas początkowo zwycięskiej wojny toczonej przez wodza i męża (gdzie mieszkała, to wiemy - w byłej wówczas Gdyni, czyli w Gotenhafen, skąd wyrzucono dziesiątki tysięcy Polaków, a wielu z nich wymordowano w lasach pod Piaśnicą oraz w obozie zagłady Stuthoff). Natomiast lektor przeczytał, że w kilka godzin po wypłynięciu z Gdyni została przerwana droga do wolności. Niefortunne rozumowanie polskiego dziennikarza - czyżby nasze wojska walczące o polską Gdynię niosły naszym rodakom (a za Polkę uważa się p. Łucja, no może od 1945...) niewolę? Z pewnością, gdyby rejs przebiegł szczęśliwie, to pani Łucja mieszkałaby w Niemczech, ciesząc się niemieckimi wnukami jako... Niemka, przecież nie Polka! I nie nazywałaby się ani Bagińska, ani Łucja. Pewnie nie znałaby polskiego języka, a na pewno tego języka nie znałyby jej wnuki.
Opowiada badacz wojennych katastrof morskich, Hans Schön, autor wielu książek (także wystąpił w filmie na kanale "Discovery"), w tym o "Gustloffie". - Od 1940 roku przy nabrzeżu na Oksywiu pełnił rolę pływających koszar. Choć "Gustloff" normalnie zabierał 2 tysiące ludzi, to my przygotowaliśmy 5 tysięcy miejsc, a na pokład weszło... ponad 10 tysięcy osób!
Potwierdza zatem, że był to wrogi nam okręt wojenny (koszarowiec). Ponadto, gdyby Niemcy zabrali dopuszczalną liczbę osób, to Rosjanie mieliby na sumieniu jednak 5 razy mniej ofiar. Zatem kto odpowiada za śmierć 8 tysięcy Niemców? Jeśli polski konspirator zabrał na akcję niemowlę, aby przewieźć w wózku bibułę i podczas strzelaniny zginęłoby owo dziecko, to czyż oskarżylibyśmy okupanta o wyjątkowe barbarzyństwo?
Był 30 stycznia 1945 roku, godzina 21.16. Przez radio transmitowano przemówienie Hitlera. Gdy zaczęto grać hymn, nagle usłyszeliśmy przerażający huk.
Gdyby ktoś chciał zrealizować groteskowy film, to nic lepszego by nie wymyślił - po ryku wodza nawołującego do walki z całym niedobrym światem oraz podczas grania znienawidzonego (niemal przez cały świat) hymnu (słuchanego codziennie przez p. Łucję) III Rzeszy (państwa o władzach uznanych przez świat za zbrodnicze), zniecierpliwiona ręka boska nareszcie pokierowała ateistyczną torpedę we właściwym kierunku. Może Bóg niepotrzebnie czekał aż tak długo i kara była zbyt wysoka? Może to dopust boży za obóz Auschwitz-Birkenau, który został (oficjalnie) odkryty dla świata parę dni wcześniej, zaś teraz jest nazywany polskim obozem zagłady? Dawniej także nieco się zagapił i urządził krwawą łaźnię w Sodomie i Gomorze. Mógł stopniować karę... Czyżby Bóg popełnił błąd?
