opublikowano: 11-09-2012
Pisarka Chomuszko kłamie jak z nut... Mirosław Naleziński
Chyba jest więcej konfabulantek, niż konfabulantów
Poseł Zbigniew Kuźmiuk swój internetowy artykuł zatytułował „Tusk i Rostowski kłamią jak z nut”. Internetowe tytuły (oraz treści kryjące się pod nimi) są coraz śmielsze i często wręcz balansują na krawędzi zniesławienia albo przynajmniej dobrego smaku, ale – być może – to znak współczesności. Ciekawe, co się stanie, jeśli napiszę, że pisarka Chomuszko kłamie jak z nut, tym bardziej, że napisała dzieło o symfonii, więc taki tytuł wprost nawiązuje do jej dzieła?
Zatem zaryzykuję – wspomniana pani na portalu NaszaKlasa sfałszowała mój podpis i tamże (oraz na portalu Salon24) ogłosiła publicznie, że pisałem jako Kawalec, co jest oczywistą (dla mnie, choć nie dla tej pani i jej internetowych anonimowych sympatyków) wierutną bzdurą. W sądach, po których chciało jej się łazić ze swoim prawnikiem (wszak są oni przekonani, że jestem Kawalcem i że ją jako tenże obrażałem), pani ta zeznaje i będzie jeszcze latami to czynić (jak ktoś ma zwidy, to widać, że permanentne), iż jestem jednak tym Kawalcem.
W internecie jest kilkadziesiąt wpisów wyzywających mnie od kłamców, bowiem owi anonimowi gawrosze są przekonani, że ich znajoma pisarka (a doktorantka UG) jest bardzo pracowita, uczciwa, lubiana przez wszystkich i że to ja jestem nikczemnikiem, łajdakiem, łgarzem i że do pięt jej nie dorastam, bo ona jest kimś, ja zaś nikim.
Gdyby nawet założyć, że to prawda, zgodnie z Konstytucją 1997 oraz zgodnie z prawem prasowym – mam prawo przedstawiać fakty oraz opisywać w rzetelny sposób działania innych osób i z tego prawa od dawna korzystam, zatem żaden sąd – chyba że dowiedzie przestępstwo – nie może mi tego zabronić. Jak do tej pory żaden sąd nie wykazał, że pisałem jako Kawalec i skandalem jest, że tego nie nakazał zbadać.
Co ciekawe, pani procesuje się z powodu rzekomego zniesławienia, natomiast jej sympatycy walcząc o jej dobre imię, ustawicznie popełniają przestępstwa w tejże dziedzinie, co jest zaiste wielce groteskową sytuacją... Gdyby ktoś zebrał ich komentarze (choćby niżej wspomniany adwokat), to miałby ręce pełne roboty, bowiem moje rzekome przewiny z początku 2009, to istne michałki w porównaniu z twórczością zwolenników autorki „Symfonia”.
Mecenas Kolankiewicz z moich tekstów powyciągał rozmaite określenia i zamienił je (np. „pikantny” na „wulgarny”), czyli dokonał sądowego oszustwa oraz w kompromitujący siebie sposób zinterpretował mój kabaretowy tekst (że dotyczy jego mandantki) i w jakiś niezrozumiały sposób przekonał sędziego Midziaka do przyjęcia jego hipotezy za prawdę. To oszustwo (świadome albo wynikające z braku kompetencji) zostało skierowane do Okręgowej Rady Adwokackiej w Gdańsku celem wyjaśnienia tej skandalicznej postawy. Praktyka pokazuje jednak, że są w Polsce grupy zawodowe, które za wszelką cenę bronią swoich nieudaczników.
Zatem – wzorując się na ostrych tytułach naszych przedstawicieli Narodu, pozwalam sobie oświadczyć – pisarka Chomuszko sfałszowała podpis i kłamie do chwili obecnej, że pisałem jako Kawalec, przy czym posługuje się kuriozalnym i niezrozumiałym dowodem, który umieściła w internecie. Za cholerę nie mogę go zrozumieć, bo doskonale wiem, że nie pisałem jako ów Kawalec, więc może faktycznie nie przykładam się zbytnio do zrozumienia jakiejś niesamowitej intrygi, bo wiem, że jakikolwiek wysiłek nie ma sensu. Jeśli jednak pisarka nadal uważa, że jej dowód jest rzetelny i odpowiada prawdzie, to niech zleci jego zbadanie przez specjalistów (koszty poniesie strona przegrywająca) albo Temida, zmęczona wieloletnią sytuacją (a właściwie skandalem), sama w końcu położy problem na swojej dyndającej (tu) bez sensu wadze.
