opublikowano: 26-10-2010
GDZIE SĄ NASZE MILIARDY Z PRYWATYZACJI? Janusz Szewczak
Wyprzedaż
majątku nie załata dziury budżetowej, jak chce tego rząd. Mimo to mamy powrót
do przeszłości. Polski rząd po raz kolejny - poprzednio w czasie rządów KLD
i UD na początku lat 90, później SLD-PSL i AWS-UW na przełomie lat 2000/01 -
postanowił sprzedać prawie wszystko.
- Takich gigantycznych planów sprzedaży państwowych spółek
nie było od co najmniej 10 lat. Ministerstwo Skarbu Państwa (MSP) chce w
przeciągu 18 miesięcy pozbyć się jak leci ostatnich cennych przedsiębiorstw,
będących na liście tzw. spółek strategicznych. Pod młotek mają iść
przysłowiowe srebra rodowe branży energetycznej i chemicznej - KGHM, LOTOS,
ENEA [dystrybutor energii dla 16% rynku], Tauron [lider największej grupy
energetycznej na południu kraju, posiadający 26% rynku], Polska Grupa
Energetyczna (strategiczny operator sieci przesyłowej, posiada 29% polskiego
rynku), Grupa ENERGA (jedna z czterech największych grup energetycznych w
kraju), Zespół Elektroenergetyczny Pątnów-Adamów-Konin [drugi co do wielkości
w Polsce producent energii elektrycznej z węgla brunatnego], grupa Ciech [lider
europejskiego rynku chemicznego, 3,5 mld zł rocznego przychodu], kontrolująca
czterech największych producentów nawozów w Polsce, Warszawska GPW oraz m.in.
kopalnia Bogdanka.
Prawdziwy, wręcz historyczny skok na kasę może też
dotyczyć w nieodległej przyszłości nowej emisji akcji banku PKO BP, a zwłaszcza
PZU SA po zmianie statutu spółki, która zapowiedziana jest na walnym
zebraniu, kiedy to w sposób absolutnie szkodliwy i niczym nieuzasadniony w
ramach dziwnej ugody MSP z Eureko mogą wypłynąć z PZU SA do Eureko prawdziwe
miliardy złotych z kapitału zapasowego PZU SA. Łącznie więc do 2011 r. ma
być sprzedanych 800 ostatnich polskich firm. Ma to rzekomo przynieść budżetowi
państwa w 2009 r. 12 mld zł, w 2010 - 25 mld zł. Gdyby rzeczywiście te plany
miały się sprawdzić, Polska byłaby jednym z nielicznych krajów w Europie, a
być może i na świecie, bez własnego systemu bankowego i być może bez własnej
energetyki. Nie mówiąc o utraconych już wartościowych przedsiębiorstwach z
branż: spożywczej, handlu wielkopowierzchniowego, cukrowniach, cementowniach
itd.
Nie wyciągnięto wniosków z przeszłości
Jak widać nie wyciągnięto żadnych wniosków z doświadczeń
lat minionych i okresu radosnej prywatyzacji z początku lat 90 i przełomu
2000/2001. Czy warto było? Jaki był bilans zysków i strat? Czy prywatyzacja
gwarantuje dożywotnio społeczny dobrobyt, postęp, wysoką jakość, a zwłaszcza,
czy gwarantuje niższe ceny? To podstawowe pytania. Do tej pory sprywatyzowano w
Polsce blisko 70 proc. majątku narodowego, w systemie bankowym to już prawie
ok. 80 proc. Zyskaliśmy z tego raptem 83 mld zł, czyli mniej więcej tyle, ile
wynosi roczny deficyt handlowy Polski, choćby w zeszłym roku. Najwięcej
uzyskano w roku 2000, bo aż 27, 2 mld zł, w roku 1999 13,3 mld zł i w roku
2004 10,3 mld. Jednak wówczas sprzedawano majątek narodowy wg zasady ministra
Janusza Lewandowskiego i ministra Emila Wąsacza - za tyle, ile ktoś chciał dać.
