opublikowano: 26-10-2010
WOLNOŚĆ PUBLIKACJI - CO TO TAKIEGO?
Czy instytucja dziennikarza-sprawozdawcy sądowego przejdzie do lamusa, a sądy zamkną się przed społeczeństwem, w imieniu którego wydają wyroki?
Sprawa jest aktualna i istotna, w związku z ujawnieniem
przez dziennikarzy rozmów aresztowanego posła Pęczaka z lobbystą Dochmalem.
Najbardziej wkurwiony tym faktem jest prokurator generalny Kazimierz
Olejnik, który ma za zadanie ukrywanie przekrętów władz. Dlatego
prokurator Milan Danilewicz z prokuratury w Kaliszu, zajął się sprawą
wycieku tych podsłuchanych przez ABW rozmów. Ciekawe tylko, czy wyciekły z
prokuratury, czy z komisji d.s Orlenu?
Tak czy
inaczej zażądał on billingów prywatnych i służbowych telefonów dziennikarzy "Gazety Wyborczej" i "Rzeczpospolitej", którzy ujawnili
w publikacjach rozmowy, ujawniające miernotę intelektualna władz.
Nasyłanie policji i prewencyjne aresztowania
dziennikarzy, oraz tych którzy próbują się z nimi spotykać - to
aktualny standard na Białorusi, a jako stalinowski
numer znany też osobiście autorowi prześladowanemu przez władze za
prowadzenie niniejszej witryny internetowej.
Zgodnie z prawem nie billingi dziennikarzy powinny być
ujawnione, lecz prokuratorów, którzy ich ścigają...
I na Białorusi, i w ostatnich działaniach przeciwko polskim dziennikarzom chodzi o to, by odebrać mediom ich najmocniejszy oręż - zaufanie informatorów. Kto zechce rozmawiać z dziennikarzem, jeśli potem może to zostać
ujawnione?
Z pozoru rutynowe działanie prokuratury jest zamachem na wolność mediów. Oznacza bowiem to, że tajemnica dziennikarska nie będzie już chroniona ani przez dziennikarzy, ani przez sąd (zgodnie z prawem tylko on może zwolnić dziennikarza z zachowania tajemnicy). - Tajemnica dziennikarska jest rzeczą świętą - mówi Krystyna Mokrosińska, szefowa Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich. - Prokuratura powinna co najwyżej poszukać billingów osób, które telefonowały do dziennikarzy - dodaje adwokat Jerzy Nau-mann. Gdyby tego typu działania stały się praktyką, oznaczałoby to, że każdy prokurator - idąc na skróty - może sprawdzić, z kim i kiedy rozmawiają dziennikarze. Rozmowa telefoniczna z dziennikarzem, który ujawnia afery i skandale, niemal automatycznie stawałaby się dowodem przestępstwa.
Rozprawy sądowe w większości są jawne dla publiczności. Z tego prawa korzystają
dziennikarze-sprawozdawcy sądowi, informując opinię publiczną o toczącej się sprawie. Aby lepiej zorientować się w przedmiocie konkretnej sprawy, sięgają czasem do akt sądowych, by uzupełnić swoją wiedzę, nie popełnić pomyłki, a przede wszystkim rzetelnie relacjonować to, co się dzieje podczas kolejnych rozpraw.
Ponadto, zgodnie z Kodeksem Postępowania Karnego:
Art. 357. § 1. Sąd może zezwolić przedstawicielom radia, telewizji, filmu i prasy na dokonywanie za pomocą aparatury utrwaleń obrazu i dźwięku z przebiegu rozprawy, gdy uzasadniony interes społeczny za tym przemawia, dokonywanie tych czynności nie będzie utrudniać prowadzenia rozprawy, a ważny interes uczestnika postępowania temu się nie sprzeciwia.
§ 2. Sąd może określić warunki, od których uzależnia wydanie zezwolenia przewidzianego w § 1.
Art. 358. Jeżeli nie przemawia przeciw temu wzgląd na prawidłowość postępowania, sąd na wniosek strony wyraża zgodę na utrwalenie przez nią przebiegu rozprawy za pomocą urządzenia rejestrującego dźwięk.
Jednak sędziowie dla ukrycia stronniczości? prywaty? czy swojej
niekompetencji? - z reguły nie godzą się na
nagrywanie posiedzenia sądowego. Takie zachowanie daje podstawy do
przypuszczenia, że w sprawie są mataczenia. Logiczne, że ten co nie ma nic do
ukrycia nie ma powodów obawiać się dziennikarskich nagrań.
Jeśli się ogranicza prawo społeczeństwa do informacji, to trzeba mieć naprawdę ważne
powody - z reguły chodzi o tajemnice państwowe.
Ale prawo do informacji jest co najmniej tak samo ważne, jak prawo do prywatności i nie
mogą wchodzić tu żadne prywatne interpretacje sędziego. Obowiązuje tylko
prawo o ochronie danych osobowych. Jasne, że nie dotyczy to osób publicznych i
urzędników państwowych, czyli np. posłów, sędziów, czy prokuratorów.
AKTUALNOŚCI
Mówi prof. Andrzej Rzepliński oraz Centrum Monitoringu Wolności Prasy SDP.
- Dostęp dziennikarzy do akt sądowych jest podstawowym i nieodzownym elementem informowania obywateli o pracy sądów, a także społecznej kontroli nad wymiarem sprawiedliwości. Dziennikarz pozbawiony dostępu do akt sądowych byłby w praktyce pozbawiony możliwości rzetelnego relacjonowania procesu.
- Dziennikarze-sprawozdawcy sądowi są potrzebni, także sędziom. Nieraz jednak brakuje zrozumienia dla natury ich pracy i społecznej roli mediów. Obie strony, sędziowie i dziennikarze, muszą jeszcze sporo się uczyć, by relacje między nimi były poprawne - taka jest konkluzja z dyskusji, jak relacjonuje w “Rzeczpospolitej” Marek Domagalski.Wielu spraw bez wglądu w dokumentację dziennikarz nie jest w stanie poprawnie zrelacjonować, co uderza nie tylko w niego, ale i w społeczeństwo, które oczekuje rzetelnej informacji także o tym, co dzieje się w sądzie podczas procesów.
