Jak bronić się przed psychiatrią paranoikiem ?
I. Wyobraź, sobie, że psychiatria ma broń. I to ciężką broń, z której może do Ciebie strzelać, jak tylko jej się podoba. Szkopuł w tym, że to Ty masz amunicję do tej broni, jaką jest Twój lęk przed... psychiatrią. Zatem, im bardziej się boisz, tym oni więcej mają amunicji.
Po prostu człowiek będący pod silną presją i w ciągłym STRACHU
(pominę na wstępie kwestię „leków psychotropowych” i całą gamę
związanych z nimi skutków ubocznych) łatwo popełnia błędy, wpada w
panikę i w ten sposób ponownie „pcha się” w ręce psychiatrii.
II. Dodatkowo - i to negatywnie - ten strach powoduje w Tobie całą masę:
- negatywnych myśli
- negatywnych słów
- negatywnych działań
- dyskomfortu psychicznego spowodowanego negatywnym nastawieniem do
wszystkich, wszystkiego i w konsekwencji jeszcze więcej:
- STRACHU, czyli można powiedzieć: koło się zamyka...
Jak się przed tym wszystkim bronić?
III. Oto kilka porad praktycznych, które bez ryzyka i większego strachu
można stosować (wszystko w zgodzie z obowiązującym prawem, zarówno
polskim, jak i międzynarodowym), które powinny jeśli nie całkowicie
obronić Cię przed psychiatrią, to chociaż przygotować podstawę do
dalszych zmagań prawnych (pamiętajmy, że psychiatria nigdy nie byłaby
taka silna, jak jest, gdyby nie wsparcie pozostałej części społeczeństwa,
które nie zdaje sobie sprawy, z jakimi mechanizmami (bezprawnymi) mamy do
czynienia; niestety prawie zawsze - wraz z otaczającą nas rodziną: matką
i ojcem, rodzeństwem, czy też partnerem). Dlatego:
1. Pamiętaj, że tylko TWOJE słowa pozwalają psychiatrom na wystawianie
diagnoz, zezwalających im na przymusowe „leczenie” nas, czyli:
podawanie na siłę chemii, czy też wracającej coraz bardziej do łask
„terapii” prądem... itd.
2. Raz wystawioną diagnozę ciężko jest... usunąć - w przeważającej
większości „diagnozy” pozostają do końca życia, mogą tylko
zmieniać się ich nazwy w karcie, gdyż - jak wiadomo - „pacjent cierpi
w końcu na nieuleczalną chorobę” i jakiekolwiek zmiany spowodowane są
„chorobą”, bo przecież nie przyzna się nikt, że wszystkie zmiany
powoduje paraliżujący neurony podawany „lek” – neuroleptyk.
3. Nigdy, ale to przenigdy nie otwieraj się przed psychiatrą i nie
wymawiaj w jego pobliżu, jak i w pobliżu jakichkolwiek innych osób
(rodzina najczęściej reaguje, jak psychiatria) słów: „nie chce mi się
żyć”, „chcę umrzeć” itp., bo to jest dla nich zielone światło,
„pozwolenie” z twojej strony na kolejne „leczenie” pod kluczem.
Uargumentują to słowami, że jesteś „niebezpieczna dla samej
siebie”, więc „nastąpiło zagrożenie życia”! Im przecież chodzi
tylko o „Twoje Dobro”, a że na siłę i wbrew wszelkim międzynarodowym
konwencjom praw człowieka - tego już nikt nie chce widzieć.
Prawie zawsze pod takimi stwierdzeniami jak: mam dość tego życia, nie
kryje się, żaden plan odebrania sobie życia ale gorycz, złość i
bezsilność, (czasami też środek represji - aby ktoś w końcu nam pomógł),
której ujście znajdujemy właśnie w takich Negatywnych Wypowiedziach. Niestety
sprawiedliwość jest na tym świecie, jaka jest (a raczej jej nie ma) i
inna dotyczy już Ciebie, a inna tzw. NORMALNYCH.
