opublikowano: 26-10-2010
Dedykuję działaczom samorządowym, urzędnikom, sędziom,
prokuratorom, którzy nie ponoszą odpowiedzialności za swoje nieprzypadkowe błędy.
Maciej Rysiewicz
Jako
aktywny uczestnik wydarzeń opowiedziałbym tę historię na pewno trochę
inaczej. Jednak próbie Pawła Szeligi ogólnej rekonstrukcji faktów trudno
zarzucić brak obiektywizmu. Zwłaszcza, że dziennikarz zadał sobie dużo
trudu, żeby zgłębić wieloletnie zawiłości tematu. W tekście „O czym
szumią wierzby” zabrakło mi oceny postaw stron konfliktu i opisu mechanizmu
działań lokalnych władz. Bo historia działki w Wilczyskach obrosła nie
tylko legendą, ale wygenerowała dziesiątki działań urzędów, organów ścigania,
osób prywatnych i niezawisłych sądów. Działań, których istotę i
charakter można lokować wyłącznie w czarnej strefie zwykłego bezprawia.
Kumulacja zdarzeń, ich ciąg przyczynowo skutkowy, liczba osób i instytucji
zaangażowanych w konflikt, nie tylko wokół makroniwelacji terenu i plantacji
wikliny w Wilczyskach (przeciwko Rysiewiczowi i Snopkowi), tworzą jakże
przejrzysty obraz nieformalnych, korupcyjnych układów bobowsko-gorlickiego
establishmentu. I pisząc te słowa, jako działacz opozycji demokratycznej w
latach 70. i 80., mam poczucie porażki polskiej samorządności, którą
„idealizowaliśmy” sobie działając w tzw. podziemiu. Zarazem mam pełną
świadomość, że ten tekst nie mógłby zostać oficjalnie opublikowany w
epoce dyktatu Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej. Może zatem nie wszystko
stracone. A upominając się krok po kroku o demokrację, tropiąc i ujawniając
nieprawości, wybranej w demokratycznych wyborach i posiadającej mandat społeczny
władzy, chociaż trochę poprawimy naszą rzeczywistość.
Profesor
Wiktor Osiatyński w wywiadzie, którego udzielił „Gazecie Wyborczej” w
2002 roku, na pytanie:”- Czy wybory bezpośrednie wójtów, burmistrzów i
prezydentów miast poprawią jakość polskiego samorządu? – odpowiedział
– „Nie sądzę(...). Przekazanie ogromnej władzy w ręce jednej osoby
bez silnego, niezależnego społeczeństwa, bez zagwarantowania ochrony interesu
obywateli jest czystym szaleństwem. Na Radę jeszcze można było wywierać
nacisk. Ale wybory bezpośrednie w kraju o niskiej kulturze prawnej i
demokratycznej są niezwykle ryzykowne”. Nie bez kozery przytaczam słowa
Osiatyńskiego, do którego przemyśleń powrócę jeszcze w tym artykule. Chciałbym
bowiem, żeby ta opowieść była nie tylko moją relacją z wydarzeń, ale
stanowiła glosę do dziejów samorządu terytorialnego w wolnej i niepodległej
Polsce.
WEJŚCIE SMOKA
Wacław
Ligęza został wybrany w 2006 roku na wójta gminy Bobowa już po raz drugi.
Tym razem przytłaczającą większością głosów. Tylko w centrum swojego urzędowania,
czyli w Bobowej jego kontrkandydat Józef Kociołek, znany bobowski weterynarz i
długoletni radny powiatowy w Gorlicach, zdołał z nim wygrać – dodajmy
nieznacznie.
Wacław
Ligęza obejmując urząd złożył następujące ślubowanie: „Obejmując
urząd wójta gminy Bobowa, uroczyście ślubuję, że dochowam wierności prawu
a powierzony mi urząd sprawować będę tylko dla dobra publicznego i pomyślności
mieszkańców gminy. Tak mi dopomóż Bóg”.
Wacław
Ligęza od wielu lat w swojej działalności na forum gminnym szermuje
argumentem dobra publicznego. To hasło, pozornie dość trywialne i mało
efektowne, stało się trampoliną Ligęzy do lokalnych zaszczytów, najpierw
jako członka Rady Sołeckiej wsi Wilczyska i radnego gminnego, a potem jako wójta.
