opublikowano: 26-10-2010
Kursa
- wyrok: dożywocie - MOWA KOŃCOWA OSKARŻONEGO ANDRZEJA KURSA – Sąd Apelacyjny w Krakowie 2006.
Wysoki Sądzie,
5 lat minęło od dnia tragicznych wydarzeń – od 27.09.2001.
Przez ten cały okres pięciu lat jestem osobą pozbawioną wolności i
jednocześnie pozbawioną jakiegokolwiek realnego prawa do obrony materialnej.
Dzisiaj
– pierwszy raz od pięciu lat będę miał możliwość przedstawić swoją
wersję genezy tragedii. Dotychczas całkowicie uniemożliwiano mi w krakowskim
sądzie na wypowiedzenie się. Podczas farsy mojego procesu w „sądzie” I
instancji – nie byłem obecny na części procesu, a szczególnie na ostatnich
rozprawach. Nie pozwolono mi nawet
na przedstawienie mowy końcowej. Oddalono
wszystkich moich świadków, oddalono wszystkie moje wnioski dowodowe, z
wnioskiem o wizję lokalną włącznie, gdy miejsce tragedii oddziela od sądu
odległość 500 m. Dlatego chciałem z góry przeprosić słuchaczy obecnych na
sali sądowej za to, że jest wiele istotnych kwestii, do których muszę się
odnieść i potrwa to dłuższą chwilę.
Od
pierwszego dnia tragedii trwa w krakowskich mediach bezprzykładna nagonka na
mnie – kierowana przez rodzinę R, Mariana S. i przez patrona zastrzelonego
Artura R. – filozofa Jana W, a z jego aktywnym udziałem – poprzez potężny
Uniwersytet Jagielloński. Od 5 lat
są w nieprawdopodobny sposób rozpowszechniane publicznie całkowicie fałszywe
informacje, a ja nie mam nawet najmniejszej możliwości się do nich
ustosunkować.
Te
fałszywe informacje – całkowicie odwracające do góry nogami meritum
tragedii z 27.09.2001 – zaczynają żyć
swoim własnym życiem. Kłamstwo powtórzone setki razy w telewizji TVN, w
Super – Ekspresie, w Fakcie, a na koniec i w sądzie - staje się „prawdą”.
Tak jak powstawała prawda opisana w książce „Rok 1984” Orwella.
Jest
to identyczny mechanizm w jaki bolszewicki system tworzył „prawdę” –
jemu pasującą. Pomimo formalnego końca PRL-u
i jego chorego spojrzenia na świat, PRL nadal żyje w polskiej świadomości
i ma się dobrze.
Przedstawię
sylwetki osób, które prowadzą od 5 lat tą nieprawdopodobną kampanię kłamstw
w mojej sprawie.
Marian
S. ojciec Agnieszki R. – oskarżyciel posiłkowy.
Dzisiaj lat 63. W
latach 1966 – 1985, przez 19 lat Marian S. był oficerem Milicji
Obywatelskiej, po „studiach prawniczych” na Wyższej Szkole przy KC PZPR.
Specjalista od brudnej i skutecznej propagandy.
Odszedł nagle z Milicji Obywatelskiej w 1985 roku, po procesie zabójców
ks. Jerzego Popiełuszki, jak zeznał – „bez pełnej emerytury”. Na
pytanie w sądzie – dlaczego odszedł, bez „pełnej emerytury”
– odpowiedział, że „takie były czasy”. Niestety do dzisiaj nikt w Polsce nie rozliczył najgorszych
aparatczyków, którzy uciekli z Milicji na wcześniejsze emerytury.
Ludzi, którzy byli wyszkoleni do okłamywania
społeczeństwa i utrzymywania sowieckiego terroru w Polsce. S. wyszedł z
Milicji Obywatelskiej, ale Milicja Obywatelska z niego nie wyszła. Człowiek
nauczony myśleć w kategoriach oficera Milicji Obywatelskiej, po „studiach
prawa” przy KC PZPR – nigdy nie zmieni swoich wartości ani też sposobów
działania, w osiąganiu swoich celów. Tak został wyszkolony. W ubiegło-tygodniowym
Fakcie S. wyjaśnia swój pogląd na sprawiedliwość: „Jeżeli będzie
trzeba, sam wymierzę sprawiedliwość”[1].
Co jest bardzo realne, bo były oficer MO S. posiada broń ostrą w domu. Tak
samo, jak sami wymierzyli sprawiedliwość księdzu Jerzemu Popiełuszce koledzy
Mariana S. z jego pracy.
Tak samo „wymierzał sprawiedliwość” Artur R, realizując
bezwzględnie przez 7 lat samemu to, co według niego „mu się należało”,
gdy zamieszkał w moim domu rodzinnym, robiąc z niego piekło, w którym już
nie dało się ani żyć, ani nawet z niego uciec. Blokując mi przez całe lata
wpis do ksiąg wieczystych – R. uniemożliwił mi nawet sprzedanie mieszkania
i ucieczkę od prześladowcy.
Drugą
osobą, prowadząca tą nieprawdopodobną kampanię kłamstw przeciwko mojej
osobie, jest protektor filozofa R. - prof. Jan W. – rządzący Instytutem
Filozofii. Ten patron R, to jedna z osób na Uniwersytecie Jagiellońskim o wyjątkowo
długich rękach. W. opisywany w prasie, jako „niewierzący filozof prawa, były
członek PZPR”. Poglądy tego
„filozofa prawa” na cudzą własność do dzisiaj pozostały nie zmienione.
Ponieważ
wielu ludzi w Polsce dzisiaj zapomniało, na czym polegało meritum ideologii
„konfliktu klas społecznych”, to pozwolę sobie przypomnieć, że tamten
teoretycznie miniony system dopuszczał możliwość zabierania ludziom ich własnego
mienia. W imię jakichś utopijnych filozofii.
Wszystko miało być wszystkich. „Każdemu według jego potrzeb”.
„Każdemu według jego zasług”. Marian S. oficer Milicji
Obywatelskiej z Gorzowa Wielkopolskiego z 19 letnim stażem z czasów księdza
Jerzego Popiełuszki zeznał w sądzie – cytuję: „No coś im się od niego
(Kursy) należało”, bo „byli znaną rodziną w Krakowie”.
Cała
tragedia w dniu 27.09.2001 roku to był finał 7 lat koszmaru, spowodowanego
roszczeniami materialnymi R. – pod moim adresem. Apogeum
ich nieprawdopodobnych roszczeń było „posiadanie” przez nich „prawa”
do mojego własnego mieszkania. Oczywiście,
że wyrok w krakowskim sądzie, nawet tak szokujący i całkowicie zaskakujący,
był tylko przysłowiową „ostatnią kroplą” przelewającą kielich pełny
po brzegi.
Moje
własne mieszkanie, wybudowałem na 2 piętrze rodzinnego domu, w którym
mieszkałem od urodzenia i który wybudował mój dziadek w 1938 roku. Przed
odkupieniem praw do nadbudowy dodatkowej kondygnacji miałem z moją siostrą 50
% własności domu. Do budowy przystąpiłem
w 1990 roku, dopiero po notarialnym odkupieniu praw własności od wszystkich
pozostałych współwłaścicieli mojego rodzinnego domu, czyli mojej kuzynki i
jej brata. Nad pierwszym piętrem, przeznaczonym dla mojej siostry, wybudowałem
dla swojej rodziny całą nową kondygnację zawierającą moje 4 pokojowe
mieszkanie, łącznie 140 m2. Podkreślam,
że rozpocząłem budowę dopiero po uzyskaniu wszelkich wymaganych prawem
pozwoleń. Wybudowałem swoje własne mieszkanie w 1990 roku.
W kolejnych latach wyposażałem je, mieszkając w nim z żoną i córką.
Po wybudowaniu mojego własnego 4 pokojowego mieszkania czyli tej całej
dodatkowej kondygnacji na 2 piętrze
- cztery lata później w 1994 roku jedno mieszkanie na parterze odkupili od
mojej kuzynki Artur i Agnieszka R.
Filozof
R. wymyślił sobie, że chociaż to moje wybudowane 4 lata przed jego
przybyciem do Krakowa mieszkanie istnieje, to jednak „ma do niego prawo”, bo
… „nie jest
jeszcze wpisane do ksiąg wieczystych” !!! Oczywiście, że w Polsce
wpis do księgi wieczystej ma charakter deklaratywny, a nie
konstytutywny, co znaczy, że taki
wpis nie tworzy stanu prawnego. Stan
prawny, to jest stan rzeczywisty, a nie czasami nieaktualne przecież wpisy do
ksiąg wieczystych. Zawsze budując dom lub mieszkanie – taka budowa trwa dłuższy
czas i dopiero po wykończeniu budowy, po dokonaniu wszelkich odbiorów z
kominiarzem włącznie można wpisać nowo wybudowane mieszkanie do ksiąg
wieczystych. Artur R. postanowił uniemożliwić mi wpisanie mojego własnego
mieszkania na moją rzecz i jak mi powiedział prosto w oczy pod koniec 1997
roku „że nigdy nie dopuści, aby moje mieszkanie zostało wpisane do ksiąg
wieczystych, a jak uda mu się mnie wykończyć, to postara się przejąć to
moje nadbudowane mieszkanie”. Ta rozmowa odbyła się po 2 latach oszukiwania
mnie przez Rojszczaka, że „zgadzał się” na taki wpis, ale i… zawsze było
na końcu jakieś „ale”.
