Imieniny:

AferyPrawa.com

Redaktor Zdzisław Raczkowski ujawnia niekompetencje funkcjonariuszy władzy...
http://Jooble.org
Najczęściej czytane:
Najczęściej komentowane:





Pogoda
Money.pl - Kliknij po więcej
10 marca 2023
Źródło: MeteoGroup
Polskie prawo czy polskie prawie! Barwy Bezprawia

opublikowano: 26-10-2010

AFERY PRAWA MAFIA WŁADZY

7 KRĘGÓW PIEKŁA WŁODZIMIERZA OLEWNIKA - z cyklu MAFIA I WŁADZA

KRĄG PIERWSZY

Układ zawył. W momencie, jak zawsze nieprzypadkowym i głosem, jak zwykle niezawodnym. Gdy tylko na horyzoncie sejmowej komisji ds. zabójstwa Olewnika pojawił się Antoni Macierewicz, nienawiść wzburzyła umysły i splątała słowa. Pozostał skowyt – prawdziwy język sfory. Kto potrafi go usłyszeć, odkryje z kim ma do czynienia…

Marszałek Sejmu Bronisław Komorowski, gdy tylko Prawo i Sprawiedliwość do komisji zgłosiło kandydatury Macierewicza i Zbigniewa Wassermanna, powiedział że kandydatura tego pierwszego nie wchodzi w grę. Zdaniem marszałka Macierewicz nie posiada certyfikatu dostępu do informacji tajnych”.

Fakt, że szef kontrwywiadu wojskowego, wykonując dyrektywę polityczną ukarał Macierewicza odebraniem certyfikatów, w odwecie za likwidację WSW/WSI, po to, by marszałek sejmu - wierny obrońca tej służby mógł znaleźć dogodny pretekst, urasta do rangi symbolu hipokryzji. Czy rację ma Macierewicz, twierdząc, że jego uprawnienia są aktualne – czy prawomocnie uprawnienia już utracił – jest w tej sytuacji bez znaczenia, skoro sprawa certyfikatu ma jedynie walor politycznego wykrętu.

Ale marszałek polskiego sejmu, powiedział dziś sejmowej reporterce I programu radia rzecz, wobec której motyw certyfikatu wydaje się prostodusznym wybiegiem. Komorowski stwierdził bowiem, że jeśli klub PiS-u nie wycofa kandydatury Macierewicza, powołanie komisji stanie pod znakiem zapytania. A przecież czekają na nią Polacy, czeka rodzina Olewników – dodał Komorowski.

Prymitywna perfidia „argumentu” marszałka sprowadza się do szantażu – albo komisja, albo Macierewicz. Perfidia aluzyjna zdaje się wskazywać – albo pozwolicie nam urządzić medialny spektakl i zaspokoić wścibstwo cyrkowej gawiedzi kilkoma „pionkami”, rzuconymi „na żer”, albo chcecie dociekać rzetelnie prawdy o układzie stojącym za zabójstwem Olewnika i roli, jaką służby III RP odegrały w tej sprawie.

Gdy przed kilkoma tygodniami w tekście KRĘGI PIEKŁA przedstawiłem potencjalny krąg wzajemnych powiązań i relacji; począwszy od sierpeckich gangsterów i Grzegorza Korytkowskiego, poprzez Andrzeja Piłata, Andrzeja Celińskiego, po wojskowo -bezpieczniacką spółkę „Megagaz” i interesy mafii paliwowej, napisałem, że „jeśli w powyższym wywodzie zawarte, choć „ziarno prawdy” i za sprawą porwana i zabójstwa płockiego biznesmena stoją ONI, nie należy liczyć na żadną komisję sejmową ani rzetelne wyjaśnienie sprawy. Ani teraz, ani w przyszłości”. Podtrzymuję tę opinię. Handel sowiecką stalą czy miliardowe interesy z płockim ORLENEM stanowią dostatecznie wysoką barierę.

Warto jednak z obecnej sytuacji wyciągnąć wnioski. Bezbłędny test, jakiemu klub Prawa i Sprawiedliwości poddał Platformę, proponując Macierewicza do komisji, obnażył już dziś rzeczywiste intencje polityków tego ugrupowania. Skowyt –w miejsce gładkich słów. Agresywny lęk przed Macierewiczem nie da się uzasadnić inaczej, jak czyni to sam „kontrowersyjny” polityk – „Rozumiem, że skala tego ataku jest wprost proporcjonalna do skali skuteczności mojego działania”.

Gdyby ktoś miał wcześniej ufność, że rząd Platformy odważy się ujawnić tajemnicę zabójstwa Olewnika i wskazać na faktycznych mocodawców zbrodni, niech rozstanie się z tą nadzieją. Skuteczność, to ostatnia cecha, której potrzebują członkowie sejmowej komisji.

Wypada liczyć, że klub PiS-u nie ugnie się przed szantażem Komorowskiego i konsekwentnie będzie forsował kandydaturę Macierewicza – głośno zadając pytanie – kto i dlaczego boi się skutecznego działania?

Pisałem kiedyś - Słuchajcie Pana Marszałka. Słuchajcie. Szczególnie wówczas, gdy odczuwa lęk.

KRĄG DRUGI – „JESTEŚCIE W MOICH RĘKACH”

Nie wiążę z pracami komisji śledczej w sprawie Olewnika nadmiernych oczekiwań. Histeryczna reakcja Platformy na Macierewicza stanowi dostateczny argument, że celem powołania komisji nie jest dotarcie do najgłębszej prawdy o motywach zabójstwa i faktycznych jego mocodawcach. Nienawistna panika, z jaką Bronisław Komorowski zwalczał kandydaturę posła PiS-u świadczy, że intencją rządzących może być uczynienie z prac komisji spektaklu medialnego, który przyniesie Platformie kilka punktów procentowych i zadowoli oczekiwania niewybrednych odbiorców. Dociekliwość i kompetencje byłego szefa SKW mogłyby pokrzyżować te plany i doprowadzić do zdemaskowania prawdziwych mechanizmów rządzących III RP. Do takich efektów postępowania, towarzysze marszałka Komorowskiego nie mogą dopuścić. Choć życzę członkom komisji dotarcia do prawdy, wolę pragmatyzm niż infantylną wiarę.