Z czasem, to hasło o prymacie dobra publicznego nad interesem partykularnym,
przeistoczyło się w ciastko, z którego można było odgryzać coraz większe
i smakowitsze kęsy. Jedną z pierwszych uchwał Rady Gminy Bobowa, podjętych
już 28 grudnia 2006 roku, zaraz po ukonstytuowaniu się nowych władz samorządowych
było podniesienie poborów samorządowców. Od tej chwili Wacław Ligęza
pobiera wynagrodzenie zasadnicze (wraz z dodatkami: funkcyjnym, specjalnym i za
wysługę lat) w wysokości 9269 zł. To nie koniec apanaży wójta! Nasz działacz
musi przecież dojeżdżać do pracy. Miesięczny limit kilometrów na jazdy
lokalne wynosi 235,38 zł. Ponadto wójtowi przysługują nagrody jubileuszowe i
inne świadczenia wynikające z przepisów. Nie udało mi się zgłębić
wysokości tych nagród i świadczeń, a na moją prośbę skierowaną do wójta
o upublicznienie tych informacji Wacław Ligęza nie odpowiedział.
Trzeba
przyznać, że zarobki wójta jak na tak małą i biedną gminę wyglądają
imponująco. Niewielu bobowian zdaje sobie pewnie sprawę, że kiedy poprzedni wójt
– Jerzy Nalepka odchodził z urzędu w 2002 roku, jego pobory wnosiły ok.
4500 zł. Doprawdy wzrostu zarobków Wacławowi Ligęzie, na przestrzeni tylko
jednej kadencji (4 lata), można tylko pozazdrościć.
ZNIESŁAWIONY, A WIĘC NA SCENĘ WKRACZAJĄ NIEZAWISŁE SĄDY
Ostatnie
wybory samorządowe toczyły się dość leniwie do czasu wywieszenia na terenie
własnej posesji w Wilczyskach przez Macieja Rysiewicza transparentu: „Dość
prywaty i bezprawia. Wójt Ligęza musi odejść” oraz rozkolportowania
listu otwartego do mieszkańców Gminy Bobowa wyjaśniającego motywy tej
manifestacji. Powody protestu Rysiewicza były jednak dla niego ważkie:
wielokrotne występowanie od lat przez Ligęzę (jako radnego i wójta gminy)
przeciwko działalności gospodarczej Rysiewicza i Snopka, pomawianie ich o zawłaszczanie
obcych gruntów, o korupcyjne przejęcie działki 70/1 w Wilczyskach, czy
niezgodną z prawem wycinkę drzew, nazywanie tej działalności nielegalną w
oficjalnych pismach do władz powiatowych i wojewódzkich, stwarzanie w społeczności
lokalnej stanu zagrożenia, że działalność Rysiewicza i Snopka może
doprowadzić do zalania całej miejscowości, wnioskowanie o cofnięcie umowy
dzierżawy i pozwolenia wodno-prawnego, w końcu zablokowanie przejazdu na teren
inwestycji i do zabudowań gospodarczych poprzez postawienie znaku ograniczającego
przejazd samochodom o ładowności przekraczającej 10 ton. Jednak głównym
powodem podjęcia takiej demonstracji była zwykła ludzka bezsilność. Bo jeśli
od lat, na wysyłane pytania, wnioski i skargi nie otrzymuje się merytorycznych
odpowiedzi, cierpliwość kurczy się, a w człowieku pojawia się albo zwątpienie,
albo złość.
Smaczku
całej historii dodawał fakt, że Maciej Rysiewicz, wywieszając transparent „Dość
prywaty i bezprawia. Wójt Ligęza musi odejść” nie był aktywnym
uczestnikiem kampanii wyborczej, tzn. nie kandydował do żadnych organów
samorządu terytorialnego.
