Imieniny:

AferyPrawa.com

Redaktor Zdzisław Raczkowski ujawnia niekompetencje funkcjonariuszy władzy...
http://Jooble.org
Najczęściej czytane:
Najczęściej komentowane:





Pogoda
Money.pl - Kliknij po więcej
10 marca 2023
Źródło: MeteoGroup
Polskie prawo czy polskie prawie! Barwy Bezprawia

opublikowano: 26-10-2010

AFERY PRAWA BŁĘDY POMYŁKI LEKARSKIE KORUPCJA W SŁUŻBIE ZDROWIA ODPOWIEDZIALNOŚC LEKARZA Lekarz to tylko człowiek, podobnie jak sędzia - a więc omylny. Dlaczego lekarze robią pomyłki i nie są w stanie (podobnie jak sędziowie) przyznać się do swych błędów...

Według 53% Polaków służba zdrowia jest najbardziej skorumpowaną dziedziną życia społecznego; na kolejnych miejscach znaleźli się politycy (35%), szczególnie ci wyższego szczebla, sądy i prokuratura (32%) oraz policja (31%) - wynika z raportu na temat korupcji przedstawionego w siedzibie Fundacji im. Stefana Batorego

Coraz częściej zdarza się, że pacjent leczony w szpitalu zostaje zakażony bądź traci zdrowie na skutek błędu popełnionego przez lekarzy. Średnia wartość odszkodowań za błędy lekarskie wzrosła w 2005 r. do 56,7 tys. zł z 28, 8 tys. zł w 2004 r.
Za sprowadzenie bezpośredniego niebezpieczeństwa dla życia lub zdrowia wielu osób lub spowodowanie ciężkiego uszczerbku na zdrowiu sprawcom zakażeń grozi do 12 lat więzienia. Poza tym zarówno zakład opieki zdrowotnej, gdzie doszło do nieprawidłowości, jak i lekarze ponoszą w takich przypadkach odpowiedzialność zawodową i materialną za wyrządzoną krzywdę.
Mamy coraz więcej ujawnianych faktów, że pacjent leczony w szpitalu zostaje zakażony bądź traci zdrowie na skutek błędu popełnionego przez lekarzy. Zakażenie może nastąpić na przykład wirusem B, C lub HIV. Z kolei błąd w sztuce lekarskiej polega na przykład na wydaniu błędnej diagnozy, usunięciu lub uszkodzeniu podczas operacji zdrowego organu, pozostawieniu w ciele pacjenta po operacji tamponu, narzędzi chirurgicznych lub chusty.
Pacjent, który został zakażony w szpitalu lub stracił zdrowie na skutek błędu lekarskiego, ma prawo do odszkodowania, zadośćuczynienia za krzywdę i do renty. Pacjent, który doznał szkody na zdrowiu na skutek zakażenia, może domagać się odszkodowania, zadośćuczynienia za krzywdę albo renty od szpitala, ale nie od konkretnego lekarza lub pielęgniarki. Dlatego nie musi udowadniać, kto konkretnie dopuścił się zaniedbań, które spowodowały, że został zakażony. Wystarczy wykazać, iż do zainfekowania doszło w konkretnej placówce służby zdrowia.

31.10. Dwie kolejne osoby leczone w szpitalu MSWiA na Galla zostały zakażone paciorkowcem. To pacjenci z oddziału chirurgii, którzy byli wcześniej operowani. Kolonie paciorkowca stwierdzono u mężczyzny i kobiety, leczonych na oddziale chirurgii. Były to miejscowe zakażenia ran pooperacyjnych, bez objawów sepsy. Pacjenci opuścili już szpital.
- Chorych poddano terapii antybiotykami. Objawy miejscowe infekcji cofnęły się. Mężczyzna został wypisany do domu we wtorek, kobieta w środę - powiedział Piotr Płaskociński ze szpitala MSWiA.
Oddział chirurgii został zamknięty. Nadal nieczynny jest też oddział ginekologiczno-położniczy, na którym tydzień temu wykryto paciorkowca u czterech kobiet. Dwie z nich są nadal w stanie krytycznym. Dwie pozostałe wracają do zdrowia. Ze wstępnych badań wynika, że nosicielką paciorkowca była jedna z pracownic oddziału. Miała ona m.in. kontakt z brudnymi narzędziami z bloku operacyjnego. Niewykluczone, że właśnie w ten sposób doszło do zakażenia kolejnych osób.

28.10. Dwie spośród czterech pacjentek, u których w szpitalu MSWiA wykryto paciorkowca, są w stanie krytycznym. Kuracja farmakologiczna, której do tej pory poddawano młode matki, nie zdołała zwalczyć bakterii.
- Kobiety są w stanie wstrząsu septycznego - mówi dr Krzysztof Zając ze Szpitala Uniwersyteckiego przy ul. Kopernika, gdzie znajdują się kobiety. Wdrożyliśmy już najnowocześniejsze metody leczenia. Na ten moment trudno jednak przewidzieć ich rezultaty. Wszystko rozstrzygnie się w ciągu najbliższych kilku dni. Dwie pozostałe kobiety są przytomne. Lekarze twierdzą, że ich życiu nic nie zagraża.
Do zakażenia doszło kilka dni temu na oddziale położniczo-ginekologicznym w szpitalu MSWiA. Wszystkie kobiety, u których wykryto paciorkowca, zostały wcześniej poddane cesarskiemu cięciu. Nosicielem bakterii była najprawdopodobniej jedna z pacjentek lub ktoś z personelu. Niewykluczone, że do zakażenia doszło na bloku operacyjnym. Ustalaniem źródła zakażenia zajęła się specjalna komisja powołana przez głównego inspektora sanitarnego MSWiA.

26.10 Ryszard Cz., były ordynator oddziału neurochirurgii Szpitala Uniwersyteckiego w Krakowie, usłyszał wczoraj od prokuratora pięć zarzutów związanych z przyjmowaniem łapówek
Według prokuratury lekarz miał brać kwoty od 100 do 800 zł. - Płacili zarówno sami pacjenci, jak i ich krewni, licząc, że w ten sposób jako ordynator zapewni im lepszą opiekę na oddziale - mówi rzeczniczka krakowskiej prokuratury Bogusława Marcinkowska.
Prokuratura wie o trzech takich osobach. Dwie z nich miały dwukrotnie wręczyć łapówki byłemu już ordynatorowi. Śledczy nie zdradzają, w jaki sposób dowiedzieli się o tych przypadkach. Ryszard Cz. nie przyznał się wczoraj do winy, twierdząc, że nie pamięta takich przypadków. Prokuratura postawiła mu już w sumie 17 zarzutów korupcyjnych. Według śledczych znany lekarz miał przyjąć od pacjentów bądź ich krewnych blisko 8 tys. zł.
Zatrzymanie Ryszarda Cz. w kwietniu tego roku odbiło się głośnym echem w Krakowie. Policjanci obserwowali, kto wchodzi do jego gabinetu, a środku były kamery i podsłuch. Osoby, które mogły lekarzowi coś dać, były zatrzymywane. Kilka od razu się przyznało.
Sąd wypuścił go na wolność po wpłaceniu 90 tys. zł poręczenia. Tuż po zatrzymaniu przestał być ordynatorem oddziału neurochirurgii.

20.10. Co ze skorumpowanym dr. Garlickim?
W czwartek m.in. w TVN pojawiły się informacje, że znane są już wyniki pracy niemieckiego eksperta w śledztwie wobec dr. Mirosława G.
Przypomnijmy, znany kardiochirurg podejrzany jest o korupcję, ale też o zabójstwo jednego oraz narażenie życia dwóch pacjentów. Kwestia zabójstwa jest dla prokuratury kluczowa i prestiżowa, bo w lutym, gdy CBA zatrzymało lekarza, minister sprawiedliwości Zbigniew Ziobro ogłosił: "przez tego pan już nikt nigdy życia pozbawiony nie będzie". Ziobro do dziś z tych słów się nie wycofał, a sprawą dr. G. zagrał ostatnio, ujawniając nagrania z jego gabinetu mające dokumentować, że lekarz przyjmował łapówki. Wątek korupcyjny sprawy dr. G. prawdopodobnie zakończy się w listopadzie.
Sprawa błędów lekarskich albo - jak chce prokuratura - świadomego narażenia pacjentów na śmierć toczy się dalej. Prokuratura tłumaczy, że czeka na opinię biegłych.
Tymczasem wczoraj o godz. 6 rano CBA zapukało do drzwi dr. Piotra Orlicza, anestezjologa ze szpitala MSWiA. Chce go połączyć ze śledztwem w sprawie dr. G. Przypomnijmy: już raz, 30 maja wieczorem, CBA zatrzymało dr. Orlicza, wówczas w związku ze śledztwem dotyczącym nielegalnej aborcji. Lekarz przypłacił to zawałem - trafił do szpitala. Orlicz współpracował z transplantologami w szpitalu MSWiA, ale nigdy nie asystował przy operacjach dr. G. W szpitalu MSWiA pracowali w różnych klinikach.

Sąd w Łodzi aresztował w weekend 18 osób podejrzanych o korupcję w służbie zdrowia. Wśród nich jest szefowa laboratorium Szpitala Powiatowego w Chrzanowie.
- Joannie F. postawiliśmy zarzut udziału w grupie przestępczej i przyjęcia korzyści majątkowej - mówi Wojciech Górski, rzecznik prokuratury apelacyjnej w Łodzi, która prowadzi dochodzenie w sprawie wręczania lub przyjmowania łapówek za tzw. ustawianie przetargów. Zarzuty łódzka prokuratura stawia przedstawicielom firm medycznych oraz pracownikom zakładów opieki zdrowotnej z całego kraju.
ABW po Joannę F. przyszło do pracy w piątek. Kobieta pojechała z funkcjonariuszami do domu, tam została zatrzymana, odwieziona do sądu w Łodzi, który zdecydował o tymczasowym zatrzymaniu.
Bez podawania szczegółów prokuratorzy jednak mówią, że materiał dowodowy wykazał, iż m.in. kierownicy laboratoriów szpitalnych "układali specyfikację przetargową" i dopuszczali do nieprawidłowości przetargowych. Łapówki wynosiły od kilkuset do kilkudziesięciu tysięcy złotych. Oprócz pieniędzy przyjmowano lub wręczano telewizory plazmowe, samochody, sprzęt medyczny służący do wyposażenia prywatnych gabinetów.
Wśród 25 podejrzanych, których zatrzymali w piątek funkcjonariusze ABW, trzy osoby pełnią kierownicze funkcje w spółkach medycznych, pięć to przedstawiciele handlowi tych spółek, 14 osób to kierownicy i dyrektorzy szpitali oraz laboratoriów szpitalnych, a także m.in. funkcjonariusz policji i lekarz.
Wszystkim podejrzanym grozi kara do dziesięciu lat pozbawienia wolności. Prokuratura już zapowiedziała kolejne zatrzymania.

23.08. Centralne Biuro Antykorupcyjne zatrzymało trzy osoby, którym popełnienie przestępstw korupcyjnych zarzuca Okręgowa Prokuratura Wojskowa w Warszawie - poinformowało CBA komunikacie. Jedną z nich jest generał WP, b. dyrektor szpitala wojskowego w Warszawie Jan P. Dwie pozostałe osoby, to - według komunikatu - znany organom ścigania przestępca z 25-letnim wyrokiem za zabójstwo i żona jednego z gangsterów z grupy pruszkowskiej - "Słowika".
W podwarszawskich Łazach, jak podało CBA został zatrzymany generał Wojska Polskiego Jan P., który jeszcze do niedawna kierował szpitalem wojskowym przy Szaserów w Warszawie. Miał dopuszczać się korupcji od 1998 roku. Jan P. jest podejrzany m.in. o wystawienie fałszywego świadectwa lekarskiego oskarżanemu o udział w kierowaniu grupą przestępczą Andrzejowi Z. "Słowikowi", co pozwoliło mu opuścić areszt. Generałowi jest zarzucana także pomoc innym przestępcom w unikaniu więzienia poprzez wystawianie fałszywych zaświadczeń. Według CBA w 2006 roku w ten sposób pomógł dwukrotnie jeszcze jednemu przestępcy.Wśród zarzutów stawianych Janowi P. jest również "przyjmowanie łapówek od innego lekarza wojskowego w zamian za wystawienie poświadczających nieprawdę dokumentów medycznych, na podstawie których beneficjent naciągnął ZUS na nienależne świadczenie".
Jak podało Biuro, podczas akcji funkcjonariusze zabezpieczyli dokumentację medyczną, komputery, broń palną i ponad 300 gramów marihuany. "Sprawa ma charakter rozwojowy, niewykluczone są kolejne zatrzymania, także lista stawianych zatrzymanym zarzutów może się znacznie powiększyć" - czytamy w komunikacie.

12.07. Afery w Zakładzie Opieki Leczniczej w Białołęce. Do sądu trafił właśnie akt oskarżenia przeciwko dyrektorce zakładu i ośmiu jego pracownikom. Kobieta będzie odpowiadać m.in. za wyłudzanie pieniędzy od pacjentów.
Tę bulwersującą sprawę ujawnili osiem miesięcy temu reporterzy programu "Uwaga" w telewizji TVN. Pokazali, jak w zakładzie, który ma opiekować się starymi, niedołężnymi ludźmi, wyłudza się od nich pieniądze i fałszuje dokumenty. Prokuratura wszczęła wtedy śledztwo, które zakończyło się wczoraj wysłaniem do sądu aktu oskarżenia.
Aż 31 zarzutów usłyszała Henryka M., była dyrektor placówki. Oskarżony jest też jej syn Jarosław. Odpowie, podobnie jak matka, za fałszowanie dokumentacji medycznej, wyłudzenie pieniędzy oraz za zainstalowanie na terenie zakładu nielegalnego oprogramowania. Straty pacjentów, których pracownicy okradli, sięgają dziesiątek tysięcy złotych. Jak się to odbywało? Pacjent składał wniosek o wypłatę drobnej sumy z depozytu. Nieuczciwy pracownik dopisywał do tej sumy zero. Kwota, o którą prosił pacjent, trafiała do niego, a reszta do nieuczciwego pracownika. Jeden z pensjonariuszy stracił w ten sposób aż 45 tys. zł.
Ani Henryka M, ani Jarosław M. nie przyznają się do winy. Na proces czekają w areszcie. Wśród oskarżonych jest też kasjerka, lekarze oraz pielęgniarki z zakładu. Większość z nich przyznała się do winy i dobrowolnie poddała się karze.
To nie koniec sprawy, prokuratura wciąż bada inne jej wątki. Śledczy sprawdzają m.in., czy personel zakładu mógł celowo narazić pacjentów na utratę zdrowia lub życia.

15.06 W areszcie nie jesteś człowiekiem, dlatego tam cię nie wyleczą - prędzej szlak cię trafi
Zaczął się proces b. lekarza więziennego oskarżonego o narażenie na śmierć aresztowanej kobiety.
- Ten człowiek ma na sumieniu dwie osoby - mówiła przez łzy do oskarżonego dr. Winicjusza T. matka nieżyjącej Anny P., oskarżycielka posiłkowa.
Jej córka podejrzana o drobne oszustwo trafiła do aresztu dla kobiet na warszawskim Grochowie 30 listopada 2003 r. z chorobą wrzodową. Trzy tygodnie później już nie żyła.
Według prokuratury lekarz aresztu - dr Winicjusz T. - nie rozpoznał u kobiety tzw. zespołu ostrego brzucha, mimo że pacjentka powiedziała mu o chorobie wrzodowej. Ostry brzuch to typowa reakcja organizmu na pęknięcie wrzodu.
5 grudnia Anna P. w stanie ciężkim trafiła do szpitala przy innym areszcie w Warszawie. Operowano ją natychmiast, ale rozwinęło się już zapalenie otrzewnej. Po kilku dniach pobytu w więziennym OIOM-ie przewieziono ją do Kliniki Anestezjologii i Intensywnej Terapii w cywilnym szpitalu. Tam po kolejnych operacjach zmarła. Biegli medycy nie mieli wątpliwości, że Winicjusz T. powinien rozpoznać, co dolega pacjentce, i natychmiast zlecić konsultację. Tylko to dawało szansę na uratowanie życia aresztowanej.
Matka Anny P. odsłoniła wczoraj przed sądem podwójny dramat tej sprawy. - Gdy po śmierci Ani moja wnuczka Agnieszka odebrała kurtkę i dres mamy, wróciła do domu i położyła się spać z tymi spodniami zamiast poduszki - opowiadała. W środku nocy Agnieszka się obudziła. - Albo zabiję tego lekarza z więzienia, albo sama się zabiję - powiedziała do babci. Następnego dnia 20-letnia dziewczyna skoczyła z ósmego piętra warszawskiego bloku. - Ten człowiek dwie osoby ma na sumieniu - mówiła, wskazując na lekarza.
Jak sytuacja wygląda dziś? - pytamy. - Najwięcej skarg od osadzonych dotyczy służby zdrowia - odpowiada rzecznik Centralnego Zarządu Służby Więziennej Luiza Sałapa.
"Gazeta" ma analizę pozwów cywilnych o odszkodowania za niewłaściwą opiekę zdrowotną w więzieniach za lata 2001-05. Dane biją na alarm. Do sądów trafiło aż 800 pozwów, a ich liczba z roku na rok rośnie. Znacznie wzrosła też wysokość żądanych od skarbu państwa kwot - w 2005 r. było to już ponad 48 mln zł.