Niezależnie zatem, jak daleko w odkrywaniu kolejnych „kręgów” polskiego piekła, mają doprowadzić nas członkowie komisji pod wodzą posła Biernackiego, warto rozpocząć wędrówkę na własną rękę, nie oglądając się na polityczne dyrektywy i medialne manipulacje. Zebranie i analiza dostępnej już wiedzy pozwoli uniknąć licznych pułapek i „ślepych torów”, jakich nie brakuje w tej sprawie. Ponieważ okoliczności porwania i śmierci Olewnika są, po procesie sądowym dokładnie znane, pozostaje wątek ewentualnych mocodawców oraz wskazania przyczyn uprowadzenia.

Podstawowym zabiegiem, który ułatwi zrozumienie tematu powinno być przedstawienie kontekstu ówczesnych wydarzeń, politycznego tła, na którym się rozegrały. Jest to o tyle istotne, że bez retrospektywnego spojrzenia na lata 2001-2002, trudno byłoby konstruować prawidłowe wnioski.

Trzeba przypomnieć, że na blisko dwa miesiące przed porwaniem, 3 września 2001 roku wybory parlamentarne w Polsce wygrał SLD z wynikiem 41%. Również, w okręgu płockim największe, bo 45% poparcie zdobyło SLD-UP, a na drugim miejscu znalazł się PSL. W samym Płocku najwięcej głosów wyborców (6200) zdobył Andrzej Piłat i Zbigniew Siemiątkowski (5400). 19 października 2001r. - po dymisji rządu Jerzego Buzka, Leszek Miller został zaprzysiężony na premiera.

Dla Andrzeja Piłata – tzw. mazowieckiego barona, który w eseldowskim rządzie został sekretarzem stanu w ministerstwie infrastruktury sprawą priorytetową była budowa nowej przeprawy mostowej przez Wisłę. Jak się wydaje, płocki klub SLD najwyraźniej czekał na nominacje Piłata i „nowe rozdanie”, bowiem jeszcze 4.10.2001 r. zablokował uchwałę Rady Miasta Płocka w sprawie przekazania 72.200 mln zł z budżetu miasta na budowę nowego mostu. Za to już 25.10. po powołaniu nowego rządu z Piłatem jako wiceministrem, lokalne pismo „Tygodnik Płocki” donosi – „Rosną szanse na most w Płocku”, wiążąc tę inwestycje z powołaniem Piłata na stanowisko ministerialne i przytaczając jego wypowiedź: „Moim najważniejszym celem będzie doprowadzenie do wybudowania w Płocku przeprawy mostowej. Nie dam odetchnąć osobom odpowiedzialnym za tę inwestycję w Ministerstwie Infrastruktury. Jest to dla mnie sprawa honorowa...”

Pierwsza informacja o porwaniu Olewnika pochodzi z „Tygodnika Płockiego” z datą 15.11.2001r. – „Płocka policja poszukuje syna znanego biznesmena - Miasto huczy od plotek”( porwania dokonano w nocy 26 na 27 października). W tym samym numerze znajdziemy wzmiankę o sesji Rady Miasta, zatytułowaną „Rusza budowa mostu?” z której wynika, że władze Płocka (eseldowski prezydent Stanisław Jakubowski) podpisały porozumienie z Generalną Dyrekcją Dróg Publicznych, zgodnie z którym, ta instytucja zobowiązała się zrealizować pięć z sześciu etapów budowy nowego mostu. „W latach 2001 – 2002 inwestycja ma być finansowana na następujących zasadach: 50 milionów zł z budżetu państwa oraz 14,7 mln zł z budżetu Płocka, w tym 10 milionów z GDDP. - Treść porozumienia została bardzo przychylnie przyjęta przez GDDP i Ministerstwo Infrastruktury” – donosi Tygodnik.

Jednocześnie SLD podejmuje działania, mające zapewnić komunistom wpływy w największej polskiej firmie – PKN ORLEN. Jeszcze przed wyborami, 23.08.2001 roku „Tygodnik Płocki” informuje, że „Przychody grupy kapitałowej (ORLEN), pomimo spowolnienia gospodarki w naszym kraju, wzrosły dzięki największej ze spółek czyli PKN Orlen S.A. Poprawa wyników była możliwa dzięki wzrostowi sprzedaży paliw silnikowych w drugim kwartale, wzrostowi notowań paliw silnikowych oraz wyższym marżłORLENuje, że ""orami, wpływy w najwia pochodzi z " 72.200 mln zadaniem się PSL. om rafineryjnym na benzynach. (…)Poprawa wyników związana jest z konsekwentną realizacją przez zarząd strategii, w tym programu redukcji kosztów. Dotychczasowe wyniki za 2000 roku i pierwszą połowę 2001 roku są podstawą do pomyślnej prognozy na kolejne miesiące, a założony program redukcji kosztów zostanie zrealizowany najprawdopodobniej z nadwyżką. Warto podkreślić, że wszystkie te rezultaty osiągamy w sytuacji głębokiej dekoniunktury w gospodarce – powiedział Andrzej Modrzejewski, prezes PKN Orlen S.A.”

