opublikowano: 26-10-2010
MITY
I FAKTY O AMERYCE
WAKACJUSZKA - Zofia
Merzyńska
CZĘŚĆ
PIERWSZA
Pyta się Pani jak ja się w tej
Ameryce znalazłam?
Ot długa historia, ale chętnie opowiem. Tutaj, proszę Pani to nawet nie ma się komu wyspowiadać ze swoich utrapień. Naród niby polski, po polsku mówią, ale serca jakieś inne, jakby nie polskie. Jeden drugiego nie rozumie, każdy zalatany, w ten dolar wpatrzony, że już nic poza nim nie widzi. Ci co są tak samo jak ja na zarobku, to mają podobne kłopoty, a ci co są tu na stałe to się już zupełnie zmienili.
Patrzą na nas jak na wrogów, mówią że zarabiamy te dolary, do Polski wywozimy, tam domy stawiamy, taksówki kupujemy. Oj jak to boli, że i nie wypowiedzieć, bo jakże to tak przecież mało kto, z dobroci pracuje na trzech robotach i żyły z siebie wypruwa.
Może i są tacy, co im wszystkiego mało, ale takich niewiele. Niech Pani popatrzy na tych ludzi, przyjeżdżają zdrowe, czerstwe, a po paru miesiącach jak te cienie, aż strach patrzeć. A ile nieszczęść, sierot, ilu w puszkach wraca, ale cóż, każdy łakomy tego dolara, ale zacznę po kolei.
W Polsce gospodarka, kupa
dzieci, ledwo koniec z końcem można związać. Przez te nowoczesne reformy
gospodarka podupada, maszyn brak, na traktor to z 5 lat czekaliśmy i końca nie
widać. Słowem, do luksusów daleko, a ni jakich widoków na popoprawę nie ma.
Mówi mi kiedyś Franuś znaczy
mój ślubny: Anielciu, dziecisków pełna chałupa, jeść i ubrać się, wołają,
a tu nie ma skąd brać, chałupina też ledwie stoi, trzeba by pomyśleć o
nowej.
Musimy coś zaradzić, aby ten
byt nam się poprawił. Myślą, co prawda za nas już 37 lat, ale co wymyślą
to na gorsze.
Nic tylko Ameryka może nas
uratować. W niej nasza nadzieja i ratunek. Popatrz jak nasze sąsiady żyją,
co w Ameryce byli.
Kwietnicha to nawet w lipcu, co
niedziela do kościoła w karakonach kanadyjskich paraduje. Jak idzie to aż żar
od niech bucha, ale za to cała wieś wylatuje na drogę aby popatrzeć, a baby
to wprost zielenieją z zazdrości.
A ona jak ta królowa, nawet nie
każdemu na pozdrowienie odpowiada, ale cóż ma prawo.
Amerykanka. Pawlak to jak wrócił
z Ameryki to zaraz konia wyścigowego sobie kupił. Koń co prawda pługa nie
chce ciągnąć, bo wyścigowy i Pawlak Pawlaczkę zaprzęga. Ale co taki koń
honoru przynosi? Zuziak to za każde pół litra w gospodzie „zielonymi” płaci.
A ilu ma kolegów, przyjaciół.
Tylko Zuziakowa wkoło rozpowiada, że je ta Ameryka szczęścia nie przyniosła,
bo Zuziak się rozpuścił.
Najgorzej ją nerwuje to, że
Zuziak na śniadanie każe sobie podawać jajka na bekonie, bo to po amerykańsku,
powiada.
A jak zje te amerykańskie jajka
to mówi, że idzie na mityng do tawerny.
Ale czy taka głupia, prosta
baba może zrozumieć chłopa co światowego życia liznął? Przykładów można
mnożyć – mówi mi mój Franuś, pojedziesz rozglądniesz się, dolarów
przywieziesz. Jesteś kobita obrotna, radę sobie dasz, a poza tem masz tam
rodzinę to Ci pomoże. Pisz po zaproszenie i jedĽ!
Pani, co ja się nagryzłam, no
bo jak to, dzieci, męża, gospodarkę zostawić i jechać w taki świat, ale
sama widzę, że innego wyjścia nie ma, mus poprostu.
W mojej wsi to połowa ludzi do
Ameryki wyjeżdża z musu. Ostatnio to nawet losowania robią, kto zapałkę ze
złamanym łebkiem wyciągnie, ten musi jechać. Takie sądy nad nim robią
rodzinne.
Choćby się jeden z drugim
niewiadomo jak opierał to wyjechać musi, rodzina tak postanowiła.
Przed takim
losowaniem to w kościele pełno, tak się modlą żeby na jednego czy
drugiego nie wypadło. Ale modlitwy też nie zawsze pomogą, bo u nas jest taki
zwyczaj, że jeden z chałupy w Ameryce być musi i basta.
Zaproszenie dostałam, paszport
też nasza drukarnia gromadzka wydrukowała, nie powiem, nawet dużo nie wzięli,
bo pierwszy raz ktoś z naszej chałupy wyjeżdżał. Z tą wizą trochę miałam
strachu, bo to pytają po co, do kogo? Na wakacje, twardo odpowiadam –
czterdzieści lat żyję, a wakacji nie miałam, należą mi się.
Ten konsul tylko głową pokiwał,
ale pieczątkę dał.
Na drugi dzień Franuś z dziećmi
odwiózł mnie na Okęcie. Co tam się wyrabiało to i trudno wypowiedzieć.
Dzieciska płaczą, spódnicy się czepiają, mamo nie jedĽ – proszą. Zacięłam
sie w sobie, chociaż serce mi krwawiło.
Przecież to dla was, dla
waszego dobra, tłumaczę sobie w duchu.
A ludzi na tym lotnisku huk, z
Moniek, spod Augustowa, spod Tarnowa i nie wiedzieć skąd jeszcze. I młodych
sporo, starych niemało, i to takich co powinni przy piecu siedzieć wnuki bawić,
a nie po wycieczkach jeĽdzić. Jakby cała Polska do tej Ameryki ciągnęła.
Ale cóż, każdy łakomy na ten
dolar. Żeby tylko tych dolarów w Ameryce nie zabrakło – myślę sobie –
bo jak tyle polskiego narodu zwali, a każdy zacznie rwać, to może i nie
starczyć.
Płacz naokoło, całują się,
rękami sobie machają. Żony to wprost mdleją z rozpaczy, chłopy też oczy rękawami
obcierają. Krzyczą że będą tęsknić, wierność małżeńską sobie
jeszcze raz jak przed ołtarzem przysięgają. Serce z żałości chce pęknąć.
Pożegnałam i ja się ze swoimi nieborakami. Franusiowi nakazałam, żeby ten
post jak trzeba zachował.
Przeszłam przez komorę celną.
Klamka zapadła, jakbym już w Ameryce była. Ale jak zobaczyłam ten samolot to
się chciałam wracać, nawet dolarów mi się odechciało. Ogromne, straszne
to. Boże jak w to wsiadać. Może i bym się zawróciła, ale że Franuś z
tego balkonu krzyczał żeby jeszcze kultywator przysłać to krzyżem świętym
się przeżegnałam, zamknęłam oczy i weszłam. W tym samolocie aż tak
strasznie nie było, nawet swojsko, wesoło.
Ludziska wyciągają to pierścionki
złote, nie wiedzieć skąd, to lisy srebrne ze staników, cieszą się, pokazują
sobie co udało im się przez te komorę przeszmuglować, jedna to miała nawet
wianek grzybów suszonych na szyi jak paciorki założone.
Wódka też się znalazła i naród
zgodnie, społecznie się częstuje. Za pomyślność na tej obcej ziemi.
Na lotnisku w Chicago już moja
rodzina na mnie czekała. Nawet ich się nazbierało niemało, na czele stał Mój
z moim ślubnym zdjęciem sprzed 20 laty. I chociaż byłam teraz bez welona i o
50 kg cięższa, to jakoś żeśmy się rozpoznali.
Płaczu było co niemiara, a
radości jeszcze więcej.
Lotnisko ogromne, ludzi jak na
odpuście, czarnych, skośnookich, jakie chyba rasy są na świecie, to tutaj
zjechały. Zapakowali mnie do takiego dużego samochodu i wiozą przez to
Chicago do swojego domu.
A miasto ogromne, samochodów
bez liku, pędzi to na oślep, światła tylko migocą, ż w oczach ćmi, jakieś
reklamy nie wiadomo po co, u nas reklam nie ma, a i tak ludzie wszystko wykupią.
Po jakiejś godzinie dojechaliśmy
do domu. Dom jak dom, podobny do naszej stodoły, tylko mniejszy. Ale w środku!!!
Aż mnie zatkało, luksusy poprostu. Wszędzie jakieś karpety, a co ozdóbek,
to świnki jak żywe, to żaby, aż się w oczach mieni. Wszędzie tylko
automatyzacja, nawet woda w wygódce na niebiesko zafarbowana, jakieś „siałery”.
Telewizor to i to ma 12 kanałów,
u nas 2, a nie ma co oglądać, a tutaj patrzą w te 12 i głupieją potem.
Zaprowadzili mnie pod ten „siałer”
i położyli na takim łóżku, co to wodnym nazywają, znaczy się materac z
wody.
Spać nie mogłam bo to
cholerstwo i kołysze się i chlupocze, ale jakoś do rana przetrzymałam. Rano
po śniadaniu prezenty rozdałam, nawiozłam tego sporo bo i srebrne lisy,
bursztyny, polski spirytus. Dwie krowy poszło na to z obory.
Rodzinka niby trochę się boczyła
że za dużo, że nie potrzeba, ale się wszystko spodobało.
Zmieniła ta Ameryka tych
polskich ludzi, oj zmieniła, mowę polską zapominają, dzieci to tylko po
angielsku. Po ludzku z nimi też nie porozmawiasz, bo tylko o jakichścić
byznesach mówią.
Tylko wuja tęsknica rozebrała
jak się tej, domowego wyrobu siwuchy napił.
Anielciu mówi do mnie, a te
grusze na górce jaśkowej dalej stoją, a o miedzę dalej się kłócą? Oj
wuju – mówię – stoją, a o miedzę też dalej walki toczą, jak jaśkowy
syn sąsiadowi orczykiem dołożył, to się do tej pory lekuje.
Ot Polska, rozpłakał się wuj,
tam to dopiero życie, nie to co tutaj. Zaraz potem te moje kuzynki zrobiły
naradę i powiedziały, że u nich byłoby mi nie wygodnie, gdyż dom za mały i
że znalazły mi mieszkanie.
A że śpieszyły się na jakieś
„pardy”, to mam się zaraz szybko
zebrać to mnie zawiozą.
ZawieĽli mnie do takiej
dzielnicy co się Jackowo nazywa. Tutaj będziesz miała dobrze, mówią mi.
Polaków tu dużo, jak wyjdziesz na ulicę to jakbyś w Grójcu na odpuście była.
Same swojaki, dobre miejsce dla
Ciebie. Patrzę, faktycznie ludzie po ulicy spacerują, polskie sklepy, kiszki i
kiełbasy na wystawach.
Zupełnie jak w Polsce przed
wojną. Nawet widać co poniektóry na gumowych nogach idzie, albo na latarni
wisi. Boże jak u nas, niemało się rozpłakałam, tak się rozczuliłam.
Zatrzymaliśmy się przed jakimś
domem, nawet ładny, piętrowy, ot nieĽle będę sobie mieszkać pomyślałam.
Każą mi iść na dół, ot Ameryka, nawet na dole luksusy. Schodzimy na ten dół
a tu ciemno, zimno, jakbym się w grobowcu znalazła, aż mnie dreszcze przeszły.
Jak zapalili światło to zdębiałam:
zwykła brudna piwnica, ciemna i wilgotna. Tu będziesz mieszkać, mówią mi.
Tanio i blisko wszędzie, nie dla luksusów tutaj przyjechałaś. Jak tu mieszkać,
rozpłakałam się.
Nie bucz głupia, mówi mi moja
rodzina, ludzie tu latami mieszkają i to nawet doktory, inżyniery, to i ty się
przyzwyczaisz.
Dali mi 20 dolarów i szybko
polecieli, bo się spieszyli na te „pardy”.
Rozglądam się i widzę, ze ta
piwnica podzielona na takie zagrody. W jednej takiej zagrodzie ja mam mieszkać.
Łóżko na cegłach, krzywy stolik i to wszystko.
Siadłam na tym łóżku i rozpłakałam
się, po co ja tutaj przyjechałam, czy nie lepiej w domu suchy kawałek chleba.
Mam tę swoją Amerykę. Lecz po chwili uspokoiłam się i mówię do siebie:
Anielka musisz być dzielna, nie po luksusy tu przyjechałaś, ale po dolary.
Luksusy to będziesz miała w domu, jak tych dolarów nawieziesz.
Łyknęłam sobie trochę wódki,
której przezornie jedną butelczynę zostawiłam i zaraz zrobiło mi się raĽniej.
Zaraz też z tych zagród zaczęli wychodzić ludzie, zapytać się, co w
Polsce. Wychudzone to wymizerowane, aż żal patrzeć. Rodaki kochane – ryknęłam
płaczem, który rozrywał mi piersi, to tak żyjecie w tej Ameryce, takie to
dobrocie macie???
Popłakaliśmy się wszyscy, każdy
z nich ma rodzinę w Polsce, a tutaj przyjechali jak ja, na zarobek. Do północy
opowiadali mi o swoich strapieniach, o Ameryce. Włosy dęba stawały, bo to i
gwałty na każdym kroku i morderstwa, gdyby nie wstyd i te dolary to zaraz
jutro bym do Polski wracała.
Na drugi dzień, że to była
niedziela i moi sąsiedzi nie musieli iść do roboty, to poszliśmy na miasto.
Sklep na sklepie, wszystkiego czego dusza zapragnie i nawet kolejek nie ma.
A sklepy prawie wszystkie
polskie, jeden wprost na drugim. Tu wołają, że buty tanie, tam że sukienki,
gdzie indziej że kalesony. A w każdym sklepie najtańsze i najlepsze. Co
prawda to te sklepiki maleńkie, ciasne, nie to co u nas.
