opublikowano: 26-10-2010
Numer na kwalifikację - czyli my i tak wiemy lepiej... Waldemar Korczyński
Co ma logika do prawa?
Jednym
z lepszych sposobów uwalania ludzi, którzy uwierzyli w demokratyczne państwo
prawa jest kwalifikowanie ich skarg jako czynów karalnych. Problemy z
kwalifikacją są znane ludzkości od początków jej istnienia; można
powiedzieć, że klasyfikacja jest podstawą wszelkiej sensownej działalności.
W logice funkcjonuje tzw. zasada abstrakcji, która powiada, że dwa różne
sposoby klasyfikowania obiektów ustalonego zbioru prowadzą do tego samego
wyniku.
Pierwszy sposób to zadany z góry podział zbioru na rozłączne „części”
nazywane przez matematyków klasami tego podziału. Jeśli mamy dany jakiś
zbiór A, to przez jego podział rozumie się zbiory A1, A2,
..., An, takie, że wspólnie wyczerpują zbiór A, tzn. każdy
element zbioru A do przynajmniej jednego z tych zbiorów należy i po drugie żaden
element zbioru A nie należy do dwóch spośród tych zbiorów naraz. To jest
ideał; w praktyce podziałów takich po prostu nie ma. Chodzi oczywiście o
warunek drugi wyznaczający „ostrość podziału”.
Praktycznie żaden z funkcjonujących normalnie podziałów – jeśli nie został
sztucznie wygenerowany przez człowieka - warunku tego nie spełnia. Najczęściej
jest tak, że tylko niewiele klasyfikowanych przedmiotów nie budzi żadnych wątpliwości
klasyfikatora. W większości przypadków ma on poważne kłopoty z
zakwalifikowaniem przedmiotu do jednej tylko klasy, bo przedmiot ten
„pasuje” do kilku z wyżej wymienionych zbiorów A1, A2,
..., An.
Można tu oczywiście dyskutować o tzw. tolerancji, tzn. dopuszczalnym błędzie
klasyfikacji i postulować np. istnienie jakiejś procedury polepszania dokładności
pomiaru. Najczęściej jednak w końcowym efekcie dokonujący podziału i tak
musi arbitralnie klasyfikować jakąś część rozważanych przedmiotów. To
jest typowa sytuacja z którą spotyka się każdy urzędnik. Ma on przepisy
opisujące jakoś każdą ze wspomnianych wyżej klas podziału i na podstawie
tych opisów „wkłada” badane przedmioty do odpowiedniej klasy. Jeśli ma
szczęście, to klasyfikowany przedmiot opisany jest w ten sposób, że idealnie
tylko do jednej klasy pasuje. Bywa jednak, że opis przedmiotu nie pasuje „w
sensie literalnym” do definicji żadnej z klas podziału. A warto tu wspomnieć,
że prawo pełne jest dziur i definicje owe są równie precyzyjne jak średniowieczne
opisy diabła.
Jeśli jednak klasyfikacji dokonać trzeba, to urzędnik ma co najmniej dwa wyjścia.
Zapytać kogoś „mądrzejszego” np. szefa lub bardziej doświadczonego np.
kogoś, kto z czymś takim już się zetknął lub dokonać klasyfikacji
samodzielnie (i na własną odpowiedzialność). Przy tak zdefiniowanych podziałach
i takim sposobie klasyfikacji innego wyjścia nie ma.
Można
też pomyśleć
Wspomniana wyżej zasada abstrakcji pozwala zastąpić podział rozumiany jako
zbiór pewnych klas, „szufladek” do których wkładać trzeba klasyfikowane
przedmioty, przez badanie ich związku z przedmiotami już
poklasyfikowanymi. Ten związek – nazywany w logice relacją równoważności
– opisuje kiedy z ustalonego punktu widzenia dwa przedmioty uznać można
za nierozróżnialne.