Dobre wyniki firmy nie przeszkodziły SLD w przeprowadzeniu „pałacowego przewrotu” w PKN ORLEN, jak nazwał zdarzenie „Tygodnik Płocki” z 14.02.2002r;, informując o odwołaniu przez Radę Nadzorczą prezesa Modrzejewskiego i powołaniu na to stanowisko Zbigniewa Wróbla. W oficjalnym komunikacie wydanym przez szefową Biura PR i Promocji, powodem odwołania miała być „malejąca zdolność prezesa do kierowania spółką, w związku z utratą zaufania głównych akcjonariuszy oraz istotnie pogarszające się wyniki finansowo – ekonomiczne spółki.” Pamiętamy, że do odwołania Modrzejewskiego użyto UOP-u (nadzorowanego przez Siemiątkowskiego), a po latach, sprawa stała się argumentem za powołaniem sejmowej komisji orlenowskiej. Gdy w trzy miesiące później, przybył do Płocka z „gospodarską wizytą” premier Leszek Miller, lokalna prasa donosiła: ”Premier podczas wizyty w Płocku (16 maja) zapoznał się z pracami przy budowie nowej przeprawy mostowej, otworzył instalację DRW III w Polskim Koncernie Naftowym ORLEN S.A., oraz odwiedził Bazę Surowców PERN “Przyjaźń” S.A. w Plebance. Spotkał się także z władzami miasta oraz członkami płockiego SLD. Najbardziej interesująca dla płocczan była część wizyty dotycząca budowy nowej przeprawy mostowej. Leszek Miller wraz z towarzyszącymi mu między innymi ministrem skarbu państwa Wiesławem Kaczmarkiem, sekretarzem stanu w Ministerstwie Infrastruktury Andrzejem Piłatem, wojewodą mazowieckim Leszkiem Mizielińskim, marszałkiem województwa Adamem Struzikiem, prezydentem Płocka Wojciechem Hetkowskim wybrał się w rejs po Wiśle”.

„Jesteście w moich rękach” - powiedział premier Leszek Miller przejmując ster statku wycieczkowego “Rusałka” w czasie rejsu po Wiśle w Płocku” – donosił tygodnik.

Ogólne przedstawienie ówczesnych realiów politycznych wydaje się konieczne z dwóch powodów. Możemy na tej podstawie, wyodrębnić ważne dla działaczy SLD obszary interesów i na ich tle spojrzeć na główne postaci dramatu. Bez świadomości, jak działał ówczesny „układ płocki” i jakie interesy leżały w zakresie jego zainteresowań, poznanie prawdy o zabójstwie Olewnika wydaje się niemożliwe.

Budowa płockiego mostu to inwestycja rzędu 190 mln zł, okazja intratnych zamówień dla firm i ważny, przetargowy argument wyborczy. Choć pierwsze koncepcje i starania o nową przeprawę przez Wisłę pochodzą z początku lat 90, dopiero w sierpniu 2000 roku urząd wojewódzki wydał pozwolenie na budowę nowego mostu. Od razu też pojawił się kłopot ze sfinansowaniem inwestycji: zmiany w ustawie samorządowej spowodowały, że za potężną budowę miał zapłacić sam Płock, bo skarb państwa nie mógł pomagać powiatom grodzkim, a miasta nie stać było na wydanie kilkuset milionów złotych. Udało się ominąć zakaz, zawierając kontrakt wojewódzki dla Mazowsza. Przetarg i wybór wykonawcy (wygrało konsorcjum Mostów Płockich i Łódzkich), przypadło ogłosić prezydentowi Płocka Wojciechowi Hetkowskiemu (SLD) w 2002 roku.

Przejęcia zarządu nad ORLENEM, po wygranych wyborach w 2001 roku, komuniści dokonali metodami policji politycznej, inicjując kombinację operacyjną, która doprowadziła do odwołania Modrzejewskiego i wymiany władz spółki. Prace sejmowej komisji ds. ORLENU ujawniły ogrom patologii, do jakich dochodziło w spółce za rządów SLD. Raport końcowy stwierdza, że to na spotkaniu w kancelarii Millera 7 lutego 2002 roku zapadła decyzja o bezprawnym zatrzymaniu prezesa Andrzeja Modrzejewskiego przez UOP.

Członkowie komisji postulowali postawienie przed Trybunałem Stanu byłego premiera i byłej minister sprawiedliwości Barbary Piwnik. Zdaniem członków komisji odpowiedzialność karną powinni ponieść kierujący wówczas UOPem Zbigniew Siemiątkowski, a także prokuratorzy i funkcjonariusze UOP związani z decyzjami o bezprawnym zatrzymaniu Modrzejewskiego. Dziś wiemy, że działania rządu Millera, sprzężone z uaktywnieniem sowieckiej agentury, prowadzone przy udziale postperelowskich służb i zależnego od nich biznesu, miały doprowadzić do przejęcia przez Rosjan polskiego sektora paliwowego. Raport komisji potwierdzał również, że prezydent Aleksander Kwaśniewski - mimo nieformalnej wiedzy - nie przeciwdziałał staraniom rosyjskich firm, a wręcz ułatwiał opanowanie polskiego rynku, kreując swojego przyjaciela – Jana Kulczyka na osobę upoważnioną do rozmów na ten temat.

Nakreślony powyżej obraz zdarzeń z lat 2001 i następnych, byłby niepełny, gdyby nie wspomnieć, że płoccy działacze SLD prowadzili bardzo ożywione, oficjalne kontakty z ambasadą Rosji, a osobą, która inicjowała tę więź był Andrzej Piłat. W latach 2001-2006 wielokrotnie gościł w Płocku radca handlowy Ambasady Rosji w Polsce Nikołaj Iwanowicz Zachmatow, a w 2002 roku prezes zarządu PERN “Przyjaźń” S.A. Stanisław Jakubowski - SLD ( był wcześniej prezydentem Płocka) powołany został do składu polskich członków Rady Biznesu Polska – Rosja, w której zasiadali m.in.Marek Goliszewski z Business Center Club, Aleksander Gudzowaty, Zbigniew Niemczycki z Polskiej Rady Biznesu, Kazimierz Pałgan z Krajowej Izby Gospodarczej czy Henryka Bochniarz. Związki Zachmatowa z płockimi działaczami były na tyle bliskie, że zaproszono go w roku 2003 na obchody 40 rocznicy rozpoczęcia eksploatacji pierwszego odcinka rurociągu “Przyjaźń”.