U nas to pawilony piękne,
ogromne, tylko jakieś niepakowne, nigdy nic w nich nie można było kupić. A
tutaj maleńkie to, a towarów pod sufit, bierz i przebieraj jak w ulęgałkach.
Te Amerykany to też jakiś
rozlazły naród, łażą po tych sklepach, przebierają, nosami kręcą i mało
co kupują. Sklepowe to też jakieś takie nachalne, nie dadzą człowiekowi
spokojnie pooglądać, tylko co chwila, w czym mogę pomóc – nagabują.
U nas sklepowa to persona, jak
kogoś nie chciała zauważyć to choćbyś godzinę stał to ona cię nie
widziała, trzeba było wprost w rękę całować, aby coś podała. Patrzę na
te pełne półki i myślę: dać tu naszych ludzi, od północy kolejkę by
robili, a jakby jeszcze ktoś krzyknął, że będzie podwyżka.
W trymiga sklepy by ogołocili.
Właściciele nie nastarczyli by towaru dowozić.
Ale tutaj, widać tych podwyżek
tak szybko jak u nas nie robią, naród nie nawykły.
A jaki ci ludzie cudacznie
poubierani, o Maryjko! Te kobiety w jakieś pióra, peleryny, niektóre to
wprost gołymi zadkami świecą, tfu, obraza Boska. Jedną to widziałam nawet w
takim kapeluszu z puszek po piwie. Ja w takim stroju to nawet do dojenia krów
bym się nie wybrała, bo by krowy mogły mleko zubić.
U nas jakaby tak wystrojona
paniusia na ulicę wyszła, to wnet by ją milicja zgarnęła i do czubków.
A tutaj, cóż Ameryka, każdemu
wszystko wolno. Żadnego ładu i porządku, jak mi mówili, to nawet policjant
nie ma prawa zaczepić, bo zaraz do sądu lecą. Słowem ładu żadnego, nie to
co u nas i uszanowanie i strach przed władzą.
Po ulicach tych dzikich, znaczy
się czarnych też dużo widać. Chciałam nawet jakiemuś murzyniątkowi dać
parę cukierków, bo jak słyszałam biedota to aż strach, jeść co nie mają,
pracują ciężko, słowem rasizm, jak to u nas uczenie nazywają.
Ale skrzyczeli mnie i nie
pozwolili nic dziecku dać. Im lepiej aniżeli nam – mówią mi – popatrz
jakimi autami się rozbijają, a jakie przywileje mają. My wobec nich to jesteśmy
niewolnikami. Bzdury gadacie, myślę sobie: już ja dobrze wiem, jak to jest
naprawdę, mało to w Polsce w gazetach o tym piszą.
Nieraz się popłakałam, jak
czytałam o tych niewolnikach, w każdej gazecie co tydzień o tym pisali.
Nieraz i nie dwa dziękowałam Bogu, że nam tak dobrze a tam te czarne ludziska
mękę mają. Biedny naród, ot co.
Na drugi dzień moi sąsiedzi mówią
mi: Anielka, dosyć tego zwiedzania, mamy dla ciebie robotę. Aż podskoczyłam
z radości, bo nareszczie te dolary będę mogła zbierać, rwać poprostu.
Zaprowadzili mnie do takiej
jednej pani, Polki, która ma firmę sprzątającą mieszkania. Pani młoda, ładna,
tylko z oczu jej za dobrze nie patrzyło. Jakoś tak koso na mnie spojrzała i
warknęła: a sprzątać umiesz? Jakże by nie, grzecznie odpowiedziałam, całe
życie to robiłam.
Tutaj się inaczej to robi, ona
mi na to, musisz iść na dwa dni na przeszkolenie, pieniędzy nie dostaniesz, aż
się nauczysz.
Dobrze, pokornie odpowiadam, bo
powiedzieli mi, że muszę się na wszystko godzić, bo inaczej nie przyjmie,
gdyż chętnych do roboty dużo i ma z czego wybierać.
Rozglądam się dookoła tego
biura i widzę kobiet ze trzydzieści, różne są i wiejskie i takie paniusie,
co się tytułują to pani doktor, to panie profesor. Aż zimno mi się zrobiło,
nigdy w takim towarzystwie nie byłam. A wszystkie kobiety do tej smarkuli, pani
Izulko to, pani Izulko tamto, za przeproszeniem w tyłek by jej wlazły. A ona
na nie z góry patrzy, każdej po imieniu woła, chociaż nie jedna babką by
jej mogła być.
Lecz cóż, dolary, czego się
dla nich nie robi. A więc pojechałam do tej roboty z jedną taką profesorką,
która mnie miała przyuczyć. Dom ogromny, pokoi i łazienek ani nie zliczysz,
a wszystko zaflejtuszone, że strach. Sprzątamy, pot się z nas leje, w ciągu
sześciu godzin musimy wszystko porobić. Nie ma czasu się wody napić. Pani,
nie powiem do niczego się nie wtrącała, cały czas leżała i telefonowała.
Na drugi dzień już z inną
kobietą jadę do sprzątania, dom trochę mniejszy, ale brudny niemiłosiernie,
a pani jakaś jędza, chodzi za nami palcem po wszystkich meblach jeĽdzi,
wszystko sprawdza, żeby podać choć szklankę wody nawet nie pomyśli.
Wychodzimy ledwie żywe, tak
zmordowane. Na trzeci dzień już jako sprzątaczkę wyszkoloną wiozą mnie do
takiego domu, gdzie mam sprzątać za pieniądze. Nareszcie będą te dolary.
Nawet nieĽle sobie radziłam,
ale bieda w tym, że chciałam przedobrzyć i jakimś takim „szprejem” zaczęłam pucować do połysku meble. Patrzę, a tu
zamiast błyszczeć złazi z nich skóra. Naszła na to pani i zaczęła tak
wrzeszczeć, jakby zjawę zobaczyła, dobrze że nic z tych wrzasków nie
rozumiałam.
Krzycz sobie zołzo jedna,
krzycz, myślę sobie, czy to moja wina, że macie takie paskudztwa?
Pani zadzwoniła po panią Izulkę,
która zaraz przyjechała. Okazało się że te meble to czyściłam takim
kwasem, co się piece czyści.
Dobrze, że sobie palców nie
poparzyłam. O zapłacenie za robotę nawet nie było mowy. Jeszcze się pani
Izulka ograżała, że za meble będę płacić. Ale ta pani ludzkim okazała się
człowiekiem, bo tylko ręką machnęła i powiedziała, że nie chce widzieć
mnie ani pani Izulki więcej. Tak że zostałam znowu bez pracy i bez dolarów.
Ale są dobrzy ludzie i tutaj i
pomogli mi. Dostałam się jako silna wykwalifikowana do innej pani. Tam mi było
dobrze, „szprei” żadnych już
nie używałam, chociaż nosiłam do groma tego świństwa, żeby panie myślały,
że niby używam. Nareszcie zaczęłam zarabiać.
Co prawda marne to zarobki, bo
prawie pół na pół trzeba się dzielić z właścicielką firmy, u której
pracuję. Oj Franuś myślę sobie, poczekasz ty na traktor i na mnie,
poczekasz, o kultywatorze to nawet marzyć nie możesz.
Zaczęłam oszczędzać tak jak
to moi sąsiedzi robią. Niektórzy już latami tutaj siedzą, a woda sodowa im
do głowy nie uderzyła. Żyją skromnie, chociaż mają po kilka czy nawet
kilkanaście tysięcy dolarów. Na mieszkaniu oszczędzić nie mogłam, bo
gorszego i tańszego to już chyba w całym Chicago by nie znalazł. Trzeba
zacisnąć pasa i na jedzeniu pofolgować, brzuch nie szklanka, i nikt nie widzi
co człowiek je.
Patrzę jak moi sąsiedzi robią,
kupują przeważnie kury, bo to najtańsze, gotują w takim dużym garnku rosół
albo krupnik i to jedzą przez cały tydzień, na śniadanie, obiad i kolację.
Ja też tak zaczęłam, co prawda ich to jedzenie taniej kosztowało, bo
poparowali się w takie, jak tu nazywają małżeństwa chicagowskie.
W mojej piwnicy takich małżeństw
jest pięć. Wiadomo, że dla dwojga można na tych samych kościach zupę
ugotować co dla jednej, a koszt na połowę mniejszy.
Markotno mi nieraz było, bo
tylko ja sama jak ten palec, a tu
każda albo każdy ma wygodę i oszczędność. Najgorzej, że te „pary” wciąż na oczach i wszędzie razem, do sklepu, do kościoła,
zgodnie we dwoje, za rączki się trzymają. Komunię świętą przyjmują,
razem się modlą, aż miło popatrzeć. Nic to, że żona czy mąż w Polsce,
nic to że dzieci czekają, grunt że tutaj szczęście i zgoda panuje.
Gdy tak patrzyłam, to serce z bólu
i zazdrości chciało się urwać. Lecz cóż, myślę sobie – poczekaj, może
i na ciebie przyjdzie Alleluja, na razie myśl o dolarach.
Ale można tylko myśleć, bo co
tu można uskładać, zapłacić za piwnicę, krupnik, mało co zostaje. A tu
dzieciskom też coś trzeba wysłać. Jak słyszę w radio, to mówią, że w
Polsce dzieci nożyny szmatami owijają, bo butów brak. Mało tego, podają
nawet sklepy gdzie, te buty tanio można kupić, a nawet adresy tych biur, gdzie
te buty można wysłać. Są, myślę sobie, współczujący ludzie na tym świecie.
Poleciałam zaraz pod ten adres,
za wszystkie pieniądze butów nakupiłam i w tym biurze wysłałam. Przecież
moje dzieci nie mogą chodzić w szmatach, mają matkę w Ameryce.
Najgorsze to było to, że te
moje ukochane dzieciska po jakimś pół roku napisały mi, że paczkę
otrzymali, ale w takich butach to już się nie chodzi. Znaczy się, że zanim
ta paczka doszła, to te buty z mody wyszły. Ale to było dużo, dużo póĽniej.
Widzę, że wszyscy moi sąsiedzi
na dwóch robotach pracują. Rano wychodzą do fabryk czy sprzątania, po
robocie biegiem do domu, na chybcika zjedzą ten swój krupnik czy rosół i do
drugiej roboty. Ciężko bo ciężko, najgorsze, że brak spania, bo śpią 3
godziny na dobę, ale za to dolarów huk. Postanowiłam i ja tego szczęścia
popróbować. Oj nie jest łatwo zdobyć tę drugą robotę, każdy jak znajdzie
to trzyma ją pazurami i zębami i codziennie zdrowaśki odmawia, żeby tylko
nie zwolnili. Myślę sobie może by tak popróbować, a da Bóg że się uda. I
udało się. Kosztowało mnie to tylko pierścionek zaręczynowy i 2 butelki tej
„łyski”.
Zaprowadzili mnie do takiej
kompanii, która zajmuje się sprzątaniem biur. W poczekalni pełno ludzi, którzy
czekają na robotę, sami Polacy, młode i stare, kobity i chłopy. Czekają
cierpliwie i z nadzieją, że może akurat ktoś zachoruje, czy kogoś zwolnili
i będzie ludzi potrzeba.
Od czasu do czasu wchodzą do
poczekalni te urzędniki, też Polacy, pooglądają się ludzi i jak któren się
podoba i do gustu przypadnie, to go wołają. Jak kogo wywołają, to reszta z
zazdrości wprost by go zjadła, że go takie szczęście spotkało. Wybierają
przeważnie młodych, silnych. Mnie przez ten pierścionek nawet szybko zawołali.
Przyszedł taki Pan, pooglądał jak kupiec i mruknął: no jeszcze dosyć młoda,
może być. Zrobili mi fotografię, wsadzili do samochodu i wiozą do tej
roboty. Razem ze mną z dziesięcioro ludzi, przeważnie kobiety.
Jedziemy tak chyba z 2 godziny,
aż wreszcie dojechaliśmy.
Patrzę, okropnie wysoki
budynek. Weszliśmy do środka, boss to znaczy kierownik, porozdzielał robotę,
ja dostałam dwa najwyższe piętra. Pomieszczenia ogromne, hektary.
Biurek setki, wszędzie dywany,
łazienki. Wszystko to trzeba pomyć, wyczyścić, poodkurzać. A wszystko to
zrobić w ciągu 8 godzin.
O Maryjko, jęknęłam, przecież
tu miałoby co robić z pięć kobiet, kiedy ja to sama zrobię Czy coś mówiłaś?
– zapytał nadchodzący boss. Nic, nic, bąknęłam przestraszona, bo
powiedzieli mi że nie wolno narzekać, gdyż mogą zwolnić. Wziełam się
ostro z kopyta do roboty. Robię, robię, a tu końca nie widać. Pot ze mnie
strugami spływa, te Amerykany flejtuchy jakich mało, wszystko wybrudzone,
porozrzucane. Czuję, że opadam z sił, nie dam rady, zwolnią to zwolnią, już
jest mi obojętne. Nagle wpadają te kobiety, znaczy się koleżanki niedoli,
pomogły mi i szybko uwinęłyśmy się z robotą.
Nie przejmuj się Anielka, mówią
mi, najgorszy pierwszy dzień, póĽniej przywykniesz, ciesz się, że masz
robotę. Ile ludzi jest bez pracy, tobie się poszczęściło. Wróciłam do
domu o 4 nad ranem. Rzuciłam się na łóżko, ale spać nie mogłam, tak byłam
umordowana. A tu o 6-tej trzeba wstać, aby zdążyć do tego drugiego sprzątania,
tam też nie posadzą. Różne zołzy są, które wymyślają coraz to nową
robotę, potrzebną czy nie, aby tylko człowieka pognębić.
Zacisnęłam zęby i powiedziałam
sobie, musisz wytrwać, aby tylko tych dolarów jak najwięcej.
I zaczęła się karuzela, wpdałam
z tej rannej roboty, zjadałam coś na chybcika i do drugiej, aby do soboty, to
się wyśpię. Za dwa dni przychodzi boss i mówi: Ľle sprzątane, za pomału
robisz i niedokładnie. Panie złoty, nie wytrzymałam, toż to obóz
koncentracyjny, ta robota to nie na siły jednego człowieka, nie widzi pan?
