opublikowano: 26-10-2010
cykl krytyczny Mirosława
Nalezińskiego.
Wszyscy pamiętamy obrzydliwe zdjęcia
wykonane przez Amerykanów w bagdadzkim więzieniu. Ukazano na nich dręczenie
więźniów, tortury, gwałty i molestowania. Bezczeszczono żywych, umarłych
i symbole religijne. Oprawcy byli na tyle bezczelni i bezmyślni, że nie krępowali
się ukazywać swoich twarzy, przy czym wiele facjat nie przypominało
troglodytów, ale jednak inteligentnych (przynajmniej z wyglądu) ludzi.
Archiwa dysponują tysiącami zdjęć
z czasów II wojny światowej, na których ukazano zbrodnie i to
wyrafinowane. Jeśli w dziedzinie zabijania jeszcze czegoś nie widzieliśmy
do dzisiaj, to zobaczymy jutro. Technika codziennie podsuwa nam kolejne
sposoby utrwalania i przekazywania obrazów. Sposoby są coraz tańsze, a
przez to dostępne nie tylko dla zawodowych korespondentów wojennych, ale
dosłownie dla wszystkich - cwaniaków, zboczeńców, karierowiczów i...
etyków. Zwykle okrutne zdjęcia wykonywane są przez zdemoralizowanych
osobników, którzy w czasach pokoju najczęściej byli całkiem przeciętnymi
ludźmi. My, Polacy, jesteśmy przekonani, że polscy żołnierze są lepsi
od innych pod względem moralności. Tak nas chyba wychowywano przez dziesiątki
lat.
Ale spójrzmy logicznie - jeśli
Amerykanie wychowywani w demokracji (nigdy nie było tam totalitaryzmu)
dopuszczali się zbrodni w Wietnamie, a potem w Afganistanie i w Iraku,
teraz także Niemcy (czujący wstręt do faszyzmu i mający pewne kompleksy
wynikające ze zbrodni wojennych, które były zapoczątkowane i wykonywane
na masową skalę przez ich przodków) wykonują filmy dokumentujące ich
makabryczne (wy)czyny w Afganistanie, to moje pytanie brzmi - na ile polscy
żołnierze, którzy w cywilu mieliby na sumieniu "niemoralne
wyczyny" doprowadzające do samobójstwa gimnazjalistkę, byliby
szlachetniejsi (od Amerykanów i Niemców) wobec ujętych Irakijek lub
Afganek? Na ile polscy pseudokibice, niszczący mienie (na stadionach,
autobusach, ulicach) oraz zabijający kibiców innych klubów sportowych i
posyłający policjantów na renty - na ile oni byliby szlachetni (jak
postacie znane nam z historycznych powieści) i nie torturowaliby pojmanych
przeciwników na podbitym obszarze, na którym żaden ich czyn nie podlegałby
krytyce, chyba że sami dokumentowaliby swe zbrodnie, a filmy te zostałyby
później przejęte.
I dochodzimy do tytułowego pytania
- czy media mogą ujawniać popełnione zbrodnie przez żołnierzy (także służby
więzienne, policyjne, ochroniarskie) własnych armii oraz wojsk
sprzymierzonych?
Wolność to brak cenzury, zatem każdy
dziennikarz mający udokumentowane zbrodnie - natychmiast je publikuje.
Dlaczego? Z trzech powodów - wolno mu, zarabia na tym oraz "jeśli on
tego nie uczyni, to kolega z konkurencyjnej gazety to zrobi". Układ
jest prosty. Ale czym to grozi? Otóż redaktor naczelny i właściciel tytułu
medialnego (prasa, telewizja) rozpowszechnia materiały kompromitujące
swoich rodaków (lub obywateli sprzymierzonych z ojczyzną). I do pewnego
momentu jest to działalność czysto informacyjna, choć patrioci mogą mu
zarzucić działanie antypaństwowe (bo obiektywnie rzecz biorąc,
kompromitacja własnej armii jest sprzeczna z racją stanu danego państwa).
Jednak to nie koniec. Opinia światowa zaczyna protestować przeciwko
operacjom zbrojnym, które były podjęte przy poparciu ONZ, bowiem założenia
interwencji były "cokolwiek szlachetne" (jakby to nie brzmiało!).
Żaden chyba polityk i generał nie lubi dziennikarzy ujawniających
zbrodnie (i nie tylko, bo także - afery obyczajowe, narkotykowe,
przemytnicze, korupcyjne) swych żołnierzy. Ale to także nie koniec sprawy
- dochodzimy do ważniejszego problemu, dawniej nieznanego. Otóż po
publikacjach, miejscowi bojownicy zwiększają akcje odwetowe (na podstawie
ujawnionych zdjęć) - pojmują nie tylko żołnierzy, ale także innych
obywateli państw interweniujących, których nie tylko mordują w
wyrafinowany sposób, ale także zamieszczają okrutne sceny w internecie, a
ponadto - wysadzają obiekty z ludnością cywilną na terenie interweniującego
kraju.
Dawniej takich problemów i pytań
nie było - urządzenia zapisu wizji były trudno dostępne i stosunkowo
drogie, a prasa nie zamieszczała (jeśli już redakcja posiadła)
wszystkich ohydnych materiałów. Początki publikacji bez cenzury sięgają
wojny w Wietnamie. A pierwsze bezpośrednio przekazywane przez media obrazy
wojenne to amerykańskie wyzwolenie Kuwejtu. Już wówczas sugerowano
cenzurowanie wojennych koszmarnych obrazów. Jeśli podczas okupacji, Niemcy
mordowali dziesiątki tysięcy niewinnych ludzi, to nieliczne fotografie
docierały do wolnego świata po paru tygodniach, zaś politycy nie wierzyli
owym czarno-białym niewyraźnym dokumentom. Owszem, po wojnie były to
dowody świadczące przeciw ludobójcom. Ale ukazywanie pojedynczych scen
ostrzelania przez załogę helikoptera pojedynczych osób, często rannych i
bezbronnych, to w zasadzie ich zamordowanie. Dramat jest pokazany przy
zastosowaniu noktowizora, co oznacza, że strzelający żołnierze (i my)
obserwują ludzi po kolei mordowanych, a ofiary nawet nie wiedzą, że są
widoczne jak za słonecznego dnia. I takie zdjęcia zrobione kilka dni przed
publikacją bardziej oddziałują na opinie publiczną niż archiwalne zdjęcia
mordowania tysięcy ludzi podczas II wojny światowej.
Należy zapytać polskich redaktorów
naczelnych (pracujących w wygodnych fotelach klimatyzowanych pomieszczeń,
z dala od bulwersujących wydarzeń) - czy mając filmy dokumentujące sceny
zabójstw albo tortur, w wykonaniu naszych żołnierzy, rozpowszechnią je,
wiedząc, że po ujawnieniu owych zdjęć, zostanie zabitych kilku naszych
obywateli w ramach akcji odwetowej oraz że zostanie podwyższone ryzyko
ataku na polskie lotniska, wieżowce, rafinerie czy kościoły? Takie
pytanie można już postawić, nie czekając na pierwsze dostarczone okrutne
zdjęcia. I nie (nawet słusznie) dowodząc, że ujawnienia służą skróceniu
interwencji oraz poprawie wizerunku naszego wojska. Czy mają prawo do głoszenia
prawdy kosztem poniesienia masowych ofiar?
Oraz pytanie do Ministerstwa Obrony
Narodowej i zwykłych obywateli - czy Państwo może ograniczyć niezależność
mediów, jeśli uzna, że podawane informacje mogą zagrozić Polsce i
Polakom?
W
demokracji zło zwycięża
W szkole już było niemal wszystko
- upokarzanie nauczycieli, ordynarne zachowanie uczniów - wulgaria,
bijatyki, smarowanie po ścianie, rozbijanie wyposażenia i (niedawno) zabójstwo
tuż przy szkole. Teraz bandytyzm sięgnął szczytów lub raczej dna -
uczniowie na oczach całej klasy upokorzyli koleżankę a ponadto nagrali tę
obrzydliwą scenę. Dziewczyna nie mogąc sobie poradzić z urażoną dumą,
popełniła samobójstwo. Prawdopodobnie nagranie i groźby zamieszczenia w
internecie, przepełniło szalę goryczy popychając do realizacji ostatniej
w życiu rozpaczliwej decyzji.
Cała Polska w szoku!
Czternastoletni zboczeńcy okazali się (pośrednio) mordercami. W pierwszym
odruchu większość zbulwersowanych rodaków najchętniej by posadziła
zbirów na długie lata do więzienia albo (w afekcie) - zabiłaby na
miejscu szubrawców.
Autobusy pełne są takich kmiotów
- wulgarni, wyzywający swym zachowaniem. Inna sprawa, że jadące z nimi
koleżanki nie są specjalnie zdegustowane. Może nie mają wyjścia, skoro
muszą razem dojeżdżać do szkoły, uczyć się i egzystować. W zakłamanym
świecie większość nich ulega chamstwu, aby nie być narażoną na
niewybredne zaczepki. A lumpy zapewne ich zachowanie biorą za przychylność
i eskalują prostackie zachowanie - błędnie myślą, że to właściwa
droga do bycia popularnym w klasie. Te bardziej godne padają ofiarą hordy
przy obojętności większości klasy.