Warto zapamiętać tę okoliczność, gdyż nazwisko Zachmatowa występowało w opublikowanym w 1997 r. przez "Życie" artykule "Korpus agentów", w którym z imienia i nazwiska wymieniono 22 pracowników rosyjskich placówek dyplomatycznych, identyfikując ich jako oficerów lub agentów rosyjskiego wywiadu wojskowego (GRU) lub Służby Wywiadu Zagranicznego (SVR). 51-letni wówczas Nikołaj Iwanowicz Zachmatow, radca ambasady rosyjskiej, znalazł się wśród współpracowników SVR. Krótko po tej publikacji opuścił Polskę, by powrócić w 1999 r. i zostać szefem przedstawicielstwa handlowego Federacji Rosyjskiej. Myślę, że nie przez przypadek Nikołaj Zachmatow pojawi się jeszcze w interesach ludzi płockiego ORLENU i w otoczeniu głównych bohaterów tej opowieści.

Nim spróbujemy zakreślić krąg osób istotnych dla sprawy, trzeba zadać pytanie o potencjalne motywy porwania i zabójstwa Krzysztofa Olewnika. Jako zupełnie niewiarygodny należy uznać motyw porwania dla okupu. Porywacze przez dwa lata zwlekali z podjęciem pieniędzy, mimo, iż rodzina Krzysztofa była gotowa zapłacić okup niemal natychmiast. Wielokrotnie wydawano rodzinie szczegółowe dyspozycje, określając miejsce i czas, a następnie rezygnowano, nim dochodziło do przekazania pieniędzy. Działanie takie należy uznać za pozorowane, mające jedynie symulować zamiar porwania dla okupu. Można założyć, że kryminaliści, którzy dokonali porwania chcieliby jak najszybciej uzyskać pieniądze, tym bardziej, że przez cały czas przetrzymywania ofiary ponosili koszty jej utrzymania, przewożenia, rozmów telefonicznych. Z każdym dniem wzrastało również ryzyko, że zostaną namierzeni przez policję lub wpadną, (co rzeczywiście się zdarzyło) podczas dokonywania innych przestępstw. Wyraźnie widoczna w działaniach sprawców brawura i nonszalancja, świadczy niewątpliwie, iż musieli przez cały czas mieć poczucie bezkarności, gwarantowane im przez zleceniodawców. Tak długi okres przetrzymywania Olewnika dowodzi, że bezpośrednim motywem uprowadzenia nie mogły być pieniądze. Przeczy temu doświadczenie życiowe (lecz również kryminalistyczne) i elementarna logika. Gdy wreszcie, po ponad dwóch latach okup został podjęty, porywacze bardzo szybko podzielili się częścią (100 tys.euro) łupu. Dotychczas nie wiadomo, co stało się z kwotą 200 tys.euro.

Wolno zatem przyjąć, że porwania dokonano na zlecenie, a przez cały okres przetrzymywania ofiary sprawcy otrzymywali wsparcie od mocodawców i szczegółowe instrukcje postępowania. Świadczy o tym aż nadto przesłanek.

Oczywiście, wykluczenie (jako wiodącego) motywu porwania dla okupu, nie daje dostatecznej podstawy, by wskazać inny, bardziej wiarygodny, a nade wszystko oparty o fakty motyw. Ponieważ bardzo często zarzuca się autorowi niniejszego bloga, że posługuje się rozumowaniem dedukcyjnym, wywodząc od ogółu, do szczegółu, na podstawie założonego wcześniej zbioru przesłanek, w tej sprawie warto zastosować myślenie indukcyjne, próbując wyprowadzić ogólne wnioski z przesłanek, które są poszczególnymi przypadkami tych wniosków.

Innymi słowy – spróbujmy przyjrzeć się niektórym, głównym bohaterom tej ponurej tragedii, by na podstawie ich życiorysów, działań i słów przejść do kolejnych etapów, na coraz wyższy, ogólniejszy poziom.

Niewątpliwie, na uwagę zasługuje postać przywódcy grupy porywaczy – Wojciecha Franiewskiego, który jako pierwszy zdecydował się na „samobójstwo” w więziennej celi. Jego życiorys to niemalże klasyczna opowieść o przestępczej karierze; od drobnych włamań i kradzieży „Syrenek” w latach 70 –tych, po zuchwałe, liczne kradzieże aut, w latach 80-tych , potrącenie polonezem milicjanta oraz próba rozjechania funkcjonariusza, który ratował kolegę. Lista jest znacznie dłuższa łącznie z podrobionymi prawami jazdy i dowodami rejestracyjnymi. Opowieść jest niemal klasyczna, bowiem w kryminalnej biografii Franiewskiego są zdarzenia, które nakazują z wielką uwagą spojrzeć na tę postać.

