opublikowano: 26-10-2010
Media w Polsce i na świecie - marcowy cykl krytyczno-informacyjny Mirosława Nalezińskiego
Czy Kasina Wielka
zmieni nazwę?
Czy ktoś wie, gdzie leży Kasina
Wielka? Jeszcze kilkanaście dni temu niemal nikt nie wiedział. Ale od czego
jest Wikipedia. Czytamy: "Kasina Wielka - wieś znajdująca się w powiecie
limanowskim, gminie Mszana Dolna. Z Kasiny Wielkiej pochodzi kilka wielkich
postaci sportów zimowych, m.in. Justyna Kowalczyk, Halina Nowak, Jan Ziemianin
i Wiesław Ziemianin". Zatem wszyscy sławni Polacy tamże urodzeni, to
sportowcy! A na załączonej mapie widać, że rzut beretem na południe i
wielka Justyna (o mało co) reprezentowałaby... Słowację.
Przez Kasinę Wielką przechodzi najwyżej
położona w Polsce linia kolejowa, czyli również koleje biją tam rekordy i
miejmy nadzieję, że linii tej nie zamkną, jak setki kilometrów torów leżących
(pechowo jednak) poniżej. Jeśli pod dużą stromiznę wspina się tam jakaś
ciuchcia, to od zaraz musi to być "Justysia" (inne nazwy, typu
"Chopin" i "Sobieski", już nam się opatrzyły!).
Od 27 lutego 2010 Kasina Wielka jest
oczywiście znacznie większa, ale dociekliwy rodak mógłby złośliwie zapytać
- a kimże to była ta pani Kasina, że jej imię uwieczniono na mapie? Może
mieszkańcy zmienią nazwę na "Justyna Wielka"? Z pewnością będzie
miała tam nasza wielka rodaczka swój plac (i nie tylko tam!).
A w całej Polsce? Zapewne od 1 marca
(pierwszy dzień roboczy po sukcesie) urzędy stanu cywilnego zanotują wysyp
imion Justyna i Justyn (byle nie Dżastin!). No i producenci programu
"Taniec z Gwiazdami" (12. edycji, bo 11. ma już ustaloną obsadę) będą
usilnie namawiać naszą Królową Śniegu na występy bez desek i kijków. Może
także p. Justynę będą kusić wydawcy "Playboya", którzy zasugerują
pozbycie się nie tylko nart, ale paru dodatkowych elementów osobistego wyposażenia
naszej mistrzyni, zwłaszcza kombinezonu?
W polityce trwają intensywne próby
ustalenia parytetu, natomiast wraz z drugim złotym zimowym medalem, pani
Justyna - niejako przy okazji - ustaliła idealny parytet (czyli 50/50) w
olimpijskich sportach zimowych obowiązujący przez następne 4 lata: do igrzysk
w Soczi (czy będzie tam również aż tak medalowo socziście?).
Ludność Kasiny to prawie 3000 mieszkańców.
I dzisiaj, w swej masie, to najszczęśliwsi ludzie w Polsce. Znaczna część
Kasinian przybyła na Okęcie, aby godnie witać najsłynniejszą polską Królową
Śniegu. Na p. Justynę czekały także miliony telewidzów, ale ceremonia
uroczystego powitania była równie długa jak złoty bieg na 30 km. Nawet mówiono,
że celnicy mieli kłopot z ocleniem aż tak wielu medali (na blankietach jest
miejsce tylko na dwa medale), a ponadto nikt na lotnisku nie widział aż tak
wielkiego złotego krążka (i to wwożonego całkiem legalnie!). Celnicy, którzy
w 1972 roku widzieli złoto Fortuny, w najlepszym razie są na emeryturze. Nasza
mistrzyni przyznała, że ewentualne opłaty celne nie będą dla niej
problemem, bo całkiem pokaźna kasa za osiągnięcia w Wankuwerze właśnie
jest przelewana na jej konto. Może na cześć tej kasy ("kasa" to
zdrobniale "kasina"), nazwa najsłynniejszej dzisiaj miejscowości w
Polsce, zostanie jednak zachowana...
Astma - złota Justyna ma rację!
Ile procent kibiców wiedziało przed
igrzyskami, że w sportowej czołówce są astmatycy, którzy biją rekordy zażywając
specyfiki zawierające substancje zakazane zdrowym sportowcom?
Ta pani z
lewej to Marit Bjoergen - narciarka, która zdobyła 3 złote medale w
Wankuwerze, zaś w tym biegu (na 30 km) o 1/3 sekundy przegrała tylko z naszą
Złotą Justyną (z prawej). Pani Justyna jest wyjątkowo zdrową osobą, zaś
pani Marit coraz bardziej zapada na astmę i bez lekarstw (zakazanych dla
zdrowych sportowców!) nie byłaby w stanie uprawiać wyczynowego sportu! Wielki
szacun dla p. Marit, jako osoby dzielnie walczącej z chorobą, ale przy
obecnych, niesprawiedliwych przepisach, Norweżka powinna startować jedynie w
paraigrzyskach.
Pani Marit mieszka i trenuje w
Norwegii, w supersocjalnym państwie, o które wszechstronnie zadbał Stwórca -
nieopodal zawarł był ropę naftową, zaś klimat zapewnił tak koszmarny dla
zdrowia, że aż... zbawienny dla tamtejszych wyczynowców, bowiem jest tam
coraz więcej astmatycznych... rekordzistów, startujących w wielkich światowych
zawodach. Pani Justyna mieszka w Polsce, w której węgiel przynosi deficyt i
gdzie klimat zupełnie nie sprzyja sportowcom, bowiem za cholerę nie można
zarazić się tu astmą. Zatem - już jest 2:0 dla naszych Przyjaciół z Północy!
Kto
słyszał o astmie na igrzyskach?
Gdyby ktoś powiedział, że światowa
czołówka narciarskich biegaczek cierpi na astmę*, to bym uznał to za
informacyjne przekłamanie, choćby błędny przekład z języka obcego (co często
mediom się zdarzało). Gdyby ktoś powiedział, że panie zdobywające medale w
ciężkich zimowych dyscyplinach mają zgodę międzynarodowej organizacji na zażywanie
leków zawierających składniki, które nieastmatyczkom są zabronione, to uznałbym
to za zamach na logikę i uczciwość w sporcie.
A jednak to prawda! Tak właśnie jest
i o tym powiedziała nasza najlepsza zawodniczka - Justyna Kowalczyk. Może
powinien tę aferę wyciągnąć na światło dzienne jakiś znany dziennikarz,
może działacz, ale skoro nikt z nich nie miał danych albo odwagi, no cóż,
pozostało to na barkach p. Justyny, która jest w końcu najbardziej
zainteresowaną osobą w tym skandalu, nie licząc nas, podatników, którzy
miliony złotych dajemy na sport, liczymy na duże efekty, natomiast jacyś
cwaniacy te osiągnięcia nam zabierają sprzed nosa.
Polka uważa, że "Norweżka Marit
Bjoergen nic by w Wankuwerze nie osiągnęła, gdyby nie przyjmowane przez nią
leki na astmę". Ma prawo tak uważać, bo to ona od lat "robi w branży",
nie my.
W Polsce panuje przeświadczenie, że
jeśli ktoś jest chory, to może pracować w biurze, na ciepłej (w dosłownym
znaczeniu) posadce, nie zaś tyrać (to przecież praca w trudnym zawodzie
zimowego sportowca) zmagając się z nartami i kijkami. Każdy z nas, kiedy złapie
lekkie przeziębienie, idzie zwykle do lekarza; ba, medycy wręcz nakazują
izolację i rekonwalescencję. Przecięty Polak (pracownik i pracodawca) uważa,
że będąc chorym nie można świadczyć pracy, natomiast na igrzyskach pokazują
stado zawodowych niemal paralityków na dozwolonym haju.
Gdzie logika?
Na logikę, to można byłoby sądzić,
że albo chory sportowiec zajmuje końcowe miejsce z oczywistych względów
(skoro poza sportem świata i innej kariery nie widzi), albo leczy się pomiędzy
występami wszelkimi dozwolonymi sposobami, albo ryzykuje doping i gorzko tego
żałuje w razie kontroli. Okazuje się, że prosta słowiańska logika ustępuje
przed wyrafinowaną i skomplikowaną logiką międzynarodowych działaczy i
lekarzy sportowych, bowiem zgodnie z nią można tuż przed zawodami zażyć środki
ogółowi... zabronione.
Ciekawe, ile jeszcze podobnych bezsensów
istnieje (i nie zdajemy sobie z tego sprawy) albo niebawem zostanie
zalegalizowanych przy aprobacie naukowców z bogatych państw lub koncernów...
Wielu z nas interesuje się mniej lub
bardziej sportem, ale ilu z nas było zdumionych danymi, że większość
(wyczynowych!) biegaczy, chodziarzy, pływaków czy kolarzy to astmatycy?
Normalny człowiek nie chce być
astmatykiem, ale w zawodowym sporcie okazuje się, że zawodnik rozważa taką
przypadłość jako "opcję do przyjęcia", wszak obserwuje czołówkę
zawodników i umie wyciągać wnioski. Jeśli zachoruje, to statystyczne szanse
wejścia na podium... wzrastają. Dostaje odpowiednie certyfikaty i pozwolenie
na zażywanie leków (preparatów), które go nieco forują. Ile? Może tylko o
promil, ale to wystarczy, aby wygrać z pechowymi konkurentami, którzy są
zdumiewająco... zdrowi.
"Bo to jest niesprawiedliwe!"
twierdzi Justyna Kowalczyk i dodaje: "Norwegowie tak mocno wypowiadają się
na temat dopingu w Rosji, który jest bardzo zły, ale sami jednocześnie świadomie
przyjmują doping na choroby. To gdzie jest logika?".
Ułomni
na podia?
Podobno leki na astmę (obojętnie
jakie) nie polepszają wyników, zatem dlaczego nie mogą ich zażywać zdrowi
sportowcy? Czy taki zdrowy (zwany dalej pechowcem albo frajerem) nie może brać
leków na katar, skoro widzi, że inni zakatarzeni wygrywają zawody? Całe
sztaby naukowców zatrudnionych w instytutach (o milionowych budżetach) próbują
wszystkim udowodnić, że zażywanie leków na astmę nie faworyzuje rachityków.
No to niech wszyscy chętni zażywają te leki! Sport nie jest dla słabeuszy,
jednak widać, że organizacje sportowe mają coraz bardziej humanitarne
przepisy.
Jeszcze parę lat a chromi i platfusi
zaczną wygrywać z frajerami, bo wywalczą sobie prawo do aplikowania
specjalnych leków, które zakazane będą dla pechowców.
Lekarze sportowi lansują socjalizm w
sporcie (każdemu choremu wg potrzeb), co spowoduje, że przez kilka kolejnych
pokoleń wytworzy się nowy homo sport sovieticus, bowiem do narodowych
wyczynowych drużyn będą dobierani ludzie o ułomnych fizycznych profilach, które
będą starannie selekcjonowane i pielęgnowane w instytutach, rodzice będą
dobierać się według astmatycznych preferencji, ich potomstwo będzie
genetycznie zainfekowane, ale będzie osiągać coraz lepsze wyniki sportowe,
przy czym profesorowie z czołowych światowych instytutów będą zdobywać
kolejne noble dowodząc, że chorym także coś od życia się należy i wmawiając
całemu światu, że przyjmowanie lekarstw nie ma żadnego znaczenia dla osiągnięć
w sporcie... A najgorsze jest i to, że my im uwierzymy!
