opublikowano: 02-03-2011
SALON
WŁADZY NIE ODDA ŁATWO - PRZYGOTUJMY SIĘ NA DŁUGI MARSZ DLA ZATOPIENIA KLIKI
PLATFORMY TUSKA I KOMOROWSKIEGO.
Czas pożegnać się z nadziejami na szybką zmianę sytuacji
politycznej.
Salon raz odebranej władzy nie odda łatwo. Zmiana
Donalda Tuska wcale nie musi oznaczać zmiany na lepsze.
Rewolucja,
wbrew temu, co wieszczą niektórzy z komentatorów nie nadejdzie szybko. Kryzys
ekonomiczny, rozkład państwa nawet jeśli zmiecie Donalda Tuska i jego klikę, to wcale
nie musi wynieść do władzy opozycji, która zdecyduje się
- jak Victor Orban na Węgrzech - na głęboką reformę państwa,
zmiany gospodarcze czy konserwatywny zwrot w polityce rodzinnej i ochrony życia. A nawet mocniej, jeśli tylko
pojawi się realna siła, która takie zmiany będzie chciała wprowadzać, to
spotka ją medialny zmasowany atak, polityczny i intelektualny ostracyzm i
histeryczne odwoływanie się do Zachodu.
I
nie będzie miało najmniejszego znaczenia, jaką narrację
będzie stosowała potencjalna konserwatywna opozycja wobec
władzy salonu: miękką czy twardą, ostrożną czy radykalną. Istotne będzie tylko jedno: czy chce ona naruszyć
wszechwładzę mainstreamu, salonu, który wygodnie umościł się w przestrzeni
publicznej czy też zgadza się na jej dominację
i na rolę ubogiego krewnego którego
od czasu do
czasu można zaprosić do kominka,
ale uświadamiając mu, że jego miejsce jest w przedpokoju, a dopuszczenie na salony
jest tylko wielkopańskim gestem, który w każdej chwili może zostać
odwołany.
Takie wnioski wypływają nie z jakiegoś wrodzonego pesymizmu
czy z chęci kasandrycznych, ale z uważnej obserwacji rzeczywistości.
Na
zużycie się rządu Tuska (ekonomiczne czy społeczne) elity już się
przygotowały.
Ekonomiści [ogłoszeni przez „The
Economist” realną opozycją] już zmienili front. Leszek Balcerowicz wytrwale
krytykuje rząd, a niemała część elity medialnej już zaczyna poszukiwać
nowego potencjalnego lidera. Powody są
zaś dość oczywiste. Salon jest świadom
tego, że nadchodzi kryzys gospodarczy, że rosnącego zadłużenia
publicznego nie da się już tak długo przykrywać kreatywną księgowością.
A procesy w Europie wcale
nie
napawają
optymizmem.
Ten kryzys zaś
mógłby wynieść do władzy
opozycję. Na to zaś zgody być nie może.
I
dlatego przygotowywana już jest nowa opozycja, liberalna, otwarta,
ekonomicznie krytykująca Tuska, która władzę - gdy zajdzie taka
potrzeba - przejmie. Już nie będzie „Tusku
- musisz”, ale „Leszku - powinieneś”, albo „Grześku - weź władzę”.
A wszystko po to, by nie dopuścić do realnej, głębokiej zmiany, reformy państwa,
która zakładałaby rozbicie klanowej
struktury, rozkład układów i układzików czy spluralizowanie sceny medialno-politycznej. To są zbyt wielkie
zagrożenia, by można je było lekceważyć. I dlatego szykowani
są już następcy, by w Polsce nie udało się dojść do
władzy jakiemuś Orbanowi! [Niedopuścić, by
pałeczkę w tej sztafecie przejęli Polacy - T.K.]