Rok
(1997) prowadził z R. te rozmowy mój kolega Marek K, adwokat.
Tłumaczył R. oczywistość mojej własności mojego nadbudowanego
mieszkania. Ten się zawsze w końcu zgadzał i prosił o miesiąc do
sfinalizowania wpisu do ksiąg. Ostatecznie zawsze jednak przed finalizacją R.
się „rozmyślał”.
Prawie 6 lat trwał ten koszmarny konflikt o MOJE
własne mieszkanie.
W tym czasie co miesiąc stale miałem nadzieję, że to koniec strachu o
cały mój dorobek życia i zawsze na koniec okazywało się, że znowu nic z
tego nie wyszło. Niestety krakowski sąd nie potrafił przez tyle lat dokonać
jednej tak banalnej czynności, jaką jest wpisanie mojego własnego mieszkania
na moją rzecz. Cały czas było to moje mieszkanie zagrożone chorą pazernością
Rojszczaka i dysfunkcją sądu.
Jan
W. rozgłasza dzisiaj, że R. to była „przyszłość polskiej filozofii”.
Jak widać w swoją wyjątkowość musiał uwierzyć sam R. skoro mając w moim
domu rodzinnym na parterze dwa własne luksusowo wykończone mieszkania –
ponad 140 m2 powierzchni i będąc młodym małżeństwem – 33
letniego asystenta filozofii, 30 letniej wiecznej
studentki filologii z jednym dzieckiem – to wszystko było im jeszcze za mało.
Za mało było 3 osobowej rodzinie 33 letniego filozofa, że posiadają w
Krakowie dwa mieszkania – z czterema pokojami, z dwiema łazienkami i z dwiema
kuchniami. R. „należało się” jeszcze moje własne mieszkanie – moja cała
140 m2 kondygnacja. Mój
cały dorobek 41 lat uczciwego życia. Tak to zresztą wprost zeznała w sądzie
Agnieszka R. cytuję: „mieliśmy prawo do nadbudowy”. Tak działa ta zasada
„należy się” „każdemu według jego potrzeb”, „każdemu według jego
zasług”, a „zasługi” R. – „przyszłości polskiej filozofii” były
ogromne.
Zresztą
taka sama jest geneza większości konfliktów, gdy jeden człowiek postanawia,
że „ma prawo” do cudzej własności i po trupach dąży do zabrania
innemu jego mienia. We wrześniu 1939 roku inny człowiek, który również
uwierzył w swoją wyjątkowość także postanowił zrealizować swoje prawo do
Gdańska. Być może własność Gdańska też nie była wpisana do ksiąg
wieczystych.
Rodzina
R. – po kupieniu jednego mieszkania na parterze mojego domu w 1994 roku –
przez kolejne 7 lat bezwzględnie
i po trupach, w sposób skrajnie perfidny dążyła do zabrania mi
mojego własnego mieszkania, które – powtórzę -
legalnie sam ze swojej własnej pracy wybudowałem w roku 1990 – 4 lata
przed przybyciem R. do Krakowa.
Dzisiaj
w moim procesie jest istotna jeszcze jedna osoba, której wysiłki w oczernianiu
mnie przez wiele lat – teraz wydały swoje trujące owoce.
To zastrzelony Artur R. Ten
„wybitnie uzdolniony filozof” zajmował się na Wydziale Filozoficznym U.J.
„psychologią umysłu”, „intencjonalnymi
aktami psychicznymi”, które w praktyce oznaczają wywoływanie u ludzi
skrajnie silnych emocji – strachu, lęku, a w efekcie powstanie ekstremalnego
stresu. Uniwersytet Jagielloński ustanowił nagrodę im. Artura R. Czytamy tam
taki opis: „Śmierć
przerwała wspaniałą karierę naukową i przedwcześnie zabrała niezwykłego
człowieka: dobrego serca, wielkiej prawości i uczciwości, pełnego pogody
ducha i szlachetnych uczuć.”
Jaki był to człowiek „dobrego serca”, to możemy przeczytać z np. z zeznań
jego matki Jadwigi R. z dnia 16.01.2002 (karta – 575) cytuję : „Kursa
poprzez nadbudowę II piętra uniemożliwił nam wejście na strych … W tym właśnie
zakresie syn próbował zmusić Kursę do przywrócenia stanu poprzedniego.”
Koniec cytatu. Czyli moje własne
mieszkanie wybudowane cztery lata przed przybyciem R. do Krakowa miałem zburzyć,
bo ono w czymś „przeszkadzało” temu człowiekowi „szlachetnych uczuć”.
„Syn próbował zmusić Kursę do przywrócenia stanu poprzedniego”. We wrześniu
1939 roku innemu człowiekowi „przeszkadzało” to, że Gdańsk nie należy
do III Rzeszy. On też „postanowił zmusić Europę do przywrócenia stanu
poprzedniego”.
Ekstremalny
stres jest zabójczy dla człowieka, dla jego psychiki. Nie
ma człowieka odpornego na stres. Profesor
psychiatrii z Harvardu Judith Herman w najnowszej swojej książce wydanej w
Polsce napisała, że nawet lekarz zajmujący się osobami z urazami po stresie
powinien pamiętać, że „w warunkach skrajnego stresu fizycznego i
psychicznego on także mógłby mordować” („Przemoc” s. 154, teza 58).
Na
tym tak wymownym przykładzie widać, że to nie osobowość człowieka decyduje
o agresywnym zachowaniu przy prowokacji i urazie psychicznym, tylko
przemożna presja sytuacji. Tak,
jak napisał prof. Pervin w „Psychologii osobowości”: „Stres zawsze jest subiektywny. Radzenie
sobie ze stresem nic nie ma do osobowości”. (poz.
10. – s. 322 / teza 163).
Dlaczego tak się dzieje ? Odpowiedzi
dostarcza najnowsza neurologia.
- Bo tak ewolucja skonstruowała ludzi, że ich mózg w sytuacjach ekstremalnych
zawodzi.
Cały
ten nieprawdopodobny konflikt wywołany
był wyłącznie chorą pazernością R. i dotyczył praktycznie tylko jednej
– podstawowej kwestii: à własności mojego mieszkania. A dokładniej mówiąc – 7 letnich działań R, aby mi ukraść
moje własne mieszkanie. Mój cały dorobek 41 lat życia. Meritum wszelkich
moich działań wpisanie mojego własnego mieszkania na moją rzecz !!!!!!!
Wszystkie inne kwestie – były całkowicie drugoplanowe.
Mechanizm
wykańczania ludzi – doskonale znany hitlerowskim i bolszewickim oprawcom
polegał m.in. na tym, że osobie, nad którą się znęcano stwarzano pozory
uzyskiwania przez nią kontroli i spokoju, po czym nagle to znowu zabierano.
Wtedy załamywał się prawie każdy. Nazywa się ten mechanizm huśtawką
emocjonalną.
Taki
mechanizm spustowy zadziałał w tragicznym
dniu 27.09.2001. Wyrok sądu pierwszej
instancji ze stycznia 2001 roku, który stwierdzał, że moje mieszkanie jest
moje, umożliwiał mi sprzedaż mojego mieszkania i wyprowadzić się z tego
piekła z R. Idąc do sądu odwoławczego
byłem pewny, że to jest koniec tego koszmaru i nie mieściło mi się w mojej
głowie, że sprawa, po 4 latach procesu zacznie się od początku. Wierzyłem w
wyrok pierwszej instancji i jego oczywistość. Nagła całkowicie zaskakująca
informacja, w połączeniu z podłożem wieloletnich szykan
i prowokacji R, spowodowała ciężki szok psychiczny, a tym samym nagły
wybuch ciężkiego ataku paniki, który rozpoczęła ostra niewydolność układu
oddechowego. Dlatego odczuwałem, że się duszę. Taki ciężki atak paniki
rozpoczyna się nagle i w ciągu pierwszych 10 minut narasta do maksimum. Równocześnie
następuje wyłączanie się rozumnej części naszego mózgu – kory mózgowej,
a w efekcie świadomość maleje do zera. Taki ciężki atak paniki trwa 20 do
30 minut. Po tym czasie wyczerpują się neuroprzekaźniki odpowiedzialne za
skrajną reakcję alarmową i układ hormonalny
oraz parasympatyczny przywraca możliwość racjonalnego myślenia. W stanie ciężkiego
ataku paniki działamy wyłącznie bezwiednymi, odruchowymi reakcjami.
