opublikowano: 26-10-2010
Media w Polsce i na świecie - majowy cykl krytyczno-informacyjny Mirosława Nalezińskiego
Zasady są dla frajerów?
Co na to Sejm?
Dzięki filmowi Tomasza Sekielskiego
"Władcy Marionetek" wiemy, że w Domu Poselskim znajduje się kiosk z
alkoholem. Dziwne? Że trunki są niemal w miejscu pracy naszych wybrańców?
Ale to tylko jedna strona medalu,
bowiem popijanie w robocie to jedno, zaś "przepis o dystansie", to
drugie... Otóż wyszynk znajduje się w odległości mniejszej niż 50 metrów
(bo 15 m!) od sejmowej kaplicy, a to jest niezgodne z obowiązującymi - jak się
okazuje - w Warszawie przepisami! Do niedawna bliskość kiosku i kaplicy nikomu
nie przeszkadzała, ale na problem w końcu zwrócił uwagę redaktor Sekielski.
Niejaki Mirosław Naleziński zwraca
uwagę portalowi NaszaKlasa, że nie przestrzega ustalonego przez siebie
regulaminu.
Rzućmy okiem na ów regulamin...
4.5. Użytkownik Konta Rzeczywistego zobowiązuje się do podania w
formularzu rejestracyjnym swoich danych osobowych zgodnych z prawdą: imię,
nazwisko, data urodzenia, a także opcjonalnie pozostałych danych.
Pewien samokrytyczny dżentelmen podaje
swoje dane, które raczej nie są prawdziwe - Skurwiały Cham (z uduchowionej
miejsowości - Duszniki Zdrój). Ożeżq (fonetycznie 'orzeszku') - z lektur
przypominamy sobie Orzeszkowej "Chama" (samego) oraz (parę)
"Kordiana i chama" Kruczkowskiego. A po prawdzie, to bardzo wątpliwe,
aby on istotnie się tak nazywał, zatem jasne jest, że łamie regulamin. I co?
Nico!
5.7. W przypadku powzięcia przez
Administratora wątpliwości, co do zgodności z prawdą bądź aktualności
podanych przez Użytkownika danych w formularzu rejestracyjnym, uzyskuje on
uprawnienie do podjęcia następujących czynności:
a) wezwania Użytkownika do niezwłocznego usunięcia
nieprawdziwych danych bądź aktualizacji danych,
b) natychmiastowego zablokowania Konta do czasu wyjaśnienia
sprawy.
Podczas wymiany poglądów nie można
stosować wulgariów, bowiem
7.3. Zabronione jest używanie słów
powszechnie uznawanych za obelżywe.
A jakoś udaje się wpisać takie słowa
jako fałszywe dane - i co?
Jest po ok. 500 użytkowników o ksywce
Hitler oraz Stalin (w tym damy) i tyleż suk. Trudno orzec, na ile są to
rzeczywiście niki znane jeszcze ze szkoły, a na ile są wyłącznie przyjęte
na NK, a jeśli tak, to czy nie należałoby choć części takiego towarzystwa
zweryfikować albo nawet przebadać na odchyły? Dzierżyńskich jest ponad stu
i pewnie wszyscy są prawdziwi, jednak jeden z nich - o imieniu Feliks, z załączoną
fotką (charakterystyczna bródka i czapka) - nie pozostawia wątpliwości, że
to ten nasz słynny polsko-radziecki siepacz, a to oznacza, że konto (zgodnie z
regulaminem) kwalifikuje się do kosza...
Obok widać fontannę w Gdyni, zatem
sprawdźmy jeszcze, czy moje rodzinne miasto - obok legalnej niemieckiej nazwy
Gdingen - ma także nielegalną nazwę z czasów okupacji: Gotenhafen, czyli
Port Gotów (hitlerowska nazwa Gdyni w podczas okupacji; Hitler wizytował 19
września 1939 naszą Gdynię i przy okazji nadał tę nazwę). Są obie te
nazwy - po 16.
Skoro fontanna i Gdynia, to duża
woda... Łódź, ale dla 59 Polaków to Litzmannstadt (nazwa nadana 11 kwietnia
1940 rozkazem Adolfa Hitlera).
Zabrze to polskie miasto. Większość
Polaków nie wie, że w latach 1915 - 1946 miasto nazywało się Hindenburg. Aby
nie zapomniano tej nazwy, ponad dwustu naszych rodaków wpisało tę nazwę (połowa
dopisała także Zabrze). Całe szczęście, że tysiące zabrzan wpisało wyłącznie
polską nazwę, ale jak będzie statystyka wyglądać za kilkanaście lat, kiedy
do NK zapisze się kolejne pokolenie?
Co na to posłowie? Czy wiedzą o
postawie polskiej młodzieży? A jeśli wiedzą, to czy mają zamiar przedsięwziąć
stosowne kroki, czy uważają, że w naszej nowoczesnej Wielkiej Europie można
zapomnieć o swoich polskich korzeniach?
Alkohol zniknie z kiosku, jednak
dopiero wówczas, gdy informacja na ten temat dotrze do zainteresowanego przedsiębiorcy
(pewnie nie oglądał filmu Sekielskiego). Do admina NaszaKlasa informacja już
dawno dotarła, ale na razie - póki nie ma odgórnego nakazu - nie będą
sugerować użytkownikom zmiany niemieckich (choć są także w innych językach)
nazw na polskie. Takie jest stanowisko NK.
Obie sprawy dotyczą Sejmu RP. Która
jest ważniejsza? Czy Ustawa o języku polskim, tak szeroko ongiś omawiana
przez media i Radę Języka Polskiego, została unieważniona i nazwy (w tym
nieistniejących podmiotów) na polskich portalach mogą być wpisywane w obcych
językach?
Kto
pierwszy zgłosił brak dywizu?
Z pewnością
tego typu rozważania mogą niektórych urazić, ale skoro "wszystko wraca
do normy", to można postawić takie pytanie
Kiedy zauważyłem brak dywizu, to
jeszcze tego samego dnia (17 kwietnia 2010, sobota) zamieściłem artykuł na EIOBA
oraz na Salon24
(tam jest dokładny czas edycji - 2010-04-17 22:23)
Pod koniec kwietnia spostrzegłem w
internecie notki o tym błędzie, zaś 30 kwietnia w pewnym tabloidzie nawet zdjęcie
z już dokonaną poprawką. Teraz jest "Maria Helena Mackiewicz-Kaczyńska".
Podobno ów dywiz był szerszy (czyli był myślnik) i nie mógł się zmieścić
pomiędzy zamontowanymi literami obu nazwisk. Jak wygląda nowoczesne zamówienie
u wykonawcy? Pewnie sporządzamy żądany napis (litery, znaki, spacje i
rozplanowanie w liniach) i wysyłamy do wytwórcy, zaś jego warsztat
komputerowo przygotowuje wszystkie znaki do wykonania uwzględniając odstępy.
Gdyby ten dywiz był uwzględniony w zamówieniu, to przecież byłby wykonany
jednocześnie z literami, zatem zamontowano by całość prawidłowo w
"pierwszym podejściu". Czyż nie?
Kiedy wysłałem mój artykuł do
znanego profesora, to zapytał, czy na swojej Poradni Językowej może - w
ramach udzielanych porad - posłużyć się moim artykułem i już 22 kwietnia
porada była dostępna na stronie Poradni (podano tam link do artykułu na EIOBA):
z dywizem czy bez?
Dzień dobry,
czy nazwisko Marii Kaczyńskiej na sarkofagu powinno
być zapisane z dywizem, czy bez?
Pozdrawiam,
Mira
Proszę przeczytać
artykuł Usterka na
sarkofagu?
- jest tam solidna analiza problemu, a także głosy
internautów.
- Mirosław Bańko, PWN
Czy
ktoś z Państwa znalazł w internecie (lub w prasie) notkę o tej usterce z datą
wcześniejszą niż 17 kwietnia (dwie godziny przed północą)?
PS Z moim spostrzeżeniem
podzieliłem się z wieloma mediami, jednak w swoich notkach o tym nie wspomniały,
co jest, niestety, niesympatycznym przejawem ignorowania prawa autorskiego.
Rutyna kopiowania
Po skomputeryzowaniu świata,
okazuje się, że kopiowanie to znakomite ułatwienie pracy. Jednak kiedyś
doprowadzi do zagłady ludzkości...
Pewna firma zielarska oferuje nam
szereg wspaniałych herbatek, w tym "Prostaflos tea", czyli herbatkę
przy dolegliwościach z prostatą. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie
rutynowo skopiowane ostrzeżenie - "Nie zaleca się stosowania dla kobiet w
ciąży i okresie karmienia oraz dzieci poniżej 12 lat".
Z tego wynika, że 13-letnie panienki
oraz stateczne emerytki mogą sobie popijać niemal do woli (nie zaszkodzi a może
pomoże?), pamiętając jednak, aby "nie przekraczać zalecanej porcji do
spożycia w ciągu dnia*", a to reguluje osobna sugestia - "Pić 1-2
razy dziennie".
Może bezokolicznik jest aż tak
sugestywny, że to z jego powodu zdecydowano się na dopuszczenie tych ziółek
do konsumpcji także przez panie? Albo z zecera jest niezłe ziółko...
Kiedy podczas kopiowania i wstawiania
danych (na rysunku, w procedurze, w instrukcji, w rozkazie) zadzwoni telefon,
wejdzie gość albo coś innego rozproszy naszą uwagę, to po powrocie do zajęcia
- sprawdźmy czy zmieniliśmy dane, które przenieśliśmy podczas kopiowania i
które zmienione być powinny! Nawet - napiszmy sobie ostrzeżenie i umieśćmy
w widocznym miejscu. Może tylko unikniemy kompromitacji, ale może ocalimy komuś
życie.