Obowiązujące prawo przewiduje jawność rozpraw (z nielicznymi wyjątkami) - wobec czego redaktorzy
mogą bez żadnych przeszkód uczestniczyć w rozprawach oraz pisać relacje z ich przebiegu. Tym samym redakcje przejmują na siebie ewentualną odpowiedzialność cywilno-prawną za treść tych publikacji. Problem ma wymiar ogólnopolski i obecnie toczą się dyskusje (również prasowe) dotyczące relacji przepisów ustawy o ochronie danych do przepisów ustawy - prawo prasowe. Mam nadzieję, że w tej sprawie wypowiedzą się wkrótce stosowne
organy, czy przeglądanie akt sądowych przez dziennikarzy narusza ustawę o ochronie danych
osobowych [ustawie z dnia 29.07.1997 o ochronie danych osobowych].
Bezpiecznik demokracji
"Gdybym miał wybierać między wolnością dla władzy wykonawczej a wolnością mediów, wybrałbym to drugie" - powiedział Thomas Jefferson, ojciec amerykańskiej demokracji. Współczesne demokracje mają zapisany w konstytucji monteskiuszowski trójpodział władzy, de facto respektują jeffersonowski czwórpodział. Formułuje go pierwsza poprawka do konstytucji Stanów Zjednoczonych: "Kongres nie może stanowić ustaw (...) ograniczających wolność słowa lub prasy".
Poprawkę wprowadzono dlatego, że klasyczny trójpodział władzy nie chroni społeczeństwa przed nadużyciami władzy, czemu sprzyja monopol jednej opcji. W Polsce czwórpodział władzy też zaczął już działać, tyle że bez akceptacji polityków. To czwarta władza okazała się swoistym bezpiecznikiem demokracji. Największe afery zostały ujawnione przez dziennikarzy. Dopiero potem zajęły się nimi organy państwa - bo nie miały innego wyjścia.
Cenzor Kwaśniewski
Gdyby nie "Gazeta Wyborcza", nigdy nie dowiedzielibyśmy się o zakulisowej wojnie o ustawę o radiofonii i telewizji i innych okolicznościach afery Rywina. Publikacje prasowe doprowadziły do odwołania Aleksandra Naumana ze stanowiska szefa Narodowego Funduszu Zdrowia. To "Rzeczpospolita" poinformowała, iż Andrzej Jagiełło, wówczas poseł
SLD, ostrzegł jednego ze starachowickich samorządowców przed akcją policji. To także dziennikarze ujawnili istotne wątki afery Orlenu. W "Rzeczpospolitej", "Gazecie Wyborczej", "Życiu Warszawy" i "Wprost" ukazały się stenogramy z rozmów posła SLD Andrzeja Pęczaka z Markiem
Dochnalem, które odsłoniły prawdziwe oblicze kapitalizmu politycznego w Polsce.
To symptomatyczne, że prezydent Aleksander Kwaśniewski nie wymienia wolnych mediów jako bodaj największego osiągnięcia III
RP. Przemawiając 11 listopada, wiele mówił o zagrożeniach dla polskiej demokracji, niebezpieczeństwo widząc w działaniach opozycji i mediów, a nie na przykład swojego otoczenia.
Kaliska prokuratura de facto rozpoczęła demontaż przyjętego w cywilizowanym świecie czwórpodziału władzy. Trudno przypuszczać, by na pomysł sprawdzenia połączeń dziennikarzy wpadł sam prokurator. Dlatego dla dobra państwa ważniejsze byłoby ujawnienie billingów prokuratora Danilewicza, a nie dziennikarzy.
Anita Blinkiewicz
OSKARŻENI O POMÓWIENIA
Artykuły z prasy: Redaktorzy ścigani przez prokuratorów (Rzeczpospolita)
Przepis prawa prasowego o ściganiu przez prokuratorów redaktorów naczelnych za nieopublikowanie sprostowania dotyczącego m.in. różnych urzędów i instytucji został zaskarżony do Trybunału Konstytucyjnego przez rzecznika praw obywatelskich.
Wniosek o stwierdzenie niekonstytucyjności art. 46 ust. 2 prawa prasowego nabrał szczególnej aktualności w związku z głośną sprawą polickiego dziennikarza Andrzeja Marka, skazanego na karę więzienia za zniesławienie miejscowego urzędnika. Prawo prasowe przewiduje bowiem sankcje karne m.in. za uchylanie się od wydrukowania sprostowania lub odpowiedzi.
Obligatoryjna aktywność organów ścigania
- Ale problem aktywności prokuratury w ściganiu czynów polegających na uchylaniu się przez redakcje od publikowania sprostowań lub odpowiedzi nawarstwia się od dawna - mówi Marek Łukaszuk, dyrektor zespołu w Biurze RPO. - Należy przypomnieć skierowanie przez prokuraturę do sądu wycofanego następnie (wskutek zawartej ugody) aktu oskarżenia przeciwko redaktorowi naczelnemu "Rzeczpospolitej". Jak również sprawę redaktora naczelnego "Panoramy Mazurskiej", gdzie dopiero orzeczenie Sądu Najwyższego, wydane wskutek kasacji rzecznika praw obywatelskich, spowodowało uchylenie wyroku skazującego dziennikarza. Redaktor naczelną dziennika "Nowe Życie Pabianic" prokuratura oskarżyła aż o siedem przestępstw z prawa prasowego, polegających na odmowie publikacji pism lokalnej władzy.
Zgodnie z prawem prasowym, redaktor naczelny jest bowiem zobowiązany do opublikowania sprostowania, ale tylko wiadomości nieprawdziwej lub nieścisłej, oraz rzeczowej odpowiedzi na stwierdzenia zagrażające dobrom osobistym. Może tego odmówić, gdy nie odpowiadają one tym wymogom. Wtedy osoba zainteresowana może domagać się ich opublikowania w procesie przed sądem cywilnym oraz dochodzić ochrony dóbr osobistych na podstawie kodeksu cywilnego. Prawo prasowe nie wyklucza również środków karnych, ale wprowadza tu znaczące rozróżnienie. Osoba fizyczna może wnieść do sądu własny, prywatny akt oskarżenia. Osoba prawna lub inna jednostka organizacyjna może liczyć na interwencję prokuratora, który ma obligatoryjny wówczas obowiązek ścigania takich czynów z oskarżenia publicznego.
Przepisy z poprzedniej epoki
Pochodzące z 1984 r. prawo prasowe, mimo że wielokrotnie nowelizowane, tkwi bowiem nadal w poprzedniej epoce. Prof. Andrzej Zoll już kilkakrotnie zwracał się do ministra sprawiedliwości oraz do komisji Sejmu i Senatu o zainicjowanie nowelizacji przepisów tej ustawy. Komisja senacka doszła wówczas do wniosku, że należałoby zmienić właściwie całe prawo prasowe. W związku z wejściem Polski do Unii Europejskiej nabiera to szczególnej aktualności.