Nie
ma przy tym znaczenia, czy ów polski Orban będzie ostrożny czy
radykalny, czy będzie posługiwał się siłą argumentów czy odwoływał
do emocji, czy będzie mówił o „zaprzaństwie”
czy o „błędach” i „porażkach”. A istotne będzie tylko to, czy
naruszać będzie interesy czy też nie. Jeśli salon
wyczuje, że takie zagrożenie istnieje, natychmiast do ataku
ruszą szwadrony Wojciechów Mazowieckich, Agnieszek Kublik, Wojtków
Czuchnowskich, Tomaszów Wołków i Lisów, którzy z rozpalonymi twarzami będą
dowodzić, że polityk XYZ zagraża pokojowi społecznemu, grozi tym, że do
naszych drzwi pukać będą o 6 rano „niemleczarze” itd. Usłużne
media zaś, aktorzy, publicyści i celebryci tak długo będą
rozrabiać tę wersję, aż się ona utrwali. Co będzie tym łatwiejsze, że brak nam mediów elektronicznych, które mogłyby
realnie przełamać ideologiczny łomot.
Tego
braku nie da się zaś łatwo nadrobić. Nie mamy na tyle
dużego, konserwatywnego kapitału, by móc przełamać postkomunistyczno-liberalny monopol w przestrzeni medialnej.
TVN24, Polsat News, TVP Info na długo jeszcze będą jedynymi siłami, które będą kształtować myślenie Polaków.
„Rzeczpospolita”, „Gazeta Polska” czy
portale internetowe, takie jak
Fronda.pl, nie są w stanie zastąpić telewizji. Są ważne i trzeba je
nie tylko cenić, ale i pomagać im w rozwoju,
ale nie mogą one zastąpić potęgi mediów elektronicznych. A jeśli uzupełnić
ten obraz świadomością ideologicznego
zacietrzewienia i ideowej ślepoty znaczącej części polskich uniwersytetów,
to nadzieje na realne, głębokie zmiany jeszcze zmaleją.
Co
zatem zostaje? Odpowiedź jest niestety smutna.
Wytrwała praca organiczna w dziedzinie metapolityki, kultury, formacji
i religii. Uświadomienie sobie, że długo jeszcze nie zaczniemy realnie
wpływać na władzę czy media (choć ludzie o częściowo podobnych nam poglądach
mogą być istotną częścią opozycji, co powinno prowadzić do mocniejszego
zaangażowania tam, gdzie jest ono nie tylko możliwe ale
i konieczne. Formacja moralna, teologiczna, filozoficzna i intelektualna,
to pierwsze i podstawowe zadanie dla konserwatystów i chrześcijan na teraz.
Nie można pozwalać na to by nadal
najsilniejszą obecną w przestrzeni
publicznej propozycją był światopogląd postępowy. Jeśli nie możemy być
obecni na salach wykładowych uniwersytetów, to twórzmy własne miejsca formacji. Dla uczniów, studentów, polityków.
Stwórzmy
im przestrzeń, miejsca, gdzie mogą oni nie tylko zrozumieć,
dlaczego katolicyzm, ale w wersji konserwatywnej jest najlepszą drogą zaangażowania
moralnego czy społecznego. Zorganizujmy instytucje, w których będą mogli nie tylko zdobyć formację, ale również związać
się z nimi zawodowo, tak by nie tracić ich w przyszłości. A z czasem
przekształcajmy te instytucje (takie jak choćby maleńka na razie,
ale prężnie się rozwijająca „Kuźnia Wiary”) w szkoły letnie, w
szkoły całoroczne, w szkoły formacji i działań, które będą kształtować
kolejne pokolenia, które zostały skazane na szkoły bez wychowania i wiedzy.
Instytucje formacyjne, to oczywiście nie wszystko. Kultura, media, instytucje społeczne czy wreszcie silny kapitał także są potrzebne. I dopiero gdzieś na końcu tego procesu można zacząć realnie myśleć o przejęciu władzy, o budowaniu Rzeczpospolitej, Rzeczpospolitej, w której prawo do życia byłoby fundamentem a patriotyzm normą. Walka o młodzież, o wychowanie, o kulturę - to w tej chwili absolutny priorytet. Polityka zaś może i powinna poczekać. Tym bardziej, że nawet jeśli, co możliwe tylko przy jakimś gigantycznym kryzysie gospodarczym, konserwatystom czy antymainstreamowcom, uda się przejąć władzę, to będzie to przejęcie na krótko. Histeria medialna błyskawicznie bowiem oddali niebezpieczeństwo oddania władzy ludziom spoza układu.
Dlatego zamiast się szarpać zabierzmy się do
pracy organicznej. Ze świadomością -
że czeka nas naprawdę długi marsz.
Tomasz P. Terlikowski
Komentowanie nie jest już możliwe.