opublikowano: 26-10-2010
Bydgoszcz – Tylko naiwna SSO Izabela Najda-Ossowska i matacząca komornik Hanna Chamier-Gliszczyńska. Sprawa Ireneusza Ciszewskiego - cz.2 - czy komornik może okradać…?
Cykl zaczęliśmy od ....naiwna
SSO Izabela Najda-Ossowska i matacząca komornik
Hanna Chamier-Gliszczyńska? Sprawa Ireneusza Ciszewskiego...
aktualnie kontynuujemy
Sporo wody upłynęło w rzece i wiele się wydarzyło
w moim życiu osobistym od czasu, kiedy, tak naprawdę, po raz pierwszy, zetknąłem
się z władzą i jej brutalną siłą w stosunku do pojedynczego człowieka
(mam na myśli początkowe akcje podobnokomornika Hanny Gliszczyńskiej i
jej „asesora - wiernego rycerza”, ale też akcje podobnoprokuratorów, którzy
to doprowadzali mnie, chociażby pod eskortą broni maszynowej, przed swoje
oblicza. Nie wolno przecież nie stawiać się przed majestat, nawet wtedy,
kiedy jest się oskarżanym przez „purpurowy establishment” o kradzieże własnych
rzeczy. W takich to sprawach szczególnie zasłużył się
„nieskazitelny” rzecznik prokuratury okręgowej z Bydgoszczy, słynny PPPO
Jan Bednarek). Nie przypuszczałem, że tak jest, że jednostka, tak naprawdę
się nie liczy, a prawa człowieka, wynikające z najwyższej polskiej ustawy -
Konstytucji Rzeczypospolitej Polskiej, to tylko fikcja, wydrukowana w książeczce,
którą to można kupić w kiosku, nie mająca też niczego wspólnego z
rzeczywistością.
9
września 2003 roku, już po 17.30 wyjeżdżałem, jak zwykle drogą bydgoską,
wracając ze sklepu do domu. Od dzieciństwa interesowałem się muzyką, co miało
duże znaczenie w moim życiu i ma do tej pory. Potrafiłem też wykorzystywać
swoją wiedzę i umiejętności praktycznie. Dawałem sobie radę w życiu,
utrzymywałem założoną przez siebie rodzinę, aby zapewnić jej też i sobie
lepszą przyszłość. Sklep
z instrumentami i sprzętem muzycznym miałem w Świeciu nad Wisłą,
niedużym powiatowym mieście w województwie (wówczas) bydgoskim.
Prowadziłem go przez 11 lat i jeszcze do niedawna, kiedy to w końcu zdecydowałem
przed rokiem rozstać się z tym zajęciem na dobre. Już przez ostatnie lata więcej
ślęczałem nad papierami z teczek sądowych (które chowałem pod ladę,
ilekroć zjawił się jakiś klient), aniżeli nad strategią rozwoju mojej małej
firmy i przygotowaniem sobie warsztatu pracy, tak, aby przynosiła ona korzyści
dla mnie, czy mojej rodziny. Polityka niszczenia rodzin i niedużych rodzinnych
firm i tu się powiodła, choć sposoby zniszczenia mojej działalności, jakie
zastosowano, były zgoła inne, niż czysto handlowe (po coś jest przecież
wymiar niesprawiedliwości...). W końcu wróciłem do zawodu, którego, tak
naprawdę nigdy nie porzuciłem. Zostałem na dobre nauczycielem.
Tego właśnie wtorkowego popołudnia, dnia 9 września 2003 roku, kiedy robiłem zakupy dla rodziny, w pobliskim osiedlowym sklepie, w wyjątkowo ładny dzień późnego lata, o godzinie dokładnie 18.30 ginęli moi Rodzice w gigantycznym wypadku samochodowym pod Kowalem, na krajowej jedynce. Pocieszeniem dla mnie pozostaje jedynie, że Bóg dał Im lekką śmierć, po ich niełatwym, pełnym przeżyć i przeszkód, ale szczęśliwym życiu. Wracali akurat od zaprzyjaźnionego adwokata z Włocławka i zginęli tuż przed swoim domem, uderzeni potężnie z tyłu i wepchnięci prosto pod nadjeżdżającego i rozpędzonego drugiego TIRa.
Byli patriotami i zawsze kochali Polskę. Nic
dziwnego, że z komunistyczną władzą, zawsze mieli zatargi, a wiele prześladowań
spotkało Ich w codziennym życiu, jak wielu, zresztą, prawdziwych Polaków i
Katolików. Ojciec był bardzo zdolnym stolarzem i robotnikiem Włocławskich
Fabryk Mebli. Miał też wiele innych zainteresowań i pasji. Mama pracowała w
domu, choć była krótki czas „pszedszkolanką” w miejscowej placówce w
Kowalu na Kujawach, gdzie Rodzice mieszkali. Tata działał w Solidarności, choć
nie umiałem się tym zbytnio szczycić w szkole, będąc jeszcze nieświadomym
polityki wyrostkiem i przebywając w otoczeniu kolegów, których rodzice mieli
„lepsze”, a nawet partyjne stanowiska (byłoby to, zresztą dla ojca
niebezpieczne i wiedziałem, że lepiej siedzieć cicho, niż się tym chwalić).
Z jednym z takich rodziców, zajmującym stanowisko sekretarza partii i
naczelnika miasta Tata mój toczył nawet długą batalię o prawo do własności,
z której Go chcieli bezprawnie wyrzucić komuchy. Sprawa rozstrzygnięta
dopiero w Warszawie, to już historyczny dowód na to, jak komunistyczna władza
żydowska niszczyła Polski Naród. Ciekawa pod względem merytorycznym jest
ostatnia, założona przeciwko moim Rodzicom czteroletnia sprawa „o złotówkę”
(gdzie kompromituje się na całej linii Urząd Miasta w Kowalu wraz z
pseudowymiarem sprawiedliwości z Włocławka), którą to „sąd” przegrał
z Moimi ŚP. Rodzicami tuż przed ich śmiercią (chciałem tu przy okazji podziękować
Panu Profesorowi Mirosławowi Narazińskiemu). Tylko upór i niezłomna wola
walki o sprawiedliwość, pozwalała Im zawsze przetrwać upokorzenia, szykany,
a nawet strach. W swojej ostatniej drodze wracali do domu, zdenerwowani
postawą sędzi, w prostej sprawie spadkowej, którą niewiarygodnie
„rozdmuchał” sąd, pewnie dlatego, aby się zbyt szybko nie skończyła i
żeby, jak najwięcej ściągnąć haraczu.