Jeszcze nie ma ogłoszeń prasowych
poszukujących astmatyków o sportowym zacięciu do czołowych klubów? To
poczekajmy a doczekamy się. Z dwóch kandydatów na mistrza, trener i lekarz
kadry wybiorą astmatyka, bo rokuje lepsze wyniki od ideała. Całkowita
paranoja!
Kiedyś były hece z zawodnikami z NRD,
ZSRR i Chin (że brali), teraz sobie lekarze ubzdurali, że astmatycy mogą brać
w glorii prawa. Owszem, niech biorą, ale niech nie startują na igrzyskach! Bo
to fałszerstwo! Albo niech wszyscy chętni biorą te leki, niezależnie od
stopnia choroby!
Paralitycy
na paraigrzyska!
Norwegów zapraszamy na paraigrzyska!
Skończyć z fałszem! Nie po to obaliliśmy komunę, aby teraz właściciele pól
naftowych układali sobie regulaminy zawodów. Jeśli Norweżki są chore na
astmę, to podczas igrzysk powinny otrzymać skierowania do sanatoriów, tamże
kurować się i przed telewizorami kibicować zdrowym sportowcom, nabierając
ochoty do walki i zmagać się potem w paraigrzyskach! Jest wolność i każdy
chory lub zinwalidziały sportowiec może sobie postartować i to do woli. I
garbaci, i kulawi, i wzorcowi. Jeśli ci ostatni przegrywają z ułomnymi, to
mamy groteskową sytuację - idea uczciwego wyczynowego sportu jest ośmieszana!
Jeszcze chwila a sportowcy z bajpasami
(na wielomiesięcznych zwolnieniach lekarskich) będą się parać biciem rekordów,
bo znakomici lekarze opracują dla nich specjalne dawki podejrzanych a cudownych
specyfików... Schorowani urzędnicy będą zwalniani z pracy i będą
przechodzić pod rewelacyjną opiekę fachowców, zaś po solidnych treningach
zmienią się w wyczynowców - motokrosowców, spadochroniarzy, bokserów,
komandosów. Dobrze - niech są coraz lepsi, ale nie w poważnych wyczynowych
zawodach sportowych!
Parytet
i Federacja Konsumentów
Ostatnio jest moda na parytety. Ustalmy
zatem - w pierwszej dziesiątce najlepszych zawodników danej dyscypliny, może
być tylko połowa astmatyków; jeśli jest więcej, to nadwyżkowi tracą
certyfikat na występy w zawodach i w ich miejsce wchodzą zawodnicy zdrowi.
Oczywiście, w sytuacji odwrotnej, to nienagannie zdrowi ustępują placu
rachitykom. Kuriozalne? Owszem, ale równie idiotycznie jest właśnie teraz!
Jako konsument opłacający abonament,
żądam, aby na liście startowej (obok imienia, nazwiska i nazwy państwa),
zamieszczano wiek zawodnika oraz symbol (np. A, jeśli sportsmen jest chory na
astmę). Kibice mają prawo do podstawowej informacji! Większość chce
kibicować osobom niewdychającym, niełykającym i niewstrzykującym specyfików
zalecanych im przez medyków.
Górą
astmatycy
Wielu ma pretensje do p. Justyny, że
nagłaśnia astmatyczną sprawę. A my? Cóż my myślelibyśmy, kiedy po latach
ciężkich treningów, podczas wymarzonych zawodów, odrywamy się wreszcie od
grupy maruderów i konstatujemy, że w czołówce większość stanowią...
astmatycy, zaś my albo jesteśmy nienormalnie zdrowi, albo zabrakło nam paru
punktów do uznania nas za niepełnosprawnych? Co ma robić zatem p. Justyna,
skoro jest zdrowa, trenuje i walczy, zaś wygrywają z nią chorowite dziewczyny
na lekach, których składniki znajdują się na liście dopingów?
Kiedyś nie było dysleksji albo raczej
nie była znana. Jak tylko ją odkryto, to nagle posypały się zaświadczenia o
dysleksji. Są szkoły, w których niemal połowa dziatwy ma dysleksję. I oni
mają ulgi na maturze i egzaminach. I ta astma to taki ciąg dalszy pewnej idei
- jeśli ktoś chory, to mu pomóżmy. Owszem, to humanitarne, ale co to ma wspólnego
ze szlachetnym, jednak twardym, współzawodnictwem?
Płetwy
dla bezstopych
Jeśli ktoś nie ma stopy, to dajmy mu
płetwę (o powierzchni obliczonej wg skomplikowanych matematycznych wzorów, które
zostaną ustalane przez geniuszy pracujących w kosztownych instytutach
utrzymywanych przez budżety szlachetnych państw) i wyrównajmy jego szanse, bo
jesteśmy rycerscy. Wyczynowy sport to bicie rekordów, nie zaś działalność
charytatywna! Dobroczynność (i owszem!) wskazana, ale na rehabilitacyjnych zajęciach.
Bezmózdzy zapewne dostaną twarde dyski w miejsce szarych komórek i zaczną
wygrywać z (obrzydliwie zwykłymi) arcymistrzami szachowymi. Pewnie za parę
lat rosyjski bokser Wałujew pokona słynnych rosyjskich szachistów, Karpowa i
Kasparowa (i to grających wespół oraz pokaże im wała), bo osiągnięcia
instytutów medycyny sportowej będą sięgać szczytów techniki, medycyny i...
hipokryzji.
Astma,
czyli kombinacja norweska
Kombinacja norweska to dyscyplina
sportowa, na którą składają się skoki i biegi narciarskie. Niestety, od
paru dni hasło to można rozumieć całkiem opacznie - jako przepisy sportowe,
umożliwiające legalne stosowanie środków zabronionych; medalistami tej
konkurencji są zwykle astmatycy. W Norwegii to już niemal narodowa choroba
zawodowa. Ten piękny, surowy i zasobny kraj ma teraz już dwa znane koła:
podbiegunowe i... astmatyczne. Młodzi Norwedzy garną się do sportów
zimowych, ale klimat mają na tyle niesympatyczny, że zapadają na astmę.
Mogliby sobie ćwiczyć amatorsko (i tu koło zostałoby przerwane), ale mają
wielkie ambicje i doskonałych lekarzy, którzy im zaproponowali rewelacyjne
leki, zaś nam zmianę przepisów. Po zaaplikowaniu ostrych treningów i
medykamentów, "dziwnym trafem" zajmują czołowe miejsca, wygrywając
z dziwnie zdrowymi okazami ludów z południa. Każde takie zwycięstwo powoduje
napływ kolejnej fali młodzieży chętnej do trenowania i leczenia, zatem dochód
narodowy Norwegii jest tworzony przez ludzi wyjątkowo zdrowych, natomiast sławę
dla tego państwa mają zdobywać astmatyczni potomkowie wikingów, którzy zasłynęli
z dalekich (a łupieskich!) wypraw. Zdrowi są skazani na zwykle nieciekawą
pracę o niewysokich zarobkach, zaś chorzy są leczeni i przeznaczani do celów
najwyższych (niczym góry w Skandynawii) - mają ciekawsze i lepiej płatne zajęcia
oraz mogą zdobyć trofea, medale i sławę. Powstają więc kolejne instytuty i
miejsca pracy dla specjalistów zajmujących się "sportową astmą",
zatem owo koło kręci się coraz śmielej i któż ośmieliłby się sypnąć
piachem w łożyska?
Poparcie
dla Justyny!
Obalono Mur Berliński (albo "mur
berliński", jak dziwnie chcą słowniki), zlikwidowano granice w UE,
wyrzucono do kosza zalecenia o dopuszczalnej krzywiźnie bananów i ogórków i
teraz przychodzi pora na walkę z głupotami sportowych urzędasów!
Justyna bierze się za sportowych działaczy
niczym młodzież z Solidarności w 1980 za stetryczałych działaczy
niereformowalnych peerelowskich związków zawodowych. Należy zbierać podpisy
pod petycją skierowaną do Międzynarodowego Komitetu Olimpijskiego i żądać
zmiany zdumiewająco niemądrych przepisów, aby zahamować powiększanie się
grupy złotych astmedalistów.
Fory
dla wybranych
Co o sprawie sądzi Marit Bjoergen
(Norweżka, która w Wankuwerze zdobyła trzy złote medale)? Oto fragment
wywiadu ("Przegląd Sportowy", 27 lutego 2010):
"Nie rozumiem tego ataku
Kowalczyk, bo przecież ja nic nie mówiłam o Justynie. Dotknęły mnie te
wypowiedzi, czuję się urażona. To nie jest tak, że jestem jakoś bardzo
chora. Ale mam astmę, a przez to o dwadzieścia procent mniejszą pojemność płuc.
Światowa Agencja Antydopingowa to sprawdzała i badającym mnie lekarzom wyszło,
że cierpię na tę przypadłość. Tyle. I mam trzeci złoty medal".
A co ongiś sądzili studenci, którzy
dostawali się na uczelnie w PRL dzięki dodatkowym punktom za pochodzenie społeczne,
kiedy ich kolegom z rodzin inteligenckich brakowało paru punktów i dlatego nie
kontynuowali nauki?
"Nie rozumiemy tego ataku kilku
inteligencików, bo przecież my nic o nich nie mówiliśmy. Dotknęły nas ich
wypowiedzi, czujemy się urażeni. To nie jest tak, że jesteśmy mniej rozgarnięci.
Ale mamy gorsze warunki życiowe i to przynajmniej o dwadzieścia procent.
Komisja ds. Równych Szans to sprawdzała i badającym sprawę fachowcom wyszło,
że cierpimy niesłusznie, zatem należą się nam jakieś małe fory. Tyle. I będziemy
studiować na trzech kierunkach".
A
inni sportowcy i kibice?
1 marca 2010 w programie telewizyjnym w
sprawie astmatyczek wypowiedział się Sebastian Chmara (rekordzista Polski w
dziesięcioboju). Nie zgadzał się z działaczami i popierał opinię naszej Królowej
Śniegu. Uczciwi kibice i sportowcy domagają się rzeczowej dyskusji na
poruszony temat!
Czy my, jako polscy kibice, bylibyśmy
szczęśliwi, gdyby złoto zdobywali nasi rodacy "norweska metodą"? A
jeśli były takie przypadki, to czy o tym głośno a uczciwie wspominano? I czy
uważamy za sprawiedliwe, że zdrowi sportowcy nie mogą zażywać preparatów
dozwolonych chorowitym zawodnikom poszkodowanym przez los?
Legalny
doping
19 grudnia 2009 na łamach www.sport.pl
zamieszczono artykuł o legalnym dopingu. Niestety, do momentu ujawnienia sprawy
przez naszą złotą medalistkę, wielu Polaków nie znało sprawy, bowiem może
już wcześniej byłyby większe protesty a przynajmniej głośne dyskusje.
