Imieniny:

AferyPrawa.com

Redaktor Zdzisław Raczkowski ujawnia niekompetencje funkcjonariuszy władzy...
http://Jooble.org
Najczęściej czytane:
Najczęściej komentowane:





Pogoda
Money.pl - Kliknij po więcej
10 marca 2023
Źródło: MeteoGroup
Polskie prawo czy polskie prawie! Barwy Bezprawia

opublikowano: 26-10-2010

AFERY PRAWA ZDZISŁAW RACZKOWSKI Bobowa - bezkarność urzędnicza, czyli filozofia władzy wójta Wacława Ligęza.

Dedykuję działaczom samorządowym, urzędnikom, sędziom, prokuratorom, którzy nie ponoszą odpowiedzialności za swoje nieprzypadkowe błędy.
Maciej Rysiewicz

W „Dzienniku Nowosądeckim” 4-5 listopada 2006 roku ukazał się artykuł Pawła Szeligi „O czym szumią wierzby”. Pod tym rzewnym tytułem kryła się złowieszcza w wymowie historia nagonki władz samorządowych gminy Bobowa i powiatu Gorlice na dwóch mieszkańców wsi Wilczyska Macieja Rysiewicza i Wiesława Snopka. Konflikt właśnie obchodzi swoje dziesięciolecie. Bo wszystko zaczęło się w 1997 roku z chwilą podjęcia starań przez Rysiewicza i Snopka związanych z wydzierżawieniem działki nad rzeką Białą w Wilczyskach.

Jako aktywny uczestnik wydarzeń opowiedziałbym tę historię na pewno trochę inaczej. Jednak próbie Pawła Szeligi ogólnej rekonstrukcji faktów trudno zarzucić brak obiektywizmu. Zwłaszcza, że dziennikarz zadał sobie dużo trudu, żeby zgłębić wieloletnie zawiłości tematu. W tekście „O czym szumią wierzby” zabrakło mi oceny postaw stron konfliktu i opisu mechanizmu działań lokalnych władz. Bo historia działki w Wilczyskach obrosła nie tylko legendą, ale wygenerowała dziesiątki działań urzędów, organów ścigania, osób prywatnych i niezawisłych sądów. Działań, których istotę i charakter można lokować wyłącznie w czarnej strefie zwykłego bezprawia. Kumulacja zdarzeń, ich ciąg przyczynowo skutkowy, liczba osób i instytucji zaangażowanych w konflikt, nie tylko wokół makroniwelacji terenu i plantacji wikliny w Wilczyskach (przeciwko Rysiewiczowi i Snopkowi), tworzą jakże przejrzysty obraz nieformalnych, korupcyjnych układów bobowsko-gorlickiego establishmentu. I pisząc te słowa, jako działacz opozycji demokratycznej w latach 70. i 80., mam poczucie porażki polskiej samorządności, którą „idealizowaliśmy” sobie działając w tzw. podziemiu. Zarazem mam pełną świadomość, że ten tekst nie mógłby zostać oficjalnie opublikowany w epoce dyktatu Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej. Może zatem nie wszystko stracone. A upominając się krok po kroku o demokrację, tropiąc i ujawniając nieprawości, wybranej w demokratycznych wyborach i posiadającej mandat społeczny władzy, chociaż trochę poprawimy naszą rzeczywistość.

Profesor Wiktor Osiatyński w wywiadzie, którego udzielił „Gazecie Wyborczej” w 2002 roku, na pytanie:”- Czy wybory bezpośrednie wójtów, burmistrzów i prezydentów miast poprawią jakość polskiego samorządu? – odpowiedział – „Nie sądzę(...). Przekazanie ogromnej władzy w ręce jednej osoby bez silnego, niezależnego społeczeństwa, bez zagwarantowania ochrony interesu obywateli jest czystym szaleństwem. Na Radę jeszcze można było wywierać nacisk. Ale wybory bezpośrednie w kraju o niskiej kulturze prawnej i demokratycznej są niezwykle ryzykowne”. Nie bez kozery przytaczam słowa Osiatyńskiego, do którego przemyśleń powrócę jeszcze w tym artykule. Chciałbym bowiem, żeby ta opowieść była nie tylko moją relacją z wydarzeń, ale stanowiła glosę do dziejów samorządu terytorialnego w wolnej i niepodległej Polsce.

WEJŚCIE SMOKA

Wacław Ligęza został wybrany w 2006 roku na wójta gminy Bobowa już po raz drugi. Tym razem przytłaczającą większością głosów. Tylko w centrum swojego urzędowania, czyli w Bobowej jego kontrkandydat Józef Kociołek, znany bobowski weterynarz i długoletni radny powiatowy w Gorlicach, zdołał z nim wygrać – dodajmy nieznacznie.