We wrześniu 2003 roku podjąłem też pracę w Więcborku
(pięknym, malowniczym miasteczku, położonym wśród lasów i jezior na
Krajnie). Nie bez powodu zacząłem pracować w Więcborku, gdyż miałem tam już
rodzinę, do której przyjeżdżałem co pewien czas. W szkole potrzebowali
muzyka, a ja nim byłem. Mam ukończone studia magisterskie na kierunku
wychowanie muzyczne w Wyższej Szkole Pedagogicznej w Bydgoszczy (z którego to
powodu jestem zawodowym nauczycielem muzyki). Dobrze też radzę sobie ze sztuką
muzyczną, aranżuję i komponuję, o czym, na pewno, nie ma zielonego pojęcia
żaden „pierdzistołek sądowy” (proszę nie mylić z prawdziwymi
prawnikami).
Zaczęło
się nowe życie, choć nie od razu potrafiłem oderwać się od starego. Zostałem
sam, jak kołek, więc musiałem szybko stanąć na nogi, gdyż liczyć mogłem
już tylko na siebie. W pamięci pozostały mi słowa Rodziców, Ich najczęstsze
porady i przestrogi życiowe. Oprócz dzieci (w chwili obecnej córeczki i
synka) nie mam właściwie nikogo bliskiego z rodziny przy sobie, choć mam
dalszą rodzinę i bardzo wielu przyjaciół, a także przychylnie nastawionych
do mnie ludzi. Jedyny Brat mój zmarł, w niewyjaśnionych medycznie okolicznościach,
zaraz po katastrofie w Czernobylu w maju roku 1986. Mam też, niestety wielu
wrogów, którzy pochodzą, jak na ironię, z kręgu i środowiska wymiaru
sprawiedliwości. Żony nie uważam za wroga – jest matką mojego dziecka,
pierworodnego syna Bartosza, który ma już 14 lat i mieszka wraz z nią w
Szkocji. Nie chcę z nią walczyć, gdyż nie potrafię jej zrobić krzywdy,
wytrącam z jej rąk jedynie, coraz to inne szabelki, szarżujące na mnie,
niejednokrotnie samoczynnie (takie tam sobie kije samobije). Raz wprawione w
ruch, nie chcą się widocznie zatrzymać, próbując unicestwić mnie, zanim połamię
je doszczętnie, aby nie mogły być już ponownie użyte (zgoła inną rolę
spełniają pijawki, które trudno oderwać od żywiciela – te jednak bywają
czasem pożyteczne). „Szabelki” wiedzą o tym (na tyle im jeszcze
inteligencji staje) i raz to wycofują się z walki, to znowu atakują w
bardziej co sprzyjających im okolicznościach, licząc być może na to, że
uda im się zadać ten cios ostateczny. Na szczęście fechtunku gorliwie uczyłem
się w czasie i długo, kiedy to, tak naprawdę, powinienem robić remanenty
sklepowe i przygotowywać oferty handlowe dla klientów. Kilkuletnie, jednak,
wertowanie książek prawniczych, kodeksów, ustaw, czy innych publikacji, w
czasie „pracy” w sklepie, utwierdziło mnie w przekonaniu, że to, czy coś
jest zgodne z prawem, czy też nie, wiem równie dobrze bez tego, co w tych książkach
jest napisane (logiki uczyłem się podczas gry w szachy, a uczciwości w
domu i w kościele). Przekonałem się, że w książkach, dzięki którym zdobyłem
chyba dodatkowy fakultet, tak naprawdę szybko odnajdę uniwersalne przepisy
prawego postępowania, na jakie umówił się mój Naród z sobą samym, a także,
mającą mu służyć władzą (wszak władza należy do Narodu... czy, aby na
pewno polskiego...?). Uzyskałem jednak pewną wiedzę, którą zacząłem wkrótce
wykorzystywać w praktyce, a także w dialogu z ludźmi, jacy zaczęli mnie
atakować. Jawili mi się oni wcześniej, jako uczciwi prawnicy, więc chciałem
z nimi rozmawiać tym samym językiem. Nie zdobyłem, jednak, z tych książek
wiedzy swoistej i tajnej, którą ci ludzie dysponowali, a ja, niestety nie miałem
o niej pojęcia i na myśl mi kiedyś w mej naiwności nie przyszło, że ta
wiedza jest bardziej praktyczna i przydatna w dzisiejszym świecie, niż znajomość
uchwalonego przez Naród prawa. Nie wiedziałem też wcześniej niczego o ich układach,
powiązaniach, czy innych szemranych interesach, które ta sitwa (podobno
prawników) załatwiała od dawna między sobą i co znakomicie, jak widzę,
funkcjonuje zresztą po dzień dzisiejszy. Skończyłem, zatem „studium
prawnicze” w Świeciu nad Wisłą, z czego jestem nawet dumny, gdyż artykułami
z ustaw, zamykałem z łatwością krzywe gębiska podobnosędziów na sprawach
(co mało mi niestety przynosiło pożytku, gdyż oni po rozprawach i tak
robili, to, co sobie wcześniej zaplanowali) i podobnoprokuratorów. Kto był
kiedykolwiek choć kilka razy w takim „sądzie”, to wie, jak protokółuje
się chociażby posiedzenia w niepolskich sądach powszechnych. Jak nie
przyniesiesz dyktafonu, to Cię po prostu oszukają, pisząc „swoją” fabułę,
jeśli dyktafon przyniesiesz – też Cię oszukają. Nie oszukają Cię,
jedynie, jak przyniesiesz więcej forsy, niż strona przeciwna. Weź jednak
pokwitowanie... Pewnie dlatego zakładanie „monitoringu” w „sądach” nie
ma sensu, co zauważył już sam Pan Minister Sprawiedliwości Zbigniew Ćwiąkalski
(mając doskonale wiedzę o tym, że podobnosędzia i tak oszuka człowieka, który
ma sprawę przegrać, czyli, tak naprawdę tego, kto mniej zapłaci frycowego,
albo zapłacić nie chce, gdyż woli np. dać dzieciom na lody, albo też żebrakowi,
przewyższającemu niejednokrotnie człowieczeństwem, wyzute ze wszelkich uczuć
wyższych „sądowe bydło”), dopóki „komunistycznego bydła” się z
„sądu” nie wyrzuci.
