opublikowano: 26-10-2010
Media w Polsce i na świecie - grudniowy cykl krytyczno-informacyjny Mirosława Nalezińskiego
Międzywojenna
nacjonalizacja
Z okazji 91. rocznicy odzyskania
niepodległości media przedstawiły nie tylko historyczne wątki, ale również
techniczne osiągnięcia okresu międzywojennego.
Z obszernego artykułu "II RP
postawiła na high-tech" ("Dziennik Bałtycki", 10 listopada
2009) dowiadujemy się wielu ciekawostek, np. "w przedwojennej Polsce
wyprodukowano 4 tysiące samolotów" (ile podobnych maszyn powstało po
1989?).
Kiedy do 1925 Politechnika Lwowska
(jedyna nasza uczelnia z branżą lotniczą) wykształciła 15 inżynierów
lotnictwa, we Francji i Wielkiej Brytanii uczelnie corocznie kształciły setki
specjalistów lotnictwa.
Ale w artykule jest niezwykły i mało
znany wątek, który zapewne zaciekawi zwolenników i przeciwników
nacjonalizacji... Otóż - jak pisze autor Andrzej Krajewski - "Oprócz PZL
powstało w Polsce 21 prywatnych wytwórni sprzętu lotniczego, których
potencjał wydał się gen. Rayskiemu łakomym kąskiem".
I cóż czyni ów generał
kapitalistycznej Polski? W 1935 rozpoczął akcję nacjonalizacyjną, aby państwo
miało całkowitą kontrolę nad przemysłem lotniczym. Zakłady ©kody przejęto
wypłacając producentowi silników 7 mln zł odszkodowania.
"Na podobne rozwiązanie nie
chcieli się zgodzić właściciele firmy Plage i Laśkiewicz. Rayski użył więc
fortelu - zamówił u nich sprzęt na sumę 9 mln zł, po czym zadbał, by związek
zawodowy zorganizował tam strajk okupacyjny. Gdy przedsiębiorstwo nie mogło
wywiązać się z kontraktu, Rayski zażądał zwrotu pieniędzy z odsetkami.
Kiedy okazało się to niemożliwie, akcje PiL przejął rząd".
Brawo! Generał noszący dumnie polski
mundur puścił kapitalistów w skarpetkach, rujnując ich i ich rodziny oraz
tworząc podwaliny socjalizmu i to na wiele lat przed 1944!
Autorowi to nie przeszkadza, wszak
pisze "Sukcesy obrotnego generała zupełnie nie przełożyły się na
zdolność bojową polskiego lotnictwa i we wrześniu 1939 Polska dysponowała
nielicznym i przestarzałym lotnictwem myśliwskim oraz nowoczesnymi bombowcami,
których nikt nie umiał sensownie użyć".
Tak więc czytając o międzywojennym
lotnictwie można dowiedzieć się - kto i w jaki sposób rozprawiał się z burżujami,
tworząc zręby władzy ludowej i doprowadzając do serii błędów polityków i
wojskowych.
Kradzione nie tuczy? No i dlaczego
skandaliczne postępowanie gen. Rayskiego autor ocenił pozytywnie
("obrotny generał")?
Może zatem jego sztuczki zastosować
wobec dzisiejszych firm? Dać zlecenie, wywołać strajki i... upaństwowić?
Obalono
tysiącletnie solidne zasady!
Pewien dżentelmen marzył o studiach,
ale najpierw pojawiło się pierwsze dziecko, potem kolejne, zatem ojciec
zrezygnował z wizyt na uczelni - nawet nie przystąpił do egzaminu wstępnego.
Pracował dorywczo, ponieważ dopadł
go kryzys. Po piątym dziecku żona uznała, że życie w Polsce jej nie
odpowiada i wyjechała na Wyspy wespół z licznym przychówkiem, jednak bez
ambitnego męża.
Porzucony mąż załamał się oraz imał
byle jakiej roboty. Poznał podejrzanych kompanów, z którymi zamieszkał.
Pewnego dnia, z powodu jego finansowych kłopotów (nie miał z czego dorzucać
się do czynszu), niedobrzy koledzy skopali go, połamali żebra, zadźgali i
zakopali pod krzakiem. Ot, polska przaśna rzeczywistość nieszczęśliwych
naszych rodaków.
Ale zwróćmy uwagę na całokształt
sprawy.
Od tysięcy lat to panowie byli głowami
rodzin, które utrzymywali w lepszej lub gorszej kondycji, ale mieli monopol na
zarobkową pracę. Rodziny dzielnie trwały na dobre i na złe z ojcami a mężami.
Poprzedni wiek, to najgorszy okres w historii świata - nie tylko w wojnach i
podczas rewolucji poginęło najwięcej ludzi, ale również (także zamężne!)
panie pokończyły szkoły i podejmowały pracę zawodową! Skandal!
A teraz, po upadku komuny i granicy,
naszych mężczyzn odarto z godności i to do szczętu! Oto przesadnie zaradna
żona wyjeżdża z pięciorgiem dzieciąt do Anglii i dobrze radzą sobie bez chłopa
a męża? To skandal! Bezrobotny (ale pan!) i patriota trzymający się naszej
ziemi (i to do samego końca!), stacza się, żyje w biedzie i zostaje zakłuty
przez podobnych sobie nieszczęśników porzuconych przez ich żony i przez nasz
rozkwit gospodarczy (i to w jedynym europejskim państwie, które odnotowało
wzrost wszelkich wskaźników!), zaś jego rodzina wyjeżdża sobie za granicę,
ma w nosie i jego, i ojczyznę, i coraz lepiej rządzących i posłujących?
Skandal!
Gdzie tysiącletnia tradycja, która
nakazuje biednym kobietom znosić swój podły los, kiedy to ich mężom kiepsko
się wiedzie? Gdzie sprawiedliwość? Uboga niezaradna w Polsce rodzina ma
lepiej poza ojczyzną bez męża i z pomocą jakże obcego rządu, niż z "opacznościowym"
mężem tutaj i z wszechstronną pomocą naszych sympatycznych a opatrznościowych
urzędników? Skandal!
Po tysiącach lat przewrócono wszelkie
rodzinne wartości! Czy ktoś to w ogóle zauważył?!
Policyjna
kula dla kaleki o kulach
"Dziennik Bałtycki" (30 października
2009) zapowiadając Ogólnopolskie Dyktando 2009 omawia (na str. 12) kilka
lapsusów popełnionych przez znanych sportowych komentatorów, np. "Trener
spojrzał na zegarek, aby dać podopiecznym ostatnie wskazówki",
"Nogi piłkarzy są ciężkie jak z waty", jednak na str. 14 opisano
(także z lapsusem) skandal w drezdeńskim sądzie, gdzie pewien Niemiec
rosyjskiego pochodzenia zasztyletował ciężarną Arabkę, która składała
zeznania przeciwko niemu.
"Pierwszy na pomoc [mordowanej żonie
- przyp. mój] rzucił się Elwi Okaz. Chwycił go [owego Niemca] za ramię.
Oskarżony wyrwał się i pchnął go 16 razy[nożem]. Po kilku minutach [w
budynku sądu!] na miejsce [wreszcie] dotarł policjant. W trakcie chaotycznej
awantury [ciekawe określenie] przypadkowo postrzelił Okaza [inne źródła
podają, że stróż ładu publicznego za napastnika uznał... męża
zamordowanej i strzelał do niego!]. Ten [czyli p. Okaz] zjawił się na sali sądowej
o kulach. Kula policjanta rozszarpała mu ścięgno u nogi".
Takie oryginalne nazwisko Araba to
prawdziwy okaz, zwłaszcza w naszym języku... Jednak nieładnie jest żartować
i to w takich dramatycznych okolicznościach, choć słowna zbitka o kulach może
(chyba tylko polskiego) czytelnika rozbawić - Egipcjanin był w sądzie o dwóch
kulach u nóg, ale policjant miał ich zapewne więcej, jednak jedną z nich omyłkowo
posłał ku nodze kaleki pogarszając jego stan psychiczny i powodując defekt
fizyczny o rozerwane ścięgno u nogi (nie w niej?).
A cały koszmar zaczął się dość
niewinnie - "na jednym z palców [literówka] zabaw w Dreźnie latem 2008
r. Niemiec pochodzący z Rosji, bujał się na huśtawce, paląc papierosa.
Egipcjanka (farmaceutka) poprosiła go, aby ustąpił miejsca jej dwuletniemu
dziecku, jednak Niemiec nazwał ją terrorystką, islamistką i prostytutką".
Sprawa znalazła swój finał w sądzie
z opisaną tragedią i z komicznymi kulami. Oburzony świat (zwłaszcza w
arabskiej części) uznał opisane chuligaństwo na placu oraz morderstwo w sądzie
jako przejaw rasizmu.
Z wiadrem
dookoła Wojtek
Media znowu nas zaskoczyły niecodzienna sprawą - po dłuższym namyśle
opolski sąd umorzył sprawę polskiego wiadra, którą zajmował się sąd
pierwszej instancji w (nomen omen) Namysłowie. Biegły otrzymał 229 zł za
opinię opartą na rozmowie z producentem owego pojemnika, na własnej wiedzy
oraz na publikacji "Wyroby z tworzyw sztucznych" i w pierwszym sądzie
winny otrzymał karę 50 zł za zniszczenie wiadra wartego 10 zł, jednak złożył
apelację i sprawa trafiła do wyższej instancji.
Obwiniony zapewniał, że nic nie wie o
kuble i przypominał, że jest inwalidą, a sąsiadka złośliwie ustawiała
przedmioty w przejściu. Pokazał filmik z komórki, który miał dowieść, że
oskarżono go fałszywie, bo wciąż wiadro jest użytkowane, jednak powódka
zarzuciła manipulację, że jakoby film nakręcono, kiedy cebrzyk był jeszcze
sprawny.
Powołano biegłego z zakresu przestępczości
komputerowej, który uznał, że obraz mógł być zmanipulowany, jeśli przed
jego realizacją zmieniono datę w telefonie (koszt opinii biegłego - 90 zł).
Ponieważ wiadro było u matki poszkodowanej, więc sąd nakazał policjantom,
aby przy wszystkich zainteresowanych dokonali oględzin plastykowego wyrobu i
sporządzili dokumentację fotograficzną...
Sędzia Jerzy Wojteczek (podwójne
imieniny?) z opolskiego sądu wykazał się przytomnością umysłu i uznał, że
taka błaha sprawa nie powinna w ogóle trafić przed oblicze Temidy.
Nie podano, ile podatników kosztowała
półtoraroczna batalia odszkodowanie za spostponowanie plastykowego wiadra, które
zostało "tak mocno kopnięte, że aż zawisło na gałęziach", ale
brawo dla roztropnego sędziego! Domyślamy się również wielkiej wagi innych
procesów, które skutecznie tworzą zator w przeciążonych pracą polskich i
opolskich sądów... Może komuś należy się kubeł zimnej wody? A może cała
Niagara?
Pomówienia
Gigantyczną karę (5 mln dolarów) na
"Wprost" nałożył amerykański sąd. Za co? Otóż tygodnik sugerował,
że rodzina Cimoszewiczów dokonała nielegalnej transakcji kupna i sprzedaży
akcji PKN Orlen. Szef "Wprost" nie kwestionuje wyroku, ale uważa, że
"wysokość odszkodowania jest nieuzasadniona i rażąco wygórowana".
Polscy prawnicy twierdzą, że amerykański
sąd może sobie zasądzać kwoty jeszcze bardziej kosmiczne a polskie podmioty
i tak będą ignorować wezwania do ich zapłaty.
Trójmiejski profesor na szkolnym
portalu pomówił dziennikarza, że ma trzy konta, publicznie ogłosił go kłamcą,
sfałszował podpis pod cudzym komentarzem, poszydził sobie z przysięgi
studenckiej oraz zamieścił wulgarnawy a seksistowski dowcip.
Kiedy dziennikarz opisał, omówił i
skrytykował owe nieetyczne postępki akademickiego nauczyciela, tenże
natychmiast zlikwidował swoje konto i wizerunek (fotkę) z portalu, poinformował
swoich popleczników, że idzie ze sprawą na policję i że przekazuje ją w ręce
swego prawnika, który zainicjował proces w sądzie w Gdańsku (tak, to jest to
miasto, w którym obalono monopol na informację). Ponadto zażyczył sobie, aby
krytyk jego postawy skasował wszystkie krytyczne artykuły z internetowej
przestrzeni, przeprosił go za naruszenie czci i godności osobistej na
wszystkich portalach, na których zamieszczono krytykę oraz wpłacił mu na
konto odszkodowanie w wysokości ok. 6 tys. dolarów.