Mnie to nic nie obchodzi, ma być
zrobione i basta, bo jak nie to możesz się wynosić, chętnych do roboty nie
brakuje. Panie, zaczęłam prosić, nie zwalniajcie, ja się poprawię. No,
zobaczymy jutro, mruknął i poszedł. Więc chociaż siły mnie opadały, to
robiłam jak koń, no jutro to uwagi mi nie zwróci.
Na drugi dzień przychodzi pan
boss, czuję, że wódka od niego bucha jak z gorzelni, wściekły jak pies, pod
biurka włazi, na kolanach sprawdza, czy pyłku nie ma. Podnosi się i mówi, no
jutro możesz nie przychodzić do roboty. Z nerwów się rozpłakałam, tak czułam
się pokrzywdzona. Nie bucz głupia, mówi on do mnie, nie myśl że jestem taki
nieludzki, jeszcze raz Ci daruję, tylko jak rodacy, musimy sobie pomagać, ty
mnie ja tobie i może się utrzymasz w robocie.
Niby jak, nie zrozumiałam, pomoże
mi Pan, naprawdę. Jak Ci mam pomagać, aleś ty głupia, mogę tylko przymknąć
oko, ale ty też musisz mi pomóc. Ja, Panu? – zdziwiłam się, a to jak? A możesz,
zaczął się śmiać, abyś tylko chciała. Co też Pan, żarty się pana
trzymają, przecież to grzech? Alboś ty naprawdę taka głupia, albo taką
udajesz – mówi mi on, no namyśl się do jutra, ja jestem chłop niczego,
radości będziesz miała po pachy. O Boże, - rozpłakałam się, co ja mam
zrobić? Odmówić to żegnaj roboto, a już zaczęłam się przyzwyczajać,
zgodzić się, jakże tak można?
Tam mój Franuś, męczy się z
dziećmi chłopisko, kocha mnie po swojemu, a ja mam się szlajać Nie powiem,
ten post też mi dokucza, przeważnie w te soboty i niedziele, jak wypocznę.
Ale to tutaj, to co innego, pod przymusem. Boże, Boże, zaczęłam się modlić,
zarabiam nieĽle traktor coraz bliżej, wyrzec się tego wszystkiego. Franuś
tyle nadziei pokładał w tym moim wyjeĽdzie, a ja mam to wszystko zaprzepaścić.
Nie umiałam sobie dać rady. Tu
dolary a tam cnota i wierność małżeńska. Co wybrać?
Pyta się Pani dlaczego nie poszłam
na skargę?
Pani chyba życia nie zna? Gdzie
i do kogo, przecież oni się wszyscy znają. Do Amerykanów nie pójdę, no bo
jak się rozmówię? Mówi Pani, że mogłam zmienić pracę? Czy Pani myśli,
że gdzie indziej jest inaczej, wszędzie się trzeba opłacać jak nie pieniędzmi
to czym innym. Taki tu już zwyczaj. A pozatem jak się człowiek narazi, to mogą
zadzwonić do Imigrejszyn i deportują, przecież nam nie wolno pracować.
Ale wrócę do tego, co było
dalej. Jak wracaliśmy z roboty to przesiadłam się do takiej jednej statecznej
kobiety i zaczęłam zwierzać się ze swoich utrapień. Gdy jej wszystko
opowiedziałam, to ona zaczęła się śmiać.
Kobito, mówi mi ona, na jakim
ty świecie żyjesz, gdzieś ty się chowała. Ty myślisz że jesteś jedyna,
którą ten zaszczyt spotkał. Ou tu już wszystkie „przeleciał”,
teraz na Ciebie kolei.
Nie bądĽ głupia, tu się liczą
dolary, tu jest Ameryka. Popatrz na te dziewczyny, nie każda z dobrej woli
chciała, ale liczyć umią i robotę mają. Jak chcesz co zrobić, to wyzbyj się
skrupułów, nic ci nie ubędzie, a korzyści będziesz miała. Pozatem jak
przyjdzie nowa, to ci da spokój. BądĽ mądra, gorzej by było jakby przyszedł
nowy i z każdą chciał od początku, ale może go zostawią.
Tak to jeszcze gorszy mętlik w
głowie i do rana oka nie zmrużyłam. Rano powiedziałam sobie; wszystkie przez
to przeszły to i ja muszę.
No i popełniłam ten grzech śmiertelny.
Na drugi dzień przyszedł pan
boss, wesolutki jak skowronek, tylko mu ten czerwony nochal szklił się, a
oczka kaprawe latały jak myszy. Zaciągnął mnie na ten przeklęty karpet i
brał co mu się należało!
Ja w tym czasie powtarzałam
sobie w duchu; dla Ciebie to mężu, dla Was dzieci ma ofiara. Siły to on za
wiele nie miał i szybko skończył tę miłość. Na koniec to mi powiedział,
że jestem krowiasta, ale on mnie podszkoli.
A teraz zmykaj do roboty, bo się
nie wyrobisz, i klepnął mnie w pośladek, aż jęknęłam.
Poszłam kończyć te moje obowiązki,
lecz łzy zalewały mi oczy, tak że mało co widziałam. Ani rusz nie mogłam
zrozumieć, jak tak może być, robi się jak wół za czterech, zapłata taka,
że żaden murzyn nie chciałby pracować i jeszcze dawaj siebie, bo inaczej
zwolnią.
I to rodak – rodakowi tak
robi. Czy taki porządek świata?
Pan boss przychodził, brał
daninę, pod biurka już nie zaglądał, lecz zrobić trzeba było wszystko, bo
nad nim też byli wyżsi, którzy często wpadali na kontrolę i jeżeli coś
nie tak, to fora ze dwora. Trzeba się było starać.
Najlepsza to ta sobota i
niedziela, czyli te „weekendy”,
jak tu nazywają. Wyśpi się człowiek do syta, porządek koło siebie zrobi,
do kościoła pójdzie, ze swojakami też się spotka. Jak wyjdzie się tak w
niedzielę na ulicę Milwaukee, to jak by się w Polsce przedwojennej było.
Ludzie se spacerują, śmiechy, pogwarki, sklepy pootwierane, polki i oberki
tylko dudnią.
Nawet ten i ów rodak, a to na
chodniku leży, a to latarni się trzyma i śpiewa ludowe piosenki, słowem
swojsko i dobrze, jak by się w Polsce było. Aż żyć się chce, zaraz człowiek
zapomina o swojej niedoli i strapieniach. W domu z sąsiadami to też różnie
się układało, zmienili się ludziska, oj zmienili. Swary i kłótnie o byle
co, jeden na drugiego wilkiem patrzy, to jeden drugiemu weĽmie garnek, to soli
i prawie do bijatyki dochodzi. Jak kto zarobi trochę więcej, to inni się do
niego nie odzywają.
Nic tylko ciągiem o dolarach mówią,
zamiast książeczkę do nabożeństwa, lub gazetę to tylko 2 razy dziennie książeczkę
z banku czytają.
Skąd ta zawiść nie mogę
zrozumieć Co prawda to te tymczasowe małżeństwa zgodnie ze sobą żyją, nie
powiem, owszem od czasu do czasu to się nawet pokłócą, nawet jedno drugiego
szturchnie, ale się szybko godzą i jak wyjdą na ulicę, to aż miło popatrzeć.
Pod rączkę się prowadzą, w oczka sobie patrzą. Nic to że głowy nieraz
siwe, grunt że zgoda jest i miłość. O rodzinach w Polsce też nie zapominają,
paczki i listy ślą wspólnie, moja sąsiadka to nawet temu „amerykańskiemu” mężowi listy na brudno pisze do jego żony,
które on musi przepisywać. Ona mówi, że on pisze za „romantycznie” i ona go musi cenzurować.
Co tu gadać, zawsze to w parze
lepiej żyć, jest do kogo gębę otworzyć, wyżalić się, lżej jakoś
przetrwać. Nic Anielka, powiedziałam sobie, musisz też coś dla siebie znaleĽć,
będzie Ci lżej.
W tygodniu to nie ma czasu, ale
w weekendy? Aż wyje coś w człowieku z tej tęsknicy, że i trudno wydolić.
Tym bardziej, że widoki mam niezłe, dolary zgarniam. Co prawda nie tyle, co
sobie obiecywałam, lecz dziękować Bogu i za to.
Pan boss po tygodniu jakoś dał
mi spokój, bo jedna sprzątaczka zachorowała, to ją zwolnili i przyjęli nową,
to teraz na niej swoje praktyki wykonuje. Zaczęłam sie rozglądać za czymś,
ale w piwnicy przecież nikogo nie znajdę.
Którejś soboty moi sąsiedzi mówią
mi: odstaw się na wieczór, to pójdziemy się gdzieś pobawić. Musisz zobaczyć
ze w tej Ameryce kultura też jest. Ciekawa byłam jak taka amerykańska zabawa
wygląda. Pytam się tylko, jak my się domówimy, przecież ani wy, ani ja po
ichniemu mówić nie umiemy. Na to oni w śmiech, przecież my pójdziemy do
polskiego lokalu, jakich jest pełno na Jackowie i wszystkie prowadzą Polacy,
nawet nieĽle sobie z tego żyją, oj nieĽle, co poniektóry to nawet co tydzień
swoje zarobki tam niesie, jak do banku.
Włożyłam swoją najlepszą
sukienkę, gębę też tymi mazidłami wysmarowałam i na tańce.
Lokal piękny, tylko trochę
ciemnawo, chyba światła żałują, ludu kupa i młodych i starych.
Starych nawet więcej, gwar, śmiechy.
Już od progu, jak usłyszałam tę muzykę, to tam mnie serce ścisnęło, a łzy
to same ciurkiem płynęły.
Grali tak pięknie, swojsko,
rzewnie, zupełnie jak w naszej remizie strażackiej na zabawie, też mieliśmy
najlepszą orkiestrę w powiecie. Grali akurat o statku, którym mąż wraca do
domu, a żona i dzieci go witają. Ledwie się wlokłam do tego stolika, tak się
rozczuliłam, Boże, myślę sobie, świat taki wielki, a wszędzie ten polski
naród znajdziesz.
Jako te ptaki, gdzie mogą to
uwijają sobie gniazda. Zaraz przy stoliku widać, ze to Ameryka. Te kelnerki to
wprost na wyścigi lecą do gości.
U nas to jak się poszło do
gospody to i dwie godziny człowiek musiał na nią czekać, a jak gębę rozdarła
to człowiek cierpł i jeść się odechciewało. Ale u nas kelnerka to nie byle
co.
Szybciutko dostaliśmy te
drinki, jak tu wszystko, co się do picia nadaje nazywają. Rozglądam się
sekretnie po Sali i widzę, że ludziska roztańczone, rozbawione, aż miło. Oj
należy Wam się ta rozrywka, należy, co Wy tutaj oprócz roboty macie, pomyślałam,
bawcie się, tyle waszego. Orkiestra pięknie gra, nawet taka panienka co to ją
w telewizji widziałam, i gazety ciągiem o niej pisały, tutaj śpiewa.
W kraju pewnie, żeby ją
zobaczyć to trzeba by stać z godzinę i więcej za biletami, a ile jeszcze
forsy wybulić. A tutaj, proszę chcesz zobaczyć, wystarczy wejść.
Chłopców też moc, a jeden ładniejszy
od drugiego. Co prawda bawią się raczej przy stolikach, jakby się do tych
stolików przyssali, ale co się dziwić, napracowane to wymęczone, czy chce się
takiemu wygibasów. Czy nie lepiej posiedzieć, społecznie pogwarzyć, wyżalić
się jeden przed drugim ze swoich utrapień. Napić się tej wody ognistej, która
precz odgania wszelkie strapienia. A pozatem na tym parkiecie to taki ścisk, że
choć te tańczące pary leżą prawie jedno na drugim, aby innym miejsca zrobić,
to i tak ciasno.
Siedzę se tak w tym kąciku,
tego drinka popijam, a wódki to do niego chyba kroplomierzem nalewali, sama
woda i lód, moi sąsiedzi te twisty wywijają.
Czekam.
Po jakiejś godzinie podchodzi
do mnie jakiś człowiek i do tańca prosi. Zerwałam się tak że aż krzesło
przewróciłam i myślę, no nareszcie Chłop jak świeca, wysoki, wąsiasty,
muzyka też odpowiednia, bo akurat tango grali a nie jakieś tam murzyńskie
podrygi. Poszliśmy w tan, mówi mi on zaraz na początku, przytul się, co ty
taka z daleka. Niby co? Pytam, no przytul się, co głucha jesteś? Przepraszam,
ja mu odpowiadam, przecież ja Pana nie znam. Acha, nie znasz, aleś ty dzika,
on mi na to, od kiedy Ty w Ameryce jesteś? Tu jest wolność, ja uznaję tylko
miłość wolną, nieskrępowaną przesądami wyzwolenie w miłości, ot co.
Panie ale ja mam męża i dzieci, a poza tym Pan tak uczenie mówi że mnie pojąć
trudno. Widzę że nie mam co z Tobą gadać, on mi na to, i zostawił mnie na
środku a sam odszedł. Z tego wstydu nie pamiętam jak doszłam do stolika.
Czuję że zrobiłam głupstwo. Patrzę na ten parkiet i widzę, że inni tego
przytulania sobie nie żałują, oj nie. Szczególnie te baby, to tak prą na
tych swoich taneczników, jakby ich chciały udusić.
A najbardziej te wiekiem
starszawe, tak garną w siebie tych swoich amantów, że z pomiędzy piersi
tylko czubek głowy im widać. Nic tylko i mnie tak trzeba robić, pomyślałam,
bo inaczej to nic z tego, trzeba czekać, może się jeszcze jakiś zgłosi. I
zgłosił się. Nie był może już taki przystojny, bo i siwy i oczy mu tak
jakoś niespokojnie latały i rozglądał się, ale był i basta. Za to w tańcu.
