Imieniny:

AferyPrawa.com

Redaktor Zdzisław Raczkowski ujawnia niekompetencje funkcjonariuszy władzy...
http://Jooble.org
Najczęściej czytane:
Najczęściej komentowane:





Pogoda
Money.pl - Kliknij po więcej
10 marca 2023
Źródło: MeteoGroup
Polskie prawo czy polskie prawie! Barwy Bezprawia

opublikowano: 26-10-2010

KORUPCJA - DYWAGACJE
 DLA NIEUŚWIADOMIONYCH PRZYSZŁYCH BIZNESMENÓW 

 

Spędziłem wiele godzin w gabinetach prezesów największych w kraju firm. Prawie wszyscy moi rozmówcy bez większego zażenowania przyznali się do regularnego płacenia urzędnikom. Reportaż Tomasza Lipko 

Po konsultacjach z doradcami podatkowymi, działaczami samorządu gospodarczego i ekonomistami przygotowałem listę kilkudziesięciu biznesmenów z najważniejszych gałęzi gospodarki. Przez trzy miesiące wycierałem pluszowe fotele sekretariatów największych firm, czekając na umówione spotkania z prezesami i wiceprezesami. Wykorzystując uprzejmość długonogich sekretarek, bezczelnie raczyłem się napitkami, o których istnieniu pewnie nie dowiedziałbym się do końca życia. 

Na szczerą rozmowę o łapówkach udało mi się namówić co piątego z listy największych prezesów. Prawie wszyscy bez większego zażenowania przyznali się do regularnego płacenia, tłumacząc, że w Polsce, przynajmniej w ich branżach, uczciwe prowadzenie interesów jest już niemożliwe. Zdecydowana większość twierdziła, że gwałtowne pogorszenie nastąpiło w ciągu ostatnich dwóch, trzech lat. 

Szpakowaty dżentelmen pod pięćdziesiątkę, w nienagannie skrojonym garniturze, współwłaściciel i prezes dużej firmy budowlanej. Jak prawie wszyscy nie zgadza się na nagranie rozmowy. Bez skrępowania przyznaje się do regularnego przekupywania państwowych urzędników dużymi kwotami. Jest przekonany, że gdyby tego nie robił, jego firma nie wygrałaby żadnego samorządowego przetargu. Bez pracy zostałby nie tylko on sam, ale - jak podkreśla - przede wszystkim kilkaset osób, które zatrudnia. 

- Kiedy siedem lat temu zaczynaliśmy naszą działalność jako polska filia amerykańskiego koncernu, mieliśmy przygotowany specjalny fundusz na łapówki - ok. 5 proc. budżetu - opowiada. - To była sprawdzona technika przywieziona z Zachodu, bo - nie oszukujmy się - żaden system na świecie nie jest w stanie uniemożliwić urzędnikom wyłudzania pieniędzy. W tej chwili nie mamy już funduszu na łapówki, bo cały system finansowy naszej firmy jest skonstruowany pod kątem apetytów urzędników. Teraz co roku obliczamy najpierw, na jakie łapówki nas stać, i w zależności od tego, ile nam jeszcze zostaje pieniędzy, zastanawiamy się nad konkretnymi inwestycjami. 

- Stawki się nie zmieniają - dodaje. - Nasza branża, czyli budownictwo komunikacyjne, od lat trzyma się na poziomie 20 proc. wartości kontraktu. Zmienia się skala zjawiska - dotyczy to coraz większej liczby przetargów. Trzy lata po wielkiej reformie samorządowej przedsiębiorcy dostają gęsiej skórki na hasło "samorządowy przetarg". Mogę podać wiele przykładów niewielkich firm, które ciężką pracą i ryzykownymi inwestycjami sporo osiągnęły, a teraz nagle okazało się, że ich praca, doświadczenia, nowoczesny sprzęt, który sprowadzili z zagranicy, wcale nie są potrzebne. Dziś potrzeba zwykłego cwaniactwa żywcem z PRL. 

Adam, 40-letni szef prężnej firmy komputerowej. Dotarłem do niego przez wiodącą organizację samorządu gospodarczego. Wstępnym warunkiem rozmowy jest umowa, że nie zapytam, czy płacił łapówki. 
- Przetargi wyglądają tak - opowiada Adam. - Żmudne biurokratyczne procedury ciągną się bez końca, a my dostarczamy kolejne, coraz mniej potrzebne dokumenty. I nagle, gdy urzędnik prowadzący z nami rozmowy mówi: "To jest sprawa polityczna", wszystko staje się jasne. To takie hasło wywoławcze - wiadomo już, że trzeba szukać kontaktów z "pośrednikami". 