Jednak w tzw. trybie wyborczym Wacław Ligęza, wystąpił do Sądu Okręgowego
w Nowym Sączu i zażądał drakońskich kar dla Macieja Rysiewicza (w tym wpłaty
aż 9500 zł na rzecz Caritas w Tarnowie). Rozdrażnienie wójta Bobowej,
bezprecedensowe w swoim charakterze, bo przecież nigdzie nie padły w oświadczeniach
Rysiewicza słowa ogólnie uważane za obelżywe, dowiodły, że bobowski wójt
stał się ostatecznie zakładnikiem sprawowanej przez siebie funkcji. Nieomylny
i niezastąpiony, niepodlegający żadnej krytyce, mający za nic fakt, że
pobory wypłacane z kasy urzędu gminy pochodzą ze społecznych zasobów,
przywiązany do schedy minionej epoki, w której królowała pezetpeerowska
cenzura i strach przed władzą. I z takim właśnie obliczem – chcąc niechcąc
– stanął przed Sądem Okręgowym w Nowym Sączu. Można dywagować, czy
sobie to uświadamiał, czy nie!
I
żeby wypełnił się ten teatr absurdu, trzeba dopowiedzieć, że Sąd Okręgowy
wydaje postanowienie, którego ostrze chociaż
stępione, ale satysfakcję pozostawia przy wójcie. Zamiast 9500 zł nawiązki,
jest tylko 500 zł. Transparent trzeba zdjąć, ale list otwarty pt. „Dość
prywaty i bezprawia. Wójt Ligęza musi odejść” można nadal kolportować.
Dlaczego? Brak logicznego uzasadnienia w uzasadnieniu postanowienia sądowego.
Brak również nakazu złożenia przeprosin wójtowi z Bobowej za zaistniałą
sytuację. Można zatem zadać ostatnie pytanie. Dlaczego trzeba zapłacić 500
zł, jeśli nie trzeba przepraszać pokrzywdzonego? Ot, dialektyka niezawisłego
Sądu. „Gazeta Krakowska”, która od lat, pozostając z wójtem w sojuszu a
korzystając z wolności demokratycznego państwa, nie chce dociekać prawdy w
bezprecedensowym konflikcie i bezpardonowo atakuje Rysiewicza i Snopka, szydząc
z nich i przedstawiając jako cynicznych krętaczy i aferzystów (polecam kilka
paszkwili Henryka Szewczyka z pierwszych lat XXI wieku), ogłasza tryumfalnie 10
listopada 2006 roku: „Rysiewicz przegrał”, jakby ten „Rysiewicz” był
osobą publiczną i kandydował co najmniej na wojewodę małopolskiego oraz co
wieczór spędzał sen z powiek całego sądeckiego
elektoratu. Żałosne!
Jednak
historia nie zatoczyła jeszcze pełnego koła. Zaczęła także dopisywać
aneks do swoich wydarzeń. 11 stycznia
2007 roku w „Gazecie Wyborczej” ukazała się notatka o znamiennym tytule
„Krytyka w interesie publicznym”. Autorka opisała podobną
sytuacje do tej, którą wywołał swoim pozwem wójt z Bobowej. Spór dotyczył
krytyki wyartykułowanej przed wyborami samorządowymi przez jednego z mieszkańców
Dzierżoniowa pod adresem szefa urzędu miasta. Obywatel napisał w liście
otwartym, że kandydat na radnego „dotychczasowe obowiązki wypełniał
nieudolnie, działał w złej wierze, często łamał prawo i opierał swoje
deklaracje na kłamstwie”. A więc „wypisz-wymaluj” sytuacja jak w
Wilczyskach/Bobowej. Urzędnik w trybie wyborczym wniósł sprawę do sądu. I
– o zgrozo - wygrał! Polski niezawisły sąd zasądził 10 tys. zł zadośćuczynienia
dla dramatycznie(!?) skrzywdzonego samorządowca i 10 tys. na cel społeczny.
Zaiste miłosierny i sprawiedliwy sąd! Sprawiedliwość nie zawsze jednak ma
tak absurdalne oblicze. Trybunał w Strasburgu, uznał, że polski wymiar
sprawiedliwości (jakże to dumnie brzmi) naruszył wolność słowa, czyli art.
10 Europejskiej Konwencji o Ochronie Praw Człowieka. Obywatel z Dzierżoniowa
dostanie teraz od Niepodległej i Demokratycznej Rzeczpospolitej 8 tys. 650 euro
zadośćuczynienia za naruszenie jego wolności słowa.
