opublikowano: 26-10-2010
grudniowy
cykl krytyczno-informacyjny Mirosława
Nalezińskiego

Władysław Kononowicz - ur. 1820 r., zm. 4 czerwca 1863 r., pułkownik wojsk powstańczych podczas Powstania Styczniowego. Walczył w armii carskiej, z której wystąpił w stopniu majora, po czym został dowódcą oddziałów powstańczych na ziemi czerskiej. Zorganizował oddział partyzancki (jakbyśmy dzisiaj powiedzieli), w którym stoczył kilka potyczek z zaborcą, zwykle ze znacznie większymi siłami przeciwnika.
Jego zwycięstwa spotkały się z wielką kontrakcją, podczas której został ujęty i odwieziony do Warki (razem z adiutantami Edmundem Nałęcz-Sadowskim i F. Łabędzkim). 4 czerwca 1863 r. zostali rozstrzelani na przedpolach tego miasta.
Zatem była osoba nosząca to słynne pod koniec 2006 roku nazwisko, z której może być dumny nasz naród. Za parę lat będziemy obchodzić 150. rocznicę Powstania Styczniowego. Z okazji 120. rocznicy, na specjalnym medalu wybito podobiznę Bohatera walczącego z zaborcą oraz sztandar Powstania Styczniowego.
Będąc oficerem, z pewnością swetrów nie zaliczał do najważniejszych elementów garderoby...
Dla Rosjan był zdrajcą, ale dla nas patriotą. To powszechny dualizm w historii.
Władysław Kononowicz zginął mając raptem 43 lata. Patriotyczny niepodległościowy zryw przypłacił życiem, jak wielu wielkich synów polskiej ziemi. Cześć Jego pamięci!
Przewalanka w Polsce i w Rumunii, czyli paczki niespodzianki
Niezłego pietra mieli kierowcy na
parkingu w Przewalance (Podlasie). Wszystko wskazuje na to, że ukarany słonym
mandatem kierowca, na pudle, z którego wystawały kabelki, napisał:
"Inspektorom - bin Laden".
Wezwano specjalny oddział policji i
zablokowano ruch drogowy. Wielka ulga spłynęła na wszystkich biorących
udział w akcji - w pudle były jakieś papierzyska i szmaty.
Ponieważ pogróżki były skierowane
do inspektorów drogowych językiem mało znanym bin Ladenowi (podobno cyrylicą)
przeto można byłoby to uznać za wskazówkę, że jednak to nie arabska pułapka,
a typowo słowiański wnyk. Gdyby jednak groźby były sporządzone w
nieznanych nam (zdecydowanej większości rodaków) orientalnych literniczych
wywijasach, to chyba tylko zabłąkany pies mógłby zainteresować swoją
tylną nogę owym znaleziskiem.
A może właśnie wówczas owo pismo
(niezależnie od treści) byłoby przyczyną znacznie większego zamieszania?
Zwykle duże przewały i małe przewalanki kojarzą się nam z finansowym
uszczupleniem majątku, ale od wczoraj wyraz "przewalanka" może mieć
znaczenie: 'podłożenie udawanej bomby'.
Czy słyszano, aby w Polsce
zlikwidowano czyjś grób, bo ktoś się pomylił albo koperta pomogła mu w
"pomyłce"? Ostatnio grabarzowi coś się pomieszało i rodzina
przybywszy na Święto Zmarłych ujrzała płytę nowego, a nieznanego
lokatora.
W Rumunii znacznie bardziej elegancko
zachowano się wobec (pozostającej jeszcze przy życiu) rodziny. Tamtejszy
ksiądz wymyślił oryginalną formę wypowiedzenia miejsca pochówku. Przesłał
w paczce ekshumowane szczątki pewnego mężczyzny jego córce. Do kości dołączył
buty i inne części garderoby, niestety w kiepskim już fasonie. Co by nie
powiedzieć, rumuńska rodzina po takiej przesyłce nie będzie postawiona w
niezręcznej sytuacji, w jaką uwikłano polską opisaną familię. No i
poczta naszych unijnych (wszak za miesiąc to będą nasi niemal rodacy,
bowiem wchodzą do naszej coraz większej Unii Europejskiej) przyjaciół z
Rumunii działa bez zarzutu, czego i nam należy życzyć w związku z przydługim
już strajkiem jej pracowników i wobec zbliżających się świąt.
Geje a opera mydlana
W artykule pod tytułem "Geje w
operze mydlanej" ("Życie Warszawy", 29 listopada 2006)
informuje, że "powstaje pierwszy w Polsce serial, którego głównymi
bohaterami będzie grupa homoseksualnych przyjaciół". Premiera
planowana jest na marzec 2007 roku. Zainteresowane są także zagraniczne
telestacje.
Aż dziwne, że w kraju, w którym
jest ok. 5% homoseksualistów, produkcja (nie wiedzieć dlaczego) budzi
kontrowersje (jak wspomniano w artykule), wszak każdy przeciętny człowiek
chętnie zapozna się z problemami kilkuset tysięcy naszych rodaków. Zwykle
to skromni, niewpadający w oczy a najczęściej inteligentni ludzie. Czasami
są manipulowani do wyjścia na pochody, parady i marsze, ale wielu z nich ani
nie ma ochoty rzucać się w oczy, może także z powodu starych dziejów,
kiedy pochody były obowiązkowe. Chętnie poznamy ich zwyczaje, marzenia i
troski.
Miejmy jednak nadzieję, że serial
nie bedzie prowadzony w konwencji zachęcającej do zmiany obyczajów dzielnie
trzymającej się (póki co) większej frakcji rodaków hołdujących
tradycyjnym sposobom dochodzenia do zbliżeń (ale nie poglądów).
Były filmy o dyrektorach,
robotnikach, chłopach, złodziejach i filantropach, Krzyżakach, faraonie,
dezerterach (ck), szamance, czterech pancernych i psie oraz o żonie dla
Australijczyka i o wielkim Szu, to dlaczego by nie o konfiguracji dwóch
ostatnich (skądinąd sympatycznych) postaci? Mieliśmy człowieka z marmuru i
z żelaza to i pewnie czas na gejów z opery mydlanej nam nastał.
Właściwie to skandal, że tak
wielka grupa społeczna naszej ojczyzny nie ma swojego serialu, ani nawet
filmu!
Emisje zaplanowano na wieczorowe czwartki, czyli w
porze, kiedy dawniej oglądaliśmy kryminalną Kobrę. Teraz będziemy śledzić
(miejmy nadzieję, że w dyskretnie zawoalowany sposób, czyli niebyt dosłownie)
konfiguracje parami jednoimienne... Czy twórcy pójdą śladem innych naszych
filmów, które od 30 lat są coraz odważniejsze, czy jednak zachowają jakąś
kolejność i przywołają mniej (ob)sceniczne formy przekazu, choćby z
okresu międzywojennego? Może pora na zmianę zapatrywań wśród telewidzów?
W końcu to opera mydlana, choć sedno sprawy nie z mydła, zatem nie wymydli
się.
Nikt nie chce ujawnić szczegółów,
nawet telestacje zainteresowane emisją nie są przedstawione z nazwy.
Zdecydowanie więcej wiemy o F-16 i kolejnych agentach ujawnianych niemal
codziennie.
Ponieważ co ok. 20 Polak/Polka (także
wśród autorów serialu i pracowników telestacji oraz wśród korespondentów
W24 - tak mówi statystyka) jest gejem lub lesbijką, przeto część z nas będzie
mogła fachowym a krytycznym okiem spojrzeć na przedstawione problemy).
Kennedy powiedział kiedyś w
Berlinie - jestem Berlińczykiem. Wg tej konwencji może czas powiedzieć -
jestem gejem?
Pamiętajmy o wielbłądzie!
Ksiądz Henryk Jankowski, bohater
czasu powstającej "Solidarności", symbol epoki. Po upadku komuny
nie mógł sobie znaleźć miejsca. Po drodze komercyjne pomysły z winem i
wodą (ale bez aluzji), a także budowa pięknego bursztynowego ołtarza.
Na sobotnie przyjęcie z okazji 70.
urodzin prałata Jankowskiego przybyło kilkaset osób. Bodaj wszyscy
zadeklarowani
katolicy, a przynajmniej chrześcijanie.
Na zaproszeniu widniała adnotacja,
aby kwiaty zastąpić datkami na rzecz Instytutu im. ks. Henryka Jankowskiego.
Przezroczysta skrzynka szybko zapełniła się grubymi kopertami.