Przez lat ładnych kilka miałem pozorny spokój. Włóczyłem
się „po sprawach”, próbując udowadniać swoje racje, mniemając w swej
naiwności, że znajdę w „sądzie” sprawiedliwość. Z czasem, właściwie
przekonywałem się , że jest to „sąd”, a nie sąd, że ludzie którzy tam
siedzą są podobnoprokuratorami i podobnosędziami (szczególnie ci, z którymi
miałem (nie)przyjemność się zetknąć. Pisałem „tony” pism, a sam
otrzymałem już z „wdzięczności” nie
dziesiątki, ale setki odpowiedzi (wszystko zaczynające się na
„uprzejmie”, a kończące na „nie”).
Niejednokrotnie kilka bzdurnych podobnopostanowień (od których, jak człowiek
naiwny się odwoływałem, myśląc, że to coś zmieni), dostawałem w jednym
tygodniu, albo nawet tego samego dnia. Zdarzało się czasem, że przysyłali mi
też podobnowyroki. Pomyleni „sędziowie” i „upadła na mózg” „komorniczka”,
upierali się przy swoim, że mam wysyłać pieniądze za pośrednictwem
poczty z ulicy Gałczyńskiego 21/30 w Bydgoszczy na ulicę Gałczyńskiego
21/30 w Bydgoszczy i nie było można z podobnowładzą przeprowadzić
żadnej dyskusji na ten temat. Wszystko to miało „oczywiście” na celu
zabezpieczyć potrzeby rodziny na czas trwania procesu o rozwód (w tym również
moje).
Głupków tych nie interesowało już to, że jak wyślę żonie pieniądze (i
przez przypadek listonosz da je małżonce, a nie mi), to rodzina nigdy ich nie
powącha, gdyż żona wszystko wyniesie na rozwód i spasie się i tak już
dobrze wyglądająca adwokatka Michalska wraz z „sądem”, a mój syn, a zwłaszcza
ja, będę głodny, gdyż żona miała do mnie awersję i żywiła w tym czasie
już innego faceta. Potrzebowała, zresztą na drogie ciuchy, kosmetyki, czy
wojaże, do których ja ją, niestety, przyzwyczaiłem. Nic dziwnego, że
sprzeciwiłem się (w obliczu zagrożenia finansów rodziny, nieodpowiedzialnością
w tym względzie mojej małżonki), takiemu zabezpieczeniu, które zdecydowanie
godziło by w dobro rodziny, dziecka, czy moje.
Co z tego, że poruszyłem „wysoki sąd apelacyjny” z Gdańska (jadąc tam
NAWET specjalnie), „wysoki sąd rejonowy i okręgowy” z Bydgoszczy,
„wysoce dostojnych „sędziów” i jeszcze wyższych prezesów wysokich sądów,
jak oni wszyscy bezradnie rozkładali ręce (w trosce o naszą rodzinę zapewne)
i twierdzili, że nie da się podważyć niewykonalnego i beznadziejnego
postanowienia żydowskiej, chyba, sędzi (moja mama się rzadko w tych sprawach
myliła) Izabeli Najdy-Ossowskiej, gdyż byłoby to ośmieszenie się „sądu”.
Zrozumieć prostą rodzinną sytuację – gdzie by tam, jak z inteligencją na
bakier.
Przysłać do rodziny kuratora – gdziee by tam, jak to trzeba się wysilić i
napisać „zarządzenie”, a lepiej się poopalać.
Poprowadzić postępowania sądowe uczciwie i zgodnie z literą prawa i
przepisami procedury sądowej – gdzieee by tam, przecież Kodeks postępowania
cywilnego i inne ustawy, to przedwojenny przeżytek (choć po wojnie poprzekręcany)
dla Polaczków.
Teraz są inne przepisy w
„naszych sądach”. NASZE! Prywatne, jakby ktoś nie wiedział! I mają prawo
się nimi posługiwać wszyscy, począwszy od podobnoasesora do podobnokomornika
i podobnoprezesa sądu włącznie, gdyż nikt nam tego nie zabroni.
A co na to Ministerstwo Sprawiedliwości Rzeczpospolitej Polskiej? Czy jest
podonoministerstwem, czy prawdziwym Ministerstwem Sprawiedliwości, z jak
najbardziej prawdziwym i przede wszystkim sprawiedliwym Ministrem?
Tego do końca jeszcze nie wiem, choć naczytałem się już sporo na ten temat,
nie tylko, niestety, na łamach Afer Prawa i przyznam się szczerze, że mi się
trochę włos jeży na głowie. Na razie z Ministerstwa Sprawiedliwosci mam
kilka pism, niestety sam minister jeszcze nie znalazł dla mnie czasu, ale jego
departamenty działają i ślą mi jałową korespondencję. W ostatnim piśmie
z Ministerstwa zostałem postraszony (po naszemu też poszczuty, jak jakimś
psem) prezesem sądu okręgowego z Bydgoszczy, za ośmielenie się nazwania złodzieja
po imieniu złodziejem, a kłamczucha kłamczuchem (o to chyba chodziło panu sędziemu
Wójtowiczowi z Departamentu Orzeczeń i Probacji – nie wiem.
![]() |
![]() |
![]() |
Sędzia Wójtowicz z
departamentu ministerstwa myśli zapewne, że Ireneusz Ciszewski, to złośliwy
głupek, który chodzi i szykanuje sędziów, prokuratorów, czy komorników,
ubliżając im bez ustanku i bez powodu. Niestety nie robię tego, a nazwanie złodzieja
złodziejem przestępstwem nie jest (Kodeks karny i zrozumienie wystarczy). A
Hanna Chamier-Gliszczyńska jest złodziejem i to niepospolitym, gdyż kradnie
alimenty malutkim dzieciom, a jak ktoś kradnie, to jest ZŁODZIEJEM! (złodziej
nie może też być komornikiem – co jasno wynika z Kodeksu etyki zawodowej
komornika). Jeśli Gliszczyńska poświadcza dodatkowo nieprawdę w dokumentach,
do których wystawienia jest uprawniona i czyni tak na dodatek w celu osiągnięcia
korzyści majątkowej, to jest kradnącym kłamczuchem i nic na to nie
poradzę.