* - prawdopodobnie chodzi o dobę,
bowiem zimą mieliby herbaciarze mniej czasu na wypicie swoich porcji niż
latem...
Żałobna
blokada
Należałoby wprowadzić procedurę
zawieszania "kłopotliwych" artykułów podczas żałoby. Najlepiej
automatyczny algorytm, który wykluczałby pomyłkę człowieka.
Walcząc przez lata z cenzurą, społeczeństwa
wpadają we własne sidła, bowiem wszelkie bezmyślne zachowania, które
powodują dyskomfort niektórych grup społecznych, zwykle nie będą uznane
(prawnie, choć niekoniecznie moralnie) za obrazę rozmaitych uczuć, co
przyczyni się do dalszej demoralizacji spowodowanej upadkiem wszelkich
autorytetów. A powinniśmy zachowywać się po prostu przyzwoicie, jeśli nie
bardzo wiemy, jak się zachować.
10 kwietnia 2010, po katastrofie
samolotu Tu-154 mieliśmy narodową żałobę. W telewizji nie emitowano komedii
i pornosów, ale portale... Owszem, zmieniły swoją graficzną szatę z
kolorowej na szarą, ale okazało się, że nie mają procedury zawieszania -
choć na pewien czas - określonej (jednak niezręcznej w owej chwili) twórczości.
Jeden ze społecznościowych portali, który jest dość wyrozumiały dla
obrazoburczych tekstów (najczęściej edytowanych przez anonimów, co jest
osobnym zagadnieniem) mógłby na czas żałoby całkowicie wyłączyć możliwość
czytania "delikatnych" tekstów. Nie uczyniono tego, bo nie ma takich
procedur, zatemi można było zapoznać się z "oryginalnym" tekstem,
przy którym umieszczono żałobną wstążkę i problem formalnej żałoby
miano z głowy...
A tekst (zamieszczony kilkanaście
godzin przed tragedią) i bez nastroju narodowej żałoby należy do powalających.
Już tytuł "Zapładnianie,
czyli dupczenie się wiernych" wprowadza nas w odpowiedni nastrój (każdego
chyba w inny), który w połączeniu z żałobną wstążeczką jest jednak
groteskowy... Oczywiście, jeśli komuś tytuł nie odpowiada, to nie musi czytać
artykułu, ale tego typu zwiastuny są na stronach zawierających listę tytułów.
Na przykład szefowie telewizji mieli inny pogląd i wstrzymali edycje
niestosownych filmów i programów, choć mogliby podobnie rozumować - nie
chcesz oglądać podczas żałoby, to nie oglądaj.
Programiści zajmujący się portalami
powinni wybrane przez admina artykuły, zdjęcia i filmy odpowiednio zakodować
i kiedy ogłaszano by żałobę (czego nikomu nie życzę, ale to kwestia
czasu), to zamieszczenie czarnej (przez admina) wstążeczki automatycznie
powodowałoby czasową zmianę kolorowej szaty na szarą oraz czasowe
zawieszenie niestosownych (w takim czasie) tematów.
Ciekawe, czy przez komentarze będzie
przebiegać dość wyraźna linia oddzielająca anonimów od jawnych autorów
oraz autorów z wieloma artykułami od autorów głównie piszących
komentarze...
Cztery tygodnie
Dzisiaj
mijają cztery tygodnie od pamiętnej soboty 10 kwietnia 2010.
Kiedy Polska się budziła, przecierała
oczy (jeszcze nie ze zdumienia, ale po śnie) i przygotowywała nakrycia do śniadania,
tam, przed lotniskiem w Smoleńsku, pośród drzew i mgły, rozbił się nasz
samolot, przechodząc do historii jako współuczestnik największej (medialnie
i znaczeniowo) powojennej polskiej (choć poza Polską) katastrofy.
Napływające wiadomości, z początku
świadczące o niewielkiej awarii, przez kilkanaście minut zamieniały się,
poprzez awaryjne lądowanie, w totalne rozbicie samolotu i śmierć wszystkich
osób znajdujących się na pokładzie, choć tuż po wypadku była jeszcze
nadzieja, że parę osób przeżyło to koszmarne uderzenie w podmokłą ziemię.
Początkowo pojawiły się napisy u dołu
ekranu (np. na żółtych dużych planszach) o treści - "88 ofiar"
albo "zginęło 88 osób". Czasami liczba ta była zmieniana na 87 lub
nawet na więcej niż 130.
Nerwowo publikowane listy zawierały również
nazwiska osób, które nie leciały tym samolotem, wiele osób zamieniło się
przed lotem z innymi osobami (choć listy to jednak uwzględniały), zaś jedna
z pań nie stawiła się do odprawy, bo zachorowała.
Ostatecznie zginęło 96 osób i tutaj
występuje delikatny problem. Otóż media podając liczbę 88 i pisząc o
ofiarach (lub o osobach) popełniały skandaliczny błąd - pomijano załogę!
Można było pisać o 88 pasażerach, ale i tak byłaby to gafa (choć prawda),
jednak pisanie o 88 zabitych osobach, to jednak karygodne a przedmiotowe
potraktowanie załogi. Przecież to także ludzie, osoby, ofiary!
Nie przypominam sobie, aby media
przeprosiły za ten liczbowy incydent.
Wikipedia to internetowa encyklopedia tworzona na bieżąco. Jeśli media podają,
że umarł znany aktor, pisarz albo polityk, to w parę godzin współredaktorzy
Wikipedii nanoszą odpowiednie poprawki, czyli dopisują datę zgonu, zaś
czasowniki typu "jest, pracuje, tworzy" zmieniają na "był(a),
pracował(a), tworzył(a)" oraz określenia "ma syna i córkę"
zamieniają na "miał(a) syna i córkę". Jest to przykre, ale takie
bywają internetowe encyklopedyczne biograficzne noty w przykrych i tragicznych
chwilach.
Jednak ogrom tragedii, początkowa
niepewność co do losu aż tylu znanych Polaków, spowodowały konsternację w
Wikipedii. Przez parę godzin nie wprowadzano opisanych wyżej zmian i uzupełnień;
więcej - zablokowano taką możliwość, co zresztą zakomunikowano:
"Podawane przez media informacje związane z artykułem są dotąd
niepotwierdzone. W celu uniknięcia wprowadzenia sprzecznych danych i spekulacji
medialnych, artykuł zabezpieczono do czasu uzyskania oficjalnego
potwierdzenia".
W katastrofie zginęło tak wielu
znanych ludzi, że niezależnie od stopnia ich (nie)lubienia, Oni wszyscy stali
się nam znacznie bliżsi, nawet Ci, za którymi nie przepadaliśmy , także Ci,
których wcale nie znaliśmy. Jeszcze nigdy (poza wojnami) nasz Naród aż tak długo
i tak wspólnie nie przeżywał tak wielkiej tragedii.
Cenzura
krytyki wyroków sądowych
Scenariusz jest zawsze ten sam - piszę
artykuł oparty na prawdzie, wysyłam na portale i do mecenasa strony
przeciwnej, aby on nie musiał ostatni dowiadywać się o moim artykule, w którym
krytykuję jego oraz polski system prawny. Prawnik szuka w internecie. Oczywiście
szybciutko znajduje, zatem pisze do admina wniosek o skasowanie artykułu, powołując
się na prawomocny wyrok RP, załączając zapewne skan (ma go od grudnia 2009,
ja od paru dni).
W ten sposób działa większość
portali. Dokładnie na modłę PRL - cenzura zdejmuje artykuły, które z jakichś
powodów nie są mile widziane na forum. Owszem, można pisać o seksie, o złodziejstwie
lub głupocie posłów, o beznadziejnych politykach, ale nie można omawiać...
współczesnych wyroków sądowych. Zatem jest cenzura, choć mówią, że jej
nie ma.
O, co innego, gdyby wyrok dotyczył
czasów niedobrej komuny, kiedy to ktoś by wspominał swój pobyt w
peerelowskich kazamatach. Wówczas można byłoby pisać niejako pamiętnik,
czyli wspomnienia, aby wszyscy (a zwłaszcza młodzież) mogła sobie poczytać,
jak to kiedyś było fatalnie, a teraz przecież jakże jest dobrze.
A tak jakoś niezręcznie pisać o
niekompetencji dzisiejszego sądu, zwłaszcza gdańskiego (no, jednak Gdańsk,
jako miasto, kojarzy się najbardziej z walką z komuną i cenzurą). I o
wyroku, który został wydany na podstawie błędnego i fałszywego przyjęcia
pozoru za prawdę. Ale przecież w końcu prawda wyjdzie na jaw i artykuł o tym
zostanie napisany jak nie dzisiaj, to za miesiąc.
Niestety, są w Polsce niekompetentni
prawnicy, którzy mogą zdziałać więcej zła niż dobra i wieloma przypadkami
zajmują się instancje nadrzędne. Tym pewnie także.