Wójt
z Bobowej nie czytał chyba jednak tego doniesienia, bo nie spoczął w swoich
staraniach o udowodnienie, że z wolnością słowa trzeba walczyć „dumą i
godnością osobistą”(przepraszam za tę drwinę rodem z Kabaretu
„Dudek”) i złożył kolejny pozew, tym razem do Sądu Rejonowego w
Gorlicach i zażądał od oskarżanych przez siebie Macieja Rysiewicza i Wiesława
Snopka surowego wymiaru kary – z art. 212 par. 1 KK, czyli grzywny lub
ograniczenia albo pozbawienia wolności do 1. roku! Dura lex sed lex! I
tym razem Sąd daje satysfakcję „waadzy”(czytaj „władzy”). Stwierdza
co prawda, że należy umorzyć sprawę, ale ze względu na „znikomą
szkodliwość społeczną czynu”. A to oznacza, że jednak szkodliwość czynu
była! I znowu sponiewierano uniwersalną wartość, jaką jest wolność słowa.
Przywołany wcześniej Trybunał w Strasburgu w swoich licznych oświadczeniach
przestrzegał, że nie wolno zniechęcać obywateli przez straszenie sankcjami
do wyrażania swoich opinii w sprawach dotyczących interesu publicznego. To
stwierdzenie ma w naszych polskich warunkach, młodej demokracji, ogromne
znaczenie. Przecież PRL utrzymywała się tylko dlatego, że zduszono możliwości
krytyki. Dzisiaj, jeśli chcemy budować społeczeństwo obywatelskie i zachęcać
ludzi do udziału we władzy, to krytyki hamować nie wolno! Czy tylko wójt Wacław
Ligęza tego nie wie?
CZEGO BOI SIĘ WÓJT?
27 marca
2007 roku w Sądzie Rejonowym Gorlicach wójt z Bobowej oświadczył, że
Rysiewicz i Snopek prowadzą działania zmierzające do usunięcia go z
zajmowanego stanowiska. Zabrzmiało prawdopodobnie, ale niniejsze oświadczenie
nie musiało być spójne z rzeczywistością. Mandat społeczny wójta jest
zbyt silny. W istocie wójt boi się jawności życia publicznego. A jawność,
to polaryzacja poglądów. Dlatego każdy obywatel, który zadaje niewygodne
pytanie urzędowi, to potencjalny wróg. Trzeba powiedzieć więcej. Każdy
obywatel, który wchodzi z urzędem w spór staje się intruzem, którego trzeba
wyeliminować. Mechanizm działania jest bardzo prosty. Przysłowiowy Kowalski
(czytaj Maciej Rysiewicz) postanawia zadać pytanie wojewodzie o prawdziwość złożonego
przez „swojego” wójta oświadczenia majątkowego. Przy okazji okazuje się,
że małżonka wójta prowadzi działalność gospodarczą w budynku stanowiącym
mienie komunalne gminy i prawdopodobnie zawarła z gminą (czyli z wójtem) umowę
cywilnoprawną w tej „drobnej” kwestii. Tym samym wójt jest w pewnym sensie
zarządcą działalności własnej małżonki. Czy to jest proceder legalny? Może
tak, może nie?! Ale wójt otrzymuje „cynk”, informację od urzędników z
województwa, że autorem pytania i pisma jest nasz przysłowiowy Kowalski (tj.
Rysiewicz). Nieważne, że ustawa o ochronie danych osobowych zostaje naruszona.
Wściekły wójt, wysyła zaprzyjaźnionego radnego do rodziny Kowalskiego (tj.
Rysiewicza) z ugodową misją. „– Wycofajcie pisma do wojewody, a ja dam
dotację na remont drogi, która biegnie nieopodal waszych zabudowań”! I
wszystko właściwie odbywa się w białych rękawiczkach. W razie czego, nikt
nic nie wie, nikt nic nie powiedział, wszyscy mogą wyprzeć się takich
deklaracji. Ale czy zawsze? Czy radny Marek Podobiński z Bobowej wyprze się
swojej misji? Tylko czy ktoś go w ogóle o to zapyta?
