Imieniny:

AferyPrawa.com

Redaktor Zdzisław Raczkowski ujawnia niekompetencje funkcjonariuszy władzy...
http://Jooble.org
Najczęściej czytane:
Najczęściej komentowane:





Pogoda
Money.pl - Kliknij po więcej
10 marca 2023
Źródło: MeteoGroup
Polskie prawo czy polskie prawie! Barwy Bezprawia

opublikowano: 09-03-2011

Tajemniczy świadek twierdzi, że szef płockiej policji odgrażał się Włodzimierzowi Olewnikowi. Przed porwaniem jego syna miał mówić: "Ch... znowu się nie zgodził, tego nie daruję"

Świadek ten, płocki przedsiębiorca, złożył - według naszych źródeł - kilka zeznań w prokuraturze. Opisał powiązania korupcyjno-biznesowe byłego szefa policji płockiej, potem zastępcy komendanta mazowieckiej policji - Macieja Książkiewicza. Świadek rzucił też nowe światło na porwanie i zabójstwo Krzysztofa Olewnika.

Książkiewicz zmarł w 2003 r. we wsi Korzeń Rządowy pod Płockiem w swojej rezydencji. Postawił ją na granicy Pojezierza Gostynińskiego, gdzie sosnowe lasy przeplatają jeziora, stawy, pola i wsie. Posiadłość otacza ogrodzenie z kamienia, od frontu zdobione metalowymi barierkami, przechodzące w mur lub siatkę. Obok strumień, brzegi porastają kolczaste krzaki dzikiej róży.

Rozłożyste, niewysokie budynki zaczyna zakrywać ściana gęsto posadzonych świerków. Kto zapędzi się w okolicę, nie zobaczy nic poza murem, dachem i drzewami.

Jeden z synów komendanta reklamuje tu gospodarstwo agroturystyczne. Konie, bryczka, sanie, stawy rybne; można zrobić grill, ognisko, kulig, pojeździć na łyżwach. Mapa Zumi pokazuje naturalny staw z wyspami i dwa kolejne, sztuczne. Potężny wybieg dla koni.

Grażyna Książkiewicz, wdowa: - Ludzie nam zazdroszczą tego domu. Mąż był komendantem 30 lat, całe życie razem ciężko pracowaliśmy, by się tego dorobić. Gdy mąż zostawał komendantem wojewódzkim, zostaliśmy dokładnie sprawdzeni. Teren jest duży, ale dom ma trochę ponad 300 m. Reszta to budynki gospodarcze, stajnie, garaże i mały 80-metrowy dom rodziców. Urządzamy to wszystko od dziesięciu lat. Teraz inwestując z synem. Do dziś wciąż jest to plac budowy.

Ktoś chronił porywaczy.

Sejm, Sala Kolumnowa, 4 września 2009 r. Włodzimierz Olewnik w czarnym garniturze, 60 lat, zmęczona twarz, podpuchnięte oczy. Pojawiają się w nich łzy. Głos mu drży.

- Sprawcy zostali skazani, ale ktoś im zlecił porwanie i przez wiele lat ktoś ich chronił. Krzysztof mógł żyć. Policja wiedziała o sprawcach kilka dni po jego uprowadzeniu - oskarża przed posłami z komisji śledczej.

Wcześniej właściciel zakładów mięsnych w podpłockim Drobinie nieraz mówił, że porwanie syna miało mu zaszkodzić w interesach. Banki zaczęły mu potem odmawiać kredytów. Wspominał o propozycji kupna za bezcen zakładów mięsnych na warszawskim Służewcu - ale nie wskazał, kto mu ją złożył.

Dopiero w szóstą rocznicę zamordowania syna Olewnik ujawnił komisji śledczej bliskie relacje z Książkiewiczem, korupcyjne propozycje komendanta i jego dziwne milczenie po porwaniu Krzysztofa.

Zeznania w Sejmie zaczął od imprezy dla policjantów 26 października 2001 r., która poprzedziła porwanie o godziny. Mówił - to jego wersja - że urządził ją Wojciech Kęsicki, zaufany Książkiewicza. Stosunki komendanta z policjantem niskiego szczebla były dość szczególne. - Mówią mi policjanci, że używał Kęsickiego do ustawiania ludzi - zeznał przed posłami Olewnik.

Po nitce do kłębka

W wyjaśnianiu kryminalnych zagadek idzie się po nitce do kłębka. W sprawie tego porwania i zabójstwa widzimy trzy wątki:

Tajemnicze samobójstwa Sławomira Kościuka, Roberta Pazika, zabójców, i herszta bandy Wojciecha Franiewskiego - w celach aresztów lub zakładów karnych. Gdyby znalazł się dowód, że ktoś kazał im się wieszać (lub pomógł), byłby to mocny trop. Choć nie wszystko w okolicznościach tych śmierci jest jasne, nie ma dowodu na istnienie „człowieka w cieniu”. Są tylko spekulacje.

Podział pieniędzy z okupu. Krzysztofa zamordowano w 2003 r. po zapłaceniu przez rodzinę 300 tys. euro. Z tej kwoty - wiemy z wyjaśnień bandytów - Franiewski rozdzielił między bandytów ok. 100 tys. euro. Resztę ukrył czy może zapłacił za know-how - technikę przekazania okupu? Żadna duża partia banknotów 500 euro (numery były spisane) nie wypłynęła. Ślepa uliczka.

Poprzedzający porwanie grill z policjantami w domu Krzysztofa w Drobnie, gdzie mieszka także i ma zakład ojciec. Intrygujące - mimo upływu lat wciąż nie wiemy, jaki był cel spotkania. Oficjalna wersja to przeprosiny dla płockiej drogówki. Wcześniej patrol zatrzymał Krzysztofa bez dokumentów, ale chłopak się postawił: „Ja was sponsoruję, utrzymuję was, a wy tak od razu na lawetę”. Ojciec nakłonił więc Andrzeja Popiołka, kierownika sekcji postępowań administracyjnych w Płocku (WPA; podlegała komendzie wojewódzkiej), by zaprosił naczelnika drogówki „na symbolicznego grilla”. Naczelnik „nie przejawiał entuzjazmu”. Zapraszanie przejął Kęsicki.

Ale nikt z drogówki na grilla nie przybył. Byli szef pionu kryminalnego Bogdan Kuchta i policjanci z WPA, w tym Popiołek, Kęsicki i Krzysztof Maśnicki.