Stoły uginały się od jadła
wszelakiego, w tym od pieczonych prosiąt. Pito wódkę oraz wino "Monsignore"
podawane przez
hostesy (proponuję jedno es, jak stewardesy) w
kusych sukienkach. Nazajutrz całe towarzystwo udało się pewnikiem na
cotygodniową mszę świętą, zapewne w przekonaniu znakomicie spędzonego
poprzedniego wieczora.
Urodzinową imprezę poprzedził
koncert zespołu "Mazowsze" w obszernej hali "Olivia".
Niemal dwudziestokilogramowy tort ofiarował prałatowi gdański restaurator
Ryszard Kokoszka, jednak nie zdradził z ilu jajek była owa siedmiopiętrowa
budowla sporządzona (10 lat jubilata na każdą kondygnację).
Media wspominały także poprzednie
urodziny bohatera niniejszego artykułu oraz wymieniały nazwiska ówczesnych
gości.
Pamiętam, kiedyś tow. Edward Gierek obchodził hucznie
swe równe urodziny będąc u szczytu sławy i chwały. Ilu z sobotnich gości
uważało wówczas, że to była niewłaściwa impreza?
Pomysł z kwiatami jest dobry. Czy będzie
opublikowana lista datków - nazwisko/kwota? Powinna być, choćby dlatego, że
tego typu listy imienne a jawne powodują darowanie coraz większych datków.
Jak w międzywojennych Sowietach z oklaskami - owacje trwały bardzo długo, a
pierwszy co przestawał klaskać, wyjeżdżał kibitką w nieznane, często całkiem
w nieznane... To dobry chwyt psychologiczny.
Właściwie lista taka powinna być
przygotowana jeszcze przed imprezą, jak wśród gości weselnych, kiedy to
wszyscy wiedzą, na co składają się młodej parze. A już dużym nietaktem
byłoby złożenie kwoty mizernej będąc szychą. No i nie powinno być, aby
podwładny wkładał do szklanego naczynia więcej niż jego szef, a nie daj Bóg,
aby się ktoś już o tym dowiedział. Wybieganie przed szereg, czy - jak kto
woli - przed orkiestrę nie jest wskazane w ustalonym już szyku - każdy
winien znać swoje miejsce w społecznej nomenklaturze. To podstawa spokojnego
funkcjonowania społeczeństwa.
Można oszczędzić w tym miejscu
mniej eleganckich, a nawet agresywnych opinii - nie psujmy nastroju chwili, zwłaszcza
że datki są na zbożne cele.
Niedawno w telewizji posłyszałem głęboką myśl z Biblii, że bogaczowi dostać się do nieba będzie trudniej niż garbatemu a pustynnemu czworonogowi przejść przez ucho igielne.
Łukasz
Adamski (tygodnik "OZON") rozmawia z profesorem Michałem
Wojciechowskim.
- Jak więc zinterpretować
przypowieść Jezusa o wielbłądzie i uchu igielnym, w której Jezus mówi,
że łatwiej będzie wielbłądowi przejść przez igielne ucho niż bogaczowi
dostać się do nieba?
- Jezus posłużył się tu
obrazową przesadą. Mówił jednak o problemie trudnym, bo bogactwo z jednej
strony jest czymś legalnym, z drugiej bardzo wielu ludzi odciąga od Boga. Jeżeli
ktoś jest przywiązany do swojego bogactwa jak wielbłąd do garbu, ten
ryzykuje swoim zbawieniem, bo uważa, że jego życie opiera się na
posiadaniu, a więc nie opiera go na Bogu.
Koniec liceum w pałacyku
Dotychczasowy
właściciel sprzedał słynny orłowski pałacyk deweloperowi. Władze Gdyni
są zszokowane. - informuje portal.
Akademickie Liceum im. Zasłużonych
Ludzi Morza od 50 lat (z małą przerwą) istnieje przy ul. Folwarcznej w Orłowie.
Ta jedna z najlepszych gdyńskich szkół, będzie musiała się przenieść.
Okazuje się, że ZNP chciał 7 mln zł
za kompleks pałacowo-parkowy, zaś miasto Gdynia dawało 2 mln zł. I nagle władze
grodu dowiedziały się (od dziennikarzy!) o sprzedaży deweloperowi za wyższą
kwotę. Pan Leszek Ciesielski, dyrektor słynnej Jedynki, także jest
zniesmaczony faktem, że owe handlowe informacje dotarły do szkoły najpierw
ze strony... prasy, choć - jak przyznaje - nie jest to niespodziewana
sytuacja, bowiem taki scenariusz był brany pod uwagę od paru lat.
Kiedy uczyłem się w tym liceum
(1968-1972 o nazwie I Liceum Ogólnokształcące w Gdyni Orłowie; wcześniej
także... im. Bolesława Bieruta), to szkoła uchodziło za jedną z lepszych
w Gdyni. Pewnie ta opinia ciągnie się do dzisiaj. A trafiłem do niego nie z
powodu wrodzonej inteligencji, ale z bardziej prozaicznego powodu -
rejonizacja. Czy dziś słowo "rejonizacja" coś mówi, zwłaszcza młodszym
rocznikom? Miasto było podzielone na sektory i uczeń szkoły podstawowej
trafiał wg przydziału do liceum. Niewielkie odstępstwa od zasady wyjaśnić
można było wrażliwością decydentów na znajomości lub na koperty, choć
oczywiście mogła też decydować zwykła prośba. Mimo większego
zainteresowania językiem angielskim (odpłatna nauka w podstawówce) trafiłem
na niemiecki grunt, bo takie były odgórne decyzje. Zresztą ten język ciągnął
się za mną także przez studia wyższe. Teraz - jak czytam w informatorze
Jedynki - język Goethego jest drugim językiem nauczanym w liceum. Kiedyś
(za "moich czasów" i tylko dla chętnych) wykładano również...
łacinę. Klasy liczyły 35-40 uczniów, a teraz ok. 25.
Pałacyk stoi pośród drzew oraz w
otoczeniu stawu. Niestety, nie było sali gimnastycznej, tylko małe boisko do
siatkówki. Dopiero pod koniec mojej nauki, zbudowano boisko piłki nożnej.
W trzeciej klasie przez Trójmiasto,
Szczecin i Elbląg przetoczyły się Wydarzenia Grudniowe 1970. Ojciec mnie
nie puścił do szkoły. Z domu w Redłowie słyszałem serie z broni
automatycznej oraz widziałem helikoptery nad śródmieściem. Podczas przedświątecznych
zakupów stały czołgi przy Urzędzie Miejskim. Wśród ofiar byli moi rówieśnicy,
jednak mi nieznani.
Dzisiaj mieliby tyle samo lat co ja i
pewnie rodziny, może także pisaliby na W24, gdzie zresztą można spotkać
"aktualnych" siedemnastolatków. Moje pokolenie nie miało internetu,
nawet nazwy takiej nie znaliśmy.
Po maturze (ustna była wprawdzie w
pałacyku, ale pisemna w dużej szkole podstawowej, bo organizacyjnie nie
poradzono by sobie z rozsadzeniem młodzieży) i po dostaniu się na studia,
po raz pierwszy wyjechałem za granicę - do Niemieckiej Republiki
Demokratycznej. Wyjazd był możliwy dzięki właśnie podpisanej umowie pomiędzy
Polską a NRD (wystarczył stempel w dowodzie osobistym oraz... książeczka
walutowa). Jakże czułem się dorosłym i międzynarodowym obieżyświatem...
Nie byłem tam przez wiele lat. W
latach 80. załatwiałem odpis świadectwa maturalnego i w tym celu odwiedziłem
szkołę, jednak w... innym miejscu (przez parę lat liceum funkcjonowało w
pobliskiej Szkole Podstawowej nr 11). Aby znaleźć archiwalne dzienniki, z
sympatycznym nauczycielem odwiedziłem pałacyk i szperaliśmy wśród kurzu
na stryszku. A w latach 90., kiedy pracowałem w stoczni, to na boisku mojej
byłej szkoły, grałem w paru meczach z kolegami stoczniowcami.
Kończy się zatem pewna epoka
znanego gdyńskiego liceum, którego siedziba (pałacyk) padła ofiarą
kapitalizmu, czyli systemu, który (jak mnie prawie 40 lat temu tam uczono)
miał upaść, a przecież ciągle trwa...
Miejmy nadzieję, że pałacyk
zostanie wyremontowany i będzie jeszcze długo służył nowym gospodarzom.