KRUCJATA - CZYLI MISJA GODNA LEPSZEJ SPRAWY
Rysiewicz
i Snopek podjęli starania o wydzierżawienie działki 70/1 (20,64 ha) w
Wilczyskach na prawym brzegu rzeki Biała Tarnowska około 1996 roku. Pierwsza
umowę dzierżawy z MZMiUW, zarządcą działki, podpisali na początku 1998
roku. To właśnie wtedy radni Ligęza i Tarasek (ówczesny i obecny sołtys z
Wilczysk) przedsięwzięli poważne kroki w celu zablokowania tej inicjatywy. Dla
dobra publicznego! Intencje sformułowano w sposób niepozostawiający żadnych
wątpliwości. „- Oddajcie nam połowę działki, to będziecie mieli spokój”!
Takie słowa Wacław Ligęza wypowiedział podczas spotkania w Remizie Strażackiej
w Wilczyskach bodaj w 1998 roku, a Rysiewicz przypomniał mu to na posiedzeniu
Rady Gminy wobec wszystkich zebranych. I takie było zarzewie konfliktu.
Przegrany przez Ligęzę i Taraska w 1999 roku proces o zniesławienie z powództwa
Rysiewicza i Snopka tylko wzmógł niechęć i wolę rewanżu. Lawina ruszyła.
Do działań wykorzystano przedsiębiorcę górniczego z Wilczysk Waldemara
Kroka, który swoją działalność górniczą oparł na specyficznej strategii.
Zaczynał od nielegalnych odkrywek, dodajmy na gruntach rolnych, eksploatował
ile się da, a potem występował o koncesję górniczą do Starostwa
Powiatowego. I zawsze otrzymywał ją nieomal niezwłocznie. W międzyczasie
pojawiły się także podejrzenia o nieformalne wystawianie przez „górnika”
z Wilczysk faktur na kruszywo wywożone przez jego „wspólników” z wielu
innych miejsc.
Waldemar
Krok od początku pozostawał „orężnym ramieniem” układu. Dlaczego Wacław
Ligęza nigdy nie interweniował w sprawie nielegalnej działalności Kroka na
działkach 74/2, 58, 62 czy 97? Nie wiadomo. Wręcz przeciwnie, starał się
roztoczyć nad nim wielki, ochronny parasol. Najbardziej dobitnym przykładem
„pomocy” była sprawa działki 384/1 w Bobowej, zakupionej przez Waldemara
Kroka od Agencji Nieruchomości Rolnych Skarbu Państwa. Kilka artykułów tej
sprawie poświęcił „Dziennik Polski”. Wobec sprzeciwu mieszkańców
Bobowej, gdyż działka stanowiła część terenów należących do boiska
sportowego, Waldemar Krok zaprzestał (bezkoncesyjnego), ale górniczego
eksploatowania tego terenu. ANR bardzo szybko zwróciła mu pieniądze z tytułu
zakupu, a gmina Bobowa przejęła od ANR, bez żadnych zobowiązań, ten teren
(dlaczego bez zobowiązań?), wcześniej zdewastowany przez Waldemara Kroka. Do
dzisiaj nikt nie zrekultywował tej działki (także gmina Bobowa), a wycięte
drzewa, z przyzwoleniem władz Nadleśnictwa w Ciężkowicach, przyniosły pożytek
nabywcy. Waldemar Krok, chroniąc swój najczęściej nielegalny interes, słał
pisma-donosy do wszelkich władz na działalność związana z makroniwelacją
terenu na działce 70/1. Zamieszanie tam, ujmowało przecież zamieszanie u
niego. Ustawa Prawo wodne z 1974 roku, na podstawie której Rysiewicz i
Snopek prowadzili prace regulacyjne na prawym brzegu rzeki Biała Tarnowska,
przestała kogokolwiek obchodzić. Fakt sprzedaży nadmiaru
urobku kojarzono już wyłącznie z ustawą Prawo geologiczne i górnicze.
W
2004 roku do oficjalnej gry wraca wójt Wacław Ligęza. 3 grudnia 2004 roku w
piśmie do ówczesnego Wicemarszałka Województwa Małopolskiego Wiesława
Zimowskiego przekazuje skrajnie kłamliwą informację (a więc de facto
okłamuje Marszałka) o zalaniu przez falę powodziową pól uprawnych rolników
sąsiadujących z dz. 70/1. Składa wniosek o wypowiedzenie umowy dzierżawy.