"Norweska biegaczka narciarska
Marit Bjoergen zażywa lekarstwa przeciw astmie, które znajdują się na liście
środków dopingowych Światowej Agencji Antydopingowej (WADA). Norweżka uzyskała
od Międzynarodowej Federacji Narciarskiej (FIS) pozwolenie na ich stosowanie.
Bjoergen od wielu lat cierpi na astmę i od 2001 roku regularnie używa środków
medycznych. W tym sezonie jednak stosuje o wiele silniejsze lekarstwa, które w
dodatku znajdują się na liście zabronionych środków".
Więcej ujawnia lekarz norweskiej
reprezentacji, Lars Petter Stokke: "U osób, które cierpią na astmę,
uprawianie sportu wyczynowego jak biegi narciarskie jest porównywalne z jazdą
samochodem z zaciągniętym hamulcem ręcznym. Dlatego też bez regularnie
stosowanych lekarstw Marit nie jest w stanie uprawiać sportu". No nie!
Doprawdy - to jest prawdziwy skandal!
Czy
świat jest normalny?
Na Ziemi żyje kilka miliardów ludzi i
najlepszą biegową narciarką na naszej planecie jest pani, która cierpi na
postępującą astmę i musi brać coraz silniejsze leki, których składniki
znajdują się na zakazanej liście, a gdyby tych leków nie brała, to nie mogłaby
uprawiać tego sportu... Jeśli to nie jest kpina ze sportu i kibiców, to proszę
o większy dowcip! A gdzie jest zadekretowane, że p. Marit musi zajmować się
sportem i kompromitować szczytne idee współzawodnictwa? Bo kocha to co lubi?
Jeśli już musi biegać na nartach, to niech sobie uprawia ukochaną dyscyplinę,
byle z dala od igrzysk. A jeśli pilot jest przewlekle chorowity, to możemy go
dopuścić do sterowania wielkim pasażerem, faszerując go kontrowersyjnymi
lekami, bo "przecież on tak kocha latanie"? Przestańmy sobie w końcu
kpić z ludzi (kibiców i pasażerów)!
Szczerością zaskakuje trener
reprezentacji Norwegii, Egil Kristiansen: "Marit, poza świetnym
przygotowaniem oraz treningiem psychicznym, stosuje już od kilku miesięcy nowe
lekarstwa i już widać efekty. Cztery starty i dwa razy podium, lecz to nie
jest jak ktoś może sądzić bezpośredni efekt stosowania nowych środków,
lecz efekt zaleczenia dzięki nim schorzenia i tym samym większej wydajności
organizmu".
Może trener zmieni zdanie, jeśli z
Marit będą wygrywać jeszcze bardziej chore panie, które zaczną stosować
jeszcze bardziej wyrafinowane medykamenty; przecież wyścig o pieniądze i sławę
(także dla naukowców) trwa nie tylko w Skandynawii.
Sport ma być sprawiedliwy, zatem skończmy z dwojakim podejściem do leków albo zabrońmy ich stosowania!
* - łac. Asthma; także dychawica - przewlekła, zapalna choroba dróg oddechowych, charakteryzująca się nadreaktywnością oskrzeli oraz ich skurczem, samoistnie lub farmakologicznie odwracalnym
Gepardy i rekiny sukcesu
Na stronie poświęconej biznesowi www.gepardybiznesu.pl/content/
Aby panu Dobii zrekompensować niniejszą
analizę, to należy życzliwie wspomnieć o jego zakładach. Otóż Zakłady Mięsne
w Żywcu są jednymi z najnowocześniejszych przedsiębiorstw w swojej branży
na południu Polski. Stanowią symbol połączenia tradycji i nowoczesności.
Oferują w stałej sprzedaży ponad sto rodzajów wędlin, wędzonek oraz wyrobów
podrobowych o niepowtarzalnym smaku i naturalnym wyglądzie. Wszystkie są
produkowane wedle klasycznych receptur, docenianych zarówno na rynku polskim,
jak i poza granicami kraju. W stałej ofercie mają ponad 100 rodzajów wędlin
i kiełbas. Najbardziej znane spośród nich to: kiełbasa krakowska, żywiecka,
jałowcowa, myśliwska, szynka królewska i żywiecka, kabanosy oraz
frankfurterka (cienka, sucha kiełbaska).
Stronę zajmującą się biznesem
nazwano dość drapieżnie - "Gepardy Biznesu", ale pracownicy zakładów
pana Dobii, na szczęście dla tych sympatycznych kotów, nie są zawodowo
zainteresowani owymi, jakże rzadkimi w Polsce, zwierzętami. Pod logiem zakładów
można ujrzeć słowo "śledź" (jednak jako czasownik, nie zaś
rzeczownik), co nie konweniuje z zakresem produkcji (ryby nie znajdują się na
liście dostaw), bowiem jest to po prostu miejsce na komentarze (po wczytaniu się
dostrzegamy - "śledź komentarze"). Zresztą o konsumpcyjnych śledziach
będzie jeszcze nieco dalej...
Omawiana dana osobowa jest ciekawa nie
tylko z powodu nawiązania do cyklu produkcyjnego, ale przede wszystkim z powodów
językowych, bowiem większość Polaków ma kłopot z deklinacją tego zacnego
nazwiska - w internecie można spotkać "gratulacje dla pana Dobiji",
choć zgodnie z naszymi słownikowymi wytycznymi, powinno być "pana Dobii",
co wygląda dość niezwykle, ale takie mamy ustalenia. Wikipedia podaje, że
nasze ziemie zamieszkiwał ongiś (inny, z dość zrozumiałych względów)
Wojciech Dobija (1859 - 1933), pułkownik, także urodzony w pow. żywieckim [1]
(może z tej właśnie rodziny?), przy czym popełniono błąd w odmianie
nazwiska - "pierwszy okres służby Wojciecha Dobija w C. i K. Armii trwał
sześć lat" (błąd jakże często spotykany w dokumentach wojskowych oraz
w... nekrologach). Podawanie nazwisk wyłącznie w mianowniku bywa usterką językową,
ale dla prawników ma największą wartość, bowiem jednoznacznie określa dane
obywatela, zatem jest to usterka językowa popełniana (mniej lub bardziej świadomie)
w celu uniknięcia poważnego nieporozumienia.
Inną kulinarną ciekawostką są zakłady
przetwórstwa rybnego w woj. podkarpackim [1]
(jakże daleko od naszego morza) "Rekin", które znajdują się w
miejscowości o zaskakująco drapieżnej nazwie... Paszczyna; można powiedzieć,
że inwestor trafił w dziesiątkę z tą lokalizacją Specjalne maszyny, o
metalowych szczękach rekina, przetwarzają przybywające rybki, w tym śledziki.
Sklep firmowy jest prowadzony (także internetowo) solidną ręką mgr. inż.
Krystiana Cielaka. Korzystałem parokrotnie i jestem zadowolony - zachęcam więc
do zakupów. Dzięki uprzejmości szefa, można nawet komponować (skoro to Rok
Chopinowski [2]) sobie
własne zestawy rybnych wiktuałów. Rekinów oczywiście w zakładach nie uświadczymy,
zatem nazwa została ustalona sprawiedliwie, bowiem żadne z wodnych zwierząt
(jakże chętnie tu przywożonych) nie jest pokrzywdzone, jeśli nie liczyć
finalnego zapuszkowania przed rozwiezieniem po całej Polsce. Firma spokojnie
mogłaby być sklasyfikowana na portalu pn. "Rekiny Biznesu".
Tyle o znamienitych Polakach. Do miodu,
dla równowagi, dodajmy trochę dziegciu. Czy komuś mówi coś nazwisko Marco
(Max) Schmuklerski (Marek Szmuklerski)? To architekt polskiego pochodzenia
urodzony w Zurychu [3].
Podczas II wojny światowej Szwajcaria była państwem neutralnym, zatem jej
jeziora nie kryją wielkich tajemnic, ale... Z dna pewnego jeziora przy granicy
z Italią [4] wydobyto
prawdziwą historyczną legendę - samochód bugatti brescia typ 22. W jaki sposób
tak cenny pojazd trafił do głębokiej wody? Wiąże się z tym bardzo ciekawa
historia...
Dom aukcyjny Bonhams (DobreSzynki -
nazwa tematycznie nawiązuje do poprzednich tematów), który zajął się
sprzedażą wydobytego auta, ustalił, że ostatnim właścicielem samochodu był
niejaki Marco Szmuglerski (niektóre media zastąpiły literę "k"
literą "g", zapewne sugerując się opisaną dalej historyjką).
Oto bowiem nasz rodak kupił superauto
w Paryżu, w którym w latach trzydziestych studiował architekturę. Później
wyjechał swoim pojazdem do szwajcarskiego miasteczka Ascona, gdzie przebywał
od 1933 roku. Ponieważ "zapomniał uregulować granicznej opłaty"
(prościej - nie uiścił... cła), zaś grzywnę ustalono na wyjątkowo
dotkliwym poziomie, przeto p. Marek po trzech latach opuścił piękny alpejski
kraj... zostawiając (wbrew swej woli) tam swoje piękne auto.
I tu dochodzi do prawdziwie szokującego
wydarzenia - właściciel pewnej firmy, w której auto zostało porzucone, nie
wykazał się ani zmysłem ekonomicznym (już wówczas jeździdło było warte
fortunę), ani nie okazał szacunku dla marki wozu, bowiem zniszczył samochód
poprzez... zatopienie [5]
co dowodzi, że nie miał przodków ze słowiańską fantazją...
Można znaleźć więcej ciekawych faktów
i historyjek, w których bohaterami są osoby o jakże interesujących
nazwiskach - dane osobowe albo nawiązują do rodzaju działalności nosicieli
prowadzących swoje firmy lub odwrotnie - wydarzenia z ich udziałem powodują,
że nazwiska bywają zmieniane pod wpływem sugestii nawiązującej do zdarzeń.
[1]
- obecne nazwy "pow. żywiecki" oraz "woj. podkarpackie"
powinny być zastąpione przez "Pow. Żywiecki" oraz "Woj.
Podkarpackie", wszak nazwa własna "Zat. Gdańska" nie jest
zapisywana jako "zat. gdańska"
[2]
- "Rok Chopinowski" albo "Rok Szopenowski"
[3]
- "Zurych" jest fatalnym spolszczeniem nazwy największego
szwajcarskiego miasta (niem. Zürich, Zuerich, ang. i fr. Zurich,
wł. Zurigo); niedbałe, bo połowiczne spolszczenie (jedynie drugiej części
nazwy; po polsku powinno być "Curych" i tak jest po czesku)
[4]
- obecna polska nazwa odstrasza turystów i sugeruje fryzjerskie zapędy mieszkańców
półwyspu w kształcie obuwia
[5]
- inna legenda mówi, że z powodu nieuregulowania należności celnych, lokalne
władze podjęły decyzję o zniszczeniu auta, co jedynie dowodzi, że zarówno
tamtejsi ówcześni urzędnicy, jak również dzisiejsi polscy, którzy każą
palić szmuglowane papierosy oraz ciuchy z podrabianymi metkami, nie mieli i nie
mają prawidłowo rozwiniętych opon (ale nie samochodowych)
Szwindle i cyrki w sporcie
Co jeszcze FIS wymyśli? O czym jeszcze
nie wiemy, a jeszcze nas zaszokuje, gdy ktoś odważnie to ujawni? Skandale w
sporcie - to już cyrki są lepsze!