Dziwnie się czuje człowiek w III (a
niektórzy mawiali, że w IV!) RP, który ma zarzuty postawione za nie swoje
czyny, spotkał się z pomówieniami, ze sfałszowaniem, z obelgami, od roku nie
może normalnie funkcjonować, bo mecenas zażyczył sobie kilku tysięcy dolarów
zadośćuczynienia oraz przeprosin już w kwietniu 2009, do tego dostaje wyrok w
grudniu 2009 (o którym dowiaduje się w kwietniu 2010) zmuszający go do
przeprosin za czyny niepopełnione przez niego (mecenas właśnie przysłał
ostateczne wezwanie przedegzekucyjne, ale nie precyzuje co to oznacza), a kiedy
opisuje tę sprawę na łamach portalu, to zostaje najpierw to skomentowane
przez użytkowników, że to jest sprawa prywatna, że nie ma sensu, aby o tym
pisać, bo to długie, bo to nudne, bo to walka o nic albo o trzy palce w
miedzy, a potem... admin zdejmuje tekst z afisza, bo ktoś (wiadomo kto -
mecenas otrzymał przecież emajlem ten sam tekst i wiedząc o sądowym błędzie
wykorzystuje swoje stanowisko dla celów prywatnych, oczywiście pod hasłem
prawomocnego wyroku!) przesłał mu informację, że autor artykułu sieje zamęt.
I wszystko wraca do normy - nadal
zamieszczane są artykuły o seksie, głupocie i złodziejstwie. I o to chodzi!
A nie o jakieś incydentalne sprawy malutkiego formatu. Gdyby choć jakiś podsłuch
znanego polityka, ale omawianie czynów nieznanego pisarza? Szkoda miejsca na
portalu.
Okazuje się, że na portalach nie mogą
pisywać osoby skazane, z wyrokami, bo są naznaczone jako winne i nie podlegają
pod obywatelskie prawo pisania swoich spostrzeżeń (rozważań ani dowodów)
dotyczących spraw większości Polakom nieznanych. Kryminały są pisane przez
pisarzy i wystarczy. Nie ma miejsca na domorosłe amatorskie spostrzeżenia. No
chyba, że to będzie jakiś znany Polak; nawet gdyby był mordercą. A, to co
innego - jego artykuł ukaże się na portalu. Proste - znany zabójca to jest
ktoś, zaś nieznany obywatel, walczący z prawnikami, to kto? Nikt.
I niech tak zostanie - nikomu nie życzę,
aby dostał się w tryby niekompetentnej obsady sądu, zaś wcześniej - aby
nikt (choćby to tylko dziwak albo jakiś nawiedzony) nie uznał go za winnego
(choć nim nie jest), po czym wpadł w tryby polskiej Temidy. Piszę
"polskiej", choć to spore nadużycie - w każdym państwie dzieją się
różne rzeczy w wymiarze sprawiedliwości, także błędy i oszustwa. Tutaj
raczej jest pierwszy przypadek, zatem sprawa powinna zostać wyprostowana dość
szybko. Ale niestety, większość portali nie życzy sobie takiej twórczości.
Ma być wesoło, może być erotycznie a w najgorszym przypadku przydałaby się
jakaś afera z wyżyn biznesu lub polityki. Ludek ma się bawić, nie zajmować
drobnymi sprawami szarego obywatela.
Jest krótki a jakże pouczający film
Hitchcocka... Otóż pani powiedziała mężowi, że właśnie została
naruszona jej cześć (i to dosłownie, nie tylko słownie). Oboje wsiedli do
auta i rozpoczęli przeglądać okolicę. W pewnym momencie żona pokazuje na
przechodnia, który zaczyna uciekać przed nimi. Małżonek dogania go i zabija.
Wracają do wozu i jadą do domu. Po paru przecznicach, żona reaguje
identycznie, widząc idącego ulicą innego mężczyznę podobnego do zabitego -
pokazuje mężowi, wołając: "to on!". Polecam go pewnemu mecenasowi.
I aby do jutra! I o to chodzi!
Dziwna cenowa logika
Najczęściej w handlu obowiązuje
niepisana, ale rozsądna (wręcz logiczna!) zasada, że zakup hurtowy jest tańszy
od detalicznego. Jeśli w sklepie są dwa opakowania, z których jedno zawiera
dwa razy więcej towaru niż drugie opakowanie, to cena jednostkowa (za kilogram
albo za sztukę lub litr) jest niższa w opakowaniu większym niż w mniejszym.
W skrajnym przypadku ceny jednostkowe są równe.
Co sądzić o sytuacji odwrotnej, czyli
kiedy dwukrotnie większa czekolada (np. 200 g) jest droższa od dwóch
identycznych mniejszych (np. 100 g)? Wówczas jesteśmy przekonani, że albo ktoś
się pomylił, albo ktoś świadomie majstrował przy cenie, ale reklamuje większy
towar stwarzając pozory, że jest tańszy, bowiem przy niektórych masach
towaru (np. 250 g) nie każdy w pamięci potrafi obliczyć i wykazać absurd
"okazji cenowej" towaru większego. Różnica może wynikać także z
różnoterminowych dostaw, jednak właściciel sklepu powinien unormować ceny
obu produktów, czyli ustalić ich logiczne wartości.
Ale sklepy mają tysiące artykułów i
taką gafę można zrzucić na spory asortyment i kadrę, która sobie z tym
jakoś nie radzi. Często zapewne są to tzw. "pomyłki", czyli
personel wie, że "okazja" jest sfingowana i sklep liczy na łowców
okazji, którzy przecież zwykle ufają krzykliwym reklamom znajdującym się
przy zachwalanych okazjach i "okazjach".
Jednak co można pomyśleć o aptece, w
której sprzedawany jest ten sam lek w dwóch różnych opakowaniach i cena
jednostkowa w opakowaniu większym jest wyższa, niż w opakowaniu mniejszym?
Przecież zwykle (a powinno być zawsze) obowiązuje zasada - im więcej kupisz,
tym mniej płacisz za pojedynczy element. Zwłaszcza w aptekach jest to często
obserwowane, bowiem dwukrotnie większe opakowanie zawiera tabletki znacznie tańsze
(za sztukę), niż opakowanie mniejsze.
Poprawną logikę widać na przykładzie
leku "Acard" - w pewnej internetowej aptece małe opakowanie (30 tab.)
kosztuje 2,69 zł, zaś w dużym opakowaniu (60 tab.) - 4,99 zł. Rozsądny
nabywca kupi jedno duże opakowanie zamiast dwóch małych, jeśli jest skazany
na długotrwałe zażywanie leku.
Aż cztery różne opakowania zawierają
identyczne kapsułki islandzkiego tranu, przy czym jednostkowa cena (w groszach
za kapsułkę) kształtuje się: 60 szt. - 22, 100 szt. - 17,4, 120 szt. - 16,5,
400 szt. - 12. Siedmiokrotnie większy zakup umożliwia zakup za niemal połowę
ceny (jednostkowo), co jest nieosiągalnym wynikiem w budownictwie, motoryzacji,
czy w turystyce.
Natomiast w tej samej aptece są artykuły
o absurdalnych relacjach cenowych. Policzmy cenę jednej tabletki w opakowaniu
mniejszym "Polocard" (75 mg) - 4,99 zł/60 szt. = 8,32 gr/szt. W
opakowaniu większym (są dwukrotnie większe tabletki - 150 mg) - 14,70 zł/60
szt. = 24,5 gr; w przeliczeniu na 75 mg, to taka porcja kosztuje 12,25 gr/szt.,
zatem tabletki w opakowaniu większym są droższe o 47% niż w mniejszym, co
jest zaprzeczeniem podstawowej handlowej zasady. Powstaje pytanie - kto kupi droższe
opakowanie (jeśli lekarz zaleci łykanie porcji 150 mg) za 14,70, skoro może
kupić dwa mniejsze (i łykać po dwie tabletki) za niecałe 10 zł, oszczędzając
prawie 5 zł? Oczywiście, nie każdy musi zgrabnie liczyć, zwłaszcza w pamięci,
ale każdy klient ma prawo oczekiwać, że sklepy ustalając ceny robią to z
kupieckim podejściem, kierują się jednak logiką.
Także alogiczne są ceny tabletek
"Etopiryna" tamże. Skoro pudełeczko 30 tabletek kosztuje 6,85 zł,
to opakowanie z 10 tabletkami powinno być droższe niż 2,28 zł a kosztuje
tylko 2,15 zł (albo inaczej - skoro 10 tabletek kosztuje 2,15 zł, to 30
tabletek powinno kosztować mniej niż 6,45 zł a kosztuje aż 6,85 zł).
Jeśli jakiekolwiek biuro turystyczne
oferuje wczasy w dowolnym miejscu, to zawsze (a może jest znany przykład
odwrotny?) turnus dwutygodniowy powinien być tańszy, niż dwa turnusy
tygodniowe (choćby z powodu jednakowych cen przejazdu/przelotu w obie strony).
Jeśli ktoś będzie kupować dwa auta, domy, statki lub fabryki, to można uznać,
że zapłaci za parę mniej niż wynosi podwójna cena pojedynczego towaru.
Czy opisane nielogiczne dysproporcje
powinny być zmienione w stronę bardziej logiczną? Oczywiście! I miejmy
nadzieję, że zostaną obniżone ceny zbyt drogich artykułów, nie zaś podwyższone
zbyt tanich - może pośrednie rozwiązanie? Byle logiczne...
PS Odpowiedź z apteki - Witamy,
z informacji zasięgniętych od naszego koordynatora wynika, że ceny są prawidłowe.
Zbrodnia wojenna o charakterze ludobójstwa
Zbrodnia katyńska była zbrodnią
wojenną o charakterze ludobójstwa - takie zdanie znalazło się w deklaracji
delegacji Parlamentu Europejskiego do spraw Rosji. Oświadczenie zostało
przygotowane przez polskich europosłów, aby upamiętnić osoby, które zginęły
10 kwietnia 2010 w katastrofie w Smoleńsku oraz aby wspomnieć wydarzenia z
Katynia w 1940 roku.