CUDO. Przycisków już mu nie żałowałam, nawet sama wciskałam w niego to i
owo, a biust to pod sam nos podtykałam.
Owszem grzeczny był, do stolika
się przysiadł, drinka mi kupił, tylko się bardzo na boki rozglądał, jakby
się bał czegoś.
Po małej chwili mówi mi, że
jest zmęczony i że chce mnie odprowadzić i chociaż żal mi było muzyki
zostawić, to jednak wyszliśmy.
Powiedział, że ma samochód,
to mnie odwiezie. Co było w tym samochodzie, to wstyd się przyznać.
Och, jakie wielkie kochanie!
Nawet nie żałowałam swej wiarołomności. Ten Pan powiedział, że
najbardziej to lubi wakacjuszki, dopiero tutaj się dowiedziałam, że jestem na
wakacjach, no bo niby skąd mogłam wiedzieć, jak wyglądają wakacje.
Całe życie ciężko pracowałam,
dzieci, gospodarka, kiedy czas na jakieś tam wakacje.
Wakacjuszki, uświadamiał mnie
on, to dopiero kobity, wyposzczone to, potrzebujące, dadzą z siebie co człowiekowi
potrzeba.
On był znający, mieszkał
tutaj na stałe, miał nawet żonę i dzieci, ale taką żonę to kochać nie można,
znaczy się gangrena jakaś.
Zupełnie go nie rozumie, a on
człowiek uczuciowy, miłości i wyrozumienia potrzebujący.
Tak, że musi szukać kogoś,
kto go zrozumie, tylko on jest strasznie wrażliwy i szybko się zraża i co którą
znajdzie to jest nie taka i musi ciągle szukać od nowa.
Zobaczymy – może Ty się
nadasz, tylko musimy się spotykać. Jutro jak żona pojedzie do kościoła, to
po Ciebie przyjadę, będziemy się bliżej poznawać. Do jutra.
Czułam się jak „szesnastka”,
bo nareszcie mam swojego i to takiego delikatnego, uczuciowego, pana całą gębą.
Mam ten swój raj. Resztę nocy z wrażenia nie spałam, tak byłam rozmarzona,
co tam traktor, co kultywator, najważniejsza to miłość!
Owszem mój Franuś kochał mnie
na swój sposób, lecz czy takie kanciaste, napracowane, chłopisko może dać
takiej wrażliwej jak ja kobiecie, tego czego ona potrzebuje. Ten to co innego,
delikatny, słowem PAN, a do tego przez tę zołzę, tę swoją babę, nieszczęśliwy.
Rano, jak ta jego ślubna nie poszła do kościoła, ten mój absztyfikant
przyjechał. Pojechaliśmy do jakiegoś parku i znowu miłość, a samochód duży,
miejsca że ho, ho, ho.
Tylko czasu nie mieliśmy dużo,
bo on musiał być w domu, zanim ona wróci z kościoła, bo jakby go nie zastała
to od razu, piekielnica, awanturę mu robiła. Umówiliśmy się za tydzień.
Pani, co to miłość robi z człowieka,
latałam jak na skrzydłach, nawet zmęczenia nie czułam, tylko czekałam tej
soboty. Tak się rozmiłowałam, że nie mało się wściekłam, lecz cóż,
trzeba czekać tej soboty, a że roboty dużo, to czas szybko zleciał.
W sobotę jak było umówione przyjechał, w samochód i hajda w ustronne
miejsce. I miłość, dzika, nienasycona. Jak się nacieszyliśmy, to on mówi,
że chyba ja jestem tą na którą czekał tyle czasu i że mnie kocha.
Myślałam, że serce mi z radości
pęknie. On mi proponuje, żebyśmy gdzieś wyjechali, najlepiej do Australii,
bo to daleko i ta jego himera go tam nie znajdzie. Będziemy leżeć w cieple,
jeść banany. Pracować nie będziemy, bo on zdrowia nie ma, tylko się kochać
pod palmami. Dobrze, mówi mi, że na ten traktor nie wpłacałaś, to na początek
tych dolarów starczy. Trochę się wystraszyłam i mówię, czy z tym wyjazdem
nie moglibyśmy poczekać trochę. To on, że czekać nie możemy i daje mi
tydzień do namysłu, jeżeli się nie zdecyduję to zrywamy.
Przez ten tydzień męki
przechodziłam, robota mi nie szła, byłam jak nieprzytomna, głowa mnie bolała.
Boże co robić? Stracić go nie chciałam, no bo taki chłop, tyle mi dał tej
miłości, a z drugiej strony zapomnieć o dzieciach i jechać do tych kangurów,
jeść banany, które nawet polubiłam, ale jeść ich tak codziennie, toż to
obrzydnie. W piątek podjęłam decyzję: nie jadę i basta.
Gdy mu o tym powiedziałam, to
myślałam, że się wścieknie. Zaklął straszliwie i powiedział, że jestem
taka jak wszystkie, że każdej proponował wyjazd i żadna głupia się nie
zgodziła. Nie ma prawdziwej miłości. Przepraszałam, prosiłam, lecz machnął
tylko ręką i kazał mi wysiadać z samochodu. Tak to zostałam porzucona.
Co ja się nacierpiałam, jeść
nie mogłam, schudłam, tak to miłowanie weszło mi w głowę, a wyjść nie
chciało. Ale czas wszystko łagodzi, a pozatem zdarzają się gorsze nieszczęścia,
wobec których moja miłość to pestka.
Przychodzę kiedyś w nocy z
roboty, a mój sąsiad Wacek, poczciwe chłopisko, leży na korytarzu, łbem w
posadzkę tłucze, a zawodzi, że strach słuchać. Nic tylko zwariował,
przemknęło mi przez głowę. Podleciałam do niego, chwytam go za rękę. Wacuś,
co Ci to, umarł Ci ktoś? Gorzej Anielciu, gorzej i wali w tę posadzkę, aż
się dziury robią. Nie mogłam się nic dowiedzieć, bo tylko bełkotał i od
zmysłów odchodził. Inni mi powiedzieli dopiero co się stało.
Wacuś był tu w Ameryce od
roku, pracował na dwóch robotach, świątek, piątek bez chwili odpoczynku.
Nie jadł, nie pił, nie palił, aby tylko tych dolarów uzbierać, jedzenie po
kryjomu ze śmieci wybierał, co Amerykany wyrzucili. Składał na tego „Poloneza”, chciał mieć najładniejszy samochód we wsi.
Jak nazbierał już tyle, że mu
wystarczyło na ten samochód, to poszedł do takiego biura, co to wszystkie
sprawy ludzkie załatwia. Tych biur jest pełno, załatwiają wszystko, paczki
do Polski, wycieczki, bilety na samolot, przedłużają paszporty. Przyjmują wpłaty
na samochody, maszyny, jednym słowem żyją sobie nieĽle z Polaków. W tych
biurach jak się wpłaca na jakąś maszynę lub samochód, to trochę opuszczają
z ceny, jedne więcej drugie mniej. Wacuś wpłacił na ten samochód w takim
biurze, gdzie dali mu tej zniżki najwięcej. Czeka chłop miesiąc, dwa, trzy a
samochodu w Polsce jeszcze nie ma, nic tylko powypłacali sobie te ludziska
pieniądze na konta i procenta im rosną, ale gdy pięć miesięcy czekał
nadaremnie to się zaczął denerwować.
Któregoś dnia mówi: pójdę i
zrobię porządek, za każdy miesiąc zwłoki dobrze mi zapłacą. Poszedł i co
widzi: ludzi kupa, tylko biura już nie ma, ludzie patrzą i nic nie rozumieją:
było a nie ma. Okazało się, że właściciel nazbierał od ludzi pieniędzy i
się ulotnił, kamień w wodę, nikt nic nie wie. Co tam się wyrabiało, to
niesposób opowiedzieć, niektórzy to od rozumu wprost odchodzili, powpłacali
na traktory, maszyny, samochody i wszystko przepadło. Wacuś chciał się
wieszać, ale żeśmy mu jakoś przetłumaczyli, lecz co chłop przeżył, to
tylko BÓG ŚWIĘTY wie. Takiego drania co skrzywdził tyle ludzi, to tylko rżnąć
na żywca.
Ile nocy nie przespanych, ile
pracy kosztowało tych ludzi, aby tyle pieniędzy zaoszczędzić, a taki ptaszek
zabierze wszystko i tyleś go widział. Nawet choćby go zamknęli to jak zapłaci
kaucję, to go wypuszczą, i jest tu sprawiedliwość na tym świecie.
Jak się wali, to wszystko na
raz, jeszcze się dobrze nie pozbierałam z tych miłosnych zawodów, a tu już
drugie nieszczęście. Zwolnili mnie z tej drugiej roboty! I to o glupstwo. W
tych biurach amerykańskich to nie można powiedzieć, dbają o urzędników,
tej kawy, herbaty, cukru oraz wiele innych rzeczy jest pod dostatkiem. A
wiadomo, że nasze ludzie są oszczędne, a w Ameryce to już szczególnie. Więc
jak tego tutaj leży kupami, to i co ma taki czy owaki lecieć po to do sklepu i
wydawać „zielone”, kiedy tu można co się chce wzięść, tylko wybrać
taki moment, żeby nikt nie widział. Ja też brałam, nie powiem, ale po
troszeczku, ot żeby dla siebie i dzieciom czy krewniakom wysłać. Aż
któregoś dnia woła mnie jeden polski człowiek, który pracował przy
sprzątaniu piętro niżej, i prosi żeby mu pomóc.
To co miałam odmówić,
powiedzieć, że nie pomogę? Zeszłam na dół, a on prosi, żeby mu podać
worek, worek był ciężki, sam by tego nigdy nie podołał. Pomogłam i przy
tej pomocy zastał nas boss, jak otworzył ten wór, to się za głowę chwycił,
bo i co tam nie było, kilami wszystkiego co tylko leżało, to ten pchał do
wora.
Boss zzieleniał i wpierw chciał
na policję dzwonić, ale potem machnął tylko ręką i powiedział, że mamy
się natychmiast wynosić i żeby nasza noga nigdy w tej firmie nie stanęła.
Próbowałam tłumaczyć, że ja tylko pomagałam, ale nie chciał nawet słyszeć,
tylko tak ryknął, że lepiej było za blisko nie być. Tak to za pomoc i dobre
serce zostałam bez tej drugiej roboty. Rano wyjeżdżałam na te „domki”,
wracałam, coś sobie ugotowałam, pochodziłam po sklepach, coś tam kupiłam i
do tej swojej piwnicy.
Najgorsze to proszę Pani, jak
człowiek siedzi tak sam i tylko myśli, co tam dzieci teraz robią, jak sobie
radzą? Patrzy się na te lecące samoloty i dusza chciałaby polecieć razem z
nimi. A jak przyjdzie wiosna, to aż się rwie coś w człowieku, tam wiosna
jakaś inna, człowiekowi się zdaje jak by się rodził na nowo, te łąki,
lasy, kwiaty, niech Pani powie czy jest gdzieś piękniej jak u nas? U nas nawet
ptaki śpiewają inaczej, weselej. Albo ziemia. Czy może być piękniejszy
zapach od zapachu ziemi? Jak tak człowiek wyszedł szarówką w pole, to się
widziało, jako by te zboża, trawy, każda Boża roślina przemawiała do
ciebie swoim zapachem, swoją urodą. A tutaj nawet ziemia nie pachnie, wszystko
jakieś inne, obce. Niby tak samo rosną drzewa, kwiatki ale to jakby nie dla
nas. Czy Pani pamięta zapach lasu, smak czarnych jagód, po których ręce i gęba
długo nie dawały się odmyć? Być może wszystko tutaj na wygląd jest ładniejsze,
dorodniejsze, ale to nie takie same, to nie nasze.
Mówi Pani, że Ameryka jest piękna,
tylko ją trzeba poznać?
Może, ja tam nigdzie nie byłam, nic nie widziałam, ale czy dla chłopa z
dziada pradziada, którego ta polska ziemia wykarmiła, który ją hołubił,
jak własne dziecko, rozmawiał z nią, moze być gdzie indziej miejsce? Nieraz
patrzę na tych naszych ludzi, mają ten dobrobyt, którego w Polsce by może nigdy nie mieli, tylko radości w sobie jakoś nie mają.
Są niby te kwiaty, którym odcięto korzenie, zasychają w tym swoim
dobrobycie, więdną.
Mówi Pani, że filozofuję, że
tutaj jest wolność, poszanowanie człowieka, jego godność? Może, ale ja
jestem prosta, głupia baba, nie znam się na polityce, ot lubię tylko tak na
ludzi popatrzeć, czuć ich, obserwować ich życie.
Jak już powiedziałam, zostałam
tylko na jednej robocie, ciężko, pieniędzy mało, szkoda marnować czasu,
zaczęłam się rozglądać, może coś znajdę. Ale znaleĽć nie łatwo, ludzi
więcej jak roboty.
Zaczęłam czytać gazety. U nas raz na tydzień kupuje się gazetę. Na
niedzielę. Mamy takie dyżury, jeden kupuje w jednym tygodniu, drugi w następnym.
Mało ludziska czytają polskie gazety, oj mało. Ale co się dziwić, drogie
to, że strach. Za takie trzy gazety to można pół litra wódki kupić i człowiek
chociaż wesoły, coś z tego ma, a z tej gazety to co. Nic. Przeczyta się i do
śmieci, czy nie zmarnowany pieniądz?
Inna sprawa, jak się szuka
roboty czy mieszkania, ogłoszeń jest kupa. Prawie cała gazeta jest zapełniona,
nieraz to te redaktory nie mają nawet miejsca, żeby napisać coś do czytania.
Ale te reklamy też można poczytać. Człowiek się dowie gdzie sprzedają kiełbasę,
gdzie buty, meble, do jakiego pójść doktora? Słowem tutaj ta reklama jest
najważniejsza, bez niej ani rusz. Nawet raz z takiego ogłoszenia poszłam do
dentysty, bo mnie ząb bolał. Od razu widać, że fachowiec pierwsza klasa,
stwierdził, że chociaż zęby mam zdrowe, ale nieładne i powyrywał mi coś
pięć.
