opublikowano: 26-10-2010
Wujaszek
Abe i konserwatywne Południe - dyskusja z cyklu fakty i mity o Ameryce |
W
powodzi "moralnego oburzenia" sejmową
wypowiedzią Posła Artura Górskiego, która zalała wszystkie
media tradycyjne i elektroniczne, zwraca uwagę jeden, wielce symptomatyczny, wątek.
Chodzi o ten fragment oświadczenia, w którym Poseł zauważył, że w
gabinecie senatora Obamy wisiał między innymi portret prezydenta Abrahama
Lincolna, który zgniótł konserwatywne Południe i zniósł w Ameryce
niewolnictwo.
Każdy
"mędrzec", któremu najbardziej egalitarna forma komunikacji, jaką
jest Internet, daje możność dzielenia się swoimi "głębokimi przemyśleniami",
czuje się przeto w obowiązku triumfalnie szydzić z "nieuka" i
"potwora", mającego czelność sympatyzować z Południem i bluźniącego
publicznemu kultowi Wielkiego Dobroczyńcy Czarnych.
Trzeba
przyznać, że Poseł Górski sam sobie jest po trosze winien, formułując na
tyle niezręcznie swoją myśl, że będąc uprzedzonym można z niej wyciągnąć
wniosek, iż Lincolnowi za złe ma właśnie zniesienie niewolnictwa. Nie
zmienia to faktu, że szyderstwa jego napastników ujawniają po raz kolejny
potworną ignorancję nieszczęsnych ofiar przymusu szkolnego i propagandy
zlewaczałych mediów odnośnie do wojny secesyjnej w Ameryce i jej aktorów
(tak samo jak na przykład odnośnie do wojny domowej w Hiszpanii,
przedstawianej jako „walka demokracji z faszyzmem”).
W
rzeczywistości, powielany nieustannie mit o wojnie abolicjonistycznej Północy
i jej szlachetnego prezydenta o wyzwolenie niewolników z rasistowskiej opresji
na Południu ma tyle wspólnego z prawdą historyczną, co twierdzenia w podręcznikach
Iłowajskiego, obowiązujących w epoce Apuchtinowskiej, że rozbiory Polski
dokonane zostały w humanitarnym celu ulżenia doli wyzyskiwanych przez polską
szlachtę chłopów oraz obrony dysydentów religijnych. Problem niewolnictwa w
ogóle nie odgrywał żadnej roli ani przy wybuchu wojny, ani przez pierwszy
okres jej trwania.
Został
wysunięty dla celów propagandowych oraz dywersyjnych względem czarnej ludności
Południa dopiero w trzecim roku, kiedy szala zwycięstwa wciąż się wahała.
Hipokryzję Lincolna demaskowali autentyczni abolicjoniści, jak William Lloyd
Garrison czy Lysander Spooner. Abraham Lincoln osobiście miał właśnie to, co
nazywa się „uprzedzeniami rasowymi”: delegacji Murzynów, którą przyjął
w Białym Domu, powiedział, że jest „oczywiste”, iż Biali i Czarni nie
mogą żyć razem ze sobą i sugerował masowy powrót amerykańskich Murzynów
do Afryki. Jeśli mielibyśmy wielbić Lincolna jako wyzwoliciela Murzynów, to
konsekwentnie powinniśmy stawiać pomniki carowi Aleksandrowi II, jako
„wyzwolicielowi” polskich chłopów oraz polakożercy Milutinowi, jako
inspiratorowi tego makiawelicznego posunięcia, mającego na celu związanie
polskiego ludu z caratem oraz wbicie klina pomiędzy nim a polską szlachtą.
Wojna
secesyjna była niczym innym, jak drugą wojną o niepodległość – tym razem
Skonfederowanych Stanów Południa, które walczyły o zachowanie swojej
suwerenności, zgodnie zresztą z pierwotnym kształtem Unii, która była umową
suwerennych państw (State w języku angielskim oznacza przecież i państwo,
i stan, stąd łatwo o nieporozumienie; ale na przykład pokój paryski z 1783
roku, kończący wojnę z Wielką Brytanią, podpisywali delegaci wszystkich
trzynastu stanów) cedujących dobrowolnie część swoich kompetencji na rzecz
urzędów federalnych (to, nawiasem mówiąc, wymowne memento dla też
formalnie jeszcze suwerennych krajów członkowskich Unii Europejskiej).
