Imieniny:

AferyPrawa.com

Redaktor Zdzisław Raczkowski ujawnia niekompetencje funkcjonariuszy władzy...
http://Jooble.org
Najczęściej czytane:
Najczęściej komentowane:





Pogoda
Money.pl - Kliknij po więcej
10 marca 2023
Źródło: MeteoGroup
Polskie prawo czy polskie prawie! Barwy Bezprawia

opublikowano: 26-10-2010

AFERY PRAWA MIROSŁAW NALEZIŃSKI BŁĘDY I WPADKI KACZKI DZIENNIKARSKIE W GAZETACH I TVP TVN POLSAT

Media w Polsce i na świecie - styczniowy cykl krytyczno-informacyjny Mirosława Nalezińskiego

www.mirnal.neostrada.pl  

         Dwie podobne śmierci 
    Po długim procesie skazano na śmierć największego współczesnego arabskiego dyktatora, który pnąc się krętymi ścieżkami swej politycznej kariery wymordował część najbliższej rodziny oraz setki tysięcy przeciwników politycznych - prawdziwych i domniemanych. Po apelacji i utrzymaniu wyroku, nadspodziewanie szybko go wykonano, co wywołało sprzeciw głów państw Unii Europejskiej, Watykanu oraz wielu innych krajów. Ostateczna kara budzi wielkie emocje i jest to osobny wielki temat, ale jak by zareagowali obywatele Europy, gdyby pojmano zbrodniarzy hitlerowskich po zniesieniu kary śmierci? W Iraku Saddam Husajn jest odbierany jako ludobójca w rodzaju Hitlera w lokalnym wydaniu.
    Wielu obserwatorów podnosiło kwestię - a cóż światu da wykonanie tej kary? A co daje światu wykonywanie jakiejkolwiek kary, nie tylko śmierci? Dlaczego stosujemy podwójne standardy - z jednej strony na wieść o zamęczeniu dziecka przez ojczyma, o dziewczynie wyrzuconej z pociągu, o pracownikach banku zastrzelonych przez bandytów reagujemy na internetowych łamach żądaniem natychmiastowego i definitywnego wyeliminowania ich spośród nas, a na wieść o wykonaniu wyroku na ludobójcy - zastanawiamy się nad słusznością kary? Bo od tych pierwszych nie zależą losy świata, a jesteśmy potencjalnie zagrożeni, zaś ten drugi ma (miał) wpływ na losy fragmentu naszej planety, a obszar jego działania jest od nas daleki? Proces był uczciwy i był prowadzony w kraju, w którym obowiązują takie a nie inne prawa i zwyczaje. Jak przed zastrzeleniem byli traktowani przeciwnicy dyktatora, których tysiącami prowadzono do rowów - widać na filmach, że ich dodatkowo poniewierano, co zapewne dla oglądających miało być dodatkową przestrogą: zobaczcie jak skończycie, jeśli przyjdzie wam do głowy utworzenie opozycji albo jeśli opowiecie dowcip na temat wodza.
    Kary nie tyle są dla zbrodniarzy, co dla żyjących nadal. A przesłanie jest proste - zabijasz swoich przeciwników, to weź jednak pod uwagę, że możesz być również zgładzony. Owszem, powieszony dyktator doskonale znał losy czołowych faszystów niemieckich a jednak nie wyciągnął wniosków. Dlaczego? Bo uważał, że w Iraku nigdy nie powstanie sąd, którego sędziowie będą na tyle odważni, aby z całą surowością ukarać byłego władcę? A ich odwaga rzeczywiście musiała być wielka, skoro podczas procesu zamordowano wielu prawników i członków ich rodzin. Nie zapominajmy, że w Polsce świadkowie kradzieży telefonu ukrywają twarze w obawie przed zemstą, zatem uszanujmy odwagę tamtych geograficznie dalekich nam ludzi.
    Drugą egzekucję przez powieszenie wykonał 9-letni azjatycki chłopiec na... sobie z pomocą... siostry. Ojciec wyznał, że syn oglądał scenę, która obiegła wszystkie telestacje na całym świecie. Można tylko się domyślać, ile dzieci rocznie ginie po obejrzeniu filmów dokumentalnych i fabularnych oraz komputerowych gier zawierających makabryczne sceny. Dzieci, jak to dzieci, nawet podczas okupacji bawiły się w zabijanie jeńców, partyzantów, Polaków, Żydów i Niemców. Ponieważ żadne media nie zrezygnują z ukazywania nieodpowiednich scen dla młodzieży, przeto rolą rodziców jest kontrola programów i gier obserwowanych przez potomstwo.
    W USA, gdzie każde uchybienie w instrukcji obsługi urządzenia może być podstawą do wytoczenia procesu i zasądzenia milionów na rzecz powoda, samobójstwo popełnione po obejrzeniu ostatnich chwil Husajna byłoby zaczynem kolejnego procesu o wielkie odszkodowanie.
    Gdyby ktoś miał nagrania obu egzekucji (winnego zbrodniarza i niewinnego pacholęcia), to która z nich byłaby bardziej wstrząsająca? Która z nich wywołuje dzisiaj bardziej emocjonalne dyskusje?
    Jak świat niejednakowo traktuje dwie osoby o konstytucyjnie równych prawach, widać na obu przykładach. O Husajnie wypowiadano się we wszystkich mediach, dyskutowano o wykonaniu kary, rozważano kwestie na każdy możliwy sposób i w każdym bodaj rządzie świata, nawet Kościół miał swoje zdanie. A z drugiej strony chłopczyk (8 razy młodszy od dyktatora), przed którym było całe życie i który żyłby, gdyby nie wykonano kary na zbrodniarzu. Ważny problem moralny kontra zdumiewający wypadek.
    Podobnie było w Polsce - z jednej strony górnicy "Wujka" zabici przez rodaków w mundurach po ogłoszeniu stanu wojennego oraz chłopiec, który zginął w wypadku podczas nagrywania sceny filmu poświęconego temu dramatowi. Także by żył, gdyby nie stan wojenny, śmierć górników i realizacja filmu. Po latach ofiary domina (obaj chłopcy) będą zapomniane jako nieważny i wstydliwy odprysk wielkiej historii. A przecież to też byli ludzie. Jednak ludzie, o których jeśli będziemy pamiętać, to jedynie w kategorii tragicznych ciekawostek.

  Medialny lincz przed osądzeniem? 
    Największą władzę po upadku komunizmu mają media. Obserwuję to od lat. Kiedyś milicja, ale teraz media. Nikt już nie mówi "panie władzo", chyba że jakiś menelik pamiętający "dawne dobre czasy".
    1 lipca 2006 roku, siedmiu mieszkańców małej wioski Włodowo zlinczowało miejscowego pijaka i bandytę, który terroryzował ich od lat. Stwierdzono uchybienia policji, która nie interweniowała, mimo że zagrożeni mieszkańcy wzywali ją parokrotnie. Gdyby policjanci zareagowali na wezwania, nie doszłoby do linczu. Sprawa dotycząca funkcjonariuszy toczy się osobno, grozi im utrata pracy. Ludzi, którzy dokonali linczu (po interwencji ministra sprawiedliwości) zwolniono do domów i teraz odpowiadają przed sądem z wolnej stopy.
    Sceny linczów widywaliśmy na westernach i filmach wojennych. Kielecki pogrom Żydów był linczem, ale przez lata było o nim cicho. Przez niemal pół wieku sądziłem, iż żyłem w kraju, w którym słowo "lincz" było praktycznie nieznane.
    W czwartek (4 stycznia 2006) kupiłem gazetę "Fakt" premiowaną programem telewizyjnym. I co widzę? Artykuł ze zdjęciami na całą stronę i tytuł bijący po oczach - "Rzeźnicy z Gubałówki złapani". Z tekstu wynika, że "nożownicy, którzy zgotowali prawdziwą rzeź są w rękach policji", "bandytów udało się dopaść po informacjach turysty". No nic, tylko poddać się emocjom i zlinczować zbrodniarzy. "Gdy antyterroryści wyważyli drzwi, bandzior był kompletnie przerażony i zaskoczony. Bez oporu dał się powalić i zakuć w kajdanki". O drugim napisano, że spędzał czas w drogim pensjonacie. Określenie "drogim" ma nas dodatkowo negatywnie nastawić do ujętych zbójów. Okazało się też, że "chłopcy" byli już karani, zatem to na pewno oni. Zresztą nikt się nad tym nie zastanawiał.
    Media wydały wyrok. Jednak kilka godzin przed kupnem gazety, o północy (ze środy na czwartek), dziennikarze telewizyjni zaczęli nieśmiało wyrażać obawy, czy istotnie ujęto prawdziwych bandytów. Dziennikarze prasowi nie zdążyli ich wyrazić, gazety były już w druku i nic nie mogło powstrzymać sensacyjnych informacji, które rano trafiły do czytelników. Nad ranem czytam zatem podane wyżej informacje i jednocześnie słyszę z radia, że podejrzani mają jednak alibi!
    Co ciekawe, Temida uruchomiła swoją machinę - podejrzani zostali przewiezieni ze Szczecina do Zakopanego, aby skonfrontować ich z ofiarami przebywającymi w szpitalu. I to w sytuacji, kiedy wiadomo już było, że ujęto niewłaściwych ludzi. Co bardziej interesujące - ofiary uznały w około 75 procentach, że okazani im mężczyźni to sprawcy rzezi... Zostali oni jednak zwolnieni i odwiezieni przez policję do domów, czyli na drugi koniec Polski.
    Ile razy Temida pomyliła się, skazując ludzi za przestępstwa i zbrodnie, których oni nie popełnili? Publice i mediom oraz władzy potrzebne są sukcesy.
    W drugiej bulwersujacej sprawie - zabójstwo dziewczynki na tle seksualnym, o której media informują od sylwestra, także ukazały się skazujące materiały dziennikarskie: "Ta bestia zabiła Grażynkę", "Wina Andrzeja Sz. jest bezsporna".
    Jakim prawem media osądzają człowieka? Owszem, ja mogę, ale wykształceni dziennikarze i wspomagający ich prawnicy? O trzeciej nad ranem wiozą podejrzanego o zabójstwo dziewczynki na wizję lokalną. Nie wiem, czym kierują się przestępcy (także domniemani), że uczestniczą w takich testach, wszak są one dobrowolne. Boją się, że nie dostaną jeść, że zostaną pobici? A może obiecuje się im łagodniejsze traktowanie i niższy wyrok za współpracę. Przecież taka wizja lokalna to przysłowiowy gwóźdź do trumny dla podejrzanego. Na amerykańskich filmach bez adwokata żaden zatrzymany nie zeznaje, a u nas? Co takiemu podejrzanemu poradzi adwokat z urzędu, bo przecież nikt szczodrze nie sypnie groszem na sławnego prywatnego obrońcę dla pijaczyny?
    No i pomimo nocnej pory, czeka na spektakl wizji lokalnej tłum żądny krwi domniemanego (bo do końca procesu to nie jest przestępca, o czym media powinny wiedzieć) zabójcy, czego zresztą nawet nie ukrywa. Ale tu przynajmniej zanosi się, że nie ma pomyłki. Czyżby?
    Nazajutrz okazuje się, że mimo wizji lokalnej i postawionych zarzutów, mężczyzna nie przyznaje się do winy! Prokuratura ujawnia, że to właśnie on wskazał policjantom miejsce ukrycia zwłok dziecka. I to był dla policji i prokuratury pierwszy trop wskazujący na niego, jako na osobę zamieszaną w zabójstwo dziewczynki. To kto teraz ujawni znalezione zwłoki, skoro "z automatu" zostanie przez policję wpisany jako pierwszy na listę podejrzanych? Policja i media powinny modlić się o wyniki badań DNA, które potwierdzą winę ujętego pijaczyny, bowiem dwie wpadki zaraz na początku nowego roku to zbyt wiele dla zaintrygowanego społeczeństwa!
    A przy okazji - zastanówmy się nad wynikami dochodzenia w czasach (i to niedawnych), kiedy nie posługiwano się takimi badaniami w kryminalistyce. Niedawno cała Polska emocjonowała się seksaferą w Samoobronie i badaniami DNA, kiedy to pewien poseł niemal przysięgał na Boga, że nie jest ojcem córki uwodzonej najsłynniejszej łóżkowej partyjnej karierowiczki. I rzeczywiście nie jest, choć matka przysięgała także niemal na Stwórcę, że jest.
    Ostatnio na wiele wydarzeń patrzymy przez pryzmat modnego tematu - prawa autorskie. Okazuje się, że wizerunek podlega szczególnej ochronie, o czym dziennikarze i prawnicy mediów powinni wiedzieć. Czy redakcje już przygotowują dobrowolne wypłaty odszkodowań dla podejrzanych, na których wydano wyroki przy prasowych biurkach? A gdyby niewinnych podejrzanych zlinczowano, to czy ktoś poczuwałby się do odpowiedzialności?
    PS Jakaż siła drzemie w mediach - po wieczornym opublikowaniu zdjęcia domniemanego przestępcy z Gubałówki, tenże samodzielnie i niezwłocznie zgłosił się na posterunek policji...