Rodzina R. doskonale zdawała sobie z tego sprawę, w jaki
sposób mnie oni wykańczają. Dla odmiany dla R. ten szokujący wyrok nie był
zaskoczeniem. To, że coś złego się może realnie wydarzyć, to oni
przewidywali. Niestety ludzie często myślą życzeniowo, a nie realistycznie.
Jadwiga R. tak zeznała w dniu 16.01.2002 ( karta - 576):
„Około 13.20, 13.30 wracałam
do domu, kiedy usłyszałam sygnał karetki pogotowia. … pocieszyłam się myślą, że może sąsiad miał zawał
... WBIEGŁAM w ulicę ... To,
co stwierdziłam na miejscu, gdy zobaczyłam męża leżącego na klatce
schodowej ... przeszło moje wyobrażenie”[2].
Inaczej mówiąc – nie samo zdarzenie było dla Jadwigi Rojszczak zaskakujące,
tylko okoliczność, że to nie ja padłem na serce. Tak myśleli ci ludzie pełni
„ogromu miłości”.
Faktycznie najbardziej prawdopodobnym skutkiem wieloletniego stresu i nagłego
urazu psychicznego jest zawał serca. Ale
nie zawsze tak się dzieje. U mnie
okazało się, że serce mam mocniejsze, niż nerwy.
Do dnia tragedii żyłem 41 lat mając opinię
nienaganną. Tak, jak piłkarz Zidane do niedzielnego meczu. Żyłem w zgodzie z
normami społecznymi, w ogóle nie piłem alkoholu, po ukończeniu studiów wyższych
prowadziłem własną firmę, założyłem rodzinę, pojawiło się u nas 2 małych
dzieci. Wybudowałem swoje własne mieszkanie i pracowałem dla utrzymania
naszej rodziny. Posiadałem w domu
legalną broń, na którą pozwolenie otrzymałem po drobiazgowych badaniach
lekarskich, psychologicznych i potwierdzeniu nienagannej opinii.
I nagle człowiek, który nigdy w życiu nikogo nie uderzył, traci chwilowo całkowicie
poczytalność i dochodzi do tragedii. Jaka tragiczna reakcja nastąpiła w dniu
27.09.01 ?
Od
2 lat zacząłem studiować psychiatrię i psychologię.
Okazuje się, że są procesy zachodzące w ludzkim mózgu na które nie
mamy żadnego świadomego wpływu. Np.
na to, jak układ nerwowy reguluje ciśnienie naszej krwi. Jednak na ogół
potrafimy wolną wolą kontrolować nasze zachowania.
Niestety w sytuacjach ekstremalnych emocji negatywnych ten doskonały
mechanizm zaczyna zawodzić. Szczególnie,
gdy pojawi się nagłe, zaskakujące zdarzenie i automatycznie mózg rozpocznie
skrajnie silną reakcję alarmową, wówczas może się zdarzyć, że ta reakcja
alarmowa zdoła poprzez wydzielenie dużej ilości norepinefryny i beta endorfin
wyłączyć działanie kory mózgowej, zanim ta zdoła świadomie zrozumieć
zagrożenie i taką reakcję wyhamować. Ten
mechanizm biologiczny zadziałał i u mnie, i u piłkarza Zidane. Tak działa
ekstremalny stres i biochemia naszego mózgu, na którą nie mamy świadomego wpływu.
W najnowszych podręcznikach do
psychiatrii i neurologii jest to dokładnie wyjaśnione.
Jest nawet książka profesora z Harvardu Daniela Golemana z 1997 roku p.t.
„Inteligencja Emocjonalna”, w której ten automatyczny proces jest opisany w
bardzo przystępnym języku. Ludzie nie rozumieją traumy. Tam przeczytacie Państwo
wyjaśnienie zaskakującej – wręcz samobójczej reakcji Zidane. Jest ono
takie samo, jak i u
mnie. Wydawnictwo Media Rodzina w tym roku wyda kolejne wznowienie tego światowego
bestsellera.
Ta reakcja utraty kontroli w sytuacji skrajnie silnych negatywnych emocji
nazywana jest przez prof. Golemana „eksplozją emocjonalną”.
Ekstremalny
stres jest przypadkiem wyjątkowym. Ludzki
układ nerwowy działa prawidłowo, ale tylko
w normalnych warunkach, w jakich ewolucja go wykształciła 50.ooo lat
temu. Proces świadomego myślenia wymaga czasu. W przypadku ekstremalnego i
nieoczekiwanego zagrożenia – krótki czas reakcji jest ewolucyjnie najważniejszym
parametrem zapewniającym przetrwanie jednostki. Niestety maksymalna szybkość
reakcji wyklucza świadome (rozumne) działanie.
Mysz – spostrzegając cień nadlatującego przedmiotu nie ma czasu, aby
zastanawiać się nad tym zjawiskiem. Aby przeżyć – musi natychmiast podjąć
reakcję obronną (zazwyczaj jest to ucieczka). Dlatego też natura wyposażyła
ssaki (i oczywiście też człowieka[3]) w mechanizm
natychmiastowej reakcji na skrajne zagrożenie. Aby taka reakcja była skuteczna
– konieczne jest działanie zautomatyzowane i bezwiedne.
Tak samo, jak silna, niepełna informacja „stawia na nogi” ciało migdałowate
– pełniące rolę centrali alarmowej w ludzkim mózgu, tak samo sam sygnał
dzwonka stawia na nogi dyżurującą straż pożarną. Strażacy biegną wtedy
automatycznie od swojego samochodu i już w trakcie rozpoczętego alarmu
otrzymują dokładniejsze dane co do sytuacji
alarmowej. Dobrze wyszkolony strażak, to ten, który posiada nabyte zachowania
automatyczne, kierujące nim w momencie ogłoszenia alarmu.
Zautomatyzowana i natychmiastowa reakcja obronna ewolucyjnie była lepszą
reakcją, niż na spokojnie przeanalizowana (ale wolniejsza) reakcja na skrajne
zagrożenie. Inaczej mówiąc – lepiej jest (ewolucyjnie) być szybkim i
reagować przesadnie na zagrożenie (niż być mądrym i zostać zjedzonym przez
drapieżnika). Nie inaczej dzieje się z ludzkim mózgiem w sytuacjach
ekstremalnego zagrożenia.
Gdy pojawi się zaskakujące i skrajnie silne zagrożenie, to wówczas główną
drogą aktywującą reakcję alarmową mózgu staje się bezpośrednie połączenie
pomiędzy wzgórzem i ciałem migdałowatym.
Różni naukowcy różnie nazywają to awaryjne
i natychmiast ( 12 milisekund [4])
działające połączenie: Jest to
nazywane : „linia ekspresowa” (prof.
Goleman), „droga niska” „droga podkorowa” (prof. LeDoux)
„droga szybka i niestaranna” (Levis / Haviland), „droga gorąca”(prof.
Rachman). Ale wszystkie te nazwy oznaczają jedno – natychmiastowe połączenie
z „centralą alarmową” (ciałem migdałowatym), które jest
ewolucyjnie stworzone do reagowania w sytuacji ekstremalnego zagrożenia.
Jest to połączenie nieświadome i reakcja zostaje zapoczątkowana wcześniej,
niż sygnał zostanie przeanalizowany przez wolniej działającą korę mózgową
(umysł świadomy). Myślenie wymaga czasu. To alarmowe połączenie nie jest
wykorzystywane w sytuacjach przeciętnego, czy nawet silnego zagrożenia.
Dotyczy to wyłącznie sytuacji skrajnego zagrożenia. Czasami jednak ciało
migdałowate może się (bezwiednie) „nauczyć” (na drodze warunkowania) i
może reagować na inne zagrożenia, niż na ekstremalne niebezpieczeństwo
utraty życia.[5]
„Dla pewnych osób utrata domu jest stresorem równoznacznym z zagrożeniem
życia.” A dodatkowo: „stresory
spowodowane przez człowieka mają bardziej traumatyczny wpływ niż zdarzenia
naturalne”[6].
Natychmiastowe i bardzo silne pobudzenie ciała migdałowatego wyzwala liczne
reakcje, które również przebiegają w ludzkim mózgu bez udziału świadomości.
Kora mózgowa zostaje nagłe zalana przez substancje chemiczne wydzielane
podczas ekstremalnego stresu.
Najważniejszym
momentem jest początek tej całej
ostrej reakcji stresowej[7].
Jeżeli reakcja rozpocznie się natychmiast i jest skrajnie silna, to
zaburza ona procesy myślowe i nie jesteśmy już w stanie intelektualnie
wyhamować całej reakcji. Po
przekroczeniu granicy wszystko zaczyna się toczyć poza naszą świadomością
i wolną wolą. „Kiedy załamią się
wyższe funkcje mózgowe, to ewolucja wykonuje za nas całą pracę myślową”[8].
Są to reakcje biologiczne, na które nie ma żadnego wpływu ludzka wolna wola.