Przytłaczająca
większość żołnierzy Konfederacji nie tylko, że nie miała żadnych
niewolników, ale składała się ze zwykłych farmerów, ciężko pracujących
na utrzymanie swoje i swoich rodzin, lecz dla których wartością prymarną, w
imię której chwycili za broń przeciwko Jankesom, było to samo, co dla ich
dziadków walczących przeciwko Brytyjczykom: WOLNOŚĆ. Największy bohater
Konfederacji, generał Robert E. Lee (nie tylko on zresztą), był zdecydowanym
przeciwnikiem niewolnictwa, czego dowiódł wyzwalając wszystkich Murzynów,
których był z mocy prawa właścicielem.
Dobrotliwy
"wujaszek Abe" był natomiast orędownikiem scentralizowanego państwa
formalnie tylko federalnego; „amerykańskim Robespierre’m”, dla którego
ideał i cel stanowiła „republika jedna i niepodzielna”; przy okazji zaś
także eksponentem interesów właścicieli hut i fabryk z Północy, którym
przeszkadzał wolny handel, sprzyjający rolniczemu Południu. Ten
„wyzwoliciel”, jako pierwszy prezydent Stanów Zjednoczonych podeptał Habeas
Corpus Act, internując w obozach koncentracyjnych ponad dwadzieścia tysięcy
przeciwników bratobójczego rozlewu krwi (drugim był inny idol lewicy –
„amerykański Lenin”, Franklin D. Roosevelt, który w czasie II wojny światowej
internował setki tysięcy Amerykanów o żółtym kolorze skóry, a wcześniej
obrabował miliony rodaków z ich oszczędności). Przy pomocy takich rzeźników,
jak „Osama bin Sherman” (określenie historyka Thomasa DiLorenzo), prowadził
pierwszą w dziejach „demokratyczną wojnę totalną” przeciwko ludziom, bydłu,
ziemi, uprawom, lasom, narzędziom i domostwom, która przyniosła śmierć
600 000 jego rodaków. Po tej zaś wojnie nastąpiła trwająca 30 lat
regularna okupacja (nazywana w typowo demokratycznej nowomowie „rekonstrukcją”),
podczas której niszczono metodycznie to, czego nie zdołano zniszczyć w czasie
wojny.
To
prawda: konserwatyści mają naturalną inklinację do stawania – dziś już
czysto symbolicznego – po stronie Południa. Są sympatykami Southern
Tradition, ponieważ była to w anglosaskiej Ameryce tradycja najbliższa, z
powodu swojego ziemiańskiego oblicza socjokulturowego, kontynentalnej tradycji
europejskiej. Są obrońcami pamięci o Konfederacji, ponieważ zawsze budzi ich
sympatię walka ludzi o niepodległość własnej Ojczyzny, o zachowanie własnego
dziedzictwa, o swój tradycyjny sposób życia.
Także
z powodów ideowych lokują swoje sympatie po stronie tych, którzy cenią jedność
w różnorodności, a nie centralistycznego Lewiatana, jak również wolną
przedsiębiorczość i wolny handel, a nie etatyzm i protekcjonizm, w interesie
oligarchii kapitałowej, zawdzięczającej swoje sukcesy sprzężeniu z aparatem
państwa. Koniec końców, konserwatyści sympatyzują z Południem dla tych
samych powodów, dla których po jego stronie byli między innymi: papież bł.
Pius IX, francuscy legitymiści, hiszpańscy karliści, królowa Wiktoria i taki
dziwny socjalista Pierre-Joseph Proudhon, który w prawie każdej konkretnej
kwestii myślał tak samo, jak tradycjonaliści; i również z tych samych
powodów, dla których entuzjastami Abe Lincolna byli wszyscy zwolennicy glajchszaltung:
Karol Marks, Otto von Bismarck, Giuseppe Garibaldi i książęta Orleańscy, a post
fatum – Włodzimierz Lenin i Adolf Hitler. A konserwatyści polscy mają
jeszcze ten szczególny powód, że sama idea Konfederacji zaczerpnięta została
między innymi z polskiej tradycji szlachecko-republikańskiej, której wielkim
znawcą i admiratorem był (nieżyjący już w czasie wojny secesyjnej, lecz zapładniający
swą myślą twórców Konfederacji) największy myśliciel Południa John C.