Wprawdzie sądy niechętnie uwzględniają te roszczenia, a zwłaszcza ich wysokość (państwo zapłaciło aresztowanym i uwięzionym niespełna 400 tys. zł w latach 2001-05), to z analizy wynika, że najczęstszą i najbardziej kosztowną przyczyną odszkodowań są błędy lekarskie.

2007-06-14 CBA zatrzymało lekarza za korupcję,
Funkcjonariusze CBA zatrzymali lekarza z warszawskiego szpitala bródnowskiego. Mają mu zostać przedstawione zarzuty o charakterze korupcyjnym - powiedział Temistokles Brodowski z CBA.
Obecnie funkcjonariusze CBA przeglądają szpitalną dokumentacje - dowiedziała się nieoficjalnie PAP w szpitalu.
Prokuratorzy z Ostrołęki chcą przedstawić zatrzymanemu wczoraj ortopedzie z warszawskiego szpitala Bródnowskiego mu trzy zarzuty. Obejmują one przyjęcie łapówek oraz fałszowanie dokumentacji lekarskiej. Prokuratorzy i CBA mają dowody na to, że za jedno ze sfałszowanych zaświadczeń Tomasz D. wziął 150 złotych, a za inne 5 tysięcy złotych.

10.06. CBA - 3 mln zł wyłudził szpital MSWiA z NFZ
3 mln zł wyłudził szpital MSWiA w ciągu trzech miesięcy od Narodowego Funduszu Zdrowia ustaliło Centralne Biuro Antykorupcyjne - potwierdził rzecznik CBA Tomasz Frątczak. Dodał, że chodzi o listopad i grudzień 2006 r. oraz styczeń 2007 r., czyli te miesiące, które badali funkcjonariusze CBA.
"Należy spodziewać się, że osoby odpowiedzialne za ten proceder usłyszą zarzuty. Będziemy o tym informować, gdy zarzuty zostaną postawione" - powiedział Frątczak. "Nie mogę obecnie przesądzać kiedy i w jakim zakresie zostaną one postawione" - zaznaczył, dodając, że trwają czynności procesowe.
Durlik powiedział wówczas, że w czasie trzech miesięcy, które badało CBA, szpital wykazywał w dokumentacji pacjentów leczonych na oddziale ratunkowym, zamiast na oddziałach specjalistycznych.

2007-06-02 Lekarz połasił się na 3 kg wieprzowiny
Może pójść do więzienia nawet na osiem lat, bo wziął... trzy kilogramy mięsa i 20 złotych łapówki. Policja już postawiła mu zarzuty. Lekarz z Dołhobyczów (Lubelskie) broni się, że to pacjenci sami zostawili mu wieprzowinę w podzięce.Na początku kwietnia do Artura G. przyszła 65-letnia kobieta z silnymi bólami brzucha. Jednak wybrała się do lekarza za wcześnie, bo ośrodek był jeszcze zamknięty. Ale był już tam 40-letni lekarz, który zajął się chorą. Mąż pacjentki dał mu za to 20 złotych. Medyk nie odmówił ich przyjęcia.
Innym razem o pomoc tego lekarza poprosiła matka 21-latka, który skręcił sobie rękę. Zabrała ze sobą trzy kilogramy wieprzowiny, bo bała się, że Artur G. ich nie przyjmie. Nie był bowiem lekarzem rodzinnym jej syna. Ale medyk przyjął pacjenta. Mięso również.
Lekarz nie przyznał się do winy. Tłumaczył, że pacjenci sami zostawiają mu w gabinecie prezenty, takie jak słodycze, owoce, czy warzywa. A teraz może za to pójść do więzienia na osiem lat.

2007-05-29 Pijany lekarz dyżurował w Goleniowie
20 lat - taki staż miał lekarz z Goleniowa. Ale mimo takiego doświadczenia naraził wielu ludzi na poważne niezbezpieczeństwo. Dyżurował w szpitalu pijany.
Jak można zachować się tak nieodpowiedzialnie? Jeden z lekarzy ze szpitala w Goleniowie nie mógł wytrzymać całego dyżuru bez kieliszka. Na szczęście alkohol wyczuł u niego pacjent. Od razu zawiadomił policję.
Policjanci przyjechali do szpitala i przebadali lekarza alkomatem. Okazało się, że miał 0,73 promila alkoholu w wydychanym powietrzu. Sprawa trafi teraz do sądu grodzkiego. A czy lekarz będzie mógł dalej pracować w szpitalu, zdecyduje jego dyrektor.

2007-05-25,Kolejny akt oskarżenia w sprawie afer w NFZ
Marek Sz., były naczelnik wydziału w małopolskim oddziale NFZ, oskarżony przez prokuratora. Zarzuty mu stawiane to przekroczenie uprawnień i niedopełnienie obowiązków służbowych w rozliczaniu świadczeń m.in. z Gabinetami Specjalistycznymi "Popiela".
Marek Sz. został w ubiegłym roku zatrzymany w związku z aferą, jaką na początku 2005 r. wykryły w spółce prokuratura i ABW. Sprawa dotyczy lat 2002-2003, kiedy to szpitale z całego województwa wysyłały swoich chorych na zabiegi do Specjalistycznych Gabinetów Lekarskich "Popiela". W efekcie Fundusz za jednego pacjenta płacił podwójnie: i szpitalom, i gabinetom.
Sz. kierował wydziałem lecznictwa stacjonarnego w departamencie medycznym Małopolskiej Kasy Chorych, potem zaś był naczelnikiem wydziału monitorowania świadczeń zdrowotnych. Zdaniem prokuratury powinien wiedzieć o tym procederze, nie podjął jednak działań, żeby go ukrócić. Dlatego: - Z powodu niedopełnienia obowiązków i braku nadzoru nad właściwą realizacją umów dotyczących rozliczeń pacjentów, którzy w ramach leczenia korzystali także z chirurgii jednego dnia w Specjalistycznych Gabinetach Lekarskich ,,Popiela", doszło do podwójnego opłacania świadczeń zdrowotnych. Nadpłata, czyli strata NFZ, wyniosła 784 tys. zł - wyjaśnia istotę zarzutów rzecznik prokuratury Jerzy Balicki.
Obecnie Marek Sz. pracuje w Szpitalu Uniwersyteckim. - Został zatrudniony, żeby pomóc nam w przygotowaniu rozliczeń świadczeń wykonywanych przez szpital z NFZ - wyjaśnia Anna Niedźwiecka, rzeczniczka szpitala.
Śledztwo w sprawie nieprawidłowości w małopolskim NFZ toczy się od maja 2004 r. Za wyłudzenia refundacji z NFZ, rozliczanie fikcyjnych usług medycznych, korupcję przy zawieraniu kontraktów zapadły prawomocne wyroki. Na ostateczne rozstrzygnięcie czeka natomiast sprawa rozliczeń NFZ ze szpitalami w regionie i Specjalistycznymi Gabinetami Lekarskimi "Popiela".
2007-05-11, Oszustwa doktor Haliny B.
60-letnia lekarka z Olkusza odpowie za wyłudzenia, oszustwa i fikcyjne aborcje. Halina B. została zatrzymana przez policję w listopadzie ubiegłego roku, ale głośno o niej było już ponad rok temu, gdy telewizja TVN poświęciła jej jedno z wydań programu "Uwaga".
Dziennikarka stacji udała się do gabinetu w Olkuszu, żeby rozwiązać problem rzekomo niechcianej ciąży. Halina B. na oko oceniła, że pacjentka jest w ciąży, i zaproponowała zabieg aborcyjny za 1800 zł.
Śledztwo, które właśnie się zakończyło w wydziale śledczym krakowskiej prokuratury okręgowej, ujawniło więcej przypadków łamania prawa przez lekarkę. Śledczy zgromadzili dowody, z których wynika, że kobieta co najmniej dwukrotnie informowała kobiety o rzekomych ciążach chcąc wymusić pieniądze za fikcyjne aborcje. Oszukała również na sumę 5 tys. zł swoje pacjentki, którym miała robić badania cytologiczne. Na Halinie B. ciąży również zarzut narażenia krakowskiego oddziału NFZ na straty 113 tys. zł. Kobieta miała wystawiać recepty na osoby posiadające zniżki. Ale leki wykupywała sama lub przez działających w porozumieniu z nią aptekarzy i sprzedawała z zyskiem. Pięciu farmaceutów również odpowie przed sądem za wyłudzenia.

