opublikowano: 26-10-2010
Logiczne, żeby psa uderzyć nie trzeba długo
szukać kija, czy jakiegokolwiek kamienia. To żadna chłopska rewelacja.
Tak działa nie tylko opozycyjna partia PO, ale np. opozycyjny do władzy sądowej
portal AFERY PRAWA. Jesteśmy w stanie każdy wyrok sądowy ośmieszyć, tylko
czy musimy poniżać się do roli platformersów?
Każda partia i Sąd powinien postępować etycznie i zgodnie z normami
etycznymi. Niestety, ani w sądach ani wśród polityków nie obowiązuje żadna
etyka - liczy się forsa - proste. Dlatego mamy coraz większe medialne szambo w
których równo toną politycy, urzędnicy, duchowni jak też poszkodowani przez
władze obywatele.
Ostatnimi dniami żyliśmy ponurym obrazem oszustwa arcybiskupa Stanisława
Wielgusa, mianowanym na nowego metropolitę warszawskiego, który przez ponad 20
lat był tajnym i świadomym współpracownikiem SB. To dowód że szambo zalało
wszystko - kraj, ludzi, władze i wiarę. Tym sposobem usunięcie w cień z
gabinetu cieni diabła Rokitę spadło z pierwszych stron medialnych sępów.
Na kilka dni padliną stał się kościół i agenturalni duchowni. Szkoda, że
jakoś agenturalnymi dziennikarzami SB, których do tej pory sporo pracuje w
największych gazetach (np. wyborczej) jakoś nikt nie ma czasu zajmować się.
Ale zajmiemy się bajkowym bajerem pt.
"gabinet cieni PO". O co chodzi w tej zabawie polityków z Platformy
Obywatelskiej?
Otóż Gabinet cieni
Platformy tworzą: Marek Biernacki (ds. wewnętrznych
i służb specjalnych), Zbigniew Chlebowski (finanse), Waldy Dzikowski
(administracja), Mirosław Drzewiecki (sport), Stanisław Gawłowski (środowisko),
Aleksander Grad (rolnictwo), Tadeusz Jarmuziewicz (infrastruktura), Bronisław
Komorowski (sprawy zagraniczne), Ewa Kopacz (zdrowie), Sławomir Piechota
(polityka społeczna), Julia Pitera (wymiar sprawiedliwości), Elżbieta
Radziszewska (rodzina), Jacek Saryusz-Wolski i Tomasz Szczypiński
(polityka regionalna), Adam Szejnfeld (gospodarka), Krystyna Szumilas (edukacja
i nauka), Jan Wyrowiński (skarb państwa), Bogdan Zdrojewski (obrona
narodowa) i Anna Zielińska- Głębocka (sprawy europejskie).
Najśmieszniejsze jest, że kaczor Donald (Tusk)
w dniu: 2007-01-05 zapewnia:
-"Gabinet cieni" kończy prace nad zbiorem swoich analiz i recenzji rządu
PiS – LPR – Samoobrona oraz nad propozycjami alternatywnymi dla tego, co
robił rząd Jarosława Kaczyńskiego. Raport - w postaci publikacji - zostanie
przedstawiony w maju podczas konferencji programowej PO. Jestem jednak
przekonany, że dużo szybciej otrzymamy efekt końcowy prac "gabinetu
cieni".
Fałsz Tuska polega na fakcie, że od czasu powołania rządu PiS ten
"niby" gabinet antyrządowy jakoś nawet dla śmiechu ani razu nie
zebrał się, tym samym nic nie uzgodnił. Zresztą, po nazwiskach widać,
ze członkowie gabinetu nie są zdolni do żadnej analizy - zwłaszcza recenzji
rządu PiS. Podobnie jak cała Platforma zdolni są jedynie do bezzasadnego
kopania psa który zaufał człowiekowi i teraz za to musi ponieść karę.
Tusk
- Rokita może odejść w cień,
Sytuacja Rokity w partii Tuska stała przygłupia po wystąpieniu jego żony
z PO i jej uzasadnieniu, ze zrobiła to ponieważ Platforma "przeszła na
lewicę". A dowodem jest fakt
wygrania wyborów przez Gronkiewicz Waltz w Warszawie przez szerokie poparcie całej
lewicy z Kwaśniewskim na czele.
Tym sposobem faworyt PiS musi szukać sobie pracy w banku :-)
Dla wytrwałych czytelników: Jan i Maria Rolita - czyli tuskowa platforma obłudników z PO
W tekście tym zawarłem wiele szokujących dawniejszych wyznań polityków
Platformy Obywatelskiej. Przytaczane przeze mnie wypowiedzi czy fragmenty życiorysów
czołowych platformersów są wymowną ilustracją podstawowych cech ludzi PO:
skłonności do postawy kameleona, hipokryzji i obłudy, ciągłego przebierania
się w nowe szatki polityczne, w zależności od koniunktury, by przypomnieć
choćby ataki furii, z jaką jeden z dzisiejszych liderów PO Stefan Niesiołowski
dokładał partii w 2001 r., starannie i pracowicie mieszając ją z błotem,
czy mało eleganckie wyznanie Jana Rokity z 2000 r.: "Chamem jestem
generalnie".