Dnia 23 sierpnia 2007 roku, po upojnym okresie ciszy,
pozornego spokoju i włóczenia się „po sądach”, w celu zaprzestania
podobnoegzekucji na podstawie podobnopostanowienia, podobnokomornik Hanna,
już wtedy, Chamier-Gliszczyńska i jej przyboczny rycerz, podobnoasesor
Wojciech Maciaszek, uderzyli z wielkim impetem, znienacka, ponownie. W okresie
zastoju mieli jakieś tam próby podchodów, lecz nic im przez dłuższy czas z
tego nie wychodziło. Moja małżonka już dawno odeszła ode mnie i zapomniała
o moim istnieniu, uprowadzając, „tak zupełnie przy okazji” za granicę,
mojego jedynego ze związku z nią syna Bartosza i nie dopominając się o
alimenty, żyje sobie gdzieś w świecie.
Gdzie - nie wiem, gdyż nie zostawiła nawet adresu, na który mógłbym jej
alimenty wysyłać. Jasne, że nie dokonałaby tego sama, jako że paszport,
za który zresztą zapłaciłem synowi, trzymałem dla bezpieczeństwa „przy
sobie”, tak, aby nie został użyty w celach, zagrażających rodzinie i dobru
dziecka. Pomógł jej jednak (ciekawe za ile) sławny z głupoty w moich
sprawach arcymistrz prawa antyrodzinnego, podobnosędzia i przewodniczący (a więc
właściciel) całego V prywatnego folwarku rodzinnego i nieletnich, należącego
do bydgoskiego dworu, sam Krzysztof, podobnoprawnik, a z domu pawlak.
O tym fenomenalnym „prawniku”, obiecuję jeszcze Państwu opowiedzieć, gdyż
nie chciałbym go obrazić i nie poświęcić mu mniej, jak choć kompletne
opracowanie na temat jego „twórczości sądowej”. Napiszę tylko krótko,
że jest to ten sam człowiek, który, po dwuletniej walce ze mną zadbał
usilnie o to, aby mój syn miał drugi paszport, pomimo, że udowodniłem przed
jego prywatnym „sądem”, że jeden paszport syn Bartosz już posiada.
Hanna Chamier-Gliszczyńska, uderzając znienacka zaskoczyła mnie, jak grom z jasnego nieba, po 4 latach spokojnej pracy zawodowej, jaką świadczyłem dla Szkoły Podstawowej im. Kornela Makuszyńskiego w Więcborku. Przez cały ten czas wymieniała sobie ze mną „uprzejme” pisemka, lubo też „zajmowała” jakieś nie znane mi w ogóle rachunki bankowe. Strzelała, jak ślepy do tarczy, aczkolwiek muszę przyznać, że i tak wciąż się od niej musiałem opędzać. Wszystkie zasadne wnioski o umorzenie swojej podobnoegzekucji, poparte, na dodatek, właściwymi przepisami prawa, załatwiała odmownie. Być może ją nimi rozsierdzałem, bo gdy tylko dostrzegałem u niej zawziętość w działaniu i determinację na zawłaszczenie czegokolwiek, z czasem nie przebierałem w środkach i pisałem, co myślę, czyli prawdę. Mam to do siebie, że nazywam rzeczy po imieniu i prawdę w oczy też potrafię powiedzieć, a ona boli... Proszę naprawdę mi uwierzyć, boli prawda w oczy, oj boli... zwłaszcza podobnokomornika, albo podobno niepolski sąd...
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
Nieważne, że Gliszczyńska dokonała
podobnokomorniczego zajęcia na podstawie, cyt. „Postanowienia Sądu Okręgowego
w Bydgoszczy z dnia 20 listopada 2001, sygnatura akt I 1C 312/01, zaopatrzonego
w klauzulę wykonalności z dnia 23-11-2001”, które z mocy prawa nie było już
ani tytułem wykonawczym, ani tym bardziej tytułem egzekucyjnym,
w świetle prawomocnego (wydawać by się mogło) wyroku
tegoż samego „sądu” i w tejże samej sprawie rozwodowej, który to został
wydany dnia 29 września 2004r, a uprawomocnił go „sąd” dnia 1 sierpnia
roku 2006. Bezwartościowe postanowienie nic nie mówiło o
alimentach na rzecz mojego syna Bartosza. Było postanowieniem (czyt.
podobnopostanowieniem), które zabezpieczało potrzeby rodziny na czas sprawy
o rozwód. Sprawa o rozwód, według „sądu”, już dawno się skończyła,
zatem, co zaczęła zabezpieczać dama dworu, doprawdy nie mogę zrozumieć
i to do dziś, choć myślałem o tym niejednokrotnie długo. Napisałem nawet w
tej sprawie pismo do podobnokomornika, aby odpowiedział mi on CO ZABEZPIECZA,
skoro sprawa rozwodowa dawno się już skończyła. Przedłożyłem mu na
dodatek pismo samego szefa dworu (a właściwie jego zastępcy), który też nie
stroni od kłamstwa, potrafiąc się jednak w porę ugryźć w język, kiedy się
zagalopuje w mataczeniu. Pan prezes sądu wyraźnie napisał, broniąc
„swojego sądu”, (a nie tyłka podobnokomornika), że cyt. „alimenty
na rzecz małoletniego syna stron Bartosza płacone winny być w oparciu
o rozstrzygniecie zawarte w punkcie 4 cytowanego wyżej wyroku tj. 300 zł miesięcznie,
a nie na podstawie postanowienia zabezpieczającego roszczenie
alimentacyjne wydanego na czas trwania procesu w dniu 20 listopada 2001r.
(k.55 akt), gdyż ono upadło. (...) na skutek prawomocnego zakończenia
postępowania w tej sprawie postanowienie zabezpieczające przestało być
tytułem wykonawczym”.
Tyle pan prezes, który w tym wypadku nie kłamał, gdyż bronił tu Urszuli
Manuszewskiej, też podobnosędzi, która przejęła prowadzenie sprawy
rozwodowej, prowadzonej nawet po naszym faktycznym już rozwodzie. W innym piśmie,
z kolei, gdzie chodziło o skórę podobnokomornika z tego samego, co on pochodzącego
dworu, nie był już taki szczodry. Pismo wiceprezesa bydgoskich włości złożyłem
przed nosem Gliszczyńskiej, w końcu to Sędzia Sądu Okręgowego je napisał.
Autorytet Sędziego Sądu Okręgowego okazał się jednak żaden
nie tylko dla mnie, ale i również dla poddanych mu dworzan, z prywatnego
folwarku egzekucyjnego, własności (włącznie z wewnętrznymi przepisami prawa
podobnoegzekucyjnego) Hanny Chamier-Gliszczyńskiej.