Proszę zwrócić uwagę na delikatność
- nie "ludobójstwo", lecz "o charakterze ludobójstwa" oraz
"wydarzenia z Katynia".
W pierwotnej wersji w deklaracji miało
znaleźć się stwierdzenie wprost, że polscy oficerowie padli ofiarą ludobójstwa
- "Polska delegacja z Prezydentem Lechem Kaczyńskim na czele leciała tam
upamiętnić ludobójstwo dokonane na polskich oficerach w Katyniu w 1940 roku
przez oddziały NKWD z rozkazu Stalina".
Na taki zwrot nie zgodziło się
prezydium delegacji. Pewien niemiecki socjalista zaproponował, aby słowo
"ludobójstwo" zastąpić słowem "masakra".
Ostatecznie przyjęto wersję oficjalną
- "10 kwietnia 2010 roku doszło do niewyobrażalnej tragedii. Polski
samolot rządowy rozbił się na terytorium Rosji w okolicach Smoleńska. Polska
delegacja z prezydentem Lechem Kaczyńskim na czele leciała tam upamiętnić
zbrodnię wojenną o charakterze ludobójstwa dokonaną na polskich oficerach w
Katyniu w 1940 roku przez oddziały NKWD z rozkazu Stalina. Delegacja do spraw
kontaktów z Rosją przyjmuje ten fakt z ogromnym bólem i żalem. Śmierć tylu
wybitnych ludzi jest poważną stratą zarówno dla narodu polskiego, jak i dla
całej Unii Europejskiej. Delegacja UE-Rosja ma jednak nadzieję, że ta smoleńska
katastrofa przyczyni się do pojednania polsko-rosyjskiego oraz bliższej współpracy
pomiędzy Unią Europejską a Rosją".
Dobrze, że nie zastosowano zamienników
w podobnym stylu -
samolot rządowy - samolot wojskowy w
charakterze rządowego,
delegacja z prezydentem Lechem Kaczyńskim
- delegacja z Lechem Kaczyńskim w charakterze prezydenta,
polscy oficerowie - polscy obywatele w
charakterze oficerów,
delegacja do spraw kontaktów - grupa
europosłów w charakterze delegacji do spraw kontaktów,
fakt z ogromnym bólem i żalem - fakt
o charakterze ogromnego bólu i żalu,
wybitni ludzie - Polacy w charakterze
wybitnych ludzi,
cała Unia Europejska - wszystkie państwa
występujące w charakterze Unii Europejskiej,
bliższa współpraca pomiędzy UE a
Rosją - współpraca o charakterze zbliżania Unii do Rosjj,
skoro...
ludobójstwo - w charakterze ludobójstwa.
Z przymiotnikami jest łatwiej - jeśli
coś nie jest całkiem białe albo czarne, to jest białawe albo czarn(i)awe.
Chemicy wpadli na pomysł, że jeśli kwas nie jest całkiem siarkowy lub
azotowy, to jest siarkawy lub azotawy. Jednak język dyplomacji nie jest językiem
łatwym.
Jeśli nie chcemy kogoś urazić, to
zwykle o malarzu (ale nie o wojennym, lecz o pokojowym) mawiamy - 'pan w
charakterze malarza pokojowego'. W ogłoszeniach prasowych poszukiwane są osoby
do pracy w charakterze niani, pomocy domowej, murarza, tapeciarza, tynkarza.
Nigdy nie poszukiwano osoby na stanowisko w charakterze dyrektora...
Zgoda, omawiana materia jest delikatna
i nie należy zbytnio jej roztrząsać, ale mamy typowy przykład na układanie
wyrazów wg dyplomatycznego i historycznego zapotrzebowania. Proszę zatem nie
krytykować autora za nazbyt gawędziarskie podejście do zagadnień ciągle
dramatycznych. Jeśli lekarz musi czasami mówić o sprawach trudnych, to
czasami również trzeba zastanowić się nad językiem, nawet jeśli sprawy są
równie trudne.
Z pewnością obie tragedie zbliżą
nasze słowiańskie narody do siebie (i to bez zmiany granic), co będzie szczególnie
cennym osiągnięciem, bodaj pierwszym na tak wielką skalę w naszej wspólnej
historii.
PS Word podkreśla na
czerwono wyrazy Katyń oraz katyński, natomiast nie podkreśla
wyrazów Smoleńsk oraz smoleński.
Podatek i premia ekologiczna
Codziennie wysypujemy tysiące ton śmieci
na składowiska, wysypiska, śmietniska. Część trafia do zakładów
utylizacyjnych. Podobno można nieźle zarobić na śmieciach, ale nie każdemu
(rozmaicie pojmowany) honor pozwala zajmować się odpadkami.
Co każdy z nas może zrobić, aby
zmniejszyć ilość śmieci trafiających na śmietniki? I co można zrobić,
aby choć część surowców nie była tracona, lecz wracała do przemysłowego
obiegu, co z kolei zmniejszałoby wydobycie surowców i ich marnowanie (z jednej
strony) i oszczędzanie dla przyszłych pokoleń (z drugiej strony). Co może
uczynić pojedynczy człowiek, to mniej więcej wszyscy wiedzą. Istnieje wiele
dobrych programów. Pora jednak, aby zbiór ludzi zarządzanych przez rząd
(czyli Państwo), coś jeszcze wymyślił, aby zmniejszyć marnotrawstwo.
Państwo ma możliwości wprowadzenia
odpowiednich podatków, które zachęcą do właściwych (wobec Natury) zachowań
obywateli.
Należy wprowadzić podatki na
opakowania. Im większy kartonik, tuba, butelka, zestaw, wielopak, tym mniejszy
podatek liczony od jednostki towaru (litr, kilogram, sztuka).
Przykładowo - za 25-gramową tubkę
pasty do zębów należałoby płacić podatek ekologiczny 10 gr, ale za
100-gramową tylko 20 gr. Sugerowana zależność - ilość towaru wzrasta
czterokrotnie, ale podatek za opakowanie wzrasta tylko dwukrotnie. W sklepach na
widocznych miejscach widniałyby odpowiednie plakaty zachęcające do kupowania
większych opakowań. Na plakacie uwidoczniono by np. sok w kilku różnych
opakowaniach z podanymi podatkami w zależności od wielkości opakowania.
Inne rozwiązanie, to stały podatek
ekologiczny niezależny od wielkości opakowania, np. 20 gr od każdej tubki z
pastą, czyli... podatek od nakrętki - "nakrętkowe".
Już dzisiaj producenci stosują starą
kupiecką zasadę - im więcej kupujesz, tym mniej płacisz za jeden element.
Natomiast podatek ekologiczny byłby
odprowadzany z listy zakupów na oddzielne konto i byłby wykazywany na
paragonie. Podatek ten byłby przeznaczany na deficytową działalność firm
zajmujących się odzyskiwaniem surowców ze śmieci. Aby zainteresować
obywateli zbieraniem makulatury, można byłoby do obecnych niskich cen skupu
dodawać premię ekologiczną uzyskiwaną z omawianego podatku ekologicznego. Z
jednej strony obywatel płaciłby podatek podczas zakupów za opakowania, ale po
dostarczeniu makulatury, otrzymywałby premię ekologiczną.
Ponadto, aby podnieść świadomość i
zaspokoić ciekawość obywateli (klientów), należałoby na każdym opakowaniu
nanosić informację z jego ceną. Na każdym pudełeczku (lekarstwa, zabawka),
kartoniku (mleko, sok), kartonie (telewizor, lodówka), na każdej tubce (pasta,
farba), butelce (piwo, woda mineralna), puszce (piwo, farba), na każdym byłaby
umieszczona cena zapłacona dostawcy opakowania przez finalnego producenta.
Również na każdej gazecie, przy
obecnej cenie, byłaby podana wielkość podatku ekologicznego oraz cena
dostarczonego papieru na tę gazetę. Jeśli wydawca chciałby, to mógłby podać
także koszty farby. Obywatel byłby mądrzejszy o tę wiedzę, natomiast jeśli
te wartości kogoś by nie interesowały, to po prostu by ich nie ani nie szukał
na wyrobie, ani nie czytał.
Cena opakowania teoretycznie byłaby
codziennie inna, bowiem zależałoby to od dostawców i negocjacji, ale
praktycznie mogłaby to być średnia cena z ostatnich dni. Każdy producent
finalnego wyrobu doskonale zna koszty opakowań, bowiem udokumentowane ma
wszystkie koszty. Jeśli uznano by ten element za tajemnicę handlową, to
podawano by cenę przybliżoną, aby nie wyjawić tego wielkiego sekretu. Nie byłoby
żadnych instytucji kontrolujących podawane koszty, ale byłby nacisk społeczny
(federacje konsumentów, organizacje ekologiczne, także media), aby te koszty
były podawane w "rozsądnym przybliżeniu". Nie chodzi przecież o
dokładne dane, ale o orientacyjne, aby zaspokoić ludzką ciekawość, wszak
dostęp do wszelkich informacji jest podobno nawet gwarantowany ustawami...
Jeśli Państwo istotnie chce uzyskać
dobre efekty w ochronie środowiska, to np. w przypadku zużytych baterii, żarówek,
powinno do każdego wyrobu, który powinien wrócić do utylizacji po zakończeniu
okresu użytkowania, dodawać kaucję, np. do każdej baterii i żarówki ustalić
kaucję 10 gr (nowoczesne energooszczędne żarówki - 50 gr). Kaucja nie musiałaby
być uwidoczniona na wyrobie; istniałoby domniemanie wliczenia jej w cenę, która
na stoisku detalicznym byłaby ceną brutto, czyli do zapłacenia przez klienta.