Piszą ludziska, że Iksiński kłamie, a potem czekają, co na to Iksiński, jego mecenas oraz parę sądów... I kto ma udowodnić, że kłamie? Autor tekstu, czy Iksiński ma udowodnić swoją niewinność? Pani Chomuszko publicznie oskarżyła mnie o pisanie jako Kawalec (a pisał on istotnie obraźliwie i to najobrzydliwiej w stosunku do... owej pani), zatem te jego „literackie” pomyje poszły na konto mojej twórczości, czyli pomówienie jest ewidentne. Ze swoim „genialnym” dowodem obnosi po internecie i wszyscy jej towarzysze niedoli już wydali na mnie wyrok, zaś Temida popełniła pomyłkę sądową i nie wie, jak z tego wybrnąć.
Zatem – przez nawiedzoną pisarkę, przez niekompetentnego jej mecenasa oraz przez niekumatego sędziego słynnej (bo z samego Sądu Okręgowego w Gdańsku) pomorskiej Temidy, mam teraz parę sądów na głowie, tracę czas, nerwy, pieniądze (grzywny, w tym komornicy) i kto mi to zrekompensuje? Do tego prezes tego sądu oraz togowi fachowcy ze stolicy, nie mogą - albo nie chcą - zająć się tą żenującą – dla polskiego wymiaru sprawiedliwości – sprawą.
A wystarczyło, aby sędzia wziął do serca moje oświadczenie, że pisarka sfałszowała podpis, że kłamie i że nie pisałem jako Kawalec i byłoby na samym początku po sprawie. Ale sędzia uznał się za jednoosobowego geniusza i bez pomocy biegłego, bez umiejętności czytania polskich tekstów, wydał wyrok, o którym zresztą nie poinformował, przez co wniesienie apelacji stało się niemożliwe, bowiem terminy wszelakie minęły i wyrok się uprawomocnił.
I podobno zgodne jest to z naszym (jak widać debilowatym, jak by to określił prostoduszny Polak, który całe życie się łudził, że sędziowie starają się wydać sprawiedliwy wyrok, a nie lawirować pomiędzy paragrafami) prawem.
Gdyby taki zmanipulowany pozew został złożony w Danzigu 1942, to ustawienie miałoby tragiczny aspekt – ofiara sądu zostałaby ustawiona pod murem. Jednak czasy się zmieniły i szwindlowaty pozew złożony w Gdańsku, niemal 70 lat później, spowodował wydanie wyroku, który nie może być wykonany, bowiem zawiera poważne wady, których nie chce zauważyć ani stolica ani prezes tego sądu. Dlaczego W ma przeprosić X za wyczyny Y? I dlaczego W ma przeprosić X za teksty obrażające Z? W = Naleziński, X = Chomuszko, Y = Kawalec, Z = anonim (niezidentyfikowana osoba). Czyżby inteligencja naszych prawników sięgnęła już bruku? Kuriozalne zjawisko wytworzone przez gdański sąd – wyrok jest niewykonalny! Jednak Polak potrafi!
A stanowisko prezesa Milewskiego jest równie inteligentne jak pozostałych fachowców – „nie zmienię swojego stanowiska”. Zamiast poświęcić parę minut na lekturę – czy istotnie artykuł z pozwu zniesławia pisarkę, czy innego obywatela, to togowcy stosują technikę strusia. Dziękuję za taką polską sprawiedliwość – zamiast zbadać, czy faktycznie pisałem jako Kawalec (wariograf, badania grafologiczne, sprawdzenie logowań w NK), to sędzia Midziak (przy braku reakcji prezesa) bawi się w solowe orzekanie o winie. Czy w sądach mamy więcej takich wszystko wiedzących inteligentów? To niech jasnowidztwem raczej się zajmują, bo pełniąc tak kulawą służbę na niwie Temidy mogą więcej zła uczynić, niż dobra. I za to im płacą podatnicy niezłą kasę, premiując ich immunitetem i niezawisłością? Oburzające!