   Hipokryzja obrońców życia i praw człowieka 
    Irackie władze aresztowały autora komórkowego filmu z egzekucji Saddama Husajna. Obrazy te (jednak bez śmiertelnego finału) obiegły świat wywołując rozmaite komentarze, najczęściej potępiające. Okazuje się, że istnieje obszerniejsza (o najdramatyczniejszą scenę) wersja filmiku wraz z dźwiękiem (kilka osób szydzi z byłego dyktatora).
    3 stycznia 2007 wieczorem TVP3 wyemitowała ciekawy dokument o Fidelu Castro - rewolucja, wizyty w USA, poparcie świata dla rewolucji. Podczas filmu, u dołu ekranu przesuwał się szary pasek z wieściami - wśród nich informacja o potępieniu wyemitowania filmiku z egzekucji byłego władcy Iraku. Ileż to głów państw i organizacji protestowało. Pewnie, że widok jest koszmarny, ale nie odstaje od innych medialnie serwowanych nam horrorów. Widok ludzi wyskakujących z okien WTC (11 września 2001) i spadających na ulicę to jedna z najobrzydliwszych scen. Filmy były nagrywane do końca życia tych ludzi, ale najczęściej nie pokazywano ostatniej sekundy życia. To jest problem współczesnego świata, kiedy niemal każdy może nagrywać takie sceny, bowiem technika uwieczniania obrazów jest coraz tańsza i powszechniejsza. Już nieliczne a dawniejsze nagrania dokonywane przez zawodowców wypierane są przez liczne filmiki wykonywane nawet przez gimnazjalistów.
    Istotą rozważań jest problem pokazywania końcowych scen - emitować je czy nie? Większość powie, aby nie pokazywać finału, jednak ludzi coś ciągnie do obejrzenia ostatniej sceny cudzego życia. 20 lat temu emitowano film "Oto Ameryka", na którym ukazano egzekucję mordercy na krześle elektrycznym, uprzedzając jednak, że będzie taka scena. Kto chciał to mógł wyłączyć lub przełączyć program. Teraz, w dobie internetu, jeśli ktoś nie obejrzy czegoś w telewizji w całości, to internetowe portale wabią natarczywie - u nas zobaczysz egzekucję bez skrótów. Po ingerencji wojskowej w Iraku już wiele scen ze ścięcia pojmanych "wrogów Iraku" zamieszczono na portalach, jednak telestacje nie pokazują końcowych fragmentów nagrań. I dobrze!
    Wracając do filmu o Castro - kiedy na pasku wyrażano protesty wobec nagrania ostatnich chwil irackiego dyktatora, na filmie pokazano równie okrutne sceny z rozstrzelania przeciwników kubańskiego reżimu. I to było dla mnie niepojęte - dwie emitowane informacje, których zaistnienie (jednoczesne!) dowodzi hipokryzji najwyższego sortu - ludzie powołujący się na prawa człowieka apelują o niewykonywanie wyroku na Husajnie i piętnują emisję tej sceny, a inni ludzie bez żenady ukazują równie obrzydliwe obrazy (pokazują, a nie dyskutują o nich!). Cóż za skandal i obłuda!
    Nazajutrz, na dokumentalnym filmie o Berii, także pokazano kilka scen z rozstrzelania i zbiorowe powieszenie przeciwników radzieckiej rewolucji - pod trzy kilkuosobowe szubienice podjeżdżają odkryte samochody ciężarowe, żołnierze zakładają kilkanaście pętli, zeskakują i każą ruszać kierowcom. Wszystko pokazane do końca! A stłoczona ciżba okolicznych mieszkańców wiwatuje, uśmiecha się i... klaszcze!
    I takie obrazy nikim nie wstrząsają, nikt nie protestuje? A ofiary irackiego dyktatora - prowadzone do dołu, po drodze żołdacy kopiący i bijący po twarzy. Tu obrazy świeższe, zatem technicznie doskonalsze - kolorowe, wyraźniejsze, z bliska widać twarze i oczy w momencie śmierci od kuli.
    Najbardziej szokujące jest to, że intelektualiści postępowej części świata bronią siepacza i jego czci, a nie wypowiadają się w sprawie ukazywania uwiecznionej śmierci jego ofiar. Zapewne dlatego, że jedna znana i ongiś wszechmocna ofiara wywiera większe wrażenie niż masa anonimowych i nic nieznaczących ofiar. Ci, którzy formalnie stoją na straży konstytucyjnej idei równości wszystkich ludzi, w opisanych przypadkach wyraźnie zaprzeczają tej idei. Jakże to obłudne i niekonsekwentne!

  Prześmiewcze banknoty a prawo autorskie 
    W ostatnich latach prasa i inne media zamieszczają rozmaite wizerunki znanych ludzi, lubianych i nielubianych. Zwykle nie zwracamy uwagi na obowiązujące prawo autorskie zakładając, że media mają tak dobrych prawników, że wszystko co oglądamy już przeszło przez solidne prawne sito i nadaje się do nieskrępowanego oglądu.
    Można opowiadać dowcipy o wipach, drukować karykatury, opowiadania, powieści oraz realizować filmy, które mają na celu bardziej ośmieszenie ich niż neutralne pokazanie. Prawdopodobnie można bez przeszkód tworzyć takie dziełka i arcydzieła. Klasycznym i powszechnie znanym przykładem jest amerykański film o prezydencie George'u Bushu, zrealizowany przez przeciwników amerykańskiej głowy państwa, nawiązujący do wydarzeń 11 września 2001.
    Na internetowych aukcjach można zapoznać się z kolekcjami rozmaitych banknotów, które nie mają ani obiegowej, ani numizmatycznej wartości, bowiem nigdy nie były w użyciu. Przedstawiają naszych polityków w prześmiewczym świetle, zatem nie są dla tych postaci (ani dla ich rodzin) powodem do dumy.
    W przypadku wytwarzania banknotów, mamy nieco inną kwestię. Wprawdzie nie mają uchodzić za oficjalne środki płatnicze, bo to byłoby fałszerstwo, jednak po ich obejrzeniu można mieć wątpliwości co do ich oryginalności pod względem oprawy plastycznej. Okazuje się, że twórcy tych dowcipnych w zamiarze "banknotów", oparli swój pomysł na znanych polskich papierach wartościowych, których wzajemne podobieństwo ma (choć przecież w żartobliwy i oczywisty sposób) wprowadzić rodaków w nastrój wesołości (żart) przy jednoczesnej powadze wzoru banknotu rodem z Narodowego Banku Polskiego.
    Można domniemywać, że owe "papiery wartościowe" powstały bez konsultacji z ośmieszanymi osobami oraz bez zgody właścicieli projektów (w tym autorów szaty graficznej), przeto należy zastanowić się - czy owe artykuły legalnie są zamieszczane w mediach (w tym na licznych internetowych aukcjach) w celu ich sprzedaży. Prawo autorskie podobno powinno być strzeżone z urzędu, jednak wielu prawników widuje omawiane "banknoty" i nie słyszałem o ich jakiejkolwiek, a cóż dopiero o zdecydowanej, reakcji.
    Zatem - czy produkcja, wystawianie i sprzedaż banknotów (ośmieszających wipów) o zewnętrznych znamionach plastycznych opartych na znanych projektach graficznych, bez zgody ich właścicieli i twórców, jest prawnie dopuszczalna? Jako laik odpowiedziałbym - nie, ale to oznaczałoby, że mamy zbyt często bezkarnie łamane prawo autorskie. Może więc jestem przewrażliwony?

    PS  Nie jest to tekst reporterski, ale felieton z pytaniem, na które mogą odpowiedzieć Czytelnicy oraz Redakcja Wiadomości.24.pl opierając swe opinie na przemyśleniach lub wiedzy. Być może, że nawet specjalista od prawa autorskiego zabierze głos, najlepiej po kilku wstępnych wypowiedziach Czytelników i przekonamy się, na ile nasze opinie były zbieżne z wykładnią fachowca. Jak wiemy, problemy z omawianego zakresu nie są jednoznaczne - rzecznik pewnych linii lotniczych odpowiedziała, że nie można zamieszczać reklamy tych linii i nie miała racji. Zresztą, kiedy zapytałem ową firmę o złotówkowe ceny biletów lotniczych - nie otrzymałem żadnej odpowiedzi. Z praktyki wiem, że zadawanie dość kłopotliwych pytań, nie owocuje żadnym postępem w poznawaniu prawdy...     

    Jakaż to Dalila obcięła Samsonowi włosy pozbawiając go mocy? 
    Według badań prof. Zbigniewa Lwa-Starowicza, aż 14 proc. dzieci do 15. roku życia, czyli kilkaset tysięcy, jest wykorzystywanych seksualnie.
    Dyrygent Polskich Słowików, prezes Stowarzyszenia Dzieci w Europie, ksiądz z Tylawy, wreszcie aresztowanie i proces znanego psychoterapeuty. Coraz więcej informacji o seksualnym wykorzystywaniu dzieci. W aferze stołecznego Dworca Centralnego maczały palce (sic!) wysoko postawione persony, jak na zachodzie Europy i podobnie jak tam, tego typu zdarzenia bywają dyskretnie tłumione.
    Kolejna historia i to całkowicie zdumiewająca. Za kraty trafił Kazimierz K., znany w Bełchatowie szef Stowarzyszenia Dzieci w Europie, podejrzany o wielokrotne molestowanie seksualne nieletniej, która dwukrotnie próbowała popełnić samobójstwo. Szok jest tym większy, że działał w środowisku najmłodszych i na ich rzecz. Znany był w biurze UNICEF i warszawskim Biurze Rzecznika Praw Dziecka. Był nawet gościem Moniki Richardson w programie "Europa da się lubić". Zatem należy baczniej przyglądać się wszystkim oddanym sprawie dzieci (zwłaszcza krzywdzonym) działaczom broniącym te małe istoty, bo strzeżonego...
    No i wreszcie o tytułowym Samsonie, jeszcze przed procesem, wypowiedział się psycholog społeczny, prof. Janusz Czapiński: - Jest skończony, i to bez względu na to, czy został wrobiony, czy jednak coś mu udowodnią. Nie ma przyszłości nie tylko jako terapeuta, lecz także jako człowiek. Koniec. - "Przegląd" (5 lipca 2004).
    Podczas procesu pojawiały się sensacyjne scenariusze, wszak kto uwierzyłby, że inteligentny człowiek wyrzuca kompromitujące siebie zdjęcia na najbliższym śmietniku? Jedna z wersji - ów negatywny bohater świadomie spreparował aferę: zdjęcia komputerowo zmontował (sfałszował) w obecności notariusza, sam wyrzucił zdjęcia, doniósł na siebie i czeka na rozwój wypadków pisząc szlagier sezonu. Odszkodowanie wypłaci nie prasa, ale polska Temida, a on jeszcze weźmie kasę za książkę... Inna wersja głosiła, że Andrzej Samson przygotowywał książkę o polskich pedofilach na wysokich stanowiskach, a ci postanowili go wyeliminować. Gdyby jednak tak było, to radykalna eliminacja psychoterapeuty polegałaby na ostatecznym rozwiązaniu tej kwestii. Przecież podczas procesu wszystko opowiedziałby. Zresztą zapewne opisał całą sprawę i gdzieś zdeponował, wszak oglądał niejeden kryminalny film. I takie były spekulacje zaraz na początku procesu.
    Ale proces nie ujawnił tych sensacji, choć przewinęła się informacja o dwóch książkach. Dotychczasowy wydawca zdecydowanie odciął się od planu wydania owych "dzieł" z oczywistych powodów. Nie wykluczone jednak, że znajdzie się jakiś wydawca żądny zrobienia kokosów na tej sensacji.
    Powinniśmy wykorzystać nowe techniczne narzędzie - internet. Należy zamieszczać tam dane i wizerunki przestępców, co przecież także spowoduje spadek liczby wykroczeń. Znany slogan - jeśli chociaż jedno dziecko uda nam się uratować dzięki internetowi to warto, i co? Ano nic, bo ochrona danych osobowych jest ważniejsza niż los naszych milusińskich. Żarty w środku Europy? Ano kpina! Piętnowanie? I owszem, jednak nie rozżarzonym żelazem, ale współczesną internetową szpilą - dla dobra wszystkich naszych dzieci.
    W Czechach dopuszczalna jest kastracja na żądanie pacjenta, w Niemczech skazany ma wybór: więzienie albo kastracja farmakologiczna, czyli zażywanie leku na obniżenie popędu płciowego. W Szwajcarii w referendum zgodzono się na dożywotnie internowanie przestępców seksualnych. Najostrzejsze przepisy dotyczące rejestracji przestępców seksualnych są w USA. FBI prowadzi ogólnokrajową bazę danych. Rejestr jest w Wielkiej Brytanii, stworzenie go rozważają Belgia i Holandia.
    Ludzie do niedawna nie traktowali problemu pedofilii nazbyt poważnie. Także Temida. Dlaczego jeden z najlepszych naszych reżyserów jest goszczony przez znakomitości w Polsce, a ma list gończy ze Stanów? Dawno to było, błąd młodości, ofiara wybaczyła? A co to ma do rzeczy - może dzisiaj aresztowani pedofile również za ćwierć wieku byliby "rozgrzeszeni" tyloma latami tułaczki i przebaczeniem pokrzywdzonych?
    I jakaż to Dalila obcięła Samsonowi brodę pozbawiając go mocy we współczesnej Polsce?