Politycy są zbyt ostrożni, żeby pozwolić sobie na negocjowanie bezpośrednio. Im nie wolno ryzykować. Ktoś to musi zrobić za nich. W ten sposób powstała grupa osób, które żyją z pośrednictwa między państwem i biznesem. W tej chwili założyli już legalne firmy z siedzibami, sekretarkami, pieczątkami, które konkurują na rynku, prześcigając się w znajomościach w kręgach rządowo-samorządowych. Zdaniem większości przedsiębiorców to ostatnio najbardziej dynamicznie rozwijająca się branża w całej gospodarce. 

- To profesjonaliści, którzy się zajmują, jak sami mówią, "organizowaniem" - mówi prezes firmy telekomunikacyjnej. - Cała ich praca polega na pośrednictwie w żądaniu, a następnie przekazywaniu łapówek przy dużych publicznych zamówieniach. Jak się okazuje, nie jest to wcale tak bardzo ryzykowne. Znam dobrze kilku takich ludzi. Chociaż wszyscy wiedzą, czym się zajmują, oni swobodnie kręcą się po Sejmie, piją wódkę z posłami, mają przepustki do większości strategicznych ministerstw. Mają poczucie bezpieczeństwa i śmieją się z tej całej medialnej nagonki na korupcję w państwie. To ludzie bezczelni, giętcy i pozbawieni skrupułów. Właściwie nikt z nas nie ma pojęcia, skąd się wzięli, ale ich maniery, fizjonomia czy sposób mówienia nieodparcie przypominają cinkciarzy. Pojawiają się nieoczekiwanie i są nieprzyzwoicie bezpośredni. 

Również z drugiej strony, czyli w urzędach państwowych, wykształciły się profesjonalne służby odpowiedzialne za sprawne i przede wszystkim bezpieczne pobieranie łapówek. Pierwsze skrzypce grają tu tzw. doradcy polityczni ministrów. Stanowisko to zrobiło oszałamiającą karierę w ostatnich latach, choć nie za bardzo wiadomo, jakie są oficjalne obowiązki takiego doradcy. Doradcy odchodzą razem z ekipą rządową, ale po czteroletniej kadencji są już zabezpieczeni finansowo do końca życia. Niedawno jednego z nich policja w ostatniej chwili ściągnęła helikopterem z promu tuż przed granicą morską Szwecji. 

- W administracji państwowej doradca polityczny jest człowiekiem odpowiedzialnym za branie łapówek - twierdzi mecenas Q., który na początku rządów AWS jako znany i szanowany prawnik był członkiem kilku ministerialnych komisji przetargowych. - Okazało się, że brałem udział w tych przedsięwzięciach z cyrku rodem na zasadzie kwiatka do kożucha. Przez pierwsze miesiące rządów nowej ekipy członkowie komisji zachowywali pozory, na które początkowo dawałem się nabrać. Zapoznawaliśmy się z dokumentacją, zamawialiśmy ekspertyzy. Z czasem zauważyłem, że te ekspertyzy właściwie nikogo nie interesowały. Większość członków komisji przychodziła na obligatoryjne posiedzenia kompletnie nieprzygotowana, ale przede wszystkim pojawiało się tam coraz więcej dziwnych indywiduów. Na ostatnim posiedzeniu takiego gremium, w którym miałem grubą nieprzyjemność uczestniczyć, jedynym tematem były szanse polskich futbolistów przed meczem z Norwegią oraz wdzięki lokatorek domu Wielkiego Brata. 

