opublikowano: 13-12-2015
Andrzej Rzepliński w akcji
Moi czytelnicy znają pewnie mój stosunek do systemu „prawnego” (lewnego)
Trzeciej Rzeszy Pospolitej. Sądzę że ostatnie wydarzenia wokół tzw.
Trybunału „Konstytucyjnego” tylko potwierdzają dosadność
wszystkich ocen. Trwa właśnie groteskowy kontredans w którym umoczeńcy”
(© W. Łysiak) - stalinowcy Michnikta, „Sąd” „Najwyższy” i
„Trybunał” „Konstytucyjny” - zabierają się za pouczanie Polaków,
czym jest „demokracja” i „praworządność”. Podobnie w XVIII
wieku caryca-dziwka Katarzyna II uczyła nas „tolerancji” dla
innowierców. Gnojom współczesnym warto przede wszystkim przypomnieć
miliony polskich ofiar „sądów”, o czym pisałem tu dość często.
Ale miliony to kwestia statystyki. Może więc warto przypomnieć
indywidualnie choćby Krystiana Brolla, który w „polskim” obozie
koncentracyjnym spędził osiem lat?[1]
– jak i bardzo podobną sprawę Feliksa Meszki (Meszka), co w
„polskim” obozie koncentracyjnym lat spędził – a jeszcze nie
wiadomo, czy wyjdzie! - jedenaście[2].
„Jednostkowe przypadki”?
A fikcyjna procedura odsuwania bydlaków?
A jawność procesów?
Zacznijmy od nagłaśnianej (niepotrzebnie) i generalnie „medialnej”
jawności rozpraw. Do roku 2010 „sędziowie” powszechnie kłamali, że
nie mają nic przeciw jawności rozpraw, ale prowadzą nie rozprawę
przecie, a tylko „posiedzenie”. Niezorientowanym wyjaśnię, że właśnie
jako „posiedzenia” określa się na oko jakieś 80-90% przypadków,
gdy świnie sądowią swe zady w fotelach na salach opatrzonych
ukradzionym Polakom godłem. I oczywiście: gdyby akurat była to jednak
rozprawa, zmyśliliby sobie pretekst inny. Nędzny wykręt o rzekomej inności
posiedzeń oparty jest na niedawno przeze mnie opisanym zabobonie komunistów,
że rzeczy są nie tym czym są, a tym czym się je nazwie (świnie, co
opisałem ostatnio[3],
nazywają np. przesłuchania ofiar przez swych posobników-psychiatrów
„badaniami” tych ofiar).
I oto w roku bodaj 2010 zasłużone i zacne Stowarzyszenie Przeciw
Bezprawiu z Bielska-Białej chwaliło się słusznie, że sprawę jawności
rozpraw/posiedzeń doprowadziło do „Sądu” Najwyższego. Ten zaś
„orzekł”, że wicie-rozumicie, jednak te posiedzenia aż tak nie różnią
się od rozpraw, by mogły nadal być tajne; i w „orzeczeniu” tym naplótł
jeszcze trochę innych bzdetów, pragnąc dać zbrodniarzom furtkę
pozwalającą nadal utajniać i rozprawy, i posiedzenia. Łajdactwo to
okazało się jednak niepotrzebne, bo świnie z „sądów”
rejonowych, okręgowych itp. gremialnie twierdzą, że to „orzeczenie”
„Sądu” Najwyższego ani ich obowiązuje, ani nawet obchodzi, i w ogóle
na cholerę je czytać (w tym ostatnim zgodzę się w 100%). Skutek? I
rozprawy, i posiedzenia dalej są tajne - po uważaniu świń, bo żadnych
reguł tu nie ma.
Za żądanie jawności posiedzenia siedziałem w pierdlu nie dalej jak 2
miesiące temu[4].
Sprawa druga. Oto szajka łajdaków, zdrajców - a sądząc po mordach, nałogowych
alkoholików – nie widzi nic zdrożnego w orzekaniu w własnej sprawie.
Ha!