Prawdopodobnie Niemcy uwierzyli w szczęśliwą gwiazdę czuwającą nad miastem Gdynia - Gotenhafen (Port Gotów) to nazwa fonetycznie zbliżona do pojęcia Bóg/Gott, co mogło zachęcać dowództwo niemieckie oraz ludność cywilną do masowego eksodusu** z zagrabionego polskiego portu ku (niech i tak będzie) wolności. Zbytnia ufność powodowała systematyczne zwiększanie liczby ewakuowanych ludzi w kolejnych rejsach. Nieopodal Gdyni leży Hel. Może kojarzono tę nazwę raczej z niemieckim słowem hell (czujny, dźwięczny, jasny, oczywisty, żywy). Tragedia potwierdziła wszystkie znaczenia owego słowa, oprócz ostatniego. W pysze zapomniano o bogini śmierci w mitologii germańskiej o imieniu... Hel/Hella. Zresztą po niemiecku (podobnie) Hölle to piekło. W innym germańskim języku, angielskim, wyraz hell oznacza właśnie piekło tudzież piekielne męki. Rozziew pomiędzy niebem a piekłem okazał się dla tysięcy Niemców zupełnie niewielki, jak odległość pomiędzy oboma miastami (i fonetyczna "odległość" ich niemieckich znaczeń), pośród których odeszli na wieczną wachtę. Führer opętał ich umysły i być może w ostatnich swych minutach przeklęli go - zbyt późno! Szkoda, że nie wystarczyło im wcześniej odwagi...
Przy opacznym rozumowaniu, które zaprezentowało wiele zachodnich redakcji twierdzących, że straszliwe obozy zagłady budowane przez Niemców na polskich ziemiach są jednak polskie, można dojść do równie logicznego wniosku, że te upiorne torpedy były... niemieckie. Zostały przekazane w darze od narodu radzieckiego, wprawdzie wbrew woli narodu panów, jednak umieszczono je na jeszcze pływającym terytorium Wielkich (choć coraz mniejszych) Niemiec, zatem w owej chwili stały się niemieckie! Nie był to akt przyjaźni pomiędzy jeszcze niedawnymi sojusznikami (patrz słynna braterska defilada na ulicach Brześcia), ale niewątpliwie można dostrzec pewną logikę nazywania torpedy niemiecką, skoro ludobójcze obozy nazwano polskimi... Przy tejże logice, również atomowe bomby zrzucone na dwa azjatyckie miasta można byłoby nazwać bombami japońskimi...
Jakże rozmaicie recenzowane są książki poświęcone owemu morskiemu dramatowi... "Tragedia Gustloffa" (autor - wspomniany Hans Schön)
recenzja - http://www.ksiegarnia-odkrywcy.pl/tragedia-gustloffa,3952.html -
"Tragedia Gustoffa" to wstrząsająca relacja naocznego świadka ocalałego z jednej z największych katastrof morskich w historii. To jednocześnie bogato ilustrowany, unikalny dokument o bestialskim zatopieniu statku ewakuacyjnego dla uchodźców niemieckich z Prus Wschodnich. Jednak przede wszystkim, to hołd oddany 9343 ofiarom, w tym 5000 tysiącom kobiet i dzieci, które zginęły w sztormową, mroźną noc 30 stycznia 1945 roku.
Jedno słowo (bestialski) określa jednoznacznie stanowisko recenzenta. Łatwo dzisiaj oceniać zatopienie niemieckich statków/okrętów, zbombardowanie Drezna czy Hiroszimy? W szczególności uproszczona ocena i jej łatwość wypowiadania przychodzi w umysłach ludzi, którzy nigdy nie przeżyli piekła wojny, nie utracili (właśnie w bestialski sposób!) bliskich oraz nie musieli wykonywać kontrowersyjnych rozkazów w imieniu swych narodów.
"Wilhelm Gustloff. Zagłada przyszła z głębin" (autor - Andrzej Soysal)
recenzja - http://www.ksiegarnia-odkrywcy.pl/wilhelm-gustloff-zaglada-przyszla-z-glebin,1963.html -
Powieść dokumentalna poświęcona tragedii "Wilhelma Gustloffa". W niezwykle poetycki sposób opisuje skomplikowane losy bohaterów, którzy starali się w tych trudnych latach wojny odnaleźć miłość i szczęście. Którzy wiedzieli czym jest odwaga, poświęcenie, patriotyzm. Którzy mimo wszystko pamiętali o znaczeniu słów: nadzieja oraz wiara. Szczególnej wymowy książce dodają archiwalne zdjęcia ukazujące wojenny Gdańsk i kluczowe postaci historyczne.