Wacław Ligęza obejmując urząd złożył następujące ślubowanie: „Obejmując urząd wójta gminy Bobowa, uroczyście ślubuję, że dochowam wierności prawu a powierzony mi urząd sprawować będę tylko dla dobra publicznego i pomyślności mieszkańców gminy. Tak mi dopomóż Bóg”.

Wacław Ligęza od wielu lat w swojej działalności na forum gminnym szermuje argumentem dobra publicznego. To hasło, pozornie dość trywialne i mało efektowne, stało się trampoliną Ligęzy do lokalnych zaszczytów, najpierw jako członka Rady Sołeckiej wsi Wilczyska i radnego gminnego, a potem jako wójta. Z czasem, to hasło o prymacie dobra publicznego nad interesem partykularnym, przeistoczyło się w ciastko, z którego można było odgryzać coraz większe i smakowitsze kęsy. Jedną z pierwszych uchwał Rady Gminy Bobowa, podjętych już 28 grudnia 2006 roku, zaraz po ukonstytuowaniu się nowych władz samorządowych było podniesienie poborów samorządowców. Od tej chwili Wacław Ligęza pobiera wynagrodzenie zasadnicze (wraz z dodatkami: funkcyjnym, specjalnym i za wysługę lat) w wysokości 9269 zł. To nie koniec apanaży wójta! Nasz działacz musi przecież dojeżdżać do pracy. Miesięczny limit kilometrów na jazdy lokalne wynosi 235,38 zł. Ponadto wójtowi przysługują nagrody jubileuszowe i inne świadczenia wynikające z przepisów. Nie udało mi się zgłębić wysokości tych nagród i świadczeń, a na moją prośbę skierowaną do wójta o upublicznienie tych informacji Wacław Ligęza nie odpowiedział.

Trzeba przyznać, że zarobki wójta jak na tak małą i biedną gminę wyglądają imponująco. Niewielu bobowian zdaje sobie pewnie sprawę, że kiedy poprzedni wójt – Jerzy Nalepka odchodził z urzędu w 2002 roku, jego pobory wnosiły ok. 4500 zł. Doprawdy wzrostu zarobków Wacławowi Ligęzie, na przestrzeni tylko jednej kadencji (4 lata), można tylko pozazdrościć.

ZNIESŁAWIONY, A WIĘC NA SCENĘ WKRACZAJĄ NIEZAWISŁE SĄDY

Ostatnie wybory samorządowe toczyły się dość leniwie do czasu wywieszenia na terenie własnej posesji w Wilczyskach przez Macieja Rysiewicza transparentu: „Dość prywaty i bezprawia. Wójt Ligęza musi odejść” oraz rozkolportowania listu otwartego do mieszkańców Gminy Bobowa wyjaśniającego motywy tej manifestacji. Powody protestu Rysiewicza były jednak dla niego ważkie: wielokrotne występowanie od lat przez Ligęzę (jako radnego i wójta gminy) przeciwko działalności gospodarczej Rysiewicza i Snopka, pomawianie ich o zawłaszczanie obcych gruntów, o korupcyjne przejęcie działki 70/1 w Wilczyskach, czy niezgodną z prawem wycinkę drzew, nazywanie tej działalności nielegalną w oficjalnych pismach do władz powiatowych i wojewódzkich, stwarzanie w społeczności lokalnej stanu zagrożenia, że działalność Rysiewicza i Snopka może doprowadzić do zalania całej miejscowości, wnioskowanie o cofnięcie umowy dzierżawy i pozwolenia wodno-prawnego, w końcu zablokowanie przejazdu na teren inwestycji i do zabudowań gospodarczych poprzez postawienie znaku ograniczającego przejazd samochodom o ładowności przekraczającej 10 ton. Jednak głównym powodem podjęcia takiej demonstracji była zwykła ludzka bezsilność. Bo jeśli od lat, na wysyłane pytania, wnioski i skargi nie otrzymuje się merytorycznych odpowiedzi, cierpliwość kurczy się, a w człowieku pojawia się albo zwątpienie, albo złość.