Wnosi o podjęcie działań zmierzających do umożliwienia przejęcia tego
terenu przez Gminę. 16 lutego 2005 roku wójt gminy Bobowa wnosi do Starosty
Gorlickiego o cofnięcie pozwolenia wodno-prawnego, wyrokując o niezgodnym z
prawem eksploatowaniu działki 70/1. Oba dokumenty zostały podobno sprokurowane
„spontanicznym” listem 36 mieszkańców wsi Jankowa i Wilczyska. Listu
przygotowanego i „zabezpieczonego” podpisami przez „funkcjonariuszy” wójta
Ligęzy: Tomasza Taraska, Waldemara Kroka i Janusza Stukusa oraz dyspozycyjną
Radę Sołecką wsi Wilczyska.
Spróbujmy spojrzeć na tę sytuację od drugiej strony. Oto naprawdę zbulwersowani mieszkańcy dajmy na to Wilczysk i Jankowej, wysyłają do wójta pismo ze swoim protestem, wątpliwościami czy uwagami. Petycję podpisuje 35 zdeterminowanych i przeświadczonych o swoich racjach osób. Wójt czyta, marszczy czoło i pozbawiony bezpośrednich kompetencji decydowania o działalności gospodarczej jakiegokolwiek przedsiębiorcy, ale (jak twierdzi) zobowiązany do ogólnego „nadzoru” nad gminą i gospodarskiej opieki, dzwoni (może przez sekretariat) do podejrzewanego i pomawianego o dewastację środowiska przedsiębiorcy. Pyta i rozmawia. Daje wiarę lub nie. Umawia się w terenie. Docieka prawdy! Znowu rozmawia. A potem przedstawia swoje stanowisko sygnatariuszom listu w obecności zainteresowanego przedsiębiorcy. Bo tak jest uczciwie i demokratycznie. Bo taka powinna być rola samorządu terytorialnego. Jednak wójt Ligęza postępuje inaczej. Do gabinetu wpływa pismo-gotowiec. „Spontaniczna” inicjatywa. I natychmiast powstaje pismo do Marszałka. I wójt je wysyła, bo działa w interesie publicznym. Głównego zainteresowanego w ogóle nie trzeba powiadamiać. Treści listu też nie ujawnimy głównemu zainteresowanemu, zasłaniając się ochroną danych osobowych. Tylko, że tak funkcjonuje tylko samorząd kapturowy.
We wrześniu 2006 roku rzeczywiście Gmina Bobowa wyasfaltowała drogę nr 117/1. Dojazd do działki 70/1 pozostał w niezmienionym stanie, tzn. jest bitą, szutrową drogą – jak od lat, nie licząc kilku metrów asfaltu, nielegalnie położonego poza działką 117/1 w granicach działek 129 i 437. Maciej Rysiewicz złożył skargę na działania Wójta i Rady Gminy do Wojewody Małopolskiego i Ministra Spraw Wewnętrznych i Administracji.
Czy ktoś w ogóle, cokolwiek zrozumiał z
tej opowieści. Dosłownie i w przenośni. Jeśli kilkadziesiąt lat korzystasz
z drogi, która w przeważającej części nie należy do gminy i nagle wójt
podejmuje decyzję o zakazie wjazdu na tę drogę, wiedząc o tym, że zamyka w
ten sposób działalność gospodarczą, którą m. in. sam zadekretował, i
trzeba z dnia na dzień zamknąć „biznes”, to, zapewniam Cię, Drogi
Czytelniku, że krew w Twoich żyłach popłynie odrobinę szybciej i dostaniesz
wypieków na twarzy.