Potem organizowane są marsze
przeciw przemocy. Dawniej nie było marszów, wolnych sobót, zbyt wielu
wolnych dni z paru bardzo ważnych powodów, komórek z bajerami, komputerów
z głupawymi grami (przemoc i nieograniczona liczba żyć), narkotyków i
dyskotek dla małolatów. Im więcej marszów, tym więcej przemocy? Może
marsze ograniczają przestępczość. Kto to udowodni? Dyskusje będą
podobne do - czy wprowadzenie kary śmierci ograniczyłoby liczbę ciężkich
przestępstw?
A jak sprawy wyglądają w
totalitarnych państwach albo w krajach arabskich? Jakże mało mamy danych
na ten temat. Wszelkie informacje o obyczajowych przestępstwach pochodzą z
"wolnych i ucywilizowanych" krajów. A jak zachowuje się młodzież
amerykańska? Na filmach widzimy - każdy ubiera co chce, żuje gumę,
lekceważy nauczycieli, lekcje kończy dzwonek, nawet jeśli nauczyciel jest
w pół słowa. I nie jest ważne, czy tak jest w większości amerykańskich
szkół - nasza młodzież to widzi i naśladuje. Ukazanie
"nowoczesnej" amerykańskiej (a co ze Stanów to najlepsze i
wzorcowe) młodzieży wyrządza wiele zła. Kto wie, jeśli byłby zakaz
emisji owych osiągnięć światowej kinematografii... Ale zaraz - cenzura,
zagrożona wolność przepływu informacji i zapoznawania się z inną
kulturą (kulturą?!), a wszystko chyba pod dyskretnym urokiem kasy, czyli
burżuazji... Nie po to twórcy ("twórcy"?!) inwestują dziesiątki
milionów dolarów, aby im pół świata zbojkotowało wyświetlanie w
kinach... Spójrzcie czasami na taki film - przecież to zwykły szmirowaty
chłam opakowany w jakąś atrakcyjną fabułkę, szybkie samochody i
podobne dziewczyny.
Dawniej nauczyciel autorytatywnie
wymierzał karę linijką albo odesłaniem do kąta. Psychologów było jak
na lekarstwo. Jak dziecię oberwało, to cieszyło się, kiedy rodziców
dodatkowo nie wzywano do szkoły. Każdy wolał parę razy "mieć
wrzepione", byle w domu się o tym nie dowiedziano. A jeśli już były
przecieki, to często rodzic pochwalał ówczesne (podobno średniowieczne)
metody wychowawcze, i jeśli młodzian przyznawał się, że oberwał, to
jeszcze dostawał domową poprawkę. A teraz biedne dziecię poskarży się
rodzicowi, to tenże z rozpuszczoną buzią leci nie tylko do szkolnej
dyrekcji, ale i telewizję nasyła oraz wywiadów chce udzielać - jakaż to
krzywda spotyka jego niewinne pacholę. Bo Helsinki, prawa człowieka i
obywatela, w tym ucznia. I młodzież wie, że szwedzcy koledzy mogą donieść
na rodziców jak sławny Pawlik Morozow na swoich ongiś w Sowietach. I póki
co, na nauczycieli donoszą.
Ale po szoku i chęci pozabijania
wszystkich małoletnich szubrawców, przychodzi refleksja. Każdy chrześcijanin,
innowierca i ateista powinien przebaczać. Tym łatwiej mu to przyjdzie,
bowiem dramat nie dotknął jego rodziny. Ci zwyrodnialcy to jeszcze dzieci.
Może rodzice to także byłe męty? Może miały trudne dzieciństwo? Może
jeszcze wyrosną na ludzi i dadzą ojczyźnie swój zapał i talent? Tej
dziewczynie życia nikt już nie przywróci, a oni jeszcze przyłożą się
do budowy lepszej Polski? Trudne warunki życiowe wypadałoby jakoś
zrekompensować i start na studia ułatwić. Może preferencyjne kredyty na
mieszkanie i nowe auto? I jakieś dodatkowe punkty podczas egzaminów na
uczelnie? Wykazali się przecież zaradnością i umiejętnościami w
kierowaniu zespołem. Zastraszyli ofiarę i całą klasę - czyż mamy
lepszy materiał na przywódczą elitę? Przecież widzą w mediach, że
wodzami zostają łgarze, fałszerze, gwałciciele, pedofile, złodzieje,
kombinatorzy. A może to jest właściwy kierunek rozwoju społecznego?
Teraz poprawczak? Owszem, jeśli już trzeba, ale bez przesady - podłączyć
im internet, dać dostęp do najciekawszych gier, pozwolić na komórkę -
wszak muszą rodziców informować na bieżąco o niesmacznym śniadaniu i
niezbyt ciepłej wodzie w prysznicach.
Pamiętacie film "Parszywa
dwunastka"? Bohaterami są skazańcy, których od krzesła
elektrycznego ratuje patriotyczna akcja wojenna. Ich widzimy, podziwiamy na
filmie, za nich trzymamy kciuki. Oni są podmiotem, bo są żywi i mają ważną
rolę do spełnienia. Przedmiotami są ich ofiary, o których ledwo
wspomniano, bo ich już nie ma, nie widzimy ich rodzin, ich rozpaczy i
pustki w życiu.
Jeden z "bohaterów"
afery ArtB został szefem fabryki. Zapytani (a w skali kraju przecież
okradzeni) robotnicy o szefa, który zrobił przewał, stwierdzili - takiego
szefa nam trzeba, bo potrafi sobie poradzić z każdymi przeciwnościami
losu. Ręce opadają a idee upadają. Świat zmierza ku moralnemu
samounicestwieniu.
Orły
schodzą na dziady
Od kilkunastu lat obserwuję nasze
ulice, budynki. Polska pięknieje - domy kolorowe, na ulicach nowoczesne
auta i supermarkety jak z bajki. I od parunastu lat mam wielkie pretensje
do... szyldów. One są po prostu paskudne! Niemal wszystkie tablice
informacyjne (białe z nazwami ulic oraz czerwone z nazwami urzędów) na
budynkach użyteczności publicznej (komendy, szkoły, przedszkola, urzędy)
zostały wymienione po upadku komuny i... to chyba najgorsza lipa i nędza,
która mogła być przybita do murów. Tylko nieliczne wyjątki słabiutko a
nieśmiało przeczą wspomnianej tezie.
Za komuny takie szyldy były
zrobione solidnie - tabliczki emaliowane, wypukłe, co zwiększało ich
sztywność. Przez lata nie rdzewiały i nie zaciekały. Napisy były
wyraziste i wygląd dodawał splendoru budynkowi a powagi władzy. Wyrób był
wykonywany solidnie i zgodnie z Polską Normą. A teraz? Pewnie nie ma pieniędzy
na porządne blachy i przetargi wygrywają niedorobieni malarze... Wstyd także
i dlatego, że "stare" orły (bez symbolu na głowie) są trwalsze
niż "nowe" (z koroną), a tu już niewybredni złośliwcy mogą
mieć używanie...
Gdzieniegdzie jeszcze można
zobaczyć takie stare tabliczki - jeśli nazw ulic nie zmienił wicher
historii, to można podziwiać ich wygląd i jakość. Nawet po kilkudziesięciu
latach. A te nowe? Parę lat mają i już są wyblakłe i wypaczone (bo
zawieszono je jako płaskie, bez wypukłości) oraz... zaciekają - tandety!
Gdyby ktoś je zdjął na czas remontu, to dziatwa mogłaby pomyśleć, że
to złom i bawiłaby się nimi znakomicie...
A do tego można dodać beznadzieję
panującą przy takich tabliczkach, zwłaszcza krótszych, które zastąpiły
dłuższe - braki w tynkach (gdzieniegdzie widać... cegły), braki w
malowaniu - koszmar. Piękno naszych ulic jest dezawuowane przez takie
tabliczki. Urzędy miejskie, gminne, szpitale, instytucje typu ZUS -
makabra.
Czy nikogo nie interesuje uroda
naszych budynków użyteczności publicznej, tu - ścian z szyldzikami?
Oczywiście, wszelkie wulgarne smarowidła malarskich "dzieł"
naszej młodzieży przebijają brzydotę owych tabliczek, jednak jeśli
jedynym charakterystycznym widokiem na ścianie urzędu jest tabliczka
nowego typu, to zwykle grozą wieje nawet w pogodny dzień, a co dopiero
podczas jesiennych zawieruch. Czy żaden architekt nie czuwa nad wyglądem
naszych urzędów? Owszem, nowe tynki, nowe okna (bo stare już niemodne
albo z framug "wypadliwe", czyli - wypadające w razie
niewymienienia na nowe), baśniowe niemal drzwi - robią wrażenie,
ale szyldy?!
