opublikowano: 26-10-2010
Naleziński - Media w Polsce i na świecie - lutowy cykl krytyczno-informacyjny Mirosława Nalezińskiego

Postawiony bez zezwolenia wielki gołębnik na kilkaset ptaków przestał być samowolą budowlaną, gdy właściciel dokręcił do niego koła i dyszel. - czytamy w "Dzienniku Zachodnim".
Genialne? Genialne! A jeszcze można zrobić aluzję do patrioty Drzymały i uzyskamy solidny podkład polityczny - nie do ruszenia!
Czyżby? Opolski inspektor nadzoru budowlanego podjął decyzję legalizującą samowolkę po wykonaniu wolty z kołami i zaczepem
holowniczym. Jednak Stowarzyszenie Poszkodowanych przez Nadzór Budowlany domaga się odwołania inspektora, upatrując w decyzji groteskowy szwindel.
Inicjatorami powołania stowarzyszenia są państwo Kołodrubowie z Polskiej Nowej Wsi, którzy od wielu miesięcy zabiegają o rozbiórkę gołębnika zbudowanego przez ich sąsiada Gerarda Przywarę.
Można zauważyć ciekawostkę językową - nazwa miejscowości na tle typowego naszego problemu (szarpanina "po polsku" na bazie wątku patriotycznego z Drzymałą) oraz ciekawe dane osobowe. Pan Przywara to miłośnik gołębi (a to przecież symbol pokoju) z jedną wszkże przywarą - zrobi wszystko dla swoich skrzydlatych pupilków. A jego przeciwnicy zasugerowali mu swym nazwiskiem sposób realizacji technicznej machlojki - Kołodrub. Kiedy tylko usłyszał (zatem fonetycznie) to nazwisko, to złapał za koło w paru egzemplarzach i dorobił je do drobiu, a dokładniej - do drobiowego domku i... afera na kółkach. To jest siła znaczenia nazwisk...
I choć nadzór budowlany (a potem sąd administracyjny) uznał, że to samowola budowlana, którą należy rozebrać, pokojowo nastawiony (symbol gołąbka) Przywara przywarował (a może i przygruchał) sobie tylko znanym sposobem inspektora, który stwierdził, że to już nie jest obiekt budowlany trwale związany z gruntem, ale... mobilny pojazd. A jak przyczepa (i to jaka wielka!), to oczywiście będą się teraz przyczepiać do niej wszyscy, co uznali to cudo za obejście przepisów.
Założyciele stowarzyszenia dotarli do wielu osób, które walczą z podobnymi samowolkami i dostrzegli niepokojące zjawisko - inspektorzy zatwierdzają absurdalne budowle z podobnymi wybiegami (i to nie dla ptactwa czy innej zwierzyny) natury techniczno-prawnej.
Dziwnym zbiegiem okoliczności, nadzory budowlane legalizują
zamożnym i zaradnym kombinatorom swe wynalazki, a mniej zasobni gospodarze jakoś dziwnie przegrywają swe batalie. Oczywiście, w Polsce większość rodaków wie, czym takie zbiegi (okoliczności) są wzmacniane... Inna sprawa, że mamy odwieczny konflikt pomiędzy majętnymi ludźmi czynu a uboższymi zwolennikami stanu błogiego spokoju.
Tę kwestię rozstrzygnie sąd, bowiem wicewojewoda Madera zawiadomił prokuraturę o podejrzeniu popełnienia przestępstwa przez inspektora Horaka, który uznał gołębnik (o powierzchni 100 m kw.) za przyczepę (po zamontowaniu kół) i odstąpił od jego rozbiórki. Sąd zbada, czy pan Horak nie jest zbytni chojrak oraz czy doszło do przekazywania prezencików typu wino (choćby madera).
W innym sporze pan Kołodrub domaga się także, by tenże sam pan Przywara zlikwidował w Polskiej Nowej Wsi (nazwa wręcz już groteskowo-symboliczna, niejako nawiązuje do starych polskich wsi, w których przekraczano obszar sąsiada o trzy palce) postawiony w ich sąsiedztwie tartak.
Mamy zatem drugą przywarę właściciela gołębnika - zamiłowanie do
drobienia drewna na deski (piękny zamek dla gołębi został z nich zbudowany) przy zastosowaniu koła zamachowego... Znowu na cześć pana Kołodruba?
Stowarzyszenie zażądało także odwołania wojewódzkiego inspektora nadzoru budowlanego Walkowiaka (końca walki nie widać) i wojewódzkiego geodety Świetlika (cała sprawa będzie dokładnie prześwietlona). Zarzuca im tolerowanie przypadków łamania przepisów budowlanych.