Oburzające
procedury
Często media ujawniają nielegalne
budowy - ktoś buduje bez zgody, okoliczni mieszkańcy protestują (okna mają
zasłaniane przez nowe budynki stawiane poza miejscowym planem zagospodarowania
przestrzennego i wartość ich lokali spada), urzędnicy zakazują, inwestor
odwołuje się, zaś... budowa toczy się "jakby nigdy nic". Nie ma
odważnego, aby zrobić z tym porządek i pokazowo rozebrać budowlę na koszt
winnego. Taka komedia psuje państwo, którego wizerunek cierpi i przeciętny
obywatel coraz mniej szanuje swój rząd i urzędy, a pośrednio (niestety!)
swoją ojczyznę, co przecież można dostrzec w anonimowych komentarzach większości
portali.
I podobny bałagan jest w FIS (Międzynarodowa
Federacja Narciarska) - przedstawiciele znaczących i zamożnych państw robią
sobie co chcą, bez większych obaw, ale gdyby to był reprezentant Polski...
Nie znam się na sprzęcie narciarskim
z górnej olimpijskiej półki. Kiedyś jednak zdyskwalifikowano Adama Małysza,
bo narty miał zbyt długie... O centymetr? Jako laik, po takich kłopotach, to
byłem pewny, że każda zmiana konstrukcji sprzętu musi być zatwierdzona
przez FIS i tak chyba jest w sportach motorowych - tam bodaj każdy wymiar,
pojemność silnika i baku podlega dokładnej kontroli i zatwierdzeniom.
Metalowy
bolec Ammanna a jego medalowe złoto
Sympatyczny Szwajcar Simon Ammann wygrał
skoki i narciarskie, pozostawiając konkurentów daleko za sobą. Oczywiście,
zapewne zadecydował o tym jego talent, ale dlaczego akurat to on, jako jedyny z
czołówki, miał jakieś specjalne wyposażenie? Zdaniem samych Szwajcarów, wiązania
Ammanna, są lepsze od standardowych, ponieważ piętę skoczka z nartami łączą
nie paski, a metalowe bolce.
Austriacy rozważali złożenie
protestu, ale ubiegła ich FIS, która przed konkursem olimpijskim uznała, że
nowy typ wiązań jest dopuszczalny. Jasne, że musi być postęp w każdej
dziedzinie życia, także w sporcie, ale wszelkie nowinki powinny być zgłaszane
najpóźniej np. na rok przed igrzyskami i akceptowane (albo zakazane) np. na pół
roku przed nimi, co umożliwiłoby zapoznanie się z nimi wszystkich
zainteresowanych, czyli naukowców, hobbystów, krytyków, laików i, oczywiście,
sportowców, którzy mogliby zakupić identyczne nowatorskie wyposażenie i
przetestować a nawet zastosować podczas zawodów (a jeśli zrezygnować, to z
pełną świadomością wyboru). Ale to moje zdanie, zdanie laika.
Fakt, że FIS zajęła się sprawą
dopiero podczas igrzysk, świadczy o całkowitym braku profesjonalizmu tej
organizacji - jak można o takich sprawach dyskutować nie PRZED, ale PO zakończeniu
konkurencji? No i czy FIS natychmiast nie oprotestowałaby jakiegoś nowego
rozwiązania, gdyby zostało zastosowane przez nieznanego Hindusa (albo choćby
znanego Polaka), który wszystkich daleko pozostawiłby za plecami?
Czy
sport jest... uczciwy?
Przez kilkanaście godzin spekulowano,
czy Ammann straci złoto na rzecz Małysza (tu honorowo zachowała się polska
ekipa i nie uczestniczyła w sporze). Pomyślmy - gdyby była sytuacja odwrotna,
to jak byśmy obstawiali? 50/50? Nie, szansa odebrania medalu Małyszowi byłaby
znacznie większa, niż Ammannowi. A dlaczego? Bo p. Adam jest z Polski, zaś p.
Szymon ze Szwajcarii!
Sport jest coraz mniej uczciwy, choć
powinno być odwrotnie! Mało tego - sportowcy z biedniejszych państw nie mają
takich samych szans w pozasportowych zmaganiach, bowiem za regulaminami i
instytutami medycznymi stoją działacze bardziej związani z bogatszymi
stronami ewentualnych sporów...
Naiwne pytanie? Tak, to prawdziwie
infantylne rozważania, ale trzeba powrócić do źródeł i idei sportowych,
aby uporać się z problemem, wszak nie wystarczy przejść obojętnie, gdy
"poważni znawcy życia i sportu" skwitują sprawę - ależ to niektórzy
są dziecinni i ciągle wierzą w szczytne ideały!
Co
na to kibice?
Większość kibiców nie chce oglądać
startów rekordzistów świata, którzy wygrywają dzięki jakimś dziwnym
regulaminom opartym na medycynie oraz dzięki niesprawdzonym a powszechnie
nieznanym rozwiązaniom technicznym, choć są i tacy kibice, którzy uważają,
że wszystkie chwyty są dozwolone (jak w życiu, w którym coraz więcej
kombinatorów i coraz jakby mniej walki z cwaniactwem). Która opcja zwycięży?
Która powinna zwyciężyć? Przestańmy sobie robić żarty z poważnych
igrzysk i z pięknych idei, które są szargane również, niestety, w sporcie!
Oczywiście, jest wielu kibiców, którzy ocenę uzależniają od oryginalnego
punktu widzenia - jeśli nasz zawodnik wygrywa w niezbyt uczciwy sposób, to
jest znakomicie, ale jeśli obcy, to jest skandalicznie!
Jaka
jest prawda?
Zaraz fachowcy od medycyny sportowej
oraz od wiązań narciarskich wykażą mi całkowite braki w tych ważnych
segmentach wiedzy. I będą mieli rację, wszak jestem tylko kibicem i to tylko
od wielkiego olimpijskiego dzwonu, zatem nie znam się na wszystkich
(medycznych) niuansach i (technicznych) detalach. Reaguję spontanicznie i
oceniam wydarzenia na podstawie przekazów medialnych i jeśli żaden
dziennikarz na bieżąco nie komentuje albo nie dementuje oskarżeń, to nie
jestem w stanie szukać po internecie, kto ma rację albo dlaczego jej nie ma.
Po prostu - szlag mnie trafia, kiedy oglądałem sport w ostatnim olimpijskim
wydaniu! A jeśli zostałem zmanipulowany przez media (świadomie lub nieświadomie),
tym gorzej dla nich i dla... mnie.
Powinno być jak w cyrku!
Jeśli występują odważni cyrkowcy,
to konferansjer zapowiada z dumą i przejęciem, że pani X wykona salto mortale,
choć miała przetrącony kręgosłup i jest na środkach znieczulających oraz
że pan Y wytrzyma pod wodą pół godziny w beczce, choć cierpi na chroniczną
hydroklaustrofobię z katarem włącznie (tu zasłużone oklaski publiki
wzruszonej losem dwojga, dzielnych a poszkodowanych przez los, pupilów).
Spiker zawodów i sprawozdawcy sportowi
powinni informować szanownych kibiców, że p. MB wprawdzie cierpi na astmę i
wygląda prawie jak śnięta ryba, ale jest w coraz lepszej formie, co nam zaraz
tutaj na pewno kolejny raz wykaże, natomiast p. JK przypomina nadzwyczaj zdrową
rybę, w związku z czym najprawdopodobniej zostanie znowu pokonana przez
chronicznie chorowitą rywalkę (tu oklaski tłumów na trasie - dla MB za
zmaganie się z chorobowym pechem i dla JK za zmaganie się ze zdrowotnym
pechem, wszak wzorem plusa ujemnego i plusa dodatniego, należy wprowadzić do
sportu pojęcia pecha ujemnego i pecha dodatniego).
Podobnie powinni obwieścić wszem*
wobec tuż przed skokiem znanego mistrza - za chwilę pan SA odda skok na
unikalnym sprzęcie z interesująco obmyślonym bolcem (zainteresowanych odsyłamy
na www...) i ciekawe, czy uda mu się znowu wygrać z panem AM, który w tym
sezonie, niestety, nie zaprezentuje nam żadnych technicznych nowinek.
Igrzyska rozczarowały w trzech punktach
1. Źle zabezpieczono niektóre trasy,
co było przyczyną śmierci gruzińskiego saneczkarza oraz połamania żeber słoweńskiej
narciarki. Skandal!
2. Pośród kilku najlepszych narciarek
w świecie, niemal wszystkie chorują na astmę. I gdyby one chorowały, i z
tego powodu byłyby lepsze (bo organizm sam produkowałby jakieś specyfiki, to
jeszcze można byłoby to zaakceptować i może ktoś dostałby nobla za ważne
odkrycie); nie - one mają prawo do zażywania leków zakazanych zdrowym
rywalkom! Skandal!
3. Szwajcarski superskoczek leci po złoto
pozostawiając konkurentów daleko za sobą i okazuje się, że ma "nieco
inną konstrukcję sprzętu latającego". Skandal!
Pierwszy punkt dotyczy organizatorów,
ale dwa pozostałe, to ciemne strony sportu wyczynowego, za które
odpowiedzialna jest FIS. Z których państw pochodzi najwięcej i najważniejszych
działaczy tej organizacji? Jakimi kwotami dysponują owi szlachetni strażnicy
doglądający uczciwości w sporcie?
PS1
- AMMANN "Das Beste am Mann" to po niemiecku
"Najlepszy Fragment** Mężczyzny", zatem AM/MANN jest takim
superfacetem (już z racji samego nazwiska ma fory), jednak nasz orzeł, Adam Małysz,
ma symboliczne inicjały AM***, co w języku niemieckim służy do
tworzenia przymiotników w stopniu najwyższym (polskie NAJ). Obaj czołowi
konkurenci są znakomici, choć polski orzeł nie stosuje wymyślnych wynalazków
(ostatnio jednak straszono rywali, że polska ekipa szykuje jakąś niespodziankę)
wprawiających w zakłopotanie FIS i kibiców.
PS2 - Amański Gdyby
Simon Ammann ożenił się z Polką i przybył nad górną Wisłę i gdyby zaczął
zdobywać złoto dla Polski jako Szymon Amański, to czy rzeczywiście radowałyby
nas jego sukcesy? Najwięcej wzruszeń dostarczają nam przecież zwycięstwa
rodaków, którzy byli z nami "od zawsze" i tu jest ich miejsce!
* - większość mawia wszem i wobec
** - domyślnie
*** - powinien zmienić na
AW - Adam Wielkisz!