Normalni niejednokrotnie w złości wykrzykują identyczne zdania w różnych stresowych sytuacjach życiowych, jednak nikt ich nie obezwładnia i nie odwozi ich z tego powodu na siłę do psychiatryka. Myślę, że sami psychiatrzy znają to również ze swoich czterech ścian, kiedy to po kolejnej kłótni rodzinnej on sam, małżonka lub ich dziecko wyrzuci w emocjach, lub z powodu ich braku, zdanie typu: „..Mam tego dość... Lepiej umrzeć, jak dalej żyć u twego boku...”, albo: „Nie mam już siły na życie, nie mam już siły na nic, jak patrzę na ciebie to po prostu chcę tylko umrzeć...”, dodając jeszcze coś o zniszczonym życiu, nienawiści i innych plagach, które spadną na naszego „biednego psychiatrę”. Oczywiście Ty nie należysz do rodziny „pana Doktora” , więc za takie same słowa dostaniesz diagnozę „niebezpieczny...” nie tylko „...dla siebie”, ale i „...dla otoczenia”, dlatego:
4. Nigdy, przenigdy nie odgrażaj się, nie groź nikomu w pobliżu
psychiatry czy też nie. I najlepiej nie odgrażaj się w ogóle, bo to,
dla nikogo nie jest miłe: ani straszyć, ani być straszonym i staraj się
nie robić tego nie tylko w słowach, ale przede wszystkim w myślach –
wstyd przed własnymi głosami, bo w końcu nie chcemy stać się tacy,
jak nasi „dobroczyńcy” (czytaj prześladowcy).
I tak za normalne będzie uznane, gdy np. Panu psychiatrze skradną
nowiuteńkiego mercedesa (ciężko pracuje, należy mu się, w końcu na
naszym zdrowiu zarabia, a zdrowie trzeba szanować ), wprost spod tak samo
nowego gabinetu „lekarskiego”, a ten w złości wykrzyknie : „Jak dopadnę
tych skur.., bandytów, drani to... uduszę, łby pourywam”, czy -
bardziej pasująco do atmosfery: „prądem potraktuje”, czy nawet:
„pozabijam gnoi”, „...jeszcze mi za to zapłacą...” itd. I choć
słyszała go większa część ulicy (a słyszeć powinna była), to nikt
przecież nie pomyśli, że za tymi słowami kryje się rzeczywiście chęć
zamordowania kogoś, a jedynie chwilowa złość, będąca niczym innym,
jak bezsensowną reakcją słowną, potokiem blablaniny na niespodziewane,
negatywne wydarzenie - „kradzież nowego auta” (czytaj: naszego
zdrowia ). Lub też inny przykład... Ale, żeby nie wymyślać nowej
historii, ten sam psychiatra:
Po całym dniu użerania się z „bandą idiotów”, czyli z nami, po
niekomfortowym powrocie do domu taksówką (mercedes właśnie przekracza
granicę Polsko-Ruską wraz z kluczykami i dokumentami, ale to już zupełnie
inna sprawa... raczej dla kontrolerów w ubezpieczalniach, niż
antypsychiatrii) i po obejrzeniu wieczornych wiadomości, a co za tym
idzie polityków lubianych i nie (którzy, trzeba przyznać, swoimi
wypowiedziami i działaniem, lub całkowitym brakiem działania,
najspokojniejszego potrafią wyprowadzić z równowagi), wyłącza
odbiornik i wyrzuca z siebie kwintesencję dnia: „nic, tylko wziąść
bombę i wysadzić ten cały burdel w powietrze”...
Hmm... czy to oznacza, ze nasz Pan Doktor planuje zamach terrorystyczny na
budynek Sejmu Rzeczypospolitej Polskiej? Czy sam nie powinien wziąć się
na obserwację, zamknąć się na oddziale bez klamek i poddać dokładnie
tej samej farmakoterapii, jaką od lat stosuje na nas? Niby tak, ale
jednak nie, bo jego i innych tzw. normalnych obowiązuje inne prawo! Choć
niby jest dla wszystkich równe! A Ciebie, mogą za te same słowa zamknąć
uznając, iż jesteś nie tylko niebezpieczną dla siebie, ale również
dla nas, innych. To w konsekwencji pozwoli im na zatrzymanie Cię na tak długo,
jak tylko zechcą, argumentując oczywiście „to”” koniecznością i
przede wszystkim - TWOIM DOBREM.
5. Najlepiej nie opowiadaj o głosach w gabinetach lekarskich, obojętnie
jakich, gdyż i tu, niby wśród tych prawdziwych lekarzy, nie odnajdziemy
oficjalnie zbyt wielkiego wsparcia, ani zrozumienia (oni też nie maję Schizofrenii),
a możemy się jeszcze narazić na jakieś nieprzewidziane nieprzyjemności
i stres. Pocieszające jednak jest, że ta olbrzymia w sumie większość
przedstawicieli świata medycyny (interniści, laryngolodzy, dentyści czy
też chirurdzy wszelkiej maści i specjalizacji i inni) po kryjomu, za
plecami psychiatrii nabijają się z tej „dziedziny nauki”, traktując
zarówno psychiatrów, jak i samą psychiatrię z jej HIPOTEZAMI (np.
hipoteza dopaminowa, serotoninowa...) z przymrużeniem oka. Proszę też
zwrócić uwagę na samo słowo HIPOTEZA, które pochodzi z języka
greckiego (gr. hypóthesis) i oznacza PRZYPUSZCZENIE – osąd, który
podlega WERYFIKACJI.