Smaczku całej historii dodawał fakt, że Maciej Rysiewicz, wywieszając transparent „Dość prywaty i bezprawia. Wójt Ligęza musi odejść” nie był aktywnym uczestnikiem kampanii wyborczej, tzn. nie kandydował do żadnych organów samorządu terytorialnego.
Jednak w tzw. trybie wyborczym Wacław Ligęza, wystąpił do Sądu Okręgowego w Nowym Sączu i zażądał drakońskich kar dla Macieja Rysiewicza (w tym wpłaty aż 9500 zł na rzecz Caritas w Tarnowie). Rozdrażnienie wójta Bobowej, bezprecedensowe w swoim charakterze, bo przecież nigdzie nie padły w oświadczeniach Rysiewicza słowa ogólnie uważane za obelżywe, dowiodły, że bobowski wójt stał się ostatecznie zakładnikiem sprawowanej przez siebie funkcji. Nieomylny i niezastąpiony, niepodlegający żadnej krytyce, mający za nic fakt, że pobory wypłacane z kasy urzędu gminy pochodzą ze społecznych zasobów, przywiązany do schedy minionej epoki, w której królowała pezetpeerowska cenzura i strach przed władzą. I z takim właśnie obliczem – chcąc niechcąc – stanął przed Sądem Okręgowym w Nowym Sączu. Można dywagować, czy sobie to uświadamiał, czy nie!

I żeby wypełnił się ten teatr absurdu, trzeba dopowiedzieć, że Sąd Okręgowy wydaje postanowienie, którego ostrze chociaż stępione, ale satysfakcję pozostawia przy wójcie. Zamiast 9500 zł nawiązki, jest tylko 500 zł. Transparent trzeba zdjąć, ale list otwarty pt. „Dość prywaty i bezprawia. Wójt Ligęza musi odejść” można nadal kolportować. Dlaczego? Brak logicznego uzasadnienia w uzasadnieniu postanowienia sądowego. Brak również nakazu złożenia przeprosin wójtowi z Bobowej za zaistniałą sytuację. Można zatem zadać ostatnie pytanie. Dlaczego trzeba zapłacić 500 zł, jeśli nie trzeba przepraszać pokrzywdzonego? Ot, dialektyka niezawisłego Sądu. „Gazeta Krakowska”, która od lat, pozostając z wójtem w sojuszu a korzystając z wolności demokratycznego państwa, nie chce dociekać prawdy w bezprecedensowym konflikcie i bezpardonowo atakuje Rysiewicza i Snopka, szydząc z nich i przedstawiając jako cynicznych krętaczy i aferzystów (polecam kilka paszkwili Henryka Szewczyka z pierwszych lat XXI wieku), ogłasza tryumfalnie 10 listopada 2006 roku: „Rysiewicz przegrał”, jakby ten „Rysiewicz” był osobą publiczną i kandydował co najmniej na wojewodę małopolskiego oraz co wieczór spędzał sen z powiek całego sądeckiego elektoratu. Żałosne!

Jednak historia nie zatoczyła jeszcze pełnego koła. Zaczęła także dopisywać aneks do swoich wydarzeń. 11 stycznia 2007 roku w „Gazecie Wyborczej” ukazała się notatka o znamiennym tytule „Krytyka w interesie publicznym”. Autorka opisała podobną sytuacje do tej, którą wywołał swoim pozwem wójt z Bobowej. Spór dotyczył krytyki wyartykułowanej przed wyborami samorządowymi przez jednego z mieszkańców Dzierżoniowa pod adresem szefa urzędu miasta. Obywatel napisał w liście otwartym, że kandydat na radnego „dotychczasowe obowiązki wypełniał nieudolnie, działał w złej wierze, często łamał prawo i opierał swoje deklaracje na kłamstwie”. A więc „wypisz-wymaluj” sytuacja jak w Wilczyskach/Bobowej. Urzędnik w trybie wyborczym wniósł sprawę do sądu. I – o zgrozo - wygrał! Polski niezawisły sąd zasądził 10 tys. zł zadośćuczynienia dla dramatycznie(!?) skrzywdzonego samorządowca i 10 tys. na cel społeczny. Zaiste miłosierny i sprawiedliwy sąd! Sprawiedliwość nie zawsze jednak ma tak absurdalne oblicze. Trybunał w Strasburgu, uznał, że polski wymiar sprawiedliwości (jakże to dumnie brzmi) naruszył wolność słowa, czyli art. 10 Europejskiej Konwencji o Ochronie Praw Człowieka. Obywatel z Dzierżoniowa dostanie teraz od Niepodległej i Demokratycznej Rzeczpospolitej 8 tys. 650 euro zadośćuczynienia za naruszenie jego wolności słowa.