Na załączonym w sprawie zdjęciu pokazano ów gołębnik. To prawdziwe gołębie zamczysko! Nie mieści się wręcz na fotografii! Ile kół ma ten pojazd (widać cztery po jednej stronie, ale czy to wszystkie?) i jakiż to mądrala zalegalizował go pod hasłem "pojazd"? Czy ma odbiór techniczny, czy było próbne holowanie, czy koła obracają się i są w stanie przenieść ciężar budowli podczas ruchu? Oto Polska - takie idiotyzmy i to odwołujące się do patriotyzmu sławnego Polaka... Kiedyś pokazywano w telewizji podobne "cudeńka" - domki miały podczepione u dołu koła, które wprawdzie kręciły się, ale swobodnie wisiały będąc jedynie ozdobą. I także uchodziły za pojazd, a nie za domki wypoczynkowe, choć oczywiście ustawione były na kilkunastu cegłach. Polak potrafi!
Może ktoś wymyśli dobrą definicję nieruchomości, bo widać, że w trzecim tysiącleciu można nieźle "pojechać po bandzie" nawet gołębnikiem na kołach, a urzędy traktują to z należytą powagą...
Kiedyś oglądałem program o biedakach w Australii. Mieszkali w przyczepach kampingowych postawionych na ulicy. Jednak był pewien administracyjny wymóg - co trzy miesiące musieli się przemieszczać ze swoim domkiem, aby nie narazić się na postępowanie sądowe.
Patrzę na ten gołębnik i myślę, że przemieszenie byłoby trudne (co pewien czas), ale pewnie roztropny ów facet i to by obszedł - przepchnąłby ciągnikiem o parę metrów. Jednak zakrętu by nie wyrobił. A jak mu się uda pokonać obecne prawne zakręty? Poprzez kolejne wykręty?
Inna sprawa - piękny ów gołębnik: biało-niebieska elewacja (śliczny - w gołębich uspokajających kolorach). Myślę, że w Polsce setki tysięcy rodaków mieszka gorzej niż owe ptaki... Na Zachodzie ten dom powinni pokazywać w informacjach z nowych krajów UE! Patrzcie - w Polsce nie ma biedy, tam nawet gołębie mieszkają jak w raju! Niech to pokażą mieszkańcom slumsów Nowego Jorku... Na pewno nikt już nie rzuci dolca na pomoc dla biednej Polski...
Data zamieszczenia artykułu - walentynki! A te kojarzone są z serduszkami i gruchającymi gołąbkami. Jednak oceniając opisany konflikt, trudno stawiać na przyjazne zakończenie sprawy - gołębiego serca (poza ptakami) w Polskiej Nowej Wsi nie znajdziemy...
Prześmiewcze banknoty a prawo autorskie
W ostatnich latach prasa i inne media
zamieszczają rozmaite wizerunki znanych ludzi, lubianych i nielubianych.
Zwykle nie zwracamy uwagi na obowiązujące prawo autorskie zakładając, że
media mają tak dobrych prawników, że wszystko co oglądamy już przeszło
przez solidne prawne sito i nadaje się do nieskrępowanego oglądu.
Można opowiadać dowcipy o wipach,
drukować karykatury, opowiadania, powieści oraz realizować filmy, które
mają na celu bardziej ośmieszenie ich niż neutralne pokazanie.
Prawdopodobnie można bez przeszkód tworzyć takie dziełka i arcydzieła.
Klasycznym i powszechnie znanym przykładem jest amerykański film o
prezydencie George'u Bushu, zrealizowany przez przeciwników amerykańskiej głowy
państwa, nawiązujący do wydarzeń 11 września 2001.
Na internetowych aukcjach można
zapoznać się z kolekcjami rozmaitych banknotów, które nie mają ani
obiegowej, ani numizmatycznej wartości, bowiem nigdy nie były w użyciu.
Przedstawiają naszych polityków w prześmiewczym świetle, zatem nie są dla
tych postaci (ani dla ich rodzin) powodem do dumy.
W przypadku wytwarzania banknotów,
mamy nieco inną kwestię. Wprawdzie nie mają uchodzić za oficjalne środki
płatnicze, bo to byłoby fałszerstwo, jednak po ich obejrzeniu można mieć
wątpliwości co do ich oryginalności pod względem oprawy plastycznej.