Ale co z Liceum? Dokąd zostanie przeniesione? Opisany sposób sprzedaży pałacyku
można uznać za skandaliczny. I co zrobić - dżungla! Codziennie dowiadujemy
się o niewłaściwym dysponowaniu społeczną własnością.
Historia pałacyku
(opracowanie - Ewa Kowalska)
W połowie XVIII wieku, w Małym
Kacku, położonym w malowniczej dolinie Kaczego Potoku, rodzina von Krockow (Krokowscy),
wybudowała barokowo-rokokową rezydencję dworską, otoczoną parkiem. Pałac
przetrwał w niezmienionym kształcie sto lat, a kiedy posiadłość przeszła
w ręce nowych właścicieli, jego architektura nabrała cech, modnego wówczas,
neogotyku angielskiego i w takim stylu przetrwała do dzisiaj.
Dzielnica, w której powstała
rezydencja, w 1931 roku przyłączona została do Orłowa Morskiego, a parę
lat później całość wchłonęła Gdynia. W tym też czasie obiekt nabył
Związek Zawodowy Nauczycieli Polskich Szkół Średnich. Podczas II wojny światowej
pałacyk był w rękach Gestapo, a w 1945 uległ częściowej dewastacji. Tuż
po wojnie, razem z parkiem, został wpisany do rejestru zabytków i przekazany
w użytkowanie szkole podstawowej, przekształconej z czasem w liceum ogólnokształcące.
Pierwszego remontu zespół doczekał
się dopiero na przełomie lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych XX
wieku, podczas którego w zabytkowej ptaszarni z XVII wieku, ulokowana została
szkolna biblioteka i czytelnia.
Pałac do dzisiaj jest otoczony
parkiem, którego ozdobą są wiekowe cisy i drzewa liściaste oraz zbiorniki
wodne, w których przed laty hodowano ryby.
Kiedy koniec z lotami
za złotówkę?
Częstokroć denerwujemy się, kiedy
słyszymy lub oglądamy reklamy informujące o biletach lotniczych, które są
tańsze niż przejazd taksówką z domu na lotnisko i to w Polsce!
Zapewne utyskiwania doszły do uszu
do przedstawicieli instytucji, które powinny stać murem za klientem (i tak
uczyniły!), bowiem wydano zakaz nieuprawnionego podawania zabawnie niskich
cen, które wprowadzają w błąd potencjalnego pasażera.
Przecież najczęściej podawane są
ceny towarów (usług i dóbr) w wysokości "ostatecznej, handlowej, będącej
do zapłacenia", rzadziej z informacją, że należy doliczyć podatek
VAT. Owszem, bywają sztuczki stosowane przez banki, które podają
zawoalowane warunki kredytowe, choć zmuszono je w końcu (choć zbyt drobnym
druczkiem) do podawania realnego oprocentowania. Także salonom samochodowym
zdarza się podawać ceny połowiczne (nie mylić z izotopami; cena "połowiczna"
to połowa do zapłacenia teraz i druga połowa w ratach), co również (zwłaszcza
początkowo - teraz z tą sztuczką się oswoił) wprowadza w błąd
czytelnika a potencjalnego klienta.
Zatem uznano, że zamieszczanie cen
biletów lotniczych, które przypominają rachunki za butelkę alkoholu jest
nie tylko nieetyczne, ale i niezgodne z prawem. I co? Niemal nic, bowiem zakaz
ma być wprowadzony pod koniec... 2007 roku.
Media zamieszczają reklamy, które
zapewne rozsierdzają nie tylko czytelników, ale i samych... redaktorów
(przecież są normalnie odczuwającymi ludźmi). Czy moralne jest
zamieszczanie reklam, które są ogólnie potępiane, są częściowo
nieprawdziwe, a zatem wprowadzają w błąd? Czym kierują się reklamodawcy i
media zamieszczając takie informacje? Pieniędzmi? Nieładnie!
Nie zapominajmy, że samolot na każdego
pasażera zużywa ok. 50 gramów paliwa na jeden kilometr drogi (lotu).
Wystarczy pomnożyć to przez odległość (w jedną stronę), np. 1000 km i
otrzymamy ok. 50 kg paliwa po kilka złotych za kilogram. A gdzie koszt zakupu
i eksploatacji samolotu, płace załogi i lotniska, gdzie jakieś zyski dla
przewoźnika (przelotnika?)?
Reklamy są nadal zamieszczane, mimo
że 17 lipca 2006 (PAP) Komisja Europejska uznała, że "Reklamy połączeń
lotniczych za złotówkę nie mają nic wspólnego z prawdą i wprowadzają
ludzi w błąd; czas z tym skończyć. Cena podana w ogłoszeniu ma być ceną,
którą klient zapłaci". Prawda, jakie to genialne proste?
Zasada tyle najprostsza co najuczciwsza oraz stosowana od wynalezienia pieniądza
przez Fenicjan. I trzeba było czekać na orzeczenie KE? A gdzie stara zasada
kupieckiej uczciwości? A prawda, która jest głoszona w każdą niedzielę?
Okazuje się, że omawiana oczywistość
nie dość, że nie została wdrożona w czyn na samym początku, to zostanie
wprowadzona dopiero za rok. Czyli ponad rok pasażerowie będą żyli w
Europie, w której cwaniactwo będzie niejako zalegalizowane. I przez ten czas
wiele mediów będzie zamieszczać reklamy, wiedząc, że nie jest to etyczne,
nieeleganckie i tylko warunkowo legalne. Cóż za obłuda i pęd do szmalu!
Czy media wspaniałomyślnie zrezygnują z dochodów wykorzystujących
oszustwo klientów jeszcze przed wejściem zakazu? Przecież byłby to
pierwszy i najważniejszy krok w walce z kłamstwem, bowiem linie lotnicze
pozbawione medialnego poparcia dla swych reklam, szybciej zostałyby uznane
przez konsumentów za solidne (a dokładniej - zmuszono je do uczciwości).
A przy okazji wprowadzona zostanie
druga genialnie prosta i uczciwa zasada (naiwny obywatel uczciwej Europy mógłby
zapytać - dlaczego dopiero teraz?) - bilet tej samej klasy kupowany jednocześnie
na ten sam samolot ma kosztować tyle samo, niezależnie od miejsca sprzedaży.
Jestem ogromnie wzruszony taką postawą prawodawców, jednak ja myślałem,
że tak powinno być w praworządnej Europie "od zawsze".
Na koniec opinia prof. Grzegorza
Kostrzewę-Zorbasa (Polskie Radio Jedynka, 30.08.2006): *Chwyt marketingowy to
jest zbyt łagodnie, oszustwo zbyt ostro, manipulacja to jest dobre określenie.
Wielkie firmy dbają o to, żeby trzymać się litery prawa, chociaż już często
nie ducha prawa, a duch prawa jest ważniejszy. Nie chodzi tutaj o zmuszanie
ich do odchodzenia od reguł rynkowych, na przykład o zaniżanie cen, tylko o
to, żeby mówiły prawdę. A ogłoście, jaka jest rzeczywista cena całego
tego pakietu złożonego ze złotówki za bilet, stu złotych opłat różnych,
dwustu złotych podatków i wtedy wychodzi na przykład złotych siedemset,
powiedzmy. Piszcie, że rzeczywista jest nie 1 złotych, tylko 700 złotych.*
Myślę, że jest to zbyt
dyplomatyczna opinia, bowiem dla większości Polaków zainteresowanych tanimi
biletami to po prostu świadome wprowadzanie w błąd, czyli oszustwo. Pomijam
rodaków, którzy uważają, że w handlu wszelkie chwyty są dozwolone.
Na witrynie ONET widzimy m.in.
Birmingham 29 zł oraz Szanghai 629 zł, zaś w poprzednie dni - Londyn 19 zł,
Rzym 79 zł, Szanghai 1450 zł. Póki co rekordzistą jest Amsterdam za 9 zł
(5 grudnia 2006). Jakże rozmaite ceny biletów do Szanghaju (nowoczesne
miasto w Chinach to po polsku "Szanghaj"; pod. jak Tajwan i
Tajlandia; jot nie i).