Wójt z Bobowej nie czytał chyba jednak tego doniesienia, bo nie spoczął w swoich staraniach o udowodnienie, że z wolnością słowa trzeba walczyć „dumą i godnością osobistą”(przepraszam za tę drwinę rodem z Kabaretu „Dudek”) i złożył kolejny pozew, tym razem do Sądu Rejonowego w Gorlicach i zażądał od oskarżanych przez siebie Macieja Rysiewicza i Wiesława Snopka surowego wymiaru kary – z art. 212 par. 1 KK, czyli grzywny lub ograniczenia albo pozbawienia wolności do 1. roku! Dura lex sed lex! I tym razem Sąd daje satysfakcję „waadzy”(czytaj „władzy”). Stwierdza co prawda, że należy umorzyć sprawę, ale ze względu na „znikomą szkodliwość społeczną czynu”. A to oznacza, że jednak szkodliwość czynu była! I znowu sponiewierano uniwersalną wartość, jaką jest wolność słowa. Przywołany wcześniej Trybunał w Strasburgu w swoich licznych oświadczeniach przestrzegał, że nie wolno zniechęcać obywateli przez straszenie sankcjami do wyrażania swoich opinii w sprawach dotyczących interesu publicznego. To stwierdzenie ma w naszych polskich warunkach, młodej demokracji, ogromne znaczenie. Przecież PRL utrzymywała się tylko dlatego, że zduszono możliwości krytyki. Dzisiaj, jeśli chcemy budować społeczeństwo obywatelskie i zachęcać ludzi do udziału we władzy, to krytyki hamować nie wolno! Czy tylko wójt Wacław Ligęza tego nie wie?

CZEGO BOI SIĘ WÓJT?

27 marca 2007 roku w Sądzie Rejonowym Gorlicach wójt z Bobowej oświadczył, że Rysiewicz i Snopek prowadzą działania zmierzające do usunięcia go z zajmowanego stanowiska. Zabrzmiało prawdopodobnie, ale niniejsze oświadczenie nie musiało być spójne z rzeczywistością. Mandat społeczny wójta jest zbyt silny. W istocie wójt boi się jawności życia publicznego. A jawność, to polaryzacja poglądów. Dlatego każdy obywatel, który zadaje niewygodne pytanie urzędowi, to potencjalny wróg. Trzeba powiedzieć więcej. Każdy obywatel, który wchodzi z urzędem w spór staje się intruzem, którego trzeba wyeliminować. Mechanizm działania jest bardzo prosty. Przysłowiowy Kowalski (czytaj Maciej Rysiewicz) postanawia zadać pytanie wojewodzie o prawdziwość złożonego przez „swojego” wójta oświadczenia majątkowego. Przy okazji okazuje się, że małżonka wójta prowadzi działalność gospodarczą w budynku stanowiącym mienie komunalne gminy i prawdopodobnie zawarła z gminą (czyli z wójtem) umowę cywilnoprawną w tej „drobnej” kwestii. Tym samym wójt jest w pewnym sensie zarządcą działalności własnej małżonki. Czy to jest proceder legalny? Może tak, może nie?! Ale wójt otrzymuje „cynk”, informację od urzędników z województwa, że autorem pytania i pisma jest nasz przysłowiowy Kowalski (tj. Rysiewicz). Nieważne, że ustawa o ochronie danych osobowych zostaje naruszona. Wściekły wójt, wysyła zaprzyjaźnionego radnego do rodziny Kowalskiego (tj. Rysiewicza) z ugodową misją. „– Wycofajcie pisma do wojewody, a ja dam dotację na remont drogi, która biegnie nieopodal waszych zabudowań”! I wszystko właściwie odbywa się w białych rękawiczkach. W razie czego, nikt nic nie wie, nikt nic nie powiedział, wszyscy mogą wyprzeć się takich deklaracji. Ale czy zawsze? Czy radny Marek Podobiński z Bobowej wyprze się swojej misji? Tylko czy ktoś go w ogóle o to zapyta?