01.05.07 Lewe recepty - sprawa w prokuraturze
Kolejny przypadek wyłudzeń na lewe recepty wykrył małopolski NFZ. O nielegalnym procederze powiadomił już krakowską prokuraturę.
Zawiadomienie, jakie złożył do prokuratury małopolski oddział Narodowego Funduszu Zdrowia, dotyczy wystawiania recept dla osób rzekomo uprawnionych do bezpłatnych leków. Na ślad nielegalnego procederu pracownicy Funduszu trafili podczas kontroli w aptekach. W dziesięciu placówkach na terenie Małopolski natrafiono na druki wystawione na inwalidów wojennych, które wzbudziły podejrzenia kontrolerów. Chodziło o recepty wypisywane na nieżyjące już osoby albo też realizowane w momencie, gdy pacjent, dla którego były przeznaczone, już nie żył.
Na razie zakwestionowano kilkadziesiąt takich recept - w sumie na blisko cztery tysiące złotych. Z naszych informacji wynika, że wystawiono je m.in. w jednym z krakowskich szpitali, kilku niepublicznych zakładach opieki zdrowotnej w Krakowie, Gorlicach, Olkuszu i Makowie Podhalańskim oraz prywatnym gabinecie lekarskim w Tarnowie. NFZ oprócz zawiadomienia przesłał do prokuratury także kopie zakwestionowanych recept. Jak się dowiedzieliśmy, prokuratura wszczęła już w tej sprawie postępowanie wyjaśniające.
To kolejny w ostatnim czasie przypadek wyłudzeń refundacji za bezpłatne leki. Niedawno wyrokami skazującymi dla lekarza oraz właścicieli podkrakowskiej apteki zakończyła się sprawa dotycząca wypisywania takich recept na podstawione osoby. Chodziło o blisko sto tysięcy złotych. Sześć razy tyle kosztowało z kolei NFZ wypisywanie drogich leków na bezpłatne recepty przez 55-letniego lekarza z Krakowa. Po dwuletnim śledztwie przed sądem stanęło w sumie 18 osób: oprócz samego doktora także krakowscy aptekarze, pracownicy aptek oraz pacjentki głównego oskarżonego.
2007-04-25, Kolejni lekarze z Przemyśla zatrzymani za łapówki
Nie badali dzieci, a wystawiali zaświadczenia do zasiłków pielęgnacyjnych. Za taką "usługę" brali łapówki. Czworo przemyskich lekarzy zatrzymali policjanci z Wydziału do Walki z Korupcją KW Policji z Rzeszowa. - To szykanowanie lekarzy, bo zapowiadamy strajki - mówią związkowcy służby zdrowia. - Takie wnioski są niedorzeczne - odpowiadają w prokuraturze w Przemyślu.
Według policji przemyscy lekarze w zamian za łapówki wystawili kilkaset zaświadczeń, które posłużyły do ułatwienia otrzymania zasiłków pielęgnacyjnych dla dzieci. - To kolejny wątek śledztwa, w którym dotychczas zarzuty postawiono 90 osobom - informuje Mariusz Skiba z KWP w Rzeszowie.
Lekarze pracowali w przemyskich publicznych i niepublicznych placówkach medycznych.
- Śledztwo obejmuje okres od 1999 do 2002 roku - tłumaczy Damian Mirecki, rzecznik prokuratury okręgowej z Przemyśla, i dodaje, że za wystawienie potrzebnego zaświadczenia lekarze brali najczęściej 150 zł.
Policyjne śledztwo i obserwacja trwały kilka miesięcy. Zebrano dokumentację medyczną i zeznania osób, które mogły coś wiedzieć na ten temat.
W ostatni wtorek policjanci weszli do mieszkań i gabinetów czworga lekarzy. Zatrzymano dwie kobiety i dwóch mężczyzn.
Podejrzanym postawiono zarzuty przyjmowania łapówek oraz poświadczania nieprawdy w dokumentach i posługiwania się nimi w zamian za korzyści materialne. Grozi im nawet do 10 lat więzienia. W środę w Prokuraturze Okręgowej w Przemyślu trwały przesłuchania.
Nasilenie w ostatnim czasie działań wymiaru sprawiedliwości skierowanych przeciwko środowisku lekarskiemu odbierane jest tam jako próba zastraszenia z powodu zapowiadanych strajków lekarzy.
- Rząd po prostu nie ma pomysłu na poprawienie kondycji służby zdrowia, więc postanowiono pokazać społeczeństwu, że środowisko jest zdemoralizowane - mówi Zdzisław Szramik, przewodniczący Ogólnopolskiego Związku Zawodowego Lekarzy na Podkarpaciu, i dodaje. - W naszym kraju musi wydarzyć się coś wyjątkowego, żeby rządzący zaczęli poważnie działać.
Przewodniczący podaje przykład pierwszy z brzegu: - Gdy wygraliśmy organizację
Rządzący po prostu nie mają wyobraźni. Dziś minister zdrowia mówi, że strajki to nie jego sprawa. Chyba musi wydarzyć się tragedia, żeby rząd zaczął myśleć.
Według Zdzisława Szramika, nawet jeżeli zatrzymani lekarze rzeczywiście byli skorumpowani, to i tak wybrano moment zatrzymania właśnie teraz, by pokazać, jak zepsute jest środowisko lekarskie. A przecież niepożądane zjawiska, podobnie jak choroby, trzeba zacząć leczyć, szukając przyczyn, a nie zwalczając objawy. - Usuńmy najpierw przyczyny, czyli niskie zarobki i deficyt świadczeń lekarskich, a potem bierzmy się za zwalczanie korupcji. Jestem jak najbardziej za tym. Bo na razie wygląda to tak, że leczymy biegunkę papierem toaletowym. Lekarze skierowali do sądów wiele pozwów. Zwracane są pod błahymi pretekstami. W Polsce trwa szykanowanie lekarzy i wykorzystywany jest do tego tzw. wymiar sprawiedliwości - mówi Zdzisław Szramik.
Takim stawianiem sprawy oburzony jest Damian Mirecki, rzecznik Prokuratury Okręgowej z Przemyśla: - Zatrzymania absolutnie nie mają związku z sytuacją w służbie zdrowia. Kierujemy się jedynie materiałami dowodowymi, a inne skojarzenia są co najmniej niefortunne.
Ostatnie zatrzymania to ciąg dalszy sprawy z czerwca ubiegłego roku. Dotychczas zatrzymano 90 osób (lekarzy i pielęgniarek). 45 z nich przyznało się do przestępstwa i dobrowolnie poddało karze.
Większości z nich zarzuca się wyłudzenia nienależnych zasiłków chorobowych z Zakładu Ubezpieczeń Społecznych. Podstawą tych wyłudzeń, dokonywanych przez ludzi prowadzących działalność gospodarczą, były fałszywe zwolnienia lekarskie.
2007-04-24, CBA zatrzymało dwóch lekarzy z Konstancina
Kolejne zatrzymanie w służbie zdrowia. Jak dowiedziało się nieoficjalnie Radio TOK FM, Centralne Biuro Antykorupcyjne zatrzymało dzisiaj dwóch lekarzy ze szpitala w Konstancinie pod Warszawą.
Zatrzymani to szef szpitala w Konstancinie dr Paweł B. i jeden z jego podwładnych ortopeda - dr Krzysztof J. Obaj są podejrzani o korupcję. - Prawdopodobnie chodzi o branie łapówek w zamian za sprawy tak prozaiczne jak pomoc w omijaniu kolejki - powiedział Radiu TOK FM człowiek związany ze sprawą.
Do korupcji miało dochodzić w Samodzielnym Publicznym Zakładzie Opieki Zdrowotnej Stocer. To centrum rehabilitacji w Konstancinie.
Na razie nie wiadomo, jakie zarzuty usłyszeli obaj panowie. CBA, które zatrzymało lekarzy na razie mówi bardzo niewiele.
2007-04-24, Dyrektorzy szpitali odwołani
Zarząd województwa odwołał dyrektorów trzech placówek medycznych w Przemyślu. Stracili pracę, bo zdaniem marszałka źle zarządzali szpitalami.
Od 2 maja nowej pracy będzie musiał szukać m.in. Andrzej Wojdyło, dyrektor Szpitala Wojewódzkiego w Przemyślu, Jacek Barket z Wojewódzkiego Szpitala Specjalistycznego w Żurawicy oraz Jan Błotnicki, kierujący Obwodem Lecznictwa Kolejowego SP ZOZ. - Powodem ich odwołania była zła sytuacja finansowa placówek lub złe zarządzanie - poinformował Łukasz Andres z biura prasowego Urzędu Marszałkowskiego.
Zarząd zdecydował się na odwołanie Barketa i Błotnickiego, choć Rady Społeczne szpitali wypowiedziały się przeciwko ich zwolnieniu. Zarząd Szpitala Wojewódzkiego nie bronił Wojdyły.
Powołano nowych dyrektorów. Szpitalem w Żurawicy będzie kierował Janusz Kołakowski, Obwodem Lecznictwa Kolejowego - Krzysztof Szymański, a Szpitalem Wojewódzkim - Adam Balicki.
2007-04-26, Zarzuty dla lekarzy ze Stocera
Dyrektor konstancińskiej kliniki usłyszał trzy zarzuty, jego zastępca w funkcji ordynatora cztery. Wszystkie mają związek z przyjmowaniem łapówek.
Dr. Pawła B., dyrektora Specjalistycznego Centrum Rehabilitacji "Stocer" z Konstancina, Centralne Biuro Antykorupcyjne zatrzymało w poniedziałek wieczorem w prywatnym gabinecie w Raszynie. Z naszych informacji wynika, że funkcjonariusze przeprowadzili tzw. operację specjalną, czyli sami w ramach prowokacji wręczyli lekarzowi łapówkę. Paweł B. miał przyjąć 3 tys. zł. Inne zarzuty dotyczą dwóch przypadków sprzed lat: przyjęcia w kwietniu 2001 r. 600 zł, a w lipcu 2006 r. - 1 tys. zł.
- Podejrzany został zwolniony za poręczeniem majątkowym w wysokości 40 tys. zł. Ma też zakaz opuszczania kraju i decyzją prokuratora został zawieszony w czynnościach służbowych - mówi prok. Zbigniew Jaskólski, rzecznik warszawskiej prokuratury apelacyjnej. Zawieszenie dotyczy kierowania placówką i oddziałem neuroortopedii, którego jednocześnie był ordynatorem.
- Do mnie nie dotarła żadna informacja na temat zawieszenia. Zresztą na jakiej podstawie miałoby się to odbyć? - pyta Wojciech Ruszkiewicz, wicemarszałek województwa, któremu podlega "Stocer". - Rozmawiałem dzisiaj z doktorem. Powiedział mi, że przyjechał do kliniki, przepraszał też za zamieszanie.
Wczoraj nie udało nam się porozmawiać z dr. B. (prokuratura skonfiskowała jego telefon komórkowy), ale według zapewnień marszałka Ruszkiewicza konstancińska klinika ma pracować normalnie.
Warszawski sąd aresztował wczoraj po południu Krzysztofa J., zastępcę ordynatora oddziału neuroortopedii. Zastrzegł jednak, że areszt zostanie uchylony w przypadku wpłacenia 250 tys. zł kaucji. Wobec dr. J. zarzuty są poważniejsze. Chodzi o wzięcie w latach 2003-05 czterech łapówek na łączną sumę ok. 47 tys. zł. Według prokuratury dr J. miał też niszczyć dokumentację medyczną. Dlatego grozi mu wyższa kara niż Pawłowi B.
Według naszych informacji większość zarzutów oparta jest na zeznaniach świadków, którzy wręczali pieniądze.
2007-04-18, Kolejni "łowcy skór" sądzeni
Troje lekarzy, sanitariusz i dyspozytorka oskarżeni o przyjmowanie łapówek od firm pogrzebowych za informacje o zgonach pacjentów stanęli wczoraj przed łódzkim sądem. Grozi im do dziesięciu lat więzienia. Zdaniem prokuratury w l. 1998-2002 przyjęli ok. 150 tys. zł łapówek od firm pogrzebowych za informacje o śmierci 70 pacjentów. - Mamy twarde dyski z zakładów pogrzebowych, gdzie były bardzo dokładne wyliczenia, ile pieniędzy, kiedy i komu przekazano. I billingi z rozmów pracowników pogotowia z osobami z firm pogrzebowych - mówiła prokurator Małgorzata Wójcik.
Całą piątkę prokuratura oskarża także o naruszenie ustawy o ochronie danych osobowych (zmarłych). Poszkodowanych w rozpoczętej wczoraj sprawie jest 119 (to rodziny zmarłych), będzie wezwanych 380 świadków.
W aferze "łowców skór" sąd skazał w styczniu (nieprawomocnie) dwóch b. sanitariuszy pogotowia oskarżonych o zabójstwo pięciu pacjentów na dożywocie i 25 lat więzienia. Dwaj b. lekarze pogotowia dostali pięć i sześć lat więzienia za narażenie życia i doprowadzenie do śmierci kilkunastu pacjentów.
2007-03-29, Etyka lekarska, podobnie jak sędziowska przestała istnieć nawet w teorii
Etyka - niczym kamfora - wyparowała z tematyki sympozjum ginekologów i położników, które w piątek zaczyna się w Zakopanem. Dlaczego nie chcą o niej rozmawiać? Bo profesorowi, który miał wygłosić o niej wykład, prokuratura postawiła 16 zarzutów: o korupcję, płatną protekcję i poświadczenie nieprawdy.
Jeszcze kilka tygodni temu program IV Sympozjum Towarzystwa Psychologii, Medycyny Prenatalnej i Perinatalnej wyglądał inaczej niż w przeddzień konferencji. Pierwszą sesję pod tytułem "Etyczne i psychologiczne aspekty w perinatologii" otwierać miał wykład prof. Rudolfa K. zatytułowany "Etyczne i zawodowe aspekty jatrogennych porodów". Nazwiska profesora nie wolno nam podać w pełnym brzmieniu, bo profesor ma problemy z prawem. Prokurator postawił mu 16 zarzutów.
- W zaistniałej sytuacji zgodziliśmy się na wykłady o etyce i on je zmienił - mówi prof. Alfred Reroń, przewodniczący komitetu organizacyjnego sympozjum.
Zmienił się tytuł wykładu profesora K. i całej sesji. Nigdzie nie ma mowy już o etycznych aspektach.
Z ostatnich informacji prokuratury wynika, że w sprawie Rudolfa K. ustalono już listę pacjentek, które w najbliższym czasie zostaną przesłuchane. Będzie ich kilkaset.
2007-03-29 Zatrzymano kolejnego lekarza z Jasła za wystawianie fałszywych zaświadczeń za łapówkę
Właściciel jednej z prywatnych przychodni w Jaśle został zatrzymany w środę chwilę po tym, jak przyjął od pacjenta pieniądze i butelkę wódki.
- Od ośmiu miesięcy sprawdzaliśmy sygnały dotyczące tego, że jeden z jasielskich lekarzy wystawia fałszywe zaświadczenia w zamian za łapówki - mówi Paweł Międlar z biura prasowego Komendy Wojewódzkiej Policji w Rzeszowie.
W środę po południu w gabinecie 45-letniego lekarza internisty Artura S. pojawił się pacjent. Gdy wyszedł, do gabinetu wkroczyli policjanci. - Znaleźliśmy tam 800 zł i butelkę markowego alkoholu, które chwilę wcześniej lekarz otrzymał od pacjenta - dodaje Międlar.
Artura S. zatrzymali policjanci z sekcji do walki z przestępczością gospodarczą Komendy Powiatowej w Jaśle i Wydziału do Walki z Korupcją Komendy Wojewódzkiej Policji w Rzeszowie. Funkcjonariusze nie chcieli powiedzieć, czy lekarz został skuty kajdankami. Doktor S. spędzi w areszcie 48 godzin. Dziś można się spodziewać, że prokurator przedstawi mu zarzuty.
- Gromadzimy materiał dowodowy, przesłuchujemy świadków - poinformował wczoraj podinspektor Paweł Filipek, zastępca komendanta powiatowego policji w Jaśle.
Lekarz może się spodziewać zarzutów tzw. biernego łapownictwa, czyli przyjmowania korzyści majątkowej w związku z pełnieniem funkcji publicznej. Grozi za to kara do 10 lat pozbawienia wolności.
2007-03-28 Pijany lekarz wpadł, gdy przyjechał do prokuratury
Popijanie w pracy wcześniej czy później wychodzi na jaw. Boleśnie przekonał się o tym lekarz z katowickiego pogotowia, który dyżurował na rauszu. Miał pecha, bo dostał zgłoszenie, że zasłabła osoba w budynku prokuratury. A gdzie jak gdzie, ale w prokuraturze w Katowicach ludzie są wyczuleni na łamanie prawa.
47-letni anestezjolog nie zdążył nawet na dobre zająć się pacjentem. Sekretarka prokuratury zaraz zorientowała się, że ledwo trzyma się na nogach. Powiadomiła o tym policję sądową i pan doktor chwilę później był już na komendzie.
Po przebadaniu okazało się, że anestezjolog ma 1,2 promila w wydychanym powietrzu. Policjanci wypuścili go do domu, żeby przetrzeźwiał. Ale już jutro ma się ponownie stawić na komendzie i będzie przesłuchany. Później o jego losie zdecyduje prokurator.
2007-03-20, Ginekolog złapany na próbie dokonania aborcji
19-letnia dziewczyna była już pod wpływem narkozy, gdy do gabinetu ginekologicznego w Legionowie wpadli policjanci. - Dostaliśmy sygnał od mieszkańca, że lekarz ma przeprowadzić nielegalną aborcję - mówi Robert Szumiata z komendy w Legionowie W akcji wzięło udział aż 12 funkcjonariuszy z sekcji kryminalnej i dochodzeniowo-śledczej. Opisała ją poniedziałkowa "Rzeczpospolita" .
- W piątek rano dostaliśmy sygnał, że tego dnia wieczorem znany w Legionowie lekarz, a zarazem dyrektor kliniki Jerzy P., ma przeprowadzić nielegalną aborcję. Policjanci dostali od prokuratora nakaz przeszukania kliniki - mówi Robert Szumiata. Dodaje, że tego typu zgłoszenie policja dostała po raz pierwszy.
Jerzy P. za przeprowadzenie aborcji miał otrzymać 1,5 tys. zł. W sobotę prokuratura przedstawiła obydwu lekarzom zarzuty. Będą odpowiadać za usiłowanie przeprowadzenia zabiegu nielegalnej aborcji.
Lekarze wyszli na wolność za poręczeniem majątkowym. Jerzy P. musi zapłacić kaucję w wysokości 15 tys., a Robert B. 10 tys. zł. Do czasu prawomocnego wyroku mają zakaz wykonywania zawodu. Kara więzienia grozi też za namawianie do zabiegu przerywania ciąży.
2007-03-18 Wyrostek wycięty sto razy, czyli jak oszukują nie tylko poznańscy lekarze
Dwa tysiące przeszczepów nerek, 3,5 tysiąca operacji serca albo blisko 10 tysięcy operacji guza piersi - tyle zabiegów można zrobić za pieniądze wyłudzone z NFZ. Szpitale i przychodnie wyłudziły blisko 49 mln zł - ujawnia DZIENNIK.
Najbardziej oszukują w Wielkopolsce, na Mazowszu, Podkarpaciu oraz Lubelszczyźnie. Lekarze z tych województw wystawiali największe fikcyjne rachunki za hospitalizacje, zabiegi i porady lekarskie. Nadużycia były tak duże i ewidentne, że w 50 przypadkach zajęli się nimi prokuratorzy.
Jedno z największych śledztw toczy się obecnie w Poznaniu. "To gigantyczny przekręt. Świadkami w sprawie, którą prowadzi wielkopolski wydział walki z korupcją, jest kilka tysięcy pacjentów z Jarocina, Ostrowa, Środy Wielkopolskiej i Wrześni" - wylicza Mirosław Adamski, rzecznik poznańskiej Prokuratury Okręgowej.
W aferę zamieszanych jest kilkunastu znanych wielkopolskich lekarzy. Wyłudzili z NFZ blisko milion złotych. Wystawiali rachunki za leczenie 30 osób, które już nie żyją, dopisywali pacjentów na fikcyjne refundowane zabiegi medyczne oraz tworzyli fałszywe kartoteki i historię chorób osobom, które nigdy z ich pomocy lekarskiej nie korzystały. Grozi za to nawet 10 lat więzienia.
Pacjentów "wskrzeszali" również masowo lekarze z Mazowsza. Według warszawskiego NFZ, w ubiegłym roku wystawili oni słone rachunki za wyleczenie blisko... 60 zmarłych. "Zdarzało się, że na sfałszowanych kartach szpitalnych widniały adnotacje, że umarli opuszczali oddział w " - przytacza przykład dr Jerzy Serafin, rzecznik Mazowieckiego NFZ.
Ułańskiej fantazji nie zabrakło też wielkopolskim chirurgom. Jeden z nich, w ciągu zaledwie 10 miesięcy, wyciął wyrostek robaczkowy tej samej osobie ponad sto razy! Inny poznański mistrz skalpela usuwał jednej i tej samej osobie znamię na skórze tylko... 96 razy.
Z rozmachem działała również 65-letnia poznańska pani laryngolog. Powiązana z firmą produkującą aparaty słuchowe lekarka wystawiła aż 200 mieszkańcom jednej z wielkopolskich wsi zaświadczenia o utracie słuchu. "Z kart medycznych wynikało, że wszyscy oni noszą aparaty słuchowe. Tymczasem ludzie ci byli całkiem zdrowi i nie mieli pojęcia, że ktoś posłużył się ich danymi - relacjonuje nadkom. Ewa Olkiewicz, rzeczniczka Wielkopolskiej Komendy Policji. Do spółki z producentem lekarka wyłudziła 80 tys. zł refundacji.
Nie każdy przypadek wyciągania pieniędzy z NFZ jest jednak tak ewidentny i łatwy do udowodnienia. Większość spraw jest bardzo trudna do prawnej i ekonomicznej oceny. Nieuczciwi lekarze na "ofiary" wybierają głównie osoby w podeszłym wieku, poważnie schorowane, bezdomne, bez stałego adresu zamieszkania albo takie, które wyemigrowały za granicę.
2007-03-16, Prokuratura dowodzi, ze korupcja jest wtedy kiedy lekarz nie odmawia przyjęcia "dowodów wdzięczności"
Sosnowiecka policja zatrzymała prof. Jacka S., wojewódzkiego konsultanta w dziedzinie chirurgii ogólnej. Zarzucono mu korupcję, bo nie odmawiał przyjmowania prezentów od pacjentów.
Prof. Jacek S. jest ordynatorem oddziału chirurgii Szpitala św. Barbary w Sosnowcu, cenionym specjalistą w dziedzinie chirurgii koloproktologicznej zajmującej się nowotworami jelita grubego. Został zatrzymany w środę nad ranem. Policjanci pobrali mu odciski placów, przeszukali też jego mieszkanie oraz szpitalny gabinet.
Co znaleźli? - Kilkadziesiąt butelek luksusowych trunków oraz oryginalnie zapakowane pióra markowych firm - mówi Hanna Michta, rzeczniczka prasowa Komendy Miejskiej Policji w Sosnowcu.