Wyobraźcie sobie Państwo, że nie dość było tej
pazernej na cudze pieniądze i chciwej kobiecie dotychczasowych działań, mających
na celu ograbienie z majątku rodziny, dla której dobra, rzekomo działała. Cały
czas przecież, bazując na poświadczaniu nieprawdy w dokumentach, które
preparowała na użytek swojego przestępczego procederu, nie przerywała swojej
bezprawnej podobnoegzekucji. Wszelkie jej czynności podobnokomornicze, nie
były żadnymi czynnościami egzekucyjnymi, nadającymi się do weryfikacji
w trybie skargi na czynności komornika. Były to przecież czyny przestępcze
zwyczajnej kłamczuchy i złodzieja Hanny Chamier-Gliszczyńskiej, a nie
czynności komornika. Takich skarg (na czynności komornika) złożyłem
wcześniej wiele, a i później również, w naiwności swojej, stosowałem te
procedury. Proszę mi wierzyć, NIC one nie dają, a jeszcze tylko
pogarszają sytuację, wynikającą ze straty czasu, a także z powodu
„pokrywania” materiału sprawy kolejnymi, fałszującymi obraz rzeczywistości
papierami, podobnopostanowieniami (które dworzanie wykorzystują później
dodatkowo przeciwko krzywdzonym Polakom), czy innymi kłamliwymi pismami
„organów (nie)nadzorujących” podobnoinstytucje wymiaru niesprawiedliwości.
Jeszcze w kwietniu 2002r, kiedy to urodziła się moja córka Joanna Maria Ciszewska, powstał w stosunku do mnie nowy obowiązek alimentacyjny, który obciążał mnie odpowiedzialnością rodzicielską z mocy prawa. Nie potrzebowałem nigdy nakazów sądu, krytycznych uwag rodziny, czy znajomych, które miałyby mobilizować mnie do jego wypełniania. Pewnie, że podobnosądy chętnie wtrącają się w takie sprawy, gdyż na wielu, mogą, po prostu, łatwo zarobić (czyt. wyłudzić szmalec).
Córka Joanna, a następnie 2 lata później najmłodszy syn Patryk urodzili się z nieformalnego związku (czego prawo polskie nie zabrania takim dzieciom). Państwo polskie nie dyskryminuje takich dzieci, a wręcz przeciwnie chroni je, a przynajmniej powinno (wszak uchwalone są przepisy ochronne dla dzieci z niepełnych rodzin, matek samotnie wychowujących dzieci, czy sierot). Przynajmniej w teorii tak jest, bo z praktyką to już różnie bywa, a dobrze działająca instytucja rzecznika praw dziecka (która przeszkadza polityce państwa, skierowanej na rozbijanie i niszczenie, czy osłabianie rodzin polskich), to tylko pobożne życzenie pobożnego Narodu Polskiego. Z moich doświadczeń wynika, że państwo (nie)nasze wcale nie interesuje się takimi dziećmi, jeśli nie może na nich zarobić, a powiem więcej i mam na to dowody państwo to żeruje w całym swym „majestacie” na takich właśnie dzieciach polskich.
Od samego początku zacząłem płacić alimenty
matce moich dzieci, pomagać jej również we wszystkim, co możliwe, aby dzieci
miały zaspokojone wszelkie potrzeby życiowe. Nie wyobrażałem sobie, jako
Polak i Katolik że mógłbym być takim mężczyzną, który uchyla się od
obowiązku alimentacyjnego, nie troszczy się o swoje dzieci i jest niebieskim
ptakiem, czy alimenciarzem (taką opinię o mnie urabia przez wiele lat
podobnokomornik, kłamczuch i złodziej Hanna Chamier-Gliszczyńska, gdyż potrzebny
jest jej dłużnik alimentacyjny). Robiłem tak (płaciłem alimenty) do
momentu, w którym (wykorzystując swoją funkcję publiczną komornika sądowego),
podobnokomornik, kłamca i złodziej Hanna Chamier-Gliszczyńska, wtargnęła
brutalnie 23 sierpnia 2007 roku w tak świadczoną alimentację, nie mając
ŻADNYCH podstaw prawnych do prowadzenia egzekucji sądowej w ogóle. Był
taki moment w całym tym jej procederze przestępczym, w którym „przekształciła”
ona swoją podobnoegzekucję z wniosku wierzycielki Agnieszki Ciszewskiej
(mojej szacownej małżonki) na podobnoegzekucję z wniosku wierzyciela
Bartosza Ciszewskiego (mojego syna, z którym w tym czasie mieszkałem,
wychowywałem go i utrzymywałem). Zrobiła to tak „całkiem
niewinnie” i z „troski” o mojego syna zapewne... Nie dość było tej perfidnej
kobiecie, że w taki sposób okłamywała już ZUS (który dokładnie
o wszystkim i na bieżąco informowałem), doprowadzając
do wyłudzenia z kasy funduszu alimentacyjnego pieniędzy, działając tym samym
na szkodę funduszu,
z zamiarem osiągnięcia w następstwie korzyści finansowej (do czego doszło!).
Pisząc w swoim kłamliwym wniosku, że sąd zasądził alimenty na rzecz
Ciszewskiego Bartosza w kwocie 500zł (podczas gdy sąd nie przyznał ŻADNYCH
alimentów dla Ciszewskiego Bartosza, tylko zabezpieczył potrzeby CAŁEJ
rodziny na czas trwania procesu o rozwód, a także kłamiąc bezkarnie, że ja
nie pracuję, a moja działalność gospodarcza nie przynosi zysków (podczas,
kiedy było zupełnie na odwrót), rujnowała bez przeszkód środki społeczne
Polskiego Narodu (fundusz alimentacyjny upadł, dzięki takim, jak ona). Robiła
tak po to, aby ZUS wypłacił pieniądze z funduszu „wierzycielce” i aby ONA
miała powód dodatkowy do włożenia ręki do kieszeni rodziny jeszcze głębiej
(tworzenie sztucznego dłużnika i sztucznego długu).
Jeszcze raz podkreślam, CO zrobiła ta oszustka... Hanna Chamier-Gliszczyńska
„przekształciła” swoją przestępczą podobnoegzekucję, mającą na celu
zabezpieczyć potrzeby rodziny (całej rodziny) w podobnoegzekucję alimentów
dla mojego syna Bartosza (!!!), których nie zasądził mu żaden
sąd w kwocie 500 zł miesięcznie (to jest wymysł chorej z
chciwości Hanny Chamier-Gliszczyńskiej!!!). Proszę, abyście Państwo zwrócili
uwagę, jak misternie jest przeprowadzony proceder przestępczy tej złodziejki,
podszywającej się pod uczciwego sądowego komornika. Komornik sądowy tak nie
robi! Komornik sądowy działa zgodnie z ustanowionym przez Naród prawem
i ZGODNIE z Kodeksem etyki zawodowej komornika.