Gwiazdki i strzałki grzecznościowo dodane przez www.ploty.com (Calgary)
Dość
powiedzieć, że nasza słynna Polka, Iga Wyrwał (to ta sympatyczna pani
na pierwszym planie, jakże skromnie przyodziana - Polki to jednak skromne
niewiasty), spędzająca - bardzo interesująco i pracowicie - czas na Wyspach,
na kolana powaliła swym wyglądem nie tylko swoich sympatyków, ale i zegar,
czyli mniejszego bohatera (drugiego planu) fotosesji, który przestał chodzić
nie tylko w przenośni, bo to przecież tylko "tak się mówi, że zegar
chodzi", ale i w istocie - on stanął po prostu dęba*!
I to na kwadrans przed słynnym pociągiem do Yumy...
A pociąg do słowiańskiej kuszącej
powłoki to normalna sprawa, choć tutaj może być pospieszny a nawet
ekspresowy (ale w marzeniach). Któż by się nie wyrwał tanimi liniami
na drogie, naszym męskim zmysłom, TAKIE wyspy (choćby tylko brytyjskie)?
Panna Iga wprawdzie nie jest branką, bowiem dobrowolnie udała się na
wygnanie, ale gdyby ktoś chciał się skrzyknąć na akcję odbycia (sorki -
jednak odbicia) i gdyby ją z powrotem**
jednak wyrwał w naszym kierunku...
Oczywiście, pewnie mało kto zwrócił
uwagę na ten bezduszny przedmiot, jakże rozmazany i rozmamłany, podczas gdy
na pierwszym planie mamy jakże bardziej wyrazistą rzeczywistość, jednak także...
przemijającą (jak ów czas mierzony przez wspomniane urządzenie pomiędzy
postojami).
Tak czy owak, najważniejsze sprawy (w
tym ten chromy chronometr) na fotkach są nadzwyczaj krągłe, choć pani Iga ma
zdrowsze i jakby krąglejsze kształty a do tego pełen zestaw równie pełnych
bliźniąt, jeśli nie liczyć okrągłych przyległości, służących zwykle
jej do wysiadywania (w pracy - jak widać - dość rzadko to czyni).
Licznik czasu - jako niemy świadek
prezentowania wdzięków naszej Polki - co najwyżej od czasu do czasu (jednak
bez jego mierzenia) mógł odbłysnąć się lampie błyskowej i to wszystko, co
mógł w tej sprawie był uczynić. Taki z niego Zegar Światła Odbitego w
stronę słowiańskiego zjawiska, że zabełtał niejednemu błękit w głowie i
grechutkami wyrwał z przyziemnej szarości ku gotowej purpurze, zatem
jeszcze raz popatrzmy, nim spłyną emocje przez nas na przestrzał i nim pójdziemy,
nie wiedzieć dokąd, zapewne przed zinternetowany monitor, jeszcze jednak nie
na zawsze.
Portal, którego nazwa widnieje na
fotkach nawiązuje do innego wyspiarskiego kraju, bowiem banzaj/banzai,
to japońskie pozdrowienie w formie okrzyku, wyrażające entuzjazm albo triumf,
(tu) niejako skowyt zachwytu (przechodzący w zawodzenie, choć p. Iga
brytyjskich entuzjastów nie zawodzi - nas tylko internetowo), co jednomyślnie
podzielamy, choć Polki, które pozostały w domach nad Wisłą są równie piękne
i po prostu SĄ z nami, bowiem nie tylko spora kasa w życiu się liczy... I za
to im dziękujemy!
No i prośba na przyszłość do
fotografów czasopisma "Playboy" - aby więcej żaden cholerny
chronometr nie szwendał się po planie (niezależnie, czy jest na chodzie, czy
stoi tam tylko dla picu), bo niemożebnie rozprasza nam pole dobrego widzenia!
Nie można prawidłowo ocenić pierwszoplanowej postaci, bo zegar przypomina nam
bezczelnie i naocznie o przemijaniu i trudno jednocześnie osiągnąć właściwą
ogniskową obu ocznych soczewek ! I jeszcze te refleksy odbite od szkiełka;
przecież nastrajają nas zbyt refleksyjnie a mają to być wszakże luzackie
klimaty...
* - całkiem możliwe, że nie jest w tym osamotniony
** - w znaczeniu kierunku właściwsze wydaje się spowrotem
Hoegstroem ekstradowany? A co z Michnikiem?
Państwowa hipokryzja? I nikomu to
nie przeszkadza? A amerykańskie szkoły i autobusy osobne dla białych i
czarnych jakoś nam wszystkim przeszkadzały...
11
marca 2010 polskie media obiegła informacja - szwedzki sąd zdecydował, że
podejrzany o podżeganie do kradzieży napisu z Auschwitz, Szwed Anders
Hoegstroem, zostanie wydany Polsce.
Portale podają nie tylko nazwisko z tą
tryumfalną wiadomością, ale zamieszczają również wielki jego portret - jak
gdyby co najmniej Szwed (o imieniu nawiązującym do nazwiska polskiego
bohatera, co można uznać za ironię losu) był jakimś międzynarodowym
terrorystą.
Tym samym nasze media i cały ten nasz
wymiar sprawiedliwości, dają kolejny raz przykład państwowej hipokryzji -
wizerunki i dane osobowe naszych przestępców (nie tylko w tej sprawie) są
oczywiście dobrem szczególnym starannie chronionym (pewnie naszym wielkim wspólnym
dobrem narodowym) i nie podlegają upublicznieniu, natomiast obrzydliwe
Szwedzisko (tak należy pogardliwie nazywać tego pana niższej kategorii,
bowiem tak nisko go plasuje nasze prawo) nie podlega naszym przepisom wywyższającym
rodaków i jest bezlitośnie włóczone ono (skoro Szwedzisko) przez wszystkie
nasze media, niczym zbrodniarz za koniem po stepie.
Ta niesymetria w traktowaniu ludzi z
powodu podziału na "nasi" i "obcy" jest od lat obrzydliwa i
nie ma nikogo mądrego w Polsce, aby temu idiotyzmowi postawić tamę. Mamy tysiące
mądrali prawniczych (od najniższego szczebla po najwyższy) i nikt nie widzi
tej (co najmniej) nierówności, jeśli nie dyskryminacji. Na miejscu
szwedzkiego sądu zażądałbym, aby Szweda i Polaków traktowano jednakowo,
czyli albo ujawniamy dane wszystkich zamieszanych w sprawę, albo żadnego! Ale
tym szwedzkim sędziom pewnie w głowach się nie mieści***, że takie
idiotyczne przepisy mógł wymyślić jakiś "mądry" Słowianin,
jednak od czego mają tam szwedzkich obywateli pochodzenia polskiego? Co, żaden
z nich nie zwrócił uwagi na ten "szczegół"?!
Podobno ów Szwed był kiedyś
neonazistą, ale się nawrócił; twierdzi również, że pomógł w
odnalezieniu napisu*, przekazując ważne informacje. Jeśli tak było istotnie,
to po co go ciągać na nasze ziemie, skoro można osądzić zaocznie, można
przesłuchać przy pomocy nowoczesnych urządzeń, zaś (w razie
"okratowanego" wyroku) i tak będzie odsiadywać go na terenie swojej
ojczyzny. Właśnie teraz, kiedy jesteśmy w Unii, procedury w przypadku przestępstw
mniejszego kalibru i przy współdziałaniu przestępcy, powinny być przyjaźniejsze
dla niego. Na miejscu szwedzkiego sądu nie ekstradowałbym tego p. Andersa.
Oczywiście w Polsce dojdzie do
kolejnej dyskryminacji Szweda, bowiem będzie on pokazywany i określany po
nazwisku, w przeciwieństwie do naszych paru obywateli, którzy będą łaskawiej
traktowani przez sąd (a powinni wszyscy być jednakowo!) - już nasze media (w
tych samych przekazach) podają jedynie - Radosław M., Łukasz M., Paweł S. i
Andrzej S. To będzie jeden wielki skandal - co na to prawnicy? Czy tylko ja
dostrzegam problem, którego dla większości Polaków (w tym znawców prawa),
nie ma?
Kilkanaście dni temu inny Szwed, ale naszego wczesnosocjalistycznego chowu, Stefan Michnik, uznał, że jako szwedzki obywatel nie może być ekstradowany do swej starej ojczyzny. Nie wiedział jeszcze o zielonym świetle dla wspomnianego wcześniej p. Andersa, zatem może jednak choć lekko się przejął? Procedura ścigania Michnika ma już kilka lat**. IPN od 2000 roku uważa, że Michnik parokrotnie dopuścił się zbrodni sądowej.
Ważność obu spraw jest skrajnie różna i do Polski powinien przybyć właśnie ten Polak (nie zaś wspomniany Szwed), który wyrządził tu wiele zła. Tu powinien być rozliczony za powojenne lata, kiedy to budował system sprawiedliwości społecznej na trupach domniemanych wrogów ludu.
PS To nie jest mój pierwszy artykuł na temat odmiennego traktowania Polaków i cudzoziemców przez nasze prawo, zatem muszę zapytać wyraźnie - a którzy to (imiennie) palanci są odpowiedzialni za taki stan rzeczy, jakie pełnią funkcje i ile zarabiają?
* - tablica z historycznym napisem "Arbeit macht frei" znad bramy byłego niemieckiego obozu zagłady Auschwitz-Birkenau została skradziona 18 grudnia 2009; odnaleziona (po paru dniach w trzech kawałkach) powinna trafić do wnętrza muzeum, zaś nad bramą powinna być jej kopia
** - mieszkaniec Szwecji ma podobno nieco inną datę urodzenia (różnica jednego dnia) i praworządni Szwedzi*** nie mają pewności, czy to jest "ten sławny Michnik"...
*** - z tą szwedzką praworządnością, to także można się przeliczyć...
Piłkarskie
propozycje Van Gaala i Nalezińskiego
Holenderski trener Van Gaal* ogłosił
swoje pomysły na łamach piłkarskiego magazynu "Kicker" (elektryzująca
okładka z napisem "Rewolucja van Gaala").
Oto jego sugestie (niektóre już
aprobowane przez innych działaczy)...
1. W rozgrywkach zawodowych o spalonym
powinny rozstrzygać kamery, wszak "dochodzi do tylu pomyłek, a przecież
technika może być w przypadku spalonego bardzo pomocna".
2. Będzie dwóch sędziów - po jednym
na połowie (jak w koszykówce i w hokeju). Trzeci arbiter obserwowałby mecz na
monitorze i on decydowałby o spalonym. Sędziowie boczni oraz zabramkowi byliby
zbędni.
3. Rzut z autu będzie zastąpiony
kopnięciem piłki, co przyspieszy i uatrakcyjni grę.
4. Po dogrywkach nie będzie rzutów
karnych ("bo to loteria"). Zamiast nich byłby "wariant
gladiatorski" - po każdych pięciu minutach dogrywki schodzi po jednym
zawodniku z każdego zespołu. Dogrywka toczyłaby się aż do strzelenia
"złotej bramki".
Trener przypomina parę słynnych
bramek, które nie powinny być uznane, bowiem nie były zdobyte zgodnie ze
sportowymi zasadami i tu popiera wizyjną technikę wspomagającą sędziów .
FIFA, jak przystało na (niemal
carskiego) nobliwego konserwatywnego urzędnika, jest bardzo sceptyczna.