Chcę przypomnieć różne przemilczane dziś fakty, gdyż zbyt często nasi
politycy żerują na braku pamięci o wielu sprawach, przez lata pomijanych w
najgłośniejszych "przekaziorach". Tak robili przez wiele lat
postkomuniści, starając się maksymalnie przesłonić swoje wyczyny w PRL-u, i
tak robią dziś "przebierańcy" z PO, dążąc do zapomnienia ich
"wyczynów" w Unii Demokratycznej, Kongresie Liberalno-Demokratycznym,
Unii Wolności. Gros dziennikarzy, zwłaszcza z liberalnych mediów, nader chętnie
zapomina słabości i przekręty swych lewicowo-liberalnych idoli. Tym bardziej
więc jestem wdzięczny "Naszemu Dziennikowi" za możliwość
przypomnienia wielkiej porcji faktów, częstokroć świadomie przemilczanych.
Mam nadzieję, że mój tekst jeszcze bardziej pomoże w uprzytomnieniu sobie
przez nas wszystkich, jakim szczęściem stało się dla Polski uratowanie jej
przed rządami PO i Donalda Tuska. Możemy dzięki temu rozpocząć nowy rok w
atmosferze wielkich nadziei, w skali niespotykanej od czerwca 1989 r. Obyśmy
nie zmarnowali tych nowych szans!
Donald Wiarołomca
W "Naszym Dzienniku" z 18 października 2005 r. pisałem już o
rozlicznych przykładach kłamliwości Donalda Tuska. Od tego czasu wyszła
jednak na jaw historia jego świeżego, szczególnie niegodziwego wiarołomstwa,
popełnionego wobec własnego kolegi, współprzywódcy PO - Jana Rokity. Okazało
się, że Tusk oszukał go z zimną krwią, robiąc to wyjątkowo cynicznie.
Poszło o dobór kandydatów na listy wyborcze. Rokita, obciążony pracami
programowymi, naiwnie zgodził się, żeby cały ostateczny kształt listy
wyborczej kandydatów PO do Sejmu i Senatu ustalił Tusk. Z jednym tylko
zasadniczym warunkiem: żeby przestrzegał przy tym zasady fifty-fifty - połowa
dla zwolenników Tuska, połowa dla zwolenników Rokity. Tusk zaakceptował
warunek, ale zrealizował go tak, jak robili Sowieci w przeróżnych starych
dowcipach, tj. "po bratersku". Z pomocą swego wiernego pomagiera -
sekretarza generalnego PO Grzegorza Schetyny - po prostu "wykolegował"
Rokitę i jego zwolenników. I to do tego stopnia, że ostatecznie w Sejmie
znalazło się od 10 do 30 zwolenników Rokity i aż od 70 do 90 zwolenników
Tuska i Schetyny (wg "Gazety Polskiej" z 16 listopada 2005 r.). O tym,
że cała sprawa wycięcia ludzi Rokity z listy wyborczej PO jest całkowicie
pewna, może przekonać fakt, iż pisano o niej nawet w tak życzliwych dla PO
gazetach, jak "Newsweek" czy "Gazeta Wyborcza" (w numerach z
16 listopada i 7 grudnia 2005 r.).
Nasuwa się pytanie: jeśli Tusk tak bezczelnie oszukał swego bliskiego kolegę
z partii, jej współprzywódcę, to jak można było w ogóle liczyć na jego
jakąkolwiek lojalność w rozmowach koalicyjnych z PiS?
Przegrało germanofilstwo!
Przegrana wyborcza Tuska to przede wszystkim uratowanie Polski przed
triumfem "stronnictwa pruskiego" i germanofilstwa. Małe znaczenie miało
to, czy dziadek Tuska służył w Wehrmachcie czy nie. Chodziło o postawę
samego Tuska na dziś, jego wyraźny brak chęci do twardego, jednoznacznego
stawiania naszych interesów w rozmowach z wielkim sąsiadem zachodnim. Sąsiadem,
który od lat prowadzi wobec nas nieczystą grę, wykorzystując służalstwo dużej
części naszych elit politycznych. Aż nadto wiele faktów, ze sławetnym
gazociągiem na dnie Bałtyku, dowodzi, że coraz wyraźniej mamy do czynienia z
"kiczem pojednania" zamiast tak opiewanego przez Geremka i Kwaśniewskiego
rzekomego "cudu pojednania". W tym kontekście od dawna szczególny
niepokój budziło lizusowskie germanofilstwo Donalda Tuska. Ciekawe, że zwrócił
na to uwagę nawet publicysta sprzyjającego PO tygodnika "Wprost",
Maciej Rybiński. W numerze z 2005 r. ukazał się jego tekst ubolewający nad
postawą Tuska, gotowego do "przytulenia każdego" i wychodzącego z
"programem uległości powszechnej" w sprawach zagranicznych, gotowości
do rozmawiania nawet z takimi naszymi wrogami jak Erika Steinbach. Z kolei
Janusz Korwin-Mikke przypomniał w "Najwyższym Czasie" z 22 października
2005 r., że "poprzednia partia p. Tuska, Kongres Liberalno-Demokratyczny,
była przez Niemców popierana, a kwartalnik 'środowiska gdańskich literałów',
czyli 'Przegląd Polityczny' był po prostu przez nich finansowany! Dwie
fundacje niemieckie - Eberta i Adenauera - popierają niemieccy politycy! Przy
tym wcale nie musi to oznaczać, że p. Tusk jest jakimś agentem BND czy
agentem wpływu RFN. Nie - to może oznaczać tylko tyle, że Niemcy czują, iż
jest to polityk miękki w stosunku do Niemiec, sympatyzuje z Niemcami, więc
forują go po cichu, ale konsekwentnie".