    10 stycznia 2007 wyemitowano szokujący wywiad ("Uwaga", TVN), w którym pan Samson (właśnie otrzymał ośmioletni wyrok za pedofilię, ale już podano informację o rozpoczynaniu się kolejnego procesu w podobnej sprawie) w ordynarny sposób wypowiada swoje przemyślenia, lansując niemal naukowy program pod nazwą "terapia Samsona". Aż nie chce się wierzyć, że to wywiad udzielony przez więźnia, którego uprzedzono o rejestrowaniu rozmowy... Przypomnijmy, że p. Samson skończył humanistyczne studia, wykładał na uczelniach i pracował z dziećmi i to w dziedzinie wymagającej delikatnego języka i postępowania. Czyżby nareszcie wyzwolił się od gorsetu spinającego jego prawdziwe "ja"?
    Oto drobna próbka Samsona zaprezentowana w omawianym wywiadzie:  Serwowano wyroki, orzeczenia i to na ogół nie licząc się z faktami. Teraz to już mi wisi. Mogą napisać nawet, że mam rogi i ogon, i że zerż...em wszystkie dzieci w Polsce. Pełny tekst (dla osób o mocnych nerwach) http://uwaga.onet.pl/1384106,3,archiwum.html

    Samson - postać biblijna. Był obdarzony nadludzką siłą i niejednokrotnie pokonywał Filistynów. Podczas snu, jego żona Dalila (Filistynka) obcięła mu włosy będące źródłem jego siły i wydała go jej współplemieńcom. Samson został uwięziony w Gazie i oślepiony. Kiedy odrosły mu włosy, odzyskał siły i zburzył świątynię Filistynów, zabijając wielu ludzi. Sam także zginął pod gruzami. Biblijny Samson zdradzony został przez własną żonę, zaś współczesny Samson - przez swoje obrzydliwe drugie "ja".

   A może by tak zakaz wyborczego oplakatowania? 
    "Na dniach" zakończyło się wielkie powyborcze sprzątanie, a to oznacza, że kampania wyborów samorządowych z 12 listopada 2006 została definitywnie zakończona.
    Od wielu lat obserwuję "przyozdabianie" słupów trakcyjnych i oświetleniowych oraz przydrożnych tablic reklamowych  i witryn sklepowych przez plakaty wyborcze. Wraz z postępem technicznym, zwiększa się jakość (i... cena) eksponowanych plakatów.
    Podczas kampanii wyborczej dochodzi ponadto do mało dyplomatycznych zdarzeń - zrywanie konkurencyjnych facjat ze słupów, oblewanie ich farbami oraz do... bijatyk, w tym najbardziej zainteresowanych, czyli... kandydatów.
    Jest proste rozwiązanie, które oszczędzi nam wycinki drzew na owe plakaty oraz na kartony usztywniające, a ponadto zaoszczędzimy na farbach oraz na mocujących klejach, sznurkach i drutach, a także unikniemy opisanej żenady, która obiega nie tylko polskie media.
    Do oszczędności kosztów należy dodać likwidację spalin powstających podczas transportowania plakatów na miejsce stacjonowania oraz koszty sprzątania powyborczych resztek pozostałych po jednostkowych wybrańcach Narodu i po masowych pechowcach spośród największych cór i synów naszej Ojczyzny.
    Opcja zerowa, czyli wyrównane szanse wszystkich kandydatów przy radykalnym zmniejszeniu kosztów ponoszonych przez wszystkich uczestników wyborów, czyli głównie przez całe... społeczeństwo. Zatem - zakaz drukowania plakatów i reklam wyborczych.
Oprócz szlachetnych a zaciekle walczących kandydatów, zapewne także drukarnie byłyby niezadowolone z zakazu drukowania i wywieszania w miejscach publicznych wszelakiego rodzaju plakatów wyborczych.
    W wersji przejściowej dopuszczane byłyby wyłącznie plakaty umieszczane na witrynach i oknach, ale jedynie od wewnętrznej strony. Po obserwacji tego wyjątku podjęto by decyzje o dalszym eksponowaniu albo jednak o zakazie takiej propagandy.
    Ponadto byłby całkowity zakaz rozdawania i rozrzucania oraz roznoszenia do skrzynek pocztowych materiałów przedwyborczych.
    Zwolennicy oraz przeciwnicy tego pomysłu powinni dokładnie oszacować oszczędności na wymienionych składnikach jednorazowej i śmiecącej propagandy. Informuję, że czarno-białe plakaty wyborcze formatu A3 kosztują ok. 50 gr, zaś kolorowe są 4 razy droższe. Do tego karton, założenie reklamy najlepszego kandydata pod słońcem, sprzątnięcie, a ponadto - sporządzenie raportów z wydatkowanych kwot na plakaty oraz z ich... sprzątania. I zliczenie wszystkich plakatów oraz całkowitych kosztów w całym kraju...
    W ramach kampanii wyborczej dopuszczone do zaszczytu wyjaśniania nam (i mieszania w głowach), czyli wyborcom, nadal byłyby pozostałe znane instytucje oddziaływania (i... manipulowania), czyli prasa, radio, telewizja, internet.
    Już można uznać, że w ramach porządków, plakaty wyborcze zniknęły z ulic - część tych papierów pomogła "swoim" kandydatom, część nie pomogła, choć "one wszystkie się starały". Do następnych wyborów będzie porządek...
    Ktoś powie - parę tysięcy kandydatów, każdy wydał po kilka tysięcy złotych, a to daje raptem kilkanaście milionów złotych. Zużycie papieru na plakaty wyborcze w porównaniu z codziennym wydawaniem gazet i czasopism jest raczej pomijalne. Owszem - ów papier, kartony, farby oraz zużyte paliwo wypalone podczas kampanii tracone jest bezpowrotnie, ale nadal nie jest to jakiś ogromny koszt, zwłaszcza w przeliczeniu na pojedynczą głowę rodaka...
Idea tego pomysłu jest nieco inna - oszczędności to tylko pretekst, bo tak naprawdę chodzi o porządek na ulicach w okresie okołowyborczym, czyli przez parę tygodni, o zaśmiecony pejzaż w tym czasie i chuligańskie wybryki związane z ukazywaniem kandydatów - zamalowywanie szlachetnych wizerunków, dorysowywanie wąsów, "wybijanie" zębów, dopisywanie wulgaryzmów, zdzieranie plakatów i bijatyki pod słupami z afiszami. Jeśli wszyscy kandydaci zrezygnowaliby z zamieszczania swoich reklam, to nasze miejscowości byłyby ładniejsze i spokojniejsze w okresie wyborów.
    Nie wiem, czy moja propozycja jest realizowana w jakimkolwiek kraju, ale gdyby w Polsce udało się ją wprowadzić w życie, to byłby ten przykład pokazywany w innych krajach, że można wybory prowadzić przyjaźniej, spokojniej, czyściej, a więc po prostu... kulturalniej. I że Polak jednak potrafi.

    Daniny od charytatywnej pomocy 
    Po katastrofie w kopalni "Halemba" w Rudzie Śląskiej (przypomnijmy, że 21 listopada 2006 zginęło 23 górników) media informowały nas o rozmaitych charytatywnych akcjach. Zachętą do wpłat było zwolnienie z opłat manipulacyjnych. Jest to dość powszechna (i jakże szlachetna!) postawa banków i innych instytucji biorących udział w gromadzeniu środków na rzecz ofiar. Na witrynie czołowego banku czytamy -

    Zwolnienie z prowizji wpłat na rzecz ofiar katastrofy w kopalni *HALEMBA*
    Uprzejmie informujemy, że w związku z tragedią w *HALEMBIE*, PKO Bank Polski odstąpił z dniem 23 listopada br. od pobierania od osób fizycznych oraz małych i średnich przedsiębiorstw prowizji od wpłat i przelewów dokonywanych w oddziałach i agencjach PKO BP oraz przelewów z internetowego konta Inteligo na rachunek:
Caritas Polska 77 1160 2202 0000 0000 3436 4384
z dopiskiem HALEMBA
na rzecz pomocy ofiarom i poszkodowanym w wyniku katastrofy w kopalni HALEMBA w Rudzie Śląskiej.
    Zwolnienie obowiązuje do dnia 31 grudnia 2006 r. i nie obejmuje przelewów dokonywanych za pośrednictwem zdalnych kanałów dostępu do tradycyjnych rachunków w ramach usługi PKO Inteligo (Internet, telefon).

    Zainteresowany czytelnik tego ogłoszenia, podczas jego czytania, jest coraz bardziej zbudowany powyższą informacją i niejako stopniowo dojrzewa do skorzystania z sympatycznej a dobroczynnej oferty. I kiedy już całkiem zostaje przekonany do podjęcia finansowej decyzji przekazania datku, w ostatnim zdaniu pryska cały urok propagowanej idei. Otóż całość  "psuje" ostatnie wyjaśnienie, że zlecenia polecane przez internet i telefon będą nadal obciążone opłatami manipulacyjnymi, a to oznacza, że cały początkowy a miły nastrój pryska. Nowocześni klienci są gorzej traktowani niż tradycyjni, którzy mozolnie wypełnią klasyczne przelewy. Nie wynika to ze złej woli banku, lecz z braku właściwych procedur wykonawczych, ale o czym to świadczy? Że bank nie do końca przemyślał swoją w końcu wzniosłą ideę? Może do następnej (odpukać!) charytatywnej akcji programiści zdążą uporać się z kłopotami?
    Od paru lat szlag trafia dobroczyńców przekazujących na pomoc potrzebującym drobne kwoty z wykorzystaniem telefonów, których numery zamieszczane są na ekranach telewizorów, w ramach apeli o pomoc dla poszkodowanych przez los. Dlaczego? Bo od każdej telefonicznej transakcji fiskus pobiera 22% opłaty. Już dawno krytykowano takie podejście do sprawy, ale zawsze "ktoś mądry" wyjaśniał, że chętnie by zrezygnowano z tego podatku, ale jest to (technicznie albo prawnie - czort wie) niemożliwe. A ja sobie tak myślę - jeśli już muszą brać ów haracz, to może niech go także przekażą na ten sam godny cel. I o tym fakcie niech ukazuje się u dołu ekranu odpowiednia informacja. Jeśli rządowi istotnie zależy na zachęcaniu obywateli do niesienia dodatkowej pomocy, czyli do prawdziwie ludzkich zachowań rodaków, to może ów rząd dałby przykład realizowania takiej wielkiej idei ze swojej strony?
    Ktoś powie złośliwie - prawdziwie szlachetny obywatel pomoże niezależnie od wszelkich opłat. Owszem, ale ktoś inny spostrzeże - dlaczego zachęcani jesteśmy do charytatywnych akcji poprzez wzbudzanie mniej lub bardziej ludzkich uczuć, a na samym końcu, maleńkimi literkami dowiadujemy się, że jednak w pewnym stopniu zostaliśmy zmanipulowani?
    Jutro, czyli 14 stycznia 2007, odbędzie się jubileuszowy XV Finał WOŚP. Miejmy nadzieję, że instytucje towarzyszące tej jakże szlachetnej inicjatywie, opracują przyjazne, logiczne i akceptowalne regulaminy dotyczące przekazywania darów serca.

    PS  Jak grom z nieba spadła na klientów kolejna ilustracja opisywanego absurdu -
    PKO Bank Polski wspiera Wielką Orkiestrę Świątecznej Pomocy
    W związku ze zbliżającym się XV Finałem Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy informujemy, że od 14 stycznia do 31 marca 2007 roku PKO Bank Polski nie pobiera prowizji od wpłat gotówkowych i przelewów dokonywanych na rachunek Fundacji Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy, która od lat wspiera diagnostykę i leczenie dzieci.
Zwolnienie dotyczy wpłat i przelewów realizowanych w oddziałach i agencjach PKO BP oraz przelewów z Konta Inteligo, nie obejmuje natomiast przelewów dokonywanych na konto Fundacji z rachunków grupy Superkonto za pośrednictwem zdalnych kanałów (Internet, telefon), gdzie opłata będzie pobierana.