Widząc, że wszystko uszło jej „na sucho” i
bezkarnie, dzięki jej kumplom i kolesiom podobnoprokuratorom i podobnosędziom,
o których jeszcze Państwu napiszę, Hanna Chamier-Gliszczyńska (wielka dama
dworu bydgoskiego, oj wielka... ażebyście Państwo wiedzieli, jakie ma plecy,
nawet na dworze warszawskim... (o tym kiedy indziej) postanowiła, że będzie kraść
alimenty „na rzecz Bartosza” na podstawie postanowienia o zabezpieczeniu
potrzeb rodziny na czas trwania procesu o rozwód, nawet wtedy, kiedy proces się
skończy i nie będzie już czego zabezpieczać. Idąc w ślad za tokiem
rozumowania tej złodziejki, można przypuszczać, że takowe zabezpieczenie
potrzeb rodziny na czas trwania procesu o rozwód może trwać do końca jej życia,
a przynajmniej do czasu, kiedy utrzyma się ona jeszcze na swoich suchych
nogach. Nie jest ważne, że proces o rozwód się już skończył, że
zabezpieczenie upadło, a tytuł wykonawczy, jakim było
podobnopostanowienie sądu okręgowego z dnia 20 listopada 2001r, przestał nim
być z mocy samego prawa, w świetle przedstawionego jej prawomocnego wyroku w
sprawie rozwodowej. Ona będzie zabezpieczać potrzeby rodziny do końca życia
(!!!), nawet, jeśli już dawno rodziny nie ma, gdyż się rozpadła...
![]() |
![]() |
To trzeba mieć tupet,
proszę Państwa, żeby wypełniając funkcję publiczną, nadaną z powołania,
kraść w jasny dzień, w białych rękawiczkach i w Majestacie Prawa, pod nosem
skorumpowanej prokuratury i mylących się ze swoją misją „ubecko myślących”
sędziów kaloszów!
Wracając do alimentów, które świadczyłem i świadczę, jak tylko mogę (część kradnie dzieciom dwór i jest to nowoczesna forma podatku) Joannie i Patrykowi, przekazując pieniądze ich matce i przedstawicielce ustawowej, mającej status MATKI SAMOTNIE WYCHOWUJĄCEJ dzieci (!!!)...
Dnia
23 sierpnia 2007 roku nastąpiło coś, co w polskim ustawodawstwie
(wiadomo Polacy to dobry i mądry Naród), co prawda zostało przewidziane (w
Konstytucji RP, Kodeksie postępowania cywilnego i innych ustawach), ale coś,
co w normalnej głowie prawnika i uczciwego, prawdziwego Polaka się wprost nie
mieści. To coś, to prowadzenie egzekucji sądowej (tutaj czyt.
podobnoegzekucji, kradzieży w Majestacie Prawa) w praworządnym, wydawałoby się
państwie z ALIMENTÓW BIEŻĄCYCH, należnych dzieciom od ich
własnego ojca.
Tak się składa, że wiedząc o tym, że podobnokomornik Hanna Chamier-Gliszczyńska nie zaprzestanie swojej wymyślonej egzekucji - procederu okradania mojej rodziny z majątku i dochodów (przypomnę – prowadzi podobnoegzekucję alimentów na rzecz mojego syna Bartosza w kwocie 500 zł, których to alimentów nikt mu nie przyznał) i czekając tylko na okazję (jak każdy złodziej) nie zawaha się włożyć mi ręki do kieszeni, zabezpieczyłem przed kradzieżą świadczenia alimentacyjne i alimenty dla moich pozostałych dzieci (Joanny i Patryka) i postanowiłem przekazywać je bezpośrednio z mojego wynagrodzenia za pracę. Pracodawcy (w oświacie) z reguły wypłacają wynagrodzenia na konta swoich pracowników, a nie bezpośrednio do ich rąk, w kasie. Zleciłem więc swoim pracodawcom (a jestem również pracownikiem Gimnazjum nr 24 w Bydgoszczy), aby wynagrodzenie, zgodnie z przepisami Kodeksu pracy było przekazywane matce moich dzieci, bezpośrednio z wynagrodzenia za pracę, jako alimenty, należne im od ojca (wszak SĄ TO MOJE DZIECI). Zastrzegłem również, że nie zrzekam się swojego wynagrodzenia za pracę, czego mi w świetle przepisów prawa pracy czynić nie wolno. Nie zrobiłem NICZEGO niezgodnego z prawem, nie wykorzystałem też żadnej „luki prawnej”. Oczywiście, że przestępcze struktury sitwy bydgoskiej próbowały mi wielokrotnie wmawiać (i czynili to poświadczając tym samym nieprawdę niektórzy z nich), że wynagrodzenia się zrzekłem, po to tylko, aby mieć usprawiedliwienie przestępczego procederu złodziejki Hanny Chamier-Gliszczyńskiej, która, nie dość, że działała bez podstawy prawnej, to na dodatek zaczęła kraść alimenty malutkim dzieciom. Wszem i wobec (czyli dworzanom z Bydgoszczy, a nawet z Warszawy) tłumaczyłem, że wynagrodzenia się NIE zrzekłem, a tylko rozporządziłem nim w sposób, jaki uznałem za najwłaściwszy i do czego mam prawo). Pracodawca od dłuższego już czasu (od września 2005 roku) wypłacał alimenty należne Joannie i Patrykowi bezpośrednio z mojego wynagrodzenia za pracę na rachunek bieżący matki dzieci. Oczywiście, że nie mogło się im to spodobać, gdyż haracz wymykał im się z rąk (w państwie rządzonym przez takie sądowe mafie ojciec NIE MOŻE DOBROWOLNIE płacić alimentów dzieciom, gdyż pośredniczyć w tym chce właśnie mafia, z racji specjalnego rodzaju podatków dworskich). Gliszczyńska „zajmując” wynagrodzenie za pracę w bezprawnej egzekucji (alimentów dla Bartosza, których mu sąd nie zasądził podobnopostanowieniem z 20 listopada 2001r) była przeświadczona o swoim powodzeniu i nie myliła się. Boją się przecież jej wszyscy „w promieniu 300km”. Nie wiedziała jednak, że sprzeciwi się jej złodziejstwu również matka małoletnich dzieci, których dobro zostało w tym momencie zagrożone poprzez odebranie im alimentów. Otrzymywane od lat alimenty złodziejka Hanna Chamier-Gliszczyńska po raz pierwszy zabrała bezbronnym dzieciom w październiku 2007 roku, wykorzystując, na dodatek, do tego aktu przemocy i kradzieży, swoją wymyśloną podobnoegzekucję. A co... Jak kraść, to na całego i ile się da, tylko, że to nie była już zwyczajna kradzież. To był już zwykły, bandycki rozbój w obecności okradanych, bezbronnych i płaczących malutkich dzieci. To, że ta „cicha” i chytra złodziejka, przerodzi się w potwora bez serca i zwyczajnego zbója było do przewidzenia. Rozbójnik ten, bandyta już i bezlitosny złodziej robił to wszystko w Majestacie Prawa i za przyzwoleniem przyglądających się wszystkiemu podobnosędziów i podobnoprokuratorów. Ukradł alimenty dzieciom, nie zważając na to, czy będą miały one co jeść, czy samotnie wychowująca ich matka będzie miała za co je ubrać, zapłacić za przedszkole, czy kupić lekarstwa. Arogancja i rozwydrzenie podobnofunkcjonariusza państwowego, w praworządnym wydawałoby się państwie, sięgnęło zenitu, a poziom człowieczeństwa i jakichkolwiek ludzkich odruchów dotknął absolutnego dna. Czyż można być gorszym bydlęciem od kogoś, kto wyrządza z premedytacją krzywdę niewinnym i bezbronnym dzieciom???!!!