Normalnie rozumie się to w ten sposób, że posiadanymi lub dozwolonymi (np. ze
względu na ograniczenia prawne) narzędziami nie jesteśmy ich w stanie rozróżnić.
W przypadku prawa relacja ta opisuje rozmaite analogie, podobieństwa czynów
lub sytuacji ze względu na rozważane w prawie ich atrybuty. Ten sposób
klasyfikacji różni się sporo od opisanego wyżej prostego wkładania
przedmiotów do klasyfikacyjnych szufladek.
Różni się głównie tym, że wymaga większego zaangażowania szarych komórek.
Jest to zresztą sytuacja w życiu typowa. Jak informacji masz trochę za mało
czy za dużo, to musisz trochę pomyśleć.
Jak
to robią prawnicy?
No to prawnicy myślą. Nie jest to czynność szczególnie przyjemna (nikt tego
nie lubi, autor tego tekstu też nie), więc jak się da to myślenie to redukują.
Nasze – i nie tylko nasze – prawo konstruowane jest na zasadzie „gaszenia
pożaru”.
Mamy oto jakiś zastany stan prawny, który w opinii ludzi w prawie uczonych
funkcjonował dobrze. Zakłócenia mogą być różnej natury. Postęp
techniczny może na przykład wygenerować nowy typ przestępstwa tzn. powiększyć
wspomniany wyżej zbiór A, ktoś łebski może znaleźć w prawie „dziurę”
lub może się okazać, że prawo jest w stosunku do jakiejś wybitnej osoby za
bardzo restrykcyjne. Przyczyn takich mogą być tysiące.
Stosowny zespół ludzi kombinuje wtedy szybko nowy przepis i dołącza go do
istniejącego prawa. Gdyby to robił matematyk, to musiałby formalnie sprawdzić
czy ten nowy przepis nie jest z istniejącym już prawem sprzeczny. Gdyby ustalił
stosowny język w którym by przepisy zapisywał, to nie musiałby robić tego
osobiście, bo istnieje obecnie mnóstwo programów które mogą to zrobić za
niego.
Prawnicy jednak do poziomu byle matematyka na ogół się nie zniżają i
sprawdzenie tej niesprzeczności zlecają właściwym komisjom, zespołom,
komitetom, radom, trybunałom czy innym jeszcze „ciałom” złożonym z mężów
w prawie uczonych. A ponieważ mężowie ci w normalnej logice biegli na ogół
nie są za to chętnie mówią o tzw. duchu praw (broń Boże pytać ich co to
znaczy!) i właściwej do tych rozważań logice, to prawo mamy jakie mamy.
Sprzeczne i pełne „dziur”.
Nie miejsce tu, by pisać o własnościach logik nieklasycznych, ale większość
prawników uważa, że najlepsza jest tu tzw. logika deontyczna, gdzie
niczego nie da się normalnie zawnioskować.
Jak
to widzi obywatel?
Nie mający
prawniczego wykształcenia matołkowaty obywatel podnosi czasami w tym miejscu
wrzask i pyskuje, że prawo ma być „spójne”, „czytelne” i
„sprawiedliwe”, a jak jest wyjątkowo upierdliwy, to dodaje jeszcze
„niesprzeczne”. No i widać od razu, że naprawdę jest to matoł.
No bo gdyby takie było, to albo generowałoby dobre podziały i było stale
modyfikowane aby tej dobroci podziałów nie psuć, albo wymagałoby od prawników
myślenia. Co gorsza, wszyscy musieliby myśleć w ten sam sposób, tzn.
poprawnie. No i co najważniejsze, mogłyby być kłopoty z realizacją społecznych
celów funkcjonowania prawa. Jednym z nich jest służebna rola prawa wobec
sprawującego władzę.