Po południu lekarz został przewieziony do prokuratury, gdzie przedstawiono mu zarzuty z art. 1 kodeksu karnego. Chodzi o przyjmowanie łapówek. Według śledczych brał zwykle od 200 do 1 tys. zł.
- Bliscy pacjentów płacili mu za przedłużenie pobytu w szpitalu czy lepszą opiekę - mówi prokurator Katarzyna Paluch, szefowa Prokuratury Rejonowej w Sosnowcu. Zaznacza jednak, że nie ma informacji o tym, by prof. S. uzależniał leczenie od pieniędzy.
Przekazywanie pieniędzy odbywało się w gabinecie profesora.
- Zapewniał rodziny, że nie trzeba płacić, ale nie odmawiał przyjęcia pieniędzy i na przykład przykrywał kopertę książką leżącą na biurku - wyjaśnia Katarzyna Paluch.
- Według kodeksu karnego takie działania to przyjmowanie korzyści majątkowych, czyli łapówkarstwo - podkreśla.
Pierwszy sygnał o przyjmowaniu przez prof. S. pieniędzy pojawił się już dwa lata temu. - Wyższa Szkoła Humanitas w Sosnowcu ogłosiła akcję pod hasłem "Alarm antykorupcyjny". Właśnie stamtąd dostaliśmy pierwszą telefoniczną informację o sprawie - mówi rzeczniczka sosnowieckiej policji.
Prokuratura zebrała na razie zeznania 12 osób, które wręczały chirurgowi łapówki w trakcie leczenia i po leczeniu. Śledczy zapowiadają jednak, że to nie koniec sprawy. Weryfikują bowiem zeznania kilkudziesięciu innych pacjentów twierdzących, że lekarz wziął od nich pieniądze.
Na poczet przyszłej kary prokuratura zabezpieczyła Jackowi S. telewizor LCD, dwa samochody o wartości 62 tys. zł oraz 2,4 tys. zł w gotówce. Lekarzowi grozi kara ośmiu lat więzienia.
Prof. Jacek S. jest od ponad 13 lat pracownikiem Śląskiej Akademii Medycznej, ostatnio w Katedrze Propedeutyki Chirurgii i Medycyny Ratunkowej w Bytomiu.
2007-03-14, Lekarz krosnieński odpowie za wykonanie nielegalnej aborcji
Krośnieński ginekolog stanie przed sądem za wykonanie nielegalnej aborcji. Razem z nim na ławie oskarżonych znajdą się dwie kobiety, które pośredniczyły w dotarciu do lekarza.
Oskarżonym jest Janusz G., lekarz ginekolog, który usunął ciążę mieszkance jednej z podkrośnieńskich miejscowości. Małgorzata Ł. ma już dwójkę małych dzieci. Gdy zaczęła podejrzewać, że może być w ciąży, zgłosiła się do przychodni. Badanie USG wykazało, że jest w ósmym tygodniu. Lekarz wycenił usunięcie ciąży na trzy tysiące złotych. Na zabieg Małgorzata Ł. zjawiła się w towarzystwie obydwu kobiet, po aborcji została przez nie odwieziona do domu. Sprawa wyszła na jaw, gdy mąż Małgorzaty M. zorientował się, że żona mogła usunąć ciążę. Mężczyzna zdecydował się na powiadomienie o tym prokuratury.
Lekarz został oskarżony o wykonanie aborcji, Renata P. i Anna D. - o pomoc w przestępstwie.
2007-03-07, Kolejni profesorzy - ordynatorzy stracą stanowiska w Collegium Medicus UJ?
Czy kolejni dwaj profesorowie-ordynatorzy - ginekolodzy stracą stanowiska w Szpitalu Uniwersyteckim? Tak, jeśli władze uczelni uznają, że nie może być szefem osoba, która dopuszcza do sytuacji, kiedy poza imieniem i nazwiskiem nie pozostaje żaden ślad po pobycie dziesiątek pacjentek w klinice, a wyniki badań spisuje się na ręczniku do wycierania rąk!
Kilka lat temu w Szpitalu Uniwersyteckim powstały cztery ginekologiczne oddziały kliniczne. Każdy ma szefa, osobny personel medyczny i własną strukturę administracyjną. Jeszcze do niedawna ordynatorów było czterech. W grudniu zeszłego roku, po wkroczeniu prokuratora i wykryciu nieprawidłowości na oddziale ginekologii i leczenia niepłodności, zwolniony został prof. Marek Klimek. Zostało trzech.
Z nieoficjalnych informacji z Collegium Medicum UJ, które do nas dotarły, wynika, że ordynatorów znów może ubyć. To wynik kontroli w dwóch kolejnych oddziałach: ginekologii i położnictwa septycznego - prof. Alfreda Reronia oraz endokrynologii klinicznej - szefuje mu prof. Józef Krzysiek.
W jednym i drugim oddziale klinicznym - zdaniem kontrolerów - panował bałagan. A ordynatorzy w sposób rażący nie dopełniali obowiązków służbowych - miał stwierdzić dyrektor SU w raporcie, który trafił do prorektora ds. Collegium Medicum.
Na czym polegały nieprawidłowości?
U profesora Krzyśka kontrolerzy znaleźli dokumentację medyczną, w której historie chorób często zawierały czyste, prawie puste formularze. Poza nazwiskiem i imieniem nie było innych informacji o pacjentkach: brakowało zapisków wywiadu lekarskiego, wyników badań.
Z kolei profesor Reroń w dwa lata miał "zagubić" około 60 pacjentek: nie ma ich dokumentacji medycznej. Poza tym, że były leczone na Kopernika, nic o nich nie wiadomo! Natomiast z tych dokumentów, które się zachowały w klinice, wynika np., że kobiety były leczone, choć nie podpisywały na to zgody na piśmie. To bardzo niebezpieczne przypadki z punktu widzenia interesów szpitala: w momencie gdy pacjent skarży placówkę do sądu, ta przegrywa proces o odszkodowanie! A w dzisiejszych czasach może to oznaczać setki tysięcy złotych.
Jak ordynatorzy odnoszą się do tych kontroli? Profesor Krzysiek choruje, natomiast prof. Reroń był wczoraj nieuchwytny: najpierw operował, potem brał udział w zebraniu rady wydziału. Prośby o kontakt przekazywane sekretarce pozostały bez odpowiedzi.
2007-03-05, Lekarz oskarżony o łapówki
O płatną protekcję oskarżyła w poniedziałek rzeszowska prokuratura 69-letniego emerytowanego chirurga Tytusa Z. Lekarz przyznał się do zarzucanego mu czynu i wyraził chęć dobrowolnego poddania się karze. Akt oskarżenia w tej sprawie został skierowany do Sądu Rejonowego w Rzeszowie.
Jak poinformował szef Prokuratury Rejonowej dla miasta Rzeszowa Bogusław Olewiński, Tytus Z., powołując się na wpływy w komisji lekarskiej w rzeszowskim ZUS-ie, pośredniczył w załatwieniu orzeczeń o niezdolności do pracy, które uprawniają do przyznania rent. Za te przysługi przyjął od trzech osób łącznie 4 tys. zł i 500 dolarów. Lekarz uprawiał swój proceder co najmniej od 1995 roku.
Ponadto, lekarz miał także wręczyć 500 dolarów jednemu z lekarzy orzeczników w ZUS. Prokuraturze nie udało się jednak ustalić tej osoby.
2007-03-05, Chory zmarł wskutek medycznego eksperymentu
21-letni chory na białaczkę Bartek Misiak przypłacił życiem eksperyment medyczny. Przeprowadził go prof. Wiesław Jędrzejczak, krajowy konsultant ds. hematologii przy ministrze zdrowia. Prokuratura bada, czy doszło do narażenia życia pacjenta - pisze "Dziennik". Prof. Wiesław Jędrzejczak jest jedną z najbardziej wpływowych osób w polskiej medycynie. Konsultant ds. hematologii, szef Katedry i Kliniki Hematologii, Onkologii i Chorób Wewnętrznych Centralnego Szpitala Klinicznego Akademii Medycznej w Warszawie. To on ocenia pracę innych lekarzy zajmujących się m.in. leczeniem białaczek. Jest osobą, która dyktuje standardy postępowania i akceptuje je - podaje gazeta.
Czy to możliwe, by tak renomowany naukowiec jak prof. Jędrzejczak zaryzykował życie ludzkie, by sprawdzić w praktyce nową terapię? Takiego zdania jest dr Monika Sankowska, kierownik laboratorium w niepublicznym zakładzie opieki zdrowotnej Medigen, które specjalizuje się w doborach dawców szpiku. O eksperymencie prof. Jędrzejczaka zawiadomiła już rzecznika odpowiedzialności zawodowej lekarzy, który z kolei skierował sprawę do prokuratury.
Jak twierdzi dziennik, w maju 2003 r. profesor zdecydował się na eksperyment medyczny. Miał on polegać on na leczeniu białaczki nowatorską metodą. Zamiast przeszczepiać szpik kostny, profesor zdecydował się przeszczepić komórki macierzyste krwi pępowinowej - podaje gazeta. Ciężko chory na białaczkę Bartek Misiak był, według profesora, idealny do przeprowadzenia eksperymentu, bo w ogromnej 8-milionowej bazie dawców szpiku kostnego nie było nikogo odpowiedniego dla tego pacjenta.
Bartek Misiak był jedną z kilku tysięcy osób, które co roku zapadają na białaczkę. Mimo intensywnego leczenia choroba rozwijała się. Pod koniec 2002 r. Misiak został zakwalifikowany do transplantacji szpiku kostnego. Bartek czekał na przeszczep, jednak jak twierdzi prof. Jędrzejczak, brakowało dla niego odpowiedniego dawcy. 103 dni po przeprowadzeniu terapii Bartek zmarł.
"Dziennik" napisał, że w chwili, kiedy Bartek czekał na przeszczep szpiku, prof. Jędrzejczak dostał ok. 300 tys. zł z ówczesnego Komitetu Badań Naukowych na przeprowadzenie eksperymentu medycznego. 21-latek był pierwszym pacjentem, na którym wypróbowano nową metodę leczenia.
2007-03-03, Zarzuty w sprawie przeszczepu zainfekowanych narządów
Lubelska prokuratura postawiła w piątek zarzuty lekarzowi Andrzejowi P. z Państwowego Szpitala Klinicznego w Lublinie, który w czerwcu 2005 r. zdecydował o przeszczepie narządów zainfekowanych komórkami nowotworowymi. Troje pacjentów zachorowało po przeszczepie, jedna zmarła.
- Lekarz, podejmując decyzję o przeszczepie narządów, wiedział, że jest duże prawdopodobieństwo, iż są one zainfekowane komórkami nowotworowymi chłoniaka limfoblastycznego. Pomimo tego zdecydował o przeszczepie i nie zawiadomił o tym innych lekarzy - powiedział w piątek na konferencji prasowej zastępca szefa Prokuratury Okręgowej w Lublinie Marek Woźniak.
W obronie nieetycznego kolegi odpowiedział Prof. Wiesław Wiktor Jędrzejczak, specjalista krajowy w zakresie hematologii:
- Nie wiem, co dokładnie wiedział lekarz o dawcy w momencie, gdy podjął decyzję o pobraniu narządów. Wiem natomiast, że jeśli nawet zorientował się, że w grę może wchodzić białaczka limfatyczna, miał prawo sądzić, że nie zaszkodzi to biorcom. Nikt nigdy wcześniej na świecie nie opisał podobnego przypadku przekazania białaczki. To był fatalny, niezwykle mało prawdopodobny zbieg okoliczności.
Od redakcji:
Panie profesorze, w pańskiej wypowiedzi mamy typową korporacyjną bezmyślność. Przejaskrawię problem. Nawet laik wie, że robiąc transfuzję krwi czy przeszczepy organów pobranych od chorego na żółtaczkę, nie wspominającej o AJDS, zaraża się kolejną osobę. Logicznie rozumując - można się spodziewać że tak może być i przy białaczce czy innych nowotworach. Ma Pan szanse opisania tych przypadków żeby kolejni bezmyślni lekarze nie robili podobnych głupot.
2007-03-03, Kolejne zarzuty dla warszawskiego kardiochirurga
Stołeczna prokuratura postawiła siedem kolejnych zarzutów Mirosławowi G., lekarzowi ze szpitala MSWiA w Warszawie. W tym celu w środę dr G. został przywieziony z aresztu do stołecznej prokuratury. Nowe zarzuty dotyczą korupcji. Sześć dotyczy przyjmowania łapówek pieniężnych (od 500 zł do 9 tys. w latach 2001-04).
- Jeden zarzut dotyczy żądania korzyści osobistej - mówi Maciej Kujawski, rzecznik stołecznej prokuratury. Nie precyzuje, co to oznacza. Minister sprawiedliwości Zbigniew Ziobro ujawnił wczoraj "Faktowi", że chodzi o propozycję seksualną dla córki jednej z pacjentek dr. G.
W sumie na Mirosławie G. ciąży 27 zarzutów, 23 dotyczą korupcji, jeden, najpoważniejszy - zabójstwa. Tymczasem do sądu wpłynęło już zażalenie obrońcy lekarza na decyzję o jego aresztowaniu. Sąd powinien je rozpatrzyć w ciągu najbliższych dwóch tygodni.
2007-03-02, Lekarze brali tysiące złotych za fikcyjne dyżury
Lekarze warszawskiego pogotowia wystawiali rachunki na kilka tysięcy złotych za dyżury, których nie pełnili. W ten sposób z kasy pogotowia mogło wypłynąć nawet 140 tys. zł. Sprawą zajmuje się prokuratura.
Nieprawidłowości wykryła kontrola, którą na początku roku przeprowadziły władze Mazowsza nadzorujące pogotowie. Jego pracownicy wiedzą, kto brał pieniądze za dyżury, choć nigdy na nich nie siedział.
- Grupa lekarzy wystawiała faktury na 3-4 tys. zł, a ich nazwisk nie ma w żadnym grafiku - słyszymy od jednego z pracowników. - Działali tak przez kilka miesięcy. W ten sposób pewnie zarabialiby dłużej, ale z końcem 2004 r. pogotowiu wygasł kontrakt pogotowia z Narodowym Funduszem Zdrowia na nocną pomoc lekarską.
Za podpisywanie lewych faktur pracę straciła już dyrektorka ds. finansowych pogotowia. To ona akceptowała rachunki i wypłatę pieniędzy. W lutym za porozumieniem stron zwolnił ją nowy dyrektor pogotowia Artur Kamecki (pracuje od listopada). Jako powód rozstania podaje "utratę zaufania".
Nieprawidłowości dotyczą 2004 roku. Wtedy od kwietnia do grudnia nocna wyjazdowa pomoc lekarska działała tylko w warszawskim pogotowiu. Lekarze wyjeżdżali do pacjentów w całej Warszawie wieczorami i w nocy, gdy zamknięte są przychodnie.
Samorząd doliczył się, że w niejasnych okolicznościach z kasy pogotowia wydano ok. 140 tys. zł. Nieoficjalnie udało nam się dowiedzieć, że lewe faktury pochodzą od kilku lekarzy. Pracowali na kontrakcie, jeden na etacie. Za każdy miesiąc fikcyjnych dyżurów wystawiali stacji pogotowia wysokie rachunki. Ich nazwiska nie figurują w grafikach. - Być może dlatego, że lekarze zamieniali się dyżurami? Wtedy skala oszustwa byłaby mniejsza, ale to wyjaśni już prokuratura - twierdzi Ewa Łagońska.
Ze źródeł zbliżonych do pogotowia wiemy, że sprawa dotyczy lekarzy, którzy nadal pracują w pogotowiu. Potwierdza to Kamecki. - Dopóki nie ma wyroku sądu, nie będę wyciągał konsekwencji wobec personelu - mówi.
2007-02-21, Śmiertelny paciorkowiec na oddziale położniczym
Pojedyncza sala w szpitalu, indywidualna położna i 3 tys. zł za poród. Noworodek zmarł. Rodzice twierdzą, że z powodu bakterii, którą zlekceważyli lekarze
Izabela i Michał Petryccy bardzo chcieli mieć dziecko. Ona ma 33 lata, on 32. Rodzina uzbierała prawie 3 tys. zł, żeby opłacić pojedynczą salę w szpitalu przy Żelaznej i znieczulenie zewnątrzoponowe. Gdy Iza była w 37. tygodniu ciąży, okazało się, że jest zakażona paciorkowcem grupy B Streptococcus agalactiae (GBS). Ginekolog stwierdził, że trzeba podać antybiotyk w czasie porodu.
Dziecko urodziło się zdrowe. Jednak nie jadło, prężyło się. Po pięciu dniach Iza wróciła z małą Agnieszką do domu. W 14. dobie po porodzie doszło u niej do zatrzymania krążenia. Lekarze z pogotowia stwierdzili "podejrzenie zachłyśnięcia się pokarmem matki". Agnieszka w śpiączce trafiła na oddział intensywnej terapii w Instytucie Matki i Dziecka. Zmarła pięć tygodni później. W posiewie pobranym jej z gardła wykryto bakterię.
- Lekarze uśpili naszą czujność - mówi Izabela. - Kiedy wypisywali nas ze szpitala, mówili, że córeczka jest zdrowa. Nikt nas nie ostrzegł, że gdyby wystąpiły zaburzenia oddechu, ospałość, brak apetytu, trzeba zawieźć dziecko do szpitala. Agnieszka miała takie objawy.
Jak poradzili sobie w USA
Objawy zakażenia noworodka paciorkowcem typu B mogą wystąpić do trzeciego miesiąca życia. Dochodzi do ogólnego zakażenia organizmu zwanego posocznicą, czasem też do zapalenia płuc, zapalenia opon mózgowo-rdzeniowych.
2003-02-17 Grupa lekarzy i farmaceutów podejrzana o oszustwa
Siedemnaście osób: lekarzy i farmaceutów z Białegostoku zatrzymała miejscowa prokuratura pod zarzutem oszustwa. Osoby te są podejrzane o wyłudzenie z Podlaskiej Regionalnej Kasy Chorych w 1999 roku co najmniej 200 tys. zł. Grozi im za to kara pozbawienia wolności od 6 miesięcy do ośmiu lat. Akcja przypominała sceny z filmu sensacyjnego. 11 lutego br. o szóstej rano, jednocześnie do mieszkań czternastu podejrzanych lekarzy i farmaceutów wkroczyła białostocka policja. Wszystkim miejscowa prokuratura zarzuciła wyłudzenie pieniędzy z kasy chorych na podstawie sfałszowanych recept na refundowane leki, głównie specyfiki nowotworowe. Podejrzewa się, że lekarze wypisywali na nazwiska swoich pacjentów (także już nieżyjących) recepty na drogie leki, które potem realizowane były w kilku białostockich aptekach, ale do chorych już nie trafiały. Nie jest wykluczone, że wykupywane za opłatą ryczałtową leki były potem przez lekarzy odsprzedawane w ich prywatnych gabinetach.
Prawdopodobnie zdarzały się także sytuacje, że recepta trafiała do apteki, była przedstawiana do refundacji w kasie chorych, ale lek nie był wydawany. Na tym procederze zarabiali zarówno aptekarze, jak i onkolodzy. W ciągu roku grupa lekarzy i farmaceutów naciągnęła w ten sposób Podlaską RKCh na co najmniej 200 tys. zł.
Prokuratura wystąpiła do sądu o tymczasowe aresztowanie sześciu spośród 14 zatrzymanych osób - poinformowała 13 lutego br. Beata Michalczuk, rzecznik Prokuratury Okręgowej w Białymstoku. - Wobec siedmiu zastosowano dozór policyjny i poręczenia majątkowe w wysokości 10-25 tys. zł oraz zakaz opuszczania kraju z zatrzymaniem paszportu. Jedną osobę zwolniono".
W tym samym dniu sąd zdecydował o aresztowaniu jednego farmaceuty, resztę zatrzymanych zwolniono. Jednocześnie prokuratura zatrzymała na 48 godzin trzy kolejne osoby: dwie lekarki, byłe pracownice Białostockiego Ośrodka Onkologicznego i farmaceutę.
Lekarzy broni ich korporacja.
- Jesteśmy zdumieni stanowiskiem izby lekarskiej i OZZL, a także pismem dyrektora BOO o wypuszczenie zatrzymanych osób - nie ukrywa Bazyli Telentejuk, zastępca prokuratora okręgowego w Białymstoku. - Zatrzymań dokonaliśmy po to, aby uniknąć matactw ze strony podejrzanych. To bezprecedensowa próba ingerencji w postępowanie prokuratorskie. Zatrzymań o godz. 6 rano dokonuje się rutynowo. Dziwi mnie fakt, że lekarze wskazują nam, jak powinniśmy pracować, a nie odnoszą się do nieprawidłowości, które stwierdziliśmy w ich środowisku. Sprawa ta była znana im od kilku lat, tylko nikt wcześniej nie zawiadomił prokuratury o takim procederze".
2007-02-15 Wyrok na doktora G.
Prokuratura podejrzewa znanego warszawskiego kardiochirurga Mirosława G. o zabójstwo i łapownictwo na wielką skalę - ogłosili na specjalnej konferencji prasowej minister sprawiedliwości i szef Centralnego Biura Antykorupcyjnego. Rzeczy znalezione w mieszkaniu zatrzymanego lekarza Rzeczy znalezione w mieszkaniu zatrzymanego lekarza
Zobacz powiekszenie
Mirosław G. został aresztowany na trzy miesiące. Efekty kilkumiesięcznego śledztwa przeciwko Mirosławowi G. z warszawskiego szpitala MSWiA przedstawili wczoraj osobiście minister sprawiedliwości Zbigniew Ziobro i szef Centralnego Biura Antykorupcyjnego Mariusz Kamiński na specjalnie zwołanej konferencji prasowej. - Mamy do czynienia ze zbrodnią - stwierdził Ziobro.
Najpoważniejszy zarzut dla Mirosława G. to zabójstwo. Ofiarą miał być rolnik spod Sieradza. Na początku grudnia 2006 r. trafił do szpitala MSWiA. Według funkcjonariuszy mimo przeciwwskazań medycznych dr G. dokonał u niego przeszczepu serca. Po zabiegu zażądał zaś łapówki. Nic nie dostał. Polecił odłączyć aparaturę. Mężczyzna zmarł.
Tak to przedstawili wczoraj CBA i minister sprawiedliwości. TVN podał jeszcze, że u chorego po przeszczepie wystąpiła niewydolność nerek. To poważne powikłanie.
Aparaturę podtrzymującą życie lekarze wyłączają, gdy nastąpi śmierć mózgowa. Czy tak było w tym przypadku? CBA nie mówi. Ale prokuratura nie zarzuca lekarzowi zabójstwa z premedytacją, tylko z "zamiarem ewentualnym", czyli doprowadzenie do sytuacji, w której należy się liczyć ze śmiercią. Zatem nie chodzi tu o wyłączenie aparatury, ale raczej o zrobienie przeszczepu zbyt ciężko choremu pacjentowi.
Ziobro podkreślał, że badane są przypadki kilkunastu innych zgonów po zabiegach wykonanych przez doktora G. - Ok. 30 proc. przeszczepów kończyło się śmiercią pacjentów - mówił Mariusz Kamiński. - Ale dowody mamy na razie tylko na jedno zabójstwo.
- Oceniałem wynik sekcji, byłem przy sekcji. I tu moja ocena była taka, że operacja została przeprowadzona absolutnie prawidłowo - mówił wczoraj w TVN 24 minister zdrowia Zbigniew Religa, sam słynny kardiochirurg. Zastrzegał jednak, że "w postępowaniu przedoperacyjnym postąpiłby inaczej". Sugerował, że rolnik mógł być zbyt pochopnie zakwalifikowany do przeszczepu.
- Jestem oburzony. O ile być może są dowody na korupcję, o tyle zarzut zabójstwa wygląda na razie mało prawdopodobnie. Mam wrażenie, że na dr. G. zapadł już wyrok i że obyło się to bez sądu. Ktoś najwyraźniej potrzebował zastępczej afery, żeby się wykazać - powiedział "Gazecie" prof. Wojciech Rowiński, szef Polskiej Unii Medycyny Transplantacyjnej, jeden z najbardziej zasłużonych transplantologów w Polsce.
Łapówki, jak twierdzili wczoraj ministrowie, były tylko tłem, ale to właśnie korupcyjnych zarzutów jest najwięcej, bo aż 16. CBA zapewniło, że ma wiedzę (choć na razie bez dowodów) o kolejnych kilkudziesięciu łapówkach.
- Dr Mirosław G. roztaczający wokół siebie aurę wirtuoza polskiej kardiochirurgii jest bezwzględnym, cynicznym łapówkarzem - stwierdził Mariusz Kamiński, szef CBA. Zbigniew Ziobro: - Odkryliśmy proceder żerowania na uczuciach, emocjach i miłości osób najbliższych do chorych i wymuszanie od nich pieniędzy. Ludzie byli ograbiani nie tylko z pieniędzy, ale i z nadziei.
Za co były łapówki? - Od wręczania łapówki uzależniał zgodę na wykonanie nie tylko przeszczepów, ale w ogóle zabiegów chirurgicznych. Łapówki wynosiły najczęściej od 500 zł do 1,5 tys., czasem sięgały kilku tysięcy - mówi nasz informator. - Był niezłym psychologiem. Stąd pozytywne opinie o nim od ludzi, od których nie chciał wziąć nawet bombonierki.
Prokuratura postawiła mu także zarzuty narażenia jednego pacjenta na niebezpieczeństwo utraty życia lub zdrowia; znęcania się psychicznego i fizycznego nad podwładnym oraz nakłaniania do poświadczenia nieprawdy.
Ten ostatni zarzut dotyczy fałszowania dokumentacji medycznej, do którego miało dojść po śmierci rolnika. Nieprawdziwych wpisów w papierach na polecenie dr. G. miał dokonać inny lekarz. Dostał już zarzut w tej sprawie i przyznał się do winy. Jest na wolności.
Mirosław G. nie przyznał się do niczego. CBA udostępniło mediom taśmę z nagraniem z przeszukania w jego mieszkaniu, gdzie zarekwirowała 90 tys. zł w różnych walutach, butelki z drogim alkoholem, pióra, zegarki i inne upominki. Zajęte zostało też bmw lekarza i rozpoczęło procedurę zajęcia na poczet przyszłej kary jego domu.
CBA apeluje, by ci, którzy wręczyli łapówkę, zgłosili się sami, bo wtedy nie grozi im żadna kara. Można dzwonić pod nr 0 665 674 734 albo 0 608 351 511. Wczoraj dodzwonienie się na te numery graniczyło z cudem.
2007-02-04, Chirurg z lubaczowskiego szpitala stanie przed sądem
Były ordynator oddziału chirurgicznego w Lubaczowie dr Zbigniew W. został oskarżony o popełnienie błędu w sztuce lekarskiej, a w konsekwencji nieumyślne spowodowanie śmierci pacjentki. Odpowie także za fałszowanie dokumentów, bo po nieudanej operacji próbował zatuszować sprawę, wpisując nieprawdziwe dane. Akt oskarżenia przeciwko Zbigniewowi W. skierowała do sądu Prokuratura Rejonowa w Jarosławiu. To kończy trwające blisko dwa lata śledztwo w sprawie śmierci 35-letniej Agnieszki Szpyt, która w maju 2005 roku zgłosiła się do szpitala w Jarosławiu na laparoskopowe usunięcie pęcherzyka żółciowego. Operację wykonywał ówczesny ordynator chirurgii dr Zbigniew W. W trakcie zabiegu doszło do przebicia aorty i głównej żyły brzusznej. Stało się to, gdy ordynator Zbigniew W. wkłuwał specjalną igłę w brzuch. Doszło do krwotoku, zatrzymania akcji serca. Reanimacja Agnieszki Szpyt trwała kilkadziesiąt minut. Chirurg zdecydował się na kontynuację zaplanowanej operacji i usunął woreczek żółciowy. Po sześciogodzinnej operacji Agnieszka Szpyt została wysłana karetką do szpitala w Lublinie, gdzie dotarła po trzech godzinach. W Lublinie przeszła kolejne operacje, ale po sześciu tygodniach zmarła na skutek powikłań pooperacyjnych.
W trakcie śledztwa okazało się też, że przed operacją w szpitalu nie dopełniono podstawowych obowiązków, m.in. nie ustalono grupy krwi pacjentki, która na skutek krwotoku straciła kilka litrów krwi.