KRUCJATA - CZYLI MISJA GODNA LEPSZEJ SPRAWY

Rysiewicz i Snopek podjęli starania o wydzierżawienie działki 70/1 (20,64 ha) w Wilczyskach na prawym brzegu rzeki Biała Tarnowska około 1996 roku. Pierwsza umowę dzierżawy z MZMiUW, zarządcą działki, podpisali na początku 1998 roku. To właśnie wtedy radni Ligęza i Tarasek (ówczesny i obecny sołtys z Wilczysk) przedsięwzięli poważne kroki w celu zablokowania tej inicjatywy. Dla dobra publicznego! Intencje sformułowano w sposób niepozostawiający żadnych wątpliwości. „- Oddajcie nam połowę działki, to będziecie mieli spokój”! Takie słowa Wacław Ligęza wypowiedział podczas spotkania w Remizie Strażackiej w Wilczyskach bodaj w 1998 roku, a Rysiewicz przypomniał mu to na posiedzeniu Rady Gminy wobec wszystkich zebranych. I takie było zarzewie konfliktu. Przegrany przez Ligęzę i Taraska w 1999 roku proces o zniesławienie z powództwa Rysiewicza i Snopka tylko wzmógł niechęć i wolę rewanżu. Lawina ruszyła. Do działań wykorzystano przedsiębiorcę górniczego z Wilczysk Waldemara Kroka, który swoją działalność górniczą oparł na specyficznej strategii. Zaczynał od nielegalnych odkrywek, dodajmy na gruntach rolnych, eksploatował ile się da, a potem występował o koncesję górniczą do Starostwa Powiatowego. I zawsze otrzymywał ją nieomal niezwłocznie. W międzyczasie pojawiły się także podejrzenia o nieformalne wystawianie przez „górnika” z Wilczysk faktur na kruszywo wywożone przez jego „wspólników” z wielu innych miejsc.

Waldemar Krok od początku pozostawał „orężnym ramieniem” układu. Dlaczego Wacław Ligęza nigdy nie interweniował w sprawie nielegalnej działalności Kroka na działkach 74/2, 58, 62 czy 97? Nie wiadomo. Wręcz przeciwnie, starał się roztoczyć nad nim wielki, ochronny parasol. Najbardziej dobitnym przykładem „pomocy” była sprawa działki 384/1 w Bobowej, zakupionej przez Waldemara Kroka od Agencji Nieruchomości Rolnych Skarbu Państwa. Kilka artykułów tej sprawie poświęcił „Dziennik Polski”. Wobec sprzeciwu mieszkańców Bobowej, gdyż działka stanowiła część terenów należących do boiska sportowego, Waldemar Krok zaprzestał (bezkoncesyjnego), ale górniczego eksploatowania tego terenu. ANR bardzo szybko zwróciła mu pieniądze z tytułu zakupu, a gmina Bobowa przejęła od ANR, bez żadnych zobowiązań, ten teren (dlaczego bez zobowiązań?), wcześniej zdewastowany przez Waldemara Kroka. Do dzisiaj nikt nie zrekultywował tej działki (także gmina Bobowa), a wycięte drzewa, z przyzwoleniem władz Nadleśnictwa w Ciężkowicach, przyniosły pożytek nabywcy. Waldemar Krok, chroniąc swój najczęściej nielegalny interes, słał pisma-donosy do wszelkich władz na działalność związana z makroniwelacją terenu na działce 70/1. Zamieszanie tam, ujmowało przecież zamieszanie u niego. Ustawa Prawo wodne z 1974 roku, na podstawie której Rysiewicz i Snopek prowadzili prace regulacyjne na prawym brzegu rzeki Biała Tarnowska, przestała kogokolwiek obchodzić. Fakt sprzedaży nadmiaru urobku kojarzono już wyłącznie z ustawą Prawo geologiczne i górnicze.

W 2004 roku do oficjalnej gry wraca wójt Wacław Ligęza. 3 grudnia 2004 roku w piśmie do ówczesnego Wicemarszałka Województwa Małopolskiego Wiesława Zimowskiego przekazuje skrajnie kłamliwą informację (a więc de facto okłamuje Marszałka) o zalaniu przez falę powodziową pól uprawnych rolników sąsiadujących z dz. 70/1. Składa wniosek o wypowiedzenie umowy dzierżawy. Wnosi o podjęcie działań zmierzających do umożliwienia przejęcia tego terenu przez Gminę. 16 lutego 2005 roku wójt gminy Bobowa wnosi do Starosty Gorlickiego o cofnięcie pozwolenia wodno-prawnego, wyrokując o niezgodnym z prawem eksploatowaniu działki 70/1. Oba dokumenty zostały podobno sprokurowane „spontanicznym” listem 36 mieszkańców wsi Jankowa i Wilczyska. Listu przygotowanego i „zabezpieczonego” podpisami przez „funkcjonariuszy” wójta Ligęzy: Tomasza Taraska, Waldemara Kroka i Janusza Stukusa oraz dyspozycyjną Radę Sołecką wsi Wilczyska.

