opublikowano: 26-10-2010
BANKI WYWOŻĄ Z POLSKI MILIARDY ZŁOTYCH
W wyniku
handlu opcjami walutowymi i ataku na kurs złotówki, a także pokaźnym
dywidendom wypłacanym przez banki, z Polski wypłynąć mogło w ciągu
ostatniego roku nawet 20–30 mld zł. W procederze tym główną rolę odegrały
spółki związane z Cezarym Stypułkowskim i Janem Krzysztofem Bieleckim
Recesja w krajach ościennych, rosnące bezrobocie, gwałtowne spowolnienie
wzrostu gospodarczego, zatory płatnicze wywołane przez rząd – to nie jedyne
kłopoty przedsiębiorców w Polsce. Gwoździem do trumny krajowej ekonomii mogą
okazać się tzw. opcje walutowe, sprzedawane przez banki setkom firm od lipca
do października 2008 r. Na podstawie tych kontraktów polskie spółki muszą
dziś przekazywać większość lub całość swoich zysków za granicę.
Jak do tego doszło?
Wszystko wskazuje na to, że polscy biznesmeni padli ofiarą nie tyle własnej
lekkomyślności, ile brutalnej akcji międzynarodowych banków inwestycyjnych.
Polacy pracują na bankierów
Najprościej rzecz ujmując – opcja walutowa to instrument, dzięki któremu
firma eksportująca swoje produkty za granicę może zminimalizować ryzyko
kursowe. Główny dostawca tej usługi na rynek polski – amerykański JP
Morgan – oferował jednak „pakiety” z opcjami typu PUT i CALL. Kupno przez
spółki tych pierwszych oznaczało nabycie prawa do sprzedaży bankom euro lub
dolara po określonym kursie. Był to zatem po prostu rodzaj ubezpieczenia od
mocnej złotówki.
Problem w tym, że z bezpiecznymi opcjami PUT banki zaoferowały firmom
wystawianie „toksycznych” opcji CALL. Dzięki nim zagraniczne instytucje
finansowe uzyskały prawo do pobierania opłat za wyższy niż zapisany w umowie
kurs waluty obcej wobec złotego.
Jak wynika z raportu dr. Mariusza Andrzejewskiego z Uniwersytetu Ekonomicznego w
Krakowie – zdecydowana większość sprzedawanych firmom „pakietów” składała
się z opcji PUT i CALL o różnych nominałach (np. opcja PUT o nominale 200
tys. euro, a opcja CALL – 600 tys. euro), ryzyko nie było więc rozłożone
symetrycznie. Spółki mogły niewiele zyskać i niewyobrażalnie dużo stracić.
– Tak skonstruowaną umowę najłatwiej porównać do gry w Dużego Lotka na
radykalnie zmienionych zasadach. Wyglądałoby to mniej więcej tak: klient
wydaje własne pieniądze na kupon, na którym skreśla sześć z 49 liczb. Jeśli
trafi „dwójkę”, „trójkę” lub „czwórkę” (czyli złotówka się
umocni), dostaje z kasy Totka niewielkie pieniądze. Jeśli jednak padnie „piątka”
lub „szóstka” (złotówka znacząco spadnie), musi przez kilka lat oddawać
Totolotkowi wszystko, co zarobi. Przy czym w naszym przypadku organizator tego
hazardu doskonale wiedział, jakie będą wyniki „losowania” – mówi „GP”
akcjonariusz dużej polskiej firmy, która już ponad połowę swoich zysków
musi transferować za granicę.
Podobnych spółek są w Polsce setki. Zakłady Magnezytowe „Ropczyce” będą
musiały w ramach kontraktów opcyjnych zapłacić Bankowi Millennium 12 mln zł,
„Ciech” stracił na opcjach już ponad 100 mln zł (a to dopiero początek),
upadające Krośnieńskie Huty Szkła zaksięgowały w rezultacie takich umów
stratę w wysokości 39 mln zł. Z racji spowodowanego przez opcje zadłużenia
(sięgającego odpowiednio 100 mln zł i 120 mln euro) upadły Odlewnie Polskie
i produkujące elektrofiltry „Elwo”. Według biznesmena Zbigniewa Jakubasa
– straty naszych firm na opcjach mogą sięgnąć wkrótce ponad 50 mld zł.