Czy postęp techniczny w tym jednym
jedynym przypadku doznał zastoju? Zamiast gramofonów mamy laserowe
odtwarzacze, zamiast radzieckich lustrzanek - cyfrowe aparaty, zamiast złoconych
(także radzieckich) nakręcanych zegarków - plastykowe bateryjne
azjatyckie czasomierze, zamiast budek telefonicznych - komórki. A tu - jakiś
paranoidalny zastój w rozwoju technicznym, jakiś koszmarny regres. Czy
zapomniano, w jaki sposób można wykonywać eleganckie, wypukłe, wyraziste
i trwałe szyldy? Nikomu nie wstyd?!
Pozioma
drabinka bezpieczeństwa
Wszyscy pamiętamy tragiczną noc,
kiedy nasz statek "Jan Heweliusz" przewrócił się na burtę i
zatonął.
Na pomysł wpadłem w rok po
katastrofie polskiego statku, kiedy byłem na dużym statku w suchym doku
Stoczni Gdynia. Szeroki kadłub robił wrażenie. Kiedy chodziłem
korytarzami, pomyślałem: co byłoby, gdyby taki statek przewrócił się
nagle na bok i osoby będące w korytarzu poprzecznym znalazłyby się w
(pionowej przecież!) studni, przy czym zalanie jednej burty spowodowałoby
częściowe zatopienie takiego korytarza, a dodajmy w scenariuszu zimną wodę
i wyłączenie światła - koszmar.
Korytarze wzdłuż statku nie są równie
niebezpieczne w przypadku przewrócenia się na burtę, chyba że znajdą się
w okolicach pechowej burty (wówczas są zalane i szanse uratowania znajdujących
się tam ludzi są nikłe). Taki korytarz ma zamienioną podłogę ze ścianą,
zatem jedyną trudnością jest chodzenie po... ścianie, która staje się
podłogą. No, ale kiedyś z korytarza wzdłużnego wychodzimy w końcu w
korytarz poprzeczny i jesteśmy w studni. Modyfikując pomysł, można byłoby
drabinki zamontować na suficie korytarza, dzięki czemu nie byłoby przerw
w drabinkach na drzwi.
Zatem zmobilizowałem się i opisałem
mój pomysł oraz go rozesłałem. Pewnie kiedyś założę muzeum
niezrealizowanych pomysłów Mirnala...
Oto pomysł sprzed lat
Z analizy wypadków morskich
wynika, że podczas tonięcia statku przy dużym przechyle na jedną z burt,
osoby znajdujące się w korytarzach mają trudności z wydostaniem się na
zewnątrz z uwagi na znaczne pochylenie podłóg korytarzy poprzecznych
(prostopadłych do płaszczyzny symetrii statku). Utworzone w ten sposób
studnie stają się często śmiertelnymi pułapkami dla pasażerów i załogantów.
Istniejące poręcze nie zawsze są właściwe dla ratowania osób mniej
sprawnych (np. kontuzjowanych podczas katastrofy).
Aby podnieść poziom bezpieczeństwa
na statkach proponuję zamontowanie w korytarzach poprzecznych w odległości
ok. 10 cm nad podłogą poziomych drabinek bezpieczeństwa. Byłyby
estetycznie wykonane z metalu, drewna lub tworzyw sztucznych. Odstęp stopni
- 30 cm. Szerokość drabinki mogłaby być zwiększona do wysokości poręczy
w korytarzach. W tym przypadku jedna z pobocznic drabinki byłaby jednocześnie
poręczą. W miarę możliwości, drabinkę można byłoby umieścić na równo
z szalunkiem oraz zainstalować oświetlenie awaryjne pod drabinką.
Gdynia, 5 grudnia 1994
Adresaci opisu pomysłu: Urząd
Patentowy RP, Polski Rejestr Statków, Główny Urząd Morski, Stocznia
Gdynia, Stocznia Gdańska, Stocznia Szczecińska, Polskie Linie Oceaniczne.
Nie zauważyłem zainteresowania
opisanym pomysłem...
1
listopada 2006 zatonął szwedzki statek "Finnbirch", który był
o ok. 30 m dłuższy od "Jana Heweliusza". Zginęło dwóch
marynarzy. Media podały, że po przewróceniu się statku na burtę, łodzie
ratunkowe były bezużyteczne (jeden szereg znalazł się pod wodą,
przeciwległy był nie do zastosowania). A ile kosztowały takie łodzie,
ich certyfikaty oraz zatwierdzenie ich rozmieszczenia, to wiedzą tylko
przedstawiciele stoczni, armatora i towarzystwa klasyfikacyjnego... Należy
wymyślić inne sposoby ratowania ludzi z przewróconego statku.
"Jan Heweliusz" -
polski prom kolejowo-samochodowy typu RORO, wybudowany w roku 1977 (dł. 126
m, szer. 17 m, nośność 2500 ton, prędkość 14 węzłów); zatonął 14
stycznia 1993 ok. godz. 4:36.
Podrzucił swoje kukułcze walory
10 listopada 2006 agencje podały,
że na Wyspach Brytyjskich bezdomny uwiódł dwunastolatkę, jednak jaki z
niego bezdomny, skoro zadomowił się, i to na całego - miał wikt, młódkę
do dyspozycji i nie tyle dach nad głową, ale samo... łóżko z ową białogłówką
nad swą frywolną łepetyną, bowiem facet trzy miesiące mieszkał pod jej
meblem i rodzice tej panienki nic o tym nie wiedzieli! Zapewne Guinness
zainteresuje się owym rekordowym wydarzeniem w obyczajowej branży.
W jaki sposób wychowywane jest
pokolenie młodych (całe szczęście, że brytyjskich) panienek? Dziewuszka
ukradkiem serwowała mu jedzonko oraz inne konsumpcyjne dobra, czyli kanapki
dwojga znaczeń... Nie wiadomo, kiedy rodzice owej małolaty nakryliby
niedoszłego zięcia na (s)pożyciu wszelakim, ale młodej parze w końcu
znudził się tak mało romantyczny układ i postanowili uciec w świat
szeroki. Współcześni Romeo i Julia zostali jednak szybko ujęci w wiosce
pod Manchesterem.
Starszy o 10 lat (wmawiał jej, że
jest młodszy) adonis przyznał się do winy zaliczając (dodatkowo...)
wyrok dwuletniego odosobnienia. Dyrektor więzienia będzie musiał teraz
pilnować, czy pani klawisz nie wyleguje się po pracy pod pryczą amanta.
I prośba do rodziców - staranniej
oglądajcie sypialnie swych ukochanych córeczek, bo wprawdzie powieści,
filmy i piosenki dowodzą, że pilnowanie z reguły nic nie daje, jednak
decyzja ojców o podjęciu warty przed łóżkami niewieściej dziatwy
powinna zostać obniżona z kilkunastu lat do... dziesięciu. A widać, że
zerknięcie pod ramę jeszcze (rzekomo) niewinnego łoża jest wręcz obowiązkiem
rodzica. Do powiedzenia, że "...nie znacie ni dnia, ni godziny",
należy dodać: "tato - już w podstawówce córki mają wzięcia,
zatem uważaj na niespodziewanego zięcia!". Może lepsze są same
materace bezpośrednio leżące na podłodze z paneli szwedzkich - nikt się
tam nie wciśnie. Skoro o Skandynawach - niektórzy goście cudze leżanki
traktują niczym ławy szwedzkie - napychają się delicjami ile wlezie w
ramach jednej wejściówki... Trudno owego ojca nazwać rogaczem, ale gdyby
częściej oglądał przyrodnicze filmy, to wiedziałby, że są zwierzątka,
które wykorzystują nieuwagę innych stworzeń, zwłaszcza w cudzych
legowiskach.
Czy
Państwo odpowiada za swych niepoczytalnych obywateli?
15 listopada 2006 "Głos
Wielkopolski" opisuje niecodzienną sytuację - Przystojny
mężczyzna w średnim wieku. W minionych tygodniach ubierał się w dżinsowe
spodnie i kurtkę, wcześniej zakładał marynarkę i muszkę. Zamawia
drogie dania w restauracjach, a gdy przychodzi do płacenia rachunku,
informuje, że nie ma pieniędzy i prosi o wezwanie policji.
Okazuje się, że ów "dżentelmen"
od paru miesięcy odwiedza restauracje i zamawia wykwintne dania. Stratni
restauratorzy zgłosili ok. 40 przypadków na kwoty od ok. 200 do 400 zł, w
sumie 5850 zł. Ponieważ badania psychiatryczne wykazują niepoczytalność
jegomościa, przeto sąd nakazał umorzenie wszystkich dochodzeń, ponieważ
taka osoba nie może odpowiadać za swoje czyny. Gość raczej jest
spokojny, choć zdarzyło mu się zdemolować lokal i nie wiadomo, czy kiedyś
nie zaatakuje kelnera.
Wydawać by się mogło, że w
normalnym i nowoczesnym społeczeństwie są poprawnie zdefiniowane
przynajmniej dwie dziedziny - zdecydowana władza sądownicza oraz solidna
opieka społeczna. A jednak oba sektory są bezradne wobec opisanego
przypadku.