Calhoun.
Lecz
trzeba również powiedzieć jasno, że sympatia dla Południa z wyżej
wymienionych powodów nie oznacza przyjmowania z całym dobrodziejstwem
inwentarza jego społecznej rzeczywistości, więc przede wszystkim oczywiście
instytucji niewolnictwa.
To
oczywiste, że była ona czymś, czego rzymski katolik i konserwatysta
zaakceptować i usprawiedliwić nie może. W aspekcie praktycznym był to jednak
problem taki sam, jak w wypadku pańszczyzny w Polsce: jak znieść tę
instytucję, aby jednocześnie nie zniszczyć struktury społeczno-ekonomicznej
ziemiańskiego folwarku i całego dorobku kultury z nim związanej?
Dlatego,
roztropność nakazywała w obu tych przypadkach drogę ewolucyjną, umożliwiającą
wszystkim warstwom przystosowanie się do nowych warunków. Tak postępowali
przecież chrześcijanie w starożytności, idąc za nauką św. Pawła. Nigdy
natomiast żaden teolog katolicki nie splamił się podawaniem pseudoreligijnych
uzasadnień niewolnictwa czy choćby segregacji rasowej, w przeciwieństwie do
nader licznych w tym względzie kaznodziejów i pisarzy protestanckich. Sympatia
dla Południa nie może zatem też przesłaniać istnienia tam autentycznego
rasizmu (zazwyczaj zresztą połączonego, jak w wypadku Ku-Klux-Klanu, z
antykatolicyzmem) ani postaci budzących najwyższą odrazę, jak choćby współtwórca
tej organizacji i jednocześnie mason 33. stopnia, gen. Albert Pike.
Sprawa
ma zresztą szerszy, powszechny wręcz wymiar. My, konserwatyści, bronimy wielu
celowo przeinaczanych i zohydzanych spraw, wcale jednocześnie nie przymykając
oczu na rzeczy niegodne, które dokonywane były również pod ich sztandarami,
a które biorą się z tego, że ludzie są zazwyczaj mniejsi niż sprawy, w imię
których walczą, że są – wszyscy – grzesznikami po prostu. Bronimy i
bronić będziemy zawsze szlachetnej i wzniosłej idei Krucjat oraz heroizmu
krzyżowców (zwłaszcza tak oszkalowanych templariuszy), lecz nie z powodu,
tylko pomimobriggantinich, meksykańskich cristeros, frankistów,
konfederatów barskich, „wyklętych żołnierzy” z AK, NSZ i całego
antykomunistycznego podziemia, także pomimo czynów niegodnych, które i
oni niekiedy popełniali; dlatego natomiast, że sprawy, których bronili były
czyste, dobre i słuszne. Dlatego także nie zgodzimy się nigdy, aby te czyny
– najczęściej popełnione w odwecie – stawiać na jednej szali z okrucieństwem
sprawców – inicjatorów wszystkich rewolucji, wojen domowych czy czystek
etnicznych, tak jak to czynią na przykład ci, którzy akcje odwetowe polskiego
podziemia na Wołyniu chcieliby podle zrównywać z nie mającym wręcz
precedensu bestialstwem rezunów z UPA.
Na
koniec, krótka anegdota, dotycząca rasizmu w Ameryce. Rzecz dzieje się w
okresie międzywojennym, gdzieś na jankeskiej, deklaratywnie antyrasistowskiej
i nie znającej niewolnictwa, Północy. Do wypełnionej tłumnie samymi Białymi
poczekalni dworca kolejowego wchodzi Murzyn i siada na ławce. W ciągu kilku
minut poczekalnia prawie całkowicie się wyludnia. Zostaje tylko Murzyn i jeden
Biały. Ten podchodzi do pierwszego i pyta go: „Skąd jesteś?” – „Z
Tennessee”, odpowiada Czarny. – „Ja też”, mówi Biały. – „A z
jakiego hrabstwa?” – „Z takiego a takiego”. – „Ja też” –
ucieszył się Biały. Podaje mu rękę, siada obok niego i zaczynają wspólnie
wspominać swoje rodzinne strony.