Prof. Andrzej Zoll nie kwestionuje, że wolność wyrażania poglądów oraz rozpowszechniania informacji może podlegać ograniczeniom. Przewidziane w prawie prasowym zasady odpowiedzialności za publikację sprostowania lub odpowiedzi zostały wprowadzone dla ochrony praw do ochrony czci i dobrego imienia innych osób. Czy jednak konieczne było zapewnienie bardziej intensywnej ochrony urzędom i innym instytucjom niż osobom fizycznym oraz zastosowanie w takich wypadkach instytucji ścigania dziennikarzy przez prokuratora - powątpiewa rzecznik. Z orzeczeń Europejskiego Trybunału Praw Człowieka wynika, że granice swobody wypowiedzi są znacznie szersze, gdy dotyczy ona sfery życia publicznego. Oceniając z tego punktu widzenia rozwiązania zawarte w art. 46 prawa prasowego, nie sposób nie zauważyć, że w istocie zmierza ono w przeciwnym kierunku. Zaskarżony przepis różnicuje też uprawnienia pokrzywdzonych, uzależniając je od tego, czy jest to osoba fizyczna, czy prawna. Zdaniem prof. Zolla, wystarczającą gwarancję zabezpieczającą w tego typu sprawach interes społeczny czy też interes publiczny stanowią przepisy kodeksy karnego. Zaangażowanie organów ścigania w sprawy z prawa prasowego powinno być wyjątkiem. Istnieje dość innych środków, aby usunąć obowiązek prowadzenia takich postępowań z oskarżenia publicznego. Należałoby tak zmienić przepisy, ażeby osoby, które czują się pokrzywdzone jakąś publikacją, dochodziły swoich praw przede wszystkim na drodze postępowania cywilnego.
Danuta Frey
Ostatnio głośna jest sprawa dziennikarza "Wieści
Polickich" Andrzeja Marka.
Ale bez wątpienia nastąpiła tu wpadka dziennikarska
- cóż dziennikarza,
podobnie jak sędziego, też można kupić, albo też na łamach gazety prowadzi
swoje [i nie tylko] prywatne sprawy...
Dziennikarz "Wieści Polickich" Andrzej Marek nie
trafi w najbliższym czasie do aresztu - zdecydował sąd w Szczecinie, odraczając
na 6 miesięcy wykonanie kary. Sąd przychylił się do prośby obrony, biorąc
pod uwagę, że żona dziennikarza jest w ciąży, a on sam ma dobrą opinię.
Andrzej Marek stawił się we wtorek rano - zgodnie z wezwaniem sądu - przed
gmachem szczecińskiego aresztu śledczego. Miał ze sobą ubrania na zmianę
oraz kilka książek. Decyzję sądu przyjął z "chwilową ulgą".
"Oczekuję, że teraz będą działania organów sprawiedliwości, mogących
uczynić więcej niż tylko odroczenie kary" - powiedział. Dziennikarze różnych
mediów, protestujący od poniedziałku przed Sejmem "przeciw łamaniu
wolności słowa", po decyzji sądu zawiesili swoją akcję. Organizatorzy
protestu, polegającego na spędzaniu przez dziennikarzy po pół godziny w
klatce dla zwierząt, nie wykluczyli, że stanie ona ponownie za pół roku, jeśli
sąd nie odstąpi od wykonania kary. Od 22.03.04r w proteście wzięło
udział ponad 20 żurnalistów. "To nie jest żadne zwycięstwo. Zwycięstwem
byłoby, gdyby ta kara była skasowana" - skomentował Waldemar Milewicz z
TVP. Monika Olejnik z radia Zet powiedziała, iż jej zdaniem decyzja sądu była
błędna, bo "nie można karać dziennikarza za słowo".
"Politycy chcieliby nas widzieć w takim miejscu przez cały czas. Każda władza
ma takie pokusy" - mówiła Anna Marszałek z "Rzeczpospolitej".
Wokół klatki, oprócz fotoreporterów, gromadzili się głównie emeryci, którzy
próbowali zainteresować protestujących dziennikarzy m.in. znanymi im
przypadkami łamania prawa. Przy klatce zatrzymywały się również wycieczki młodzieży
odwiedzające Sejm. Solidarność z Markiem demonstrowali także dziennikarze w
Białymstoku, którzy pod hasłem "Nie damy się zakneblować"
protestowali w milczeniu na schodach Sądu Okręgowego w Białymstoku.
W lutym 2001 r. Andrzej Marek zamieścił w
lokalnym tygodniku "Wieści Polickie" (o nakładzie 1 tys.
egzemplarzy) artykuł "Promocja kombinatorstwa", w którym oskarżył
lokalnego urzędnika Piotra Misiłę o nadużycie stanowiska. W listopadzie 2002
roku Sąd Rejonowy w Szczecinie skazał autora artykułu na trzy miesiące więzienia
w zawieszeniu, pod warunkiem publicznych przeprosin pod adresem urzędnika. Rok
później sąd okręgowy utrzymał wyrok sądu pierwszej instancji. Marek odmówił
przeprosin, argumentując, że wszystko, co napisał, jest prawdą. W lutym sąd
zdecydował, że kara zostanie wykonana. 2 kwietnia Sąd Najwyższy rozpatrzy
wniosek o wstrzymanie wykonania kary orzeczonej wobec Andrzeja Marka, sporządzony,
razem ze skargą kasacyjną, przez Rzecznika Praw Obywatelskich. Mogę się
pocieszyć, że nie tylko ja jestem oskarżony o ośmieszanie "organów
sprawiedliwości".