Niby uczony człowiek, a jednak nie
traktuje poważnie aforyzmu Ignacego Krasickiego - "Prawdziwa cnota krytyk
się nie boi" (motto wielu materiałów satyrycznych na tematy aktualne).
Można się zastanowić, czy dla
dziennikarza 6 tys. dolców jest mniejszym czy większym wydatkiem, niż 5 mln
"zielonych" dla koncernu prasowego, jednak nie bez znaczenia pozostaje
fakt, że "Wprost" nie opisał prawdy (i tego nie neguje; ma jedynie wątpliwości
co do ogromu kary), natomiast dziennikarz na portalach opisał prawdziwe
wydarzenia, choć bardzo niewygodne dla wykładowcy.
Ciekawe będzie porównanie obu spraw i
wyroków niezawisłych sądów (w USA i w Polsce). Może bowiem dojść do
kuriozalnej sytuacji, kiedy to winny koncern nie zapłaci ani dolara, zaś
internetowy dziennikarz zapłaci tysiące dolarów, choć w sposób rzetelny
opisał bezczelne postępowanie akademika.
PS Parę tygodni temu
poinformowano, że 48-letni pijak podał się za swojego brata podczas
wypisywania mandatu, za co grozi mu 5 lat więzienia. Ile lat grozi wykładowcy
za fałszerstwo w internecie i za pomówienia? Czy tym również zajmie się
nasz sąd?
Polsko-amerykański skandal
Pewni małżonkowie ze Starej Wsi (także
niemłodzi - 65 i 72 l.) od dawna kłócili się z sąsiadem. Postanowili dogadać
się z "człowiekiem zza Buga", który za 1500 zł zobowiązał się
zlikwidować kłopotliwego tubylca (rozważano otrucie i przejechanie autem).
Jednak zlecenie zostało przyjęte
przez podstawionego policjanta. Po potwierdzeniu zamówienia zatrzymano oboje
krwiożerczych małżonków za podżeganie do zabójstwa, za co grozi dożywocie.
Dość nietypowa sprawa, zważywszy
wiek zleceniodawców i sposób załatwienia kłopotu oraz miejsce zamieszkania
(na filmach do złego namawiają zwykle młodsi ludzie, cudzoziemcy i mieszkańcy
miast).
Ale najciekawsze przed nami - proces długo
nie mógł się rozpocząć, bowiem mąż zasłaniał się zwolnieniami
lekarskimi, co przecież nie jest odosobnione w naszych sądach, które nawet w
sprawach o zabójstwo dają się nabierać na takie tanie sztuczki, ale to co
uczyniła nasza Temida i ambasada USA w Warszawie w sprawie żony, to już
prawdziwa perełka...
Otóż ta pani wyjechała sobie
spokojnie z Polski do Stanów i powróciła dopiero po 6 latach, kiedy wydawało
się jej, że wszyscy o niej tutaj zapomnieli.
Miliony Polaków marzą o choć jednym
wyjeździe do Ameryki, wielu gorliwie wypełnia kwestionariusze, wiozą je do
stolicy, wystają w kolejce w pokorze płacąc po 100 dolców niezależnie od
efektu upokarzającej amerykańskiej procedury, a tu obywatelka z kryminalnymi
zarzutami udaje się do ziemi obiecanej (choć to już nie eldorado) grając na
polskich i amerykańskich nosach! Skandal!
Oryginalna arytmetyka
Czyli kiedy sumowanie pewnych składników
nie ma sensu...
Redaktor JUW w dziwny sposób omawia
("Fakt", 6 listopada 2009) proponowaną reformę (odebranie prowizji
funduszom) autorstwa Ministerstwa Pracy.
Oblicza, że 60-letnia kobieta po przejściu
na emeryturę żyje przeciętnie jeszcze 247 miesięcy, zatem dzięki oszczędnościom
na prowizjach zyska miesięcznie 18 zł, zaś 65-letni przeciętny mężczyzna
spodziewa się jeszcze 204 miesięcy życia, podczas których otrzymywać będzie
o 29 zł więcej.
Można dyskutować, czy to dużo, czy
mało i sprawdzać, czy obliczenia te są prawidłowe, jednak nie można pisać,
że "W rezultacie na konta emerytów ma wpływać ok. 47 zł miesięcznie
więcej", bowiem nie można sumować kwot dotyczących obu płci i sugerować,
że łączna kwota dotyczyć będzie przeciętnego emeryta! Równie dobrze można
byłoby podawać spodziewane wzrosty dla emerytów podzielonych na kategorie
"biały - kolorowy", "wierzący - ateista", "urodzony w
Polsce - poza Polską" i wszystkie liczby... zsumować.
PS Natomiast błędu nie
popełnił tenże " Fakt" (10 grudnia 2009), kiedy to pod zdjęciem
rzecznika PZPN (A. Olejkowska, 25 l., ok. 20 tys. zł/mies.) i prezesa (G. Lato,
59 l., ok. 50 tys. zł/mies.) napisano "Oni mają 70 tys. zł". Tu
sumowanie jest uzasadnione.
"Nie!" paparaczom i anonimowym gawroszom
Na tytułowej stronie znanego tabloidu
("Fakt", 6 listopada 2009) zamieszczono zdjęcie lubianego aktora
Tomasza Stockingera, który parę tygodni temu pozwolił sobie na jazdę na podwójnym
gazie. Już wówczas media doszczętnie sponiewierały aktora, ale jest im mało
i teraz kopią już leżącego, pisząc: "Piłeś, teraz chodź piechotą.
Aktor po słynnym pijackim rajdzie stracił prawo jazdy i teraz zostało mu
tylko kupować buty. Sprawił sobie jeszcze kask. Teraz nawet po największej
balandze pewnym krokiem wróci do domu. A nawet jak się zachwieje - to przecież
ma kask"
Autor notatki, niejaki Bwanga (czyżby
dziennikarz pozyskany z Afryki?), nie przejdzie do historii w dziedzinie filmu i
nie pozostawi w naszej pamięci rewelacyjnych ról. Wątpliwe także, że w
dziennikarstwie zostanie zauważony, choć robi co może - nachodzi, podgląda i
podgryza sławnego aktora pisząc wszelki możliwe głupoty.
Aktor kupił buty? Jego sprawa! Buty
zwykle kupujemy niezależnie od stopnia zmotoryzowania, nawet to się zdarza
posiadaczom najlepszych samochodów; nawet p. Bwanga (mam nadzieję), że kupuje
od czasu do czasu obuwie i nikt (nawet na czarnym kontynencie) nie robi z tego
sensacji (a może tam właśnie robią?).
Dalszy ciąg kopania (solidnym obuwiem)
znajdujemy w tyle obszernym co zajadłym artykule na str. 1 4i 15, na których
mamy dalsze niskolotne wypowiedzi owego Bwangi:
- Świeżo upieczony piechur zadbał o to, żeby móc
bezpiecznie wracać po zakrapianych imprezach,
- Może balować do woli, właśnie zakupił niezbędne
akcesoria wesołego imprezowicza,
- Ani chybi wygodne, solidne buty pomogą utrzymać równowagę
na skutych lodem chodnikach,
- A i kask się przyda, gdyby "wesoły Tomek"
przegrał jednak z grawitacją. Grunt to miękkie lądowanie,
- Dr Lubicz z "Klanu" urządził sobie pijacki
rajd za kierownicą.
Artykuł
ilustrowany jest paroma podstępnie wykonanymi fotkami przez paparacza
(fotograficznego gawrosza), które zostały zamieszczone bez zgody aktora, co
jest (lub powinno być) przestępstwem! Anonimowe krytykowanie jest nieuczciwe,
bowiem anonim może bezkarnie wylewać pomyje na znanego i wartościowego
obywatela, on zaś nie może omówić krytykanta, bowiem nie zna go.
Bwanga - jakiś pismak, który wstydzi
się podpisać swoim prawdziwym nazwiskiem, bo bałby się ośmieszenia i
wytykania nawet przez własną rodzinę? Niech aktora solidnie (ale rozważnie i
jawnie!) skrytykuje inna osoba o podobnym społecznym statusie biorąc pełną
odpowiedzialność za krytykę. A może wprowadzić zapis, że dziennikarze mają
obowiązek podpisywać się swoimi prawdziwymi danymi pod rygorem ukarania
redakcji przez Federację Konsumentów?
Jeśli mamy budować uczciwą Polskę,
to zacznijmy od dziennikarzy, w szczególności od dziennikarzyn! Każdy uczciwy
polski dziennikarz występuje pod swoimi prawdziwymi danymi albo pod łatwo
identyfikowalnym pseudonimem. Każdy zawodowy dziennikarz powinien podpisywać
się danymi, pod którymi opłaca podatki. Skoro kelnerzy (i inni pracownicy obsługujący
klientów) mają swoje dane przymocowane do garderoby, to dlaczego gazetowi
intelektualiści podpisują się pseudonimami?
Darwin w
polskich szpitalach
"Dziennik Bałtycki" (25
listopada 2009) opisuje skandaliczną sytuację panującą w Polsce -
Ministerstwo Zdrowia wydało informację dla lekarzy "w sprawie postępowania
w związku z przypadkami grypy A/H1N1", w której sugerowane jest bezwzględne
leczenie lekiem tamiflu w przypadku dostrzeżenia wyliczonych tam objawów.
Większość lekarzy jest przekonana,
że recepty na tamiflu zostaną wyrzucone, bowiem pacjentów zwykle nie stać na
ten drogi lek, który jest coraz droższy, jak powiada pewna lekarka -
"Jakiś czas temu kupiłam ten lek dla siebie. Zapłaciłam 107 zł. Tydzień
później, gdy o tamiflu zrobiło się głośno, apteka zażądała już za
takie same* opakowanie 170 zł".
W ostatnich dniach głośno było o
pacjentce zmarłej na świńska grypę , którą przewożono pomiędzy
szpitalami. Do innego pacjenta w ciężkim stanie dowieziono płucoserce** z
innego szpitala.
Im biedniejsze państwo, tym więcej
dowodów na prawdziwość teorii Darwina, która głosi, że w pierwszej kolejności
giną najsłabsze osobniki (tu - ludzcy osobnicy). U nas giną rodacy niezamożni,
nieznani, bez znajomości w kręgach biznesowych, politycznych i medycznych.
Niejednokrotnie dziennikarze w placówkach medycznych udawali chorych a znanych
z mediów ludzi lub podczas rozmów telefonicznych podszywali się pod znajomych
polityków i byli załatwiani elegancko i bez kolejki.
I cóż z tego, że sąd po paru latach
zmagań oceni, że pacjenta nie potraktowano godnie i zgodnie z unijnymi
procedurami? Rodzina może dostanie odszkodowanie, zaś lekarz rok w zawieszeniu
i cały nasz polski bajzel będzie toczył się po swojemu, czyli bez większych
zmian.
Pecha ma nasz rząd - kiedy ogłoszono,
że w gospodarce mamy najlepsze (procentowo) wyniki, to w tym samym czasie
kompromitujemy się w dziedzinie ochrony społeczeństwa przed świńską grypą...
PS Właśnie media podały,
że kurierzy życzą sobie (ale nie z powodu zbliżającego się Nowego Roku
2010) aż... dziesięciokrotnie więcej za przewiezienie próbek ze szpitali
zakaźnych do laboratoriów. Test na grypę kosztuje ok. 300 zł, zaś przewóz
może kosztować do... 400 zł. Już wcześniej niektóre szpitale zrezygnowały
z prowadzenia statystyki w ujęciu "grypa sezonowa - grypa świńska"
z uwagi na koszty testów, zatem Polska będzie miała zafałszowane dane!
* - czy redakcja może
poprawić błąd w cytacie? a może to błąd... redakcji?
** - jeśli nie stać nas na płucoserce (ok. 400 tys. zł)
w każdym szpitalu, to może założyć międzynarodową spółkę, która będzie
posiadać kilkadziesiąt tych urządzeń na wynajem i w razie potrzeby samolotem
dostarczy do wybranego szpitala (kiedy komputery były kosztowne, to firmy wypożyczały
je na określony czas)
Lady
GaGa i PaliKot
Lady GaGa (właściwie Stefani Joanne
Angelina Germanotta, ur. 28 marca 1986, ma teraz 23 lata) od dawna nie ma stałego
pana, ale jest szczęśliwa, bowiem wystarczają jej jednonocne romanse -
informuje "Fakt" 6 listopada 2009.