Korzystając z okazji, załączam mój projekt liczący ponad dwadzieścia lat i rozesłany jeszcze za komuny w formie papierowej (oczywiście pocztą), kiedy mi się nawet nie śniło, że będę mógł ponownie go przekazać Państwu dzięki internetowi...
* - trener ma 58 lat i jest dwa lata starszy od autora poniżej załączonych polskich propozycji
Oralne muzyczne wyznania
13 marca 2010 Onet.pl Muzyka informuje
nas, że niejaki "D'Angelo próbował skłonić [1]
policjantkę w cywilu do seksu oralnego oferując jej... 40 dolarów". Jak
na warunki amerykańskie, to niewygórowana suma (nieco ponad naszą stówę),
zaś jak na możliwości owego soulowego wokalisty, to prawdziwa jałmużna, z
tym że ta ostatnia zazwyczaj dotyczy kapelusza i to męskiego.
Facet o pseudonimie, w wielu językach
nawiązującym do Anioła, powinien mniej latać po ulicach za latawicami, a ten
miał szczególnego pecha, bowiem nocną porą natknął się na nowojorską
policjantkę (w cywilu; zapewne podczas akcji wyłapywania erotycznej
klienteli), która - przy tak finansowo wątłej propozycji [2]
- uznała, że pora wdrożyć postępowanie. Piosenkarz najadł się wstydu, zaś
pani wręcz przeciwnie - niczego nie skonsumowała, dzięki swej godnej
postawie.
Amerykanin właściwie nazywa się
Michael Eugene Archer [1]
(ur. 1974 w Richmond, Wirginia) i można zauważyć, że nie tylko powinien mieć
ksywkę Satan (nie zaś Angelo), ale również jego prawdziwe nazwisko (po
polsku Strzelec - znak zodiaku - oraz łucznik) poniosło uszczerbek, bowiem tym
razem nie udało mu się nic ustrzelić szatańskim harpunem z łuku Amora, choć
miejsce urodzenia (w wolnym przekładzie: "zamożne światowe życie pośród
panien") sugeruje jednak dużą dozę powodzenia. No aż za dobrze byłoby
gostkowi, gdyby tak zawsze mu się udawało...
Agent gwiazdora stanął w jego
obronie: "D'Angelo nie ma sobie nic do zarzucenia". Jasne - sobie nie,
ale pani [3] i
owszem miał.
Ponieważ sensacja ukazała się w
dziale "Muzyka", zaś "oral" w wielu językach nawiązuje do
ust, przeto można było się spodziewać, że ów autor piosenek a kompozytor
poszukuje raczej ust flecistki do zespołowej współpracy - na scenicznym, nie
zaś na obscenicznym, polu.
Policja nie komentuje sprawy, ale
planuje wszczęcie postępowania [4].
Notka kończy się spostrzeżeniem:
"Dyskografię D'Angelo zamyka płyta Voodoo [5]
z 2000 roku". Odpukać - aby tylko na dłużej nie zamknięto śpiewaka sam
na sam z tą płytą...
[1]
- "arch" nawiązuje do architektury i ma więcej znaczeń w języku
angielskim - "łuk, wygiąć (się) w łuk" oraz... "figlarny, łobuzerski",
co wszak nadal krąży wokół jądra informacji
[2]
- jak złośliwie uznało wielu internetowych dyskutantów: "poczuła się
urażona"
[3]
- chciał tylko sukienkę na policyjne loki
[4]
- aby kompresować informacje, należy stosować domyślne skracania; tu:
"przeciwko muzykowi" (pod. "w stanie wskazującym", wszak po
cóż pisać więcej?)
[5]
- także "vaudou, vaudoux, voudou", (pol.) "wudu" - rodzaj
magii pochodzenia afrykańskiego opartej na kulcie przodków
O
nieco innym wyskoku, a właściwie o doskoku, informuje nas Onet.pl Film (nieco
niżej) w notce o porażającym tytule - "Jessica Simpson nie myje zębów".
Piosenkarka a aktorka zdradza nam technikę ciekawej pielęgnacji zawartości
buzi - "Używam miętowego płynu do płukania ust, czasami przetrę zęby
rąbkiem swetra, ale nie szczotkuję ich. Zdarza mi się to tylko z doskoku, bo
mam naprawdę mocne zęby".
Z dwojga złego, już lepiej dla Aniołka
byłoby, gdyby spotkał panią Simpson, niż policjantkę. Incydent zostałby w
muzycznej rodzinie i przy okazji przetarty swetrem, chociaż z drugiej strony...
te mocne zęby mogą jednak odstraszać...
Katastrofa lotnicza Okęcie 1980 - wina fasonu?
Czy polski rząd powinien zwrócić
się do strony rosyjskiej w sprawie ponownego a dokładnego zbadania dwóch
największych katastrof lotniczych w Polsce - "Mikołaj Kopernik"
(1980) i "Tadeusz Kościuszko" (1987)? Przecież zginęło 270 osób!
Anna
Jantar zginęła z powodu żarówki
14 marca 2010 minęła trzydziesta
rocznica katastrofy lotniczej samolotu Ił-62 "Mikołaj Kopernik", w
której zginęło 87 osób. Żaróweczka sygnalizująca wysunięcie podwozia
(albo bezpiecznik)* była przepalona i nie pokazała, że podwozie jest prawidłowo
ustawione do lądowania. Wówczas podjęto decyzję o ponownym wejściu na krąg.
Gdyby lampka świeciła, nie doszłoby do tragedii, bowiem samolot zmniejszający
moc silników przed lądowaniem, po prostu wylądowałby, jak już wiele razy
wcześniej to był czynił.
Zbyt
ostre dodanie gazu?
Dlaczego rozpadł się silnik nr 2?
Podczas 9-godzinnej podróży, silniki pracowały miarowo pełną nominalną mocą.
Pod koniec powietrznej przeprawy, tuż przed lądowaniem, silnikom "dano
wytchnąć" - zmniejszono ciąg z oczywistych powodów. Elementy mechanizmów
zaczęły stygnąć i niejako "rozpoczęły przygotowania do odstawienia w
spoczynku". Nagle - a to z powodu opisanej awarii żaróweczki, a to z
powodu nadmiernego podekscytowania i fasonu załogi (wszak samolotu wypatrywano
na lotnisku ze szczególnym zainteresowaniem, bowiem przybywała do nas drużyna
amerykańskich bokserów oraz powracała nasza słynna piosenkarka Anna Jantar)
- niejako (tu spekulacja do wyjaśnienia i na potrzeby ewentualnego filmu
fabularnego) z przesadną fantazją, zwiększono** moc silników, aby poderwać
samolot do dodatkowego kręgu przed ponowną próbą lądowania.
O ile przesadzono z nagłym dodaniem
gazu? Może tylko o parę procent. A może wcale - tego aspektu pewnie nie
zbadano. Wielu kierowców samochodów, jeśli ma stłuczkę albo wypadek, wie
(choć nie chce się przyznać nawet przed samym sobą), że gdyby słabiej
nadepnęli pedał gazu, to nie mieliby kolizji. Wielu ludzi ginie wskutek
niewielkiego przesadzenia z mocą silnika (i prędkością pojazdu)***. W
autach jednak z tego powodu silniki się nie rozpadają, natomiast w samolotach,
które konstruowane są przy ważnym kryterium minimalizowania ich masy
"niemal za wszelką cenę", zdarza się, że nie tylko silnik ulega
zniszczeniu, ale i elementy rozrzucone siłą bezwładności momentalnie niszczą
po drodze ważne systemy, między innymi sterowania, natomiast podczas
opisywanego zdarzenia, uszkodzeniu uległy także inne silniki samolotu, co
niemal natychmiast doprowadziło do katastrofy.
Student to wie, ale nie Rosjanie?
Oficjalny komunikat stwierdza, że
przyczyną pęknięcia była wada materiałowa (karb) wału silnika nr 2, co
oznacza, iż gdyby nie wzbito nagle samolotu do drugiego kręgu, to nie doszłoby
do tragedii - prawdopodobnie nastąpiłaby ona podczas kolejnego rejsu, chyba że
wcześniej wymieniono by wadliwe części. Zatem i tu zawiódł fason (tym razem
nie ludzki, ale materii - kształt, przekrój, forma, postać).
Z materiałów dostępnych w internecie
można dowiedzieć się szokujących wieści - otóż wał był toczony z karbem
(bez zaokrąglenia, czyli na kąt prosty!), choć każdy mechanik wie, że w
wyrobach ważnych dla bezpieczeństwa ludzi (zwłaszcza w lotnictwie!), uskok średnicy
wału musi być wygubiony. Nie wiadomo, czy tokarz wykonał wał niezgodnie z
rysunkiem, czy był po prostu niedysponowany po prywatnej imprezie... Jednak ktoś
musiał tak istotne elementy dokładnie kontrolować przed montażem w silniku.
Badania wykryły, że również materiał nie był zgodny z normami
(niemetaliczne wtrącenia) - jednym słowem: bubel!
Poszukajmy winnych!
Kto odpowiada za tandetne wykonanie
serca samolotu? Rosjanie! Ale ktoś te samoloty kupował i podpisywał odbiór.
Podobno silniki były plombowane, czyli niedostępne dla polskiej strony, zatem
ponowne pytanie - kto na to się godził z naszej strony? Przecież można
dotrzeć do nazwisk ludzi, którzy tolerowali ten stan rzeczy - politycy,
dyrektorzy i inżynierowie. Ktoś zlekceważył cudze życie, na które podpisał
wówczas wyrok z odroczoną wykonalnością.
Wprawdzie po latach sprawy się prawnie
przedawniły, ale - aby poznać tamten kuriozalny mechanizm i system - należałoby
powołać komisję (może jednak nie sejmową...) i zbadać tę lotniczą aferę.
Krok po kroku. Może wespół z Rosjanami? W końcu ich te sprawy również
dotyczą; jeszcze dotyczą, wszak oni i my jeszcze latamy takimi samolotami, choć
nieco już zmodyfikowanymi!
Dlaczego samolot wpuszczono w obszar USA?
W obcym państwie, właściwe służby
kontrolne mogą wejść na nasz statek i sprawdzić dowolny system powołując
się na przepisy ekologiczne albo bezpieczeństwa, ale nie mogą sprawdzić
samolotu - czy łożysko ma wszystkie wałeczki, czy wał turbiny jest prawidłowo
wykonany, czy układ sterowniczy jest zdublowany? Jeśli właściciel samolotu
nie wyraża zgody na sprawdzian, to nie jest wpuszczany w obszar powietrzny państwa
kontrolującego. Proste?
Jest tyle spiskowych teorii z
Amerykanami w negatywnych rolach głównych, że nie zrobi im już żadnej różnicy
i to podsumowanie - gdyby Amerykanie nie wpuszczali na swój obszar samolotów o
(najłagodniej mówiąc) nietypowej konstrukcji, w szczególności z
zaplombowanymi silnikami (co uniemożliwiało ich bezstronną kontrolę), to nie
doszłoby do obu katastrof!