Władza nie funkcjonuje, skoro jej
funkcjonariusze twierdzą, że nic nie można zrobić niepoczytalnemu
obywatelowi. To jak inni porządni mieszkańcy naszego Państwa mają się
czuć? Wysyłany jest oto sygnał, że każdy nieszczęśliwiec może okraść
dowolną osobę, a Temida pozostanie bezczynna i bezradna? Przecież
okradani rodacy płacą podatki Państwu miedzy innymi za utrzymywanie porządku
i za ochronę przed kradzieżami, zwłaszcza sygnalizowanymi
(spodziewanymi). I Państwo nie wywiązuje się z obowiązków, choć
"ma płacone za to". A jeśli ktoś zauważy w końcu, że można
grać bezkarnie Szwejka i doskonale wczuje się w taka rolę - będzie udawać
niepoczytalnego, zwłaszcza jeśli mu niewiele do tego dziwnego stanu
brakuje? Chyba znane są w świecie tego typu przykłady? Zresztą - cóż
by się stało, nawet gdyby wykryto, że ów pan wystawia psychiatrów do
wiatru? Dostałby pewnie niewielki wyrok (bo pierwszy proces w życiu) i
zmieniłby wikt z ekskluzywnego na bardziej wodnisty, co oszukanym
restauratorom by przecież nie uregulowało "zaległych i
zapomnianych" rachunków, ale przynajmniej przez dwa lata nikt by ich
bezkarnie nie... objadał.
A druga sprawa - czy osoba
niepoczytalna ma jakiś majątek? Nie można zlicytować czegokolwiek, choćby
"dla oka i spokoju sumienia" oszukanych oraz dla poczucia
przyzwoitości pozostałych (czyli nas wszystkich)? A jeśli biedak nie ma
niczego, to gdzie mieszka, gdzie pracuje, z czego żyje? Czy kogoś to
interesuje? No i może najważniejsze - czy osoba niepoczytalna może sobie
robić co chce w naszym kraju (który podobno z trudem, ale przecież buduje
imaż państwa praworządnego): bywać darmowo w restauracjach, korzystać z
windy, przechodzić przez jezdnię, kierować samochodem, pracować w
odpowiedzialnym fachu, obsługiwać kuchenki gazowe? Przecież to grozi
wypadkiem a nawet katastrofą! I co Państwo powie poszkodowanym, jeśli dom
wyleci w powietrze? Że nie mogliśmy nic zrobić, bo prawo jest ułomne jak
ów nieszczęśnik?! Ale po takiej tragedii zbiorą się mędrcy i jednak
ustalą pewne zmiany w prawie, co tylko potwierdzi znane porzekadło - mądry
Polak po szkodzie...
Jeśli Państwo w swej dobroci
uznaje kogoś za nietykalnego z opisanych powodów, to powinno wziąć na
siebie wszystkie straty i krzywdy, które taki obywatel wyrządzi innym. No
jak to? Wspaniałomyślność "do połowy"? Tylko wobec zabłąkanej
owcy? A co z drugą połową? Co z obywatelami stanowiącymi trzon Państwa?
Lekcja
wychowania obywatelskiego...
20 listopada 2006 media zapoznały
nas z szokującą informacją: 28-letnia
nauczycielka rozpijała młodzież.
Za moich (młodych) czasów krążyły
niesprawdzone informacje o woźnym, który zadawał się z młodzieżą (wódeczka,
papieroski; słowo "narkotyki" było niemal nieznane, a cóż
dopiero one same). Owszem, licealni pedagodzy bywali zamieszani w
romansowanie z uczennicami, co było starannie tuszowane. Nie muszę dodawać,
że nauczycielki były poza podejrzeniami, zaś nauczyciele nie flirtowali z
młodzieńcami (jeszcze nie nastały te modne czasy).
Teraz dowiadujemy się, że
nauczycielka zapraszała do domu uczniów na sesje narkotykowe, że dzieliła
się z dziatwą swymi zapasami, a jak brakowało, to wysyłała do dilera. W
tym jednym zdaniu łamała kilka przepisów prawnych i to przez dłuższy
czas. Nie jednorazowo! I miliony Polaków ze zdumieniem słuchają tej
opowieści. Pracę zaczęła w wieku 21 lat. Wcześnie, ale teraz wszystko
rozpoczyna się dość wcześnie. Miała dobrą opinię wśród kolegów,
rodziców i uczniów. I mamy uwierzyć, że przez niemal 7 lat była
wzorowym wychowawcą, a zbłądziła jedynie w ostatnim czasie? Kto w to
uwierzy? To musiało trwać już parę lat. Sprawa wyszła na jaw, bo
rodzice zajrzeli do komputera swej pociechy. Gdyby zajrzeli za 3 lata, to
przeczytalibyśmy dokładnie to samo - nauczycielka z dziesięcioletnim stażem
pracy zaklina się, że narkotykowy proceder trwa jedynie od paru tygodni...
Jaki jest stan umysłowy
inteligencji polskiej (tu nauczycielki języka angielskiego), skoro zajmuje
się (prawda, raczej incydentalnie) narkotykami wraz z uczniami, wobec których
powinien być jednak choć minimalny dystans (a nie wiadomo, czy ta odległość
nie została zmniejszona do wartości ujemnych).
Imprezy odbywały się z uczniami
paru klas, czyli o sprawie wiedziała spora grupa młodych obywateli. I co
oni sądzili o codziennych doniesieniach prasowych o handlarzach narkotyków
i o dyscyplinie szkolnej? Musieli mieć niezły ubaw! Dławili się ze śmiechu?
Jak celnicy, co to czytali o przemytnikach paru butelek wódki a sami
przepuszczali całe kontenery? A dzisiejsi uczniowie z innych szkół? Także
są rozanieleni, a za parę miesięcy dowiemy się, że kolejna nauczycielka
o narkotykowo-nimfomańskim charakterze zabawiała męskie grono o
niewinnych kiściach...
Parę lat temu głośno było o równie
młodej a wesoło usposobionej nauczycielce, która romansowała z uczniami,
przy czym słowo "romans" jest tu użyte wyłącznie w celu
uchronienia uszu od podwórkowych epitetów.
Wśród Polaków są obywatele
stawiający młodzież na piedestale i wierzący, że jest ona wspaniała.
Coraz bardziej wątpię w tę młodzież - a to cała klasa biernie
uczestniczy w molestowaniu koleżanki, a to parę klas miesiącami czynnie
bawi się z nauczycielką w używki. Szok! A do tego mamy rodaków, którzy
na cokole stawiają kobiety. Wręcz nie dadzą o nich złego słowa
powiedzieć. Tak dobrze zostali wychowani, że nie dopuszczają na łamy
nawet tylko lekko wulgarnawych określeń na niewiasty, bowiem one są dla
nich zjawiskami niemal nadprzyrodzonymi. Dla nich to prawdziwy wstrząs. Jeśli
oglądali niemiecki film o pożegnaniu z Leninem i z murem berlińskim (wolałbym
pisownię "Mur Berliński"), to podobnie powinni być trzymani pod
kloszem, z dala od takich serwisów... Bo jak określić taką nauczycielkę?
Czy nie zabraknie nam przyzwoitych słów w zanadto wymuskanym słowniku?
Nie przeczę, że wielu uczniów może
jedynie pozazdrościć rozrywkowych nauczycielek, bo to niezła uciecha mieć
w wieku parunastu lat takie przygody, zwłaszcza że rówieśnice kręcą
zanadto nosami (wolą starszych chłopaków), a tu magisterskie i wyzwolone
ciało pedagogiczne kręci wszystkimi narządami tylko nie aparatem węchu.
Przecież to kompromitacja uczelni,
dyrekcji szkoły i całego systemu oświaty. Jeśli nauczyciel nie odróżnia
dobra od zła i nie widzi swych uchybień... System seryjnie produkuje
pedagogów, z których wielu tam trafia przypadkowo, a wobec młodzieży
grzeszą nieodpowiedzialnością.
Oj szkoda, że ten kapitalizm z
nowoczesnymi belferkami ze słabiutkimi hamulcami i o krzywym - daruję
sobie tłumaczenie na języki zachodnie - prowadzeniem, nie przytrafił mi
się 40 lat wcześniej...
Wasz stetryczały komentator z
maturą AD 1972.
PS I kto uwierzy, że dama otrzyma wyrok 8 lat? To menel tyle by może dostał, ale nie intelektualistka, która pewnie pierwszy raz w życiu weszła w konflikt z prawem. A że ośmieszyła Polskę oraz narobiła szkód szkolnictwu i młodzieży znacznie więcej niż cały tabun podwórkowych dilerów białą śmiercią? To już wina Temidy, która nie panuje nad problemem sprawiedliwości. Jeśli sąd dobrze pogrzebie w życiorysie młodej pani profesor o kiepskim profesjonalizmie, to z pewnością jeszcze coś interesującego znajdzie. Nie wchodzi się ot tak, po prostu, w świat marginesu bez wcześniejszego z nim obcowania. Wskazówka dla systemu oświaty - należy przyjrzeć się wszystkim pannom i kawalerom mającym wpływ na wychowanie naszej młodzieży, bowiem brak rodziny może spowodować zbytnie odejście ciała pedagogicznego w niekorzystnym kierunku dla wychowanków. Nauczyciele z rodzinami na głowie nie mają aż tyle czasu na takie głupstwa.
Jesteśmy
niegospodarnym narodem!