Dawano więc z reguły niewiele. Gdy wówczas
prywatyzowano, a właściwie sprzedawano doskonały polski bank wraz z gotówką
i klientami, uzyskano za jego całość ok. 3 mld zł. Dziś za resztówki tego
samego banku Pekao S.A, czyli za 3 proc. posiadanych akcji, Skarb Państwa dostał
od ręki blisko 1 mld 100 mln złotych. W 1992 podobna koalicja rządząca chciała
sprzedać KGHM za 400 mln złotych. Dziś to wartość 1-2 proc. akcji tej
firmy. Wiele sprywatyzowanych wówczas firm zmieniło już właściciela, ale już
za kwoty wielokrotnie wyższe. Często trafiały do zagranicznych firm. Po
wyprzedaży z początku lat 90 i przełomu 2000/2001 blisko 70 proc. całego majątku
narodowego, co wartościowszych segmentów naszego rynku (bowiem sprzedawaliśmy
nie tylko firmy, ale głównie rynek), nasze społeczeństwo powinno dziś opływać
w dostatki, a góra pieniędzy powinna rosnąć i procentować nowymi
autostradami, wyższymi emeryturami, nowoczesną służbą zdrowia itd.
Tymczasem jest dokładnie odwrotnie. Dług publiczny Skarbu Państwa wynosi
obecnie wielokrotność tego z początku lat dziewięćdziesiątych - blisko 650
mld zł. To tylko dług wewnętrzny, krajowy.
Pojawił się jednak ogromny dług zewnętrzny,
zagraniczny, rzędu 200 mld euro. Fatalnie zadłużono nas jako społeczeństwo
- mamy blisko 270 mld tylko na kredytach hipotecznych, ok. 200 mld długów z
tytułu kredytów konsumpcyjnych, ok. 400 mld zł kredytów w bankach. Mamy
olbrzymie zadłużenie na kartach kredytowych, które stale rośnie. Nie maleje
również zadłużenie szpitali. Zadłużone i to potężnie, bo gdzieś na kwotę
40 mld euro są też sprywatyzowane, komercyjne banki, dziś własność kapitału
zagranicznego. Mocno zadłużone są przedsiębiorstwa, również te
sprywatyzowane. Mają długi w bankach na ok. 226 mld zł na koniec lipca 2009
r. i dziś nie bardzo mogą sobie pozwolić na nowe kredyty. Zadłużenie firm z
tytułu emisji obligacji to już kwota 41 mld zł.
Gdzie są nasze pieniądze?
Rodzi się więc uzasadnione pytanie, gdzie się podziały
pieniądze z tej rzekomo wielce udanej prywatyzacji? Te 83 mld złotych. Czy
przepadły w kolejnych czarnych dziurach budżetowych? Największym skandalem
prywatyzacyjnym współczesnej Europy był program NFI, czyli tzw. program
powszechnej prywatyzacji który przeciętnemu Polakowi przyniósł zysk rzędu
raptem dwóch butelek wódki, bo na dobrą parę butów już nie starczyło. Ale
i tak firmy zarządzające zarabiały od 2 do 3 mln dolarów rokrocznie bez względu
na wyniki tego zarządzania. Sprzedawano więc jak widać tanio, nieroztropnie,
pospiesznie, głównie z przyczyn ideologicznych i pod zagranicznych inwestorów
strategicznych, absolutnie nie licząc strat, kosztów, efektów spadku dochodów
podatkowych i budżetowych i utraty rynków zbytu. Dziś ponownie słyszymy starą
śpiewkę - sprzedajmy wszystko, elektrownie, dystrybutorów prądu, KGHM,
LOTOS, GPW itd. Bo państwo jest najgorszym właścicielem. Wtedy ceny tych
produktów spadną, a budżet będzie miał większe dochody. Nie będziemy
musieli podnosić podatku.
Rzeczywiście, polskie państwo jest złym właścicielem,
a przede wszystkim jest złym gospodarzem i nie dba o własnych obywateli.