Otóż Franiewski wielokrotnie, w bardzo brawurowy sposób (skok z okna, wycięcie dziury w ścianie) uciekał z aresztów i więzień PRL-u, gdy tylko przyszła mu na to ochota. Liczne, lecz niewielkie wyroki nie były w stanie zatrzymać przestępcy w więziennych murach. Ktoś słabo zorientowany w realiach komunistycznego „wymiaru sprawiedliwości’ i więziennictwa, uznałby Franiewskiego za niezgorszego „kozaka”, który kpi sobie z murów i krat. Taką też opinię miał wśród współwięźniów i kolegów „z wolności”. Inaczej jednak sądzą ludzie zorientowani w realiach. Były naczelnik CBŚ mówi wprost: "To się nie zdarza. To wykluczone, żeby jednemu człowiekowi udało się uciec tyle razy", a prof. Andrzej Rzepliński ma sensowną teorię na ten temat: "To milicja decydowała, kiedy kogoś schować do więzienia, bo był tam potrzebny, a kiedy nie".

Istnieją zatem poszlaki, że Wojciech Franiewski był tajnym współpracownikiem bezpieki, (jakich wielu funkcjonowało w środowisku przestępczym), co dostatecznie tłumaczyłoby, iż uciekał z aresztów, konwojów i komend, kradł, włamywał się do aut dyplomatów, a jednak dostawał liczne przepustki i zawsze wychodził przed terminem. Co bardzo znamienne – nigdy w swojej przestępczej karierze nie popełnił "przestępstw przeciwko zdrowiu i życiu". Jak zatem człowiek ten mógł nagle zaplanować porwanie i zamordowanie Olewnika, skoro nie leżało to w zakresie jego przestępczego procederu? Czy agenturalnej przeszłości Franiewskiego nie należy kojarzyć z rolą, jaką w utrudnianiu i fałszowaniu śledztwa spełniali funkcjonariusze policji i służb IIIRP? Czy Franiewski był człowiekiem zatrudnianym do różnych „delikatnych” robót, za którymi stały interesy stróżów prawa i na tej zasadzie zlecono mu dokonania porwania Krzysztofa Olewnika?

W czasie procesu (w sprawie innej, niż zabójstwo) przed Sądem Rejonowym w Płocku, w którym zeznawał jeden z oprawców Olewnika - Ireneusz Piotrowski, potwierdził on, że Wojciech Franiewski znał drugą z ważnych w tej sprawie postaci – Grzegorza Korytowskiego. Na pytanie mecenasa Borkowskiego – „czy Korytowski znał się z Franiewskim, odpowiedź Piotrowskiego była, że tak, że oni się znali. To była szokująca wypowiedź” – wspomina adwokat. I dodaje – „Ponieważ rozprawa nie dotyczyła bezpośrednio tej kwestii, nie mogłem zadać w tej sprawie więcej pytań”.

Franiewski nie doczekał procesu w sprawie porwania i powiesił się w celi aresztu, tuż przed jego rozpoczęciem. Jeśli rzeczywiście znał Grzegorza Korytowskiego, ( a nie ma podstaw, by w tej kwestii Piotrowski kłamał) byłaby to wyjątkowo ważna przesłanka, potwierdzająca kierunek, w którym należy poszukiwać mocodawców zbrodni.

Ale Grzegorz Korytowski to już człowiek, który otwiera drogę do kolejnego, znacznie głębszego kręgu „polskiego piekła”.

KRĄG TRZECI – ŁĄCZNIK ·

O Grzegorzu K. i jego udziale w sprawie porwania Olewnika, media napisały już wszystko. Prócz tego, co najważniejsze. Nie ma zatem sensu powielać rewelacji o pieniądzach wyłudzonych od Włodzimierza Olewnika lub rozpisywać się o kontaktach K ze światem przestępczym. Tym bardziej, że prokuratura zamierza postawić byłemu wicestaroście sierpeckiemu właśnie zarzut wyłudzenia, co w moim odczuciu, ma na celu uwolnienie polityka SLD od znacznie poważniejszych podejrzeń. Podobnie, w roku 2005, gdy Olewnik żył jeszcze, a mnóstwo poszlak wskazywało na prawdziwą rolę K, prokuratura postawiła mu zarzuty nielegalnego posiadania broni i amunicji oraz niemieckiego dokumentu tożsamości, zaś Maciej Kujawski, rzecznik warszawskiej Prokuratury Okręgowej poinformował wówczas, iż „nie było podstaw, żeby mu cokolwiek zarzucić w tej (porwania Olewnika) sprawie”.

Jeśli więc K usłyszy obecnie oskarżenia o wyłudzenie, może to świadczyć, że zdaniem prokuratury, głównym motywem jego działań była chęć zarobku na nieszczęściu rodziny Olewnika i okradzenie bogatego biznesmena z pieniędzy. Wyłudzając - czyli doprowadzając Włodzimierza Olewnika do niekorzystnego rozporządzenia mieniem, musiałby K uczynić to poprzez wprowadzenie w błąd, co do możliwości kontaktu ze sprawcami porwania, gdy w rzeczywistości, takich sposobności nie miał. Jednym słowem – oszust – lecz nie wspólnik porywaczy i zabójców. Taka konstrukcja procesowa roli Grzegorza K w pełni koresponduje z tym, co on sam ma do powiedzenia na temat swojego udziału, gdy tłumaczy, że był jedynie pośrednikiem i przekazywał biznesmenowi informacje uzyskane od sierpeckiego gangstera Eugeniusza D. Podkreśla również, że jego uwikłanie w sprawę wynikało z chęci pomocy znajomemu przedsiębiorcy.

Na sugestywne pytanie dziennikarza - „Chciał Pan imponować panu Olewnikowi, że jest Pan dobrze poinformowany? – K odpowiada: „Być może. Zachowywałem się wtedy trochę jak James Bond, który chciał pojechać, nogą otworzyć drzwi, zabrać Krzysia pod pachę i przywieźć do domu. Dzisiaj wiem, że działałem odruchowo i naiwnie, ale w dobrej wierze, w dobrej intencji chciałem pomóc przyjacielowi”.