Lady sklepowe zatem nie będą
przydatne do wyłożenia przydatków Lady GaGa, ani wygodniejsze kanapy, bowiem
piosenkarka nie tylko woli jednorazowych dżentelmenów (może lepszy byłby
pseudonim LadaCo albo LadaCznica?), ale przed(w)kłada ponad nich elektryczne
cuda techniki - "mój wibrator potrafi zdziałać cuda, więc jest OK -
rozbrajająco i szczerze wyznaje gwiazda".
Pozazdrościć takiemu gadżetowi owych
cudów. Szkoda, że śliczna LaLa GaGa nie daje chłopcom i popiera
antykoncepcyjną działalność - a to z niej niezły GaGaTek!
U nas poseł Palikot (z premierem
Tuskiem) próbuje budować drugą szczęśliwą a zieloną wyspę przy udziale
plastykowego wkładu (w rozwój naszej gospodarki) przy udziale mediów i... cudów.
Ujawnione publicznie urządzenie przez pana Palikota mogłoby niejednego rozpalić
kota - może producent wypuści na cześć posła wibratory o nazwie "PaliKot",
reklamą zaś mogłaby się zająć (i to z wrodzonym zamiłowaniem) sama Lady
(wespół z jej przyrodzeniem); wówczas owe plastykowe rękodzieła (sic!) byłyby
sprzedawane spod lady...
Czy panie
są mniej warte od panów?
Czy kobiety szanują się mniej niż mężczyźni?
Czy można sobie kupić małżonkę w III tysiącleciu? Pewien Somal (a.
Somalijczyk) ożenił się. Normalna sprawa, ale... On ma 112 lat, ona... 17.
Pan młody (sic!) ma już 5 żon i 18 dzieci z nimi, ale już po wspomnianym ślubie
upatrzył sobie... siódmą połowicę, jednak musi nieco poczekać, bo jest
zbyt... młoda.
Somalia należy do najbiedniejszych państw.
Prawdopodobnie wystarczy mieć większe stadko kóz, aby do woli wybierać sobie
młódki za żony będąc nawet (w sensie nieekonomicznym) dziadem. Co może
budzić zdziwienie albo protest (a może i zazdrość?) - somalijski bogacz to
prawdziwy (w sensie ekonomicznym) dziad przy krezusach znanego nam
kapitalistycznego świata, ale on może mieć nie tylko stado kóz, ale i żon,
zaś burżuje, choć mogą wyzyskiwać tysiące ludzi, to żonę mogą mieć
tylko jedną...
Nieznane są sytuacje odwrotne: aby
stuletnia żona kilku dwudziestoletnich mężów rozglądała się za kolejnymi.
O czym to świadczy? Że ani rządy, ani kobiety, ani ojcowie tych pań nie
traktują płci pięknej na równi z brzydką. Co na to ONZ? A co na to
feministki cywilizowanego świata? Przecież to rodzaj seksualnej dyskryminacji,
wyzysku a nawet niewolnictwa!
Kto zrobi z tym porządek? Nie
zapominajmy, że Somalowie są słynni w świecie także z... piractwa
morskiego. W obu przypadkach świat udaje, że nie widzi obu problemów XXI
wieku.
PS Tysiące kobiet w
Europie (zwłaszcza wschodniej i środkowej) jest wykorzystywanych w burdelach,
w szczególności najbogatszych państw Unii Europejskiej, o czym donoszą
media. Nie ma miesiąca, aby nie ujawniano kolejnych skandali dotyczących
handlu żywym a erotycznym towarem.
Za handel niewolnikami groziła kiedyś
kara śmierci, natomiast wyroki, które zapadają na nielicznych pośredników i
"opiekunów" to doprawdy żarty z Temidy - symboliczne wyroki, często
w zawieszeniu, bez dolegliwości podatkowych, co z pewnością nie odstrasza
kolejnych osób planujących związanie się z seksbiznesem.
Zwykle informowani jesteśmy o wysokich
grożących karach, ale rzadko doczekujemy się ogłoszenia wyroku, który rozśmiesza
i irytuje przeciętnego obywatela, a już bodaj nigdy nie podawane są
rzeczywiste okresy przebywania w więzieniu. Jednocześnie zapoznając się z
materiałami udostępnianymi w mediach nie można nie dostrzegać, że
wyzyskiwane kobiety bywają tyle atrakcyjne, co... głupie - pewnie niewiele mądrzejsze
od tych nieszczęsnych somalijskich dziewcząt wymienianych na kozy.
Rekordowa
kara dla pijanego kierowcy i co dalej?
Wieczorem 8 sierpnia 2008 dwie
sympatyczne nastolatki (Justyna i Kamila) wracały skuterem do domu z wakacyjnej
pracy w Sobieszewie. Niestety doszło do tragedii - najechał na nie 40-letni
pijany Zbigniew Gregorczyk (wojskowy emeryt; w wydychanym powietrzu ok. 2,5
promila alkoholu; sąd zezwolił na ujawnienie nazwiska i wizerunku skazanego).
Uderzenie przerzuciło pasażerkę
skutera na przeciwny pas ruchu, gdzie zginęła po najechaniu autem przez
innego, niewinnego, kierowcę. Samochód prowadzony przez pijaka przejechał
jeszcze kilkadziesiąt metrów niszcząc skuter i śmiertelnie masakrując drugą
dziewczynę. Winny przyznał w sądzie, że nie zauważył skutera oraz
przeprosił rodziny zabitych uczennic, których życie zostało w tak okrutny i
bezmyślny sposób przerwane.
Sąd Rejonowy w Gdańsku był dla
pijaka bezwzględny (na miarę obowiązujących przepisów) i wymierzył mu trzy
najwyższe przewidziane prawem kary - 12 lat więzienia, dożywotni zakaz
prowadzenia pojazdów oraz nawiązkę 100 tys. zł.
Tyle
suche fakty i pora na komentarz.
W miejscu tragedii zostało
przebudowane skrzyżowanie, powstała autobusowa zatoczka i będzie ustawiona
sygnalizacja świetlna. Można by stwierdzić złośliwie - "mądry Polak
po szkodzie", ale przecież trudno wszystkie niebezpieczne węzły
przebudowywać, za niemałe przecież kwoty, zatem często czyni się to po
szczególnie drastycznych wypadkach.
Wyrok ogłosiła młoda sędzia, która
wierzy w ideały i (szacun!) zasądziła najwyższe możliwe w Polsce kary, ale
potrójny wyrok jest jeszcze nieprawomocny i - jak znam życie, choć liczę na
utrzymanie! - zostanie obniżony w co najmniej jednej kategorii, zwłaszcza że
już adwokat twierdzi, że jego klient nie miał uczciwego procesu.
Jeśli wyrok zostanie ostatecznie
utrzymany w mocy, to gdańska sędzia przejdzie do historii jako najsurowsza w
ferowaniu wyroków dotyczących ofiar śmiertelnych spowodowanych przez pijanych
kierowców i - miejmy nadzieję! - pozostali sędziowie pójdą podobną drogą,
skazując na długie lata pobytu w więziennych celach współczesnych morderców
pędzących w nowoczesnych narzędziach zbrodni (choć w dalszym ciągu uznaje
się te makabryczne zdarzenia za wypadki, nie za zbrodnie).
Wątpliwości budzi nawiązka w
maksymalnej wysokości, którą zasądzono na rzecz... komendy Państwowej Straży
Pożarnej w Gdyni. Zwykle nawiązki bywały symboliczne a tu maksymalna
(obecnie) z możliwych. Owszem, niech będą jeszcze wyższe, ale dlaczego na
rzecz państwowej instytucji, skoro wiemy, że z każdej złotówki wpłaconej
na taką instytucję jedynie znikoma cześć jest autentycznie wykorzystana -
reszta przepada podczas proceduralnych a urzędniczych zawirowań.
Jeśli już jakikolwiek winny ma stracić
owe 100 tysięcy złotych (lub wielokrotnie więcej), co zwykle jest poważną
dolegliwością i trudną do wypełnienia, to powinien przekazać na rzecz
poszkodowanych rodzin i ta uwaga dotyczy wszystkich okaleczonych rodzin w
nieszczęśliwych wypadkach (nie tylko drogowych).
Sąd, który prowadzi sprawę, jednocześnie
(czyli podczas procesu karnego) powinien rozpatrywać kwestię odszkodowania dla
rodzin, bowiem one zwykle nie mają ani odwagi, ani chęci, ani siły, aby
wytaczać osobny proces z powództwa cywilnego i powtarzać cały sądowy
koszmar. Ponadto zwiększony jest czasowy nakład pracy dwóch sądów oraz wyższe
są koszty ponoszone przez winnego na rzecz Temidy a przecież każda złotówka
wydobyta z jego zasobów powinna być przeznaczona na rzecz poszkodowanych, nie
zaś na urzędników.
Jeśli ktoś utraci dziecko, to
niemoralne jest zasądzanie nawiązki na rzecz Państwa, bowiem to nie nasze Państwo
straciło osobę bliską! Nie Państwo powinno bogacić się na cudzej
krzywdzie! Zresztą większość pijanych kierowców nie leży na pieniądzach i
jeśli w pierwszej kolejności mają zapłacić Państwu (co może się wiązać
i tak z długotrwałym oczekiwaniem na tę spłatę), to w drugiej kolejności
już nie znajdą środków dla poszkodowanych rodzin. I cóż z tego, że
rodziny będą miały wyrok na papierze, skoro będzie on niewykonalny?
Ten niewłaściwy precedens może
spowodować w kolejnych procesach lawinę nawiązek na rzecz pogotowia
ratunkowego, policji, bazy helikopterów, klubów anonimowych alkoholików itp.
A przecież od utrzymywania takich instytucji jest Państwo i niech ono się właściwie
wywiązuje ze swoich obowiązków, choćby poprzez odpowiednią politykę
podatkową.
Jeśli jakaś rodzina straci żołnierza
walczącego poza Polską albo podczas ćwiczeń w kraju, to rozsądek, uczciwość
i logika każe wypłacić rodzinie uzyskane pieniądze, które zdołano by
uzyskać od zamachowców lub winowajców. Przekazywanie kwot na rzecz wojska byłoby
poważnym wizerunkowym uchybieniem, niezależnie od szczerych chęci (np. środki
przeznaczone dla psychologów wojskowych, którzy pomagają inwalidom wojskowym,
co jest jakże szczytnym zadaniem).
Gdybym był winny i miałbym zapłacić
100 tys. zł, to również wolałbym przeznaczyć je dla poszkodowanej przeze
mnie rodziny, skoro bym musiał te pieniądze latami wypracowywać w więzieniu
albo swoim dzieciom pomniejszyć jakość życia, bowiem miałbym świadomość,
że Państwo tę kasę w parę dni zużyje na swoje szczytne cele i że ta kwota
to jedynie kropla w morzu potrzeb wybranej państwowej instytucji. Jeśli miałbym
ciężko pracować, to na rzecz jednak tej rodziny. Musiałbym mieć świadomość,
że każda moja zarobiona złotówka ma być przekazana tej rodzinie, aby moje
sumienie zaczęło wracać do normy.
Owszem, na rzecz firm można zasądzać
symboliczne nawiązki, np. 1-5 tys. zł, ale nie setki tysięcy! Zresztą to słowo
kojarzy się raczej z czymś niewielkim, pomijalnym (oczywiście dla firmy nawiązką
mogą być miliony...). Wyższe zadośćuczynienia bezwzględnie powinny być
przekazywane osieroconym rodzinom! Jeśli jakakolwiek rodzina nie zechce
wykorzystać uzyskanych w ten sposób pieniędzy (co także może się zdarzyć,
choćby ze względów moralnych), to może je przekazać na dowolny cel, choćby
charytatywny, i w dowolnym czasie, ale jako dysponent tych pieniędzy!
Ponadto sąd powinien skazywać także
osoby, które przyczyniają się do tego typu wypadków. Okazuje się, że ów
kierowca często bywał zamroczony alkoholem i niejednokrotnie widywano go,
kiedy w takim stanie prowadził auto. Krytycznego dnia odwoził równie zapitego
kumpla na przystanek i ten facet bezwzględnie powinien był zostać właściwie
osądzony za współudział w tragedii, choć wypadek wydarzył się już bez
niego. Rodzina kierowcy również ponosi winę, zatem i wobec niej powinna być
orzeczona kara.
Czytając o wypadku nasuwa się porada
dla młodzieży - nie jeździjcie ruchliwymi szosami swoimi rowerami,
motorowerami i skuterami, bowiem nasze polskie drogi są okupowane przez
nieodpowiedzialnych ludzi igrających waszym życiem, bowiem Polska to nie
Holandia! Jeżdżą po pijaku, ścigają się autami i ścigaczami, nieumiejętnie
prowadzą ciężarówki i tiry (zwłaszcza młodzi) lub bywają przemęczeni (w
tym starsi z problemami zdrowotnymi) i są poganiani przez pracodawców. A jak
już ich dopadnie nasza kulawa Temida, to wyroki zwykle są skandaliczne. Nasze
szosy nie nadają się na trakty do przejażdżek skuterkami!