Spróbujmy spojrzeć na tę sytuację od drugiej strony. Oto naprawdę zbulwersowani mieszkańcy dajmy na to Wilczysk i Jankowej, wysyłają do wójta pismo ze swoim protestem, wątpliwościami czy uwagami. Petycję podpisuje 35 zdeterminowanych i przeświadczonych o swoich racjach osób. Wójt czyta, marszczy czoło i pozbawiony bezpośrednich kompetencji decydowania o działalności gospodarczej jakiegokolwiek przedsiębiorcy, ale (jak twierdzi) zobowiązany do ogólnego „nadzoru” nad gminą i gospodarskiej opieki, dzwoni (może przez sekretariat) do podejrzewanego i pomawianego o dewastację środowiska przedsiębiorcy. Pyta i rozmawia. Daje wiarę lub nie. Umawia się w terenie. Docieka prawdy! Znowu rozmawia. A potem przedstawia swoje stanowisko sygnatariuszom listu w obecności zainteresowanego przedsiębiorcy. Bo tak jest uczciwie i demokratycznie. Bo taka powinna być rola samorządu terytorialnego. Jednak wójt Ligęza postępuje inaczej. Do gabinetu wpływa pismo-gotowiec. „Spontaniczna” inicjatywa. I natychmiast powstaje pismo do Marszałka. I wójt je wysyła, bo działa w interesie publicznym. Głównego zainteresowanego w ogóle nie trzeba powiadamiać. Treści listu też nie ujawnimy głównemu zainteresowanemu, zasłaniając się ochroną danych osobowych. Tylko, że tak funkcjonuje tylko samorząd kapturowy.

10 TON

W lipcu 2006 roku na zjeździe (w kierunku działki 70/1) z drogi krajowej nr 981 z Tarnowa do Krynicy w Wilczyskach-Jeżowie (za przejazdem kolejowym) na działce nr 437 (droga gminna) w kierunku zabudowań gospodarczych Macieja Rysiewicza Zarząd Dróg Wojewódzkich w Krakowie ustawia znak B-18, tzn. ograniczenie tonażu przejeżdżających pojazdów do 10 ton. Na wniosek wójta Ligęzy. Znak blokuje przejazd ciężkich samochodów na trzech drogach: dwóch gminnych (nr 437 i 117/1) oraz jednej należącej do Skarbu Państwa (nr 129). Dojazd do majątku Macieja Rysiewicza oraz do działki 70/1 możliwy jest tylko drogami nr 437 i 129. Znak 10 ton ostatecznie zamyka legalną działalność gospodarczą Macieja Rysiewicza, prowadzącego makroniwelację terenu na działce 70/1. Jeden z pierwszych samochodów, który łamie ten zakaz wjazdu zostaje natychmiast zatrzymany przez funkcjonariuszy Policji Państwowej z Bobowej. Więcej ciężkich samochodów tą droga nie będzie jeździć. Maciej Rysiewicz wymienia „szybką” korespondencję z Urzędem Gminy Bobowa, wójtem Ligęzą i Radą Gminy Bobowa w tej sprawie, wnosząc o podjęcie interwencji, tj. o legalne umożliwienie dojazdu do terenu inwestycji. Konkluzja samorządowców jest następująca. Gmina zamierza wyasfaltować drogę 117/1 (z której Rysiewicz w ogóle nie korzysta) i trzeba chronić warstwę bitumiczną położoną na tej drodze. Jeśli Maciej Rysiewicz zamierza nadal realizować prace na działce 70/1 powinien zbudować sobie własną drogę, przez własną działkę. Nikt nie konstatuje, że nawet jeśli inwestor wytyczy drogę na własnych gruntach, to i tak w końcu dojdzie do dróg gminnych zamkniętych ruchem dla pojazdów przekraczających tonaż 10 ton. Skandaliczny i szyderczy list Stanisława Siedlarza, Przewodniczącego Rady Gminy może wywołać tylko bezsilną złość. Pozostaje jednak ważnym dowodem rzeczowym!

We wrześniu 2006 roku rzeczywiście Gmina Bobowa wyasfaltowała drogę nr 117/1. Dojazd do działki 70/1 pozostał w niezmienionym stanie, tzn. jest bitą, szutrową drogą – jak od lat, nie licząc kilku metrów asfaltu, nielegalnie położonego poza działką 117/1 w granicach działek 129 i 437. Maciej Rysiewicz złożył skargę na działania Wójta i Rady Gminy do Wojewody Małopolskiego i Ministra Spraw Wewnętrznych i Administracji.

Czy ktoś w ogóle, cokolwiek zrozumiał z tej opowieści. Dosłownie i w przenośni. Jeśli kilkadziesiąt lat korzystasz z drogi, która w przeważającej części nie należy do gminy i nagle wójt podejmuje decyzję o zakazie wjazdu na tę drogę, wiedząc o tym, że zamyka w ten sposób działalność gospodarczą, którą m. in. sam zadekretował, i trzeba z dnia na dzień zamknąć „biznes”, to, zapewniam Cię, Drogi Czytelniku, że krew w Twoich żyłach popłynie odrobinę szybciej i dostaniesz wypieków na twarzy.