To, że nie wykryto motywu imprezy, intryguje zwłaszcza dlatego, że w śledztwie po porwaniu uczestniczyli bawiący na grillu Kuchta i Kęsicki (ten krótko). Kęsicki podsuwał potem policyjnej specgrupie i ojcu informacje, które nie prowadziły do sprawców. Dopiero tragiczny finał pokazał, że właśnie Kęsicki kilku z nich znał, bo byli sąsiadami Olewników z Drobina (Pazik i Ireneusz Piotrowski). Kęsicki kierował tam kiedyś komisariatem.

Na śledztwo, co ważne, bezpośredni wpływ mieli zwierzchnicy obecnych na grillu; zwłaszcza - przez decydujące pierwsze pół roku - Książkiewicz. Sejmowa komisja podejrzewa, że śledztwo celowo ściągano na manowce. Nitka, której początek znajdujemy na imprezie, wydaje się nam obiecująca. Prokuraturze też...

Na towarzyskiej stopie

- Rekonstrukcja zdarzeń z domu Krzysztofa w nocy 26 października 2001 r. i poranka następnego dnia po uprowadzeniu odgrywa niezwykle istotną rolę. Przeprowadziliśmy ok. 30 eksperymentów z udziałem uczestników tych zdarzeń, konfrontacje między nimi, oględziny i poszukiwanie nowych dowodów - mówił we wrześniu 2010 r. Zbigniew Niemczyk, wiceszef gdańskiej prokuratury apelacyjnej prowadzącej śledztwo po śledztwie.

Sprzeczności w relacjach uczestników imprezy nie brakuje, wyłuskujemy je z przesłuchań przed komisją śledczą.

Włodzimierz Olewnik mówił, że pretekstem grilla były przeprosiny. Zapraszał Kęsicki.

Waldemar Orzechowski, były policjant, właściciel agencji ochrony, która pilnowała kukurydzy Olewnika, potwierdził to.

Kęsicki opowiadał, że wcześniej gościł Olewnika na "przysłowiowej wódce" w zajeździe koło Raciąża. Żegnał się tam z policjantami z Sierpca, bo awansował do WPA w Płocku. Olewnik: "Nie kojarzę, żeby ktoś tam był właśnie z Sierpca".

Kęsicki: "Na tym spotkaniu Olewnik zaprosił wszystkich zebranych do siebie". W rewanżu. Kęsicki wspomniał też o kilku wcześniejszych spotkaniach w biznesowo-policyjnym gronie: "Takie tam na towarzyskiej stopie. Żadne jakieś omawianie interesów".

Poseł Zbigniew Wassermann przypomniał Kęsickiemu jego pierwsze zeznania w prokuraturze: "Powodem imprezy była chęć spotkania z naczelnikiem wydziału kryminalnego Kuchtą. Olewnik chciał mieć możliwość szybszej reakcji na przestępstwa, które by dotykały jego rodziny".

Kuchta przed komisją: - Dopiero na przesłuchaniu w Sopocie [wydział przestępczości zorganizowanej gdańskiej prokuratury apelacyjnej] dowiedziałem się, że miałem być jakimś kontaktem dla pana Olewnika.

Ale Olewnik zapamiętał, że Kęsicki poprosił go na bok od stołu, razem z Kuchtą: "Weźcie sobie i porozmawiajcie". Olewnik twierdzi, że był zdziwiony. Kuchta też.

Zastanawiające, jak skąpo uczestnicy cytują rozmowy z grilla.

Popiołek dorzucił coś nowego: "Powiedziano mi [zapraszał Kęsicki], że to będzie znacznie większy krąg. Mieli być również przedstawiciele komendy miejskiej, włącznie z komendantami z komendy wojewódzkiej...". Posłowie mu w tym miejscu przerwali.

Mamy więc trzy wersje grilla przed porwaniem: przeprosiny, rewanż i nawiązywanie relacji z policją. Włodzimierz Olewnik dodał następną.

- W pierwszym czy drugim telefonie [porywacze kontaktowali się z rodziną, odtwarzając z taśmy głos ofiary] Krzysiu mówił: "Tato, miałeś zostać, a jakbyś został, tobyś tutaj leżał tak jak ja, a ja bym musiał zbierać pieniądze".

Zdaniem Olewnika sugeruje to kontakty Kęsickiego z porywaczami, bo tylko policjant słyszał, jak Olewnik mówił: "Zostanę", nie chciał być odwożony po grillu. - Jestem przekonany, że impreza była po to, by utorować drogę do porwania. I nie wiem, dlaczego Kęsicki do dziś nie ma zarzutów - mówi Olewnik "Gazecie".

Sami myśliwi

Kęsicki - dziś podejrzewany przez rodzinę o kontakty z porywaczami - był wtedy przyjacielem Olewników. Na początku lat 90. wykrył sprawców pierwszej próby wymuszenia od nich haraczu. I on, i Książkiewicz byli myśliwymi. Dlatego Kęsicki, szeregowy funkcjonariusz z podpłockiego komisariatu, był po imieniu z komendantem. Przełożony Kęsickiego, wspomniany Popiołek, też polował, choć - jak zeznał - brzydził się zabijaniem zwierzyny.

Polował też Olewnik ojciec. Kęsicki poznał go z Książkiewiczem na polowaniu, kilka lat przed uprowadzeniem Krzysztofa. Przeszli na "ty".

Temat polowań zainteresował komisję śledczą. "To sposób na tworzenie nieformalnych układów" - czytamy w projekcie raportu końcowego. Z Książkiewiczem i Olewnikiem polował też tajemniczy świadek.

Żeby polować, trzeba mieć czym. Zezwolenia na broń (także myśliwską) wydawała w Płocku sekcja WPA, ale podpisywał je komendant wojewódzki. Pamiętamy, że szef WPA Popiołek i dwóch szeregowych funkcjonariuszy (Kęsicki, Maśnicki) bawiło się u Olewników przed porwaniem.

Kęsickiego ściągnął do sekcji Książkiewicz. Popiołek opisał to w Sejmie tak: - Powiedzmy, [Kęsicki] znał zastępcę komendanta wojewódzkiego. Może to nie było polecenie, ale w kategoriach, że może się sprawdzić w wydziale.

Kęsicki miał osobny pokój w komendzie. Przesiadywał u niego Krzysztof Olewnik z ówczesnym swoim wspólnikiem i przyjacielem Jackiem Krupińskim.

- Czy wszyscy uczestnicy imprezy mieli pozwolenia na broń? - pytał Popiołka przewodniczący komisji śledczej Marek Biernacki.