Dezinformacja pełna „cudownych” przypadków
Najważniejsi sprzedawcy opcji walutowych w Polsce to JP Morgan i UniCredit –
główny akcjonariusz Pekao SA (choć według rzecznika tego ostatniego banku z
opcjami Pekao nie ma problemów, gdyż były one wyłącznie zabezpieczeniem
„ryzyka wynikającego z działalności handlowej klienta”). W międzynarodowej
radzie tego pierwszego banku zasiada od kilku miesięcy były komunista Anatolij
Czubajs, jeden z „ojców” kariery politycznej Putina. Szefem bankowości
inwestycyjnej JP Morgan na Europę Środkowo-Wschodnią jest Cezary Stypułkowski
– słynny eksprezes Banku Handlowego związanego z aferą FOZZ. W polskich spółkach
należących do UniCredit pracuje lub pracowało z kolei wielu ludzi związanych
z KL-D i PO, m.in. Jan Krzysztof Bielecki oraz obecny minister finansów Jacek
Rostowski.
Dlatego – choć hipoteza, że te międzynarodowe holdingi znały przyszły
kurs złotego i nań wpływały, może wydawać się teorią spiskową – warto
przyjrzeć się pewnym „cudownym” zbiegom okoliczności towarzyszącym
zawieraniu „toksycznych” kontraktów opcyjnych.
Przede wszystkim większość analityków finansowych – ze szczególnym uwzględnieniem
ekonomistów z banków sprzedających opcje – przekonywało latem i jesienią,
że złoty będzie się umacniał względem euro i dolara. Pod koniec czerwca
2008 r. analityk Pekao SA, Marcin Bilbin, twierdził np., że „umocnienie złotego
będzie trwało”, a „trend wzrostowy w dłuższej perspektywie jest jasny i
nie powinno się tutaj nic zmienić” („Rzeczpospolita” 27.06.08).
W lipcu Bilbin był jeszcze większym optymistą: „Wprawdzie ostatnio złoty
umacniał się szybciej, niż wskazywałyby na to przesłanki fundamentalne, ale
wiele czynników, w tym perspektywa wejścia Polski do strefy euro, przemawia za
tym, że w długim okresie złoty będzie silną walutą” („GW” 24.07.08).
W tym samym dniu – a był to szczytowy okres handlu opcjami – analityk Pekao
SA roztaczał świetlane wizje złotówki także w „Rzeczpospolitej”:
„Przy solidnych fundamentach gospodarki ryzyko osłabienia złotego jest małe.
[...] Większość prognoz bankowych wskazuje, że złoty pozostanie silny.
Wprawdzie trudno liczyć, iż dalej będzie się tak szybko umacniał jak
dotychczas, ale w najgorszym razie frank nie powinien zdrożeć więcej niż o
kilka procent”.
Podobnie zachowywali się inni bankowi ekonomiści. Jeszcze jesienią 2008 r.
analitycy BPH (gdzie UniCredit ma udziały) uspokajali, że „niebawem rynek
zacznie doceniać solidne podstawy naszej gospodarki i złoty zacznie zyskiwać”
(„GW” 9. 09.08). „Wszystko się tutaj powoli uspokoi i złotówka zacznie
się umacniać. Wpływ na to będzie miało dążenie naszego kraju do wejścia
do strefy euro” – dodawał Alfred Adamiec, doradca inwestycyjny Noble Banku
(„GW” 30.10.08). Co ciekawe – w listopadzie, gdy zaprzestano zawierać
umowy na opcje walutowe – optymistyczne głosy specjalistów od złotówki
ucichły.