Problem jednak w tym, że żadna prywatyzacja nie usunie błędów popełnionych
w polityce gospodarczej ani nie wyeliminuje na zawsze groźby deficytu budżetowego
czy też spadku produkcji. Na przełomie 2000/2001 sprzedano majątek narodowy z
bankami na czele za kwotę 34 mld zł tylko w tych dwóch latach. Wówczas
wydawało się, że to gigantyczna kwota. Nie uchroniło nas to jednak przed
dziurą budżetową i kryzysem 2001. Podobnie będzie i tym razem, nawet gdyby
miał się powieść wielce optymistyczny scenariusz MSP, że uda się pozyskać
z tej garażowej wyprzedaży całe 36,7 mld zł w 2009 i 2010 r. Już dziś
wydaje się to bardzo mało prawdopodobne, choćby po nieudanej próbie sprzedaży
ENEI. Do piątku 14 lipca na akcje ENEI nie zapisali się wielcy faworyci [CEZ i
Vattenfall]. Gdyby to wszystko sprzedano, to i tak dziura Rostowskiego w budżecie
na 2010 wyniesie ok. 100 mld zł. Potencjalnie w 2010 dochody krajowe, bez wpływów
unijnych, wyniosą ok. 230 mld zł, a wydatki ok. 330 mld zł. Nie da się
zapchać nawet połowy tej dziury dochodami z prywatyzacji. Potrzebne będą i
cięcia budżetowe, i podwyżki podatków, od których rząd tak się dziś
odcina i których ma nie być właśnie dzięki prywatyzacji.
Rząd mówi, że musi
Skoro rząd nie chce podnosić podatków ani zwiększać
deficytu, co byłoby najprostsze i najtańsze wbrew pozorom, to postanowił
wyprzedać majątek jak leci. Problem w tym, że potencjalni nabywcy dobrze
wiedzą, że rząd jest na „musiku”, a nadmierna podaż musi obniżyć ceny.
W Europie jest dziś więcej tych, co sprzedają niż tych, co kupują, a kupujący
mogą przebierać w ofertach. Bardziej realna cena za przeznaczone dziś do
prywatyzacji na lata 2009-2010 polskie spółki wynosi dzisiaj od 10 do 15 mld zł,
a nie 37,6 mld zł. Obecnie, trzeba bardzo dokładnie liczyć, ile na tej
transakcji prywatyzacyjnej możemy zarobić. A przecież dobry i mądry
gospodarz robi rachunek zysków i strat przed sprzedaniem. Sprawdza, co się
bardziej opłaca - czy lepiej trochę podnieść deficyt budżetowy, co zrobiły
oprócz Polski prawie wszystkie kraje dotknięte kryzysem czy sprzedać resztę
najlepszych firm, pozbawiając się - jakiejkolwiek rezerwy na przyszłość. A
przyszłość wcale nie rysuje się tak różowo. Gdy już wszystko sprzedamy,
to co w 2011 r. czy w 2012 r. będziemy wyprzedawać? Wawel, jeziora mazurskie,
Śląsk, a może nerki naszych obywateli?
W takiej sytuacji potencjalni nabywcy polskich dystrybutorów
energetycznych, zakładów energetycznych, petrochemii, zakładów chemicznych
czy polskiej giełdy z pewnością podyktują nam niekorzystne warunki rynkowe.
Można będzie uzyskać zaledwie minimalne kwoty.
Dojne krowy na zarżnięcie
Ktoś przy zdrowych zmysłach zadaje sobie na pewno
pytanie, po co sprzedawać coś co dobrze funkcjonuje i przynosi zyski, daje
pracę wielu ludziom, jest jednym z najbardziej znaczących płatników i
podatników do budżetu państwa i składek ZUS. I tak spółce KGHM, przysłowiowej
kurze znoszącej złote jaja, chce się podciąć gardło, a przy tym i swoją
pozycję w firmie - ale po co?
KGHM w ciągu czterech ostatnich lat wpłacił do budżetu
państwa 10 mld zł tylko z tytułu dywidendy. Co roku wpłaca też do polskiego
budżetu państwa ok. 4 mld zł z tytułu podatków, składek ZUS i innych opłat.