Krwawa żarówkowa kpina
Także bulwersujące jest i to, że załoga
nie wie, czy podwozie się wysunęło kolosowi z wieloma życiami w swych
trzewiach. To zakrawa na kpinę! Dziecko z lornetką obserwujące samolot wie,
ale załoga nie wie... Gdyby znała prawdę, to by ponownie nie zatoczyła kręgu
i by szczęśliwie wylądowała 30 lat temu...
Sprawa jest o tyle zaskakująca, że
podobno żyjemy (i wówczas także żyliśmy) w czasach, w których każdy
samochód, żelazko i piec gazowy musi mieć wszechstronne badania i
certyfikaty. A to przecież samolot! Z drugiej strony historia katastrof samolotów
produkcji zachodniej również pokazuje, w jak bezmyślny sposób postępują
tamtejsi piloci, mechanicy, producenci i kontrolerzy, co ujawniane jest dopiero
po tragedii - koszmar!
Nagły
zryw niszczy silniki
Do podobnej katastrofy doszło 7 lat później
(9 maja 1987), z udziałem samolotu Ił-62M "Tadeusz Kościuszko". Po
starcie z Okęcia, lot przebiegał na stosunkowo niewielkiej wysokości z
powodu... ćwiczeń naszych samolotów wojskowych na trasie transatlantyku i po
wyjściu z tego rejonu załoga samolotu otrzymała polecenie przyspieszonego
wznoszenia na pułap przelotowy wynoszący 31 000 stóp - raptownie zwiększono
obroty silników do pełnej mocy startową i... Tym razem zginęło 183 ludzi.
Gdyby nie manewry, to żyliby oni jeszcze parę godzin (do lądowania w Nowym
Jorku) albo nawet (ci młodsi) do... dzisiaj.
Spekulacje
Podobno nieładnie jest spekulować o
wydarzeniach, których głównymi postaciami są ludzie uważani za bohaterów,
zwłaszcza jeśli już nie żyją a do tego są Polakami. Jednak dzisiejsze
media pełne są takich omówień, ukazują się książki i filmy oparte na
domysłach dotyczących wielu wydarzeń.
Gdyby załoga "Titanica" nie
dostrzegła góry lodowej albo kapitan świadomie polecił skierować statek na
tę trefną pływającą bryłę, to prawdopodobnie zginęłoby tylko kilkanaście
osób (od samego zderzenia), natomiast nikogo nie pochłonęłaby lodowata
kipiel. Kapitana zwolniono by ze służby i nikt nie wiedziałby (łącznie z
dowódcą), że uratowano kilkanaście setek istnień ludzkich od zagłady. Nie
powstałyby filmy (oglądane przez miliardy ludzi), na których zarobiono krocie
(jednak na ludzkim nieszczęściu). Nie zmieniono by (wówczas) wielu przepisów
dotyczących bezpieczeństwa na morzu. I to wszystko przez zbyt nerwową (jak się
potem okazało, ale po ludzku uzasadnioną!) reakcję skrętu statku w lewo, aby
ocalić ludzi - niestety, "niezatapialny" statek nie uderzył czołowo
w przeszkodę, lecz rozpruł o nią prawą burtę poniżej poziomu wody i przez
szczeliny o powierzchni około (tylko!) jednego metra kwadratowego wdarła się
śmierć zabierając ok. 1500 istnień. Dochodzenie wskazało na szereg błędów
konstrukcyjnych, technologicznych i organizacyjnych. Spekulowano nawet o
zaplanowanym zatopieniu statku w celu wyłudzenia ogromnego odszkodowania.
PS
Na łamach www.tvnwarszawa.pl
zamieszczono wspomnienie o tej największej (do wówczas) polskiej katastrofie
lotniczej, jednak poniżej niefortunnie zamieszczono reklamę:
Loty - Stany Zjednoczone
Porównaj Ceny Biletów Lotniczych.
Wybierz najtańsze Połączenie!
I tak dość przyzwoicie, wszak mogli
reklamować wycieczkowe loty "last minut"...
* - drobiazgi techniczne niejednokrotnie były przyczyną katastrof lotniczych;
np. w Ameryce Południowej zginęli wszyscy podróżujący samolotem, ponieważ
podczas przeglądu zalepiono (przezroczystą!) taśmą otwór w kadłubie, który
służył do pomiaru wysokości lotu
** - fragment z powypadkowego
komunikatu komisji rządowej: "Podczas związanego z tym manewrem zwiększania
ciągu silników nastąpiło zniszczenie turbiny..."
*** - gdyby auta miały czarne
skrzynki, to iluż to kierowców byłoby oskarżonych o spowodowanie wypadku,
choć dzisiaj są całkowicie niewinni?
Życie
zaczyna się od pierwszego oddechu
Katar promuje nowy pogląd...
Dzisiaj rano ze zdumieniem obejrzałem
reklamę pewnego specyfiku (chyba) na katar. W tle reklamowej fabułki
zbulwersował mnie tekst, ni mniej ni więcej - "Życie zaczyna się od
pierwszego oddechu".
Ponieważ reklama jest zamówiona przez
sektor medyczny (ściślej - farmaceutyczny), przeto trudno podejrzewać, że twórcy
scenariusza nie wiedzą, że ich małe dziełko głosi nieprawdę. Zatem,
jeśli ktoś głosi poglądy powszechnie uznawane za nieprawdziwe, to dlaczegóż
to czyni? Chce przekonać widzów do swojego poglądu poprzez płatną reklamę?
Chce wywołać protesty niektórych obywateli oraz instytucji broniących życia
i - poprzez swoją prowokację - zwiększyć obroty swej firmy? Oczywiście,
na poważnie w rachubę wchodzi druga możliwość...
Każdy
chce być Znalskim?
Jeśli mało znani artyści sięgają
po prowokacje, aby zyskać sławę (wszyscy Nieznalscy, aby zostać Znalskimi),
to obiektywnie trzeba im przyznać punkty za ich życiową zaradność, jednak
czynią to kosztem wartości nadrzędnych i trudno zwalczać taki proceder,
ponieważ walka - nawet jakże słuszna - powoduje coraz większy rozgłos wokół
dzieła i artysty (dziełka i artyściny) i... o to przecież prowokatorom
chodzi!
Wszystko na sprzedaż
Prawdopodobnie wszyscy uczestnicy tworzący
omawiany spot wiedzą, że posłużono się nieprawdą dla osiągnięcia
marketingowego celu, zatem - czy jest to etyczne? Oczywiście, ktoś powie -
"panie, daj se pan spokój z etyką, kiedy chodzi o szmal!", ale z
pewnością kilku współtwórców było zniesmaczonych do tego kontrowersyjnego
stwierdzenia, a jednak poszli na ugodę ze swoim sumieniem i wzięli kasę za świadome
rozpowszechnianie kłamstwa.
No to teraz oczekujmy na reklamy
zawierające powszechne prowokacyjne półprawdy i nieprawdy typu - "Koleje
III Rzeszy bezratalnie fundowały dalekie podróże najbardziej kontrowersyjnemu
ludowi, zatem już dziś skorzystaj z bardziej intrygujących ofert naszych
kolei i to na raty". Albo "Dopóki Słońce krąży wokół Ziemi, dopóty
nasz bank będzie najlepszym bankiem pod słońcem".
Nie tylko niektórzy współtwórcy
sprzedali swoje poglądy za gratyfikacje, ale również osoby (nie)odpowiedzialne
za przyjęcie i emisję reklamy przez swoją telestację. Całkiem możliwe, że
sama wierchuszka, która przecież wiedziała (albo powinna wiedzieć!) o tej
reklamie, poparła scenariusz. Bulwersujące zdanie dotarło do szczytów władzy
w firmie, chyba że niektórzy z pośrednich decydentów są po prostu niezbyt
rozgarnięci i nie dostrzegli ani błędu, ani prowokacji, ani (jednak!)
skandalu.
A
kontrola reklam?
Przed emisją dowolnej reklamy, powinna
być ona przedstawiana komisji etycznej, która będzie blokować tego typu twórczość
i sugerować zmiany w fabule i tekście, które będą mniej bulwersujące dla
odbiorców. Nie wiadomo bowiem, czy to totalna głupota czy kolejna przemyślana
prowokacja...
Medialne
oszustwo
"Zabił 4 dzieci, kaucja 1300
dol." - takim tytułem epatuje nas www.tvn24.pl.
I słusznie, że epatuje, tyle że popełnia medialne nadużycie - nad tytułem
zamieszczono wykadrowane zdjęcie strzelającego człowieka. Ponieważ wielu
Polaków pamięta okupację oraz (choćby) wojnę amerykańsko-wietnamską, stąd
nieobce a wstrząsające są obrazy człowieka mierzącego z broni palnej do
innego człowieka. A połączenie tego widoku z informacją, że zabił aż
czworo dzieci jest całkiem druzgocące.
Jednak połączenie wykadrowanego
wideofilmu z tytułem jest (na całe szczęście!) oszustwem i brakiem
profesjonalizmu dziennikarzy; zapewne taki miks wykonano, aby zwiększyć oglądalność
artykułu. Oszustwo wychodzi na jaw tuż po zalinkowaniu się do notki, w której
dość obszernie wyjaśniono tę sprawę -
"W RPA wrze. Trwają starcia młodzieży
z policją po tym, gdy sąd wypuścił na wolność rapera oskarżonego o
zabicie czwórki dzieci podczas nielegalnych wyścigów samochodowych".
Okazuje się, że na początku marca,
pewien muzyk był pod wpływem narkotyków i uczestniczył w nielegalnym wyścigu
- jego samochód wypadł z trasy i wjechał w grupę uczniów, zabijając czwórkę
z nich.
Okropne? Oczywiście, ale jednak
skandalicznie nieporównywalne z pierwotną sugestią, że ktoś z broni palnej
zabił czworo dzieci! Zresztą zamieszczony komentarz pod filmem powinien
zawierać wyjaśnienie, gwoli dokładnej informacji, jakiego rodzaju pocisków użyła
policja podczas strzelania do manifestantów.
Po tragedii na ulice Soweto wyszli
uczniowie, domagając się ukarania rapera i doszło do zamieszek, zaś
wypuszczenie zabójcy narkomana za kaucją (1300 dolarów) natychmiast zaogniło
nastroje. Protestujący domagali się kary śmierci i zapowiadali, że sami
wymierzą sprawiedliwość. Proces w tej bulwersującej sprawie rozpocznie się
7 kwietnia*.
W RPA nie ma kary śmierci, podobnie
jak w Polsce, zatem domaganie się jej jest tylko wyrazem szoku przeżywanego w
społeczeństwie po każdej wielkiej podobnej tragedii, co ma znaczenie
medialne; wykorzystywane jest zwykle przez różnych polityków. Nawet w
Chinach, w których wykonuje się 4-5 egzekucji dziennie, nie zdecydowano się
na tak surowy wyrok***.
No i co sądzić o nieuczciwych
dziennikarskich sztuczkach? Czy takie działania powinny być oceniane przez
Komisję Etyki Dziennikarskiej?