"LIST 56"

I wracamy do źródeł. To znaczy do działalności prowadzonej w interesie publicznym przez wójta Bobowej. Psychoza strachu. Trzeba ludziom powiedzieć, że w związku z makroniwelacją terenu, wody powodziowe zaleją ich gospodarstwa. I nieważne, że jest całkiem odwrotnie, że to właśnie obniżenie terenu na obszarze 21 ha spowoduje, że wody powodziowe znajdą na niej dla siebie miejsce, rozleją się, a potem wrócą do koryta rzeki. Tak twierdzą nie tylko Rysiewicz i Snopek, ale specjaliści od prac regulacyjnych na rzekach odpowiedzialni za przygotowanie operatu wodno-prawnego dla inwestycji na działce w Wilczyskach. Druga już petycja do władz, „list 56” z 20.10.2006 roku. nie tylko jątrzy przeciwko dzierżawcom, ale przede wszystkim, stanowi oręż w walce z Rysiewiczem i Snopkiem na forum ogólnopolskim – dodajmy chyba po raz pierwszy. List 56. stwierdzający, że makroniwelacja, to jest tylko przykrywka dla prowadzenia niecnych interesów trafia m. in. do Ministra Sprawiedliwości i Ministra Środowiska.

Próżno szukać wśród podpisów pod w/w petycją nazwiska wójta Wacława Ligęzy. Ale uważna „lektura” filmu zrealizowanego przez Janusza Stukusa i Waldemara Kroka i dołączonego jako dowód rzeczowy do pisma, które miało odzwierciedlać przestępczą działalność dzierżawców na działce, dowodzi, kto był inspiratorem tej bobowsko-wilczyskiej „fabryki snów”. Jeden z realizatorów tej „produkcji” wypowiada nagle słowa, które nagrywa kamera: „- O... tak wygląda mikroniwelacja. Dzwonimy do Wacka”.

Jednak same oskarżenia o nielegalną działalność podczas prac makroniwelacyjnych, zresztą odrzuconych przez RZGW i MŚ w pismach-odpowiedziach, nie stanowiły jakiegoś wielkiego problemu. Na kłamstwo, dotyczące stanu faktycznego, nie trzeba od razu reagować. O wiele gorsze były deklaracje, że Rysiewicz i Snopek zastraszają i szykanują sygnatariuszy pisma. 56 osób podpisało się pod następującym oskarżeniem: „Pragniemy również zaznaczyć, że jesteśmy zastraszani i szykanowani przez Panów Snopka i Rysiewicza. Dlatego boimy się o byt i bezpieczeństwo Naszych rodzin, o czym powiadamiamy Prokuraturę”. Od tej chwili Rysiewicz i Snopek przestają być zwykłymi aferzystami, a stają się pospolitymi bandziorami. Zaczyna być groźnie!

Niedługo później okazuje się, że jeden z sygnatariuszy pisma oświadcza, że jego podpis został sfałszowany. Sprawę przejmuje prokuratura w Gorlicach. Zważywszy, że pismo Rady Sołeckiej w Wilczyskach i film datowane są na 20 października 2006 roku, a dzisiaj mamy początek maja 2007 roku, można zacząć snuć podejrzenia, że prokuratura gorlicka próbuje „zmanipulować” i „zamataczyć” kolejną sprawę wniesioną do rozpatrzenia. Przypomnijmy wątek niepewnych faktur Waldemara Kroka, czy gróźb karalnych podobno niewypowiedzianych w piśmie do Józefa Kociołka przez Kroka. Tylko brak miejsca uniemożliwia rozwinięcie tych tematów.

REFLEKSJE NA ZAKOŃCZENIE

Jeśli uważny Czytelnik tego tekstu myśli teraz, że to już koniec opisu represji, jakie spotykają Macieja Rysiewicza i Wiesława Snopka w niewielkiej małopolskiej miejscowości ze strony władz, to znajdzie się w wielkim błędzie. Część druga tego artykułu mogłaby na przykład dotyczyć (stwierdzonych przez Wojewódzki Sąd Administracyjny w Krakowie) rażących nadużyć Starostwa Powiatowego w Gorlicach (do wglądu u Macieja Rysiewicza potężna dokumentacja ilustrująca przebieg dwóch postępowań administracyjnych, dotyczących naliczenia opłaty eksploatacyjnej), a część trzecia próbowałaby zinterpretować, dlaczego Urząd Skarbowy w Gorlicach dwa lata temu, na podstawie absurdalnej interpretacji ordynacji podatkowej, bezprawnie naliczył Rysiewiczowi i Snopkowi podatek (blisko 20 tys zł.), wycofując legalnie zaksięgowane faktury „kosztowe” na zakup oleju napędowego do spychacza. Mogłaby powstać także część czwarta, która opowiedziałaby o kilkunastu (a może większej liczbie) interwencji Policji Państwowej na działce w Wilczyskach. Zawsze z tego samego powodu. Nielegalny wywóz kruszywa. Że w końcu ukarano kogoś za składanie fałszywych oświadczeń...nikt i nigdzie o tym nie wspomni. Z blota tak łatwo nie można się jednak domyć. Dlatego właśnie powinno powstać jeszcze kilka epizodów tej samej historii.