Punkty odbioru makulatury prowadziłyby skup również takich zużytych wyrobów,
przy czym za rozbite żarówki płacono by połowę kaucji. Oczywiście, od
wielu omawianych towarów nie pobierano by kaucji z powodu trudności
organizacyjnych, np. targowiska oraz import, choć na rynku sprzedawcy baterii
mogliby płacić ryczałt.
Jeśli we wszystkich państwach
ustalono by kaucje w podobnej wysokości, to sytuacja byłaby ustabilizowana i
nie byłoby przemytu zużytych wyrobów pomiędzy państwami. Możliwe jednak,
że któreś z państw ustaliłoby kaucję na wyższym poziomie uznając, że może
zwracać tę opłatę nawet wyrobom przywożonym z innych państw, bowiem mogłoby
się to opłacać firmom utylizującym te artykuły. Albo zamożne państwo uznałoby,
że to pewna forma pomocy dla uboższych państw, bowiem w szerszej perspektywie
oszczędności surowców są sprawą wszystkich krajów, nas wszystkich.
PS Głośno jest o
zaprzestaniu wydawania darmowych torebek do zakupów. Już są sklepy, które
doliczają do rachunku koszt owych "siatek" (plastykowe torebki jednak
nie przypominają siatki). A może niektórzy handlowcy zaproponują zwrot np.
10 gr każdemu, kto u nich zakupi towar i nie weźmie torebki (bo włoży do
teczki albo do wiklinowego kosza lub do swojej używanej plastykowej torebki),
zaś przy większych zakupach - wielokrotność owej dyszki? Nad stoiskiem napis
- "Zwracamy za torebki".
Polski Wankuwer - wstyd za Polskę!
Przyjazne Państwo...
Gdyby ktoś mnie zapytał, jak sobie
wyobrażam kontrolę handlu na stołecznym rynku w centrum Europy w XXI wieku,
to odpowiedziałbym - idzie paru sympatycznych kontrolerów, którzy sprawdzają,
dyskutują, pytają, wyjaśniają, rozmawiają z handlowcami o towarze i o
pogodzie oraz wypisują... mandaty, jeśli już muszą - takie Przyjazne Państwo.
Chyba to utopia...
Gdyby ktoś uznał, że na bazarze działa
mafia, to zaakceptowałbym specjalną policyjną grupę inteligentnie inwigilującą
podejrzanych i urządzającą przemyślne zasadzki a to na granicy, a to przed
autem, w którym wożony jest towar, a to podczas kontroli drogowej na szosie, a
to przed domem handlowca/handlarza, do którego zmierza wyrodny gangster.
Mieszkam w Gdyni i ani razu nie widziałem
milicyjnych lub policyjnych patroli, które chodziłyby po Hali w Gdyni lub
dookoła niej, z bronią u pasa, a obszar jest przygraniczny. I nie chciałbym
naszych miłych policjantów tam widywać całymi grupami.
Fatalny dzień
Do niedzieli 23 maja 2010 zakupy na
bazarach, halach, rynkach, targowiskach uważałem za bezpieczne. Jeśli czegoś
się obawiałem, to kieszonkowców i naciągaczy, ale nie policjantów, czyli władzy,
i to III RP (a mawiano już o... IV).
Co się stało owego dnia, w dzień świąteczny,
kiedy to policja powinna odpoczywać a nie robić wielkie akcje za kosztowne
nadgodziny? Owszem, dopuszczam szczególne akcje, tzw. czarne brygady, jednak
ich działania musiałyby być dobrze uzasadnione. A jakie były argumenty na
posłanie kilku uzbrojonych policjantów, aby skontrolować metki u handlarzy,
czy aby nie są podrabiane? Do takiej akcji powinni iść wysportowani młodzi
ludzie znający walki wręcz i bez broni palnej, natomiast z większej odległości
mogliby ubezpieczać tę grupę policjanci uzbrojeni, w tym po cywilnemu.
Spopularyzować pomysł ze zbrojnymi
patrolami?
Jeśli uznamy, że z bronią można
kontrolować metki, to powinniśmy zgodzić się na kontrolerów biletów
autobusowych i kolejowych, którzy także patrolowaliby pojazdy z bronią, bo
przecież wielu jeździ na gapę a niektórzy nawet kasują podrabiane bilety! Również
celnicy z bronią mogliby przeciskać się wzdłuż zatłoczonych wagonów i
pacyfikować pasażerów z biodra. Dlaczegóż by nie - przecież to takie
pasjonujące zajęcie dla funkcjonariuszy, zaś obywatele od razu zobaczą, że
Polska to prawe państwo, w którym żaden przestępca nie wywinie się od celi.
Dlaczego zbrojne patrole spacerują
tylko po rynkach? A po marketach, sklepikach, kinach i ogrodach zoologicznych?
Jak podczas okupacji? Tyle że teraz jesteśmy w Unii, mamy XXI wiek i uważamy,
że życie ludzkie jest wartością nadrzędną.
Państwo nadal karze śmiercią
Czy to nie hipokryzja? Karę śmierci
znieśliśmy, ale można zastrzelić każdego, kto mniej lub bardziej nerwowo
dyskutuje z porywczym, nieprzygotowanym do służby (z bronią) policjantem? Można
zabić, bo ktoś uciekał, sięgał za pazuchę, odpychał rękę policjanta,
kiedy ten mierzył do niego z broni? Czy przed oczami nie przesuwają się nam
obrazy z czasów okupacji lub z filmów o niej?
Za okrutne i wielokrotne morderstwa Państwo
udziela zabójcy wieloletniego azylu za kratami, ale każdy funkcjonariusz
naszego Państwa może podczas błahej kontroli zastrzelić nerwowego lub
chorego obywatela, w tym turystę i to zgodnie z procedurami!
Zbyt wiele pomyłek, zbyt mało
kamer
Dlaczego policjanci idący na akcję
nie biorą sprzętu filmowego (choć jednej kamery), aby nagrać incydenty
zaistniałe podczas akcji. Przecież byłyby ważnym dokumentem dla przełożonych,
dla omówienia i analizy oraz (w przypadku tragedii) dowodem w sądzie. A może
zamiast broni owi wszyscy policjanci powinni mieć kamery? Wszystkich awanturujących
się handlowców odstawiono by do aresztu z filmikami. Ale nie - policja ma broń,
a jak ją ma, to musi kiedyś ona zadziałać. A jak działa broń w Polsce, to
wiemy - a to pomyłka z pociskami podczas studenckich juwenaliów, a to omyłkowe
ostrzelanie osób uciekających autami na widok ulicznych zasadzek. Bodaj większość
śmiertelnych przypadków użycia broni to pasmo pomyłek i to proceduralnych,
bowiem tych tragicznych przypadków być nie powinno! Prawdopodobnie policja więcej
zabija i ciężko rani ludzi niewinnych lub o znikomej winie, niż bandytów! A
jak już istotnie wybierają się z wielką pompą na tych ostatnich, to
zaliczają koszmarną wpadkę, jak w Magdalence w 2003.
Jeśli policja przeprowadza akcję z
bronią, zaś nie ma materiałów filmowych (bo zapomniała je wykonać albo
zniszczyła je z oczywistych powodów), to brak nagrania powinien obciążać
stróżów prawa, nie zaś domniemanych przestępców. Jak można iść na akcję
z bronią wartą kilkanaście tysięcy złotych nie zabierając kamery za
kilkaset złotych? Po takich akcjach wszyscy policjanci chronią w zeznaniach
swoich kolegów, ale żaden nie wpadnie na pomysł, aby nagrywać incydenty i je
pokazywać społeczeństwu. Dlaczego? Bo okazałoby się, że policjant niezupełnie
miał rację? Że jednak podjął błędną decyzję? Oczywiście, bez filmu nie
zostanie skazany, zaś śledztwo i procesy będą trwać latami, kompromitując
dodatkowo Temidę. I jakie będą koszty? A wystarczyłoby mieć kamerę. Mało
tego - gdyby była kamera, to policjanci sięgaliby po broń mniej ochoczo, niż
w przypadku braku kamery! Potencjalni przestępcy także inaczej by się
zachowywali wiedząc, że są nagrywani.
Ostre działania policji podobają się
jedynie osobom, które uważają, że prawo powinno być surowe i bezwzględne,
a to przeczy naszej polskiej historii i naszemu polskiemu myśleniu, bowiem większość
naszych rodaków to dyskutanci, którzy nie lubią słuchać władzy, raczej wolą
się z nią przekomarzać. Tu mamy do czynienia z obcokrajowcami, którzy mogli
niedokładnie zrozumieć o co chodzi naszym kontrolerom, zaś oni mogli być
zdezorientowani trudnością w porozumieniu się z nimi i zaskoczeni ich
kolorem... skóry.
Kiedyś zabijecie turystę albo
dziecko...
Panowie policjanci - chcecie pozabijać
kiedyś całkiem niewinnych turystów, w tym cudzoziemców, którzy będą
chodzić po sklepach ze swoimi dziećmi, bo wam przyszła ochota ukarać paru
drobnych handlarzy sprzedających chińskie podróbki? Czy chcecie, aby na widok
mundurów wszyscy zaczęli uciekać z obawy przed kolejnymi zamieszkami wywołanymi
głównie przez was? Przecież jeśli ktoś na rynku zobaczy uzbrojonych
policjantów gestykulujących i zbyt impulsywnie dyskutujących z handlarzami,
to tłum się rozbiegnie tratując co słabszych obywateli. Jeśli policja
organizuje zmasowany atak na grupę przestępczą, to niech to czyni z dala od tłumów,
aby wśród poszkodowanych nie było postronnych osób!