    A więc podobny klops... (ostatnie zdanie). Jedynie poprzez totalną krytykę takiego stanu można osiągnąć w naszym kraju pożądane zmiany... I w końcu banki to zmienią w kierunku zwykłej logiki - leniuszki...

     Szymon Gramocząsteczka 
    Od paru tygodni trwa medialna zawierucha na temat przyjaźni polsko-kameruńskiej. A nawet idzie o wyższe jej stadium - o miłość. Okazało się, że to niezbyt trwałe uczucie, ale za to oparte na egzotycznym pociągu seksualnym, no i z bardzo ciekawymi bohaterami tego jednak skandalu.
    Od kilkunastu dni drżą o swe życie (bo z czcią to sobie jakoś wcześniej poradziły) warszawianki, które miały bliższy kontakt z przystojnym poetą a dziennikarzem. To bojownik o prawdę i o równouprawnienie - Simon Mol. Parę dni temu okazało się, że także mieszkanki Trójmiasta mogą mieć powody do obaw, a za nimi (na zasadzie domina) - grono nadmorskich panów. Oczywiście - z tego samego powodu (bliższy kontakt), a ponieważ rzecz dotyczy bodaj najgroźniejszej choroby ostatnich lat, a przy tym delikatnej natury, piszmy równie szczerze - "całkowicie ścisły kontakt".
    O uchodźcy z Afryki głośno jest w polskich mediach od początku roku, albowiem wyszło na jaw, że jest on nosicielem wirusa HIV. I żeby on sobie to nosił i tłamsił w sobie, ale on ukrywając ten niecny stan, zarażał wirusem dziesiątki co wrażliwszych polskich dziewczyn. Pośród nich znalazły się trójmieszczanki, zaszczycone przez walczącego z fobiami rycerza, który był uprzejmy wziąć udział w gdańskim Festiwalu "Muzyka Przeciwko Nietolerancji i Przemocy".
    Prawdopodobnie panny zauroczone hasłami walki z nietolerancją i z przemocą, chciały udowodnić, że są wręcz przesadnie tolerancyjne, zatem bez jakiejkolwiek przemocy ulegały przemożnym wpływom uroczego zamorskiego poety. Festiwal był zorganizowany przez Nadbałtyckie Centrum Kultury, co miało wielce kulturalny wpływ na uczestników pofestiwalowych zajęć. Nie wiadomo, jak długo trwały owe dodatkowe zajęcia, dość, że po aresztowaniu pisarza, zamiast zwyczajowych kilkunastu badań w Trójmieście, codziennie zgłasza się niemal setka osób, o czym informuje (nomen omen) doktor Ewa Zarazińska, kierownik/kierowniczka Wojewódzkiej Przychodni Skórno-Wenerologicznej w Gdańsku.
    Pan Mol został aresztowany z powodu zarażenia wielu kobiet (o panach nie wspomniano) wirusem HIV. Postawiono mu zarzut narażenia na ciężki uszczerbek na zdrowiu w postaci nieuleczalnej i długotrwałej choroby. Grozi za to do 10 lat więzienia. Aresztant, jak widać nie tylko polskim zwyczajem (chyba że już posiadł polską kulturę zaprzeczania faktom) w pierwszych oświadczeniach twierdził, że jest zdrów (może nie jak ryba czy rydz, bo to trudne dla niego związki frazeologiczne, znacznie trudniejsze niż związki z Polkami).
    Bo cóż to się takiego stało? Polska, jako cywilizowany kraj, przyjęła do swej społeczności młodego i politycznie szykanowanego obywatela Afryki. A że Murzyn (chyba nie za bardzo poprawna forma) był dziennikarzem, poetą i sympatycznym człowiekiem, a do tego czuł wielki pociąg do przygód ze Słowiankami nad Wisłą, to łatwo mu się wiodło na przesadnie gościnnej ziemi polskiej, no może na ziemi cokolwiek wygodnie... posłanej.
    Byłoby jednak spokojniej, gdyby to był Francuz, Niemiec czy Rosjanin, choć w pierwszym przypadku byłyby zarzuty lecenia na faceta słynącego z zamiłowania do... miłości, drugi przypadek - poleciała na kasę, bo czymże innym (wg panów Polaków) mógłby zaimponować zachodni sąsiad. W przypadku Rosjanina, to okazalibyśmy całkowity brak zrozumienia, bo w bulwarowych pismach to raczej Rosjanki "przyjaźnią" się z Polakami, a nie Polki z Rosjanami. A tu czarno-brązowy Murzyn... I to zaimportował jakąś szczególnie agresywną odmianą tego wstydliwego choróbska! Niestety, w ten ton uderzają rasiści!
    No i masa niewybrednych komentarzy o leceniu na egzotykę (ciała), na oryginalność (któraż to z Polek mogła się pochwalić znajomością z afrykańskim poetą...), no i na zagadkową i intrygującą długość... Te wszystkie domysły i pomyje lecą na nasze biedne rodaczki, jednak najczęściej z "dobrych domów", na dziewczyny całkowicie nieprzygotowane do nowej roli, w której się znalazły - śmiertelna choroba u początku życia i kariery, spadek wagi, utrata urody, pretensje rodziny, wytykanie palcami przez znajomych. Z posiadanym wykształceniem, ze swoim pochodzeniem i koneksjami, ze swoją urodą mogłyby zawojować świat, zwłaszcza z wyczekiwanym księciem z bajki - wszak każda panna takiego wypatruje, a cóż dopiero wspomniane nasze rodaczki.
    Zapewne informacje o całej sprawie okrążą cały świat chciwy obyczajowych sensacyjek, być może nawet mieszkańcy Kamerunu dowiedzą się, gdzie leży Polska. Szkoda, że wszyscy wezmą na języki nasze panie. Wielu Polaków karczemnie wyraża się o swych rodaczkach, które nam wstyd przyniosły, ale gdyby to im trafiła się ciemnoskóra piękność... Pewnie, że od pań jednak wymagamy większego dostojeństwa, bo równość może i dobra jest w pracy, ale nie w obyczajach...
    Jak podaje "Rzeczpospolita" powołując się na jedną z warszawskich afrykanistek, "wśród Afrykanów rozpowszechnione są szamańskie praktyki polegające na leczeniu się z AIDS przez seks, przez oddawanie go innej osobie. Niewykluczone, że wierzenia te podziela Simon Mol". To ponadto podzieli celę z podobnymi sobie przestępcami.
    Żal faceta, w szczególności w aspekcie jego powiązań z paroma szczytnymi ideami i szkoda tych idei, które wprawdzie się obronią, jednakże wpływ tej sprawy na nasze społeczeństwo będzie odczuwany przez dziesiątki lat, o czym (niestety) już niebawem się przekonamy. Minusem tej głośnej sprawy jest wątek rasistowski, który będzie bezlitośnie rozwijany wraz z toczeniem się śledztwa i procesu.
    Przy okazji - z najnowszych informacji Krajowego Centrum ds. AIDS wynika, że w latach 1985-2006 w Polsce zarejestrowano ponad 10 500 osób zakażonych wirusem HIV. Szacowana liczba żyjących z HIV i AIDS może sięgać 35 tys., z czego 20 proc. to kobiety (jednak panów jest 4 razy wiecej). Podano także, że roczny koszt leczenia to ok. 40 tys. złotych - koszmarne pieniądze, zważywszy, że podobne kwoty są publicznie, z rozgłosem i z mozołem zbierane na niewinne dzieci, na których należy niezwłocznie przeprowadzić operacje ratujące ich życie.
    I cóżeś to nam uczynił, Szymonie Gramocząsteczko - musiałeś swymi chorymi molami zatruwać słowiańskie życiodajne kwiaty?

    Pościgowy bezsens  
    Media (PAP, 13 stycznia 2007) doniosły, że aresztowano 28-letniego kierowcę, który w trakcie policyjnego pościgu, po pijanemu (2,6 prom. alkoholu w wydychanym powietrzu) spowodował śmiertelny wypadek i... uciekł.
    Do tragedii doszło w Kaliszu, gdy uciekający volkswagenem polo wjechał na skrzyżowanie na czerwonym świetle i doprowadził do zderzenia z tico. Pasażerka tego auta zginęła na miejscu.
    W końcu stało się to, co kiedyś musiało się wydarzyć. Zresztą podobne wypadki wydarzają się w świecie. Wielu kierowców nie przepada za policją, zwłaszcza podczas kontroli. Wszyscy jednak zdajemy sobie sprawę, że jest niezbędna i bez niej, to na ulicach byłby Dziki Zachód.
Większość z nas popiera wysiłki policji podczas wszelkich pościgów, które mają zwalczyć przestępczość niejako w zarodku. Chwała zatem policji w jej trudnej i niewdzięcznej służbie.
    Jednak jest małe "ale". Otóż specjalista od zachowań ludzkich uzna, że jeśli ktoś jest goniony to najczęściej (tym bardziej) ucieka... W pewnych układach elektronicznych to nawet można wymodelować takie zjawisko - punkt A przyspiesza, kiedy punkt B depcze mu po pięcie (punkt jest na tyle mały, że ma tylko jedną piętę).
    Skoro A kluczy nadal i coraz szybciej ucieka, to B również musi robić dokładnie to samo, a nawet więcej, aby dopaść uciekiniera.
    I tu dochodzimy do sedna sprawy - policja nie powinna gonić uciekającego pojazdu, zwłaszcza ulicami miasta, ponieważ stwarza to zagrożenie nie tylko dla domniemanego przestępcy, ale także dla policjantów oraz dla postronnych użytkowników drogi, a nawet dla innych ludzi, choćby w sklepach, do których szalejące pojazdy mogłyby wpaść ze śmiertelnym impetem.
    Społeczeństwo i policja muszą sobie odpowiedzieć na fundamentalne pytanie - czy ujęcie uciekiniera jest ważniejsze od życia, zdrowia oraz utraconego majątku podczas wysoce prawdopodobnego tragicznego wypadku? Jeśli damy odpowiedź twierdzącą, to niech na naszych miastach i wsiach nadal rozgrywają się sceny rodem z torów wyścigowych, niech towarzystwa ubezpieczeniowe podniosą ubezpieczenia, niech rząd przeznaczy dodatkowe środki na renty dla policjantów.
    Jeśli jednak odpowiedź będzie negatywna, to należy ustalić procedury, w wyniku których jedynie pościg za bardzo groźnym przestępcą może być podstawą do ryzykownego szarżowania po ulicach. I wówczas ewentualne ofiary wśród policji i osób postronnych oraz straty materialne w rodzaju wybuchu stacji paliwowej, będą uznawane za dopuszczalne koszty "pościgu za groźnym przestępcą".
    Jednak (jak znamy życie), pościg może być podjęty w błędnym przekonaniu, że jest to groźny przestępca, a z kolei ofiara może być z grupy wipów i co wówczas? Oczywiście - prawdopodobieństwo zabicia ważnej persony jest mizerne i dlatego zapewne procedury są takie, jakie są. Bo gdyby zginął nie pośledni obywatel, ale dostojnik państwowy albo dyplomata zaprzyjaźnionego a do tego bardzo wpływowego kraju, to po międzynarodowej zadymie i tak procedury byłyby zmienione. Zatem - czy należy z taką zmianą czekać do omawianego tragicznego wypadku?
    Jestem przeciwnikiem gonitw za uciekającymi kierowcami. W USA rocznie ginie wielu niewinnych ludzi zabitych przez uciekających (najczęściej jednak) zwykłych kierowców, którym coś chwilowo padło na rozum (jednorazowi dowcipasi, w tym alkohololubni) albo (co gorsza) przez goniących policjantów. Widać to na filmach nagrywanych przez samych Amerykanów. Tam jednak powstają towarzystwa grupujące ofiary i ich rodziny, które walczą (jako i ja tutaj) z instytucją pościgu. Jak znamy Amerykanów - w grę wchodzą wielkie odszkodowania.
    Należy opracować dwa problemy. System łączności godny trzeciego tysiąclecia, wszak same gonitwy przypominają filmowe (nierealne!) sceny kasowych przebojów kina światowego (najczęściej oczywiście amerykańskiego) albo bardziej romantyczne - uganianie się kowbojów i szeryfów po prerii (także północnoamerykańskiej, bo innej... nie ma). Podstawowa zasada - niegonieni kierowcy nie uciekają i nie zabijają!
    W dzisiejszych czasach szybkie policyjne samochody (jednak kosztowne i niebezpieczne) powinny być zastąpione siecią monitorowania telefonicznego, satelitarnego i wizyjnego (kamery). Kierowca uważający, że nikt go nie ściga, jedzie wolniej i nie podejrzewa zasadzki. I w tym kierunku powinny iść procedury i szkolenia policjantów. Owszem, to może mniej widowiskowe, ale bezpieczniejsze i pewniejsze!
    Po drugie - należy opracować system prawny umożliwiający szybką ścieżkę na drodze sądowej albo wcześniej - nawet w drodze ugodowej, zawieranie porozumień z osobami poszkodowanymi w wyniku wypadków spowodowanych przez ścigających policjantów oraz/lub uciekającego kierowcy. Wysokości odszkodowań powinny być na tyle wysokie, aby jednak zachęcać kierownictwo policji do stosowania innych rozwiązań, niż pogonie.
    Opisywany wypadek jest niemal wzorcowy w swej dramaturgii - kierowca był pijany, kierowca zabił mało znaczącą osobę (to brzmi cynicznie, ale taka jest chłodna prawda) i kierowca uciekł z miejsca wypadku. Wszyscy są żądni krwi owego kierowcy. A jego adwokat łatwo go wybroni - uciekał, bo chciał uniknąć kary dwóch lat więzienia za związek pijaństwa z kierownicą. Nie dostanie więcej niż 5 lat. I warto było? Jeśli ktoś porwie pociąg z pasażerami i wpadnie do rzeki z wysadzonego mostu (przez ścigających), to kto ponosi karę za uśmiercenie setek istnień?
    A co będzie, jeśli następnym razem uciekinier ujdzie pościgowi, a policjanci wpadną na autobus z dziećmi przy stacji benzynowej? Apeluję o wydanie procedur, w których samochodowy pościg jest ostatecznością!
    Radiowóz ścigający w Warszawie pijanego kierowcę zderzył się w nocy z soboty na niedzielę z fiatem palio. W wyniku wypadku w szpitalu zmarła kobieta kierująca tym samochodem, ranny jest też pasażer auta oraz policjanci z radiowozu. - to informacja PAP z 15 września 2003. Wówczas to policjanci wpadli na skrzyżowaniu na Bogu ducha winnych ludzi i... zabili. I jakie wyciągnięto wnioski?