Niedawno w "Naszym Dzienniku" przypomniano żarliwość, z jaką Tusk
gardłował w 1992 r. na temat potrzeby autonomii kaszubskiej, rozwijając
szkodliwe wizje regionalizacji Polski. Ciekawe, ile mu z tych marzeń o Polsce
regionów pozostało? Tusk powoływał się wielokrotnie na swe przywiązanie do
kaszubskości. Na przykład w "Polityce" z 3 sierpnia 2002 r.
akcentował: "Moi przodkowie i po mieczu, i kądzieli pochodzą z Kaszub.
Świadczy o tym także nazwisko. Na Kaszubach jest bardzo dużo Tusków, chociaż
mniej ludzi, a więcej psów. Tak nazywano małe kundle używane do pilnowania
owiec". Tyle że kaszubskość Tuska, o dziwo, jakoś łączyła się u
niego z niechęcią do polskości (np. zdanie "Polskość to nienormalność").
I to właśnie go różniło od postawy większości Kaszubów, którzy woleli
powtarzać słynne słowa: "Nie ma Kaszub bez Polski i Polski bez
Kaszub", identyfikując się z odrzucaną przez Tuska polskością.
Na przekór Kościołowi
Hasło "Bóg, Honor i Ojczyzna" od wieków integruje wszystkich
Polaków. Zastanówmy się w tym kontekście nad postawą Donalda Tuska. Czy można
mówić o honorze kogoś, kto okazał się takim zdradzieckim wiarołomcą nawet
wobec współprzywódcy własnej partii? Jak ocenić stosunek do Ojczyzny kogoś,
kto nazwał polskość nienormalnością i kto nawet dziś jest aż nadto usłużny
wobec zagranicznych zakusów? I jak wreszcie ocenić stosunek do Pana Boga u człowieka,
który przez wiele lat był odwrócony od Kościoła, a bywało, że go nawet
wyraźnie zwalczał? Chciałbym przypomnieć fakt zapomniany i niestety
nieprzypomniany w ostatnich miesiącach kampanii wyborczej. A szkoda... Oto, co
znalazłem, robiąc przedświąteczne porządki, w wycinku z działu
"Rozmaitości" katolickiego tygodnika "Niedziela" z 29 września
1992 r.: "W 24 godzinach" (nr 177) udzielił wywiadu p. Donald Tusk,
przewodniczący Zarządu Kongresu Liberalno-Demokratycznego. (...) P. Tusk
odpowiada na pytanie redaktora prowadzącego wywiad, dotyczące stosunku
premiera Bieleckiego do prymasa Glempa. Czytamy: 'Naprawdę nie wiem, co mogłoby
być obiektem konsultacji między szefem gabinetu a głową jednego z Kościołów
w Polsce'". Oto, jak lekceważąco potraktował Tusk postać Prymasa Polski
- kraju, gdzie ogromna część ludności wyznaje katolicyzm. Można nie lubić
Kościoła katolickiego, można nawet, jeśli się jest ateistą, wściekać się
z powodu jego wpływów w Polsce. Trudno jednak zrozumieć, jak można mówić o
Kościele katolickim tylko jako o jednym z wielu Kościołów, nie dostrzegając,
że jego wyznawcy stanowią ogromną większość Narodu Polskiego. Tusk
"popisał się" więc tylko ogromną nierzetelnością ocen.
Inna sprawa, że nawet w 1993 r. tak niechętny Kościołowi Donald Tusk nie
omieszkał w pewnym momencie pójść w imię doraźnych interesów politycznych
na herbatkę do ks. abp. Tadeusza Gocłowskiego. Dziennikarze "Życia
Warszawy" (nr z 26 lipca 1993 r.) ze zdziwieniem zapytywali: "Co taki
integralny liberał jak pan robił na herbatce u arcybiskupa Gocłowskiego?".
Tusk odpowiedział, że ks. abp Gocłowski "nie obrazi się chyba, jeśli
powiem, że Churchill był gotów paktować z diabłem, żeby pokonać Hitlera.
Ja pójdę choćby do arcybiskupa, jeśli miałoby to pomóc w stabilizacji
politycznej po wyborach. Oczywiście ani ja nie jestem Churchillem, ani
arcybiskup diabłem".
Niedoszły "Kwaśniewski prawicy"
W wielu tekstach zwracano uwagę na eksponowaną przeze mnie już w październikowym
"Naszym Dzienniku" groźbę, że Tusk miał w zamierzeniu stać się
"głównym hamulcowym" przemian. Wskazywano, że ludzie powiązani ze
starymi, skompromitowanymi układami widzą w Tusku najważniejszą szansę na
utrzymanie nienaruszonych pozycji - ba, swego rodzaju ciągłość starych porządków!
Nazwano go już nawet "Kwaśniewskim prawicy".
Ostatnie miesiące przyniosły obnażenie hipokryzji Donalda Tuska. Ileż to
razy gromko zapewniał on, że jest tym, który łączy Polaków, w przeciwieństwie
do rzekomo dzielącego ich Lecha Kaczyńskiego. I oto on właśnie popisał się
niechlubnym wyrażeniem, dzielącym Polaków na "lepszych" i
"gorszych", perorując w Sejmie o "moherowej koalicji".