Większość przedsiębiorców twierdzi jednak, że starsi, rubaszni cinkciarze powoli odchodzą. Przegrywają z profesjonalistami nowej generacji - młodymi, inteligentnymi, zdecydowanymi na wszystko i drapieżnymi. W środowisku mówi się z przymrużeniem oka, że mają "punkty za pochodzenie" - często wywodzą się z prowincji, małych miasteczek. Charakteryzują się sprytem, są bardzo uparci, pazerni i wyjątkowo twardzi w negocjacjach. 
Waldemar Piotrowski jest założycielem, współwłaścicielem i szefem przedsiębiorstwa sprowadzającego do Polski drewno korkowe i wino z Półwyspu Iberyjskiego. Pierwszy raz w siedzibie firmy tej wielkości nie widzę chromowanej stali, dyskretnego oświetlenia i dębowych boazerii. - Mamy ważniejsze wydatki - Piotrowski zauważa moje zdziwienie gierkowską siermiężnością biura. Jednym z głównych obciążeń jego firmy jest opłacanie najlepszych kancelarii prawniczych w Polsce. Piotrowski był jednym z pierwszych ludzi w Polsce, którzy zainwestowali w import drewna korkowego. Pomysł był strzałem w dziesiątkę. Meble, tablice, wykładziny, boazerie, gadżety kuchenne - okazało się, że w kraju można sprzedać praktycznie dowolną ilość korkowych produktów. I wtedy zaczęły się kłopoty. - Są jak sępy. Działają w gromadzie. Uważnie obserwują, komu się udało. Ale nie sądzę, by sępy miały taki wilczy apetyt. Urzędnicy, tacy średniego szczebla odpowiedzialni za certyfikaty dopuszczające towary do sprzedaży, zauważyli nasz sukces chyba szybciej niż my sami. Po prostu pojawili się w firmie pewnego dnia i bezceremonialnie poinformowali nas, że mamy im płacić duży haracz. W przeciwnym wypadku będziemy długo czekać na nasze certyfikaty. I na samym początku działalności naszej firmy postanowiliśmy, że nie zapłacimy ani grosza łapówki - mówi Piotrowski. Ta strategia opłaciła się tylko dlatego, że firma zdecydowała się zamiast łapówek płacić ogromne sumy prawnikom. - Wypuściliśmy na nich zajadłe młode charty z najdroższych warszawskich kancelarii prawniczych. Każdą sprawę kierowaliśmy do sądu. Byli na to kompletnie nieprzygotowani. Okazało się, że nikt im w ten sposób nie odpowiedział. Oni po prostu żerują na stylu robienia interesów, który sami narzucili. Nie mieli żadnych prawników, ale podjęli wyzwanie. W życiu nie spotkałem się z taką złośliwością i nikczemnością jak u tych ludzi, którym nie pozwoliłem wyłudzić moich ciężko zarobionych pieniędzy. Piotrowski twierdzi, że wykształciła się już - przynajmniej w Warszawie - kasta agresywnych, zdecydowanych na wszystko urzędników. - Wielu z nich dobrze znam. To moje pokolenie młodych czterdziestolatków, z wieloma chodziłem do szkoły, studiowałem. Próbowali prowadzić własne interesy, grać na giełdzie, można powiedzieć, że starali się żyć normalnie. Mieli pewną wiedzę, ale na pewno brakowało im takich cech, jak solidność, punktualność, pracowitość. Gdy nie udało im się w uczciwym życiu, zdecydowali się na karierę urzędniczą czy polityczną. To tacy yuppie w polskim żałosnym wydaniu. Naśladują popularne wzorce, wyjeżdżają na wycieczki i finansowane z unijnych funduszy zagraniczne szkolenia. 
- Czyli jednak chcą się szkolić? 
- Nie, nie - śmieje się Piotrowski. - Przecież nie będą spędzać ostatnich dni swojej młodości w salach wykładowych. Jedyną ich ambicją jest mieć jeszcze więcej pieniędzy. Na co je wydają? Na mało wyrafinowaną konsumpcję: zabawę, kobiety, samochody, wyjazdy. Nie inwestują nawet w dobra bardziej trwałe typu działka, dom, rodzina. Często w domu nie pojawiają się przez całe miesiące. 

Kilkaset tysięcy obok kanapek
Krzysztof P. jest prezesem i właścicielem 90 proc. udziałów w dużej firmie sektora telekomunikacji. Jak twierdzi, jest jedyną osobą w firmie, która bierze udział we wręczaniu łapówek, i jedną z dwóch (obok głównego księgowego), które o tym oficjalnie wiedzą: - Ostatnio kilka nóg się urzędnikom rzeczywiście powinęło, ale jedyny skutek, jaki widzę, to taki, że są ostrożniejsi. Jeżeli tylko czują, że coś jest nie tak, natychmiast się zwijają. Kiedy przychodzi do negocjowania sumy, szczegóły piszą na karteczkach, które zaraz niszczą albo zabierają ze sobą. Wszystko załatwiają migiem. Przy transakcji nie ma mowy o jakichkolwiek przelewach - tylko gotówka. Zdarzało się, że wychodząc z mojego biura, w swoim neseserze upychali reklamówkę z kilkuset tysiącami dolarów obok kanapek na drugie śniadanie. Po piątym przetargu dostałem szewskiej pasji