Co bardziej durnowaty Czytelnik (jestem przekonany, że wśród Czytelników AP
takich nie ma) może tu zakrzyknąć, że to dobrze, bo przecież władzę w państwie
demokratycznym sprawuje lud, czyli my wszyscy. Jeśli ktoś z Państwa czyta to
na kacu lub nie całkiem jeszcze rozbudzony, to przypomnę że w demokracji
przedstawicielskiej lud sprawuje władzę pośrednio. Biedak pije np. szampana
ustami swych reprezentantów. Powtórzę też za Monteskiuszem, że prawnicy są
podporą jednego z filarów władzy, władzy sądowniczej.
Czy była gdzieś kiedykolwiek władza, która sama by się do czegoś przymuszała?
Np. do myślenia? Toż władza ma właściwe (tj. wygodne dla władzy) postępowanie
wymuszać na innych, nie na sobie samej! Zmuszanie się do tego, czego
nie lubimy, to – poza chodzeniem do dentysty i zażywaniem gorzkich leków –
masochizm, czyli zboczenie, które do etosu władzy ma się jak pięść do
nosa. A chyba nikt nie chciałby mieć we władzach, w szczególności sądowniczych,
zboczeńców! Ale upierdliwi, a matołowaci obywatele czasem tego nie kumają.
Co
z tym można zrobić?
No to co ma
przedstawiciel władzy prawniczej tj. sądowniczej lub – częściej –
prokuratorskiej uczynić by takiego typa spławić?
Można to zrobić tak. Typ pisze, że nie podoba mu się jakaś sytuacja lub
czyjeś zachowanie. Uprzejmość zabrania powiedzieć mu, zwyczajnie, po polsku
„spadaj”. Ale to przecież prokurator klasyfikuje posiadane opisy sytuacji i
czynów, które do nich doprowadziły. No to można czyn, który normalny człowiek
zaliczyłby do zbioru Ai (np. pobicia), zaklasyfikować do zbioru Aj
(np. wymuszenia).
Ale do wymuszenia konieczne jest określone żądanie pod adresem pobitego. A jeśli
facet dostał w mordę dlatego tylko, że jakiś pijaczek uznał, że musi
akurat dać komuś w pysk, bo żona wystawiła go za drzwi, to o wymuszeniu nie
może być mowy. Ale opowieść pokrzywdzonego zakwalifikowano jako wymuszenie,
więc przestępstwa nie ma. Bo nie było wymuszenia. I po kłopocie.
Jeszcze lepiej można upierdliwego typa spławić, jeśli – chcąc
prokuraturze pomóc – napisze za dużo. Ja, kilka lat temu, byłem przez mych
przełożonych szykanowany. Napisałem więc, że oskarżam ich o szykanowanie
mnie i dodałem, że jest to (owo szykanowanie) nazywane również
mobbingiem. Podkreślam słowo „również”. I dostałem odpowiedź, że
prokuratura sprawę olewa, bo w prawie polskim nie ma przestępstwa pod tytułem
„mobbing”. Szykanowanie, o które oskarżałem szefostwo, akurat było, ale
mobbing wprowadzono rzeczywiście rok lub dwa później.
Czy
da się toto zmienić?
W moim
odczuciu w żadnym sensownym czasie nie. Zmiana taka wymagałaby zasadniczej
zmiany paradygmatu uprawiania prawa.
Praprzyczyną obecnego stanu rzeczy jest fatalna konstrukcja samego prawa. Brak
jasnych definicji klas podziału przestępstw umożliwia manipulowanie
przepisami poprzez odwoływanie się np. za pośrednictwem rozmaitych ekspertyz
czy tylko zręcznego formułowania wystąpień sądowych, do „ducha prawa”,
a jeśli zainteresowany ma forsę i poczucie humoru, to również do
interpretacji praw natury.
Żałosny stan znajomości logiki przez prawników wyklucza w zasadzie
klasyfikację przestępstw przez analogię lub długie rozumowania. Na cały ten
tragiczny stan prawniczej korporacji nakładają się jeszcze:
- rzeczywiście
duże obciążenie wielu sędziów i prokuratorów sprawami, które z
powodzeniem mogłyby być rozwiązywane przez rozmaite arbitraże czy
odpowiedniki dawnych kolegiów ds. wykroczeń.