Mamy zatem do czynienia z całkiem przyzwoitym człowiekiem, choć niewolnym od słabostek i finansowych pokus. Co więcej, Grzegorz K próbuje w tym samym wywiadzie wskazać, w jakim kierunku powinny iść poszukiwania rzeczywistych winowajców, gdy mówi: „Należałoby się przyjrzeć osobom, które będąc w najbliższym otoczeniu zrozpaczonej rodziny, forsują tezę, że politycy SLD stoją za tą brutalną zbrodnią”.

Myślę, że media, jak i prokuratura zdają się nie doceniać pana K i roli, jaką można tej postaci przypisać. Czy postępują tak z nieświadomości, czy wykonując z góry powzięty plan – liczę, że dowiemy się, jeśli sejmowa komisja zechce dokładnie przyjrzeć się tej postaci.

Co dziś wiemy o przeszłości tego pana? Interesujące informacje przynosi strona internetowa, poświęcona w całości sprawie Krzysztofa Olewnika.

„K po studiach był wuefistą w podstawówce w Sierpcu (jako uczeń zapowiadał się na lekkoatletę). Na początku lat 90-tych wyjechał na budowę do Niemiec. Tam też poznał pewnego człowieka - Adama W. - który został później urzędnikiem Ministerstwa Pracy. Spotykali się później, gdy K był wicestarostą sierpeckim, imieniny itp. Sam K nie chce rozmawiać o swoim znajomym. Po powrocie z Niemiec K handlował samochodami i pracował w barze swojej żony. I nagle został szefem biura Andrzeja Piłata, a w 2000 roku wicestarostą w Sierpcu. Mówił:

- Ja Piłatowi jestem potrzebny, żeby mu szynki i balerony od Olewnika przywozić.

Działalność obu panów znana jest w Płocku i nie tylko. K wraz z Piłatem, który został pełnomocnikiem rządu do usuwania skutków powodzi opróżnili magazyny jednej firmy odzieżowej z odzieży wybrakowanej i wysłali ją powodzianom. W prasie było o tym głośno. K pozwał wtedy dziennikarza, ale wycofał się z tego. Dziennikarz - Paweł Kazimierczak z gazety płockiej - dostał później zarzut wyłudzenia pieniędzy od Olewnika.

K lubił chwalić się znajomościami z politykami. O Kaliszu mówił "Rysio", o Millerze, że są kumplami. Przyjaźnił się z Kęsickim - komendantem policji w Drobinie. W 2001 roku poznaje Joannę Grączewską - pracownicę działu windykacyjnego w firmie Olewnika.

- „Należałam do SLD w Płocku – wspomina Grączewska - ale gdy zaczęłam pracować w Drobinie u Olewnika, przeniosłam się do Sierpca. A tam szefem koła SLD był K. To było miesiąc po porwaniu Krzysztofa. Na pierwszym zebraniu SLD, gdy K dowiedział się, że pracuję u Olewnika, zaczął mnie wypytywać, co wiem o porwaniu. Wielokrotnie potem dawał mi do zrozumienia, że może wiedzieć, gdzie znajduje się Krzysztof. Powiedział, że może być pośrednikiem między porywaczami a Olewnikiem. Wiedział, że Krzysztof jest przetrzymywany, że bandyci podają mu narkotyki”. Chwalił się, że to on decyduje, co Olewnik ma napisać w listach do rodziny. Pokazywał jej tekst, wiernie potem odwzorowany w jednym z listów porwanego, znalezionym w miejscu wskazanym przez kidnaperów.

Wypytywał ją, gdzie wyjechał Olewnik, w jakiej kondycji jest firma, jaka jest rentowność. Kiedy Grączewska zaczęła o tym informować publicznie, została wyrzucona z SLD. Andrzej Piłat – szef mazowieckiego SLD uzasadniał decyzję tym, że "zdradziła ideały lewicy".

Gdy w 2002 roku K stracił stanowisko wicestarosty sierpeckiego, z pomocą przyszedł mu Piłat. Załatwił mu posadę dyrektora spraw socjalnych w Orlenie, a potem stanowisko prezesa Orlen Laboratorium. Od ponad roku Grzegorz K jest prezesem Spółdzielni Mieszkaniowej "Kolonia Kasprzaka" na warszawskiej Woli.

Ten człowiek, o jakże bogatym życiorysie znał również wielu mniej, lub bardziej ważnych gangsterów. Do kręgu jego znajomych można zaliczyć Krzysztofa Mrozowskiego pseudo Fragles". To bandyta powiązany z gangiem "Mutantów". Grupa zajmowała się wymuszeniami, egzekucjami na zlecenie a także kradzieżą TIR-ów ze stalą kwasoodporną. Miała kontakty z rosyjską i ukraińską mafią. Mrozowski to człowiek, którego znał również Krzysztof Olewnik i Jacek Krupiński. Obaj, już na długo przed porwaniem otarli się o gang "Mutantów". Cztery lata przed porwaniem Olewnik kupił kradzione BMW, którym wcześniej jeździł Krzysztof Brodacki ps. "Rudy", killer z gangu "Mutantów". W kupnie trefnego BMW pomagał Olewnikowi Wojciech Kęsicki, szef policji z Drobina. Nie warto chyba dodawać, że K znał dobrze Jacka Krupińskiego i rodzinę Olewników i prawdopodobnie to on właśnie pomógł firmie Krup-Stal w załatwieniu intratnego kontraktu na dostawę stali do budowy płockiego mostu.

Znajomymi K byli porywacze i zabójcy Olewnika – szef grupy - Wojciech Franiewski (o którym pisałem w poprzednim wpisie) oraz Ireneusz Piotrowski ps ”Bokserek”, który więził i maltretował Krzysztofa Olewnika. Co do tych znajomości, były prezes Orlen Laboratorium tłumaczył je „błędami młodości”, lecz kontaktów z gangsterami nie zerwał.