Zastanówcie się, nim wydarzy się
kolejna tragedia! Oczywiście, macie prawo do jazdy takimi jeździdełkami, ale
w razie tragedii nic z waszego prawa wam nie przyjdzie, jak zabitej Justynie i
Kamili. One z pewnością wolałyby nie mieć racji, ale żyć, nie zaś
odwrotnie!
Zresztą opisywany kierowca przyznał,
że nie zauważył skuterka i można mu wierzyć - w zamroczeniu snadniej
dostrzegłby z trudem (ale jednak!) samochód i nie najechałby na niego, ale
nie dwuślad. Nawet gdyby jednak hamując najechał na tył auta, to dziewczyny
miałyby większe szanse na przeżycie.
W niektórych regionach Polski
zamieszczane są pełne dane pijanych kierowców, ale dlaczego nie wszędzie? Co
to jest? Jakieś regionalne folwarki, jak stany w USA, gdzie mamy różne prawa?
Należy to zmienić - wszyscy zmotoryzowani pijacy powinni być zamieszczani w
internecie natychmiast po stwierdzeniu alkoholu w organizmie, w szczególności
należy podawać nazwiska morderców z opisem tragedii i adnotacją o ich
miejscu przebywania oraz datą wyjścia z więzienia. Inaczej nie zwalczymy
plagi pijanych kierowców!
Rokrocznie wykrywanych jest ponad 100
tysięcy takich przestępców. Parę lat temu zaostrzono kary, ale niewielu się
tym przejmuje i surowsze prawo ponosi porażkę (udaje groźnego, ale nie ma chęci
na poważne karanie, co oczywiście znakomicie obniża autorytet Temidy w
Polsce). Po prostu - nasza Temida zablefowała licząc na właściwy skutek, a
tu klapa - polscy pijacy rozszyfrowali kiepskiego pokerzystę i bełkotliwie
powiedzieli "sprawdzamy!".
Należy rozważyć zmiany w przepisach
dotyczących odszkodowań. Każdy kierowca powinien płacić podwójną stawkę
ubezpieczenia obowiązkowego, która po roku jazdy bez podwójnego gazu byłaby
zwracana. Odsetki od zamrożonego przez rok kapitału byłyby przekazywane do
funduszu pomocy wszystkim (nie tylko z powodu alkoholu) ofiarom wypadków.
Jeśli kontrola wykazałaby jazdę
"pod wpływem", to nadpłacona kwota natychmiast zostawałaby
przelewana na ten fundusz a ponadto kierowca płaciłby mandat w wysokości od
tysiąca do paru tysięcy złotych w zależności od zawartości alkoholu we
krwi i od wartości auta lub od swego stanu majątkowego. Kryterium "wartość
auta" byłoby podzielone na kilka kategorii, podobnie "stan majątkowy",
przy czym o karze decydowałaby wyższa kategoria z obu kryteriów, zaś 90% z
mandatowej opłaty byłoby przekazywane na wspomniany fundusz.
W razie kolejnej kontroli wskazującej
na jazdę pod wpływem alkoholu, kierowca otrzymywałby mandat w wysokości podwójnej,
potrójnej itd. (niezależnie od ewentualnej kary więzienia).
Samochód byłby zajmowany natychmiast
po kontroli w celu zabezpieczenia należności, która powinna być wniesiona
niezwłocznie po wytrzeźwieniu. Jeśli pojazd miałby znikomą wartość i byłby
niesprawny technicznie, zostałby niezwłocznie złomowany na koszt kierowcy. Jeśli
kierowca nie byłby właścicielem, to sprawy finansowe byłyby załatwiane
pomiedzy nimi. Jeśli w szczególności kierowca byłby złodziejem, który zawłaszczył
pojazd kwalifikujący się do złomowania, to kierowca płaciłby właścicielowi
podwójną wartość pojazdu.
Pijany kierowca opłacałby również
koszty transportu auta na parking oraz koszty ewentualnej licytacji. Gdyby
spowodował tragedię, to należałoby przewidzieć poważne dolegliwości
finansowe dla sprawcy, który powinien pokryć wszelkie straty spowodowane
wypadkiem - akcja ratownicza, porządkowanie drogi oraz koszty leczenia i pochówku,
a także zasądzane wieloletnie renty dla poszkodowanych rodzin, przy czym te
dolegliwości powinny być rozstrzygane podczas jednego (głównego) procesu.
Kierowcy będący cudzoziemcami byliby
osadzani w aresztach do momentu uregulowania płatności, chyba że gwarancji
udzieliłaby właściwa ambasada.
Towarzystwa ubezpieczeniowe powinny
podjąć decyzję, że odszkodowania za zniszczony pojazd prowadzony przez
pijaka powinny być przeznaczone na rzecz rodziny i funduszu.
Treści wyroków, które mają być
opublikowane w prasie, powinny być możliwie zwięzłe i traktowane jako
informacje, zatem skazany nie powinien za nie płacić, bowiem wszelkie
ponoszone przez niego koszty (a większość z przestępców nie leży na pieniądzach)
powinny być przeznaczane dla poszkodowanych rodzin, ponieważ to im w pierwszej
kolejności należą się wszelkie rekompensaty. Prasa nie powinna zarabiać na
tego typu ogłoszeniach - wystarczy, że zamieszczone zostaną artykuły
informujące czytelników o wypadku, wyroku i podające pełne dane przestępcy
(jak w omawianym gdańskim przypadku). Wszelkie nakazy płatnego zamieszczania
takich ogłoszeń w prasie należy uznać za bezsens, bowiem płatne ogłoszenia
w kilku gazetach zmniejszają pulę przeznaczoną dla ofiar przestępcy.
Należy przejrzeć sądowniczą praktykę
państw typu Holandia i Norwegia oraz przenieść ich rozwiązania na nasz
polski grunt, ponieważ pewnie już znane są dobre pomysły i szkoda czasu na
wyważanie otwartych drzwi...
Oczywiście,
możemy sobie dyskutować o europejskich standardach obowiązujących w walce z
pijanymi kierowcami, ale mamy kolejny polski przypadek nonszalancji, bezczelności
i usłużności - oto TVN24 (10 grudnia 2009) przybliża nam historię
burmistrza Łaskarzewa pod Garwolinem...
Miał we krwi ponad 2 promile alkoholu.
Wsiadł za kierownicę i staranował dwa samochody, ale nie trafił do aresztu,
bowiem (jak ocenił lekarz) - "jego stan zdrowia na to nie
pozwala". O alkoholowym problemie nie chce mówić żaden miejscowy urzędnik
i rzecznik policji. Burmistrz został dowieziony do szpitala, ale tam lekarze
nie wyrazili zgody na jego zatrzymanie, więc postanowił przeczekać - wybrał
się na urlop i nie wiadomo gdzie jest. Burmistrz jest tu głównym pracodawcą
i... wszyscy milczą. A zwierzchnik? Rzecznik wojewody mazowieckiego wyjaśnia,
że ewentualne kroki można podjąć dopiero na podstawie prawomocnego wyroku sądu
- wówczas wojewoda może wygasić mandat burmistrzowi, jeżeli miejscy radni
nie będą chcieć się sami z tym problemem uporać.
Ten ostatni przykład dowodzi miejsca,
w którym się znajdujemy (niby nadal jesteśmy w Europie...). I co my tu
pomstujemy na jakiegoś emerytowanego pijanego wojskowego? W portalowych
komentarzach pełno sugestii, co z takim zrobić, a mamy tu burmistrza, któremu
możemy skoczyć na pukiel. Oto Polska właśnie! Nie o taką walczyliśmy! Co
na to RPO?
Zabawne
nibyanonse
Jaka pisownia - kakałko, kakaoko
czy kakauko? Przecież nie kakałko!
Od paru miesięcy "Dziennik Bałtycki"
zamieszcza swoje nibyanonse. Są to dowcipne a inteligentne krótkie spostrzeżenia,
zamieszczane w ramkach o wymiarach typowych dla niewielkich ogłoszeń
prasowych. Nawiązują do ogólnie znanych historyjek. Mają bawić i zachęcają
do dawania ogłoszeń w tej gazecie. A wydawałoby się, że już wszystko w tej
branży wymyślono... Brawo!
Oto próbki pomysłowości Redakcji -
Zapuszczam korzenie
Bartek Dąb
czytaj drobne w dziale
zwierzęta/rośliny
Zainwestuję 30 srebrników
Judasz
czytaj drobne w dziale
finanse/biznes
Włoszczyznę sprowadzę
Bona
czytaj drobne w dziale
handel
Kupię kota w worku
młynarczyk
czytaj drobne w dziale
handel
Wycieczki do Raju
Ewa
czytaj drobne w dziale
turystyka
Organizuję chrzciny
Mieszko Pierwszy
czytaj drobne w dziale
usługi
Wesela organizuję
Wyspiański
czytaj drobne w dziale
usługi
Popiół od maku oddzielam
Kopciuszek
czytaj drobne w dziale
usługi
Liny za dobre sumy wymienię
wędkarz
czytaj drobne w dziale
usługi
Profesjonalny catering w czwartki
St. A. Poniatowski
czytaj drobne w dziale
usługi
Upuszczanie krwi
Dr Drakula
czytaj drobne w dziale
zdrowie
Trędowate przyjmuję
Ordynat(or) Michorowski
czytaj drobne w dziale
zdrowie
Używane cylindry
starszy pan
czytaj drobne w dziale
motoryzacja
Regulacja zapłonu
Inkwizycja
czytaj drobne w dziale
motoryzacja
Wulkanizuję
Hefajstos
czytaj drobne w dziale
motoryzacja
Nauczę gry na cymbałach
Jankiel
czytaj drobne w dziale
nauka
Dam nauczkę
korepetytor
czytaj drobne w dziale
nauka
12 zleceń przyjmę
Herkules
czytaj drobne w dziale
praca
Dom na wodzie wynajmę
Noe
czytaj drobne w dziale
nieruchomości
Wynajmę chatę za wsią
Kraszewski
czytaj drobne w dziale
nieruchomości
Projektuję szklane domy
Baryka
czytaj drobne w dziale
nieruchomości
Łatwo tracę głowę
Robespierre
czytaj drobne w dziale
towarzyskie
W latach 60. w Hali Targowej w Gdyni było stoisko barowe, gdzie można było
kupić kanapki, mleko i kakao w fajansowych kubkach (a właściwie kubasach)
podawane przez damski personel w bieli.
Dzisiaj można by zaproponować
ogłoszenie -
Zapraszamy na kakałko (kakaoko
lub kakauko)*
Sympatyczne panienki z Baru
Mlecznego
czytaj drobne w dziale
usługi/catering
* - do ustalenia przez polonistów
Zdelegalizować chuligańskie media i paparaczy!
Opublikowanie filmików z senatorem
Piesiewiczem, to skandal, za który media powinny zostać ukarane wysokimi
grzywnami!
Senator Piesiewicz został podstępnie
nagrany przez szantażystki, które wyłudziły od niego spore pieniądze, ale
było im mało, zatem chciały powtórzyć akcję. Zostały namierzone i przesłuchane.
Prawdopodobnie to są zwykłe ludzkie zera, które niczego dla Polski nie uczyniły
i chciały sobie pożerować na znanym człowieku. Kiedy już finansowo im się
nie udało, to całkowicie zrujnowały jego wizerunek, zatem do historii nie
przejdą jako zera, ale już jako "ktoś". Przykre, że im w tym pomogły
media, tym bardziej, że uczyniły to dla sławy i pieniędzy - oczywiście pod
sztandarem... prawa i uczciwości.
Sprzedajne media zamieściły
kompromitujące zdjęcia, które zrujnowały życie senatorowi. Szantażystki
przejdą do historii jako osoby, które nie tylko skrzywdziły senatora, ale także
ujawniły obrzydliwość polskich mediów.
Któż bowiem nie ma na sumieniu różnych
wybryków, mniej czy bardziej żenujących, wstydliwych tak dla siebie, jak dla
otoczenia? Ale na szczęście nie było przy tym żadnych nagrywaczy, agentów,
paparaczy i szantażystów.
Oczywiście, senator, generał, biskup,
noblista to osoby z górnych półek, które powinny dbać o własny wizerunek,
jednak czy można zaglądać im do sypialni, toalet, piwnicy, zwłaszcza jeśli
nie popełniają przestępstwa albo ewentualne wykroczenie jest pomijalne wobec
medialnej histerii?.