    Czy Państwo musi być bezradne wobec koszmarnych cen mieszkań? 
    Bankowe kredytowe "dobrodziejstwa" widać po cenach mieszkań (i domów), tak nowych, jak z drugiej ręki. A jeśli te ceny idą w górę, to również koszty wynajmu mieszkań będą miały tendencje rosnące, wszak część potencjalnych nabywców mieszkań jednak zrezygnuje z zakupu, co zwiększy nacisk na wynajem, a stąd tylko chwilka do wyrównywania popytu z podażą.
    Ceny (tych bodaj najważniejszych doczesnych dóbr) dyktowane są z uwzględnieniem cen materiałów budowlanych, kosztów robocizny, cen działek oraz zysków planowanych przez deweloperów.
    Gdybyśmy teoretycznie a wstępnie założyli, że nie ma kredytów na mieszkania, to ich ceny osiągałyby "spokojne" wartości, czyli skorelowane z polskim poziomem zarobków i w odczuciu Polaków uznano by te ceny za "uczciwe". Nawet gdyby niewielka część Polaków pracowała za granicą i kupowała tutaj mieszkania, to nie miałoby to większego wpływu na poziom cen mieszkań. Symboliczna liczba cudzoziemców kupujących w Polsce mieszkania również nie zachwiałaby omawianą ceną.
    Ceny mieszkań zostały wyśrubowane przez kilka czynników, z których najważniejsze to -
    - znaczny nacisk (po naszym wejściu do UE) na kupowanie mieszkań wywierany przez wielką grupę Polaków pracujących za granicą ojczyzny oraz jednak spora grupa cudzoziemców (w tym często polskiego pochodzenia) marzących o domu w Polsce,
    - coraz bardziej dostępny dla nabywców kredyt bankowy (mniej formalności, niższe i konkurencyjne stopy procentowe, kredytowanie pełnych ofert cenowych a nawet... wyższych),
    - wchodzący w życie wyż demograficzny z lat 80. oraz stawianie wyższych wymagań przez to pokolenie (nie chcą latami w pokorze czekać, jak ich rodzice, na wymarzone M ileś).
    Do tego można dodać prawdopodobnie specjalnie wywołaną psychozę przez pośredników i posiadaczy gruntów - bierzcie dzisiaj kredyty i kupujcie, bo jutro będzie jeszcze drożej!
I tysiące młodych Polaków rzuca się w wir zakupów nie czekając na stabilizację tego rynku, nie przyjmując do wiadomości porad typu "poczekajcie, przecież ten run na mieszkania musi się skończyć".
    Istnieje jeszcze jeden czynnik, nieopisany wyżej, a który dobija cenowy gwóźdź do mieszkaniowej trumny - spekulacyjne wykupywanie mieszkań przez inwestorów, którzy mogliby miliardy złotych lokować na giełdzie, w złoto, w kopalnie, statki, modę, media i w badania naukowe, co dla przeciętnych marzycieli o swoim mieszkanku nie byłoby tragedią. Ale oni sobie wyliczyli, że należy pospekulować na mieszkaniach i wespół z "naduprzejmymi" bankami rujnują młode pokolenie. Jeśli porównamy dwie rodziny (o podobnym statusie i zarobkach), które wzięły na 30-letni kredyt podobne mieszkania w odstępie rocznym, to okaże się, że ci "późniejsi" przez owe lata mogą miesięcznie spłacać nawet dwa razy więcej niż ci "wcześniejsi". I nic to, że płace za 10, 20, 30 lat będą inne niż dzisiaj - jakiekolwiek by nie były, jedni będą płacić wielkie frycowe za niewielkie spóźnienie, przez połowę swego życia, czyli przez mniej więcej całe swe zawodowe życie.
    Co może zrobić Państwo w kapitalistycznej rzeczywistości. Państwo miewa rządy a to lewicowe, a to prawicowe. Niezależnie od opcji odwołuje się do uczciwości, pracy dla siebie i Polski, jednak niewiele czyni dla przeciętnych swych obywateli, którzy nie wyjeżdżają za granicę z rozmaitych powodów. Prawdopodobnie nawet cieszy się cichaczem, że masowo wyjeżdżamy, bo bezrobocie spada, a emerytalne konsekwencje nadejdą po parokrotnej zmianie rządów, zatem każdy myśli o dniu dzisiejszym.
    Czy istotnie zasady kapitalizmu uniemożliwiają zmianę podejścia do mieszkaniowego biznesu?
Państwo w wyjątkowym okresie (a taki jest teraz w budownictwie) powinno zawiesić możliwości nabywania (do unormowania sytuacji) mieszkań, domów (także gruntów) przez hurtowych inwestorów, w tym na wynajem. Oczywiście - owi hurtownicy, banki i dobrze opłacani i już urządzeni politycy położą się niczym Rejtan, aby bronić liberalnych burżuazyjnych zasad, jak ongiś niepodległości. Jednak Państwo powinno wprowadzić opisane ograniczenia.
    Ponadto - Państwo powinno premiować obywateli pracujących w Polsce w identyczny sposób, w jaki premiują "familijne" i przyjazne pracownikom firmy, które doceniają wierność zatrudnionego wobec pracodawcy. Zatem, Państwo powinno zastosować ulgi dla rodaków pracujących w Polsce według zasady - im dłużej pracujesz w ojczyźnie, tym większe masz ulgi. W szczególności Państwo powinno być nad wyraz (finansowo ) uprzejme w traktowaniu obywateli, którzy do dzisiaj wyczekują na realizację zakupu swego pierwszego mieszkania obiecanego przez PRL kilkadziesiąt lat temu. Jeśli ktoś wpłacił za metr kwadratowy mieszkania, który otrzymał rodak według ówcześnie obowiązującego klucza, to teraz ów krajan (reprezentowany przez Państwo) powinien tę powierzchnię oddać wpłacającemu na zasadzie normalnej uczciwości i solidarności (bo o tej drugiej z wielkiej litery, to potrafimy górnolotnie ględzić, zwłaszcza podczas corocznych uroczystości).
    Nadto - rodacy pracujący za granicą oraz cudzoziemcy, przez pewien czas powinni płacić dodatkowe podatki podczas nabywania nieruchomości w Polsce według zasady - im dłużej przebywałeś za granicą, tym większą wnosisz daninę.
    Czy ktoś powie - to nieludzkie? A może tylko nieliberalne? Przecież przepisy i regulaminy są do przestrzegania. Jeśli komuś owe zasady się nie spodobają, to przecież mogą spekulować w innych krajach ku rozpaczy tamtejszych zwykłych i szarych obywateli - tam wówczas ceny mieszkań pójdą w górę (słyszymy nawet, że nasi spekulanci już popatrują łakomym okiem na Bułgarię i Rumunię).
    Kiedy ktoś spekuluje albo tylko manipuluje przy cenach chleba lub leków, podnosi się larum - "w tych sektorach nie możemy kierować się jedynie zyskami!". No to może sektor mieszkań także podłączyć do działu kapitalizmu z ludzką twarzą (gdzie i kiedy to słyszeliśmy podobne hasło?), włączyć do biznesu z odcieniem etyki?

    Anonimowe komentarze naruszają dobre imię! 
    Internet to genialny wynalazek. I jak każdy wynalazek służyć może także wyrządzaniu krzywdy. I nie chodzi o jakieś wielkie haniebne czyny, ale o zwykłe plotki, pomówienia i obrazę.
    Każdy z nas niejednokrotnie obserwował na publicznych forach rozmaite wydarzenia, a to wypadek samochodowy świetnej naszej pływaczki, a to wzloty i upadki naszego najlepszego narciarskiego skoczka, a to wybory Prezydenta RP i wiele innych.
    Sporo (a kto wie, czy nie większość) wpisów i opinii, to mało wybredne bohomazy, które są najoględniej pisząc - obraźliwe w stosunku do postaci przedstawionej w artykule.
    Wypowiedzi są pobieżnie przeglądane i w nielicznych przypadkach usuwane, jednak te, które pozostają, także można uznać za obrzydliwe. Z pewnością osoby przedstawiane w portalowych artykułach nie powinny czytywać takich nieprzyjaznych tekstów. Inwektywy zwykle pisują osoby niedowartościowane, które w życiu niewiele albo niczego nie osiągnęły, choć zdarzają się zapewne osoby z sukcesem, którymi kieruje zawiść.
    Ideą powstawania portali jest zapoznawanie czytelników ze zjawiskami i ze znanymi osobami oraz możliwość powszechnego uczestnictwa wszystkich chętnych internautów w wymianie poglądów. Prawda, że to szczytne idee? Oczywiście!
    Jednak bodaj nikogo nie obchodzą osoby, które padają ofiarami obmowy i wstrętnych wyzwisk. Te osoby w artykule to już nie podmioty, to przedmioty. Jak manekiny, które można opluć i obić kijem. I niczego nie mogą uczynić. Są na łasce internautów, od których kultury i zacietrzewienia zależy, czy ich nazwą tylko cwaniakami czy aż złodziejami; czy tylko przygłupami, czy aż kretynami. A szeroki zakres możliwości językowych w dziedzinie określeń wulgarnych  można znaleźć jedynie w opasłych słownikach nieprzeznaczonych dla szkół podstawowych.
    A prawo mówi wyraźnie - należy chronić wizerunek każdego człowieka, także przedstawionego w internecie, przy czym wizerunek to nie tylko fotka tej osoby, ale także jej poglądy i dokonania. Zatem ochronie podlega osoba, jej nazwisko, dorobek, poglądy i inne dobra, które można byłoby możliwie szeroko interpretować.
    2 stycznia ukazał się artykuł na www.xyz.pl o pewnym człowieku, którego określono jako "orkiestra". Nie wymienię jego nazwiska, bo to jest tu nieistotne, wszak omówię tu zjawisko, zaś podanie danych niepotrzebnie zawężyłoby zagadnienie (a omawianej osobie przydałoby kolejnych przykrości). Niniejszym przedstawię zestaw internetowych wypowiedzi, aby zilustrować problem obrażania niemal każdego i przy każdej okazji, zwłaszcza na anonimowych portalach.
    Pewne dane, ze zrozumiałych powodów, zamieniłem: xyz - adres witryny, Y - nazwa jednej z polskich partii, Iksiński - nazwisko postaci omawianej w artykule; teksty wypowiedzi internautów wybrałem z forum bez zmian. Zaznaczam, że przedstawiona przez portal osoba "ani mnie ziębi, ani grzeje", co jest istotne w próbie obiektywnego spojrzenia na omawiany temat.