Serwis Informacyjny Branży
Turystycznej zamieszcza (2006-10-24) stanowisko UOPiK -
*Urząd Ochrony Konkurencji i
Konsumentów, uważa, że linie lotnicze wprowadzają klientów w błąd, a
tym samym oszukują ich, oferując bilety za złotówkę. Nie dotyczy to tylko
branży lotniczej. Zdaniem Cezarego Banasińskiego, odchodzącego prezesa
UOKiK, sytuacja w poszczególnych branżach jest zła, w niektórych nawet
bardzo. Deweloperzy, biura podróży, banki, ubezpieczyciele, prywatna służba
zdrowia, szkoły wyższe - we wzorcach umów stosowanych przez firmy z tych
branż urzędnicy znajdują wiele klauzul, które naruszają interesy
konsumentów. UOKiK zarzuca liniom lotniczych nie informowanie [nieinformowanie
- Mirnal] klientów o rzeczywistej cenie biletów a także reklamy, które
wprowadzają w błąd odbiorców.*
Dziennikarska (nie)rzetelność
Rzetelność dziennikarzy to temat
nie tylko polski. W Moskwie najpierw zablokowano, ale niemal zaraz odblokowano
edycję czasopisma "Forbes". Pani Baturina, żona mera stolicy Łużkowa,
coś powiedziała dziennikarzom, a oni rzekomo przeinaczyli.
Każdy (w tym przypadku Rosjanin) może
ocenić, czy postąpili rzetelnie. A swoją drogą - jeśli udzielający
wywiadu wie, że dziennikarze są nieprzyjaźnie doń nastawieni, to czy w ogóle
musi z nimi rozmawiać? A jeśli się przejęzyczy (albo popełni niezręczność,
niedopowiedzenie, nieścisłość, błąd stylistyczny) to nie może zmienić
wypowiedzi?
Podany przykład dowodzi, że określone
media mogą nie lubić danej osoby i co? Ktoś dzwoni do pani Baturiny
proponując wywiad? A pani czuje pismo nosem, bo zna ową redakcję, że jej
nie popiera i że czyha na jej błąd. A może nie ma pojęcia i udziela
wywiadu w dobrej wierze sądząc, że jeśli nawet popełni lapsus, to
dziennikarz podczas autoryzacji "wyprostuje" to?
A tu mamy "niespodziankę"
- pani Baturina idzie rano do kiosku i widzi, że dziennikarze nie poprawili
usterki, więcej - umieścili wypowiedź na tytułowej stronie. I dwa pytania
- czy dziennikarz ma prawo wypaczyć wypowiedź? Odpowiedź jest oczywista -
nie ma prawa, ale on powie, że "tak zrozumiał, że może źle zrozumiał,
ale". Jeśli jest nagranie i strony przedstawią je do oceny czytelnikom
i sądowi, to redakcja może nawet przeprosi ową panią, jednak co gazeta
nabiła kasę sensacyjną informacją, to już nikt jej nie odbierze. Nawet w
razie kary i tak będzie "do przodu". Druga możliwość - pani
merowa coś namieszała, coś niefrasobliwie trzepnęła i żałuje, po czym
chce zmienić swą wypowiedź. I co? Powiedziała i to się liczy? A nie to,
że chce zmienić? Gdzie elementarna uczciwość?
Reasumując - jaki jest sens udzielać
wywiadu gazecie, której (mamy podejrzenia) wydawca/redakcja nam nie sprzyja?
Niemal każdy czytelnik chce (a przynajmniej nie widzi przeciwwskazań), aby
nielubianemu (zbyt przystojny, zamożny, inteligentny) politykowi lub
biznesmenowi ktoś dowalił. Albo innemu dołożyć w dwójnasób, bo na
pierwszy rzut oka oceniamy go, że jest klasę gorszy od nas. Nie czas wówczas
na ocenę wartości tłumaczenia się takiej osoby wziętej na cel. I bywamy
rozczarowani, jeśli podczas procesu media wycofują się z podanej wersji:
jak to, napisali, że jest "be", tego oczekiwaliśmy, to już przyjęliśmy
do wiadomości, już ułożyliśmy swoje poglądy (wespół ze znajomymi) w
tej materii, a teraz mamy to zmieniać i to w stronę korzystniejszą dla
skrytykowanego? Nigdy! I mimo sądowego wyroku dla nas taka osoba i tak ma
nadal "za uszami". Tak było z poprzednim prezydentem (afera ze
szpiegiem) oraz z kandydatem na prezydenta (fałszywe podpisy).
Mer Moskwy uważa, że dziennikarze
postąpili nierzetelnie, zniekształcając słowa jego żony. Mer i jego żona
(jej zgromadzony majątek szacowany jest na ok. 2,4 mld dol.), to nie byle
kto, a pewnie nic z mediami nie wskórają, to co ma zrobić zwykły obywatel,
jeśli media zagną na niego parol? U nas podobne aferki wybuchają co jakiś
czas, ale to tematy na osobne artykuły...
Czy w opisanym przykładzie mediom
zależy na prawdzie? Wydawca pisma (Axel Springer Russia), chcąc uniknąć
konfliktu, polecił wycofać grudniowy numer z drukarni. Redaktor naczelny
rosyjskiego "Forbesa" w proteście podał się do dymisji, zaś
amerykański właściciel licencji zażądał wydania numeru z artykułem o
rosyjskiej miliarderce. Czyli mediom czasami zależy na zamieszaniu i na dużych
pieniądzach, nie zaś na przyjaznym załatwieniu sprawy. Stwierdzono nawet,
że nie ma znaczenia, czym zakończy się proces - najważniejsze, że będzie
reklama pisma, którego cena przy okazji... wzrosła. A czytelnicy to taka tłuszcza
(w mniemaniu wydawcy), która ma zapłacić za skandalizujący egzemplarz,
mordy w kubeł i mają czytać papkę przygotowaną przez największą władzę
medialnie rozwiniętego kapitalizmu...
Częstokroć widujemy w telewizji
wywiady, w których redaktor oraz osoba udzielająca wywiadu, nie pałają do
siebie sympatią, łapią się za słowa, docinają sobie i można zastanawiać
się - czemu służyć ma takie spotkanie i dlaczego taka osoba wyraziła zgodę
na wywiad. Wywiady na żywo bywają odtworzone po pewnym czasie w formie
gazetowej, a to oznacza, że można było pewne wypowiedzi pozmieniać, a
jednak nie uczyniono tego. Dlaczego? Zbyt mało jest zgody wśród społeczeństwa,
zatem po co podgrzewać atmosferę tam, gdzie można postarać się o przyjaźniejsze
opinie i reakcje.
Na zdjęciu - okładka rosyjskiego
pisma z cytatem: "Mam gwarantowaną ochronę". Prawnicy oświadczyli,
że Baturina czegoś takiego nie powiedziała i zażądali skorygowania
cytatu. Stąd cały skandal.
Drastyczne sankcje USA wobec Korei Północnej
Na początku grudnia rząd USA zakazał
eksportu odtwarzaczy multimedialnych iPod produkowanych przez firmę Apple, których
miłośnikiem jest przywódca tego kraju - Kim Dzong Il. Embargo wprowadzono
bez wiedzy azjatyckiego wodza, co jest wysoce naganne.
Na zabronionej liście znalazły się
również m.in. zegarki Rolex, motocykle Harley Davidson oraz samochody.
Korea Północna z takim trudem buduje raj na Ziemi dla
swych obywateli - głównie robotników i chłopów (bo ich jest najwięcej w
tym egzotycznym dla świata kraju). Nieuprzejme Stany ingerują w eksport
swych dóbr, bez których egzystencja entuzjastycznie nastawionych obywateli
wobec wodza jest zagrożona.
Owszem, pierwsze sprowadzane
egzemplarze amerykańskich dóbr trafią do wyższych i najwyższych
przedstawicieli narodu, a potem dopiero pod strzechy, ale przecież jest to
zrozumiałe - wszak w każdym kraju uznanie dla trudu poszczególnych
obywateli wyraża się przecież że proporcjonalnie do wkładu pracy.
Decyzja USA torpeduje delikatną
materię rozmów z przywódcami otwartej na wszelkie propozycje nomenklatury
ludowej a demokratycznej Korei. Zresztą - czyż nazwa tego państwa nie wyjaśnia
wszelkich wątpliwości? To chyba jedyny taki kraj na świecie o aż tak
ludowej i demokratycznej nazwie.
Dlaczego nieprzyjazny rząd USA
ingeruje oraz podważa święte prawo kapitalistycznych firm do swobodnego
dysponowania swoimi towarami? Przecież to jest sprzeczne z najważniejszymi
zasadami handlu międzynarodowego!