12
dni temu - 30.06.2006 został wyemitowany w programie TVP 3 film dokumentalny
BBC pt. „Fobie. Życie w lęku” ( dok., Wlk. Bryt., godz. emisji
23.10 – 0.05 ).
Ten film wyjaśnia przystępnym językiem i w sposób naukowy biologiczny
mechanizm strachu, który w końcowym etapie w dniu 27.09.2001 doprowadził do
utraty przeze mnie poczytalności, a w efekcie spowodował, że pod wpływem
ekstremalnej paniki straciłem kontakt ze światem
i w sposób całkowicie odruchowy – automatyczny porwałem swoją broń.
Film pokazuje w praktyce mechanizmy strachu i
ekstremalnych emocji, które powodują, że przestaje działać intelekt.
Że istnieją struktury pierwotne w ludzkim mózgu, które w momencie ich zaktywowania – dominują umysł
myślący.
Na tym filmie można zobaczyć na własne oczy, jak u badanego w laboratorium człowieka,
u którego pojawia się silna reakcja strachu - zaczyna zawodzić intelekt. I to w
sytuacji, gdy osoba badana, poddana eksperymentowi jest uprzednio przygotowana
na jego przebieg, nie ma żadnego zaskoczenia, gdy znajduje się w laboratorium w otoczeniu badaczy i gdy wie, że nie ma realnego żadnego
niebezpieczeństwa. Taka osoba w
skrajnym przypadku panicznego strachu zaczyna się zachowywać jak
„szaleniec”.
Na marginesie, należy zauważyć, że
trudno jest udowodnić nieprawdę. Zgodnie
z zasadą, że prawda broni się sama chciałem pokazać tytuł cytowanego
uprzednio Fakt-u z ub. tygodnia à „Szaleniec
chce uniknąć kary”. Oczywiście
dalej w artykule są zapisane informacje podawane przez Mariana Szczygła, że
„Andrzej K. strzelał z
zimną krwią…”, ale tytuł à
SZALENIEC ß
jest nie do obalenia. Nie da się tego
inaczej wytłumaczyć, jak tylko chwilowym „szaleństwem”, a dokładniej mówiąc
szokiem psychicznym, skrajną paniką i ekstremalnym strachem, że osoba zdrowa
psychicznie i inteligentna, posiadająca normalne życie i normalną rodzinę z
2 małych dzieci na tydzień przed chrztem swojego niemowlaka strzela do
drugiego człowieka z legalnie posiadanej broni, a gdy trochę powróci jej świadomość,
to sama wzywa policję i pogotowie, podając swoje dane
i adres. Każdy umyślny zabójca
przede wszystkim chce uniknąć ujęcia, zdając sobie sprawę z grożącej mu
maksymalnej kary.
W
moim konkretnym przypadku długotrwały (wieloletni) stan zagrożenia utraty
mojego własnego mieszkania spowodowany przez Rojszczaków stworzył podłoże
biologiczne, które przejawiało się pod koniec moją „nadpobudliwością”,
a jednocześnie upośledzeniu uległ system hamowania reakcji stresowej. Jest to
tzw. stadium „wyczerpania” stresem.
Gdy na to podłoże biologiczne zadziałał nagły uraz psychiczny w postaci
niespodziewanego fizycznego ataku R, jaki miał miejsce jesienią 2000 roku przy
sprzątaniu Audi (co wcześniej podnosiłem w sądzie), to wówczas rozpoczął
się automatycznie przebiegający w moim mózgu proces, który spowodował, że
kolejny całkowicie zaskakujący uraz psychiczny, jakim był ten niespodziewany
i zupełnie nieprawdopodobny wyrok (27.09.2001) à
bezwiednie i natychmiast wywołał ciężki atak panicznego lęku, a w dalszej
kolejności chwilową całkowitą utratę świadomości i automatyczną reakcję obronną, tragiczną w skutkach. Aby jednak można było ustalić stan
faktyczny, to trzeba w sądzie zgromadzić pełny materiał, zarówno podawany
przez oskarżyciela, jak i materiał podawany do obrony. Uczciwy sąd dopuszcza wszystkie istotne dowody, pozwala na
ich pełną weryfikację przez uczestników procesu i dopiero taki materiał
zostaje poddawany dalszej analizie.
Niestety w moim procesie pierwszej instancji „sąd” nie dopuścił żadnego
świadka, o którego wnosiłem, nie przeprowadzono nawet jednego wniosku
dowodowego, o które także wnosiłem, nawet mnie samemu nie zezwolono na
przedstawienie swojej wersji zdarzeń (!). Sąd nawet nie pozwolił, abym był
obecnym na ostatnich rozprawach, gdzie miały miejsce mowy końcowe. Jedyni świadkowie,
którzy zostali dopuszczeni do zeznań w sądzie byli zgłoszeni przez
prokuratora i R. Przed zeznaniami najważniejszych z nich zostawałem wyrzucany
z sali sądowej. Gdy
protestowałem, powołując się na moje elementarne prawo do obrony, sędzia
kazał policji sądowej mnie wyrzucać i zostawałem ukarany zawsze najwyższą
karą w najwyższym
jej wymiarze (2 tygodnie karceru). Gdy przychodziła moja kolej na zadawanie
pytań świadkom na końcu – jako oskarżonemu, to po kilku moich pytaniach,
które sąd w większości uchylał (jako rzekomo „nieistotne”), czas
rozprawy „się kończył”. Na
kolejnej rozprawie, wyznaczanej 1 raz na miesiąc już pojawiał się inny świadek
i karykatura procesu zaczynała się od początku.
W efekcie w aktach pojawił się całkowicie jednostronny, nie zweryfikowany
materiał. Są tam fałszywe zarzuty w stosunku do mojej osoby, których
całkowity fałsz łatwo było wykazać, przeprowadzając chociażby wizję
lokalną, o co tyle razy prosiłem sąd. Bezskutecznie. W moim „procesie” sąd
był całkowicie niezawisły. Niezawisły, ale od kodeksu postępowania karnego,
od orzecznictwa SN i S.A., na
które usiłowałem się powoływać. Dla
przykładu – domagałem się przesłuchania moich świadków, a sąd zarówno
okręgowy, jak i teraz – apelacyjny oddalali te wnioski, dokładnie wbrew np.
art. 170 § 2 kpk. Nawet gdy powoływałem się na opublikowane wyroki
krakowskiego S.A. – to w moim procesie, one także zostawały odrzucone.
W farsie mojego procesu w sposób rażący pogwałcono wszystkie
zasady dotyczące uczciwego procesu, z uniemożliwieniem mi realnej obrony
materialnej na czele.
Zgłaszałem
do Rzecznika Dyscyplinarnego Sądu Apelacyjnego, że w moim procesie jest rażąco
łamana procedura, ale odpisywał mi jakiś Steve Wonder, że „on kompletnie
nic nie widzi”.
Kwestia
ustalenia mechanizmów biologicznych, które doprowadziły do tragedii, a tym
samym określenie stopnia mojej poczytalności lub całkowitej niepoczytalności,
to była najważniejsza czynność w procesie. Dysponując jedynie tendencyjnym, jednostronnym i fałszywym
materiałem w aktach odesłano mnie do opiniowania przez biegłych.
Niestety
w Polsce biegli psychiatrzy sądowi to grupa nieliczna, skrajnie skorumpowana i na nieszczęście mocno się nawzajem popierająca.
Tak długo, jak długo trwa ich „solidarność” – mogą oni brać łapówki
i są całkowicie bezkarni. Po roku pobytu w
więzieniu trafiłem latem 2002 roku na pierwszego biegłego – 40 letniego
lek. Janusza Adamczyka, który jak mi powiedział na początku cytuję: „jak
ma motywację, to może stwierdzić niepoczytalność nawet u nieboszczyka”.
Niestety żona opuściła mnie w pierwszym dniu tragedii i nie byłem w
stanie dać Adamczykowi „motywacji”. Adamczyk
nic nie dostał, więc i nic nie stwierdził.
Kolejni „biegli” – tylko popierają swoje „rozpoznania” wzięte
z sufitu (a raczej z portfela). Są ślepi na sytuację[9],
a „wszystko” tłumaczy moja rzekomo „nieprawidłowa” osobowość.
Ponieważ do roku 2003 nie stwierdzano żadnych zaburzeń (co jest raczej
oczywiste, gdyż trudno coś „stwierdzić”, czego nie ma), a to jakoś
„nie pasowało” mojemu sądowi I instancji, to „pojawiła się” moja
„nieprawidłowa osobowość” dopiero w roku 2003, gdy sędzia Wojciech
Maczuga zadał kolejnym biegłym tendencyjne pytanie: „Jakie cechy musiałby
prezentować oskarżony by można było przyjąć, że jego osobowość jest w
sposób wyraźny nieprawidłowa?”. I od 2003 roku już „mam” tę nieprawidłową
osobowość, która „wszystko” tłumaczy. Co ciekawe – każde
„rozpoznanie” kolejnych biegłych stwierdza co innego. Aktualnie
„jestem” „psychopatą, ale biegli „odrzucili rozpoznanie osobowości
dyssocjalnej”, która jest dzisiejszą nazwą dawnej psychopatii. Trudno jest
napisać na życzenie sądu oraz brukowych mediów jasną i pełną opinię bez
wewnętrznych sprzeczności i podawania nieprawdziwych faktów. W ten sposób
prawda broni się sama.
