opublikowano: 24-05-2019
Głębokie koryto Parlamentu Europejskiego
Jeden
z byłych eurodeputowanych Marek Migalski w swojej książce "Parlament
Antyeuropejski" opisał metody wyciągania potężnych pieniędzy z naszej,
podatników kieszeni przez europosłów. Zdaniem Migalskiego w Brukseli
funkcjonuje cały system 'legalnej korupcji'. Książka wydana została w 2014
roku, a więc prezentowane przez Migalskiego dane dotyczą okresu 2009 - 2014. W
międzyczasie trochę się w PE zmieniło, ale pasożytnicza istota tej - w
rzeczy samej – zupełnie niepotrzebnej instytucji pozostaje ta sama.
12 tys. euro czystego przychodu
Każdy członek Europarlamentu otrzymywał wówczas pensję miesięczną w wysokości ponad 7,5 tys. euro. Oprócz tego za każdy dzień pobytu w Brukseli czy Strasburgu dostawał ponad 300 euro diety. Dzięki temu można było miesięcznie dostać właściwie drugą pensję. W sumie więc do kieszeni posła wpływało miesięcznie ok. 12 tys. euro, czyli ok. 50 tysięcy złotych. Jak uzyskiwało się w/w dietę? Wystarczyło o dowolnej porze między godz. 7.00 a 22.00 wpaść na 10 sekund i złożyć stosowny podpis.
1,5 mln zł "zarabiają" na dojazdach
Każdy poseł mógł co tydzień przyjechać do pracy swoim samochodem. Dostawał za to zwrot w wysokości 49 eurocentów (2,1 zł) za każdy kilometr. Po odliczeniu kosztów paliwa na rękę za jeden taki kurs dostawał kilka tysięcy złotych. Jeśli więc ktoś zdecydował na początku kadencji, że będzie regularnie co tydzień dojeżdżał do pracy, na przykład z Warszawy, to zarobił w ciągu pięciu lat ok. 700-800 tys. zł. Sprytniejsi potrafili „wyciągnąć” nawet 1,5 mln zł!
Śpią w biurach, by zaoszczędzić
Diety powinny być wydawane na jedzenie i lokum do spania. By zaoszczędzić na wynajmie mieszkań, europosłowie wynajmowali jedno w kilka osób, a byli i tacy, których przyłapano na spaniu w biurach PE. "Biura w Brukseli składają się z dwóch pokojów - jeden jest przeznaczony dla asystentów i stażystów, a drugi dla MEP-a (czyli europosła). Ten drugi jest wyposażony w cały niezbędny sprzęt biurowy, ale także w łazienkę z prysznicem i kozetkę, na której spokojnie można się wyspać. To właściwie małe mieszkanie, więc rozumiem, że niektórych mogło kusić, by się tam od czasu do czasu przespać" - pisze Migalski.
Temu procederowi miały przeciwdziałać kontrole ochrony PE, które po 23.00 zaczynały obchodzić gabinety. Strażnicy pukali i sprawdzali, co dzieje się w pokojach, w których widać włączone światło. "Ale i na to nasi sprytni europosłowie znaleźli sposób - do drzwi wkładali po prostu klucze. Strażnik mógł się więc dobijać, ile tylko chciał. A zapewne w końcu odpuszczał, bo w sumie co mu zależy. A eurodeputowany? Może nad ranem był trochę pomięty i połamany spaniem przy biurku i słuchaniem strażniczego walenia do drzwi, ale jednak z diety nie wydał na nocleg ani złotówki, prawda?" - ironizuje b. europoseł Migalski.
Zarabiają też w weekendy w kraju
Oprócz
pięciu diet dziennych w ciągu tygodnia eurodeputowanemu należały się również
dwie diety podróżne: za poniedziałkowe dotarcie do PE i za piątkowe dotarcie
do kraju w wysokości ok. 150 euro. W sumie więc w ciągu tygodnia z samych
tylko diet można było uzyskać ponad 1,8 tys. euro. Jeśli dodamy do tego
pieniądze, które można było otrzymać za dojazd autem, to za podróż główną
(czyli w poniedziałek do Brukseli i w piątek do kraju) oraz za "brejka"
w środku tygodnia doliczyć sobie można było ... 2 tys. euro! Podsumowując -
oprócz normalnej pensji w wysokości ok. 6 tys. euro miesięcznie netto (po
odliczeniu belgijskiego podatku) każdy poseł mógł (jeśli robiłby "brejki"
samochodowe i kasował każdą dietę) zarobić miesięcznie dodatkowo... 8 tys.
euro! To dawało razem 14 tys. euro miesięcznie! I to praktycznie bez siedzenia
w Brukseli - bo wciąż albo w drodze, albo w domu.
Eurodeputowany
mógł też – w czasach Migalskiego - zarabiać w weekendy w kraju, należał
mu się bowiem ekwiwalent za wojaże po Polsce. Owszem, można odbyć 24
darmowe podróże samolotem oraz tyle samo pociągiem - i z tego nie ma nic prócz
przyjemności podróżowania za darmo. Ale posłom przysługiwała również możliwość
jeżdżenia po kraju autem. Za każdy przejechany po ojczyźnie kilometr dostawało
się 49 eurocentów. Limit na tego typu podróże wynosił 24 tys. km rocznie.
Mogą przebywać w Warszawie i tu zaliczać diety
Regulamin PE pozwalał na otrzymanie dziennej diety także poza budynkiem Parlamentu, ale musiało to być związane z pełnieniem mandatu i udziałem w pracach parlamentu krajowego. "W polskich warunkach ów 'udział' ogranicza się do uczestniczenia w posiedzeniach sejmowych i senackich komisji ds. Unii Europejskiej. Można więc, zamiast siedzieć w Brukseli, spokojnie przebywać w Warszawie i tam zaliczać diety" - pisze Migalski.