Tak, prokuratorzy kombinowali na oskarżeniem Jerzego Urbana z okazji pomówienia w "NIE" Papieża, gazety "Wprost" , Rzeczypospolitej itp. Prokuratura Rejonowa dla Warszawy-Śródmieścia skierowała do sądu akt oskarżenia przeciwko Aleksandrowi Małachowskiemu, byłemu wicemarszałkowi Sejmu, obecnie posłowi Unii Pracy. Szef prokuratury Andrzej Janecki poinformował, że Aleksandrowi Małachowskiemu zarzucono, iż pomówił sędziów Sądu Lustracyjnego, narażając ich na utratę zaufania, koniecznego do sprawowania funkcji sędziego. Sędziów uraziło to, że w dwóch felietonach, które ukazały się w tygodniu "Przegląd" na przełomie lat 2000/2001 Aleksander Małachowski napisał, iż "sąd lustracyjny dopuszcza się jednoznacznie politycznych, zaplanowanych zbrodni sądowych". Felietony Małachowskiego były krytyką wyroku, w którym sąd lustracyjny uznał, że legendarny działacz "Solidarności" Marian Jurczyk skłamał w oświadczeniu lustracyjnym, iż nie był współpracownikiem organów bezpieczeństwa PRL. Doniesienie o przestępstwie przeciwko Małachowskiemu złożyła Hanna Szachułowicz - szefowa warszawskiego sądu apelacyjnego, którego wydziałem jest sąd lustracyjny. Prokurator Andrzej Janecki poinformował, że za czyny, o które jest oskarżony Aleksander Małachowski - grozi kara od grzywny do dwóch lat więzienia. (IAR)
Wrocławski dziennikarz stanął przed sądem za pomówienie sędziów
Proces dziennikarza dolnośląskiego dodatku „Gazety Wyborczej” rozpoczął się w piątek, 11 kwietnia, w sądzie w Brzegu. Dziennikarz został oskarżony o pomówienie sędziów
i prokuratora z Wrocławia. Proces przeciwko dziennikarzowi Marianowi Maciejewskiemu został utajniony. Za pomówienia dziennikarzowi grozi do dwóch lat więzienia. Doniesienie na Maciejewskiego złożył w prokuraturze prezes Sądu Okręgowego we Wrocławiu. Sprawa dotyczy artykułów, w których dziennikarz pisał o nieprawidłowościach w Sądzie Rejonowym Wrocław-Krzyki. Maciejewski opisał m.in. przypadek kradzieży kolekcji trofeów myśliwskich z budynku wrocławskiego sądu. Podtytuł artykułu brzmiał: „Złodzieje w wymiarze sprawiedliwości”. Sędziowie oburzyli się też na dwa sformułowania zawarte w komentarzu do artykułu: „ideał sądu sięgnął bruku” i „mafijny układ sędziowsko- prokuratorski”. Drugi z zarzutów dotyczy pomówienia prokuratora z Wrocławia. Dziennikarz opisał nieprawidłowe, jego zdaniem, decyzje prokuratora dotyczące kradzieży w sądzie. Maciejewski ujawnił, że z biura kancelarii komornika podległego krzyckiemu sądowi skradziono bardzo cenną kolekcję poroży, należącą do dwóch wrocławskich myśliwych. Były tam m.in. okazy pochodzące z XVIII wieku, należące kiedyś do książąt Radziwiłłów. Dziennikarz napisał też, że w związku z kradzieżą dokonano fałszerstwa dokumentu.
Kolejny dziennikarz ukarany za krytykę władzy
Dziennikarz z Jeleniej Góry ma przeprosić prezydenta miasta za pomówienie go w satyrycznym felietonie - orzekł wczoraj sąd.
Tęsknota za dawnymi czasami jest tak wielka wśród rządzących Jelenią Górą, że uroczyste otwarcie podmiejskiej ścieżki rowerowej zaplanowali na 22 lipca. (...) W PRL-u aktywiści PZPR mieli się z czego cieszyć, bo była to rocznica ustanowienia ich władzy. Teraz przyszły złe czasy i manifest komunistyczny czci się w Jeleniej Górze tylko na ścieżce rowerowej" - tak dziennikarz Wojciech Jankowski obśmiał poczynania lewicowych władz Jeleniej Góry, które najpierw - 22 lipca - zrobiły uroczyste otwarcie z bankietem nie wykończonej jeszcze ścieżki, a dopiero dwa tygodnie później - 6 sierpnia - dokonały jej odbioru.
Satyryczny felieton ukazał się 25 lipca zeszłego roku w "Słowie Jeleniogórskim", lokalnym dodatku do "Słowa Polskiego". Prezydent Jeleniej Góry Józef Kusiak z SLD poczuł się pomówiony i skierował do sądu rejonowego prywatny akt oskarżenia. Przed sądem oferował ugodę, jeśli dziennikarz go przeprosi. Jankowski odmówił.
Biegła powołana przez sąd, prof. Irena Kamińska-Szmaj z Uniwersytetu Wrocławskiego, stwierdziła, że w ostatnim akapicie felietonu dziennikarz sugeruje szantaż. Chodzi o fragment: "Uroczystości zakończył bankiet na świeżym powietrzu przymusowo zafundowany przez wykonawcę wedle zasady: nie będzie bankietu, nie będzie następnych zleceń. Za bankiet zapłacili podatnicy, bo wykonawca musiał jakoś jego koszty doliczyć do rachunku za prace budowlane".
Sąd uznał, że ta wypowiedź sugeruje, iż prezydent daje zlecenia tym, którzy urządzają mu bankiety. Stwierdził, że dziennikarz jest winny pomówienia prezydenta o postępowanie, które może go poniżyć w oczach mieszkańców.
Sprawa została warunkowo umorzona, bo dziennikarz nie był dotychczas karany. Dlatego sąd dał mu "roczny okres próbny", co oznacza, że Wojciech Jankowski musi stępić swoje pióro: nie znajdzie się w rejestrze skazanych, pod warunkiem że przez rok nie zostanie skazany za inne pomówienie jakiegoś urzędnika. Musi też przeprosić jeleniogórskie władze i pokryć koszty procesu - 720 zł.
- Nas taki wyrok satysfakcjonuje - skomentował zastępca prezydenta Józef Sarzyński.
- Będę składał apelację - zapowiedział Jankowski.
- Akceptowanie takich bankietów przez urząd miasta powoduje, że sam wykonawca czuje się w obowiązku je organizować, aby nie być gorszy od innych. Bo być może nie dostanie zlecenia - uważa obrońca dziennikarza, mec. Wojciech Biegański.
Prokuratura Okręgowa w Jeleniej Górze prowadzi śledztwo w sprawie nadużyć przy budowie opisanej w felietonie ścieżki. Wkrótce mają być postawione zarzuty. Dla dobra śledztwa nie chciano nam ujawnić komu i za co.
Marian Maciejewski, Wrocław
Źródło: Gazeta.pl, 26.02.2004
Polowanie na dziennikarzy ?