Będąc
osobą oskarżoną mam prawo do zadawania pytań również i biegłym. Od maja
2004 roku – po otrzymaniu zgody sądu na zakup książek – zacząłem
intensywnie studiować mechanizmy działania ludzkiego układu nerwowego. Mając
przez dwa lata do dyspozycji codziennie ponad 16 godzin czasu i zgromadziwszy 67
najnowszych podręczników – zdobyłem wiedzę, potrzebną do drobiazgowego
zrozumienia neurobiologii stresu. W Polskich sądach jest jednak wszystko
postawione na głowie. Byłem przekonany, że moja solidna wiedza
specjalistyczna pomoże sądowi w dotarciu do prawdziwych ustaleń faktycznych.
Okazało się jednak, że moja wiedza jest dla ostatnich biegłych
„utrudnianiem procesu”. Tak samo dla sądu. Aktywnie
broniąc się przed tak skrajnie nieprawdziwym, tendencyjnym materiałem,
domagając się procedowania zgodnie z
prawem „obrażałem” sąd. Dla
biegłych jest to „dowód” na moją „psychopatię” i „paranoję”. Wszyscy
moi biegli są obrażeni aktywną krytyką ich „diagnoz”.
W Polsce panuje jakiś absurdalny zwyczaj, że oskarżony powinien
siedzieć cicho i nie reagować, gdy sąd łamie prawo, a biegli podają skrajne
głupoty. Ale nie jest to normalne zachowanie. Norma jest opisana np. w książce
„Zespół ostrego stresu” (s. 165): „prowadząc orzeczenia sądowe,
klinicyści powinni zawsze pamiętać, że najprawdopodobniej będzie się od
nich wymagać obrony swych decyzji diagnostycznych przed sądem. Perspektywa ta
jest dla większości klinicystów nieprzyjemna, ponieważ ich praktyki
diagnostyczne i wnioski stają się w ten sposób przedmiotem drobiazgowego
badania w krzyżowym ogniu pytań.” My
niestety jesteśmy w Polsce. Przygotowałem się na szczegółowe pytania do
biegłych, ale Sąd Apelacyjny dopuścił, aby zrobić z tego farsę i
praktycznie uniemożliwił mi na zadanie nawet jednego konkretnego pytania biegłym.
W psychiatrii nie
jest tak, że nie ma żadnych kryteriów, do stawiania diagnoz,
a wszystko powinno zależeć od „motywacji” konkretnego biegłego.
Dzisiaj są konkretne kryteria, które trzeba zdiagnozować, aby postawić
konkretne rozpoznanie. Taką
klasyfikacją jest obowiązująca aktualnie w Polsce ICD – 10. Dla przykładu
– zaburzenie osobowości o nazwie osobowość narcystyczna,
należy ona do Aneksu 1, w
którym znajdują się „niepewne pozycje”. (s. 152-153).
Aby móc rozpoznać to niepewne zaburzenie trzeba stwierdzić co najmniej pięć cech z podanych
dziewięciu.
Spodziewałem się konkretnych faktów i konkretnych dowodów potrzebnych
do takiej diagnozy, aby móc się do opinii ustosunkować. Zamiast tego usłyszałem, że prof. Gierowski to
„posiadacz rekomendacji nr 1 jakiegoś towarzystwa”, a docent Heitzman
„zdiagnozował już 130 morderców”. Oczywiście w ten sposób kompletnie
nie można niczego podważyć. Ale
tak samo nie można żadnej takiej diagnozy przyjąć. W swojej książce doc.
Heitzman podaje, że u badanych przez niego sprawców „rozpoznano w ponad 85 %
przypadkach nieprawidłową osobowość” ((60) „Stres w etiologii …”).
Oznacza to, że u 130 osób badanych przez doc. Heitzmana ponad 110 osób
miało tą identyczną diagnozę !!!
Biorąc pod uwagę, że te osoby były pozbawione wolności, a
pobyt w więzieniu ( # à gniew, lęk, depresja, ogromny stres ) to prawie 100 % zaburzeń
zachowania, o czym pisze w książce z 2005 roku
„Podstawy psychologii sądowej” prof.
Ackerman (poz. (.50.) s. 123 ), to nasuwają się poważne wątpliwości, co
do takiej diagnozy, którą docent Heitzman stawia praktycznie wszystkim. Tym bardziej, że zaburzenia osobowości są dzisiaj najmniej rzetelnie i
najbardziej kontrowersyjnie diagnozowanymi zaburzeniami.
Tak samo nieprawdziwe są informacje biegłych, że nie ma żadnych kryteriów
do stwierdzania np. poziomu poczytalności ograniczonej lub całkowitej
chwilowej niepoczytalności. One
nie tylko są w cytowanym podręczniku ICD-10. Dawniej też takowe kryteria były.
Np. prof. Krystyna Daszkiewicz w swojej książce z 1982 roku „Zabójstwa z
afektu…” na str. 25 (teza 33) podaje 6 kryteriów umożliwiających przyjęcie
całkowitej chwilowej niepoczytalności sprawcy à
1.-nagły początek, gwałtowność, niewspółmierność,
2.-burzliwy przebieg + niszczenie rzeczy, 3.-wybitne objawy wegetatywne,
4.-krótki okres trwania, 5.-silne znużenie, 6.- całkowita niepamięć – też
niepamięć wsteczna (klasyfikacja
wg Łuniewskiego). Akurat biorąc
zeznania świadków, policjantów z dnia tragedii – złożone 2 – 3 godziny
po tragedii – to spełniam wszystkie kryteria do zdiagnozowania chwilowej całkowitej
niepoczytalności. I sam wiem to z
autopsji, że to jest prawda!
Niestety biegli niczego
„nie widzą”. Nawet nie zauważyli
kardynalnych błędów poprzednich biegłych, chociaż opierają się oni
„przede wszystkim” na wcześniejszych opiniach (str. 2 opinii), że np.
podpisany pod pierwszą opinią biegły – Antoni Ferenc nawet nie miał ze mną
kontaktu na 3 miesięcznej „obserwacji”, a
druga biegła Joanna Birecka zamiast własnych wniosków przepisała dosłowny
plagiat z książki. Biegli
„odrzucili” u mnie diagnozę reakcji na ciężki stres, bo „nie ma
stresora”. Chociaż docent
Heitzman w „Psychiatrii” tom. 2 w rozdziale „Reakcja na ciężki stres”
napisał: „Dla pewnych osób zniszczenie domu jest stresorem równoznacznym z
zagrożeniem życia. … stresory spowodowane przez człowieka mają bardziej
traumatyczny wpływ niż zdarzenia naturalne”.(s. 477).
Praktycznie cały
dotychczasowy „materiał” w aktach to kłamstwa wymyślone przez oficera
milicji Mariana Szczygła i podane przez niego samego lub jego świadków oraz
tendencyjnie podane wyrywki z zeznań. I
tak sąd, a za nim biegli „przyjęli”, że:
1. „Ja
byłem zawsze skrajnie agresywny”. W rzeczywistości nigdy przez całe 41
letnie życie nawet nikogo nie uderzyłem. Nawet
będąc w więzieniu od 5 lat nie mam jakichkolwiek problemów z innymi więźniami.
2. „Szedłem
jak taran na Jadwigę R.”. W rzeczywistości uciekałem przed tymi ludźmi
nawet w sądzie.
3. „Groziłem
Janowi R.”. W rzeczywistości w
dniu 29.01.2001 wróciłem nad ranem do Polski. Gdy odprowadzałem rano córeczkę
do przedszkola, wybiegł Jan R. i wywołał awanturę, grożąc mi „trafieniem
na Cmentarz Rakowicki”. Ja uciekłem od agresora i mając już dość tych
chorych awantur – zgłosiłem ten fakt gróźb od razu na Policji.
Tydzień później przyszedł policjant do R, aby ustalić imię Jana R.
(ja go wówczas nie znałem). Wtedy Jan R. dowiedział się o zgłoszonej
sprawie i on zgłosił, że ja mu groziłem !!!
Perfidia tych ludzi była nieprawdopodobna.
4. „Odepchnąłem
furtkę ogrodową na dziecko R. stojące na chodniku, gdy wychodziłem z
domu”. W rzeczywistości furtka otwiera się do środka ogrodzenia i wychodząc
z domu mogłem co najwyżej otworzyć furtkę na siebie.