A tu przestępstwem jest posiadanie i
zażywanie narkotyków? Jeśli nawet, to mamy na razie domniemanie, nawet jeśli
bardzo prawdopodobne! A o winie decyduje sąd. Wyrok jeszcze nie zapadł, ale
media już zlinczowały senatora.
Ale nawet po wyroku skazującym za te
narkotyki, to skandaliczne byłoby ujawnianie w mediach zdjęć! Wystarczyłby
wyrok - ilustracje dotyczące sprawy są nie na miejscu!
Jestem pewien, że wybrane media nie są
obiektywne i uczciwe - nie zamieszczą przecież wipów z opcji, które
wielbią naczelni redaktorzy, nie doniosą na swoich kolegów współredaktorów,
takoż na swoje rodziny i serdecznych kolegów.
Są gotowi zamieścić fotki, które
rujnują człowieka oraz zniesmaczają co bardziej wrażliwych Polaków (bo
przecież meneli, w tym intelektualnych, tylko zagrzewają do plotek i wylewania
pomyj), są gotowi skompromitować Polskę a wszystko to dla zwiększenia nakładu
i zysków oraz dla sławy (już kiedyś zamieszczono zdjęcie zabitego
korespondenta w Iraku i były podobne dyskusje - na temat etyki mediów).
Obecna technika podsłuchiwania i podglądania
jest tak wysublimowana, że można nagrać dosłownie wszystko! Przez okno,
przez dziurkę od klucza, przez pluskwy umieszczone w zegarach, guzikach i
kwiatach.
Każdy z nas może być nagrany przez
niemal każdego. Każdy z nas ma coś na sumieniu i przez jakiś czas zastanawia
się, czy nie został z tego powodu nagrany. Po pewnym czasie uspokaja się, że
chyba jednak nie, skoro szantażyści się nie zgłaszają.
Paparacze (wł. paparazzi) to hieny w
ludzkiej skórze. Rację mają aktorzy i inni wipi, że z nimi walczą po sądach
- to chuliganeria, gawrosze i szantażyści nowego typu. Oni biorą wielką kasę
za obrzydliwą pracę. Jeśli uda im się zrobić wyjątkowo pikantne zdjęcia,
to mogą szantażować wipów, aby uzyskać od nich większe kwoty, niż od mediów.
Paparaczy można podzielić na zawodowców
i na amatorów oraz na zewnętrznych (klasycznych - działają na zewnątrz
pomieszczeń) i na wewnętrznych (zwykle jako szantażyści, którzy dostali się
do pomieszczeń podstępem).
Z wszelakimi popapranymi paparaczami
należy walczyć bezwzględnie - prawo powinno zabraniać nagrywania wipów poza
ich działalnością związaną z pełnionymi publicznymi funkcjami. Jeśli już
ktoś dokonał nagrania, to żadne media nie powinny ujawniać takich materiałów.
Jeśli media dokonają jednak tego przestępstwa, to kara powinna być
dwukrotnie wyższa, niż oszacowane dochody, ale nie niższa od prawnie
ustalonego minimum.
Przecież nawet obecne prawo zabrania
zamieszczać fotki bez zgody obrażanej osoby. Zamieścić można byłoby po
uzyskaniu zgody sądu, który mógłby wybrane materiały dopuścić do
publikacji.
Wprawdzie senator jest politycznie skończony
(przez nasze bezwzględne i chamskie media), ale mógłby wykonać jedną a ważną
pracę - jego prawnicy powinni rozpocząć wielką batalię z intelektualnymi
lumpami, zarówno z paparaczami, jak też (i przede wszystkim) z wydawcami.
Powinni złożyć pozew przeciwko tym sprawcom oraz (zbiorowo) przeciwko sprawie
i w tym przypadku powinni dołączyć do nich inni wipi (np. aktorzy), którzy
od lat są obrażani na łamach tabloidów.
Wszelkie policyjne nagrania powinny być
chronione przed nieetycznymi mediami i w razie przecieków winne osoby powinny
być karane wysokimi grzywnami oraz bezwzględnym więzieniem.
W razie wątpliwości należy
przedstawiać nagranie osobie zainteresowanej lub (jeśli to niemożliwie)
rodzinie, zaś w przypadku niewyrażenia zgody na publikację, potencjalny
wydawca powinien sądownie walczyć o prawo do publikacji.
Każde inne rozwiązanie powinno być
traktowane jako medialny bandytyzm i bezlitośnie tępione!
Dość podglądania, dość szantażów,
dość chamstwa w mediach! Wszyscy rozumni Polacy powinni opowiedzieć się po
stronie prawa do prywatności. Oczywiście, im towarzycho mniej wykształcone i
spragnione skandali (bo niczego innego nie są zwykle w stanie dokonać), tym większy
nacisk na ujawnianie prywatnych stron życia wipów.
Ostatnio nawet brytyjska królowa uznała,
że media zachowują się nieetycznie, wręcz skandalicznie!
Zwykle inteligencja zwycięża z
prostactwem, ale nie w jakże nierównej walce pomiędzy wipem a wydawcą
chuliganem wspomaganym przez szantażystę donosiciela.
W opisanej przez media sprawie, należałoby
rzetelnie osądzić szantażystki, które przejęły spore pieniądze metodą
przestępczą, zatem powinny zwrócić je z odsetkami i powinny zostać właściwie
osądzone. Ponadto one oraz wszyscy paparacze i wydawcy powinni być prześwietleni
przez urzędy skarbowe pod kątem legalności wpływów i wydatków, w szczególności
powinny być przejrzane umowy o świadczenie omawianych nikczemnych usług w
aspekcie podatków.
Coraz częściej w Polsce mamy do
czynienia z przeciekami do mediów i to od strony urzędów i instytucji państwowych,
także (o zgrozo!) najważniejszych w Państwie! Należy bezwzględnie karać
urzędników i funkcjonariuszy, którzy - jak należy się domyślać - dla
pieniędzy przekazują tajne i poufne materiały do mediów. Ich chciwość
(oraz publikatorów) powinna być przykładnie karana!
Czy polska Temida stanie na wysokości
zadania, aby skutecznie opracować prawo i stosować je w obronie osób
krzywdzonych? Czy możemy skutecznie walczyć z bezczelnymi łobuzami liczącymi
na wielkie pieniądze zdobywane nielegalnymi sposobami (paparacze, w tym szantażyści)
oraz z nieetycznymi biznesmenami wydającymi nasze pieniądze uzyskiwane ze zwiększonych
wpływów (wydawcy)?
Jak można publikować zdjęcia
wykonane w prywatnym domu w celu szantażowania znanego człowieka? Nawet jeśli
istnieją przesłanki popełnienia niskiej rangi przestępstwa - odwet mediów
po wielokroć przekracza winę tego człowieka! I to bez sądowego wyroku.
Przecież to jest zabronione prawem! Jaki jest tu interes społeczny? Tu jest
finansowy interes mediów, a my padamy ofiarą, bo pędzimy do kiosków po
gazety - jak szczury ciekawe pomyj. Przyzwoite media, szanujące zwykłego i
niezwykłego obywatela, powinny przekazywać rzetelną nieilustrowaną informację
o domniemanym przestępstwie, jeśli zdjęcia zostały uzyskane nielegalnym
sposobem.
Interes publiczny wymaga, aby żaden
sprzedajny paparacz nie był witany w progach sprzedajnego wydawcy, bowiem ta
współpraca jest chuligaństwem i może dotknąć każdego z nas i zrujnować
życie każdemu porządnemu (i mniej porządnemu) człowiekowi.
Jeśli mamy uczyć młodzież uczciwości,
to nie możemy zapominać o mediach. Nie mogą one publikować informacji
uzyskiwanych nielegalnymi lub niemoralnymi sposobami, bowiem na nic wszelkie
nauki świeckie czy kościelne dotyczące uczciwości! Musimy mieć etycznych
urzędników i funkcjonariuszy oraz media, aby wymagać uczciwości od zwykłych
obywateli. Jakże bowiem przeciętni Polacy mają być etyczni, skoro osoby ze
społecznych wyżyn (w tym politycy i dziennikarze) są coraz częściej
kombinatorami, złodziejami, cwaniakami i zwykłymi chamami? Jak w takiej
atmosferze wychowywać młodzież i budować Uczciwą Polskę?
Gdyby wszystkich wielkich ludzi znanych
z historii oceniać przez pryzmat czynów senatora (i to przecież bez
dzisiejszej techniki inwigilacyjnej, ale tylko na podstawie historycznych
przekazów), to znakomitą większość pomników należałoby zburzyć i
pozmieniać nazwy ulic noszących imiona naszych sławnych rodaków.
PS Właśnie głośno o italskim paparaczym chuliganie i skandaliście, o niekoronowanym (nomen omen) królu włoskich paparaczy (wł./nibypol. paparazzich), o nazwisku Fabrizio Corona, który swoją karierę ukoronował występem na żywo w programie "Matrix" (telestacja Canale 5) - przeklinał i ruszył ku wyjściu, rozrabiając po drodze i odnosząc kontuzję (po programie zoperowano mu złamaną rękę i zagipsowano). Ta medialna łachudra została skazana na niemal cztery lata "za szantażowanie celebrytów przy pomocy kompromitujących zdjęć i wyłudzanie od nich pieniędzy za rezygnację z ich publikacji". I takich ludzi zapraszają do telewizji - skandal! Taki cwaniak żyje (jak przystało na noszone imię) z fabrykowania zmyślnych sesji zdjęciowych i przedstawiania ich w mediach lub wprost do "finansowej" oceny osobom krzywdzonym. Śmieć!
Znany
profesor językowym penetratorem lalki
"Dziennik Bałtycki" (23 października
2009) zamieszcza kolejną, jakże zajmującą, pogadankę o języku pt.
"Dopełniacze w 'Lalce' Bolesława Prusa" mistrza prof. Jana Miodka,
który zagaja i to jak zagaja - "W dalszym ciągu penetruję językowo
'Lalkę', powieść z końca XIX wieku, i wyławiam* dziś z niej dopełniacze
liczby mnogiej".
(Słusznie Profesor nawołuje do wysiłku
umysłowego w swej książce - "Rozmyślajcie nad mową!"!).
Upewniłem się, że nie jest to wykład
dla starszych chłopców (reklama plastykowej lali dmuchanej z zapałem - oczywiście...
płucami) i dałem się uwieść dalszym wywodom.
Zatem - "Zacznijmy od postaci
rodzaju żeńskiego".
A jakże, wszak każdy dorosły (i
dorastający) pan, niezależnie od tytułów naukowych, lubi zaczynać od takich
postaci. Nikt nie chce być biernikiem, ale sobie marzy, aby zostać... dopełniaczem.
Po omówieniu paru kwestyj i teoryj (już
archaiczne słowa) w aspekcie sympatyj i po nawiązaniu do kobiet i dziewczyn,
autor dowodzi, że owe wyrazy miały uzasadnienie morfologiczne, nim zmieniły
swoje zakończenia - "Dzisiejsze brzmienia to - oczywiście - owacja,
pretensja, poezja, lekcja itd. W takiej sytuacji fonetycznej musiało dojść do
zlania się dopełniaczy liczby pojedynczej i mnogiej: jednej lekcji - kilku
lekcji itd.".
No tak, dopełniacze mogą zlewać się
z tłumem (w jednolitą masę) wprawdzie w liczbie pojedynczej, ale o mnogiej
liczbie elementów zawartych w nim; mogą także w lalkę lub do lalki, aby czuć
się bardziej dopełnionymi (już po udzieleniu paru lekcyj z wychowania w
rodzinie), mogą zlewać się ze sobą (w jedną całość, co jednak nie jest
mile widziane we wszystkich kręgach).
Co do innych panów w aspekcie przypadków
tyle gramatycznych, co dramatycznych: mianownicy - faceci stale pod kreską
(finansową, nie ułamkową), celownicy - mają kłopoty z trafieniem (np. nocą
do domu), biernicy - tumiwisiści, narzędnicy - zawsze mają narzędzia w pełnej
gotowości np. (złotoręcy fachowcy), miejscownicy - osiadli leniuszkowie (np.
godzinami przed komputerem), wołacze - wzywają kumpli na pomoc.
* - jak widać, Profesor jest nie tylko penetratorem, ale i łowczym; mam nadzieję, że przesympatyczny Mistrz uzna powyższe wymądrzania za kolejną zabawę językiem polskim...