Tak więc nie pozostaje nam nic innego, jak dołożyć wszelkich starań,
aby w końcu ZWERYFIKOWANO całą psychiatrię, zaczynając od jej
„chorych” hipotez, nie popartych w rzeczywistości żadnymi dowodami
naukowymi, przez kliniki i różnego rodzaju odziały zamknięte,
psychiatrię socjalną, aż do ostatniego psychiatry i przepisywanych
przez niego „leków”. Brak protestu ze świata nauki w sumie mógłby
się wydać dziwnym, ale jak tylko uda się nam przeprowadzić z takim np.
chirurgiem rozmowę o charakterze bardziej prywatnym, niż rozmowa
pacjent-lekarz, możemy się dowiedzieć, że już wielu medyków wystąpiłoby
przeciwko psychiatrii, ale konsekwencje takiego ruchu to nie tylko utrata
prestiżu, stanowiska i w końcu pieniędzy, ale również realna groźba
zakwalifikowania się samemu do grona „chorych psychicznie”, nie wspominając
o tym, że inni koledzy z branży nagle zaczynają takiego lekarza unikać,
przestają mieć ochotę na jakiekolwiek oficjalne kontakty itd.
6. Ogólnie staraj się nie próbować tłumaczyć na siłę tzw.
normalnym, czym są głosy i zawiele o nich opowiadać... co czyni
niestety większość słyszących głosy. Bo po pierwsze sam nie wiesz
jeszcze, jak to wszystko ubrać w słowa i w tym momencie - ujmując to krótko
- to jakbyś „niewidomemu od urodzenia próbował wytłumaczyć, czym są
kolory sam widząc je po raz pierwszy, albo komuś, kto nigdy nie
czuł żadnego zapachu, jak pachnie pieczony jabłecznik, kiedy sam nie
masz pojęcia, czym są jabłka. W ten sposób możesz zauważyć, że
Schizofrenia z jej głosami i innymi efektami, to właśnie coś w rodzaju
kolejnego, 6-tego zmysłu, który - a owszem - można w pewien sposób
przedstawić pozostałej części społeczeństwa na zasadzie porównań
do ich rzeczywistości odbieranej 5-cioma zmysłami. Ale to może się udać
jedynie wtedy gdy samemu zrozumie i dowie się więcej o tym fenomenie.
7. Nie ma większego sensu bezpośrednia konfrontacja z psychiatrią w
pojedynkę, czyli próby uzyskania jakichś racji, praw, powoływania się
na konstytucje, prawa człowieka itd., bo takie działanie można porównać
do kopania się człowieka z koniem . Mam tu na myśli wytaczanie
jakichkolwiek procesów sądowych o odszkodowanie, czy nawet samo
zastanawianie się w myślach nad tą sprawą, szkoda czasu i energii. Jeśli
komukolwiek udaje się z nimi przed sądem wygrać, to są to bardzo
sporadyczne przypadki, gdzie w grę wchodzą zarówno straty finansowe,
jak i moralne. Taki proces może być długi i bardzo nieprzyjemny. Będziemy
narażeni na różnego rodzaju szykanowanie, zastraszanie i w konsekwencji
nawet na różnego rodzaju groźby utraty zdrowia, czy życia. Dlatego w
większości przypadków nawet ci, którzy trafili do psychiatrii z powodu
- nazwijmy to - „pomyłki”, pewni swych racji z dobrym prawnikiem u
boku, znającym się nie tylko na prawie medycznym, ale będącym też
specjalistą od praw człowieka, rzadko wytrzymują długotrwającą presję
i wycofują się w trakcie sprawy z jakiejkolwiek dalszej walki. Niestety
w Polsce nie są mi znane żadne nazwiska prawników, którzy byliby w tej
dziedzinie specami i jednocześnie stali naprawdę po stronie
„pacjenta”, a nie psychiatrii. Na całe Niemcy znamy takich dwóch...