Robert, szef średniej wielkości firmy informatycznej, startował w pięciu publicznych przetargach. Dziś - jak mówi - na widok państwowego urzędu przechodzi na drugą stronę ulicy. Opowiedział mi, dlaczego komputeryzowanie polskich urzędów stało się nieocenionym zastrzykiem gotówki dla większości partii politycznych - właściwie wszystkich obecnych w rządzie i administracji samorządowej. - Kiedy w 1994 r. weszła w życie ustawa o przetargach i zamówieniach publicznych, liczyliśmy naiwnie, że oferty, jawne przetargi wreszcie dadzą narzędzie w walce z tymi złodziejami. Ale wraz z ustawą korupcja w Polsce rozkwitła ze zdwojoną energią - denerwuje się Robert. - Okazało się, że ustawa w ogóle rozwiązuje ręce urzędnikom. Przyjęło się po prostu, że oferty pisze zamawiający wraz z wybranym z góry oferentem przy wódeczce: ustalają najdrobniejsze, zupełnie niepotrzebne szczegóły tylko po to, żeby nikt inny nie mógł ich spełnić. Podam przykład: jakie doświadczenie zawodowe musi mieć prezes zarządu firmy kablującej jedno z ministerstw? Na dwudziestej stronie dokumentu przetargowego linijka drobnym druczkiem nie zostawia wątpliwości: "Konieczna co najmniej roczna praktyka na podobnym stanowisku w jednym z krajów Unii Europejskiej". I w rezultacie cena, gwarancje jakości, terminy wykonania okazują się drugorzędne, bo tylko jedna firma ma prezesa z takim doświadczeniem. Oczywiście, na końcu wszystko jest do wglądu, można porównać oferty, ale nie ma to już żadnego znaczenia. 
Każdego roku państwo ogłasza setki tysięcy przetargów. Przegrywając w piątym z kolei przetargu państwowym, Robert dostał szewskiej pasji: - Moja oferta nie dość, że lepsza na pierwszy rzut oka i lepiej napisana, to była też dwa razy tańsza od zwycięskiej. Różne rzeczy widziałem w życiu, ale nie wierzyłem, że taka granda może przejść w sądzie. Bo postanowił, że nie odpuści - wynajął renomowaną kancelarię adwokacką, zatrudnił dodatkowych fachowców, zainwestował w drogie ekspertyzy. - Włożyłem w to niewspółmiernie dużo pieniędzy, nawet w stosunku do możliwych zysków, ale naprawdę dostałem wtedy szału. Na rozprawie nawet nie było porównania dwóch ofert. Znudzony sędzia, dla którego była to czwarta sprawa tamtego dnia, przejrzał papiery i w sumie słusznie stwierdził, że moja oferta nie spełniała jednego z warunków przetargu. Na pierwszy rzut oka widać, że warunek ten był osobistym wymysłem urzędnika. Ale nie sposób udowodnić, że został postawiony w złej wierze. 

Politycy w Polsce walczą ze sobą na różne sposoby, ale w sprawie kasy zawsze się dogadają. Zawsze największe emocje budzą spory, kto będzie premierem, ministrem finansów czy sprawiedliwości. Tymczasem po cichu i bez zbędnego zamieszania partie dogadują się co do podziału miejsc w najważniejszych komisjach przetargowych. Żeby zapewnić małej, kanapowej partii utrzymanie przez czteroletnią kadencję, wystarczy obsadzić nie ministra, ale kilku urzędników na strategicznych stanowiskach przetargowych. 