PS
Gdyby ktoś pytał o znaczenia innych rzeczowników o zakończeniach -cz
(niczym owi dopełniacze), to:
badacze - amatorscy penetratorzy,
działacze - dużo pomysłów, mało czynów,
krzykacze - zachwalają swoje zalety,
miotacze - mają poważne kłopoty z wyborem żon,
naciągacze - zwolennicy antykoncepcji,
oracze - klasycy,
partacze - wiadomo!,
poławiacze - wybierają dyskotekowe talentki,
posiadacze - stać takich na harem,
pożeracze - niewieścich (oczywiście) serc,
poganiacze - niecierpliwi kochankowie,
przedłużacze - długodystansowcy,
rozpruwacze - miłośnicy fundamentalnych niewiast,
siepacze - damscy bokserzy,
siłacze - zabrakło takim cierpliwości,
słuchacze - pantoflarze,
spychacze - ważne decyzje scedują na żony,
skraplacze - bimbrownicy,
spowalniacze - latami obiecują małżeństwo, ale...,
szperacze - poszukiwacze G,
torbacze - chwalipięci,
trębacze - ogłaszają zwycięstwo i... przepadają,
tryskacze - panowie tryskający zdrowiem,
tułacze - knajpowe łaziki,
uzdrawiacze - wmawiają paniom swe cudotwórcze właściwości,
wahacze - mają kłopot z ustaleniem daty ślubu,
wspinacze - mikrzy zawadiacy zmagający się z fest
kobitami,
wybielacze - niewiniątka,
wyjadacze - oraliści,
wywabiacze - dawniej: grajki spod balkonów,
wyzwalacze - rozwodnicy,
zraszacze - falstarciarze.
Przedświąteczny groch z kapustą
60-letnia pani już dawno usidliła swego rówieśnego męża, ale postanowiła nadplanowo zorganizować odnowienie sideł, bowiem oto połowica wbiła mu nóż w okolice serca i to nie czekając na zdjęcie kurtki po wejściu do domu i ta właśnie kurtka uratowała życie połowcowi. Pani została usidlona przez Temidę i grozi jej dożywocie. Dramat tej pary rozegrał się we wsi... Sidłowo.
Pewien palacz (ale nie tytoniu) taszczył dwa kradzione worki z węglem, kiedy to niespodziewanie, zza węgła, przez policyjny patrol został przywitany w... Witosławiu. Sława stróżom ładu publicznego!
Warszawski sąd skazał kierowniczkę domu opieki za wieloletnie bicie i poniżanie swoich podopiecznych. Wyrok jest śmieszny i dla przestępczyni radosny - 2 lata w zawieszeniu za maltretowanie w... Radości pod stolicą.
Mieszkanka Bogatyni w okolicach wsi Skąpe dostrzegła suczkę kręcącą się w borsuczej norze. Dzielni strażacy uratowali bogactwo tej ziemi - dziewięcioro szczeniąt, choć ziemna powała mogła się zapaść na nich i pogrzebać. Szczęścia jednak nie poskąpiono ludziom i zwierzakom.
Na przejeździe kolejowym kierowca postanowił lewą stroną ominąć szlabany automatycznie zamykające jezdnię tylko po prawych stronach. Nie zdążył - pociąg staranował jego nowe dobra (auto) zmieniając je w okamgnieniu w stare dobra. Przejazd kolejowy znajduje się w miejscowości... Nowe Dobra.
Pewien mieszkaniec wrócił do domu i zastał w kuchni wielki bałagan - ktoś obrobił mu lodówkę i bezczelnie zjadł śniadanko, moszcząc sobie wygodne gniazdko tamże. Niczego nie ukradł (oprócz jadła) i nie pozmywał po sobie naczyń! Głodomora szybko ujęto, zaś wydarzenie miało miejsce we wsi... Moszczanka.
Adrian Brody (36 lat) zupełnie nie dba o swój image (po polsku "imaż") - podają media. Faktycznie, paparacze (tak chyba bardziej po polsku) uchwycili go w kiepskim stanie, kiedy to spaceruje po Londynie w stroju dresiarza zarośnięty w trzy d..., sorki, w trzy brody.
Polscy gwałciciele to pikusie. Niejaki Derloy Grant opiekował się chorą żoną, ale w wolnych chwilach, a dokładniej - w nocy, okradał i gwałcił staruszki i starców (albo niewłaściwy przekład, albo biseksualista). Przez 20 lat dokonał ponad 200 napadów. W międzyczasie spłodził... siedmioro dzieci z własną żoną, którą za dnia opiekował się wzorowo (jest chora na stwardnienie rozsiane i od pięciu lat porusza się na wózku inwalidzkim). Teraz nie będzie jej pomagał przez wiele lat, zaś sam będzie - zarówno w dni, jak i w noce - spacerował jedynie po niewielkich powierzchniach płaskich.
Od wielu lat w Unii zakazane są ogłoszenia prasowe wybierające pracownika wg płciowego kryterium. W Unii, ale nie w Polsce... Oto w "Dzienniku Bałtyckim" (30 października 2009) czytamy - "Dziewczyny - 130 zł/h. Zarobki od 7 tys." oraz "Ekspedientkę do cukierni", " Hostessy z zakwaterowaniem, "Barmankę z j. angielskim".
Niemka, niejaka Agnes TRAWNY, opuściła ongiś piękny mazurski TRAWNY trawnik z przyległościami i przeniosła się do Niemiec Zachodnich, w których otrzymała 10 tys. marek na zagospodarowanie (wówczas w Polsce zarabiano ok. 50 marek miesięcznie). Po obaleniu komuny uznała, że i u nas jej się coś od życia należy. Złożyła zatem pozew i otrzymała satysfakcję - wyrokiem polskiego sądu dwie rodziny z Nart zostały wyślizgane (i to jeszcze przed narciarskim sezonem) przez naszych wyTRAWNYch prawników z powodu głupoty naszych marnoTRAWNYch urzędasów, którzy przespali sprawę wiele lat wcześniej. Teraz była Polka walczy o kolejny łup - o milion złotych, z których chce wyślizgać nasz Skarb Państwa.
Koło im
się nie przysłużyło...
Trzech mieszkańców wsi o nazwie Koło
Szlichtyngowej (Lubuskie) doraźnie założyło kółko zainteresowań (trzy
osoby to minimalna obsada, aby utworzyć takie kółko). Otóż nawiązali oni
do nazwy swej miejscowości i napadli na starą szafę, jednak nie prostokątną,
lecz na okrągłą (kołową) i to... grającą, o czym informuje
"Fakt" (6 listopada 2009).
Oczywiście nie uczynili tego z miłości
do muzyki, ale do okrągłych (kołowych) monet, których było tam na dość
okrągłą sumę (coś koło) tysiąca złotych. Panowie dostrzegli okrągłą
(kołową) pokrywę owej okrągłej (kołowej) maszyny i odkręcili ją okrężnymi
(kołowymi) ruchami.
W celi (jednak nie kołowej) mogą
teraz spędzić parę okrągłych latek, oglądając "Koło Fortuny"
oraz wychodząc na okołoświąteczne przepustki. Dobrze, że było ich trzech,
nie pięciu, bowiem ostatni mógłby się czuć jak piąte koło u wozu. Sąsiedzi
kreślą kółka na czole wspominając swoich współmieszkańców ze wsi Koło
Szlichtyngowej.
Czy jeszcze jakieś panny zakręcą się
wokół tych dżentelmenów, którym fortuna mizernie kołem się zatoczyła?
Zapewne przez lata skołowanym złodziejaszkom koło będzie kojarzyć się z
najgorszą (geometryczną) figurą.
Niekoronowany italski fabrykant afer
Właśnie głośno o italskim
paparaczym chuliganie i skandaliście, o niekoronowanym (nomen omen) królu włoskich
paparaczy (wł./nibypol. "paparazzich"), o nazwisku Fabrizio Corona,
który swoją karierę ukoronował występem na żywo w programie "Matrix"
(telestacja Canale 5) - przeklinał i ruszył ku wyjściu, rozrabiając po
drodze i odnosząc kontuzję (po programie zoperowano mu złamaną rękę i
zagipsowano). Ta medialna łachudra została skazana na niemal cztery lata
"za szantażowanie celebrytów przy pomocy kompromitujących zdjęć i wyłudzanie
od nich pieniędzy za rezygnację z ich publikacji". I takich ludzi
zapraszają do telewizji - skandal! Taki cwaniak żyje (jak przystało na
noszone imię) z fabrykowania zmyślnych sesji zdjęciowych i przedstawiania ich
w mediach lub wprost do "finansowej" oceny osobom krzywdzonym.
Drozdowe
kino jak te orlikowe boiska
Nieco zapomniany (a szkoda, bo nadal świetny)
Tadeusz Drozda (nasz orzeł pośród satyryków) został wreszcie doceniony.
Na twórcę programu "Śmiechu
warte" nie pogniewano się w Gniewinie. W tej niewielkiej wsi, na jego cześć,
nazwano ornitologicznym nazwiskiem salkę kinową wielkości solidnego
drozdowego gniazda, za co sympatyczny komik jest niezmiernie wdzięczny
tamtejszym mieszkańcom - "nikt nie kwapił się zorganizować mi uroczystości
z okazji 40 lat mojej pracy artystycznej" ("Fakt", 6 listopada
2009).
Kilka dni temu pokazano sępie boisko
(zbudowane "na sępa"), które kosztowało parę razy mniej, niż
orlikowe place do gier budowane wg rządowych standardów finansowania.
Prawo w
wolnej Polsce, czyli brak właściwych procedur
19 grudnia 2009 media radośnie obwieściły,
że bilbordy nie mogą zasłaniać mieszkalnych okien.
Okazuje się, że "Naszych okien
nie będą już zakrywać wielkie reklamy" (obwieszcza www.tvn24.pl).
Ależ osiągnięcie - wręcz na miarę epoki! Cieszmy się i radujmy, że kozę
(wprowadzoną do mieszkania wg znanego dowcipu) wygoniono w końcu precz i
wszyscy poczuli się nareszcie szczęśliwi.
"Natomiast te już powieszone muszą
zniknąć w półtora roku". Dobre i to, ale co zrobimy, jeśli jakiś
mieszkaniec nie zechce czekać i wytnie sobie okno w plandece?
"W sobotę weszło w życie prawo,
według którego reklamy umieszczane na budynkach wielorodzinnych nie mogą
ograniczać dziennego światła". No jakież to mądre! Mamy być oczywiście
pełni podziwu dla polskiej Temidy miłującej przyjazne prawo...
"Nowe przepisy zezwalają na
reklamy na fasadach domów mieszkalnych, ale pod warunkiem nieograniczania
dziennego oświetlenia mieszkań". Jedno takie genialne zdanie i aż
dziwne, że tego żaden mędrzec nie wymyślił parę lat wcześniej... Ale
lepiej późno, niż wcale!
"Reklamy można by zatem umieszczać
np. na ścianach szczytowych, na oknach klatek schodowych i lokali użytkowych
albo też między oknami mieszkań". Nie, no aż jestem dumny, że takie
oczywiste odkrycia zostały dokonane w naszej Polsce - z pewnością zasługujemy
na miano prawdziwych Europejczyków (krócej - Europów), przecież jesteśmy w
centrum tego kontynentu i takimi prawniczymi przebojami torujemy sobie drogę do
intelektualnego a słusznego przewodnictwa tej części świata.
Ale dlaczego możemy być teraz
szanowani przez ludzkość i komu zawdzięczamy ten skok cywilizacyjny w
dziedzinie prawa? Otóż naszej świetnie wykształconej elicie, bowiem to -
"Prawnicy zwracali uwagę, że okna służą wyłącznie do użytku właścicieli
lokali i dlatego nie stanowią one części wspólnej nieruchomości, co do której
wspólnota mieszkaniowa może podejmować decyzje większością głosów lub
udziałów". No jestem ogromnie wzruszony, że potrafiono tak zgrabnie w końcu
zapisać oczywistość spędzającą sen z powiek praworządnym obywatelom, którzy
intuicyjnie czuli, że mają rację, ale nie wiedzieli, jak to literkami ułożyć...
Od paru lat obserwowaliśmy zmagania
poszczególnych obywateli walczących ze swoimi zarządcami nieruchomości albo
wprost z bilbordami, w których wycinali swoje okna... na świat. Reszta narodu
polskiego obserwowała ich zmagania, zwykle z sympatią, ciesząc się, że to
nie ich dotknęło.