JP Morgan i UniCredit atakują
Banki, które pół roku temu przepowiadały (ustami analityków) umocnienie się
złotego, sprzedając jednocześnie asymetryczne opcje walutowe, z pewnością
wiedziały, że wakacyjny, rekordowo wysoki kurs złotówki to wynik prowadzonej
z zimną krwią gry spekulacyjnej. Nawet wspominany już Marcin Bilbin z Pekao
SA przyznawał ostrożnie w lipcu 2008 r., że za rekordową pozycją złotego
stoi „wzrost aktywności banków londyńskich i amerykańskich na naszym
rynku”. Czy spekulacji tych nie dokonywali przypadkiem sami sprzedawcy opcji
walutowych?
Tego na razie nie wiemy – mamy natomiast prawo przypuszczać, że jesienią
2008 r., gdy złotówka zaczęła nagle lecieć w dół, spadkom tym pomagały właśnie...
JP Morgan i UniCredit. Pierwsza z tych instytucji, sprzedająca w Polsce opcje głównie
za pośrednictwem lokalnych banków, pod koniec października opublikowała wyjątkowo
nierzetelny raport na temat sytuacji polskich finansów. Zawarto w nim m.in.
sugestię, że nasz kraj czekać będzie znacznie gorszy kryzys niż na Węgrzech,
a złoty jest dużo słabszą walutą niż forint. Raport, z którym mogli
zapoznać się inwestorzy na całym świecie, mógł odbić się na złotówce
jedynie negatywnie.
Inną zagrywką JP Morgan był tzw. fixing cudów na warszawskiej giełdzie.
Osoby związane z tą spółką sztucznie zawyżyły rynek akcji, aby zarobić w
tym samym czasie na obstawieniu spadków na rynku kontraktów terminowych i wywołać
zamieszanie na giełdzie (sprawa trafiła do prokuratury). Jakby tego jeszcze było
mało, w tym samym czasie (10 listopada) ukazał się kolejny raport JP Morgan,
zawierający fatalne prognozy dla polskiej gospodarki. Następny dokument, który
nie wpłynął dobrze na złotego, opublikowano w grudniu – zawierał on zupełnie
niewiarygodną prognozę, że za rok euro kosztować będzie 2,81 zł (kilka dni
później analitycy Morgana tłumaczyli, że... pomylili euro z dolarem). Nie
trzeba dodawać, że każde osłabienie złotówki oznaczało (i oznacza) dla JP
Morgan milionowe wpływy – oczywiście z zysków wypracowanych przez polskie
firmy...
Na wzroście polskiej waluty nie zależało też z pewnością holdingowi
UniCredit, którego analityk bezpodstawnie obniżył w listopadzie 2008 r. cenę
docelową akcji Lotosu z 25 zł do... zera. Zdaniem Andrzeja Szcześniaka,
eksperta paliwowego, był to atak spekulacyjny na Lotos, mający na celu obniżenie
jego wartości. Lotos, przypomnijmy, to jedna z kilku strategicznych grup kapitałowych
w Polsce – osłabienie jej pozycji na rynku spowodowałoby gwałtowną zniżkę
kursu złotego.
Ratujmy polską gospodarkę
Głównymi beneficjentami handlu opcjami walutowymi są ich pierwotni sprzedawcy
(JP Morgan i UniCredit, a także – jak ustalił „Parkiet” – Citigroup),
a nie pośredniczące w procederze polskie filie zachodnich banków.
Niewykluczone więc, że cała akcja to druga faza transferu polskich pieniędzy
do zachodnich banków, mocno podupadłych w wyniku ogólnoświatowego kryzysu.
Za pierwszy etap tej operacji można uznać wyjątkowo wysokie dywidendy, jakie
oddziały banków w Polsce wypłacały swoim głównym akcjonariuszom, czyli spółkom-matkom.