Pani Ewa Olewnik nie miała - wskazał matkę Krzysztofa były szef WPA.

Poseł komisji w kuluarach: - Jakaś bonanza tam była.

Rok po zeznaniach w Sejmie gdańska prokuratura postawiła Popiołkowi zarzuty niedopełnienia obowiązków, bo wniosków o zezwolenia nie weryfikował, oraz handlu bronią, bo gromadził i sprzedawał ją tym, którzy zezwolenia dostawali.

Według tajemniczego świadka zezwolenia "wydawał osobom wskazanym przez Książkiewicza".

Smith and Wesson

Pora Książkiewiczowi przyjrzeć się bliżej. Do milicji wstąpił w 1966 r. W 1977 r. ukończył Akademię Spraw Wewnętrznych i został komendantem miejskim MO w Płocku.

"Wyróżnił się" w grudniu 1981 r., gdy wprowadzono stan wojenny. Związkowcy z "Solidarności" zabarykadowali się w budynku warsztatów na terenie Mazowieckich Zakładów Rafineryjnych i Petrochemicznych (dziś Orlen). Wyznaczony do pacyfikacji dowódca odmówił wykonania rozkazu. Jego miejsce zajął Książkiewicz. Na ochotnika. Wsiadł do milicyjnej nysy i sam z takim impetem rozbił bramę, że strach sparaliżował protestujących. Komendant chwalił się potem, że nie dopuścił do rozlewu krwi.

Tajemniczy świadek słyszał inną wersję. Bramę rozbić miał opancerzony skot, nie nysa. A pacyfikacją kierować miał Roman Kurnik - czarna postać następnej dekady, główny kadrowy w resorcie spraw wewnętrznych. Odtąd datować miała się przyjaźń Książkiewicza z Kurnikiem.

W 1983 r. Książkiewicz awansował na naczelnika wydziału inspekcji Wojewódzkiego Urzędu Spraw Wewnętrznych w Płocku, a w 1985 r. - na zastępcę szefa WUSW ds. administracyjno-gospodarczych. Nadzorował zaopatrzenie i inwestycje. Poznaje lokalnych przedsiębiorców. Te doświadczenia zaprocentują.

Po 1990 r. przechodzi weryfikację do policji i zostaje komendantem wojewódzkim w Płocku. Opowiada były policjant: - Zaprosił na wódkę wyrzuconych z MO funkcjonariuszy, którzy chcieli w milicji zakładać związki zawodowe, a w 1989 r. wracali do łask. Powiedział, że pociągnie ich, jeśli załatwią mu, że "S" jego wskaże jako kandydata na komendanta. Tak się stało.

W 1996 r. komendant główny nadinsp. Jerzy Stańczyk nagradza Książkiewicza "za profesjonalizm i postawę godną naśladowania" rewolwerem Smith and Wesson.

Gdy Płock przestał być miastem wojewódzkim, Książkiewicz - od maja 1999 r. - został zastępcą komendanta wojewódzkiego na Mazowszu, z siedzibą w Radomiu. Nadzorował piony kryminalny, dochodzeniowo-śledczy, przestępczości gospodarczej. Najważniejsze sprawy kryminalne lądowały na jego biurku.

Niektórych policjantów, uczestników grilla u Olewnika syna, Książkiewicz przyjął u siebie w domu w sobotę rano, kilka godzin po porwaniu. Komisja opisze w raporcie końcowym, że osobiście wydał polecenie włączenia naczelnika Kuchty do grupy śledczej. Wbrew wszelkim regułom.

Bogdan Kuchta był ostatnim policjantem, który widział żywego Krzysztofa. Odszedł już z policji, pracuje w ochronie. Spotkany przypadkiem ucina pytania: - Nie mam nic do powiedzenia.

Do kwietnia 2002 r., gdy Książkiewicz przeszedł na emeryturę, policja szukała ukrywającego się Krzysztofa, twierdząc, że porwanie jest sfingowane. Porywacze utrzymywali kontakt z rodziną, ale nie odbierali okupu. Po czym zamilkli na rok.

Olewnik przed komisją śledczą mówił, że po porwaniu Książkiewicz nie tylko go nie wspierał, nie odbierał nawet telefonów: - Coś było nie tak, pomyślałem, że jest wredny.

Mięsne interesy

Włodzimierz Olewnik jest o pięć, sześć lat młodszy od Książkiewicza. Gdy przyszły komendant wstępuje do milicyjnej akademii, Olewnik przenosi się do Drobina. Gdy Książkiewicz pacyfikuje Petrochemię, Olewnik z uprawy cebuli przerzuca się na hodowlę świń. Zanim Książkiewicz zostaje komendantem wojewódzkim w Płocku, Olewnik kupuje ubojnię, potem zakłady mięsne w Sierpcu. Inwestuje w ziemię, rodzina ma dziś ponad tysiąc hektarów.

W latach 90. rośnie rezydencja Książkiewicza, rośnie firma Olewnika i cała branża mięsna w okolicach Płocka. Z Bogusławem Strześniewskim Olewnik zakłada Pek-Mont - firmę wytwarzającą linie do produkcji mięsa. Strześniewski jest współwłaścicielem zakładów mięsnych Peklimar. W połowie drogi z Płocka do Kutna wyrastają zakłady mięsne Andrzeja Koniarka.

- Ze Strześniewskim mam wspólne sklepy, Koniarek to dobry kolega, nie było ostrej konkurencji między nami - mówi Olewnik.

Fali prywatnej konkurencji usiłowały stawić czoła państwowe, coraz bardziej zadłużone Zakłady Mięsne w Płocku.

Dorzućmy jeszcze Mańkowo pod Płockiem i zakłady Polandia (już nie istnieją). - Komendant wjeżdżał do zakładu, kiedy chciał, i robił, co chciał. Czuł się jak u siebie - opowiadają byli ochroniarze z Polandii.

Policjanci z drogówki nie kryli zaskoczenia, gdy Książkiewicz, wicekomendant wojewódzki, latem 2000 r. przyjechał do zwykłego wypadku drogowego w podpłockim Duninowie. Producent mięsny niegroźnie potrącił tam pieszego.

Kontakty Książkiewicza z branżą mięsną nie uszły uwadze płocczan.

A uwadze Olewnika? - Nie chcę o tym mówić. Słyszało się: "Nie igraj z Książkiewiczem". Widziałem, że chciał się bardzo zbliżyć. Kęsicki doprowadzał mnie do niego.