Dotyczyło
to jednak tylko tych eurodeputowanych, którzy mieszkali poza Warszawą.
Warszawiacy też mogli uczestniczyć w posiedzeniach, ale diet nie dostawali.
"Z tego też powodu kilku z nich wyprowadziło się ze stolicy. Choć
powinienem uściślić - niezupełnie wyprowadziło, po prostu zameldowali się
gdzie indziej. Na marginesie - kiedy jeszcze można było dostawać kilometrówkę
za dojazdy do Brukseli nieograniczoną do tysiąca kilometrów, ale liczoną od
miejsca zamieszkania, jeden z polskich MEP-ów, mimo że mieszka w Warszawie,
zameldował się aż pod wschodnią granicą. Dzięki temu mógł naliczać
kilometry prawie od Białorusi" – zdradza b. europoseł Migalski.
"Diety
sejmowe' są o tyle przyjemne, że rzeczywiście można 'wyskoczyć' na zaledwie
kilka godzin do sejmu, a większość czasy spędzać wśród bliskich i
znajomych. Po posiedzeniu mogą przecież przejść się sejmowymi korytarzami i
udzielić kilku wywiadów (z zadowoloną miną, bo zarobili właśnie tyle, ile
część dziennikarzy zarabia w tydzień czy dwa)" – czytamy w książce
„Parlament Antyeuropejski”.
Europosłowie są dojnymi krowami, ssanymi przez aparaty partyjne
Największą
kasą do całkowitej dyspozycji europosłów, choć bezpośrednio do nich
nienależącą, było ponad 20 tys. euro na asystentów i ponad 4,5 tys. euro na
biura (kwoty miesięczne). Każda partia "zabierała" jednak swojemu
europosłowi dużą część ludzi i pieniędzy, zauważa w swojej książce
Migalski..
"Właśnie
z tego powodu niektórzy polscy eurodeputowani nie są w stanie powiedzieć, ilu
mają asystentów lub biur poselskich. Bo większości 'swoich' pracowników nie
widzieli na oczy, a o istnieniu 'swoich' biur poselskich dowiadują się z mediów.
Mechanizm jest banalnie prosty - MEP podpisuje fikcyjne umowy o pracę z jakimiś
ludźmi, którzy tylko formalnie są jego asystentami, a w rzeczywistości
pracują na rzecz partii-matki lub poszczególnych polityków lokalnych w
regionie. Podobnie dzieje się z pieniędzmi na biura: jakiś lokalny poseł
wywiesza na swoim biurze tabliczkę, że jest to także biuro europosła, i w
ten sposób może za darmo, czyli za pieniądze od MEP-a, zajmować ten lokal.
Eurodeputowani są więc dojnymi krowami ssanymi przez aparaty partyjne i w rzeczywistości mają po 2-3 asystentów. To dlatego ich działalność jest taka skromna - bo nie mają do dyspozycji (jak wynikałoby z oficjalnych dokumentów) 80 tys. zł na płace dla zatrudnionych przez siebie osób, ale na przykład zaledwie 20 tys." – ujawnia Migalski.
"Można zatrudnić kilku kolegów i razem przez pięć lat mile spędzać czas"
Ilu właściwie
asystentów mógł mieć każdy eurodeputowany? "Odpowiedź nie jest
łatwa, bo zależy to od samego europosła (i - jak już napisałem - jego
partii). Podobno jeszcze kilka lat temu nic nie regulowało swobody
eurodeputowanych i zdarzył się taki, który za całą sumę (wówczas ok. 15
tys. euro) zatrudnił jedną osobę, Przypadkiem była to jego... żona! Potem
weszły przepisy, które uniemożliwiały czy raczej utrudniały angażowanie osób
spowinowaconych lub krewnych" – pisze b. europoseł.
Zaraz jednak
dodaje: "Nikt nie kontroluje i nie sprawdza, kogo zatrudniamy i co ten ktoś
robi. Nic nie stoi na przeszkodzie, by zatrudnić kilku kolegów i razem przez
pięć lat mile spędzać czas, zarabiając naprawdę godne pieniądze. Jeśli
już oddamy, co cesarskie cesarzowi (czyli szefowi partii), to z kwotą, która
z 80 tys. miesięcznie na asystentów nam pozostanie, możemy poszaleć i nikt
nam nic nie powie" - konkluduje Migalski.
Marek Ciesielczyk
Tematy w dziale
dla inteligentnych:
ARTYKUŁY - do przemyślenia z cyklu: POLITYKA - PIENIĄDZ - WŁADZA
Polecam
sprawy poruszane w działach:
SĄDY
PROKURATURA
ADWOKATURA
POLITYKA
PRAWO
INTERWENCJE
- sprawy czytelników
"AFERY
PRAWA" Niezależne Czasopismo Internetowe www.aferyprawa.eu redagowane przez dziennikarzy AP i sympatyków z całego świata których celem jest PRAWO, PRAWDA SPRAWIEDLIWOŚĆ DOSTĘP DO INFORMACJI ORAZ DOBRO CZŁOWIEKA |
|
WSZYSTKICH INFORMUJĘ ŻE WOLNOŚĆ WYPOWIEDZI I SWOBODA WYRAŻANIA SWOICH POGLĄDÓW JEST ZAGWARANTOWANA ART 54 KONSTYTUCJI RZECZYPOSPOLITEJ POLSKIEJ
Komentowanie nie jest już możliwe.