Dla przykładu: 23 kwietnia 2008 r., wbrew stanowisku Komisji Nadzoru
Finansowego (KNF), Pekao SA wypłaciło rekordową dywidendę w wysokości –
uwaga – 2,5 mld zł. Większość z tej gigantycznej sumy, przewyższającej
zysk netto banku (!) za rok 2007, trafiła oczywiście do przeżywającego poważne
kłopoty UniCredit. Włosi, a także prezes Pekao SA Jan Krzysztof Bielecki, nie
przejęli się przy tym faktem, że po wypłacie dywidendy akcje polskiej spółki
spadły w ciągu paru miesięcy aż o 22 proc. Dziwnie zachowali się w tej
sytuacji także przedstawiciele skarbu państwa, którzy głosowali za dywidendą,
wiedząc, że jej wypłata była dla mniejszościowych akcjonariuszy (a więc i
dla SP) niekorzystna.
Owa beztroska urzędników państwowych – zarówno w przypadku dywidendy Pekao,
jak i w sprawie handlu opcjami – każe niestety sądzić, że zachodnie banki
inwestycyjne będą drenować polskie firmy jeszcze przez kilkadziesiąt miesięcy.
Jedyną szansą na przetrwanie dla przedsiębiorców, którzy przegrali na
kontraktach opcyjnych, pozostaje ich unieważnienie – bądź to na drodze
ustawowej, bądź sądowej (niektóre firmy już zresztą złożyły pozwy
przeciw bankom). W przeciwnym razie stracimy setki przynoszących zyski firm, a
nasza gospodarka – i tak osłabiona już przez kryzys – szybko znajdzie się
na skraju przepaści.
Jak najłatwiej unieważnić opcje?
Wicepremier Waldemar Pawlak, który chyba jako jedyny członek rządu PO–PSL
dostrzegł skalę grożącego Polsce niebezpieczeństwa, skłania się ku rozwiązaniu
ustawowemu. Jego zdaniem – podstawy prawne dla unieważnienia umów na opcje
można wywieść z prawa europejskiego, a nawet kodeksu cywilnego, zakazujących
realizacji umów prowadzących do wyzysku jednej ze stron. Ustawowe anulowanie
kontraktów opcyjnych zaleca także cytowany już dr Mariusz Andrzejewski, który
w swoim naukowym raporcie udowodnił, że „toksyczne”, asymetryczne opcje były
transakcjami czysto hazardowymi. Czy jednak na propozycje Pawlaka zgodzi się
PO?
Minister finansów Jacek Rostowski – notabene były doradca zarządu Pekao SA
– stwierdził, że ma „poważne wątpliwości, czy jakakolwiek forma unieważnienia
opcji byłaby z zgodna konstytucją”. Poza tym – jak dodał w rozmowie z
„Rzeczpospolitą” – „prawo nie działa wstecz”, a „jeśli firma
zawarła kontrakt z pięcioma bankami, z każdym na sumę oczekiwanych dochodów
z eksportu, to trudno mówić o roztropności”.
Grzegorz Wierzchołowski
Tematy w dziale dla
inteligentnych:
ARTYKUŁY - do przemyślenia z cyklu: POLITYKA - PIENIĄDZ - WŁADZA
Polecam
sprawy poruszane w działach:
SĄDY
PROKURATURA
ADWOKATURA
POLITYKA
PRAWO
INTERWENCJE
- sprawy czytelników
"AFERY
PRAWA" Niezależne Czasopismo Internetowe www.aferyprawa.com redagowane przez dziennikarzy AP i sympatyków z całego świata których celem jest PRAWO, PRAWDA SPRAWIEDLIWOŚĆ DOSTĘP DO INFORMACJI ORAZ DOBRO CZŁOWIEKA |
|
WSZYSTKICH INFORMUJĘ ŻE WOLNOŚĆ WYPOWIEDZI I SWOBODA WYRAŻANIA SWOICH POGLĄDÓW JEST ZAGWARANTOWANA ART 54 KONSTYTUCJI RZECZYPOSPOLITEJ POLSKIEJ.
zdzichu
Komentowanie nie jest już możliwe.