Powiedział, że mi zrobi
lepsze, że jak się uśmiechnę, to każdy będzie wiedział że od dentysty...
Na pewno byłabym sobie te nowe
zrobiła, ale tyle zapłaciłam za to wyrywanie, że na wstawienie to już mi
pieniędzy brakło.
Ale wrócę do tej roboty, widzę
w tej gazecie, że ogłaszają się takie agencje, które dadzą robotę, a
zarobki to takie, że większych nie potrzeba.
Poszłam do takiej agencji. Taka
miła, grzeczna panienka mnie przywitała i pyta się mnie, jaką chcę pracę.
Oj Pani, mówię ja do niej,
jaka by nie była, aby dużo zarobić. Mam dla Pani taką pracę, mówi mi ona,
jutro niech się Pani spakuje i rano przyjedzie, to Panią zawiozę.
Będzie się Pani opiekować
chorą, zarobki duże, na pewno będzie Pani zadowolona. Na drugi dzień spakowałam
to co było najpotrzebniejsze i dalej na tę służbę. Wsadziła mnie do
samochodu i jedziemy.
Jak już dojechałyśmy przed
ten dom to Pani agentka mówi, żeby tutaj w samochodzie zapłacić jej za
znalezienie pracy tyle, ile zarobię przez tydzień.
Żal mi było tych pieniędzy,
ale co zrobić, nic za darmo nie ma, zapłaciłam. Weszłyśmy do tego domu,
otworzyła nam jakaś starsza pani, coś ze sobą poszwargotały po angielsku.
Agentka powiedziała, że będę
opiekować się tej pani matką, chciałam ją zobaczyć, ale powiedziały mi,
że śpi i dopiero jak się obudzi to pójdę do niej.
Agentka pojechała, a ja zostałam
na tej służbie. Za małą chwilkę ta pani przychodzi do mnie i pokazuje, że
mam iść za nią, prowadzi mnie na górę, otwiera drzwi do jakiegoś pokoju,
nagle jak nie rypnie mnie coś w głowę, aż gwiazdy zobaczyłam. Patrzę na łóżku
siedzi jakieś babsko i tak wrzeszczy, że skóra cierpnie, co ma pod ręką to
wali w nas, wygląda, że tylko miotłę do ręki i na Łysą Górę. Ta córka
podleciała do niej, coś na nią wrzasnęła i ta się trochę uspokoiła. Ot,
myślę sobie, ale mam robotę, żeby tylko mnie nie zabiła, bo jak chwyci coś
ciężkiego to i zabić może, nic tylko jakaś szalona. Ta córka skinęła, że
mam zostać i sama wyszła z pokoju.
Chcę podejść do tej starej, a
ona jak znowu nie wrzaśnie i do tego zaraza pluje. Jak tu podejść, myślę
sobie, kazali mi ją umyć i nakarmić, jakoś muszę. Wzięłam wodę i zaczęłam
się skradać, a przy tym śpiewałam jej piosenki, żeby ją jakoś zmylić. Mało
to jednak pomogło, darła się i kopała, a silna była, że strach.
Jak wyglądało mycie, to lepiej
nie mówić? Odgryzła mi palec. Rozpłakałam się, no bo jak tu wytrzymać,
palec rwie, głowa boli, z sił opadam, stara koncertuje dalej, a do tego wpada
ta córunia i coś na mnie wrzeszczy. Dom wariatów. Położyłam się na takiej
kanapce i myślę, drzyj się cholero, może osłabniesz. Ale gdzie tam, patrzę,
a ta zasikała się, całe łóżko pływa, nic tylko trzeba porządek zrobić.
Co mnie to nerwów kosztowało, to szkoda mówić.
W nocy też o spaniu nawet mowy
nie było. Na drugi dzień to samo, widzę że w żaden sposób się tu nie
utrzymam, gdy tylko ta córka gdzieś wyjechała, to dopadłam telefonu i szybko
zadzwoniłam do znajomych, żeby po mnie przyjechali. Jak przyjechali, to ta
panie jeszcze nie dość, że za dwa dni nie zapłaciła, to jeszcze awanturowała
się, że tym Polkom to się w głowach poprzewracało, nie szanują roboty.
Pani, jak wypadłam na dwór, to jakby mnie z klatki wypuścili, tak się cieszyłam
wolnością, nawet nie żałowałam tych pieniędzy, co mnie przepadły u tej
agentki, jeszcze dzień abym chyba zwariowała.
Tak to na chwilę dość miałam
szukania roboty. A tym gazetom to już zupełnie przestałam wierzyć.
Zaczęłam znowu pracować na
tych domkach, lepsze to niż nic. Ale nowe nieszczęście, rozeszła się pogłoska,
że taki urząd łapie Polaków, którzy pracują nielegalnie i deportuje do
Polski. Wszyscy popadli w popłoch, wiadomo że każdy z nas pracuje tu
nielegalnie. Takiego mojego znajomego to dopadli w fabryce, skuli w kajdany,
przywieĽli do domu, kazali zabrać rzeczy i jak złoczyńcę odwieĽli na
lotnisko i do Polski. Ludzie bali się wychodzić na ulice, do sklepów. Niektórzy
to nawet mówili, że to Polacy jeden na drugiego donosił do tego urzędu, ale
ja tam nie wierzę, chyba to tylko plotka, gdzieżby tam brat bratu zrobił coś
takiego.
Tak to przygnębiony każdy
chodził, bo w każdej chwili mogą złapać i koniec z zarobkiem, żegnaj
Ameryko. Szczęśliwy był ten, kto miał tę zieloną kartę, co prawda mało
kto z tych wakacjuszy miał tę kartę, ale niektórzy mieli. Przedtem to można
było ją prawdopodobnie sobie kupić. Kosztowała wprawdzie niemało, ale się
opłacało, bo to człowiek się nie szwędał po jakiś urzędach, nie czekał
latami, nie musiał się żenić. Ot dzisiaj zapłaciłeś, a jutro dostałeś.
A jak ma się tę kartę, to człowiek inaczej się zaraz liczy, i zarobek
lepszy i robota lżejsza, a jakie się ma powodzenie? Kiedyś pamiętam jak byłam
młoda i jakiś chłopak chciał panienkę do domu zaprosić to mówił, że ma
znaczki do oglądania, kanarki, czy coś innego, a tutaj to taki od razu
startuje z zieloną kartą. Ale jak mówiłam, te czasy jak tę kartę można było
zdobyć, minęły, wszystko musi być teraz legalnie.
Najlepszy sposób na tę kartę
to ożenek, żeni się taki bez karty z taką z kartą i po krzyku, wszystko
legalnie. Co prawda te śluby teraz podrożały, oj podrożały, nawet parę
tysiączków trzeba wybulić, żeby się z tą kartą ożenić. Ale ludzie płacą.
Moja koleżanka to też się dla tej karty ożeniła, co prawda miała w Polsce
męża i dzieci, ale to tutaj głupstwo, te adwokaty to tak załatwią, jak się
im dobrze zapłaci, że za tydzień już człowiek jest wolny, mało tego, nie
ma znaku że się było żonatym czy mężatką. Kawaler i panna od urodzenia,
zresztą te rozwody w Polsce są nieważne, to co sobie ludzie mają żałować.
Więc ta moja koleżanka wyszła za mąż, zapłaciła ile trzeba, wesele sprawiła,
pan młody wziął pieniądze i poszedł, jak stracił te pieniądze to
przypomniał sobie, że nie miał nocy poślubnej, wrócił i jeszcze mu jeść
musi dawać.
Ale takie wypadki się rzadko
zdarzają, przeważnie ludzie grzecznie te interesy załatwiają, z rączki do rączki.
Ale ja na tę kartę to liczyć nie mogłam, pieniędzy nie miałam. Co ma być
to będzie, wola Boska.
Stałam się trochę
spokojniejsza, bo ten traktor już wysłałam, miałam ochotę nawet wracać,
ale Franuś mi pisze, ża a to, a to tamto by się jeszcze przydało i dobrze by
było, abym jeszcze trochę popracowała. Trzeba teraz dom postawić. No, myślę
sobie, ja tu jeszcze nie jeden roczek przy moich zarobkach posiedzę. Zaczęłam
znowu szukać roboty, ale szczęścia jakoś nie miałam, gdzie poszłam to albo
już zajęte, albo się nie nadawałam.
Co prawda to te wiejskie kobiety
to i tak miały więcej szczęścia, najgorszym to tym z tytułami, im to ciężko
co znaleĽć. Jak taki pracodawca zobaczył taką paniusię, to nie ma mowy, żeby
przyjął, jemu trzeba zdrowej, silnej baby, wytrzymałej, żeby nie kwękała i
narzekała, że za dużo roboty. Nieraz to żal mi było tych bidulek, nienawykłe
do roboty, wydelikacone. Ale co miały robić, pracować trzeba, tutaj nie ma
dyrektorowej, tu na tego dolara trzeba ciężko pracować. Chociaż niektórym
się to nawet życie układało nieĽle, jedna moja znajoma, profesorka, to
poznała takiego Amerykanina z kupą forsy. Tak się rozkochał, że nawet żonę
i dzieci porzucił, mieszkanie jej wynajął, kupował co chciała, pracować
jej nie pozwolił.
Miał tylko jedną wadę: był
zazdrosny. Jak wychodził do pracy to ją w domu zamykał, a jak musiała pójść
do rodziny czy gdzieś coś załatwić to jej zakładał taki pas na cnotę.
Chyba żeby tej cnoty nie zgubiła? Czego to te ludzie nie wymyślą, niejednej
to by się taki pas przydał, gubią te cnoty byle gdzie, że i znaleĽć póĽniej
nie mogą. Ale co zrobić, takie to już życie.
Kiedyś poszłam sobie do
takiego sklepu co to używaną odzież można za bezcen kupić, dużo naszych
tam kupuje, bo to tanie, za parę dolarów to można wory tego nakupić i parę
paczek do Polski wysłać. Wybieram spódnice, a tu przychodzi jakiś pan i
prosi, żeby mu pomóc dla żony coś wybrać, bo on się na babskich szmatach
nie zna, tylko żeby było tanie. Od słowa do słowa zaczęliśmy rozmawiać,
nawet miły był i grzeczny, tylko bardzo samotny. Przyjechał prawie w tym
czasie co ja, był jakimś ważnym dyrektorem w Polsce, przyjechał tutaj po to,
aby zarobić.
Jego brat też był w Ameryce i
teraz ma chałupę w górach, a koło tej chałupy basen i on też musie mieć
taką chałupę z basenem.
Pracuje w fabryce, zarabia mało
i dlatego musi bardzo oszczędzać, schudł już 20 kilo. Żal mi się zrobiło
biedaka, a że akurat ugotowałam bigos to go zaprosiłam do siebie.
Przypiął się do tej kapusty,
tylko uszy mu się trzęsły. Jak sobie już podjadł, to zaczął się tak
rozglądać po tej mojej piwnicy i mówi, że dobrze mi się mieszka, bo oszczędnie,
a łóżko to mam takie, że na dwoje by starczyło.
Wcześnie dość wyszedł ode mnie, bo miał daleko do domu, a autobus kosztuje,
to musiał iść piechotą. Na drugi dzień ledwie przyszłam z roboty, a on już
czekał. Poczęstowałam go czym tam miałam, pogwarzyliśmy sobie i wieczorem
poszedł do swojego domu. Przychodził tak co dzień, nieraz to aż zła byłam,
bo chciałam sobie odpocząć czy gdzie wyjść, a tu nie mogłam, bo już czekał,
nawet się już zrobił jakiś grymaśny, to mu to nie smakowało, to tamto.
Musiałam nieraz aż prosić, żeby
tylko zjadł. Kiedyś wracam z roboty a ten czeka przed drzwiami z walizkami. Aż
mnie zatkało, co to myślę sobie, nic tylko pogorzelec, widocznie chałupa mu
się spaliła, albo do Polski wyjeżdża. Zdziwiłam się niepomiernie, bo
wiedziałam, że ma dopiero pieniędzy na basen, a gdzie jeszcze chałupa....
Ale on bardzo szybko wyprowadził mnie z błędu, mówi mi, że umyślił sobie
jak żyć oszczędniej, po co ma wydawać na mieszkanie, jak u mnie łóżko
szerokie, to się oboje zmieścimy. No to co miałam zrobić, wyrzucić człowieka
na ulicę, nie przygarnąć?
Przygarnęłam.
Tak to zaczęłam życie we
dwoje w Ameryce. Lepiej to tak bardzo mi nie było, bo to i roboty więcej i
wydatków. Przecież chłopu jeść dać trzeba, a on nigdy pieniędzy nie miał,
bo każdą wypłatę to odnosił do banku, nawet na papierosy dawać musiałam.
Żeby to jeszcze się z tych
obowiązków małżeńskich wywiązywał jak potrzeba, to bym jeszcze nic nie mówiła,
ale gdzie tam, wyznaczył mi tę miłość jeden dzień w tygodniu, bo mówił,
że ma ciężką robotę i nie może się „eksploatować”.
Tak to za dużo szczęścia to mi nie przyniósł. Ale za to czułam się jakoś
raĽniej i już tak się nie wyróżniałam spośród moich sąsiadów.
Nareszcie też miałam swojego i
to na stałe i ta wygoda też, chociaż raz na tydzień, ale była, lepsze to
jak ten post!
Jakoś tak po miesiącu mówi mi
Karolek, że czuje, że mu się dzieje krzywda, bo inne kobiety to chłopom
swoje zarobki oddają, a ja to nic, żadnych pieniędzy mu nie daję, tylko te
paczki do Polski ślę bez opamiętania. Pani, taka mnie nerwa chwyciła, że myślałam,
ze nie zdzierżę. Jeść daję, łóżko dzielę, opieram, przez to małżeństwo
to ani centa nie odłożyłam do banku, a ten mi mówi, że mu się krzywda
dzieje. Wygarnęłam co miałam na wątrobie i powiedziałam, że tak dłużej
być nie może, od jutra ma mi dawać pieniądze na życie. Pani, to on z tej
rozpaczy poleciał się wieszać, złapał się za takie rury i wrzeszczy: za
miskę strawy życie mi odbierasz, ratujcie ludzie! Szatan nie baba! Ściągnęłam
go z tych rur i mówię: jak ci tak Ľle, to się wynoś, żeby twoja noga tutaj
więcej nie postała. To on zaczął mnie przepraszać, po rękach całować, mówić,
że go nerwy poniosły i prosić, żeby mu przebaczyć. Tak to i przebaczyłam,
co miałam zrobić, zawsze we dwoje lepiej.