Ale jakże inna jest recenzja - http://www.allegro.pl/item180258984_wilhelm_gustloff_zaglada_przyszla_z_glebin.html -
Jakaż była rozpacz wśród rozbitków, gdy potężny, szary kadłub ciężkiego krążownika z pełną szybkością przemknął obok tonącego "Wilhelma Gustloffa." Gdyby komandor Henigst, dowódca krążownika zdecydował się na zastopowanie silników i przystąpienie do akcji ratunkowej, mając do dyspozycji wyszkoloną załogę, szalupy i tratwy ratunkowe, można byłoby założyć, że dodatkowo kilka tysięcy rozbitków byłoby uratowanych!"
Informacja z "ostatniej chwili" (www.trojmiasto.pl) -
W piątek w Mozaice (30 marca 2007, godzina 19.00, wstęp wolny) odbędzie się spotkanie z Andrzejem Soysalem, kapitanem żeglugi wielkiej oraz autorem książek: "Zaręczy na Transatlantyku", "Tajemnice dalekich rejsów", "Rywale z podwórka", "Wilhelm Gustloff. Zagłada przyszła z głębin". Autor czeka na zainteresowanych.
PS1
Wprawdzie Inny słownik języka polskiego PWN 2000 definiuje termin katastrofa
jako tragiczne wydarzenie, w którym ginie wiele osób lub dochodzi do dużych
strat materialnych, ale szereg podanych przykładów zawęża jednak to
znaczenie do wypadków technicznych (katastrofa lotnicza, kolejowa, tankowca)
oraz katastrof naturalnych (trzęsienie ziemi, susza). Zapewne wielu z nas ma
wątpliwości, czy zbombardowanie tamy, wysadzenie pociągu, spalenie czołgu,
storpedowanie okrętu podczas wojny jest katastrofą... Podobnie - czy
zburzenie wieżowców WTC było katastrofą budowlaną (takie padało wówczas
określenie).
PS2 Już na początku wojny,
we wrześniu 1939, niemiecki okręt podwodny zatopił (bez ostrzeżenia, ale
podobno... omyłkowo) pierwszy (podczas II wojny światowej) pasażerski
statek "Athenia", który bezsprzecznie był wyłącznie statkiem
pasażerskim. Na pokładzie przewoził ok. 1400 Amerykanów, Kanadów*, Brytów*
i Irlandów*. Ponieważ morze było spokojne i posiadano do dyspozycji ok.
1800 miejsc w szalupach, przeto straty były stosunkowo niewielkie - ok. 120
osób. Niemcy (po swojemu) wykorzystali tragedię zrzucając winę na swych
wrogów w artykule "Churchill zatopił Athenię". Gdyby naziści wieźli
na okręcie "Wilhelm Gustloff" przepisową liczbę osób (ok. 2000),
to straty byłyby niewielkie (proporcjonalne, czyli ok. 200 osób). To Niemcy
Niemcom zgotowali aż tak tragiczny los, a odpowiedzialność próbują zrzucić
na innych. Czyżby nie dostrzegali pokrętnej manipulacji? Nie rozwinę tematu
kto rozpoczął tę wojnę, ale powinniśmy zauważyć różnicę pomiędzy zbójem
a napadniętym przechodniem, który niespodziewanie zastosuje dolegliwe
odwetowe środki.
* - propozycje dla geografów i polonistów
** - exodus jest polskim nieporozumieniem językowym
(powinno być eksodus)
PS3 cytat o dowódcy
radzieckiego okrętu podwodnego - Wikipedia:
11 stycznia 1945 Marinesko wyszedł
na swój piąty patrol bojowy (drugi na S-13), który uczynił go najsłynniejszym
z radzieckich podwodniaków. 30 stycznia 1945 S-13 napotkał i storpedował na
północ od Łeby okręt pomocniczy Kriegsmarine ms "Wilhelm Gustloff",
jak się okazało, wywożący II dywizję szkolną okrętów podwodnych oraz
uchodźców niemieckich z Prus Wschodnich. Ze statkiem utonęło, według różnych
szacunków, od 6000 do 9000 niemieckich cywilów, marynarzy i żołnierzy,
przez co jego zatopienie stało się jedną z największych, a według niektórych
- największą katastrofą w dziejach żeglugi. W dalszym ciągu tego samego
rejsu, 10 lutego 1945 S-13 storpedował i zatopił u polskich wybrzeży
transportowiec ms "Steuben", z którym zginęło ok. 3000 Niemców,
w większości żołnierzy. Marinesko zatopił statki o największym łącznym
tonażu spośród radzieckich podwodniaków - 42 557 BRT.