Naród borykający się z chwilowymi trudnościami
rynkowymi zna i palcem pokazuje całemu światu niesympatyczną administrację
USA, która jest odpowiedzialna za poważne niedobory niezbędnych artykułów
na gościnnej azjatyckiej ziemi, może nie pierwszej potrzeby, ale też nie
ostatniej...
Jeśli spadnie eksport zegarków,
motocykli i aut do KRL-D, to jak rząd USA wytłumaczy swemu narodowi
konieczność zamknięcia wielu firm z braku zamówień? Komu amerykańscy
robotnicy mają podziękować za zmniejszenie płac albo nawet za przejście
na zasiłek? Cały postępowy świat wie - to rząd Stanów Zjednoczonych jest
temu winien!
Niech proletariusze całego świata
wyrażą swój święty gniew wobec antyrobotniczej administracji burżuazyjnych
Stanów Zjednoczonych i niech zaapelują o gwałtowny rozwój nieskrępowanego
międzynarodowego handlu w ogólności, zaś z Koreą Północną - w szczególności!
Norma czy obłuda?
Pewna sekretarka w Malezji straciła
pracę, ponieważ w przechwyconych emajlach wysyłała impertynencje i plotki
na temat swego szefa.
Sąd uznał jednak, że owa pani nie
dopuściła się złamania międzyludzkich zasad. Korespondencję emajlową
uznał za prywatną pocztę i za rodzaj plotek. Gdyby obraźliwe słowa były
skierowane wprost do przełożonych, to pracownik przekroczyłby pewne normy
ustalone dobrymi obyczajami.
Na Malezyjkę nie było skarg - pracę
wykonywała sumiennie, zaś emajlowo plotkowała poza "uszami" szefów.
"To takie zwyczajne i naturalne,
że personel plotkuje o wyższych rangą od siebie. Może się to zdarzyć
zawsze i wszędzie - przy kawie, czy przy posiłku, a teraz także w
emajlowych przesyłkach" podsumował sąd i przyznał zaległe pensje
oraz odszkodowanie (ok. 14500 europów).
A zatem - jeśli chcemy obgadywać
szefów to możemy to bezkarnie czynić poza ich plecami. Bezkarnie pod względem
odpowiedzialności prawnej, bowiem każdy wie, co to znaczy ostro obgadać
kogoś, kiedy ten ktoś (lepiej, żeby to nie był ani szef, ani współmałżonek
szefa) właśnie stoi za drzwiami i nadstawia słuchy. Jeśli ploty dojdą do
szefów, to pewnie wymyślą jakąś "słodką" zemstę, jednak
oficjalnie nie mogą podać takiego powodu rozwiązania umowy o pracę.
Prawdopodobnie podaną zasadę można
rozciągnąć na osoby publiczne. Jeśli ktoś obgaduje a nawet obraża
znanych polityków, biznesmenów, aktorów i innych wipów (i zresztą
wszystkich innych mniej znaczących obywateli) to może być pociągnięty do
odpowiedzialności jedynie w przypadku publicznego obrzucania błotem. Jeśli
czyni to w miarę dyskretnie, w papierowych lub emajlowych liścikach, także
w lokalnie opowiadanych dowcipach, to nie można go ukarać.
Ale co będzie, jeśli ktoś wyśle
prywatną wiadomość na adres swojego znajomego, a on (lub ktoś inny po
przechwyceniu) wyśle ją do redakcji gazety, która to wydrukuje? Pewnie jest
to naruszenie tajemnicy korespondencji oraz prawa autorskiego (bo taki list
przy okazji jest przecież utworem literackim). Ale redakcja ma prawnika, który
doskonale zna przepisy i co? Po wydrukowaniu, autor listu ma nieprzyjemności,
może stracić premię lub spaść na niższe stanowisko. Albo dochodzi do
rozwodu, bo tekst dotyczył jeszcze innych (a modnych ostatnio) spraw. Gazeta
płaci odszkodowanie, ale wzrost nakładu znakomicie rekompensuje straty. Czy
redakcja może podjąć decyzje o świadomym naruszeniu prawa po obliczeniu,
że jej się to opłaca? To jest dopiero problem natury moralnej typu - czy
zysk jest najważniejszy... Praktycznie co parę dni wydawcy prasowi
dopuszczają do świadomego naruszania dóbr obywateli licząc się z karami,
ale chęć osiągnięcia wyższej sprzedaży jest dla nich ważniejsza
(mniejsza o ludzi - kasa się liczy!). Późniejsze przeprosiny nie niwelują
strat poszkodowanego, a straty w odczuciu społecznym są nie do ogarnięcia.
Opisywaną na wstępie sekretarkę
nie przyjęto jednak ponownie do pracy. Sąd uznał, że pracodawca wprawdzie
powinien wypłacić należności, jednak z uwagi na zerwanie delikatnej nici
zaufania pomiędzy pracownikiem a pracodawcą - nie musi przyjmować go (tutaj
- jej) do pracy...
Usunięcie Łyżwińskiego z Samoobrony
Poseł Łyżwiński tej jesieni i
zimy coś nie będzie miał wsparcia (lub suportu - to bardziej z angielska) w
tafli lodowej. Podobno parę lat łyżwił, jednak mróz tego roku jakoś nie
trzyma i świadków jego przewin jakby coraz więcej, zatem już nie połyżwi.
Choć był moment (konferencja prasowa przed paroma dniami), kiedy poseł
zaimponował spokojem - audytorium go pytało przekrzykując się, a ten facet
ani okiem nie mrugnął i składał przecież rozsądne oświadczenia.
Podobnie jak jego szef - przysiągł na Stwórcę, że paroletnie dziecię
najsłynniejszej Anety w Polsce nie jest jego. Jego pewność była iście
imponująca - można spekulować tu o metodach zastosowanych przez posła, dzięki
którym DNA najsłynniejszej polskiej dzieciny jednak nie pochodziło od
znacznej (dosłownie i w przenośni) figury "Samoobrony", z których
podmiana próbek to tylko jedna z teoretycznie możliwych wersji wydarzeń i
to najmniej prawdopodobna, zaś inne pozostawiam domyślności Czytelników.
Dopiero podsłuch innego działacza
telefonicznie naciskającego (sic!) na jeszcze inną ofiarę domniemanego
molestowania spowodował, że przewodniczący Lepper po zawieszeniu członka (sic!)
"Samoobrony", owego właśnie Łyżwińskiego - pozbawił go
legitymacji. Teraz pan Łyżwiński już nie jest członkiem (sic!) tej
szlachetnej partii i pozostaje z parokrotnie wymienianą częścią ciała sam
na sam, jeśli nie liczyć (własnej!) żony, która broniła go z dużą dozą
(ludowej?) wyrozumiałości.
Dzięki genialnemu Francuzowi powstało
słowo "pasteryzacja", może dzięki mniej roztropnemu Polakowi
przyjmie się termin "wyłyżwić", synonimicznie wspomagając wyraz
"wyślizgać"...
Niezależnie od dramatu wielu osób
zamieszanych w seksaferę, nie można dostrzec dwóch spraw - komuś bardzo
zależało na kompromitacji "Samoobrony" (a szkoda, że nie liczył
się z odpryskowym blamażem Polski poza jej granicami) oraz domniemanie, że
w świecie postawa p. Anety jest powszechniejsza, niźli nam się mogło
wydawać, zatem gdyby wyciągnąć na wyznania wszystkie kobiety w sprawie załatwiania
egzaminów, prac dyplomowych, awansów (także w telestacjach) i podczas
obsadzania ról filmowych, a dawniej podczas przydzielania mieszkań oraz
talonów na samochody, to zjawisko frymarczenia wdziękami okazałoby się dość
powszechne. Jedyna korzyść z tej afery na przyszłość, to większa ostrożność
płci obojga podczas planowania kariery zawodowej (zwłaszcza kiedy talenty
jakby mniejsze od zewnętrznych walorów) w gronie różnopłciowym, choć
ostatnio (w ramach walki z homofobią) nie można wykluczać innych układów
towarzyskich... Z pewnością sprzedaż kamerek i magnetofoników gwałtownie
wzrośnie i jest tylko kwestią czasu, kiedy kolejna afera będzie bogato
udokumentowana przez... obie strony.