Prokuratury okręgu warszawskiego prowadzą aż 31 postępowań w sprawie
przecieków do prasy lub przeciwko dziennikarzom - za ujawnianie informacji objętych
tajemnicą. Złem nie są afery ujawniane przez dziennikarzy, lecz to, że wyszły
na jaw. Prokuratura wciąż nie chce przyjąć do wiadomości, że dziennikarze
nie są zobowiązani do chronienia informacji, lecz do ich ujawniania. - Chęć
represjonowania dziennikarzy za opublikowanie zdobytych informacji to
nieporozumienie. Przecież media są właśnie od tego, by tropić i ogłaszać
największe tajemnice władzy - mówi Tomasz Nałęcz, wicemarszałek Sejmu i
szef sejmowej komisji śledczej. Najnowszym prawnym wytrychem umożliwiającym
ściganie dziennikarzy jest zarzut podżegania. Skoro ktoś ujawnia poufne
informacje, to znaczy, że ktoś inny - dziennikarz - musi do tego podżegać.
Zarzut podżegania postawiono już Patrycji Koteckiej, dziennikarce "Życia
Warszawy". Miała ona nakłaniać pracownika operatora telefonii komórkowej
do ujawnienia billingów związanych ze sprawą Rywina.
Grzegorz Kurczuk wydał polecenie wszczęcia śledztwa w sprawie ujawnienia
przez "Rzeczpospolitą" i "Gazetę Wyborczą" uzasadnienia
wniosku o uchylenie immunitetu poselskiego Zbigniewowi Sobotce, byłemu
wiceministrowi spraw wewnętrznych i administracji. Według naszych informacji,
również w tej sprawie ma być zastosowany paragraf o podżeganiu. Na celowniku
prokuratury są też dziennikarze tygodnika "Wprost", którzy ujawnili
zeznania świadka koronnego Jarosława Sokołowskiego (Masy).
"Rzeczpospolita" jest ścigana również za ujawnienie billingów
Roberta Kwiatkowskiego i treści tajnych zeznań byłej prokurator Wandy
Marciniak, która badała aferę Lwa Rywina. "Gazeta Wyborcza" popełniła
zbrodnię, ujawniając notatkę służbową w sprawie umorzenia postępowania
przeciwko likwidatorowi majątku SdRP. Telewizja TVN zdenerwowała prokuraturę,
ujawniając fragmenty zeznań Adama Michnika w sprawie Rywina.
12 listopada Centrum Monitoringu Wolności Prasy organizuje spotkanie pod hasłem:
"Czy zaczął się sezon na dziennikarzy?". Wezmą w nim udział
dziennikarze śledczy, prokuratorzy, przedstawiciele Ministerstwa Sprawiedliwości,
Krajowej Rady Sądownictwa oraz rzecznika praw obywatelskich.
Piotr Kudzia
Zaniepokojenie mediów zagranicznych - będą kontrolować wolność prasy w Polsce
Światowe Stowarzyszenie Gazet (franc. AMJ, ang. WAN)
poinformowało w czwartek, że powołało komisję kontroli wolności prasy w
Polsce. W komunikacie AMJ informuje, że do udziału w komisji zaprosiło na
razie dwóch ekspertów prawa międzynarodowego i prasowego. Komisja ma zająć
się "monitorowaniem spraw cywilnych i karnych wytoczonych wydawnictwu
Presspublica i jego zarządowi, wydawcy dziennika ”Rzeczpospolita”. Według
AMJ, "w Polsce wytoczono Presspublice kilkanaście procesów. Egbert
Dommering (jeden z dwóch powołanych do udziału w komisji ekspertów prawa międzynarodowego)
nazywa to próbą przejęcia kontroli nad zawartością dziennika przez rządzącą
większość polityczną".
W raporcie Polska znalazła się (obok Azerbejdżanu, Białorusi, Chorwacji,
Rosji i Ukrainy) w grupie krajów, którym zarzucono "nękanie prawne"
mediów. (pap)
Wolność prasy - gdzie najgorzej?
Korea Północna i Kuba należą do krajów najbardziej ograniczających wolność
prasy - wynika z raportu opublikowanego w poniedziałek w Berlinie przez międzynarodową
organizację "Reporterzy bez granic". Polska znalazła się na 33.
miejscu listy.
Podstawą rankingu, uwzględniającego sytuację w 164 krajach świata, są
opinie prawników, działaczy praw człowieka i samych dziennikarzy.
Zajmująca drugie miejsce wśród krajów naruszających wolność prasy Kuba
jest "największym więzieniem dla dziennikarzy" - stwierdzają
autorzy raportu. W kubańskich więzieniach przebywa obecnie 26 dziennikarzy. Za
kraje gwarantujące w najwyższym stopniu wolność prasy uznano Finlandię,
Islandię, Holandię i Norwegię.
Polska znalazła się na 33. miejscu listy. Wyprzedza nas nie tylko większość
krajów Unii Europejskiej, ale też kraje bałtyckie - Litwa, Łotwa i Estonia,
a także Czechy i Węgry. Ze względu na kontrowersyjną rolę odgrywaną przez
Silvio Berlusconiego, szefa rządu i właściciela wielu mediów, Włochy znalazły
się dopiero na 53. miejscu.
Autorzy raportu wystawili podwójną ocenę Stanom Zjednoczonymi Izraelowi. Biorąc
pod uwagę sytuację w obu krajach, przyznano im względnie wysokie miejsca 31.
i 45. Jednak ze względu na ograniczenia wolności prasy podczas interwencji
wojskowych poza granicami kraju przyznano im równocześnie bardzo dalekie
miejsca 135. (USA) i 146.
Mecenas Jerzy Naumann, specjalista od spraw związanych z funkcjonowaniem mediów, wskazał wówczas, że "Prokuratura nie powinna się włączać w sprawy z oskarżenia prywatnego. Prokurator przed podjęciem takiej decyzji powinien się zastanowić piętnaście razy. Musi mieć świadomość, że ta sprawa wiąże się z szerokim interesem społecznym. Jeżeli decyduje się w nią włączyć, to musi wytłumaczyć, z jakiego powodu to robi. Jeżeli nie ma czytelnego interesu, dla którego prokurator angażuje się w sprawę między gazetą a bohaterami jej tekstów, to jest to działanie przynoszące szkodę wymiarowi sprawiedliwości. Znam przykłady z życia, gdzie w takich właśnie sprawach uprawnienia prokuratorskie zostały w sposób ewidentny nadużyte wyłącznie w partykularnym interesie, dla ochrony osób z koneksjami".
Oświadczenie CMWP
Napaść na fotoreportera "Newsweeka" nie może ujść bezkarnie
Warszawa, 1 czerwca 2003 r.
Użycie przemocy wobec fotoreportera, by odebrać mu zdjęcia zrobione
publicznym osobom w publicznym miejscu, jest - zgodnie z art. 43 prawa prasowego
- przestępstwem zagrożonym karą pozbawienia wolności do lat 3. Sprawcy i
inspiratorzy tego bezpośredniego ataku na wolność prasy powinni jak
najszybciej stanąć przed prokuratorem.