Latem w mieszkaniach panowała duchota
(cała ściana była zasłonięta grubą winylową siatką), nocami reflektory oświetlały
wnętrza pomieszczeń utrudniając spokojny sen. Mieszkańcy przedstawiali swoje
racje, właściciele mieszkań swoje, swoją pieczeń zaś piekli bilbordowi
wywieszacze reklam. Zwykle granica poparcia przebiegała pomiędzy lokatorami,
którzy byli zasłonięci, a tymi, co jeszcze nie byli osaczeni przez
kapitalistyczną inicjatywę reklamową, co jest jeszcze jednym dowodem na słuszność
tezy o zależności punktu widzenia od miejsca siedzenia, przy czym widzenie
istotnie było przytłumione ową nieszczęsna siateczką...
I kiedy przebrzmiały najbardziej
bulwersujące przykłady walki mieszkańców o swoją wolność, właśnie - tuż
przed świętami - ogłoszono, że... zawieszanie wielkich reklam jest już
nielegalne.
Jak to możliwe, aby przez parę lat
zniewalano mieszkańców pod różnymi paragrafami dowodząc legalności, zaś
obecnie stwierdzono nielegalność działań?!
To nie dziwmy się mieszkańcom
okupowanej Europy albo obywatelom w demoludach, że niektóre kuriozalne
przepisy ustalane przez panujące ongiś reżymy, uznawali jednak za prawo obowiązujące,
które oceniono (w czasach pokoju i w wolnych państwach) za barbarzyńskie i
niedorzeczne, skoro w III tysiącleciu można było przez kilka lat (czas porównywalny
z okresem II w.św.) skazać pechowe grupy naszych rodaków na oddziaływanie
dyskryminacyjnego prawa - a niech się same szamoczą z cwaniakami, bo co to nas
obchodzi?
Kto jest za to odpowiedzialny? Kto
poniesie karę? Oczywiście, komisja sejmowa nie powstanie w tej sprawie, ale
mechanizm tego konfliktu warto byłoby zbadać, aby w przyszłości nie powtarzać
podobnych skandali.
A może są jeszcze inne przepisy, które
naruszają wolności obywatelskie i które są w trakcie obalania albo właśnie
rodzą się w głowach wszelakiej maści kombinatorów? Jaki jest mechanizm
takich przepisów? Czy nie powinien powstać nadrzędny przepis mówiący o
zastosowaniu proponowanego rozwiązania dopiero po rozpatrzeniu przez najwyższe
trybunały naszego państwa?
Może - nim ktokolwiek przedstawi jakąś
korzystną dla niego inicjatywę - najpierw niech skieruje swój pomysł do
Trybunału Konstytucyjnego, aby ten w trybie przyspieszonym ocenił jego legalność?
Dzięki takiej procedurze unikniemy wieloletnich zmagań, protestów, żenujących
incydentów ukazywanych w mediach i kompromitacji naszej demokracji, co przecież
zdecydowanie osłabia wizerunek - jednak niezbyt mocnego - państwa prawa.
Niech przykład z bilbordami zasłaniającymi
okna mieszkań będzie ilustracją, w jaki sposób rozmija się deklaratywne
prawo oparte na Konstytucji z faktycznymi zdarzeniami dnia codziennego, niech będzie
ostrzeżeniem przed groźbą powstawania prawa nieobywatelskiego w demokracji i
niech utoruje drogę właściwym procedurom uniemożliwiającym w przyszłości
bezprawne, a jednak wieloletnie, działania!
Kiedyś intrygowała nas walka o ogień,
obecnie walczymy o... światło.
Kto w święta
puszcza wulgarną szmirę?
11 listopada 2009 - Narodowe Święto
Niepodległości, czyli pamięć historyczna, podniosły nastrój, zwłaszcza w
mediach. Dzień ma się ku końcowi (zbliża się północ) i większość Polaków,
jeśli nie ma jakiejś imprezy albo nie śpi, chce obejrzeć wartościowy film
jako ukoronowanie patetycznego a patriotycznego dnia.
A któryż z programów, jak nie TVP1,
ma i powinien dopełnić ten dzień w godziwej atmosferze?
Zatem zasiadamy i oglądamy. Propozycją
jest film "Gniew" (premiera - luty 1998). Jeśli ktoś nie jest znawcą
filmu polskiego, nawet mógł pomyśleć, że to - sądząc po tytule - ciekawy
obraz osadzony w realiach 1918 roku.
Nic z tych rzeczy! Film osadzono we współczesnych
czasach i w żadnej mierze nie nawiązuje do historii, chyba że za akt
historyczny można uznać wydziwione dziedziczenie przez dwóch braci rozpadającej
się późnofeudalnej budowli.
Film - na mój gust - jest wielkim chłamem
i aż dziw bierze, że ktoś wyasygnował na to swoją (albo i publiczną) kasę.
Przede wszystkim - denna fabuła. Dwóch braci, którzy nie widzieli się od
lat, spotykają się w pustym domu (dom to jednak zbyt skromnie - jakieś
zamczysko, czy raczej pałac, choć to określenie kojarzy się z przepychem, a
tam to jednak popałacowa ruina), odziedziczonym po protoplastach. Starszy z
braci robi karierę, młodszy ponownie uciekł z poprawczaka; iskrzy pomiędzy
nimi i to nieprzyjemnie a nawet żenująco wrogo.
Tak po prawdzie, to nie wiadomo o co
chodzi. Dialogi koszmarne. Przeplatane dziesiątkami wulgaryzmów - rzucane w
przeważających przypadkach całkowicie bez sensu! Aż dziwne, że dwoje
dobrych aktorów, Dancewicz i Żmijewski, dało się namówić na taki
gniotowaty film; także Żak przewija się w dość mętnej scenerii...
To co wyprawia Żmijewski, obrzydliwie
bluzgając na lewo i prawo, także przy swej partnerce (nie licząc widzów
nastawionych jednak odświętnie), to prawdziwy okaz bezsensu i braku smaku! Być
może, że ich życiowe, w tym mieszkaniowe albo motoryzacyjne, potrzeby były w
rozkwicie, skoro dali się namówić na takie badziewie... Ale kto i czyim sypnął
groszem?
Pod koniec filmu, na moczarach,
bezsensownie tonie postać grana przez wspomnianą aktorkę, która wpada do
topieli, zmaga się z nią i każdy łudzi się (skoro to czołowa i
najsympatyczniejsza postać filmu), że się w końcu wykaraska i będzie choć
dla niej szczęśliwe zakończenie filmu - a tu takie rozczarowanie.
Pierwszy raz oglądałem ten film i myślałem,
że śnię (zresztą pora była po temu, a ta bryndza tylko przysługiwała się
stanowi zaniemówienia). Półtorej godziny męki intelektualno-językowej było
"ukoronowaniem" Dnia Niepodległości. Nie wiem, ilu rodaków dało się
nabrać na tak nietrafioną propozycję podupadającej TVP1. Kto podejmuje takie
denne decyzje?! Może ktoś zna konkretne nazwiska układające programy
telewizyjne? Czy wynagrodzenia przekazywane twórcom filmowym zależą od rangi
dnia emisji na srebrnym ekranie?
Owszem, wprawdzie niezbyt
systematycznie dokonuję wpłat na firmę zarządzaną w skandaliczny sposób,
ale ostatnio uregulowałem należności za zaległe drugie półrocze 2009 i za
przyszłe, czyli do połowy 2010 roku, zatem nie powinny dręczyć mnie
finansowe wyrzuty sumienia, chyba że będę oglądać podobnie szmirowate dzieła,
ale wówczas będę żałować tej wpłaty...
Gdyby jednak abonament wliczono w cenę
prądu albo uwzględniono w rozliczeniach PIT lub po prostu by go całkowicie
zniesiono, zaś dobrze kontrolowane wydatki byłyby pokrywane z naszych podatków,
które byłyby podniesione o ułamek procenta, to skończyłaby się era
wystawania w kolejkach, aby uiścić, byłby koniec z kosztami drukowania
blankietów i wykazów, systemów komputerowych, z kosztami gromadzenia danych,
nadzoru, sprawozdawczości i ponaglania niesfornych współobywateli, co byłoby
wielkim ekologicznym osiągnięciem, biorąc pod uwagę zużywaną energię, w
tym ludzką, i papier.
Czy ktoś policzył roczne koszty
utrzymywania tego systemu? Ponadto czulibyśmy się bardziej komfortowo, bowiem
nie mielibyśmy wyrzutów sumienia przed kontrolami, nie byłoby wymądrzania się,
że kontrolerzy to mogą nam na pukiel naskoczyć, nie byłoby spraw sądowych w
tej materii i artykułów prasowych, czyli tego całego bezproduktywnego
mielenia wody. Nie byłoby kolejnego dowodu na nieuczciwość naszych rodaków,
bowiem przestałby istnieć problem. A ileż drzew byśmy ocalili, ileż farby
drukarskiej zaoszczędzili, a ile milionów godzin traconych na zajmowanie się
sprawą abonamentu (wypełnianie kwitków, kolejki, wyjaśnianie reklamacji).
Zapewne likwidacja abonamentu spowodowałaby skasowanie wielu etatów i to
jedyny negatywny problem, bowiem wzrosłoby niestety bezrobocie, ale od setek
lat racjonalizacja powoduje spadek zatrudnienia, zaś rozwój cywilizacji rodzi
nowe zajęcia i profesje.
Ponieważ zbliża się Boże
Narodzenie, przeto mam nadzieję, że państwowa telewizja nie uraczy mnie
kolejną półpornograficzną tandetą w same święta...
PS W internecie odnotowano
- Filmy 1997 z dofinansowaniem z budżetu państwa; na liście pod nr. 14 -
"Gniew", reż. Marcin Ziębiński, prod. FIGARO FILM PRODUCTION i
wiemy kto zapłacił, ale nie wiemy dlaczego to znowu... my.
"Arbeit
macht frei" oraz "Kradzież czyni więźniem"
Gdyby przed kradzieżą najsławniejszego
napisu w Polsce zapytać rodaków, czy konstrukcja z rur i blach ułożonych w
napis "Arbeit macht frei" oraz druty kolczaste zainstalowane wokół
obozu Auschwitz-Birkenau są oryginalne, czyli że liczą sobie 70 lat, to po
namyśle większość odpowiedziałaby - ależ skąd, przecież cienkie stalowe
elementy, nawet malowane, nie przetrwałyby siedemdziesięciu wiosen i zim,
podczas których były narażone na deszcze, mrozy i upały, a ponadto w kraju,
w którym złodzieje biorą wszystko (co metalowe) jak leci, nawet przewody
linii energetycznych i trakcyjnych (także szyny!) oraz pokrywy studzienek ściekowych,
to nikt przy zdrowych zmysłach nie pozostawia na pastwę rodaków takich
symboli!
Ile Polska zaoszczędziłaby
wydatków, gdyby napis "Arbeit macht frei" był kopią? Nie byłoby
tego całego rozgłosu, który w świecie nas skompromitował jako strażników
muzeum i jako złodziei. Jeśli nawet kradzież na zamówienie zorganizował
cudzoziemiec, to również jest to dla nas ujma, bowiem plasuje nas w roli zwykłych
prostolinijnych biednych złodziejaszków na końcu "łańcucha pokarmowego
półświatka".
Spore kwoty poszły na
poszukiwania oryginału - praca policji, spotkania z mediami, nagrody dla rodaków
za pomoc w ujęciu złodziei, ich konwojowanie przez całą Polskę, teraz przesłuchania,
śledztwo, prokuratura, prawnicy, w tym adwokaci, całe procedury sądowe, no i
wreszcie kosztowne wieloletnie więzienie dla sprawców. Do tego morze farby
drukarskiej wylanej (także wirtualnie) na artykuły rozmaitych mediów. Miliony
złotych? A po kradzieży poinformowano, że polepszenie ochrony Muzeum, to
dodatkowe 5 mln zł! I to da większą gwarancję, że podobna kradzież się
nie wydarzy, ale przecież teraz mogą powstać grupy, które założą się o
to, komu uda się zdjąć ów symbol - nie dla jakiegoś kolekcjonera, nie dla
wartości metalu w punkcie skupu, ale dla adrenaliny obstawiania zakładów. I
jeśli zostaną ujęci, to nie za grabież, nie za zniszczenie, ale za...
czasowy zabór mienia.