    Mamy obelgi i złośliwości -
    Mściwa kreatura - przerasta w nienawiści do inaczej myślących... przecież ten pseudointelektualista nawet tej kątówki nie potrafi porządnie chwycić. Podobno iskra wypaliła mu w kaszmirowym krawacie dziurę.

    A było się szczuplutkim, kiedy pisało się artykuliki do osiedlowej gazetki kościelnej...

    Y-owska MENDA!  Oddaj twoje 400 tys stoczni - szmatławcu!

    Panie  Iksiński nie dosyć się już naoszukiwało i nakradło? Typowy reprezentant narodu w sejmiku. Dom za pół miliona, dochody jakie normalny człowiek zrobiłby w 300 lat. I jak taki ktoś ma reprezentować ludzi. Podwyżki gazu itp go nie ruszają, nie wie co to komunikacja miejska. Ma wszystko gdzieś jednym słowem.

    Ale ludzie - po co ta dyskusja. Iksiński - jak i większość ludzi z Y - kombinatorzy, bez kwalifikacji, bez mózgu, tylko zapatrzeni w kasę - bo na krótką metę zgarną jej dużo i słuch po nich zaginie. Cały Y to przestępcza organizacja, przy nich żywią się podobne kreatury, doprowadzą kraj do ruiny szybciej niż komuna.

    Zdarzają się krytyczne wypowiedzi, raczej dopuszczalne podczas żywiołowych wirtualnych debat. Wnoszą więcej ożywczej energii do sporu, nawet jeśli wspominają o ryju, wszak ów zwierzęcy narząd nie jest przypisany do konkretnej osoby, ale nawiązuje do znanego (może nie w dyplomacji, może nawet nie na salonach) naszego powiedzonka -
    Szanowne prezesy, wywalić na zbity ryj wszystkich prezesów państwowych spółek którzy zostali nimi tylko na mocy przynależności do partii rządzącej. Przecież tak samo było za komuny dokładnie. Kto był w partii miał dobrze, kto nie to nie. Co się zmieniło? Worek z kasą został tylko wypatroszony na drugą stronę. Politycy won od prezesowania firm, zajmijcie się tym na czym pasiecie brzuchy sowitymi dietami a nie prezesowaniem. Jest w kraju sporo ludzi z odpowiednim wykształceniem, a co najważniejsze inteligentnych, którzy poradzą sobie z prezesowaniem!!!

    W mniejszości były też opinie zauważające wady systemu, a nie konkretnej osoby oraz głosy nawołujące do stonowania wylewanej złości -
    Zazdrośnicy - każdy by chciał się tak ustawić. Brawo, brawo obrotny człowiek. Sam chciałbym kosić tyle kasy. Wszystko jest zgodne z prawem i o co chodzi? Trzeba zmienić prawo a nie wylewać pomyje w internecie. A tak na marginesie każdy z was, gdyby miał takie możliwości, nie zrezygnowałby z takich okazji, oczywiście w ramach obowiązującego prawa. Ma facet łeb na karku i wykorzystuje to w 100%, a nam żal że to nie my zgarneliśmy tą kasiorkę.

    Gazetka, która zeszła na psy czyli "wybiórcza" próbuje jak zwykle dyskredytować każdego kto jest w jakikolwiek sposób związany z Y. Bo cóż to jest innego. Mało mnie obchodzi, ile zarobił ktokolwiek w tym kraju, jeśli zarobił uczciwie i zapłacił od tego podatek. A komentarze na tym portalu jak zwykle głupie i złośliwe. Ogólnie beznadziejne miasto.

    Dlaczego omawiam ten artykuł i komentarze tam dopisane? Bo wprawdzie artykuł zwykle jest pisany obiektywnie (jak obiektywnym może być dziennikarz, choć przecież zdarzają się artykuły krytykujące albo wychwalające bohatera tekstu), jednak komentarze bywają grubiańskie i powinny być usuwane przez moderatora. Co innego krytyka, nawet niesłuszna (także to jest subiektywne), ale wypowiedzi wyraźnie przekraczające granice dobrych obyczajów, to już kwalifikuje się do zgłoszenia portalu do komisji oceniającej etykę, jeśli nawet nie do sądu.
    Jeśli osoby publiczne są opisywane w "przyjaznych" artykułach (opis, opinia, notka biograficzna, wywiad), a komentarze internetowej gawiedzi naruszają dobre obyczaje i godność takich osób, to ktoś powinien zająć się tym problemem. Kto? Niniejszym zgłaszam to dziennikarzom, etykom, prawnikom i wszystkim internautom, którzy chcieliby dyskutować, choćby w atmosferze ostrej wymiany poglądów, ale jednak w cywilizowany sposób. Ktoś powie - ale jak dostrzec granicę przyzwoitości dopuszczalnej w danej dyskusji, zwłaszcza że podczas omawiania delikatnego tematu, próg oceny grubiaństwa może zaistnieć na całkowicie innym poziomie, niż podczas omawiania rubasznego tematu. Ale takie rozterki znane są również w innych dziedzinach - istnieją rysunki lub żarty, dla jednych już pornograficzne, a dla innych tylko frywolne, są wyrażenia dla jednych już wulgarne, a dla innych tylko soczyste. I jednak sądownictwo z tymi problemami jakoś sobie radzi.
    Aby uniemożliwić (lub chociaż utrudnić) w komentarzach skandaliczne naruszanie dóbr osobistych omawianych w artykułach postaci, proponuję -
osoby publiczne, znieważane na portalach, powinny wstępować do nowo założonego klubu obrony dobrego imienia (nieoficjalna nazwa), który byłby finansowany ze składek tych osób oraz z odszkodowań przyznawanych w procesach. Prawdopodobnie należałoby przewidzieć dotacje rządowe albo unijne. Prawo i przyzwoitość wymaga, aby osoby przedstawiane na portalach, były traktowane w godny sposób, podobnie jak każdy obywatel cywilizowanego państwa. Jeśli policja ma wydział przeglądający internet poszukujący pedofilskich treści, to powinna być komórka kontrolująca portale (zwłaszcza dyskusyjne) pod kątem niecenzuralnego obrażania osób. Kilka lat temu proponowałem utworzenie wydziału kontrolującego ogłoszenia prasowe i internetowe pod względem pleniącego się tamże oszustwa, ale chyba nic z tego nie wyszło.
    Z interpretacji prawa autorskiego wynika mało znany fakt, iż szeroko rozumiany wizerunek przedstawionego w mediach człowieka, podlega nie tylko ochronie (deklaracje), ale także ściganiu z urzędu (sankcje). Czy znane są przypadki ścigania z urzędu osobników zamieszczających niecenzuralne informacje (również witryn szkalujących mniej lub bardziej znane osoby) umieszczanych w internetowych portalach?
    Komentatorzy nie powinni być anonimowi. Bezimiennie wielu ludzi odreagowuje ukryte fobie na zasadzie demonstracji, podczas których większość uczestników chce pozostać nieznana i wówczas jest odważna w rzucaniu wyzwiskami i kamieniami. W demokracji mamy szerokie prawa, jednak od pewnego czasu wprowadzane są ograniczenia (np. zakaz zasłaniania twarzy sprytnymi nakryciami głowy, zakaz noszenia broni, w tym pałek, proc), bowiem okazało się, że przywileje dawane obywatelom w demokratycznym kraju, wykorzystywane są do przestępczej działalności. Jednak niektóre osoby podają fikcyjne dane w swych zgłoszeniach na forach, zatem nadal są one anonimowe.
    Internet, jako doskonałe narzędzie do poznawania ludzi i poglądów oraz do edukacji, niestety jest wykorzystywany do siania nienawiści, propagowania fobii wszelakich, nieobyczajnych treści i ordynarnego obrażania najczęściej znanych obywateli, którzy nawet jeśli na to zasługują, to jednak nie w takiej formie. Nawet przestępcy mają prawo do godnego traktowania, przysługuje im ochrona oraz odszkodowania za obelgi. Nie może być tak, że osoba opisywana przez media, ma mniejsze prawa niż przestępca!
    Czy osoba publiczna (polityk, biznesmen, naukowiec, aktor, sportowiec) może zaprotestować przeciwko umieszczaniu o niej artykułu (nawet pochlebnego) na podstawie dotychczasowej praktyki, która potwierdza, że omawiane na (tym lub innym) portalu osoby są nagminnie znieważane? W ramach prawnej ochrony wizerunku?
    I pytanie szerszej natury - czy osoba publiczna może wystąpić do sądu o czasowe zakazanie wybranemu portalowi, telestacji lub gazecie publikowania jakichkolwiek artykułów na temat tej osoby, jeśli uważa, że wymienione media naruszają jej dobre imię niewybrednymi wypowiedziami? Wszak jeśli statki lub linie lotnicze tracą certyfikaty, to nie mają prawa uczestniczyć w transporcie towarów i pasażerów do czasu odzyskania swej wiarygodności. Można sobie wyobrazić roczny zakaz publikowania wizerunku wybranej osoby przez media, które nie radzą sobie z utrzymaniem minimalnych standardów przyzwoitości?
    Czas skończyć z ordynarnymi wypowiedziami w mediach, w szczególności na internetowych forach!

    PS  Na pytanie - "czy znane są przypadki zwalczania anonimowego znieważania?" mamy odpowiedź z ostatnich dni ("Słowo Polskie" oraz "Gazeta Wrocławska" z 12 stycznia 2007).
Otóż zbulwersowany komendant straży miejskiej złożył doniesienie do prokuratury na anonimowego dyskutanta, który strażników nazwał "bandą imbecyli pedałujących na rowerach", a w stronę jednej ze strażniczek, posypały się obelżywe propozycje seksualne.
Dość szybko ujęto pewnego 18-latka z Bolesławca. Za powyższe pisarskie działania groziła mu roczna odsiadka, ale chłopak dobrowolnie poddał się karze i zapłaci jedynie 300 zł. Ale niech to będzie przestrogą dla kolejnych grubiańskich dyskutantów. Należy oczekiwać kolejnych zdecydowanych działań Temidy wobec osób naruszających dobre imię obywateli naszego społeczeństwa.

    Internet potężniejącą górą danych 
    Bodaj każdy rodak ma w swej biblioteczce "Słownik wyrazów obcych i zwrotów obcojęzycznych z almanachem" (Władysław Kopaliński, Świat Książki, Warszawa 2000), zatem i mnie wypadało w końcu go nabyć. We wstępie zapewniono mnie, że terminy zostały zaktualizowane. Chciałem sprawdzić, czy to prawda - istotnie, sporo jest tam haseł z dziedzin komputeryzacji i internetu.
    No i właśnie ów internet (pisany jeszcze jako Internet) wzbudził moje zdumienie i nieufność do słownika. Nie wiem, czy szanowni Czytelnicy mają to hasło w tym kultowym słowniku w starszym wydaniu, zatem przepiszę i omówię ten termin jako istną perełkę słownikowej twórczości, bo rzecz jest językowo i rozsądkowo nad wyraz szokująca, a ponadto jednak nas wszystkich dotycząca.
    Internet - sieć komputerowa łącząca większość ośrodków akademickich świata oraz miliony prywatnych użytkowników, pozwalająca na niczym nie skrępowaną wymianę informacji, danych i korespondencji wszystkich jej użytkowników. Żywiołowo się rozwijająca sieć tworzy (zapotrzebowanie na) nowe usługi, bez niej nie do pomyślenia. W sieci Internet potężnieje góra danych, które chociaż powszechnie dostępne dla jej użytkowników, są jednak coraz trudniejsze do odnalezienia i zidentyfikowania.
    Zatem - po kolei. Przesada z "niczym nie skrępowaną" (jednak są mechanizmy blokujące przesyłanie pewnych informacji, w tym obrazów i inwektyw); może ładniej: "dynamicznie rozwijająca się sieć"? Ponadto zalecenia są, aby pisać "nieskrępowaną", choć w tym przypadku (poprzedzono przez "niczym") pozostawiłbym w podanej (rozłącznej) formie, jednakowoż w słowniku (przy innych hasłach) nagminnie (i błędnie!) pisane są podobne wyrażenia.
    Zacytowany tekst, choć przecież nieobszerny, przekazuje myśl poprzez kontrowersyjną składnię, zaś fragment wpisany pomiędzy nawiasami, jest... rozbrajający. Zaimek "się" postawiony przed imiesłowem w zdaniu twierdzącym także nie wystawia pochlebnej opinii twórcy tego hasła (owszem, w potocznym języku, ale w definicji?).
    Mamy również infantylizmy (określenia nawet poprawne, ale nie nadające się do zastosowania w encyklopedycznych wydawnictwach) - "miliony prywatnych użytkowników" (rodzaj własności jest bez znaczenia; w podobnym stylu można byłoby napisać: "państwo - obszar zamieszkiwany przez miliony mieszkańców"), "bez niej nie do pomyślenia" (zbyt potoczne), "potężnieje góra danych" (nazbyt emocjonalny opis, niemal czujemy swoim jestestwem trudności z ogarnięciem potęgi i istoty internetu oraz jak potężnieje owa góra...). Jest to bodaj najbardziej egzaltowana definicja słownika profesora. O, gdyby omawiano tsunami, to odwołanie się do żywiołowo rozwijającej się fali, jako potężniejącej góry wody, byłoby nawet na miejscu...
    Czy w taki sposób powinny być opracowywane hasła jednego z najsłynniejszych słowników wyrazów obcych? Owszem, sens jest dość poprawny, poza wątkiem o ośrodkach akademickich (co odpowiada prawdzie, ale z... początków istnienia internetu, czyli "wieki temu"), ale realizacja poprzez tekst jest najoględniej... dziwaczna.
    Powyższe rozważania dowodzą, że napisanie definicji w sposób możliwie prosty, zrozumiały, a jednocześnie zgodny z zasadami naszego języka, jest zadaniem trudnym i złożonym.
    Oczywiście, można napisać szereg definicji, (choćby http://encyklopedia.pwn.pl ) -
Internet [ang.], inform. ogólnoświat. sieć komputerowa, łącząca lokalne sieci, korzystające z pakietowego protokołu komunikacyjnego TCP/IP, mająca jednolite zasady adresowania i nazywania węzłów (komputerów włączonych do sieci) oraz protokoły udostępniania informacji.
    Pierwsza (omawiana) zbyt infantylna i przesadzona, druga dla fachowców. Omawiany słownik jest ciągle dostępny w księgarniach.