Jacek Bartyzel
Post
scriptum
Aby
postawić "kropkę nad i" do mojego wczorajszego oświadczenia, trzeba
jeszcze powiedzieć, że "cywilizacja białego człowieka" nie była i
nie jest (jedyną wartą obrony za wszelką cenę) cywilizacją katolicką, także
i z następującego powodu. Cywilizacja katolicka budowała w Nowym Świecie kościoły,
w których sprawowano Ofiarę miłą Bogu i ku zbawieniu ludzi wszystkich ras,
oraz sanktuaria w miejscach, gdzie Matka Boża objawiała nieskończone miłosierdzie
swojego Syna, zaproszonym do Jego wieczystej uczty na równi z Białymi
Indianom, Afrykanom czy Azjatom.
"Cywilizacja
białego człowieka" natomiast zakładała w tych krajach loże masońskie,
domy publiczne i komórki wywrotowych partii, na czele z komunistyczną, a
dzisiaj ma im do zaoferowania głównie prezerwatywy. Jeżeli dziś (konieczny)
opór przeciwko "obamizacji" Ameryki miałby się dokonywać pod
sztandarami tej "cywilizacji", to można się obawiać iście
apokaliptycznego scenariusza jakichś lokalnych rebelii czy prób secesji przez
fanatyków White Power, tłumionych z kolei z całą bezwzględnością
przez dysponujących miażdżącą przewagą ludzką i materiałową
"federalnych".
Rasy
– pisał Charles Maurras – nie są ani nerwem, ani kluczem do historii.
Ani historia ani nauka nie mogą zgodzić się w niczym z rasizmem, który jest
tezą wyjątkowo głupią. Dla konserwatystów problemem nie jest to, że
prezydent-elekt Obama jest Czarny, lecz to, że jest on Czerwony; zwłaszcza, że
jest przedstawicielem aborcyjno – eugenicznej cywilizacji śmierci (choć
najprzedniejszy humorysta polskiej publicystyki, p. Cezary Michalski zapewnia,
że jest on obyczajowym umiarkowanym konserwatystą; w rzeczy samej,
bardzo umiarkowany – przecież nie powiedział, że wyabortowanym dzieciom
trzeba roztrzaskiwać główki na miazgę).
Konserwatysta
z zadowoleniem przyjąłby wybór na prezydenta Stanów Zjednoczonych kogoś o
poglądach czarnoskórego ekonomisty Thomasa Sowella czy Hindusa z pochodzenia,
Dinesha D’Souzy – nawet jeśli ten ostatni też broni Lincolna; poza tym
jednak to dobry, konserwatywny fighter. Tak samo jak czterdzieści cztery
lata temu cała konserwatywna (i katolicka) Ameryka była za potomkiem żydowskiego
krawca z Białegostoku, Barry’m Goldwaterem.
Napisał
Jacek Bartyzel
www.radiopomost.com
Czarni Amerykanie zabili Polaka, bo był biały?
Four Marines are arrested in Riverside County double slaying
Polecam
sprawy poruszane w działach:
SĄDY
PROKURATURA
ADWOKATURA
POLITYKA
PRAWO
INTERWENCJE
- sprawy czytelników
Tematy w dziale dla
inteligentnych:
ARTYKUŁY - tematy do przemyślenia z cyklu: POLITYKA - PIENIĄDZ - WŁADZA
"AFERY
PRAWA" Niezależne Czasopismo Internetowe www.aferyprawa.com redagowane przez dziennikarzy AP i sympatyków z całego świata których celem jest PRAWO, PRAWDA SPRAWIEDLIWOŚĆ DOSTĘP DO INFORMACJI ORAZ DOBRO CZŁOWIEKA |
|
WSZYSTKICH INFORMUJĘ ŻE WOLNOŚĆ WYPOWIEDZI I SWOBODA WYRAŻANIA SWOICH POGLĄDÓW JEST ZAGWARANTOWANA ART 54 KONSTYTUCJI RZECZYPOSPOLITEJ POLSKIEJ.
zdzichu
Komentowanie nie jest już możliwe.