Try tygodnie temu Gdynię obiegła
elektryzująca wieść, że ma być rozebrany największy hotel w mieście. Przyzwyczailiśmy
się do widoku starego hotelu - mówią
zdumieni mieszkańcy Gdyni" - czytamy w gazecie "Echo Miasta"
(2 listopada 2006).
Zaskakuje owo "stary",
skoro budynek liczy sobie raptem nieco ponad... 20 lat. Może w 80-letnim
mieście (Gdynia) to sporo? Inaczej ocenia się tu wiek niż w Krakowie?
Dwudziestoletnie statki uchodzą za
młode, a samoloty w tym wieku jeszcze latają zmagając się z konkurencją.
Jedynie samochody równolatki można uznać za wsad do pieca hutniczego,
chyba że sposobimy je do muzeum.
Pamiętam - z początku hotel nie mógł
być oddany do eksplooatacji, ponieważ nie spełniał wymogów przepisów
przeciwpożarowych. Kto zawinił i jak wysokie były przestojowe straty
pokrywane przez ówczesne państwo robotników i chłopów - nie wiem. Złośliwi
mówili o braku podstołowego datku-wziątki...
Jestem oszczędnym człowiekiem średniej
daty (choć nie aż tak oszczędny, jak wojenne pokolenie) z dodatkiem
ekologicznej wrażliwości, zatem jestem zniesmaczony pomysłem - dlaczego
mamy zniszczyć stosunkowo nowy budynek w kraju z poważnym niedostatkiem
hoteli? Ta budowla pochłonęła kilka tysięcy ton (wówczas deficytowych)
materiałów, zaś projektowanie i montaż to równowartość zawodowych żyć
wielu robotników i inżynierów. Nie szkoda tego dobra tak szybko zmarnować
i zniszczyć?
A środowisko naturalne nie
poniesie szwanku? Statek po złomowaniu przedstawia wartość przynajmniej
odzyskanych metali, a betonowe zgliszcza? Parę tysięcy ton gruzu należy
wywieźć na wysypiska spalając staw paliwa. Zanieczyszczenie powietrza, zużycie
ciężarówek i ulic, zakłócenia komunikacyjne w centrum miasta oraz praca
ludzi, którzy mogliby w tym czasie budować kolejny hotel w innym miejscu.
Czy ktoś rzeczywiście się
zastanowił? I po co? Aby w okolicach wyburzonego obiektu powstał nowy, ładniejszy,
tańszy w eksploatacji? A kto społeczeństwu przedstawił biznesowy plan -
całkowite koszty budowy, eksploatacji i zysków hotelu *Gdynia* oraz
prognozy na najbliższe lata?
Czyżbyśmy mieli zbyt wiele hoteli
w Trójmieście? Polska jest koszmarnie zadłużona i takie marnotrawstwo to
fatalny sygnał dla społeczeństwa, które jest pouczane i wzywane do oszczędzania
energii, paliwa, surowców wtórnych. Jaki przykład dajemy młodzieży? Z
jednej strony zbieranie plastykowych butelek, a z drugiej zniszczenie
"młodego" jeszcze budynku - skandal! Kto za to odpowiada? Czy
wystarczy mieć pieniądze, aby dewastować wszystkie dokonania poprzednich
pokoleń?
Czy można dawać demoralizujące
przykłady pokazując plik pieniędzy? Czy każdy może kupić wywrotkę
lekko czerstwego chleba i ostentacyjnie przejechać koło placówki oczekującej
na każdy dar z żywnością, wjechać na nabrzeże i wyrzucić kilkaset
bochenków do zatoki pod hasłami - "dokarmiamy łabędzie i ryby"
oraz "w kapitalizmie możemy robić z naszą własnością co
chcemy"?
Więcej szacunku dla pracy
poprzednich pokoleń! Z materiałów zużytych na hotel *Gdynia* można wówczas
byłoby zbudować kilkaset mieszkań, które trwałyby jeszcze dziesiątki
lat. Już nie mamy robotniczo-chłopskiego państwa, ale owe obie klasy
bacznie obserwują nowych rządców Polski oceniając ich gospodarność, która
wobec wielkich zagranicznych (i pewnie niespłacalnych) długów graniczy z
sabotażem.
Restauracja "U Kononowicza" - Wiadomości24
(24 listopada 2006)
Aukcje internetowe pełne są ogłoszeń
z wykorzystaniem nazwiska Krzysztofa Kononowicza. A to sweter podobny do
noszonego przez p. Krzysztofa, a to przedmioty, które onże rzekomo poleca,
a także artykuły, "których nie ma nawet Kononowicz" (przewrotna
reklama).
Agencje reklamowe ostrożnie
odchodzą do owego zjawiska i nie podzielają euforii internautów. Być może
skierują ostrą reklamę w stronę młodzieży, bo starsi mogą być
zniesmaczeni nieeleganckim wykorzystaniem wizerunku właściciela swetra i
kilku zadziwiająco prostych recept na funkcjonowanie Państwa.
Pewna agencja reklamowa posunęła się do zadziwiającej
konkluzji - "nie powinniśmy czerpać zysków z manipulowania ludźmi".
Może błędnie zrozumiano wypowiedź, może coś chochlik napsocił, bowiem
każda reklama (także wyborcza, o czym przeciętny Polak coraz lepiej wie)
bazuje na manipulacji masami i na zbijaniu kapitału (nie tylko w branży
finansowej) na nich... Poza branżą finansową (proste manipulacje) mamy
bardziej finzeyjne (sterowanie społeczeństwem w aspekcie politycznym).
Każdy porządny człowiek powinien
dać spokój panu KK, jednak wiadomo, że jeszcze latami będzie się o nim
mawiało i z pewnością powstanie jakiś film. A co parę lat, z okazji
kolejnych wyborów, media nie zrezygnują z emisji gotowych starych cytatów
i filmików. Pewnie ekipy udadzą się na włości najsławniejszego
kandydata na prezydenta miasta i dokręcą jego nowe pomysły na zbawienie
Polski. Czy ktoś chce, czy nie, pan KK na stałe wchodzi do panteoniku
polskiej kultury. Wielu lepszych dobija się tamże latami i mają teraz
dylemat - czy wejść na niższym poziomie, czy... wcale. A że można, to
już udowodniła pewna polska artystka (bodaj Znalska) od krzyża.
Inna sprawa, że jeśli media śmieją się na całego
z wszystkich niemal polityków, a ktoś nawołuje, aby p. Krzysia wyłączyć
z tego rechotu, to należałoby zapytać - czy ludzi traktować jednakowo,
czy niektórych ulgowo. A jeśli ulgowo, to czy w ramach nadpoprawności nie
stajemy się małymi rasistami? No bo jeśli białych byśmy traktowali na
serio, zaś o innych publicznie byśmy mówili z pobłażaniem... Przecież
p. Krzysztof jest pełnoprawnych obywatelem RP, chyba że sąd wyda inną
opinię.
Aby odciąć się od dość
humorystycznych wątków o p. Krzysztofie (kiedy to w duchu śmiejemy się
do sporego rozpuku, ale w towarzystwie intelektualistów jednakowoż ów
rechot wypada trzymać na wodzy) mam pomysł, na którym może zarobić w końcu
sam p. Kononowicz, który obecnie w znacznej sławie jednak biedę klepie. I
tylko dlatego pracuję nad tym artykułem.
Polacy i turyści lubią dobrze zjeść,
zatem propozycję kieruję do branży gastronomicznej.
Otóż restauratorzy z Białegostoku
powinni gościć u siebie najbardziej znanego białostoczanina, jakim jest
niewątpliwie pan Krzysztof. Oczywiście w celach marketingowych, bowiem żywa
reklama (nawet z ukochaną mamusią) zwiększy obroty tamtejszym placówkom
żywienia zbiorowego. Gościć z typowa polską hojnością - może bez
kawioru, ale też nie z daniem firmowym polecanym emerytom... I niech nie
narzekają, bo im p. Krzysia podbiorą restauratorzy z Poznania, znani
przecież z gospodarnego oka. A jak czuliby się ci ostatni, gdyby ich sławne
koziołki przewieziono do Białegostoku?
Aby zablokować pomysłowych
naszych rodaków z Chicago (którzy po przeczytaniu tego tekstu z pewnością
zapragną zrobić większy interes za oceanem), należy zalo(b)bować w
amerykańskiej ambasadzie blokadę wydania wizy naszemu słynnemu rodakowi.
Niestety, z Brukselą nie poradzimy sobie - jak tylko ktoś zapragnie, aby
p. Krzysztof serwował tam brukselkę, to (niestety) nie możemy zabrać
dowodu osobistego internetowemu pupilowi. Ale odwołamy się do jego
patriotyzmu i pewnie nie wyjedzie za łatwiejszym chlebem.
Restauracja (a może cała sieć?)
"U Kononowicza" powinna stosować rabaty dla raczących się gości
przybywających w firmowych strojach - 5% za uszatkę (zimą) lub za koszulkę
z jakimkolwiek motywem nawiązującym do kandydata albo 10% za turecki
sweter (z gwiazdką - "nie można łączyć rabatów"). Obowiązkowym
a wytwornym strojem dla kelnerów byłby oczywiście nowiutki i pachnący
sweterek wzorowany na małoazjatyckim motywie z lat osiemdziesiątych...