Tych wszystkich wydatków oraz
kompromitacji nieprzeliczalnej wszakże na pieniądze, ale pewnie dotkliwszej
dla Polski (oburzenie z powodu kradzieży wyrazili m.in.
byli więźniowie obozu, prezydent, premier i środowiska żydowskie, w tym rząd
Izraela), można było uniknąć w prosty sposób... Otóż już wiele lat temu
należało wykonać kopię i zamontować nad obozową bramą, zaś oryginał
umieścić na poczesnym miejscu wewnątrz muzeum, w godnych warunkach, z
fotografiami oraz z odpowiednimi opisami. Wszyscy wiedzieliby, gdzie jest
oryginał i że nad bramą wisi kopia. Gdyby jednak ktoś ukradł kopię, to
dyskretnie zostałaby zawieszona kolejna kopia i nikt nie dowiedziałby się o
tym kompromitującym nas fakcie, a nawet jeśli złe wieści by się w końcu
rozeszły, to o znacznie mniejszym emocjonalnym ładunku i zasięgu - wręcz
media nie miałyby o co kruszyć kopii z powodu kradzieży kopii!
Chętni (kolekcjonerzy, może światowe
muzea) mogliby zamawiać w Muzeum kopie napisu z kolejnymi numerami i z
certyfikatami, co generowałoby nie wydatki, jak obecnie, ale choć symboliczne
dochody przeznaczane na konserwację Muzeum. Należałoby jednak rozstrzygnąć,
czy nabywca może taki symbol postawić w ogrodzie; zapewne należałoby
opracować regulamin, który powinien być przestrzegany przez właściciela pod
groźbą zwrotu eksponatu. Muzeum oraz kolekcje są coraz starsze, zatem coraz
droższe w utrzymaniu. Może powołać międzynarodową komisję (Polska,
Izrael, Niemcy), która opiekowałaby się tym miejscem z godnością i byłaby
wzorem współpracy pomiędzy narodami?
Nic dziwnego, że strażnicy nie od
razu zauważyli braku konstrukcji, bowiem rzeczy oczywiste są najtrudniejsze do
dostrzeżenia. Komu przyszłoby do głowy, aby przez półwiecze sprawdzać co
kilkanaście minut, czy napis ciągle jest na swoim miejscu... Teraz to całkiem
inna sprawa - teraz wszyscy będą wypatrywać głównie napisu, zaniedbując
innych ważnych elementów Muzeum... A wystarczyło skierować jedną kamerę na
główną bramę z owym ironiczno-zbrodniczym hasłem (znanym już kilkadziesiąt
lat przed Holokaustem). Mało tego - można było metalowy napis podłączyć do
systemu sygnalizacji i gdyby ktoś przerwał obwód demontując metalowy napis,
automatycznie wszcząłby się alarm! Ile taki system może kosztować? Kilkaset
złotych? A mamy milionowe straty!
Akurat spadł wielki (jak na nasze
warunki) śnieg, ochroniarze zapewne musieli się ogrzać swoimi sposobami i złodzieje
mogli urządzać sobie do woli lustracje rzeczonej bramy. Po stwierdzeniu, że
nie można po prostu zdjąć napisu, udali się do sklepu po narzędzia, powrócili
i zdemontowali przedmiot swego pożądania. Każdy mógł długość konstrukcji
ustalić choćby krokami, mierząc nimi bramę, ale nie nasi złodziejscy artyści
- samochód był zbyt krótki, pocięli napis na trzy elementy i upchali go w
aucie... Proste jak dwie rury dostarczone 70 lat temu do Auschwitz-Birkenau, które
polscy więźniowie wygięli w obozowym warsztacie.
Gdyby wydarzenie to nie było aż tak
poważne, to można by sądzić, że jest to jeden z ciekawszych fragmentów
skandynawskiego (konkretnie duńskiego) filmu "Gang Olsena"... Zresztą
Skandynawi* (jednak Szwedzi, nie Duni*) podobno maczali w tym swe palce.
* - skrócone nazwy
Minuta - min. czy min?
Czy wiemy, że wyraz minuta
powinniśmy skracać jako min (bez kropki)? Jedni mówią, że brak
kropki uniemożliwia pomylenie minuty z ministrem (min.), co jest dość
bezsensownym wyjaśnieniem, bowiem istnieją identyczne skróty i z kontekstu
wynika, co one oznaczają (zresztą jest wiele homonimów, których znaczenie
wynika właśnie z kontekstu).
Inni uważają, że skoro w języku
angielskim oraz w innych językach skrót ten nie ma kropki, to i w naszym języku
mieć nie powinien, ale przecież w naszym języku piszemy dr Oetker, choć
wszyscy cudzoziemcy pisują bodaj dr. Oetker (a Niemcy nawet Dr.,
bowiem wszystkie rzeczowniki pisują od wielkiej litery). Po prostu my mamy inne
zasady, może dziwne, ale dla nas logiczne.
W prasie ukazują się reklamy, na
których widujemy skróty min., co jest niezgodne z naszymi słownikami,
ale zgodne z przekonaniem większości Polaków, którzy ze zdumieniem reagują
na zwrócenie im uwagi - przecież "skrócenie minuty" piszemy bez
kropki! Kto o tym wie? Proszę zapytać swoich znajomych i ocenić stopień
wiedzy w tym zakresie. Ani w szkole podstawowej, ani w liceum, ani na
politechnice o tym nie wspominali. Ja dowiedziałem się kilka lat temu i...
zamurowało mnie na parę min. (nie min), choć oczywiście błędem jest
zastosowanie tutaj "parę min.", podobnie jak - "kilka tys.
zł", "podałem tel. do znajomego", "ten rys. dokończ na
jutro".
Przy okazji - po przyjęciu informacji
facjata wykonała parę dziwnych min w parę min., kiedy zajrzałem, upewniając
się, do słownika. Zatem, choć większość pisuje z błędem, to - jak sądzę
- Polacy popierają ten błędny zapis (świadomie lub nieświadomie), z czasem
zaś zapewne autorzy słowników pójdą wreszcie po rozum do głowy... Przecież
mamy skróty z czasowej branży - sek. albo s, godz. albo h.
Nawet jeśli jacyś urzędnicy ulegli
kiedyś międzynarodowym naciskom (przepisy), to nie widzę powodu, abyśmy
pisywali min na swoich reklamach i bilbordach oraz w naszych książkach
i podręcznikach (zadania) z fizyki, matematyki, czy chemii.
Autorzy reklam z pewnością nie
chcieli zaprotestować - po prostu im się w głowie nie mieści, że można
pisać bez kropki!
Mirosław Naleziński,
Gdynia
www.mirnal.neostrada.pl
PUBLIKACJE MIRKA 2009r
AKTUALNOŚCI LISTOPADOWE MIROSŁAWA NALEZIŃSKIEGO
AKTUALNOŚCI PAŹDZIERNIKOWE MIROSŁAWA NALEZIŃSKIEGO
AKTUALNOŚCI WRZEŚNIOWE MIROSŁAWA NALEZIŃSKIEGO
AKTUALNOŚCI SIERPNIOWE MIROSŁAWA NALEZIŃSKIEGO
AKTUALNOŚCI LIPCOWE MIROSŁAWA NALEZIŃSKIEGO
AKTUALNOŚCI CZERWCOWE MIROSŁAWA NALEZIŃSKIEGO
AKTUALNOŚCI
MAJOWE MIROSŁAWA NALEZIŃSKIEGO
AKTUALNOŚCI KWIETNIOWE MIROSŁAWA NALEZIŃSKIEGO
AKTUALNOŚCI
MARCOWE MIROSŁAWA NALEZIŃSKIEGO
AKTUALNOŚCI
LUTOWE MIROSŁAWA NALEZIŃSKIEGO
AKTUALNOŚCI
STYCZNIOWE MIROSŁAWA NALEZIŃSKIEGO
PUBLIKACJE MIRKA 2008r
AKTUALNOŚCI GRUDNIOWE MIROSŁAWA NALEZIŃSKIEGO
AKTUALNOŚCI LISTOPADOWE
MIROSŁAWA NALEZIŃSKIEGO
AKTUALNOŚCI
PAŹDZIERNIKOWE MIROSŁAWA NALEZIŃSKIEGO
AKTUALNOŚCI
WRZEŚNIOWE MIROSŁAWA NALEZIŃSKIEGO
AKTUALNOŚCI
SIERPNIOWE MIROSŁAWA NALEZIŃSKIEGO
AKTUALNOŚCI
czerwcowe
MIROSŁAWA NALEZIŃSKIEGO
AKTUALNOŚCI
kwietniowe MIROSŁAWA NALEZIŃSKIEGO
AKTUALNOŚCI
marcowe
2008 MIROSŁAWA NALEZIŃSKIEGO
AKTUALNOŚCI lutowe 2008 MIROSŁAWA NALEZIŃSKIEGO
AKTUALNOŚCI styczniowe 2008 MIROSŁAWA NALEZIŃSKIEGO
PUBLIKACJE MIRKA w
2007r
AKTUALNOŚCI grudniowe 2008 MIROSŁAWA NALEZIŃSKIEGO
AKTUALNOŚCI listopadowe
2007 MIROSŁAWA NALEZIŃSKIEGO
AKTUALNOŚCI październikowe
2007 MIROSŁAWA NALEZIŃSKIEGO
AKTUALNOŚCI wrześniowe
2007 MIROSŁAWA NALEZIŃSKIEGO
AKTUALNOŚCI sierpniowe
2007 MIROSŁAWA NALEZIŃSKIEGO
AKTUALNOŚCI
lipcowe
2007 MIROSŁAWA NALEZIŃSKIEGO
AKTUALNOŚCI
czerwcowe 2007 MIROSŁAWA NALEZIŃSKIEGO
AKTUALNOŚCI
majowe
2007 MIROSŁAWA NALEZIŃSKIEGO
AKTUALNOŚCI kwiecień 2007 MIROSŁAWA NALEZIŃSKIEGO
AKTUALNOŚCI
marzec
2007 MIROSŁAWA NALEZIŃSKIEGO
AKTUALNOŚCI
luty 2007 MIROSŁAWA NALEZIŃSKIEGO
AKTUALNOŚCI
styczeń 2007 MIROSŁAWA NALEZIŃSKIEGO
PUBLIKACJE MIRKA w 2006r
AKTUALNOŚCI
GRUDZIEŃ MIROSŁAW NALEZIŃSKI
AKTUALNOŚCI
LISTOPADOWE MIROSŁAW NALEZIŃSKI
AKTUALNOŚCI
PAŹDZIERNIKOWY MIROSŁAW NALEZIŃSKI
AKTUALNOŚCI
SIERPNIOWE MIROSŁAW NALEZIŃSKI
AKTUALNOŚCI
LIPCOWE MIROSŁAW NALEZIŃSKI
AKTUALNOŚCI
MAJOWE MIROSŁAW NALEZIŃSKIEGI
AKTUALNOŚCI
KWIETNIOWE MIROSŁAW NALEZIŃSKI
AKTUALNOŚCI
MARCOWE MIROSŁAW NALEZIŃSKI
AKTUALNOŚCI
LUTOWE MIROSŁAW NALEZIŃSKI
AKTUALNOŚCI
STYCZNIOWE MIROSŁAW NALEZIŃSKI
i przechodzimy na 2005r
AKTUALNOŚCI
GRUDNIOWE MIROSŁAW NALEZIŃSKI
AKTUALNOŚCI
LISTOPADOWE MIROSŁAW NALEZIŃSKI
AKTUALNOŚCI
PAŹDZIERNIKOWY MIROSŁAW NALEZIŃSKI
AKTUALNOŚCI
WRZEŚNIOWE MIROSŁAW NALEZIŃSKI
AKTUALNOŚCI
SIERPNIOWE MIROSŁAW NALEZIŃSKI
AKTUALNOŚCI
CZERWCOWE MIROSŁAW NALEZIŃSKI
AKTUALNOŚCI
MAJOWE MIROSŁAW NALEZIŃSKI
AKTUALNOŚCI
KWIETNIOWE MIROSŁAW NALEZIŃSKI
Tematy w dziale dla
inteligentnych:
ARTYKUŁY - do przemyślenia z cyklu: POLITYKA - PIENIĄDZ - WŁADZA
Polecam
sprawy poruszane w działach:
SĄDY
PROKURATURA
ADWOKATURA
POLITYKA
PRAWO
INTERWENCJE
- sprawy czytelników
"AFERY PRAWA" Niezależne Czasopismo Internetowe www.aferyprawa.com redagowane przez dziennikarzy AP i sympatyków z całego świata których celem jest PRAWO, PRAWDA SPRAWIEDLIWOŚĆ DOSTĘP DO INFORMACJI ORAZ DOBRO CZŁOWIEKA |
|
WSZYSTKICH INFORMUJĘ ŻE WOLNOŚĆ WYPOWIEDZI I SWOBODA WYRAŻANIA SWOICH POGLĄDÓW JEST ZAGWARANTOWANA ART 54 KONSTYTUCJI RZECZYPOSPOLITEJ POLSKIEJ.
zdzichu
Komentowanie nie jest już możliwe.