Pokażesz, nie zapłacisz

Książkiewiczowi komisja poświęci osobny rozdział w raporcie. To, że nadzorował policyjną grupę po porwaniu, nie będzie jedynym powodem. Komisję zdziwiły "osobliwe" - napiszą posłowie - relacje komendanta z Olewnikiem.

- Prowadząc biznes, musisz mieć takie znajomości - Olewnik cytował przed komisją, jak Kęsicki namawiał go do spotkania z komendantem. Na pierwszym spotkaniu Książkiewicz dał Olewnikowi wizytówki: "Pokażesz, mandatu nie zapłacisz".

Poseł Wassermann zapytał wtedy Olewnika wprost: - Jakie oferty Książkiewicz panu składał?

- Pomocy w zakupie zakładów mięsnych w Płocku, podsunął znajomego do spółki, ale ja nie lubię spółek. Powiedział, że jak pomoże, to cena nie będzie wysoka. Proponował jeszcze otworzenie stołówki w Warszawie.

Książkiewicz zaprzeczyć nie może - rozmowy odbywały się w cztery oczy.

Olewnik dodał, że podobnych ofert "było dużo". Wymienił warszawskie Zakłady Mięsne "Służewiec" i zakłady w Mławie. Ale nie wchodził w szczegóły, pomijał nazwiska.

Dziś niewiele więcej jest skłonny dodać. Dopiero, gdy zwracamy uwagę na rozbieżności w zeznaniach, prostuje: - Od Książkiewicza propozycja padła na Płock. Mówił, że te zakłady nie mają racji bytu.

- A Mława?

- Była rozmowa, ale nie z Książkiewiczem, tylko z ludźmi z jego otoczenia.

- Służewiec?

- A to proponował ktoś, kto się przedstawiał jako doradca premiera, nazwisko mi wyleciało.

Jak reagował pan na propozycje Książkiewicza? - pytali Olewnika posłowie.

- Nie dawałem konkretnie, że ja nie biorę. Tylko przedłużanie w czasie: ja się zastanowię. Tłumaczyłem, że wystarczy mi tego, co mam.

A Książkiewicz? Olewnik: - Nie reagował.

W rozmowie z "Gazetą" Olewnik na określenie płockich stosunków używa słowa "system". Otwarcie mówi o sponsorowaniu policji: - To trwało pięć, sześć lat. Bardzo dużo pomagałem, dałem na samochód, na jakąś radiostację. W 2000 r. dofinansowałem, i to nawet bardzo, centralę telefoniczną. Takich darowizn było bardzo dużo w Płocku.

W środę druga część reportażu: Kim jest tajemniczy świadek, który naprowadza śledztwo ws. porwania Olewnika na byłego komendanta płockiej i mazowieckiej policji

Po zeznaniach tajemniczego świadka gdańscy prokuratorzy tropią korupcję w Płocku. Śledztwo kończą na 2003 roku, czyli roku śmierci komendanta policji. A my tropimy świadka

Relacja tajemniczego świadka pokazuje - według naszych źródeł - powiązania korupcyjno-biznesowe płockiego komendanta. Ale kim jest ten świadek?

Miasto z chemią

Miasto z chemią - mówi się czasem o Płocku, bo wokół Orlenu czy takich firm jak Przedsiębiorstwo Eksploatacji Rurociągów Naftowych (PERN) wyrastają dziesiątki prywatnych spółek. Żyją z usług, robót budowlanych, antykorozyjnych. Budują fundamenty pod nową instalację lub stawiają znaki na wewnętrznej drodze. Ich właściciele tworzą lokalną elitę biznesu, jeżdżą luksusowymi autami, budują okazałe domy lub kupują zabytkowe dwory pod miastem.

Tak jak tajemniczy świadek - kiedyś współwłaściciel popularnej płockiej restauracji, do dziś kilku spółek, krótko cieszący się m.in. zabytkowym domem młynarza pod Płockiem.

Jest rok 2004, czyli już po porwaniu i zabójstwie Olewnika. Widzimy tajemniczego świadka, 40-latka, w dobrym garniturze i mercedesie S 500 albo dżipie. Od kilku lat jest większościowym współwłaścicielem i szefem rady nadzorczej w firmie, która specjalizuje się m.in. w robotach antykorozyjnych i czyszczeniu zbiorników w Orlenie, PERN-ie, w zakładach azotowych czy... mięsnych.

Wiosną 2004 r. funkcjonariusze CBŚ i skarbówki zatrzymują szefów spółki. Zanosi się na "paliwówkę". Kilka miesięcy później do sądu wpływa akt oskarżenia. Zarzut prokuratury: próba oszustwa podatkowego na ponad 5 mln zł; zawyżanie kosztów robót, czym mogli uszczuplić należne podatki. Współwłaściciel firmy tylko kilka dni jest w areszcie. Wychodzi, gdy płocki emeryt wpłaca pół miliona poręczenia. Skąd emeryt ma pół miliona? Wcześniej sprzedał mu gospodarstwo, to z domem młynarza.

W grudniu 2005 r. sąd rejonowy skazuje naszego świadka na 3,5 roku więzienia i 100 tys. zł grzywny. Jeden ze śledczych wspomina: - Lekceważył nas. Zachowywał się tak, jakby był pewien, że nic mu nie udowodnimy. W czasie procesu nie mówił o płockich układach. Zresztą pytania, które tego dotyczyły, sąd uchylał.

W połowie 2007 r. sąd okręgowy obniża wyrok do dwóch lat. Ale bez zawieszenia, do odsiadki.

Biznesmen nie idzie jednak do więzienia. Sąd zgadza się odroczyć karę na pół roku (czas na uporządkowanie interesów), potem na kolejne pół (stan zdrowia). Adwokat występuje o warunkowe zawieszenie, ale sąd jest nieustępliwy. 3 października 2008 r. przedsiębiorca ma się zgłosić się do zakładu karnego. Wtedy zapada się pod ziemię.

Śledztwo do góry nogami

W maju 2008 r., miesiąc po wyroku na porywaczy i zabójców Krzysztofa Olewnika, Prokuratura Apelacyjna w Gdańsku decyzją prokuratora generalnego dostaje do prowadzenia śledztwa: (w sprawie błędów, jakie w tej sprawie popełnili policjanci i prokuratorzy w latach 2001-06; (poszukiwanie innych uczestników zbrodni i zleceniodawców.

W śledztwach po śledztwie wyszły na jaw nowe fakty. Oto najważniejsze:

W lutym 2009 r. prokuratura postawiła zarzut udziału w grupie przestępczej i porwaniu Jackowi Krupińskiemu, przyjacielowi Krzysztofa. Ale po pół roku sąd zwolnił go z aresztu; okazało się, że poszlaki to za mało.