W szkołach - więcej praktyki, mniej teorii! -
Wiadomości24
(25 listopada 2006)
Ciała dwudziestoparoletnich ludzi
znaleziono w samochodzie stojącym w garażu. Było zimno, zatem zamknęli
auto i włączyli ogrzewanie... silnikiem (oczywiście spalinowym). Umarli.
Rodzice, którzy ich szukali, doznali szoku!
W
Brodnicy dwoje młodych ludzi śmiertelnie zatruło się spalinami podczas
randki. - informują media 20 listopada
2006.
Ciała dwudziestoparoletnich ludzi
znaleziono w samochodzie stojącym w garażu. Było zimno, zatem zamknęli
auto i włączyli ogrzewanie... silnikiem (oczywiście spalinowym). Umarli.
Rodzice, którzy ich szukali, doznali szoku!
Co pewien czas czytamy o takich
wypadkach, a to w Polsce, a to poza naszym krajem. Także są wypadki z
dogrzewaniem na jachtach i w domach. W domach zwykle są wypadki z piecami węglowymi
w pokojach oraz z piecykami gazowymi w łazienkach.
Pomijając samobójstwa, których
zapobieganie to zupełnie inny temat, tego typu przypadki powinny być
omawiane w szkołach. Może jeden z przedmiotów powinien nazywać się
"szkoła (prze)życia", który to obejmowałby podstawowe sprawy
bezpieczeństwa (windy, zatrucia, porażenie prądem), rekreacyjne (skoki do
wody w niepewnym miejscu, sporty ekstremalne) oraz sprawy prokreacyjne
(wielki rozdział do osobnej dyskusji). Także porady w wypełnianiu
formularzy, podań, rozumienie umów bankowych i gwarancyjnych.
Cóż z tego, że młodzież
poznaje historię, geografię, biologię, jeśli po latach to tylko z reguły
ciekawostki przydatne w towarzystwie, teleturniejach i krzyżówkach, zaś
trudności w poruszaniu się w życiu zawodowym i osobistym stawiają
pytanie zasadniczej natury - czy kosztem wielu niepotrzebnych wiadomości z
rozmaitych przedmiotów nie można byłoby dowiedzieć się wielu
praktycznych porad, które uratowałyby nam życie oraz pomogłyby nam w
poszukiwaniu pracy, w pertraktacjach z pracodawcą, a także przestrzegałyby
nas przed oszustami. Inaczej - czy Polacy zamieniając w szkołach kilkanaście
godzin rocznie nauk "tradycyjnych" na nauki
"praktyczne", żyliby dłużej i szczęśliwiej? Odpowiedź nasuwa
się jednoznacznie. A jeśli tak, to dlaczego pomysłu nie wprowadzić w
czyn? Taka szkoła życia i przeżycia poprawiłaby standard naszego
istnienia!
No i jakiś konkretny pomysł (na
dzisiaj) w aspekcie opisanej tragedii - każdy właściciel samochodu
powinien otrzymać w urzędzie (najwygodniej podczas rejestracji wozu)
emblemat (etykietę) samoprzylepną z tekstem "W garażu nie włączać
ogrzewania silnikiem! Grozi śmiercią!", aby zawiesić ją nad
wyjazdem z domowej zajezdni. Ktoś powie - przecież to każdy przeciętny
człowiek wie. Niby wie, ale w pewnych sytuacjach może zapomina albo
lekceważy zasłyszaną opinię. W końcu o zakazie przechodzenia przez tory
kolejowe oraz o niestosowności włażenia na słupy energetyczne także
niby wszyscy zapytani wiedzą, a rokrocznie kilkunastu Polaków ginie, bo
przeoczyli zakaz albo go na ich ostatniej drodze zabrakło.
Po kilkudziesięciu latach
prowadzenia proponowanego programu, w razie dramatu byłego ucznia, zapewne
statystyki wykazałyby, że pechowiec albo wagarował, albo chorował
podczas "życiowych" lekcji i już tylko to dowiodłoby słuszności
niniejszego postulatu.
Geniusz miałby teraz 60 lat
Freddie Mercury (urodzony 5 września
1946 jako Farrokh Bulsara na wyspie Zanzibar, zmarł 24 listopada 1991 w
Londynie, czyli 15 lat temu) - jeden z najbardziej znanych i fenomenalnych
piosenkarzy, lider brytyjskiej grupy "Queen".
Dzieciństwo spędził w Bombaju, otoczony luksusem.
Studia skończył z dyplomem grafiki i projektowania. Miał niepowtarzalny głos
o skali 3,5 oktawy.
Bez oporów przyznawał się do
homoseksualizmu, czyli do dewiacji, która w 1991 roku (w roku Jego śmierci!)
przestała być dewiacją. Niestety, dość rozwiązły tryb życia dał się
we znaki - wyznawał żartem, że "w ciągu jednej nocy miałem więcej
kochanków niż Elizabeth Taylor w ciągu całego życia", no i stało
się to, co w znacznej mierze zależy od rachunku prawdopodobieństwa (a
miewał całkiem przypadkowych partnerów!) - zaraził się najstraszliwszą
ze wstydliwych chorób. Do końca nie chciał się przyznać, że jest na nią
chory - uczynił to jednak tuż przed śmiercią. Przyjaźnił się z
Georgem Michaelem oraz z Eltonem Johnem, zatem z równie ekscentrycznymi
artystami.
Jego ojciec nie mógł wybaczyć Mu
ogólnie niepochwalanego trybu życia, tyleż rozwiązłego, co i płciowo
niewłaściwego. Jednak zdążyli się pogodzić. Kochał koty. Kiedy pani
Austin (byli w siedmioletnim związku) marzyła o następnym pokoleniu,
oznajmił, że wolałby mieć kolejnego kotka.
Zwłoki skremowano i rozrzucono nad
Jeziorem Genewskim, tamże postawiono Mu pomnik. Miałby teraz 60 lat i z
pewnością do swych wspaniałych utworów, koncertów i teledysków/wideoklipów
dołączyłby kolejne superprzeboje.
Nie słyszałem, aby w Polsce
istniał jakikolwiek obiekt Jego imienia - może ważny węzeł drogowy
nazwać "rondo Mercury'ego" (choć wolałbym "Rondo
Mercury'ego")?
Wielcy ludzie, jako bezcenni
Ziemianie, powinni być bardziej odpowiedzialni, bowiem ich życie i talent
wnosi tak wiele do cywilizacji, że ich obowiązkiem jest tworzyć jak najdłużej.
Mercury przedkładał jednak swój ryzykowny tryb życia ponad służbę całej
ludzkości, czym pozbawił nas dalszych genialnych utworów.
Homoseksualizm, osiąganie satysfakcji seksualnej z partnerami tej samej płci. Odmienność seksualna, która nie jest parafilią (zboczeniem) - to najkrótsza (i pewnie niedoskonała) definicja (kiedyś dewiacji, a teraz tylko odmienności, jednak w dalszym ciągu uchodzi za nienaturalny międzyludzki zwyczaj).
Sport
a nienawiść między narodami
Po wygranej w dzisiejszym (28
listopada 2006) meczu w siatkówkę z Rosjanami, internauci dali wyraz
powszechnej euforii. Do tego stopnia, iż jeden z anonimowych współtwórców
jednego z portali popełnił wątek pod nazwą "WPISUJCIE MIASTA KTóRE
NIE LUBIą RUSKICH".
Przejrzałem 170 wypowiedzi i uznałem,
że są wśród nich jawnie rusofobiczne, zatem wysłałem w południe do
redakcji portalu prośbę o zdjęcie całego wątku. Po półgodzinie
otrzymałem zaskakującą odpowiedź -
Szanowny
Panie. Komentarz odnosi się do siatkarzy rosyjskich. Pozdrawiamy. Redakcja
Forum Onet.pl
Moja odpowiedź była bardziej
nerwowa, bowiem przejrzałem staranniej niż owa redakcja fobiczne teksty.
Chyba
Redakcja sobie żartuje... A ja myślałem, że *RUSKIE* dotyczy pierogów.
Sprawa zostanie przedstawiona na innym forum, a Redakcja niech przemyśli
swe stanowisko. Jeśli gramy z drużyną z Izraela i ktoś krzyknie "żydy
na przemiał", a inny będzie tłumaczyć odzywkę jako apel
zatroskanego ekologa o marnowaną makulaturę ("kleksy na papierze do
powtórnego przerobu surowców"; żyd to kleks) to tym kimś będzie
Redakcja? Żarty sobie Redakcja stroi? Proszę podać mi parę wpisów świadczących,
że chodzi o siatkarzy, bo ja widzę szereg wpisów nienawiązujacych do
sportu. Wg mnie to rusofobiczny wątek!
I załączyłem wszystkie
skopiowane wypowiedzi (ok. 180), z czego teraz publikuję jedynie część
(kilka głosów wzywających do opamiętania oznaczyłem *; jednak pośród
anonimowego tłumu jest paru rozsądnie myślących). Zachowano pisownię
oryginalną.