Ucieleśnienie "człowieka bez właściwości"
Przywódca liberałów z PO coraz wyraźniej rysuje się jako idealny model
mdłego i nijakiego "człowieka bez właściwości", wypranego z własnych
poglądów, poza tymi, które mogą mu przynieść aktualną korzystną
koniunkturę. Powie ktoś, że przesadzam z pozycji wyzłośliwiającego się na
temat Tuska zajadłego prawicowca, "narodowca",
"fundamentalisty" etc. To może przyjrzyjmy się niektórym co trzeźwiejszym
ocenom sylwetki Tuska z liberalno-lewicowej czy lewicowej strony? Natrafimy tam
na rzeczy wprost szokujące. Oto np. Władysław Frasyniuk, szef słabiutkiej
Partii Demokratycznej, dziś wyraźnie marzącej o współdziałaniu z PO,
zarzucił w pewnym momencie Platformie, że "przegrała, bo Tuskowi brakowało
konsekwencji, uporu, wiary i woli walki. Miał strach w oczach. Kaczyński miał
wiarę w to, co mówił. Wielu ludzi zmieniło poglądy i poparło Kaczyńskiego
po jego debatach z Tuskiem. Nawet jeśli nie do końca się z nim zgadzali,
wiedzieli, że o coś mu chodzi. Tuskowi nie chodziło o nic. Uwierzył we
wszechmocny marketing, w moc gładkich sformułowań. (...) Ludzie tego nie lubią"
(cyt. za wywiadem W. Frasyniuka dla postkomunistycznej "Trybuny" z 26
października 2005 r.). Profesor Jerzy Szacki, znany liberał, dość swoiście
skomplementował Tuska powiedzeniem: "Atutem Tuska jest pewna jego nijakość"
("Przegląd" z 9 października 2005 r.).
Można się zastanowić, jak do szło do wyboru przez PO kogoś tak nijakiego
jak Tusk na kandydata do prezydentury? Są sugestie, że wybór padł na Tuska,
ponieważ różne osoby z zaplecza PO uznały go za najłatwiejszego do
sterowania. Tego zaś na pewno nie można powiedzieć o Rokicie!
"Twardziel" aparatczyk
Prawą ręką Tuska i jego głównym narzędziem w dominowaniu nad PO jest
sekretarz generalny Platformy Grzegorz Schetyna. Powszechnie uważany jest on za
mistrza intryg, różnych gabinetowych gier i gierek. Nazywany
"twardzielem" polityk z Wrocławia znany jest z bezwzględnej brutalności
wobec przeciwników i rywali. Towarzyszy temu skrajne upodobanie do mocnych słów,
rzucania wiązanek z przekleństw. "Gazeta Wyborcza" z 7 grudnia 2005
r. opisywała: "Gdy mu [Schetynie - JRN] nie udaje się postawić na swoim,
nie przebiera w słowach. 'K..., zniszczę cię' miał powiedzieć w 2001 r. do
Jacka Protasiewicza, kiedy ten nie zgadzał się, żeby to Schetyna otwierał
listę wrocławskich kandydatów do parlamentu. (...) Wściekły Schetyna odebrał
to jako zdradę".
Wspomniana "Gazeta Wyborcza" przytacza opinię anonimowego samorządowca
z PO o Schetynie: "Ludzie boją się jego brutalnych reakcji, krzyku, grożenia".
Pisze o ogromnej podejrzliwości Schetyny, podsycanej jeszcze silniej przez jego
żonę, wciąż wietrzącą spiski.
Łowcy "martwych dusz"
Pierwszy raz prawdziwie głośno zrobiło się wokół Schetyny w 1999 r.,
gdy rozpoczął on zajadłą walkę personalną z Władysławem Frasyniukiem o
wpływy we wrocławskiej Unii Wolności. Walka koncentrowała się przede
wszystkim na rywalizacji w kołach UW, poprzedzającej regionalny zjazd partii.
Chodziło o to, by zapewnić sobie poparcie jak najliczniejszych kół, ponieważ
od liczby ich członków zależała odpowiednia liczba delegatów wspierających
Frasyniuka lub Schetynę. W walce o koła i członków nie przebierano w środkach.
Według tekstu R. Grochali i A. Kondzińskiej o Schetynie w "Gazecie
Wyborczej" z 7 grudnia 2005 r.: "Ludzie Schetyny wciągali na (...)
listy zupełnie nieświadome osoby. W kole UW przy wrocławskiej PWST, gdzie
zanotowano przyrost o ponad 1000 proc., znalazły się m.in. emerytki z Krakowa,
uczennice liceum z Górnego Śląska, inżynierowie z Rybnika. Po kontroli
zawieszono 11 kół na Dolnym Śląsku. To wtedy miało dojść do słynnej we
Wrocławiu wymiany słów. 'Załatwię cię' - miał powiedzieć porywczy
Frasyniuk. 'Zobaczymy, kto kogo' - miał zimno odpowiedzieć Schetyna. (...)
Frasyniuk do dziś nie lubi Schetyny. 'Był arogancki i chamski. Uważał, że
ludzi trzeba trzymać za mordę. To pompowanie liczby członków najlepiej
oddaje jego styl uprawiania polityki'".
Zastanawiające są też różne zakulisowe działania Schetyny, umacniające
jego wpływ w sferach pozapolitycznych, m.in. jako szefa rady nadzorczej Radia
Eska we Wrocławiu czy jako sponsora słynnego koszykarskiego klubu Śląsk Wrocław.
Kilka miesięcy temu "Newsweek" oskarżył Schetynę o różne
nieuczciwe działania na tym tle - sprawa jest w sądzie.