5. „Uderzyłem
w twarz Artura R. z otwartej ręki przy pani z nadzoru budowlanego”, co zgłosił
R. dzielnicowemu „tylko informacyjnie”.
W rzeczywistości ja nigdy nikogo w życiu nie uderzyłem. Inspektor Beata Janik
z Nadzoru Budowlanego zeznała w sądzie, że żadnych rękoczynów nie
było, tak samo zeznali inni świadkowie
– obecni przy inspektor Janik – moja siostra i szwagier.
6. Przy
okazji – „rzekomo to ja stosuję techniki manipulacyjne”,
a nie R.
7. „Miałem
znajomości w sądach”. Zapewne poprzez te „znajomości” nie byłem
w stanie wpisać własnego mieszkania na własną rzecz przez tyle lat
!!!
8. Moja
kuzynka Krystyna L. „sprzedała mieszkanie R. przeze mnie”. W rzeczywistości
odszedł od niej mąż i zawsze ona mówiła, że sprzeda to mieszkanie po śmierci
jej matki, bo została sama z dzieckiem i z pensji nauczycielki nie stać jej na
utrzymanie 100 metrowego mieszkania. Filozof
R. – specjalista od intencjonalnych aktów psychicznych przez 7 lat telefonował
do Krystyny L. – leczącej się psychiatrycznie i szkalował mnie opowiadając
jej o moich rzekomych „szykanach”. Dzisiaj
Krystyna L. już „wie”, że to nie przez odejście od niej męża i brak
pieniędzy sprzedała mieszkanie, tylko przeze mnie !
9. „Celowo
wjechałem w inne auto”. To wiadomość „zasłyszana” przez świadka. Jak
wiadomo, w sądach nie wolno podawać wiadomości z „drugiej ręki”.
W rzeczywistości – jeździłem samochodem do dnia aresztowania 23
lata, rocznie jeżdżąc ponad 60.000 km i nigdy w całym życiu nie miałem
nawet jednego wypadku. Dwa razy w
moim życiu miałem kontakt z drugim pojazdem.
Jeden raz 08.03.1995 roku w Krakowie na skrzyżowaniu ul. Lubicz i
Rakowickiej ktoś mi zajechał drogę i w efekcie ja miałem wgnieciony zderzak,
a auto, które mi zajechało drogę miało rozbity reflektor. Drugi raz – w
2001 roku stałem przed zatrzymanym innym samochodem. Nadjeżdżający od
tyłu tramwaj przerysował mi lewy błotnik
na odcinku 10 cm, bez naruszenia blachy. Ponieważ
motorniczy odezwał się niekulturalnie, a akurat przechodził patrol policji,
to ja ich wezwałem. Kilka miesięcy później miało miejsce tragiczne
wydarzenie i znalazłem się w więzieniu. Z więzienia przewieziono mnie do Sądu
Grodzkiego, a tam asesor Grzegorz Kiełbasa uznał mnie (!!!) winnym, „czynu
karygodnego” !!!
10. „żona podawała,
że oskarżony planował zabójstwo dużo wcześniej”. To kolejna
„rewelacja” zasłyszana od jakiejś pani psycholog.
W rzeczywistości moja żona zeznawała tylko jeden raz w dniu tragedii i
powiedziała dosłownie tak: „nigdy nie mówił, że ich na przykład
pozabija, jak również ja nie odniosłam wrażenia, że on to może zrobić”
(karta - 118). A ponadto moja żona
odmówiła zeznań i
cytowanie jej wypowiedzi jest niedopuszczalne, nie mówiąc nawet o dokładnym
przekręcaniu treści jej zeznań.
11. „rzuciłem
się z pięściami i wyzwiskami na Jana R. w dniu 29.01.2001”. W dalszych zawiadomieniach jest już, że
„wydawało mu się, że zaraz rzucę się z
pięściami na niego”. Oczywiście nigdy nikogo nie uderzyłem przez całe życie
!
12. „Chciałem
oszukańczymi metodami wpisać swoje mieszkanie na moją rzecz w sądzie, pod
niewiedzę i nieobecność R.”. W
rzeczywistości od 1996 roku co miesiąc rozmawiałem z R, o czym pisałem
poprzednio. Gdy okazało się, że
R. mnie cały czas perfidnie oszukiwał, wynająłem adwokata Andrzeja Kubasa,
aby on poprowadził sprawę w sądzie, bo ja się na tym nie znałem.
Adwokat Kubas prowadził sprawę, a gdy go poinformowałem
w pierwszej rozmowie, że R. wyjeżdżają na rok z Polski w marcu przyszłego
roku, to wyjaśnił mi, że w sprawach cywilnych – takich jak moja, nie ma
znaczenia kwestia wyjazdu pozwanego. Tym
bardziej, że miał on w Polsce ustanowionego pełnomocnika.
Najpierw adwokat Andrzej Kubas prowadził sprawę, a następnie adwokat Józef
Jodłowiec.
13. „wykonałem
remont dachu w 1998 r. pod niewiedzę i bez zgody R.”
W rzeczywistości pół roku przed remontem dachu w dniu 19.02.98 Artur i
Agnieszka R. (oboje podpisani na tym piśmie)
wraz z Andrzejem Kursa, Anną Kursa wnieśli pismo do UMK – w którym w
detalach precyzowali zakres oraz termin remontu dachu. Wystarczy zrobić wizję
lokalną i porównać zakres wykonanego remontu z tym pismem. Zakres remontu
zgadza się co do joty.
14. „Nie
szukałem innych rozwiązań” w kwestii wpisu mojego mieszkania na moją
rzecz. Jestem osobą „skrajnie agresywną”.
W rzeczywistości 6 lat usiłowałem wpisać to moje mieszkanie na moją
rzecz w kolejności : - utrzymując dobre stosunki z R, - prosząc o mediację
adwokata Marka Kieliana, - wnosząc sprawę
do sądu przez adwokata Andrzeja Kubasa. Czekałem
6 lat !!!
15. „Byłem
konfliktowy”. W rzeczywistości
wszystko przeszkadzało R. Nawet
zaczął się domagać włazu na dach. Pisał
skargi do sądu, na policję, do nadzoru budowlanego. W końcu, aby mieć trochę spokoju na własny koszt
zainstalowałem drugi – identyczny do pierwszego właz na dach dla R. O to też
była awantura, wywołana przez R, którzy przyszli na 2 piętro „tylko
popatrzeć” co się dzieje. R
chcą mieć właz na dach – awantury. To
robię piekielnikom ten drugi właz – też awantura !!!
Wystarczy zrobić wizję lokalną i zobaczyć kuriozum - dom, gdzie
mieszkają tylko dwie rodziny są dwa osobne, identyczne włazy na dach !!!
16. „złamałem
dwa drzewka R”. W rzeczywistości R sam „podzielił” ogród w roku 1995 i
posadził tam ponad sto krzaków – bez mojej zgody i zgody mojej siostry.
Te wszystkie samowolnie posadzone krzaki rosną tam zapewne do dzisiaj.
à
wystarczy tylko wizja lokalna sądu.
17. „utrudniałem
wjazd „na posesję” R”. W
rzeczywistości to nie był wjazd „na posesję”, tylko wjazd do mojego garażu.
R. – tak samo jak dzisiaj planuje S. - „sam wymierzał sprawiedliwość”
– zrywając mi kłódki do mojego garażu, zakładając swoje, blokując mi złośliwie
wjazd do mojego garażu. à
wizja lokalna !!!
18. „dobiłem
R. z „bliskiej odległości”, a nawet z „bardzo bliskiej odległości”.
W rzeczywistości biegli z Komendy Głównej Policji wykluczyli
jakikolwiek strzał oddany z „bliskiej odległości” (karta - 999) (czyli
wykluczyli jakikolwiek strzał oddany z odległości poniżej 25 cm).
19. wyssane z chorej
głowy historie milicjanta S. – podawane bez jakiegokolwiek dowodu o
„penetrowaniu mieszkań”, o „czajeniu się”, o
„penetrowaniu piwnic”, „dobijaniu ofiar”, stają się „materiałem
dowodowym”.
20. same
zasłyszane z drugiej lub trzeciej ręki informacje, że ja byłem
„konfliktowy” do jakichś „innych” sąsiadów. W rzeczywistości – każdy
z przesłuchanych w sądzie moich sąsiadów (z wyjątkiem oczywiście R.)
podawał, że z nim, to nigdy żadnego konfliktu nie miałem. Byłem wręcz
zawsze bardzo kulturalny. Ale „słyszał”, że „miałem konflikt z innym sąsiadem”.
Tylko, że w normalnym sądzie nie wolno podawać wiadomości „gdzieś”
zasłyszanych. Tylko to, co świadek
sam wie.
21. „ujawniałem
cechy nieprawidłowej osobowości”. W rzeczywistości osobowość mam taką
samą, jak opinia o mnie w wieku 38 lat, przy wydawaniu pozwolenia na broń à NIENAGANNĄ
ß (karta - 706). Badano tę
moją osobowość tyle razy i do 2003
roku – do 43 roku mojego życia jakoś zawsze miałem prawidłową osobowość.