*
- nie podano roku, zapewne 2010, ale to oznacza, że w państwie uznawanym przez
nas za niższej klasy niż Polska, tamtejsza Temida proces rozpoczyna miesiąc
po wypadku, podczas gdy u nas po wielu miesiącach**
**
- "Dziennik Bałtycki": "5 marca rozpoczął się proces w
sprawie najbardziej szokującego, makabrycznego wręcz, wypadku drogowego w ciągu
kilku ostatnich lat w Gdyni. Przed sądem stanie 19-letni Sebastian B., który
pod koniec sierpnia ub.r. pędząc oplem dosłownie zmiażdżył hyundaia";
kierowca nie miał prawa jazdy, był pijany, jechał ok. 160 km/h i uciekł z
miejsca tragedii a grozi mu 12 lat więzienia za zabicie trzech braci
***
- po raz pierwszy w historii Chin, tamtejszy sąd skazał na karę śmierci
pijanego kierowcę bez prawa jazdy za spowodowanie wypadku, w którym zginęły
cztery osoby, jednak zmieniono mu wyrok na dożywocie
Gdynia nie chce odliczników - co na to konstytucja?
11 marca 2010, Wydział Inżynierii
Ruchu Urzędu Miasta Gdynia nadesłał pismo UR.MK/5512-2/20/2010/722
dotyczące płynności ruchu na skrzyżowaniu - "Liczniki świateł na
drogi!".
Wydział
informuje w piśmie, że w marcu przeprowadzono
rozmowy telefoniczne z zarządami dróg miast (Opole, Zielona Góra, Toruń i
Szczecin), które wprowadziły na stałe sygnalizatory (odliczające czas do
zmiany sygnału zielonego i czerwonego) oraz że zapoznano się z artykułami i
wypowiedzeniami w internecie na ten temat:
Bezprawne
urządzenie i karna odpowiedzialność
oraz
Nowa
sygnalizacja lekarstwem na trójmiejskie korki? .
Wydział
wyjaśnia, że "działają one w prosty
sposób wykorzystując nieskomplikowany algorytm zapamiętania długości czasów
wyświetlania odpowiednich barw światła i następnie liczą czas trwania sygnału
w dół" oraz że "sygnalizatory działają w oparciu o sygnalizacje
stałoczasowe (o stałych czasach światła zielonego i czerwonego dla
wszystkich kierunków)".
Wydział
oznajmia, że w Warszawie, Łodzi i we Wrocławiu
nie wprowadzono takiego rozwiązania, przy czym w tym ostatnim mieście przez 3
miesiące działały takie sygnalizatory promujące pewną firmę, po czym zostały
one przez nią zdemontowane i miasto nie planuje wdrażać tego rozwiązania.
Wydział
powiadamia, że Trójmiasto (i inne duże
aglomeracje) mają system TRISTAR, który w sposób bardzo nowoczesny
dostosowuje czasy trwania sygnałów (sygnalizacja acykliczna lub akomodacyjna:
bieżące obliczanie czasu trwania sygnałów zielonego i czerwonego w zależności
od natężenia ruchu), zatem z tych technicznych powodów, prawdopodobnie nie będą
instalowane sygnalizatory odliczające.
Mamy
zatem paradoks - im nowocześniejsze urządzenie, tym trudniej je zmodyfikować
w kierunku jakichkolwiek rozsądnych propozycji,
jeśli przyjaźnie założyć, że proponowane usprawnienia są jednak rozsądne.
Drugim
paradoksem jest konstatacja, że proponowane rozwiązania są estetyczne,
podnoszą walory węzła komunikacyjnego, są niejako ozdobą miasta i spełniają
ważną informacyjną rolę dla użytkownika drogi, ale... nie są zgodne z
obecnymi przepisami.
Co
ładne i cenne, okazuje się sprzeczne z prawem. No taki właśnie paradoks, który
dopadł gdyńskich urzędników - podobno chcą, ale nie wiedzą jak a do tego właściwie
nie mogą, choć inni nie tylko chcą, ale i (o dziwo!) mogą.
Istnieje problem z dostosowaniem
prawa, które podobno nie pozwala na
zastosowanie pulsującego światła zielonego i czerwonego. Nie wiem, jaki wkład
w bezpieczeństwo drogowe mamy my, Polacy, ale od czasu do czasu na jakieś
pomysły wpadają cudzoziemcy. Wymyślili np. śpiących policjantów, które
przecież u nas nie były znane, więc przepisy sprawnie dostosowano do światowych
pomysłów. W Gdyni śpiące poli
Mirosław Naleziński,
Gdynia
www.mirnal.neostrada.pl
PUBLIKACJE MIRKA 2010r.
Media w Polsce i na świecie - lutowy cykl krytyczno-informacyjny
Media w Polsce i na świecie - styczniowy cykl krytyczno-informacyjny
PUBLIKACJE MIRKA 2009r
AKTUALNOŚCI GRUDNIOWE MIROSŁAWA NALEZIŃSKIEGO
AKTUALNOŚCI LISTOPADOWE MIROSŁAWA NALEZIŃSKIEGO
AKTUALNOŚCI PAŹDZIERNIKOWE MIROSŁAWA NALEZIŃSKIEGO
AKTUALNOŚCI WRZEŚNIOWE MIROSŁAWA NALEZIŃSKIEGO
AKTUALNOŚCI SIERPNIOWE MIROSŁAWA NALEZIŃSKIEGO
AKTUALNOŚCI LIPCOWE MIROSŁAWA NALEZIŃSKIEGO
AKTUALNOŚCI CZERWCOWE MIROSŁAWA NALEZIŃSKIEGO
AKTUALNOŚCI
MAJOWE MIROSŁAWA NALEZIŃSKIEGO
AKTUALNOŚCI KWIETNIOWE MIROSŁAWA NALEZIŃSKIEGO
AKTUALNOŚCI
MARCOWE MIROSŁAWA NALEZIŃSKIEGO
AKTUALNOŚCI
LUTOWE MIROSŁAWA NALEZIŃSKIEGO
AKTUALNOŚCI
STYCZNIOWE MIROSŁAWA NALEZIŃSKIEGO
PUBLIKACJE MIRKA 2008r
AKTUALNOŚCI GRUDNIOWE MIROSŁAWA NALEZIŃSKIEGO
AKTUALNOŚCI LISTOPADOWE
MIROSŁAWA NALEZIŃSKIEGO
AKTUALNOŚCI
PAŹDZIERNIKOWE MIROSŁAWA NALEZIŃSKIEGO
AKTUALNOŚCI
WRZEŚNIOWE MIROSŁAWA NALEZIŃSKIEGO
AKTUALNOŚCI
SIERPNIOWE MIROSŁAWA NALEZIŃSKIEGO
AKTUALNOŚCI
czerwcowe
MIROSŁAWA NALEZIŃSKIEGO
AKTUALNOŚCI
kwietniowe MIROSŁAWA NALEZIŃSKIEGO
AKTUALNOŚCI
marcowe
2008 MIROSŁAWA NALEZIŃSKIEGO
AKTUALNOŚCI lutowe 2008 MIROSŁAWA NALEZIŃSKIEGO
AKTUALNOŚCI styczniowe 2008 MIROSŁAWA NALEZIŃSKIEGO
PUBLIKACJE MIRKA w
2007r
AKTUALNOŚCI grudniowe 2008 MIROSŁAWA NALEZIŃSKIEGO
AKTUALNOŚCI listopadowe
2007 MIROSŁAWA NALEZIŃSKIEGO
AKTUALNOŚCI październikowe
2007 MIROSŁAWA NALEZIŃSKIEGO
AKTUALNOŚCI wrześniowe
2007 MIROSŁAWA NALEZIŃSKIEGO
AKTUALNOŚCI sierpniowe
2007 MIROSŁAWA NALEZIŃSKIEGO
AKTUALNOŚCI
lipcowe
2007 MIROSŁAWA NALEZIŃSKIEGO
AKTUALNOŚCI
czerwcowe 2007 MIROSŁAWA NALEZIŃSKIEGO
AKTUALNOŚCI
majowe
2007 MIROSŁAWA NALEZIŃSKIEGO
AKTUALNOŚCI kwiecień 2007 MIROSŁAWA NALEZIŃSKIEGO
AKTUALNOŚCI
marzec
2007 MIROSŁAWA NALEZIŃSKIEGO
AKTUALNOŚCI
luty 2007 MIROSŁAWA NALEZIŃSKIEGO
AKTUALNOŚCI
styczeń 2007 MIROSŁAWA NALEZIŃSKIEGO
PUBLIKACJE MIRKA w 2006r
AKTUALNOŚCI
GRUDZIEŃ MIROSŁAW NALEZIŃSKI
AKTUALNOŚCI
LISTOPADOWE MIROSŁAW NALEZIŃSKI
AKTUALNOŚCI
PAŹDZIERNIKOWY MIROSŁAW NALEZIŃSKI
AKTUALNOŚCI
SIERPNIOWE MIROSŁAW NALEZIŃSKI
AKTUALNOŚCI
LIPCOWE MIROSŁAW NALEZIŃSKI
AKTUALNOŚCI
MAJOWE MIROSŁAW NALEZIŃSKIEGI
AKTUALNOŚCI
KWIETNIOWE MIROSŁAW NALEZIŃSKI
AKTUALNOŚCI
MARCOWE MIROSŁAW NALEZIŃSKI
AKTUALNOŚCI
LUTOWE MIROSŁAW NALEZIŃSKI
AKTUALNOŚCI
STYCZNIOWE MIROSŁAW NALEZIŃSKI
i przechodzimy na 2005r
AKTUALNOŚCI
GRUDNIOWE MIROSŁAW NALEZIŃSKI
AKTUALNOŚCI
LISTOPADOWE MIROSŁAW NALEZIŃSKI
AKTUALNOŚCI
PAŹDZIERNIKOWY MIROSŁAW NALEZIŃSKI
AKTUALNOŚCI
WRZEŚNIOWE MIROSŁAW NALEZIŃSKI
AKTUALNOŚCI
SIERPNIOWE MIROSŁAW NALEZIŃSKI
AKTUALNOŚCI
CZERWCOWE MIROSŁAW NALEZIŃSKI
AKTUALNOŚCI
MAJOWE MIROSŁAW NALEZIŃSKI
AKTUALNOŚCI
KWIETNIOWE MIROSŁAW NALEZIŃSKI
Tematy w dziale dla
inteligentnych:
ARTYKUŁY - do przemyślenia z cyklu: POLITYKA - PIENIĄDZ - WŁADZA
Polecam
sprawy poruszane w działach:
SĄDY
PROKURATURA
ADWOKATURA
POLITYKA
PRAWO
INTERWENCJE
- sprawy czytelników
"AFERY PRAWA" Niezależne Czasopismo Internetowe www.aferyprawa.com redagowane przez dziennikarzy AP i sympatyków z całego świata których celem jest PRAWO, PRAWDA SPRAWIEDLIWOŚĆ DOSTĘP DO INFORMACJI ORAZ DOBRO CZŁOWIEKA |
|
WSZYSTKICH INFORMUJĘ ŻE WOLNOŚĆ WYPOWIEDZI I SWOBODA WYRAŻANIA SWOICH POGLĄDÓW JEST ZAGWARANTOWANA ART 54 KONSTYTUCJI RZECZYPOSPOLITEJ POLSKIEJ.
zdzichu
Komentowanie nie jest już możliwe.