W ciągu najbliższych 4 lat wpłaci do budżetu z tego tytułu aż 16 mld zł
podatku, a może i więcej. Łącznie, w ciągu najbliższych kilku lat będzie
to więc kwota ok. 26 mld zł, a więc 3 kwoty, jaką MSP chce uzyskać ze
sprzedaży w roku 2009/2010 wszystkich oferowanych przedsiębiorstw. Ile Skarb
Państwa dostanie za sprzedaż 10 proc. akcji KGHM trudno dziś powiedzieć, ale
z pewnością nie będzie to kwota 26 mld zł. II kw. br. spółka zakończyła
z zyskiem około 1,5 mld zł przy przychodach ponad 5 mld zł.
A przecież sprzedaje się raz, a dochody podatkowe będą
jeszcze potrzebne przez lata. Być może, MSP wychodzi z założenia, że jeśli
wszystko posprzedaje, to podatki wcale nie będą potrzebne polskiemu budżetowi.
A może całe państwo nie będzie już potrzebne obywatelom? Chociaż polskie
stocznie w Szczecinie i Gdyni były już prywatyzowane, to i tak z długami wróciły
do Skarbu Państwa i na garnuszek polskiego podatnika. Teraz nie wiemy tak
naprawdę, kto kupił stocznie, ale wiemy, że nie zapłacił. Przecież polski
LOT też był już prywatyzowany na rzecz Szwajcarów... Mieliśmy nie byle
jakich fachowców od prywatyzacji m.in. J. Lewandowskiego i E. Wąsacza - który
aktualnie, między innymi na łamach „Gazety Wyborczej”, radzi jak fachowo
prywatyzować, choć sam znalazł się w kręgu zainteresowań prokuratury i
Trybunału Stanu właśnie z powodu prywatyzacji. Powtórka kłopotów i
skandali murowana. Dziś rząd i MSP sprzedają resztówki 2-3% banków za kwoty
idące w setki milionów zł.
Za 3 proc. Pekao SA dostał 1 mld 100 mln zł, a za niecałe
2 proc. akcji BZ WBK 167 mln zł. Czyli bierzemy dziś za kilka procent akcji
tyle co kiedyś braliśmy za 50, a nawet 100 proc. akcji, czyli za całość
sprzedawanych, prywatyzowanych banków. To kiedy się prywatyzuje, a nie tylko
jak, ma bardzo istotne, wymierne finansowe znaczenie. Zagwarantowanie budżetowi
państwa stabilnych dochodów to obowiązek każdej władzy. Wygląda na to że
na najbliższych wyborach prezydenckich problemy Polski miałyby się zakończyć.
Powstaje jednak pytanie, co po tych wyborach?
Kryzys energetyczny krąży nad Europą
Zastanawia ogromna presja polskiego rządu na wyprzedaż
systemu energetycznego, dystrybutorów energii, rafinerii w najbliższych dwóch
latach. Zwłaszcza w momencie, kiedy jest już pewne, że w Europie w najbliższych
latach będzie bardzo brakować energii, grozi jej wręcz kryzys energetyczny i
- mówi o tym najnowszy raport amerykańskich służb wywiadowczych. Kto będzie
miał energię w Europie, będzie coś znaczył i sowicie na tym zarabiał.
Dostawy gazu z Kataru to bardzo wątpliwa śpiewka z przyszłości gdzieś w
okolicach lat 2014-2015. Jeśli wszystko pójdzie tym razem lepiej niż ze
sprzedażą polskich stoczni. Polacy i Urząd Regulacji Energetyki mają fatalne
doświadczenia po sprzedaży Stoenu RWE czy Siekierek Vatenfallowi, czyli firmom
obcym... Ceny energii po prywatyzacji polskich zakładów energetycznych wzrosły
dramatycznie. Tylko w zeszłym roku o 40 proc., a dla przedsiębiorstw
zaproponowano wzrost nawet o 80 proc. na ten rok. W przyszłym roku możemy się
spodziewać dalszego wzrostu cen energii zarówno dla gospodarstw domowych, jak
i przedsiębiorstw. Co ciekawe, w kasach tych dochodowych przedsiębiorstw jest
żywa gotówka. Tylko w Enei 2 mld zł po zeszłorocznej emisji akcji.