Rzecz znamienna - bezwzględny intrygant i brutal, "twardziel"
Schetyna jest dziś w praktyce najpotężniejszym politykiem w Platformie, człowiekiem,
który ma wpływ na przeważającą część przetasowań personalnych. Tak
dzieje się w partii, której liderzy tak ochoczo perorują w mediach o
rzekomych ideałach i wartościach, którymi kierują się na co dzień. Właśnie
działalność Schetyny przesądziła o tym, że w PO przegrał nurt na rzecz
związania się z PiS i budowy IV Rzeczypospolitej, nurt popierający raczej
wartości konserwatywne niż liberalne. Schetynę dość powszechnie obwinia się
o porażkę PO w wyborach parlamentarnych. Część polityków PO chciała go
rozliczyć za to i za różne biznesowe układy, ale napotkała zdecydowaną
ripostę Tuska. Ten ostatni aż nadto potrzebuje pomocy pracowitego
"twardziela" Schetyny w swych wysiłkach dla zdominowania partii i jej
derokityzacji. Toteż zrobił wszystko, by zablokować próbę wystąpienia w
sprawie wotum zaufania dla Schetyny podczas posiedzenia klubu parlamentarnego PO
8 grudnia 2005 r. Doszło tam do całkowitego umocnienia ludzi Tuska i Schetyny
w wybranym wówczas pełnym składzie zarządu klubu. Zupełnie zabrakło w nim
ludzi Rokity i jego samego.
Wędrowiec polityczny
Jan Rokita może z całą słusznością być uważany za wzorcowy typ
"wędrowca politycznego". Zdążył już zaliczyć działalność w
NZS (1980), w anarchicznym Ruchu Wolność i Pokój (1984), w Komitecie
Obywatelskim przy Lechu Wałęsie (1988), w lewicowym ROAD - Ruchu Obywatelskim
Akcja Demokratyczna (1990), Unii Demokratycznej (1991), Unii Wolności (1994),
Inicjatywie Trzy Czwarte (1995), Stronnictwie Konserwatywno-Ludowym (1997) i AWS
(1997), wreszcie w Platformie Obywatelskiej (2001). Po tylu zmianach barw
partyjnych Rokicie jak ulał pasowała nazwa "Jasio Wędrowniczek".
Nawet redaktorzy tak przychylnego dla liberałów katolewicowego "Tygodnika
Powszechnego" zapytali w pewnym momencie Rokitę: "Jak Pan chce
realizować swoje pomysły, nie mając silnego zaplecza politycznego? Co więcej:
Pan dość skutecznie pracował, zmieniając partie niczym rękawiczki, by takie
zaplecze nigdy nie powstało" ("Tygodnik Powszechny" z 27
kwietnia 2003 r.). Redaktorzy przypomnieli Rokicie m.in., jak to jeszcze na dwa
tygodnie przed wstąpieniem do PO zapewniał, że AWS jest najlepszą formacją
i w żadnym razie nie zamierza jej opuścić.
Umiejętności przebierania się i maskowania bardzo pomogły Rokicie tuż po
wprowadzeniu stanu wojennego. Jak sam wspominał, początkowo umknął esbekom
dzięki przebraniu go przez matkę w suknię i perukę i wyprowadzeniu z
obstawionej przez patrole kamienicy. W styczniu 1982 r. uwięziono go jednak na
pół roku. Potem studiował i działał w podziemiu, aż w końcu w 1984 r.
przystąpił do pacyfistycznego Ruchu Wolność i Pokój. Była to organizacja
specjalizująca się głównie w organizowaniu anarchistycznych zadym. Zarzucano
Rokicie, że potraktował pacyfistyczny, wręcz hippisowski ruch
instrumentalnie, wykorzystując go jako dźwignię do przyspieszenia swojej
kariery, gdyż sam w rzeczywistości miał zupełnie inne od WiP-u, skrajnie
propaństwowe poglądy (wg tekstu M. Janickiego w "Polityce" z 12
kwietnia 2003 r.). Sam Rokita wspominał w "Magazynie Rzeczpospolitej"
z 4 maja 2001 roku: "Nie znosiłem zadym (...). Ale były skuteczne, więc
stawałem na czele (...)". Już w tym jednym zwrocie mamy zawartą swoistą
kwintesencję postępowania "wędrownika" Rokity: nieważne, czy coś
się naprawdę lubi, ważne, by to było "skuteczne".
Z zadymiarskich czasów Ruchu Wolność i Pokój, gdy Rokita był bardzo często
zamykany w areszcie, pozostała mu jakaś wyraźna pobłażliwość także dla
więźniów niepolitycznych, nawet z tak zwanego "elementu". To Rokita
w 1990 r. "wsławił się" jako poseł zgłoszeniem niefortunnego
wniosku o amnestię, który doprowadził do wyjścia na wolność tysięcy więźniów,
w tym wielu niepoprawnych recydywistów (por. P. Siergiejczyk, Unia Wolności
bis, "Nasza Polska" z 12 sierpnia 1998 r.).
Za swego prawdziwego mistrza politycznego w Sejmie uważał Bronisława Geremka
- był jego zastępcą w OKP. Z Geremkiem łączyło go mocno również to, że
od lat "był całym sercem po stronie KOR-owców, przeciw 'prawdziwym
Polakom'" (por. "Alfabet Rokity", rozmawiali M. Karnowski i P.
Zaremba, Kraków 2004, s. 107). W 1992 r. jako wiceprzewodniczący klubu
poselskiego UD zajadle przeciwstawiał się lustracji (po latach, w 2004 r.,
uznał to za swój błąd).