W styczniu 2010 r. przeprowadzono ekshumację na płockim cmentarzu; konieczną ze względu na błędy biegłego z laboratorium Komendy Wojewódzkiej Policji w Olsztynie, który badał zwłoki w 2006 r. po ich wykopaniu. Tygodniami media żyły pytaniem: A jeśli to nie Krzysztof? Badania DNA potwierdziły, że pochowany to Krzysztof. Prokurator postawił biegłemu zarzut sfałszowania opinii.

W listopadzie 2010 prokuratorzy ponownie przekopali polanę pod Różanem, gdzie bandyci ukryli zwłoki. W dole odkryli trzy butelki. Prokuratura sprawdza, czy w 2006 r. nie wrzucili ich tam policjanci. Ale też - czy w zabójstwie brał udział ktoś jeszcze, poza Kościukiem i Pazikiem?

My zwracamy uwagę, że w 2006 r. nie zbadano ziemi z dołu, co pomogłoby w datowaniu śmierci Krzysztofa. Pamiętając, że Kościuk na przesłuchaniu zawahał się - najpierw podał datę o miesiąc późniejszą - październik, a nie wrzesień 2003 r.

Najważniejszym odkryciem wydają nam się nowe ślady krwi w domu Krzysztofa Olewnika. Krew z kanapy należała do jego ojca. Ale druga plama, wyskrobana spod podłogi pod oknem w salonie - do nieznanej osoby. Prokuratura wykluczyła, by pochodziła od kogoś z rodziny, uczestników policyjnego grilla, znanego kręgu porywaczy.

Jesienią 2010 r. portal TVN24.pl doniósł: "Prokuratura szuka zwłok z domu Olewnika, w nocy przed porwaniem w jego domu kogoś zamordowano". Włodzimierz Olewnik mówił "Gazecie": - To wszystko wywraca śledztwo do góry nogami. Któryś ze sprawców porwania mógł zostać postrzelony, może nawet zabity.

"Gazeta" pierwsza napisała, że po grillu z policjantami, rozwiezieniu gości, a przed uprowadzeniem Krzysztofa mogła się odbyć druga impreza, ale w węższym gronie. Poszlaką są dwie różne wersje nagrań wizji lokalnej w domu Krzysztofa z października 2001 r. Na późniejszym nie ma ręczników nad basenem, krawatu Krzysztofa na słupie w salonie.

Włodzimierz Olewnik drugą imprezę wyklucza.

Rzecznik gdańskiej prokuratury Krzysztof Trynka pisze do nas o "innych przesłankach", które świadczą o tym, "że mogło dojść do drugiej imprezy". Dodaje: "Rekonstrukcja zdarzeń, jakie miały miejsce 26 i 27 października 2001 r. w domu Krzysztofa Olewnika, nasunęła poważne wątpliwości co do ich rzeczywistego przebiegu. Stąd możliwe jest przyjęcie innych wersji, które są obecnie weryfikowane".

Kilka tygodni temu o spotkanie z Olewnikami w prokuraturze poprosił odsiadujący 12-letni wyrok Artur Rechul. To m.in. z jego wyjaśnień znamy opis porwania. W śledztwie i przed sądem twierdził, że włamali się do domu Olewnika bardzo cicho i zaskoczyli Krzysztofa na kanapie przed telewizorem. Teraz mówi coś nowego: Franiewski zaczął od wystrzału. Czy ktoś został zabity albo ranny? Rechul: "Przy mnie nie". Więc jak to się odbyło?

Prokurator Trynka pisze: - Są podstawy do sformułowania hipotezy o użyciu broni palnej w domu ofiary.

Ze środka "układu".

Jak w powieści szkatułkowej kolejne szufladki otwierają nam nowe wątki, ale wciąż jesteśmy w salonie domu Krzysztofa na grillu z policjantami.

Po przesłuchaniu ojca we wrześniu 2009 r. poseł Marek Biernacki, szef komisji śledczej, postawił prostą hipotezę: - Po wyborach parlamentarnych 2001 r. i zmianach w policji towarzystwo na nowo się zapoznawało.

Postawmy inną, odwołując się do relacji tajemniczego świadka: A może chodziło o to, żeby zjednać sobie lokalną policję wódką i grillem, gdy komendant groził?

Słyszymy, że w głowach niektórych posłów z komisji rodzi się i taki wariant: porwanie upozorowano, Krzysztof oddany został "w zastaw" do czasu rozwiązania konfliktu z Książkiewiczem. Miał być gwarancją dokończenia interesu.

Wersja "zastawu" może tłumaczyć jedną niezwykłą okoliczność - aż dwa lata więzienia Krzysztofa, niespotykane w historii porwań. I decyzję o zabójstwie, gdy - jak można usłyszeć od posłów - "sytuacja wymknęła się spod kontroli". Ale upada z prozaicznego powodu: nic nie wiadomo o tym, by targu dobito. Przeciwnie.

- Nie przeczuwałem szantażu - mówi nam ojciec Krzysztofa. - Ale słyszałem, jak ludzie mówili: "Nie poddasz się systemowi, skończysz tak jak Olewnik".

Relacja tajemniczego świadka sugeruje najgorszy wariant: zemstę. I zmowę policji z bandytami. Wariant bliski sugestiom rodziny.

Prokuratorzy z Gdańska milczą o tajemniczym świadku.

Rozstaliśmy się z nim w połowie 2008 r., gdy uciekał przed więzieniem. Jego żona i adwokat poinformowali sąd, że nie mają z nim kontaktu, chyba leczy się gdzieś za granicą. Sąd rozesłał list gończy.

26 listopada 2009 r. zatrzymuje go w Jaśle gdański CBŚ "do sprawy Olewnika".

Świadek mówi o interesach, jakie ubijał z Książkiewiczem. Twierdzi, że komendant pomagał mu w zdobywaniu kontraktów na roboty dla firm z udziałem skarbu państwa, np. Petrochemią Płock, PERN-em. I że płacił procent Książkiewiczowi, a w końcu zatrudnił go (już emeryta) w jednej ze spółek.

Opisuje dzień komendanta wojewódzkiego policji w Płocku (połowa lat 90.). W komendzie spędzał nie więcej niż godzinę, bo dzień mijał mu na "załatwianiu". Wskazuje osoby, które były uzależnione od komendanta, m.in. z branży stalowej i mięsnej, która szczególnie go interesowała.