Przypomnę, jak to robią świnie z sądów rejonowych. Widząc kurestwa
takiego „sądu”, ofiara składa tam wniosek o odsunięcie od niej
wszystkich jego „sędziów”. Procedura rozpatrzenia takiego wniosku
jest następująca. Naturalnie, przede wszystkim wniosek można odwalić
bez „ani me ani be ani kukuryku”, z hitleryzmem ostentacyjnym: bez
jakiegokolwiek uzasadnienia, bez pouczenia o możliwości zaskarżenia (a
niewątpliwie przysługuje) – o możliwości tej po raz kolejny
przypomniała mi nie dalej jak w poniedziałek bezcenna Patrycja Reichel z
„sądu rejonowego” w Tarnowskich Górach; zob. kopię tego kwitu. No
ale nie mówmy o hitlerowcach ostentacyjnych a skupmy się na procedurze
zwyczajowej. Najpierw „sąd” wzywa ofiarę do sprecyzowania zarzutów
wobec każdego łajdaka z osobna – licząc na to, że ofiara nie
odbierze listu poleconego (co SB może bez trudu i bez śladów zaaranżować
w urzędzie pocztowym) lub z innego powodu nie dotrzyma terminu 7 dni.
Przyjmijmy jednak, że poczta doręczy, a ofiara jest sprawna - pisma
odbiera a terminów dotrzymuje. Wariant dodatkowy: ofiara może nie znać
nazwisk wszystkich „sędziów” tego „sądu”, a zwłaszcza ich nie
pozna w 7 dni – często informacje te są tajne/trudno dostępne
(utajnienie nazwisk „sędziów” poszczególnych „sądów” było
regułą w Polsce jeszcze 4-5 lat temu; a i teraz bywa różnie). Gdy
ofiara pomyślnie przeskoczy te wszystkie płotki to dochodzimy do crème
de la crème, czyli uchwały/orzeczenia tzw. „Sądu Najwyższego”
o tym, że nie można składać wniosku o odsunięcie wszystkich „sędziów”
danego sądu i że wniosek taki należy rozumieć tak, że
dotyczy on co najwyżej „sędziego” lub „sędziów”, którzy do
tej pory oprawiali ofiarę ze skóry. A skoro tak, to nie ma przeszkód,
by wniosek o ich odsunięcie „rozpatrzyli” ich koledzy nie tylko z
tego samego „sądu”, ale i wydziału – a przecież ich również
dotyczy wniosek o odsunięcie! Gdyby zaś ofiara uporczywie miała
obiekcje i do nich, tj. tych kolegów z tego samego „sądu” lub wydziału
– możliwość tę „Sąd Najwyższy” w swej łaskawości a jakże,
przewidział – aaa, to wtedy ofiara winna przybyć na posiedzenie tych właśnie
kolegów, którzy „rozpatrują” pierwszy wniosek ofiary o odsunięcie
„sędziów”, i ponowić wniosek w odniesieniu również do tych kolegów.
Załóżmy, że wyżej opisany cyrk odbywa się w jakimś „sądzie”
apelacyjnym większym, gdzie pogłowie „sędziów” liczy sobie sztuk
150. W „składzie orzekającym” zasiada ich po 3 sztuki pogłowia.
Wnioski o odsunięcie ich wszystkich wymagają więc od ofiary udziału w
50 (pięćdziesięciu) posiedzeniach i ponowienia wniosku o odsunięcie 50
(pięćdziesiąt) razy.
Pomyślą Państwo: cóż za kretynizm? Cóż za kurestwo? Nie kretynizm i
nie kurestwo, a „Sąd” Najwyższy. Dwa słowa i dwa kłamstwa.
Wszelako tych, których oszołomi perspektywa udziału w 50 posiedzeniach
pseudosądu spieszę uspokoić i ukoić. Ten kretynizm i to kurestwo to
nie koniec przecie.
Oto w powyższym opisie kluczowe są dwa słowa: „wymagają udziału”.