*Ruscy są ok. Prywatnie. Mają tylko kiepskich władców.
Zakopane nie lubi ruskich i gratuluje polskim
siatkarzom
Opole nie lubi Ruskich też
*nie wpisuj sie w czyims imieniu, co? :/ JA ICH
LUBIE
*chyba nikt jak wy powinniście być nauczeni
tolerancji wobec innych nacji, wielki wstyd
Ja nie lubię. Zadufane w sobie, mongolskie plemię
dzikich.
Gorzów tez nie trawi czerwonej zarazy
Szczecinek, też nie cierpi Ruskich!!!
*Rosjanie, to wspaniali, mili, otwarci, radośni,
uczynni ...
*ALE GŁUPIA ZAJAWKA - ŻENADA!
A ja lubie Ruskich...a nie lubie Amerykanów
*A ja lubie i podziwiam Rosjan bo to wspaniali
ludzie tylko mieszkaja w paskudnym kraju
CALA POLSKA NIENAWIDZI RUSKOW! PO CO TE
WYLICZANKI.TAK BYLO, I TAK ZAWSZE BEDZIE!!!
*MóW ZA SIEBIE ZAKOMPLEKSIAłY CZłOWIEKU
Ciechanów też nie lubi ruskich i wcale nie
pierogi
Ruskie to Ja lubie TYLKO pierogi
*odrobinę kultury? HANBA stawiać takie pytania.
Lublin,ale nie lubic to za malo powiedziane !!!!
Opatkowice to wioska, ale też ich nie lubimy!!!
*A jak byś się czuł gdyby po wygranej Rosjan
jakiś tamtejszy kibic obwieścił w internecie podobne do Twojego, równie
głupie, nacjonalistyczne zawołanie, że "zbiera nielubiące Polaków
miasta".
*żal mi was !!czy Rosjanie to inni ludzie?naprawdę
zaczynam wierzyc, że urodziłem się w kraju małej tolerancji, ksenofobii
i rasistów.nie potraficie się cieszyc wygraną bez podtekstów?kocham swój
kraj, a do Rosjan nic nie mam.
Lubniewice - Wszyscy wysiedleni przez ruskich mają
powody by ich nnie lubieć.
*Jak można pisać taki post. Jesteście
szowinistami i źle świadczycie o Polsce i Polakach. Wstyd i wiocha. Królewiec,
Wilno, Grodno, Lwów- NIENAWIDZĄ ruskich!!
*Bardzo lubię Rosjan !!! Rosjanie są super. Nie
lubię rosyjskich polityków spod znaku KGB.
A ja też nie lubię Ruskich, bo oni nie lubią
Polaków, a poza tym mamy z nimi na pieńku
Które miasto wogóle lubi ruskich?
Po kolejnych dwóch godzinach otrzymałem drugą odpowiedź niepokojonej przeze mnie redakcji [...] -
Szanowny
Panie
Przykład z Izraelem nie był
trafny - to byłby zupełnie inny, rasistowski komentarz (np. określenie
"kleksy"). Doszliśmy do wniosku, że komentarz dotyczy siatkarzy
ponieważ na to wskazywałby kontekst wydarzenia. Niemniej jednak
postanowiliśmy uznać Pana racje - wątek rozwinął się w atak na cały
naród. Tym samym postanowliśmy go usunąć z forum. Przepraszamy za wcześniejszą
decyzję odmowną.
Pozdrawiamy
Redakcja Forum Onet.pl
No
i podziękowanie ode mnie -
Dzięki
za usunięcie. Na kleksy dawniej mówiono żydy, ale teraz to niewielu zna
to określenie. Pozdro. Mirnal
Każdy
z nas cieszył się z wygranej naszych siatkarzy. Z pewnością nikt z nas,
na nieanonimowym forum nie pisałby takich komentarzy, bo każdy wie, że można
sobie w złości pożartować z tego czy innego narodu, z tych czy innych
ludzi (rudych, tłustych, zapitych, nieszczęśliwych, porzuconych), ale
czytając jakąś książkę (choćby ze złośliwymi dowcipami), nie należy
czynić tego jednak w szerszym gronie (w telewizji, w domu przy młodszym
pokoleniu), bowiem tak właśnie rodzą się wszelkie fobie. A że każdy z
nas ma jakiś prywatny osąd i szereg przywar, to tak zawsze było. Nie
nazwałbym tego hipokryzją, ale dobrym wychowaniem, przecież niemal
wszyscy obgadują za plecami ludzi z rozmaitych powodów, choć tego im w
oczy nie powiedzą. Świat także ma o nas wyrobione zdanie (amerykańskie
dowcipy o polskich kubkach z uchami od środka, czy Niemców o ich autach
garażujących już u nas), jednak przyzwoici cudzoziemcy w szerszym
towarzystwie nie dają upustu swym poglądom wobec innych ludzi, choć
przecież całe życie przebrnęli przez rozmaite mniej lub bardziej
wybredne złośliwości kierowane także w naszą stronę.
Rosyjscy siatkarze zlekceważyli
nas: "O, Polacy wygrali już 7 meczów po trzy sety i myślą, że świat
zawojowali? Daliśmy im łupnia w pierwszych dwóch setach, to jeszcze jeden
i żegnajcie, nasi bracia Słowianie!". A tu taka siurpryza! 2:2 i
zwycięski tajbrek dla Polski - sensacja! Przecież wielu Polaków i Rosjan,
po dwóch setach uznało, że nie ma sensu meczu oglądać (oba narody, ale
z innych powodów). Żona mnie woła ok. 20. - "tajbrek będą powtarzać!";
lecę i oglądam, choć znam wynik. A do męża Rosjanina, z oczywistych
powodów, tamtejsza żona nie zawołała - "tajbrek będą powtarzać!",
bowiem powtórki zwykle lubią oglądać... zwycięzcy.
Niestety, niektóre stacje radiowe
naśmiewały się z pokonanych Rosjan w stopniu przekraczającym zasady
kulturalnej etykiety. Gdyby takie audycje były emitowane w Rosji po naszej
przegranej, to uznalibyśmy je za wyjątkowo obleśne. Idee sportowe już
dawno legły w gruzach!
PS Czym wytłumaczyć, że
amator zgłasza problem, a zawodowiec dostrzega sprawę dopiero po paru
godzinach? Załączony znaczek nawiązuje do Igrzysk XXI Olimpiady -
Montreal 1976 (17.07. - 1.08.), kiedy w finale pokonaliśmy ZSRR 3:2
(11:15;15:13;12:15;19:17;15:7).
ADHD
- mali chuligani pod ochroną orzeczeń medycznych?
Pogryzione do krwi nauczycielki
robią obdukcje, dyrekcja zakłada monitoring, a rodzice boją się o swoje
dzieci - alarmuje "Metro" (27 listopada 2006).
- Jesteśmy zaszczute przez matkę
chłopca, po każdych zajęciach płaczemy. Gdy zwracamy dziecku uwagę, że
tak nie można robić, mówi nam: Powiem mamie, że mnie biłaś, szmato -
zwierzają się przedszkolanki. Mama małego agresora nie wierzy, że tak
zachowuje się jej dziecko. - On jest taki dynamiczny - tłumaczy.
Prawdopodobnie mamy do czynienia z
ADHD. Kiedyś w programie Drzyzgi (TVN) również poruszono ten temat. Co
charakterystyczne - rodzice w obu przypadkach uważają swe pacholęta za dość
znośne a pretensje mają do pedagogów, dziennikarzy i wszystkich świętych.
Do siebie najmniej.
Dwukrotnie (UWAGA, ostatnio 29
listopada 2006) pokazano 16-latka, który chuligani, klnie, obraża sąsiadów,
zakleja zamki drzwiowe, podpala drzwi do mieszkań, pije z kolegami. Oczywiście
- mamusia nie rozumie, dlaczego wszyscy czepiają się jej synka i aż dziw,
że jej auta jeszcze nie zajęto w poczet pokrycia strat i procesów. Nie
orientuję się na tyle, aby orzec, czy to także dotyczy ADHD, bowiem
choroba jest na tyle w naszym społeczeństwie słabo znana, że nie jest
znany związek tej choroby (za młodu) z chuligaństwem (wieku dojrzewania).
Policja jest bezradna - kilkanaście
spraw w toku! Już po pierwszej audycji, aby więcej policyjnego wstydu nie
pokazywano na ekranach, powinien zadzwonić wojewódzki komendant do podwładnego
i zasugerować radykalne rozwiązanie. Gdyby miejska placówka naszej
nieruchawej władzy wykazała się rzutkością, to nie byłoby sprawy -
mandacik za nieprawidłowe przechodzenie, za wulgaria, za piwo pod chmurką,
wezwanie i parogodzinne na przesłuchanie. Tak się załatwia kłopotliwych
obywateli w wolnych Stanach Zjednoczonych. I nie mylić z dawną działalnością
politycznej milicji, bo obecnie wskutek rozdzielenia dwóch Polsk, nowi
funkcjonariusze jakby bardziej przypominają muchy w smole. Czyżby hasła o
wolności i demokracji rozhartowały naszych mundurowych stróżów prawa?