Mirosław
Naleziński, Gdynia
www.mirnal.neostrada.pl
Mirosław
Naleziński, Gdynia
www.mirnal.neostrada.pl
www.wiadomosci24.pl
AKTUALNOŚCI
luty 2007 MIROSŁAWA NALEZIŃSKIEGO
AKTUALNOŚCI
styczeń 2007 MIROSŁAWA NALEZIŃSKIEGO
PUBLIKACJE MIRKA w 2006r
AKTUALNOŚCI
GRUDZIEŃ MIROSŁAW NALEZIŃSKI
AKTUALNOŚCI
LISTOPADOWE MIROSŁAW NALEZIŃSKI
AKTUALNOŚCI
PAŹDZIERNIKOWY MIROSŁAW NALEZIŃSKI
AKTUALNOŚCI
SIERPNIOWE MIROSŁAW NALEZIŃSKI
AKTUALNOŚCI
LIPCOWE MIROSŁAW NALEZIŃSKI
AKTUALNOŚCI
MAJOWE MIROSŁAW NALEZIŃSKIEGI
AKTUALNOŚCI
KWIETNIOWE MIROSŁAW NALEZIŃSKI
AKTUALNOŚCI
MARCOWE MIROSŁAW NALEZIŃSKI
AKTUALNOŚCI
LUTOWE MIROSŁAW NALEZIŃSKI
AKTUALNOŚCI
STYCZNIOWE MIROSŁAW NALEZIŃSKI
i przechodzimy na 2005r
AKTUALNOŚCI
GRUDNIOWE MIROSŁAW NALEZIŃSKI
AKTUALNOŚCI
LISTOPADOWE MIROSŁAW NALEZIŃSKI
AKTUALNOŚCI
PAŹDZIERNIKOWY MIROSŁAW NALEZIŃSKI
AKTUALNOŚCI
WRZEŚNIOWE MIROSŁAW NALEZIŃSKI
AKTUALNOŚCI
SIERPNIOWE MIROSŁAW NALEZIŃSKI
AKTUALNOŚCI
CZERWCOWE MIROSŁAW NALEZIŃSKI
AKTUALNOŚCI
MAJOWE MIROSŁAW NALEZIŃSKI
AKTUALNOŚCI
KWIETNIOWE MIROSŁAW NALEZIŃSKI
ARTYKUŁY
- tematy do przemyślenia
i wiele innych w kolejnych działach wydawnictwa:
SĄDY
PROKURATURA
ADWOKATURA
POLITYKA
PRAWO
INTERWENCJE
- sprawy czytelników
"AFERY PRAWA" - Niezależne Czasopismo
Internetowe www.aferyprawa.com
Stowarzyszenia Ochrony Praw Obywatelskich Zespół redakcyjny: Zdzisław Raczkowski, Witold Ligezowski, Małgorzata Madziar, Zygfryd Wilk, Bogdan Goczyński, Zygmunt Jan Prusiński i sympatycy SOPO |
|
WSZYSTKICH INFORMUJĘ ŻE WOLNOŚĆ WYPOWIEDZI I SWOBODA WYRAŻANIA SWOICH POGLĄDÓW JEST ZAGWARANTOWANA ART 54 KONSTYTUCJI RZECZYPOSPOLITEJ POLSKIEJ.
zdzichu
Komentowanie nie jest już możliwe.