W końcu świadek mówi, że Książkiewicz wyszedł z inicjatywą przejęcia zakładów mięsnych na Służewcu. Chciał to zrobić przez Olewnika, bez skutku. I wtedy miał powiedzieć: "Ten ch znowu się nie zgodził i to była jego ostatnia szansa. Tego nie daruję".

Relacja świadka jest dla sejmowej komisji śledczej dowodem na "układ", jaki w Płocku zbudował Książkiewicz. - Jest to wiedza niemal z samego środka - podkreśli komisja w raporcie.

"Lisy zeżrą i wysrają"

Postanawiamy odnaleźć świadka i zweryfikować to, co mówi.

Po kilku tygodniach starań spotykamy się w restauracji Le Passion du Vin. Szpakowaty, elegancki mężczyzna o łagodnej powierzchowności agenta od ubezpieczeń sączy chablis. - Kuriozalna sprawa karnoskarbowa skończyła się wyrokiem odsiadki, choć bronił mnie profesor z Warszawy - opowiada.

Nazwiemy go "Nikodem", bo zastrzegł nazwisko.

- Jeden z moich obrońców mec. Ireneusz Wilk - ten sam, od Olewnika - namawiał mnie, żebym powiedział to, co wiem o sprawie porwania i o Książkiewiczu. Ale bałem się. Bałem się trafić do zakładu w Płocku.

W Płocku powiesili się zabójcy - najpierw Kościuk, potem Pazik.

- Przewieźli mnie do Gdańska - ciągnie. - I dziękuję za to opatrzności. Jednego dnia w celi truje się "Iwan" [Artur Zirajewski, główny świadek oskarżenia w sprawie zabójstwa gen. Marka Papały], drugiego dnia ja czekam na transport do zakładu w Płocku. W ostatniej chwili udało mi się zadzwonić do prokuratora Palucha. Zatrzymał to.

Prok. Paluch prowadzi śledztwo po śledztwie.

- Jak pan poznał komendanta Książkiewicza? - pytamy.

- To był rok 1993, może 1994. Miałem lecieć w interesach na Ukrainę. W drodze z Płocka na Okęcie zorientowałem się, że ktoś mnie śledzi. Zatrzymali mnie do kontroli. Szukali narkotyków. W komendzie pracował mój przyjaciel. Ostrzegł, że mam podsłuchy. Mówił, że Książkiewicz sprawdza moją firmę, jakie oferty składam. Pomyślałem sobie: jest zupełnie źle. Przez senatora Andrzeja Celińskiego doprowadziłem do spotkania. Pretekstem było pozwolenie na broń. Był koniaczek; "Maciek" - "Nikodem"; zostałem myśliwym.

- Skorumpował pana?

- Tak. Byłem słabym człowiekiem. Ale co pan by zrobił, słysząc od komendanta policji: "Mielary [urządzenia masarskie] skręcą, lisy zeżrą i wysrają, i tyle po człowieku"? Trzeba było uciekać albo się zaprzyjaźnić. Wie pan, ile wynosi fundusz remontowy PERN-u i Orlenu? Okrągły miliard. Wszystko poukładali. Kontrakty brała firma powiązana z Andrzejem Piłatem [płockim posłem i baronem SLD na przełomie dekad], ja byłem w trzecim szeregu.

- A w rewanżu?

- To wszystko było robione na miękko.

- Żonę komendanta odnajdujemy w pańskiej spółce, jego syna w drugiej - kładziemy na stoliku wypisy z KRS.

- Tak. Jak trzeba było w Korzeniu [rezydencja Książkiewicza] zrobić jakiś zbiornik, izolację czy część ogrodzenia - telefon. Albo: potrzebuję na szybko kilkudziesięciu tysięcy. To trwało blisko dziesięć lat. Myślę, że wyjdzie ponad milion.

- Dowody?

- Każdy chce dowód, ja nie jestem w stanie dać dowodów.

Dwa miesiące po przesłuchaniu w Gdańsku biznesmen jest wolny, mimo że do odsiadki ma jeszcze ponad rok. Sąd w Krośnie zgadza się dać mu przerwę w karze na opiekę nad dzieckiem. Potem przedłuża ją o kolejne pół roku.

Po zeznaniach "Nikodema" w czerwcu 2010 r. gdańska prokuratura wszczyna nowe śledztwo: w sprawie korupcji w płockiej policji od połowy lat 90. do 2003 r. (roku śmierci Książkiewicza). Przesłuchano już 20 osób. Trynka: - Nie ograniczamy się do policji, badamy też zachowania związane z obrotem gospodarczym.

Przerwa w karze "Nikodema" skończy się w marcu. W Kancelarii Prezydenta leży prośba o jego ułaskawienie. Czy prokuratorzy znów mu pomogą?

"Ojciec chrzestny"

- Jak by pan określił Książkiewicza? - pytamy "Nikodema".

- Ojciec chrzestny Płocka - wypala bez zmrużenia oka.

Po latach innym ludziom w Płocku rozwiązują się języki, choć proszą o anonimowość.

Emerytowany policjant przypomina komendanta z czasów, gdy kierował komendą miejską: - Rządził miastem. Uzależniał od siebie ludzi i funkcjonariuszy. Kogoś złapał na jeździe po pijaku, puszczał i w razie potrzeby oczekiwał przysługi. Funkcjonariuszom pozwalał działać na granicy prawa i przypominał, że ich praca zależy od niego. Wszyscy podejrzewaliśmy, że korzysta z materiałów operacyjnych i wie o ludziach bardzo dużo. Ale chronił każdego, kto był lojalny.

Inny płocczanin: - Uchodził za ważniaka i czuł się ważny. Nie mógł zimą dojechać do swojej działki - telefonował do nadleśnictwa i domagał się odśnieżenia pługiem leśnej, nieutwardzonej drogi.

Emeryt, daleki sąsiad, któremu komendant podpisał pozwolenie na broń: - "Wiesz, gdzie mam działkę. Będziesz przejeżdżać obok, to sprawdzisz, czy mi się nie włamali". Poklepał mnie po plecach.

Gdy urzędnik płockiego ratusza odmówił Książkiewiczowi wydania od ręki decyzji administracyjnej, zaczęły go nękać policyjne kontrole: - Pojechałem samochodem na spotkanie ze znajomymi. Był alkohol, więc wracając, zamówiłem taksówkę z dodatkowym kierowcą, który miał jechać moim autem - wspomina po latach urzędnik. - Tylko ruszyliśmy, a nie wiadomo skąd pojawił się patrol. Policjanci, krzycząc coś "o pijaku", wyciągnęli taksówkarza z mojego auta. Byli zaskoczeni, gdy taksówka ze mną zatrzymała się obok.