Okazuje się, że twórcy tych dowcipnych w zamiarze "banknotów",
oparli swój pomysł na znanych polskich papierach wartościowych, których
wzajemne podobieństwo ma (choć przecież w żartobliwy i oczywisty sposób)
wprowadzić rodaków w nastrój wesołości (żart) przy jednoczesnej powadze
wzoru banknotu rodem z Narodowego Banku Polskiego.
Można domniemywać, że owe
"papiery wartościowe" powstały bez konsultacji z ośmieszanymi
osobami oraz bez zgody właścicieli projektów (w tym autorów szaty
graficznej), przeto należy zastanowić się - czy owe artykuły legalnie są
zamieszczane w mediach (w tym na licznych internetowych aukcjach) w celu ich
sprzedaży. Prawo autorskie podobno powinno być strzeżone z urzędu, jednak
wielu prawników widuje omawiane "banknoty" i nie słyszałem o ich
jakiejkolwiek, a cóż dopiero o zdecydowanej, reakcji.
Zatem - czy produkcja, wystawianie i
sprzedaż banknotów (ośmieszających wipów) o zewnętrznych znamionach
plastycznych opartych na znanych projektach graficznych, bez zgody ich właścicieli
i twórców, jest prawnie dopuszczalna? Jako laik odpowiedziałbym - nie, ale
to oznaczałoby, że mamy zbyt często bezkarnie łamane prawo autorskie. Może
więc jestem przewrażliwony?
Spostponowany rencista-rekordzista
W Warszawie toczy się szokujący
proces. 61-latek (magister fizyki teoretycznej, rencista stanu wolnego) żąda
od pewnej spółki (sic!) 15 tys. zł zadośćuczynienia za pokazanie jego
twarzy w filmie z bicia (sic!) "seksualnego rekordu świata". Fizyk
był przekonany, że na filmie będzie widać owszem wszystko, jednak nie jego
naukowe oblicze, ale spotkała go niemiła niespodzianka... Zapewniano go (tak
zrozumiał), że będą maseczki, ochraniacze czy coś takiego. Pewnie myślał
o twarzy, jednak to były... naczłonne gumiaczki, czyli osłonki na męskie
gwoździe programu (inaczej "clou"), choć nie tak ostre jak
prawdziwe.
W marcu sąd obejrzy film
rejestrowany podczas tego kulturalnego - wręcz (ob)scenicznego - wydarzenia.
Chyba nikt ze składu sędziowskiego nie będzie kombinował tego dnia z
urlopem (choćby zaległym zeszłorocznym, który trzeba w marcu definitywnie
rozliczyć) czy z chorobą (choćby zawodową). Każdy pracownik ma prawo do
paru ciekawych dni w swej pracy, takich do zapamiętania na całe życie i do
opowiadania (no, może nie wnukom) podczas imienin...
Teoretyk twierdzi, że są w życiu
pewne krępujące sytuacje i że istnieje granica dobrego smaku. Okazuje się,
że panie jednak nie były niczym krepowane (żadnych więzów i tyleż hamulców)
i biły (sic!) rekord tyleż dobrowolnie, co entuzjastycznie. Jeśli komuś
nie było w smak, to mógł poprosić o czekoladowe osłonki, aby zmysł ten
oszukać.
Rencista (jak twierdzi) przygotowywał
się do odbycia stosunku (co także sfilmowano, o co ma również pretensje),
lecz nigdy nie pomyślałby, że będzie musiał przygotowywać się do
odbycia szeregu sądowych spotkań, które go jednak wprowadzają (a przecież
nie takie on rzeczy wprowadzał) w głęboki stan zażenowania (sic!).
Przedstawiciel firmy przyznaje, że
wprawdzie widać twarz zawodnika (sic!), ale jest trudno rozpoznawalna.
Prawdopodobnie mieszanina intelektualnej resztki wstydu (na tle emerytalnej
facjaty) oraz fizyki teoretycznej i zmęczenia fizyka fizyką praktyczną
podczas erotycznego pastwienia się nad trzema damami (da mi czy nie da mi?),
zmieniło imaż przedstawiciela polskiej nauki nie do poznania.
Pornografia nie jest zdefiniowana w
polskim prawie. Za każdym razem to, co nią jest, określa biegły. Ostatnio
jest głośno o projekcie wprowadzającym karalność wszelkiej pornografii.
Odpowiedni projekt poselskiego autorstwa (Marian Piłka) wpłynął już do
Sejmu, zatem piłka jest teraz pośród posłów.