Na podstawie zebranych dowodów prokuratura oskarżyła dr. Zbigniewa W. o nieumyślne spowodowanie śmierci Agnieszki Szpyt i bezpośrednie narażenie na niebezpieczeństwo utraty życia oraz o fałszowanie dokumentów. - Lekarze popełnił błąd w sztuce lekarskiej, przekłuwając pacjentce aortę i doprowadzając do krwotoku i w konsekwencji do śmierci. Po operacji dr W. próbował zatuszować swoje błędy i w dokumentacji medycznej wpisał fałszywe dane - mówi Marian Haśko, szef jarosławskiej prokuratury.
Za nieumyślne spowodowanie śmierci lekarzowi grozi kara do pięciu lat więzienia. Sprawą byłego ordynatora zajmował się również rzecznik odpowiedzialności zawodowej w Okręgowej Izbie Lekarskiej w Lublinie. Postawił chirurgowi trzy zarzuty dotyczące popełnienia przez niego błędu w sztuce lekarskiej i skierował sprawę do sądu lekarskiego. - W tej chwili postępowanie jest zawieszone. Czekamy na orzeczenie sądu powszechnego - informuje Zenon Górniewski, przewodniczący sądu lekarskiego.
Dr W. nadal pracuje w lubaczowskim szpitalu, przestał tylko pełnić funkcję ordynatora.
2007-02-05, Nie szkodzi, że z wyrokiem, bo to fachowiec
W Lubaczowie śmieją się, że w szpitalu otwierają nowy oddział - psychiatryczny. Dlaczego? Bo trzeba znaleźć miejsce dla ordynatora tym razem ze szpitala psychiatrycznego w Jarosławiu, który został zatrzymany za branie łapówek.
- To pokazuje, co ludzie myślą o naszym szpitalu - mówią.
2007-02-02, Radom dwaj lekarze wyłudzili z NFZ 700 tys. zł
O wyłudzenie blisko 700 tys. zł z NFZ oskarżyła Prokuratura Okręgowa w Radomiu dwóch lekarzy ginekologów i żonę jednego z nich. Kwotę tę mieli otrzymywać za niewykonane usługi medyczne w ramach programu opieki nad kobietami w ciąży - poinformowała rzeczniczka radomskiej Prokuratury Okręgowej Małgorzata Chrabąszcz. Oskarżeni to lekarze Arkadiusz S. oraz Piotr J. i jego żona Ewa J. Kobieta była szefową Niepublicznego Zakładu Opieki Zdrowotnej "Ewamed" w Radomiu, w którym pracował również Piotr J. W latach 2001-2003 przychodnia realizowała program, w ramach którego każda kobieta w ciąży mogła skorzystać ze specjalistycznych badań lekarskich. Refundowała je ówczesna kasa chorych.
- Do tego programu wprowadzano kobiety, które nie były w ogóle w ciąży, były w ciąży ale poroniły, albo rodziły dzieci wcześniej, zanim program zaczął obowiązywać, oraz pacjentki, które przyszły na wizytę lekarską tylko raz - powiedziała Małgorzata Chrabąszcz.
Oskarżeni fałszowali historie chorób pacjentek, karty przebiegu ciąży i wyniki badań laboratoryjnych po to, aby uzyskać zwrot kosztów z kasy chorych. Arkadiusz S. nie pracował w "Ewamedzie", ale przekazywał przychodni dane swoich pacjentek oraz kobiet, które nigdy u niego nie były. Otrzymywał za to pieniądze od małżeństwa J.
Sprawa wyszła na jaw, kiedy w maju 2004 roku przeprowadzono kontrolę gabinetów lekarskich, które uczestniczyły w takim programie. W śledztwie przesłuchano 1.200 kobiet. Prokuratorzy ustalili, że dane kilkuset z nich wykorzystano do wyłudzenia pieniędzy.
Oskarżeni przyznali się do winy i zaproponowali dobrowolne poddanie się karze pozbawienia wolności w zawieszeniu. Grożą im także wysokie grzywny oraz nakaz zwrotu wyłudzonych pieniędzy. Akt oskarżenia wpłynął do Sądu Rejonowego w Radomiu.
2007-02-01, Zapomnieli powiedzieć pacjentowi, że ma raka
25-letni mężczyzna trafił do szpitala ze złamaną kostką. Lekarze założyli mu gips, a potem przepisali usztywniający stabilizator. Zapomnieli mu jednak powiedzieć, że na kości wykryli nowotwór. Pół roku później mężczyźnie amputowano nogę. Teraz domaga się od szpitala odszkodowania. Zobacz powiekszenie
Dawid Gołąbek jest przekonany, że stracił nogę przez lekarzy. Walczy o odszkodowanie, które chce przeznaczyć na kupno protezy 25-letni Dawid Gołąbek mieszka w Chorzowie. Jako zapalony sportowiec przez wiele lat grał w piłkę w amatorskiej drużynie. W grudniu 2004 r., biegnąc do tramwaju, potknął się i przewrócił. Z opuchniętą kostką trafił do izby przyjęć Zespołu Szpitali Miejskich w Chorzowie.
- Lekarz powiedział mi, że to klasyczne skręcenie. Dodał, że na zdjęciu widać jakiś cień, ale to prawdopodobnie woda z opuchlizny - wspomina mężczyzna.
Gołąbkowi założono gips i wypuszczono go do domu. Kazano mu potem zgłosić się na kontrolę w poradni ortopedycznej. Takie zalecenie znajduje się na wypisie ze szpitala. Znajdują się tam także dwa zdania po łacinie. "Distarcio ATC. Tu epiphysis distalis tibiae sin". Gołąbek skończył zawodówkę i mówi, że nie zna języków obcych. Nie wiedział więc, że w tłumaczeniu oznacza to "skręcenie stawu skokowego. Guz nasady dolnej kości piszczelowej".
Dlaczego nikt nie powiedział pacjentowi, że jest ciężko chory?
- Nieludzkim byłoby mówienie mu o podejrzeniu nowotworu bez pełnego rozpoznania. Został jednak poinformowany o konieczności dalszych badań - tłumaczy Anna Knysok, dyrektorka Zespołu Szpitali Miejskich w Chorzowie.
Badania przeprowadził lekarz w przyszpitalnej poradni ortopedycznej, do którego Gołąbek zgłosił się na podstawie zalecenia z wypisu. - Po zdjęciu gipsu pomacał mi stopę i przepisał usztywniający kostkę stabilizator. To było wszystko - mówi.
Dokumentacja medyczna, którą posiada mężczyzna, potwierdza, że nikt mu nie zrobił prześwietlenia tomografem, a nawet rentgenem. Nie dostał też skierowania do poradni onkologicznej.
Nieświadomy zagrożenia Gołąbek wrócił więc do pracy. Dwa miesiące później skręcił tę samą kostkę. Ponownie trafił do szpitala w Chorzowie. Tym razem już po pierwszym badaniu usłyszał, że ma raka.
- To był dla mnie szok - przyznaje mężczyzna. Natychmiast poddano go chemioterapii, która jednak nie przyniosła efektu. Po czterech miesiącach walki Dawidowi amputowano nogę. Automatycznie stracił też pracę portiera. - Na co komu stróż, który nie dogoni żadnego złodzieja? - pyta rozżalony.
Dopiero po amputacji przeanalizował swoją dokumentację medyczną i zrozumiał, że lekarze nie powiedzieli mu o wykrytym nowotworze i nie podjęli odpowiedniego leczenia. Teraz domaga się od szpitala 50 tys. zł odszkodowania. Chce je przeznaczyć na kupno dobrej protezy i budowę ubikacji w mieszkaniu. - Bo w kamienicy jest tylko na półpiętrze - mówi kaleki mężczyzna.
Leszek Krupanek, katowicki prawnik reprezentujący Gołąbka, jest przekonany, że ma on pełne moralne prawo do odszkodowania. - Do końca życia będzie się już zastanawiał, czy gdyby chemioterapię rozpoczęto dwa miesiące wcześniej, nogę udałoby się uratować - mówi Krupanek.
Finansowe żądania kalekiego mężczyzny zostały jednak odrzucone. Dyrekcja szpitala nie widzi powodu, dla którego miałaby mu płacić odszkodowanie. Zdaniem Knysok dwumiesięczna zwłoka w podjęciu leczenia nie miała bowiem większego wpływu na jego efekty. - W tego typu przypadkach jedyną skuteczną metodą walki z nowotworem jest amputacja - przekonuje.
Krupanek: - W tej sytuacji sprawę rozstrzygnie sąd. Pozew przeciwko szpitalowi jest już gotowy.
2007-01-23, W szpitalach niebezpieczniej niż na drogach.
Dziesięć tysięcy Polaków rocznie umiera z powodu zakażeń szpitalnych. Medycyna przegrywa z zarazkami na własnym podwórku. "Rzeczpospolita" podkreśla: tych zgonów można by uniknąć dbając o higienę. Zakażenia szpitalne pochłaniają rocznie prawie dwa razy więcej ofiar, niż wypadki samochodowe, trzy razy więcej, niż zabija rak piersi. Mikroby grasujące w szpitalach są jedną z najczęstszych przyczyn śmierci w Polsce.
"Większości z tych zgonów lekarze nie są niestety w stanie zapobiec" - mówi dr Jadwiga Wójkowska-Mach z Instytutu Mikrobiologii Uniwersytetu Jagiellońskiego. "Około 70 proc. ofiar zakażeń szpitalnych stanowią pacjenci, którzy od dnia przyjęcia do szpitala bardzo źle rokują" - dodaje.
A co z pozostałymi 30 proc., czyli co najmniej trzema tysiącami ludzi? "Podstawowym źródłem zakażeń szpitalnych są dziś mikroorganizmy przenoszone na rękach personelu medycznego" - mówi kierownik Katedry Mikrobiologii UJ prof. Piotr Heczko.
2007-01-30, H. Bakuła procesuje się z chirurgiem plastycznym
Czy dr Adam G., chirurg od lat zajmujący się operacjami plastycznymi, zniszczył zdrowie znanej malarki? Oskarża go o to prokuratura. Wczoraj zaczął się proces w tej sprawie. Proces lekarza Adama G. (siedzi tyłem). Hanna Bakuła oskarża go, że oszpecił jej twarz i zniszczył zdrowie W skromnej sali praskiego sądu powiało wielkim światem. Z jednej strony sporu staje Hanna Bakuła, gwiazda mediów, znana malarka i pisarka. Z drugiej zaś lekarz Adam G. (tak musimy o nim pisać, bo ma prokuratorski zarzut, choć artystka ujawniła jego nazwisko na swojej stronie internetowej), od 15 lat zajmujący się poprawianiem natury. Nie chirurg plastyczny, takiej specjalizacji nie miał, ale jak sam mówił zajmował się "chirurgią estetyczną". U jego boku stanęła też gwiazda, tyle że stołecznej palestry - adwokat Andrzej Werniewicz. A będą jeszcze znani świadkowie, jak aktorka Beata Tyszkiewicz.
Akt oskarżenia dotyczy wydarzeń z marca 2003 r. Hanna Bakuła poddała się wtedy operacji plastycznej twarzy w klinice w Miedzeszynie. Operował Adam G. Na zabieg składało się: zeszlifowanie blizn z prawej strony nosa, zmniejszenie prawej dziurki nosa, odessanie tłuszczu szyi, skrócenie brody i naciągnięcie skóry na twarzy.
Po operacji zaczęły się powikłania. Efektem była skomplikowana choroba, długie leczenie i tragiczny efekt estetyczny. - Moja twarz przez dwa lata była kompletnie zeszpecona. Teraz jest trochę lepiej, ale nawet najbliższemu mężczyźnie nie pokazuję się bez makijażu - zdradza artystka.
Prokuratura, oskarżając lekarza, oparła się na opinii biegłego z zakresu chirurgii plastycznej. Stwierdził, że choć sama operacja została wykonana prawidłowo, to lekarz popełnił błędy podczas konsultacji pooperacyjnych.
Malarka chce być w procesie oskarżycielem posiłkowym. Jednak wczoraj nie było jej w sądzie. Gdy ten wysyłał jej wezwanie, przebywała za granicą. - Bardzo czekałam na ten proces - mówi. - Myślę, że pan G. powinien zostać pozbawiony prawa wykonywania zawodu.
Proces rozpoczął się więc bez udziału pokrzywdzonej i od razu od zgrzytu. Pytany przez sędzię Katarzynę Naszczyńską, czy rozumie treść zarzutu, lekarz odparł: - Nie rozumiem.
- Sąd postara się to panu wytłumaczyć - odparła sędzia. I gdy zdanie po zdaniu próbowała wyjaśnić oskarżonemu, o co chodzi prokuraturze, ten podparł się pod boki i pomrukiwał: - Tak. Mhm. Tak. Mhm.
Cierpliwa do tej pory sędzia nie wytrzymała: - Może później będzie pan potakiwał sądowi, dobrze?
Po chwili włączył się mec. Werniewicz, który również oświadczył, że nie rozumie treści zarzutu.
Na to wszystko Stefan Jaworski, pełnomocnik Hanny Bakuły, wypalił: - Wysoki sądzie, wnoszę o przebadanie oskarżonego przez biegłych psychiatrów na okoliczność jego poczytalności.
Mec. Werniewicz: - Nie będę się odnosił do tego wniosku. To jakiś żart.
Po półgodzinie słownych przepychanek okazało się, że Adam G. rozumie zdania zawarte w zarzucie, ale nie rozumie logiki, z jaką zostały napisane.
Potem przez kolejne dwie godziny odpowiadał na pytania swojego adwokata, które miały obalić tezy zawarte w akcie oskarżenia i zeznaniach artystki. Na pytania oskarżenia i sądu, odpowiadać nie chciał. Podkreślał m.in., że: • Hanna Bakuła sama zgodziła się na wszystkie zabiegi, co potwierdziła swoim podpisem; • poinformował ją o wszystkich ograniczeniach, które obowiązują po zabiegu. Miała unikać słońca, alkoholu i papierosów; • wyjechała jednak do Portugalii; • słyszał, iż była też w Krakowie, gdzie piła alkohol i z tego powodu spadła ze schodów; • nie chciała przyjechać do kliniki na wizytę kontrolną, więc musiał sam się do niej wybrać; • wbrew twierdzeniom malarki nie zaraził jej gronkowcem złocistym. Po badaniach stwierdzono jedynie obecność gronkowca niepatogennego, który każdy ma pod skórą; • nie udała się na zalecaną przez innego specjalistę fizykoterapię; • podczas zabiegów wykonywanych w domu malarki zawsze miał przy sobie sterylne narzędzia medyczne, z których korzystał, a nie - jak twierdziła pokrzywdzona - z domowych nożyczek dezynfekowanych perfumami.
Jak dziś wygląda życie Hanny Bakuły? - Mam osłabiony organizm. Szybko się męczę, szybko łapię infekcje. Nie mogę wychodzić na słońce, choć zawsze bardzo to lubiłam. To wszystko odbiło się na moim życiu zawodowym, bo oprócz tego, że jestem malarką, pracuję też twarzą. Moja pozycja zawodowa zależy od tego, jak często pokazuję się w mediach.
Za dwa miesiące druga odsłona procesu. Zeznawać będzie Hanna Bakuła.
2007-01-22, Lekarz zostawił cewnik w żyle, bo się zdenerwował
48-letnia kobieta została skreślona z listy osób oczekujących na przeszczep wątroby, bo podczas badań wykryto w jej ciele pozostawiony przez lekarza 40-centymetrowy cewnik wrośnięty w przedsionek serca. Nikt nie chce się podjąć jego usunięcia, bo kobieta mogłaby nie przeżyć operacji.
Kilka lat temu lekarze wykryli u niej żółtaczkę typu C. Nikt nie wie, jak się zaraziła. Pewne jest, że nieuleczalna choroba niszczy jej wątrobę. Pojawiły się powikłania - żylaki przewodu pokarmowego.
Jedynym ratunkiem jest przeszczep wątroby. Dwa lata temu Maria trafiła na listę oczekujących, miała być operowana w Pomorskiej Akademii Medycznej w Szczecinie. W listopadzie 2005 r. została jednak zdyskwalifikowana przez zespół transplantacyjny z powodu zakrzepicy wywołanej przez 40-centymetrowy cewnik tkwiący w żyle głównej. Jego koniec wrósł już w przedsionek serca.
Skąd wziął się cewnik? Rok wcześniej półprzytomna kobieta z krwotokiem przewodu pokarmowego trafiła do szpitala w Kamieniu Pomorskim. Tam przeprowadzono transfuzję. Lekarz wprowadził cewnik do żyły podobojczykowej pacjentki.
- Zrobił to bez znieczulenia, krzyczałam z bólu. Lekarz zdenerwował się i wyszedł z sali, twierdząc, że nie chcę z nim współpracować - wspomina Maria.
Transfuzję dokończyła pielęgniarka, która wkłuła się w żyłę w przedramieniu. Zapomniano jednak wyjąć cewnik, który z czasem przesunął się i dotarł do przedsionka serca.
Maria konsultowała się z kardiochirurgami. Wszyscy stwierdzili, że ma tylko 20 proc. szans na przeżycie operacji usunięcia cewnika. - Ten zabieg nie powstrzyma zakrzepicy i może spowodować zaburzenia krwiobiegu - orzekł prof. Jerzy Sadowski, szef kliniki chirurgii serca i transplantacji Colegium Medicum UJ. Kobiety nie można też leczyć przeciwzakrzepowo, bo ma chorą wątrobę.
Maria: - Zapominając o cewniku, lekarz wydał na mnie wyrok śmierci. Zabije mnie albo niewydolna wątroba, albo skrzep, który zablokuje przepływ krwi.
Prokuratura wszczęła śledztwo w tej sprawie.
- Niestety, nie możemy przesłuchać lekarza, który zakładał cewnik, bo zapadł się pod ziemię - mówi szef Prokuratury Rejonowej w Kamieniu Pomorskim Jarosław Przewoźny.
Sprawą Marii zainteresowała się jedna z katowickich kancelarii prawnych. Prawnicy od szpitala w Kamieniu Pomorskim domagają się 300 tys. zł odszkodowania. Dwa miesiące temu sąd w Szczecinie zasądził na rzecz kobiety odszkodowanie. Jednak szanse Marii na to, że dostanie pieniądze, są niewielkie. Zadłużony szpital jest w likwidacji. Złożył też zażalenie na decyzję sądu.
- Pani Nowak nie wykazała w pozwie, że doszło do błędu lekarskiego, nie przedstawiła wydatków, jakie musiała z tego powodu ponieść. W tej sytuacji kwota, jakiej się domaga, jest wygórowana - mówi likwidator szpitala Katarzyna Kurkierewicz.
Beż wątpienia mamy tu dowód bezmyślności sędziego.
Pani Kurkierewicz tkwi mentalnie jeszcze bardzo mocno w komunizmie. Jeśli
pozostawienie sprzętu medycznego w ciele pacjenta i stworzenie sytuacji, że
kobieta jest skazana prawdopodobnie na śmierć nie jest błędem lekarskim, to co
nim jest, pani likwidator?
2007-01-16, Stracił etat w szpitalu, będzie uczył położne
Profesor ginekologii Marek Klimek ukarany przez uczelnię: z wydziału lekarskiego przeniesiony został na wydział ochrony zdrowia. Od lutego zamiast lekarzy będzie - prawdopodobnie - uczył tylko pielęgniarki i położne.
Profesor Marek Klimek to ten sam lekarz, który w grudniu został zwolniony ze Szpitala Uniwersyteckiego za brak nadzoru - fachowego i etycznego - nad oddziałem, gdzie pełnił obowiązki ordynatora. W tle sprawy była afera z jego ojcem - też profesorem medycyny, któremu prokurator postawił aż 16 zarzutów: o łapówkarstwo, płatną protekcję i poświadczenie nieprawdy. Senior uniknął aresztu, ale drogo go to kosztowało.
- Zażądaliśmy poręczenia majątkowego w wysokości 40 tysięcy złotych, do tego zabezpieczyliśmy majątek o wartości 50 tysięcy złotych, Rudolfowi K. został zatrzymany paszport, dostał też zakaz wyjazdów za granicę - wylicza Bogusława Marcinkowska, rzecznik Prokuratury Okręgowej w Krakowie, i dodaje, że od stycznia śledztwo przejęli prokuratorzy z wydziału przestępczości zorganizowanej prokuratury rejonowej.
- Jest w tej sprawie wielu pokrzywdzonych i jest na tyle rozwojowa, że zostało ono przejęte przez ten właśnie wydział - dodaje Marcinkiewicz.
Po wypowiedzeniu prof. Marek Klimek stracił prawo do leczenia pacjentek Szpitala Uniwersyteckiego i dlatego: - Zrezygnował z funkcji kierownika Kliniki Ginekologii i Niepłodności Katedry Ginekologii i Położnictwa Wydziału Lekarskiego UJ CM. Sam poprosił o wskazanie innego miejsca pracy w Collegium Medicum i w związku z tym został przeniesiony na Wydział Ochrony Zdrowia CM UJ - informuje Maciej Rogala, rzecznik CM UJ.
Dodajmy, że to nie pierwszy przypadek, kiedy źle oceniany profesor trafia do akademickich struktur zdrowia publicznego. Były minister zdrowia prof. Mariusz Łapiński miał kształcić menedżerów na warszawskiej Akademii Medycznej. Po nacisku mediów ostateczna decyzja o jego zatrudnieniu została przesunięta o miesiąc.
2006-12-29 10:46 Fałszywa lekarka przez 8 lat pracowała w szpitalu
Przez 8 lat mieszkanka Gorlic podawała się za lekarza, lecząc pacjentów w tamtejszym szpitalu i podgorlickich przychodniach. Nie miała do tego żadnych uprawnień, nawet dyplomu lekarskiego. Prokuratura zakończyła śledztwo w tej sprawie, kierując przeciwko kobiecie akt oskarżenia. Zarzuca jej wykonywanie zawodu bez uprawnień oraz fałszowanie recept i zwolnień.
Ewa H. leczyła pacjentów między 1998 a 2006 r. Pracowała w tym czasie w szpitalu w Gorlicach (m.in. na oddziale wewnętrznym oraz dializ), w tamtejszym pogotowiu oraz w przychodniach w Sękowej i Dominikowicach. Jak ustaliła prokuratura, w tym czasie wydała ponad 4700 recept i kilkaset zwolnień lekarskich. Sama wyrobiła sobie pieczątki, wymyśliła też rzekomy numer uprawnień lekarskich i dyplomu ukończenia uczelni medycznej. By doskonalić swoją wiedze medyczną, brała też udział w szkoleniach i sympozjach medycznych.
Oszustwo wyszło na jaw, gdy rzekoma lekarka starała się zrobić specjalizację internistyczną II stopnia. Wtedy Izba Lekarska w Krakowie zażądała dyplomu ukończenia studiów medycznych. Nie było go w dokumentach kobiety, Izba więc zwróciła się do Uniwersytetu Medycznego w Łodzi. Uczelnia stwierdziła, że takiej osoby nie ma na liście jej absolwentów.
36-letnia gorliczanka pochodziła z rodziny lekarskiej. Studiowała nawet medycynę w Łodzi, ale naukę skończyła po pierwszym roku. Zabrakło jej zaliczenia z anatomii. Mimo to cały czas utrzymywała, że kontynuuje studia medyczne. Nawet jej najbliższa rodzina była do końca przekonana, że kobieta ma dyplom ich ukończenia.
Oskarżona przyznała się do winy i zgodziła dobrowolnie poddać karze, bez procesu. To jednak nie koniec sprawy. Prokuratura bada bowiem, czy fałszywa lekarka nie przyczyniła się do śmierci dwóch pacjentów. Do osobnego śledztwa wyłączono również postępowania przeciwko szefom placówek, które zatrudniły oszustkę.
2006-12-22, Kolejny akt oskarżenia w sprawie wyłudzeń w NFZ i korupcji urzędników
Kontrakty za łapówki, wyłudzane pieniądze za nigdy nieleczonych pacjentów - kolejny akt oskarżenia w sprawie wyłudzeń z NFZ skierowała w piątek do sądu Prokuratura Apelacyjna w Krakowie.
Akt oskarżenia dotyczy wyłudzenia 107 tys. zł refundacji z małopolskiego oddziału NFZ i przyjęcia blisko 77 tys. zł łapówki przez wysokiego urzędnika Funduszu - informuje rzecznik prokuratury prokurator Jarzy Balicki.
Jedenastu osobom, w tym siedmiu lekarzom, zarzucono fałszowanie sprawozdań z wykonania kontraktów na świadczenia zdrowotne: leczyli również nieżyjących pacjentów - w ten sposób wyłudzili ok. 107 tys. zł. Jak wynika z ustaleń prokuratury, fałszowali indywidualne dokumentacje pacjentów co do liczby udzielonych im porad.
O korupcję i przyjęcie blisko 77 tys. zł łapówki oskarżono także byłego naczelnika wydziału świadczeń zdrowotnych małopolskiego NFZ i byłego naczelnika biura dyrektora oddziału - Tomasza J. Prokurator zarzucił mu też przekroczenie uprawnień. Jak informuje rzecznik, dziesięciu oskarżonych złożyło wnioski o dobrowolne poddanie się karze bez przeprowadzenia rozprawy przed sądem.
- W sprawie występuje jeszcze ośmiu podejrzanych, wobec których postępowanie jest kontynuowane - zapowiada prok. Balicki. Jest to grupa osób podejrzewanych o preparowanie list pacjentów.
Śledztwo w sprawie nieprawidłowości w małopolskim NFZ toczy się od maja 2004 r. W postępowaniu ujawniono kilka wątków, dotyczących m.in.: wyłudzania refundacji świadczeń z NFZ za fikcyjne usługi medyczne, korupcji związanej z zawieraniem kontraktów z NFZ i wyłudzeń dokonywanych w związku z wymianą danych osobowych pacjentów.
W czerwcu 2005 r. prokuratura apelacyjna skierowała do sądu pierwszy akt oskarżenia w tej sprawie. W przypadku jednego z oskarżonych, który dobrowolnie poddał się karze, zapadł już prawomocny wyrok. Kolejny akt oskarżenia dotyczył oskarżonych o korupcję - byłego dyrektora małopolskiego oddziału NFZ Rafała D. i byłego naczelnika wydziału kontroli umów Andrzeja J. Na początku lutego tego roku obaj - również dobrowolnie - poddali się karze. Zapadły także inne wyroki w kolejnych wątkach.
2006-12-15, Chirurg z Lubaczowa odpowie za śmierć pacjentki
Prokuratura postawiła dr Zbigniewowi W. , byłemu ordynatorowi chirurgii w lubaczowskim szpitalu zarzuty: nieumyślnego spowodowania śmierci, narażenia pacjentki na utratę życia i poświadczenia nieprawdy w dokumentacji medycznej.
.- Lekarz nie chciał składać wyjaśnień, powiedział, że chce zapoznać się aktami sprawy - poinformował Piotr Szpyt, mąż Agnieszki Szpyt, która w maju ubiegłego roku zmarła na skutek komplikacji po operacji przeprowadzonej przez dr W.
W maju ubiegłego roku 35-letnia kobieta zgłosiła się do szpitala w Lubaczowie na laparoskopową operację usunięcia woreczka żółciowego. W trakcie zabiegu doszło do przebicia aorty i głównej żyły brzusznej. Stało się to, gdy ordynator Zbigniew W. wkłuwał specjalną igłę w brzuch. Doszło do krwotoku, zatrzymania akcji serca. Reanimacja Agnieszki Szpyt trwała kilkadziesiąt minut. Chirurg załatał przecięte naczynia, ale zdecydował się na kontynuację zaplanowanej operacji i usunął woreczek żółciowy. Po sześciu godzinach spędzonych na sali operacyjnej Agnieszkę Szpyt wysłano karetką do szpitala w Lublinie. Do szpitala wojewódzkiego dotarła po trzech godzinach. W Lublinie przeszła kolejne operacje. Po sześciu tygodniach 35-letnia kobieta zmarła na skutek powikłań pooperacyjnych. Piotr Szpyt uważa, że śmierć jego żony to wynik zaniedbań i błędów w sztuce popełnionych przez doktora Zbigniewa W.
Śledztwo w tej sprawie prowadzi lubaczowska prokuratura. Już w lipcu można było przedstawić zarzuty lekarzowi, ale najpierw nie odbierał wezwań a potem zwrócił się do Prokuratury Okręgowej o wyłączenie ze sprawy prokuratury w Lubaczowie. Akta sprawy wraz z zarzutami zostały przekazane do Jarosławia.
Za czyny zarzucane lekarzowi grozi mu do 5 lat więzienia.