Warto postawić ważne pytanie, na które odpowiedź wydaje się tylko jedna – jak człowiek bez żadnych kompetencji, niemal przypadkowy „gość z ulicy”, staje się z dnia na dzień wysokim urzędnikiem samorządowym, a następnie prezesem w największej polskiej firmie? Co było „motorem” kariery Grzegorza K? Za prezesury Zbigniewa Wróbla, K został zastępcą dyrektora do spraw korporacyjnych i kontaktów ze związkami zawodowymi, następnie prezesem Orlen Laboratorium, pełnił także funkcję dyrektora biura i szefa kampanii wyborczej Andrzeja Piłata, a przed wyborami 2005 roku organizował kampanię wyborczą Jolanty Szymanek-Deresz, startującej z okręgu płockiego.

Ponad wszelką wątpliwość, Grzegorz K był człowiekiem „przydatnym”, a nawet niezbędnym w tamtym okresie. Jego znajomości z przestępcami musiały stanowić ważny atut, decydujący o użyteczności dla środowiska tzw. polityków lewicy. Nie trzeba szczególnej przenikliwości, by zrozumieć, że K spełniał rolę „łącznika”, pomiędzy politykami SLD, a strukturami przestępczymi i ta „właściwość” zdecydowała o pozycji, jaką zajmował w okręgu płockim. Nikt inny jak właśnie on nadawał się do roli, którą przyszło mu odegrać w sprawie porwania Olewnika. Znał wszystkie strony: porywaczy, porwanego, zleceniodawców i „koordynatorów” porwania – czyli ludzi mafii pruszkowskiej. Będę jeszcze o tym pisać, ale dość zauważyć, że średnio inteligentni, pospolici kryminaliści – porywacze, nie mieli żadnych szans na rozgrywanie sprawy przez kilka lat. Ich zadanie mogło polegać na porwaniu i przetrzymywaniu Olewnika. Koordynacją akcji, inicjowaniem rzekomych prób uzyskania okupu, kontaktami z rodziną porwanego i „zabezpieczeniem” sprawy musieli zajmować się „fachowcy”. Taki nadzór nad porwaniem był sprawowany od początku… do chwili obecnej.

Nie zachłanność na łatwe pieniądze była powodem kontaktów K z Włodzimierzem Olewnikiem, choć zdobyte w ten sposób kwoty w poważny sposób umniejszały majątek „niepokornego”. Myślę, że K miał obserwować nastroje w rodzinie Olewnika i utrzymywać ją w „oficjalnym” przekonaniu, że porwanie jest dziełem pospolitych kryminalistów, którym chodzi wyłącznie o okup. Z drugiej strony (i nie ma w tym sprzeczności) – jego zaangażowanie miało zostać odebrane przez Olewnika jako czytelny sygnał, że szansa powrotu syna zależy od współpracy z lokalnymi politykami SLD, że tylko oni mogą mieć wpływ na dalszy przebieg sprawy. „Umocowanie” K – pomiędzy szefem mazowieckiego SLD - Andrzejem Piłatem, a szefem grupy porywaczy -Wojciechem Franiewskim i „ludźmi z miasta” - stwarzało mu idealną pozycję, dzięki której przepływ informacji i decyzji był zapewniony i optymalny. Nie pozbawione sensu byłoby pytanie – czy to właśnie Grzegorz K, miał być owym „naznaczonym” przez „układ płocki” wspólnikiem w interesach Olewnika, którego odrzucenie, według jednej z hipotez, stało się powodem porwania syna biznesmena?

Ważnej roli K, dowodzi również fakt, że był i jest człowiekiem chronionym, przez tzw. stróżów prawa i wymiar sprawiedliwości. Nie kto inny, jak sam komendant Komendy Wojewódzkiej Policji w Płocku - Maciej Książkiewicz, nadzorujący grupę policjantów prowadzących działania operacyjne w sprawie porwania, osobiście anulował policyjny wniosek do sądu o objęcie podsłuchem K, pomimo, iż istniały wszelkie przesłanki, aby został on sprawdzony. Notatka na ten temat znajduje się w aktach operacyjnych tzw. grupy Mindy. Gdy w maju 2005 roku CBŚ zatrzymało K postawiono mu kompletnie „abstrakcyjne”, w stosunku do sprawy zarzuty i wypuszczono na wolność. Włodzimierz Olewnik powiedział wówczas - „Na temat związku Grzegorza K. z tą sprawą mam swoje zdanie, ale wolę go na razie nie upubliczniać”.

W związku z jednym z zarzutów – posiadania fałszywego dokumentu – istnieje niezwykle interesujący wątek, związany z obiegiem pieniędzy pochodzących z okupu. Lata 2001 -2003 (kiedy zbierane były pieniądze i podejmowane kolejne, rzekome próby ich podjęcia) to czas kiedy euro dopiero pojawiło się na polskim rynku. 300 tys. euro porywacze chcieli otrzymać w nieistniejących banknotach o nominale 1000 euro. Ostatecznie, kwotę okupu zebrano w banknotach 500 euro. Numery banknotów Olewnikowie szczegółowo spisali. Gdy po jakimś czasie, w obiegu zaczęły pojawiać się pieniądze pochodzące z okupu, stało się to na terenie Niemiec. Byłoby to logiczne, gdyż w Polsce wydawanie tak dużej sumy i to w obcej walucie, o dużych nominałach mogło wzbudzić podejrzenia. Podobno pierwszy banknot został przywieziony do Polski przez kobietę, która wymieniła pieniądze w bankomacie tuż przy granicy, potem pojawiły się inne, ale wszystkie zostały przywiezione z Niemiec. Jak mogły tam się znaleźć? Otóż, istnieje zadziwiająca zbieżność, że Grzegorz K miał w domu fałszywy, niemiecki dowód tożsamości, co stało się przyczyną postawienia mu w 2005 roku zarzutu. Dokumenty znalazła policja w czasie przeszukania. W jakim celu polityk SLD i ówczesny prezes w Orlenie przechowywał fałszywe dokumenty, na podstawie których można było przekroczyć granicę? Czy policja (a nie sądzę) sprawdzała, kiedy i w jaki sposób korzystano z tych dokumentów? Czy założono na ich podstawie konto w niemieckim banku?