Ponieważ problematyka jest coraz
bardziej znana, dzieci takich jakby coraz więcej, to sprawą powinien zająć
się Rzecznik Praw Obywatela i Rzecznik Praw Dziecka. I przydałyby się
badania statystyczne - jaki to jest zakres tego typu odchyleń od normy i co
może ciekawsze - należy przebadać rodziców, bo jakoś dziwnie się składa,
że kiedy dziatwa jest skrajnie nieznośna, to rodzice są w nawiedzony sposób
agresywni i przekonani niemal o świętości swych bachorów. Należy
zastosować najnowocześniejsze metody badań genetycznych, bo to nie
przypadek, że dwa pokolenia są takie niespołeczne. Być może należałoby
przeprowadzić wywiady z dziadkami, ponieważ dawniej nie przywiązywano
wielkiej wagi do ADHD, więcej - od niedawna dopiero coraz więcej rodaków
poznaje ów syndrom. Oczywiście, o chorych nie należy mówić źle, ale jeśli
inwalida na wózku wykorzystuje swoją trudną sytuację i awanturuje się
"na lewo i prawo", to ktoś też musi o tym nieprzyjemnym fakcie
zapoczątkować dyskusję.
Mimo że mamy od kilkunastu lat
nowy-stary system to Polacy nie potrafią korzystać z prawa (w tym do
obrony). Pracownicy przedszkola oraz rodzice pokrzywdzonych dzieci powinni
zalać sąd pozwami przeciwko rodzicom tego niesamowitego nieszczęśnika
(wg jednych) a małego chuligana (wg innych). Jeśli sąd uzna, że za chore
dzieci rodzice finansowo i karnie nie odpowiadają, to za wszelkie straty
odpowiedzialność powinno ponosić wspaniałomyślne Państwo.
Dla całkowitego rozeznania sprawy,
dobrze byłoby poznać sto podobnych przypadków - odszukać historie
zaburzeń dzieci z ADHD sprzed kilkunastu lat i ocenić - co zmieniło się
w ich życiu, czy założyły swe rodziny, czy ich potomkowie objawiają równie
dziwne zachowania?
Dyrekcja przedszkola skierowała
sprawę (przedstawioną w *Metro*) do sądu rodzinnego o ustalenie przyczyn
agresywnego zachowania chłopca (nareszcie!), zaś matka małego gawrosza
skierowała sprawę do kuratora i prokuratury (bo... wszyscy uwzięli się
na jej syna).
Amerykańska wolności, więcej rozsądku!
Czym kierował się armator statku,
remontowanego w jednej z polskich stoczni, noszącego nazwę "Red Sea",
czyli "Morze Czerwone", który w szeroki świat został
wyekspediowany po uroczystej zmianie nazwy na... "Amerykańska Wolność"?
Być może większy lapsus popełniłby
nazywając swą własność MS "Titanic", bowiem istnieją nazwy,
których z zasady nie nadaje się statkom. Samolotu także chyba nikt nie
nazwie... "Ikar".
I dokąd może dopłynąć taki
statek? Z pewnością nie do Iraku, Iranu i paru innych krajów.
Niedawno widziano na Bałtyku
statek MS "Kassandra". Kto nadaje takie ciekawe imiona? Wszak
Kasandra to kobieta wieszcząca nieszczęście. Nie chciałbym być kasandrą
(może kasandrem?), ale oby załoga owej "Amerykańskiej Wolności"
(sparafrazowana dawna nazwa - "Red Sea of Blood") dzielnie walczyła
ze sztormami i oby żaden terrorysta nie wziął odnowionego statku za i na
cel!
Niektóre zagraniczne dzienniki (i
jeden polski) opublikowały humorystyczne karykatury Mahometa. Zabawę miał
postępowy Zachód (my już pomału tam się aklimatyzujemy), złościł się
świat islamu, a reszta świata patrzyła trwożnie, "co z tego
wyniknie".
Rozsądni ludzie negatywnie ocenili
owe żarty - wszak rolą mediów nie jest prowokowanie nienawiści i
propagowanie wrogości. Odważnym wydawcom zaproponujmy rejs statkiem
"Amerykańska Wolność" do wybranych krajów z pokojową misją,
podczas której dzierżyliby gołąbka pokoju oraz wieźliby ze sobą
obszerne interpretacje i wyjaśnienia publikacji karykatur w aspekcie wolności
propagowanej przez Zachód, z darmowym ich rozdawnictwem? Gdyby jeszcze ktoś
w nocy dopisał na kadłubie dalszy ciąg tej nazwy - "for Iraq",
to los posłańców zachodniego stylu byłby przesądzony...
Czapeczka z przymrużeniem oczka
Cóż nam proponuje dziennik *Fakt*
(30 listopada 2006) na ból głowy i depresję? Otóż zamieścił
"cudowną czapeczkę", którą można sobie złożyć ze stron tejże
gazety - jakie to ekologiczne!
Okazuje się, że - Wczoraj
wieczorem mistrz przyjechał do drukarni, aby przekazać cudowną moc
Czytelnikom. Najpierw potrzebna była chwila skupienia, żeby przywołać
dobre moce. Gdy ruszyły maszyny drukarskie, bioenergoterapeuta nasączał
strumieniem uzdrawiającej energii strony *Faktu*.
Na załączonym w gazecie zdjęciu
(na zachętę?) pokazano pannę Marzenkę (22 lata), która lata niemal goła
(i tyleż wesoła - ma na sobie tylko dwuczęściowy kostium oraz właśnie
rzeczoną... czapeczkę) po tejże drukarni.
Jeśli ktoś by zechciał otrzymać
dodatkową cząstkę energii tylko dla siebie, to może przysłać swój
szanowny wizerunek głowy ustrojonej w papierową czapeczkę, co ma zwiększyć
pozytywne doznania po ponownym napromieniowaniu przez mistrza owej
ceremonii. Przy okazji należy podpisać zgodę na publikację owej
fotografii w poczytnej gazecie, z której można produkować takie ciekawe
nakrycia głowy (postęp, bowiem za komuny prasa miała wyłączność
zastosowania na antypodach korpusu).
Ponieważ mistrz nazywa się Mrugała,
nie można wykluczyć, że redakcja *Faktu* po prostu sobie dzisiaj życzliwie
a przedświątecznie mrugała na Szanownych Czytelników... Ale być może
za parę dni nastąpi wysyp opinii na łamach gazety, zapewniających o
poprawie nastrojów osobom podatnym na brzydszą pogodę? Zatem z żartami
powstrzymajmy się jeszcze te parę dni, a na wszelki wypadek przetrzymajmy
ów egzemplarz do zapoznania się z opiniami naszych rodaków.
AKTUALNOŚCI
PAŹDZIERNIKOWY MIROSŁAWA NALEZIŃSKIEGI
AKTUALNOŚCI
SIERPNIOWE MIROSŁAWA NALEZIŃSKIEGI
AKTUALNOŚCI
LIPCOWE MIROSŁAWA NALEZIŃSKIEGI
AKTUALNOŚCI
MAJOWE MIROSŁAWA NALEZIŃSKIEGI
AKTUALNOŚCI
KWIETNIOWE MIROSŁAWA NALEZIŃSKIEGI
AKTUALNOŚCI
MARCOWE MIROSŁAWA NALEZIŃSKIEGI
AKTUALNOŚCI
LUTOWE MIROSŁAWA NALEZIŃSKIEGI
AKTUALNOŚCI
STYCZNIOWE MIROSŁAWA NALEZIŃSKIEGI
i przechodzimy na 2005r
AKTUALNOŚCI
GRUDNIOWE MIROSŁAWA NALEZIŃSKIEGI
AKTUALNOŚCI
LISTOPADOWE MIROSŁAWA NALEZIŃSKIEGI
AKTUALNOŚCI
PAŹDZIERNIKOWY MIROSŁAWA NALEZIŃSKIEGI
AKTUALNOŚCI
WRZEŚNIOWE MIROSŁAWA NALEZIŃSKIEGI
AKTUALNOŚCI
SIERPNIOWE MIROSŁAWA NALEZIŃSKIEGI
AKTUALNOŚCI
CZERWCOWE MIROSŁAWA NALEZIŃSKIEGI
AKTUALNOŚCI
MAJOWE MIROSŁAWA NALEZIŃSKIEGI
AKTUALNOŚCI
KWIETNIOWE MIROSŁAWA NALEZIŃSKIEGO
ARTYKUŁY
- tematy do przemyślenia
i wiele innych w kolejnych działach wydawnictwa:
SĄDY
PROKURATURA
ADWOKATURA
POLITYKA
PRAWO
INTERWENCJE
- sprawy czytelników
"AFERY PRAWA" - Niezależne Czasopismo
Internetowe www.aferyprawa.com Redaktor Naczelny: mgr inż. ZDZISŁAW RACZKOWSKI |
|
WSZYSTKICH INFORMUJĘ ŻE
PROWADZENIE STRON PUBLICYSTYCZNYCH
JEST W ZGODZIE z Art. 54 KONSTYTUCJI RZECZYPOSPOLITEJ POLSKIEJ
zdzichu
Komentowanie nie jest już możliwe.