Zaledwie dwa tygodnie temu Mariusz Łapiński oskarżył media o pisanie
"na zamówienie, za grube pieniądze", a "Rzeczpospolitą"
określił mianem "gazety, która sięgnęła bruku". Przypisane mu
przez "Trybunę" polecenie "zdejmijcie go", po którym nastąpił
atak na fotoreportera, mówi więcej o stosunku barona SLD do wolności prasy,
niż przeprosiny za tamte słowa, skierowane przez niego do "porządnych
dziennikarzy".
Jeżeli więc relacje prasowe z napadu na fotoreportera "Newsweeka"
zostaną potwierdzone, to zapewnienia działaczy SLD, że nie podzielają poglądów
Mariusza Łapińskiego na wolność prasy, tym razem już nie wystarczą.
Dowodem respektowania wolności mediów będzie tylko natychmiastowe polityczne
ukaranie inspiratorów tej napaści. Centrum Monitoringu Wolności Prasy SDP
Andrzej Krajewski - dyrektor
Granice wolności prasy - [ "Gazeta Samorządowa", 6 -19
grudnia 1999 r.]
Ograniczeniami wolności prasy są prawa i wolności innych
osób. Granicą fest również kłamstwo, gdyż tam, gdzie się ono zaczyna, kończy
się wolność prasy.
W 10 lat po wprowadzeniu systemu
demokratycznego nie istnieją w Polsce większe problemy w egzekwowaniu prawa do
rozpowszechniania informacji. O wiele poważniejsze trudności powstają przy
określaniu granic tej wolności. Sprawa ustalenia, w jakim obszarze może
poruszać się prasa, budzi wiele kontrowersji. Dotyczy to zarówno mediów ogólnopolskich,
jak i lokalnych, istniejących w gminach czy powiatach. Brak reguł powoduje, iż
naruszane jest prawo do prywatności zagwarantowane w art. 47 Konstytucji oraz
prawo do ochrony własnych danych osobowych. Problemami tymi zajmowali się
uczestnicy konferencji pt. "Wolność prasy a prawo do prywatności i
ochrony danych osobowych" zorganizowanej w Warszawie w dniach 26-27
listopada br., przez dr Ewę Kuleszę, generalnego inspektora ochrony danych
osobowych.
Ustawowe ramy
Ramy wolności prasy wyznacza art. 61
ust. 3 Konstytucji RP, mówiący, iż ograniczenie prawa do uzyskiwania
informacji może nastąpić wyłącznie ze względu na określoną w ustawach
ochronę wolności i praw innych osób i podmiotów gospodarczych oraz ochronę
porządku publicznego, bezpieczeństwa lub ważnego interesu gospodarczego państwa.
Ograniczenie takie nie może mieć rangi niższej niż ustawowa
Problem zderzenia wolności prasy z
prawem do prywatności regulują w Polsce dwie ustawy: Prawo, prasowe oraz.
ustawa o ochronie danych osobowych. Wejście w życie tej ostatniej nie zmieniło
sytuacji osób, których personalia zostały w sposób niedopuszczalny
wykorzystane w materiałach prasowych. Problemem jest natomiast brak korelacji
między obydwoma aktami.
Ustawa o ochronie danych osobowych,
jak wynika z art. 2, zajmuje się wyłącznie zasadami postępowania przy
przetwarzaniu danych osobowych w zbiorach. Nie reguluje sytuacji, gdy
gromadzenie i publikowanie materiałów dotyczy jednostek lub większej liczby
osób, ale nie tworzących zbioru. Typowe, sygnalizowane przez generalnego
inspektora naruszenia prawa w tej sferze, często dotyczą lokalnej prasy.
Nierzadko publikowane są szczegółowe informacje osobowe, zdjęcia prywatnych
domów oraz bardzo dokładne wskazówki dojazdu do prywatnych posesji. Mimo
ewidentnych naruszeń prywatności jednostek, jakie zasygnalizowane zostały
generalnemu inspektorowi, nie podlegają one sankcjom ustawy. Poszkodowanemu
pozostaje jedynie droga cywilna, która jako długotrwała, trudna i kosztowna
często nie przynosi spodziewanych efektów.
Sytuacja zmienia się diametralnie, gdy dziennikarz bądź
wydawca tworzy dokumentację spełniająca kryteria zawarte w art. 7 pkt 1
ustawy: zbiorem jest posiadający strukturę zestaw danych o charakterze
osobowym, dostępnych kryteriów, niezależnych od tego, czy zestaw ten jest
rozproszony lub podzielony funkcjonalnie.
Klasycznymi przykładami publikacji
spełniających kryteria zawarte w tej definicji są: Lista 100 najbogatszych
Polaków wydawnictwa "Wprost" oraz inne zestawienia choćby osób
nagrodzonych w konkursach.
Obowiązki mediów
Czasopisma, chcąc czy nie chcąc,
tworzą zbiory danych. W takich przypadkach ustawę stosuje się w całości i z
wszystkimi jej konsekwencjami. Osoba zbierająca personalia zobowiązana jest do
dopełnienia obowiązków przewidzianych w ustawie o ochronie danych osobowych.
Jeżeli informacje gromadzone są bezpośrednio od osoby, której dotyczą,
ankieter musi, w myśl art. 24, poinformować ją o celu zbierania materiałów,
dobrowolności ich podawania lub o wynikającym z ustawy obowiązku ich
udzielenia, jeżeli takowy istnieje
Jeżeli materiały zbierane są od osób
trzecich, a przecież często działalność dziennikarza na tym polega, obowiązany
jest on do bezpośredniego poinformowania zainteresowanych o celu i zakresie
gromadzonych danych, o ich źródle oraz prawie do wglądu i skorygowania.
Dziennikarz czy wydawca obowiązany jest również do powiadomienia o
uprawnieniu wynikającym z art. 32 ust. l pkt 7 i 8. W myśl tych przepisów, każdej
osobie przysługuje prawo do umotywowanego żądania zaprzestania przetwarzania
danych. Jeśli wydawca z jakichś powodów uważa, że powinien kontynuować
zbieranie materiałów, musi wystąpić do generalnego inspektora o wydanie na
to zgody. Każda osoba ma prawo wystąpić z żądaniem zaprzestania zbierania o
nim informacji do zbioru danych. Do generalnego inspektora należy wydanie
ostatecznego rozstrzygnięcia dotyczącego dopuszczalności przetwarzania danych
oraz decyzji o usunięciu personaliów ze zbioru.