Mężczyzna zmarł na zawał serca miesiąc po tym, jak odmówiono mu hospitalizacji - informuje "Dziennik Polski". W lipcu 2003 r. Lidia W. wezwała pogotowie do męża, który skarżył się na silny ból w klatce piersiowej. Gdy przyjechała karetka, powiedziała lekarzowi, że chory od lat ma problemy kardiologiczne. Lekarz uznał, że mężczyzna jest tylko przemęczony i nie ma potrzeby zabierania go do szpitala. Przez następne dni ból nie mijał. Po trzech dniach mężczyzna znalazł się w szpitalu. Rozpoznano u niego zawał serca. Ordynator zasugerował, że ten stan mógł trwać od kilku dni. Po miesiącu mężczyzna zmarł. Żona pacjenta domaga się od Krakowskiego Pogotowia Ratunkowego odszkodowania w wysokości 169 tys. zł oraz rent dla małoletnich dzieci. Twierdzi, że zgon męża był wynikiem zaniechania przez lekarza wykonania badań niezbędnych do postawienia właściwej diagnozy. Małgorzata Popławska, dyrektor Krakowskiego Pogotowia Ratunkowego powiedziała "Dziennikowi Polskiemu", że pogotowie jak dotąd nie otrzymało pozwu, więc nie może się wypowiadać w tej sprawie.