"LIST 56"
I wracamy do źródeł. To znaczy do działalności prowadzonej w interesie publicznym przez wójta Bobowej. Psychoza strachu. Trzeba ludziom powiedzieć, że w związku z makroniwelacją terenu, wody powodziowe zaleją ich gospodarstwa. I nieważne, że jest całkiem odwrotnie, że to właśnie obniżenie terenu na obszarze 21 ha spowoduje, że wody powodziowe znajdą na niej dla siebie miejsce, rozleją się, a potem wrócą do koryta rzeki. Tak twierdzą nie tylko Rysiewicz i Snopek, ale specjaliści od prac regulacyjnych na rzekach odpowiedzialni za przygotowanie operatu wodno-prawnego dla inwestycji na działce w Wilczyskach. Druga już petycja do władz, „list 56” z 20.10.2006 roku. nie tylko jątrzy przeciwko dzierżawcom, ale przede wszystkim, stanowi oręż w walce z Rysiewiczem i Snopkiem na forum ogólnopolskim – dodajmy chyba po raz pierwszy. List 56. stwierdzający, że makroniwelacja, to jest tylko przykrywka dla prowadzenia niecnych interesów trafia m. in. do Ministra Sprawiedliwości i Ministra Środowiska.
Próżno szukać wśród podpisów pod w/w petycją nazwiska wójta Wacława Ligęzy. Ale uważna „lektura” filmu zrealizowanego przez Janusza Stukusa i Waldemara Kroka i dołączonego jako dowód rzeczowy do pisma, które miało odzwierciedlać przestępczą działalność dzierżawców na działce, dowodzi, kto był inspiratorem tej bobowsko-wilczyskiej „fabryki snów”. Jeden z realizatorów tej „produkcji” wypowiada nagle słowa, które nagrywa kamera: „- O... tak wygląda mikroniwelacja. Dzwonimy do Wacka”.
Jednak same oskarżenia o nielegalną działalność podczas prac makroniwelacyjnych, zresztą odrzuconych przez RZGW i MŚ w pismach-odpowiedziach, nie stanowiły jakiegoś wielkiego problemu. Na kłamstwo, dotyczące stanu faktycznego, nie trzeba od razu reagować. O wiele gorsze były deklaracje, że Rysiewicz i Snopek zastraszają i szykanują sygnatariuszy pisma. 56 osób podpisało się pod następującym oskarżeniem: „Pragniemy również zaznaczyć, że jesteśmy zastraszani i szykanowani przez Panów Snopka i Rysiewicza. Dlatego boimy się o byt i bezpieczeństwo Naszych rodzin, o czym powiadamiamy Prokuraturę”. Od tej chwili Rysiewicz i Snopek przestają być zwykłymi aferzystami, a stają się pospolitymi bandziorami. Zaczyna być groźnie!
Niedługo później okazuje się, że jeden z
sygnatariuszy pisma oświadcza, że jego podpis został sfałszowany. Sprawę
przejmuje prokuratura w Gorlicach. Zważywszy, że pismo Rady Sołeckiej w
Wilczyskach i film datowane są na 20 października 2006 roku, a dzisiaj mamy
początek maja 2007 roku, można zacząć snuć podejrzenia, że prokuratura
gorlicka próbuje „zmanipulować” i „zamataczyć” kolejną sprawę
wniesioną do rozpatrzenia. Przypomnijmy wątek niepewnych faktur Waldemara
Kroka, czy gróźb karalnych podobno niewypowiedzianych w piśmie do Józefa
Kociołka przez Kroka. Tylko brak miejsca uniemożliwia rozwinięcie tych tematów.
REFLEKSJE NA ZAKOŃCZENIE
Jeśli uważny Czytelnik tego tekstu myśli teraz, że to już koniec opisu represji, jakie spotykają Macieja Rysiewicza i Wiesława Snopka w niewielkiej małopolskiej miejscowości ze strony władz, to znajdzie się w wielkim błędzie. Część druga tego artykułu mogłaby na przykład dotyczyć (stwierdzonych przez Wojewódzki Sąd Administracyjny w Krakowie) rażących nadużyć Starostwa Powiatowego w Gorlicach (do wglądu u Macieja Rysiewicza potężna dokumentacja ilustrująca przebieg dwóch postępowań administracyjnych, dotyczących naliczenia opłaty eksploatacyjnej), a część trzecia próbowałaby zinterpretować, dlaczego Urząd Skarbowy w Gorlicach dwa lata temu, na podstawie absurdalnej interpretacji ordynacji podatkowej, bezprawnie naliczył Rysiewiczowi i Snopkowi podatek (blisko 20 tys zł.), wycofując legalnie zaksięgowane faktury „kosztowe” na zakup oleju napędowego do spychacza. Mogłaby powstać także część czwarta, która opowiedziałaby o kilkunastu (a może większej liczbie) interwencji Policji Państwowej na działce w Wilczyskach. Zawsze z tego samego powodu. Nielegalny wywóz kruszywa. Że w końcu ukarano kogoś za składanie fałszywych oświadczeń...nikt i nigdzie o tym nie wspomni. Z blota tak łatwo nie można się jednak domyć. Dlatego właśnie powinno powstać jeszcze kilka epizodów tej samej historii.