- Gdzieś od 2001 r. Książkiewicz liczył się z tym, że musi odejść z policji - relacjonuje "Nikodem".

Zabezpieczeniem przyszłości miały być ciche udziały w spółkach. Świadek wymienia znany holding z branży stalowej, szwalnię i dwie firmy mięsne. Oraz Włodzimierza Olewnika.

Wdowa po komendancie: - Z wieloma ludźmi utrzymywaliśmy kontakty, ale nie z Olewnikiem. Mąż nigdy u niego nie był. Jeśli się spotkali, to w komendzie.

Emerytowany policjant: - Pewnie, że się nie spotykali, Andrzej Popiołek był prawą ręką Książkiewicza w kontaktach z Olewnikiem.

Popiołek odmawia rozmowy: - Nie powinienem, po prostu nie mogę.

Skromne fakty i intuicja

- Osobiście pana Olewnika nie poznałem - opowiada "Nikodem". - Prosty człowiek, kiełbasiarz, nie moje środowisko. Maciek [Książkiewicz] prawie nigdy nie mówił o Olewniku, a jeżeli, to, że gówniarz, czyli Krzysiek, robi ojcu jaja, wyciąga od niego kasę. Ale byłem świadkiem ich rozmów telefonicznych. Książkiewicz mówił, że jest deal do zrobienia z zakładami na Służewcu. Mówił, że by to wystawił, potrzebny był wspólnik z pieniędzmi. Ale Olewnik nie był zainteresowany.

Kręci kieliszkiem, bada kolor i bukiet wina.

- I?

- Miał wielką nadzieję, że Olewnik w to wejdzie.

- A jak odmówił, chciał się zemścić?

- Nie pamiętam. Nie chcę o tym mówić.

Olewnik o świadku: - Słyszałem, że jest taki w mojej sprawie. Osobiście nie znam. Rozumiem, że jego wrobiono albo się poddał.

Źródło: Gazeta Wyborcza

Bogdan Wróblewski, Hubert Woźniak
http://wyborcza.pl/1,76842,9145804,Plockie_ksiestwo_komendanta_cz_1.html

----------------------------------------------------------------------

Krzysztof Olewnik porwany z płockiego układu?

Gdańska prokuratura wszczęła śledztwo w sprawie korupcji na szczytach płockiej policji na przełomie dekad. A w śledztwie o zabójstwo Krzysztofa Olewnika wróciła do nocy porwania - zbiera dowody, że przebiegała inaczej, niż było dotychczas wiadomo - O dostęp do akt korupcyjnego śledztwa wystąpiła wczoraj sejmowa komisja śledcza ds. Olewnika.

Wyłączone zostało ze sprawy Olewnika, którą po latach jeszcze raz bada gdańska prokuratura apelacyjna.

Korupcja w płockiej policji

- Czy prokuratura ujawniła istnienie płockiego "układu"? - pytamy Zbigniewa Niemczyka, zastępcę prokuratora apelacyjnego w Gdańsku. Odpowiada: - To publicystyka, my badamy konkretne zdarzenia korupcyjne z lat 90. i po roku 2000. Śledztwo toczy się w sprawie. Nikomu dotąd nie przedstawiliśmy zarzutów.

"Gazeta": - Z prac komisji śledczej wynika, że szczególnie interesujecie się byłym komendantem wojewódzkim w Płocku Maciejem Książkiewiczem. Czy właśnie w tym korupcyjnym śledztwie?

- Tak, choć ta osoba nie żyje - odpowiada Niemczyk.

Książkiewicz kierował płocką komendą wojewódzką do jej likwidacji w 1998 r., gdy został zastępcą komendanta mazowieckiej policji. Nadzorował grupę śledczą utworzoną po porwaniu Krzysztofa Olewnika w październiku 2001 r. Założyła ona, że Krzysztof ukrywa się, a nie, że został porwany.

Książkiewicz z ojcem Krzysztofa Włodzimierzem Olewnikiem, biznesmenem z branży mięsnej, był na ty. Przed rokiem Olewnik mówił w Sejmie, że Książkiewicz składał mu propozycje ocierające się o korupcję. "Proponował pomoc w zakupie zakładów mięsnych w Płocku, podsunął znajomego do spółki, ale ja nie lubię spółek. Powiedział, że jak pomoże, to cena nie będzie wysoka. Proponował otworzenie jakiejś stołówki w Warszawie" - mówił Olewnik (w prokuraturze się z tego wycofał). Dodał, że "sponsorował" policję za czasów Książkiewicza: "Opłaciłem samochód, radiostacje, centralę telefoniczną, paliwo. To trwało kilka lat". Komendant na pierwszym spotkaniu dał Olewnikowi wizytówki. "Pokażesz, mandatu nie zapłacisz" - miał powiedzieć.

Zeznający wczoraj przed komisją Waldemar Orzechowski, były policjant, który w 2001 r. prowadził agencję ochrony, zeznał, że Krzysztof Olewnik zatrzymany przez płocką drogówkę protestował: "Ja was sponsoruję". Dzwonił do zaprzyjaźnionego policjanta w płockiej komendzie, by interweniował u naczelnika wydziału ruchu drogowego, a patrol puścił go wolno.

Podziękowaniem za to zdarzenie miała być impreza z 26 na 27 października 2001 r. w domu Krzysztofa, po której zniknął. Bawili się na niej płoccy policjanci, ale - zastanawiające - z drogówki nikogo nie było.

Dwie imprezy u Krzysztofa?

- Rekonstrukcja zdarzeń z domu Krzysztofa w nocy 26 października i poranka następnego dnia po uprowadzeniu odgrywa niezwykle istotną rolę w śledztwie. W ostatnich miesiącach przeprowadziliśmy około 30 eksperymentów z udziałem uczestników tych zdarzeń, konfrontacji między nimi, oględzinami i z poszukiwaniem pominiętych dowodów - mówi "Gazecie" prok. Niemczyk.

- Czy rysuje się zupełnie inna wersja porwania niż dotąd znana? - pytamy.

- Mamy ustalenia, które rzucają nowe światło na przebieg wydarzeń. O szczegółach nie będę się wypowiadał - odpowiada prokurator.