Otóż „sąd” nie ma obowiązku informowania ofiary o
czasie i miejscu rozpatrzenia jej wniosku.
I wszystko jasne.
Nie ma takiego obowiązku ani gdy ofiara wyraźnie zażąda tej informacji
właśnie w celu ponowienia wniosku, i jest na tyle asertywna, by zażądać
zaprotokołowania tego żądania; i gdy żądanie to „sędziowie”-przestępcy
zaprotokołują. Ani nawet wtedy, gdy ofiara w czasie posiedzenia świń
jest osobiście w „sądzie”.
Dygresja. A jeżeli ktoś się rzuca? Jeżeli ktoś jest świadkiem
takiego kurestwa? Aaa, to komuś takiemu robi się parodię karnego
procesu – i taka jest istota procesu patriotów w Bytomiu (sygn. VIII K
420/15)[5]
w którym kolejna parodia rozprawy zaplanowana jest na czwartek. Że świadków
przestępstw się likwiduje wie każda grupa przestępcza i „sąd”
rejonowy w Tarnowskich Górach i w Bytomiu nie są tu wyjątkami. Koniec
dygresji.
Wyżej opisaną procedurę - a dokładniej: kpiny z procedury – jestem w
stanie bardzo obszernie udokumentować z sygnaturami i nazwiskami bydlaków
„Sądu” Okręgowego w Gliwicach i „Sądu” Apelacyjnego w
Katowicach, i wielu innych. W dokładnie tych kpinach z procedury sam
przecież uczestniczyłem co najmniej kilkadziesiąt razy. Znam wszystkie
ich szczegóły. Do prokurwatur Rzeszy kilka lat trafiały – ze skutkiem
z góry znanym - dziesiątki moich zawiadomień o wyżej
opisanym przestępstwie „sędziów”-zbrodniarzy; by bowiem jeszcze dokładniej
opisać tę sytuację, nie jest to tylko ani przede wszystkim „kpina z
procedury”, a przekroczenie uprawnień służbowych w celu osiągnięcia
korzyści osobistej (zwykle profitów z fałszowania dowodów, arbitralności
orzeczeń) – art. 231 § 2 kk; do 10 lat pierdla –
oraz w ramach działalności zorganizowanej grupy przestępczej (art. 258
kk). Mówi to lewo obecnie teoretycznie obowiązujące. Tak zwane „sądy”
to bez wyjątku zorganizowane grupy przestępcze.
Trybunał w Strasburgu stosuje proste kryteria oceny, czy ofiarom rzeczywiście
przysługują prawa, które rządy twierdzą, że przysługują. I tak,
zwraca się do danego rządu o podanie przykładów korzystania z danego
prawa przez ofiary. Skutek procedury korzystania z danego prawa jest dla
Trybunału dość obojętny, chyba że skutek jest zawsze jeden i ten sam
– jak w „sądach” w Polsce, gdzie skazuje się niemal 100%
wszystkich oskarżonych. Wszelako ze zrozumiałych względów oczywiste
jest, że przykładów korzystania z danego prawa winno być dużo. Jeśli
skutek jest zawsze ten sam, albo gdy nawet – jak tu – rząd nie jest w
stanie wskazać na choć jeden przykład korzystania przez ofiarę z
danego prawa, Trybunał oględnie uznaje takie prawo za „teoretyczne”,
„nieskuteczne”, „iluzoryczne”. „Rząd” kondominium nie będzie
w stanie okazać nie tylko trzech tysięcy, i nie tylko trzech, ale ani
jednego przykładu praktycznego i skutecznego skorzystania przez ofiarę z
prawa do odsunięcia od niej jej oprawców – „sędziów” dowolnego
„sądu”. Ofiara nie ma więc żadnej realnej, praktycznej możliwości
złożenia, a tym bardziej ponowienia wniosku o odsunięcie od niej jej
oprawców. Mimo że możliwość tę „Sąd Najwyższy” Kurwilandu gołosłownie,
kłamliwie i de facto przestępczo dla niej „przewidział”.