11-08-2006, Afery z 'lewymi' zwolnieniami - Już 54 osoby w Przemyślu są zamieszane w aferę wyłudzania z ZUS zasiłków chorobowych i wystawiania fałszywych zwolnień lekarskich. - To nie jest nasze ostatnie słowo - mówią prokuratorzy.
Ja czekam dalej, kiedy skorumpowani prokuratorzy weźmie się za lekarza A. Ferenca z Jarosławia też wystawiającego lewe renty dla alkoholików. O jego "pomrocznych metodach pracy" już pisano.

W tym tygodniu zostały zatrzymane kolejne trzy osoby: lekarka Bożena J. i dwóch pośredników. Dołączyli oni do trzech innych przemyskich lekarzy i pielęgniarki, która także była pośrednikiem przy wystawianiu "lewych" zwolnień. Pozostałe kilkadziesiąt osób to przedsiębiorcy. Na podstawie fałszywych zwolnień wyłudzali zasiłki chorobowe z ZUS. Trwa szacowanie, jakie straty poniósł Zakład. Z ustaleń prokuratury wynika, że lekarze brali po 100 zł za każdy miesiąc zwolnienia. - Były one wystawiane na kilka miesięcy. Lekarze w ogóle nie widzieli pacjentów - mówi Damian Mirecki, rzecznik Prokuratury Okręgowej w Rzeszowie.
Zatrzymana lekarka Bożena J. wyszła na wolność po wpłaceniu 7 tys. zł poręczenia majątkowego. Ma zakaz prowadzenia prywatnej praktyki i jest objęta dozorem policyjnym. - Nie powiedzieliśmy ostatniego słowa. Będą kolejne zatrzymania. Sprawa jest rozwojowa i liczba podejrzanych z pewnością się powiększy - zapowiada prokurator Mirecki. Afera z fałszywymi zwolnieniami wyszła na jaw w czerwcu, ale zdaniem prokuratury lekarze wystawiali je od dwóch lat. Chorobowe dostawały także osoby, którym groziła utrata pracy w firmie. Dzięki temu szli na półroczne zwolnienia. Lekarska Temida przed Trybunał Konstytucyjny Zwykli ludzie nie rozumieją, jak można przez 1826 dni - czyli ponad 5 lat nie wyjaśnić, czy lekarz powinien wysłać pacjentkę na badania. Ale to norma w skorumpowanych korporacjach, których celem jest nie osądzanie nieetycznych lekarzy, ale krycie ich przekrętów. Wszelkie postępowanie wyjaśniające prowadzone są w sposób przewlekły, a często nawet pozorowany.

Z reguły sądy korporacyjne nie dochowują zasad rzetelnego procesu. Dotyczy to nie tylko lekarzy, ale głównie korporacji prawniczych - adwokackich, sądowych i prokuratorskich. Helsińska Fundacja Praw Człowieka udaje, że zabiega o zmianę przepisów regulujących ich pracę, ale w zasadzie też tylko pozoruje swoje działanie.
Przedstawiamy typowy przypadek Barbary Wojnarowskiej z Łomży, która przez pięć lat nie mogła doczekać się rozpatrzenia jej skargi na lekarza, a na końcu dowiedziała się, że sprawa uległa przedawnieniu. I ten numer robiony jest wszędzie.
Lekarz odmówił skierowania Wojnarowskiej na badania prenatalne, mimo iż pacjentka, która urodziła już jedno dziecko z wadami genetycznymi, sugerowała taką możliwość w przypadku następnej ciąży. Nie wiemy na pewno, czy podstawą odmowy był światopogląd lekarza, czy tylko przyczyny organizacyjno-formalne. W każdym razie badań nie wykonano. Dziecko urodziło się z wadami. Rodzice wystąpili na drodze cywilnej o odszkodowanie od szpitala i, po przejściu całej drogi aż po Sąd Najwyższy, w ubiegłym roku sprawę wygrali. Wprawdzie nie dostali jeszcze pieniędzy, ale uzyskali przynajmniej potwierdzenie, że do błędu doszło i za jego skutki należy się rekompensata. Znacznie gorzej poszło im natomiast w sądach lekarskich.
Postępowanie miało wyjaśnić, czy lekarz odmawiając skierowania na badania, złamał zasady etyki lekarskiej. Sąd powszechny uznał odpowiedzialność szpitala i to on, czyli państwo, zapłaci odszkodowanie. Sąd lekarski miał orzec o winie lekarza i wymierzyć mu ewentualnie karę o charakterze zawodowym. Lekarski wymiar sprawiedliwości niczego jednak w tym przypadku nie orzekł, a całe pięć lat zajęła mu wewnętrzna korespondencja. Naczelny rzecznik odpowiedzialności zawodowej dwukrotnie je umarzał, dwukrotnie też Naczelny Sąd Lekarski nie przyjmował tego do wiadomości i nakazywał wznowienie sprawy. Za trzecim razem rzecznik nawet nie musiał się już tłumaczyć, bo minęło pięć lat i sprawa uległa przedawnieniu. Wojnarowska nie dowiedziała się więc, czy lekarz naruszył jakieś zasady - minęło pięć lat i lekarz ma spokój, a samorząd może zapomnieć o kłopotliwej sprawie.