Spory wokół budżetu
Gdyby min. Zyta Gilowska była nadal
w Platformie Obywatelskiej, to zapewne (jako specjalistka) znalazłaby parę
wad uchwalonego właśnie budżetu. Skoro tak nie jest, to okazuje się, że
budżet jest... dobry. Deficyt wynosi około tysiąca złotych na każdego
Polaka i niestety z roku na rok przyrasta, zatem - kiedy i w jaki sposób go
wyzerujemy, zwłaszcza że mamy sporo innych długów, udział młodzieży w
społeczeństwie maleje, a wielu pracowitych rodaków pomnaża dobra obcych
narodów? Porównując to z dobrą sytuacją gospodarczą, można dostrzec
brak wykorzystania pomyślnych gospodarczych wiatrów, aby zmniejszyć zadłużenia
wszelakie. Przy tym krytycy podnoszą problem przejadania środków przez
administrację, co przeczy jednemu z podstawowych postulatów wyborczych -
"chcemy taniego państwa!", ponadto oponenci wyciągają (i niestety
słusznie!) sprawę zmniejszenia stypendiów, zatem studenci (którzy i bez
tego raczej nie kibicowali PiS-owi) tym bardziej skłonią się ze swymi
sympatiami ku opozycyjnym partiom. Sprawa nie dotyczy tylko młodzieży - jeśli
ktoś rok temu stawiał na PiS, to bardzo trudno wytrwać mu wiernie u jego
boku... Słowa piosenki - "cóż nam zostało z tych lat" można byłoby
strawestować (jednak niezbyt melodyjnie, a nawet zupełnie fałszując) -
"cóż nam zostało z tych haseł"?
Może w przyszłości wprowadzimy wymóg
- jeśli jakieś partie w swych hasłach wyborczych zaproponują tanie państwo,
to niech ogłoszą współczynnik potanienia, np. 25%, 30%, 50%. Po wygraniu
czekamy rok na opublikowanie danych i w razie niedotrzymania wylicytowanego
obietniczego wyniku - rząd podaje się do dymisji. Bo złośliwi podają, że
obecnie mamy znacznie więcej urzędników rządowych (i wydatków!) niż za
krytykowanej lewicy.
Wpadka prezydenta
Jeśli prezydent jakiegokolwiek państwa
jest sprawcą gafy, to rumienią się wszyscy obywatele tego państwa, gdyż
na zewnątrz jest nieistotne, czy Malinowski popiera swego przedstawiciela,
czy nie. Nie jest istotne, czy śmiesznie lub okropnie zachowa się Jaruzelski,
Wałęsa, Kwaśniewski czy Lech Kaczyński. Tu, w Polsce, możemy się
ewentualnie pośmiać lub poobrażać, kierując się sympatiami (w tym
partyjnymi), ale za granicą sprawa się komplikuje - wszystkim powinno zależeć
na przyjaznym wizerunku naszej wspólnej głowy państwa.
Przez ostatni rok mieliśmy parę
wpadek naszego prezydenta, których nie będę tu omawiać, bo to byłoby
pastwienie się nad leżącym. Boleję nad żartami i śmiechami zagranicznej
prasy w aspekcie naszego najpopularniejszego bulwiastego płodu rolnego, zwłaszcza
w wykonaniu niemieckiej gazety. Więcej - nie popieram takich karykatur i prześmiewczych
artykułów wobec znanych osób, niezależnie od tego, czy są Polakami, czy
cudzoziemcami, choć zdaję sobie sprawę, że od wieków poddani robili sobie
śmiechy z królów i z ich dworów, a nawet z nich dworowali sobie (może i
stąd ta nazwa?). Teraz, przy zastosowaniu wszechobecnych kamer i mikrofonów,
jedynie amator może tłumaczyć się podglądem i podsłuchem. Jedyna
pociecha, że obrażono polską korespondentkę - proszę sobie wyobrazić, co
byłoby, gdyby to była Niemka albo Rosjanka... Zapewne MSZ musiałoby "fotygować"
naszego ambasadora w sąsiednim państwie. I przy okazji wyjaśniania sprawy
wyszły dodatkowe dość wstydliwe kwestie - przedstawiciele Kancelarii
Prezydenta (jako i on sam) nie mają - tak potrzebnej na tym najwyższych
stanowiskach - ogłady towarzyskiej, są zbyt sztywni, nie znają się na żartach
i nie mają telewizyjnego wyglądu (jak Kennedy, który minimalnie wygrał z
Nixonem - lansowany jest pogląd, że wygrał przystojniejszy). Starsi rodacy
zapewne pamiętają Chruszczowa, który walił butem w oenzetowską ławę. Na
pewno parokrotnie widział to na filmie prez. Kaczyński i nieźle się obśmiał
z tego Słowianina. Jednak nie wyciągnął wniosków, a wyciąganie wniosków
oraz godne nas reprezentowanie, to podstawowe powinności głowy państwa.
Zbyt wiele?
Ostatni incydent w wykonaniu
Prezydenta RP jest żenującą gafą, o której pragnęlibyśmy jak
najszybciej zapomnieć (zwłaszcza zwolennicy głowy państwa), ale media będą
to przypominać przy każdej nadarzającej się okazji...
Obcokrajowcy popełniają samobójstwa w aresztach deportacyjnych!
Bezduszne prawo azylu w Polsce.
Przejmujemy się (i słusznie!) Polakami wykorzystywanymi przez zachodnich
obywateli, a co dzieje się u nas?
Po wejściu Polski do Unii
Europejskiej słyszymy niemal każdego tygodnia, że nasi rodacy pracują w
niewolniczych warunkach, są molestowani, a nawet giną w pięknych krajach -
w krajach naszych marzeń, o niezapomnianych krajobrazach i o cudownej
architekturze (Włochy, Hiszpania) oraz w krajach mniej urokliwych, ale o wyższych
płacach za godzinę pracy (Niemcy, Wielka Brytania)...
O ludziach z innych - biedniejszych
niż nasz - krajów, o ludziach, których my, Polacy, wykorzystujemy w
rolnictwie, przemyśle oraz na ulicy - nie chcemy słuchać, bo wydaje się
nam, że jesteśmy narodem będącym wzorem cnót wszelakich. Nie chcemy tego
wysłuchiwać, tak jak młodzi Niemcy nie chcą więcej słuchać o swoich
dziadkach unurzanych we krwi podludzi w latach okupacji.
Tym większym szokiem bywa zderzenie
się naszych utartych przekonań z napływającymi danymi!
Kiedy przeczytałem w zeszłym roku w
"Dzienniku Bałtyckim", że kilku cudzoziemców popełniło samobójstwo
w moim rodzinnym mieście, które jest znane z nowoczesności i z otwartości
na nowinki, technikę, kulturę, obyczaje i na (zamożnych!) cudzoziemców, to
długo przecierałem oczy ze zdumienia! - "Areszt deportacyjny w Gdyni może
zostać zamknięty. Powód? Niedostosowanie warunków, w których przebywają
zatrzymani, do przepisów unijnych".
Beznamiętna informacja w wybrzeżowej
prasie. Równie dobrze mogliby Niemcy napisać w 1942 roku, że z Żydami mają
kłopoty w azylach zwanych gettami. A któż zwróciłby wówczas uwagę na
taką notatkę? Który z Czytelników spostrzegł informację, że -
"Funkcjonariusze wiążą zeszłoroczne samobójstwa kilku osadzonych z
brakiem możliwości kontaktu z rodziną i ze światem"? To czytamy pomiędzy
informacjami o podwyżce cen benzyny i o kłopotach emerytów przy nabywaniu
nazbyt drogich leków. Albo nie zauważamy takiego tekstu, albo nie chcemy go
dostrzec.
Szokująca wiadomość. Oto w
najnowocześniejszym i najmłodszym nadbałtyckim polskim mieście,
zdesperowani obcokrajowcy odbierają sobie życie, kiedy my pracujemy, uczymy
się i oglądamy telewizję? Kiedy spieramy się, czy Czeczenia powinna być
wolna, czy Amerykanie wycofają się w końcu z Iraku, czy bilety trójmiejskiej
komunikacji w końcu będą zunifikowane na wszystkie linie, czy poseł jest
ojcem córki nieodpowiedzialnej a zwolnionej z pracy pani dyrektor...
A jakież to ma znaczenie?!
Czytaliśmy o Polakach, którzy
aresztowani przez gestapo, żegnali się z bliskimi i całymi grupami w
rozpaczy kończyli swój żywot. Za kratami toczyło się życie, choć oczywiście
znacznie podlejszej jakości. Ale rodacy ginęli wówczas zupełnie z innych
powodów! I przynajmniej w glorii chwały i bohaterstwa - powstawały o Nich
wiersze, powieści i filmy! I zachowujemy o Nich godną pamięć.