Czy korupcja służy wszystkim? Na pewno administracji samorządowej. A bezsilna mniejszość zgrzyta zębami. W gminie można zatrudnić wszystkich swoich kolegów, a resztę pracowników sterroryzować podsycając strach przed władzą. Niepokorni muszą odejść. Tak jak dawniej. A posłuszni i dyspozycyjni mają szansę na takie, czy inne zlecenia i świadczenia od gminy. Na przykład na budowę chodnika w Bobowej, czy wykonanie usługi dla samego włodarza naszej gminy.

Urzędnicy administracji samorządowej są bezkarni. Za podjęcie niezgodnej z prawem decyzji nic im nie grozi. Lokalne kliki czują się w ten sposób jak ryba w wodzie, bo mają rozwinięty nad sobą parasol ochrony prokuratora i „niezawisłego” sądu. Obywatel, często nieświadomy prawa i swoich praw staje przed urzędnikiem bezbronny i bezsilny. Za biurkiem siedzi bowiem albo zastraszony, albo niekompetentny, albo zadufany w sobie człowiek, którego często w ogóle nie interesuje sprawa petenta. Na pytania nie udziela się odpowiedzi lub odbija się piłeczkę w nieskończoność. Urzędnik ma zawsze rację. Działa także niepisane prawo solidarności pod hasłem: „urzędnicy wszystkich urzędów łączcie się”! Profesor Wiktor Osiatyński nie pozostawia nam złudzeń: „Podczas moralistycznej rewolucji „Solidarności”, gdy zakładaliśmy, że wybierzemy władzę na szczeblu samorządowym i rządzić będą nasi ludzie, ulegliśmy złudzeniu, że oni zaczną realizować wolę ludu, misję „S”. I okazało się, jak zawsze, że władza jest zbyt atrakcyjna, zbyt ponętna… Na miejsce tych, którzy kierowali się wyższymi motywacjami, altruizmem, przyszli aparatczycy, cwaniacy albo ludzie rządni władzy, pod hasłem TKM bądź innym”

Aż strach pomyśleć ile krzywdy i szkody doznają ludzie w polskich urzędach. Klną i najczęściej rezygnują. Bo nikomu do głowy nie przyjdzie, że warto nie sprzeniewierzać się zasadom! Przepraszam, od czasu do czasu obywatel z Dzierżoniowa „pójdzie” do Strasbourga i wygra! W górę serca!

za BOBOWA OD NOWA - filozofia władzy

"Sprawa działki 384/1 w Bobowej" - artykuły redaktora Pawła Szeligi, zamieszczone na łamach "Dziennika Polskiego

Polecam sprawy poruszane w działach:
SĄDY PROKURATURA ADWOKATURA
POLITYKA PRAWO INTERWENCJE - sprawy czytelników

Tematy w dziale dla inteligentnych:
ARTYKUŁY - tematy do przemyślenia z cyklu: POLITYKA - PIENIĄDZ - WŁADZA

"AFERY PRAWA" - Niezależne Czasopismo Internetowe www.aferyprawa.com
Stowarzyszenia Ochrony Praw Obywatelskich
Zespół redakcyjny: Zdzisław Raczkowski, Witold Ligezowski, Małgorzata Madziar, Krzysztof Maciąg, Zygfryd Wilk, Bogdan Goczyński, Zygmunt Jan Prusiński oraz wielu sympatyków SOPO

uwagi i wnioski proszę wysyłać na adres: afery@poczta.fm
redakcja@aferyprawa.com
Dziękujemy za przysłane teksty opinie i informacje.

WSZYSTKICH INFORMUJĘ ŻE WOLNOŚĆ WYPOWIEDZI I SWOBODA WYRAŻANIA SWOICH POGLĄDÓW JEST ZAGWARANTOWANA ART 54 KONSTYTUCJI RZECZYPOSPOLITEJ POLSKIEJ.

zdzichu

Komentarze internautów:

Komentowanie nie jest już możliwe.