Jak było kiedyś, a jak powinno być
teraz?
Czy za komuny milicja strzelała do
ludzi na taka skalę, jak w III RP (oczywiście poza momentami wielkich przełomów
społecznych)? Czy znane są statystyki - ilu rocznie ginęło i ginie obywateli
z rąk zbyt nerwowo reagujących funkcjonariuszy?
Czy do Europy ma iść przesłanie, że
w Polsce policja strzela do ludzi, bo prawdopodobnie handlują podrobionymi
butami i niechętnie kładą się na ziemi na żądanie funkcjonariuszy? No bo w
ten sposób będą o nas myśleć turyści, których chcemy jak najwięcej u nas
widywać. Może przeprowadźmy jeszcze parę takich akcji i zdziwimy się, że
na Euro 2012 przybędą tylko najodważniejsi nasi sąsiedzi i to z własnymi...
pistoletami. A gdyby w tę tragiczną niedzielę okazało się, że handlarze
także mają broń i zginęłoby kilku policjantów, handlarzy i... kobieta w ciąży?
I taki będzie teraz obraz Polski - Polski kontrolowanej przez uzbrojoną policję.
Należy zmienić procedury!
Podczas akcji funkcjonariusze:
- powinni wykonywać wideonagrania,
- powinni stosować sztuki walki wręcz,
- nie powinni być uzbrojeni w broń
palną (owszem, mógłby mieć broń doświadczony dowódca, nie zaś
szybkostrzelny żółtodziób).
Piętno Wankuweru - analogia i
hipokryzja
Kto pamięta zabójstwo naszego rodaka,
Roberta Dziekanowskiego, w wankuwerskim porcie lotniczym? Jakie bajeczki
serwowali światu kanadyjscy policjanci? Szli w zaparte, rzeczniczka się tłumaczyła
i mają wieloletnie śledztwo - wielka kompromitacja. A my oglądaliśmy ten
dramat przed telewizorami oburzając się na zaoceanicznych funkcjonariuszy. I
nic wiarygodnego byśmy o tej sprawie się nie dowiedzieli, gdyby nie jedno
jedyne nagranie przez komórkę, dzięki czemu świat poznał prawdę i policja
krainy pachnącej żywicą musiała przyznać się do błędów i wypłacić
odszkodowanie. A jak było w Anglii, kiedy policja pomyłkowo zastrzeliła
brazylijskiego studenta w londyńskim metrze (dzień po zamachach bombowych w
2005)?
Paralizatory wycofano z wyposażenia
kanadyjskiej policji, zaś matka zabitego p. Roberta chce, aby ponowne śledztwo
przeprowadzono w Polsce. Czy polska policja postąpi podobnie? Czy targowiskowe
patrole będą bez broni palnej? Jeśli matka Nigeryjczyka poprosi o śledztwo
swój afrykański rząd, to wykażemy dla niej zrozumienie? Przekażemy
wszystkie materiały? Będziemy równie ochoczy w ich przekazywaniu, jak teraz w
żądaniu materiałów od Rosjan po katastrofie 10 kwietnia 2010? Czy poprzemy
tylko polską matkę, ale nie poprzemy nigeryjskiej? A nasi posłowie i
ministrowie, którzy wspierali naszą rodaczkę - nie okażą się hipokrytami?
Jakie są różnice obu akcji?
Spójrzmy w kalendarz!
To nie jest 1940 rok - mamy 2010!!! I
co, jeśli ktoś zacznie uciekać, szarpać się, dziwnie zachowywać, to
strzelajmy? Jak taserem w Kanadzie na lotnisku? Polska i Kanada to nie USA,
gdzie podobno każdy policjant może zastrzelić dowolną osobę, która krzywo
spojrzy, a którą on podejrzewa, że ma broń (w Stanach jest więcej sztuk
broni niż mieszkańców); mamy zatem w Polsce wprowadzić amerykańskie
obyczaje?
W Warszawie nikt nie nagrał momentu
zastrzelenia, zatem polska policja wygra wszystkie procesy w sądach, zwłaszcza
z niezamożnymi obcokrajowcami. Nie dlatego, że działała zgodnie z
procedurami (co jest wątpliwe), lecz dlatego, że zeznania cywilnych świadków
będą miały mniejszą rangę w naszych sądach, niż zeznania policjantów.
W mediach kilku znaczących Polaków
wypowiadało się już w sprawie tego incydentu i jestem zdumiony ich
przekonaniem, że policja zachowała się właściwie! Przez moment sądziłem,
że jest to dokumentalny film z czasów Pinocheta, zaś w studiu wypowiadają się
jego oficerowie.
Kochani Rodacy - nie może być tak, że
podejrzany o handel niemarkowymi ciuchami człowiek (CZŁOWIEK!) ginie od kuli w
III RP!!! To wstyd dla naszego Państwa!
Wina policji? Niestety!
Jako Polak wolałbym, aby rzetelne śledztwo
wykazało poprawne zachowanie się policjantów, zaś bezsensowne handlarzy.
Jednak mając w pamięci wszystkie pomyłki naszej policji w ostatnich latach,
także omyłkowe akcje, kiedy pobito mieszkańców spod niewłaściwych adresów
i demolki ich mieszkań (oraz długotrwałe sprawy o odszkodowania), również
kompromitującą sprawę podpalenia policjantów przez
zrozpaczonego/rozsierdzonego obywatela, którego oni odwiedzili wespół z
komornikiem, także koszmar Magdalenki (2003), zatem biorąc to wszystko pod
uwagę, twierdzę, że do warszawskiej akcji skierowano niewłaściwie
przygotowaną grupę; stawiam 90:10, że wina leży po stronie naszych
funkcjonariuszy.
Pamiętamy szarpaninę w Mielnie?
Policjantów z naszymi trzema piłkarzami? Po akcji przeciwko Nigeryjczykom w
stolicy niech ci sportowcy dziękują policjantom znad morza, że ich po prostu
nie zastrzelili - a mogli! (jak w dowcipie o Stalinie). A może ktokolwiek z nas
przeżył utarczkę z funkcjonariuszem? To niech doceni owego mundurowego rodaka
- gdyby był bardziej nerwowy, to wielu z nas nie czytałoby tego artykułu. I
żaden sąd nie przyznałby nam racji. A nawet jeśli któryś z sędziów miałby
odrębne zdanie, to co nam by z tego przyszło?!
Pamiętamy także bezsensowną śmierć
policjanta Andrzeja Struja, który poza służbą chciał zatrzymać dwóch
bandytów, którzy rozbili tramwajowe okno koszem na śmieci. Został przez nich
zadźgany. Był sumiennym i doświadczonym policjantem i z pewnością by nie
strzelał do człowieka z błahego powodu. Dlaczego policja nie kontroluje
uliczników - czy mają noże (zabójca A. Struja miał 20-centymetrowy
sztylet), kastety, kije bejsbolowe? Ale sprawdzają metki!
Sprawa dla całej Unii
Jest poważna różnica - jeśli
bandyta zabija policjanta, to jest tragedia osobista, rodziny i kolegów
funkcjonariusza oraz mamy oburzenie w mediach; jeśli policjant bezsensownie
zabija obywatela, to jest już sprawa wadliwych procedur Państwa, co wybiega
poza wyłącznie medialny rozgłos. Jest to także sprawa, którą powinny zbadać
organizacje międzynarodowe.
Mam nadzieję, że tragedię zbada
bezstronna komisja Unii Europejskiej i że poprą ten pomysł rodacy, którzy
takiej komisji domagają się w sprawie katastrofy pod Smoleńskiem 10 kwietnia
2010. Ten biedny policjant, który strzelił do cudzoziemca, jest najmniej winny
- to przełożeni go źle przygotowali do służby (może do niej się po prostu
nie nadawał?). Widać podobieństwo owych policjantów do załogi Tu-154, czyli
niekorzystna sytuacja, chęć wykazania się, naciski zwierzchników i ich
oczekiwania, zawalone procedury oraz... pech.
Należy opracować procedury walki z
targowiskową przestępczością bez użycia broni palnej - niech policjanci mają
inne wyposażenie i niech poćwiczą sztukę walki wręcz, a nie strzelają!
Skandal! Niech strzelają, ale... migawkami. Wstyd mi za Polskę!
PS Przeraża wielka liczba
opinii zwykle anonimowych internautów, którzy uważają, że skoro cudzoziemcy
handlują nielegalnie, nie płacą podatków, uciekają, protestują, utrudniają
pracę kontrolerom, nie chcą współpracować z policją, to należy do nich...
strzelać. Wątek rasistowski, także poruszany przy tej sprawie, całkowicie
przemilczę. To co zrobić ze strajkującymi Polakami, palącymi opony, blokującymi
pociągi? A co z rzucającymi banany na płytę boiska? Strzelać do nich?
Koszmarne mgły, czyli tumany
Media są oburzone gadulstwem Edmunda
Klicha (spoza rodziny Bogdana Klicha - ministra obrony narodowej), polskiego
przedstawiciela przy rosyjskiej komisji badającej katastrofę rządowego Tu-154
pod Smoleńskiem 10 kwietnia 2010.