Tak to człowiek ten kierat ciągnął,
robota, paczki do Polski przez „Polamer”
i nic więcej z tego życia. Ale cóż, wszyscy tutaj tak żyją, aby tylko coś
zarobić i hodu z tej Ameryki.
Za to w Polsce każdy będzie
panem i panią, nikt się nie przyzna, jak tutaj pracował, no bo i po co ma ktoś
wiedzieć, grunt że się „zielone”
przywiozło.
Owszem, niektórzy to nawet
chodzą do szkół, uczą się języka nawet się wybijają, mają stanowiska,
ale to ci przeważnie, którzy są na stałe albo zdecydowali się zostać w
Ameryce to jest im potrzebne mówić po angielsku, a nam po co głowę sobie
nabijać nauką jak wracamy do Polski, do krowy będę mówić po angielsku?
A tych, co zostają tutaj, jest
sporo i takich co przyjechali na odwiedziny i co to przez obóz uciekli z
Polski. Znam nawet takie małżeństwo, co przyjechali poprzez ten obóz, męki
tam prawdopodobnie przechodzili zanim się dostali do Ameryki. Tutaj też na
początku nie wesoło, o prace trudno, języka nie znają, niejedną łzę
wyleli zanim się jakoś urządzili, ale już jakoś się przyzwyczaili i sobie
radzą. Dla młodych to napewno lepiej zaczynać w tej Ameryce, dużo łatwiej,
ale starym to tutaj zaczynać od początku to trudno, oj trudno.
Tutaj to nawet rodzice nie mają
takiego poszanowania u dzieci, gdzie tam, każdy żyje sam ledwo odrośnie od
ziemi to i z matką ani z ojcem się nie liczy, zaraz idzie na swoje i żyje
swoim życiem, ojciec ani matka nie ma prawa nawet coś powiedzieć, a jak się
zestarzeją, to ich dzieci oddają do domów starców i po krzyku. Inne obyczaje
jak u nas.
Ale wrócę do mojego życia.
Karolek nawet na początku, po tym wieszaniu się poprawił, na jedzenie nie
wybrzydzał, ale pieniędzy jak nie dawał tak nie dawał, za to nawet na
spacery mnie zabierał, pod rączkę prowadził, aż się ludzie oglądali, tak
nam ładnie było ze sobą.
Za to w domu był bardzo
zazdrosny, przeważnie jak miał na drugi dzień czeka z roboty dostać, a ja się
upominałam, żeby coś dołożył. Nauczył się wyprowadzać, już że tak
powiem w krew mu weszło. Ubierał się w świętalny garnitur, krawat zakładał,
mówił coś do telefonu, raz to przez pomyłkę wyłączyłam telefon, ale on
chyba nie zauważył, bo gadał coś z godzinę, żegnał się ze mną i mówił,
że odchodzi. Ja początkowo to prosiłam, nawet na tę okoliczność miałam
zawsze jakąś butelkę, po wielu prośbach i wypiciu godził się zostać.
Ale szybko jakoś zorientowałam
się, że naprawdę to nigdy nie wyszedł i przestałam zwracać uwagę, jeszcze
mu doradzałam, jaki ma krawat wybrać. Gdy to on zauważył, zaraz z gębą do
mnie, że na pewno mam innego i chciałabym, aby sobie poszedł. Ale oni nigdzie
nie pójdzie, bo na pewno bym sobie jakiegoś chłopa przyprowadziła, a on by
tego nie zcierpiał, gdyż chyba mnie kocha. Tak to dalej byliśmy razem.
Kiedyś dzwoni to moja rodzina,
która od mojego przyjazdu to nawet znaku życia nie dała, i mówią, że jadą
zwiedzać Amerykę. A że mają jedno miejsce w samochodzie wolne, to mogę z
nimi jechać, mało mnie to będzie kosztować, bo tylko za benzynę zapłacę.
Zapaliłam się do tego wyjazdu, bo zobaczyć taki kawał świata, to dopiero
frajda. Nasłuchałam się różności o tych Florydach, Aryzonach, ciekawa byłam
tego raju na ziemi, jak opowiadali, co tam byli. Szybko załatwiłam parę dni
wolnego, pozwoleństwo dostałam, kiełbasy od Bacika nakupiłam, w samochód i
w drogę. A te drogi szerokie, te samochody to jakby wielka rzeka, która nie ma
początku ani końca, leci to na łeb na szyję, dziw że się nie powybijają.
Gdzie się to tak śpieszy, niewiadomo? My za nimi, aby tylko szybciej. Widzieć
to tak po prawdzie dużo nie widziałam. Wszystko przez te garnitury, bo
nawieszali tego na oknach, że prawie nic nie widziałam. Jak było coś
ciekawego czy znanego to te kuznyki wypadały jak z procy z tego samochodu, zdjęcie
sobie robiły i z powrotem, aby dalej. Pod koniec to nawet już nie chciało mi
się wychodzić do tej fotografii, czekałam w samochodzie.
Tym to sposobem za tydzień byliśmy
z powrotem w Chicago, ale całą Amerykę żeśmy przejechali. A jak mi wszyscy
zazdrościli, że w tylu stanach byłam, a te zdjęcia to cuda, nie mogłam
nawet wysłać do Polski, bo Franuś by pomyślał że nic nie robię, tylko
zwiedzam. Ja w duchu to nawet żałowałam, że pojechałam, bo tyle strat
poniosłam, tyle dniówek straciłam, ale cóż, nie samym chlebem człowiek żyje.
Ale szybko to sobie odbiłam, bo zaraz znalazłam drugą robotę, i to jaką?
Nawet mi się nie śniło, że takie zarobki będę miała i to za nic, naprawdę.
Zaczęłam robić znowu przy
sprzątaniu, na noc, roboty dużo, że ledwie się obrobić na czas można, ale
za to boss, człowiek złoty, dobroć chodząca. Jakoś po tygodniu woła mnie
do siebie i mówi: widzę, że jesteś kobita mądra, nie jakiś tam pleciuch.
Czy chciałabyś zarobić jeszcze raz tyle samo co zarabiasz, a nic więcej nie
robić? Myślałam, że żartuje, ale widzę, że on na poważnie, kto by nie
chciał, mówię mu, tylko jakoś nie mogę pojąć, że tak za darmo pieniądze
dostanę? Jutro zobaczysz, mówi on do mnie, tylko gębę na kłódkę, ani
mru-mru. Na drugi dzień przychodzi tak pod koniec roboty, pokazuje mi plik czeków
i mówi, że jutro mam pójść do banku i wszystkie te czeki wymienić na gotówkę,
na moją książeczkę i na każdym podpisać się takim nazwiskiem, jakie stoi
na tym czeku. Pieniądze mam mu oddać, za
to ma mi dać jednego czeka. Trochę strach mnie obleciał, bo wyglądało to na
jakieś oszustwo. Ale pan boss mnie uspokoił, że nie ma żadnego ryzyka, nikt
tego nie będzie sprawdzał. Patrzę na te czeki, a tam nazwiska ludzi, którzy
wcale nie pracują, znaczy się martwe dusze, tylko że za te dusze ktoś pieniądze
bierze, ale co mnie to obchodzi, nie moja w tym głowa, nie ja to wymyśliłam.
Na drugi dzień podpisałam te czeki jak boss kazał i poszłam wymienić na żywą
gotówkę, trochę strachu to miałam, bo jakby tak coś wywęszyli....
Poszło gładko, wypłacili,
nawet nikt nie spojrzał. Boss czekał pod bankiem, pieniądze mu oddałam, on
sprawiedliwie odliczył tą moją drugą pensję, jeszcze nigdy tyle pieniędzy
przez tydzień nie zarobiłam.
Jedna robota a pensje dwie, ot życie, dopiero zaczęłam wierzyć w Amerykę.
Pieniądze zgarniałam jak grabiami. Tym podpisywaniem to tak sobie pismo wyrobiłam,
jakby w biurze pracowała. Nawet z tego sprzątania domków zrezygnowałam, no
bo po co się męczyć za parę dolarów jak wystarczy parę razy piórem machnąć
i forsa płynie.
A raz proszę Pani to niewiele
brakowało, abym w tutejszym radio wystąpiła, znaczy się taki wywiad chcieli
ze mną zrobić. Idę sobie tak raz ulicą, od JEWELA, kurczaki akurat kupiłam,
bo były po 39 centów, a tu zastępuje mi drogę jakiś Pan i pyta, czy mogę z
nim porozmawiać, on jest z radia?
Czemu nie, odpowiadam, mam trochę
czasu. To ten Pan pyta, czy mi w Ameryce dobrze? Pewnie, że dobrze, mówię mu,
pracę mam, dolary zgarniam, ostatnio to nawet sobie kożuch kupiłam z takim
białym dużym kołnierzem. Pan Bóg by mnie pokarał jakbym narzekała. To ten
Pan dalej mnie pyta, czy czuję, że tutaj jest wolność? Jeszcze jak,
odpowiadam. Franuś daleko, mogę pójść gdzie chcę, wrócić o której chcę,
żeby Karolek nie był taki zazdrosny, ale i tak go zawsze jakoś wykołuję,
tym bardziej, ze on pracuje na drugą zmianę i w tygodniu prawie się nie
widzimy, tyle co w weekendy.
To Pani do Polski nie wraca? –
pyta się on.
Jakże nie wracam, przecież tam
jest moje miejsce, mój dom. Pani, w niego jakby szatan wstąpił, jak nie
zacznie się wydzierać na mnie, aż się zbiegowisko zrobiło, ludzie nas obstąpili
a on wrzeszczy: Reżimówka, do Reżima chce wracać. Panie, cierpliwie tłumaczę,
nie do żadnego Rezima, tylko do Frania, może mnie Pan z kim innym pomylił, mój
Franuś nazywa się Socha, nie jakiś tam Rezim, ja z domu Śliwczanka, żadnego
takiego o takim nazwisku nawet nie znam, może Pan się plotek, nasłuchał ot,
co. Tu ludzie jeden drugiego ciągle na jęzorach noszą.
Ale gdzie tam, nie chciał nawet
słuchać, ja swoje, on swoje, jakiś chory człowiek. Widzę, że innego wyjścia
nie ma tylko się pomału wycofać, tak żeby nie zauważyli. Jakoś mi się udało,
bo do niego przyłączyli się inni i tak zaczęli się przekomarzać, że
chwilowo nie zwrócili na mnie uwagi i udało mi się czmychnąć. Koniec
powiedziałam sobie, na drugi raz żeby mnie krajali to żadnych wywiadów
udzielać nie będę. Dobrze, że akurat w tym zbiegowisku kogoś znajomego nie
było, bo zaraz by donieśli Franusiowi, zaraz by anonim do Polski poszedł, że
nie tylko że mu się żona Ľle prowadzi, ale jeszcze z dolarami zamiast do męża,
jak Bóg przykazał, to sobie jeszcze w Polsce kochanka szykuje.
A te anonimy do Polski to często
kursują. Jak tylko ktoś się na kogoś pogniewa, to zaraz prawdę do żony czy
męża w Polsce pisze, że Kaśka z tym, a Antek z tamtą. Ile te anonimy
nieszczęść porobiły to i lepiej nie wspominać, najgorzej, że ci co piszą
też żyją jak inni, ale jak widać siebie nie widzą. Chyba już taka ludzka
natura, żeby tylko zamieszanie robić. Jak już powiedziałam, czasu miałam więcej,
bo tylko na jednej robocie robiłam, dolarów przez te kombinacje z czekami
zarabiałam, tylko reumantyzm mi sie przyplątał, chyba z tej piwnicy. Nic
tylko musimy zmienić mieszkanie, mówi mi mój Karolek, stać cię na to, pieniędzy
zarabiasz od groma, wstyd żebyśmy tak mieszkali. Żal mi trochę było dolarów,
ale widzę, że innego wyjścia nie ma, z tej wilgoci do cna mnie może pokręcić
i co, wrócę do Polski kaleka?
Zaczęłam znowu czytać gazetę,
akurat było ogłoszenie, że dwóch panów przyjmie na mieszkanie małżeństwo.
Co prawda nie byliśmy małżeństwem, ale czy tu kto dowody sprawdza? Jak się
powie małżeństwo, to małżeństwo, nikt o nic więcej nie pyta. Mieszkanie
duże, ładne, tylko kuchnia wspólna z tymi panami. A panowie też mili,
grzeczni, widać że po szkołach, książek w domu pełno, kultura, że mucha
nie siada.
Nareszcie poczułam się jak człowiek,
pokój ładny, łóżko jak trzeba, swarów ani kłótni żadnych.
A ci panowie to chyba bracia,
chociaż każdy inne nazwisko nosi, może nie po jednym ojcu. Tak się szanują
i kochają, że w mało której rodzinie się to spotyka. Jeden trochę starszy,
nawet trochę łysawy i z brzuszkiem, a drugi jeszcze młodzik, może ma ze 20
lat, ale za to artysta.
W chórze śpiewa. Ten starszy
zawsze wcześniej wstaje, śniadanie szykuje, temu młodszemu do łóżka
podaje, a może to, a może tamto byś Adasiu zjadł, mówi do niego. Jak Adaś
do roboty wychodził, to ten szaliczkiem go utula, żeby nie zmarzł, kanapki do
pracy robi, na pożegnanie całuje, rączką macha. Ot, myślę sobie, tych to
matka wychowała, nie tak jak w innych rodzinach, gdzie kłócą się, klyznia,
do oczu sobie skaczą. Te jak dwa gołąbki, jeden za drugim w ogień by skoczył.