Czy korupcja służy wszystkim? Na pewno administracji samorządowej. A bezsilna mniejszość zgrzyta zębami. W gminie można zatrudnić wszystkich swoich kolegów, a resztę pracowników sterroryzować podsycając strach przed władzą. Niepokorni muszą odejść. Tak jak dawniej. A posłuszni i dyspozycyjni mają szansę na takie, czy inne zlecenia i świadczenia od gminy. Na przykład na budowę chodnika w Bobowej, czy wykonanie usługi dla samego włodarza naszej gminy.
Urzędnicy administracji samorządowej są bezkarni. Za podjęcie niezgodnej z prawem decyzji nic im nie grozi. Lokalne kliki czują się w ten sposób jak ryba w wodzie, bo mają rozwinięty nad sobą parasol ochrony prokuratora i „niezawisłego” sądu. Obywatel, często nieświadomy prawa i swoich praw staje przed urzędnikiem bezbronny i bezsilny. Za biurkiem siedzi bowiem albo zastraszony, albo niekompetentny, albo zadufany w sobie człowiek, którego często w ogóle nie interesuje sprawa petenta. Na pytania nie udziela się odpowiedzi lub odbija się piłeczkę w nieskończoność. Urzędnik ma zawsze rację. Działa także niepisane prawo solidarności pod hasłem: „urzędnicy wszystkich urzędów łączcie się”! Profesor Wiktor Osiatyński nie pozostawia nam złudzeń: „Podczas moralistycznej rewolucji „Solidarności”, gdy zakładaliśmy, że wybierzemy władzę na szczeblu samorządowym i rządzić będą nasi ludzie, ulegliśmy złudzeniu, że oni zaczną realizować wolę ludu, misję „S”. I okazało się, jak zawsze, że władza jest zbyt atrakcyjna, zbyt ponętna… Na miejsce tych, którzy kierowali się wyższymi motywacjami, altruizmem, przyszli aparatczycy, cwaniacy albo ludzie rządni władzy, pod hasłem TKM bądź innym”
Aż strach pomyśleć ile krzywdy i szkody doznają
ludzie w polskich urzędach. Klną i najczęściej rezygnują. Bo nikomu do głowy
nie przyjdzie, że warto nie sprzeniewierzać się zasadom! Przepraszam, od
czasu do czasu obywatel z Dzierżoniowa „pójdzie” do Strasbourga i wygra! W
górę serca!
za BOBOWA OD NOWA - filozofia władzy
Polecam
sprawy poruszane w działach:
SĄDY
PROKURATURA
ADWOKATURA
POLITYKA
PRAWO
INTERWENCJE
- sprawy czytelników
Tematy w dziale dla inteligentnych:
ARTYKUŁY
- tematy do przemyślenia z cyklu: POLITYKA - PIENIĄDZ - WŁADZA
"AFERY PRAWA" - Niezależne Czasopismo
Internetowe www.aferyprawa.com
Stowarzyszenia Ochrony Praw Obywatelskich Zespół redakcyjny: Zdzisław Raczkowski, Witold Ligezowski, Małgorzata Madziar, Krzysztof Maciąg, Zygfryd Wilk, Bogdan Goczyński, Zygmunt Jan Prusiński oraz wielu sympatyków SOPO |
|
WSZYSTKICH INFORMUJĘ ŻE WOLNOŚĆ WYPOWIEDZI I SWOBODA WYRAŻANIA SWOICH POGLĄDÓW JEST ZAGWARANTOWANA ART 54 KONSTYTUCJI RZECZYPOSPOLITEJ POLSKIEJ.
zdzichu
Komentowanie nie jest już możliwe.