„Jeżeli tak wygląda klucz do bezpieczeństwa państwa przygotowany przez premiera Tuska, to najwyższy już czas wymieniać drzwi i zamki, a w konsekwencji także klucze, bo szybko może się okazać, że państwo pod tymi rządami, stoi otworem” pisze Kuźmiuk w swoim artykule, co można byłoby strawestować - „Jeżeli tak wygląda klucz do państwa prawa przygotowany przez obecnego ministra Gowina oraz przez jego poprzedników, to najwyższy już czas wymieniać wagę, bo szybko może się okazać, że frywolna Temida, pod tym (nie)rządem, otworem stoi”. Ale co da wymiana paru figurantów, skoro na ich miejsce będą mianowani podobni ludzie „czynu”? Który z nowych prezesów mógłby zmienić nasze sądownictwo przesiąknięte swoimi fatalnymi nawykami i skandalami?
„Być może te zachowania dziennikarzy wobec premiera Tuska wynikają z faktu, że do tej pory w tak ogromnej ilości spraw mijał się on już z prawdą, bez żadnych konsekwencji, więc nie ma już sensu, zwracanie uwagi na każde kolejne nieprawdziwe wypowiedzi” – kończy swój artykuł poseł Kuźmiuk. Ja zarzucam znacznie mniej bujd (mijanek z prawdą) pisarce i jej adwokatowi (nie ma mowy o ogromnej ilości spraw, jedynie parę) i mam nadzieję, że istnieją cywilizowane sposoby wykazania ich łgarstw, co nasza Temida z rzetelnie – ciągle w to wierzę – w końcu uczyni.
A przy okazji można przetestować tę naszą damę (Temidę, nie pisarkę) pod kątem jednakiego traktowania swoich obywateli – czy politycy i niżej podpisany są podobnie traktowani? Przecież ja mam proces, bo pisarce się coś wydawało, natomiast politycy najczęściej nie mają procesów, nawet jeśli krytykują i to niekoniecznie słusznie, albo w sposób przesadny, lecz są przekonani, że mają rację, ale ich racje zwykle są znacznie trudniejsze do udowodnienia, niż oczywisty fakt, że ja Kawalcem nie byłem, nie jestem i raczej już nim nie będę. Ponadto trzeba być niezłym patafianem, aby mój artykuł, opisujący anonimowego (nikomu nie znanego!) pisarza a ochlapusa uznać jako zniesławiający pisarkę – należałoby pisarkę i jej mecenasa oraz sędziego nadmotławskiego gmachu skierować na jakieś kursy z podstaw logiki.
Parę dni temu, na kanale „Geografic National” przedstawiono ciekawą historię niejakiej Tani Head. Nasze media już jesienią 2007 pisały o niej - „Kobieta, która nabrała Amerykę”.
Historię panny Head śmiało można było nazwać legendą. Nieśmiała, otyła kobieta, emigrantka z Hiszpanii, dla której angielski był drugim językiem, w Stanach zrobiła karierę dzięki w mitowi, który oczarował Amerykanów. Z wielkim zainteresowaniem słuchali relacji kobiety, będącej symbolem ludzi, którzy przeżyli 11 września 2001.
W pierwszej części legendy ta panna spełniała amerykański mit. Najpierw wspięła się po szczeblach potężnego banku inwestycyjnego Merrill Lynch, potem poznała przystojnego mężczyznę, który przysięgał jej wierność na rajskiej plaży na Hawajach. Sielanka trwała aż do ataku na USA 11 września, kiedy to Head rano poszła do pracy w jednej z wież World Trade Center - wjechała na 78. piętro, zrobiła kawę i zaczęła przeglądać dokumenty. To miał być jej wielki dzień - po południu w sali konferencyjnej z widokiem na nowojorskie drapacze chmur miało dojść do fuzji dwóch firm, nad czym pieczę od początku do końca sprawowała Tania.