A kto zwrócił uwagę na ową notatkę?
Kogo to obchodzi? Gdyby zapytać gdynian o tę sprawę, to znakomita większość
nie doczytała się tej makabrycznej informacji. A to tylko Gdynia - czy mamy
obraz całej Polski w tej kwestii? Czy kimś wstrząsnęła ta wiadomość?
Parę dni temu wyemitowano w
telewizji felieton o rodzinie z Kaukazu - dzieci mówią ładniej po polsku niż
niejeden polski menel i wszyscy są związani z Polską na dobre i na złe, a
ministerialny urzędnik informuje nas, że ta rodzina musi wyjechać z Polski,
bo zgodnie z prawem europejskim nie może u nas przebywać! Uszom nie wierzę
- miliony wykształconych Polaków wybyło z PRL na Zachód, miliony teraz
wyjeżdżają do naszych zachodnich prowincji (naszych, bo już jesteśmy w
Unii), a ten facet twierdzi, że nasze państwo bezprawnie łoży pieniądze
podatników na szkolną naukę tych dzieci. I w naszym imieniu każe im się
wynosić! A co z prezydentem, ktory może każdą niesprawiedliwość załatwić
jednym podpisem? Przypominam, że dwóch poprzedników zwolniło kilka tysięcy
przestępców z więzienia i jestem pewien, że większość z tych cwaniaków
mniej zrobiła dla Polski, niż może uczynić ta wyrzucana rodzina!
I nic to, że wyłożyliśmy pieniądze
na naukę milionów rodaków a uciekinierów do lepszego życia, nieważne, że
Zachód wykłada na naukę naszych prymusów, którzy dostali się na
zachodnie uczelnie (i wielu z nich nie wróci do nas), ale ważne, że paru
obywateli z Kaukazu będzie się uczyć języka polskiego (a już pięknie mówią!)
za nasze bezcenne a zafajdane złotówki, że chcą być Polakami i będą
zapewne budować z innymi uczciwymi rodakami lepszą Polskę. To nie ma żadnego
znaczenia! Gdyby tę audycję obejrzeli zachodni politycy, to kazaliby naszemu
rządowi stuknąć się w głowę - to my przyjmowaliśmy was całymi
milionami, pomagaliśmy także w Polsce podczas stanu wojennego, wspomagaliśmy
kiedyś i pomagamy teraz azylantom z całego udręczonego świata, a wy
(polskie urzędnicze łachudry!) nie dość, że nie pomagacie swoim rodakom
deportowanym przez władze radzieckie na dalekie azjatyckie ziemie, to nie stać
was na pomoc dla jednej kaukaskiej rodziny?!
Wstyd mi za naszych urzędasów, za
ich "praworządne" decyzje, za nasz "sprawiedliwy" rząd,
za upokorzenie ludzi pochodzących z zapomnianych przez Boga rejonów Ziemi!
Dlaczego na urzędników mianujemy tępogłowych a bezdusznych współobywateli
niegodnie reprezentujących naszych rodaków przyjaźnie przecież
nastawionych do świata? Czymże ci "nasi" przedstawiciele różnią
się od esbeków znęcających się nad naszymi patriotami walczącymi z komuną?
Zapewne swoje decyzje opierają na bezsensownych prawach III a może już (o
zgrozo!) i IV RP? Przepraszam owych kaukaskich braci w imieniu prawych Polaków
i wstyd mi za naszych ustawodawców oraz egzekutorów nikczemnego prawa!
Historia kołem się toczy - po latach nadal
magiel i seksafery...
"Gazeta Wyborcza" z 15
grudnia 1992 zamieściła najważniejsze fragmenty 45-minutowej rozmowy
(pokazanej w telewizji na żywo) sprzed lat (30 listopada 1988).
Kto pamięta to słynne starcie? Ilu
Polaków oglądało je na swoich zwykle czarno-białych telewizorach lub
wielkich skrzyniowych kolorowych? A nawet jeśli ktoś na peweksowskim lub
baltonowskim, to już chyba (po niemal 20 latach) nikt nie ma tego odbiornika,
chyba że w piwnicy albo na działce...
Dyskusja kończy się wymianą zdań
-
Wałęsa: - Idziemy na piechotę, a ludzie jadą
samochodami. To mi się nie podoba.
Miodowicz: - Powiedziałem, że wsiądziemy w te
samochody.
Wałęsa: - Trzymam pana za słowo. Mam nadzieję, że
wsiądziemy, mam nadzieję, że zabierzemy ze sobą ludzi, bo jesteśmy przede
wszystkim dla nich.
Na dole po prawej stronie można
doczytać się wypowiedzi prez. Lecha Wałęsy z 1992 -
"Patrzcie jakie bzdury od jak dawna Kaczyńscy
opowiadają. Ale myślę, że odpowiem Kaczyńskim, ponieważ zaproponowano
takie spotkanie typu Miodowicz. Mam nadzieję, że przyjdzie cała rodzina
Kaczyńskich, a więc: Lech Kaczyński z żoną i Jarosław Kaczyński z mężem,
i porozmawiamy."
Komentator tych słów (o mężu)
zareagował -
"Wypowiedź prezydenta o Jarosławie Kaczyńskim
zupełnie odbiera ochotę do wszelkich debat i do prezydenta. Szkoda, że Lech
Wałęsa kompromituje siebie i tamte wspomnienia"
i zaznacza, że dowcipy o mężu Kaczyńskiego ośmieszają
urząd prezydenta, a najlepiej by brzmiały w... maglu.
Natomiast na dole po lewej stronie
pewien korespondent przypomina nam o Anastazji P. (prawdziwe nazwisko Marzena
Domaros - autorka skandalizującej książki o erotycznych żywotach posłów
na terenie Sejmu z udziałem ówczesnej medialnej gwiazdy, czyli samej
autorki). Półtora miesiąca temu media ujawniły, że autorka "wypadła"
z szafy płk. Lesiaka jako dobrze znana oficerom UOP, którzy płacili jej
rachunki. A ponadto jej opowieści wpisują się w dzisiejszy klimat afery
rozporkowej działaczy partii "Samoobrona". Pewnie za 20 lat będziemy
mieli następny podobny skandal, bo w branży męsko-damskiej w każdym
pokoleniu bywają hece dowodzące, że nie wyciąga się wniosków i nauk
zdobytych przez poprzednie pokolenia... A od czasów prostego Lecha (ładujmy
akumulatory) przeszliśmy w czasy kolejnego a skomplikowanego Lecha (od
spieprzającego dziada i małpy w czerwonym). Magiel trwa...
Podczas biurowej przeprowadzki natknąłem
się na ową gazetową stronę, która przeniosła mnie w epokę końca PRL.
Takie archiwa powinniśmy tworzyć i chronić przed zapomnieniem. Zwłaszcza w
kolejnych grudniach, które w dwójnasób kojarzą nam się z ofiarnością
Rodaków (1970 oraz 1981).
A model(k)owe prawa człowieka?
Agencje doniosły, że z powodu zagłodzenia
się na śmierć dwóch modelek, wydano zakaz wstępu na wybieg superchudym i
małoletnim modelkom, aby dzięki temu lansować zdrowszy kobiecy wizerunek.
Po ekscesach członków niektórych partii proponowano rozwiązanie tych
partii, zaś po sekscesach innych członków (podczas "występów" w
miastach zachodniej Europy) także postulowano wprowadzenie zakazu odbywania
takich parad w Polsce. Pomysły upadały, ponieważ obrońcy praw człowieka
argumentowali, że nie można walczyć z przedstawicielami mniejszości tylko
dlatego, że znalazły się tam czarne owce.
A tu taki cios w demokratycznie działające
wolne (nawet zbyt wolne w dziedzinie konsumowania) modelki: we włoskiej
stolicy mody, w Mediolanie, przed odbywającymi się colutowymi pokazami,
oficjalnie wydano zakaz występowania na wybiegu modelek poniżej 16 roku życia
i o wskaźniku masy ciała (BMI) mniejszym niż 18,5. Pod wyrokiem podpisał
się przemysł i władze miasta. Nie wiadomo czy do spisku przyłączą się
Helsinki, ponieważ stolica Finlandii kojarzona jest z szeroko
rozumianymi prawami człowieka, a złożony podpis pod zakazem mógłby podważyć
zwykle słuszne idee tamże głoszone.
Według zaleceń - modelki (przykładowo)
wyższe niż 170 cm a lżejsze niż 53 kg nie mogłyby wybiegać przed publikę
i straszyć jej swym nazbyt szczupłym wyglądem.