Tymczasem z prac komisji, w tym wczorajszego przesłuchania świadka Orzechowskiego, wynika, że po imprezie policyjnej w domu Krzysztofa, rozwiezieniu gości, a przed uprowadzeniem mogła się odbyć jeszcze jedna impreza, ale w węższym gronie. Jej ślady starano się potem zatuszować. Prokuratura ma dowody, np. różne wersje nagrań z domu jeszcze sprzed oględzin i z oględzin (świadczą o tym, że usuwano niektóre przedmioty, np. ręczniki znad basenu, krawat Krzysztofa zawiązany na słupie w salonie itp.). Po latach prokuratorzy odnaleźli w domu ślady krwi nienależące do Krzysztofa. A świadek Orzechowski mówił wczoraj posłom (wcześniej w prokuraturze) o nieznanym dotąd uczestniku imprezy. Twierdził, że go nie zna. - Wyraźnie się wystraszył - komentował poseł PiS Andrzej Dera.

Dzień po imprezie i porwaniu Krzysztofa kilku policjantów spotkało się z Książkiewiczem. Dwóch z nich zostało włączonych - wbrew wszelkim regułom - do wyjaśniania tej sprawy. Posłowie zapowiadają raport komisji na dziewiątą rocznicę uprowadzenia Krzysztofa, czyli na październik. W założeniach do projektu raportu - które poznała "Gazeta" - piszą o "dowodach", które jednoznacznie wskazują na istnienie patologicznych relacji o charakterze lokalnym pomiędzy sferą biznesu, przestępczości i organów ścigania".

Bogdan Wróblewski

http://wyborcza.pl/1,75478,8357008,Krzysztof_Olewnik_porwany_z_plockiego_ukladu_.html

----------------------------------------------------------------

Sprawa Olewnika w pigułce

Nie było w Polsce innego porwania, którego ofiara więziona była przez dwa lata, a sprawcy nie odbierali okupu. Ani takiego, po którym rodzina wydała na policjantów, detektywów, hochsztaplerów grubo ponad milion złotych.

Nie było sprawy kryminalnej, w której trzech bandytów kolejno wieszało się w celach. Ani takiej sprawy kryminalnej, po której Sejm powołał komisję śledczą.

Nie było innej sprawy o porwanie, w której prokuratura - powtarzając śledztwo - niemal każdego dnia odkrywa nowy ślad (sprawców?), nowy błąd (śledczych?), nowy trop.

W sprawie Olewnika od dziewięciu lat pytamy: Ale jak to było?

Przedstawmy ją w pigułce:

* Krzysztof Olewnik, syn przedsiębiorcy z branży mięsnej spod Płocka, znika z domu w nocy z 26 na 27 października 2001 r. Ślady krwi i rozgardiasz w domu wskazują na uprowadzenie.

* Krzysztofa szuka policyjna specgrupa. Szybko okazuje się, że tropi nie porywaczy, lecz, zakładając samouprowadzenie, ściga od Pruszkowa po Berlin chłopaka, który rzekomo się ukrywa.

* Bandyci dzwonią do rodziny z żądaniem okupu, ale go nie podejmują. Potem przez rok telefon jest głuchy. W lipcu 2003 r. odzywają się znowu. Ojciec porwanego płaci 300 tys. euro okupu. Policji przy tym nie ma.

* Krzysztof nie wraca do domu. Rodzina podejrzewa, że policja oraz/lub wspólnik i przyjaciel Krzysztofa współdziałają z bandytami.

* Ojciec, Włodzimierz Olewnik, puka do drzwi ministrów, polityków, wszędzie szuka pomocy. Udaje mu się przenieść sprawę do Centralnego Biura Śledczego i warszawskiej (potem olsztyńskiej) prokuratury. Ale wciąż obowiązuje wersja: samouprowadzenie.

* W 2006 r. w końcu udaje się dopaść i złamać pierwszego bandytę - Kościuka. Wskazuje polanę w lesie, gdzie zakopał zwłoki porwanego. Po jego zeznaniach wpada cały gang Wojciecha Franiewskiego. Herszt wiesza się w celi jeszcze przed oskarżeniem.

* Olewnikowie nie wierzą, by to było zwykłe porwanie. Żądają, by szukano zleceniodawców.

* Prokurator kończy śledztwo tylko na bandziorach, którzy dwa lata trzymali porwanego w piwnicy i w dole po szambie na krowim łańcuchu. W 2008 r. zapadają surowe wyroki. Kościuk wiesza się tuż po procesie, drugi zabójca, Pazik, wkrótce po nim.

* Nikt nie wierzy w przypadek. Danuta Olewnik, siostra Krzysztofa, płacze w Sejmie i oskarża: "To nie moje państwo!".

* Sejm powołuje komisję śledczą. Prokuratura zaczyna śledztwo po śledztwie. Tropi policyjne i prokuratorskie błędy, szuka zleceniodawców, odkrywa nowe ślady i wątki.

* W końcu zgłasza się do niej tajemniczy świadek. Kim jest i co ujawnia? Jak wpłynie na śledztwo?

Źródło: Gazeta Wyborcza

Poczytaj

7 KRĘGÓW PIEKŁA WŁODZIMIERZA OLEWNIKA - z cyklu MAFIA I WŁADZA cz.1

7 KRĘGÓW PIEKŁA WŁODZIMIERZA OLEWNIKA - z cyklu MAFIA I WŁADZA cz. 2

7 KRĘGÓW PIEKŁA WŁODZIMIERZA OLEWNIKA - z cyklu MAFIA I WŁADZA cz.3

Syndrom-Olewnika-z-cyklu-patologie-wymiaru-wladzy

Tematy w dziale dla inteligentnych:
ARTYKUŁY - do przemyślenia z cyklu: POLITYKA - PIENIĄDZ - WŁADZA

Polecam sprawy poruszane w działach:
SĄDY PROKURATURA ADWOKATURA
POLITYKA PRAWO INTERWENCJE - sprawy czytelników

Komentarze internautów:

Komentowanie nie jest już możliwe.

~Grizzly
26-10-2016 / 08:42
~Kaedn
24-10-2016 / 04:29
~Trix
23-10-2016 / 03:55
~Jailene
11-10-2016 / 00:27
~Wednesday
23-09-2016 / 01:30
~Rafał ze Szczecinka
12-03-2011 / 05:00
Wymiar sprawiedliwości sprawuje bezkarna togowo-policyjna mafia. Dlatego dochodzi do tylu makabrycznych zbrodni. www.youtube.com/watch?v=-qcxeER0qFU www.aferyprawa.eu/Afery/POLICYJNY-TERROR-I-NIEKOMPETENTNY-KOMENDANT-