Po ataku, który wzięła za trzęsienie ziemi, Tania przeżyła kilka wzruszających przygód, które chętnie opowiadała podczas późniejszych spotkań z rodzinami ofiar. Po zawaleniu wież, okazało się, że była jedną z 19 osób, które przeżyły ataki terrorystyczne, znajdując się powyżej miejsca uderzenia samolotu. Bacznie jej słuchano, nie zwracając uwagi na szczegóły, bo po prostu nie wypadało o nie pytać.
Jej słowa były tak przekonywające, że została wybrana na przewodniczącą stowarzyszenia skupiającego ocalałych z obu wież. Tania, nie pobierając wynagrodzenia, zbierała środki dla rodzin ofiar, przyjmowała zaproszenia na odczyty i konferencje. Wszędzie wywoływała wzruszenie a ludzie patrzyli z podziwem na tę dzielną kobietę, bohaterkę 11 września. W rzeczywistości jednak Head była... superoszustką XXI wieku.
Okazało się, że już od dłuższego czasu współpracownicy Head podejrzewali ją o mitomanię – dostrzegali pewne różnice w opowieściach.
Dziennikarskie śledztwo obróciło w pył legendę „ofiary 11 września 2001”. Na liście studentów Harvardu nie ma nazwiska Tania Head, nikt taki nie pracował w Merrill Lynch, a rodzice rzekomego narzeczonego, który zginął w jednej z wież, nic nie wiedzieli o ich matrymonialnych planach. A ślubu im udzielono już po śmierci niedoszłego małżonka, na podstawie specjalnych przepisów, zatem imigrantka z Hiszpanii została wdową po Amerykaninie.
Oburzenie Amerykanów sięgnęło zenitu - organizacja ocalałych z zamachów 11 września zwolniła Head ze wszystkich funkcji i jedynie dlatego, że była wolontariuszką, nie postawiono jej zarzutów przed sądem.
Gdy dzienniki na całym świecie opublikowały (za „New York Timesem”) zdjęcia Tani, do redakcji hiszpańskiej gazety „La Vanguardia” zgłosili się znajomi konfabulantki. Okazało się, że Tania Head urodziła się w zamożnej rodzinie w Barcelonie jako Alicia Esteve Head. Jej ojciec i brat trafili do więzienia za udział w malwersacjach finansowych, które wstrząsnęły katalońską giełdą. Jej blizny, które były rzekomymi śladami po ucieczce z płonącego wieżowca, były konsekwencją wypadku samochodowego.
I tak upadł mit legendarnej konfabulantki, która przeszła już do historii. Teraz czekamy na zbadanie, czy Naleziński istotnie pisywał jako Kawalec, a potem będzie można ogłosić upadek polskiej „wizjonerki”, która nie dość, że pomówiła niewinnego człowieka, biorąc go za kogoś innego i rozsyłając do mediów swoje kłamstwa wyssane z palca, ale jeszcze sama pozwała go o zniesławienie. Cóż za groteskowa perfidia!
Rafał Ziemkiewicz napisał w swoim felietonie, że Kamil Durczok podczas swego programu był „urżnięty i zdradzał objawy filipińskiej grypy”. Pomówiony szef „Faktów” TVN skierował przeciwko publicyście pozew o ochronę dóbr osobistych.
„Jak każdy, czasem się mylę i przyznać się do tego nie jest niczym hańbiącym. Ale oszczerstwo jest mi najgłębiej obce” - napisał Ziemkiewicz przepraszając Durczoka, który przeprosiny przyjął, choć zaznaczył – „szkoda tylko, że dostrzegł to tak późno, ale lepiej późno niż wcale”.
Kiedy Chomuszko postąpi jak Ziemkiewicz? Jej sympatycy określają tę panią jako wzór do naśladowania, zaś ona sama podtrzymuje, że nie jest hipokrytką, zatem?
Premier Tusk niejednokrotnie podkreślał, że bierze pełną odpowiedzialność za swoje słowa, decyzje i czyny. Trudno powiedzieć, czym tak naprawdę ryzykuje, składając tego typu oświadczenia, ale brzmią one ekscytująco, zatem ja także złożę niniejsze oświadczenie – biorę pełną odpowiedzialność za moje słowa.
Mirosław Naleziński, Gdynia
Więcej tekstów Mirka:
Komentowanie nie jest już możliwe.