W początkach czerwca 1992 r. Rokita odegrał bardzo niechlubną rolę w
obaleniu rządu Jana Olszewskiego. To on w imieniu UD, KLD i PPG składał
wniosek o wotum nieufności dla premiera Olszewskiego. Znany publicysta
katolicki, były poseł, a dziś senator Czesław Ryszka przypomniał w
"Niedzieli" z 2 października 2005 r: "Co by nie powiedzieć,
Donald Tusk i Jan Maria Rokita aktywnie uczestniczyli w tej koalicji strachu,
obalającej gabinet Olszewskiego w obawie przed ujawnieniem agentury. Z tego
powodu tkwi nad nami ponury cień byłych tajnych współpracowników
komunistycznych służb bezpieczeństwa".
Zwolennik pałowania
Jak sam wyznaje w "Alfabecie Rokity" (s. 117), to on pierwszy wpadł
na pomysł powołania Hanny Suchockiej na premiera rządu latem 1992 r. Jako
minister - szef URM-u - stał się w tym gabinecie faktycznie szarą eminencją,
wywierając ogromny wpływ na niemającą pojęcia o bardzo wielu sprawach panią
premier. Rokita był zwolennikiem jak najtwardszego, wręcz brutalnego
rozprawiania się z opozycją prawicową. Już w 1992 r. w różnych wywiadach
(m.in. na łamach "Trybuny", "Życia Warszawy" i
"Przekroju") atakował partie opozycyjne jako siły rzekomo groźne
dla państwa i opowiadał się za "zaostrzeniem instrumentów karnych wobec
ludzi uczestniczących w życiu politycznym". Nader znamienna pod tym względem
była wypowiedź Rokity dla postkomunistycznej "Trybuny" z 20 lipca
1992 roku: "Nie mogą jej [tj. poważniejszej roli w życiu politycznym -
przyp. JRN] natomiast odgrywać środowiska skupione wokół Jana Olszewskiego,
które należy politycznie izolować. Ich działalność bowiem, sprowadzająca
się ostatnio do kłamstw, oszczerstw i szantażu, staje się coraz częściej
czynnikiem szkodzącym interesom państwa polskiego, grupy Olszewskiego działają
już na granicy prawa. Jeżeli ją przekroczą, państwo ze swoją siłą
powinno im się przeciwstawić".
Na próżno poseł Ruchu dla Rzeczypospolitej Piotr Wójcik protestował w
zapytaniu sejmowym skierowanym do ministra Rokity, żądając podania przykładów
kłamstw, oszczerstw i szantażu, jakimi rzekomo posługiwało się ugrupowanie
Olszewskiego. Poseł Wójcik akcentował: "Jeżeli minister Rokita nie
przedstawi dowodów, powinien przeprosić posłów RdR za wypowiedź 'fałszywą,
wprowadzającą w błąd opinię publiczną, lżącą posłów Ruchu, naruszającą
ich godność i dobre imię'. Odnosząc się do pogróżek Rokity, zapowiadających
ewentualne przeciwstawienie grupom Olszewskiego siły państwa, poseł Wójcik
zapytywał: 'Czy ostatnie zdanie opublikowane, jak rozumiem, w organie
sojuszniczej partii Pana Ministra oznacza groźbę stosowania metod terroru państwowego
wobec antykomunistycznej opozycji?'" (cyt. za tekstem "Rokita musi
przeprosić", "Nowy Świat" z 28 lipca 1992 r.).
Brutalne ataki Rokity na "grupy Olszewskiego" były dość szokujące
w zestawieniu z faktem, że to właśnie Jan Olszewski jako opozycyjny adwokat
prowadził w PRL-u upartą, acz bezskuteczną walkę o dopuszczenie Rokity na
listę aplikantów adwokackich. Były premier Olszewski ze szczególnym
oburzeniem wspominał fakt, że to właśnie Rokita "w rządzie Hanny
Suchockiej stworzył teorię, iż mój Ruch dla Rzeczypospolitej jest antypaństwowy,
że trzeba go inwigilować" (wg "Magazynu Rzeczpospolitej" z 4
maja 2001 r.).
To Rokita zadecydował o posłaniu policji 4 czerwca 1993 r. w celu bezwzględnego
rozbicia manifestacji w rocznicę obalenia rządu Olszewskiego. Uczestniczące w
manifestacjach antywałęsowskich partie polityczne (zwolenników Kaczyńskiego,
Olszewskiego i Parysa) Rokita nazwał siłami antypaństwowymi i "niekonstruktywną
opozycją".
Rokita "wsławił się" m.in. wystąpieniem do MON-u, aby drukarnia
wojskowa zaprzestała drukowania opozycyjnego dziennika "Nowy Świat".
Bezwzględność "państwowca" Rokity wobec sił opozycyjnych
sprowokowała wystąpienie 33 posłów z wnioskiem o odwołanie go ze stanowiska
szefa URM-u.
Niejednokrotnie zarzucano Rokicie współodpowiedzialność za inwigilację
opozycji w dobie rządu Suchockiej. Stanowczo temu zaprzeczał, całą winę
zrzucając na "nadgorliwość" byłego esbeka kpt. Lesiaka.
Rokita: "Chamem jestem generalnie"
Antoni Lenkiewicz pisał na łamach "Wrocławskiej Gazety
Polskiej" z listopada 2000 r. o roli odgrywanej przez Rokitę jako ministra
szefa URM-u w rządzie H. Suchockiej. "W dość powszechnych ocenach, rząd
H. Suchockiej zaliczany jest do najbardziej oszukańczych 'rządów solidarnościowych'.
Jest raczej oczywiste, że inwigilacje, prowokacje i rozbijackie działania
wobec ugrupowań niepodległościowych były wówczas realizowane nie tylko za
wiedzą, ale również za aprobatą pani premier i jej 'szarej eminencji' w
osobie Rokity". Lenkiewicz przypomniał przy tej okazji komentarz posła
Jacka Maziarskiego z PC na temat zachowania Rokity jako szefa URM-u w 1993 r.,
stwierdzający: "Jest czymś niespotykanym w praktyce parlamentarnej, żeby
minister w trakcie interpelacji i zapytań poselskich po prostu odmówił
odpowiedzi. Jest to sprzeczne z regulaminem Sejmu posiadającym moc ustawy i sądzę,
że nastąpiło w tym przypadku naruszenie prawa".