Zresztą osoba „konfliktowa”, mieszkająca 38 lat od urodzenia na małej
ulicy w Krakowie, gdzie z widzenia wszyscy się znają – nigdy nie miałaby
opinii „nienagannej”. Albo przy
specjalistycznych badaniach na pozwolenie na broń ostrą. Takie badania powinny
diagnozować właśnie osobowość, natomiast te badania nigdy nie przewidzą
sytuacji, jaka nastąpi w przyszłości.
Okazuje się jednak, że w
krakowskim sądzie dzisiaj można opowiadać dowolne kłamstwa i oszczerstwa, i
sąd nie dopuszcza nawet możliwości do zweryfikowania tego steku kłamstw.
Opinia biegłych – oparta na tych kłamstwach – jest taka, jak cały
materiał w aktach. Skrajnie
nieprawdziwa.
Na dzisiaj w sądzie
„wszystko” zostało spowodowane moją rzekomo „nieprawidłową” osobowością.
Ona rzekomo wyklucza przyjęcie tej skrajnie ciężkiej reakcji
stresowej. I
„wszystko” tłumaczy. To, że R. 7 lat dążyli do zabrania mi mojego całego
dobytku i wykańczali mnie, to „nie ma znaczenia”. Docent Heitzman powiedział
na rozprawie w dniu 23.05.2006 (s. 20): „Gdybym miał inny materiał dowodowy, nie wiem jaką
bym wydał opinię, być może taką samą lub inną”.
Dlatego też
niedopuszczalnym złamaniem zasad procedury jest to, co zrobił w pierwszej
instancji sędzia Maczuga – odrzucając już na drugiej rozprawie wszystkie
moje wnioski dowodowe i wszystkich moich świadków, bo cyt.: „wszystko zostało
już wyjaśnione w śledztwie”. Tak
samo Sąd Apelacyjny mógł konwalidować (czyli poprawić) ten podstawowy błąd
i dopuścić brakujący materiał dowodowy, ale tego nie zrobił. Wbrew art. 170
§ 2 kpk – Sąd Apelacyjny nie umożliwił uzupełnienia dowodów w sprawie.
W książce,
którą przysłano mi 5 dni temu „KPK – Komentarz” Bratoszewski, Gardocki
i inni, ABC’2004 tom. 3 w rozdziale dotyczącym kasacji jest podany następujący
wyrok (do art. 519 / teza 9, s. 454):
2002.02.22
wyrok SN
V KKN 43/00 LEX nr 53051 :
1. W sytuacji gdy zeznania świadka miały być jedynym wnioskowanym przez oskarżonego
dowodem zmierzającym do podważenia wiarygodności dowodów go obciążających,
obowiązkiem Sądu I instancji było wyjątkowo wnikliwe i rzetelne rozważenie
potrzeby jej przesłuchania, z zachowaniem pełnego poszanowania jego prawa do obrony i wywołania
u niego poczucia sprawiedliwego procesu.
2. Jest prawdą, że uchybienia wskazane w kasacji odnoszą się do sposobu
procedowania Sądu I instancji oraz że zarzuty na nie
wskazujące nie zostały podniesione w apelacji. Skutkiem tego Sąd odwoławczy,
nie został zobligowany wprost do odniesienia się do zaistniałych obiektywnie,
w postępowaniu przed sądem
pierwszoinstancyjnym uchybień. Nie oznacza to jednak, że w tej sytuacji nie było
dopuszczalne podniesienie w kasacji zarzutów dotyczących tych uchybień jako
związanych z
postępowaniem w pierwszej instancji. Jest bowiem oczywiste, że przeniknęły
one do postępowania odwoławczego przez
to, że ustalenia faktyczne dokonane w pierwszej instancji zostały w pełni
zaaprobowane w tym postępowaniu, mimo że z powodu wskazanych uchybień te
ustalenia opierają się na niekompletnym materiale dowodowym.
Jest też oczywiste, że mają one charakter uchybień rażących, bo
naruszających gwarancyjną rolę przepisów regulujących postępowania
dowodowe i jako takie winny być dostrzeżone z urzędu w apelacyjnym postępowaniu
odwoławczym. Skoro zaś sąd odwoławczy
ich nie dostrzegł, to zasadnie można stawiać z tego powodu temu Sądowi
zarzut, prowadzący w konsekwencji do uchylenia zaskarżonego wyroku …
53051
Teraz zwracam ponownie uwagę
Sądu Apelacyjnego, że materiał jest skrajnie tendencyjny, jednostronny i
taki, którego mi nie pozwolono skutecznie zweryfikować. Apriorycznie odrzucono
wszystkie moje dowody. Uznano mnie winnym, zanim proces się rozpoczął.
Proszę zwrócić uwagę, że
w całym postępowaniu przed sądem I instancji nie ma nawet zadanego mi jednego
pytania przez sąd !!! To
jest zupełnie nieprawdopodobne, że ja musiałem zwrócić się do prasy – do
redakcji „Polityki” i to dopiero po I wyroku, aby
móc w ogóle podać, co doprowadziło do tragedii. Zresztą w tym świetnym komentarzu do kpk - Bratoszewski,
Gardocki i inni jest także wiele innych trafnych informacji. Np. przy art. 526
/ teza 8 (s. 524) czytamy:
trzeba konkretnie
podać w kasacji, których dowodów sąd nie uwzględnił (personalia świadków,
nr kart). Nie wolno pisać enigmatycznie „sąd ocenił dowody
dowolnie”, czy też „przekroczył granice swobody ocen”, bo są to „nic
nie mówiące ogólniki”.
Jednak ta zasada obowiązuje
wszystkich uczestników procesu. Także biegłych i sąd. Dlatego „uzasadnianie” opinii biegłych, że jeden biegły
„ma rekomendację nr 1” jakiegoś towarzystwa, a drugi „zbadał już ponad
130 zabójców” – to takie same nic nie mówiące ogólniki.
Aby udowodnić konkretną tezę – np. o mojej rzekomo nieprawidłowej osobowości
– musi się
podać KONKRETNE KRYTERIA i do tego podać KONKRETNE DOWODY na wystąpienie
takiego kryterium. Wówczas można
dokonywać realnej kontroli takich konkretów.
Primo à czy konkretne podane kryteria są prawidłowe, secundo à czy dowody na ich
stwierdzenie są prawdziwe. Tego
u mnie nie ma. W cytowanym komentarzu do
kpk – do art. 439 – bezwzględne przyczyny odwoławcze, są wyszczególnione
konkretne przypadki. I do takich
zalicza się w sposób ewidentny mój cały „proces”. Np. na str. 198 (
teza XII / 3.) czytamy: „Co więcej, wobec
tego, iż art. 439 § 1 pkt 11 kpk nie czyni dystynkcji między nieobecnością
oskarżonego na całej rozprawie a nieobecnością na jej części, należy
przyjąć, że przewidziane w
nim uchybienie występuje również wtedy, gdy sprawę rozpoznawano
podczas nieobecności oskarżonego
na części rozprawy. … Nie należałoby
zatem przyjmować fikcji (podkr. A.K.) …
A takim bezwzględnym
przypadkiem jest zakończenie procesu sądu I instancji, wraz z mowami końcowymi
– pod moją nieobecność. Właśnie
teraz sąd apelacyjny sam może się przekonać, jak ważna jest dla mnie mowa
końcowa. Realne pozbawienie mnie
prawa do obrony to bezwzględna przyczyna odwoławcza.
Na str. 191 (ibidem, teza XI / 6.)
czytamy : „Co
prawda art. 439 § 1 pkt. 10 kpk nie może być interpretowany rozszerzająco,
niemniej należy podkreślić dominujący
w orzecznictwie SN pogląd, że ze względu na treść art. 6 kpk,
gwarantującemu oskarżonemu nie tylko prawo do korzystania z pomocy obrońcy,
ale przede wszystkim prawo do obrony (obronę materialną), analizowana
przyczyna odwoławcza występuje również
wtedy, gdy oskarżony co prawda formalnie ma obrońcę, lecz jego obrona właśnie
w sensie materialnym została uniemożliwiona. Ten kierunek orzecznictwa zyskuje
na znaczeniu w związku z treścią art. 6 ust. 3
pkt b i c ratyfikowanej przez Polskę EKPC oraz
orzecznictwem ETPCz na gruncie tego przepisu konwencji.
à1979.06.21 wyrok
SN I KR 133/79
LEX nr 1820 Przepis art. 388 pkt 6 k.p.k.
jako przepis wyjątkowy nie może być interpretowany
rozszerzająco, jednakże ze względu na treść art. 9 k.p.k. gwarantującego
oskarżonemu nie tylko tzw. obronę formalną,
lecz także obronę materialną, bezwzględny powód rewizyjny określony w art.