Stalin też „przewidział”, że zamordowani w Katyniu oficerowie
Wojska Polskiego uciekli do Mongolii. Albo Ameryki, przez Ocean Arktyczny.
To dokładnie ten sam rodzaj „przewidywania”.
Odsunięcie od ofiary szajki „sędziów”-przestępców jednego „sądu
rejonowego” i zastąpienie jej szajką „sędziów”-przestępców z
innego „sądu rejonowego” ofierze na pozór nie daje nic. Zalecam
jednak, by wnioski takie składać i je dokumentować – i sam robię tak
prawie zawsze. Idzie w pierwszym rzędzie o zasadnicze względy moralne: o
wykazanie okupantom ich wyobcowania, antycywilizacji i na tych czynnikach
ufundowanej wrogości Polski do nich. Różnice cywilizacyjne moim zdaniem
w tym wypadku są niemożliwe do usunięcia i prędzej czy później
dojdzie do konfrontacji; do rozlewu krwi. By zapewnić zwycięstwo i
zminimalizować straty po stronie Polski, trzeba nakręcić spiralę
nienawiści – pamiętając o proporcjach, ongiś podobnie widział cele
Powstania Styczniowego naczelnik Warszawy Stefan Bobrowski. Po wtóre,
historia Polski jakby znów przyspiesza i perspektywa Norymbergi 2 dla
zbrodniarzy - nie tyle i nie tylko komunistycznych, ale właściwie nawet
bardziej zbrodniarzy obecnych - staje się o wiele bardziej realna niż
jeszcze kilka lat temu. Dowody warto więc zbierać i utrwalać.
Sądy muszą być na powrót niezawisłe - a zatem konieczne są ławy
przysięgłych - i działać w interesie Polski; dla zasady, tj. niezależnie
od tego, kto dziś udaje, że może być sędzią. Dobrze jednak mieć wgląd
w zwyczaje tych świń po to, by nabrać do nich pogardy.
Wyjaśniliśmy już sobie, wyżej, że „sędziowie”, lewnicy,
„konstytucjonaliści” Rzeszy to nade wszystko zbrodniarze, zdrajcy, a
i również, co widać na zdjęciach i co właściwie mniej nas tu
obchodzi – alkoholicy i łajdacy. Wszelako ich podejście do zasady
jawnego procesu i ich procedura odsunięcia od sprawy „sędziów” –
orzekania w własnej sprawie – to przykłady wskazujące moim zdaniem na
jeszcze jeden rys ich mentalności, o którym warto pamiętać zawsze
wtedy, gdy próbują nas oni o czymkolwiek pouczać.
Moim zdaniem, patronujący parodii „państwa prawa” rzeplińscy, zolle
czy bodnary – to zwykłe żuliki.
Spece od gry w trzy karty w sztetlach i na jarmarkach „Zachodniej
Ukrainy”.
A możliwości działania stworzył im rok 1939.
Mariusz Cysewski
* * *
Andrzej Zoll był nawet rzecznikiem praw obywatelskich w kraju, który
swych ofiar nawet nie liczył
Bohaterska tramwajarka, "sędzia" Igor Tuleja
Więcej:
Polecam
sprawy poruszane w działach:
SĄDY
PROKURATURA
ADWOKATURA
POLITYKA
PRAWO
INTERWENCJE
- sprawy czytelników
"AFERY PRAWA" Niezależne Czasopismo Internetowe www.aferyprawa.eu redagowane przez dziennikarzy AP i sympatyków z całego świata których celem jest PRAWO, PRAWDA SPRAWIEDLIWOŚĆ DOSTĘP DO INFORMACJI ORAZ DOBRO CZŁOWIEKA |
|
WSZYSTKICH INFORMUJĘ ŻE WOLNOŚĆ WYPOWIEDZI I SWOBODA WYRAŻANIA SWOICH POGLĄDÓW JEST ZAGWARANTOWANA ART 54 KONSTYTUCJI RZECZYPOSPOLITEJ POLSKIEJ.
Komentowanie nie jest już możliwe.