Walka z niedożywioną młodzieżą
żeńską została zapoczątkowana po śmierci dwóch anorektycznych południowoamerykańskich
modelek o wskaźnikach 13 i 14,5.
Nie zapominajmy także o konkursach
dla puszystych pań. Wiele z nich, wiedząc, że kariery wśród szczupłych
na pewno nie zrobią, to ileż mają możliwości, aby poświęcić się dla sławy
na wybiegach w wadze superciężkiej? Gąski zwykle kojarzą się nam z
chudymi młódkami, ale w tym przypadku (ze względu na krytykowany a nawet
zabroniony siłowy sposób karmienia tych ptaków), będziemy mieli starsze a
otyłe gęsi na wybiegu. I po paru podobnych tragediach (jak wśród
cherlawych), organizatorzy zapewne wprowadzą ograniczenie BMI od góry? To może
nie czekajmy na pierwsze ofiary i już ustalmy wartość maksymalną?
Przy okazji wątek językowy. Otóż
na konkursie piękności, na wybiegu w Paryżu, powabna Pianissima zdobyła
czempionat świata. Polska Miss Świata 2004 miała wówczas rok i pochodzi ze
stadniny koni w Janowie Podlaskim. A feministkom i modelkom nie przeszkadza,
że kobiety walczą o trofea w świecie mody również na wybiegu? Jak konie i
klacze? Mnie przeszkadza, a im nie? Czy można pogodzić szacunek z walką o sławę
i pieniądze? W dzisiejszym świecie owładniętym przez mamonę, zarówno
modelkom, jak również ich rodzinom, zależy właściwie tylko na jednym... I
aprobuje się niemal wszystko w dążeniu do celu, w tym zagłodzenie. Modelki
są jak sportowcy - każda metoda na poprawienie wyniku jest poważnie brana
pod uwagę...
Czy w demokracji można wprowadzać
kolejne zakazy dla wolnych obywateli? Nie można narkotyzować się, nie można
jeździć z niezapiętymi pasami i nie można zbytnio się... odchudzać.
Nawet, jeśli to dobre pomysły. Co jeszcze nas czeka? I jak to się ma do
praw człowieka i obywatela...
BMI = masa [kg]/(wzrost [m] do
kwadratu); Body Mass Index, po polsku "wskaźnik masy ciała".
Lekarze biorą sprawy we własne opiekuńcze ręce
Biorą sprawy w swoje ręce (czasami
nawet zbyt lepkie mają palce, bowiem wśród tych spraw są banknotowe
koperty). Czy to jest wzorcowa procedura dzisiejszej społecznej służby
zdrowia w Polsce?
*W związku z ograniczeniem limitu
na konsultacje specjalistyczne rejestracja pacjentów odbywa się w formie
zapisów na listę oczekujących. Pacjenci, którzy chcą skorzystać z porady
poza kolejnością mogą być przyjmowani odpłatnie w dniu zgłoszenia (koszt
porady 30 zł).*
Oto odręcznie napisane ogłoszenie i
wywieszone na drzwiach gabinetu okulistycznego w jednej z uspołecznionych
jednostek opieki zdrowotnej w Gdyni.
Podejrzewam, że tego typu ogłoszenia
zachęcają lub/oraz irytują wielu pacjentów do korzystania z prywatno-społecznego
systemu opieki zdrowotnej w całej Polsce. Nie wiem, na ile jest to legalna
działalność. Wielokrotnie oficjalne koła zbliżone do Ministerstwa Zdrowia
uznawały rozmaite finansowe inicjatywy za nielegalne i nakazywały
zaprzestania danej akcji. Idea wydawała się słuszna - za dodatkowe pieniążki
stwarzano możliwości leczenia się poza kolejnością albo z wykorzystaniem
urządzeń spoza zwyczajnych procedur.
Z jednej strony Państwo żąda, aby
Obywatel był lojalny podczas wypełniania zeznań podatkowych lub aby był
uczciwy podczas szacowania wartości sprowadzanego auta, jednak z drugiej
strony - nie wywiązuje się ze swych obietnic i to zapisanych w Konstytucji.
Jeśli ktoś całe zawodowe życie opłacał
składki i proponujemy mu teraz wielomiesięczne oczekiwanie w kolejce albo za
pewną kwotę załatwienie w trybie niezwłocznym, to etyczne podstawy przeciętnie
wrażliwego Polaka wystawione są na poważny szwank. A ponadto rodak ma
poczucie krzywdy - wszak został oszukany! Jeśli przeciętny lekarz ma wyższe
morale niż przeciętny Polak i inaczej (szlachetniej - tak mniemam)
umieszczony próg wrażliwości, to dla niego taka procedura powinna wydawać
się w dwójnasób nieetyczna. A jednak mizeria zarobkowa, otoczenie
dobrobytem charakterystycznym dla nowobogackich obywateli naszego kraju, którzy
częstokroć nie czynią nic ważniejszego niż lekarze oraz ogólna
przychylność wobec machlojek a przynajmniej nieporadność Państwa w
zwalczaniu patologii, powoduje, że przedstawiciele tego godnego zawodu (a mówią,
że także powołania!) staczają się chyląc czoła przed mamoną.
Kiedyś można było kupić malucha
(Fiata 126p) za ok. 70 tysięcy złotych. Pod koniec lat 70. stwierdzono, że
skoro na giełdzie spekulanci biorą za autko niemal 140 tys. zł, to nic
wielkiego nie stanie się, jeśli niecierpliwym policzą "tylko" 120
tys. zł w ramach systemu ekspresowego. Podgrzewało to i tak nieszczególne
nastroje wśród rodaków, ale autka uchodziły za materialne przejawy
socjalizmu. Teraz mamy do czynienia z handlem zdrowiem w aspekcie materialnego
przejawu kapitalizmu. Które frymarczenie (autkami czy zdrowiem) jest bardziej
niemoralne i społecznie trudniej akceptowalne?

AKTUALNOŚCI
PAŹDZIERNIKOWY MIROSŁAWA NALEZIŃSKIEGI
AKTUALNOŚCI
SIERPNIOWE MIROSŁAWA NALEZIŃSKIEGI
AKTUALNOŚCI
LIPCOWE MIROSŁAWA NALEZIŃSKIEGI
AKTUALNOŚCI
MAJOWE MIROSŁAWA NALEZIŃSKIEGI
AKTUALNOŚCI
KWIETNIOWE MIROSŁAWA NALEZIŃSKIEGI
AKTUALNOŚCI
MARCOWE MIROSŁAWA NALEZIŃSKIEGI
AKTUALNOŚCI
LUTOWE MIROSŁAWA NALEZIŃSKIEGI
AKTUALNOŚCI
STYCZNIOWE MIROSŁAWA NALEZIŃSKIEGI
i przechodzimy na 2005r
AKTUALNOŚCI
GRUDNIOWE MIROSŁAWA NALEZIŃSKIEGI
AKTUALNOŚCI
LISTOPADOWE MIROSŁAWA NALEZIŃSKIEGI
AKTUALNOŚCI
PAŹDZIERNIKOWY MIROSŁAWA NALEZIŃSKIEGI
AKTUALNOŚCI
WRZEŚNIOWE MIROSŁAWA NALEZIŃSKIEGI
AKTUALNOŚCI
SIERPNIOWE MIROSŁAWA NALEZIŃSKIEGI
AKTUALNOŚCI
CZERWCOWE MIROSŁAWA NALEZIŃSKIEGI
AKTUALNOŚCI
MAJOWE MIROSŁAWA NALEZIŃSKIEGI
AKTUALNOŚCI
KWIETNIOWE MIROSŁAWA NALEZIŃSKIEGO
ARTYKUŁY
- tematy do przemyślenia
i wiele innych w kolejnych działach wydawnictwa:
SĄDY
PROKURATURA
ADWOKATURA
POLITYKA
PRAWO
INTERWENCJE
- sprawy czytelników
"AFERY PRAWA" - Niezależne Czasopismo
Internetowe www.aferyprawa.com Redaktor Naczelny: mgr inż. ZDZISŁAW RACZKOWSKI |
|
WSZYSTKICH INFORMUJĘ ŻE
PROWADZENIE STRON PUBLICYSTYCZNYCH
JEST W ZGODZIE z Art. 54 KONSTYTUCJI RZECZYPOSPOLITEJ POLSKIEJ
zdzichu
Komentowanie nie jest już możliwe.