A jakie porządne, na żadną babę się nie obejrzą, wszędzie tylko razem, do
kościoła i na zakupy i wszędzie. Kiedyś ten starszy na parę dni wyjechał i
Adaś tylko w domu został. Wracam ci ja wcześnie z roboty, bo się rozchorowałam
i boss mnie wcześnie zwolnił, a tu już na schodach słyszę wrzaski, krzyki,
jakby z naszego mieszkania dochodzące. Ki czort, myślę sobie, imienin żadnych
nie ma, co się dzieje?
Otwieram drzwi i widzę jakieś
baby i chłopy, wódę piją, na kolanach sobie siedzą, obejmują się, całują.
Nic tylko bal sobie Adaś urządził. Wchodzę bliżej i widzę że to wcale nie
baby, tylko chłopy za baby poprzebierane, wymalowane, na łbach peruki, trudno
odróżnić. Obejmują się, tulą, całują.
Ogłupiałam, co to może być,
myślę, może jaką próbę do teatru robią, ale na teatr to mi wcale nie wygląda,
chociaż przedstawienie jak w cyrku. Co jest u licha, nie mogłam zrozumieć.
Ale ze nie obyczajnie było tak stać z rozdziawioną gębą i patrzeć się na
tych cudaków, to schowałam się do mojego pokoju i deliberuję, co to może być.
Że chłop babę obejmie, pocałuje czy nawet co innego zrobi, to normalne, choćby
ta baba była obca, nie jego, ale żeby chłop chłopa całował, tfu,
paskudztwo. Nagle taki rumor się zrobił, jakby w sam środek tego cyrku piorun
trafił; wpadam sprawdzić co się dzieje i widzę, że ten starszy wrócił,
chyba niespodzianie. Ryczy, jakby go kto dożynał, resztki włosów sobie
wyrywa z łepetyny, Adasia za kołnierz trzyma i jęczy. Zdradzasz mnie,
podepatałeś moje uczucia, wynoś mi się zaraz, ty wiarołomco! Przeklinam cię!
Z mojego mieszkania dom schadzek urządzasz! Wykrzykiwał, jak conajmniej chłop
na swoją babę, gdy ją z innym na grzechu przyłapie. Adaś blady, trzęsie się
jak galareta, coś tam bełkocze, przebierance jak zaczęli dawać drapaka, to
ino schody dudniły, jeden to nawet babskie majtki zgubił. Na wpół gołe
powylatywali. Sodoma Gomora co się tam działo. Wpadłam do mojego pokoju,
przed obrazem Matki Boskiej krzyżem się rzuciłam i zaczęłam się modlić; O
Matko Przenajświętsza czemu to musisz patrzeć na takie plugastwa?
Spuść jakąś lawę ognistą,
nie pozwól, żeby szatan panował nad światem. Przecież to juz koniec świata
się chyba zbliża. Chłopy z chłopami żyją, boskie prawa odwracają i ty na
to patrzysz?
Jak Karol wrócił z roboty to
już byłam spakowana. Ostro powiedziałam, że ani minuty nie będę pod
dachem, gdzie szatan króluje. Jak on chce zostać, to niech zostaje, ja wracam
na stare miejsce. Nie bardzo miał ochotę wracać, już przyzwyczaił się do
darmowych luksusów, ale widzi, że ze mna nie przelewki, to się zebrał i
ciemną nocą wyszliśmy. Nawet dobranoc tym ancykrystom nie powiedziałam,
tylko splunęłam przez ramię, żeby zły duch ode mnie odsunął.
A miałam ich za takich porządnych ludzi!...
Tak to wróciłam na swoje śmiecie,
tylko że ta moja komórka to była już zajęta. Mieszkała tam teściowa z zięciem,
żeby zięć na obce baby nie wydawał. Jedna noc żeśmy się jakoś
przytulili, a na drugą trzeba było szukać mieszkania.
Szybko nawet znaleĽliśmy, ładne,
czyste, gospodarze widać, że ludzie porządne, dbające. W mieszkaniu czysto,
o porządek dbają, kanapy, dywany, lampy taką folią ponakrywane, żeby się
nie zakurzyły, na niektórych meblach to jeszcze cena wisi, wszystko jak nowe.
Pokoik mieliśmy też ładny tak że żyliśmy sobie jak gołąbki, już nawet
do tej Ameryki zaczęłam się przyzwyczajać, dobrze mi było, chociaż dolarów
to już tak do banku nie nosiłam, bo wydatków od groma, chłopu jeść i od
czasu do czasu pić dać trzeba, a to kosztuje. Ale co tam, raz się żyje. Ale
zawsze tak jest w życiu, że co dobre, to niedługo.
Karolek mi odszedł! Już żem
się do niego przyzwyczaiła, zawsze chłop w domu to jakoś raĽniej, a tu
masz, znowu się do jakiegoś innego przyzwyczajaj. Znalazł sobie inną, bogatą.
Babsko wprawdzie stare, zdarte, ale za to z dwoma kamienicami. Tak się koło
niego zakręciła, zapisy zrobić obiecała, że chłop zgłupiał,
kamienicznikiem mu się zachciało zostać. Wiedziałam, że moje prośby na nic
by nie pomogły, to nawet nie prosiłam. Tak się zapamiętał w tych
kamienicach, że zapomniał nawet o tym basenie, tylko liczył ile to dolarów będzie
zgarniał. Pożegnał się ze mną i powiedział, że krzywd mi pamiętać nie będzie,
zabrał walizki i wyszedł. Ta podstarzała dziewica już w samochodzie siedziała
i czekała, aby o zabrać do siebie.
Smutno mi było trochę samej,
ale już nie rozpaczałam jak po pierwszym; trudno, powiedziałam sobie, widać
tak musiało być. Mam nauczkę, nigdy chłopa do siebie nie brać, nie skakać
koło niego, każden z nich jak ten pies, pójdzie tam gdzie mu lepiej.
Najlepiej mieć takiego dochodzącego, przyjdzie od czasu do czasu, człowiekowi
czas umili i pójdzie w swoją stronę. Żadnego prania, prasowania, czysta
przyjemność. Byłam trochę spokojniejsza, z pracy do sklepów, nakupiłam co
potrzeba, w paczki i do Polski.
Nadchodziły Święta, lecz radości
w człowieku jakoś nie ma, chodzi się po tych sklepach, patrzy na ludzi jak
zabiegani gonią po te prezenta, a w człowieku jakaś pustka, jakby przez szybę
patrzał. Jest tu niby wszystko, w kolejce stać nie trzeba, ale jakoś nic nie
cieszy. Czy pamięta Pani Święta w Polsce?
Tydzień naprzód człowiek się
uwijał, chałupę bielił, szorował do czysta, chleby, placki jak koła się
piekło, wieprzka żywota się pozbawiało, kiełbasy, kiszki się wędziło, żeby
tylko na to Narodzenie Dzieciątka godnie przyjąć. Albo wilija, wszyscy
wypucowani, wymyci, czekają na tą pierwszą gwiazdkę, żeby wspólnie zasiąść
do kolacji, przełamać się opłatkiem, życzyć sobie wszystkiego najlepszego,
nawet zwierzynie dawało się opłatek. I kolędy, że Pan Jezus nam się
narodził. W każdym polskim domu zostawia się puste miejsce przy wigilijnym
stole, dla kogoś, kto może zabłądził, dla kogoś kto jest sam, albo dla
tego, kogo nie ma między nami. A póĽniej pasterka, kto żyw, kto tylko nogami
ruszał to musiał być na pasterce, ludzie nawet z daleka podążali, czym kto
mógł, saniami, piechotą. Jak śpiewali Wśród nocnej ciszy, to się zdawało
że mury kościoła się rozpadną, cały kościół tylko drżał. Każdy był
jakiś radosny, nie myślał o swoich strapieniach, biedach, których w żadnej
chałupie nie brakowało, oj nie.
A tutaj jakoś inaczej, gdyby
nie te choinki i dekoracje to człowiek by nawet nie wiedział, że to Święta.
Oj ciężko być w te dni samemu, ciężko, a już najgorzej tym, co mają
rodziny w kraju, dzieci, mężów, żony.
Chciało by się zasnąć i
obudzić dopiero po Świętach, żeby nie myśleć, że tam te nieboraki same,
matki czy ojca potrzebujące. Poszłam ci ja na tę kolację do moich sąsiadów,
gdzie przedtem mieszkałam, złożyliśmy się po parę dolarów, co trzeba
kupiliśmy i zasiedliśmy do tego stołu. Każdy miał łzy w oczach i za gardło
coś ściskało. Każdy był myślą w kraju, ze swoimi.
Tym bardziej, że w Polsce
niespokojnie, rozruchy. Wojna jak to tutaj nazywają. Ani wiadomości, ani listów
od swoich, nie wiadomo, czy żyją, co z nimi jest. Oj Pani, co my żeśmy tutaj
przeżyli, niejeden to i posiwiał, wracać nie ma czym, bo samoloty nie latają,
a poza tym każdy się boi, bo kto wie, jak tam w tej Polsce będzie, czy będzie
można żyć. Oj ciężkie były to chwile, ciężkie, tylko każdy do kościoła
szedł i Bogu polecał swoje strapienia i swoich bliskich. A ile ludzi przez to
zdecydowało się zostać, to i nie policzyłby. Każdy pracował jak wół,
cieszył się że się dorobi, a tutaj boi się teraz wracać, Pani, dlaczego
tak jest?
Przecież każdy kocha ten swój
kraj, nawet Ci co to na stałe tu mieszkają, też gdyby było inaczej, to by
chyba wrócili, a ile dolarów by do Polski nawieĽli, ile dobra?
Ale różnie bywało. Jak te
samoloty zaczęły latać, to niektórzy wracali, tylko że mało który jechał
z radością, że pieniądze wiezie, że swoich często po latach zobaczy. Każdy
był jakiś przybity, żal im było wyjeżdżać, chociaż tutaj też nielekko.
Pani, ile nieszczęść przez to, ile dzieci zostawionych w Polsce na łasce
losu, ile małżeństw rozbitych. No bo jak jedno albo drugie siedzi tu latami,
to czy można się dziwić że znajdzie sobie kogoś tu, czy tam. Każdy jest żyjący,
a samemu żyć trudno, tak to szukają sobie kogoś żeby wspólnie jakoś łatwiej
przejść ten czas. Ale nawet jak wrócą do siebie to juz i tak życia tam nie
będzie jak trzeba, małżeństwo musi być razem, ot co. Jak taka długa rozłąka
to się od siebie odzwyczajają, stają się obcy dla siebie.
Tym tutaj małżeństwom
tymczasowym też nie łatwo się rozstać, też się do siebie przyzwyczajają,
najgorzej to już tym kobitom. Znajdzie taka chłopa, zdaje jej się że los na
loterii wygrała, nieraz się i zakocha, skaka koło niego serce i dusze by oddała
a on chce tylko wygody. Słodkie słówka prawi, gruszki na wierzbie obiecuje,
wspólną przyszłość widzi a jak uzbiera tyle ile mu potrzeba tych dolarów
to do żony wraca, do dzieci.
Przypomina sobie wtedy że ich
kocha, chociaż przez tyle lat to jakoś nie pamiętał. Taka jedna z drugą z
rozpaczą bo tyle sobie obiecywała, tak wierzyła. Ale cóż, zawsze to babskie
nasienie sercem się kieruje a nie rozumem, a tutaj trzeba być twardym, bo jak
to mówią kto ma miękkie serce to musi mieć twardy tyłek. Chociaż niektórzy
to nie powiem są uczciwi, jak się mają sparować to od razu sobie mówią, ty
masz męża, ja mam żonę, będziemy razem dopóki tu jesteśmy a potem każdy
wraca do swojego, żeby nie było pretensji, żalów. Ale takich to mało,
przeważnie udają tych Romeów, niby że wielka miłość, po grób spotkali,
tylko, że się jakoś szybko odkochują. Moja babka zawsze mówiła: „chłop
a pies to jedno, nigdy nie wierz, przysięga jak sięga, jak dostał to przestał”.
Święta prawda.
Ja tam sobie powiedziałam taka
głupia to nie będę, żadnemu tam na te dyrdymały wziąć się nie dam.
Owszem dochodzący to tak, ale żadne tam śluby, obiecanki, już miałam dwa
razy nauczkę, na co mi to potrzebne na stare lata, lepiej o dzieciach myśleć,
o mężu. Jaki tam jest to jest, ale zawsze swój, nie obcy. Ślubny.
Tak to żyłam sobie nieĽle,
pieniądze składałam, tylko im więcej ich miałam to mi ciągle było jakoś
mało. Już i Franuś mi pisze że dosyć, że wystarczy, że jakoś żyć będziemy
że sobie już z dziećmi rady nie daje. Ale ja się uparłam, chyba tej choroby
amerykańskiej dostałam. Nic tylko te dolary, aby ich najwięcej, założyłam
ten jeden certyfikat na procenta, składałam na drugi, cent do centa, aby więcej.
No bo kto może wiedzieć jak się w życiu ułoży, a zawsze jak jest ten grosz
zapaśny to jakoś raĽniej i lepiej przez tę resztę życia przejść.
Owszem nie powiem do ludzi też
czasem wychodziłam. Raz to mnie nawet taka znajoma z mojej wsi wzięła na
bankiet, jej mąż był ważną figurą, prezesem towarzystwa przyjaciół
naszej wsi. A na tym bankiecie to same prezesy i prezesowe, nawet się zdziwiłam
skąd tych prezesów tyle się naraz nabrało, nigdy nie myślałam że aż tyle
w Polsce tych wsi mamy. A każdy z nich to najważniejszy, te prezesowe też
jedna przed drugą się wysadza, im ważniejsza to ma większy kapelusz. Ale
elegancko to było, najpierw te przemowy, potem wręczali sobie medale. Tylko
jeden jakiś wariat się znalazł i zaczął krzyczeć, że te wszystkie
organizacje to niepotrzebne! Że psu na budę się zdają, że cyrk itd....
Ale go szybko wyprowadzono za
drzwi i był spokój. Też wymyślił, organizacje mu nie potrzebne! Nic tylko
jakiś pomylony!