Gdyby ktoś złośliwe nam w(y)tykał,
że nie mamy większego wkładu w światowe dziedzictwo kulturalne, to nasz
rodak jest dowodem, że wkład mamy, choć dziedzic(tw)a już z niego nie będzie...
Polska Akademia Nauk (PAN) ze wstydu zmieni nazwę na PANI? Polska Akademia
Nauk Inicjalnych?
A przy okazji - 6 lat temu skomentowałem
artykuł "Laska w koronie" ("Głos Wybrzeża", 16 lutego
2001). Wówczas stawał w sromki (szranki?) 55-letni (wówczas najstarszy) także
nauczyciel fizyki i matematyki (z Krakowa). Nauczyciele tak narzekają na
cudze dzieci, ale werwa z ich nauczania przechodzi im (poza salą lekcyjną) w
pozorowaną prokreację (ów ostry belfer zwierzył się - "będę do
niej chodził, dopóki mi pozwolą"). Do zawodów (sic!) zgłosiło się
ponad 300 panów, ale zakwalifikowano tylko 45, co oznacza, że większość
rencistów to diabły wcielone, ale dopiero w niedwuznacznych sytuacjach. Jak
oni to robią, że podczas "zawodów" mają nazbyt powłóczyste
spojrzenia kierowane ku żywiołowym horyzontalnie położonym laskom, zaś człapiąc
do zusowskich orzeczników mają ledwie powłóczyste kroki wspomagane
wertykalnie ściskanymi metalowymi laskami?
Oto ten tekst (z niewielkimi
zmianami) pt. "Rekordowa Laska" -
Najwybitniejsze (na początku 2001
roku) było bicie (cokolwiek to nie znaczy) rekordu w obcowaniu podczas
festiwalu i targów erotycznych EROTICON 2001. Ustanowiła go niejaka panna
Kasia Laska, którą zgłębiło 167 zwisów (może jednak sztywniaków?) męskich
(nie mylić z krawatami - wszak nie krochmalem sztywnione...), w tym tylko
jeden (ostatni) plastykowy, na chłodny deser, pewnie jako
sanitarno-dezynfekujący wycior (przyrząd o budowie podłużnej, elastyczny bądź
sztywny o zmiennym przekroju poprzecznym; zwykle zakończony z jednej strony
otuliną czyszczącą, stosowany w rusznikarstwie bądź w kominiarstwie). Toż
sama Mes(s)alina nie była aż taka wy(je)bitna...
Z wrażenia dziennikarz dał podtytuł
"nie nasycona" zapominając o nowych wytycznych RJP (pisownia już
łączna). Na imprezie był także wybitny redaktor Z. Broniarek, który
stwierdził - "Podoba mi się. Bo można było spodziewać się, że
ludzie będą napaleni, a wszystko odbywa się w ramach przyzwoitości".
Inną wy(je)bitną indywidualnością
był niejaki pan Maciej, który (jak się przechwala na łamach nieistniejącej
już gazety) aż 15 razy (informacja dla programu "Nie do wiary")
zbliżał się do aktorki. Cóż za nowe znaczenia znanych słów - "zbliżać
się" i "aktorka"... Chłopak (jak zapewniają dziennikarze
sprawozdawcy) był wyraźnie zadowolony - "Nie uważam, żeby to było
walenie w dechę. Raczej... w ciasto. Gdyby jednak pracowała w burdelu i
musiałbym za nią zapłacić, to bym się na nią nie zdecydował".
Zauważmy - "nie zapłacić za coś", a "zapłacić za kogoś".
Ponieważ były to modne ostatnio gratisy, przeto nie można mówić o handlu
żywym towarem. W końcu handluje się także sportowcami, a nie słyszałem,
aby ONZ walczył z tym niecnym procederem...
Odrzutowa latawica
Australijskie linie lotnicze Quantas
poinformowały, że 38-letnia stewardesa Lisa Robertson została zwolniona ze
skutkiem natychmiastowym, czyli wyleciała natychmiast z roboty, jednak należy
mieć nadzieję, że przecież nie przed zakończeniem lotu... Początkowo
stewardesa zaprzeczała, jakoby miała podniebny zaszczyt z brytyjskim aktorem
(ciekawostka - jest ambasadorem UNICEF), ale potem ujawniła różne pikantne
szczegóły.