Matka moich dzieci natychmiast zareagowała i zrobiła
to w najbardziej właściwy sposób, jaki był możliwy, przedkładając tej
bandytce nowożytnych czasów 2 akty urodzenia dzieci, a także wszelkie
informacje na piśmie, chcąc jej w ten sposób zwrócić uwagę na to CO
pani podobnokomornik robi. I jak myślicie Państwo i tym razem się skończyło...?
Po cóż
byłby potrzebny uciemiężonemu Narodowi Polskiemu portal internetowy Afery
Prawa (szkalowany nawet bezpodstawnie w upolitycznionych mediach), gdyby nie
szerzący się bandytyzm, wymuszenia rozbójnicze i układy mafijne „stróżów
prawa”? Na ironię zakrawa fakt, że tak jest w praworządnym i demokratycznym
wydawałoby się państwie. TAK NAPRAWDĘ JEST i Afery Prawa zajmują się właśnie
TAKIMI skandalami, za co należą się serdeczne podziękowania redakcji AP.
Jeśli myślicie Państwo, że Hanna Chamier-Gliszczyńska i jej przyboczny rycerz Wojciech Maciaszek przestraszyli się czegokolwiek i odstąpili od bandyckiej i rozbójniczej napaści na dzieci, to muszę Państwa rozczarować. Właściwie teraz popełniłem wobec Państwa pewien nietakt, nie doceniając inteligencji Czytelników, wiec przepraszam. Każdy uważny Czytelnik Afer Prawa, po postawionym przez mnie pytaniu uzna je za retoryczne, a więc będzie znał i odpowiedź .
Szanowni Państwo i Drodzy Czytelnicy Afer Prawa... myślicie prawidłowo. To się NIE skończyło dobrze dla malutkich i bezbronnych dzieci moich Joanny i Patryka Ciszewskich. To się do tej pory dla nich dobrze nie skończyło.
![]() |
![]() |
![]() |
Hanna Chamier-Gliszczyńska, posługując się swoim przybocznym rycerzem Wojciechem Maciaszkiem ODESŁAŁA akty urodzenia moich własnych dzieci ich matce, jako „nie majace NIC WSPÓLNEGO ze sprawą” i kradnie dalej.
Nie pomagały dziesiątki pism,
interpelacji, ani skargi, które przez całe miesiące przetrzymywane są tylko
przez nie zainteresowane ich rozstrzygnięciem „sądy”. Gliszczyńska
wielokrotnie jeszcze przysyłała różne wykrętne odpowiedzi, aroganckie i
bezczelne pisma. Matka moich dzieci, z którą łączy mnie przyjaźń,
korespondowała w swej naiwności z tą złodziejką, marnując czas, papier i
tusz do drukarki. Wielokrotnie jej pomagałem, ale wysiłki te z góry skazane
były na niepowodzenie. O wszystkim, na bieżąco informowane były takie osoby
i instytucje państwowe, jak Rzecznik
Praw Dziecka Ewa Sowińska (która zaraz po złożeniu przeze mnie wniosku
do wiadomości Kancelarii Sejmu RP została wezwana przez Marszałka Sejmu
Bronisława Komorowskiego „na dywanik” i zobligowana do podania się w końcu
do dymisji). Nie wiem czy Ewa Sowińska ma coś na swoje usprawiedliwienie
(wszak chore jest niemalże wszystko w tym państwie), niemniej jednak nie zrobiła
przez 10 miesięcy nic, dosłownie
NIC w celu ochrony praw małoletnich dzieci. Jałowe pisma, których kilka mam w
swoim posiadaniu, to wszystko na co stać Rzecznika Praw Dziecka Rzeczpospolitej
Polskiej. Sprawę, dotyczącą obowiązków i kompetencji tegoż rzecznika
poruszę jednak w oddzielnym opracowaniu. Skandalem, jedynie, nazwać można
postawę władz samorządu komorniczego. Parasol ochronny nad złodziejami i
przestępcami w korporacji komorniczej roztacza nie tylko podobnoprokuratura z
bydgoskiego dworu wzajemnej adoracji (skupiającego różne prywatne folwarki),
ale i również zrzucająca na nią odpowiedzialność, wielce zatwardziała w
sercach swych włodarzy Krajowa Rada Komornicza w Warszawie, na czele z
prezesem, Andrzejem Kulągowskim, czy dyrektorem Biura Krajowej Rady
Komorniczej Iwoną Karpiuk Suchecką.
![]() |
![]() |
„Pomoc” malutkim
dzieciom w ich wykonaniu zrelacjonuję jednak Państwu, przy innej okazji, gdyż
nie chciałbym przecież poświęcić im mniej uwagi, aniżeli ich podopiecznym.