Potem był bankiet, stoły
zastawione tylko po wódkę to każdy musiał lecieć do bufetu i sobie kupować.
Jak już każdy miał trochę w czubie to się zaczęła dyskusja, gadali
wszyscy na raz, a każdy do każdego z pretensją. A to ze na procesji ten z
mniejszej wsi szedł przy proboszczu, zamiast ustąpić miejsca temu z większej,
albo że prezesowa miała za duży dekolt, ot takie sobie sprawy.
Ale na koniec to się wszyscy
pogodzili i umówili się na drugi bankiet. Też ważny.
Ale muszę
powiedzieć, że na tym bankiecie to jakoś Ľle się czułam, wolałam
już zabawę, taką swojską, naszą. Człowiek i wytańczył się i ludzi pooglądał
i zaraz było raĽniej. Jak u siebie. A że byłam znowu sama to i od czasu do
czasu rozglądałam się wokoło czy by sobie kogoś nie przygruchać.
I przygruchałam. Stary był co
prawda, ale za to Amerykanin, ledwo po polsku umiał mówić, tutaj rodzony. Człowiek
widzę stateczny, do łóżka zaraz nie ciągnie jak inni, życie znający. Umówił
się ze mną na drugi dzień, jak wrócę z pracy. On był już na emeryturze,
miał czasu dość. Na drugi dzień poszłam na to spotkanie, zaprosił mnie do
restauracji na obiad: wódkę postawił i mówi że mu się spodobałam.
Był wdowcem, miał swój domek,
trochę pieniędzy w banku, tylko samotność mu dokuczała. Opowiedziałam mu o
sobie, że mam męża i dzieci w Polsce, że zamierzam wracać.
Powiedział że głupio robię,
bo powinnam sobie to życie jakoś w Ameryce urządzić, on by mi nawet pomógł,
mogę nawet z nim zamieszkać, miejsca ma dosyć. Pani, może i bym się nawet
zdecydowała na ten domek, ale cóż, dziadzisko stare, ledwo nogami włóczące,
może i zachorować, opiekuj się potem, niańcz, na co mi to potrzebne.
Zrezygnowałam. Tak to wiodłam
ten żywot w cnocie i wierności małżeńskiej, nie miałam innego wyjścia.
Nie to że nie miałam
powodzenia, powodzenie to nawet miałam, znaczy podobałam się chłopom, tylko
po tych dwóch trudno mi było sobie dobrać coś do siebie, stałam się
przebierna. Zresztą te Polskie kobity i dziewczyny to w ogóle powodzenie mają.
A już szczególnie u tych co to w tego Allacha wierzą i tych żon mają po
dziesięć. Arabami ich zwią. A tych Arabów wszędzie pełno, do tych polskich
klubów przychodzą, nawet grzeczne to, mało pijące. Tylko na baby strasznie
zacięte, jak zobaczy że która sama, bez chłopa przyszła to ino oczy się mu
świecą jak u wilka, zaraz by brał, obojętnie czy młoda czy stara. A
najlepiej to lubią jak która pijana, znaczy się bezwolna, to wtedy już jej
taki nie przepuści, choćby w kącie a weĽmie to co mu się chce. Ja nawet też
kiedyś poznałam takiego, młody, ładny, z Polką siedział w oczy jej patrzał,
wódki dolewał, tylko ja mu się też chyba spodobałam, bo powiedział żebym
zaczekała aż on tamtą zaprowadzi. To czekałam, po jakiejś godzinie przyszedł
i mnie też odprowadził. Chłopak jak szatan, a kochliwy że drugiego takiego
nie znaleĽć. Tylko jedną miał wadę, kochał na raz kilka, wszystkie moje
koleżanki po kolei odprowadzał, miał taką manię, lubił odprowadzać.
Nieraz z jednej zabawy to i pięć odprowadził, ale co się dziwić, pochodził
z takiego narodu co mają i po dziesięć żon, to i gdzie by tam takiemu jedna
wystarczyła. Ale żadna z nich co je odprowadzał nie żałowała, nawet
zazdrosna nie była, bo co użyła to użyła tej miłości, rzadko by się taki
drugi trafił co by tak szczodrze obdzielał.
Ile nieszczęść na każdym
kroku. Kiedyś umarł Polski człowiek, który siedział tu już parę lat. Nie
było go nawet za co pochować, ani grosza nie miał. Składkę ludzie robili żeby
jak przystało w ziemi go pogrzebać. I spoczął na wieki tutaj, z daleka od
swoich, w obcej ziemi. Nawet nie będzie miał kto świeczki na grobie zapalić.
Dużo narodu tutaj przez tą wódkę
się marnuje, oj dużo. I chłopy i kobiety. Wódka tania, w każdym sklepie jej
pełno, to kupują i piją bez opamiętania. Nie ma kto krótko trzymać.
A ile jest takich co o swoich
rodzinach, dzieciach, na amen zapominają, nawet grosza nie poślą, nie
zatroszczą się czy tam dzieci co do gęby włożyć mają, czy nie są nagie i
bose.
Siedzą od rana w tych tawernach
i czekają żeby ktoś się trafił i ten kieliszek wódki postawił. Do roboty
nie ma mowy żeby taki poszedł, woli żebrać lub co ukraść i na ten
kieliszek mu zawsze starczy. Nieraz nie mają za co kupić biletu żeby do
Polski wrócić, rodzina musi się składać. A najgorzej boli że Polak
Polakowi jako ten wilk, jeden drugiego w łyżce wody by utopił, jeden drugiemu
z zazdrości szkodzi. Co się z tym narodem porobiło? Dlaczego tak się dzieje?
Czy tylko ten dolar ludzi zmienia? Chyba w innych narodach tego nie ma, tylko wśród
Polaków, ciągle waśnie, swary, skakanie sobie do oczu. Jeden drugiego
wykorzystuje, oszukuje.
Dlaczego to tak Pani? Przecież
wywodzimy się z jednej ziemi, ona była nam kolebką i karmicielką, przecież
powinniśmy być jak bracia i siostry na tej obcej ziemi. Każdemu tutaj ciężko
po co jeszcze sami sobie dokuczamy, oj jak to nieładnie., oj nieładnie. Nie ma
jedności wśród Polaków, nie ma Ten co się trochę dorobił i jest bogaty to
ucieka aby dalej z tych polskich dzielnic, mówi że chce jak najdalej od Polaków,
że ma ich dosyć. Rozpraszają się, kupy nie trzymają. Niech Pani zobaczy te
dawne polskie dzielnice, jak one teraz wyglądają? A przecież zakładali je
nasi ojcowie, dziadowie. Chyba się tam w grobie przewracają. Polaka tam nie uświadczysz
teraz, poniszczone to, popalone, strach przejść. Czy tak powinno być? Czy nie
można było inaczej?
Oj inna ta Ameryka jak ją sobie
każdy z nas w Polsce wyobrażał, inna. A ile kobiet zawiedzionych co to za mąż
do tej Ameryki powychodziły, myślały że raj je tutaj czeka. Ile to młodych
za całkiem starych dziadów się powydawało a teraz płaczą i żałują.
Przyjedzie taki polski Amerykanin do kraju, dolarami rzuca, taksówkami się
rozjeżdża, po restauracjach funduje, łatwo jednej czy drugiej
„podfruwajce” w głowie zawróci. Suknie z długachnym ogonem i welonem
kupi, wesele sprawi i już żonę ma. Tylko mało kto wie że ten „milioner”
przeważnie na sprzątaniu albo w fabryce ciężko pracuje, a żeby pojechać do
Polski i tam swoje bogactwo pokazywać to nieraz latami sobie od gęby odejmował
i ciułał cent do centa. Ale nasze ludzie w Polsce nie uwierzą jak to z
Ameryki to już bogacz i basta!
Pamiętam jak moja śp., ciotka
przyjechała z Ameryki to za nią cała procesja familii się ciągnęła,
ciotka do Częstochowy to i my do Częstochowy, ciotka do Zakopanego my za nią.
Każdy pożyczkę brał, wysprzedawał się aby tylko być z ciotką, bo nuż
dolarów odpali albo i zapis zrobi. A ile się kwasów w rodzinie porobiło
jeden na drugiego ciotce opowiadał bo chciał być lepszy, jeden lepsze przyjęcia
robił, bo na pewno ciotka zobaczy jaka się to ją kocha. A ciotka to była mądra
kobita każdego wysłuchała, głową kiwała ale nic na razie nie dawała. Każdy
trochę się nerwował, ale pocieszał się że na pewno jak odjeżdżać będzie
to tych dolarów sypnie. Tak to jak przystało jej się zbierać z powrotem do
Ameryki, to na Okęcie cała rodzina się zgłosiła, milicja aż musiała porządek
trzymać, tyle nas było. Każdy chusteczkę przy oczach trzyma, cioci słodkie
słówka prawi, a trzyma się jak najbliżej bo jak będzie stał na końcu to
może już tych dolarów nie starczyć. Jeden z kuzynów to nawet taką kapelę
ze swojej wsi przywiózł żeby ciotce „Góralu czy ci nie żal” grała.
Tak to wszyscy czekamy, kapela rżnie,
nawet się już zaczęło zimno robić bo samolot się spóĽniał, jak już ogłosili
że samolot zaraz to w kolejkę żeśmy się ustawili i każdy odetchnął, no
nareszcie. A ciotka stanęła na walizce i zaczęła przemawiać.
Kochani moi, taka jestem szczęśliwa
że mnie tak kochacie, chociaż pierwszy was raz na oczy widzę. 70 lat w Polsce
nie byłam teraz co roku będę przyjeżdżać, piszą tam u nas w gazetach że
w Polsce bieda, ale teraz na własne oczy się przekonałam, że to kłamstwo.
Cieszę się że mam bogatą
rodzinę, tak dobrze wam się powodzi, widzę że nic nie potrzebujecie, jestem
bardzo szczęśliwa, bay, bay.
Pani, we wszystkich jakby grom
trafił, jak się rzucili do wyjścia to niemało się potratowali, każdy chciał
na świeże powietrze, a jak klęli. Nikt się nawet na ciotkę nie oglądał,
została sama z kapelą, która też grać przestała i w kółko ciotkę otoczyła.
Powiedzieli że do Ameryki nie puszczą jak im nie zapłaci. Nawet przemówienia
nie pozwolili dokończyć. Tak to więcej już żeśmy ciotki nie oglądali, ale
za to każdy trochę Polski zwiedził. Podobnie z tymi żonami, przyjeżdża
taka za mężem, myśli że raj się przed nią otworzył, że tylko tymi
Cadilacami będzie jeĽdzić, świat zwiedzać, w takich kapeluszach, jak na
filmie widziała, chodzić. A tu zupełnie co innego, mąż jej każe iść do
fabryki bo pieniędzy mało, trzeba raty za dom i samochód spłacać. Ot i ma
te swoją Amerykę. Ale cóż, każdy chce sobie los odmienić, tylko nie wie co
go czeka.
I tak żyję w tej Ameryce, do
wyjazdu mi jakoś nie spieszno, odkładam z miesiąca na miesiąc juz parę razy
te bilety przepisywałam. Mąż i dzieci nalegają żebym wróciła, już i te
dolary ich nie cieszą, męczą się biedaki, ale ja się chyba odzwyczaiłam.
Chociaż czasami jak mnie weĽmie ta tęsknica to i zdzierżyć trudno, szarpie,
tłucze, ale to mija i znowu na jakiś czas spokój. Tutaj życie łatwiejsze,
prostsze, ale żyć na stałe bym nie umiała, ot zarobić tych dolarów jak
najwięcej i wrócić, żeby w Polsce już tak ciężko nie pracować. Zresztą
już i sił takich nie będzie, zżera ta Ameryka o jak zżera. Ludzie dziwaczeją,
każdy w sobie się zamyka, żyje tylko dla siebie, im więcej mają na tych
kontach to się gorsze robią. Wierzą w tego dolara jak w Boga. Każdy się boi
starości, choroby, od młodych lat już na starość składa, słowem życie
nieletkie. Ale czy dla prostego biednego człowieka jest dzie miejsce na ziemi,
gdzie mu łatwo żyć? Chyba nie ma.
Jako te ptaki wyfruwają ze
swoich gniazd i szukają swoich ciepłych krajów. Jako te ptaki...
Zapraszamy
wszystkich sędziów, prokuratorów, adwokatów, polityków i resztę urzędniczego
"badziewia" zamieszanego we wszelkie oszustwa do ogólnopolskiej
"czarnej listy Raczkowskiego"...
miłego towarzystwa wzajemnej adoracji ...
tym
samym dochodzimy do setna sprawy, czyli
"Raportu o stanie sądownictwa
polskiego"
Niezależne Czasopismo Internetowe "AFERY - KORUPCJA - BEZPRAWIE" Ogólnopolskiego Ruchu Praw Obywatelskich i Walki z Korupcją. prowadzi: (-) ZDZISŁAW RACZKOWSKI Dziękuję za przysłane teksty opinie i informacje. |
www.aferyprawa.com
|
WSZYSTKICH SĘDZIÓW INFORMUJĘ ŻE
PROWADZENIE STRON PUBLICYSTYCZNYCH
JEST W ZGODZIE z Art. 54 KONSTYTUCJI RZECZYPOSPOLITEJ POLSKIEJ
1 - Każdemu zapewnia się wolność wyrażania swoich poglądów oraz
pozyskiwania i rozpowszechniania informacji.
2 - Cenzura prewencyjna środków społecznego przekazu oraz koncesjonowanie
prasy są zakazane.
ponadto
Art. 31.3
Ograniczenia w zakresie korzystania z konstytucyjnych wolności i praw mogą być ustanawiane tylko w ustawie i tylko wtedy, gdy są konieczne w demokratycznym państwie dla jego bezpieczeństwa lub porządku publicznego, bądĽ dla ochrony środowiska, zdrowia i moralności publicznej, albo wolności i praw innych osób. Ograniczenia te nie mogą naruszać istoty wolności i
praw.
zdzichu
Komentowanie nie jest już możliwe.