    Czy głupie prawo to jeszcze prawo? 
    Powtórka procesu, bo sędzia zapomniał się... podpisać
    Niejaki Paweł H. został skazany na dożywocie za gwałt i zabójstwo studentki (lipiec 2003, Tatry). Osądzano go jako recydywistę. O powtórzeniu procesu zadecydował Sąd Najwyższy, ponieważ pod wyrokiem sądu w pierwszej instancji (nie zauważono także w drugiej instancji rozpatrującej apelację!) zabrakło... podpisu jednego z sędziów!
    Sądy się nudzą?
    Najwyraźniej mamy zbyt wiele pieniędzy i prawników, zaś zbyt mało spraw do rozpatrzenia i żadnej (ułańskiej) fantazji, stąd zapewne decyzja o ponownym roztrząsaniu kwestii. Sam nie wiem, czy bardziej mnie rozśmieszyła (w tym dramacie) - decyzja Sądu Najwyższego, czy partactwo sądu niższej instancji. Po prostu jestem zszokowany durnowatymi decyzjami bardzo (formalnie) mądrych Polaków i pomału mam dość naszych ważnych rodaków, którzy sami siebie ośmieszają, naszą ułomną Temidę, a cały świat sobie z nas łacha ciągnie. Jedyne dobre w tym wszystkim, to fakt, że sędzia przeprosił wezwane na ponowną rozprawę osoby pokrzywdzone, w tym bliskich zamordowanej dziewczyny, za to, że proces musi odbywać się powtórnie, a one muszą zeznawać po raz kolejny. Wyobraźcie sobie - dowiadujecie się, że proces mają powtórzyć: szok; podają powód powtórki: szok z niedowierzaniem. Totalna głupota.
    Trwanie w głupocie
    Podobno kodeks jest w tej sprawie bezlitosny - należy powtórzyć proces. Być może wieki trwania naszego prawodawstwa wykrystalizowały zapis takiego prawa, ale przecież można sobie wyobrazić, że któryś z sędziów nie podpisze się pod wyrokiem (z rozmaitych i łatwych do przewidzenia powodów) i także należy powtarzać proces. A przecież w powtórce może zabraknąć (również z oczywistych powodów) kluczowych świadków, i co? Ktoś powinien wreszcie zmienić to bezsensowne prawo! Choćby po to, aby tacy przewrażliwieni obywatele RP (jak niżej podpisany) nie musieli kardiologicznie lub gastralnie reagować na takie informacje.
    Okres przejściowy?
    Mieszanka demokracji i nieprofesjonalizmu daje takie śmieszne efekty. Gdyby nie było u nas demokracji albo byłby wyższy poziom pracy w sądach, to nie byłoby takich skandali. A my mamy demokrację prawie zachodnią, zaś standard jeszcze wschodni. Okres przejściowy? Owszem, ale 50-letni?
    Powtórka wyborów, bo dyletanci popełnili gafę
    Słynna sprawa ostatnich dni - minęły terminy składania oświadczeń majątkowych (także współmałżonków), zatem - zgodnie z prawem - karą dla wójtów, burmistrzów i prezydentów miast jest... utrata stanowiska! To jest przykład, jak w słusznej sprawie (bo powody były oczywiste) można schrzanić prawo. Zamiast ukarać finansowo i napiętnować lenistwo, tudzież wyznaczyć ostateczny termin złożenia świadczeń - wyrzucenie zwycięzcy wyborów z posady, ogłoszenie kolejnych wyborów, kolejna kampania wyborcza (druki, reklama w mediach, krzywe dyskusje gadających głów) i za to wszystko płacić mają... podatnicy. A do tego bodaj miliony prywatnych godzin straconych przez wyborców w drodze do urn. Za prawny bubel w imieniu zasady "twarde prawo, ale prawo"?!
    Szopka, choć dawno po świętach
    Gdybym był warszawianinem to głosowałbym jesienią 2006 na Kazimierza Marcinkiewicza, ale to co wyprawia PiS, aby - poruszając niebo i ziemię - doprowadzić do powtórnych wyborów, jest całkowicie niesmaczne, złośliwe, tragikomiczne oraz niehonorowe. Przy okazji - obecna (o urzędzie chwiejącym się w posadach) prezydent, Hanna Gronkiewicz-Waltz udziela wywiadów także na dość żenującym poziomie (można jednak zrozumieć - tak reaguje każdy, kogo zbyt srogo karzą). Raczej powinien w tej sprawie wypowiadać się jej rzecznik, bowiem zbyt egzaltowane reakcje nie dodają pani prezydent splendoru. Szopka, choć dawno po świętach...
    Polskie pole minowe
    Jeśli zbliża się jakiś ważny termin (złożenie PIT-a, wymiana prawa jazdy lub dowodu osobistego), to media przyjaźnie informują, abyśmy nie przespali sprawy. Tu wydaje się, że media całkowicie przekimały (choć nie wierzę w spisek; raczej stadne dziennikarstwo, które zawiodło; zawsze mają coś ważnego do napisania, a dali się podejść jak amatorzy), natomiast wielu polityków mogło wiedzieć o przekraczaniu terminów i świadomie czyhali na aferę. A przy okazji - zwykle tego typu sprawy są pilnowane przez prawników osób pełniących wysokie funkcje, zatem to te osoby są winne!
    Absurdalne prawa do kosza!
    Im szybciej oburzające i ośmieszające nas prawo zostanie zmienione, tym lepiej! Dość tych wygłupów! Gdyby przepis mówił, że bank przejmuje dom w przypadku niewielkiej zwłoki w przekazaniu raty kredytu, to taki zapis powinien być skasowany. Gdyby ktoś miał z rodziną opuścić wynajmowane mieszkanie tylko z powodu niewielkiego opóźnienia we wnoszeniu opłat, to taki przepis powinien być unieważniony na mocy wyższego prawa. Gdyby komuś w szpitalu mieli odłączyć system sztucznego utrzymywania przy życiu, bo taki przepis ktoś ustanowił w pijanym widzie, to nie można powoływać się na twarde prawo!
    Pociąg wjeżdża na zerwany most
    Nie można wyłączyć prądu bez zapowiedzi, kiedy ludzie są operowani lub jadą windą, bo ktoś nie zaplacił rachunku za energię elektryczną. Ważniejszy od prawa jest człowiek i słuszne idee! Nie zapominajmy o podstawowych wartościach, bo w skomputeryzowanym świecie, kiedy naciśnięcie guzika powoduje uruchamianie się kolejnych procedur, może dojść do tragedii! Nikogo nie zwalnia się od myślenia. Jeśli pociąg według procedur wjeżdża na zerwany most, to nie czekajmy na katastrofę, lecz odważnie przyznajmy do błędu i usuńmy go, nim nas rodziny ofiar zlinczują. Lepiej częściowo utracić autorytet, niż całkowicie szacunek!
    Wypatrywanie idealnego prawa
    Oczywiście, że prawo ustalane jest dla zachowania porządku i niejako zwalnia uczestników życia społecznego od samowolnej interpretacji, ale można sobie wyobrazić jeszcze bardziej koszmarne przypadki wykonywania prawa na podstawie nieprzemyślanego (a nawet niezgodnego z rozsądkiem!) prawa. To prawda, że idealne prawo powinno być zapisane w sposób niebudzący obaw, w sposób umożliwiajacy bezproblemowe poruszaniesię przeciętnemu obywatelowi i urzędnikowi w danej dziedzinie.
    A co z przyjaznością prawa?
    Dla przeciętnych obywateli to nawet korzystniej, aby przy wielkim obecnym rozgłosie omawianej afery, uczyniono odstępstwo od bezmyślnej realizacji zapisu, bowiem będzie to ciekawy precedens, na który zawsze maluczcy mogą się powołać w swoich małych (a najważniejszych dla nich) sprawach. Czy coś w tym złego, że może będziemy mądrzejsi po przyjaznym załatwieniu tej kwestii i każdy, dawniej wymyślony i wymyślany obecnie, przepis przejrzymy pod kątem rozsądku? To wyjdzie tylko na dobre naszej praworządności, zatem także prawu i sprawiedliwości.
    Powstaje pytanie - czy prawo powinno być przyjazne obywatelowi? Oczywiście - w systemie demokratycznym, prawo powinno wejść na wyższy poziom. Nie ma być tylko bezwzględne, ale i przyjazne. Cóż to znaczy? Jeśli ustalimy, że można kogoś pozbawić pracy, mieszkania albo wolności, to musimy ową karę ustalić we właściwej proporcji w stosunku do przewiny, kierując się wielowiekową tradycją opartą na mądrości autorytetów prawnych, nawet zastanawiając się - cóż by na naszym miejscu uczynił dany (choć już nieżyjący) autorytet. Z pewnością, w krytycznych sytuacjach, można znaleźć w mądrych naszych wykładniach prawnych rozsądne wskazówki.
    Czy ktoś jeszcze pamięta przepis, "dzięki" któremu tracono z urlopu wolną sobotę zawartą w obrębie urlopu? Kilkadzisiąt lat musiało minąć, aby ten absurd zlikwidować. Młodzi pracownicy nawet nie wiedzą, o czym piszę...
    Archaiczna zasada!
    Zasada "twarde prawo, ale prawo" pochodzi z okresu bezwzględności w oddziaływaniu na obywateli, zwykle znacznie niżej stojących w hierarchii społecznej, niż twórcy prawa. Wystarczy, że oglądamy wiele programów publicystycznych, w których ukazane są dramaty osób skandalicznie wykorzystywanych przez rozmaitych kombinatorów, tylko dlatego, że prawo można interpretować w bezlitosny a naciągany sposób. Media, fachowcy, telewidzowie są oburzeni, większość przyznaje rację pokrzywdzonym i... nic mądrego obywatele RP nie są w stanie zaproponować. To skandal! Obecny problem jest niczym wobec wielu znanych ludzkich dramatów w aspekcie idiotycznego prawa, ale poprzez nagłośnienie obecnej awantury, mamy szansę wypracować teorię, w której jednak nie twarde prawo jest największą wartością naszej egzystencji na tym ziemskim padole!
    Popierając unieważnienie omawianego prawa oraz stwarzając precedens, popieramy wprowadzenie przyjaźniejszych zapisów prawnych stosowanych także wobec milionów zwykłych obywateli. Broniąc realizacji głupiego paragrafu, bronimy zaskorupiałego systemu, w którym bezwzględne prawo jest ważniejsze od człowieka. Należy pożegnać się z zasadą "twarde prawo, ale prawo"!
    PS W jaki sposób komentują to cudzoziemcy?
    Jeremy Horng, dyrektor polskiego oddziału TAITRA, tajwańskiej rządowej organizacji wspierającej handel i inwestycje: - Gdy się dowiedziałem o planach przeprowadzenia powtórnych wyborów, wybuchnąłem śmiechem. To jest całkiem niepojęte. Jedyny komentarz, który przyszedł mi do głowy, brzmiał: co za kraj!
    Juha Tilli, prezes Metsä Tissue: - To dziwny pomysł. Wszyscy popełniamy błędy. Nie znam polskiego prawa, ale jeśli te wykroczenia nie były celowe, powinno wystarczyć pouczenie. Po co organizować ponowne wybory. W Finlandii mieliśmy podobny incydent - ktoś nie poinformował o majątku. Nie skończyło się jednak ani rezygnacją, ani odwołaniem.