Początkowo niewiele mówił, wręcz
zastrzegał się, że śledztwo trwa i że nic nie może ujawnić. Tak mało mówił,
że aż szlag trafiał naszych telewidzów i słuchaczy, którzy codziennie
przed odbiornikami łaknęli nowych wrażeń i sensacji. Jakichkolwiek, ale
najlepiej obciążających stronę rosyjską. A to zepsute reflektory, w to
powinni zamknąć lotnisko, a to oślepiono naszych pilotów laserem, a to
finezyjnie zmylono odczyty w urządzeniach nawigacyjnych, a to sztucznie wywołano
tuman** (przecież potrafią przeganiać chmury, to jaki problem z generacją mgławicy),
a to samolot odpowiednio spreparowano podczas jego ostatniego remontu (oczywiście
w Rosji) i jeszcze parę pominiętych tu (spiskowych) teorii.
"Ale gdy zasmakował popularności
w mediach, zaczął codziennie zdradzać szczegóły badań, a nawet rzucać
oskarżenia"*.
Gdyby oskarżał Rosjan, to byłby swój
chłop, ale naszych? Polaków? To jakiś dywersant! Już więcej nie damy mu
takiej intratnej a medialnej roboty (odpukać, ale przecież nieprędko wydarzy
się kolejna lotnicza tragedia!).
"Jak on może takie rzeczy
opowiadać?! Mówi jak Rosjanie! Chce być sławny i robi to po trupach pilotów
- oburzają się lotnicy"*.
Powinien mówić jak przystało na
Polaka? I to Polaka świadomego cwaniczenia Rosjan. W najlepszym razie, jako
patriota, nie powinien nic mówić, co mogłoby rzucić choć cień na naszych.
Rosjanie kłamali zawsze, nawet teraz z Katyniem jakoś im prawda nie może wyjść
na jaw, choć na to się zanosiło tuż po katastrofie. Skoro możemy, to
powinniśmy im w rewanżu dokopać, nie zaś przyznawać rację!
"Piloci zlekceważyli wszystkie
ostrzeżenia wysyłane przez automatykę samolotu"* - nie, no takich
antypolskich wypowiedzi to my (nasze media, nasi politycy, nasi wojskowi piloci)
nie zdzierżymy! Na pohybel Klichowi! Tylko podczas linczu nie pomylmy Edmunda z
Bogdanem (pomyłki, także sądowe, ciągle się zdarzają nawet u nas***).
"Nie wiem, w jakim charakterze
on się wypowiada, czy oficjalnego akredytowanego przez polskie państwo, czy
prywatnego eksperta"*.
No tak! Pobiera naszą narodową walutę
a popiera Rosjan - skandal! Może od nich dostaje jakieś ruble? Panie Klich -
gdzie się podział pański patriotyzm? Może jako prywatny ekspert mógłby więcej
mówić o błędach naszej załogi, ale jako oficjalny akredytowany przez RP?
Przez III RP?! No nie, to się po prostu w głowie nie mieści!
"Słowami Klicha jest
zaskoczony szef MSWiA Jerzy Miller. Zasugerował, że ekspertowi chodzi o
medialną sławę"*.
Także premier Tusk uznał, że Klich
jest zbyt rozmowny. Ciekawe, czy podobną miałby ocenę, gdyby nasz
przedstawiciel był nieprzychylny Rosjanom? Zapewne, bowiem musiałby z kolei
naszym sąsiadom wysyłać sygnały łagodzące ich irytację (ciężko być
politykiem, zwłaszcza dyplomatą).
"A sławę Klich sobie zapewnił,
ale w Rosji. Bo po jego rewelacjach o gen. Błasiku, rosyjska prasa spekuluje już
na całego. Twierdzi np. że to generał był za sterami"*.
To wielce karygodna postawa naszych sąsiadów!
Po wielu naszych złośliwych teoriach w końcu pofolgowali swojej fantazji? A właściwie,
to czego się po Rosjanach spodziewaliśmy? Że przytakną naszym pomysłom, w
tym zwariowanym? A sprawa byłaby już dawno wyjaśniona, gdyby w kokpicie, w
salonikach i w kabinie pasażerskiej, gdyby tam były rozmieszczone kamery, których
są tysiące na naszych ulicach, na przejazdach kolejowych, w autobusach, w szkołach
i muzeach. Zarówno p. Klich i Rosjanie przekazaliby nam dokładne i niepodważalne
informacje. Ale skoro możemy miliony wydawać na samoloty i ich remonty, a nie
ma kasy na kamery... Prawdopodobnie nie chodzi o pieniądze, ale o wdrożenie
takiego pomysłu. Może etyka nie zezwala? Zezwala wszędzie, ale nie w
samolotach? No to nieźle - z powodu etyki nie mamy wiarygodnych danych,
natomiast dziennikarska etyka jakoś zezwala na mnożenie dziesiątek teorii i
teoryjek...
W filmie "Sami swoi" nasi
rodacy wybierają się z granatem do sądu i seniorka rodu (wiele w życiu
widziała i zna problem polskiego sądownictwa, oczywiście sanacyjnego,
przedwojennego, czyli II RP) - "sąd sądem, ale sprawiedliwość musi
być po naszej stronie".
Pan Edmund Klich nie nadaje się na
naszego reprezentanta! Tam nie powinien być obiektywny obserwator - tam
powinien być obiektywny inaczej, czyli ze wskazaniem na naszą rację, zwłaszcza
na naszą polską rację stanu!
Okazuje się, że sprawiedliwość
powinniśmy traktować w kategoriach patriotycznych! Jeśli piłkarze naszej
ukochanej drużyny dostali się do finału dzięki łapówkarskiemu szwindlowi,
pomyłce sędziego albo cwaniactwu naszego zawodnika, to jest wszystko w porządku
- nic się nie stało; jeśli nasz rywal dostał się tak wysoko i to w walce z
naszą drużyną, to trzeba iść do sądu, uruchomić wideo i ośmieszyć
przeciwnika, że gola zdobył ręką albo że sam się przewrócił w polu
karnym. Nie sztuka być Irlandem protestującym po meczu**** Irlandia - Francja,
sztuka być Francuzem przyznającym, że jego narodowa drużyna niezasłużenie
dostała się do Mundialu 2010.
* - cytat z gazety
"Fakt" (27 maja 2010)
**- tuman (ros.) - mgła (pol.)
*** - facet dostał wyrok skazujący (2009), ponieważ
pewna księgowa zeznała przed sądem nad Wisłą, że słownie znieważał ją
z innego konta (pod innym nazwiskiem) na znanym portalu i sąd dał wiarę jej błędnemu
przeświadczeniu, że dwie różne osoby to właśnie tenże sam facet
**** - w dogrywce napastnik Francji Thierry Henry w polu
karnym przytrzymał piłkę ręką i podał ją do Williama Gallasa, który
strzałem głową zapewnił Francji grę podczas Mundialu 2010
Koń
by się uśmiał
Jakim prawem kilka gazet jednocześnie
(28 maja 2010) zamieściło artykuł o pijanym woźnicy, w którym podano jego
pełne dane osobowe i zamieszczono zdjęcie owego "pijanego woźnicy"
(jak nieładnie określono przedstawiciela tego ginącego a szlachetnego
zawodu)? Chyba nie polskim prawem, bowiem to (co jest wielką rzadkością w świecie)
zabrania podawania pełnych danych osobowych i to z wizerunkiem.
Natomiast z racji nazwiska owego pana -
Kazimierz Uzdalewicz (50 lat; na zdjęciu trzyma swoją sympatyczną
siedmioletnią Baśkę za... uzdę) - warto omówić tę niecodzienną (i łamiącą
polskie prawo do ochrony danych osobowych) historyjkę, bowiem "już 4 razy
zatrzymywali go policjanci, kazali mu dmuchać w alkomat i... był karany za
jazdę po pijanemu".
Jednak pan Uzdalewicz uważa, że to
nie on, lecz jego klacz powinna dmuchać w tester - przygotował sobie nawet mowę
w sądzie: "Wysoki Sądzie! Koń drogę do domu zna i kierować nim nie
trzeba. To nie ja kierowałem, lecz prowadziła Baśka i ona była trzeźwa. Ja
byłem przez nią podwożony, jaka to więc jazda pod wpływem? Na dodatek
paragraf mówi o prowadzeniu pojazdów. A przecież to koń, a nie pojazd".
Jeśli ktoś zna dobrze polskie prawo
chroniące dane osobowe - dlaczego podano pełne dane furmana i jego klaczy Baśki
i nie zasłoniono ani jemu twarzy w okolicach oczu, ani jej kasztanowego lica w
podobnym rejonie?
Parę dni temu gazety zamieściły
fotografię złodzieja, który jest podejrzewany o zamiłowanie do cudzych komórek.
Nie, nie telefonicznych, ale w dawnym znaczeniu, czyli piwnicznych pomieszczeń
z konfiturami. Kradł weki z przetworami i akcesoria wędkarskie, ale jest
nadzieja, że dzięki kamerze zainstalowanej w windzie, złowią i jego samego.
Prokuratura zgodziła się na
opublikowanie wizerunku łódzkiego złodzieja - może go pojmą podczas
kolejnych połowów (skoro tak lubi wędkarstwo) i to w samej... Łodzi.
Rok temu inny złodziej zawłaszczył
motocykl. Poszkodowany właściciel wykonał fotki zaborcy, ale nie mógł
upublicznić na słupach ogłoszeń, bowiem prokuratura wówczas nie wyraziła
zgody na tę formę poszukiwań, i sam - były już właściciel - miałby sprawę
o zniesławienie. Niejednakowe zatem bywają orzeczenia w podobnych
sprawach.