Przez wieki to panowie (jednak nie dżentelmeni)
trąbili o swych podbojach, ale w dobie wyzwolonych niewiast, coraz częściej
informacje przekazywane są przez panie sprowadzające swą karierę do
dziedziny tarła. I - jak widać - nie ma znaczenia, czy to na wysokości
prezydenckiego stołu (Monika L.), czy na umywalce szybującej kilka tysięcy
metrów ponad poziomem morza (Lisa R.). Stażystka z Białego Domu napisała
książkę, a teraz stewardesa przymierza się do podobnego wyczynu - już
zaangażowała menadżera ds. PR, żeby jak najwięcej zyskać na swoim
powietrznym romansie. Zresztą - to ostatnie słowo dawniej kojarzyło się
jednak z pewną dozą romantyzmu, a jakież to subtelne uczucia mogą występować
podczas parominutowego zmagania się z aktorem, w przyciasnym wucecie pomiędzy
wiadrem z mopem a porcelitową muszlą i pod gaśnicą zawieszoną przy
lustrze, które było niemym świadkiem ni to wzlotu, ni to upadku? I to
wszystko zainscenizowano dla pieniędzy...
Zapobiegliwe panie coraz częściej
łapią w lot (sic!) o co chodzi. Jeśli nie mają mózgu Skłodowskiej, a nie
chcą całe życie stemplować znaczków na poczcie (choćby i lotniczej), to
realizują swe lotne plany, co w przypadku stewardesy może być łatwiejsze,
bo mogą swe intrygi realizować podczas latającej pracy. A który z biednych
misiów nie skorzysta z takiej okazji - miły gratis do biletu linii
lotniczych?
Babeczka nie wyleciała z roboty z
powodu odegrania roli lotniczej latawicy, bo pewnie codziennie są takie
przypadki na całym świecie, ale z powodu wypaplania w mediach o tej
podniebnej przygodzie. Jeśli hipokryzja to umiejętność przemilczania tematów
skandalicznych, to nie zachęcam do walki z nią za wszelką cenę. Dulska miała
rację - swoje delikatne sprawy trzeba prać w rodzinie a nie po gazetach.
Australia to wolny kraj, w którym można
(zgodnie z konstytucją) opowiadać niestworzone historie (nawet spośród
przestworzy) w ramach wolności słowa. Straciła pracę i reputację -
dlaczego? Czyżby była pierwszą z dam, która pasażerowi powiedziała
"dam"? Z pewnością - nie, ale żadna do tej pory tego publicznie
nie ogłosiła. Ona nie wyleciała za gimnastykę na umywalce, ale za przydługawy
jęzor i za budowanie nazbyt frywolnego imażu (albo image'u, jeśli
ktoś woli) lotniczej firmy, co nie spodobało się szefom, choć zapewne nie
mieliby pretensji, gdyby prywatnie i bez rozgłosu zaproponowałaby im podobne
podniebne przeżycia...
Dzięki kobiecie-latawicy z antypodów,
złapiemy nieco oddechu w naszej aferze z udziałem p. Anety w podobnej
dyscyplinie, choć bardziej długodystansowej; wprawdzie z nie takimi
przystojniakami, ale za to w poważniejszych sprawach (prokreacja, polityka,
praca i awans w ramach handlu damsko-męskiego).
Australijka okazała się podwójną
latawicą - nie tylko w przenośni, ale i dosłownie: latawica rozwijająca prędkość
niemal dźwięku... Możliwe, że także w języku angielskim, bowiem latawica
to ang. gadabout, zaś ang. gad-fly to giez, a od tego słowa
mamy gzić się i... kółko się zamyka (latający owad). Być może,
że personelowi latającemu wiele lat przylatują różne brewerie do głowy
(mało to filmów traktujących o tych sprawach?). I jak niejednemu porządnemu
celnikowi marzy się jeden wielki skok przed emeryturą (aby nieco ją wzmocnić),
tak niejednej porządnej stewardesie marzy się jeden wielki szczytujący lot
przed emeryturą (aby mieć co wnukom opowiadać na stronicach swej książki)?
Kobiety wprawdzie chcą, aby je
szanować, jednak pewna ich część, która nie ma geniuszu naukowca, głosu
piosenkarki, talentu aktorki, czy umiejętności sportsmenki, a ma jedyną w
życiu okazję zrobienia kariery i zarobienia dolców (choćby tylko
australijskich), nie może się jakoś oprzeć odwiecznemu popędowi oraz pędowi,
choćby w przestrzeni lotniczej, aby finansowo poszerzyć przestrzeń życiową.
Przypadki opisanych pań pokazują,
że damy spoza dworców mają jednak wyższą klasę - znajdują sobie sponsorów
posiadających duże pieniądze, sławę, władzę, a przynajmniej choć jedną
z tych zalet cenionych w świecie...