    Dwie miary 
    W okresie jednego miesiąca wydarzyły się dwa tragiczne wypadki drogowe, niemal identyczne. W obu zginęło po dwóch policjantów. Oba wskutek nieuwagi kierowców. Dlaczego jeden wypadek był nagłośniony przez media, zaś o drugim niemal nikt nie słyszał? Czyżby życie funkcjonariuszy z pierwszego zdarzenia było więcej warte niż życie drugich? Może pierwsza załoga była z większego miasta niż druga i uznano ją za ważniejszą w policyjnym świecie?
    Nie! Do jakże różnego traktowania obu spraw przyczyniła się dramaturgia wypadków oraz tło z zamieszanymi funkcyjnymi osobami.
    Tragedia 2 grudnia 2006
    Pierwsza załoga wyjechała 1 grudnia 2006 na polecenie szefa, aby odwieźć ważną personę branżowego świata do domu po ciężkim dniu pracy, doprawionym "na ostro" imieninami. Po północy, w drodze powrotnej z Siedlec, już po wykonaniu misji, oboje młodych policjantów przepadło bez śladu. Tworzono rozmaite scenariusze (napad, romans, wypadek). W kompromitujący policję sposób dawkowano informacje, sugerując... misję specjalną. Wyznaczono nagrodę za pomoc w znalezieniu tych osób. Cała Polska komentowała przez parę dni to medialne wydarzenie. Sprawdzano wszelkie wątki i każdy kilometr drogi powrotnej z Siedlec do Warszawy. W końcu pewien przydrożny tubylec zauważył koło policyjnego wozu wystające z bajora. I po paru dniach wielowątkowa historia (a właściwie wielka plota) zamieniła się w bezlitosny tragiczny finał - zmęczony kierowca powracający z nocnej wyprawy (jako przewoźnik wipa) nie zachował ostrożności i wpadł do sadzawki grzebiąc w policyjnym wozie siebie, towarzysza podróży oraz karierę paru osób ze świecznika.
Historia miała na tyle trywialne zakończenie, że obiecana nagroda (30 tys. zł) była z jakby pewnym ociąganiem, ale jednak w końcu wypłacona... Niejako odpryskowo poinformowano, że droga w rejonie wypadku "słynie" z wielu podobnych tragedii i nic nie wiadomo, aby polepszono bezpieczeństwo jazdy na tej szosie.
    Tragedia 8 stycznia 2007
    Drugi wypadek był podobny do pierwszego, ale jednocześnie jakże inny. 8 stycznia 2007 policjanci pojechali do Szklarskiej Poręby, dokąd zawieźli uciekiniera z Młodzieżowego Ośrodka Wychowawczego. W drodze powrotnej wpadli na drzewo i zginęli. Z oczywistych powodów nie zaginęli, bo bardzo szybko znaleziono ofiary w aucie rozbitym na przydrożnej śmiertelnej roślinie, która (jak wiele pozostałych) powinna być wycięta w pień, nim ktoś ponownie na niej zginie. Powód wyjazdu był na tyle legalny (zatem całkowicie niemedialny), że żadne media nie zainteresowały się sprawą - nie ma poszukiwań, domysłów i afery polityczno-zawodowej.
    Zderzenie z drzewem - nie byłoby afery
    Gdyby pierwsza omawiana para rozbiła się w taki typowy dla zmotoryzowanego Polaka sposób (znalezienie trwałego kalectwa lub śmierci na drzewie jest u nas powszechnym zjawiskiem), to żadne media nie zainteresowałyby się tym przypadkiem - w końcu co pewien czas giną policjanci korzystający ze służbowych samochodów. Ofiary zostałyby odnalezione i nikt nie wywlekałby sprawy taksówkarskich usług świadczonych (okazuje się, że dość powszechnie) przez służbowe radiowozy. Parodniowe poszukiwania sprzyjały domysłom i śledztwu - stąd wypłynięcie afery szybsze nawet niż zaginionego pojazdu.
    Co pewien czas odżywają dyskusje na temat wycinania twardych drzew stojących zbyt blisko jezdni i ich wymiany na gibkie krzewy w większej odległości od szosy. Na gadaniu się nie kończy - niektóre drogi istotnie są oddrzewiane przez władze gmin, które poważnie traktują ludzkie życie.
    Prawna odpowiedzialność a dylematy moralne
    I teraz mamy chyba najważniejszą różnicę obu przypadków - dlaczego zawiezienie jednego obywatela RP (wipa) skutkuje aferą i dymisjami, zaś drugiego obywatela (chłystka) nie powoduje takich reperkusji? Bo jeden powinien świecić przykładem i z powodu nieświecenia ktoś zginął? A drugi nie miał obowiązku świecenia i konsekwentnie nie świecił, i także ktoś zginął? A gdyby policyjna persona była wieziona przez taksówkarza i on by zginął w drodze powrotnej zamiast funkcjonariusza? To media nie wyciągnęłyby tej sprawy na światło dzienne, a społeczeństwo nie musiałoby się borykać z kolejną aferą i z moralnymi rozważaniami? Życie policjanta cenniejsze niż taksówkarza?
    Pewnie wielu ze mną się nie zgodzi, ale osoba prosząca inną osobę o wykonanie pewnej czynności wybiegającej poza jej obowiązki, nie może być osądzana za wydarzenia od niej niezależne, które spotkały wysyłaną osobę. Można osądzić za wydanie pozaproceduralnego polecenia, jednak nie za skutki wynikające z tragicznego splotu wydarzeń. Jeśli nauczyciel wyśle ucznia po kawę do najbliższego sklepiku, a tenże po drodze będzie uczestniczyć w tragicznym wypadku, to trudno skazywać nauczyciela jak za nieumyślne zabójstwo. Owszem, gdyby to był pierwszoklasista, a ulica byłaby o dużym natężeniu ruchu albo dziecko niepełnosprawne. Pewnie, że pozasądowe opinie na ten temat mogą być daleko idące i każdy z nas powinien wyciągnąć wnioski na przyszłość - nie wydawaj polecenia wybiegającego poza zakres obowiązków, bo możesz mieś poważne trudności zawodowe oraz na pewno będziesz napiętnowany przez rodzinę ofiary. Z pewnością wyrzuty sumienia będą gryźć takie osoby do końca życia i w przyszłości niechaj każdy nad wydaniem polecenia dobrze się zastanowi. Teraz z pewnością spadnie liczba wydawanych podobnych a nieformalnych poleceń, ale jeśli wydarzy się kolejny a podobny wypadek, to społeczny osąd nad takim rozkazodawcą będzie znacznie surowszy. I to jest jedyny pozytywny wydźwięk tragicznego wypadku z udziałem pierwszej opisanej pary. Bo śmierć drugiej pary (jakkolwiek by to obrzydliwie nie zabrzmiało) nie dała społeczeństwu żadnych wskazówek, ani moralnych rozważań...
    Skoro już tak wiele napisano na ten temat - a co byłoby, gdyby policjanci zawozili menela (zatem legalnie), a z transportowej okazji chciałby skorzystać notabl (nieformalnie)? Chuligana by rozgrzeszono (wszak policja jest od wożenia takich aspołecznych jednostek do miejsc odosobnienia), a oficer miałby podobne nieprzyjemności (bo policja nie jest od podwożenia do domowych pieleszy).
    I delikatny wątek finansowy
    "Ta tragedia mogła spotykać każdego z nas" - napisali w specjalnym apelu policyjni związkowcy. Związek udostępnił konto bankowe i rozpoczął zbiórkę funduszy na pomoc rodzinom tragicznie zmarłych. Numer rachunku jest dostępny także na stronach internetowych jednostek policji w całym kraju. Pytanie - której pary dotyczy ów apel?

    PS Tragedia 30 listopada 1984
    To nie jedyne ofiary wśród funkcjonariuszy. Najbardziej tajemniczy wypadek drogowy wydarzył się 30 listopada 1984 roku w Białobrzegach (trasa Kraków - Warszawa). W jadącego od strony Krakowa fiata uderzył rozpędzony Jelcz. Na miejscu zginęli dwaj pasażerowie fiata i ich kierowca. W protokole zapisano, że ofiary nie miały żadnych szans, a kierowca ciężarówki uciekł z miejsca wypadku. Nie wszczęto dochodzenia, by wyjaśnić okoliczności wypadku, nie podjęto również jakiejkolwiek próby odnalezienia ciężarówki, ani zidentyfikowania jej kierowcy. Nie przesłuchano żadnych świadków zderzenia, choć tragiczne zderzenie dobrze widziało kilku okolicznych mieszkańców. Pamiętam, kiedy rzecznik rządu PRL, Jerzy Urban, zapewniał społeczeństwo, że do końca listopada zostaną przekazane materiały dotyczące zabójstwa ks. Popiełuszki. W owym wypadku zginęli dwaj oficerowie MSW, którzy szczegółowo badali kulisy głośnego zabójstwa.

    Tylko opisane trzy tragiczne wypadki drogowe, w których zginęło 6 funkcjonariuszy, pokazują w jaki sposób giną ludzie nazywani czasami władzą. To jednak niebezpieczna służba, choć wiele wypadków spowodowanych jest jakże prozaicznymi przyczynami. Zdarza się, że policjanci (jak żołnierze) nie giną w bohaterskich wiekopomnych akcjach, ale zwyczajnie, jak tysiące zwykłych ludzi.

Mirosław Naleziński, Gdynia
www.mirnal.neostrada.pl
Mirosław Naleziński, Gdynia www.mirnal.neostrada.pl www.wiadomosci24.pl

PUBLIKACJE MIRKA w 2006r
AKTUALNOŚCI GRUDZIEŃ MIROSŁAWA NALEZIŃSKIEGI

AKTUALNOŚCI LISTOPADOWE MIROSŁAWA NALEZIŃSKIEGI
AKTUALNOŚCI PAŹDZIERNIKOWY MIROSŁAWA NALEZIŃSKIEGI
AKTUALNOŚCI SIERPNIOWE MIROSŁAWA NALEZIŃSKIEGI
AKTUALNOŚCI LIPCOWE MIROSŁAWA NALEZIŃSKIEGI
AKTUALNOŚCI MAJOWE MIROSŁAWA NALEZIŃSKIEGI
AKTUALNOŚCI KWIETNIOWE MIROSŁAWA NALEZIŃSKIEGI
AKTUALNOŚCI MARCOWE MIROSŁAWA NALEZIŃSKIEGI
AKTUALNOŚCI LUTOWE MIROSŁAWA NALEZIŃSKIEGI
AKTUALNOŚCI STYCZNIOWE MIROSŁAWA NALEZIŃSKIEGI

i przechodzimy na 2005r
AKTUALNOŚCI GRUDNIOWE MIROSŁAWA NALEZIŃSKIEGI
AKTUALNOŚCI LISTOPADOWE MIROSŁAWA NALEZIŃSKIEGI
AKTUALNOŚCI PAŹDZIERNIKOWY MIROSŁAWA NALEZIŃSKIEGI
AKTUALNOŚCI WRZEŚNIOWE MIROSŁAWA NALEZIŃSKIEGI
AKTUALNOŚCI SIERPNIOWE MIROSŁAWA NALEZIŃSKIEGI
AKTUALNOŚCI CZERWCOWE MIROSŁAWA NALEZIŃSKIEGI
AKTUALNOŚCI MAJOWE MIROSŁAWA NALEZIŃSKIEGI
AKTUALNOŚCI KWIETNIOWE MIROSŁAWA NALEZIŃSKIEGO

 ARTYKUŁY - tematy do przemyślenia
i wiele innych w kolejnych działach wydawnictwa:
   SĄDY   PROKURATURA  ADWOKATURA
 POLITYKA  PRAWO  INTERWENCJE - sprawy czytelników

"AFERY PRAWA" - Niezależne Czasopismo Internetowe 
www.aferyprawa.com  
Redaktor Naczelny:
mgr inż.  ZDZISŁAW RACZKOWSKI

    uwagi i wnioski proszę wysyłać na adres: Z.Raczkowski@aferyprawa.com 
Dziękuję za przysłane teksty opinie i informacje. 

WSZYSTKICH INFORMUJĘ ŻE PROWADZENIE STRON PUBLICYSTYCZNYCH
JEST W ZGODZIE z  Art. 54 KONSTYTUCJI RZECZYPOSPOLITEJ POLSKIEJ 

zdzichu

Komentarze internautów:

Komentowanie nie jest już możliwe.