Natomiast można pomawiać w internecie
(na portalu), fałszować podpisy, zarzucać kłamstwa i z pomocą swojego
mecenasa ruszać do walki w paru sądach z domniemanym właścicielem kilku
kont. Sąd wydaje wyrok bez udziału oskarżonego na podstawie oświadczenia
strony rozpętującej proces i tak chyba nie ma nawet w... Chinach. A kiedy
oskarżony zamieszcza dowód fałszerstwa w internecie, to powód rozsyła skan
wyroku (który zdążył się już uprawomocnić tylko dlatego, że oskarżony
nie miał informacji o procesie, o zapadnięciu wyroku i o jego brzmieniu,
bowiem będąc na zwolnieniu chorobowym nie zasługiwał na jakąkolwiek
informację ze strony ani mecenasa strony przeciwnej, ani z samego sądu) i żąda
skasowania artykułu... Aby było śmieszniej - po przyznaniu się powoda do
manipulacji przy automatycznym cytowaniu komentarza (zmiany jednych danych
osobowych na inne) - sąd dokonał genialnej interpretacji przyznania się do fałszerstwa
- "warto jedynie zwrócić uwagę, że to uchybienie powoda stanowiło
jedynie jego omyłkę, do czego sam się przyznał, i choćby z tego względu
nie może uzasadniać postawienia jemu takiego zarzutu, jaki skierował
przeciwko niemu pozwany". Sposób godny polecenia wszystkim fałszerzom -
przyznajcie się, a detektyw będzie miał sprawę o zniesławienie...
Zatem - jeśli ktoś sfałszuje twój
podpis a ty to opiszesz (np. w internecie) i z powodu podzielenia się informacją
ze społeczeństwem masz sprawę o pomówienie, to twoje zarzuty są nic
niewarte w przypadku, jeśli manipulant przyzna się do fałszerstwa
(przepraszam - do omyłki, bowiem w taki elegancki sposób tę niegodną czynność
nazwał sąd). I ty wówczas jesteś winny. Więcej - sąd zapomni podczas
procesu, że fałszerstwo było jednym z punktów zapalnych działań zakończonych
na sali sądowej, bowiem gdyby nie kilka prowokacyjnych zachowań powoda (w tym
owo fałszerstwo), to nie byłoby w ogóle poważnych podstaw do
dziennikarskiego opisu jego działań.
Tu cały tabun koni by się uśmiał. Sąd
był jednak trzeźwy i to pod każdym względem.
Mirosław Naleziński,
Gdynia
www.mirnal.neostrada.pl
PUBLIKACJE MIRKA 2010r.
Media w Polsce i na świecie - kwietniowy cykl krytyczno-informacyjny
Media w Polsce i na świecie - marcowy cykl krytyczno-informacyjny
Media w Polsce i na świecie - lutowy cykl krytyczno-informacyjny
Media w Polsce i na świecie - styczniowy cykl krytyczno-informacyjny
PUBLIKACJE MIRKA 2009r
AKTUALNOŚCI GRUDNIOWE MIROSŁAWA NALEZIŃSKIEGO
AKTUALNOŚCI LISTOPADOWE MIROSŁAWA NALEZIŃSKIEGO
AKTUALNOŚCI PAŹDZIERNIKOWE MIROSŁAWA NALEZIŃSKIEGO
AKTUALNOŚCI WRZEŚNIOWE MIROSŁAWA NALEZIŃSKIEGO
AKTUALNOŚCI SIERPNIOWE MIROSŁAWA NALEZIŃSKIEGO
AKTUALNOŚCI LIPCOWE MIROSŁAWA NALEZIŃSKIEGO
AKTUALNOŚCI CZERWCOWE MIROSŁAWA NALEZIŃSKIEGO
AKTUALNOŚCI
MAJOWE MIROSŁAWA NALEZIŃSKIEGO
AKTUALNOŚCI KWIETNIOWE MIROSŁAWA NALEZIŃSKIEGO
AKTUALNOŚCI
MARCOWE MIROSŁAWA NALEZIŃSKIEGO
AKTUALNOŚCI
LUTOWE MIROSŁAWA NALEZIŃSKIEGO
AKTUALNOŚCI
STYCZNIOWE MIROSŁAWA NALEZIŃSKIEGO
PUBLIKACJE MIRKA 2008r
AKTUALNOŚCI GRUDNIOWE MIROSŁAWA NALEZIŃSKIEGO
AKTUALNOŚCI LISTOPADOWE
MIROSŁAWA NALEZIŃSKIEGO
AKTUALNOŚCI
PAŹDZIERNIKOWE MIROSŁAWA NALEZIŃSKIEGO
AKTUALNOŚCI
WRZEŚNIOWE MIROSŁAWA NALEZIŃSKIEGO
AKTUALNOŚCI
SIERPNIOWE MIROSŁAWA NALEZIŃSKIEGO
AKTUALNOŚCI
czerwcowe
MIROSŁAWA NALEZIŃSKIEGO
AKTUALNOŚCI
kwietniowe MIROSŁAWA NALEZIŃSKIEGO
AKTUALNOŚCI
marcowe
2008 MIROSŁAWA NALEZIŃSKIEGO
AKTUALNOŚCI lutowe 2008 MIROSŁAWA NALEZIŃSKIEGO
AKTUALNOŚCI styczniowe 2008 MIROSŁAWA NALEZIŃSKIEGO
PUBLIKACJE MIRKA w
2007r
AKTUALNOŚCI grudniowe 2008 MIROSŁAWA NALEZIŃSKIEGO
AKTUALNOŚCI listopadowe
2007 MIROSŁAWA NALEZIŃSKIEGO
AKTUALNOŚCI październikowe
2007 MIROSŁAWA NALEZIŃSKIEGO
AKTUALNOŚCI wrześniowe
2007 MIROSŁAWA NALEZIŃSKIEGO
AKTUALNOŚCI sierpniowe
2007 MIROSŁAWA NALEZIŃSKIEGO
AKTUALNOŚCI
lipcowe
2007 MIROSŁAWA NALEZIŃSKIEGO
AKTUALNOŚCI
czerwcowe 2007 MIROSŁAWA NALEZIŃSKIEGO
AKTUALNOŚCI
majowe
2007 MIROSŁAWA NALEZIŃSKIEGO
AKTUALNOŚCI kwiecień 2007 MIROSŁAWA NALEZIŃSKIEGO
AKTUALNOŚCI
marzec
2007 MIROSŁAWA NALEZIŃSKIEGO
AKTUALNOŚCI
luty 2007 MIROSŁAWA NALEZIŃSKIEGO
AKTUALNOŚCI
styczeń 2007 MIROSŁAWA NALEZIŃSKIEGO
PUBLIKACJE MIRKA w 2006r
AKTUALNOŚCI
GRUDZIEŃ MIROSŁAW NALEZIŃSKI
AKTUALNOŚCI
LISTOPADOWE MIROSŁAW NALEZIŃSKI
AKTUALNOŚCI
PAŹDZIERNIKOWY MIROSŁAW NALEZIŃSKI
AKTUALNOŚCI
SIERPNIOWE MIROSŁAW NALEZIŃSKI
AKTUALNOŚCI
LIPCOWE MIROSŁAW NALEZIŃSKI
AKTUALNOŚCI
MAJOWE MIROSŁAW NALEZIŃSKIEGI
AKTUALNOŚCI
KWIETNIOWE MIROSŁAW NALEZIŃSKI
AKTUALNOŚCI
MARCOWE MIROSŁAW NALEZIŃSKI
AKTUALNOŚCI
LUTOWE MIROSŁAW NALEZIŃSKI
AKTUALNOŚCI
STYCZNIOWE MIROSŁAW NALEZIŃSKI
i przechodzimy na 2005r
AKTUALNOŚCI
GRUDNIOWE MIROSŁAW NALEZIŃSKI
AKTUALNOŚCI
LISTOPADOWE MIROSŁAW NALEZIŃSKI
AKTUALNOŚCI
PAŹDZIERNIKOWY MIROSŁAW NALEZIŃSKI
AKTUALNOŚCI
WRZEŚNIOWE MIROSŁAW NALEZIŃSKI
AKTUALNOŚCI
SIERPNIOWE MIROSŁAW NALEZIŃSKI
AKTUALNOŚCI
CZERWCOWE MIROSŁAW NALEZIŃSKI
AKTUALNOŚCI
MAJOWE MIROSŁAW NALEZIŃSKI
AKTUALNOŚCI
KWIETNIOWE MIROSŁAW NALEZIŃSKI
Tematy w dziale dla
inteligentnych:
ARTYKUŁY - do przemyślenia z cyklu: POLITYKA - PIENIĄDZ - WŁADZA
Polecam
sprawy poruszane w działach:
SĄDY
PROKURATURA
ADWOKATURA
POLITYKA
PRAWO
INTERWENCJE
- sprawy czytelników
"AFERY PRAWA" Niezależne Czasopismo Internetowe www.aferyprawa.com redagowane przez dziennikarzy AP i sympatyków z całego świata których celem jest PRAWO, PRAWDA SPRAWIEDLIWOŚĆ DOSTĘP DO INFORMACJI ORAZ DOBRO CZŁOWIEKA |
|
WSZYSTKICH INFORMUJĘ ŻE WOLNOŚĆ WYPOWIEDZI I SWOBODA WYRAŻANIA SWOICH POGLĄDÓW JEST ZAGWARANTOWANA ART 54 KONSTYTUCJI RZECZYPOSPOLITEJ POLSKIEJ.
zdzichu
Komentowanie nie jest już możliwe.