Buta i arogancja Rokity stały się wręcz przysłowiowe. Ciekawe, że sam Jan
Rokita nie próbował nawet zaprzeczać skrajnie negatywnym opiniom wypowiadanym
na temat jego stylu zachowania. Oto, co jakże szczerze wyznawał w wywiadzie na
łamach "Nowego Państwa" 19 maja 2000 r., odpowiadając na zarzuty o
zarozumiałość i arogancję: "Arogancki? A tak, chamem jestem generalnie.
Przynajmniej bywam od czasu do czasu. Zwłaszcza wtedy, gdy jestem przekonany,
że mam rację". Ciekawa postawa niedoszłego premiera z tak wykwintnego
Krakowa - poczucie własnej racji upoważnia mnie do bycia chamem! Szkoda tylko,
że to jakże szczere wyznanie Rokity na długo utonęło w niepamięci.
Nader często oskarżano Rokitę o wyniosłość i lekceważenie podwładnych i
kolegów. Henryk Wujec zarzucał mu: "Nie szanował jednak swoich współpracowników
z klubu ani działaczy z terenu, którzy przyjeżdżali do Warszawy w związku z
pracami nad samorządową reformą. Ci ludzie czekali godzinami w sekretariacie
Rokity na przyjęcie. Mówiono mi, że kazał nawet usunąć krzesła, aby
ludzie nie przesiadywali tam w oczekiwaniu. Przyjeżdżających traktował jak
natrętów" (wg tekstu M. Janickiego w "Polityce" z 12 kwietnia
2003 r.).
Na tle nijakości innych z PO
Przedstawiając różne ujemne strony Rokity, nie chciałbym zacierać
prawdy o pełnej jego osobowości. Są w niej cechy, którymi lider PO może
naprawdę imponować: dynamizm działań, wyraźnie przebijająca z
"Alfabetu Rokity" wielostronność zainteresowań intelektualnych,
umiejętność celnego skrótowego syntetyzowania. Dodajmy do tego jakże
kontrastujący z leserstwem Tuska rokitowy styl "pracusia". Jego
harowanie na stanowisku szefa URM-u przeszło do wielu anegdot. Według jednej z
opowieści, "wszyscy wspominali, że pracowali dzień i noc. Rokita ponoć
spać nie musi. Był jednak troskliwy: na nocne narady zamawiał w bufecie URM
kanapki. (...) Pod koniec pierwszego miesiąca Rokita odkrył, że kanapki nie są
za darmo i że poszła na nie prawie cała jego pensja, był poruszony" (wg
tekstu K. Leskiego w "Magazynie Rzeczpospolitej" z 4 maja 2001 r.).
Faktem jest, że bez iście gwiazdorskiej roli Rokity w komisji Rywina, jego
pracowitości, wnikliwości i błyskotliwości PO prawdopodobnie coraz bardziej
traciłaby wpływy (tak jak to się zaznaczyło już w wyborach samorządowych
2002 r.).
Daleki jestem od idealizowania postaci Rokity, choćby z powodu roli odgrywanej
przez niego w tłamszeniu opozycji przeciw rządowi Suchockiej w latach
1992-1993. Trzeba jednak powiedzieć, że na tle nijakiej, wypranej z
oryginalnych poglądów większości liderów PO Rokita prezentuje się
stosunkowo najciekawiej. Ten człowiek czegoś naprawdę chce, coś
reprezentuje, jest konsekwentny w niektórych sprawach, nawet pomimo wędrownictwa
politycznego, które tyle razy demonstrował. Fakt, że dzisiaj totalnie
przegrywa w różnych wewnątrzpartyjnych potyczkach z dużo mniej
inteligentnymi od niego aparatczykami, jak najgorzej świadczy o mechanizmach rządzących
Platformą.
prof. Jerzy Robert Nowak
Nasz Dziennik
Tusk dopytywany przez dziennikarzy o to, czy sądzi, że Rokita
pozostanie w partii, czy zostanie zaproszony do rządu Jarosława Kaczyńskiego
odparł:
- Nie żartujcie, ja nie jestem kadrowym rządu Kaczyńskiego
i nie ja decyduję, kto do rządu trafia.
- Jest dla Jana Rokity sytuacja bardzo trudna. Rzeczywiście postać tak
znacząca dla PO, nieustannie obrażana de facto przez Jarosława Kaczyńskiego
i to sugerowanie, że Jan Rokita jest w zmowie z konkurencją jest bardzo
przykre dla samego Rokity i ma osłabiać nie tylko jego pozycję i
autorytet, ale też ma być takim klasycznym, typowym dla PiS uderzeniem w
PO i sobie z tym na pewno poradzimy - ocenił.
- Druga sprawa - to oczywiście wewnętrzna dyscyplina i taka wzajemna
lojalność. Jan Rokita na pewno z tej bardzo gorzkiej dla niego lekcji z
ostatnich dwóch, trzech tygodni - a to bardzo rozumny człowiek - na
pewno wyciągnie sensowną lekcję - zastrzegł lider PO, podkreślając,
że Rokita na pewno zostanie w partii.