No cóż, poczekajmy na kasowy film
oparty tyleż na scenariuszu sławnej już stewardesy, co i na lotniczej
umywalce, nad którą zapewne linie lotnicze przymocują mosiężną tabliczkę
upamiętniającą najsławniejsze szczytowanie, wyższe od szczytów Himalajów
i godne odnotowania w księdze Guinnessa.
Przy okazji - słowo stewardesa
nie jest angielskim słowem i raczej nie powinno być wymawiane na angielską
modłę (stiuardesa), lecz po polsku (-ward-, jak Edward).
Obniżając loty z 10 kilometrów do
poziomu morza można przypomnieć polski romantyczny film "Żona dla
Australijczyka" - świetna komedia (1964) osadzona w polskich realiach
socrealizmu, z udziałem naszego pasażerskiego transatlantyku (ms.
"Batory"). Jakże subtelniejsza od pornohistorii w wykonaniu
Australijki w aluminiowej latającej tubie. A tytuł tego współczesnego
filmu? Może dwuznaczny - "Żona Australijczyka sobie lata"?
www.mirnal.neostrada.pl Mirosław Naleziński, Gdynia www.mirnal.neostrada.pl www.wiadomosci24.pl
AKTUALNOŚCI
styczeń 2007 MIROSŁAWA NALEZIŃSKIEGI
PUBLIKACJE MIRKA w 2006r
AKTUALNOŚCI
GRUDZIEŃ MIROSŁAWA NALEZIŃSKIEGI
AKTUALNOŚCI
LISTOPADOWE MIROSŁAWA NALEZIŃSKIEGI
AKTUALNOŚCI
PAŹDZIERNIKOWY MIROSŁAWA NALEZIŃSKIEGI
AKTUALNOŚCI
SIERPNIOWE MIROSŁAWA NALEZIŃSKIEGI
AKTUALNOŚCI
LIPCOWE MIROSŁAWA NALEZIŃSKIEGI
AKTUALNOŚCI
MAJOWE MIROSŁAWA NALEZIŃSKIEGI
AKTUALNOŚCI
KWIETNIOWE MIROSŁAWA NALEZIŃSKIEGI
AKTUALNOŚCI
MARCOWE MIROSŁAWA NALEZIŃSKIEGI
AKTUALNOŚCI
LUTOWE MIROSŁAWA NALEZIŃSKIEGI
AKTUALNOŚCI
STYCZNIOWE MIROSŁAWA NALEZIŃSKIEGI
i przechodzimy na 2005r
AKTUALNOŚCI
GRUDNIOWE MIROSŁAWA NALEZIŃSKIEGI
AKTUALNOŚCI
LISTOPADOWE MIROSŁAWA NALEZIŃSKIEGI
AKTUALNOŚCI
PAŹDZIERNIKOWY MIROSŁAWA NALEZIŃSKIEGI
AKTUALNOŚCI
WRZEŚNIOWE MIROSŁAWA NALEZIŃSKIEGI
AKTUALNOŚCI
SIERPNIOWE MIROSŁAWA NALEZIŃSKIEGI
AKTUALNOŚCI
CZERWCOWE MIROSŁAWA NALEZIŃSKIEGI
AKTUALNOŚCI
MAJOWE MIROSŁAWA NALEZIŃSKIEGI
AKTUALNOŚCI
KWIETNIOWE MIROSŁAWA NALEZIŃSKIEGO
ARTYKUŁY
- tematy do przemyślenia
i wiele innych w kolejnych działach wydawnictwa:
SĄDY
PROKURATURA
ADWOKATURA
POLITYKA
PRAWO
INTERWENCJE
- sprawy czytelników
"AFERY PRAWA" - Niezależne Czasopismo
Internetowe www.aferyprawa.com
Stowarzyszenia Ochrony Praw Obywatelskich Zespół redakcyjny: Zdzisław Raczkowski, Witold Ligezowski, Małgorzata Madziar, Zygfryd Wilk, Bogdan Goczyński, Zygmunt Jan Prusiński i sympatycy SOPO |
|
WSZYSTKICH INFORMUJĘ ŻE WOLNOŚĆ WYPOWIEDZI I SWOBODA WYRAŻANIA SWOICH POGLĄDÓW JEST ZAGWARANTOWANA ART 54 KONSTYTUCJI RZECZYPOSPOLITEJ POLSKIEJ.
zdzichu
Komentowanie nie jest już możliwe.