Podejmując decyzję, generalny
inspektor ochrony danych osobowych kieruje się między innymi przesłanką
zakresu prywatności jednostki składającej skargę. Jeżeli jest to postać
publiczna, jej sfera prywatności jest węższa niż osoby prywatnej. Trybunał
Konstytucyjny w orzeczeniu lustracyjnym stwierdził, że osoby publiczne niejako
dobrowolnie zrzekają się części gwarancji, które przysługują osobom
prywatnym. Podobnie rzecz się ma z osobami, które nie są postaciami
publicznymi, ale z różnych względów stały się znane medialnie. Jest to ich
dobrowolny wybór i muszą liczyć się z tym, że zakres prywatności, jaki
posiadają, musi ulec pewnemu ograniczeniu.
Wskazówką dla określenia granic będą
z pewnością orzeczenia sądowe oraz orzeczenia Trybunału Konstytucyjnego
Ochrona prywatności
W tej chwili istnieje jedno
orzeczenie Trybunału dotyczące zakresu prywatności. Ustawa o ochronie danych
osobowych jest dobrym instrumentem do walki z firmami marketingu bezpośredniego,
funduszami emerytalnymi, firmami ubezpieczeniowymi, które przetwarzają dane w
zbiorach i bez zgody dotkniętych tym osób.
W przypadku gromadzenia informacji dotyczących jednostek, faktyczne gwarancje
prywatności wyrażają się w art. 14 ust. 6 prawa prasowego mówiącym, że
nie wolno bez zgody osoby zainteresowanej publikować informacji oraz danych
dotyczących prywatnej sfery życia, chyba że wiąże się to ż bezpośrednią
działalnością danej osoby.
Ochrona prywatności wyraża się również w ogólnym ograniczeniu prawa do
wolności słowa ze względu na zdrowie, moralność publiczną, prawa innych osób
itd. Ponadto zawsze granicą jest kłamstwo, które nie należy do wolności myśli
i jako takie zaprzecza idei wolności.
Mariusz Jendra
Przypominam, że art. 5 prawa prasowego stwierdza: "każdy obywatel, zgodnie z zasadą wolności słowa i prawem krytyki, może udzielać informacji prasie". Zakazywanie celnikom rozmów z dziennikarzami jest bezprawne.
Cela dla dziennikarzy
Mimo zapewnień Ministerstwa Sprawiedliwości i deklaracji szefa resortu Grzegorza Kurczuka dziennikarze znaleźli się na celowniku prokuratury. Skala nagonki na tę grupę zawodową jeszcze nigdy nie była tak wielka - ocenia Andrzej
Krajewski, szef Centrum Monitoringu Wolności Prasy. Celem nagonki stało się m.in. troje dziennikarzy "Wprost": Ewa
Ornacka, Violetta Krasnowska i Wojciech Sumliński. Centrum Monitoringu Wolności Prasy, zaniepokojone prokuratorsko-sądowym safari urządzonym na dziennikarzy, wystosowało oświadczenie: "Ujawnienie źródeł informacji to najcięższy, bo odbierający zaufanie mediom, grzech dziennikarzy. Dlatego decyzje sędziów, zwalniające ich z zachowania tajemnicy zawodowej, stanowią nowe, poważne zagrożenie dla wolności prasy w Polsce". Sąd Rejonowy dla Warszawy Śródmieścia zwolnił niedawno Ewę Ornacką i Wojciecha Sumlińskiego z tajemnicy dziennikarskiej, oczekując, że ujawnią oni, od kogo uzyskali obciążające polityków zeznania Jarosława Sokołowskiego, pseudonim Masa, najważniejszego świadka koronnego w Polsce. Sprawa jest bezprecedensowa, bo sąd zastrzegł, że zwolnienie dziennikarzy z tajemnicy zawodowej dotyczy "także danych umożliwiających identyfikację osób udzielających informacji". Innymi słowy, po uprawomocnieniu się postanowienia dziennikarze mają popełnić najcięższy grzech zawodowy. W ubieg-łym tygodniu podobne postanowienie wydał Sąd Rejonowy w Płocku w stosunku do naszej dziennikarki Violetty
Kras-nowskiej, Macieja Dudy i Daniela Walczaka z "Super Expressu" oraz Oskara Adamskiego z "Trybuny". Postanowienia obu sądów nie mają nic wspólnego z informacjami o przygotowaniach do morderstwa czy ludobójstwa, do ataku na ustrój państwa, prezydenta czy siły zbrojne, a tylko w takich sprawach prawo prasowe dopuszcza zwolnienie z zachowania tajemnicy dziennikarskiej. Od sędziów zależy teraz, czy dziennikarze trafią za kraty, bo przecież żaden nie zdradzi źródeł informacji, gdyż popełniłby zawodowe samobójstwo. Czyżby wymiar sprawiedliwości i organa ścigania chciały ukarać dziennikarzy za to, że nie pozwalają im tuszować niewygodnych spraw, co często okazuje się trampoliną do kariery?
Wywiady z prasy: Decydują redaktorzy, nie sędziowie
(Rzeczpospolita)
Rozmowa z prof. Thomasem Dienesem, czołowym amerykańskim ekspertem prawa
konstytucyjnego i medialnego
Rz: Warszawski sąd zabronił "Rzeczpospolitej" publikowania
jakichkolwiek informacji o negatywnym bohaterze jednego z naszych artykułów.
Czy taka sytuacja jest w ogóle możliwa w Stanach Zjednoczonych?
Prof. Dienes: Niemal na pewno działanie sądu byłoby uznane za
niekonstytucyjne. Swoboda wypowiedzi, a więc i wolność mediów, są tu już
od dawna rozumiane jako wolność od cenzury i innych administracyjnych
ograniczeń.
Przejęliśmy tradycję brytyjską, bo to w Anglii, po bitwie przeciwko urzędowej
cenzurze, ugruntowało się pojęcie wolności słowa. Obecnie w Stanach
Zjednoczonych uważa się, że kneblowanie mediów tak zwanymi gag orders jest z
założenia sprzeczne z konstytucją i że tylko najważniejsze interesy państwa
mogłyby uzasadniać jakieś ograniczenia. Dlatego prawie nigdy zakazy
publikacji nie są podtrzymywane przez sądy apelacyjne, nawet gdy wydawane są
w celu ochrony prawa oskarżonego do uczciwego procesu.
Ale takie zakazy są wydawane.