05.04.2006r Lekarz, który omyłkowo stwierdził śmierć, niewinny
Prokuratura umorzyła śledztwo w sprawie lekarza, który stwierdził śmierć żyjącego człowieka. Tymczasem stołeczne pogotowie zwolniło go już kilka tygodni po wypadku.
W mroźną styczniową noc lekarz Andrzej M., 59-letni chirurg z długim stażem w pogotowiu, pojechał do wypadku na ul. Płowieckiej. Zbadał uwięzionego we wraku samochodu 19-letniego Huberta N. Stwierdził zgon. Według świadków zastrzegł jednak, że kartę zgonu wypisze dopiero po wyciągnięciu ciała i badaniu umieszczonym w karetce aparatem do EKG. W ciągu następnych 41 minut, kiedy ofiarę wyswobodzono z roztrzaskanego auta, jeszcze raz przeprowadził badanie. I tym razem stwierdził brak oznak życia. W końcu policjant drogówki zauważył, że Hubert N. się porusza. Ranny natychmiast trafił do karetki, a stamtąd do szpitala. Po półtora miesiąca na oddziale intensywnej terapii mężczyznę przeniesiono na oddział rehabilitacji. Chociaż wraca do zdrowia bardzo powoli, lekarze dają mu nadzieję na pełną rehabilitację.

Prokuratura wszczęła śledztwo w sprawie nieudzielenia pomocy rannemu. Śledczy przesłuchali świadków i zasięgnęli opinii biegłych. Kilkunastu uczestników akcji ratunkowej zeznało, że lekarz postępował właściwie - sprawdził puls, bodźce i reakcję źrenic na światło. Profesor Andrzej Zawadzki, biegły w sprawie i wojewódzki konsultant w dziedzinie medycyny ratunkowej, również twierdzi, że Andrzej M. miał prawo stwierdzić śmierć pacjenta, bo wstrząs, jakiego doznał Hubert N., uniemożliwił wyczucie tętna. Prokuratura wywnioskowała więc, że nie ma powodów do podejrzeń. Zrezygnowała z postawienia lekarzowi zarzutów i umorzyła postępowanie. Tymczasem stołeczne pogotowie już kilka tygodni po wypadku rozwiązało kontraktową umowę z lekarzem. Tamtejszy zespół merytoryczny stwierdził, że lekarz nie dopełnił procedur.

Motto strony: Masz większe szanse być uderzonym przez piorun dwa razy pod rząd, niż widzieć niekompetentnego lekarza ukaranego przez Sąd Lekarski, czy Rzecznika Odpowiedzialności Zawodowej.

Ministerstwo Zdrowia wini szpital za nieszczęście mojego dziecka

Kontrowersyjny konkurs

Wobec Marka Klimka nie miałem żadnych zarzutów natury kryminalnej. Nie sprawdził się jako ordynator - podkreśla Andrzej Kulig, dyrektor Szpitala Uniwersyteckiego.

Marek Klimek, ginekolog położnik, zwolniony w atmosferze skandalu z końcem ub.r. ze Szpitala Uniwersyteckiego w Krakowie, ubiega się o funkcję ordynatora oddziału ginekologicznego w Szpitalu im. L. Rydygiera. Spośród czterech kandydatów jest jedynym profesorem. Czy komisja konkursowa ulegnie magii tytułu i wybierze kontrowersyjnego ginekologa na ordynatora?
Członek Okręgowej Izby Lekarskiej w Krakowie, proszący o zachowanie anonimowości, powiedział "Dziennikowi Polskiemu", że jest to jedna z najbardziej bulwersujących spraw w małopolskim środowisku medycznym w ostatnim okresie.
I trudno się dziwić. 28 listopada ub.r. zatrzymano profesora Rudolfa K. Były ordynator oddziału endokrynologii Kliniki Ginekologicznej UJ podejrzany jest o korupcję, płatną protekcję i poświadczanie nieprawdy. Policja udokumentowała 16 zarzutów, które przedstawiono profesorowi. Mówią one o pełnieniu funkcji publicznej i przyjmowaniu korzyści majątkowych, za co grozi kara do 8 lat więzienia. Prof. Rudolf K. ma 74 lata. Z publicznej służby zdrowia odszedł już na emeryturę, ale nadal kieruje prywatną Polsko-Amerykańską Kliniką Płodności i Chorób Kobiecych "Fertility Clinic" w Krakowie i podobnym oddziałem w Częstochowie.
Wiosną b.r. do prokuratury wpłynęło od dyrekcji Szpitala Uniwersyteckiego zawiadomienie o podejrzeniu "wykonania świadczeń medycznych z użyciem zasobów szpitala bez jego zgody i wiedzy". Poskarżyła się dyrektorowi jedna z pacjentek profesora, mieszkanka Kasinki Dolnej. Leczona w prywatnej klinice profesora, dostała skierowanie na zabieg w Szpitalu Uniwersyteckim, ale fakturę na 1800 zł wystawiła jej prywatna klinika. Zwróciła się więc o refundację do Narodowego Funduszu Zdrowia. Podczas wyjaśniania sprawy wyszło na jaw, że w szpitalu publicznym nie ma śladu, by kobieta była tam kiedykolwiek leczona.
Policja zwróciła baczniejszą uwagę na działalność profesora K. już wcześniej, prowadząc postępowanie w innej, także korupcyjnej sprawie, dotyczącej innego lekarza z tego samego szpitala. Zawiadomienie o podejrzeniu popełnienia przestępstwa, które wpłynęło do prokuratury w trakcie tamtego postępowania, przeważyło szalę. Tym bardziej że zaczęły napływać również zawiadomienia od innych pacjentek.
W efekcie przesłuchano kilkaset osób. Kilkadziesiąt z nich potwierdziło przestępczy charakter prowadzonej przez profesora działalności. Z przesłuchań wynika, że pacjentki prywatnej kliniki za skierowanie (wypisywane na zwykłych kartkach papieru) płaciły 50 zł, a za wykonany w szpitalu państwowym zabieg - 2-2,5 tys. zł. Wystawiano im faktury z logo prywatnej kliniki. Faktury te wypisywała pracownica szpitala, równocześnie zatrudniona w prywatnej klinice. Również ona została zatrzymana pod zarzutem poświadczania nieprawdy.

Tydzień później w Krakowie doszło do niezwykłego wydarzenia. Andrzej Kulig, dyrektor Szpitala Uniwersyteckiego, wręczył wymówienie z pracy synowi prof. Rudolfa K. - Markowi Klimkowi, który pełnił funkcję ordynatora oddziału, na którym dochodziło do nadużyć, i świeżo otrzymał nominację profesorską.

- W żadnym wypadku nie była to odpowiedzialność zbiorowa, chociaż zwolniony tak chciał to widzieć - tłumaczył wówczas swoją decyzję dyrektor Kulig. - Zdecydowałem się odwołać profesora Marka Klimka ze stanowiska ordynatora za brak nadzoru nad kierowaną przez siebie kliniką. Był to już drugi, udokumentowany fakt. Za pierwszym razem mogłem uznać, że to było potknięcie. Ale za drugim razem już nie mogłem przymykać oka. Ordynator nie miał żadnego nadzoru nad tym, co się działo w klinice.
Decyzję o zwolnieniu Marka Klimka poparli rektorzy oraz środowisko medyczne: lekarze i pielęgniarki, którzy znali sytuację od dawna, ale obawiali się o niej mówić głośno. Prof. Rudolf K. jest osobą bardzo znaną w Krakowie. Ich zdaniem takie postępowanie profesora i zgoda na to jego syna, ordynatora oddziału, uderzała w nich samych.
Dzisiaj dyr. Andrzej Kulig mówi, że kontrola, przeprowadzona w klinice prof. Marka Klimka po jego odejściu, potwierdziła, iż nie miał żadnego nadzoru nad oddziałem. Znikło wiele kartotek, brakuje historii chorób pacjentek.
- Te ustalenia potwierdziły słuszność mojej ówczesnej decyzji - mówi dyr. Kulig. - Taki brak nadzoru nad oddziałem dezawuował go i dezawuuje jako ordynatora. Nie wiem, czy powinien startować w konkursie, bo jako ordynator się nie sprawdził.
Dyrektor dodaje, że przystąpienie przez Marka Klimka do konkursu na ordynatora, niedługo po zwolnieniu go z funkcji z powodu nieudolności, świadczy, że bezkrytycznie podszedł do tych doświadczeń. - Myślę - mówi dyrektor - że on nadal uważa, iż poniósł niezasłużoną karę.

Marka Klimka zastępuje obecnie prof. Antoni Basta, pełniący obowiązki ordynatora. Konkurs na to stanowisko zostanie ogłoszony po zmianach w strukturze organizacyjnej klinik, zaproponowanych przez dyrektora Kuliga.

- Wobec Marka Klimka nie miałem żadnych zarzutów natury kryminalnej, nie sprawdził się jako ordynator, przymykając oko na wiele nieprawidłowości - dodaje dyrektor Kulig. - Problem oddziału ginekologii narastał już od dłuższego czasu i nastała pora, żeby go przeciąć.
Z naszych ustaleń wynika, że w skład komisji konkursowej, która w poniedziałek zdecyduje, kto będzie kierował oddziałem ginekologii w Szpitalu im. L. Rydygiera, wchodzą m.in.: prof. Antoni Basta, dr Antoni Marcinek, doc. Zbigniew Kojs, dr Maria Szczawińska, dr Andrzej Kot, zastępca dyrektora Szpitala im. L. Rydygiera w Krakowie.
DOROTA STEC-FUS ,ELŻBIETA BOREK , "Dziennik Polski" 2007-03-02

PS. A kolejny podejrzany "guru" od kobiet to prof. Waldemar Kuczyński z Kliniki Leczenia Niepłodności Małżeńskiej "Kriobank" Białystok, ul Stołeczna 11...

Podobne tematy:
Co z tą odpowiedzialnością lekarską za popełnione "błędy w sztuce medycznej"? - mówi Adam Sandauer Prezes Stowarzyszenia Pacjentow Primum Non Nocere
BŁĘDY LEKARSKIE Odpowiedzialność lekarska...? - czym to się je?, jak ukrywa?
TYLKO PRZEBIEGLI BIEGLI ? - a może chodzi o coś więcej?
Ministerstwo Zdrowia wini szpital za nieszczęście mojego dziecka Anna Kranczkowska
Błędy medyczne - Co roku ponad 45 tys. osób pada ofiarą pomyłek lekarskich - informacje do wiadomości ministra zdrowia Zbigniewa Religi.
Psychiatryczne przekręty skorumpowanych lekarzy i prokuratorów.
Antoni Ferenc - żydowski lekarz psychiatria i alkoholik, ordynator szpitala w Jarosławiu, biegły sądowy?, ukrywający się przed PRAWEM? - kim naprawdę jest???
Kalectwo przez lekarza Czarna Lista Lekarzy
BŁĘDY LEKARSKIE Odpowiedzialność lekarska...? - czym to się je?, jak ukrywa?...
ZUS - Raport o stanie Zakładu Ubezpieczeń Społecznych w Polsce - czyli jak oszukiwane jest pracujące społeczeństwo.
Wyrok w sprawie nekroafery dla "łowców skór" w wykonaniu sanitariuszy i lekarzy pogotowia w Łodzi... zabijali zamiast ratować życie za pieniądze otrzymywane od właścicieli zakładów pogrzebowych.

Kolejne strony dokumentujące nieodpowiedzialne zachowania funkcjonariuszy władzy:
Sędziowie - oszuści. W tym dziale przedstawiamy medialne dowody łamania prawa przez sędziów - czyli oszustwa "boskich sędziów". Udowodnione naruszania procedury sądowej, zastraszania świadków, stosowania pozaproceduralnych nacisków na poszkodowanych i inne ich nieetyczne zachowania. Czas spuścić ich "z nieba na ziemię" :-)
Prokuratorzy - czyli tzw. "odpady prawnicze", śmiecie, najczęściej nieetyczni i nie dokształceni funkcjonariusze władzy. Aktualizacja na rok 2007.
Prokuratorzy do zwolnienia od razu - ARCHIWUM - 2006r
SKORUMPOWANI SĘDZIOWIE I PROKURATORZY - czyli nie tylko pijackie wpadki
"boskiej władzy" , którzy w końcu spadli na ziemię...:-)
Oszustwa polityków - przekręty i wpadki znanych "mniej lub więcej" polityków, czyli urzędników państwowych oszukujących i pasożytujących na narodzie - stale uzupełniany cykl: POLITYKA WłADZA PIENIąDZ
Policyjne afery 2007 - handel tajnymi informacjami ze śledztw, narkotykami, wymuszenia policyjne, pijani policjanci, policjanci terroryzujący własną rodzinę i świadków... - słowem "psie przękręty".
oszustwa komornicze - pasożytów społeczeństwa, często typowych chamów i nieuków, którzy oszukują właścicieli firm, poszkodowanych i wierzycieli oraz w dupie mają obowiązujące PRAWO
Urzędnicy państwowi i ich matactwa 2007 - dokumentujemy tu oszustwa urzędników państwowych takich jak: polityk, wójt, starosta, burmistrz, prezydent, rzecznik - wszelkich kombinatorów na których utrzymanie pracujące całe społeczeństwo, a którzy swoje publiczne stanowisko wykorzystują dla swojej prywaty i zysku.
UDOKUMENTOWANE FAKTY POMYŁEK LEKARSKICH

Krytyka wyroków sądowych nie jest godzeniem w niezawisłość sędziowską. Nadmiar prawa prowadzi do patologii w zarządzaniu państwem - Profesor Bronisław Ziemianin

Polecam sprawy poruszane w działach:
SĄDY PROKURATURA ADWOKATURA
POLITYKA PRAWO INTERWENCJE - sprawy czytelników

Tematy w dziale dla inteligentnych:
ARTYKUŁY - tematy do przemyślenia z cyklu: POLITYKA - PIENIĄDZ - WŁADZA

"AFERY PRAWA" - Niezależne Czasopismo Internetowe www.aferyprawa.com
Stowarzyszenia Ochrony Praw Obywatelskich
Zespół redakcyjny: Zdzisław Raczkowski, Witold Ligezowski, Małgorzata Madziar, Zygfryd Wilk, Bogdan Goczyński, Janusz Górzyński, Zygmunt Jan Prusiński i sympatycy SOPO

uwagi i wnioski proszę wysyłać na adres: afery@poczta.fm
redakcja@aferyprawa.com
Dziękujemy za przysłane teksty opinie i informacje.

WSZYSTKICH INFORMUJĘ ŻE WOLNOŚĆ WYPOWIEDZI I SWOBODA WYRAŻANIA SWOICH POGLĄDÓW JEST ZAGWARANTOWANA ART 54 KONSTYTUCJI RZECZYPOSPOLITEJ POLSKIEJ.

zdzichu

Komentarze internautów:

Komentowanie nie jest już możliwe.

~Eva
23-12-2014 / 18:55
~Cristina
19-12-2014 / 22:47
Może ty zmuszałeś ludzi - siedzących na nodze tarebotu - do przyznawania sią - ja tego nie robiłem.A co do zaganiania do oblanej benzyną stodoły, to powinieneś wiedzieć, że robili to Niemcy. O zydowskich wspf3łpracownikach gestapo w Warszawie słyszałeś? O żydowskich donosicielach do NKWD?
~bonlbbzj
24-08-2012 / 15:30
~yyxkyv
22-08-2012 / 08:39
~blrefaw
21-08-2012 / 10:08
~nona
09-04-2012 / 14:06
Komentarz odnosnie dzialan policji i wspolczesnej dr Mengele na stronie T.Kumela