Gdy poznawałem osobę Grzegorza K., nasunęło mi się nieodparte skojarzenie z inną barwną postacią, której podobieństwo kariery życiowej wydaje się równie spektakularne. Obu łączy płocki Orlen, osoba Andrzeja Piłata i nie tylko…

Myślę o Robercie G, z zawodu weterynarzu, startującym w 1997 r. do sejmu z listy Unii Wolności. Człowiek ten nagle, w 1999 r. za czasów ministra rolnictwa Jacka Janiszewskiego został wiceszefem służb weterynaryjnych. Rok później, już za czasów ministra Artura Balazsa, został wiceministrem rolnictwa nadzorującym sprawy weterynarii. Gdy po wyborczym zwycięstwie SLD w roku 2001 i zmianie rządu zamiast - jak cała stara ekipa - pójść w odstawkę, wszedł do najpotężniejszej spółki paliwowej. Został w Orlenie dyrektorem biura ds. biopaliw, ubiegając Andrzeja Śmietankę, doradcę prezydenta Kwaśniewskiego. W Orlenie Robert G pełnił kilka ról: dyrektora biura ds. biopaliw, zastępcy dyrektora ds. rozwoju spółki, członka rady fundacji „Dar serca”. Był najbardziej zaufanym człowiekiem prezesa Wróbla, jego łącznikiem ze wszystkimi działami. Do niego zwracali się interesanci, chcący coś załatwić u prezesa Orlenu.

Nasz bohater Grzegorz K musiał doskonale znać pana G, gdy obaj pracowali w Orlenie, przyjęci w tym samym czasie na eksponowane stanowiska, ciesząc się zaufaniem prezesa Wróbla – protegowanego Millera i Kwaśniewskiego. Łączył ich również fakt, że obaj posiadali wpływowych, politycznych patronów; Grzegorz K – Andrzeja Piłata, zaś Robert G - Artura Balazsa z ówczesnego Stronnictwa Konserwatywno Liberalnego. Orlenowska kariera pana G wydaje się jeszcze bardziej zadziwiająca, gdy weźmiemy pod uwagę, że poprzednik Wróbla, prezes Andrzej Modrzejewski (którego pozbyto się metodą kombinacji operacyjnej), był jednym z totumfackich właśnie Artura Balazsa, nazywanego „ojcem chrzestnym” polityczno-biznesowych powiązań w szeroko pojętej branży rolnej. Najwyraźniej Orlen, w roku 2002 stał się miejscem gdzie potrafiono połączyć wiele interesów…W ówczesnych interesach tej spółki, a raczej ludzi, którzy w niej pracowali i polityków z nią związanych, należy poszukiwać odpowiedzi na wiele, niepokojących pytań.

Myślę, że warto będzie jeszcze wrócić do pana G – tym bardziej, że prócz wspólnego miejsca i czasu, jakie łączą tę postać z głównymi bohaterami sprawy Olewnika, jest jeszcze na horyzoncie osoba, z którą znajomość spina, niczym niewidzialna klamra wielu orlenowskich „najemników”. To wspomniany już w poprzednim tekście Nikołaj Zachmatow, szef przedstawicielstwa handlowego Federacji Rosyjskiej przy ambasadzie rosyjskiej.

Kolejne odcinki kręgów „polskiego piekła”:

KRĄG CZWARTY – MAFIA

KRĄG PIĄTY – LUDZIE ZNIKĄD

KRĄG SZÓSTY - NADZORCY

KRĄG SIÓDMY (OSTATNI) – SŁUDZY

Tematy w dziale dla inteligentnych:
ARTYKUŁY - do przemyślenia z cyklu: POLITYKA - PIENIĄDZ - WŁADZA

Polecam sprawy poruszane w działach:
SĄDY PROKURATURA ADWOKATURA
POLITYKA PRAWO INTERWENCJE - sprawy czytelników

"AFERY PRAWA"
Niezależne Czasopismo Internetowe www.aferyprawa.com
redagowane przez dziennikarzy AP i sympatyków z całego świata których celem jest PRAWO, PRAWDA SPRAWIEDLIWOŚĆ DOSTĘP DO INFORMACJI
ORAZ DOBRO CZŁOWIEKA

uwagi i wnioski proszę wysyłać na adres: afery@poczta.fm - Polska
redakcja@aferyprawa.com
Dziękujemy za przysłane teksty opinie i informacje.

WSZYSTKICH INFORMUJĘ ŻE WOLNOŚĆ WYPOWIEDZI I SWOBODA WYRAŻANIA SWOICH POGLĄDÓW JEST ZAGWARANTOWANA ART 54 KONSTYTUCJI RZECZYPOSPOLITEJ POLSKIEJ.

zdzichu

Komentarze internautów:

Komentowanie nie jest już możliwe.

~sara
03-06-2013 / 19:31
jak tak patrzeć na to wszystko i wierzyc w to co tu jest napisane, to moglibyśmy pomyslec, ze najważniejsze miesca i stolki w Polsce zajmują złodzieje. wiec czyzby nasza polska jest krajem Janosikowym? gdyby tak było to tak jakos odwrotnie chyba, bo janosiki bogate sa. ale wlasciwie czemu nie, wodzowie musza mieć piekna oprawe żeby wyrozniac się z tłumu.