Jeśli są, to wiążą się wyłącznie z ograniczeniem prawa do wypowiedzi
udzielanych mediom przez uczestników procesu sądowego, takich jak oskarżyciele,
oskarżeni, świadkowie, prokuratorzy czy obrońcy. Kres wydawaniu zakazów
samym mediom położyło orzeczenie Sądu Najwyższego z 1976 roku w sprawie
Nebraska Press Association przeciwko sędziemu Stuartowi. W tym orzeczeniu, po
przeanalizowaniu konfliktu między prawem do swobody wypowiedzi a prawem do
uczciwego procesu, Sąd Najwyższy uznał, iż kneblowanie mediów jest z gruntu
niekonstytucyjne. Posłużył się między innymi argumentacją, że
egzekwowanie prawa do uczciwego procesu przez ograniczanie wolności mediów
jest niedopuszczalne, gdyż sędziowie dysponują innymi instrumentami pozwalającymi
zagwarantować uczciwość procesu. Jak pamiętam, w orzeczeniu tym znalazło się
nawet stwierdzenie, że "jeżeli prasa może być tak samo arogancka,
sensacyjna czy szkodliwa jak rzetelna, wnikliwa i pożyteczna, to jednak
decyzja, co, kiedy i jak wypada publikować, powinna należeć do redaktorów, a
nie sędziów".
Mimo że zakazy są niekonstytucyjne, sędziowie w USA czasem po nie sięgają.
Jak amerykańskie media się przed tym bronią?
Normalna droga to odwołanie się do wyższej instancji. Trzeba bowiem
przestrzegać prawa, nawet jeśli zakaz jest sprzeczny z konstytucją. Jednak
gdy procedura apelacyjna trwa długo, są media, które decydują się na tzw. równoległe
testowanie, czyli wnoszą apelację, ale jednocześnie ignorują zakaz i nadal
publikują to, czego im sąd zabronił. W ten sposób sprawdzają, czy dojdzie
do egzekucji zakazu. Jest to oczywiście ryzykowna gra. Może się bowiem w
jakimś wyjątkowym wypadku zdarzyć, że sąd odrzuci apelację. Tym niemniej
media, które się na to decydują, wychodzą z założenia, że sprowokowanie
egzekucji zakazu po prostu przyśpieszy proces pozwalający na udowodnienie, iż
zakaz był niekonstytucyjny. Wynika to zresztą też z praktyki, bo najczęściej
sądy uznawały prawo mediów do publikowania czegoś wbrew zakazowi. Uznawały,
że opóźnienie w ujawnieniu informacji ważnej dla opinii publicznej naruszałoby
konstytucyjne prawo swobody dostępu do informacji.
Wydając zakazy publikacji czy wypowiedzi, sądy zawsze powołują się na
ochronę interesów, a media mówią w takich wypadkach o cenzurze. Czy w świetle
prawa amerykańskiego można postawić znak równości między "gag orders"
a cenzurą?
Ta kwestia stanęła u nas już na początku lat trzydziestych XX wieku. Trzeba
pamiętać, że historycznie cenzura sprowadzała się do działań
administracyjnych. Tak było właśnie w Anglii.
W Stanach Zjednoczonych przełom dokonał się w 1931 roku, gdy Sąd Najwyższy
wydał orzeczenie w sprawie Near przeciwko Minnesocie. Chodziło w niej o status
zakazu sądowego wydanego po publikacji informacji oskarżającej urzędników o
zaniedbania. Zakaz, który zabraniał publikacji kolejnych materiałów, jeżeli
gazeta nie udowodni wiarygodności oskarżeń, Sąd Najwyższy uznał za przejaw
cenzury.
W orzeczeniu odwołano się właśnie do przykładu brytyjskiego i podkreślono,
że sądowy zakaz miałby takie same skutki jak cenzura stosowana przez władze
administracyjne. W ten sposób wykazano, że między decyzją sędziego a cenzurą
można postawić znak równości i że w świetle konstytucyjnej gwarancji wolności
mediów nie ma znaczenia, czy zakaz jest natury sądowej, administracyjnej, czy
legislacyjnej, bo jego skutki - pozbawienie opinii publicznej dostępu do
informacji - są takie same.
Rozmawiał w Waszyngtonie Krzysztof Darewicz
Profesor Thomas Dienes wykłada na George Washington University w Waszyngtonie i
jest autorem dziewięciu książek poświęconych problematyce prawa
konstytucyjnego i mediów
Źródło: Rzeczpospolita, 27.11.2003
Redaktor witryny www.afery.prx.pl tez
został zatrzymany na podstawie nie udokumentowanego wniosku sędziego
krośnieńskiego Zbigniewa Dziewulskiego w oparciu o art.212§2kk
[pomówienie]. Zarzuty do dnia dzisiejszego nie udowodniono, a hańbiące
polskie organa władzy dochodzenie umorzono.
Na dzień dzisiejszy doniesienie o prześladowaniu publicystycznej działalności
Zdzisława Raczkowskiego wniesiono do Fundacji
Helsińskiej.
I tym samym dochodzimy do setna sprawy, czyli Zapraszamy sędziów i adwokatów zamieszanych w przekręty do "czarnej listy" Raczkowskiego... miłego towarzystwa wzajemnej adoracji ...
www.aferyprawa.com
- Niezależne Wydawnictwo Internetowe "AFERY - KORUPCJA - BEZPRAWIE" Ogólnopolskiego Ruchu Praw Obywatelskich i Walki z Korupcją. prowadzi: (-) ZDZISŁAW RACZKOWSKI. Dziękuję za przysłane teksty opinie i informacje. |
![]() |
WSZYSTKICH SĘDZIÓW INFORMUJĘ ŻE
PROWADZENIE STRON PUBLICYSTYCZNYCH
JEST W ZGODZIE z Art. 54 KONSTYTUCJI RZECZYPOSPOLITEJ POLSKIEJ
1 - Każdemu zapewnia się wolność wyrażania swoich poglądów oraz
pozyskiwania i rozpowszechniania informacji.
2 - Cenzura prewencyjna środków społecznego przekazu oraz koncesjonowanie
prasy są zakazane.
ponadto
Art. 31.3
Ograniczenia w zakresie korzystania z konstytucyjnych wolności i praw mogą być ustanawiane tylko w ustawie i tylko wtedy, gdy są konieczne w demokratycznym państwie dla jego bezpieczeństwa lub porządku publicznego, bądź dla ochrony środowiska, zdrowia i moralności publicznej, albo wolności i praw innych osób. Ograniczenia te nie mogą naruszać istoty wolności i
praw.
zdzichu
Komentowanie nie jest już możliwe.