Janusz Palikot jest prezesem spółki Amber produkującej wina musujące. Obrót - ponad 230 mln, zysk netto - 6-8 mln zł. Oskarża państwo o stworzenie oficjalnego systemu wyłudzania łapówek. Okazuje się, że skuteczne zakwestionowanie sprawozdania finansowego na korzyść skarbu państwa daje urzędnikom kilkusetzłotową premię. Jeżeli przedsiębiorca zgodzi się zapłacić podatek niesłusznie zawyżony np. o 500 tys. zł, premia dla wytrwałych kontrolerów jest odpowiednio wyższa. Palikot twierdzi, że przez kilka lat kontrolerzy skarbowi w majestacie prawa zmuszali go do fałszowania na swoją niekorzyść uczciwie napisanych sprawozdań finansowych. 
- Za pomocą wyrafinowanych metod co roku prześladowali psychicznie mnie i całe kierownictwo firmy - mówi Palikot. Mechanizm jest prosty - urzędnicy wybierają najlepsze firmy i rozpoczynają w nich niekończące się kontrole skarbowe. Przepisy nie gwarantują, że kontrola skończy się w jakimkolwiek terminie. 
- Złośliwe i upokarzające kontrole doprowadziły mnie na skraj załamania nerwowego - mówi Palikot. - Do wytrzymania jest może pierwszy miesiąc, potem dla wszystkich zaczyna się piekło. Widziałem, jak moi ludzie chodzą spoceni, rozdygotani, ze stosami papierów, jak przekopują się przez całe szafy dokumentów. Co rusz kolejni pracownicy są odrywani od swoich obowiązków, a wszyscy pracują w coraz większych nerwach. Byłem już na granicy zwinięcia całego interesu, zostawienia pracowników na bruku i wyjechania z kraju. 
Produkuję 40 mln litrów wina rocznie i mam na głowie 18 pracowników nadzoru skarbowego na co dzień! Muszę zapewnić im pokój, miejsce do spania, wszystkie papiery na żądanie, ludzi do obsługi. Pierwsza fermentacja, druga fermentacja, stabilizacja, kupazowanie, leżakowanie, rozlew, przechowywanie - na wszystkich tych fazach trzeba obowiązkowo robić pełne rozliczenie akcyzowe - druki ścisłego zarachowania, plomby, pieczątki, segregatory. I oni mi to wszystko codziennie dosłownie wyrzucali z szuflad! Doskonale wiedzą, że finanse są nie do podważenia, ale są niezniszczalni. Potrafią ryć z bezczelnym uśmiechem przez ten gąszcz wte i nazad i nie dadzą za wygraną dla tych swoich dodatkowych kilkuset złotych. 
- Bywa, że w końcu odpuszczają? 
- Czasami robią "promocje": "Tu jest taki facet, mój szwagier, on ma dwie ciężarówki, ja bym chciał, żeby on woził pana towar, a my kończymy kontrolę i widzimy się za rok". 
Palikot twierdzi, że w niektórych regionach Polski to prawdziwa plaga wśród małych i średnich przedsiębiorstw. - Gnębią w ten sposób tylko najlepsze firmy, przynoszące zysk, dobrze zarządzane, a w tym orientują się bardzo dobrze - mają profesjonalne rozeznanie. Wielu z nas nie wytrzymuje tego psychicznie - ludzie decydują się na naprawdę duże straty, rzędu 300 tysięcy złotych, a nie są to ogromne przedsiębiorstwa. W ramach oszczędności idą na bruk kolejni pracownicy. 
"Gazeta Wyborcza", 24. listopada 2001r.
Krążą po Sejmie pośrednicy - Tomasz Lipko 

www.aferyprawa.com -  Niezależne Wydawnictwo Internetowe "AFERY KORUPCJA BEZPRAWIE" Ogólnopolskiego Ruchu Praw Obywatelskich i Walki z Korupcją.
prowadzi: (-)  ZDZISŁAW RACZKOWSKI.
Dziękuję za przysłane opinie i informacje. 
    uwagi i wnioski proszę wysyłać na adres: Z.Raczkowski@aferyprawa.com 

WSZYSTKICH SĘDZIÓW INFORMUJĘ ŻE PROWADZENIE STRON PUBLICYSTYCZNYCH
JEST W ZGODZIE z  Art. 54 KONSTYTUCJI RZECZYPOSPOLITEJ POLSKIEJ 
1 - Każdemu zapewnia się wolność wyrażania swoich poglądów oraz pozyskiwania i rozpowszechniania informacji. 
2 - Cenzura prewencyjna środków społecznego przekazu oraz koncesjonowanie prasy są zakazane.
ponadto Art. 31.3
Ograniczenia w zakresie korzystania z konstytucyjnych wolności i praw mogą być ustanawiane tylko w ustawie i tylko wtedy, gdy są konieczne w demokratycznym państwie dla jego bezpieczeństwa lub porządku publicznego, bądź dla ochrony środowiska, zdrowia i moralności publicznej, albo wolności i praw innych osób. Ograniczenia te nie mogą naruszać istoty wolności i praw.

zdzichu

Komentarze internautów:

Komentowanie nie jest już możliwe.