- obłędna
organizacja postępowania przed sądem, np. kilkumiesięczne odstępy między
rozprawami, co powoduje, że uczciwy sędzia musi za każdym razem na nowo
uczyć się zapomnianych już faktów.
- odziedziczone
po PRL (ale chyba nie tylko) traktowanie obywateli „z góry”, jako z założenia
głupszych, a co najmniej nie posiadających dostatecznie dużo energii,
zdrowia i czasu, by wdawać się w spory prawne
- hermetyczność
pracy sądów (języka i procedur prawa), co w połączeniu z szerokim i –
przynajmniej statystycznie stabilnym – immunitetem, przekłada się na
pokusę olewania pracy. Nie twierdzę, że pokusa (okazja) ta jest nagminnie
wykorzystywana, ale ona rzeczywiście istnieje. O współczesnych
implikacjach starego powiedzenia, że władza demoralizuje można poczytać
w nowej książce Zimbardo (to ten od „eksperymentu stanfordzkiego”) „Efekt
Lucyfera”. Może ktoś powinien zalecić ją prawnikom jako lekturę?
Trochę gruba, ale może by kto bryk jaki zrobił?
Wymieniłem
tylko kilka z długiego szeregu mankamentów naszego (i chyba nie tylko naszego)
wymiaru sprawiedliwości. Niektóre są nieusuwalne, bo przypisane są do
ludzkiej natury lub sposobu postrzegania świata. Ale wiele usunąć by się dało.
Wspomnianą klasyfikację poprawić można relatywnie prosto; wystarczy
formalnie sprawdzić istniejące prawo i dopuścić żądanie od kwalifikującego
przestępstwo prokuratora czy sędziego przeprowadzenia formalnego dowodu
poprawności tej kwalifikacji. Autorytet sądu zastąpić by było trzeba
autorytetem logiki. Ale prawnicy przecież namiętnie o tzw. wartościach gadają.
No
to może by ich tak poprosić aby gadali sensownie?
Waldemar Korczyński
POLECANE:
Poczet patologii wymiaru sprawiedliwości - Waldemar Korczyński
Dlaczego prawo powinno być miękkie... odp. cz.2 - Waldemar Korczyński
O potrzebie społecznej kontroli sądów. Waldemar Korczyński
KTO I W JAKIM STYLU OGRANICZA DEMOKRACJĘ? Waldemar Korczyński
List otwarty do Prezesa Sądu Najwyższego dot. sprawozdania SN - Waldemar Korczyński
Demokracja po naszemu - czyli jak oszukano pielęgniarki w Opocznie. Waldemar Korczyński
Protokolant pamięta? - z cyklu patologii sądowych...
Następna rozprawa za dwa miesiące?... - Waldemar Korczyński - z cyklu patologii sądowych.
Tematy w dziale dla
inteligentnych:
ARTYKUŁY - do przemyślenia z cyklu: POLITYKA - PIENIĄDZ - WŁADZA
Polecam
sprawy poruszane w działach:
SĄDY
PROKURATURA
ADWOKATURA
POLITYKA
PRAWO
INTERWENCJE
- sprawy czytelników
"AFERY
PRAWA" Niezależne Czasopismo Internetowe www.aferyprawa.com redagowane przez dziennikarzy AP i sympatyków z całego świata których celem jest PRAWO, PRAWDA SPRAWIEDLIWOŚĆ DOSTĘP DO INFORMACJI ORAZ DOBRO CZŁOWIEKA |
|
WSZYSTKICH INFORMUJĘ ŻE WOLNOŚĆ WYPOWIEDZI I SWOBODA WYRAŻANIA SWOICH POGLĄDÓW JEST ZAGWARANTOWANA ART 54 KONSTYTUCJI RZECZYPOSPOLITEJ POLSKIEJ.
zdzichu
Komentowanie nie jest już możliwe.