Polską tradycją prywatyzacyjną było przez lata
kupowanie firmy w ramach tzw. prywatyzacji po części za pieniądze tej właśnie
polskiej firmy. Jakby tego było mało, polskie firmy energetyczne to monopoliści.
Sprzedawać będziemy więc nie tylko przedsiębiorstwo ale i rynek z klientami
którzy podlegają dyktatowi cenowemu. A zwykłych polskich klientów
praktycznie nikt nie broni. Swoboda wyboru dostawców energii to absolutna
fikcja, a polski rynek energetyczny rośnie co roku o 5 proc.
Dodatkowo już niedługo z budżetu państwa popłyną do
firm energetycznych dwa potężne zastrzyki gotówki. Jedna z tytułu zwrotu
akcyzy. Oczywiście nikt się nie martwi, że my odbiorcy też płacimy akcyzę
za prąd i tu zwrotów na pewno nie będzie. Drugi zastrzyk to miliardy złotych
płynące z tytułu rozwiązania tzw. kontraktów długoterminowych (KDT). Znowu
więc będziemy napychać cudze, głównie zagraniczne kieszenie, uzyskując śmieszne
w tym kontekście dochody za prywatyzację energetyki.
Naród bez własności narodem bez przyszłości
Czy państwo bez własnych banków i przedsiębiorstw
energetyki może sprawnie funkcjonować? Skąd będziemy brać dochody budżetowe
w następnych latach? I nadal będzie trzeba dopłacać i to słono, do emerytur
[z OFE ok. 30 mld zł, z ZUS-u i KRUS-u ok. 50 mld zł rocznie]. Na drogi w
najbliższych 5 latach miało pójść 120 mld zł. Trzeba dopłacać do projektów
UE w ramach współfinansowania, na co bardzo liczą polscy... przedsiębiorcy.
Czy nie zabraknie tych środków? Skąd na to weźmiemy skoro już dziś tak
dramatycznie brakuje dochodów podatkowych i do końca roku zabraknie z tego
tytułu w budżecie ok. 50 mld zł, a w przyszłym roku blisko 100 mld zł.
Prywatyzacja w dotychczasowych wydaniu to przysłowiowe przejadanie pieniędzy,
zapychanie kolejnych dziur budżetowych, miotanie się od ściany do ściany,
prowizorka i brak przede wszystkim uczciwego bilansu. Państwo polskie będzie
pomimo mniej czy bardziej udanej prywatyzacji ciągle potrzebować środków na
zaspokojenie podstawowych potrzeb obywateli: emerytalnych, zdrowotnych,
edukacyjnych i transportowych. Mimo prywatyzacji nadal jesteśmy państwem, które
z powodu braku środków nie wywiązuje się przyzwoicie z żadnych obowiązków
w stosunku do swoich obywateli.
Janusz Szewczak
Tematy w dziale dla
inteligentnych:
ARTYKUŁY - do przemyślenia z cyklu: POLITYKA - PIENIĄDZ - WŁADZA
Polecam
sprawy poruszane w działach:
SĄDY
PROKURATURA
ADWOKATURA
POLITYKA
PRAWO
INTERWENCJE
- sprawy czytelników
"AFERY PRAWA" Niezależne Czasopismo Internetowe www.aferyprawa.com redagowane przez dziennikarzy AP i sympatyków z całego świata których celem jest PRAWO, PRAWDA SPRAWIEDLIWOŚĆ DOSTĘP DO INFORMACJI ORAZ DOBRO CZŁOWIEKA |
|
WSZYSTKICH INFORMUJĘ ŻE WOLNOŚĆ WYPOWIEDZI I SWOBODA WYRAŻANIA SWOICH POGLĄDÓW JEST ZAGWARANTOWANA ART 54 KONSTYTUCJI RZECZYPOSPOLITEJ POLSKIEJ.
zdzichu
Komentowanie nie jest już możliwe.