Owszem takie sprawy będą miały sens jeśli w końcu ruszą zbiorowe
procesy. Ale do tego potrzeba nie tylko połączenia się samych
Poszkodowanych, adwokatów czy też przeróżnych specjalistów, ale również
poparcia prasy, mediów, a co za tym idzie: szeroko zakrojonej akcji
informacyjnej dla całego społeczeństwa. Potrzebne są zmiany w najważniejszych
ustawach państwowych, muszą być ratyfikowane międzynarodowe konwencje,
a to wszystko wymaga czasu i uporu w konsekwencji działania. Mam nadzieję,
że dożyjemy tej chwili, kiedy z Klasyfikacji Chorób Psychicznych (ICD,
DSM) „Schizofrenia” zniknie z listy „chorób”, jak w roku 1973 stało
się z homoseksualizmem. I nie potrzeba do tego, żadnych badań, żadnych
doświadczeń, wystarczy głosowanie elity psychiatrycznej. Hmm, a cóż
to za „choroba” i co to za „nauka”, która za pomocą głosowania
wprowadza nowe (dodam, że tak samo wyssane z palca) „choroby”, a usuwa
inne, stare hahaha.
9. Jeżeli musisz już iść do psychiatry to najlepiej wybrać się tam z
osobą towarzyszącą, do której masz zaufanie. Członek rodziny,
przyjaciel, znajomy. Najlepszy jest rodzic, albo małżonek. Może być
tak, że psychiatra będzie się sprzeciwiał tej „podwójnej
wizycie”, ale wy powinniście nalegać, w szczególności osoba
towarzysząca i nie ustąpić, bo Wasza wola jest priorytetowa, to
zapewnia nam konwencja ONZ (którą Polska podpisała, ale jeszcze nie
ratyfikowała... ale jest!). Nawet gdyby miało dojść do zmiany
„psychiatry” – też Wasze prawo...
Tak postępujący członkowie rodzin przeżywają niejednokrotnie szok
w zetknięciu z „lekarzem”. Najbardziej oburzone bywają matki, które
z gruntu przekonane, że to one wiedzą najlepiej, co dziecku potrzeba i
dolega, zostają przeważnie zrównane wraz ze swoimi instynktami macierzyńskimi
do roli ciemnej masy pod naciskiem argumentu „ja tu jestem lekarz i ja
wiem lepiej...” To bardzo dobrze, jeśli dochodzi do takiej
konfrontacji, gdyż zyskujemy wtedy nie tylko sprzymierzeńca, ale również
kogoś, kto będzie starał się bronić siebie i nas nie przed „panem
doktorem”, ale „konowałem”, który chce tylko zarobić na
poszkodowanym pieniądze. Radzimy, aby osoba towarzysząca, chodziła na
wszystkie wizyty, bo czasami dopiero po którejś z kolei można takiego
„specjalistę” przyłapać w końcu na tak wyraźnym braku
jakichkolwiek kompetencji, skutecznych porad, jak i w sumie całkowitym
braku informacji nie tylko o tym, co dolega danej osobie, ale jak dalej
sobie z tym wszystkim radzić. Jedyne co otrzymamy w gabinecie
psychiatrycznym, to nowa recepta i rada, że tylko „leki” mogą pomóc.
10. Należy samemu czytać uważnie wszystkie ulotki od przyjmowanych
„leków” , zwracając w szczególności uwagę na tzw. skutki uboczne
tych substancji, gdyż psychiatrzy z nieopisaną bezczelnością będą
wmawiać zarówno nam, Dotkniętym, jak i członkom naszych rodzin, że
„całe zło” to nie są skutki uboczne, spowodowane przez wspomniane
psychotropy, a jedynie „postępująca i nieuleczalna choroba”! I tylko
ci rodzice, którzy choć trochę przejrzeli na oczy i zaufali własnemu
dziecku, a nie kompletnie obcej osobie ...w białym fartuchu... przepisującej
w majestacie prawa substancje, które śmiało można uznać za broń, za
narzędzie mordu itd., mogą zauważyć, iż pod priorytetowymi hasłami
psychiatrii i ich zgodnym niby z postępem nauki trybem postępowania
znajduje się tylko stek kłamstw i potężna machina do zarabiania
jeszcze potężniejszych pieniędzy. Mało tego po przeczytaniu i
zrozumieniu tekstu ulotki informacyjnej tychże „lekow” można dostać
szoku, gdyż tam czarno na białym koncerny farmaceutyczne informują np.,
iż jednym z niepożądanych skutków ubocznych podczas przyjmowania
neuroleptyków może być... i tu uwaga... nawet „śmierć”!
Cóż to za „lek”, co śmierć powoduje?!!! A do tego cała reszta
nieprzyjemnych skutków ubocznych pokrywa się prawie dokładnie z listą
„objawów choroby”. Pytanie jest tylko: dlaczego tak niewielki odsetek
ludzi potrafi zauważyć, że to jest skrajny BRAK LOGIKI, bo jak
„lek” może wywoływać to, co ma niby likwidować, leczyć
Komentowanie nie jest już możliwe.