Najciekawszym stwierdzeniem, hitem właściwie w korespondencji władz KRK, stała
się pisemna wypowiedź dyrektor biura KRK Iwony Karpiuk Sucheckiej, za którą
powinna ona otrzymać „order śmiechu”, cyt. „Uwagi dotyczące (...)
pozbawiania dzieci należnych im alimentów nie zasługują na uwzględnienie”.
Tak na marginesie wspomnę tylko, że Hanna Chamier-Gliszczyńska, to nie
„szaraczek” wśród komorników. Pełni ona znaczące funkcje w strukturach
samorządu komorniczego. Dziwi mnie tylko, że tak zacne grono ludzi, powołanych
do szczytnych zadań, nie poznało się na osobie i wybrało na wizytatora, czy
członka Komisji Rewizyjnej kłamcę, złodzieja i rozbójnika, ograbiającego z
alimentów bezbronne, małoletnie dzieci.
O sprawie jest też powiadomione od dawna Ministerstwo Sprawiedliwości, włącznie z Ministrem Sprawiedliwosci i Prokuratorem Generalnym Panem Zbigniewem Ćwiąkalskim. Korespondencję z tą instytucją, z racji na jej powagę, poddam pod analizę Państwa w oddzielnym opracowaniu. Jedno, co trzeba stwierdzić, to fakt, że dziecko polskie, prędzej umrze z głodu, niż pomoże mu minister. Nie mam jeszcze żadnej odpowiedzi od samego Ministra Sprawiedliwości. Być może nie znalazł jeszcze czasu dla Joasi i Patryka, lubo też nie zostały one jeszcze dopuszczone przed majestat, z powodu ważniejszych spraw. Ojciec ich, w każdym razie został już postraszony „więzieniem” za nazwanie kłamczucha kłamczuchem, a złodzieja złodziejem (tak odebrałem intencje pracownika ministerstwa Sprawiedliwosci, sędziego Grzegorza Wójtowicza. Pan Wójtowicz nie wierzy w to co piszę, więc dlatego chyba zlecił, ażeby skorumpowany dwór oczyścił się sam, a w razie odpowiedniej sposobności zrobił ze mną „to co trzeba”.
Skargi dotarły też do Krajowej Rady Sądownictwa w
Warszawie, w związku z nieetycznym postępowaniem podobnosędziów. Na pohybel
jednak samotnej matce i bezbronnym, okradanym przez podobnokomornika malutkim
dzieciom, wszystko jest „w jak najlepszym porządku” według Przewodniczącego
Krajowej Rady Sądownictwa, sędziego
Stanisława Dąbrowskiego. A czy tak jest naprawdę ocenicie Państwo sami,
kiedy na łamach AP zapoznam Państwa
z kolejnymi faktami.
Sprawa podobnokomornika Hanny Chamier-Gliszczyńskiej
nie wyczerpuje tematu korupcji i poplecznictwa na dworze bydgoskim i w podległych
mu prywatnych folwarkach. Od 23 sierpnia 2007 roku minęło już ponad 10
miesięcy. Dziesięć miesięcy morderczej i nierównej walki bezbronnych i małoletnich
dzieci o alimenty, wydzierane im siłą przez krwiożerczą i bezwzględną mafię,
zupełnie bez powodu. Trzeba jednak pamiętać, że złodziejowi wystarczy wyłącznie
okazja, a do rozboju sprzyjające okoliczności. Bezbronne dzieci są idealną
ofiarą dla współczesnych bandytów w białych kołnierzykach i z
polakierowanymi paznokciami. Hanna Chamier-Gliszczyńska, wraz ze swym
przybocznym kompanem Wojciechem Maciaszkiem, z łatwością kradną alimenty (które
są łatwym łupem dla przestępcy, wykorzystującego funkcję publiczną)
bezbronnych dzieci. Dzieje się tak dlatego, że prawo w Polsce stanowią przestępcy
(niczym na Dzikim Zachodzie), a prawdziwego szeryfa brak. To, co w Sejmie jest
uchwalone w postaci ustaw i w imieniu Narodu Polskiego, można śmiało między
bajki włożyć, a Sejm zwolnić wreszcie z „ciężkiej” i kosztownej pracy.
Lepiej dać ludziom broń i niech się pozabijają. Pierwszą kulę z pewnością
przeznaczyłbym dla Gliszczyńskiej, bo na cały dwór lepiej nie marnować ołowiu.
Jedna porządna bomba załatwiła by sprawę.
Prawo nie służy Narodowi Polskiemu i to jest fakt powszechnie znany.
Jak skończy się ta sprawa, jeszcze nie wiadomo, oby
nie bombą, gdyż smród z prokuratur, podobnosądów i innych folwarków należących
do bydgoskiego dworu byłby wprost nie do zniesienia. Podobno, choć nie ma na
to dowodu, komornik śmierdzi najbardziej.
Ireneusz Ciszewski
W kolejnym odcinku, zapoznam Państwa z dalszym etapem walki z wiatrakami, jaką współcześni „donkichotowie” muszą toczyć z głupotą w togach. A ponieważ głupota nie boli, jest niewidoczna i rodzi się gdzie popadnie, nie łatwo z nią walczyć. Mówią, że pokonać się jej nie da... Szkoda tylko, że skutki tej głupoty są tak bolesne...
IC
cz.1 ...naiwna SSO Izabela Najda-Ossowska i matacząca komornik Hanna Chamier-Gliszczyńska? Sprawa Ireneusza Ciszewskiego...
Polecam
sprawy poruszane w działach:
SĄDY
PROKURATURA
ADWOKATURA
POLITYKA
PRAWO
INTERWENCJE
- sprawy czytelników
Tematy w dziale dla
inteligentnych:
ARTYKUŁY - tematy do przemyślenia z cyklu: POLITYKA - PIENIĄDZ - WŁADZA
"AFERY
PRAWA" Niezależne Czasopismo Internetowe www.aferyprawa.com redagowane przez dziennikarzy AP i sympatyków z całego świata których celem jest PRAWO, PRAWDA SPRAWIEDLIWOŚĆ DOSTĘP DO INFORMACJI ORAZ DOBRO CZŁOWIEKA |
|
WSZYSTKICH INFORMUJĘ ŻE WOLNOŚĆ WYPOWIEDZI I SWOBODA WYRAŻANIA SWOICH POGLĄDÓW JEST ZAGWARANTOWANA ART 54 KONSTYTUCJI RZECZYPOSPOLITEJ POLSKIEJ.
zdzichu
Komentowanie nie jest już możliwe.