Tusk powiedział, że nie odczuwa, by był konflikt personalny pomiędzy
nim a Rokitą. - W żadnym przypadku. Uważam, że temperamenty niektórych
polityków, a Jan Rokita jest znany ze szczególnie ognistego, czasami
utrudnia tym politykom funkcjonowanie w drużynie, ale jestem przekonany,
że Rokita będzie wiedział, co znaczy drużyna - dodał.
Tusk nie chciał komentować listu jaki skierował do niego Rokita, który
ujawnił "Dziennik". - Nigdy przy pomocy korespondencji
nie dyskutuję. Będzie w poniedziałek spotkanie w Sejmie, we wtorek
posiedzenie klubu i tam rozstrzygniemy nasze wewnętrzne dylematy -
powiedział lider PO.
W liście Rokita poprosił Tuska m.in. o "wyraźne i publiczne odcięcie
się od postkomunistów, aby ukrócić niedobre dla Platformy spekulacje
na ten temat". Szef Platformy uchylił się od skomentowania apelu. -
Moim zadaniem jako szefa PO jest raczej to, by łagodzić spory i
temperować emocje - odparł Tusk.
W liście skierowanym do Tuska lider PO tłumaczy też, dlaczego zachował
się przyzwoicie popierając kandydata PiS na prezydenta Krakowa. Namawia
też Tuska do poważnej debaty - co dalej ma ze sobą zrobić PO.
Tusk zapytany, czy wiedział o poparciu kandydata PiS na prezydenta
Krakowa Ryszarda Terleckiego odparł, że nie chce stawiać w krępującej
sytuacji Jana Rokitę. "Proszę pytać 11 innych członków zarządu".
W ubiegłym tygodniu w programie "Kropka nad i" Rokita powiedział,
że o jego decyzji w sprawie poparcia kandydata PiS na prezydenta Krakowa
wiedzieli zarówno Tusk, jak i inni politycy PO.
- Donald Tusk wiedział o wszystkim wcześniej, bo rozmawialiśmy na ten
temat (poparcia dla Terleckiego - PAP) na posiedzeniu zarządu krajowego
Platformy - oświadczył wtedy Rokita. Sekretarz generalny PO Grzegorz
Schetyna zaprzeczył w ostatnią środę jakoby na posiedzeniu zarządu
krajowego partii, na którym był obecny, omawiano kwestię poparcia dla
kandydata PiS.
Przypominamy wpadkę:
3 października Jan Rokita ocenił, że
jeśli przyspieszone wybory parlamentarne nie odbędą się w najbliższym
czasie, Prawo i Sprawiedliwość może czekać podobny los, co AWS i SLD.
- Jarosław Kaczyński, jeśli pociągnie obecną sytuację przez najbliższych
parę miesięcy, ma szansę być Marianem Krzaklewskim AWS lub Leszkiem
Millerem SLD. Pytanie, czy tego chce. Dlatego proponujemy: zróbmy wybory
teraz. Bo dziś PiS będzie mniejszy, ale nie zniknie - twierdzi Rokita.
Jego zdaniem, jeśli liderzy Prawa i Sprawiedliwości "chcą by
czas bezsensownego trwania bez większości rządowej z "mieczem
Damoklesa korupcji" nad głową trwał, nie przyniosą niczego dobrego
ani Polsce, ani swojej partii".
Rokita ocenił, że stanowisko PiS po ujawnieniu tzw. "taśm
prawdy" doprowadziło tę partię do sytuacji, w jakiej "kiedyś
znalazła się AWS, a potem SLD - w obliczu zaniku". Podkreślił,
że usprawiedliwianie "korupcji politycznej", spowodowało podmycie
autorytetu rządzących, odzwierciedlone w badaniach opinii publicznej.
- Ten kryzys powinien zostać rozwiązany przez ingerencję narodu. PiS nie
może dalej pozostać największą partią, a my nie możemy się borykać
w parlamencie z tą dziwaczną sytuacją, w której mamy
montować jakiś rząd przeciw PiS. Rozwiązaniem jest to, że PiS musi stać
się malutką partią - tego dzisiaj w moim przekonaniu chcą wyborcy.
Musimy jednak sprawdzić, czy tego rzeczywiście chcą wyborcy, dlatego dziś
potrzebne są wybory - ocenił Rokita.
hee, PiS zostaje Rokita pada - dowód że w polityce wszystko możliwe..
Tematy w dziale dla inteligentnych:
ARTYKUŁY
- tematy do przemyślenia z cyklu: POLITYKA - PIENIĄDZ - WŁADZA
Polecam
sprawy poruszane w działach:
SĄDY
PROKURATURA
ADWOKATURA
POLITYKA
PRAWO
INTERWENCJE
- sprawy czytelników
"AFERY PRAWA" - Niezależne Czasopismo
Internetowe www.aferyprawa.com
Stowarzyszenia Ochrony Praw Obywatelskich Zespół redakcyjny: Zdzisław Raczkowski, Witold Ligezowski, Janusz Górzyński, Zygmunt Jan Prusiński, Mariusz Pogorzelec, Zygfryd Wilk, Grzegorz Bentkowski i SOPO |
|
WSZYSTKICH INFORMUJĘ ŻE WOLNOŚĆ WYPOWIEDZI I SWOBODA WYRAŻANIA SWOICH POGLĄDÓW JEST ZAGWARANTOWANA ART 54 KONSTYTUCJI RZECZYPOSPOLITEJ POLSKIEJ.
zdzichu
Komentowanie nie jest już możliwe.