388 pkt 6 k.p.k. istnieje również wówczas, gdy
oskarżony ma formalnie obrońcę, lecz obrona jego w sensie materialnym jest uniemożliwiona
à
1985.05.24 wyrok SN
IV KR 94/85 OSNPG 1985/11/143
Ze względu na treść art. 9
k.p.k. gwarantującego oskarżonemu nie tylko obronę formalną, lecz
także obronę materialną, bezwzględny powód rewizyjny określony w
art. 388 pkt 6 k.p.k. istnieje
również wówczas, gdy oskarżony formalnie ma obrońcę, lecz obrona jego w
sensie materialnym jest niemożliwa.
Na zakończenie chciałem
zacytować pierwsze zdanie z ubiegło - tygodniowego Fakt-u: „Pośród ogromu
miłości zabiła ich nienawiść człowieka”.
To nie jest pełna prawda. To nie
moja nienawiść, tylko strach o własne mieszkanie i 7 lat perfidnych szykan
spowodowały tragedię. „Ogrom
miłości” to trafne stwierdzenie. Nie
podano tylko, co tak bardzo kochały.
Aby to wyjaśnić –
zacytuje pismo, które złożyli na drugi dzień roboczy po tragedii Jadwiga R.
i Marian S. (karta – 145): „Na podstawie artykułu 295 par. 1 k.d.k.
wnosimy o zabezpieczenie mienia ruchomego, rachunków bankowych, obligacji oraz
innych składników majątkowych należących do sprawcy czynów Andrzeja
Kursy…na poczet ROSZCZEŃ finansowych związanych z kosztami pogrzebów, opieki nad
przebywającą w szpitalu Agnieszką Rojszczak i jej małoletnią córką
Dominiką oraz kosztami procesów i przyszłymi kosztami związanymi z
odszkodowaniem i zadośćuczynieniem.
Informujemy równocześnie, że aktualnie w godzinach wieczornych odbywa się wynoszenie z mieszkań Andrzeja Kursy różnego rodzaju składników majątkowych”. Jak widać – nawet po samej tragedii – ci ludzie myśleli tylko o moich „różnego rodzaju składnikach majątkowych”. Nawet taka skrajna tragedia nie zaburzyła tym chorym z pazerności, chytrości ludziom ich „ogromu miłości” do cudzego mienia. Do mojego mienia. To ta ich nieprawdopodobna zachłanność spowodowała tragiczny finał. Tragedię, w której ja straciłem kompletnie wszystko. Całe moje życie.
Reasumując :
Wnoszę o uchylenie wyroku sądu I instancji na podstawie art. 439 § 1
pkt. 10 k.p.k. z powodu rażącego pozbawienia mnie prawa do obrony materialnej.
Proszę o
zastosowanie art. 25 § 3 k.k. w moim przypadku.
[1]
Fakt – 06.07.2006 – s. 10
W roku 2003 zgłaszałem do prokuratury w Krakowie, że już wtedy
Szczygieł grozi mi morderstwem, o czym poinformowali mnie policjanci z
policji sądowej, ale sprawę umorzono, bo uznano, że Szczygieł nie
wypowiadał gróźb.
[2] „Płytka wyobraźnia to
kalectwo”.
[3]
Goleman „Inteligencja Emocjonalna”
s. 52
[4] LeDoux „Mózg
emocjonalny” s. 191 / teza 69
[5] Stąd się bierze np. zespół
stresu pourazowego PTSD
[6] doc. Janusz
Heitzman w: „Psychiatria” U & P, 2002,
tom 2, s.477 à
ksero w załączeniu
[7] Prof. Dudek „Zaburzenia
po stresie traumatycznym” s. 59 / teza 36
[8] LeDoux-292 / 106
[9]
To się nazywa „podstawowy błąd atrybucji” = niedocenianie sytuacji i
przecenianie osobowości. Tak
jest „prościej”. Niestety „prościej” nie zawsze jest tożsame ze słowem „prawdziwe”
à
„Psychologia społeczna” Kenrick… s. 133
ZOSTAĆ WIĘŹNIEM, CZYLI JAK ŁATWO ZGNOIĆ CZŁOWIEKA, ZNISZCZYĆ PSYCHIKĘ LUDZKĄ, JAK ŁATWO "ODBIJA WŁADZA" URZĘDNIKOM WSZELKIEJ MAŚCI, CO Z CZŁOWIEKA MOŻE ZROBIĆ BYLE IDIOTA PSYCHIATRIA - FILM Z EKSPERYMENTU AMERYKAŃSKIEGO (uwaga - materiał to 500MB)
Artykuły
w sprawie Andrzeja Kursy:
MAFIA W TOGACH - PROCEDURA KARNA PO POLSKU - wspomnienia z
pobytu w więzieniu Andrzeja Kursa. Jak zostaje się sędzią w Polsce, biegli i
inne psy sądowe, prawda o więzieniach i aresztantach.
Kursa
- własna opinia medyczna
Stres - pierwotny podświadomy cichy zabójca... Obrona konieczna.
Walczymy dla ochrona własnej egzystencji, dobra materialnego i wartości
osobistych . Andrzej Kursa - skazany za to że walczył o swoje...
Kolejne strony dokumentujące nieodpowiedzialne zachowania funkcjonariuszy władzy:
Sędziowie
- oszuści. W tym dziale przedstawiamy medialne dowody łamania prawa przez sędziów
- czyli oszustwa "boskich sędziów". Udowodnione naruszania procedury
sądowej, zastraszania świadków, stosowania pozaproceduralnych nacisków na
poszkodowanych i inne ich nieetyczne zachowania. Czas spuścić ich "z
nieba na ziemię" :-)
Prokuratorzy do zwolnienia od razu - dowody debilizmu prawnego i
prokuratorskiego funkcjonariuszy którzy jakimś cudem podobno ukończyli
prawo...
SKORUMPOWANI
SĘDZIOWIE I PROKURATORZY - czyli nie tylko pijackie wpadki
"boskiej władzy" , którzy w końcu spadli na ziemię...:-)
Skurwiona Temida -
PRZEKRĘTY W SĄDACH GDAŃSKICH
BEZ
ZNIECZULENIA - ZASTRASZANIE I PRZEŚLADOWANIE REDAKTORA I DZIENNIKARZA
CZASOPISMA.
Pomówienia
- stan prawny. Prześladowanie dziennikarza i redaktora Zdzisława Raczkowskiego
przez skorumpowanych sędziów i prokuratorów podkarpackich.
Przestępcy
sądzeni przez Sąd Okręgowy w Ostrołęce wychodzili na wolność za pieniądze.
W areszcie siedzi już 20 osób, śledztwo wykazało, że zamieszani w sprawę są
m.in. sędziowie, kierowniczka sekcji penitencjarnej sądu, lekarze psychiatrzy
wystawijący lewe opinie...
Krytyka
wyroków sądowych nie jest godzeniem w niezawisłość sędziowską. Nadmiar
prawa prowadzi do patologii w zarządzaniu państwem - Profesor Bronisław
Ziemianin
NYCZ-GATE -
taka sobie afera w rzeszowskim sądzie, jedna z setek jakie tam robią, a potem
dziwią się, że 90% społeczeństwa nie wierzy w sprawiedliwość...
SYTUACJA
PRAWNA PODEJRZANEGO W POSTĘPOWANIU KARNYM PRZYGOTOWAWCZYM tak dla
niedouczonych, lub zapominalskich prokuratorów, oraz osób poszkodowanych
nieproceduralnym postępowaniem prokuratorskim.
Biegli
dawno już "odbiegli" od prawdy... AFERY
Strona prawdy o polskim sądownictwie.
Polecam
sprawy poruszane w działach:
SĄDY
PROKURATURA
ADWOKATURA
POLITYKA
PRAWO
INTERWENCJE
- sprawy czytelników
Tematy w dziale dla inteligentnych:
ARTYKUŁY
- tematy do przemyślenia z cyklu: POLITYKA - PIENIĄDZ - WŁADZA
A dla odreagowania
sympatyczne linki dla poszkodowanych przez schorowane organy sprawiedliwości :-))
10
przykazań dla młodych adeptów prawa, czyli jak działa głupota prawników +
modlitwa...
"walczący
z wilkami, szeryf z Bieszczad czyli z impotentnymi organami (nie)sprawiedliwości?"
takie sobie dywagacje Z. Raczkowskiego
Wilk
Zygfryd - CZARNA BIESZCZADZKA RZECZYWISTOŚĆ...
"AFERY PRAWA" - Niezależne Czasopismo
Internetowe www.aferyprawa.com Redaktor Naczelny: mgr inż. ZDZISŁAW RACZKOWSKI |
|
WSZYSTKICH INFORMUJĘ ŻE WOLNOŚĆ WYPOWIEDZI I SWOBODA WYRAŻANIA SWOICH POGLĄDÓW JEST ZAGWARANTOWANA ART 54 KONSTYTUCJI RZECZYPOSPOLITEJ POLSKIEJ.
zdzichu
Komentowanie nie jest już możliwe.